Achtung - Deutschland!

Temat na forum 'HoI II - AARy' rozpoczęty przez Crystiano, 13 Listopad 2008.

Status Tematu:
Zamknięty.
  1. Crystiano

    Crystiano Nowy

    ROZDZIAŁ I – Generale, wykonać rozkaz!

    Zbudziło go natarczywe pukanie w dębowe, kunsztownie zdobione drzwi. Generał Walter von Reichenau ociężale podniósł się z łóżka, założył szlafrok.
    -Kto puka? – zapytał ospale.
    -To ja, Hans. Pański adiutant.
    -„O Boże, znowu ten niedojda” – przemknęło generałowi przez myśl, ale głośno spytał:
    -O co chodzi?
    -Telefon do pana…
    -Nie może poczekać?
    -Raczej nie. To sam führer.
    Generał zerwał się z łóżka jak oparzony, rzucił się biegiem do telefonu w korytarzu, o mało nie przewracając adiutanta, młodego, rudego chudzielca. Chwycił za słuchawkę telefonu i rzucił jednym tchem:
    -Heil Hitler! Generał Walter von Reichenau, melduję się na rozkaz!
    -Na drugi raz nie każ na siebie tak długo czekać, generale – usłyszał charakterystyczny, chrapliwy głos Wodza.
    -Przepraszam, mein führer. Nie spodziewałem się pańskiego telefonu…
    -Już dobrze, generale – odparł Hitler. Gdy tylko chciał, genialnie udawał łagodność. – mam dla pana zadanie.
    -Zamieniam się w słuch, mein führer.
    -Proszę wykonać rozkaz nr.234. Natychmiast!
    Generał szybko przypomniał sobie czego dotyczył ten rozkaz, o którym Hitler mówił już od dłuższego czasu. Ogarnęła go euforia.
    -„A więc jednak – myślał szybko. – jednak do tego dojdzie. I to mnie czeka ten zaszczyt!”
    Do telefonu zaś rzekł posłusznie, starając się stłumić rozpierającą go radość.
    -Jawohl, mein führer. Bez zwłoki przystąpię do wykonania rozkazu.
    -Bardzo dobrze. Proszę mnie na bieżąco informować o postępach. Do usłyszenia.
    Gdy tylko Reichenau usłyszał odłożenie słuchawki, sam rzucił niedbale swoją. Ogarnęła go niezwykła radość – wreszcie, po tylu latach niesprawiedliwości dziejowej i krzywdzących ograniczeń, nadchodzi ta wiekopomna chwila. Z oburzeniem spojrzał na adiutanta, który ze stoickim spokojem oglądał obraz wiszący na ścianie.
    -Hans, ty się nie cieszysz?!
    -Eee, a nie panie generale, cieszę się, oczywiście.
    -I bardzo dobrze! Natychmiast ogłoś w jednostkach alarm bojowy!
    -Tak jest!
    [​IMG]

    *

    - Mein führer, myślę że jest za wcześnie na takie działania. Nasza armia nie jest jeszcze w pełni silna. Obawiam się, że reakcja Aliantów Zachodnich może być inna niż pan oczekuje – stwierdził na spotkaniu ministrów, odpowiedzialny za sztab Wehrmachtu, Ludwig Beck.
    -Niech się pan nie troska, Beck – odparł chłodno Hitler. – Alianci nic nie uczynią. Zapewniam.
    -W tamtym roku odzyskaliśmy Zagłębie Saary, wprowadziliśmy obowiązek służby wojskowej, rozpoczęliśmy rozbudowę floty wojennej. Reakcje państw zachodnich ograniczyły się do nic niewartych skarg i protestów – dodał zastępca Hitlera i szef rządu III Rzeszy, Rudolf Hess.
    -Informacje wywiadowcze są dosyć ograniczone, bardzo ciężko powiedzieć co uczynią Francuzi i Brytyjczycy – rzekł szef wywiadu, Wilhelm Canaris.
    -Co ty Willi, Alianci zachodni nic nie zrobią, boją się wojny – stwierdził spokojnie, popijając herbatę, minister spraw zagranicznych, Constantin von Neurath.
    -Ale akcja, która teraz się rozpoczyna, może odnieść znacznie bardziej brzemienne skutki. To nie to samo co rozbudowa armii, to jawne i znaczące pogwałcenie traktatu wersalskiego… – mówił szybko, chaotycznie Beck.
    -Najwyższa pora na to! – krzyknął Hitler, uderzając pięścią w stół. – ten traktat to wielka niesprawiedliwość! Co z pana za Niemiec, skoro toleruje pan ten gwałt na niemieckim narodzie?!
    -Chciałem tylko zauważyć, że…
    -Skończ! – wrzasnął Hitler. Krople śliny poleciały na stojącego obok Goeringa, który starł je nieznacznym ruchem dłoni – nie chcę mieć w swoim rządzie tchórzy i malkontentów! Takich ludzi nie może być w rządzie Tysiącletniej Rzeszy!
    Beck podniósł dumnie głowę, schował do teczki kilka kartek i ruszył ku drzwiom.
    -Proszę więc o dymisję – rzekł głośno, po czym bez pożegnania wyszedł z sali.

    *

    -Wyrównać szereg! Na przód marsz!
    Żołnierze ruszyli, głośno stukając podbitymi cholewami o bruk drogi. Był chłodny, zachmurzony poranek, siąpił drobny, dokuczliwy deszcz ze śniegiem. Wysoki blondyn o jasnoniebieskich oczach, Andreas Redde szedł powoli, starannie omijając kałuże. Oddziały maszerowały w milczeniu, większość żołnierzy niezadowolona, że „ci z góry” wymyślili całą tą operację w taką paskudną pogodę.
    -Andreas, spójrz – mruknął Michael Schudeman, niski grubawy szatyn, stukając Andreasa w bok. – jedzie w naszym kierunku ten pajac, porucznik Wiesel. Pewnie znowu coś mu nie pasuje.
    -Niech go szlag trafi. Ciekawe co mądrego tym razem wymyśli…
    -Ha ha, pamiętasz jak przyczepił się, że bombki na choince są krzywo zawieszone?
    Żołnierze zamilkli, bo porucznik Wiesel był już blisko. Był to młody oficer, który trafił do ich jednostki od razu po szkółce oficerskiej. Był arogancki, zarozumiały i niekompetentny, ale jego koneksje spowodowały, że dostał to stanowisko. Podjechał teraz do żołnierzy na brązowym rumaku. Wyprężył się dumnie, starając się przybrać inteligentny wyraz twarzy.
    Andreas z trudem stłumił śmiech.
    -Co tak cicho? – spytał Wiesel, lustrując wszystkich wzrokiem. – idziemy wyzwalać, ku chwale III Rzeszy, a w was ani odrobiny entuzjazmu.
    Nikt nie zareagował, wszyscy wpatrywali się w Wiesela jak krowa w pociąg.
    -Ma was rozpierać duma, rozumiecie? Śpiewać!
    -Co mamy śpiewać, panie poruczniku? – spytał ktoś z tyłu.
    -„Erikę”. Tylko głośno i bez fałszowania!
    Dziesiątki żołnierzy wydarło gardła:
    Auf der Heide…
    Ze śpiewu wyszedł jeden wielki, niezrozumiały bełkot, ale Wiesel był zadowolony – uśmiechnął się, pomachał dłonią jakby trzymał w niej batutę, po czym pojechał do przodu.
    [​IMG]
    Po przejściu paru kilometrów maszerującą kolumnę mijał niemłody już mężczyzna na rowerze, z pewnością jadący do pracy. Widząc tak liczny oddział, zatrzymał się, zsiadł z roweru i obserwował maszerujących.
    -Gdzie to, panowie żołnierze, na jakąś wojnę idziecie? – zapytał wreszcie.
    -Idziemy wyzwalać naszych rodaków – odparł dumnie Wiesel, który właśnie przejeżdżał obok.
    -Wyzwalać? A kogo to wyzwalać? – spytał, drapiąc się w łysiejącą głowę.
    -Nadrenię! – rzekł Wiesel z naciskiem.
    -A, Nadrenię…To powodzenia!
    -Jutro przeczyta pan o nas w gazecie! – krzyknął Wiesel i pojechał dalej.

    *

    Andreas po prostu nie wierzył. To było niesamowite.
    Gdy tylko wjechali do pierwszego miasteczka na terenie zdemilitaryzowanej dotąd Nadrenii, na ulice wylęgły tłumy ludzi. Płakali, śmiali się, tańczyli, wyciągali ręce w geście hitlerowskiego pozdrowienia. Piękne dziewczęta całowały żołnierzy, rozdawały papierosy i czekoladę. Ktoś zaintonował hymn, który po chwili śpiewali wszyscy.
    [​IMG]
    [​IMG]
    Do Andreasa podbiegł mężczyzna trzymający w rękach pokaźnych rozmiarów butelkę, co od której rodzaju zawartości nie było żadnych wątpliwości.
    -Panie żołnierzu – wysapał mężczyzna, wyciągając z torby kubki. – proszę, jeden kubeczek na zdrowie, trzeba uczcić, taka okazja.
    -A ja jestem z kolegą…
    -To niech kolega też przyjdzie, dla wszystkich starczy.
    -Michael, chodź, wódka!
    Schudemann znalazł się przy nich w przeciągu kilku sekund, samym wzrokiem pochłaniając zawartość butelki. Mężczyzna odkręcił butelkę, rozlał do kubków. Stuknęli się niedbale, czym prędzej wlewając płyn do gardła. Wódka była mocna, Andreas zagryzł kawałkiem kiełbasy podanej przez kogoś innego. Mężczyzna nalewał już kolejne kubki. Gorzka ciecz paliła w gardle, ale chęć wypicia była przemocna. Kolejny toast został spełniony przy brawach obecnych. Ktoś przyniósł ogórki, inny słoninę, ktoś przyszedł z bimbrem, inny z winem. Pili, zagryzali, kubki znowu szły w ruch. Wszystkim już alkohol uderzył do głowy, ktoś zaczął śpiewać, Michael, wyciągnąwszy do przodu pieść krzyczał, że pójdzie na Paryż, choćby i dzisiaj. Młody chłopak zaczął grac na skrzypcach, Andreas skoczył do najbliżej stojącej panny, porwał ją do tańca. Już zataczał się nieco, ale taniec szedł wspaniale, dziewczyna chichotała, a on wypijał kolejne kubki, podawane przez Bóg wie kogo. Wreszcie zatoczył się ostro, ktoś krzyknął żeby go podtrzymać, runął na trawę, już po chwili pochrapując w pijackim śnie.

    *

    Następnego dnia Niemcy i całą Europę obiegła wiadomość o wkroczeniu niemieckich oddziałów do strefy zdemilitaryzowanej Nadrenii 3 stycznia 1936 r. w godzinach porannych…


    CDN.
    Crystiano

    P.S. No więc mój kolejny AAR, tym razem Niemcami. Oczywiście aarów tym krajem jest wiele i są na bardzo wysokim poziomie, ale mnie może to tylko zmobilizować. Sądzę, że wciąż można tym krajem napisać coś ciekawego – tak też postaram się zrobić. Nie chciałem tworzyć aara jakimś innym państwem, tylko dlatego że takiego wcześniej nie było.
    Sprawy techniczne; HoI2DD 1.3a, DD-DAIM, SKIFF, KerSev Mod, IPSS, flagi Zoora, NTLP, moje mini mody, pomniejsze dodatki graficzne.

    Zachęcam do czytania i komentowania:)



    SPIS TREŚCI

    1. ROZDZIAŁ I - Generale, wykonać rozkaz
    2. ROZDZIAŁ II – Sag „Ja!” für den Führer
    3. ROZDZIAŁ III – Czwarta władza
    4. ROZDZIAŁ IV – Wrogowie są wszędzie
    5. ROZDZIAŁ V – Perła Kriegsmarine
    6. ROZDZIAŁ VI – Podróż ministrów
    7. ROZDZIAŁ VII – Propozycja nie do odrzucenia
    8. ROZDZIAŁ VIII – Czarne chmury
    9. ROZDZIAŁ IX – Wielki Blef
    10. ROZDZIAŁ X – Wojna!
    11. ROZDZIAŁ XI – Przyznają się tylko winni
    12. ROZDZIAŁ XII – Gasnące ognie
    13. ROZDZIAŁ XIII – Rozstrzygnięcie
    14. ROZDZIAŁ XIV – Przewrót w Boliwii
    15. ROZDZIAŁ XV – Dom
    16. ROZDZIAŁ XVI – Igrzyska Zimowe
    17. ROZDZIAŁ XVII – Oni tylko czekają
    18. ROZDZIAŁ XVIII – Wybory w Hiszpanii
    19. ROZDZIAŁ XIX – Nowy sprzęt
    20. ROZDZIAŁ XX – Chiny
    21. ROZDZIAŁ XXI – Bagdadzka bateria
    22. ROZDZIAŁ XXII – Śmierć jak cios katany
    23. ROZDZIAŁ XXIII – Fabryka w Fallersleben
    24. ROZDZIAŁ XXIV – Każdego można kupić
    25. ROZDZIAŁ XXV – Wykonać wyrok
    26. ROZDZIAŁ XXVI – Lepszy model
    27. ROZDZIAŁ XXVII – Pozory
    28. ROZDZIAŁ XXVIII – Obawiają się naszej siły
    29. ROZDZIAŁ XXIX – Interesy
    30. ROZDZIAŁ XXX – Sabotaż
    31. ROZDZIAŁ XXXI – W Ameryce gorąco
    32. ROZDZIAŁ XXXII – Klamka zapadła
    33. ROZDZIAŁ XXXIII – Wrogowie i przyjaciele
    34. ROZDZIAŁ XXXIV – Pan i Władca
    35. ROZDZIAŁ XXXV – Misję czas zacząć
    36. ROZDZIAŁ XXXVI – Krew na śniegu
    37. ROZDZIAŁ XXXVII – Najlepsza obrona to atak
    38. ROZDZIAŁ XXXVIII – Kości zostały rzucone
    39. ROZDZIAŁ XXXIX – Gotowanie Europy
    40. ROZDZIAŁ XXXX – Radość i gniew
    41. ROZDZIAŁ XXXXI – IO Berlin 1936
    42. ROZDZIAŁ XXXXII – Ja, Niemiec
    43. ROZDZIAŁ XXXXIII - Jestem czarny i jestem z tego dumny
    44. ROZDZIAŁ XXXXIV - Karuzela nienawiści
    45. ROZDZIAŁ XXXXV - Zadanie (nie) jak każde inne
    46. ROZDZIAŁ XXXXVI - Cena sławy
    47. ROZDZIAŁ XXXXVII – Polowanie
    48. ROZDZIAŁ XXXXVIII – Przełamanie
    49. ROZDZIAŁ XXXXIX – Dyplomacja, panie i panowie
    50. ROZDZIAŁ L – Propozycja
    ROZDZIAŁ DODATKOWY – Bohaterowie
    51. ROZDZIAŁ LI – Egipt
    52. ROZDZIAŁ LII – Cisza przed burzą
    53. ROZDZIAŁ LIII – Innego wyjścia nie ma
    54. ROZDZIAŁ LIV – Wakacje w Hiszpanii
    55. ROZDZIAŁ LV – Zachód? Niech śpi.
    56. ROZDZIAŁ LVI – My, sojusznicy
    57. ROZDZIAŁ LVII – Przekroczyć Gwadianę
    58. ROZDZIAŁ LVIII – Bój o Huelvę
    59. ROZDZIAŁ LIX – Jedyna różnica
    60. ROZDZIAŁ LX – Początek republikańskiego końca
    61. ROZDZIAŁ LXI – I wyszedłeś, jasny synku, z czarną bronią w noc
    62. ROZDZIAŁ LXII – Gość w dom, Bóg w dom (?!)
    63. ROZDZIAŁ LXIII – Spotkanie rodaków
    64. ROZDZIAŁ LXIV – Patriota? Zdrajca?
    65. ROZDZIAŁ LXV – Dzieciaki wierzące w faszystowskich bogów
    66. ROZDZIAŁ LXVI – Artykuł
    67. ROZDZIAŁ LXVII – Grudzień prasowy
    68. ROZDZIAŁ LXVIII – Agonia
    69. ROZDZIAŁ LXIX– Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on tobie
    70. ROZDZIAŁ LXX – Popiół, nie diament
    71. ROZDZIAŁ LXXI – Szczęśliwego 1937 roku
    72. ROZDZIAŁ LXXII – Dwóch szewców kontra smok
    73. ROZDZIAŁ LXXIII – Wyścig szczurów
     
  2. Crystiano

    Crystiano Nowy

    ROZDZIAŁ II – Sag „Ja!” für den Führer*

    Paryż, spotkanie Rady Ministrów

    Albert Lebrun, prezydent Francji, rozejrzał się po zebranych. Dodatkowe, nadzwyczajne spotkanie Rady Ministrów nikogo nie zachwyciło. Ministrowie siedzieli w milczeniu, czekając aż Lebrun zacznie.
    -Panowie, dzisiaj w godzinach porannych wojska niemieckie wkroczyły do Nadrenii…
    -Trąbią o tym we wszystkich gazetach – przerwał premier, Albert Sarraut.
    Lebrun zmierzył Sarrauta nienawistnym spojrzeniem.
    -Chyba powinniśmy coś z tym zrobić – rzekł z ironią w głosie.
    -Fortyfikacje nas obronią – rzekł dowódca sztabu i wojsk lądowych, Maurice Gamelin. – nikt nie przejdzie przez Linię Maginota.
    -Niemcy złamali jedno z głównych postanowień traktatu wersalskiego, a panowie zachowują tak stoicki spokój?
    -Musimy wysłać do Hitlera protest w tej sprawie – stwierdził minister dyplomacji, Pierre Etienne Flandin.
    -Podczas poprzednich naruszeń traktatu też takowe wysyłaliśmy i nie przyniosły skutku – odparł Lebrun.
    -Nie możemy zdecydować się na wojnę czy bardziej agresywne działania. Społeczeństwo dobrze pamięta 1914 r. – zauważył Gamelin.
    -Mimo to należy przyspieszyć przygotowania na taką ewentualność – powiedział minister zbrojeń Vincert Auriol.
    -Powiększmy linię Maginota! – podchwycił pomysł Gamelin.
    -W budżecie znajdą się pieniądze – mruknął Sarraut. – ale ludzie nie będą zadowoleni…

    Rządy Francji i Wielkiej Brytanii w reakcji na zajęcie Nadrenii zdecydowały się na przyśpieszenie zbrojeń i przygotowań do możliwej wojny. Oprócz tego mocarstwa zachodnie nie podjęły żadnych działań w stosunku do III Rzeszy. Hitler triumfował…
    [​IMG]
    Na zdjęciach od góry: Albert Sarraut i Stanley Baldwin, premierzy Francji i Wielkiej Brytanii

    *

    Przemówienie Hitlera po zajęciu Nadrenii, 3.01.1936 r.:
    [​IMG]
    Hitler odsunął się od mikrofonu. Tłum szalał, krzyczał, wszyscy wznosili ręce w geście hitlerowskiego pozdrowienia. Führer uśmiechnął się, odwzajemnił gest. Z dziesiątek głośników, a po chwili z tysięcy gardeł popłynął śpiew:

    Deutschland, Deutschland, über alles…

    *

    Suchość w gardle, pustka w głowie, nudności i ból żołądka. Andreas zanim jeszcze otworzył oczy, doskonale wiedział z czym ma do czynienia. Kac.
    Otworzył wreszcie oczy, rozejrzał się dookoła. Leżał na brudnym sianie w niedużym pomieszczeniu. Chciał coś powiedzieć, ale z gardła wydobył się tylko stłumiony bełkot.
    -Tylko nie rzygaj – usłyszał błagalny szept Michaela.
    Odwrócił się. W kącie pomieszczenia siedział, zasłoniwszy twarz dłońmi, Schudemann.
    -Michael…ty gdzie my…jesteśmy?
    -Nie mam pojęcia. Przed chwilą się obudziłem, nie miałem siły wstać i się rozejrzeć. Spiliśmy się strasznie.
    Andreas usłyszał kroki a po chwili w pomieszczeniu pojawił się mężczyzna, z którym wczoraj pili. Był w niezłej formie, a w ręce trzymał kolejną pękatą butelkę.
    -Jak tam panowie żołnierze, dobre samopoczucie? Przyniosłem butelkę, trzeba poprawić wczorajsze…
    -Weź to człowieku…O Boże…- jęknął Michael, wystawiwszy przed siebie dłoń, jakby to miało go uchronić.
    -Nie to nie – odparł mężczyzna. – ale słabiście jacyś. Jak ja byłem w wojsku, to żołnierze mieli mocniejsze głowy.
    -Michael! Nasza jednostka! Gdzie ona jest? – przypomniał sobie Andreas.
    -A spokojnie, panowie – zaśmiał się mężczyzna. – wasi towarzysze dopiero szykują się do wymarszu.
    -Gdzie są?
    -A tutaj niedaleko, w parku.
    Andreas i Michael pokonując tępy ból głowy, wstali na nogi. Pośpiesznie oczyścili spodnie i bluzy z siana i błota, zarzucili karabiny na ramie.
    -Dzięki za wódkę – rzucił Andreas. Nie chciał odchodzić bez słowa, chociaż po wczorajszym piciu wciąż skręcało mu żołądek.
    -A nie ma za co. Idźcie z Bogiem.

    *

    W oddziale kończyli już granie na zbiórkę, gdy Andreas i Michael, zasapani dobiegli do szeregów. Jeden rzut oka wystarczył, żeby stwierdzić, że nie tylko oni są w kiepskiej formie. Andreas ucieszył się – nie będą się wyróżniać.
    Pośpiesznie przeliczono oddziały, zameldowano o pełnych składach osobowych.
    -W lewo zwrot! Naprzód marsz!
    Szeregi ruszyły równym, wojskowym krokiem, głośno uderzając cholewami o bruk drogi.
    [​IMG]

    *

    -Wystarczy, dziękuję – rzekł Fritz Bayerlein, podając młodemu pucybutowi 3 marki. Wysokie, czarne oficerki lśniły nieskazitelnie. Poprawił przyczepiony do munduru Żelazny Krzyż, zdobyty jeszcze w czasie I wojny światowej. Spojrzał na zegarek – do spotkania z Hitlerem miał jeszcze 10 minut. Uśmiechnął się – cenił sobie punktualność. Spokojnym krokiem ruszył w kierunku niedalekiej Kancelarii Rzeszy.
    Telefon od Hitlera otrzymał wczoraj wieczorem. Żadnych konkretów, tylko prośba o przybycie na spotkanie następnego dnia. Oczywiście zgodził się, chociaż musiał przemierzyć nocą pół Niemiec. Był jednak żołnierzem i oficerem, rozkaz był dla niego świętością.
    Gdy, wylegitymowawszy się przed wartownikami, wszedł do budynku Kancelarii, podszedł do niego młody oficer, zapewne adiutant.
    -Generał Bayerlein? Zapraszam do Salonu Bismarcka, proszę odpocząć. Za kilka minut führer będzie miał czas, wtedy zaprowadzę panów do niego.
    -„Panów? – przemknęło generałowi przez myśl. – to jest ktoś jeszcze?”
    Natomiast, podając adiutantowi płaszcz, głośno odpowiedział:
    -Oczywiście, dziękuję.
    Generał ruszył do Sali Bismarcka, znajdującej się w pobliżu Hollu Wejściowego. Gdy otworzył duże, mosiężne drzwi, zobaczył dwóch mężczyzn dyskutujących i palących cygara. Byli to Franz Gürtner – doskonały prawni i wielki zwolennik NSDAP oraz Konstantin Hierl – symbol ruchu robotniczego, przywódca Reichsarbeitsdienst**. Obaj byli postaciami dobrze znanymi w III Rzeszy.
    [​IMG]
    Od lewej: Bayerlein, Hierl, Gürtner

    -Witam panów – odezwał się głośno, zdejmując czapkę, Bayerlein.
    Mężczyźni odwrócili się, ukłonili grzecznie generałowi:
    -Dzień dobry, panie generale. Zapraszamy, zapali pan z nami?
    -Z chęcią – odparł Bayerlein.
    Generał podszedł do rozmawiających, sięgnął po cygaro podane mu przez Hierla, zapalił.
    -Słyszałem, że jechał pan do Berlina aż znad granicy austriackiej – zagadnął Gürtner.
    -Zgadza się – przytaknął Bayerlein. – ale mamy dobre koleje, więc obyło się bez żadnych problemów.
    -To świetnie – uśmiechnął się Hierl. – nie za dobrze byłoby spóźnić się na spotkanie z führerem.
    Bayerlein uśmiechnął się tylko. Rozmowa wydawała mu się sztuczna i nie wiedział, o czym miałby dyskutować. Niewygodne milczenie przerwało wejście do Sali adiutanta.
    - Führer już panów oczekuje. Proszę za mną.
    Mężczyźni ugasili cygara, ruszyli za oficerem. Hierl i Gürtner wymienili zdziwione spojrzenia, gdy zamiast do Sali Przyjęć poszli okrytymi czerwonym dywanem schodami na pierwsze piętro. Po chwili stanęli przed drzwiami z napisem „Sala Posiedzeń Gabinetu”. W tym momencie nawet Bayerlein, nie znający za dobrze politycznej etykiety, zdziwiony zmrużył oczy. Adiutant zapukał do drzwi.
    -Wejść! – usłyszeli ze środka.
    -Proszę, niech panowie wchodzą – odezwał się adiutant, otwierając drzwi.
    Mężczyźni ruszyli w kierunku stołu, przy którym, nad stertą dokumentów, siedział Hitler. Gdy podeszli bliżej, stanęli w miejscu, jak na rozkaz wyciągnęli przed siebie dłonie, mówiąc chórem:
    -Heil Hitler!
    Führer machnął niedbale dłonią, wstał od biurka. Bacznie przyglądał się przybyłym.
    -Witam, panowie – rzekł z uśmiechem. – zapewne nie wiecie, dlaczego was wezwałem.
    -Nie, mein führer – odpowiedzieli zgodnie.
    -To że rozmawiamy właśnie w tej Sali, moim zdaniem wyjaśnia wszystko. Mam dla panów propozycje.
    Nikt nie odpowiedział, wszyscy czekali na słowa Wodza.
    -Potrzebuję mieć przy sobie ludzi wiernych, oddanych idei i biegłych w swoich dziedzinach. Różne czasy wymagają różnych ludzi, o różnorodnych umiejętnościach i charakterach.
    Cała trójka milczała. Z ulicy dobiegł dźwięk samochodowego klaksonu. Hitler spojrzał uważnie po zebranych.
    -Dla pana – spojrzał na Gürtnera. – mam tekę ministra bezpieczeństwa.
    Gürtner uspokoił drżenie dłoni, odruchowo poprawił włosy.
    -Tak jest, mein führer… - chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie zdołał, uśmiechnął się tylko promiennie.
    -Dobrze – odparł Hitler, kiwając głową. Dla pana – wskazał na Hierla – mam wolną posadę ministra zbrojeń. Mam ogromny szacunek i wdzięczność dla pana jako szefa Reichsarbeitsdienst. Posiada pan ogromne poważanie wśród robotników i genialny zmysł przemysłowca. Tą funkcję mogę przeznaczyć tylko panu.
    -Oczywiście, mein führer. Zrobię co tylko będzie w mojej mocy!
    -Wiem – uśmiechnął się Hitler. – mam też oczywiście propozycję dla pana – dodał patrząc bystro na Bayerleina.
    Generał wyprężył się, stanął na baczność.
    -Szef sztabu to bardzo ważna i odpowiedzialna funkcja. Potrzebuję na niej człowieka odważnego, wierzącego bezgranicznie w III Rzeszą i Wehrmacht. Pan do tego stanowiska jest stworzony.
    Generała w jednym momencie oblał zimny pot, euforia zmieszana z niedowierzaniem, nie mógł powstrzymać drżenia dłoni. Zdawało mu się że trwa to bardzo długo. Wreszcie wykrztusił przez ściśnięte gardło:
    -Mein führer…nie wiem co powiedzieć…
    -Niech pan powie „tak” swojemu führerowi.
    -To wielki zaszczyt, ale nie wiem czy zasłużyłem…
    -Jest pan skromny, generale. To wielka zaleta – uśmiechnął się dobrotliwie Hitler.
    -Oczywiście, przyjmuję pańską propozycję. Dziękuje mein führer… Heil Hitler!
    [​IMG]

    CDN.
    Crystiano

    *(niem.) – powiedz „Tak!” dla swojego wodza
    ** - masowa organizacja przystosowania obywatelskiego i wojskowego młodzieży, która w trakcie II wojny światowej wykonywała funkcje pomocnicze wobec Wehrmachtu.



    P.S.Severian - pożyjemy zobaczymy:)
    Widder - mam nadzieję że jeszcze nie wszystko zostało powiedziane:]
    gomp - screeny z gry są i oczywiście będą, chociaż nie chciałbym żeby było ich za dużo w jakimś odcinku.
     
