Archaiczny AAR z gry Polską w EU, ale I.

Temat na forum 'EU II - AARy' rozpoczęty przez Van Tommy, 23 Październik 2005.

Status Tematu:
Zamknięty.
  1. Van Tommy

    Van Tommy Centurion

    Dawno, dawno temu, gdy eufi.org jeszcze chyba nie było na świecie, zaś na scenie paradoksowej w Polsce rządziło niepodzielnie chyba Parabellum (niewiele już z tego pamiętam, niestety), ogłoszono tam konkurs na najlepszego AAR-a. Nie wiem już dlaczego, AAR-a napisałem, ale jakoś nie zdążyłem z jego wysłaniem i przez te lata kisił mi się na dysku, aż dzisiaj właśnie go - zupełnym przypadkiem - odnalazłem i postanowiłem w związku z tym podzielić się efektami mojej ówczesnej pracy.
    Jest to wprawdzie AAR do "jedynki", nie zaś do "dwójki", ale "jedynka" nie ma osobnego działu na AAR-y (bo i kto by je dzisiaj pisał?), zatem dlatego właśnie umieszczam go w tym miejscu. Jeśli by to raziło miejscowego moderatora, to można go przerzucić do - powiedzmy - Europa Universalis - Dyskusja (choć tam też niespecjalnie pasuje).
    Nie zanotowałem sobie dokładniejszych danych o grze, ale pewnie to goła wersja 1.00, a w najlepszym razie na pierwszym lub drugim paczu. Screenów nie mam, bo nie umiałem ich wtedy robić.
    Jednak gra była w 100% uczciwa.
    I ostatnia dygresja - w tamtych czasach modna była stylizacja na tekst para-kronikarski, zatem i w moim można coś takiego znaleźć.
    Zatem, zaczynajmy.
     
  2. Van Tommy

    Van Tommy Centurion

    Teksty źródłowe do historii Polski, świeżo odkryte i ze starożytnych naszych rękopisów przełożone, Praga 2002.

    I.

    Nota edytorska: tekst kroniki pióra anonimowego autora, dotychczas nieznany, niespodziewanie został odnaleziony w archiwum królewskim w Uppsali, wciśnięty między dwie inne, porosłe kurzem prace teologiczne, do których przez co najmniej trzysta lat nikt nie sięgał. Niewątpliwie autentyczny tekst, rzuca nowe światło na niezbyt dokładnie zbadane dzieje szesnastego i początków siedemnastego stulecia. Jest to źródło wielkiej wagi, jako że po potwornym pożarze, który tak doszczętnie zniszczył w 1625 roku archiwum państwowe, że z lat poprzedzających tę datę przechowało się dosłownie kilka dokumentów, znajdujących się w rękach prywatnych, jak też stosunkowo niewiele kronik. Stąd słowa nieznanego nam z imienia autora pozwalają wyjaśnić wiele spornych we współczesnej historiografii zagadnień, odnoszących się do tego okresu naszych dziejów, wiele jednak pytań pozostaje nadal bez odpowiedzi.
    Poniższy tekst stanowi wierny przekład z łacińskiego oryginału, oddany we współczesnej Wydawcy polszczyźnie. Niewielkie skróty podyktowane są nieczytelnością rękopisu w kilku miejscach, Wydawca zaś nie chciał uzupełniać luk domysłami.

    W imię Ojca, i Syna, i Świętego Ducha, Amen. Poczyna się tekst kroniki.

    Dzisiaj, pierwszego dnia stycznia Roku Pańskiego 1571, miłościwie nam panujący król Zygmunt, drugi tego imienia Jagiełłów potomek, wezwawszy mnie, skromnego kanonika na królewskie pokoje, polecił sporządzić dokładny zapis dziejów miłej ojczyzny naszej, by wspaniałe czyny z przeszłości od zapomnienia uchronić, by jaśniały jako pomnik przeszłych przodków naszych chwały oraz jako latarnia w ciemności dla współczesnych, na przykład dany.
    Tedy na miarę swych możliwości ja, którym z dalekich Niderlandów pochodzący w kilku krajach studiując nieco ogłady w szlachetnej łacinie nabył, a wyraźnym królewskim poleceniem ośmielony, podjąłem się tego trudu, by w chropawej swej i niewprawnej mowie tak dzieje tego panowania, jak i szlachetnych poprzedników Króla Jego Miłości przedstawić, a tym samym dług wobec kraju tego, który wygnańca będącego w potrzebie pod swój gościnny dach przyjął i hojnie uposażył.


    W roku pańskim 1492 niewiele się działo. Młody król Jan niewiele odniósł sukcesów, nasi dyplomaci przeważnie wracali z niczym, nawet tak niegdyś przyjaźni Węgrzy odsyłali nas z kwitkiem. Czechów to rozumiem, bo to naród był zawsze zdradziecki, ale Madziarzy jednak powinni być nam życzliwi.
    W roku następnym, 1493, sprowadzono z Niemiec mistrzów sztuki odlewniczej, którzy posiedli nieznaną nam wcześniej sztukę odlewania armat. Niestraszne nam odtąd się stały wysokie mury krzyżackich twierdz i moskiewskich fortec.
    Zresztą i o nasze umocnienia dbał król Jan, śladem swego wielkiego poprzednika, choć nie krewnego, Kazimierza zwanego Wielkim, południe kraju przed srogimi hordami pogaństwa zabezpieczając.
    Dopiero w 1496 roku Węgrzy zdecydowali się na zacieśnienie z nami stosunków, choć na sojusz z nami zgodzić się nie chcieli, wybrawszy małe państwo Habsburgów.
    Sojusz król Jan zawarł z Bawarią i Saksonią, w zamiarze szachowania od dawien dawna nam wrogiej Marchii Brandenburskiej oraz skłonnej do pomocy przewrotnym Krzyżakom Austrii. Strzeżonego Pan Bóg strzeże, mawiali starzy Polacy.
    Ostatnie lata piętnastego stulecia upłynęły pod znakiem pokoju, nowe jednak stulecie zaczęło się od wojny. Sojusz arcykatolickiej Francji, zimnej i ubogiej Szwecji oraz Watykanu wypowiedział wojnę Zakonowi, niemal osamotnionemu w obliczu tak groźnej koalicji.
    Król Jan bez wahania uczynił to samo i – wypowiedziawszy Zakonowi wojnę – uderzył na Prusy, spojone z Zakonem wojskowym sojuszem.
    Oblężenie Królewca przez naszą armię trwało długo i Pan nasz już rozważał, czy nie poprosić o pokój, gdy nagle, zupełnie niespodziewanie, wylądował francuski desant, kilka tysięcy ludzi z 60 działami. Z taką pomocą rychło rozbiliśmy w puch umocnienia Królewca i wobec utraty całego księstwa jego władca poprosił o pokój. Nie zgodziliśmy się na to, żądając pełnej aneksji. Prusy na to przystały i bogata ta prowincja powiększyła nasze państwo. Dziękujemy, słodka Francjo (Merci, la dulce France).
    Pokój z Zakonem, zawarty w listopadzie 1502 roku, dał nam bogatą Kurlandię. Znaczące to centrum handlu ubogaciło skarbiec, a państwo zakonne rozcięte zostało na dwie części. Nic tak bardzo nie uradowałoby Jagiełłowych potomków jak upadek pysznego i wyniosłego Zakonu. Na to jednak państwo nasze nie miało jeszcze sił ani środków, druga zaś w tak krótkim odstępie dokonana aneksja z pewnością zraziłaby cały chrześcijański świat.
    Pokój ten zawierał już nowy władca, król Aleksander. Rządy jego, zresztą krótkie, upłynęły pod znakiem organizacji administracji, zwłaszcza podatkowej, jak i prac fortyfikacyjnych.
    Gdy umarł w 1506 roku, cały kraj, pogrążony wprawdzie w smutku z powodu tego zgonu, radował się jednak, jako że na tron wstąpił król Zygmunt, nie dla swego wieku zwany obecnie Starym, ojciec naszego obecnego monarchy. Już jako młodzieniec dał się poznać jako zręczny dyplomata a także niezły administrator. Pozwalało to poddanym z nadzieją patrzeć w przyszłość. Niepokój budziły jednak raporty wywiadu o nieprzeliczonych hordach Tatarów z Krymu, warujących niczym psy u naszych południowych granic; czyhali bez wątpienia na jakąkolwiek oznakę słabości naszego kraju, by spustoszyć go jak ich przodkowie w roku 1241.
    W roku 1512, po przeszło dwu latach budowy, w Kurlandii, otwarto pierwszą na naszych ziemiach manufakturę, destylującą przednie gatunki alkoholu. Zwiększyło to – i tak wysokie – dochody skarbu z tej prowincji. Odsetki od pożyczek skarb królewski spłacał jeszcze przez wiele lat, Żydowinowie wzięli okrutny procent, lecz było warto.
    Uwagę naszego Pana zwróciła bogata i ludna republika Pskowa oraz sąsiedni Nowogród, przynależący do Moskwicinów. Przeszkodą był jednak sojusz Moskwy z Danią, Pskowem, Riazaniem i Wenecją. Wenecjan nie obawiano u nas się wcale, co innego jednak Duńczyków – potężna ich flota (my nie mieliśmy żadnej) zapewniała panowanie na Bałtyku i dawała możność wysadzenia desantu w każdym miejscu.
    Okazja wprost wymarzona zdarzyła się w 1514 roku. Sojusz moskiewski wypowiedział wojnę sojuszowi Zakonu (Hanza, Pomorze i Brandenburgia). Pan nasz, od szpiegów swych pewne wiadomości na temat tej wojny zanim jeszcze wybuchła mający, już jakiś czas wcześniej przemieścił większość naszej bitnej acz niewielkiej armii na północne rubieże Rzeczypospolitej.
    Państwo zakonne niemal upadło pod ciosami moskiewskich hord. O ich liczbie uciekinierzy tak niestworzone rzeczy prawili, iż król w mądrości swojej nieprzebranej polecił zamknąć granicę, by ducha w naszych żołnierzach nie gasić.
    Sroga zima, jaka nadeszła nieoczekiwanie wcześniej niż zazwyczaj, zdziesiątkowała moskiewskie hordy.
    Kler w naszym państwie, co piszę ze wstydem, nie stanął w tej chwili na wysokości zadania, począwszy piętnować króla z ambony za wyimaginowane jakieś przewiny. Lud ciemny, wierzący we wszystko, co usłyszy, sarkać począł, od czego stabilność naszego państwa spadła. W dalekich Niemczech spory na tle religijnym z wielką siłą rozgorzały, gdy doktor Luter tezy swe publicznie ogłosił. Wielkie przepowiadano z tego niepokoje, co – jak się później okazać miało – faktycznie się stało.

