L'OutremerAAR

Discussion in 'Total War AARy' started by MaratSafin, Jun 6, 2008.

Thread Status:
Not open for further replies.
  1. MaratSafin

    MaratSafin Znany Wszystkim

    Mod Broken Crescent, poziom trudności vh/vh. Krótki, bo to tylko prolog :wink: Screeny "podrasował" maestro Viking z totalwar.or.pl



    PROLOG

    [​IMG]

    Outremer, ziemia święta, to na tutejszych terenach rozciągało się Królestwo Jerozolimskie. Przed niespełna stu laty, pierwsza krucjata, niosąc krzyż pokonała Saracenów i wyzwoliła Jerozolimę, dając wszystkim chrześcijanom dostęp do tego świętego miasta. Kolejni władcy prowadzili ze zmiennym szczęściem wojny z muzułmanami, tracąc lub podbijając nowe ziemie. Póki Saraceni byli rozbici, nic nie groziło egzystencji królestwa. Pod rządami króla Amalryka, kraj został wzmocniony. Do ziemi świętej przybywało rycerstwo z Europy, żądne władzy i sławy. Byli to zazwyczaj biedacy, szukający bogactw w Lewancie. Po śmierci Amalryka królem został Baldwin. Jako, że był on jeszcze za młody by rządzić samodzielnie, na regenta wybrano Rajmunda, hrabiego Trypolisu. Rajmund był doświadczonym wojakiem i zarządcą, jego hrabstwo należało do pierwszych w królestwie. W młodości, regent był w niewoli sułtana Nud ad-Dina, co nauczyło go pokory i tolerancji wobec niewiernych. Jako że młody król - oprócz rycerskich cnót - przejawiał podobne cechy, wydawało się że w królestwie zapanuje spokój.

    [​IMG]

    Na południu i wschodzie, rozciągały się ziemie sułtanatu Ajjubidów. Pierwszym władcą z tej dynastii, a zarazem budowniczym tego potężnego państwa, był Salah ad-Din ibn Ajjub. Służył on kiedyś Nur ad-Dinowi. Gdy został wysłany wraz ze swym wujem Szirkuhem do Egiptu, przyczynił się do obalenia tamtejszej dynastii, Fatymidów. Jako człowiek tolerancyjny, nie dążył do wojny z chrześcijanami, mimo częstych utarczek granicznych z Rejnaldem de Chatillon, hrabią Keraku, który to napadał na karawany. Na północ od Damaszku, perły w koronie Saladyna, znajdowało się Aleppo. Tamtejszy bej, Mustafa, nie chciał poddać się pod niczyją władzę. Saladyn najeżdżał wielokrotnie jego ziemie, lecz Aleppo było ciągle niezdobyte. Mustafa był doskonałym wodzem, niestety, po ostatnim napadzie, jego wojska były poważnie uszczuplone. Postanowił to wykorzystać hrabia Antiochii, Balian z Ibelinu. 8 czerwca 1185 roku, wojska franków przekroczyły granice.

    [​IMG]
     
  2. MaratSafin

    MaratSafin Znany Wszystkim

    ODCINEK 1

    [​IMG]

    Balian z Ibelinu był panem szerokich włości, rozciągały się one przez Antiochię, aż po cypryjską Famagustę, gdzie królestwo graniczyło z Cesarstwem Bizantyńskim. Jeszcze za czasów króla Amalryka, Balian wyróżnił się podczas tłumienia buntu księcia antiochijskiego, za co został hojnie wynagrodzony i objął rządy nad bogatymi ziemiami. Obecnie, był w cichym porozumieniu z Rajmundem z Trypolisu, stanowili oni w królestwie frakcję pokojową, która była swoistą przeciwwagą dla Gwidona Lusignana i Rejnalda z Chatillon, komesa potężnego Keraku. Jedno było pewne, po śmierci chorowitego Baldwina musi dojść do walki obu stronnictw. W radzie królestwa, większość skłaniała się ku odebraniu tytułu następcy Gwidonowi, a i sam Saladyn, który na pewno będzie chciał wykorzystać czas bezkrólewia i zamęt jaki powstanie, wolał na tronie widzieć pokojowo nastawionego władcę. Rządy Lusignana i Rejnalda - szarej eminencji w otoczeniu następcy - groziły wojną z Ajjubidami.

    [​IMG]

    Przed wyruszeniem pod Aleppo na dwór Baliana przybył Teobald, najmłodszy brat hrabiego Szampanii. We Francji nie mógł on uzyskać żadnego hrabstwa, bądź chociażby marnego grodu. Za młodu został przeznaczony przez ojca do stanu duchownego, była to częsta praktyka w tamtych czasach, zapobiegała ona zbytniemu podziałowi ziemi i zabezpieczała następcę przed roszczeniami młodszej braci. Jednak po śmierci ojca, Teobald opuścił zakon i zaczął się domagać od brata przekazania części władztwa. Po wielu kłótniach i wzajemnych groźbach, Henryk Szampański wyekwipował brata i posłał do Lewantu, wraz z pocztem zbrojnych. Antiochijski pan potrzebował w tym czasie kogoś zaufanego, by osadzić go na Cyprze. W taki oto sposób Teobald został hrabią Famagusty, planowano już jego mariaż, kilka wysoko urodzonych kandydatek było na bizantyńskim dworze.

    [​IMG]

    Wyruszając pod Aleppo, Balian miał szerszy plan, znany tylko jemu i Rajmundowi. Potężna twierdza, była zapleczem do odzyskania hrabstwa Edessy, które to przejęli mahometanie podczas buntu księcia Antiochii. W tamtych czasach, po krwawych i bratobójczych walkach, królestwo było zbyt słabe by odzyskać zbuntowane ziemie. Muzułmanie przejęli władze, chcieli być samodzielni, lecz zostali podbici przez sułtanat turecki.

    [​IMG]

    Podczas marszu, szpiedzy donieśli, że Mustafa wraz z większością sił wyruszył z zamku. Jego wojska składały się z samej jazdy, nieliczna piechota pozostała za murami. Balian postanowił zostawić wolniejszą piechotę i wyruszyć z konnicą, by zaskoczyć wroga nocnym napadem na jego obóz. W razie niepowodzenia, piechurzy mogli nadejść w każdej chwili, przechylając szalę zwycięstwa na stronę chrześcijan.

    Jednak Balian przeliczył się srodze, być może nie docenił Mustafy. Gdy jazda dotarła na miejsce obozu, zastała tylko pozostałości po nim. Balian wiedział, że potrzebna jest szybka decyzja, postanowił zawrócić, być może uda mu się jeszcze uratować piechotę i pokonać wroga.

    Tymczasem, piechota wymęczona wielkim skwarem, podążała w ślad za jazdą. Wtem za wzgórza pokazali się konni, dowódca piechoty był zdziwiony. Nie było możliwe by wróg został już pokonany, a może to frankijskie niedobitki?? Wahanie nie było długie, pierwsza strzała powaliła rosłego włócznika. Piechurzy próbowali zasłaniać się swoimi wielkimi tarczami, jednak co chwila kilku padało, rażonych strzałami. Obecność jazdy muzułmańskiej oznaczała, że Balian został pokonany, a oni zostali sami. Mimo to nikt się nie poddawał. Gdy strzały się skończyły, poganin w świecącej w słońcu zbroi dał znak do ataku. Włócznicy zwarli szyki, w końcu mieli okazje do równej walki. Uderzenie nie było zbyt silne, muzułmanie posiadali w większości lekką konnicę.

    [​IMG]

    Mimo doskonałego wyszkolenia i uzbrojenia, coraz większa ilość chrześcijan padała. Byli wymęczeni, a wróg atakował ze wszystkich stron. Nie spodziewając się znikąd odsieczy, włócznicy postanowili nie poddawać się i walczyć do ostatniego człowieka. Mustafa wraz ze swoją świtą rzucał się w najbardziej zagrożone miejsca, tratując wojska wroga.

    [​IMG]

    Jazda pod wodzą Baliana gnała w stronę toczącej się bitwy. Mustafa liczył, że uda mu się pokonać piechotę nim przybędzie konnica. Nie przewidział jednak, że frankijscy wojowie stawią tak zacięty opór jego lekkim oddziałom. Być może spodziewał się lżej uzbrojonych wrogów, tymczasem przyszło mu się zmierzyć z doskonale uzbrojonymi włócznikami. W ferworze walki, nikt nie zauważył zbliżającej się jazdy. Balian uformował szyki i poprowadził rycerzy do uderzenia. Sam jechał w pierwszym szeregu. Na zaskoczonych muzułman, spadło druzgoczące uderzenie ciężkiej jazdy.