  3. Crystiano

    Crystiano Nowy

    ROZDZIAŁ III – Czwarta władza

    -Jeszcze raz, to samo – mruknął niewysoki, młody brunet w pobrudzonym garniturze, odstawiając pustą szklankę.
    -Alkohol ci nie pomoże, Kurt – zauważył, podchodząc do niego barman w schludnej, białej koszuli i czarnej kamizelce.
    -Nie gadaj, nalewaj – machnął ręką Kurt.
    Barman wzruszył ramionami, odkręcił butelkę. Popłynęła z niej do kubka ciecz o jednoznacznym zapachu i barwie. Kurt sięgnął po szklankę, wychylił do połowy, odłożył na blat. Alkohol nie rozwiązywał problemu, ale skutecznie pozwalał o nim zapomnieć.
    Drzwi lokalu otworzyły się, do środka weszła młoda, długowłosa blondynka w ładnej, czerwonej sukience, z papierosem w ustach. Kurt poznał kobietę – Ivonne. Dobra znajoma po fachu, stała bywalczyni monachijskich knajp.
    -„No tak – pomyślał nagle z niechęcią. – lokal akurat dla nas, zbiedzonych humanistów.”
    Ivonne zobaczyła go, z uśmiechem podeszła do lady.
    -Co opijasz? Jakiś sukces? – zagadnęła.
    -Tak – odparł z sarkazmem w głosie. – wywalili mnie z roboty.
    -Z redakcji gazety? Dlaczego? – zapytała z widocznym zainteresowaniem i troską w głosie, co Kurta tylko zirytowało.
    -Gazeta nie przynosi za wielkich zysków, dyrektor musiał zmniejszyć liczbę etatów.
    -Ale czemu ciebie zwolnili? Jesteś wspaniałym dziennikarzem!
    -Jak widać nie aż tak wspaniałym – odparł, wychylając szklankę do dna. – jeszcze raz. – kiwnął dłonią na barmana.
    -Zwolnili a ty się zapijasz – powiedziała, kręcąc w głową. – normalne u ciebie. Zamiast walczyć z problemem lepiej się zachlać.
    -Mądrala się znalazła – zaśmiał się głucho, sięgając po szklankę. – co mam zrobić? Gdzie znajdę robotę?
    -Siedząc tutaj i wydając ostatnie marki na wódkę na pewno nie znajdziesz – stwierdziła. – o, coś sobie przypomniałam – dodała nagle, wyjęła z torebki zwiniętą w rulon gazetę.
    -Völkischer Beobachter? – spytał Kurt, patrząc na pierwszą stronę gazety.
    -Tak – odparła Ivonne, szybko przerzucając strony. – to było chyba gdzieś w dziale ogłoszeń…
    -Co? – zapytał Kurt, ale nie doczekał się odpowiedzi. Ivonne kartkowała gazetę, wzrokiem przebiegając po stronach.
    -O mam! – krzyknęła uradowana. – masz i czytaj – dodała podsuwając Kurtowi gazetę przed nos.
    Kurt pochylił się, zaczął czytać ogłoszenie:

    -I co? – uśmiechnęła się Ivonne. – wystarczy chcieć.
    -Pewnie i tak mnie nie przyjmą – odparł Kurt, sięgając po pełną szklankę.
    -Przestań! – krzyknęła dziewczyna, zabrała mu szklankę, wypiła jednym haustem. – weź się w garść i idź tam! Jesteś dobrym dziennikarzem, znasz chiński. Nadajesz się jak ulał.
    Kurt wyjął z kieszeni portfel, przeliczył jego zawartość.
    -Marka i 50 centów – stwierdził ze smutkiem w głosie. – nie stać mnie na chociażby jeszcze jedną szklankę.
    Ivonne patrzyła na niego wyczekująco.
    -A co tam, idę do nich – mruknął od niechcenia. – nic do stracenia nie mam.
    -I brawo! – ucieszyła się dziewczyna. – barman, dwie szklanki – dodała, wyjmując z portfela banknoty.
    Barman podszedł z dwoma szklankami, rozlał do nich alkohol.
    -Bierz – powiedziała Ivonne, podając Kurtowi jedną szklankę. – za sukces!
    Stuknęli się szklankami, przechylili, wypili do dna.
    -Musi się oddać – szepnęła Ivonne, puszczając do Kurta „oko”.

    *

    Pośpiesznie poprawiając garnitur ruszył biegiem w kierunku budynku, w którym znajdowała się redakcja Völkischer Beobachter. Ruszył skrótem, przez brudne podwórka i bramy.
    Małe, umorusane dzieciaki, wymachujące patykami i krzyczące „Heil Hitler!” - bawiące się w wojsko. Dwaj rośli mężczyźni w czarnych, skórzanych kurtkach i kapeluszach wyprowadzający młodego, zakrwawionego chłopaka w samej koszuli. Sklep z potłuczony szybami, pomazany napisami: „Jude, raus!”. Flagi ze swastyką powiewające z okien.
    Kurta to nie dziwiło.
    Po 1933 r. wiele rzeczy przestało go dziwić.

    *

    Po kilku minutach forsownego biegu znalazł się przy budynku redakcji. Kilka razy odsapnął, wytarł chusteczką zroszone potem czoło.
    Völkischer Beobachter była jedną z głównych, posiadających największe środki finansowe gazetą w Rzeszy, stanowiła czołowe narzędzie propagandy i mogła liczyć na dotacje rządu. Widać to było po samochodach, które co chwilę podjeżdżały pod budynek, zabierając paczki gazet. Budynek był wyremontowany i odnowiony, prezentował się bardzo okazale.
    [​IMG]
    [​IMG]
    Kurt podszedł do głównych drzwi, pociągnął za klamkę, wszedł do środka. Pierwsze co go uderzyło, to olbrzymia ilość ludzi na hollu – siedzących na drewnianych ławkach, chodzących po korytarzu, rozmawiających i palących papierosy. Podszedł do niego niemłody mężczyzna w okularach. Kurt od razu poznał po nim kogoś w stylu portiera.
    -Dzień dobry. Pan w sprawie oferty pracy?
    -Tak.
    -Proszę ustawić się w kolejce i poczekać na swoją kolei. Jest więcej chętnych.
    -Zauważyłem – uśmiechnął się Kurt. – dziękuję.
    Usiadł na ławce, podwinął rękaw, spojrzał na zegarek. Była 6.03.
    -„Ciekawe od której oni tu koczują?” – zastanowił się.

    *

    Wreszcie, po trzech godzinach czekania drzwi od gabinetu, w którym miały miejsce rozmowy otworzyły się, wyszedł z nich kandydat poprzedzający Kurta.
    -Następny! – usłyszał głos z wewnątrz.
    Zerwał się jak oparzony, w obawie, żeby ktoś nie wepchnął się przed niego. Wszedł do dużego, widnego pokoju. W dużych donicach na parapecie znajdowały się piękne, bujne kwiaty, na bielonej ścianie portret Hitlera. Za dużym, drewnianym biurkiem siedziało trzech mężczyzn, wszyscy słusznej postury, w okularach, czarnych, najdroższych garniturach.
    -Prosimy, niech pan siada – rzekł jeden z nich, wskazując Kurtowi krzesło naprzeciwko nich.
    Kurt usiadł, położył sobie na kolana teczkę, wyjął z niej kilka kartek.
    -Rozumiem, że chciałby pan u nas pracować – rzekł ten sam mężczyzna co wcześniej.
    -Jak najbardziej – odparł grzecznie Kurt, siląc się na uśmiech, mimo że był mocno zestresowany.
    Mężczyzna wziął od Kurta kartki zawierające życiorys oraz wszystkie podejmowane przez niego pracę, podał ją koledze z boku, który zaczął je przeglądać widocznie znudzony.
    -Rozumiem, że ma pan odpowiednie kwalifikacje?
    -Sądzę, że tak. Pracowałem przez trzy lata w „Głosie Monachium”, bardzo dobrze znam język chiński – od urodzenia przez dziesięć lat mieszkałem w Pekinie…
    -Dobrze, dobrze – przerwał mu mężczyzna brutalnie. – czy jest pan członkiem NSDAP?
    Kurt spojrzał na mężczyznę zdziwiony. Co to za pytanie?! Na szczęście był członkiem Partii, w 1934 r. Ivonne podpowiedziała mu, żeby się zapisał.
    -Tak, naturalnie. Jestem członkiem NSDAP.
    Mężczyzna pokiwał głową, jakby spodziewając się takiej a nie innej odpowiedzi.
    -Dobrze. Zastanowimy się nad pańską kandydaturą. Proszę podać nam swój adres, wyślemy panu list, gdy podejmiemy już decyzję…
    W Kurta jakby grom strzelił. Dobrze wiedział co oznaczają takie odpowiedzi.
    -Już teraz dobrze wiecie, że mnie nie przyjmiecie. Więc powiedzcie mi to tu i teraz, bez mydlenia oczu. Zapewne już dawno, może od paru tygodni czy miesięcy wiecie kto dostanie tą robotę. Po co ten cyrk? Proszę mi powiedzieć głośno, że nie zostałem przyjęty, bo musi być posada dla czyjegoś synka czy siostrzeńca…
    Zapanowała niezręczna cisza. Wszyscy trzej mężczyźni wpatrywali się w Kurta szeroko otwartymi oczyma, jakby nie wierząc w to co usłyszeli. Mężczyzna, który jako jedyny rozmawiał z Kurtem, spojrzał na obu kolegów, wreszcie na Kurta, z ciekawością i wręcz podziwem.
    -Proszę przyjść tutaj jutro na spotkanie organizacyjne. Jest pan przyjęty.

    CDN.
    Crystiano
     
  4. Crystiano

    Crystiano Nowy

    ROZDZIAŁ IV – Wrogowie są wszędzie

    Przekradał się przez gęsty, zaśnieżony las, co chwilę pokonując zwalone drzewo lub doły w ziemi. Noc był ciemna, bezgwiezdna, prószył śnieg. Spojrzał na niebo – nawet księżyc był ledwie widoczny za gęstymi, ciemnymi chmurami. Pierre Lavaux, młody Francuz uśmiechnął się – nie mogło się nie udać.
    W oddali zobaczył niemiecką strażnicę graniczną. Na wieży świecił reflektor, oświetlający teren, ale on był za daleko, żeby mogli go zobaczyć. Po chwili dotarł do linii drutów kolczastych. Położył się na ziemi, z torby wyjął specjalne nożyce. Chwycił nimi drut, ścisnął. Droga stała przed nimi otworem. Nie śpiesząc się, schował nożyce, wstał z ziemi, otrzepał ubranie. Znajdował się już na terenie wroga.
    Rozejrzawszy się bacznie dookoła, ruszył do przodu. Nie miał zbyt wielkiej drogi do pokonania, zaledwie kilka kilometrów do niewielkiej, nadgranicznej miejscowości, w której miał spotkać się z łącznikiem.
    W pewnym momencie, wśród drzew ujrzał pojedynczy błysk. Przystanął, żeby się upewnić. Teraz nie miał wątpliwości – latarki. Doskonale zdawał sobie sprawę kto i dlaczego chodzi tutaj o takiej porze z latarką.
    Wojskowy, niemiecki patrol.
    Oblał go zimny pot i w jednym momencie, mimo że było mroźno, zrobiło mu się niebywale gorąco. Oparł się o wysokie, rozłożyste drzewo, sięgnął do kieszeni, dotknął zimnej rękojeści pistoletu, odetchnął głębiej kilka razy.
    -„Może wcale mnie nie zauważą, pójdą w drugą stronę” – pomyślał z nadzieją.
    Wychylił się zza drzewa, rozejrzał. W odległości może 20 – 25 metrów stało dwóch żołnierzy niemieckich. Nie widział ich dokładnie, tylko same zarysy postaci. Przez krótką chwilę ujrzał ognik – zapewne jeden z Niemców zapalił papierosa. Drugi Niemiec wymachiwał rękoma, bez wątpienia mówiąc o czymś zawzięcie. Koło żołnierzy chodził duży pies.
    -Niech to, mają psa – zdenerwował się Francuz. – ale są daleko, pewnie mnie nie wyczuje. Niech już oni stąd idą…
    Pies zaczął powoli dreptać w jego kierunku. Lavauxowi serce skoczyło do gardła. Wyjął z kieszeni pistolet, dla pewności sprawdził czy jest naładowany. Przez krótką chwilę zdawało mu się, że widzi gorejące w ciemności ślepia psa, widzi w nich groźbę i śmierć…Oczywiście było to tylko złudzenie przerażonej wyobraźni, gdyż pies miał łeb skierowany w dół, jakby czegoś szukał w śniegu. Był już z 10 metrów od Francuza, Pierre wyciągnął przed siebie pistolet, celując w łeb zwierzęcia…
    -Rex, chodź! Do nogi! – krzyknął jeden z Niemców, gwizdnął przeciągle.
    Pies odwrócił się, pomerdał ogonem, poszedł ku żołnierzom. Pierre oparł głowę o drzewo, oddychał szybko, nerwowo. Pies przydreptał do Niemców, jeden z żołnierzy pochylił się, pogłaskał go po kudłatym łbie. Po chwili cała trójka ruszyła w głąb lasu, oddalając się od Pierre’a. Francuz ruszył już pewniej. W oddali zobaczył już koniec lasu, z uśmiechem na ustach ruszył szybkim truchtem. Mijał już ostatnie drzewa, gdy nagle coś pękło z głośnym trzaskiem, który w zupełnej ciszy stanowił olbrzymi hałas. Pierre spojrzał pod nogi – duża, sucha gałąź leżała złamana pod jego nogami.
    -Kto tam jest? – usłyszał krzyk jednego z żołnierzy. Ruszyli w jego kierunku, skrzypiąc butami na śniegu. – stać! Ręce do góry!
    Pierre wyszarpnął z kieszeni pistolet, strzelił w kierunku żołnierzy dwukrotnie, bez celowania, rzucił się do szaleńczej ucieczki przez pole, porosłe nielicznymi drzewami. W oddali majaczyły już zabudowania miasteczka, które było jego celem.
    Żołnierze rzucili się za nim, któryś strzelił serię z peema, jednak poszła wysoko, nie czyniąc Francuzowi krzywdy.
    -Rex, bierz go! – usłyszał krzyk.
    Pies, szczekając wściekle, z niezwykłą szybkością ruszył za Pierrem. Francuz już czuł na plecach gorący, szybki oddech zwierzęcia, odwrócił się. Pies warknął, skoczył, chwycił go kłami za łydkę. Pierre wrzasnął z bólu, chwycił pistolet, wypalił. Pies zaskowyczał boleśnie, łeb buchnął krwią. Francuz skoczył na równe nogi, popędził przez polanę. Niemiec ryknął wściekle, niecelnie strzelił do Francuza, przyklęknął przy psie.
    -„Ciekawe gdzie drugi Szkop?” – zastanowił się Pierre. W tej chwili w miasteczku i strażnicy granicznej zawyły syreny alarmowe.
    -„Już wszyscy o mnie wiedzą – przeraził się. – ale do miasteczka jest blisko, tam czeka na mnie już łącznik, nie schwytają mnie”
    Po kilkunastu minutach dotarł do pierwszych zabudowań, ruszył małą uliczką w willowej dzielnicy. W oddali słychać było głośne nawoływania i krzyki po niemiecku. Wszyscy go szukali ale do dworca kolejowego, przy którym czekał łącznik, nie było daleko.
    W tym momencie usłyszał za sobą krzyk który na moment zupełnie go sparaliżował:
    -To pewnie on! Chwytać go!
    Odwrócił się. W jego kierunku nadbiegło kilkunastu niemieckich żołnierzy z psami, z pistoletów i karabinów posypały się strzały. Rzucił się biegiem, ostatkami sił. Łydka krwawiła obficie, powodując olbrzymi ból. Niemcy szybko zbliżali się do niego, kule śmigały mu koło głowy, cudem nie trafiając. Wbiegł na plac koło dworca, na ławce zobaczył czekającego łącznika. Ten, gdy tylko ujrzał ścigających Pierre’a Niemców zerwał się z ławki, pobiegł szybko, zwinnym skokiem pokonał parkan, zniknął Francuzowi z pola widzenia. Lavauxowi łzy stanęły w oczach, nie miał już żadnych szans. Odwrócił się do nadbiegających, strzelił. W jego kierunku posypały się strzały, jeden pocisk trafił go w ramię, bezwładnie runął na chodnik.
    -Nie dobijajcie go, musimy mieć go żywego! – usłyszał, po czym stracił przytomność.

    [​IMG]


    *

    Kolejny raz runął na podłogę. Gestapowiec siedząc przy biurku, nad stertą papierów, z ciekawością przyglądał się Francuzowi.

    [​IMG]

    -Zacznij mówić – powiedział wolno i wyraźnie, jak do dziecka. – inaczej Leo znowu będzie musiał cię uderzyć – dodał, patrząc na wielkiego i grubego kata z metalowym prętem w dłoni, w głupawym uśmiechu pokazującego znaczne braki w uzębieniu.
    -Nic nie wiem – odparł z trudem Pierre. – przypadkowo znalazłem się na terenie Niemiec. Jestem francuskim robotnikiem…
    -Dobre, bardzo dobre! – wybuchnął śmiechem gestapowiec. – to każdy francuski robotnik ma przy sobie pistolet, nożyce do drutu kolczastego, aparat fotograficzny? Leo, zachęć go do mówienia prawdy.
    Grubas uśmiechnął się szerzej, trzasnął Pierre’a prętem po nerkach. Francuz jęknął, zwinął się z bólu.
    -Będziesz mówił?
    -Powiedziałem…
    -Oj, mój drogi, kłamstwo nie popłaca. Leo, zdaje się, że nasz przyjaciel dawno nie był u dentysty.
    Leo zaśmiał się rubasznie, sięgnął po wygięty, metalowy łom. Lewą rękę chwycił Francuza za włosy, podniósł go, zbliżył łom do jego zębów.
    -Powiesz prawdę? Zapewniam cię, że nie chciałbyś stracić zębów, szczególnie tak prymitywnym narzędziem.
    Leo podniósł łom, przymierzył się do ciosu.
    -Powiem, powiem wszystko! – wykrzyknął Pierre, odruchowo zasłaniając twarz pokrwawionymi dłońmi.
    -Wspaniale! Nie można było tak od razu? Puść go, Leo.
    Grubas z wyrazem wyraźnego zawodu i smutku na twarzy puścił głowę Pierre’a, który padł na podłogę.
    -Więc mów.
    -Pierre Lavaux, Francuz. Pracuję dla francuskiego wywiadu, Deuxieme Bureau.
    -Zadania, łącznicy, posiadane informacje – rzucił jednym tchem gestapowiec.
    -Sabotaż w zakładach przemysłowych, kradzież informacji nt. przemysłu, uzbrojenia, ilości wojsk. Jeżeli chodzi o łącznika znam nazwisko tylko jednego – rzekł, z dziwną satysfakcją, że może wydać człowieka, który jego samego zostawił na pastwę losu. – to Jean Cello, tutaj funkcjonujący pod fałszywym nazwiskiem Greechner.
    Gestapowiec kiwał głową, skrupulatnie wszystko notując.
    -Dobrze. To nam wystarczy.
    -Co ze mną będzie? – zapytał Pierre z nadzieją w głosie.
    Gestapowiec spojrzał na niego zdziwiony.
    -To co ze wszystkimi szpiegami. Zostaniesz rozstrzelany.
    -Nie, proszę! Powiedziałem wszystko! – wrzasnął Pierre.
    -Leo, ucisz go, te krzyki źle działają na moje nerwy.
    Mocny cios prętem w głowę skutecznie ostudził zapał Francuza.

    *

    Prowadziło go dwóch rosłych żołnierzy. Szedł w samej koszuli i spodniach, spokojny i zrezygnowany. Pogodził się z tym co go czeka.
    Krótki okres załamania przeżył gdy zobaczył plac i ścianę, przy której miał zostać rozstrzelany. Krzyknął, próbował się wyrwać prowadzącym. Wystarczyło jednak popchnięcie kolbą, aby posłusznie poszedł do przodu. Podeszli do niewielkiego, drewnianego palika, przywiązali do niego Pierre’a. Żołnierze odeszli kilka metrów aby wykonać egzekucję. Nagle na plac wbiegł niski, chudy mężczyzna w długim czarnym płaszczu.
    -Stop! – krzyknął do żołnierzy.
    Żołnierze zdziwieni zwrócili wzrok ku przybyłemu.
    -O co chodzi? – zapytał gestapowiec, z wyraźnym niezadowoleniem.
    -Wyrok zostaje odwołany – odparł mężczyzna, podając gestapowcowi kartkę.
    -Co to jest?!
    -Rozkaz samego ministra Canarisa. Więźnia przejmuje Abwehra.

    CDN.
    Crystiano
     
  5. Crystiano

    Crystiano Nowy

    ROZDZIAŁ V – Perła Kriegsmarine

    Adiutant podbiegł do opancerzonego mercedesa, otworzył drzwi. Hitler wysiadł z samochodu, z niesmakiem zauważył, że pada deszcz. Adiutant natychmiast zrozumiał powód niezadowolenia Wodza, sięgnął po parasol, otworzył i trzymał nad führerem. Hitler ruszył spokojnie i dumnie w kierunku zgromadzonego tłumu, za nim, nie odstępując go na krok, osobista ochrona z "Leibstandarte SS Adolf Hitler". Zebrany tłum stał w straszliwym ścisku, każdy przepychał się, aby stać jak najbliżej przechodzącego Hitlera. W pierwszym rzędzie stali najważniejsi dygnitarze III Rzeszy, wśród nich dowódca Kriegsmarine, Erich Raeder, dzisiejszego dnia dumny jak paw, poza tym pomniejsi dowódcy floty oraz oficerowie i zwykli marynarze. Gdy tylko Hitler zbliżył się na odległość kilku metrów wszyscy wyciągnęli dłonie, gromko powitali go w hitlerowskim pozdrowieniu. Z tłumu wysunął się Raeder, ruszył ku Hitlerowi. Zwolnił nieco, aby zebrani dziennikarze zdążyli zrobić mu zdjęcia. Gdy kątem oka ujrzał błysk fleszy, bez ociągania się podszedł do Hitlera, jeszcze raz, stukając cholewami o bruk, przywitał go wyciągnięciem dłoni.
    -Mein führer, sprawił nam pan wielką radość i zaszczyt przybywając dzisiaj do Wilhelmshafen.
    -W tak wiekopomnej chwili musiałem być z narodem i naszą wspaniałą Kriegsmarine.
    -Bardzo się cieszę. Proszę za mną.
    Raeder ruszył w głąb portu, za nim Hitler z obstawą. Po obu stronach ulicy stały dziesiątki ludzi, chcących choćby przez chwilę zobaczyć Wodza. Hitler uśmiechał się, machał dłonią, co jakiś czas przystawał aby podać komuś rękę.
    Po kilku minutach ujrzeli już okręt – KMS Graf Spee. Prezentował się dumnie i okazale, z wieloma powiewającymi hitlerowskimi flagami i mnóstwem marynarzy na pokładzie. Kilkunastoosobowy oddział prezentacyjny oddał honorową salwę, orkiestra wojskowa zagrała hymn III Rzeszy.
    -Prosimy o parę słów, mein führer – powiedział Raeder, wskazując ozdobione hitlerowską flagą podwyższenie z mikrofonem.
    -Oczywiście – uśmiechnął się Hitler, podszedł do mikrofonu. Nie odstępował go adiutant z parasolką i dwóch ochroniarzy z SS. Führer odchrząknął, przemówił:
    [​IMG]

    Hitlerowi odpowiedziały gromkie owacje i strzały korków od szampana. Huknęły działa okrętowe, co wywołało jeszcze większą ekstazę tłumu. Do Hitlera podszedł Hans Langsdorff, mianowany dowódcą okrętu, w towarzystwie kilku oficerów pokładowych.

    [​IMG]

    -Mein führer, będzie dla nas wielką przyjemnością, jeżeli zechce odwiedzić pan okręt – powiedział Langsdorff szybko, zapewne żeby się nie zdenerwować i niczego nie poplątać.
    -Oczywiście – pokiwał głową Hitler. – niech pan prowadzi. – zwrócił się do Langsdorffa.

    *

    -Patrzcie, idzie! – krzyknął młody majtek, wskazując na idących w kierunku okrętu Hitlera, Raedera i Langsdorffa.
    -Sam führer… – wyszeptał ktoś z tyłu.
    Młody oficer nerwowym ruchem dłoni wytarł spocone czoło, zwrócił się do załogi:
    -Wszędzie jest czysto? Jeżeli gdziekolwiek będzie jakiś syf, gorzko za to zapłacicie!
    -Jest czysto na błysk, panie podporuczniku!
    -Dobrze – odetchnął oficer. – zdejmijcie czapki, przywitajcie führera należycie! Nic nie mówcie bo pewnie palniecie jakąś głupotę…Boże, Heinri, co ty masz na twarzy, smar?
    -Tak, panie podporuczniku, czyściłem maszynownię.
    -Jak ty wyglądasz! Wynoś się, żeby cię führer nie widział!
    -Ale ja chcę go zobaczyć…
    -Idź stąd, bo pożałujesz!
    Hitler był już na trapie, załoga okrętu stanęła w szeregach na baczność.

    [​IMG]

    Pierwszy na okręt wszedł Langsdorff, kiwnął głową porozumiewawczo do marynarzy. Gdy tylko Hitler postawił stopę na pokładzie, marynarze stuknęli butami o podłogę, powitali führer gromkim „Heil Hitler!”. Wódz odwzajemnił gest, uśmiechnął się do marynarzy.
    -Najlepsi z najlepszych. Przyszłość naszej wspaniałej Kriegsmarine.
    Marynarze wciąż stali na baczność w milczeniu. Hitler spojrzał na nich z udanym zdziwieniem, zapytał:
    -Jesteście najlepsi, prawda?
    -Tak jest! – odpowiedzieli chórem.
    -Bardzo dobrze.
    -Mein führer, zapraszam do zwiedzenia okrętu – zaproponował Langsdorff.
    -Naturalnie.
    Ruszyli na zwiedzanie okrętu. Hitler z ciekawością rozglądał się po okręcie.
    -Wielki, wspaniały okręt – pokiwał głową w zadumie. – sprosta okrętom Royal Navy.
    -Z pewnością, mein führer. Osiąga bardzo dobrą prędkość, ma ogromne uzbrojenie - 6 dział 280 mm, 8 dział 150 mm, 6 dział 105, 8 dział 37 mm, 10 dział 20 mm, 8 wyrzutni torped kaliber 533 mm – powiedział z pamięci Langsdorff.
    -Doskonale. Potrzebujemy więcej takich okrętów.
    Obeszli dookoła okręt, dyskutując o szczegółach technicznych, które niebywale Hitlera zainteresowały. Wreszcie führer, z wyraźnym smutkiem, powiedział:
    -Wybaczy pan, Langsdorff, ale moje obowiązki mnie wzywają. Muszę wracać do Berlina.
    -Oczywiście, rozumiem to mein führer. Serdecznie dziękuję za przybycie. Dla mnie i dla moich marynarzy to wielki, niepowtarzalny zaszczyt.
    -Cieszę się. Życzę wielu zwycięskich bitew.

    *

    Kilka godzin później gwizdnęły okrętowe kominy, KMS Graf Spee, owacyjnie żegnany przed rodziny marynarzy, przedstawicieli Kriegsmarine i gości, wypłynął na pełne morze.

    [​IMG]

    [​IMG]


    *

    Kurt szedł do redakcji Völkischer Beobachter, śmiejąc się w duchu. Jego wczorajsze uniesienie się honorem i gniewem nieoczekiwanie poskutkowało otrzymaniem posady. Takiego obrotu sprawy w żadnym wypadku się nie spodziewał.
    Wszedł do budynku, zobaczył znajomego portiera.
    -Przyszedł pan na spotkanie organizacyjne dla korespondentów zagranicznych? – bardziej stwierdził niż zapytał portier.
    -Tak.
    -Proszę, trzecie drzwi po lewej. – powiedział wskazując wielki korytarz.
    -Dziękuję.
    Kurt wszedł do wskazanej pomieszczenia. Była to duża sala, zastawiona krzesłami. Znajdowało się tutaj już sporo osób, zapewne innych przyjętych do pracy. Przy oknie, koło dużej tablicy stał mężczyzna, który wcześniejszego dnia rozmawiał z kandydatami. Kurt usiadł na wolnym miejscu. Po kilku minutach, gdy zjawili się wszyscy, mężczyzna przy tablicy przemówił:
    -Witam wszystkich zgromadzonych. Zostali państwo przyjęci do pracy jako korespondenci zagraniczni dla Völkischer Beobachter. Udadzą się państwo w różne rejony, w zależności od umiejętności językowych i zapotrzebowania. Praca, którą państwo otrzymujecie, jest trudna i odpowiedzialna. Informacje z zagranicy są bardzo ważne dla naszego społeczeństwa i rządu – to ostatnie powiedział z wyraźnym naciskiem. Kurt uśmiechnął się lekko – w końcu nie bez powodu Völkischer Beobachter miała opinię gazety propagandowej. – opisywać będziecie państwo wszelkie ważne wydarzenia mające miejsce w państwach, w których będziecie pracować – wybory, wojny, przewroty, ogólnie rozumianą politykę wewnętrzną i zagraniczną. Musicie pisać rzetelnie i odpowiedzialne, nasze społeczeństwo chce prawdziwych, dobrze interpretowanych informacji. Zrozumieli państwo?
    -Tak! – odpowiedzieli wszyscy chórem.
    -Dobrze. Do miejsc pracy wyjeżdżacie państwo jutro, zostaniecie zaopatrzeni w wystarczającą ilość pieniędzy, opłacony będzie oczywiście transport i miejsce zamieszkania. W razie braku pieniędzy, uniemożliwiających pracę, możecie zwrócić się państwo do każdej niemieckiej placówki dyplomatycznej. Teraz przeczytam po kolei państwa nazwiska i powiem, gdzie podejmą państwo pracę.
    Mężczyzna rozpoczął wyczytywanie nazwisk w kolejności alfabetycznej, co trwało bardzo długo. Wreszcie doszedł do Kurta.
    -Pan Kurt Seidler!
    -Tutaj – podniósł się z miejsca Kurt.
    -Dobrze. Pan uda się na Daleki Wschód. Tereny objęty pańskim zainteresowaniem to wszystkie chińskie organizmy państwowe, Mandżuria i Japonia. Wyleci pan jutro o godzinie 17.00 z lotniska w Berlinie – Tempelhof, z przesiadkami w Ankarze, Delhi i Szanghaju. Tam będzie czekać na pana Chińczyk, który będzie panu towarzyszył. Z nim pojedzie pan do Pekinu.
    -Oczywiście, zrozumiałem. Dziękuję.