    Mimo to w roku następnym, gdy tylko śniegi stopniały i drogi obeschły, Pan nasz przez posły swe wojnę Moskwie wypowiedział. Natychmiast Duńczycy, Pskowianie oraz Wenecjanie zadeklarowali, iż wespół z Moskwą stać wiernie będą, podobnie Tatarzy, nic wprawdzie nie zadeklarowawszy, hordami swymi jednak południe kraju naszego zalali. Jak policzono, było ich przeszło siedem dziesiątek tysięcy, krocie nieprzebrane. Niewielu jednak swoje rodzime komysze znów zobaczyło, o czym się snadnie z dalszego tekstu okaże.
    Tatarzy stanęli w Besarabii i nie chcąc tak znacznej twierdzy za plecami swymi zostawić, próbowali ją oblegać. Zbyt wielu ich jednak było na tak ubogą prowincję i wkrótce masowo mrzeć z głodu poczęli, zwyczajne też obozowe choroby zdziesiątkowały przeogromną hordę. Niemal bez bitwy srogie ponieśli straty, przedwcześnie raj swój pogański oglądając. Powiadano, iż wielki mufti Bakczysaraju specjalną wydał fatwę, w której wyjaśniał, iż śmierć podczas wojny, jednak nie z ręki wrogiej odniesiona, a wywołana czerwonką, jest również śmiercią wojownika, na polu bitwy odniesionej równa; wielkie bowiem z tego powodu były między pogaństwem spory, jako że tylko wojownicy mogli się w raju cieszyć wdziękami przecudnych hurys, bezustannej z nimi rozkoszy zażywając.
    W walkach z Moskwą poległ książę Konstanty Ostrogski, własną swą piersią sztandar zasłaniając. Wielki to był wódz i stratę ogromną śmierć jego uczyniła.
    Zakon skapitulował przed Moskwą, oddając Estonię. Nasza armia, obficie zaopatrzona w artylerię, obległa Psków. W listopadzie, tuż przed nadejściem najsroższych chłodów, Pan nasz, własną swą królewską osobą obóz wojskowy zaszczyciwszy, zarządził szturm generalny na nadwątlone nieustającym ogniem mury wyniosłej republiki.
    Dzień po święcie Wszystkich Świętych, skromnie w obozie obchodzonym, miasto padło. Kupczykowie przystali na propozycję aneksu (wybór mieli niewielki, jako że wiedzieli, iż w przypadku odmowy wolność i majątki swe utracą, niewiasty zaś wydane zostaną swawolnemu żołnierstwu na pohańbienie). Wahań wśród naszych nie było, jako że miasto pełne było ruskich schizmatyków, odszczepieńców od prawdziwej wiary. Wśród przyłączonych długo jeszcze tlił się duch oporu, poduszczając ich co jakiś czas do daremnych prób buntu.
    Nadworny malarz króla Zygmunta, Johannes Mateicus, namalował z tej okazji ogromnych rozmiarów obraz, noszący dumny tytuł Król Zygmunt pod Pskowem. Do dziś zdobi jedną z sal królewskiej rezydencji w Knyszynie (obecnie w Muzeum Narodowym w Uppsali- przyp. wyd.). Znamienity ów malarz stworzył wiele jeszcze dzieł, wynoszonych pod niebiosa, dochodząc do olbrzymiego majątku; szczęścia jednak nie zaznał, jako że żona jego niezwykłą okazała się sekutnicą, zmieniając w piekło szczęśliwe na pozór życie mistrza Jana, ją też obarczano winą za jego przedwczesny zgon. Mówiono nawet, a i poważni biskupi to potwierdzali, iż z uwagi na piekło na ziemi dusza jego prostą do nieba udała się drogą.
    Wojska republiki przejęliśmy na nasz żołd, zwłaszcza znakomitą i nowoczesną artylerię. Już wkrótce pomogła nam w wojnie z Moskwą; ci bowiem oblegli Tułę, którą dzierżył niewielki nasz garnizon, ani oblężenie, ani liczne szturmy nie mogły jednak przełamać męstwa obrońców.
    Zima zeszła obu stronom na wojennych przygotowaniach, do obozu naszego docierały liczne a niepokojące wieści o nowych hordach, gromadzących się pod kniaziem Glińskim, gotowych do ataku na nasze ziemie.
    Poprawiła się jednak sytuacja na południu. Na wyczerpanych wielomiesięcznym, bezskutecznym oblężeniem Jass Tatarów spadł jak burza mężny wojewoda Firlej w marcu 1517, wraz ze zgromadzonymi pośpiesznie na Ukrainie wojskami. Wydany przed bitwą rozkaz brzmiał Dobry Tatar to martwy Tatar, niewielu więc spośród nich ojczyste komysze zobaczyło.
    Pokoju jednak poganie nie przyjęli, więc wojska nasze ruszyły w głąb stepów, w ślad za umykającymi co tchu ordyńcami. I oni poznają, co to znaczy ogień na rodzinnym progu (chociaż tatarskie namioty progów nie miały).
     
  3. Van Tommy

    Van Tommy Centurion

    Jak na południu szło nam dobrze, tak na północy oręż nasz nie odnotował znaczniejszych przewag, porażkę nawet pod murami Tweru odnosząc. I Moskwa, i Rzeczpospolita, wojną wyczerpane, na pokój bez żadnych warunków się zgodziły.

    Tatarzy nieprzyjemnie zaskoczyli nasze dzielne wojska, nabywszy – skąd nie wiadomo – dział znaczną ilość, na szczęście przestarzałych.
    Niewiele im one jednak pomogły, bo oto w lutym 1518 roku zajęliśmy Krym, a w czerwcu Lugańsk. Chan, załamany stratami, żebrał o pokój, oddając Lugańsk i 300 dukatów. Łaskawie kondycje te przyjęliśmy, kończąc wyczerpującą wojnę, do czego zresztą przymuszały nas bunty sarkającego na ciągnącą się wojnę chłopstwa.

    Czasy te nas nie rozpieszczały: burzył się kler, buntowało chłopstwo, w kluczowej prowincji zdezerterowała niemal połowa armii (choć żołd zawsze docierał na czas, by podobnym wypadkom właśnie zapobiec).

    Niepokój królewski budziły zbrojenia państwa zakonnego, które, choć terytorialnie do dwu tylko prowincji ograniczone, w krótkim czasie wystawiło niemal 90 tysięcy ludzi, o czym donosili nasi nieustraszeni szpiedzy, przenikający do Livonii i Memmla. Bardzo też długo na czele armii stał Wielki Mistrz Plettenberg, którego talenty mieliśmy już okazję poznać w jednej z przegranych bitew. Władca nasz, skrytobójcom niechętny, nie zdecydował się na eliminację tak potężnego nieprzyjaciela, co usilnie doradzali mu niektórzy spośród najznaczniejszych dostojników Królestwa.

    Do roku 1525 trwał pokój, ale gdy Moskwa, wiedziona żądzą podbojów, napadła na Złote Hordy, król nasz, stosowny czas wyczekawszy, by natrafić na wyczerpanego już wojną przeciwnika, pierwszego kwietnia 1526 roku wypowiedział wojnę wschodniej despotii.
    Wybuchła wojna, w wir której wmieszały się wkrótce niemal wszystkie ościenne państwa. Zaskoczyli nas Szwedzi, którzy – osiągnąwszy w walkach znaczną przewagę – wycofali się niespodziewanie, oferując 250 dukatów rekompensaty. Zdziwieni acz zadowoleni skwapliwie przyjęliśmy ich ofertę. Jednak powody takiego postępku były dla nas kompletnie niezrozumiałe.

    Zginął wprawdzie Firlej, tocząc wielką bitwę w Lugańsku, lecz wojna zakończyła się dla nas pomyślnie. Już w lipcu zdobyliśmy Twer i Nowogród, które w ramach pokoju weszły w skład Rzeczypospolitej. Bogate to i ludne prowincje, których utrzymanie stało się ważnym zadaniem dla naszego kraju.