    [​IMG]

    W jedną chwilę, jeszcze niedawno zwycięska dla mahometan bitwa, zmieniła się w ich rzeź. Piechota brała krwawy odwet za poległych towarzyszy. Jako jeden z pierwszych padł Mustafa, co dodatkowo załamało wroga. Balian szalał na prawym skrzydle, zły że dał się podejść i stracił sporą część wojska. Na szczęście dzięki szybkiej decyzji i poświeceniu jego konnicy, udało się naprawić błąd. Część niedobitków skierowała się w stronę granicy tureckiej, część w stronę granicy z Ajjubidami. Wymęczona jazda nie rozpoczęła już jednak pościgu, Balian kazał rozbić obóz i dał wojsku wypocząć. Rankiem, 10 czerwca 1185 roku, wojska królestwa zbliżyły się do twierdzy w Aleppo.

    [​IMG]

    Wojska opasały szczelnym kordonem zamek, szturm nie był możliwy. Większość piechoty poległa w niedawnej bitwie, jazda była natomiast nieużyteczna przy oblężeniach. Zapowiadało się długie czekanie, muzułmanie nie chcieli się poddać, garnizon był mały, lecz przy niewielkiej ilości piechoty przeciwnika było to zaletą, zapasy mogły starczyć na długo dla tak szczupłej załogi. Balian natychmiast pchnął gońca do Trypolisu, w liście prosił Rajmunda o przysłanie piechoty.

    [​IMG]
     
  3. MaratSafin

    MaratSafin Znany Wszystkim

    ODCINEK 2

    [​IMG]

    Do wojsk oblegających w spiekocie Aleppo, doszły złe informacje od Rajmunda z Trypolisu. Jak pisał w liście, wybryki Reginalda przekroczyły już wszelkie granice. Templariusze napadli na muzułmańskich pielgrzymów zmierzających do Mekki, wszystkich wycinając w pień. Cały świat arabski zakipiał z gniewu, Saladyn zbierał potężne armie. Hrabia Keraku i książę Gwidon, szykowali się do odparcia nawałnicy. Rajmund był złożony chorobą, wysłał piechotę w stronę Damaszku i radził Balianowi połączyć się z posiłkami oraz szybko zająć miasto. Była ku temu okazja, póki namiestnikiem był siostrzeniec Saladyna, Ibrahim ibn Ayyub, mało doświadczony wódz. Wojska forsownym marszem przebyły drogę z pod Aleppo, łącząc się z piechotą. Jak donosili szpiedzy, namiestnik Damaszku wybrał się z większością sił na zebranie koczowniczych, pustynnych watah. Pan Ibelinu, postanowił przeciąć mu drogę powrotu. Zwinięto obóz, a armia ustawiła się w dogodnym miejscu. Czekano na pozycjach do późnej nocy, wtedy to podjazd dał znać o wojskach saraceńskich. Gdy pojawiły się pierwsze jednostki wrogiej piechoty, najemni Turkopole zaczęli posyłać w ich stronę ogniste strzały.

    [​IMG]

    Wróg był całkowicie zaskoczony, jednak była to sama piechota. Ibrahim wysłał pieszych przodem, sam starając się o dodatkowego najemnika. Zobaczywszy to, Balian wydał rozkaz ataku swym piechurom, sam zaś na czele jazdy pognał, by zaskoczyć siostrzeńca Saladyna. Włócznicy chrześcijańscy rzucili się z pieśnią na ustach, w stronę przetrzebionych ostrzałem wojsk muzułmańskich. Trzon wrogiej armii stanowili elitarni topornicy, po bokach stała lekkozbrojna piechota. W centrum saraceńskich sił rozegrała się najbardziej zacięta walka, dwuręczne topory co chwila powalały rosłego włócznika, to z porąbaną tarczą, to z odciętą ręką. Inaczej miała się sytuacja na skrzydłach, gdzie frankowie szybko dali sobie rade z lekkimi piechurami, rozganiając ich na wszystkie strony. Teraz uderzyli ze skrzydeł na toporników, którzy siali popłoch wśród ich towarzyszy. Mahometanie mając coraz mniej miejsca do wyprowadzania ciosów, zaczęli szybko padać. Walczyli jednak do ostatniego żołnierza. Straty wśród chrześcijan były duże.

    [​IMG]

    Młody Ibrahim, który podążał w sporej odległości od swej piechoty, usłyszał w oddali zgiełk bitewny. Był pewien, że jego wojsko zostało napadnięte, ale nie wiedział przez kogo, nie spodziewał się krzyżowców, których zupełnie do tej pory lekceważył, nie wysyłając żadnych podjazdów i dzieląc swe siły. Chwila namysłu trwała krótko, muzułmańska jazda popędziła w stronę toczącej się bitwy. Wtem zza piaskowej wydmy wyłoniły się proporce, w ciemnościach trudno było je rozpoznać. Był to Balian, na czele ciężkiego rycerstwa. Frankowie skierowali swój pęd na zaskoczonego wroga, Ibrahim stał w pierwszym szeregu. Uderzenie było druzgocące i powaliło pierwsze szeregi saraceńskiej jazdy, padł sam siostrzeniec Saladyna. Widząc to, watahy najemnych beduinów i inna zbieranina niekarnych wojsk, zaczęła pierzchać na wszystkie strony, by ratować się z opresji. Chrześcijanie dobili resztki gwardii Ibrahima i skierowali się w stronę dogasającej bitwy, po drodze łowiąc uciekinierów. Teraz Balian postanowił wziąć Damaszek z zaskoczenia. Jazda zbliżała się w stronę miasta, do tej pory nie wszczęto alarmu. Pierwsi rycerze, którzy dotarli do bram nie niepokojeni przez straże, zaczęli rąbać drewniane odrzwia. Słysząc zgiełk, paru strażników obudziło się, jednak było już za późno. Kilku co bardziej krewkich rycerzy, wspięło się po sznurach na mury, szybko uciszyli straże i otworzyli bramy. Do rana, całe miasto było w rękach krzyżowców.

    [​IMG]

    Flota genuańska zablokowała porty na wybrzeżu egipskim. Z Rzymu dochodziły wieści o ogłoszeniu przez papieża krucjaty, rycerstwo całej Europy zbierało się już od kilku miesięcy, jednak do tej pory król Baldwin milczał w tej sprawie, nie chcąc naruszyć kruchego pokoju z Saladynem. Teraz słano posłów do Rzymu, by Ojciec Święty przyśpieszył mobilizacje. Jednak nie było to łatwe, możne rody Niemiec, Francji, Anglii i Włoch knuły intrygi, by to ich przedstawiciel stanął na czele. Nie jednemu marzyły się bogactwa orientu, nie jeden chciał zostać bohaterem chrześcijaństwa i zdobyć tytuł książęcy, bądź nawet sięgnąć po koronę, wszak znana był chorowitość i brak potomka króla Jerozolimy. Z dala od tych sporów, Reginald de Chatillon zbierał potężną armię w Keraku, twierdzy uważanej za nie do zdobycia.

    [​IMG]
    Papież błogosławi Krzyżowców.


    Wojska muzułmańskie przystąpiły do oblężenia Keraku, który jednak posiadał liczną załogę i potężne mury. Reginald, miał za zadanie obronę Jerozolimy i króla. Jednak na wieść o oblężeniu, zaczął cofać się w stronę twierdzy. Święte miasto nie interesowało go, ważniejsze były dla niego własne włości. Mały oddział wojsk saraceńskich obległ Jaffe, gdzie stacjonował brat Baliana. Z odsieczą przyszedł sam król, na czele doborowej gwardii. Podobno ledwo siedział na koniu, lecz był to człowiek wielkiego ducha i odwagi, który nie raz dokonywał heroicznych czynów. Tymczasem pan Ibelinu, wydzielił szczupłe siły pod dowództwo Reginalda z Keraku, imiennika swojego ojca, przez którego to rozpętała się cała wojna. Po wielu kłótniach, młody Reginald postanowił opuścić ojcowskie posiadłości i zaciągnął się na służbę do Baliana, który chętnie go przyjął, chcąc zaszkodzić Chatillonowi. Teraz przyszło mu bronic Damaszku, w razie gdyby przeciwnik zebrał rozproszone oddziały. Jednak chcąc się wykazać, młody generał pobił zbierających się muzułman w polu, po czym przez zaskoczenie zajął potężny zamek w Homs. Dzięki temu sukcesowi, bez oblężenia poddała się Hama, której garnizon nie spodziewał się odsieczy. Balian wraz z przetrzebionymi siłami, wyruszył natychmiast do Jerozolimy, nie dając wymęczonej armii odpoczynku.