    CDN.
    Crystiano
     
  6. Crystiano

    Crystiano Nowy

    ROZDZIAŁ VI – Podróż ministrów

    Konstantin von Neurath wbiegł zdyszany do Sali Posiedzeń Gabinetu w Kancelarii Rzeszy. Wszyscy ministrowie byli już obecni, na szczęście führera jeszcze nie było. Von Neurath usiadł na swoim miejscu, wyjął z teczki kilka kartek z notatkami, tabelami i statystykami. Odpowiednio wykonał polecenie Hitlera.
    Po kilku minutach führer pojawił się w sali. Ministrowie powstali z krzeseł, przywitali wodza wyciągnięciem ręki.
    -Witam panów. Dzisiejsze posiedzenie zaczniemy od bardzo istotnych spraw natury gospodarczej. Głos oddaję ministrowi Hierlowi.
    Minister zbrojeń wstał z miejsca, odchrząknął, zaczął mówić:
    -Dla naszego przemysłu najważniejszą rolę odgrywają ropa naftowa i surowce rzadkie. Mamy je w ilości zapewniającej dzienne zapotrzebowanie, niestety nie może stworzyć dużych rezerw surowcowych, co jest niebywale istotne. W związku z tym poprosiłem führera o wypowiedzenie się w tej sprawie.
    -Zgadza się – przytaknął Hitler. – musimy zapewnić sobie dużą ilość surowców, których w naszym kraju brakuje. Oczywiście najlepszym wyjściem jest handel międzynarodowy z krajami, które brakujące nam surowce posiadają w wystarczającej ilości. Zebranie informacji na temat możliwych umów handlowych zleciłem ministrowi spraw zagranicznych, panu von Neurathowi.
    -Zapoznałem się z różnymi możliwościami handlu proponowanymi przez państwa ościenne. Informacji o takim charakterze pojawiło się bardzo wiele, jednakże szczególnie opłacalne wydały mi się dwie propozycje – złożone przez Rumunię i Finlandię – rzekł Neurath, robiąc efektowną pauzę.
    -Dobrze – pokiwał głową Hitler. – nie możemy być uzależnieni od handlu z ZSRR czy państwami zachodnimi. Rumunia i jej rafinerie w Ploeszti to jedno z najlepszych źródeł ropy naftowej w Europie.
    -Doszedłem do takiego samego wniosku – uśmiechnął się minister spraw zagranicznych. – Rumunia proponuje nam sprzedaż ropy naftowej w zamian za stal i energię. Warunki stawiane przez rumuńskie MSZ uważam za bardzo opłacalne – ciężko zakupić tak duże ilości ropy, a surowców wymaganych przez Rumunię mamy pod dostatkiem.
    -To prawda – potwierdził Hierl. – możemy pozwolić sobie na sprzedaż stali czy energii, której posiadamy duże nadwyżki. Kluczowym surowcem jest ropa naftowa.
    -Finlandia natomiast proponuje sprzedaż nam materiał rzadkich – gumy, wolframu, wanadu – również w zamian za stal i energię.
    -Dobrze się pan spisał, Neurath – pochwalił go Hitler. – zarówno Rumunia jak i Finlandia to kraje, z którymi zależy nam na pozytywnych relacjach.
    -Zdaję sobie z tego sprawę, mein Führer.
    -Doskonale. Niech pan i minister Hierl udadzą się sfinalizować umowę handlową z Rumunią. Proszę położyć duży nacisk na naszą chęć posiadania dobrych relacji z Rumunią, warto byłoby również zasugerować, że współpraca z nami może być znacznie bardziej opłacalna niż z Aliantami czy ZSRR. Natomiast pana obowiązkiem – zwrócił się do Hierla. – jest zapewnienie jak najlepszych warunków dla tej umowy oraz zagwarantowanie ilości ropy, która będzie stanowiła wystarczającą ilość do zapewnienia rezerw paliwowych.
    -Oczywiście, rozumiem, mein führer – odpowiedzieli jednocześnie obaj ministrowie.

    *

    Widać już było lotnisko w Bukareszcie. Samolot zbliżał się już do lądowania. Neurath i Hierl zapięli pasy. Nieco wstrząsnęło przy dość ostrym schodzeniu samolotu, ale poza tym lądowanie odbyło się bez problemów. Samolot zatrzymał się na pasie, pilot wyłączył silniki.

    [​IMG]

    Obaj ministrowie, w towarzystwie tłumaczy i ochrony wstali z miejsc, ruszyli w kierunku wyjścia. Gdy tylko otworzyli drzwi, zobaczyli oczekujących już ich przedstawicieli Rumunii. Był to minister spraw zagranicznych Nicolae Titulescu oraz szef rządu Gheorghe Tatarescu.

    [​IMG]
    Od lewej: Titulescu, Tatarescu i von Neurath

    -Sam premier Rumunii – szepnął Hierlowi Neurath.
    -Dla nich to spotkanie jest równie ważne – pokiwał głową Hierl.
    -Może nawet ważniejsze – powiedział Neurath.
    Nie zdążyli już wymienić więcej uwag, gdyż zbliżyli się do rumuńskich przedstawicieli. Ministrowie obu stron rozpoczęli rozmowę, do działania przystąpili niezastąpieni tłumacze.
    -Serdecznie witamy panów w Bukareszcie – Tatarescu wyciągnął do przodu obie ręce w gospodarskim geście, uśmiechnął się promiennie. – mam nadzieję, że nasze rozmowy będą efektywne i zadowalające dla obu stron.
    -Ja również mam taką nadzieję – odparł Neurath, ściskając dłonie rumuńskich polityków. Nie obyło się bez uśmiechów w kierunku dziennikarzy i pstrykania zdjęć, które trafić miały zapewne na pierwsze strony gazet.
    -Nie będziemy tak stali na dworze i zimnie – zaśmiał się Tatarescu. Neurath od razu poznał – sztuczny, wymuszony śmiech dyplomaty. Ile razy on tak się śmiał! – zapraszam do samochodu, pojedziemy do Pałacu Ministerialnego.
    -Oczywiście. Serdecznie dziękujemy – odparł Neurath, po czym ruszyli do stojących niedaleko limuzyn.

    *

    Gorąca, przesłodzona herbata, kruche ciasteczka, wygodne, aksamitne fotele, ogień wesoło buzujący w starodawnym kominku. Uśmiechy i grzeczności, doskonała gra aktorska, skrywająca brak zaufania i wzajemne podejrzenia. Dyplomatyczne spotkanie jakich wiele. Jakich Konstantin von Neurath odbył dziesiątki.
    -Niezbędne są dla nas duże ilości ropy naftowej – powiedział jakby obojętnie Neurath. – mieliśmy wiele propozycji, jednakże postanowiliśmy swoją uwagę poświęcić propozycjom Rumunii.
    -Możemy wiedzieć dlaczego? – zapytał minister Titulescu.
    -Oczywiście – odparł z uśmiechem Neurath. – Rumunia jest dla Rzeszy czołowym przyjacielem i partnerem w Europie Środkowo – Wschodniej. Poza tym cenimy sobie rumuńską precyzję i dokładność, jeżeli chodzi o egzekwowanie takich umów.
    Titulescu pokiwał głową. Był zbyt wytrawnym dyplomatą, żeby nabrać się na takie pochlebstwa. Sięgając po herbatę, rzucił niby od niechcenia:
    -Ilości stali i energii zaproponowane wstępnie przez pana są dla nas mało korzystne. Bardziej opłacalne propozycje otrzymaliśmy od Sowietów…
    -Zapewniam pana, że współpraca z Rzeszą przyniesie dla Rumunii ogromne zyski i korzyści. Jeżeli dobrze pamiętam, do dzisiaj niejasny jest status polityczny… – powiedział Neurath, przymknąwszy oczy, udając usilnie próbę przypomnienia sobie jakiegoś faktu. – a tak, Besarabii!
    -Niech panie nie miesza w nasze rozmowy handlowe wewnętrznych spraw Rumunii. – wtrącił Tatarescu, próbując uśmiechnąć się, co tym razem mu się jednak zdecydowanie nie udało.
    -Oczywiście, przepraszam. Dziwi mnie jednak fakt, że chcą panowie uzależniać ojczyznę od największego wroga. No cóż, to z naszych rozmów chyba nici – odparł Neurath, demonstracyjnie wstając z fotela.
    Titulescu potraktował blef Neuratha poważnie, zerwał się z miejsca.
    -Niech pan poczeka! Przecież możemy dalej pertraktować…
    -No nie wiem…
    -Proszę, niech pan usiądzie.
    Neurath uśmiechnął się prawie niezauważalnie.
    -No niech stracę, kontynuujmy. Hierl, zaproponuj panom nieco inne warunki umowy…

    *

    Po niecałej godzinie umowa była sfinalizowana. Za nieznaczne zwiększenie przekazywanej stali i energii, której Rzeszy nie brakowało, Konstantin von Neurath uzyskał obietnicę dostarczania do Niemiec znacznych nadwyżek rumuńskiej ropy naftowej z rejonu Ploeszti.

    [​IMG]

    *

    Tego samego dnia Hitler otrzymał telegram od ambasadora niemieckiego w Helsinkach, którego zadaniem było sfinalizowanie umowy handlowej z rządem fińskim:
    [​IMG]

    CDN.
    Crystiano
     
  7. Crystiano

    Crystiano Nowy

    ROZDZIAŁ VII – Propozycja nie do odrzucenia

    Od początku zdawał sobie sprawę, że wyrwanie go śmierci na chwilę przed egzekucją nie było wspaniałomyślne i bezinteresowne. Takie rzeczy nie miały miejsca w świecie bezlitosnej, brutalnej walki wywiadów, w której wszystkie metody były dozwolone, a szpiedzy byli tylko narzędziami sztabów, ministrów, rządów – narzędziami mającymi być bezwzględnie posłuszne i wierne, przekazywać możliwie najwięcej rzetelnych informacji, w razie „wpadki” nikogo ani niczego nie zdradzić, nie liczyć na pomoc ludzi, dla których się pracuje. Nikt nie będzie poświęcał życia kilku osób dla jednego agenta. To się po prostu nie opłaca.

    Przecież są tylko narzędziami, zawsze można znaleźć nowe…I lepsze…

    Pierre’a Lavauxa w drodze imały się różne dziwne myśli. Czy to ze względu na wręcz nieprawdopodobne ocalenie od śmierci, które jego samego zdziwiło chyba najbardziej, czy przez ciszę, która była dla niego jedyną towarzyszką podróży. Ani oficer Abwehry, siedzący naprzeciwko niego, ani dwaj żołnierze po bokach nie powiedzieli do niego ani słowa. Samochód jechał szybko, doskonałą, niedawno zbudowaną szosą.
    -„Ciekawe co chcą ze mną zrobić? – zastanowił się znowu. Przecież był tylko „szprotką” francuskiego wywiadu, nie miał zbyt wielu informacji…A może znowu zaczną mnie torturować, chcąc wydusić jakieś zeznania…? – ze strachem przypomniał sobie bicie na Gestapo i kata, Leo, wzdrygnął się odruchowo. W pewnym momencie zapragnął wrócić tam, na plac egzekucyjny – już nie cierpiałby… – ale czego mogą chcieć, powiedziałem wszystko, zupełnie wszystko o czym wiedziałem”.
    Ponure przemyślenia Francuza przerwało gwałtowne hamowanie samochodu. Oficer Abwehry wyjrzał przez niewielką szparę, pokiwał głową. Żołnierze eskortujący Pierre’a wstali, wzięli Francuza pod ręce, wyprowadzili z auta. Pierre rozejrzał się dookoła – znajdowali się na przedmieściach jakiegoś miasta, stali przed dużą, mało charakterystyczną willą porośniętą bluszczem. Przez chwilę stali, po czym jeden z żołnierzy popchnął go kolbą, ruszył więc posłusznie ku drzwiom domu. Były one otwarte, oficer przekroczył próg, nie pukając. Znaleźli się w dużym hollu, do niemożliwości zastawionym szafkami, stertami grubych ksiąg, maszynami do pisania. Żołnierze bez słowa wprowadzili Francuza do niewielkiego pomieszczenia ze stołem i dwoma krzesłami, wyszli, zamknęli drzwi na klucz.

    *

    -Żartujesz?!
    -Nie. Naprawdę tu przybędzie.
    -Czyli ON chce z nim mówić? – zapytał z niedowierzaniem, kładąc nacisk na słowo „on”.
    -Tak – odparł, kiwając głową. – jest już w drodze. Będzie tu za jakieś 15 – 20 minut.
    -Ale dlaczego? Przecież ten Francuz to nic nieznaczący szpieg, jakich wielu…
    -Znasz GO. Jeżeli chce z nim rozmawiać, to widać upatruje w tym jakichś korzyści. Doskonale wiesz, że jest człowiekiem – zagadką.
    -Zdaję sobie z tego sprawę. Już nieraz nam to udowodnił…

    *

    Zupełnie nie zauważył kiedy mężczyzna pojawił się w pomieszczeniu. Zrobił to bez żadnego hałasu, cicho i dyskretnie. Dopiero gdy zakaszlał głośno, Pierre odwrócił się do zakratowanego okna, ujrzał gościa. Był to mężczyzna około 50 – letni, o siwych, zaczesanych na bok włosach, krzaczastych brwiach, ubrany w znoszony, czarny płaszcz.
    -Dzień dobry – zwrócił się do Pierre’a grzecznie, siadając na jednym ze stołków. – proszę, niech pan usiądzie – dodał, wskazując drugie krzesło.
    Pierre spojrzał na mężczyznę zaciekawiony, próbując coś odczytać z jego twarzy, ale nie udało mu się to – gość bez zmrużenia oczu wytrzymał spojrzenie Francuza, nawet uśmiechnął się lekko drwiąco. Wyjął z kieszeni papierosa, zapalił, spojrzał wyczekująco na Pierre’a. Francuz spoglądał na niego przez chwilę z mieszanką ciekawości i udawanej obojętności, jednak zwyciężyło to pierwsze – Pierre usiadł na krześle.
    -Dobrze – pokiwał głową mężczyzna. Zaciągnął się papierosem, spojrzał w okno. Kątem oka zobaczył zniecierpliwione spojrzenia Francuza, ucieszył się w duchu.
    -O czym chce pan porozmawiać? – spytał wreszcie Pierre.
    -Dlaczego sądzi pan, że chcę z panem porozmawiać? – odparł pytaniem mężczyzna, wpatrując się wnikliwie w Pierre’a.
    -Po co innego pan przychodziłby tutaj?
    -Bystry z pana człowiek – powiedział niezwykle poważnie mężczyzna. – dobrze, że wpadł pan w nasze ręce, inaczej jeszcze wyrządziłby pan nam wiele szkód.
    -Tylko to chciał mi pan powiedzieć? – zapytał Pierre, mrużąc oczy. – po to tylko uratowano mnie przed egzekucją na polecenie jakiegoś…Canarisa?
    -Canarisa? A tak, słyszałem coś o nim. Podobno to jakaś ważna szycha…
    -Nie wiem. Zresztą, co z tego?
    -Pańska sprawa zainteresowała pewne osoby.
    Pierre spojrzał na niego zaciekawiony.
    -Pana sytuacja aktualnie nie jest godna pozazdroszczenia – stwierdził mężczyzna. – widzę przed panem dwie możliwości…
    -Jakie? – przerwał mężczyźnie Pierre, aby po chwili żałować, że nie ugryzł się w język.
    -Może pan podjąć współpracę z Abwehrą. Ocali pan tym samym życie, gdyż wyrok śmierci jest na razie tylko zawieszony. Jest też druga możliwość. Wie pan jaka…
    Francuz otworzył usta, chcąc już coś powiedzieć, ale mężczyzna nie dał mu dojść do głosu:
    -Niech pan poczeka. Znam doskonale takie impulsywne reakcje, opierające się na pięknych i pustych słowach – patriotyzm, honor, ojczyzna. A wybór śmierci… to nie jest najlepszy pomysł. Nie znajdzie się pan od razu na placu egzekucyjnym, niech pan na to nie liczy. Trafi pan do katowni, przy których te gestapowskie wydadzą się panu rajem. Będzie pan umierał kilka dni, błagając o śmierć.
    -Nie zdradzę ojczyzny – odrzekł Pierre twardo. – nie mogę tego zrobić. Nie przekonacie mnie.
    -Szkoda – odparł mężczyzna, wstając z krzesła. – pański łącznik nie miał takich wątpliwości, gdy zdradzał pana. Ach, szkoda tylko młodej Madeleine…
    W wyobraźni Pierre’a pojawiła się od razu jego siostra, jedyna bliska osoba, kochająca i ufająca mu bezgranicznie. Od razu zrozumiał, że wiedzą o nim wszystko, mogą go dowolnie szantażować. Zagotowało się w nim z gniewu i bezsilności.
    -Nie róbcie jej krzywdy, bandyci! – wrzasnął, zrywając się z krzesła. – jak stanie się jej coś złego, zabiję was!!
    Mężczyzna przyglądał się Francuzowi ze stoickim spokojem, bębniąc palcami po stole.
    -To zależy od pana…Sprawa wyboru. Pan decyduje.
    -Nie mam żadnego wyboru, doskonale zdaje pan sobie z tego sprawę. Jakiej decyzji nie podejmę, będzie źle.
    -Ma pan wybór. Bardziej kocha pan Francję czy siostrę?
    -Zna pan odpowiedź…
    -Wybornie – uśmiechnął się mężczyzna. – proszę tylko pamiętać o tym, żeby nas nie zdradzić. Wie pan kto wtedy za to zapłaci…
    -Tak, wiem – westchnął Pierre. – proszę mi powiedzieć, co mam robić.
    -Podoba mi się taki zapał do zadań. Z naszej rozmowy wyciągam wniosek, że należy po prostu odpowiednio motywować ludzi do pracy – ucieszył się mężczyzna. – nawiąże pan kontakt ze swoim wywiadem, powie pan, że udało się panu uciec. Informacje zacznie pan przesyłać za kilka tygodni, może dni, aby nie wzbudzić podejrzeń. Będzie przekazywał pan fałszywe, podstawiane przez nas informacje, pomoże nam pan wytropić innych francuskich szpiegów…
    -A gdyby moi pracodawcy zdali sobie sprawę, że jestem podwójnym agentem? Wydaliby na mnie wyrok śmierci.
    -Ochronimy pana. Nie wierzy pan w Abwehrę? Od teraz jest pan przecież naszym pracownikiem…

    [​IMG]


    *

    Mężczyzna wyszedł z pomieszczenia, uśmiechając się. Warto było odwołać wyrok Gestapo. Stało się dokładnie tak jak przewidywał – jak zwykle zadziałał argument dotyczący rodziny. Nie bez powodu kazał zebrać swoim agentom informacje na ten temat.

    On, Wilhelm Canaris, zawsze wiedział, co robi.

    Podbiegł do niego oficer, który eskortował Pierre’a, wręczył mu gruby plik kartek.
    -Raporty naszych ekspozytur terenowych – powiedział.
    -Już rozszyfrowane? – spytał Canaris.
    -Tak jest.
    -Więc mów, nie mam czasu na czytanie tego steku kartek…
    -Tak jest. Obie misje podjęte przez nas zakończyły się powodzeniem. Agent wysłany do Związku Radzieckiego bez problemów przedostał się przez granicę, nawiązał już łączność z innymi naszymi ludźmi. O agencie w Anglii Brytyjczycy dowiedzieli się, lecz zdołał ukryć się i zdobyć nowe, fałszywe dokumenty. Wkrótce podejmie działalność.

    [​IMG]

    -Wspaniale! – ucieszył się Canaris. – sprzyja nam szczęście…
    Oficer uśmiechnął się, wziął kartki, ruszył schodami na piętro.
    -Oby jak najdłużej – dodał minister wywiadu cicho i po dłuższej chwili.

    CDN.
    Crystiano
     
  8. Crystiano

    Crystiano Nowy

    ROZDZIAŁ VIII – Czarne chmury

    Hitler zamyślił się. Dowódca Kriegsmarine, Raeder spoglądał na niego wyczekująco. Wszystko zależało od decyzji führera.
    -To ryzykowne – stwierdził w końcu Hitler. – nie trudne, ale ryzykowne, Raeder.
    -Zdaję sobie z tego sprawę, mein führer – pokiwał głową dowódca marynarki. – ale jeżeli bierzemy pod uwagę przyszłość, jest to korzystne i opłacalne.
    -To prawda – pokiwał głową Wódz. – oczywiście bazy w tamtym rejonie są nam bardzo potrzebne, ale…Mimo wszystko nie wiem czy nie jest za wcześnie na takie posunięcia. Przez opinię międzynarodową może to zostać potraktowane bardzo surowo. W tym wypadku reakcja Francji czy Wielkiej Brytanii może być stanowcza i ostra.
    -Wiem, mein führer. Dlatego należy to zorganizować tak, aby mieć odpowiednie i w miarę wiarygodne wytłumaczenie.
    -Jakie?
    -Rozmawiałem już z Himmlerem. Chyba ma dobry pomysł…

    [​IMG]

    *

    -Panie generale? – zapytał adiutant, pukając w drzwi pokoju Reichenaua.
    -Co, Hans? – odparł pytaniem Reichenau, odkładając brzytwę i wycierając twarz białym ręcznikiem.
    -Przyszedł rozkaz ze sztabu – odparł adiutant, wchodząc do pokoju.
    -O co chodzi?
    -Cały nasz XII Korpus Armijny ma zostać przeniesiony do Lubeki. Zastąpimy stacjonujący tam XI Korpus Armijny generała von Blaskovitza.
    -Piszą dlaczego?
    -Mają zostać przeprowadzone jakieś manewry.
    Reichenau sięgnął po telegram. Krótki, zwięzły wojskowy rozkaz, żadnych wyjaśnień. Podpisy Bayerleina i Hitlera.
    -„Ciekawe po co podpis führera? – zastanowił się Reichenau. – przecież to tylko zwykłe manewry…”
    -Dobrze – powiedział głośno do adiutanta. – ogłoś rozkaz w jednostce. Niech wszyscy spakują manatki. Jutro o świcie wymarsz.
    -Tak jest!

    *

    Andreas i Michael szybko, niestarannie wrzucali rzeczy do plecaków. Porucznik Wiesel biegał po całym bloku jak opętany, poganiając wszystkich rykami, które na mało kim robiły wrażenie. Przez karne ćwiczenia jakie wymyślił Wiesel ich oddział jako ostatni dowiedział się o planowanej dyslokacji – porucznik robił teraz wszystko aby nie podpaść przełożonym za niesubordynację.
    -Niech to szlag – zaklął Michael, wpychając spodnie do plecaka. – że też nie mają co robić w tym sztabie tylko wymyślać jakieś idiotyczne przeprowadzki…
    -Cholera, gdzie moje buty?! – wrzasnął ktoś w głębi sali. Ktoś wybuchnął śmiechem, buty poleciały w stronę ofiary mało ambitnego żartu.
    -Uspokoić się, idioci! – wrzasnął Wiesel. – pakować się! Szybko!
    Znowu ktoś zaśmiał się. Wiesel zrobił się czerwony jak burak, zaklął pod nosem. Nie mógł wyciągać dzisiejszego dnia żadnych konsekwencji, bo wydałoby się jego niedbalstwo i ewidentne spóźnienie.

    *

    Wymarsz XII Korpusu Armijnego z Nadrenii odbył się o godzinie 5.00 11 stycznia. Do ostatnich godzin trwały gorączkowe, pośpieszne przygotowania. Nie obyło się oczywiście bez wyzwisk, awantur i wyrzucania rzeczy przez okna. Do ostatnich chwil zawzięcie szukano jednej z ciężarówek, przypadkowo znajdując ją wreszcie w jednym z garaży. Wymarsz przekładano dwa razy, bo zawsze kogoś brakowało, albo oddział nie był w pełni przygotowany. Wreszcie udało się zebrać wszystkie oddziały w pełnych składach osobowych, wyruszono pustą o tej porze szosą do Lubeki.
    -Pewnie i tak zostawiliśmy połowę sprzętu i ubrań – powiedział Andreas. – utrapienie z tą dyslokacją.
    -Nie jest tak źle – odparł, uśmiechając się, Michael. – jeżeli przeprowadzka tego Korpusu z Lubeki wyglądała tak samo jak nasza, zapewne też zostawili nam sporo prezentów. Tym bardziej że tam byli artylerzyści chyba, może zgubili jakieś działa.
    -Ha ha pewnie tak! – zaśmiał się Andreas.
    -Zresztą znudziła mi się już ta Nadrenia – rzekł Michael. – przyda się jakaś nowość.
    -Nie będzie tak źle. Już niedługo będzie ciepło, a my nad morzem…Można będzie zaprosić dziewczyny – odrzekł mrugając okiem do Michaela Andreas. – poza tym nigdy nie byłem nad morzem.
    Andreas uśmiechnął się szeroko. Te całe przenosiny nie były takie złe jak się na początku wydawało. W lepszych humorach ruszyli wojskowym marszem. Nie narzekali nawet gdy Wieselowi zachciało się wojskowego śpiewu, jako pierwsi zaintonowali słowa piosenki.

    [​IMG]

    [​IMG]

    *

    -Generał Grauert, melduję się na rozkaz! – powiedział szybko i twardo Ulrich Grauert, odruchowo stukając cholewami w podłogę, mimo że rozmawiał przez telefon.
    -Dobrze, generale. Mam dla pana rozkazy. – usłyszał cichy, dobrotliwie brzmiący głos Goeringa.
    -Słucham, panie marszałku.
    -Proszę ze wszystkimi podległymi sobie dywizjonami opuścić Berlin i polecieć do Rostocku.
    -Kiedy panie marszałku?
    -Jak najszybciej. Jeżeli pan zdąży jeszcze dzisiaj.
    -Tak jest, zrozumiałem.
    -Dobrze generale. Do usłyszenia.

    [​IMG]

    *

    -Wszyscy gotowi? – jeszcze raz, dla pewności, spytał Grauert.
    -Tak jest! – odpowiedzieli mu po kolei czterej dowódcy podległych mu dywizjonów: KG2 „Holzhammer”, KG3 „Blitz”, Sturzkampfgeschwander 51 i KG4 „General Wever”.
    -Dobrze! Kurs 1 – 4 – 6, cel – Rostock!
    Warknęły lotnicze silniki, bombowce Ju 52, kolejno opuszczały pas startowy, wznosząc się w przestworza.

    [​IMG]

    *

    -Admirale Raeder, telegram od führera…
    -Pokaż, szybko! – krzyknął Raeder, wyrwał adiutantowi telegram z dłoni.
    Wyglądał następująco:
    Raeder odłożył kartkę, uśmiechnął się. Ostatnie guziki były już dopinane.

    [​IMG]

    *

    Heinrich Himmler, przywódca SS i Gestapo, skończył mówić, wytarł zaparowane okulary białą chusteczką. Hitler przez chwilę analizował jego propozycję, wpatrując się w obraz przedstawiający Bismarcka, wiszący na ścianie.
    -Dobry pomysł – pokiwał głową Hitler. – sprytny. Tylko musi być dobrze zorganizowany i wiarygodny.
    -Oto niech się pan nie martwi, mein führer. Mam odpowiednich ludzi do takich zadań.
    -Wspaniale. Niech więc pan działa.
    -Tak jest!

    *

    OD WASZYCH KORESPONDENTÓW ZAGRANICZNYCH

    CDN.
    Crystiano
     
  9. Crystiano

    Crystiano Nowy

    ROZDZIAŁ IX – Wielki Blef

    Cały XII Korpus Armijny generała von Reichenaua dotarł do Lubeki 20 stycznia przed północą. Nie było już czasu ani chęci na apel, więc gdy wszyscy otrzymali zakwaterowanie, rozeszli się po budynkach i położyli spać. Generał, mimo że całą podróż odbył w samochodzie, sam był zmęczony – podyktował adiutantowi krótki telegram do sztabu, informujący o dotarciu całej podległej mu jednostki do Lubeki po czym położył się spać.

    *

    Michael i Andreas położyli się w mundurach, przez pół godziny czekali aż wszyscy zasną. Gdy dało się już słyszeć głośne pochrapywanie ze wszystkich kątów sali, wstali z łóżek, ubrali buty, po cichu ruszyli ku wyjściu.
    -E, Andreas, gdzie wy idziecie? – spytał ktoś zaspanym głosem.
    -Do kibla. Śpij.
    Michael spojrzał pytająco na Andreasa.
    -Na pewno idziemy? Możemy mieć przechlapane.
    -Idziemy! Jeszcze nigdy nie byłem nad morzem, muszę je zobaczyć – odparł twardo i zdecydowanie Andreas.
    -No to chodźmy.
    Dochodzili już do drzwi, gdy Michael przystanął i szepnął:
    -Andre, będziemy przechodzić koło kanciapy Wiesela. Te bydle może nie spać.
    -Racja. Chodź, wyjdziemy oknem, jesteśmy na pierwszym piętrze.
    Podeszli do okna, otworzyli. Mroźne, wilgotne powietrze wdarło się do sali. Ktoś mruknął przez sen. Odczekali przez chwilę, nasłuchując, po czym weszli na parapet i skoczyli na trawę. Było zupełnie cicho, zdawało się że zupełnie całe koszary są pogrążony w śnie. Nikogo nie było nawet na wartowni. Cicho, starając się nie stukać butami po bruku, wybiegli z terenu koszar.
    -Którędy nad morze? – podrapał się po głowie Michael. – to duże miasto a jak na złość nie ma kogo zapytać.
    -Jest pierwsza w nocy – mruknął Andreas. – chodź pójdziemy prosto, znajdziemy kogoś żeby zapytać o drogę.
    Po przejściu jakiś 100 metrów Andreas stuknął Michaela w bok, mruknął wskazując dłonią:
    -Zobacz, jakaś knajpa. Wejdziemy, wypijemy po jednym na rozgrzewkę i zapytamy o drogę nad morze.
    -Dobra, chodźmy.
    Jak postanowili, tak zrobili. Knajpa była mała, zadymiona, ciemna, zapełniona po brzegi klientelą. Żołnierze podeszli do lady, za którą obsługiwał niski, łysawy grubas.
    -Dwie pięćdziesiątki wódki – rzekł Andreas.
    Barman sięgnął po butelkę, nalał do dwóch brudnych kieliszków. Wzięli je, usiedli na dwóch pustych miejscach przy dużym stole.
    -Gdzie to panowie żołnierze o tej porze? – zagadnął niemłody mężczyzna, dosiadając się do nich z kuflem piwa.
    -Idziemy nad morze. W którą to stronę?
    -Nad morze? Ha, do jutra tam nie dojdziecie! – zaśmiał się mężczyzna rubasznie.
    -A czemu to? – zdziwił się Andreas. – jesteśmy przecież w Lubece…
    -To drugi koniec miasta – odparł mężczyzna. – ale mnie rozbawiliście! Barman, jeszcze po kieliszku dla tych panów!
    Opróżnili swoje, sięgnęli po wódkę postawioną przez rozmówcę.
    -Pewnie jeszcze uciekliście z jednostki?
    -Tak. Musze zobaczyć morze, nigdy nad nim nie byłem.
    -Zobaczysz na pewno – uśmiechnął się mężczyzna. – znudzi ci się jeszcze to morze.
    -To co robimy? – spytał Michael Andreasa.
    -Nie wiem. Chyba wypijemy jeszcze kilka kieliszków i wracamy do koszar.
    -Dobra – uśmiechnął się Michael. – tylko żeby nie skończyło się tak jak w Nadrenii.

    *

    -Mein führer, telefon od Himmlera.
    Hitler wstał z fotela, sięgnął po słuchawkę.
    -Tak?
    -Mein führer, wszystko jest już gotowe. Mam wydąć rozkaz rozpoczęcia akcji?
    -Wszystko jest zapięte na ostatni guzik? – upewnił się Hitler.
    -Naturalnie, mein führer.
    -Dobrze. Proszę więc zacząć.
    -Tak jest!