    W roku 1530 zmarł wreszcie Plettenberg, a wraz z nim wymarło bądź zdezerterowało niemal 20 tysięcy zakonnych żołnierzy. Ponadto zintegrowały się Prusy Książęce, przez co niepotrzebnym stało się utrzymywanie stacjonującej tam dotychczas armii, mającej za zadanie tłumienie rozlicznych buntów, z różną (zazwyczaj znaczną) siłą tam wybuchających.
    W styczniu 1541 roku Zakon przeszedł na protestantyzm. W wyniku długich zim oraz zmiany religii armia krzyżacka stopniała do 60 tysięcy. Nasz miłujący pokój, katolicki monarcha nie mógł ścierpieć takiego despektu dla wiary prawowitej i natychmiast wypowiedział wojnę heretyckim luteranom. Czystym przypadkiem było, choć zabiegający o poparcie na obcych dworach posłowie Zakonu mówili inaczej, iż kwiat naszej armii zgromadzony był akurat w sąsiadujących z Zakonem prowincjach.
    Po siedmiu miesiącach walk aneksja resztek państwa krzyżackiego stała się faktem, Memmel i Livonia wzbogaciły nasz stan posiadania nad Bałtykiem. Przejęliśmy park artyleryjski, liczący 95 nowoczesnych dział. Cenny ten nabytek pozwalał z nadzieją spoglądać na jęczących w moskiewskim ucisku braci naszych na wschodzie.
    Wojna ta przyniosła ze sobą nieoczekiwane wydarzenie – 25procentową inflację, której zwalczenie zajęło cały rok. Wysłaliśmy też trzech kupców na wyspę Bali, hen daleko. Wielkie z tego osiągnęliśmy zyski, wielkie jednak były tego i koszty.

    Na wschodzie trwała wojna między sojuszem Krymu i Złotych Hord a Rosją i Wenecją (jakie interesy w tym rejonie ma czcigodna Signoria?), jednak nic z niej dla siebie nie wyciągnęliśmy.

    Tymczasem Pskowianie ostatecznie oswoili się z naszym panowaniem, przez co spokój zapanował na północnych rubieżach państwa. Niestety, nie dane im było poznać światła prawdziwej wiary, po dziś dzień tkwią w schizmatyckich swych błędach.
    Rosja weszła w sojusz z Węgrami, szachując naszą południową granicę. Dyplomaci nasi nic na to nie mogli poradzić. Sojusz ten rychło się rozpadł, jednak w miejsce Węgrów przystąpili doń Duńczycy, Szwedzi i Holsztyn. Dania i Szwecja to silne państwa z budzącą respekt flotą na Bałtyku, na szczęście ich siły lądowe nie były aż tak groźne.

    W 1548 roku zmarł Zygmunt I, zwany Starym, na tron wstąpił jego syn, również noszący imię Zygmunta, zrodzony z włoskiej księżniczki Bony. Uzdolniony administrator i dyplomata, jest lepszym żołnierzem niż ojciec i niech panuje nam jak najdłużej.

    W 1549 roku monarcha nasz zdecydował się zaatakować schizmatyków z Riazania, mając na uwadze ich trzy prowincje, na które ochotę miała również Moskwa. Nie mieliśmy powodu do wojny, więc stabilność państwa spadła i lud począł się burzyć, jednak wojna już trwała.
    I jakaż była to wojna! Zwęszywszy swą szansę na osłabienie Rzeczypospolitej, Brandenburczycy z Hanzą, Duńczycy ze Szwedami i Holsztynem oraz Czesi indywidualnie wypowiedzieli nam wojnę. Pożoga ogarnęła niemal wszystkie granice Rzeczypospolitej. Czyżby wszyscy tak miłowali ten Riazań?

    Armia riazańska nie była liczna, twierdze zaś śmiech raczej budziły niż trwogę, więc wojna tamże nie trwała długo i już 11 stycznia 1550 roku trzy prowincje tego państwa mogliśmy bez przeszkód anektować. Problemy powstały na zachodzie i południu. Oto liczna i dobrze wyposażona armia brandenburska (70 tys. ludzi) obległa Toruń (przez Niemców Thornem zwany), Czesi zaś, zapewne drogą zdrady, w 9 tysięcy piechoty zajęli Kraków (powiadano później, iż przekupieni od Czechów mieszczanie niemieccy otworzyli im nocą bramy, naszych strażników uprzednio spoiwszy i podstępnie zamordowawszy).
    W maju Złote Hordy przypomniały sobie o jakiś z dawna zapomnianych zatargach i wypowiedziały nam wojnę.
    Król nie tracił jednak rycerskiego ducha. Zwycięska pod Riazaniem armia szybkim marszem dotarła na czas pod Toruń, rozbijając brandenburskie hordy tuż przed nieuchronnym upadkiem miasta. Bunt chłopstwa w Gdańsku zbiegł się z desantem Duńczyków, którzy na próżnych bojach z rozsierdzonymi kmieciami większość swej armii utracili. Jak mówi ludowe przysłowie, Gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta (przyp. wydawcy: tekst oryginalny brzmi tu następująco: Item in lingua vulgari dicitur: Gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta; jest to jeden z niewielu polskich wtrętów do łacińskiego tekstu, poświadcza też starodawną genezę znanego i dziś przysłowia).
    Hetman Tarnowski, nikczemny wzrostem ale wielki duchem pobił perfidnych Czechów, że świadek klęski nie uszedł, Kraków zaś w kwietniu 1551 został odzyskany, zdradzieccy mieszczanie zaś na miejscu bez sądu obwieszeni. Skoro zaś wojna z Czechami już trwała, Pan nasz posłał hetmana Tarnowskiego z jego armią na Śląsk, by powetować sobie krzywdy od Czechów doznane.
    A tu nagle pogańskie psy z Turcji wypowiedziały nam wojnę! Po kraju powiało grozą, jako że armia turecka w powszechnej opinii nie miała sobie równych w Europie, tak w ataku, jak i w dzikości postępowania na zdobytych terenach. Jednak jak niespodziewanie na nas napadli, tak samo niespodziewanie po około trzech miesiącach poprosili o pokój. I to bez nieuchronnych w takiej sytuacji podarków! (przyp. wyd.: odnalezione niedawno źródła tureckie, dotyczące polityki zagranicznej w czasach Sulejmana I Wielkiego sugerują, iż przyczyną tego nieoczekiwanego zwrotu była nagła śmierć ulubionej kochanki sułtana, Rusinki imieniem Olga, która nieustannie poduszczała władcę do agresji na Rzeczpospolitą. Sułtan, bardzo przesądny, w śmierci kochanki ujrzał karę za złamanie pokoju z Lechistanem i zakończył wojnę, zanim na dobre się rozpoczęła).
    Brandenburczycy, utraciwszy pod murami Torunia całą swoją armię, poprosili o pokój, na który nasz miłujący prawo i sprawiedliwość monarcha w łaskawości swej przystać raczył. Jednak ataku, który miał być jak cios w plecy, im nie zapomniał.
    W Kurlandii klęskę ponieśli Szwedzi, nie wytrzymawszy morderczego impetu naszej znakomitej jazdy, wkrótce i tu zapanował pokój.
    Hetman Tarnowski tymczasem zdobył Śląsk i ruszył na Morawy. Umęczeni Czesi pchnęli posłów do króla Zygmunta, ofiarując Śląsk za pokój. I tak ta stara, piastowska prowincja, zupełnie niespodziewanie acz szczęśliwie powróciła do macierzy. Mieszkańcy tamtejsi wprawdzie już o tej przeszłości nie pamiętali i bunty nierzadko podnosili, z tęsknotą wspominając czasy czeskiego panowania, jednak nabytek ten słusznie i sprawiedliwie nam się należał.

    Jakby nie dość było zła, zaraz potem pogańskie psy z Krymu najechały na nasze ziemie. Wojna z nimi szła źle, w jednej zaś z bitew zginął hetman Tarnowski, którego otaczała aura nieledwie drugiego Aleksandra Wielkiego.
    W końcu jednak, ostatecznym wysiłkiem wyczerpanego wojną i targanego buntami kraju, zdobyliśmy Krym, zyskując wojenne reparacje oraz upragniony pokój.
    Wydarzenia losowe nie rozpieszczały naszego kraju, niepokoje religijne w roku 1559 omal nie pozbawiły nas kilku kluczowych prowincji, m.in. Ukrainy.
     
  4. Van Tommy

    Van Tommy Centurion

    W 1563 roku zdarzył się cud! Król powołał na stanowisko pierwszego swego doradcy ministra (niemal) doskonałego, jednak po ośmiu latach kanclerz Olelkowicz zmarł.

    Niestety, znaczące sukcesy stały się również udziałem schizmatyków z Moskwy. Pokonali Złote Ordy i anektowali ten kraj w całości. Rada królewska zaleciła królowi, by coś z tym uczynił. Jednak doświadczenia wojny 1549-1553 przestrzegały przed pochopnym podejmowaniem jakichkolwiek kroków wojennych.

    Konkwistador, który zgłosił się ochotniczo na służbę naszemu władcy, nie został wysłany na odkrywczą wyprawę w zamorskie kraje, gdyż brak było zdatnej do tego celu floty, lecz posłużył jako przewodnik wojsk, przemieszczających się po terenie kraju; zaobserwowano bowiem, iż dowodzone przez takiego specjalistę oddziały ponoszą znacznie mniejsze straty z tytułu zużycia.
    W roku 1568, po raz pierwszy w naszych dziejach, przychody z handlu przewyższyły wpływy z podatku. Stało się tak po zdobyciu monopolu na rynku w dalekim Bali. Wieści stamtąd – z racji odległości – dochodziły ze znacznym opóźnieniem, z raportów zaufanych kupców wynikało jednak, że do nas należy przeważająca część ogólnej wartości handlu na tym rynku. Jednak koszty ekspedycji pojedynczego kupca na ten rynek były ogromne (27 dukatów). Warto jednak to czynić.