    [​IMG]
     
  4. MaratSafin

    MaratSafin Znany Wszystkim

    Straciłęm grafika, więc musiałem sam się wziąć za podrasowanie screenów, a jako, że nie mam talentu do tych spraw, to dałem tyko jednego. Mam nadzieje, że nie wpłynie to jakoś ujemnie na odbiór mojego AARa. Miłego czytania


    ODCINEK 3

    [​IMG]

    U boku Reginalda de Chatillona jechał Gerard de Ridefort, wielki mistrz Templariuszy, zagorzały wróg muzułman. On to był jednym z prowodyrów napadów na karawany kupieckie. Teraz spaliwszy za sobą wszystkie mosty, był tym bardziej związany z "partią wojenną" księcia Gwidona. Dzięki tym koneksjom, Templariusze wyraźnie zdystansowali Joannitów, a wiadome było, że gdy książę zostanie koronowany, Gerard będzie domagał się kasacji zakonu św. Jana i przejęcia jego dóbr.
    Armia zmierzała od kilku dni w stronę Keraku, spodziewając się rychłego starcia z przeciwnikiem, który będzie zmuszony zostawić oblężenie, by nie przyjmować bitwy w niedogodnym miejscu. Po kilku godzinach marszu w spiekocie, na horyzoncie poczerniało, a po dłuższej chwili ukazały się pierwsze muzułmańskie proporce. Piechota jerozolimska powoli stawała w szyku na małym wzniesieniu, po bokach zaś ustawiała się ciężka jazda, na czele z templariuszami. Jednocześnie, Reginald wysłał turkopoli w stronę saraceńskiej armii, zaczął się obustronny ostrzał. Jazda muzułmańska podeszła blisko pozycji chrześcijan; widząc to, najemnicy rzucili się z furią na mahometan, dufni w bliskość doborowych wojsk zakonu. Wszczęła się zacięta bitwa, gdzie mąż napierał na męża, turkopole padali gęsto i powoli łamali się. Wtem, Reginald rzucił do uderzenia ciężkie rycerstwo, samemu zostając ze swoim pocztem i przybocznymi Gerarda. Uderzenie było potężne i położyło pokotem pierwsze szeregi muzułman; ci, zaskoczeni szarżą, zaczęli w większości pierzchać z bitewnego kotła. Dowódca egipski, widząc całkowity pogrom swej jazdy, postanowił cofać się w szyku ze swoimi piechurami. Na to czekał de Chatillon; ruszył swe odwody i na ich czele pognał w stronę cofającej się piechoty. Dotychczas wzorowo prowadzony odwrót, zamienił się w paniczną ucieczkę i nim pierwsi rycerze wpadli w ludzką ciżbę, bitwa była wygrana.
    Z powodu forsownego pochodu, konie zaczęły ustawać i pościg nie mógł być dalej kontynuowany. Nie mniej, Kerak został obroniony, a kolejna muzułmańska armia pokonana i to przy bardzo małych stratach, co podnosiło morale krzyżowców i wzmacniało pozycje "partii wojennej", a także Gerarda i jego zakonu.

    Mimo wspaniałego zwycięstwa, Reginald nie cofał się w stronę Jerozolimy. Postanowił zdać obronę na szczupłe siły Baliana, a samemu wkroczyć w krytycznym momencie, jako wybawca. Liczył także na to, że nieoszczędzający się w boju Balian polegnie, tym samym ubędzie poważny i silny przeciwnik.
    Pan na Ibelinie, widząc wiarołomstwo hrabiego Keraku, z tym większym zapałem zabrał się do obwarowywania miasta. Pierwszą jego decyzją, było wysłanie podjazdów w stronę granicy z Egiptem. Największym z nich dowodził Tancred, najmłodszy syn króla Sycylii; przybył on wraz z flotą genuańską, która obecnie prowadziła blokadę portów. Młody królewicz rozgromił kilka sporych watach, a także wziął wielu jeńców. Reszta złapanych od razu kładła głowy pod topór.
    Po powrocie do świętego miasta, wzięto schwytanych muzułman na spytki. Po wielogodzinnych torturach, okazało się, że wojna prowadzona z Makurią absorbuje duże siły Saladyna, z nim samym na czele. Armia egipska wolno posuwała się do przodu, mniejsze oddziały często wpadały w zasadzki. Czarni jak heban wojowie z Makurii, stosowali taktykę spalonej ziemi, niszcząc wszystko na trasie swojego odwrotu. Czekali aż wyleje Nil, co powstrzymało by dalszy pochód wroga.
    W mieście ogłoszono dobre wieści, by podnieść morale wśród jego mieszkańców. Jednocześnie Balian odpowiednio urobił panów rady, będących przy królu. Przedstawił Reginalda w złym świetle, jako człowieka zainteresowanego wyłącznie swoimi interesami. Stronnicy księcia Gwidona i Chatillona siedzieli cicho, obiecując sobie w duchu o wszystkim donieść.
    De Ibelin puścił tym razem Tancreda w stronę Damaszku, gdzie spodziewał się Rajmunda i młodego Reginalda z Keraku. Królewicz miał przedstawić sytuacje i przyprowadzić posiłki. Tymczasem na granicy zbierały się co raz większe siły muzułmańskie, brakowało im jednak dobrego wodza. Po ostatnich druzgocących porażkach, żaden z dowódców niższego szczebla nie odważył się na marsz w stronę Jerozolimy. Nie mały wpływ na to, miały plotki o wielkości sił w świętym mieście, rozsiewane przez chrześcijańskie podjazdy.

    Tancred przeciskał się przez tłoczne ulice Damaszku, w stronę meczetu Umajjadów, przerobionego obecnie na kościół. Tam to miał być Rajmund i Reginald, czuwający przy relikwiach św. Jana Chrzciciela. Ulice były pełne kupców i jucznych wielbłądów. Dookoła roznosiły się wonne zapachy kadzideł, egzotycznych przypraw. Młody królewicz mijał stoiska ze słynnymi fajansami i adamaszkiem. Widział także miecze misternej roboty, ze stali damasceńskiej kute. Było w tym mieście różności i cudów moc wielka.
    Dotarłszy do meczetu i rozmówiwszy się z Rajmundem, skierowali się w stronę dawnego pałacu Nur ad-Dina. Miejscowa ludność nie patrzyła przychylnie na nowych panów, wiele dobra zostało zrabowane po zdobyciu miasta, odebrano im również największy meczet. Po swoim przybyciu, sytuację starał się załagodzić pan Trypolisu, ale nikt nie wiedział co się stanie, gdy wojska opuszczą Damaszek i w mieście zostanie szczupły garnizon.
    Tancred zdał relacje z ostatnich wydarzeń i prosił o posiłki, a także samo przybycie Rajmunda do Jerozolimy. Ten, wiedząc wcześniej o przystąpieniu Gerarda de Rideforta, do "partii wojennej", wymusił na wielkim mistrzu zakonu św.Jana, zrzeczenia się piastowanego urzędu. Pod jego też okiem, kapituła zakonna obrała nowym mistrzem Reginalda z Keraku. Pan Trypolisu nie próżnował ostatnimi czasy i starał się jednać sobie postronne państwa. Wysłał odział piechoty i kuszników do wojsk armeńskich, oblegających Aleppo. Trwały też rozmowy z bizantyńskim dworem, dotyczące ożenku młodego Reginalda z wdową po rządcy cypryjskiej Nikozji. Liczono na pokojowe przejęcie tej prowincji i opanowanie całej wyspy. Rajmund zabezpieczał się tym samym, na wypadek wojny domowej, do której musiało dojść po śmierci chorowitego króla. Na razie jednak Baldwin żył i z relacji Tancreda wynikało, że ma się lepiej, więc były to dalekosiężne plany. Na naradzie postanowiono, by z Tancredem wrócił Reginald, wraz z zastępami Joannitów. Hrabia Trypolisu miał zostać w mieście, by powstrzymywać swawole żołnierzy i doprowadzić do końca rozmowy z bizantyjczykami, od których rychło spodziewano się poselstwa.

    Na uboczu tych wszystkich wydarzeń, stał książę Gwidon. Armię powierzył Chatillonowi, sam zaś siedział w Akce. Dochodziły go słuchy o zwycięstwach Baliana, o bitwie pod Kerakiem, a także kłopotach Saladyna. Dowiedział się już, o słowach pana Ibelinu na radzie królewskiej. Miał zaufanych nawet w Damaszku, ci donosili o poselstwie bizantyńskim, o znoszeniu się z Armenią, a także o wybraniu nowego mistrza Joannitów. Bierność nie przynosiła chwały przyszłemu królowi, wielu uważało go za tchórza i zdrajcę. Inni, zazwyczaj fanatyczni wrogowie islamu, mieli już dosyć pokojowej polityki Baldwina IV i chętnie garnęli się pod chorągwie księcia. Każdy z nich obiecywał sobie bogactwa Egiptu, części marzyła się wyprawa do Mekki i zburzenie tego świętego dla islamu miasta.
    Gwidon natomiast, liczył na rychłe przybycie krucjaty, dlatego postanowił siedzieć blisko wybrzeża. Twierdza w Akce była najlepszym miejscem na przyjęcie krzyżowców. Przyszły król postanowił przejąć dowództwo i z tak potężną armią fanatyków, wkroczyć w głąb Egiptu, siejąc śmierć i spustoszenie. Liczył, że przywódcą krucjaty będzie jakiś pośledniejszy hrabia, którego w razie kłopotów pozyska nadaniem lenna i bogatymi podarkami. W marzeniach widział już siebie w triumfie powracającego do Jerozolimy, z głową Saladyna wbitą na włócznie. Widział też klęczącego przed nim Baliana i Rajmunda. Takie to niskie pobudki kierowały tym człowiekiem miałkiego umysłu i słabych umiejętności strategicznych. Jednak daleka była jeszcze droga do pokonania silnego islamu, samej Jerozolimie ciągle zagrażało oblężenie, a niesnaski w łonie królestwa utrudniały wspólne działanie. Decydujące miały być najbliższe miesiące.
     