    *

    Służba w straży granicznej, szczególnie na granicy z Danią, nie należała do najciekawszych, schodziła żołnierzom głównie na graniu w karty, czytaniu książek, rzadkich patrolach. Tego dnia nic nie zapowiadało, że będzie inaczej. Poranna służba zaczęła się od wypicia kawy i lektury gazety, skupiając się głównie na informacjach i komentarzach dotyczących ostatnich meczów Gauligi. Wreszcie postanowiono wypełnić służbowe obowiązki, ruszając na patrol.
    Trzech młodych funkcjonariuszy wyszło z strażnicy, skierowało się na tradycyjny obchód, którego kierunek był zawsze taki sam – 100 metrów do rozłożystego dębu na środku pola, potem w lewo aż do kanału i z powrotem do strażnicy.
    Żołnierze szli szybko, paląc papierosy i narzekając, że nie dano im cieplejszych płaszczy, gdy jeden z nich krzyknął, wskazując dłonią:
    -Spójrzcie, ktoś biegnie! Chyba jacyś żołnierze…
    Kapral sięgnął po lornetkę, spojrzał uważnie.
    -Nie nasi…Coś krzyczą i wymachują flagą Danii…
    -Może się zachlali? – zgadywał trzeci żołnierz.
    -Chodźmy do nich. Zobaczymy, co to za jedni.
    Trzej żołnierze zbliżyli się do grupy nadbiegających. Było ich 10, w duńskich wojskowych mundurach, jeden wymachiwał duńską flagą.
    -Stać! Jesteście na terytorium Niemiec! – krzyknął kapral.
    Duńczycy zatrzymali się, spojrzeli na Niemców.
    -Wrócić się – polecił kapral. – inaczej będziemy zmuszeni was zatrzymać.
    -Psy niemieckie! – wydarł się jeden z Duńczyków. – Denmark! Denmark!
    W tej chwili jak na sygnał Duńczycy chwycili karabiny, zaczęli kanonadę. Kaprala trafiło naraz kilka naboi, wręcz ścinając go z nóg. Drugi strażnik graniczny chwycił trzęsącymi rękoma karabin, ale nie zdążył wypalić, gdy przeszła go seria z peema. Niemiec, który pierwszy zobaczył Duńczyków, wrzasnął przeraźliwie, rzucił się do ucieczki.
    -Nie zabijać tego – szepnął jeden z Duńczyków. – Reichsführer musi mieć świadka.
    Napastnicy postrzelali przez chwilę w powietrze, pokrzyczeli na cały głos „Denmark!” po czym biegiem ruszyli w przeciwnym kierunku.

    [​IMG]

    *

    Jedyny ocalały dobiegł zdyszany do strażnicy, krzyknął:
    -Alarm! Alarm! Duńczycy nas zaatakowali, zabili Schmidta i Kleina!
    Dowódca strażnicy zerwał się z krzesła, chwycił słuchawkę telefonu:
    -Z generałem Bayerleinem! Szybko!
    Po chwili usłyszał spokojny głos Bayerleina:
    -Tak?
    -Funkcjonariuszy naszej strażnicy zaatakowali Duńczycy, dwóch poległo!
    -Co za potworność! – krzyknął Bayerlein. – natychmiast powiadomię führera!

    *

    -Mein führer, akcja wykonana – Hitler usłyszał głos Himmlera.
    -Obyło się bez żadnych przeszkód?
    -Oczywiście. Zginęło dwóch strażników, jednego zostawiliśmy aby mieć wiarygodnego świadka.
    -Doskonale. Do usłyszenia.
    Hitler odłożył słuchawkę, zwrócił się do niego młody adiutant.
    -Mein führer, zadzwonił generał Bayerlein. Mówi o jakimś ataku Duńczyków na naszych żołnierzy.
    Wódz uśmiechnął się lekko, prawie niezauważalnie.
    -Dobrze. Proszę zadzwonić do wszystkich ministrów, ogłosić nadzwyczajne posiedzenie Rady Ministrów.
    -Tak jest!

    *
    Wszyscy ministrowie przybyli do Kancelarii w błyskawicznym czasie. Hitler rozglądał się po zebranych – oprócz niego, Himmlera i Raedera nikt nie wiedział o prowokacji. Wiadomość o ataku na funkcjonariuszy straży granicznej wywołała zrozumiałe poruszenie i zdziwienie na sali.
    -To niedopuszczalne! – wrzeszczał Hitler, wymachując rękoma i waląc pięściami w stół. – jak takie rzeczy mogą mieć miejsce w dzisiejszym, cywilizowanym świecie?!
    W tym momencie do sali wszedł von Neurath, wcześniej telefonicznie poinformowany o całej sprawie, mający za zadanie czysto formalne przeprowadzenie rozmowy z duńskim MSZ – em.
    -Przyszła wiadomość od Duńczyków – rzekł Neurath.
    -Co piszą ci zbrodniarze, może się przynajmniej przyznają! – krzyknął Hitler, wymachując pięścią.
    -Duńczycy twierdzą, że nie mają z tym wydarzeniem nic wspólnego. Żadni ich żołnierze w nocy nie opuścili jednostek i nie weszli na terytorium Rzeszy.
    -Psy! – wrzasnął Hitler. – taka podłość i arogancja może oznaczać tylko jedno!
    Ministrowie uważnie i wyczekująco spojrzeli na Wodza.


    *



    *
    -Neurath, proszę wysłać rządowi duńskiemu wiadomość o rozpoczęciu działań wojennych!
    -Tak jest, mein führer.
    Dnia 21 stycznia w godzinach wieczornych, po wręczeniu Duńczykom aktu wypowiedzenia wojny, rozpoczęły się działania wojenne.

    [​IMG]

    CDN.
    Crystiano
     
  10. Crystiano

    Crystiano Nowy

    ROZDZIAŁ X – Wojna!

    Wszystkie rodzaje sił zbrojnych były gotowe do działań wojennych – armia lądowa, flota i lotnictwo. Szybkość, z jaką na prowokację zareagował Hitler, zdziwiła nawet ministrów, nasuwając im podejrzenia co do rzeczywistego przebiegu „prowokacji”. Nikt jednak nie protestował, nikt nie krytykował – wszyscy uważali, że Hitler uczynił bardzo dobrze. Dowódcy, pochyleni nad mapami polowymi i statystykami, głośno chwalili posunięcie Hitlera.

    *

    Paryż, Sala Obrad Rady Ministrów

    -Wybuchła wojna – stwierdził prezydent Francji, Albert Lebrun. – Niemcy zaatakowały małą i neutralną Danię…
    -Ale Duńczycy są chyba winni – odparł minister spraw zagranicznych, Pierre Flandin. Było to w połowie stwierdzenie, w połowie pytanie.
    -Czyli to Dania zaatakowała Niemcy? – zapytał z sarkazmem Lebrun.
    -Fakty mówią za siebie. Ta prowokacja…
    -Jest tylko dla Niemców argumentem – przerwał premierowi Sarautowi Lebrun. – nie zdziwiłbym się, gdyby to była jedna, wielka mistyfikacja…
    -Jak to?! – zapytał Pierre Flandin. – niemożliwe! To niezgodne z prawem międzynarodowym i zasadami dyplomacji…
    Lebrun chciał wysłac pod adresem szefa MSZ jakąś niecenzuralną uwagę na temat jego bystrości i inteligencji, ale powstrzymał się.
    -Musimy podjąć jakieś działania – stwierdził.
    -Należy wysłać do Hitlera notę dyplomatyczną, zaproponować mediacje. Konflikt zapewne lada chwila wygaśnie…- powiedział Sarraut.
    -Wszyscy dobrze wiemy, że takie dyplomatyczne noty i listy są nic nie warte – odparł z przekąsem Lebrun.
    -Nic więcej nie możemy zrobić – rzekł Sarraut, wzruszywszy ramionami. – społeczeństwo nie chce wojny. A my jesteśmy głosem społeczeństwa.
    -Zresztą co nas obchodzi jakiś mały kraj w Skandynawii – wtrącił, ziewając, Flandin.
    -Po nich może przyjść czas na nas! – wrzasnął Lebrun.
    -Trzeba rozbudować Linię Maginota – zaproponował Gamelin.
    Lebrun machnął ręką i wyszedł z sali.

    *

    -Udało się, drogi Heinrichu – cieszył się Hitler, klepiąc pomysłodawcę prowokacji po plecach. – jedyną reakcją opinii międzynarodowej są setki listów i not dyplomatycznych. Co więcej, ostrze krytyki skierowane jest głównie przeciwko Danii.
    -Bardzo się cieszę – odparł Himmler, poprawiając zsuwające się z nosa okulary. – teraz musimy zadziałać głównie propagandowo.
    -O czym mówisz?
    -O dwóch poległych strażnikach granicznych. Wypadałoby zrobić państwowy pogrzeb, pośmiertnie ich awansować i odznaczyć. Nic nas to nie będzie kosztować, a odniesie wspaniały efekt propagandowy i psychologiczny.
    -Doskonale! Wybornie! – krzyknął Hitler. – osobiście udam się na ich pogrzeb. Wódz musi być ze swoim narodem…

    *


    Wojska niemieckie uderzyły na Danię na dwóch zasadniczych kierunkach: X Korpus Armijny generała von Witzlebna ruszył w górę Półwyspu Jutlandzkiego, w celu zajęcia Koldingu, a w konsekwencji tego kontynuowania marszu na Aarhus i Aalborg. XII Korpus Armijny pod dowództwem generała von Reichenaua miał uderzyć na stolicę Danii - Kopenhagę, następnie zaś opanować Odense. Sztab przewidywał, że zadanie XII Korpusu będzie trudniejsze, gdyż może natknąć się na siły duńskie prawdopodobnie znajdujące się w okolicach Kopenhagi, wspierane dodatkowo przez flotę.

    [​IMG]


    *


    Oddział opuścił barkę, rzucił się biegiem przez niewielką, kamienista plażę. Forsowny bieg zakłóciły serie i pojedyncze strzały.

    [​IMG]

    -Duńskie pozycje! Kryć się, prowadzić ogień zaporowy!
    Żołnierze padli na piasek, sięgnęli po karabiny. Andreas i Michael chwycili Mausery, strzelali spokojnie, bez drżenia rąk, starając się celować jak najdokładniej. Jeszcze na łodziach czuli strach i niepewność, ale teraz wszystko było proste i klarowne – albo będą zabici albo sami zabiją. Główną zachętą i motywacją do walki były zdjęcia pomordowanych przez Duńczyków strażników granicznych, pokazane im dzisiejszego dnia.
    -Macie, psy! – krzyknął Michael celując, wypalił. Młody duński żołnierz, przebiegający z jednego do drugiego zabudowania zatoczył się, runął twarzą w piasek.
    -Naprzód, do ataku! – krzyknął starszawy już kapitan. Żołnierze zerwali się z piasku, biegiem ruszyli ku zabudowaniom. Z jednej z chałup padła długa seria, dwóch żołnierzy niemieckich runęło na ziemię.
    -Gniazdo ckm-u! Granatami!
    Kilka granatów naraz rzucono w kierunku chaty. Budynkiem wstrząsnęło, wybiegł z niego jakiś Duńczyk z poparzoną twarzą, wyjąc przejmująco. Poleciało w niego kilka kul, skutecznie go uciszając.

    [​IMG]

    -Doskonale! – pochwalił kapitan, wycierając twarz dłonią. –osiągnęliśmy przyczółek. Szybko, weźcie rannych, trzeba ich ratować!
    Michael, Andreas i kilku innych żołnierzy ruszyło do dwóch leżących. Jeden oberwał tylko odłamkiem w nogę, rana nie była poważna. Natychmiast podbiegli sanitariusze, zrobili mu opatrunek, zapakowali na nosze. Drugi z rannych…
    -Nie żyje, panie kapitanie – powiedział przez ściśnięte gardło Andreas.
    Wszyscy podeszli do poległego. Młody chłopak, z szeroko otwartymi oczyma, z twarzą wykrzywioną w przedśmiertnym grymasie i strużką krwi spływającą ze skroni. Jeden z żołnierzy nie wytrzymał, odszedł na bok i zwymiotował. Andreasowi też zrobiło się jakoś mdło, ale powstrzymał się. Pochylił się, przymknął denatowi powieki. Kapitan uklęknął przy trupie, prawą dłonią wykonał znak krzyża, złamał nieśmiertelnik.
    -Wojna – powiedział cicho, ale tak, że wszyscy usłyszeli.


    *

    *

    Ostro, przeraźliwie zawyła syren alarmowa. Piloci zerwali się z krzeseł i ławek, rzucili na ziemię gazety i książki. W biegu poprawiając hełmofony i dopinając kurtki, ruszyli do maszyn. Zwinnie, szybko wskoczyli do samolotów po drabinkach podstawionych przez mechaników. Z warkotem uruchomili silniki, ruszyli po pasach startowych.

    [​IMG]

    -Kurs 22 – 3 – 45! – usłyszeli w słuchawkach. – okolice Zelandii i Odense, na północny - zachód od Lubeki. Wroga flota, prawdopodobnie 4 okręty wojenne!
    -Zrozumiałem – odpowiedzieli po kolei wszyscy piloci.
    Maszyny w równym szyku poleciały w przestworza. Była dopiero 16.30 ale było już zupełnie ciemno. Piloci próżno wypatrywali wrogiej floty.
    -Zmniejszyć pułap! – otrzymali rozkaz.
    Wreszcie ktoś krzyknął:
    -Widzę! Okręty na godzinie czwartej! Zdaje się, że to dwa duże okręty nawodne i dwa podwodne w wynurzeniu. Nie jestem pewny.
    -Widzę! – informowali po kolei wszyscy piloci.
    -Dobrze! Zniżyć się, atakować bez rozkazu! Uwaga na artylerię przeciwlotniczą!
    Już po chwili okolica wstrząsnęły wybuchy, strzeliły fontanny wody. Z dwóch ciężkich duńskich krążowników huknęły działka przeciwlotnicze.

    [​IMG]

    -Okręty podwodne wracają do zanurzenia!
    -Skupić się na krążownikach!
    -Tak jest!
    Wodą dookoła okrętów wstrząsnęły eksplozje. Kilka bomb trafiło w okręty, jednak nie zdołały ich zatopić. Wściekle strzelała duńska pokładowa artyleria plot i najcięższe karabiny maszynowe. Jeden z bombowców za bardzo zbliżył się do okrętów, został trafiony kilkoma pociskami, wybuchł z hukiem, jego szczątki poleciały do wzburzonej wody.
    -Okręty wycofują się! – zameldował jeden z pilotów.
    -My też wracamy do Rostocku. Jeszcze ich dorwiemy, chłopcy!

    *

    Adolf Hitler w towarzystwie dwóch esesmanów wszedł do kościoła. Gdy go zobaczono, przez moment wszyscy stali zdziwieni, po czym wyciągnęli przed siebie ręce, powitali go gromkim „Heil Hitler”. Wódz odwzajemnił gest, ruszył wolno i dostojnie w kierunku dwóch trumien, ozdobionych hitlerowskimi flagami. Uklęknął przed nimi, przeżegnał się, powstał, zasalutował w ich kierunku. Odwrócił się w kierunku zebranych, wycierając oczy chusteczką.
    -Byli wielkimi bohaterami – przemówił wspaniale wyreżyserowanym, zachrypniętym, łamiącym się głosem. – zginęli w obronie granicy. Naszej granicy - granicy Niemiec. Do końca wiernie pełnili swoją służbę.
    Jakaś kobieta zaszlochała, zakryła twarz dłońmi. Hitler ponownie wytarł oczy chusteczką, odchrząknął, powiedział:
    -Niech nikt nie myśli, że ich śmierć nie będzie pomszczona! My - Niemcy, my - Aryjczycy nie mamy w zwyczaju przebaczać takich zbrodni. Ich śmierć zostanie pomszczona stukrotnie!
    Wszyscy ponownie wyciągnęli przed siebie dłonie w geście hitlerowskiego pozdrowienia. Chór zagrał hymn Rzeszy.
    Hitler ponownie odwrócił się w kierunku trumien. Podszedł do niego jeden z esesmanów, otwierając niewielkie pudełko. Wódz wyjął z niego dwa Żelazne Krzyże i położył na trumnach poległych w prowokacji strażników granicznych.

    *

    -Panie ministrze, przyszły kolejne listy, noty dyplomatyczne i propozycje mediacji. Tym razem od Jugosławii, Kanady, papieża, Ligi Narodów, Litwy…
    -Zrób z nimi to, co z poprzednimi – odparł wyraźnie znudzony Neurath.
    -Do kominka?
    -Tak. Doskonale się palą…

    CDN.
    Crystiano
     
  11. Crystiano

    Crystiano Nowy

    ROZDZIAŁ XI – Przyznają się tylko winni

    Zadanie przeznaczone X Korpusowi Armijnemu generała Witzlebena okazało się znacznie łatwiejsze od zadań oddziałów generała von Reichenaua. Na swojej drodze nie napotkał on żadnych większych oddziałów duńskich, bez przeszkód kierował się do miasta Kolding. Jedyne, co zdziwiło generała to przyłączona do podległych mu jednostek kompania SS, jednocześnie podlegająca wyłącznie rozkazom Himmlera.
    Pierwszego dnia działań wojennych forpocztom oddziałów Witzlebena poddało się kilku funkcjonariuszy duńskiej służby granicznej. W kilka minut po tym fakcie do kwatery Witzlebena wpadł dowódca kompanii SS – wielki, łysy drab ze szpetną szramą na twarzy, ubrany w czarny mundur, na ramieniu mający czerwoną opaskę ze swastyką. Zezowatym spojrzeniem obrzucił pokój, ujrzał Witzlebena siedzącego przy stole i analizującego raporty.
    -Podobno zdobyliśmy kilku jeńców! – rzucił do Witzlebena obrażonym i gardłowym głosem, bez zameldowania się.
    Generał podniósł oczy znad raportów, spojrzał na esesmana. Od pierwszych chwil posiadania w swoich oddziałach kompanii SS żałował, że właśnie na niego to spadło.
    -Tak. I co z tego? – spytał szorstkim głosem.
    -Przejmuję jeńców. Mamy na to specjalne rozkazy od Reichsführera Heinricha Himmlera.
    -Nie zgadzam się – odparł chłodno Witzleben. – jeńców zdobyli moi żołnierze i należą do nas. Do Wehrmachtu.
    -Nieprawda! – wrzasnął esesman, odruchowo sięgając do kabury. – wszyscy jeńcy podlegają SS! Rozkaz Reichsführera…
    Witzleben zerwał się z krzesła, żyły wystąpiły mu na czoło.

    [​IMG]

    -Ja nie podlegam pod waszego Reichsführera! Słucham tylko rozkazów Hitlera i generała Bayerleina. Proszę natychmiast opuścić moją kwaterę! – podniósł głos, wskazał dłonią drzwi.
    -Gorzko pan tego pożałuje – warknął esesman, kierując się ku wyjściu. – od razu dzwonię do Reichsführera.
    -Na kant dupy mi możesz wskoczyć, fanatyku – mruknął pod nosem Witzleben, sięgnął po telefon.
    Przez chwilę usłyszał przyjemny głos sekretarki:
    -Sztab Wehrmachtu.
    -Generał von Witzleben, poproszę o natychmiastową rozmowę z generałem Bayerleinem.
    -Już łączę.
    Sekretarka rozłączyła się. Generał czekał kilka minut, wyraźnie się niecierpliwiąc.
    -Generał Bayerlein – usłyszał wreszcie w słuchawce.
    -Witam, von Witzleben z tej strony. Panie generale, jak wygląda sprawa jeńców? Esesmani twierdzą, że mają rozkaz przejmowania wszystkich jeńców.
    Przez chwilę panowała cisza, słychać było tylko ciężki oddech generała Bayerleina.
    -To prawda…Niestety. Kompania SS ma nadzwyczajne pełnomocnictwa od samego Hitlera w sprawie jeńców wojennych. Nie mogę nic z tym zrobić. Bardzo mi przykro.
    -Przecież to niedopuszczalne! Jak na coś takiego pozwolono?!
    -Niech mnie pan o to nie pyta, Witzleben. Nie mogę nic zrobić. Żegnam.

    *

    Dwudziestego czwartego stycznia, tuż przed północą, oddziały podległe generałowi von Witzlebenowi, wkroczyły do niebronionego Kolding, zajmując to ważne strategicznie, portowe miasto. Po dwóch dniach odpoczynku, 27 stycznia o godzinie 2.00 w nocy oddziały otrzymały rozkaz kontynuowania marszu na północ, w kierunku miasta Aarhus.

    [​IMG]

    *

    Jeńcy przejęci od żołnierzy Witzlebena przez esesmanów byli młodymi, przestraszonymi funkcjonariuszami duńskiej służby granicznej. Od razu po przejęciu przez esesmanów, rozpoczęto ich przesłuchanie. Pytał dowódca kompanii a w odpowiadaniu „pomagał” wielki, muskularny esesman.
    -Dwudziestego pierwszego stycznia w godzinach porannych znajdował się pan w rejonie granicy niemieckiej – stwierdził esesman.
    -Nieprawda. Byłem wtedy na przepustce w Kopenhadze…
    Cios pięści „pomocnika” w głowę przesłuchiwanego. Jeszcze raz takie samo stwierdzenie esesmana, zła odpowiedź Duńczyka. Kolejny cios.
    -Był pan tam.
    -Tak…Tylko nie bijcie…
    -Dobrze…Wraz z dziewięcioma towarzyszami naruszył pan terytorium III Rzeszy…
    -Nie…
    Cios. Potwierdzenie wersji wydarzeń esesmana.
    -Zatrzymał panów niemieckie patrol. Otworzyliście ogień, zabijając dwóch strażników granicznych III Rzeszy.
    -Nieprawda! – wrzasnął Duńczyk.
    Cios. Zła odpowiedź. Kolejny cios. Dalsze nieakceptowanie wersji esesmana. Zrzucenie z krzesła, bicie prętem, kopanie po nerkach i kręgosłupie. Jęki Duńczyka. Wreszcie przyznanie się:
    -Tak… Zastrzeliliśmy…
    -Wspaniale! Proszę podpisać.
    Metodą perswazji esesmani uzyskali „przyznanie się do winy” 10 Duńczyków.
    -Proszę ich rozstrzelać – esesman usłyszał w słuchawce głos Himmlera. – albo nie, lepiej powiesić. Należy temu nadać odpowiedni charakter propagandowy. Zresztą i tak przyjadą reporterzy Völkischer Beobachter, poinformowałem już ich o tym…
    -Tak jest! Zrozumiałem!

    *

    Duńczyków ze związanym rękoma wyprowadzono z tymczasowych celi na duży plac. Gdy zobaczyli szubienicę, Niemców, pozostałych duńskich jeńców, którzy mieli oglądać egzekucję, dziennikarzy, wielu krzyknęło ze strachu, próbowało wyrwać się prowadzącym ich esesmanom i uciec. Nie udało im się to jednak – jeńców albo zaciągnięto albo zaniesiono na szubienice. Postawiono ich na stołkach, kat zarzucił im pętle na szyję. Zbliżyli się reporterzy, aby zrobić jak najlepsze zdjęcia. Na środek placu wystąpił dowódca kompanii SS, powiedział głośno:
    -Oto ludzie, którzy dokonali potwornej prowokacji, bestialsko mordując dwóch niewinnych Niemców. Poniosą karę za swój haniebny czyn!. Dla was – zwrócił się do duńskich jeńców, którym kazano być obecnymi przy egzekucji. – niech będzie to przestroga. Nikt kto popełnia zbrodnię na Niemcach, nie umknie naszej sprawiedliwości!
    Jeden z mających umrzeć Duńczyków zapłakał, inny krzyknął głośno że to kłamstwo i że są niewinni.
    -Nawet teraz nie przyznają się do winy – pokręcił głową esesman. – kacie, czyń swą powinność!
    Stołki zostały wytrącone Duńczykom spod nóg. Wisielcy zadygotali jeszcze, któryś charknął, inny machnął bezwładnie nogami. Już po chwili nie żyli.
    Reporterzy podbiegli raz jeszcze, pstryknęli zdjęcia.
    -Będzie świetne zdjęcie na pierwsza stronę gazety! – ucieszył się któryś, szczerząc zęby.

    *

    -Tylko o to chodziło? – warknął von Witzleben, uderzając pięścią w stół. – o zabicie tych jeńców?
    -Przyznali się do winy – wzruszył ramionami esesman, wyciągając z paczki papierosa. – zostali potraktowani jak dywersanci i szpiedzy.
    -Przyznali się? – spytał z sarkazmem Witzleben. – a może musieli się przyznać?
    -Co pan sugeruje? – spytał esesman. Wstał z miejsca, przeszył generała wzrokiem.
    Generał chciał odpowiedzieć ale ugryzł się w język. Czasem warto nie powiedzieć tego co ma się na myśli.
    -Czyli prowokatorzy zostali ukarani. Pana zadanie zostało wykonane – powiedział, siląc się na spokój.
    -Na to wygląda.
    -Proszę wiec natychmiast razem ze swoją hołotą opuścić moją jednostkę!
    -Dobrze – odparł esesman, kierując się ku wyjściu. – ale kiedyś może pan pożałować, że zadarł z SS…

    *

    CDN.
    Crystiano
     
  12. Crystiano

    Crystiano Nowy

    ROZDZIAŁ XII – Gasnące ognie

    Zajęcie przez wojska niemieckie stolicy Danii – Kopenhagi, znacząco osłabiło możliwości obronne duńskiej armii. Nie był to jednak koniec walk – duńska dywizja pod wodzą generała von Harbou zdołała wycofać się resztkami sił na pobliską wyspę Odense. Generał von Reichenau, zdając sobie doskonale sprawę z ponad trzykrotnej przewagi liczebnej swoich oddziałów, rozkazał atak na pozycje duńskie.

    *

    W tym samym czasie dywizjony lotnicze dowodzone przez generała Grauerta razem z Kriegsmarine bezlitośnie tropiły duńskie okręty.
    -Widzę okręty! – zameldował jeden z pilotów. – godzina piąta.
    -Widzę – odparł dowódca skrzydła. – skupić się na flagowym krążowniku duńskim – HDMS Niels Juel. Jego uszkodzenia są prawdopodobnie największe. Zrozumiano?
    -Tak jest!
    Samoloty z przeraźliwym wyciem zniżyły lot. Powitał je ostrzał z pokładowej artylerii przeciwlotniczej, jednak nie tak intensywny jak poprzednio. Posypały się bomby, strzeliły fontanny wody. Kilka bomb trafiło w okręt – nastąpiło parę olbrzymich eksplozji, dał się słyszeć głośny trzask, okręt przechylił się mocno i raptownie. Zawyła syrena. Piloci zobaczyli niezwykłe zamieszanie na okręcie, duńskich marynarzy pośpiesznie spuszczających szalupy i wskakujących do nich. Okręt przechylał się coraz szybciej, był już niebezpiecznie blisko tafli wody.
    -Chyba wpadł na jakieś skały – zgadywał któryś z pilotów.
    -Nie gadać!
    Duńczycy szaleńczo wymachując wiosłami oddalali się od tonącego okrętu. Samoloty zniżyły lot. Jeden z Duńczyków wstał, wymachiwał szybko dużą płachtą białego materiału. Gest ten został jednak niezauważony – posypały się serie z broni maszynowej zamontowanej na niemieckich bombowcach. Marynarza z białą płachtą serie karabinu rozerwały na strzępy. Na szalupach zakotłowało się, bryzgała krew, martwi osuwali się do morza. Kule podziurawiły łodzie, marynarze zaczęli z nich wyskakiwać do zimnej, czarnej wody. Serie orały wodę, która już po chwili zabarwiła się na czerwono. Duńczycy, wyciągnąwszy do góry ręce, wrzeszcząc przeraźliwie, tonęli.
    HDMS Niels Juel, ciężki krążownik, perła i chwała duńskiej floty, z głośnym hukiem, prawie łamiąc się na pół, runął do wody. Morze wzburzyło się, zagotowało, powstała ogromna fala, topiąc żyjących jeszcze duńskich marynarzy.
    -Duński krążownik zniszczony – ogłosił dowódca skrzydła – brawo, chłopcy. Wracamy do bazy.

    [​IMG]

    Samoloty polatały jeszcze przez chwilę nad polem bitwy, po czym dostojnie odleciały w kierunku Rostocku.


    *

    -Nie mogę nacierać na duńskie pozycje na wyspie Odense! – zameldował Reichenau. – na Wielki Bełt wpłynęła duńska flota – 2 okręty podwodne i jeden mocno uszkodzony ciężki krążownik.
    -Rozumiem – odparł Bayerlein. – powiadomię natychmiast admirała Raedera i generała Grauerta, zrobią z tym porządek.
    -Tak jest!

    *

    -Kurs na Wielki Bełt! Cała naprzód! – rozkazał Raeder, stojąc na mostku okrętu HMS Graf Spee.
    Okręty skręciły ostro, z całą prędkością ruszyły na południe, prując wodę. Raeder sięgnął po lornetkę, wnikliwie obserwował morze. Nie było ani śladu wrogiej flotylli.
    -Admirale Raeder, dowódca KMS Deutschland wysforował się do przodu, zauważył wrogą flotę – zameldował młody radiotelegrafista.
    -Wspaniale! Namiary?
    -Południowy – wschód, kurs 55 – 61.
    -Pełna prędkość!
    Raeder nieustannie obserwował morze. Wreszcie, po kilku minutach, ujrzał w oddali 2 duńskie okręty podwodne w wynurzeniu i ciężki krążownik, po którym było widać już liczne zniszczenia. Znajdowały się w odległości kilku mil morskich na prawo od floty Raedera.
    -Zwrot na sterburtę! Pełna prędkość! Przygotować się do walki! – wydawał szybko rozkazy.
    Okręty mknęły z niezwykłą prędkością. Już po chwili wroga flota znajdowała się w polu rażenie dział.
    -Strzelać bez rozkazu!
    Wszystkie niemieckie okręty otworzyły morderczy ogień. Wiele pocisków trafiło w duński krążownik. Wstrząsnęły nim eksplozje, wybuchł pożar. Wrogi okręt odpowiedział ogniem, jednak niecelnym i słabym.
    Na niebie pojawiły się niemieckie bombowce. Bomby poleciały prosto na ciężko uszkodzony duński okręt. Kilka salw dział przeciwlotniczych było jedyną odpowiedzią okrętu, który już po kilku minutach zniknął w morskich odmętach.