    W 1569 roku zmarł hetman Sieniawski, nieustraszony pogromca Tatarów i Brandenburczyków. Wielka była po nim żałoba w całym wojsku.

    Do roku 1571 panował błogi czas pokoju, poświęcony rozwojowi gospodarczemu kraju, otwarto nawet nową manufakturę, ogromnym wprawdzie kosztem, za to z ekspektatywą ogromnego zysku w przyszłości.

    W kwietniu 1571 roku wypowiadamy wojnę Rosji, zajętej na północy przewlekającymi się walkami ze Szwedami (gdzie dwóch się bije...). Wywołało to nieproporcjonalnie wielką reakcję międzynarodową: w tym tylko miesiącu wypowiedziały nam wojnę Krym z Persją, Dania z Hanzą, Turcja z Tunisem. Lugańsk, oblężony przez 111 tysięcy Tatarów i Persów niedługo się bronił, choć i tak dłużej, niż by można było tego odeń wymagać.
    W grudniu tego roku, po zdobyciu przez nas Moskwy, Kujbyszewa i Saratowa, wróg poprosił o pokój, oddając Saratów, Kujbyszew oraz 100 dukatów.
    Turcy w Besarabii zgromadzili już ponad 50 tys. ludzi, samych konnych. Jakież było jednak zdziwienie komendanta fortu, gdy zobaczył, jak jazda owa ruszyła gremialnie do szturmu na miejskie umocnienia. Powiadał, iż w życiu swoim nie widział jeszcze, by jazda mogła szturmować muru zamkowe.
    Polityka zagraniczna państwa Ottomanów nie razi swoją konsekwencją. Przerzuciwszy 142 tys. ludzi pod Jassy, w końcu je zdobyli, rozpełzając się po okolicznych prowincjach, pustosząc je okrutnie. Nasze propozycje pokojowe obecny w obozie sułtan odrzucał raz za razem. Aż tu nagle, absolutnie nieoczekiwanie, sami Turcy zaoferowali nam pokój w zamian za wypłaconą nam kontrybucję 250 dukatów. Jasnym jest, że niezwłocznie na to przystaliśmy.

    Persowie zajęli Kujbyszew. Głęboko jednak wierzymy, iż kiedyś biały orzeł zwycięskiej Rzeczypospolitej załopoce nad Isfahanem. Jeśli nawet nie teraz, to w dalszej przyszłości.

    Podczas wojny, w 1572 roku, zmarł nasz umiłowany monarcha, ostatni z rodu Jagiellonów. Koniec dynastii niesie ze sobą zwyczajne problemy z następstwem tronu (pan nasz bowiem, mimo usilnych swego czasu w tym kierunku starań, nie zatroszczył się o zapewnienie potomka, choćby i niewiasty), co dodatkowo pogłębiło wojenny chaos. Niewielu w owych trudnych czasach nie zwątpiło w klęskę.

    Odzyskaliśmy Lugańsk, zdobyliśmy Krym. W zimie przerwaliśmy walki, armia odeszła na leże zimowe, by się wzmocnić i wiosną ruszyć do boju. W grudniu 1573 roku zginął przed czasem hetman Radziwiłł, bicz boży na Tatarów i inną, pogańską hołotę. Wielka stała się nam szkoda.
    Duńska banda pustoszyła tymczasem wnętrze kraju. Karna ekspedycja, wysłana pod Czernihów, gdzie mieli swoją siedzibę, zniosła ich ze szczętem. Załamało to Danię, poprosiła o pokój, który został jej udzielony.

    Nowy władca na tronie, Henryk de Valois, rozpoczął swe panowanie od nowej wojny, którą wypowiedzieli nam Szwedzi, Hesi, Holendrzy i Niemcy z Kliwii. Tatarzy odbili Krym, stracili jednak Kałmuk. W sierpniu stanął pokój, oddający Polsce Kałmuk. Już za panowania wielkiego króla Zygmunta I wytyczono podstawowy kierunek naszej ekspansji – na wschód, nie zaś na zachód.
    Wojna trwa, tymczasem armia nasza przedstawia sobą opłakany widok, w polu zostało nam jedynie 60 tys. ludzi i 320 dział. To w zasadzie jedna armia, nie zaś całość sił zbrojnych tak wielkiego państwa, jak nasze.
    W 1575 roku, gdy tylko spłynęły dochody z dorocznych podatków, zapłaciliśmy Szwedom za pokój. Wojna, ciągnąca się przez cztery długie lata, wreszcie się zakończyła.

    Rok następny przyniósł wydarzenie bez precedensu w naszych dziejach: król zbiegł do Francji, by tam objąć rządy po śmierci swego brata. Polscy poddani, oburzeni takim traktowaniem, wypowiedzieli byłemu już władcy posłuszeństwo i obrali – choć po sporach – Annę Jagiellonkę, przydając jej za męża Stefana Batorego, męża dojrzałego, cieszącego się sławą znamienitego wojownika, w każdym elemencie lepszego od nieudanego, francuskiego poprzednika (o którym ponadto po kątach szeptano, iż pięknych chłopców nad niewiasty przedkładał; bardzo gorszyło to polskich i litewskich panów).

    Pierwsze lata panowania króla Stefana upłynęły na odbudowie kraju oraz armii, fortyfikowaniu granic oraz reformie administracji. Dwukrotnie przeprowadzona reforma armii przyniosła w efekcie jej modernizację oraz rozbudowę do stanu 112 tys. jazdy oraz 369 dział. Zaciąg piechoty miał nastąpić dopiero w razie konfliktu, by zmniejszyć koszty utrzymania w czasie pokoju. Rezerwy mobilizacyjne utrzymywaliśmy cały czas na maksymalnym poziomie. Zasymilowały się też podbite trzy dekady wcześniej prowincje, m.in. Śląsk, co uwolniło te tereny od stałej groźby buntu i pozwalało realnie myśleć o dalszych nabytkach terytorialnych.
    W 1578 został wreszcie odsadzony urząd hetmana wielkiego koronnego, którym został Jan Zamoyski. Zbyt długo już funkcja ta wakowała, by stan taki bez szkody dla państwa mógł się przedłużać.
    W 1583 roku nasz aliant, katolicka Bawaria, wypowiedział wojnę sojuszowi sąsiednich państewek niemieckich: Badenii, Turyngii i Wirtembergii. Ponieważ nawet z nimi nie graniczyliśmy, król Stefan przyłączył się do wojny. O, gdybyż znał tego skutki! Oto bowiem zawalił się nam świat. Zaatakowali nas wszyscy sąsiedzi oraz wielka ilość państw, znanych nam tylko z atlasu. Brandenburgia, Pomorze, Dania, Hanza z jednej strony, Turcja, Algieria i Tunis z drugiej, Szwecja, Holandia, Hesja i Kliwia z trzeciej, Rosja, Rycerze, Węgry i Wenecja z czwartej. Omal zabrakło nam liczebników dla wyrażenia liczby wrogów!
    Na wojnie szło nam bardzo źle. Zaciągi piechoty dopiero trwały. Turcy zajęli całe południe kraju, mianowicie Besarabię, Galicję i Kraków. Brandenburczycy zdobyli Toruń. Jedynie na froncie rosyjskim odnieśliśmy znaczne sukcesy, zdobywając Moskwę i Samarę, którą car oddał nam za pokój (a wraz z nią kopalnie złota, rzecz bezcenną).
    Bohaterski Wrocław broni się przed oblegającymi go hordami z ośmiu czy wręcz dziewięciu różnych państw. Przedziwna to mieszanka, gdy poganin Turek stoi ramię w ramię z katolickim Wenecjaninem oraz ponurym i zawziętym Hesem, idącym za nauką Lutra. Niemieckojęzyczni głównie zdobywcy wielokrotnie mówili, że Festung Breslau wydaje się nie zdobycia.
    Jak by nieszczęść było mało, tatarskie psy zwęszyły swoją szansę i najechały na słabo bronione nasze południowo-wschodnie ziemie. Na szczęście dla nas (choć nie o szczęściu winniśmy tu mówić, jako że sprawnie zadziałali w tym nasi dyplomaci) Persowie do tej wojny się nie przyłączyli. Jak się jednak później okazało, była to decyzja pochopna, gdyż armia była do wojny niegotowa. Nasze skąpe siły zdobyły Azow, który za pokój Tatarzy nam oddali. Dobrze im tak.
    Wrocław nie wytrzymał zmasowanych szturmów, prowadzonych przez blisko 100 tys. wrogich piechurów i 22 czerwca 1584 roku padł. Straty jednak, poniesione przez najezdników pod jego murami, okazały się nie do odrobienia.
    Turcy wielokrotnie proponowali nam pokój, żądając trzech prowincji i masy złota na podarki (ciekawe, że nam nigdy nie udało się zażądać trzech prowincji i kontrybucji jednocześnie), w końcu jednak, widząc naszą determinację w walce przedłożyli warunki tak korzystne, że ich odrzucenie z pewnością spowodowałoby oburzenie w naszym wyczerpanych kraju. Zażądali Besarabii i ją dostali. Kraków, Galicja i Śląsk wróciły do nas. Powiadano, że komendant twierdzy w Jassach, oberszter Bogusław von Lindov, pomorski szlachcic na służbie u Króla JMCI, przekazując klucze do bram tureckiemu baszy, miał powiedzieć: Jeszcze tu, k...*, wrócimy. Tłumacz, nie chcący urazić baszy (a i swą głowę na jej przyrodzonym miejscu zachować), przełożył to tymczasem jako zwyczajową formułę pożegnalną. Obyż przepowiednia ta mogła się spełnić!