  5. MaratSafin

    MaratSafin Znany Wszystkim

    Podziękowania za korektę tekstu dla Maharbala i Happyboy'a, a także za podrasowanie screena dla Voitka. Cała trójka z totalwar.org.pl.

    ODCINEK 4

    [​IMG]

    Po wielkiej wiktorii, jaką odniósł Reginald pod Kerakiem, zamarzyła mu się wyprawa aż do Mekki, i zburzenie tego świętego dla muzułmanów miasta. Był to czyn zuchwały, mogła go wymyślić tylko iście szalona głowa lub zgoła jakiś straceniec. Duży wpływ na decyzje, miały podszepty mistrza zakonu templariuszy, Gerarda de Rideforta. Dumny templariusz, przepełniony nienawiścią do muzułmanów nie przegapił żadnej okazji, by napomknąć o wyprawie i o tym, jakim wielkim ciosem będzie ona dla mahometan. Reginald, słuchając o owej ekspedycji od miesiąca, bardzo się do niej zapalił. Widział już siebie, jako największego bohatera całego chrześcijańskiego świata.
    Przygotowania szły pełną parą; wszak przejście tak dalekiej drogi przez pustynię, musiało być dokładnie przemyślane. Inaczej, cała armia zginęłaby z pragnienia i głodu, nim skrzyżowałaby swe miecze z Saracenami. Co dzień na dziedzińcu kerackiej twierdzy, przeprowadzano przegląd wojska, które w dużej mierze składało się z doświadczonych, doskonale wyszkolonych i zakutych w najlepszą stal rycerzy zakonu templariuszy.
    Niestety Gerard, pomysłodawca całej tej szalonej ekspedycji, zawiódł się srodze. Reginald postanowił zostawić kogoś zaufanego w zamku, by miał baczenie na ruchy wojsk egipskich. Mistrz templariuszy, jako wytrawny wódz i wojak, będąc wtajemniczonym we wszystkie sprawy partii wojennej a zarazem stanowiąc jeden z jej głównych filarów, nadawał się najbardziej do tego zadania. De Ridefort, chcąc nie chcąc, po wielu kłótniach i połajankach, widząc nieustępliwość towarzysza broni, zgodził się na objęcie dowództwa. Przydzielone mu zostały trzy sotnie włóczników oraz po stu kuszników i łuczników.
    Pod koniec marca, Reginald wraz ze swoim wojskiem opuścił mury Keraku, i ruszył w stronę Mekki. Początkowo marsz przebiegał bez zakłóceń. Niestety, wkrotce po wyruszeniu zaczęły się pojawiać częste i drastycznie zwalniające tempo pochodu burze piaskowe. Mimo wszystkich przeciwności, pan Keraku po kilku dniach przybył pod Taiymę - pierwszy zamek stojący na drodze do Mekki. Tym razem, burza piaskowa która rozpętała się tego ranka, pomogła Frankom niepostrzeżenie dostać się pod mury warowni i szybko ją opanować. Nie bawiąc długo w grodzie, Reginald wyruszył dalej, zostawiając jedynie kilkudziesięcioosobową załogę.

    Gerard de Ridefort nie próżnował w Keraku, perłą Moabu zwanym. Podczas gdy potężna armia maszerowała przez piaski pustyni na Mekkę, zrodziła się w jego głowie pewna intryga, którą chciał szybko wprowadzić w życie. Sprawa była jednak delikatna, a jej realizacja wymagała dokładnych informacji, choć i wtenczas nie było pewne, czy zamiar mistrza sie powiedzie.
    Miał de Ridefort wielu zaufanych w Jerozolimie, skąd dochodziły go słuchy o wszystkich poczynaniach Baliana, Rajmunda i ich przemożnym wpływie na króla. Dochodziły go tez wiadomości o gardłowaniu przeciw niemu młodego mistrza zakonu św.Jana, Reginalda. Domagał się on ograniczenia praw templariuszy i odebrania im kilku zamków; oburzał się na wiarołomstwo zakonników, którzy miast stać na straży Jerozolimy i Grobu Pańskiego, uganiali się wespół z de Chatillonem za dobrami doczesnymi. Dozbroił mistrz templariuszy czeladź zamkową oraz kilkudziesięciu giermków i wraz z nimi, a także z własną, dobrze dobraną strażą przyboczną, składającą się z samych zabijaków, wyruszył pewnego dnia z Keraku na pustynię hen, aż pod egipską granicę. Po drodze dołączyli do niego najemni turkopole, po których posłał do wszystkich zakonnych zamków. Z tak dobraną zgrają, zaczaił się w starożytnych ruinach, opodal szlaku prowadzącego do Gazy. Zakazano rozpalać ognie, mimo, że miało się już ku wieczorowi. Żołnierze mieli czekać w gotowości. Po kilku godzinach bezczynności, jeden z ciurów zauważył kilka pochodni-jakiś oddział zbliżał się do czatujących. Wszyscy zamarli...
    Minęła dłuższa chwila, zbrojni znaleźli się na wysokości ruin. Gerard dał znak; na Jego skinienie, cała wataha rzuciła się na nadciągających. De Ridefort nakazał wziąć dowódcę żywcem. W ciemną noc, na bezkresnych piaskach pustyni dało się słyszeć przez dłuższą chwile brzęk oręża, pomieszany z krzykiem ludzi. Dźwięk to nasilał się to cichł, tak, że można było rozróżnić pojedyncze głosy i komendy. Wreszcie nieznany oddział został - mimo liczebnej przewagi - rozgromiony. Dowódca zaś znalazł się w niewoli. Orszak zbrojnych Gerarda zbliżał się powoli do Keraku, mając przed sobą wschód słońca. Był to pierwszy widok, który ujrzał młody mistrz joannitów, Reginald-On to bowiem był owym tajemniczym wodzem pokonanego oddziału. Jeden z zaufanych de Rideforta służył u joannitów. Poinformował go o podjeździe, który miał wyjść pod samym mistrzem Reginaldem. On również, przekazał informacje o bandzie rozbójników, która miała grasować na trakcie do Gazy. Sam też sprytnie poprowadził żołnierzy pod ruiny. Reginalda wrzucono do ciemnych i wilgotnych lochów, gdzie miał siedzieć póki nie zgodzi się na warunki Gerarda. Ten żądał kilku zamków i popierania go w radzie Jerozolimy. Warunki były nie do przyjęcia, o czym zresztą wiedział okrutny templariusz. Bardziej chodziło mu o osobistą zemstę, a po zwycięstwie partii wojennej i dojściu do władzy księcia Gwidona, obiecywał sobie kasatę zakonu św. Jana, zgładzenie jego mistrza i przejęcie wszystkich zamków oraz bogactw joannitów. Plan był ambitny, jego realizacja wiązała się de facto, ze stworzeniem państwa w państwie. Wpływ Gerarda na nowego, słabego króla, byłby wtedy wielki, a kto wie, czy sam nie zechciałby sięgnąć po koronę?