    [​IMG]

    *

    -Krążownik zniszczony, okręty podwodne wycofały się. Ma pan wolną drogę do natarcia – poinformował Bayerlein.
    -Rozumiem. Dziękuję – odparł Reichenau. Odłożył słuchawkę, skinął głową do adiutanta – atak jutro o świcie. Ogłoś rozkaz w jednostce!
    -Tak jest!

    *

    Nie mogły powstrzymać ich krótkie, rozpaczliwe serie duńskich karabinów maszynowych.

    [​IMG]

    Ruszyli biegiem, osłaniani ogniem własnej broni maszynowej. Cisnęli granatami, poczekali na detonację, wpadli do duńskich okopów. Andreas rozejrzał się, zobaczył młodego Duńczyka biegnącego na niego z kolbą. Chwycił za swój karabin, odepchnął napastnika, powalił go ciosem pieści. Duńczyk jęknął, upadł na glebę. Andreas chwycił mocniej karabin, ruszył do przodu. Ubiegł może kilka metrów, gdy usłyszał za sobą straszliwy ryk. Odwrócił się, tuż za sobą ujrzał powalonego przed chwilą Duńczyka, biorącego zamach trzymanym za lufę karabinem. Andreas wrzasnął przeraźliwie, zakrył twarz ramieniem. W tej chwili padł pojedynczy strzał i Duńczyk runął martwy. Do Andreasa podszedł kapitan z pistoletem w dłoni. Z lufy broni leciała strużka dymu.
    -Nie zostawiaj nigdy więcej wroga za plecami – powiedział kapitan cichym głosem. – za drugim razem nie będzie miał kto cię uratować.

    *

    Ostatnie duńskie pozycje obronne padły około godziny 16 dnia 29 stycznia. Całkowicie przestała istnieć jedyna duńska dywizja – jej żołnierze w większości stali się jeńcami oddziałów generała Walthera von Reichenaua.

    [​IMG]

    Nie gorzej szło oddziałom podległym generałowi von Witzlebnowi – nie napotykając żadnego oporu ze strony Duńczyków, o godzinie 19.00 28 stycznia wkroczyły do miasta Arhus. Ostatnim celem niemieckich oddziałów, a zarazem ostatnim celem w tej kampanii miało być zdobycie Aalborga – miasta bardzo ważnego ze względu na kontrolę cieśnin duńskich, posiadanie rozwiniętej bazy morskiej i lotniska. Nie obawiano się żadnego oporu – według najbardziej wiarygodnych informacji wywiadowczych Dania nie posiadała już oddziałów lądowych, a ostatnimi jej obrońcami były załogi dwóch okrętów podwodnych, które nie mogły w żaden sposób zagrozić ofensywie.

    *

    Schował do kieszeni wieczne pióro, które dostał od ojca jeszcze na komunię, przeczytał po cichu list. Zaśmiał się w duchu – same piękne słówka, przemilczenia i kłamstwa w żywe oczy. Zanim zaczął pisać, chciał poinformować matkę o wszystkim – o towarzyszu z oddziału, który zginął pierwszego dnia, o jego szeroko otwartych oczach i strużce krwi spływającej ze skroni. O Duńczyku, którego zostawił za plecami, a który go potem o mało nie zabił. O tym wszystkim…
    -Nie – mruknął do siebie. – po co jej to? Jeszcze się będzie martwiła.

    Lepiej, żeby nie wiedziała.

    CDN.
    Crystiano
     
  13. Crystiano

    Crystiano Nowy

    ROZDZIAŁ XIII – Rozstrzygnięcie

    Wojna z Danią dążyła do szybkiego, nieuchronnego zakończenia. Jedynym, nie zdobytym jeszcze duńskim miastem był Aalborg – tam schronili się między innymi czołowi duńscy politycy na czele z premierem Thorvaldem Stauningiem i królem Christianem X.
    -To już koniec, Wasza Wysokość – rzekł cichym głosem premier. – Niemcy wkroczą do miasta lada chwila.
    -Zostawiono nas na pastwę losu – stwierdził smutno król. – gdzie Francja, gdzie Wielka Brytania, gwarantująca nam niepodległość? Gdzie próby mediacji, rozmowy dyplomatyczne?
    -Nie było niczego takiego – pokiwał głową Stauning. – brutalna, bezwzględna siła wygrała z dyplomacją, z zasadami, z traktatami.
    -Jeżeli umiesz liczyć, licz na siebie – westchnął król. – popełniliśmy jeden podstawowy błąd, Stauning. Zaufaliśmy w polityce…
    -I bez tego staliśmy na przegranej pozycji. Zatriumfowało oszustwo i siła. Szkoda tylko, że ucierpią na tym nasi obywatele. Nie mieliśmy żadnej możliwości obronienia ich.
    -Co możemy zrobić? Czy mamy jeszcze jakiekolwiek wyjście?
    -Widzę tylko jedno, Wasza Wysokość…

    [​IMG]

    Od lewej: król Christian X i premier Thorvald Stauning​


    *

    Nieprzerwanie trwało tropienie dwóch ocalałych okrętów podwodnych duńskiej marynarki wojennej. Ostatnia bitwa morska tej wojny trwała prawie dobę – zaczęła się o godzinie 20.00 3 lutego, skończyła następnego dnia po godzinie 18. Rozegrała się na Wielkim Bełcie, akwenie, który był już świadkiem wielu morskich bitew.
    Wszystko zaczęło od meldunku jednego z pilotów z dywizjonów podległych generałowi Grauertowi. Gdy samoloty z jego eskadry po zwiadzie lotniczym miały już wracać do bazy w Rostocku, poinformował dowódcę:
    -Chyba coś widzę…Nie jestem pewny…Godzina czwarta, na morzu, jakaś mila morska.
    -Niczego nie widzę – odparł dowódca eskadry. – ale na wszelki wypadek lepiej sprawdzić.
    Samoloty zniżyły pułap. Po chwili zobaczyli dwa okręty podwodne płynące w wynurzeniu.
    -Duńskie okręty!
    -Widzę! Atakować bez rozkazu!
    Posypały się bomby i serie z karabinów maszynowych. Dał się słyszeć stukot pocisków o kadłub i wieżyczkę okrętu. Okręty momentalnie wróciły do zanurzenia. Dowódca eskadry natychmiast uruchomił radio, nadawał szybko:
    -Proszę o przybycie Kriegsmarine na Wielki Bełt, jakieś 50 mil na północ od Lubeki. Prawdopodobnie okręty wroga uszkodzone i pozbawione zaopatrzenia oraz torped.
    -Zrozumiałem! Natychmiast powiadomię admirała Raedera!

    *

    Samoloty nieustannie kontrolowały teren. Okręty duńskie nie mogły osiągnąć znacznego zanurzenia, nie miały już również za wiele paliwa, bo nie opuszczały tego terenu, jakby nie zdając sobie sprawy z nadchodzącej katastrofy.
    Flota Raedera dopłynęła w niezwykle krótkim czasie. Od razu w ruch poszły bomby głębinowe, zmuszając okręty do wynurzenia się. Duńczycy zdawali sobie sprawę z nieuchronności klęski – na obu okrętach marynarze wyszli na pokład i strzelali do niemieckich okrętów z dział, nie czyniąc im jednak żadnej szkody. Heroizm Duńczyków skończył się dosłownym zmieceniem ich z pokładu przez karabiny maszynowe bombowców. Lekki krążownik KMS „Leipzig” jednym celnym strzałem zniszczył jeden z duńskich okrętów. Pocisk rozerwał wieżyczkę na okręcie, który momentalnie poszedł na dno. Z matni cudem zdołał wyrwać się drugi okręt podwodny, ciężko uszkodzony. Zaniechano jednak za nim pościgu.

    [​IMG]

    [​IMG]

    *

    -Wasza Wysokość, nie widzę innej możliwości – pokręcił głową Stauning.
    -Opuszczać własny naród?! Nie, nie mogę tego uczynić.
    -Pozostając tutaj, Wasza Wysokość nic nie zmieni. Po Niemcach nie możemy spodziewać się niczego dobrego. A tak polecimy do Szwecji i tam będziemy czekać na możliwość powrotu do ojczyzny.
    -Do Szwecji?
    -Tak. Szwedzki rząd zgodził się udzielić nam azylu. Poza tym na arenie międzynarodowej wciąż jesteśmy uznawani za duński rząd i nic tego nie zmieni.
    Król westchnął głęboko, popatrzył przed siebie zaszklonymi oczyma.
    -Dobrze…Nie ma innego wyjścia.
    Godzinę później, po spakowaniu niezbędnych rzeczy, król wsiadł do ostatniego samolotu wylatującego z Aalborga. Jeszcze na schodkach odwrócił się, popatrzył. Po dostojnym królewskim obliczu spłynęły dwie łzy.
    -Jeszcze tu wrócimy – szepnął. – może już wkrótce…

    Nie wiedział, jak bardzo się myli.

    *

    Forpoczty oddziałów generała Witzlebena wkroczyły do Aalborga w południe 2 lutego, zaledwie godzinę po wylocie z miasta głównych duńskich polityków.
    - Mein führer, moje oddziały wkroczyły do Aalborgu. Nie ma tutaj duńskich polityków. Według pracowników lotniska wylecieli ostatnim samolotem jakąś godzinę wcześniej na północ. Prawdopodobnie do Szwecji.
    -Wspaniale! Doskonale! – ucieszył się Hitler. – bardzo dobrze się stało, Witzleben. Znacznie lepiej, niż gdyby wpadli w nasze ręce.
    -Cieszę się, mein führer.
    -Dobrze. Na razie nie mam dla pana żadnych innych rozkazów. Żegnam.
    Hitler odłożył słuchawkę, uśmiechnął się promiennie.
    -Trzeba ten fakt wykorzystać propagandowo…Jest to wręcz konieczne!

    *

    *

    -To jawne pogwałcenie wszelkich praw i zasad! – krzyknął król Christian X, gdy tylko dowiedział się o oświadczeniu Hitlera. – a my nic, zupełnie nic nie możemy zrobić!
    -Nie możemy nic zrobić, poza oczywiście bezwartościowymi skargami i protestami. Znowu nadzieję możemy pokładać wyłącznie w krajach ościennych. Ciekawe, jak zachowa się w tej sytuacji Francja i Wielka Brytania? – zastanowił się Stauning.

    *

    -Nie możemy rozpętać wojny z powodu Danii – stwierdził premier Francji, Sarraut. – poczekamy, aż nastąpią zapowiedziane przez Hitlera wybory w Danii.
    -„Sam nie wierzysz w to, co mówisz – pomyślał z ironią Lebrun. – pewnie nigdy nie będzie żadnych wyborów. To zwykła, bezwzględna aneksja, przeprowadzona bez żadnej reakcji opinii międzynarodowej. Tracimy jedną z niewielu możliwości przeciwdziałania Hitlerowi. Teraz zdaje on sobie sprawę ze swojej pozycji i siły, nie zawaha się jej ponownie użyć, gdy tylko będzie to leżało w jego interesie.”


    Pytanie tylko, kto będzie jego następnym celem.

    ?

    CDN.
    Crystiano
     
  14. Crystiano

    Crystiano Nowy

    ROZDZIAŁ XIV – Przewrót w Boliwii

    Dowódcy ustawili się w szeregu. Mundury były nienagannie czyste, przypięte do nich odznaczenia lśniły w blasku wpadających przez okno promieni słonecznych. Jedynie dla Raedera, który dość często widywał się z Hitlerem, to spotkanie nie było aż taką niespodzianką i zaszczytem. Grauert, Reichenau i Witzleben byli widocznie stremowani i spięci.
    Po kilku minutach w sali pojawił się Hitler. Szedł szybkim, sprężystym krokiem w towarzystwie rosłego esesmana.
    -„Ciekawe dlaczego führera muszą chronić ludzie z SS a nie żołnierze z Wehrmachtu?” – pomyślał z niechęcią Witzleben.
    Hitler podszedł bliżej. Rozległo się jednoczesne, głośne uderzenie czterech butów w podłogę, wyciągnięcie prawych dłoni, powitanie wodza gromkim „Heil Hitler”. Führer odwzajemnił gest, pokiwał głową. Podszedł do dowódców, każdemu po kolei uścisnął dłoń.
    -Dziękuję panom za przybycie.
    -To dla nas zaszczyt, mein führer. – odpowiedzieli wszyscy zgodnie.
    -Dla mnie taki sam, jak nie większy – odparł Hitler. – to panom ja i całe Niemcy zawdzięczają pokonanie Danii. Chciałbym panom serdecznie podziękować i pogratulować. Przewróciliście panowie Niemcom wiarę i dumę.
    Dowódcy uśmiechnęli się tylko. Jakoś nikt z nich nigdy nie traktował zwycięstw z dużo słabszą Danią w ten sposób.
    Ale jeżeli sam Hitler tak mówi, pewnie tak jest.
    -Teraz czekają na panów nowe zadania – stwierdził Hitler. – pańska flota – zwrócił się do Raedera – powróci do Wilhelmshafen. Pańska armia – powiedział do Witzlebena. – zostanie na jakiś czas na terenie Danii. Jednak dla pana będę miał ważniejsze zadania, pilnowanie i chronienie tych terenów jest nieadekwatne do pańskich umiejętności. Otrzyma pan dowodzenie nad inną, istotniejszą armią. Zaś pańskie oddziały – rzekł do Reichenaua – zostaną przeniesione nad granicę polską. Zrozumieli panowie?
    -Tak jest, mein führer!
    -Cieszę się. W sztabie ma odbyć się przyjęcie z okazji zdobycia Danii. Będą panowie moimi gośćmi. Serdecznie zapraszam.
    -Oczywiście, mein führer.
    Gdy dowódcy ruszyli ku wyjściu, Raeder podszedł do Hitlera, spytał:
    -Mein führer, mam nadzieję, że plany zbudowania baz morskich są nadal aktualne? Posiadamy strategicznie ważną Grenlandię. Baza w tamtym rejonie jest wręcz błogosławieństwem.
    -Naturalnie, Raeder. Aktualnie stocznie w Wilhelmshafen, Szczecinie i Hamburgu budują trzy ogromne okręty transportowe. Potem wystarczy stworzyć więcej floty konwojowej, której obecnie nie mamy za wiele i możemy przystąpić do budowania bazy morskiej.
    -Cieszę się, że to słyszę, mein führer.

    [​IMG]
    Bohaterowie wojny z Danią

    *

    -Jednak się zdecydował – pokiwał głową starszy już mężczyzna, o ciemnej karnej wskazującej na pochodzenie indiańskie i długich, siwych włosach, luźno opadających na plecy.
    -Skąd wiesz? – zapytał gruby barman, o ogromnym, czerwonym nosie, wskazującym bezsprzecznie na nadużywanie alkoholu.
    -Słyszałem od jednego żołnierza – odparł siwowłosy. – podobno na prowincji doszło już do pierwszych potyczek. Jak na razie nie polało się za dużo krwi, bo żołnierze zdają się popierać Ruilovę.
    -Dawid Ruilova? – wtrącił Ernst Teschonek, reporter Völkischer Beobachter w Boliwii, który właśnie podszedł do lady. – bohater wojny o Chaco?
    -Tak, gringo – pokiwał głową siwowłosy, uśmiechając się lekko drwiąco. – jak chcesz złapać dobry temat na artykuł do tej swojej gazety to lepiej się pośpiesz, bo jeszcze się spóźnisz i będzie po przewrocie.
    -Dziękuje serdecznie! – krzyknął Teschonek, już wybiegając z knajpy.
    -Ci obcokrajowcy – pokręcił głową ze zdziwieniem barman. – z byle przewrotu robią sensację , jakby to było coś rzadkiego.
    -Kto ich tam zrozumie – machnął ręką siwowłosy. – widocznie za to mu płacą. Nalej mi jeszcze szklankę rumu.

    *

    Ernst Teschonek zaklął szpetnie. Jego pomocnika i fotografa, Pabla, nie było w zajmowanym przez niego pokoju w gospodzie.
    -Pomocnik od cholery – zaklął, ruszył biegiem do miejsca, w którym spodziewał się zastać Pabla – miejscowego burdelu, brzydkiego budynku o odrapanych i dawno nie malowanych ścianach.
    -Gdzie jest Pablo? – spytał właściciela przybytku miłości, siedzącego przed burdelem i opalającego się w słońcu.
    -U tej co zawsze – odparł właściciel. – pokój 16.
    Ernst popędził przez mały, zagracony korytarz. Dotarł do pokoju, pociągnął za klamkę. Pablo leżał w objęciach brzydkiej jak noc prostytutki, chrapiąc w pijackim śnie.
    -Wstawaj, słyszysz! – wydarł się Ernst, szarpiąc Pabla za rękę.
    Żadnej reakcji.
    -Niech cie szlag – warknął Ernst, rozejrzał się po pokoju. W rogu ujrzał wiadro z wodą.
    Chwycił je, chlusnął zawartością bezceremonialnie na łóżko. Prostytutka zerwała się jak oparzona, piszcząc i pośpiesznie szukając koszuli.
    -„Jaka wstydliwa – zaśmiał się Ernst w duchu. – kto by pomyślał?”
    Pablo zakaszlał, przetarł ręką oczy, spojrzał nieprzytomnie na Ersta.
    -Teschonek? Zgłupiałeś czy jak?
    -Wstawaj szybko. Wyruszamy z miasta, Dawid Ruilova dokonuje przewrotu, a ja tu siedzę bezczynnie. Muszę to opisać. Pośpiesz się, bo inaczej znajdę sobie kogoś innego na twoja posadę.
    -Akurat – mruknął Pablo. – nikt oprócz mnie nie umie obsługiwać aparatu fotograficznego w tej nędznej mieścinie.
    Mimo to posłusznie ubrał się i ruszył za Ernstem.

    *

    Ernst boleśnie przekonał się, że w Boliwii nie ma nic za darmo, a dla obcokrajowca nie ma nic w normalnej cenie. Przewiezienie na starym, ledwo ciągniętym przez dwa konie wozie miało kosztować ich dwa razy więcej niż normalnie.
    -Inaczej nie jadę, senior – wzruszył ramionami woźnica.
    -Żądasz dwa razy wyższej ceny! Zwariowałeś, człowieku?!
    -To niebezpieczna misja. A jak będą strzelać i mnie ubiją? Albo konie ubiją? Kto wykarmi wtedy żonę, matkę, teściową, piątkę dzieci…
    -Może jeszcze siódemkę wnuków, kuzynów, ciotek? – zapytał z sarkazmem w głosie Ernst.
    -Dobrze senior mówi, zapomniałem o nich dodać – odparł woźnica, śmiejąc się wesoło.
    -Znajdziemy inny, tańszy środek transportu – warknął Ernst. – nie będę dorabiał złodziei i kłamców.
    -Może być ciężko, senior – odparł woźnica, strojąc głupawe miny. – inni mają jeszcze większe rodziny.
    -Niech cię cholera…Dobra, zawieź nas. Zapłacę.

    *

    Mniej więcej w połowie drogi do stolicy kraju La Paz napotkali maszerujące oddziały Ruilovy. Prawdę powiedziawszy, wcale one nie maszerowały, każdy szedł jak chciał, pijąc rum, paląc papierosy i gadając z towarzyszami. Na wóz nikt nie zwracał uwagi.

    [​IMG]

    -Jedź dalej – polecił woźnicy Ernst. – musimy spotkać Ruilovę.
    Po kilku minutach ujrzeli ozdobiony w boliwijską flagę wóz jadący z naprzeciwka. Teschonek dostrzegł w nim Ruilovę. Pośpiesznie zeskoczył z wozu, podbiegł do przywódcy przewrotu.
    -Senior Dawid Toro Ruilova, bohater Boliwii? – zapytał głośno.
    -Tak – odparł dumnie Ruilova. – a senior to kto?
    -Ernst Teschonek, niemiecki dziennikarz z Völkischer Beobachter. Czy mogę mieć zaszczyt porozmawiania z panem przez chwilę?
    -A opisze pan to w swojej gazecie?
    -Naturalnie, senior.
    -Dobrze. Stać! – polecił woźnicy.
    -Czy zgodzi się pan na zdjęcie?
    -A czy pojawi się w gazecie?
    -Oczywiście.
    Ruilova zsiadł z wozu. Poprawił włosy i lekko przekrzywione odznaczenie, wypiął dumnie pierś. Pablo ustawił się z aparatem, pstryknął zdjęcie.

    [​IMG]

    -Czy możemy panu towarzyszyć w drodze do stolicy? – spytał Ernst.
    -Tak…Tylko wszystko opisze pan rzetelnie w swojej gazecie?
    -Tak, oczywiście. – odpowiedział Ernst, tłumiąc śmiech. Żądza sławy Ruilovy zdziwiła nawet jego, dziennikarza. – dobrze…Niech więc wyjaśni w jakim celu rozpoczął pan zamach stanu.
    -Kieruje mną troska o dobrobyt i szczęście Boliwii – odparł Ruilova, wypinając dumnie pierś i przybrawszy wyraz twarzy, który w jego mniemaniu był pewnie miną wielkiego przywódcy narodu. – nie zgadzam się z polityką premiera Sorzano, interweniowaniem w sprawy gospodarcze państwa. Chcę wzmocnienia Boliwii gospodarczo, rozwinięcia kraju…

    *

    Po trzech godzinach drogi dotarli do La Paz. Na przedmieściach miasta, na pozycjach, czekały oddziały rządowe. Żołnierze Ruilovy także ustawili się w szyku bojowym. Zapadła cisza, przy której świergot ptaków wydał się wielkim hałasem.
    -Pablo przygotuj aparat. Zdjęcia z walk cieszą się największą popularnością – szepnął Ernst.
    -Dobrze.
    Ruilova podniósł się z ławeczki, krzyknął w stronę żołnierzy rządowych:
    -Nikt nie chce wojny domowej. Nikt nie chce rozlewu krwi – ani wy ani moi żołnierze. Dlatego przyłączcie się do nas albo chociaż ustąpcie nam z drogi. Boliwii niepotrzebna jest wojna – potrzebny jest pokój i rozwój.
    Przez chwilę panowała jeszcze cisza, po czym żołnierze rządowi kolejno zaczęli rzucać broń na ziemię.

    *

    Tego samego dnia premier Jose Tejada Sorzano przekazał władzę Ruilovie. Obyło się bez bratobójczych walk i rozlewu krwi.

    [​IMG]

    -Szkoda – stwierdził Ernst. – gdyby były jakieś trupy, artykuł byłby ciekawszy.
    -Nie martw się, Teschonek – powiedział Pablo. – w krajach Ameryki przewroty i zamachy stanu nie są rzadkością.

    W którymś na pewno padną jakieś ofiary.

    CDN.
    Crystiano
     
  15. Crystiano

    Crystiano Nowy

    ROZDZIAŁ XV – Dom

    -Opowiadaj, synu – nalegał ojciec. – jak na tej wojnie było?
    -„Boże, ile mnie będzie jeszcze o to męczył” – pomyślał Andreas, ale głośno odpowiedział:
    -Jak na wojnie, tato. Nie wiem, co było w tym takiego ciekawego…
    -Nie wiesz co było w tym ciekawego! – zaśmiał się ojciec. – wojna, synu, to wyzwanie dla prawdziwych mężczyzn.
    -Doprawdy? – odparł Andreas, nawet nie siląc się na ukrycie ironii w głosie.
    -Oczywiście, że tak – odparł ojciec, który, niestety, ironii nie dosłyszał.
    -Mamo, mogę jeszcze kawałek ciasta? – spytał Andreas matkę.
    -Bierz synku, bierz – odrzekła, wpatrując się w niego jak w obraz i podsuwając mu talerz z szarlotką – strasznie wybiedzony jesteś. Coś w tym wojsku nienajlepiej was karmią.
    -„Nie wytrzymam tego – przeszło Andreasowi przez myśl. Z trudem połknął kawałek ciasta, które nagle jakby straciło smak. – ta cała rozmowa…Boże, jakie to wszystko jest sztuczne i wymuszone…”
    -Jak sobie podjadłeś, synu, to chodź do miasta – powiedział ojciec, wstając z krzesła. – muszę się pochwalić synem – bohaterem. Wiesz, jak mi wszyscy zazdroszczą w miasteczku?
    -„Szkoda, że nie masz małpy na sznurku, zrobiłbyś jeszcze większą furorę.” – pomyślał Andreas, ale wstał z krzesła. Nie chciał rodzinnej awantury pierwszego dnia urlopu.
    Już przy wyjściu usłyszał donośny, piskliwy głos matki:
    -Weź szalik, synku, zimno jest na dworze. Jeszcze się przeziębisz.
    Odetchnął kilka razy, posłusznie sięgnął po szalik.
    -Dobrze, mamo.
    -Nie bierz tego szalika – szepnął ojciec. – prawdziwy mężczyzna i żołnierz nie potrzebuje szalika.
    -„Tylko spokojnie” – pomyślał Andreas, z powrotem odkładając szalik.

    *

    Oberau, zazwyczaj cicha i pusta alpejska miejscowość, była wyjątkowo zatłoczona. Przyczyną tego były Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Garmisch – Partenkirchen, które miały zacząć się już za trzy dni, dokładnie 6 lutego. Nie dla wszystkich gości starczyło miejsca w stolicy igrzysk, tak więc rozlokowali się w pobliskich miejscowościach, w tym i w Oberau.
    Andreas szedł z ojcem główną ulicą miasteczka. Nawet nie zapytał, dlaczego nie idą do gospody na skróty, jak zawsze. Doskonale rozumiał, że ojciec chce aby zobaczyło go jak najwięcej znajomych. Gdy tylko kogoś mijali, ojciec zatrzymywał się, witał, pokazywał Andreasa, mówiąc z dumą, że to jego syn – żołnierz, który dopiero co wrócił z wojny. Andreas starał się serdecznie uśmiechać, grzecznie witać, ale powoli tracił cierpliwość. Miał tego wszystkiego dosyć.
    Wreszcie dotarli do gospody. Była zatłoczona do granic możliwości, ale na Andreasa i jego ojca czekały dwa wolne miejsca, pilnowane przez znajomego. Mężczyźni przysiedli się, ojciec rozpoczął rozmowę:
    -Zobacz, Jurgen. Mój syn. Żołnierz.
    Rozmówca uśmiechnął się, pokiwał głową. Andreas spróbował odwzajemnić uśmiech ale wyszedł z tego jakiś grymas.
    -No no, kto by pomyślał. Jeszcze niedawno kopałeś z chłopakami piłkę, a teraz żołnierz. Nasz, niemiecki żołnierz – powiedział znajomy ojca.
    -„Pewnie, że niemiecki, a jaki niby?” – pomyślał Andreas, sięgając po kufel piwa.
    -Pewnie dumny jesteś, co, Helmuth? – spytał Jurgen ojca Andreasa.
    -A jakże. Doskonale pamiętam, jak sami byliśmy żołnierzami.
    -Jesteś wielką dumą dla swojego ojca – rzekł Jurgen do Andreasa. – każdemu rodzicielowi marzy się taki syn.
    Ojciec Andreasa uśmiechnął się promiennie, wypiął dumnie pierś.
    -Cieszę się – odparł sucho Andreas, poświęcając uwagę wyłącznie kuflowi piwa.
    Tym czasem po karczmie rozniosła się wiadomość, że jest żołnierz, który był na wojnie z Danią. Momentalnie Andreasa i jego ojca otoczył tłum ludzi, przekrzykując się wzajemnie i prosząc o opowiadanie. Cała gospoda opustoszała, wszyscy zgromadzili się przy zajmowanym przez nich stoliku. Jedynie przez krótką chwilę Andreas w drugim końcu gospody ujrzał siedzącego samotnie, niemłodego już mężczyznę w znoszonym, zielonym płaszczu. Człowiek ten nie miał lewej ręki, jeden rękaw płaszcza luźno leżał na stole. Mężczyzna spojrzał na Andreasa i uśmiechnął się jakoś smutno, boleśnie. W chwilę potem Andreas już go nie widział, gdyż otoczył go istny tłum ludzi.
    -Opowiadaj, panie żołnierzu! – krzyczeli wszyscy.
    -Nie ma o czym – odparł Andreas, siląc się na beztroski śmiech. – wojna i po wojnie…
    -Jak to?! – oburzyli się zebrani. – żołnierze zawsze mówią o wojennych przygodach. O walkach, biciu wroga, o zaszczytnej służbie dla führera i III Rzeszy…
    -Nie chcę państwa zanudzać – próbował wywinąć się Andreas. – nie zrobiłem nic nadzwyczajnego…
    -O, jaki skromny! – pochwalił ktoś. – tylko najwięksi tak o sobie mówią.
    -No dobrze, o czym opowiadać? – poddał się Andreas.
    -O wszystkim, od początku!
    -Dobrze…Walki zaczęły się 21 stycznia wieczorem. Dywizje podległe generałowi Reichenauowi,w tym oddział w którym ja służę, otrzymały rozkaz ataku na Kopenhagę, pokonaliśmy duńską obronę i wkroczyliśmy do miasta o godzinie…
    -Zaraz, chwila! – przerwano mu. – czy to opowieść godna żołnierza i bohatera?! Nie chcemy jakiś pustych informacji, nudnych statystyk. Prawdziwe przeżycia, uczucia, emocje!
    Andreas odetchnął kilka razy, wytarł rękawem czoło. Już nie czuł gniewu, znudzenia czy irytacji. Był spokojny. Chcą prawdziwej opowieści, będą ją mieli. Niech wiedzą, czym jest wojna…
    -Zaatakowaliśmy rano, wczesnym rankiem. Byliśmy wściekli i pełni nienawiści, bo pokazano nam zdjęcia zabitych przez Duńczyków niemieckich strażników granicznych. Już na barkach licytowaliśmy się, kto zastrzeli więcej Duńczyków…Ale czuliśmy też strach, przeogromny, mrożący krew w żyłach i ściskający gardło. Strach, jakiego nie poczuje nikt, kto nie wyrusza zabijać i nie wie, że sam może zostać zabity…Wylądowaliśmy na małej, pokrytej kamieniami plaży. Już po chwili padły strzały…Znowu ogarnął mnie strach, że mogą trafić. Strach, ale nie paraliżujący, tylko motywujący. Jeżeli nie chcę, żeby mnie zabili, ja musze ich zabić.
    Wszyscy wpatrywali się na niego z szeroko otwartymi oczami, starając się nie uronić żadnego słowa. Przez krótki moment znowu zobaczył mężczyznę w płaszczu, bez lewej ręki. Zdawało mu się, że tamten płacze.
    A może było to tylko złudzenie optyczne, wywołane grą świateł?
    -Padliśmy na piasek, chwyciliśmy za broń – kontynuował Andreas. – celowaliśmy, ładowaliśmy, strzelaliśmy jak na ćwiczeniach. Jak na ćwiczeniach…Jakby Duńczycy byli tylko nieruchomymi tarczami, które nie czują…Kolega z oddziału krzyknął: „Macie, psy!”. Strzelił celnie, młody Duńczyk runął na piasek. Pewnie mający matkę, ojca, może żonę. Kogoś, kto go teraz opłakuje…
    Jakaś kobieta tylko pośpiesznie przetarła chusteczką oczy. Poza tym nikt ze zgromadzonych nie zareagował w żaden sposób. Nawet jego ojciec, co Andreasa najbardziej zasmuciło.
    -Na rozkaz kapitana zerwaliśmy się z ziemi, pobiegliśmy biegiem do pobliskich chałup. Padła seria z ckm-u, dwóch naszych runęło na ziemię. Z powrotem padliśmy, obrzuciliśmy dom granatami. Wybiegł Duńczyk, dostał od razu parę kul, na plaży zakończył swój żywot…My podbiegliśmy do rannych. Jeden był tylko lekko ranny, zajęli się nim nasi sanitariusze. Drugi nie żył. Leżał z otwartymi oczyma, wpatrując się w błękitne niebo. Przymknąłem mu powieki…Dlatego, że miałem wrażenie, że patrzy na mnie. Dopiero potem uświadomiłem to sobie, bo na początku nie miałem pojęcia, czemu to zrobiłem. Kapitan złamał mu nieśmiertelnik…Dopełniając jego chwalebny, żołnierski żywot.
    Odchrząknął, bo czuł że gardło ma straszliwie ściśnięte. Jakoś odruchowo szukał wzrokiem mężczyzny w płaszczu, bez ręki. Nie zobaczył go, zgromadzeni zasłaniali mu pole widzenia.
    -Kilka dni później atakowaliśmy wrogie pozycje na wyspie Odense. Duńczycy bronili się w okopach. Obrzuciliśmy je granatami, wpadliśmy do nich. Ujrzałem biegnącego w moim kierunku Duńczyka ściskającego swój karabin za lufę. Poczułem strach, ale nie mogłem się zawahać, bo drogo zapłaciłbym za to. Nie mógłbym opowiedzieć wam dzisiaj tej pięknej, żołnierskiej powieści z morałem – dodał z ironią, patrząc drwiąco po zebranych. – odepchnąłem atakującego, poprawiłem ciosem pięści. Przeciwnik upadł na ziemię, więc pobiegłem dalej…Nie mógłbym dobić leżącego, nawet wroga…Po chwili usłyszałem za plecami złowrogi ryk, odwróciłem się, ujrzałem tego samego, atakującego mnie ponownie Duńczyka. Nie miałem czasu nic zrobić. Wrzasnąłem, chociaż nie bałem się w tym momencie. Czułem dziwny spokój…Nie bałem się śmierci, byłem ciekawy, czy bardzo zaboli i jak to będzie wyglądać…Chyba bardziej instynktem samozachowawczym zakryłem twarz ramieniem. I wtedy rozległ się pojedynczy strzał i napastnik padł martwy. Uratował mnie mój kapitan, który dodatkowo pouczył mnie jeszcze, żeby nigdy nie zostawiać wroga za plecami. Tak…Na drugi raz nie popełnię takiego błędu. Dobiję leżącego przeciwnika, patrząc jak bucha krew i ciesząc się z tego powodu. No, to chyba byłoby na tyle chwalebnej, wojskowej opowieści. Po kilku dniach działania wojenne zakończyły się. Ktoś ma jakieś pytania?
    Zebrani siedzieli i stali sposępniali, zmieszani, starając się nie patrzeć Andreasowi w oczy. Zapanowała nieprzyjemna, krępująca cisza. Andreas zaśmiał się jakoś głucho i strasznie, ruszył ku wyjściu. Wszyscy ustępowali mu z drogi. Nikt nie powiedział do niego słowa. Nawet ojciec.
    Na dworze było zimno i wiał ostry, górski wiatr. Andreas odetchnął z ulgą – od razu poczuł się lepiej.
    -Gratuluję panu – usłyszał cichy, łamiący się głos.
    Odwrócił się, zobaczył mężczyznę bez lewej ręki w płaszczu, którego dostrzegł w gospodzie. Mężczyzna miał zaczerwienione, opuchnięte od płaczu oczy.
    -Czego mi pan gratuluje? – zapytał Andreas.
    -Ja nie miałem tyle odwagi – odpowiedział mężczyzna – służyłem w armii w poprzedniej wojnie, byłem w pana wieku. Na pierwszym urlopie, gdy przybyłem do rodzinnej wioski, wszyscy chcieli, żebym opowiadał. Chciałem powiedzieć prawdę o okrucieństwie, bezsensie, strachu i bólu. Ale nie miałem odwagi…Opowiadałem więc, wszystko koloryzując i przekłamując, mówiąc jaka to wspaniała i bez skazy na sumieniu jest nasza armia, jaki ja jestem bohaterski…Opowiadanie się spodobało, wszyscy śpiewali hymn i bili brawo. Ale ja czułem się ohydnie. Dlatego podziwiam pana, że opisał pan wojnę taką jaka ona jest naprawdę. W całej rozciągłości.
    -A jak przyjechał pan na drugi urlop? Też pana męczyli? – spytał Andreas.
    -Wtedy już nikt mnie o nic nie pytał i nikt nie chciał moich opowiadań.
    -Dlaczego? – zapytał Andreas, chociaż domyślał się przyczyny.
    -Wystarczyło im, że to zobaczyli – odparł mężczyzna, śmiejąc się smutno i machając kikutem lewej ręki. – dostrzegli wojnę na własne oczy. Od tamtego czasu myślałem, że ludzie zmienili się, chociaż odrobinę zdają sobie sprawę z tego czym jest wojna.