    Brandenburskie i pomorskie śmiecie oblegali tymczasem w sile niemal 100 tys. ludzi Gdańsk. Niestety, w lutym miasto padło. Na szczęście wojska nasze, uwolnione na wschodzie, mogły zebrać się w Wielkopolsce i wiosną, pod osobistym królewskim dowództwem, w serii krwawych bitew pod Toruniem i Wrocławiem wyeliminowały niemalże całą siłę żywą Brandenburgii, Hanzy i Pomorza.
    Gdy zdobyliśmy Kostrzyn, w marcu 1586 roku Johann Georg, czyli Jan Jerzy, władca zdradzieckiej Brandenburgii, zaproponował zawarcie pokoju, w zamian oddając Kostrzyn, który i tak znajdował się w naszych rękach. Król Stefan, własną swą osobą przyjmujący posłów w obozie pod Magdeburgiem, zgodził się za radą senatorów wraz z nim w polu będących i stanął pokój, na warunkach jak wskazano wyżej.
    Bilans przedstawiał się więc raczej korzystnie. Wprawdzie utraciliśmy Besarabię, jednak nabycie Saratowa, Kostrzyna i Azowa przeniosło straty. No i mamy teraz casus belli z Turkami.
    Jeszcze korzystniejszy był ten bilans dla mnie. Oto król Stefan, me skromne starania na polu kronikarskim doceniwszy, zaszczycił mnie godnością biskupa nowej diecezji kostrzyńskiej, jaką niezwłocznie utworzono, prowincja ta, władana dotąd przez protestanta, obowiązkowo musiała wyznawać protestantyzm. Już ja im pokażę cuius regio...
     
  5. Van Tommy

    Van Tommy Centurion

    Na południu bardzo rozrosła się Austria. Król Stefan, Siedmiogrodzianin z pochodzenia, nie ufał Habsburgom i wielokrotnie powtarzał, iż nie można im wierzyć, bo to ród zdradziecki i skory do agresji na osłabionych. Stąd zainwestowano sporo złota w przekupstwo znaczniejszych urzędników na dworze w Wiedniu, by zabezpieczyć choć tę naszą granicę. Wszystkie bowiem pozostałe były mniej lub bardziej wrogie.

    Królowi Stefanowi nie było już jednak dane rozkoszować się owocami pokoju, zmarł bowiem wkrótce po jego zawarciu. Nowy władca, młody i niedoświadczony Zygmunt, trzeci już tego imienia król na naszym tronie, nie mógł równać się ze swym poprzednikiem pod żadnym w zasadzie względem. Jednak skoro obrano go naszym władcą, wszyscyśmy winni mu posłuszeństwo i należną majestatowi cześć.
    Pokój okazał się trwały, dopiero przy końcu stulecia obudziły się w spokojnej dotąd Turcji imperialistyczne żądze, które wydały swój zatruty owoc w postaci wojny z naszym miłującym pokój krajem. Teraz jednak sytuacja była inna, w polu mieliśmy 236 tys. ludzi oraz ogromną ilość 524 dział polowych i oblężniczych, Turcy jednak o tym nie wiedzieli, jako że wywiad mieli bardzo słaby.
    Mimo pierwszych sukcesów, które objawiły się w zdobyciu Azowa, Turcy wiele nie osiągnęli. Stracili Besarabię i w wyniku zawartego w 1599 roku pokoju musieli nam ją oddać. Zapowiedź komendanta von Lindov stała się ciałem. Po raz pierwszy nie przegraliśmy z Turkami, choć straty były zaprawdę ogromne.

    W 1603 roku, zupełnie bez dania przyczyny, Hiszpania wprowadziła naszym kupcom embargo handlowe, mając na celu ochronę swojego rynku w Zacatecas, wielce bogatego. Nie ugodziło nas to zbyt silnie, jako że portugalskie Bali, na które regularnie nasi kupcy podążali, absorbowało wszystkie nasze handlowe możliwości. Casus belli z Hiszpanią zaś o tyle jest bez znaczenia, że wojna z tym krajem nie ma dla nas żadnego sensu.

    My tymczasem przygotowywaliśmy się do kolejnej wojny z Moskwą. Przewidując, iż ten właśnie kraj, od ponad stulecia prowadzący politykę zbierania ziem ruskich, stanowić będzie dla nas największe zagrożenie zarówno teraz, jak i w przyszłości, gdyby pozwolić im na spokojny rozwój. Lepiej dmuchać na zimne – miał powiedzieć nasz król, wydając rozkaz przygotowania planów wojny z Moskwicinem.

    Armie stanęły w pogotowiu, gotówka spoczywała w skarbie, rezerwy były gotowe, linie kredytowe otwarte. Wreszcie w styczniu 1608 roku Pan nasz, Zygmunt III, dał rozkaz: Do ataku! Wypowiedzieliśmy wojnę Rosji, jednak żadnych kroków nie podejmując. Rosjanie, jak to Rosjanie, od razu poszli w bój, a to przecież zima. W łącznej sile 140 tys. (głównie piechoty) oblegli Nowogród. Zimowe oblężenie to kiepski pomysł, o czym zaraz mieli się przekonać.
    Miasto w końcu padło, ale dopiero we wrześniu 1608, poważnie zmniejszając siły przeciwnika. My tymczasem, gdy oni trwonili siły pod Nowogrodem, zdobyliśmy Tułę, Kazań i Moskwę. Kazań zajęli nasi dzielni lisowczycy, stawiający pod komendą Aleksandra Lisowskiego pierwsze kroki. Po zimowym rozejmie w kwietniu niespodziewanym rajdem hetman Chodkiewicz odbił Nowogród i sytuacja Moskwicinów stała się bardzo ciężka. Nie nasze to jednak było zmartwienie.
    Ze zmiennym szczęściem walczyliśmy nadal – przegraliśmy niespodziewanie pod Riazaniem, bezskutecznie oblegaliśmy Włodzimierz, aż w końcu padł w październiku, ale już 1609 roku. Na sensowne propozycje czekaliśmy dość długo. Dopiero 7 stycznia 1610 roku dostaliśmy to, czego żądaliśmy: Kazań, Włodzimierz i wojenne reparacje. Czekaliśmy na trzy prowincje, lecz trudno. Dwie to też całkiem dobry wynik. Mamy nadzieję, iż odtąd ze wschodu nie będzie nam groziło już nic poważniejszego...


    Od Wydawcy: na tym kończy się pierwsza część tekstu, pisana jedną ręką, autorstwa anonimowego kanonika, później biskupa Kostrzyna. Dalsze partie tekstu, pisane inną już ręką, nie ujawniają jednak, kto jest ich autorem. Skądinąd zaś wiadomo, iż biskupem Karol, który diecezję kostrzyńską objął 12 lutego 1610 roku, poprzedzony był nie znanym z imienia biskupem, mianowanym jeszcze przez Stefana Batorego. Archiwa biskupie zachowały się jednak dopiero od roku 1650, zaś katedra została wybudowana w 1622 roku, brak w niej obrazu oraz grobu pierwszego biskupa tej diecezji...


    II.

    [Od Wydawcy: poniższy tekst o charakterze luźnych zapisków kronikarskich, pióra najprawdopodobniej czeskiego najemnego żołnierza (i kontynuowana przez jego dzieci), zachował się w dość znacznych fragmentach. Zdecydowanie wzbogaca on naszą wiedzę o dziejach siedemnastowiecznej Rzeczypospolitej.]


    Nie minął rok (od 1611 – przyp. red.), jak wybuchła nowa wojna. Krwiożerczy Turcy, niepomni krwawej łaźni, jaką im sprawiliśmy, znów nas najechali. Dziwna to była wojna, na którą patrzyły moje wówczas jeszcze młode oczy Nasza pierwsza armia, okopana w Azowie, przyjęła na siebie niemal cały ciężar wojny. Pogańskie armie szły na Azow falami takimiż też falami wędrowały do swojego raju, odsyłane tam kulami i szablami naszych żołnierzy. Nikt nie zliczy, ileż stoczono wtedy bitew pod Azowem. Wszystkie były zwycięskie. Pogański raj zapewne znacznie się przepełnił, hurysy zaś mdlały z natłoku roboty.
    Ponieważ cała armia Turcji i jej pogańskich sojuszników walczyła pod Azowem, mogliśmy bez większych przeszkód zająć się wyzwalaniem chrześcijańskich prowincji na Bałkanach (Węgier już bowiem nie było, a ich prowincje jęczały pod tureckim butem). Zdobyliśmy Ruthenię, oblegliśmy Mołdawię. Jednak nie Bałkany przecież są naszym celem – w radzie królewskiej silna jest opozycja, widząca cel naszej ekspansji na wschodzie, problem bałkański zaś pozostawi należy Austrii i Wenecji. Król Zygmunt jednak uważa inaczej, w wyparciu muzułmanów z Europy widząc cel swego życia.
    W końcu zdobyliśmy Mołdawię i staną pokój 7 lipca 1613 roku. Na jego mocy zyskaliśmy Ruthenię i Mołdawię, obie niezbyt nam potrzebne, a wplątujące w bałkański kocioł. Oby nie wyszło z tego co złego!