    Szumiała dnia tego Jerozolima cała, od wieści o porwaniu i uwięzieniu mistrza joannitów, przez okrutnego Gerarda. Zgroza owładnęła ludność. Obecna sytuacja groziła wojną domową i to w czasie wyczerpujących walk z Saracenami. Wysoka Rada Jerozolimy debatowała już od kilku dni. Sytuacja była trudna. W czasie obrad, doniesiono o wydarzeniach z frontu makuryjskiego. Wojska egipskie pod wodzą Saladyna uzyskały przewagę. Taktyka spalonej ziemi, partyzantka i unikanie walnych bitew były dobre... do czasu. Jedno większe starcie makuryjczyków z sułtanem przesądziło praktycznie o losach wojny. Słabo wyszkolona i niedozbrojona armia czarnych chrześcijan nie mogła się równać z najlepszymi synami Egiptu, pod przywództwem tak znakomitego wodza.
    Początkowo porywczy Balian, obstawał przy ataku na Kerak, odbiciu Reginalda i zgładzeniu Gerarda. Argumenty podawane przez pana Ibelinu, przekonały nawet doświadczonego Rajmunda. Nie wyobrażał on sobie toczenia wojny i przelewania krwi własnej jak i podległych mu żołnierzy, podczas gdy wewnętrzny wróg będzie korzystał z tych zwycięstw, tak drogo okupionych ludzkim cierpieniem. Całą sytuacje zmieniły jednak wieści z dalekiej Makurii. Saladyn po pokonaniu wrogów na południu swych włości, zapewne rychło zwróci swe oko na Ziemie Świętą i przerzuci wszystkie siły na tamtejszy teatr zmagań wojennych. Skończą się wtedy łatwe zwycięstwa, a przyjdzie zmierzyć się z wybitnym wodzem i jego doborowymi, fanatycznymi zastępami. Nie bał się konfrontacji z sułtanem ani Balian, ani Rajmund. Jako ambitni ludzie, zmierzyliby się jak najszybciej z niepokonanymi zastępami Mahometan, chodziło tu jednak o coś więcej, o egzystencję państwa Jerozolimskiego. Po ich ewentualnej przegranej, ani pyszny i dumny Reginald, ani Gerard de Ridefort, nie dadzą odporu muzułmańskiej nawałnicy.
    Całą winę za porwanie mistrza joannitów, zrzucono na de Rideforta - wszak pan Keraku nie był obecny przy tym zbójeckim czynie. Postanowiono wiec policzyć się z winowajcą w przyszłości, a obecnie pomyśleć o obronie. Balian, pan Ibelinu, miał ochraniać dalej Grób Pański. Dodatkowo wybrano go na tymczasowego mistrza zakonu św.Jana. Natomiast Rajmund, hrabia Trypolisu, miał udać się do Akki i przejąc dowództwo nad krucjatą, której spodziewano się rychło. Chciano za jednym zamachem pozyskać potężną siłę, a zarazem pozbawić jej stronnictwo wojenne, na którego czele - przynajmniej teoretycznie - stał książę Gwidon. Był to tak naprawdę najsłabszy punkt opozycji, mimo wszystko należało go jak najszybciej wyeliminować z grona wrogów. Z armią fanatyków i doświadczonym, żądnym bogactw dowódcą krucjaty, pochodzącym z jakiegoś europejskiego rodu, mógł być groźny.

    Orszak Rajmunda zmierzał powoli w stronę twierdzy w Akce. Przyszło im podróżować po wybrzeżu. Nie zwracał jednak uwagi pan Trypolisu na piękne morze, ani na fale obryzgujące końskie kopyta. Jego głowa, głowa męża stanu, była zaprzątnięta czym innym. Zagrożenie ze strony Mahometan nigdy jeszcze nie było tak wielkie. Nie mógł pojąć hrabia postępowania Reginalda, który wyprawił się na Mekkę, mało ważne z punktu widzenia strategii miasto. Cóż będzie znaczyć jej utrata dla Muzułmanów, gdy padnie Jerozolima i cały kwiat jej rycerstwa?
    Z ponurych rozważań wyrwał go głos sługi. W końcu przybyli pod Akkę; powoli robiło się ciemno. Wysłano przodem dwóch pachołków, by oznajmili przyjazd hrabiego. Niestety, książę Gwidon rozkazał nikogo nie wpuszczać po zmroku. Po dłuższej sprzeczce ze strażami, podczas której o mało co nie sięgnięto do mieczy, hrabia Trypolisu udał się do pobliskiej wioski, gdzie spędził noc. Miał to być jeden z wielu przyszłych afrontów, wyrządzonych temu dumnemu człowiekowi, przez następcę tronu. Nazajutrz doszło do spotkania dwóch przeciwników politycznych. Książę Gwidon chciał pokryć wyrządzony wczoraj despekt fałszywą życzliwością, niezbyt się to jednak mu udało i Rajmund stawił się z posępną miną. Po wymianie dosyć sztucznego, grzecznościowego powitania, hrabia Trypolisu przeszedł do sedna sprawy. Oświadczył dumnemu Gwidonowi, że Wielka Rada Jerozolimy i sam król, wyznaczyli go na głównodowodzącego spodziewanej krucjaty. Książę, słysząc złe dla siebie wieści, nie hamował się dalej i dał upust swej tajonej do tej pory złości. Miotał się po całej sali, rzucając obelgi to na króla, to na radę, a przede wszystkim na Baliana i obecnego tu hrabiego. Nie zgadzał się z tą decyzją i po staremu obstawał przy przekazaniu dowództwa jego osobie. Rajmund zbył to wszystko wyniosłym milczeniem, po czym udał się do wyznaczonych mu komnat, czym wprowadził Gwidona w jeszcze większą złość.
    Po kilku dniach od incydentu, wszystkie głowy zwrócone były w stronę morza. Do brzegu przybyły pierwsze statki z krzyżowcami. Natychmiast posłano po Rajmunda i Gwidona. Dwaj możnowładcy, ciągle wrogo się do siebie odnoszący, popędzili w stronę portu, każdy w osobnym orszaku. Nie wiedzieli jeszcze, że niebawem pogodzi ich całkiem obcy człowiek, który przybędzie na czele krzyżowców.

     
  6. MaratSafin

    MaratSafin Znany Wszystkim

    ODCINEK 5

    [​IMG]

    Wojska Reginalda maszerowały w stronę Mekki. Na drodze do głównego celu, stała jeszcze Medyna- kolejne ważne dla muzułmanów miejsce. Tam to uciekł prorok Mahomet z Mekki. Tam też, w meczecie Masdżid an-Nabi, znajdował się grób proroka-miejsce pielgrzymek.
    Wojska jerozolimskie zajęły miasto z marszu. De Chatillon nie zamierzał zbyt długo bawić w Medynie. Zniszczono meczet, a przez dwa dni grabiono ludność, nie szczędząc przy tym miecza na opornych. Przygotowano też drabiny, siekiery i inne rzeczy potrzebne do szturmu.
    Następnego dnia, wojsko ponownie wyruszyło na pustynię. Po kilkudniowym marszu, oczom żołnierzy ukazały się mury Mekki. Pan Keraku obiecywał sobie szybkie zdobycie miasta. Co prawda mury były potężne, jednak szczupła załoga nie mogła bronić się długo. Miasto było słabo zaopatrzone tak w żołnierza, jak i w prowiant. Nikt nie spodziewał się, by ktoś zamyślał przemaszerować w spiekocie słońca przez pustynię, po drodze zdobywając inne miasta.
    Gdy pierwsze oddziały ukazały się strażnikom obserwującym z baszt okolice, wszczęto alarm. Wojownicy i mieszkańcy zbierali się pod murami. Każdy mężczyzna mógł być przydatny w odpieraniu szturmów. Ze zbrojowni wydawano miecze, włócznie, topory. Wśród ludności niezdolnej do walki, zapanowała panika; tłum kobiet, starców i dzieci, gromadził się w meczetach, wznosząc modły i prosząc Allacha o wybawienie.
    Wojska Reginalda sprawnie i szybko ustawiły się do szturmu. Na przedzie stanęły oddziały z drabinami, za nimi ustawiła się reszta. De Chatillon wygłosił krótką mowę, by zagrzać swych podkomendnych do walki. Chciał zdobyć Mekkę pierwszym uderzeniem. Mimo zmęczenia forsownym marszem przez piaski pustyni, piechota ochoczo ruszyła w stronę miasta, z okrzykami i pieśnią na ustach. Pod niejednym saraceńskim wojownikiem ugięły się nogi i zadrżało w nim serce. Mimo to, gdy chrześcijanie podbiegli na dostateczną odległość, łucznicy wystrzelili strzały. Kilku biegnących padło, jednak reszta, okuta w twarde zbroje, nic sobie z tego nie robiła.
    W końcu pierwsze oddziały dobiegły do murów i zaczęły piąć się po drabinach ku wrogom. W ruch poszły bosaki, na atakujących spadały kamienie i belki. Nic jednak nie mogło powstrzymać liczebnej przewagi Franków. Po chwili pierwsi żołnierze Reginalda wdarli się na mury i zaczęli siec muzułmanów. Do odparcia pierwszego natarcia, mahometanie rzucili najlepsze jednostki. Nic to jednak nie przyniosło, bowiem wojska jerozolimskie szybko wybiły większość doświadczonych jednostek milicji i opanowały mury. Niektórzy w małych grupkach zapędzili się już nawet wgłąb miasta, podpalając domy oraz zabijając napotkaną ludność. Wielu mieszkańców Mekki broniło się jeszcze na ulicach, były to jednak słabo wyszkolone jednostki milicji. Po stłumieniu wszelkiego oporu, rozpoczęły się gwałty, mordy i grabieże, żołnierze folgowali sobie. Po dwóch tygodniach, Reginald wraz z wojskiem wyruszył w drogę powrotną do Keraku, pozostawiając opustoszałą i doszczętnie zniszczoną Mekkę.