    Myliłem się.

    CDN.
    Crystiano


    P.S. Odcinek trochę inny niż zwykle, ale mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. aves cieszę się że się podoba:smile:.
     
  16. Crystiano

    Crystiano Nowy

    ROZDZIAŁ XVI – Igrzyska Zimowe

    Kolejno wchodzili przedstawiciele poszczególnych państw biorących udział w zimowej olimpiadzie. Szli dookoła trybun, ściskając w rękach flagi państw, dumnie powiewające na mroźnym, ostrym, górskim wietrze. Największą radość wśród widowni spowodowało oczywiście wejście przedstawiciela gospodarza igrzysk, III Rzeszy. Na widok flagi ze swastyką widzowie wstali z miejsc. Jeszcze większa euforia wybuchła chwilę później, gdy z głośników popłynął głos:
    -Adolf Hitler, Führer III Rzeszy!
    Wejście Hitlera powitały gromkie, długie owacje. Führer przystanął, pomachał dłonią do zgromadzonych tłumów. Odpowiedziały temu jeszcze większe owacje i tysiące rąk wyciągniętych przed siebie w hitlerowskim geście. Hitler podszedł do ozdobionej, symbolicznej bramy, przepasanej wstęgą. Podszedł do niego burmistrz Garmisch – Partenkirchen, czerwony na twarzy z emocji. Przywitał Hitlera gestem ręki i chrapliwym „Heil Hitler!”, podał długie nożyce. Führer uśmiechnął się,doszedł do bramy, jednym ruchem nożyc przeciął wstęgę. Znowu rozległy się owacje, dziennikarze wykorzystali szanse do zrobienia zdjęć. Oczywiście nie obyło się bez patetycznego, dumnego przemówienia samego führera:

    Przemówienie nagrodzono hucznymi owacjami. Z trybun powiewały hitlerowskie flagi, zebrani, nie tylko Niemcy, ponownie wyciągnęli ręce w geście hitlerowskiego pozdrowienia, kibice sami zaintonowali hymn Rzeszy, który jak na sygnał huknął również z głośników.

    [​IMG]

    [​IMG]


    *

    Śnieg praktycznie uciekał mu spod nart. Nabierał coraz większej, niebezpiecznej już prędkości. Pochylił się jeszcze bardziej, aby zmniejszyć opór wiatru, jak na złość wiejącego w twarz. W zjeździe miał bardzo dobry wynik, doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Teraz wystarczył dobry wynik w slalomie i złoto będzie miał w kieszeni. Złoto dla niego…Złoto dla Niemiec…

    [​IMG]

    Franz Pfnür przestał rozmyślać. Musiał się w pełni skupić na slalomie, który do łatwych wcale nie należał. Kolejna bramka była podkręcona, Franz skręcił ostro, gwałtownie. Mało brakowało, żeby się poślizgnął, ale zdołał utrzymać się na nartach. Teraz czekała na niego jeszcze trudniejsza próba – wertikal, czyli kilka tyczek ustawionych w linii prostej i dość blisko siebie. Nie mógł ryzykować upadku, dlatego przyhamował nieco, ostrożniej wchodził w ostre zakręty. Jedna tyczka, druga, trzecia…Wreszcie trudny odcinek skończył się. Teraz gwałtownie przyśpieszył i przebył metę na pełnej prędkości.
    Zatrzymał się po kilkudziesięciu metrach. Zdjął czapkę, wytarł zroszone potem czoło. Na trybunach panowała ekstaza, bicie braw zagłuszyło wszystkie inne głosy.
    Franz Pfnür odgarnął spadające na czoło gęste włosy, uśmiechnął się.
    Już wiedział, że…

    *

    -…pierwsze miejsce zajął Franz Pfnür, Niemcy!!
    Publiczność szalała. Franz chwycił narty do rąk, ruszył w kierunku podium. Jeszcze przystanął, stanął naprzeciw widzów. Ukłonił się, sam przez krótką chwilę bił im brawo za dopingowanie. Podszedł do podium, pogratulował Francuzowi, Émile Allaisowi, który zajął trzecie miejsce i rodakowi, Gustavowi Lantschnerowi, który zajął drugą pozycję. Sam wszedł na pierwsze, najwyższe miejsce na podium. Podszedł do niego burmistrz z piękną, towarzyszącą mu dziewczyną, wręczył medal, a dziewczyna całusa i bukiet kwiatów. Franz chwycił medal, podniósł go wysoko. Odznaczenie zabłysło w promieniach słonecznych, brawa publiczności nabrały na sile
    Z głośników dał się słyszeć hymn Rzeszy, Franz z uśmiechem na ustach, w kurczowym uścisku dłoni, jakby bojąc się go utracić, trzymając medal, ochoczo śpiewał, a łzy, łzy radości i dumy, spływały po jego twarzy.

    *

    OD WASZYCH KORESPONDENTÓW ZAGRANICZNYCH

    *

    Urlop skończył się, a Andreas z pewną ulgą opuszczał Oberau. Kilkudniowy odpoczynek od wojskowych obowiązków, służby, towarzyszy z oddziałów wcale nie dał mu radości. Nie mógł znaleźć miejsca we własnej rodzinie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że udział w wojnie z Danią spowodował w nim jakąś alienację, już nie rozumiał cywili i ich sposobu myślenia. Wiedział o wojnie więcej niż oni, nie mógł wytrzymać tego, co mówili. Opowiadanie, jakie wygłosił w gospodzie, wcale nie zmieniło sytuacji. Ojciec stwierdził, że lepszy byłby z niego filozof niż żołnierz, a matka popadła w przesadną opiekuńczość. Nie mógł już tego dłużej znieść.
    Podróż w pociągu mijała szybko. Odczuwał jakąś tęsknotę za rodzicami i rodzinną miejscowością, ale dobrze wiedział, że nie chce tam wracać, przynajmniej przez jakiś czas. Uważał, że jak przyjedzie na następny urlop, wszystko będzie lepiej.
    Przybył do miejsca zakoszarowania swojej jednostki wczesnym rankiem. Nic go nie zdziwiło: ani najmłodsi, dopiero co przyjęci do jednostki szeregowcy, szorujący kibel, ani oficerowie ścigający żołnierzy za źle pościelone łóżka, ani Wiesel robiący karne ćwiczenia, ani cwaniacy, próbujący wyrwać się z jednostki na dziewczyny lub wódkę.
    Wszystko było znajome i jasne, oczywiste i na miejscu. Wszystko budziło jakieś uczucia, emocje, wspomnienia.

    Jak…

    Jak w domu.

    CDN.
    Crystiano
     
  17. Crystiano

    Crystiano Nowy

    ROZDZIAŁ XVII – Oni tylko czekają

    Pierwsze dni lutego 1936 r. charakteryzowały nagłe, mimo pewnych syptomów zupełnie niespodziewane zmiany w sprawach polityki. Spowodowały one zamieszanie na arenie międzynarodowej i wzbudziły zrozumiałe obawy wśród światowych rządów o poglądach lewicowych, gdyż wydarzenia te zdawały się potwierdzać pewną powtarzającą się prawidłowość…

    *

    OD WASZYCH KORESPONDENTÓW ZAGRANICZNYCH

    *

    -Możemy się tylko cieszyć, że to przewroty o charakterze czysto prawicowym – stwierdził zastępca Hitlera, jeden z najbliższych współpracowników i przyjaciół Wodza – Rudolf Hess.
    -Zgadza się – przytaknął Hitler. - międzynarodowy marksizm i żydokomuna traci poparcie. Świat poznaje fałszywe i obrzydliwe oblicze tych robaków…
    -Więc jakie możemy mieć w tej sytuacji troski?
    -Nie należy lekceważyć komunistów i Żydów. Mogą uderzyć i zemścić się w najmniej oczekiwanym momencie. Kiedy nie będziemy się tego zupełnie spodziewać…
    -Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Pisał pan o tym w „Mein Kampf”.
    -Tak, Hess. Należy więc podjąć kroki, które mogłyby zapobiec takim wydarzeniom w przyszłości. Nazwałbym to profilaktyką…
    -Co powinniśmy uczynić?
    -Muszę porozmawiać z Canarisem. Walka z wrogami wewnętrznymi nie skończona, Hess. Jeszcze nie skończona.

    *

    Wydawało mu się, że definitywnie to skończył, nie ma z tym już nic zupełnie nic wspólnego. Że można z tym zerwać jak z każdym innym zajęciem. Sądził, że wydarzenia z przeszłości nie mają obecnie znaczenia, były dawno, on był młody i głupi. Było i minęło, nie wróci. Nie ma takiej możliwości.
    Mylił się.
    Przeszłość wróciła jak bumerang. Zdał sobie sprawę, że nie można z nią całkowicie zerwać, da się jedynie przerwać to na jakiś czas. Ale to i tak wróci. Nieubłaganie.
    Jak wyrok.
    Zrozumiał to w pełni, kiedy do drzwi jego mieszkania zapukali dawni znajomi. Zanim otworzył im drzwi, wiedział po co do niego przyszli. Zanim powiedzieli pierwsze słowa, wiedział, co powiedzą. Co mu zaproponują.
    A on wiedział, co im odpowie. Mimo to rozmawiał, zastanawiał się, myślał.
    Nigdy nie można wykładać na stół wszystkich kart.
    Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Chociaż nie miał właściwie żadnego asa w rękawie.

    *

    -Potrzebujemy takich ludzi jak pan. Ma pań doświadczenie, był pan jednym z najlepszych ludzi kontrwywiadu.
    -Zerwałem z tym. Może i byłem dobry, ale skończyłem. Wiecie dlaczego.
    -Z tego się nie odchodzi tak po prostu. Jeżeli już to wywiad zrywa z agentem. Nigdy odwrotnie.
    -To dziwne, bo co innego mówiliście gdy odchodziłem rok temu…
    -Czyżby? Być może. Chociaż nie, zapewne źle nas pan wtedy zrozumiał.
    -Mam teraz inne zajęcie. Inne życie. Nie muszę do tego wracać.
    -Niczego pan nie musi. To tylko propozycja. Ale pieniądze drogą nie chodzą. Szczególnie nie takie, jakie mógłby pan otrzymać za współpracę z nami.
    -Mam pracę i pieniądze.
    -Tak? A podobno pańska działalność gospodarcza, mówiąc kolokwialnie, padła na ryja i jest pan bez grosza przy duszy. Chyba, że to tylko złośliwe plotki…Jeżeli tak, to rzeczywiście nie ma pan potrzeby współpracy z nami.

    *

    No tak, wszystko o nim wiedzieli. Aż zaśmiał się w duchu, że mógł w to chociaż przez krótką chwilę zwątpić. Mimo to miał jeszcze pewne wątpliwości.
    Prysły one całkowicie, gdy znajomi położyli przed nim kopertę z pierwszą, hojną wypłatą.

    [​IMG]

    *

    -Wiesz co jest najlepszą obroną, Hess? – spytał Hitler.
    -Co, mein führer?
    -Atak, Hess. Jeżeli chcemy obronić się przed międzynarodowym marksizmem i żydostwem, które tylko czekają na chwilę naszej słabości, żeby ją bezwzględnie i okrutnie wykorzystać, zniszczyć naszą tożsamość narodową i honor Niemców, musimy zaatakować pierwsi! W obecnej sytuacji najlepiej wykorzystać do zadania tego wywiad.
    -To na pewno, bez wątpienia, mein führer!
    -Dokładnie, Hess. Uderzymy tam, gdzie się najmniej tego spodziewają.
    -Gdzie, mein führer?
    -Zgadnij, Hess. To nie jest trudne.
    -Niech pomyślę…W ZSRR? W samo to gniazdo marksizmu i żydokomuny?
    Hitler pokiwał głową, okrutny uśmiech wypełzł na jego wargi.
    -Naturalnie, Hess. W cóżby innego?

    [​IMG]

    CDN.
    Crystiano
     
  18. Crystiano

    Crystiano Nowy

    ROZDZIAŁ XVIII – Wybory w Hiszpanii

    -Chłopcze, gazetę!
    Kilkunastoletni sprzedawca prasy podbiegł do niego, wręczył mu zwiniętą w rulon gazetę, drugą ręką chwycił peso, bojąc się, że klient nie będzie chciał mu zapłacić. Erdmann, będący niemieckim dziennikarzem z Völkischer Beobachter, uśmiechnął się tylko, rozwinął gazetę. Prawie cały dzisiejszy numer poświęcony był wyborom parlamentarnym, które miały odbyć się następnego dnia w Hiszpanii.
    -Ciekawe jak się potoczą jutrzejsze wybory – zastanowił się dziennikarz na głos. – w takim kraju jak Hiszpania nic nie jest pewne i oczywiste, chociaż bezsprzeczną przewagę wydają się mieć partie lewicowe, zgrupowane we Froncie Ludowym. Z drugiej strony, czy ich zwycięstwo da Hiszpanii stabilność, rozwój i spokój? Jak silne są przecież w tym kraju tendencje konserwatywne i poparcie kleru dla poglądów prawicowych…

    Aby tylko w trakcie wyborów lub po nich wydarzyło się coś ciekawego…

    *

    -Wydanie specjalne! Zwycięstwo Frontu Ludowego! Manuel Azana prezydentem! Kupować, kupować, już niewiele egzemplarzy gazety zostało!

    [​IMG]

    [​IMG]

    Erdmann nie potrzebował zachęty, kupił tego dnia wszystkie gazety, zarówno popierające lewą jak i prawą stronę hiszpańskiej polityki. Oczywiście opinia na temat wyniku wyborów prezentowała się po obu stronach politycznej barykady diametralnie różnie…

    *

    Kufel z trzaskiem stłukł się na tysiące drobnych szklanych elementów, złocisty, pieniący się płyn rozlał się obficie po drewnianej podłodze. Mężczyzna, niemłody już człowiek o sumiastej, siwej brodzie i wąsach oraz ogorzałej od słońca skórze, wstał od lady. Zacisnął pięści niesamowicie mocno, aż zbielały mu knykcie na palcach, żyły wystąpiły ma na czoło.
    -Jak to?! – warknął strasznym głosem. – jakim prawem wygrali ci cholerni komuniści, ci zdrajcy, ci bezbożnicy i ateiści, te plugawe karły reakcji?!
    -Licz się ze słowami, ty nacjonalistyczna szujo! – odparł gniewnie młody mężczyzna, również wstając z miejsca.
    -O nie – wysapał starszy, podwijając rękawy. – takiej zniewagi płazem nie popuszczę…Nie będziesz szczeniaku mnie, bohatera wojennego i patriotę Hiszpana, od szui wyzywał…

    *

    -Gazeta „Robotnicza”, kupujcie póki jeszcze jest! Hiszpania na drodze ku nowej, lepszej przyszłości! – krzyczało dwóch kilkunastoletnich chłopaków, jeden wymachujący czerwoną flagą, drugi trzymający w ręku stertę egzemplarzy socjalistycznej prasy.
    -Patrzcie, cholerni komuniści! – krzyknął młody przedstawiciel Falangi, prawicowej i nacjonalistycznej partii hiszpańskiej.
    -To ci bezbożnicy, czerwonymi sztandarami obrażający majestat naszego Pana i wiarę katolicką! – wrzeszczał jak opętany młody, gruby ksiądz, wymachując drewnianym krzyżem.
    -Na nich, dajmy im popalić! – krzyknął młodzieniec. Stojący w pobliżu inni nacjonaliści podchwycili jego krzyk, mocniej ścisnęli w rękach kije i kamienie, w ich oczach błysnął złowrogi ogień.
    -Idźcie dzieci, w imię Boże! – zachęcał ksiądz, trzymając krzyż niczym szablę.
    Prawicowi bojownicy ryknęli pierwsze słowa hiszpańskiego hymnu, ruszyli biegiem. Chłopcy ujrzeli ich, krzyknęli ze strachu, rzucili się do panicznej ucieczki. Ściskający sztandar rzucił go na ziemię, uciekł w pobliską bramę. Drugi, trzymający gazety, nie zdołał odbiec, trafił go w głowę jeden z kamieni rzuconych przez narodowców. Chłopiec upadł na bruk, wprost na rzucony przez towarzysza czerwony sztandar. Podbiegli do niego bojownicy Falangi, zaczęli bezlitośnie okładać drewnianymi kijami po głowie. Początkowo chłopiec starał się chronić głowę, zasłaniać rękoma, ale kolejne ciosy zamraczały go. Wreszcie jedno uderzenie trafiło go w potylicę niesamowicie mocny, aż sam kij pękł na dwa kawałki a z głowy chłopca prosto na sztandar buchnęła krew.

    [​IMG]

    *

    -Proszę tego nie robić, senior – powiedział starszy już, o włosach przyprószonych siwizną, przeor zakonu. – co z nami będzie, jeżeli klasztor zostanie zlikwidowany?
    -Nie mów do mnie „senior”, klecho! – warknął młody mężczyzna w płaszczu, z czerwoną opaską na rękawie. – teraz, gdy rządzi Front Ludowy, nie będzie żadnych seniorów! Skończyła się parszywa władza arystokratów i klech!
    -Dobrze, przepraszam – odparł pokornie zakonnik. – ale proszę nie zamykać klasztoru…Nie działamy na niczyją szkodę. Pomagamy biednym, uczymy, uprawiamy warzywa…
    -Koniec z waszą władzą! Teraz, w nowej Hiszpanii, nie ma miejsca dla zakonów!
    -Nie mamy żadnej władzy. Nie działamy również przeciwko panu i pańskiej partii.
    -Już dobrze wiem, kogo popieracie, bandyci – wysapał komunista. – faszystowskie szuje, narodowych drani! Wynoście się natychmiast, w przeciwnym razie zostaniecie zniszczeni razem z tym klasztorem!
    -Nie pozwolę na to! – jęknął zakonnik, cofnął się, stanął w drzwiach kościoła.- róbcie co chcecie, ale nie niszczcie ośrodków religijnego kultu! To nasza historia, nasza tradycja! Nawet jeżeli tego nie uznajecie, nie wierzycie w to co ja, nie wolno wam tego zrobić! Gdzie wasze lewicowe ideały, skoro nie tolerujecie wiary i Kościoła?
    -Nie ucz mnie jak mają wyglądać moje ideały, fałszywy wyzyskiwaczu i gnębicielu! Precz stąd!
    -Powiedziałem, że nie pozwolę na to! Prędzej zginę niż dam wam to zrobić! – jęczał zakonnik płaczliwym głosem, wyciągnąwszy trzęsącą się dłoń w kierunku komunisty, jakby chciał go tym gestem powstrzymać.
    -Każdy sam wybiera swój los – wzruszył ramionami mężczyzna. Wyjął z kabury pistolet, wypalił do przeora dwa razy. Krew buchnęła na drzwi kościoła, zaczęła powoli spływać po nich na dół. Zakonnik jęknął tylko cicho i osunął się na podłogę.
    -Podpalić – zwrócił się komunista do paru stojących za nim drabów, ściskających w rękach butle z benzyną. Zaśmiali się oni tylko, podeszli do budynku.

    Łuna wzniosła się wysoko na bezchmurnym, słonecznym, hiszpańskim niebie.

    *

    -„Hiszpania jest jak bomba – pomyślał Erdmann. – która wybuchnie na pewno, prędzej czy później. Niemożliwe jest, że będzie długo trwała taka sytuacja jak obecnie. Zbyt wiele gniewu, zatargów, zbrodni po obu stronach. Ścisłe podziały, nienawiść dzieląca naród. Wystarczy jedno zdarzenie więcej na szali, jedna zbrodnia, jedno morderstwo polityczne, aby bomba wybuchła.”

    Jest to tylko kwestia czasu.

    CDN.
    Crystiano
     
  19. Crystiano

    Crystiano Nowy

    ROZDZIAŁ XIX – Nowy sprzęt

    Kończyła się już zima, a wraz z nią rywalizacja sportowców w Zimowych Igrzyskach Olimpijskich. Wielka impreza w Garmisch – Partenkirchen skończyła się 16 lutego, po 10 dniach zażartej, sportowej rywalizacji. Reprezentanci Niemiec przynieśli wiele radości swoim kibicom i rodakom – zdobyli łącznie 6 medali, w tym trzy złote, w ogólnej klasyfikacji zajmując bardzo wysokie, niespodziewane, drugie miejsce. Wyprzedzeni zostali tylko przez doskonale spisujących się sportowców z Norwegii.

    [​IMG]

    *

    Hugo Sperrle jeszcze raz sprawdził, czy dobrze przypiął do świeżo wypranego, czystego munduru wszystkie odznaczenia, zaczesał do tyłu włosy, po czym wszedł do gabinetu Goeringa, który już na niego oczekiwał.
    Gdyby nie wiedział, że Goering był w młodości wybitnym asem myśliwskim, nigdy taka myśl nie przyszłaby mu nawet do głowy. Grubas, wręcz oblepiony medalami, w nietypowym białym mundurze, o szpilkowatych, wąskich od nadużywania narkotyków źrenicach. Na kunsztownie zdobionym, drewnianym stole stała w połowie pełna butelka oryginalnego, francuskiego wina, w popielniczce niedopałki cygar.
    -Witam pana, Sperrle – powiedział Goering, uwagę poświęcając całkowicie stojącej w rogu gabinetu antycznej rzeźbie.
    Sperrle zasalutował, stał dalej w miejscu.
    -Proszę usiąść, oszczędźmy sobie tych wojskowych formalności – zaśmiał się Goering rubasznie.
    -Dobrze. Dziękuję.
    -Napije się pan wina? Doskonałe, francuskie, rocznik 1934. Bardzo dobry rocznik.
    -Jestem na służbie, panie ministrze…
    -Doskonałe, Sperrle, wyborne! Wyobraź sobie, że ja również jestem na służbie! Ale nie przeszkadza to w wypiciu kieliszka doskonałego wina! Wino dobrze działa na zdrowie.
    -No niech będzie, kieliszek mogę wypić. Za pańskie zdrowie.
    -Świetnie, Sperrle – uśmiechnął się Goering, nalewając wino do kieliszków. Jeden podał Sperrlowi, obaj wznieśli kieliszki.
    -Za co wypijemy? – zastanowił się Goering.
    -Może za führera i Luftwaffe? – zaproponował Sperrle.
    -Oczywiście, że sam na to wcześniej nie wpadłem! Wypijmy!
    Przechylili kieliszki, wlali zawartość do gardeł. Wino było kwaśne i słabe. Francuskie.
    -No przejdźmy do sprawy – rzekł Goering, odkładając kieliszek na stół. – wie pan, Sperrle, dlaczego wezwałem pana do siebie?
    -Nie wiem, panie ministrze.
    -No więc rozpatrzyłem pański wniosek, który złożył pan do ministerstwa, Sperrle – odparł Goering, robiąc efektowną pauzę.
    -Tak, panie ministrze?
    -Macie moją zgodę i akceptacje dla tego pomysłu. Wasza argumentacja przekonała mnie w znacznym stopniu. Jeżeli mamy więcej lotnictwa bombowego, myśliwskie musi być na najwyższym możliwym poziomie.
    -To prawda, panie ministrze. To znaczy ja uważam, że tak powinno być.
    -Właśnie, Sperrle. I ma pan racje. W związku z tym uznałem, że podległe panu, Sperrle, dywizjony myśliwskie w pierwszej kolejności otrzymają najnowszy sprzęt. Już 18 lutego do pana jednostek dotrą pierwsze maszyny Arado Ar 68, zastąpią stare, wysłużone Arado 65. W ciągu kolejnych dni będą dostarczane kolejne nowoczesne samoloty, wszystkie dopiero co wybudowane w naszych fabrykach.
    -Wspaniale, bardzo się cieszę. Nowe maszyny są dla moich pilotów błogosławieństwem.
    -Zdaję sobie z tego sprawę, Sperrle. Sam byłem asem i doskonale rozumiem, jak wiele sukcesów pilota zależy od jego maszyny.
    -Serdecznie dziękuję, panie ministrze.
    -Nie ma za co, Sperrle. Życzę panu i pańskim podwładnym wielu podniebnych sukcesów.

    *

    Zgodnie z obietnicą Goeringa 18 lutego pierwsze egzemplarze samolotu Arado Ar 68 dotarły do stacjonujących pod Wrocławiem dywizjonów Huga Sperrlego. Jako pierwsi nowe maszyny otrzymali lotnicy z dywizjonu JG 26 „Schlageter”. Piloci byli zachwyceni, chociaż dla wielu euforia po chwili przeszła w rozgoryczenie i złość.
    -Jakim prawem Hans dostał nową maszynę, a ja nie?!
    -Czemu muszę wciąż latać na tej starej tandecie?!
    -Mówiłem, że jestem najlepszym pilotem, ja dostałem nowy samolot, a wy nie!
    -Trzymajcie mnie, bo coś zrobię temu idiocie!
    Porządek, jak zawsze, musieli wprowadzić oficerowie.
    -Zamknąć jadaczki, wszyscy! Maszyny będą przychodzić przez następne kilka dni, a nawet tygodni, starczy więc dla wszystkich. Do tego czasu będziecie latać raz na nowych, raz na starych maszynach. Zrozumiano?!
    -Tak jest!