    Znów wydarzenia niekorzystne: straciliśmy połowę inwestycji w infrastrukturę, przeszło 3.000 dukatów (a niemal już osiągaliśmy wyższy poziom). Odbudowa strat zajęła nam osiem lat. Prawdziwa tragedia.

    W 1618 na służbę królewską zgłosił się admirał Dickmann. Król go przyjął, jednak cała flota ograniczała się do jednego statku, na którym przybył. Zawsze byliśmy mocarstwem lądowym, nie zaś morskim.

    Trapiąca nas dotąd inflacja wreszcie zyskała swoich pogromców, odtąd dzięki usilnym staraniom naszych gubernatorów utrzymuje się na stałym, jednoprocentowym poziomie.

    W 1628 wypowiadamy wojnę Rosji. Wprawdzie jej sojusznicy, wśród nich Austria, z miejsca nas zaatakowali, ale nasza silna, ponad 300 tys. armia (i 765 dział) zapewniała spokój. Nieoczekiwanie okazało się, że Austriaków jest więcej, niż się domyślaliśmy (bo Ruthenię obległo i zdobyło ponad 140 tys. ludzi pod Wallensteinem), jednak na wschodzie wszystko szło zgodnie z planem i wkrótce, w 1629 roku, powiększyliśmy nasze państwo o Tułę i Wołogdę. Nie był to krok rozważny, jako że Szwedzi w 1636 roku odebrali Rosji Estonię, przez co utraciliśmy casus belli wobec Rosji. Należało to przewidzieć, jednak starzejący się król nie był już tak sprawny, jak niegdyś, nigdy zresztą nie dorównał Batoremu.

    Wiele lat obywaliśmy się bez sojuszników, bo jedni z nami w sojusze wchodzić nie chcieli, z innymi zaś nam z kolei było nie po drodze. Dopiero w 1636 zawarliśmy sojusz z malutką Bawarią. Austrii to ona wprawdzie nie zagrozi, ale przynajmniej zajmie na jakiś czas ich siły, co da nam czas na mobilizację. W 1648 roku Bawarczycy zgodzili się zostać naszym wasalem, mamy więc wasala.

    W tymże roku, co wasalizacja Bawarii, wypowiedzieliśmy wojnę Krymowi. Spadła nam narodowa stabilność, jednak się opłaciło, 24 lipca tegoż roku Krym i Kubań weszły w skład naszego kraju. Niebezpieczeństwo tatarskie przestało istnieć.

    W 1651 roku, wydając majątek na łapówki, skłoniliśmy Pomorze do przystąpienia do naszego sojuszu oraz zostania naszym wasalem. Umacniamy się nad Bałtykiem.

    W 1652 roku założyliśmy pierwszą kolonię w Mahé. Osadników mieliśmy jeszcze po wydarzeniach związanych z konkwistadorami, którzy zgłosili się na naszą służbę. Zaczęliśmy budowę stoczni w Gdańsku, dzięki której zyskujemy jednego osadnika rocznie. Nie jest to wiele, ale i tak nie planowaliśmy kolonizowania świata; zresztą najciekawsze miejsca są już zajęte.
    Po ukończeniu stoczni położono w roku 1653 stępki pod pierwszych dziesięć statków, tworzących naszą eskadrę, wysłaną następnie do Mahé (dotarła tam w 1655). Szkoda, że admirał Dickmann tego nie doczekał...

    8 maja 1655 wypowiadamy wojnę Turcji. Nam zaś egzotyczny sojusz Syberii, Uzbekistanu i Holandii, później zaś Brandenburgia i Saksonia, wreszcie Szwecja i Holsztyn. Szwedów przekupiliśmy, płacąc tak hojnie, że mówili wówczas, iż zalał ich potop polskich pieniędzy, podobno stało się to w Szwecji zwrotem przysłowiowym.
    Z Syberią zawarliśmy pokój bez warunków dodatkowych, bo walczymy przede wszystkim z Turcją. Na Bałkanach zyskaliśmy Transylwanię i Magyar, dobry wynik.
    Tymczasem cios w plecy postanowili zadać nam Rosjanie – 3 lipca 1658, gdy walczyliśmy w Brandenburgii, schizmatycy napadli bez ostrzeżenia, większych sukcesów jednak nie odnieśli, skupiając się na chaotycznych atakach na znakomicie ufortyfikowany Nowogród.
    Brandenburgia zaś odeszła w mrok dziejów – 25 września 1658 anektowaliśmy jej dwie ostatnie prowincje. Jedna ze starych przepowiedni mówiła, że z Marchii Brandenburskiej wyjdzie nieszczęście dla Rzeczypospolitej. Teraz, skoro Brandenburgii już nie ma, to i przepowiednia ta się zapewne nie spełni.

    Dwa miesiące później napadli na nas Hesi (co myśmy im zawinili?), jednak ponieśli absolutną klęskę (nasza jazda rozbiła ich w puch). Pokoju nie chcieli, dopiero gdy w 1660 zdobyliśmy Hannover, łaskawie się zgodzili.

    Nie wybiegajmy jednak w czasie, bowiem zanim jeszcze skończyliśmy z Hesją, pokonaliśmy i Rosję, zyskując tylko Archangielsk. W bitwie pod Moskwą zginął dowodzący armią król Jan Kazimierz.

    Dopiero po zdobyciu Hannoveru zapanował upragniony pokój. W 1660 kolonia w Mahé zyskała status miasta. Miłe miejsce, choć nieco zbyt ciepłe.
     
  6. Van Tommy

    Van Tommy Centurion

    W 1663 roku anektowaliśmy naszego wasala, Pomorze. Wszystkie prowincje, jakie utracili Piastowie, zostały odzyskane, i to z jaki naddatkiem!

    Sułtanat Tunisu wprowadził w 1672 roku embargo na naszych kupców. Nie prowadziliśmy wprawdzie zbyt intensywnych interesów w Aleksandrii, to jednak takiego afrontu ze strony niewiernych tolerować nie możemy. Niezwłocznie wypowiadamy im wojnę, do której dołączają się Turcja, Oman i Algieria, później zaś seryjnie niemal wszyscy nasi bliżsi sąsiedzi (oraz kilku dalszych).

    Tunisowi odebraliśmy Pest, który na mocy traktatu pokojowego przeszedł w nasze władanie (jak trafił w ręce tego afrykańskiego przecież kraju, długo by opowiadać). Rosji odebraliśmy Uralsk i 750 dukatów, Syberii Wołgograd, Szwedom Estonię (z Akademią). Rok 1675 zakończył tę serię wojen. Wyszliśmy z nich raczej wzmocnieni niż osłabieni. Sporne zaś embargo zostało zniesione. Jeszcze kiedyś zdobędziemy tę Aleksandrię, by żaden niewierny pies nam nie dyktował, jak, gdzie i z kim mamy prowadzić nasze interesy.

    Pokój trwał do roku 1689. 8 kwietnia Turcy wypowiedzieli nam wojnę, straciwszy jednak Maros i Kercz sami poprosili o pokój. Był to zarazem pierwszy chyba taki wypadek, kiedy to podczas jednej toczonej przez nas wojny żadne inne państwo się do niej nie włączyło.

    W kwietniu 1701 roku wypowiadamy wojnę Saksonii, reszta świata: nam (gwoli ścisłości: niemal cała reszta).
    Z Saksonią wielkich problemów nie było, już po trzynastu miesiącach mogliśmy ją zaanektować (tak też się stało), na innych zaś frontach szło nam różnie. Uzbecy oddali nam Astrachań, od Syberii przejęliśmy Orenburg, Anglia zaś zaofiarowała nam Hannover za pokój. Przyjęliśmy, choć nie było pewności, czy właściwe jest aż tak głębokie angażowanie się w sprawy niemieckie. Bałkany, Niemcy, Wschód – trzy fronty to o dwa za dużo, zasoby zaś naszego państwa nie są przecież niewyczerpane.
    Znów przekupiliśmy Szwedów oraz Persów, Turcy oddali Bujak, Austrii zabraliśmy Morawy i Bohemię. Dopiero rok 1707 zakończył tę wojnę niemal światową. Kraj nasz wyszedł powiększony, ale i ogromnie spustoszony.

    Niestety, błogi pokój nie potrwał długo. Już w 1712 Turcja nas napadła, a za nią, jak za panią matką, inne kraje. Turcy, pokonani, stracili Pressburg (zabrali go wcześniej Austriakom) i Kaffę, Austria utraciła Erz i Karpaty, Persja Azerbejdżan (rok 1571 pomściliśmy). W grudniu anektowaliśmy Syberię (będzie gdzie wysyłać skazanych Rosjan za bunty przeciw naszej władzy). To sami poganie, więc władanie nimi jest czystą przyjemnością. Na Szwedach zyskaliśmy Ingermanlandię (wcale ładnie się rozwinęła z tej mizernej, moskiewskiej kolonii).