    Gwidon i Rajmund stali na brzegu, każdy w osobnym orszaku. Młody książę co chwila spoglądał na nienawistnego przeciwnika. Ten był spokojny; z dumnym obliczem czekał na przybycie łodzi. Ta zbliżała się co raz bardziej, a na jej dziobie stała wyniosła postać.
    Jeszcze kilka machnięć wiosłami i szalupa wbiła się w piaszczystą plaże. Dwaj dostojnicy królestwa Jerozolimy: Rajmund, reprezentujący tu majestat króla Baldwina oraz następca tronu Gwidon, zsiedli z koni i wraz ze świtą szli przywitać dowódcę krucjaty.
    Pan Trypolisu zamierzał od razu przedstawić sytuację i to, że został wyznaczony do objęcia przybyłych wojsk. Paziowie oznajmili swych panów. Gdy do głosu doszedł herold przybyłego wielmoży, cały tłum wstrzymał oddech. Stoi przed nimi Ryszard I- z Bożej łaski król Anglii, książę Normandii i Akwitanii, hrabia Andegawenii i Maine, błogosławiony przez Ojca Świętego naczelny wódz armii krzyżowej. Lusignian pozdrowił monarchę, prawiąc kilka zgrabnych komplementów i nazywając go bratem, tym samym stawiając się na równi z Ryszardem. Poinformował też, że jako regent zdejmuje ciężar prowadzenia armii z barków angielskiego władcy. Temu nie było w smak, by byle syn hrabiego z Francji wchodził w zażyłość z koronowaną głową i przejmował nad nim dowództwo. Król ostentacyjnie odwrócił się w stronę Rajmunda, nie odpowiadając nawet słowem Gwidonowi. W krótkich słowach oświadczył Panu na Trypolisie, że jako wyznaczony przez głowę kościoła rzymskiego namiestnik, nie zamierza zdawać dowództwa. Sam czuje się na siłach zwalczać niewiernych, jednakże chętnie będzie słuchał rad człowieka, obytego z przyszłym teatrem działań.
    Cały orszak wyruszył do Akki, gdzie przygotowywano ucztę. Gdy na zamku trwała biesiada, do brzegu przybijały kolejne wojska, które natychmiast lokowano w specjalnie do tego celu
    zbudowanym obozie, pod murami miasta. Hulankom i pijaństwu nie było końca do samego rana. Król Ryszard zaznajamiał się z jerozolimskimi rycerzami, do każdego przypijając.
    Jedynie Gwidon został po raz kolejny ostentacyjnie pominięty i monarcha nie wzniósł za niego toastu. Król prawił o europejskich sprawach, o tamtejszych intrygach, mariażach i wojnach. Sam chętnie wypytywał Rajmunda o sprawy królestwa, muzułmańskie sposoby walki i o wiele innych spraw. Żywo interesował się też obecną sytuacją i chciwie słuchał opowieści o ostatnich bitwach, o zdobyciu Damaszku i pogromach jakie spotkały Saracenów za sprawą Baliana z Ibelinu. Jedynie książę siedział za stołem z posępną miną, otoczony kilkoma dworakami. Szybko tez wyniósł się do swych komnat, wymawiając się złym samopoczuciem. Na rękę było to Rajmundowi, który radował się, gdy wymiarkował po rozmowie, że król Ryszard wielce wojenny pan i tęgą ma tak głowę, jak i prawicę. Nie gniewał się więc o to, że pod nim przyjdzie mu wojować.
    Pośledniejsze rycerstwo, które wraz z najemnikami w obozie pod Akką rozłożyło się, również nie folgowało sobie i dogadzało swym chuciom. Każdy wiedział, że niebawem czekają ich ciągłe pochody i ciężkie walki, dlatego też hulano jak nigdy dotąd. Może i głowę przyjdzie położyć w walkach z Saracenami, może to ostatnia uciecha w ich życiu?

    Gdy tylko Rajmund opuścił Jerozolimę i podążył do Akki, by przejąć dowództwo nad krucjatą, król Baldwin postanowił wyjechać do Keraku, by uwolnić uwięzionego mistrza Joannitów. Zdrowie monarchy polepszyło się w ostatnich miesiącach, dlatego też mógł sam dosiąść konia i odbyć uciążliwą podróż przez piaski pustyni. Mimo lepszej kondycji, król słabował w podroży, dlatego też często stawano na popas, dla nabrania sił. Przodem wysłano gońców, by oznajmić przyjazd.
    Wieść od nich niemile zaskoczyła Reginalda, który dzień wcześniej wrócił spod Mekki. Nie miał nawet czasu nacieszyć się obfitym łupem, ani rozdzielić go między najbardziej zasłużonych. Zaraz po przekroczeniu bram swej siedziby, jak grom z jasnego nieba spadła na niego wiadomość o postępkach Gerarda. Zbyt wcześnie mistrz Templariuszy porwał się na taką zuchwałość. Mieszało to plany całego stronnictwa. Jednak nie było co płakać nad rozlanym mlekiem. Dopiero posłańcy od króla wprawili go w zły humor. Zrugał krewkiego Gerarda i jął zastanawiać się nad wybrnięciem z sytuacji. Jedno było pewne: sprawca całego zajścia będzie srodze ukarany, być może nawet przypłaci gardłem. Decyzje były szybkie, mistrz Templariuszy został zaopatrzony na drogę i dostał nakaz opuszczenia Keraku. Jednocześnie uwolniono młodego Joannitę, jak by nie było, syna De Chatillona.
    Następnego dnia Reginald wyruszył na spotkanie z królem, chciał go bowiem przywitać na swych włościach. Przy jego boku jechała świta najznamienitszych rycerzy, zdobywców Mekki, a także znienawidzony syn, którego teraz traktowano z przesadną łaskawością i honorami. Gdy oba orszaki zjechały się, hrabia Keraku pierwszy pośpieszył witać króla, bijąc pokłony do samej ziemi. Król stawił się jednak z posępną miną. Nie odpowiadając nawet na pozdrowienia, wprost zagroził karą, za uwięzienie mistrza zakonu św. Jana. Chatillon ubolewał nad całym zajściem i pomstował na Gerarda. Oznajmił jednocześnie, że przeniewierca uciekł, nim on sam powrócił z wyprawy. Takim to sposobem wybielił samego siebie, a zarazem uratował skórę Rideforta. Co prawda nikt nie uwierzył w zręczne kłamstwo, ale nie czas było dochodzić prawdy.
    Po krótkim postoju w kerackiej twierdzy, król wraz z młodym Reginaldem i starym Chatillonem udał się do Jaffy. Pod jego nieobecność, Balian wymógł na kapitule zakonu Templariuszy wybranie nowego mistrza. Został nim brat pana na Ibelinie, Hugo, namiestnik nadmorskiej Jaffy. W tym to też mieście doszło do ugody pomiędzy zwaśnionymi stronami.
    Stronnictwo księcia Gwidona traciło cennych sojuszników.

    W obozie pod Jaffą, gdzie zbierały się wojska królewskie jak i krucjatowe, odbywała się narada. W wielkim namiocie króla Ryszarda I, gościli Rajmund z Trypolisu, Balian z Ibelinu, jego brat Hugo, mistrz Joannitów Reginald, Chatillon, hrabia Keraku , książe Gwidon, a także wielu panów rady, takich jak Onufry de Thoron, Jocelin Courtenay, Konrad z Montferratu.
    Ryszard koniecznie chciał poprowadzić większy podjazd, by zbadać siły wroga i samemu sprawdzić się w boju. Rozsądny Rajmund odradzał takiego hazardu. Ostatnimi czasy pochwycono cenne, choć niepewne informacje, o zakończeniu wojny przez Saladyna w dalekiej Makurii. Niebezpiecznie było zapędzać się małym oddziałem, by nie spotkać się z przeważającymi siłami wroga.
    Pomysł został jednak poparty przez Chatillona, a także obu mistrzów, zakonu Templariuszy i Joannitów. Mimo zawartej ugody i dobrych stosunków, obaj chcieli okazać się bardziej przydatni do boju, a żaden nie chciał być posądzony o tchórzostwo.
    Wyprawę otrąbiono na następny dzień. Wybrano kilka zastępów wojsk zakonnych, oraz chorągwie składającą się z najlepszych rycerzy królestwa. Dodatkowo król Ryszard miał przy boku bizantyńską ciężką jazdę. Sprowadził ją z części Cypru będącej pod panowaniem Basileusa, którą opanował przed lądowaniem w ziemi świętej.
    Tuż o świcie, silny i dobrze dobrany oddział jazdy wyruszył w stronę Gazy. Wiedziano o licznych wojskach w tamtej okolicy. Pierwszego dnia pochodu nie napotkano jednak oporu, co prawda często widziano mniejsze oddziały w oddali, jednak te nie kwapiły się do bitwy. Odmiana przyszła drugiego dnia. Po kilku godzinach pochodu, gdy Ryszard miał zarządzić postój, na horyzoncie poczerniało. Nadchodził czas bitwy. Widać do tej pory saraceńskie oddziały lustrowały jedynie wrogie siły, by teraz najść je w przewadze liczebnej.
    Trzykrotnie liczniejsze siły muzułmańskie prowadził sam Turanszah, brat Saladyna. Król Ryszard bez respektu dla przeciwnika spokojnie rozstawił oddziały. Na znak dowódcy, ława żelaznych jeźdźców ruszyła w stronę wroga. Ten nie zamierzał stać i chciał odpowiedzieć impetem na impet. Po kilku minutach wojska zwarły się. Dało się słyszeć trzask łamanych kopii i włóczni oraz jęki ludzkie. Pierwsze oddziały saraceńskie znikły szybko, jakby połknięte przez nawałnice żelaznych jeźdźców. Chrześcijańscy rycerze parli dalej do przodu, łamiąc wszelki opór. Król Ryszard widząc proporzec muzułmańskiego wodza, poganiał konia w jego stronę, mając za sobą setkę mieczy greckich najemników.
    Ogarnęła go bitewna furia, a za nim szło całe rycerstwo, uskrzydlone czynami swego wodza. Impet pomału ustawał, w ruch poszły miecze i buzdygany. Gdy Bizantyjczycy byli już blisko Turanszaha, padł nagle sztandar proroka. Trwoga ogarneła każdego prawego muzułmanina. Saraceni zaczęli poddawać tyły, a na przedzie, otoczony doborowymi jednostkami, pomykał sam brat Saladyna. Padło dnia tego wielu emirów i wybór wojsk mahometańskich. Ale i król Ryszard blisko był śmierci, trzy razy konia pod nim ubito, a jakiś zuchwały muzułmanin ciął go w lewe ramie.
    Nikt nie zważał jednak dnia tego na rany, krzyżowcy ze śpiewem na ustach wracali do Jaffy. Wielkie to zwycięstwo, było zapowiedzią kolejnych.