    [​IMG]

    *

    Następne maszyny docierały do dywizjonów Sperrlego przez kolejne dni, w ilościach spełniających zapotrzebowanie pilotów. Już trzy dni później pierwsze maszyny dotarły do kolejnego dywizjonu pod wodzą Sperrla’a – JG 3 „Udet”. Niemieckie lotnictwo myśliwskie uzyskało doskonałe maszyny, odpowiadające, a nawet przewyższające standardowe europejskie samoloty myśliwskie.

    *

    -Nie jest to takie oczywiste, Canaris.
    -Oczywiście, zdaje sobie z tego sprawę, mein führer.
    -Nawet jeżeli obecnie rząd francuski przyjmuje w stosunku do naszych działań takie lekceważące i pobłażliwe stanowisko, nie oznacza to, że tak będzie zawsze. Jeżeli francuska ekipa rządząca zmieni swój skład, co w słabych i zdegenerowanych demokratycznych państwach jest normą, należy zakładać, że przyjmie ona bardziej surową i zdecydowaną postawę w stosunku do naszych działań i polityki.
    -Tak, musimy liczyć się z taką ewentualnością.
    -Dokładnie. W związku z tym musimy wiedzieć o Francji dosłownie wszystko Canaris. Zbrojenia, badania technologiczne, liczebność armii, polityka wewnętrzna, nastroje społeczne. Tylko ogromna wiedza o naszym przeciwniku uchroni nas od zaskoczenia, na które obecnie nie możemy sobie pozwolić. Naturalnie w przyszłości diametralnie się to zmieni, ale teraz musimy uważać. I mieć informacje o wszystkim, czego tylko możemy się dowiedzieć.
    Canaris pokiwał głową. Wiedział, do czego dąży Hitler.
    -Ma zając się tym Abwehra?
    -Tak, Canaris. I to ktoś naprawdę dobry. Jeżeli nie najlepszy.
    -Tak jest. Postaram się w tej sprawie zrobić wszystko, co tylko możliwe.
    -Liczę, że nie będę zawiedziony twoimi działaniami.

    *

    Wieża Eiffla widniała w oddali. Od starego sprzedawcy kupił jej małą podobiznę. W końcu nie co dzień zdarzała się możliwość zwiedzenia Paryża. Poza tym pamiątki dobrze komponowały się z turystycznym plecakiem, przewodnikiem Bedekera w ręce i z czapką na bakier. Przecież był turystą.
    To znaczy, wszyscy mieli tak myśleć. I znacznie lepiej dla nich, żeby tak myśleli.
    Zerknął na zegarek. Zbliżała się już godzina dziewiętnasta. Pora nadania meldunku.
    Pogwizdując pod nosem francuskie melodie, ruszył do wynajmowanej przez siebie kwatery.

    [​IMG]

    *
    -Mein führer, raport ministra Hierla – zameldował adiutant.
    -Dobrze, wspaniale! – ucieszył się Hitler. – pokaż!
    Raport wyglądał następująco:
    CDN.
    Crystiano
     
  20. Crystiano

    Crystiano Nowy

    ROZDZIAŁ XX – Chiny

    Nie dziwiły go opuszczone, zarastające pola ryżowe. Mimo pory siania, mało kto pracował na roli. Na wsiach pozostały kobiety, dzieci i starcy, nie mający już nawet siły unieść karabinu. Pozostali zostali zaciągnięci na front, w wysokie i niegościnne góry Nan – Szan. Tak, zaciągnięci, nie maszerowali ku śmierci z ochotą. Zabrani siłą od rodzin i wsi, rzuceni do bratobójczej walki o władzę w Chinach. Tak, o władzę, o nic więcej. Ideały upadły dawno.
    Bardzo dawno.
    Kurt Seidler, już od miesiąca przebywający w Chinach, jadąc na linię frontu, przypatrywał się temu ze smutkiem, ale zarazem bez specjalnego zdziwienia. Minęły już czasy, gdy Chińczycy potrafili się zjednoczyć, walcząc z europejskimi wpływami. Teraz, mimo rosnącej potęgi Japonii, która od 1931 r. wyciągała pazury w kierunku Azji kontynentalnej, Chińczycy nie potrafili połączyć sił. Walczyli ze sobą, wszem i wobec głosząc swoje stanowisko, starając się pokazać wszystkim, że to właśnie oni mają rację. Nikogo to już nie przekonywało.
    Zbliżali się już do linii frontu. Potwierdzały to coraz liczniejsze, przydrożne, pośpiesznie wykopane groby, rozkładające się krowy, konie i woły, zniszczone wozy i samochody. Natężał się również ruch na drodze. Coraz częściej mijali kolumny wojsk Nacjonalistów Czang Kaj Szeka. Milczący, przygnębieni, zwiesiwszy w dół głowy, idący z widoczną niechęcią. W rękach trzymający w najlepszym razie stare karabiny, w podartych, brudnych, przesączonych krwią mundurach. W oczach obojętność, pustka, pogodzenie się z losem.
    Nie tak powinna wyglądać armia maszerująca po zwycięstwo.
    Przynajmniej tak się Kurtowi wydawało.
    W oddali majaczyły już zarysy górskiego pasma Nan – Szan. Gór, w których doskonale nadających się obrony, dodatkowo wzmocnionych wojskowymi bunkrami i pozycjami, skryli się chińscy komuniści, pod wodzą Mao Zedonga. Skryci się w górach, zdawać mogłoby się, nie mający realnych szans na przetrwanie. Ale góry stały się pułapką nie dla nich, tylko do żołnierzy Nacjonalistów.
    -Panie Seidler, za chwilę dotrzemy do głównej bazy Kuomintangu – poinformował go jego pomocnik, młody Chińczyk.
    -Dobrze, Tao.

    [​IMG]

    *

    W obozie panował istny chaos. Żołnierze biegali, wrzeszczeli niezrozumiale, ciągnęli po mokrej, błotnistej ziemi krwawiących kolegów. W oddali milkły strzały karabinowe. Dopiero po chwili Kurt zrozumiał – kolejna nieudana akcja przeciwko wojskom komunistów…
    -Panie doktorze! – wydarł się młody żołnierz Kuomintangu, ciągnąc po ziemi jakiegoś kolegę. – panie doktorze! Ranny!
    Lekarz, prawdopodobnie Europejczyk, w poplamionym krwią i ziemią kitlu szybko chodził między rannymi i stawiał diagnozy, oceniając, kto ma, lub raczej nie ma szans na przeżycie.
    -E, tym to co najwyżej możecie ziemie użyźnić – zaśmiał się beztrosko, pobieżnie obejrzawszy rannego.
    -Nie żyje?!
    -Ano nie. Trup.
    -Niech to cholera, a ja go ciągnąłem dwa kilometry – warknął „altruista”. – mam nauczkę na drugi raz – dodał, rzucając zwłoki w błoto.
    Atmosfera nie była najlepsza. Żołnierze przeklinali, grozili, rzucali wszelkie możliwe obelgi na oficerów. Wrzawa podnosiła się coraz większa, sytuacja stawała się napięta. Wreszcie ktoś krzyknął na cały głos:
    -Mam dość tego bagna! Wiecie co? Wolę ich – wskazał dłonią na góry. – komunistów!
    Rzucił na wszystkich dookoła wściekłe spojrzenie, cisnął na ziemię karabin, pobiegł jak oszalały w stronę gór. Ktoś krzyknął jeszcze, żeby poczekał i nie uciekał, nie usłuchał tego. Padł jeden strzał, dezerter zatoczył się, ale biegł dalej. Po chwili dał się słyszeć kolejny strzał i uciekinier runął martwy na ziemię. Na niewielkie drewniane podwyższenie, ku wielkiemu zdziwieniu Kurta wszedł sam Alexander von Falkenhausen, niemiecki generał i doradca Czang Kaj Szeka.

    [​IMG]

    [​IMG]

    -Tak skończy każdy, kto przestanie wierzyć w ostateczne zwycięstwo, do którego tak niewiele nam brakuje. Chcecie normalnego, dostatniego życia? Zniszczcie Komunistów! Ukryli się w tych górach jak szczury, bo się Nas boją. Nas i naszych zasad, naszych uświęconych racji! Oni nie wiedzą czym jest ojczyzna, patriotyzm i wierna służba! Wy to wiecie, wy jesteście przyszłością Chin! Zdobądźcie się jeszcze na drobny wysiłek. Definitywne zwycięstwo jest już bardzo blisko!
    Żołnierze stali cicho i posłusznie. Kurta zdziwiło, że von Falkenhausen, obcokrajowiec i Niemiec, ma taki posłuch w armii. A może wcale nie on, tylko to co groziło żołnierzom za próbę ucieczki.
    -Zrozumiano?! – zakończył swoją przemowę, głośnym krzykiem, von Falkenhausen.
    -Tak jest – odparli zgromadzeni żołnierze.
    -Dobrze! Rozejść się do swoich zajęć! – polecił generał, po czym zszedł z podwyższenia i ruszył w kierunku swojej kwatery.
    -Panie generale! Generale Falkenhausen! – krzyknął Kurt, ruszył biegiem w kierunku oficera.
    -Ojczysty język? – mruknął ze zdziwieniem generał, odwrócił się, ujrzał biegnącego w swoim kierunku Kurta. – kim pan jest?
    -Kurt Seidler, reporter z Völkischer Beobachter. Czy znajdzie pan generał chwilę na rozmowę?
    -Pytanie! Z rodakiem zawsze chętnie porozmawiam. Boże, kiedy ja ostatni raz słyszałem ojczysty język…Proszę, zapraszam do mojej kwatery.
    -Dziękuję serdecznie.
    Weszli do dużej, ale skromnej kwatery generała. Łóżko, biurko z rozłożonymi na nim mapami i książkami, dwa drewniane krzesła.
    -Proszę usiąść, panie… - powiedział Falkenhausen, wskazując jedno z krzeseł.
    -Seidler. Kurt Seidler – uśmiechnął się dziennikarz.
    -Oczywiście, przepraszam. Ostatnio mam dużo na głowie. Chyba za dużo… Napije się pan herbaty?
    -Chętnie, dziękuję.
    Falkenhausen odsunął mapy, wyjął z szafki dwa aluminiowe kubki, postawił je na biurku. Wrzątek z samowaru popłynął do kubków, napełniając pomieszczenie pięknym zapachem herbaty.
    -No więc o czyn chciałby pan porozmawiać? – zapytał Falkenhausen z widocznym zainteresowaniem, sięgając po kubek.
    -O tej wojnie – odparł Kurt. – jak pan ją widzi, jak ocenia szanse wojsk nacjonalistów, co pan o tej wojnie myśli…
    Słowa Kurta przerwał śmiech Falkenhausena. Generał śmiał się głośno, jakoś zaraźliwie i intensywnie, aż łzy popłynęły mu z oczu.
    -Pyta mnie pan co myślę o tej wojnie? A co można myśleć o chaosie, bagnie i bezsensie? Tak, właśnie tym jest ta wojna. Bezsensowna, prowadząca tylko do osłabienia Chin. Szanse? Jak można mówić o szansach, kiedy wysyła się do walki ludzi po raz pierwszy trzymających w ręku broń. Ludzi, nie widzących w walce żadnego celu. Codziennie patrzących na śmierć towarzyszy. Zresztą sam pan widział, co tu się przed chwilą działo. Nie ma się czemu dziwić. Już sam nie wiem, jak długo siedzimy na tych samych pozycjach. Mimo wszelkich starań, jakie dokładam, nie jestem w stanie doprowadzić tych ludzi do zwycięstwa.
    -Rozumiem – pokiwał głową Kurt. – sam dostrzegam, że nastroje w armii nie są najlepsze. I politycy raczej nie kwapią się do poprawienia tego.
    -Politycy? Powiem panu, Kurt, czym zajmują się ci politycy, na czele z tak wielbionym i powszechnie podziwianym Czang Kaj Szekiem. Raz na jakiś czas pojawią na linii frontu. Wtedy trzeba robić istny teatrzyk, żeby wszystko wyglądało pięknie i wzorowo. Sfotografują się wtedy przy rozmowie z żołnierzami, pozdrowią zebrane oddziały. Nie pokazuje się im szpitali polowych, które bardziej przypominają chlew, ani magazynów, gdzie amunicji jest jak na lekarstwo. Zresztą ich to i tak nie obchodzi. Nie interesuje ich też, ilu codziennie ginie żołnierzy w morderczych szturmach na pozycje komunistów. Czasem napiszą jakieś patetyczne, puste przemówienie, które trzeba czytać żołnierzom. A poza tym to tylko bezsensowne, nic nie dające debaty polityczne, spotkania z zagranicznymi dyplomatami. Żołnierze nawet ryżu nie mają w wystarczających ilościach, a oni organizują wielkie przyjęcia w Nankinie, gdzie nie brakuje ani francuskich win, kawioru czy trufli.
    -Czyli teraz nie spotkam tutaj Czang Kaj Szeka? – spytał wyraźnie zawiedziony Kurt.
    -Pewnie, że nie. Tutaj, w tym hałasie, smrodzie i brudzie? Nie ma szans. Z tego co mi wiadomo, przebywa teraz w Nankinie, podobno ma być obecny przy finalizacji jakiejś umowy handlowej, zdaje się nawet, że z Rzeszą…

    *

    Wino popłynęło do kieliszków. Niemiecki dyplomata uśmiechnął się, zwrócił do Czang Kaj Szeka:
    -Nie wiedziałem, że taki z pana koneser. Wspaniałe francuskie wino, rocznik 1913…
    -Lubię napić się czasem dobrego wina – wzruszył ramionami chiński przywódca. – jak każdy.
    -Naturalnie, rozumiem to doskonale. Pańskie zdrowie!
    -Dziękuję.
    -Czyli, panie generalissimusie, sprawa umowy handlowej została ostatecznie ustalona?
    -Oczywiście. Bardzo zależy mi na współpracy z III Rzeszą.
    -Bardzo się cieszę – odparł z uśmiechem dyplomata. Po tak opłacalnych cenach mało kto kupował niemiecki węgiel.

    [​IMG]

    CDN.
    Crystiano
     
  21. Crystiano

    Crystiano Nowy

    ROZDZIAŁ XXI – Bagdadzka bateria

    Dzień wydawał się być jak każdy inny. Rano tradycyjnie herbata i papieros, bez śniadania, które jadał dopiero w pracy. Ubrał jasny garnitur, nietypowy, ale doskonały, jeżeli chodzi o upały panujące w Iraku oraz kapelusz podobnego koloru. Wilhelm König, niemiecki archeolog i pracownik muzeum archeologicznego w Bagdadzie, sięgnął po teczkę, po czym, zamknąwszy drzwi od mieszkania, wyszedł na dwór.
    Ulica była straszliwie zatłoczona, szczególnie przez kupców. Sprzedawali oni dosłownie wszystko, napastliwie proponując swój towar potencjalnym klientom. Wilhelm dobrze znał arabskich kupców, którzy gotowi byli wepchnąć każdą tandetą, w szczególności obcokrajowcowi. Tak więc uśmiechał się, ale szedł uparcie, nie zatrzymując się, przez zgromadzone na ulicy tłumy.
    Ucieszył się, gdy dotarł do budynku muzeum. W środku zawsze było chłodno i przyjemnie, tłumów również tam nie było. Mało kto interesował się historią, szczególnie spośród ludności arabskiej.
    Rzeczywiście, muzeum było puste. Ruszył więc spokojnie do swojego gabinetu – miał dzisiaj sporo pracy. Musiał zająć się tłumaczeniem niedawno znalezionych manuskryptami. Westchnął na myśl o tym – nie było to najciekawsze z możliwych zajęć archeologa.
    Dochodził już do swojego gabinetu, gdy podbiegła do niego asystentka kustosza, młoda, ładna dziewczyna, w połowie Arabka, w połowie Angielka. Spojrzała na Wilhelma jak na małe, niesforne dziecko i rzekła z wyrzutem w głosie, uśmiechając się jednak równocześnie:
    -Wilhelm, co ty tutaj robisz? Miałeś dzisiaj jechać na wykopaliska w Chujat Rabuah…
    -Przepraszam, Emily – odparł, dystyngowanie zdejmując kapelusz. – ale nic o tym nie wiem. Nie zostałem poinformowany.
    -Jak zawsze – zaśmiała się wesoło dziewczyna, odgarniając spadające na czoło niesforne włosy, co Königowi bardzo się podobało. – kustosz wysłał ci wczoraj telegram z Egiptu. Nie czytałeś go?
    -Nie, raczej nie, musiał się gdzieś zawieruszyć – odparł, śmiejąc się i wzruszając ramionami. - co ja bym bez ciebie zrobił, Emily.
    -Zapomniałbyś głowy, Willi – mrugnęła do niego okiem. – dobrze, na szczęście nie jest za późno. W godzinę dojedziesz do stanowisk wykopalisk.
    -Wiem, byłem tam wiele razy. Dziękuję, Emily.

    *

    Samochód pędził szybko przez pustynną, iracką drogę. Kierowca, stary Arab, o nienajlepszym już wzroku, jechał z twarzy przy szybie, co nie przeszkadzało mu rozwijać bardzo dużych, jak na możliwości irackiej drogi, prędkości. Samochód podskakiwał na wybojach i dziurach, ale Wilhelm był zadowolony – dużo bardziej wolał pracę w terenie, na wykopaliskach, od siedzenia w biurze, mimo że tam było chłodniej i przyjemniej. Chociaż nie liczył na to, że dokona na wykopaliskach jakiegoś spektakularnego odkrycia. Według wszelkiego prawdopodobieństwa osiedle Chujat Rabuah, gdzie prowadzono prace archeologiczne, w przeszłości zamieszkiwane było przez Partów. Nie była to cywilizacja taka jak egipska czy babilońska, nie obiecywała wielkich odkryć. Ale jeżeli takiego odkrycia udałoby się dokonać…
    Wilhelm przerwał rozmyślania, gdyż już dojeżdżali do wykopalisk. Samochód pojechał jeszcze kilkadziesiąt metrów, po czym zatrzymał się, wzbudzając tuman kurzu i pyłu. Wilhelm wyskoczył z auta.
    -Wracaj do Bagdadu – zwrócił się do kierowcy. – parę dni tu pobędę.
    -Dobrze, panie König – pokiwał głową Arab, po czym uruchomił silnik i pojechał w kierunku Bagdadu.
    Archeolog ruszył w kierunku obozowiska. Składało się ono z kilkunastu płóciennych namiotów, w których spali robotnicy. Byli to głównie Arabowie, za parę dinarów pracujący na wykopaliskach. Europejczyków było niewielu – kilku specjalistów – geodetów i początkujących archeologów. Gdy Wilhelm zbliżył się do obozowiska, pracownicy zobaczyli go, przerwali pracę, przywitali go lekkim ukłonem. Niemiec uśmiechnął się, skinął głową. Podszedł do niego Amir Nahayan, młody i bardzo ambitny iracki archeolog, uścisnął Wilhelmowi dłoń.
    -Dzień dobry, panie König. Oczekiwaliśmy pana.
    -Przepraszam, że się spóźniłem – odparł Wilhelm, zdejmując kapelusz i wycierając twarz chusteczką.
    -Nie szkodzi. Proszę, zapraszam.
    Ruszyli w kierunku stanowisk pracy. Było ich kilkanaście, w bliskich od siebie odległościach. Robotnicy pracowali na stosunkowo niedużych głębokościach. Słońce świeciło niesamowicie mocno, temperatura sięgała 40 stopni, praca nie była najłatwiejsza, jednak Arabowie nie narzekali – rzadko kiedy udawało się im zdobyć pracę u dość dobrze płacących Europejczyków.
    -I jak, znaleźliście już coś ciekawego? – zainteresował się König.
    -Jak dotąd nic takiego, co mogłoby być naprawdę interesujące i rzadkie – odparł ze smutkiem Amir. – kawałki naczyń, narzędzia…
    -Ciężko liczyć na jakieś spektakularne znaleziska – pokręcił głową Wilhelm.
    -Niech pan nie wątpi! – podniósł głos Arab. – na pewno jeszcze coś znajdziemy!
    -No dobrze, wierzę na słowo – uśmiechnął się Niemiec.
    -Wspaniale – ucieszył się Amir. – proszę, zapraszam na lunch.
    Poszli do głównego namiotu. Wilhelm przywitał się ze wszystkimi w nim obecnymi, usiadł przy drewnianym stole.
    Czując zapach bekonu, chleba i fasoli, uświadomił sobie, że od rana nic nie zjadł.

    *

    Dni mijały monotonnie, każdy podobny do poprzedniego, bez spektakularnych i wiekopomnych znalezisk archeologicznych. Wilhelm był już zmęczony i zniechęcony.
    Trzeciego dnia wczesnym rankiem wyszedł z namiotu. Robotnicy już pracowali. Podszedł do jednego, w głębokim dole kopiącego łopatą. Stał przez chwilę, przyglądając się pracującemu. Nagle dało się słyszeć stuknięcie łopaty, piasek odsłonił gliniany dzbanek. König poczuł jakiś intuicyjny impuls, zszedł do dołu.
    -Odsuń się – polecił robotnikowi, po czym założył rękawiczki i sięgnął po niewielką łopatkę, którą odgarnął piasek.
    -To nic specjalnego, panie König – stwierdził Arab. – dzbanek, jakich dziesiątki...
    Niemiec nie odpowiedział. Znalezisko na pierwszy rzut oka było niepozorne i zwyczajne. Gliniany dzbanek o wysokości około 15 centymetrów. Archeologa zainteresował natomiast środek przedmiotu – walec z miedzianej blachy, a w nim zupełnie przerdzewiały, żelazny pręt.
    -Zawołaj pana Nahayana – polecił robotnikowi.
    Po chwili do dołu wszedł Amir. Ze zdziwieniem przyglądał się Wilhelmowi, który był niezwykle podekscytowany i zafascynowany.
    -Co się stało, panie König?
    -Zobacz – odparł, podając mu dzbanek.
    Arab obejrzał go, wzruszył ramionami.
    -Co w nim takiego specjalnego?
    -Wiesz co znajduje się na wystającej części? Resztki ołowiu. Do zamocowania elementów posłużono się asfaltem. Rozumiesz, co to znaczy?
    -Czy to jest…? – spytał Arab. – nie, przecież to niemożliwe…
    -Możliwe, przyjacielu! – zaśmiał się Wilhelm. – to bateria! Bateria elektryczna!

    [​IMG]

    [​IMG]

    *

    OD WASZYCH KORESPONDENTÓW ZAGRANICZNYCH

    CDN.
    Crystiano


    P.S. Dodatek historyczno – archeologiczny

    Sprawa tzw. baterii bagdadzkiej mnie osobiście bardzo zainteresowała i uznałem, że może kogoś z Was również, dlatego zamieszczę tu parę informacji na jej temat.

    Odkrycie Königa spowodowało oczywiście fale kontrowersji i wątpliwości, gdyż wskazywałby na to, że Partowie znali i wykorzystywali prąd elektryczny już w starożytności. W późniejszym czasie znaleziskiem zajął się egiptolog, Arne Eggebrecht. Zrekonstruował on dzbanek, napełnił octem winnym i podłączył woltomierz. Wskazał napięcie wysokości 0,5 wolta. Eggebrecht uznał, że Partowie wykorzystywali prąd prawdopodobnie do nanoszenia na rzeźby czy ozdoby bardzo cienkich, równomiernych warstw złota, co byłoby wręcz niemożliwe do zrobienia bez tego typu pomocy. Eggebrecht swoją tezę potwierdził eksperymentem, w którym dowiódł, że model figurki, połączony z szeregiem dziesięciu takich dzbanków – baterii w ciągu kilku godzin pokrywa się warstwą złota.

    Oczywiście istnieją teorię, obalające tezy Königa i Eggebrechta. Według jednej z wersji były to pojemniki, w których przechowywano zwoje z błogosławieństwem lub klątwą. Zwój nawijano na metalowy pręt i wkładano do kapsuły, całość zamykano w dzbanie. Dawało to zwojom zabezpieczenie i możliwość łatwego transportu i przechowania.

    Trudno orzec, która wersja jest w 100% prawdziwa.

    Pozdrawiam i mam nadzieję, że kogoś zainteresowałem tym, mimo wszystko, mało znanym faktem.
     
  22. Crystiano

    Crystiano Nowy

    ROZDZIAŁ XXII – Śmierć jak cios katany

    Zakończona wojna z Danią wymagała rozmieszczenia oddziałów biorących udział w walkach. Oczywistym było, że w Danii nie musi stacjonować zbyt wielka ilość oddziałów. Hitler po naradzie z Bayerleinem zdecydował, że na terenie Danii – w miastach Kopenhadze i Arhusie – pozostaną dwie dywizje z armii generała von Witzlebena.

    *

    -Panowie obejmą dowództwo nad dywizjami stacjonującymi na terenie Danii – powiedział szef sztabu, generał Bayerlein, pochylony nad wojskowymi mapami.
    -Tak jest, panie generale! – odpowiedzieli jednocześnie generałowie dywizji von Hindenburg i von Göldner.
    -Dobrze. Pod pańskie dowództwo, generale Göldner, przypadnie 30 Dywizja Piechoty. Ma pan rozkaz stacjonować w okolicach miasta Arhus.
    -Tak jest, panie generale!
    -Pan, generale von Hindenburg, wraz z 20 Dywizją Piechoty, przeniesie się do Kopenhagi.
    -Tak jest, panie generale!
    -Doskonale. Na kontrolowanych terenach proszę prowadzić w szczególności działania skierowane przeciwko potencjalnemu ruchowi oporu. Nie przypuszczam, aby pojawiły się większe problemy związane z kontrolą Danii, aczkolwiek żadnego scenariusza wydarzeń nie należy wykluczać. To byłoby na tyle. Są panowie wolni.
    -Heil Hitler! – krzyknęli oficerowie równocześnie, stuknęli obcasami w podłogę po czym opuścili salę.

    [​IMG]

    *

    Tokio, Japonia, 26 luty 1936 r.

    Pytań, jak zawsze w takich momentach, były dziesiątki, chociaż wszystkie odnosiły się do tego samego.
    -Co się dzieje?
    -Co robi wojsko na ulicach miasta?!
    Nie było natomiast na nie żadnej odpowiedzi. Ludność cywilna była przestraszona i zdziwiona. W końcu nie co dzień zdarzało się, żeby regularne oddziały wkroczyły do miasta. Panika spotęgowała się, gdy padły pierwsze strzały. Efekt strachu i dezorientacji potęgował fakt, że nie było wiadomo, o co tak naprawdę chodzi. Niewiedza budziła strach.
    Zamach stanu przeprowadzony był przez młodszych oficerów Kodoha z oddziałów stacjonujących w okolicach Tokio. Wczesnym rankiem 1400 żołnierzy ruszyło na Tokio, w celu obalenia istniejącego rządu.

    [​IMG]

    Garnizon miasta zdecydowanie stanął w obronie rządu. Na ulice wyszły oddziały żołnierzy, budując szybkie, improwizowane stanowiska obronne. Nie zdołały one jednak zatrzymać zdecydowanych, zmotywowanych żołnierzy Kadohy.
    Nacierali tyralierą przez szeroką, pustą ulicę. Na chwilę zatrzymał ich ogień ze stanowisk obronnych. Jeden z atakujących został raniony, zatoczył się i upadł na chodnik. Pozostali napastnicy padli na ziemię, zaczęli strzelać. Nie trwało to długo – walkę zakończyła wiązka granatów rzucona w kierunku stanowiska obronnego żołnierzy popierających rząd. Jeden z obrońców przeżył. Brocząc z licznych ran, czołgał się w kierunku leżącego na ziemi karabinu. Nie prosił o litość, nie poddawał się.
    Nie był tchórzem, pochodził z narodu wojowników, dla których honor wciąż był żywy a kodeks Bushido wcale nie przestał istnieć wraz z rewolucją 1868 r. Honoru nie obali żadna rewolucja.
    Nie w narodzie samurajów…
    Strzał w potylicę ostatecznie zakończył jego honorowy żywot.
    Pałac Ministerialny był już w polu widzenia. W pałacu znajdowało się kilku najbardziej znienawidzonych dygnitarzy japońskich, których zamachowcy zdecydowani byli zgładzić. Atakujący mocniej ścisnęli w dłoniach karabiny i pistolety. Kilku oficerów sięgnęło dłonią do sayi – pochwy na miecze, wyciągnęło z nich długie, ostre jak brzytwa, lśniące w promieniach porannego słońca, katany.
    Broń wojowników. Broń samurajów.
    Ruszyli w kierunku Pałacu szybkim biegiem. Próbowało zagrodzić im jeszcze drogę dwóch wartowników, tylko jednak po to, aby po chwili leżeć na bruku w kałużach krwi. Napastnicy wtargnęli do pałacu, kunsztownie zdobionego, o podłodze pokrytej drogimi dywanami. Atakujący podzielili się, pobiegli w różne strony Pałacu.
    -Lord Pieczęci, Saito Makoto! – wrzasnął któryś z napastników wskazując na uciekającego, pochylonego mężczyznę, próbującego przemknąć się niepostrzeżenie.
    Żołnierze Kadohy zawyli wściekle, rzucili się w pościg. Lord Pieczęci nie miał szans na ucieczkę, wrzasnął więc tylko, zasłaniając twarz dłonią, sądząc, że to uratuje go przed śmiercią.
    Mylił się.
    Katana świsnęła w powietrzu, trzy palce i głowa, z twarzą wykrzywioną jeszcze przerażonym grymasem, spadły na zdobiony, czerwony dywan.
    -Wszyscy zginęli? – zapytał ktoś, gdy, po parunastu minutach, atakujący spotkali się w głównym hollu.
    -Niestety nie – westchnął któryś, wycierając twarz. – premier Okada Keisuke…

    *

    …uciekał, jak tylko mógł najszybciej. Oddychając ciężko i odwracając się co chwila, obawiając się, czy uczestnicy zamachu stanu nie ścigają go. Ale nie, na szczęście zdołał im zbiec. Był ocalony.
    Do Pałacu Cesarskiego wpadł niczym piorun.
    -Jego Wysokość Cesarz? Gdzie jest?!

    *

    -To niedopuszczalne! – wykrzyknął cesarz, Hirohito. – to zamach nie tylko na Japonię, ale i na moją osobę!
    -A więc na samego boga – pokiwał głową Keisuke.
    -Prawda! Drogo za to zapłacą…Bardzo drogo. Keisuke, zmobilizuj wszystkie dostępne siły. Mają stłumić tą rebelię!
    -Tak jest, Wasza Wysokość!