    Za to 14 listopada 1716 roku przestała istnieć Rosja!!! Na tę wieść prymas zarządził odprawienie niezwykle uroczystej mszy dziękczynnej, którą sam Pan nasz miłościwy zaszczycił swą obecnością. Kolejna przepowiednia, o trzech czarnych orłach, które miały w przyszłości zadławić białego, nie spełni się. Wszyscy śpiewaliśmy Te Deum z całych sił, prawie do utraty tchu.
    Ponieważ nie było już Rosji, Wenecja stała się wolna od międzynarodowych zobowiązań, więc zaprosiliśmy ją do sojuszu, myśląc o ewentualnej, późniejszej wasalizacji i – być może – aneksji.
    Tymczasem kraj nasz trapią częste bunty. Armia je tłumi, ale sama się zużywa, zmniejszają się również dochody. Wydaje się, że za dużo połknęliśmy na raz.
    Rozpoczęliśmy kolonizowanie indyjskiej prowincji Madras. Tempo jednego osadnika na rok nie jest oszałamiające, zresztą nie każdemu się udaje, jednak nie tracimy nadziei na mocniejsze usadowienie się na subkontynencie indyjskim.

    W 1734 roku (bo tak długo trwał pokój) nasz sojusznik, Wenecja, wypowiada wojnę Turcji. Przyłączamy się, a jakże, żal jednak tego pokoju...
    Z drugiej strony (oraz trzeciej, czwartej i następnych...) do wojny przystąpili Uzbecy, Austriacy, mieszkańcy Brytanii (coś takiego), Persowie, Anglicy, Szwedzi i Holendrzy. Z Turcją poszło nawet łatwo, to już nie jest XVI wiek, kiedy muzułmanie rządzili polem bitwy, jak chcieli. Wykupili się Odenburgiem i 250 dukatami. Przyjęliśmy, w końcu w zasadzie nie była to nasza wojna.
    Austriacy anektowali Bawarię (nie mieliśmy jak im pomóc), za to my – Uzbekistan [sorry, Mihashi], zabraliśmy Austrii Styrię (kopalnie złota!) i Ostmarch. Persom odebraliśmy Kars i Tabriz (oraz 250 dukatów), Anglikom zaś Far Karelia (pytanie: co oni w ogóle tam robili?). Zdobyliśmy wprawdzie i Yanam, ale o oddaniu tej przebogatej prowincji nie chcieli w ogóle rozmawiać. Holendrów przekupiliśmy sumą 500 dukatów, wojna zakończyła się w 1737 roku.

    W Indiach w 1746 roku embargo na naszych kupców nałożył Mughal. Od razu wypowiedzieliśmy wojnę: pewnych rzeczy tolerować nie wolno (i te bogate prowincje, też bardzo kuszące...). Rozpoczęła się wojna w podobnym składzie, jak w 1734 (oprócz Uzbekistanu, którego już nie było) oraz z nowymi uczestnikami, m.in. Francją (z którą nigdy jeszcze nie walczyliśmy – bo i po co?).
    Teraz jesteśmy na tyle wielkim mocarstwem, że nawet wojna na sześciu czy siedmiu frontach nie chwieje podstawami państwa, o ile nie trwa zbyt długo (te bunty chłopskie...). Na Turcji zdobyliśmy Dobrudżę i Syrię, Holandii zabraliśmy Berhampur (z cudownie bogatym centrum handlu) i Parlakimedi (obie prowincje w Indiach), na Austrii Turyngię i Sudety, Mizor oddał Bangalore.
    W grudniu 1748 ubył (miejmy nadzieję, że na stałe) kolejny wróg: anektowaliśmy Persję. Spełniła się starodawna zapowiedź: biały orzeł dumnie łopoce nad Isfahanem.
    Wojna skończyła się 8 sierpnia 1749 roku. Armia osiągnęła stan 720 tys. ludzi oraz 1531 dział. Nigdy wcześniej nie była tak silna. I rezerwy zazwyczaj utrzymywane były w pełnym stanie (bardzo o to dbamy).

    W grudniu 1752 roku osiągnęliśmy już maksymalny poziom rozwoju we wszystkich dziedzinach, nie pozostało już nic do wynalezienia.

    Po pięciu latach pokoju, w grudniu 1754 roku, Wenecja wypowiedziała wojnę Austrii (oni mają casus belli z Austrią, my nie). Oczywiście, że uszanowaliśmy nasz sojusz – po to go w końcu zawarliśmy.
    Jak zazwyczaj, rozgorzała wielka wojna (fakt przewidywalny, acz irytujący). Odebraliśmy Anglikom na stałe Yanam i Pondicherry (to oddali bez żalu, bo niedługo wcześniej odebrali tę dość bogatą prowincję Francuzom). Na Austrii wymusiliśmy Salzburg, Badenię i Bawarię – sami tyle zaproponowali, nie odmówiliśmy. W 1755 anektowaliśmy też Mizor, co umocniło nas w Indiach. Turcji odebraliśmy Liban i Rumelię. Holendrzy dali Mainz i wojny w marcu 1756 roku niespodziewanie się zakończyły. Jak zwykle, kraj nasz wyszedł z nich wzbogacony.
     
  7. Van Tommy

    Van Tommy Centurion

    W listopadzie 1758 roku, po wielu dyplomatycznych zabiegach (i nie od razu) Wenecja została naszym wasalem.
    W roku następnym naszemu wasalowi wojnę wypowiedziała Turcja. Senior przecież musi pomagać lennikowi, niezwłocznie więc przystąpiliśmy do wojny. Podobnie zdecydowało się uczynić bardzo wiele państw Europy. To, że wojny nie wypowiadały Chiny i Japonia, zapewne było spowodowane ich nieznajomością Europy –nie wiedzieli, dokąd należy wysłać dyplomatów. Inaczej na pewno i oni zadeklarowaliby wojnę przeciwko nam.
    Anektowaliśmy Hyderabad. Nie byli może zbyt trudnym przeciwnikiem, ale indyjski klimat nie sprzyja wojaczce, żołnierze nasi marli jako muchy podczas – na szczęście niedługich – oblężeń.
    Od Turcji w 1760 dostaliśmy Banat, Wołoszę i Kirkuk. Wenecja nie dostała niczego, ale na co oni mogą liczyć, jeżeli całą armię, liczącą prawie 150 tys. ludzi, trzymają w garnizonach na trzech swoich wyspach (wiele lat wcześniej utracili Cyklady).
    Tymczasem rok 1761 przyniósł znów wojnę z Turcją. Tym razem sojusznik państwa Ottomanów, Etiopia (cóż my im winni? Że nie posyłamy konwojów z żywnością?) wypowiedział nam wojnę, więc i Turcy, jako dobrzy alianci, przystąpili. Skoro chcą... I tak w roku 1761 utracili na naszą rzecz Chorwację, Istrię i Judeę. Nareszcie pielgrzymki do Ziemi Świętej będą spokojne a najświętsze miejsca naszej wiary strzeżone jak najstaranniej. Przekupiliśmy też etiopskiego ministra wojny, który wyjaśnił władcy, jakim rzeczywiście krajem jest Lechistan, od razu zgodzili się na pokój.
    Austria utraciła Tyrol oraz – przekupiwszy naszego ministra spraw zagranicznych – tylko na tym warunku poprzestali nasi negocjatorzy. Gdy rzecz cała się wydała (a doniósł jedyny członek delegacji, którego dziwnym trafem pominięto przy rozdziale 250 dukatów łapówki), winni poszli pod miecz katowski, jednak pokój był już ważny.

    Wojna zakończyła się w 1761 roku, gdy pod bronią stało 1,3 mln. ludzi (przeważnie kawalerii) oraz 2362 działa, najlepsze, jakie znało współczesne ludwisarstwo. Potężna flota, która nie wiadomo jak urosła do 149 okrętów wojennych i 24 transportowców, zapewniała bezpieczeństwo na morzach i oceanach. Kosztowało to nas 126,1 dukata miesięcznie, ale gwarantowało bezpieczeństwo granic oraz spokój wewnętrzny, nadwyżka zaś budżetowa wynosiła astronomiczną kwotę 665 dukatów miesięcznie.

    W listopadzie 1765 przygarnęliśmy do sojuszu Genuę. Porządne, katolickie państwo, niezbyt nas z początku lubili, lecz liczne i częste dary oraz ogromne łapówki zrobiły, co należało. Niewiele pozostało poza tym katolickich państw w Europie (a właściwie, dzięki naszym staraniom, w ogóle pozostało w niej stosunkowo niewiele państw). Już w grudniu, i to bez wahania, kupieckie władze Genui przystały na propozycję zostania naszymi lennikami. Zobaczymy, co będzie za dziesięć lat...
    Godzi się dodać, że w roku następnym przygarnęliśmy też (znów obficie smarując) do naszego sojuszu z dawien dawna wrogą nam, kalwińską Danię. Nic nie trwa wiecznie, ani przyjaźnie, ani wrogość. A Dania ma casus belli wobec Szwecji, zresztą oba te kraje w ogóle się nie lubią. Jak to sąsiedzi.

    W kwietniu 1767 Turcy wypowiedzieli wojnę Wenecjanom. Szanujemy sojusz, jak zwykle, wojna światowa również jak zwykle. Pogańskie psy z Adenu oddały Irak (zabrali go kiedyś Persji, teraz oddali nam), Szwedzi oddali Nyland i Karelię (podboje na północy nigdy nie były nawet najmniejszym celem naszej armii, ale w końcu król zdecydował, by ukrócić nieco szwedzkie zapędy militarne).
    W 1769 jednych przekupiliśmy (łapówki na szczeblu państwowym są wyższe niż lokalnym), innych pokonaliśmy (Turcja oddała Bośnię i Karyntię). Pokój zastał nas z 1,6 mln ludzi pod bronią oraz 3653 działami. Ale stać nas na to bez problemów.
     