    ----------------------------------------------------------------------------------------

    PS: Dzisiejszy odcinek powstawal w wielkich bólach przez kilka tygodni. Na wstępie poinformuje, iż jest to przedostatnia cześć tego AARa. Miał być dłuższy, niestety straciłem chęci, a pisanie idzie mi opornie. Tym razem screeny podrasowałem sam. Na koniec chciałbym podziekować Maharbalowi z totalwar.org.pl, za korekte tekstu. Dzięki redaktorze :wink:


    Zamykam. W razie chęci kontynuacji proszę wysłać PW do kogoś z załogi TW - Joe
     
  7. MaratSafin

    MaratSafin Znany Wszystkim

    ODCINEK 6

    [​IMG]

    Wieść o porażce wojsk muzułmańskich jak grom z jasnego nieba poraziła Saladyna i szybko rozniosła się po całym Egipcie, gdzie wywołała przerażenie. Ludność nie ochłonąwszy jeszcze po wieściach o zdobyciu i wymordowaniu całej ludności Mekki oraz Medyny, znów wpadła w trwogę, która potrajała potęgę chrześcijan i powiększała ich zwycięstwa. Czy wedrą się do bogatego Egiptu? Czy będzie to kres państwa Ajjubidów? Przyszłość wydawała się malować w czarnych barwach.
    Te same myśli zaprzątały również głowę Saladyna, który zmierzał z Kairu do Damietty. Właśnie w drodze doszły go wieści o porażce. Jak się okazało, Turanszach zwiedziawszy się o pochodzie króla, wyruszył samotrzeć z wyborem wojska by schwytać zuchwalca, który śmiał zapuszczać się tak daleko. Wydawać by się mogło, że to sam Allah omamił wrogów i kazał im iść jakby w paszczę lwa. Uniesiony pychą, postanowił więc brat Saladyna, sam rozgromić krzyżowców i na włóczni ponieść głowę ryszardową aż do samego Egiptu, by oczy prawowiernych mogły się nacieszyć tym widokiem i by podnieść ducha w ich sercach. Srodze się jednak zawiódł. Wielu znamienitych emirów padło w bitwie. Wróg zdobył sztandar proroka. Sam Turanszach musiał się ratować ucieczką. Teraz czekał trwożliwie na przybycie brata, który zakazał wdawać się w utarczki z przeciwnikiem przed swoim przyjazdem.
    Wielki gniew ogarnął Saladyna i w pierwszej chwili kazał pojmać sprawce tej porażki. Rozmyślił się jednak szybko i przywrócił brata do dowództwa, jak i do rady. Może przypomniał sobie, jak niegdyś sam został pogromiony przez szczupłe siły chrześcijan pod Montgisard? Od tamtej pory lękał się Franków i ich krzyża, choć nie należał do tchórzliwych ludzi. Zdradziecki i zepsuty to lud, lecz tkwiła w nim nieznana potęga.
    Nie nawykł jednak sułtan do bezczynności i szybko ruszył swą armie. Lustrował i liczył siły. Wielka to była potęga, a niebawem nadejść miały jeszcze wojska z poskromionej niedawno Makurii.
    Po kilku dniach oczekiwania, dołączywszy utrudzonych marszem z południa wojowników, ruszył Saladyn w stronę granicy królestwa. Po tak błyskotliwej wiktorii, przeciwnik liczył pewnie na spokój, dlatego też trzeba było pokazać, że żadna porażka nie złamie wyznawców Allaha. Pokrzepieni widokiem swojego wodza, oraz jego pewnością siebie, a wierzący w jego mądrość żołnierze mężnie pomaszerowali na wschód.

    Z pieśnią na ustach wracał zastęp Ryszarda do obozu pod Jaffą. Wielka radość zapanowała wśród rycerstwa, a prym wiedli towarzysze królewskiej wyprawy. Nie zważając na otrzymane razy, snuli opowieści o bitwie i sławili czyny dzielnego wodza. Od samego słuchania serca rosły i każdy obiecywał sobie dokonać wielkich rzeczy w przyszłych bitwach. Tak pokrzepione, zostawił Ryszard zebrane rycerstwo i wraz z najprzedniejszymi panami udał się do Jerozolimy.
    O mile przed grodem witała go ludność, wiwatująca na jego cześć. We wszystkich kościołach odegrano uroczyste ,,Te Deum Laudamus”. Sam król, wjechawszy do miasta, udał się od razu do Bazyliki Grobu Pańskiego, gdzie długo i żarliwie się modlił, dziękując za zesłaną mu wiktorię, i prosząc o natchnienie do dalszych heroicznych, a Bogu miłych czynów.
    Oddawszy Zbawicielowi należny hołd, Ryszard kazał się prowadzić do króla Baldwina. Jemu to rzucił pod nogi sztandar proroka i inne chorągwie muzułmańskie, na znak odniesionego zwycięstwa. Nasłuchał się o wielu cnotach i mądrości Baldwina jeszcze pod Akką, na słynnej uczcie wydanej zaraz po przybyciu przez Rajmunda. Rad był teraz poznać owego
    młodziana i jak nie uważał do tej pory nikogo za równego sobie, dzielny, a pyszny bardzo Ryszard, tak dziwną jakąś moc poczuł bijącą od wątłego przecież Baldwina. Ten w wielce kunsztownej mowie pozdrowił zwycięzcę, sławiąc jego czyny i dziękując, że podczas gdy on sam słabuje i bliżej mu do Królestwa Niebieskiego, niż do ziemskich splendorów, znalazł się inny pomazaniec boży, który wziął ciężar obrony Grobu Zbawiciela na własne barki.
    By nie męczyć więcej chorego, wyznaczono na dzień następny radę, na której to miały się ważyć dalsze losy tak wspaniale rozpoczętej krucjaty. Ryszard tymczasem udał się do wyznaczonych komnat, by przygotować się do uczty, która miała być wydana na jego cześć.
    Nie trwała ona jednak zbyt długo, a i trunków nikt nie nadużywał, tak, że następnego dnia dość wcześnie stawili się liczni panowie w wielkiej sali pałacu królewskiego.
    Chatillon optował za przeprawieniem się przez morze czerwone, zapewniał że wiele barek przyszykował w Taymie, którą to zdobył podczas pochodu na Mekkę. Szalony był to jednak plan i mimo, że poparty przez regenta Gwidona, nie przeszedł. Któż zostawiłby otwartą drogę do świętego miasta i zdał się na hazardy morskiej przeprawy?
    W końcu przystano na plan samego Ryszarda, którego szybko poparł Rajmund wraz z Balianem, a i król Baldwin przychylał się do ich zdania. Postanowiono więc do samego Egiptu wkroczyć drogą lądową, wcześniej zdobywając Gazę- potężną twierdzę. Mogła ona zabezpieczyć raz na zawsze Jerozolimę przed groźbą ataku ze strony saracenów.
    Jeszcze tego samego dnia, Ryszard wyruszył na powrót do obozu pod Jaffą, by jak najszybciej ruszyć swe wojska.
    Pod murami miasta orszak jego, w skład którego wchodzili przecież i Rajmund z Balianem, i Gwidon z Rejnaldem, a także wielu co przedniejszych rycerzy, błogosławił arcybiskup Tyru Wilhelm, wraz z innymi duchownymi.