    [​IMG]

    [​IMG]

    *

    Zwolennicy Cesarza nacierali ze wszystkich stron. Mieli artylerię i karabiny maszynowe – żołnierza Kadohy nie mogli im sprostać. Kolejni padali od kul i granatów. Każdy metr kosztował żołnierzy cesarskich śmierć, ale nie zatrzymywali się. Rebelianci zmuszeni byli wycofywać się. Ich walka kończyła się – doskonale zdawali sobie z tego sprawę.
    Jeden z oficerów, młodzieniec pochodzący z Hokkaido o imieniu Aki odszedł od pozycji obronnej, wyjął z sayi miecz. Podniósł go do góry, oglądał z namaszczeniem, niczym relikwię. Spojrzał na przyjaciela, Koichiego pokiwał głową.
    -Przegrałem – stwierdził. – nie mogę dostać się do niewoli zwolenników rządu. Nie pozwala mi na to mój honor.
    Koichi zrozumiał natychmiast, wyjął swoją katanę. Spojrzał na przyjaciela z szacunkiem i podziwem.
    Aki zbliżył katanę do brzucha. Odetchnął głęboko, spojrzał w górę. Przez dziurę w dachu widać było błękitne, bezchmurne niebo. Uśmiechnął się lekko, wyrecytował powoli i starannie:

    Życie, jak źle zaparzona herbata
    Sensu i celu pozbawione,
    Śmierć przyniesie pokutę

    Nie ustępował szturm wojsk stojących po stronie cesarza i rządu. Nie milkły strzały, tynk osypywał się ze ścian.
    Aki jednym wprawnym ruchem wbił sobie miecz w brzuch. Z bólu ścisnął zęby, przymknął oczy, oddychał szybko, żyły wystąpiły mu na czoło, ale nie jęknął. Krew polała się obficie na posadzkę. Uchwycił mocniej rękojeść miecz, pociągnął go do góry, w kierunku serca.
    Koichi podszedł do niego, złożył ma czole pocałunek, po czym szybkim i precyzyjnym ruchem ściął przyjacielowi głowę.

    *

    Zamach stanu, nazwany od daty, kiedy miał miejsce, Incydentem 2-26 został stłumiony. Władza cesarza i rządu nie została obalona. W wyniku zamachu zginęło kilku najwyższych dostojników państwowych – Lord Pieczęci, Saito Makoto, minister finansów – Takahashi Korekiyo i generał Watanabe Yotaro. Zamach stanu, mimo, że został stłumiony, pokazał jaka siła i duma drzemie w armii, w jak znacznym stopniu jest niezależna w stosunku do rządu, ale do końca wierna w stosunku do swoich bezpośrednich zwierzchników i dowódców wojskowych. Zresztą duma i honor były dla wszystkich Japończyków cechami wręcz narodowymi.

    Cesarz i rząd mogli wykorzystać je dla chwały i potęgi Japonii.

    Musieli je tylko dostrzec.

    CDN.
    Crystiano
     
  23. Crystiano

    Crystiano Nowy

    ROZDZIAŁ XXIII – Fabryka w Fallersleben

    -Nie jesteśmy spóźnieni? – spytał jeszcze raz, wyraźnie zaniepokojony, Hitler.
    -Nie, mein Führer, proszę się nie obawiać – odparł osobisty kierowca Wodza, Erich Kempka, spoglądając na zegarek. – mamy jeszcze sporo czasu.
    -To dobrze. Muszę być tam obecny.
    Po kilkunastu minutach dotarli do Fallersleben. Niewielkie, uśpione zazwyczaj miasto na ten dzień ożyło, wręcz wybuchło jakąś ekstazą i radością. Każdy budynek był udekorowany, dziesiątki hitlerowskich flag powiewały na chłodnym wietrze. Mieszkańcy miasta licznie wyszli na ulicę, szczególnie wielu znalazło się ich przy fabryce Volkswagena. W końcu okazja była niecodzienna – sam führer przyjeżdżał do miasta, aby dokonać uroczystego otwarcia pierwszej w Niemczech fabryki koncernu Volkswagen AG.
    Samochód zatrzymał się, do drzwi podbiegł adiutant, szeroko otworzył je führerowi. Wódz wyszedł z auta, poprawił płaszcz. Tysiące zebranych wyciągnęło do przodu ręce, na ich twarzach pojawił się wyraz błogiej radości i uwielbienia. Hitler odwzajemnił gest, ruszył do przodu. Eskortowało go dwóch rosłych esesmanów z ochrony, mimo to każdy z zebranych chciał być jak najbliżej przechodzącego Wodza. Tłum napierał na drewniany płotek, wszyscy krzyczeli radośnie, kilka kobiet, płacząc, wykrzykiwało gromkie „Heil Hitler!”. Wódz uśmiechał się, niekiedy ściskał wyciągnięte dłonie. Największą radość sprawił młodej, kilkunastoletniej dziewczynie. Sięgnął po zeszyt, który trzymała w rękach, z kieszeni wyjął pióro, złożył podpis. Zamaszysty, mało czytelny i niewyraźny, ale podpis samego Hitlera.
    Na spotkanie Hitlera wyszedł Ferdynand Porsche, który w 1934 r., na polecenie Hitlera zaprojektował „samochód dla ludu” – Volkswagena. Dzisiaj był dumny jak paw, szedł z wypiętą do przodu piersią, uśmiechając się i poprawiając garnitur. W końcu ten dzień był dla niego dniem wielkiego sukcesu.
    Podszedł do Hitlera, powitał go hitlerowskim gestem. Wódz uśmiechnął się, wyciągnął dłoń, którą Ferdynand uścisnął z zapałem.
    -Proszę, mein Führer, zapraszam – powiedział grzecznie, w iście gospodarskim geście wyciągnąwszy rękę w kierunku niedalekich budynków zakładu.
    -Oczywiście, Porsche, z wielką chęcią. Niech pan prowadzi.
    -Naturalnie, mein Führer, to dla mnie zaszczyt. Proszę za mną.
    Ruszyli, oczywiście, nadal entuzjastycznie witani przez zebranych. Tym razem jednak Hitler nie zatrzymywał się, szybkim krokiem szedł w kierunku zabudowań fabrycznych.
    Wielka brama wjazdowa na teren fabryki opasana była czerwoną wstęgą. Hitler sięgnął po nożyce, przyniesione przed adiutanta na atłasowej poduszce, przeciął wstęgę. Gest nagrodziły huczne owacje i zdjęcia reporterów.
    Na terenie fabryki również znajdowały się tłumy ludzi – reporterzy, pracownicy, liczni oficerowie, dygnitarze i ochroniarze, osoby pragnące choćby z dala zobaczyć wodza. Na środku placu stały dwa piękne, czarne Volkswageny, ponad nimi znajdowało się zaś podwyższenie, ozdobione kwiatami i flagą ze swastyką. Zanim Ferdynand otworzył usta, Hitler powiedział:
    -To oczywiste, Porsche. W takiej wspaniałej chwili nie może zabraknąć mojego przemówienia.
    -Bardzo się cieszę, mein Führer.
    Hitler wszedł na podwyższenie, stanął przy mównicy. Adiutant szybko poprawił mikrofon, tak aby znajdował się na wysokości ust Wodza.

    [​IMG]

    Wódz odchrząknął jeszcze, rzucił dookoła groźne, przywódcze spojrzenie, po czym przemówił:

    [​IMG]

    Przemówienie Hitlera nagrodzone zostało gromkimi owacjami. Wódz pozdrowił jeszcze tłumy, machając dłonią, po czym zszedł z podwyższenia.
    -Zapraszam na wizytację fabryki – zaproponował Porsche.
    -Naturalnie.
    Weszli do pierwszego, najbliższego budynku. We wnętrzu wrzała praca. Dziesiątki robotników pracowało przy cięciu metalowych części, lutowaniu i malowaniu. Gdy tylko zobaczyli Hitlera, stanęli na baczność, powitali go gromko.
    -Nie trzeba, panowie – uśmiechnął się Hitler. – proszę się nie odrywać od pracy. W końcu to co robicie, służy Rzeszy i Niemcom.
    Robotnicy przytaknęli, z zapałem wrócili do pracy. Hitler wraz z Porschem rozpoczął spacer po fabryce. Przyglądał się narzędziom i nowoczesnym liniom produkcyjnym, kiwając z zadowolenia głową.
    -Nie żałuję, Porsche, że przekazane zostały panu tak znaczne fundusze. To wspaniała idea. Godna każdych pieniędzy.
    -Cieszy mnie, że się panu podoba, mein Führer. Pańska ocena jest dla mnie bardzo ważna…
    -Moja ocena? Być może, Porsche. Ale najważniejsza winna być dla pana ocena narodu niemieckiego. I ocena historii.
    Przystanęli w pokoju, gdzie na środku, na drewnianym podwyższeniu stała replika Volkswagena, oczywiście w dużo mniejszych rozmiarach niż prawdziwe auto.

    [​IMG]

    Hitler pochylił się nad nią, uśmiechnął, zwrócił do Ferdynanda:
    -Tak…Samochód przyszłości, Porsche. Samochód przyszłości.

    *

    Komunikat, jaki dotarł do dowództwa Kriegsmarine, bardzo zaniepokoił Raedera. Mianowicie, według sprawozdania pracowników latarni morskiej na Bornholmie, w nocy z 26 na 27 lutego w okolicach wyspy przypływało 5 okrętów podwodnych, najprawdopodobniej radzieckich. Płynęły one w wynurzeniu, licząc zapewne, że noc zapewni im wystarczającą osłonę. Przepływając zaledwie około 2 – 3 mil morskich, naruszyły one wody terytorialne Rzeszy Niemieckiej.

    [​IMG]

    -To skandaliczne – warknął Raeder. – a my nie możemy nic zrobić!
    -Oprócz wysłania bezwartościowej noty dyplomatycznej – westchnął minister spraw zagranicznych, Neurath. – która zupełnie nic nie da…
    -Tylko siła można sprostać sile – pokiwał głową Raeder. – na szczęście wzmocnienie naszej floty już blisko.

    *

    Zapowiedź Raedera spełniła się już dwa dni później. Do trudnej, ale jakże dumnej i zaszczytnej, morskiej służby wszedł nowy, dopiero co zwodowany w stoczni Wilhelmshafen, okręt podwodny. Okręt trafił pod dowództwo kontradmirała Böhma, znawcy i specjalisty taktyki okrętów podwodnych. Nowy okręt zapewniał lepszą ochronę wybrzeża i wód terytorialnych Rzeszy.

    [​IMG]

    *
    Tego samego dnia zakończyła się całkowicie modernizacja lotnictwa myśliwskiego. Do podległego Sperrlemu dywizjonu JG2 „Richthofen” trafiły ostatnie, nowoczesne maszyny Arado Ar 68. Lotnictwo myśliwskie stało na najwyższym możliwym w obecnym czasie poziomie. Zgodnie z rozkazem przywódcy Luftwaffe, Goeringa, po zakończeniu modernizacji dywizjonów myśliwskich, szczególny nacisk modernizacji miał zostać położony na lotnictwo bombowe.

    *

    -Teraz mam dla pana nowe zadanie, Porsche – powiedział Hitler.
    -Tak, mein Führer?
    -Nasze siły pancerne potrzebują znacznego wzmocnienia. Zdaję sobie sprawę, ile kosztuje produkcja czołgów i doskonale wiem, że obecnie nie możemy sobie pozwolić na tworzenie więcej niż jednej dywizji pancernej. Natomiast możemy tworzyć wozy, które w sposób znaczący i tani wzmocnią istniejące jednostki pancerne.
    -O czym pan myśli, mein Führer?
    -O brygadach samochodów pancernych, Porsche. Poinformowałem już o tym zarządcę zakładów Kruppa. Proszę się z nim podzielić pracą i przystąpić do produkcji.
    -Tak jest, mein Führer!

    CDN.
    Crystiano
     
  24. Crystiano

    Crystiano Nowy

    ROZDZIAŁ XXIV – Każdego można kupić

    -Witam, dyrektor stoczni w Wilhelmshaven. Mogę rozmawiać z admirałem Raederem?
    -Chwileczkę, już łącze.
    -Dobrze, dziękuję.
    Przez chwilę w słuchawce telefonu słychać było tylko ciche brzęczenie. Wreszcie usłyszał głos Raedera:
    -Admirał Kriegsmarine, Erich Raeder, słucham?
    -Witam, panie admirale, z tej strony dyrektor stoczni Kriegsmarinewerft Wilhelmshaven.
    -O, wspaniale! – ucieszył się Raeder. – czekałem na pański telefon od rana.
    -Przepraszam, panie admirale wcześniej nie miałem czasu.
    -Dobrze, nieważne. Czy okręt jest już gotowy?
    -Naturalnie, panie admirale. Przed chwilą odbyło się wodowanie niszczyciela. Okręt jest w pełni sprawny i przygotowany do działań bojowych.
    -Doskonale. Świetnie się pan spisuje. Mam dla pana nowe zadanie.
    -Zamieniam się w słuch, panie admirale.
    -Potrzebujemy więcej ciężkich krążowników, takich jak KMS Graf Spee. Niech pańska stocznia wybuduje okręt tego typu.
    -Oczywiście, panie admirale, ale aktualnie stocznia nie ma wystarczających funduszy…
    -Niech się pan o to nie martwi. Pieniądze znajdą się.. Poproszę Führera o większe fundusze dla Kriegsmarine. Mimo, że nie jest on zwolennikiem wielkich okrętów wojennych, przekaże te pieniądze. Chociaż będzie to oznaczało zmniejszenie funduszy na inne sprawy, zapewne modernizację istniejących jednostek, ale tym proszę się nie martwić.
    -Rozumiem, panie admirale. W takim razie wydam polecenie niezwłocznego przystąpienia do prac.
    -Cieszę się. Do usłyszenia.

    [​IMG]

    *

    -Przepraszam, mein Führer, ale dlaczego zostały zmniejszone fundusze na konieczną modernizację lotnictwa? – spytał wyraźnie oburzony, czerwony na twarzy, Goering.
    -Kriegsmarine potrzebuje nowych okrętów – odparł Raeder, wyprzedzając odpowiedź Wodza.
    -Czyżby? A moi piloci mają łatać na starym złomie?!
    -Hermannie, modernizacja armii, w tym podległego tobie lotnictwa bombowego będzie kontynuowana w dalszym ciągu, być może nieco wolniej – powiedział spokojnie Hitler.
    -Ale dlaczego, mein Führer? – spytał Goering, mierząc Raedera wściekłym spojrzeniem. – to właśnie lotnictwo jest przyszłością nowoczesnych sił zbrojnych. Bez skutecznego i licznego lotnictwa nie możemy sobie pozwolić na nic…
    -Rozumiem i mocno popieram twoje zdanie, Hermannie – pokiwał głową Wódz. – ale nie powinieneś narzekać. W końcu tworzony jest, głównie dzięki twojej argumentacji i zaangażowaniu, kolejny dywizjon myśliwski. Lotnictwo jest niewątpliwie bardzo ważną częścią sił zbrojnych, ale nie mniejszą rolę będzie odgrywać Kriegsmarine. Jeżeli nie będzie ona wystarczająco silna i nowoczesna, nie sprosta wyzwaniom, jakie przed nią stawiam.
    -Niech i tak będzie – powiedział Goering, marszcząc czoło i strojąc obrażoną minę. – wspomnicie jednak moje słowa, że bez lotnictwa nie zdziałamy nic.

    *

    -Przepraszam, można prosić pański paszport? – zwrócił się do niego brytyjski strażnik graniczny, gdy tylko wyszedł na angielska ziemię w porcie Dover.
    -Naturalnie, proszę – odparł mężczyzna grzecznie uśmiechnąwszy się, wyciągając z kieszeni płaszcza paszport i podając go strażnikowi.
    -Pan John Taylor – po części zapytał, po części stwierdził strażnik.
    -Tak – pokiwał głową mężczyzna, zapalając cygaro i z uwielbieniem patrząc dookoła. – och, jak dobrze być znowu na ojczystej, angielskiej ziemi…
    -Doprawdy?
    -Tak, zapewniam pana! Prawie całe życie spędziłem jako specjalista zbrojeniowy w Indiach. Niby też część naszego wspaniałego brytyjskiego Imperium, ale nie to samo. Nie znajdzie tam pan Big Bena, pól pełnych owiec i szkockich gór. Co to, to nie, zapewniam!
    -Wierzę panu – uśmiechnął się strażnik dobrotliwie, oddając mu paszport. – w takim razie witam w ojczyźnie. Muszę przyznać, że pięknie pan mówi po angielsku, żadnych naleciałości…
    -Oczywiście, że nie! – odparł mężczyzna, genialnie udawszy oburzenie. – jak mógłbym przestać mówić z pięknym, kornwalijskim akcentem?! Nie ma takiej możliwości, drogi panie!
    -Przepraszam – zaśmiał się strażnik. – cieszę się w takim razie, że taki patriota wrócił do ojczyzny.
    -„Ja też się cieszę” – pomyślał mężczyzna, sięgając po teczkę i opuszczając nabrzeże.

    Poszło łatwo.

    Dużo łatwiej, niż przypuszczał w najśmielszych marzeniach.

    [​IMG]

    *

    Nie ma to jak alkohol. Jacy ludzie stają się przy nim życzliwi, rozmowni, wylewni. Gotowi powiedzieć dosłownie wszystko, ciesząc się, że rozmówca słucha i jest tego samego zdania co oni. John Taylor, niemiecki agent, doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
    I potrafił w pełni to wykorzystać.
    -Napij się jeszcze, Tom – zaproponował dobrotliwie, dolewając rozmówcy whisky. Tom był bardzo ważnym urzędnikiem w ministerstwie zbrojeń Korony Brytyjskiej, mającym również duże znajomości i kontakty wśród dyplomatów.
    -Dzięki, Taylor – odparł już nieco pijanym głosem Tom, sięgając po kieliszek. - wiesz, dobry z ciebie człowiek, Taylor. Mało kto stawia mi whisky. Prawdziwy z ciebie kumpel.
    -Przecież jesteśmy przyjaciółmi, co nie, Tom?
    -Pewnie, że tak, Taylor! Oczywistość! Twoje zdrowie! – odparł, przechylając kieliszek do dna i wytarłszy usta rękawem koszuli.
    -Co tam u ciebie słychać? – zapytał obojętnie, niby od niechcenia, szpieg.
    -A co ma słychać, Taylor. W sumie dobrze. Mam zamiar oświadczyć się Kate…
    -To wspaniale! – przerwał Taylor, którego życie osobiste Toma nie interesowało praktycznie wcale. – moje gratulacje! A w robocie? Co tam w ministerstwie słychać ciekawego?
    -Ech, robota – machnął ręką Tom. – szkoda gadać…
    -Masz, napij się – odparł szpieg, dolewając mu do kieliszka. – i powiedz, co się dzieje.
    -Dobra, Taylor. Wkurzają mnie te pasibrzuchy, nieroby z ministerstwa. Jacy to są głupcy!
    -Czemu, Tom?
    -Słuchaj – odparł pijackim szeptem Tom. – tylko nikomu nie powiesz, ok? Bo to wiesz, to jest ten…no jak…to zwą.. wiesz?
    -Tajemnica służbowa?
    -Tak, właśnie tak. Miałem to na końcu języka. Chyba już za dużo dzisiaj wypiłem…
    -No co ty Tom, dzisiaj piątek, trzeba się napić. Wypij jeszcze, bo ci się głupie myśli kłębią w głowie.
    -Dobra, Taylor – powiedział, przechylając kolejny kieliszek. – to nikomu nie powiesz?
    -Nikomu, jak Boga kocham, Tom. Przecież jesteśmy kumplami.
    -Czesi mają świetny sprzęt wojskowy. Naprawdę dobry, zapewniam. Nie wierzysz? Naprawdę...
    -Wierzę ci na słowo, Tom.
    -To dobrze. Mają czołgi, działa, karabiny. Skonstruowali też świetny karabin maszynowy, ZB-53. Doskonały, światowa klasa. Przydałby się taki naszej armii, co do tego nie ma wątpliwości. Czesi sprzedają swój sprzęt na ogromną skalę. My też moglibyśmy od nich kupić, całkiem niedrogo i w znacznej ilości. I wiesz co?
    -Co?
    -Ci idioci z ministerstwa powiedzieli, że nie potrzebujemy tej broni! Złodzieje, cholerni krętacze i łapówkarze! Własne kieszenie napychają pieniędzmi, a gdy trzeba dać fundusze na zakup sprzętu, to według nich nie warto!

    [​IMG]

    [​IMG]

    -Skandaliczne! Jak tak można?! – wykrzyknął, udając oburzenie, Taylor. Dobrze mu to wyszło, bo Tom pokiwał głową i kontynuował:
    -Sam widzisz, Taylor. Straciliśmy szansę na wspaniałe wzmocnienie armii przez tych idiotów. Nasze wojsko jest nie tylko nieliczne ale i słabe, źle i przestarzale uzbrojone. A zagrożenia dla naszego kraju mnożą się jak grzyby po deszczu - Japonia, Włochy, Niemcy…Nie wiem, co to dalej będzie…
    -Nie martw się, Tom – poklepał go po ramieniu Taylor. – dopóki są wśród brytyjskich urzędników tak skrupulatni, dokładni i znający potrzeby brytyjskiej armii ludzie, jak ty, będzie dobrze. Ty nie dasz się byle komu przekupić czy przekabacić, prawdziwy z ciebie patriota.
    -Dzięki, że tak uważasz, Taylor. Ty też jesteś prawdziwym, wiernym sługą Króla oraz Wielkiej Brytanii. Naprawdę – powiedział, po czym zaszlochał w pijackim zamroczeniu.
    Taylor szybko przeliczył w myślach. Na whisky dla Toma wydał 30 funtów. Tyle kosztowały go informacje i wiadomości od tego urzędnika. Nie za wiele, biorąc pod uwagę jak istotnych rzeczy się dowiedział.

    Canaris będzie zadowolony.

    Zresztą, nie tylko on.

    CDN.
    Crystiano
     
  25. Crystiano

    Crystiano Nowy

    ROZDZIAŁ XXV – Wykonać wyrok

    Minął już miesiąc od momentu, gdy Canaris nakłonił go do współpracy z Abwehrą. Szantażem, groźba, wykorzystaniem jego obaw o siostrę.
    W tej zabawie każda metoda była dozwolona. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
    Miesiąc minął, więc zaczął aktywną pracę. Nikt z jego francuskich zwierzchników nie zdał sobie sprawy, że Pierre jest już na usługach Canarisa. Mimo to jak dotąd nie otrzymywał od ludzi z Paryża żadnych poleceń ani wiadomości.
    Do dzisiaj.
    Gdy tylko jego bezpośredni nadzorca i stróż, młody, fanatyczny oficer z Abwehry, przeczytał treść rozszyfrowanego meldunku, oczy rozjaśniły mu się, uśmiechnął się szeroko.
    -Czuję, że nam się przydasz, Francuziku – zaśmiał się rubasznie. – proszę poinformować ministra Canarisa – zwrócił się do sekretarki.
    Rozszyfrowany meldunek wyglądał następująco:

    -Kto by pomyślał – zaśmiał się Niemiec, klepiąc Pierre’a po plecach. – twoi paryscy pracodawcy podrzucają nam informacje o szpiegach działających na terenach Rzeszy. Jak tak dalej pójdzie, kontrwywiad nie będzie nam potrzebny.
    Pierre spojrzał na Niemca chmurnie, nie kryjąc gniewu i wściekłości. Dłonie drżały mu prawie niezauważalnie.
    -Nie irytuj się, Francuziku – uśmiechnął się drwiąco Niemiec. – w końcu to zadanie zlecili ci twoi zwierzchnicy z Paryża. Nawet, gdybyś dla nas nie pracował, musiałbyś je wykonać.

    *

    -Wspaniale – usłyszał w słuchawce wyraźnie zadowolony głos Canarisa. – niech oba zadania wykona sam. Oczywiście ktoś musi być przy tym obecny, żeby na wszelki wypadek zrobić to za niego lub…
    -Tak, panie ministrze?
    -Francuski wywiad może coś podejrzewać i być może wyśle innego swojego agenta, żeby sprawdzić, czy Pierre dobrze wykona zadanie. Będziecie musieli więc dać mu broń i pozwolić, żeby osobiście zabił obu tych wrogich agentów. Nie możemy pozwolić sobie na stratę tak ważnego agenta. Nie wiemy jednak, co mu strzeli do tego francuskiego łba, może będzie chciał odgrywać bohatera. Trzeba go będzie wtedy uspokoić kulą. Chociaż nie sądzę, żeby był aż tak głupi.
    -Rozumiem, panie ministrze. Stanie się według pana rozkazu.

    *

    -Witam, pan Hans Miller?
    Cisza. Pierre’a to nie dziwiło. Szpiedzy musieli być ostrożni. Wreszcie ściszony, niepewny głos w słuchawce.
    -Tak. Z kim mam przyjemność rozmawiać?
    -Wolałbym nie podawać swojego nazwiska, bo może mieć to dla mnie bardzo nienajlepsze konsekwencje. Posiadam informacje, które mogą być bardzo ważne dla pańskich pracodawców.
    -Pracuję w zakładach koncernu IG Farben, więc nie wiem o czym pan mówi...
    -O pana przyjaciołach z Bułgarii. O tych, dla których pan naprawdę pracuje.
    Cisza.
    -„Pewnie odłoży słuchawkę.” – pomyślał Pierre.
    Jednak nie.
    -Nie wiem o czym pan mówi. To chyba jakaś pomyłka…
    -Proszę dać spokój. Wiem, kim pan jest i dla kogo pan pracuje. Gdybym chciał to wykorzystać, już dawno nie żyłby pan. Mam dla pana informacje, które mogą okazać się bardzo ważne.
    -Dobrze. Słucham.
    -Statystyki i informacje dotyczące niemieckiego programu zbrojeniowego, produkcji w zakładach Porsche, Krupp, Mann AG. Analizy, wykresy, szczegółowe informacje.
    -Rozumiem…Co chciałby pan za to informacje?
    Pierre zastanowił się. Cała ta rozmowa była tylko po to, aby nakłonić bułgarskiego szpiega do spotkania, w czasie którego bez problemu mógłby wykonać wyrok. Ale przecież można na tym zarobić. Pieniądze drogą nie chodzą. Szczególnie duże kwoty pieniędzy.
    -Oczywiście pieniądze, panie Miller. Są to informacje cenne i trudne do zdobycia, więc…
    -Ile?
    -Powiedzmy, 5 tysięcy marek, z szacunku dla cara Borysa.
    -Jaki pan łaskawy – odparł szpieg z ironią. – skąd mam mieć pewność, że informacje o które pan posiada, są rzeczywiście tak cenne?
    -Są cenne. Zresztą ma pan znacznie więcej do stracenia, niż te 5 tysięcy marek. Abwehra zapłaciłaby mi więcej, gdybym im pana wydał.
    Cisza. Ciężki, szybki, przerywany oddech. Wyczuwalny strach.
    -Dobrze, niech tak będzie. 5 tysięcy marek. Gdzie i kiedy się spotkamy?
    -Jutro, o północy w Ogrodzie Botanicznym Palmengarten, trzecia ławka od wejścia. Rozpozna mnie pan po dużej, czarnej teczce.
    -Rozumiem. Niech tak będzie.

    *

    Ogród Botaniczny Palmengarten był pusty, cichy i ponury. Drzewa, krzaki i gałęzie sprawiały upiorne wrażenie, wydawało się, że za każdym coś się kryje. Pierra oblał nagle zimno pot, jednocześnie zrobiło mu się strasznie gorąco.
    -„To tylko nerwy” – pomyślał, odetchnął głębiej po czym ruszył w kierunku umówionego miejsca spotkania.
    Bułgara jeszcze nie było. Odłożył na ławkę teczkę, w której były kawałki papieru i wycinki gazet, zapalił papierosa. Dotknął zimnej rękojeści pistoletu w kieszeni, zaciągnął się dymem.
    Nagle dostrzegł jakiś ruch w zaroślach. Rzucił niedopałek na ziemię, sięgnął po pistolet. Po chwili ujrzał błysk i z krzaków padł strzał. Francuz upadł na ziemię odruchowo, pocisk nie trafił go. Zobaczył jak Bułgar wyskakuje zza drzew, chwyta teczkę, ucieka ścieżką w kierunku bramy. Pierre chwycił pistolet, wypalił. Bułgarski szpieg runął na ziemię, z teczki, która, spadając na chodnik, otwarła się, wysypały się wycinki z gazet i kawałki papieru, już po chwili umoczone w krwi bułgarskiego szpiega.

    [​IMG]

    *

    -Doskonale się spisałeś, Pierre – pokiwał głową Niemiec. – teraz czas na drugiego agenta.

    *

    Nie, z tym nie będzie się tak bawił, dyskutował, próbował udawać, że ma dobre intencje. To jest zbyt ryzykowne i niebezpieczne. Za mocno pachnie śmiercią.
    Litewski szpieg, George Hefer, pracował w Berlinie, w budynku Ministerstwa Zbrojeń. Po pracy, którą kończył o godzinie 18, szedł na kilka „mocniejszych” do pobliskiej, obskurnej knajpy, potem, koło 22, do burdelu na rogu ulicy. Około północy, gdy wystarczająco odreagował się po ciężkiej pracy szpiega, wracał do domu.
    Pierre, paląc papierosa, czekał na ofiarę przy bramie kamiennicy, w której agent mieszkał. Wreszcie zobaczył go – szedł chwiejąc się lekko i śpiewając pod nosem niezrozumiałą piosenkę. Pierre założył na dłonie rękawiczki, sięgnął po ostry, wojskowy nóż.
    Gdy Litwin było blisko, Pierre, niby przypadkiem wpadł na niego, wbijając mu w płuca nóż aż po samą rękojeść. Wrogi agent zakrztusił się, jęknął, upadł na bruk, krew poszła mu ustami. Pierre spojrzał na niego obojętnie, rzucił nóż na ziemię.

    [​IMG]

    *

    -Należałoby wysłać meldunek do twoich przełożonych w Paryżu – zastanowił się niemiecki nadzorca Pierre’a.

    *

    Czekał.

    A wraz z nim Wilhelm Canaris i Abwehra.

    CDN.
    Crystiano
     
Status Tematu:
Zamknięty.

Poleć forum

  1. Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych reklam.Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej.
    Zamknij zawiadomienie