    Już od dwóch dni wojska chrześcijańskie były w pochodzie. Gaza nie leżała daleko, lecz burze piaskowe często wstrzymywały ich marsz. Szli już jednak od kilku godzin bez żadnej przykrej przygody, gęsto rozsyłając podjazdy. Miało się już ku południu; skwar był niemiłosierny, nagrzane blachy parzyły ciało. Wtem goniec przypadł do króla i po całym wojsku rozeszły się wieści. Saladyn jest blisko, idzie z całą potęgą, by zagrodzić drogę do Gazy, podjazd starł się z przednią strażą, znacznie ją wysiekłszy.
    Nie spodziewano się takiego obrotu sprawy, Ryszard liczył, że przyjdzie im się potykać z wrogiem dopiero po kilku dniach oblężenia, a może i po zdobyciu zamku, gdy wkroczą do Egiptu. Nikt się jednak nie trwożył. Król nakazał rozstawić wojska i czekać. Lewe skrzydło przypadło Balianowi, którego wspomagali Joannici z Reginaldem na czele, synem pana Keraku. Prawe skrzydło, za podszeptem Rajmunda który nie chciał rozsierdzić regenta, przypadło Gwidonowi. Ryszard zaś stanął w centrum, gdzie radą miał go wspomagać pan Trypolisu.
    Szybko nadeszła armia Saladyna, sprawnie stając do sprawy. Oderwało się od niej kilka chorągwi konnych łuczników. Mimo, ze strzały nie robiły wrażenia na zakutym w zbroje rycerstwie, pchnięto najemnych turkopoli w stronę muzułmanów. Zaczął się obustronny ostrzał, obie strony ponosiły wielkie straty. Widząc to, Saladyn kazał nacierać na całej długości, chcąc zalać krzyżowców liczbą.
    Na to czekał Ryszard: dał znak, i całe centrum składające się z piechoty ruszyło w stronę wroga. Sam król został jedynie ze swoimi bizantyjczykami i dobrze dobranym hufcem Rajmunda. Gdy obie armie zwarły się, dano znak Balianowi, by ruszył lewe skrzydło.
    Sprawili więc szyk, dzielny Balian wraz z mistrzem Reginaldem, i przeżegnawszy się ruszyli w stronę wroga. Poszli stępa, by po krótkiej chwili wpaść w ciżbę ludzką. Wszczął się nieopisany zamęt, natarcie zatrzymało się szybko w zwartej masie ludzi i koni. Tu mąż nacierał na męża, ważyły się losy bitwy, ba, całych królestw.
    Szybko dostrzegł bystry Rajmund, że chrześcijanie nie dadzą rady, bowiem muzułmanie zaczynali powoli ich spychać. Chcąc nie chcąc, kazał Ryszard nacierać Gwidonowi, który stał do tej pory po jego prawicy. Regent skierował templariuszy – ich to bowiem miał pod komendą - w stronę, gdzie najbardziej dokazywały wojska pohanców, pod wodzą Turanszacha, który męstwem chciał zmyć ostatnia porażkę.
    Podprowadził więc Lusignan swe rycerstwo najpierw z wolna, a gdy już było blisko, całym impetem wbił się w ścianę saraceńskich włóczni. Z wielką furią uderzyli bracia zakonni, srogo pogromiwszy wroga. Skruszywszy jednak kopie, dobyli mieczy i siekli niemiłosiernie. Cześć muzułmanów zaczęła się cofać i całe skrzydło zaczęło się powoli łamać. Wtem jakiś zuchwały wojownik dopadł do Gwidona i ciął go na odlew, w szyję. I rażony tym ciosem padł chrześcijański rycerz. Wielki krzyk wznieśli jego towarzysze i z tym większą furią natarli na bezbożników. Pierwszy padł zuchwalec, który zabił Lusigniana. Tak to poległ, chwalebnie na polu bitwy regent królestwa, pyszny Gwidon. Wysławiano później jego czyny, bo on to w krytycznym momencie przechylił szalę zwycięstwa na korzyść krzyżowców. I widziało doświadczone oko, że Saladyn bitwę już przegrał. Prawe skrzydło pierzchało w wielkiej trwodze. Sam Turanszach padł w odwrocie, co tym bardziej nadwątliło wiarę w zwycięstwo. Templariusze częścią poszli w pościg, częścią uderzyli na tyły zastępów Saladyna. Sam sułtan starał się zagrzać swoich do walki, było jednak za późno. Gdy centrum zaczynało się łamać, popędził w stronę bitwy sam Ryszard. Jego przyboczni wbili się na styku dwóch chorągwi i zaczęli napierać w stronę Saladyna. Nieopisany zamęt wszczął się wśród muzułmanów gdy zobaczyli swojego dzielnego wodza w odwrocie, który to odwrót zamienił się wnet w paniczną ucieczkę. Tymczasem rycerze Chrystusa odzierżyli pole i udali się pod Gazę, gdzie zapędziła się w pogoni część co bardziej krewkich żołnierzy. Sam Saladyn zatrzymał się nie wcześniej niż w Damietcie. Po tej wielkiej wiktorii, utrudzone rycerstwo spoczęło w obozie, wpierw otoczywszy szczelnym kordonem warownię.

    Odnaleziono po bitwie ciało Gwidona, całkowicie zmasakrowane. Zebrało się rycerstwo przed namiotem Ryszarda i mszą uczciło pamięć poległych, po czym wysłano do Jerozolimy zwłoki regenta. Teraz należało szykować się do szturmu.
    Twierdza w Gazie była słabo obsadzona. Saladyn dufny w swą potęgę, liczył na rozstrzygającą bitwę. W trakcie rejterady nikt nie dbał o zamek. Muzułmanie pędzeni przez chrześcijan i czujący ich oddech na plecach, ominęli twierdzę, zatrzymawszy się dopiero pod Damiettą. Mimo dużych zapasów prowiantu, raptem trzystu żołnierzy nie mogło się bronić długo, tym bardziej, że ucieczka sułtana nadwątliła ducha i wiarę w zwycięstwo.
    Gdy wojsko krzyżowców zbliżyło się pod mury i jęło wyważać bramy, poddali się saraceni, wywiesiwszy białą flagę. Król Ryszard w swej łaskawości, puścił ich wolno, nakazawszy jedynie zostawić broń.
    Było to jednak ostatni sukces trzeciej krucjaty. Nim krzyżowcy doszli pod mury Damietty, Saladyn zdążył zebrać rozproszonych żołnierzy i obsadził nimi potężne obwarowania. Sam udał się do Kairu, skąd dosłał zapasy. Gdy nadeszły wojska królestwa, obrońcy byli już przygotowani. Dobry duch panował wśród nich. Miał co prawda Ryszard przewagę liczebną, ale nie była ona tak duża, by jednym szturmem opanować gród.
    Po trzech krwawo odpartych szturmach, postanowił więc czekać. Templariusze i Joannici wzięli się tymczasem za łupienie okolicy, a złupiwszy doszczętnie żyzną deltę, powrócili do obozu, radzi ze swych niecnych postępków.
    I wtedy właśnie wylał Nil. Ograniczyło to możliwości oblegających, bo bez statków trudno było dobywać Damietty, która rozpościerała się na wschodnim krańcu delty.
    Triumfował Saladyn, przewidziawszy taki obrót rzeczy. Wiedział jednak mądry sułtan, że dalsze prowadzenie wojny nic mu nie da. Krzyżowcy cofną się pod Gazę, a na walną bitwę sił już nie starczało muzułmanom. Wysłał więc czym prędzej parlamentariuszy do Ryszarda, z propozycją rozejmu. Ten chciał ich wpierw odprawić z niczym, ale sprzeciwiło się wielu panów jerozolimskich. I przystał król niechętnie na to. Podpisano więc pokój na lat dziesięć. Królestwo utrzymywało Gazę, a także Aquabe i Taymę, które zdobył Reginald gdy na Mekkę pomaszerował. Zburzone Mekka i Medyna, miały przypaść na powrót Saladynowi. Szemrał co prawda pan Keraku, ale nikt go nie słuchał.
    I zapanował spokój na długie lata w Jerozolimie. Król Ryszard, zabawiwszy jeszcze trochę w świętym mieście, udał się na Cypr, skąd później odpłynął do Europy. Nie szczęściło mu się w drodze powrotnej. Pod Wiedniem schwytany został przez Leopolda austriackiego i przekazany cesarzowi rzymskiemu. Z niewoli wykupić go musieli poddani.
    W samej Jerozolimie, rok po traktacie pokojowym pomarł nieodżałowany Baldwin. Na tron wstąpił Balian, wcześniej wyznaczony przez radę i samego króla na regenta. Przyszłość malowała się w jasnych barwach.



    ---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

    Podziękowania za redakcję tekstu dla Maharbala z tw.org.p
    W końcu sie jakoś zabrałem i zakończyłem tego AARa. Mam nadzieje, ze odcinek trzyma przynajmniej poziom ostatnich ( bo z weną u mnie ciężko :/ )

    Zamykam.
    Alojzius.
     
Thread Status:
Not open for further replies.

Share This Page

  1. This site uses cookies to help personalise content, tailor your experience and to keep you logged in if you register.
    By continuing to use this site, you are consenting to our use of cookies.
    Dismiss Notice