  8. Van Tommy

    Van Tommy Centurion

    III.

    (a)

    [Od Wydawcy: poniższy dokument stanowi odpis oryginalnych akt polskiego Sztabu Generalnego, odtajnionych kilka lat temu. Wcześniejsza publikacja była niemożliwa z uwagi na tajemnicę państwową.]


    Warszawa, 2 maja 1770

    Autor: pułkownik Michał Jerzy Wołodyjowski, szef Departamentu Analiz.
    Do: generał major Jerzy Kalinowski, Szef Sztabu.

    Dotyczy: inwazja na Japonię.

    Środki: 120 tys. w Indiach, 80 tys. w bazach nad Morzem Czarnym. 250 dział. 60 okrętów wojennych, 80 transportowych.
    Siły przeciwnika: ok. 300 tys. ludzi. Brak artylerii. Źródło: jezuiccy misjonarze polskiego pochodzenia.
    Casus belli: odmowa handlu z Polską.

    (b)

    Relacja z walk, podsumowanie [fragment].
    Autor: generał – pułkownik Jan Skrzetuski, głównodowodzący Polskiej Armii Wschodniej.

    [...] Jednak w polskim Sztabie Generalnym od jakiegoś czasu rodził się i kształtował pomysł silniejszego zaangażowania się na Dalekim Wschodzie. Sztabowcom szło o Japonię, wobec której – po zamknięciu przez nią rynków dla wszystkich kupców spoza Nipponu – mieliśmy casus belli, w takich razach lud życzliwiej patrzy na wojnę i mniej sarka na wojenne niewygody (nigdy jednak dotąd w naszej historii – jeśli wierzyć źródłom – nie doszło do sytuacji podniesienia podatków na cele wojenne).
    Ostatecznie, zgromadziwszy przeszło 200 tys. ludzi w siłach desantowych (jezuiccy misjonarze, którzy w ukryciu przebywali w Japonii, donosili o prawie 300 tys. ludzi w armii Nipponu), startując z baz w basenie Morza Czarnego oraz Indii, napadliśmy na Japonię.
    Okazało się, że armię mają wprawdzie niezwykle liczną, ale marnie wyszkoloną i jeszcze gorzej wyszkoloną. Walki były wprawdzie krwawe, jednak nasi ludzie ginęli znacznie rzadziej niż małe, żółtoskóre diabły, jak ich wkrótce ochrzcili służący w jednym z pułków rdzenni Mazurzy spod Warszawy, co to nawet stolicy na oczy nie widzieli, a tu nagle znaleźli się w innym świecie innej, o ileż starszej kultury.
    Zabiwszy ponad 300 tys. Japończyków, zajęliśmy wyspy i anektowaliśmy 5 maja 1771 ten bogaty kraj. Opłaciło się to obu stronom, jako że otwarcie na świat podniosło znacząco wartość dochodu z tych prowincji. Polska drugą Japonią nie będzie – to Japonia okazała się drugą Polską.


    IV.

    [Od Wydawcy: poniższy tekst stanowi relację z ostatniego trzydziestolecia XVIII wieku. Wyszła spod pióra Juliana Ursyna Badeńczyka, amatorskiego badacza dziejów. Relacja ta jest interesująca z uwagi na osobisty udział jej autora w opisywanych wydarzeniach.]

    Miesiąc później, w czerwcu 1771 roku anektowaliśmy Wenecję; poszło niemal bez oporu. Odziedziczyliśmy 105 tys. żołnierzy. Prawie 40 tys. zdezerterowało, najwyraźniej nie chcąc służyć w naszej zwycięskiej armii. Szkoda, ale bez przesady. I tak żadni z tych Włochów żołnierze.

    W 1773 roku nasi duńscy sojusznicy napadli na Szwecję, więc i my wraz z nimi. Inne państwa postąpiły jak zwykle. Dwa lata później Szwedzi, oddając Tärästad i Oesterbotten, poprosili o pokój. Holendrzy dali Algę i Cochin, Mughal, po prawie dwuletnim oblężeniu, oddali Aurangabad (a wszystkie ich prowincje mają fortece 5 poziomu, jak żaden inny kraj!). Palatynat, stale uprzykrzający nam życie (bo mając dwie prowincje nie byli w stanie nam w jakikolwiek sposób zagrozić), odszedł w niebyt po aneksji w dniu 3 czerwca 1776. Pokój ze Szwedami był w lutym, jednak już w lipcu wojska nasze ponownie musiały maszerować na północ – znów wojna, tym razem Szwedzi, jako wierni sojusznicy Etiopii, wypowiedzieli nam wojnę. Rozumiemy odwieczną przyjaźń etiopsko – szwedzką, ale żeby takie coś?
    Anglikom odebraliśmy zbrojnie Cambay i Goa, obie bogate, obie wzbogacające Polskie Wicekrólestwo Indii, Turkom zaś Jordanię, Kosowo i Serbię. Sułtanat Tunisu, nieodmiennie wobec nas agresywny, podzielił los Palatynatu, anektowany w listopadzie 1776. Te ich prowincje nie były nam do niczego potrzebne, ale skoro sami się prosili, jakże moglibyśmy odmówić? No i nie ma tam buntowniczych nastrojów – najwyraźniej miejscowym jest wszystko jedno, kto nimi rządzi. Interesujące.

    Armia wzrosła do 2,1 mln ludzi oraz 4848 dział, a do tego 268 okrętów wojennych plus 80 transportowych.
    W związku z tym – znów w Sztabie Generalnym (nie mają tam chłopaki nic konstruktywnego do roboty?)- zrodził się pomysł zajęcia Chin, skoro tak łatwo poszło z Japonią, zdecydowanie przecenianą z uwagi na liczebność jej wojsk, jednak marnej jakości i o marnym uzbrojeniu.
    Kompletny plan, przedłożony królowi do zatwierdzenia jeszcze w 1778 roku, zyskał jego aprobatę. Wprawdzie Chiny nie były nam do niczego specjalnego potrzebne, bo ziemi mieliśmy dość, a i dochody wystarczały aż z nadwyżką, jednak najwyraźniej pociągającą była wizja praktycznego przetestowania tak wielkiej operacji na skalę światową, wymagającej koordynacji różnych rodzajów wojsk oraz rozwiązania wielu (z pozoru nierozwiązywalnych) problemów logistycznych. Jasnym było, że dobrobyt Rzeczypospolitej nie ucierpi na tym, czy Chiny będą nasze, czy nie będą, natomiast nowa wojna mogła zaszkodzić naszej gospodarce. Czy kto jednak widział wojskowych, którzy by myśleli o tak prozaicznych sprawach, jak podaż, popyt czy produkcja czegokolwiek innego poza bronią? Może tacy i są, a fakt, że nigdy nie spotkałem innego żołnierza niż pustogłowy tępak, doprawdy o niczym nie świadczy.

    Wprawdzie formalne wypowiedzenie wojny miało miejsce 11 czerwca 1779 roku, jednak poprzedziła je koncentracja naszych sił desantowych na pozycjach wyjściowych w pięciu strategicznych akwenach. Poszczególne floty wyruszały z baz w Japonii, Indiach oraz na Morzu Czarnym i w Zatoce Perskiej. Niech choćby pobieżne spojrzenie na mapę uzmysłowi, jak wielkie związane są z tym problemy – weźmy pod uwagę choćby tylko odległości. Wprawdzie już od czasu wielkiego Wallensteina odkryto, iż wojsko ma być żywione z zasobów podbitego kraju, ale to nie rozwiązuje przecież wszystkiego, choćby tylko konieczności dowozu rezerw ludzkich (zresztą, próbowałby wielki Wallenstein wyżywić choć kilkunastu ludzi na oceanie!). I ta kwestia okazała się w końcu podstawową, bo straty były przeogromne, wielokroć wyższe, niż Sztab to zakładał. Król miłościwy – jak zapewniali dworzanie, miał nawet powiedzieć, że gdyby wiedział, jak wielu dzielnych ludzi skazał na zatratę w tym opuszczonym przez Boga kraju, nigdy by się na wojnę z Chinami nie zdecydował.
    Ogromnie spadła nasza stabilność, jednak słowo się rzekło i wojna stała się faktem. Na osłabione (w przekonaniu innych państw) nasze mocarstwo rzuciły się inne kraje jak sępy, w dalekiej wojnie wietrząc dla siebie szansę na wyszarpanie czegoś od nas. Głupcy, niepomni na fakt, iż raz tylko jeden w naszej historii oddaliśmy wrogowi prowincję za pokój, masowo rzucili się na nasze granice. Im większe żywili podłe swe nadzieje, tym straszliwsza spotkała ich niespodzianka – gotowe do walki, nasze niezwyciężone, liczne i świetnie uzbrojone korpusy.
    Wojna w Chinach trwała do 25 grudnia 1781 roku, kiedy po zdobyciu ostatniej chińskiej prowincji anektowaliśmy ten kraj. Najbardziej skomplikowana operacja militarna w naszej historii powiodła się. Dodatkowo od Anglii dostaliśmy Keralę i Khmer.
    W 1782 roku wojnę wypowiedzieli nam Irokezi, niewątpliwie mający zamiar przeprawienia się przez Atlantyk na swoich dłubankach. Wielką to wywołało wesołość w naszym kraju, wówczas też zrodziło się przysłowie Głupi jak Irokez. Ich posunięcie nie należało bowiem do najmądrzejszych.
    Wojny chińskie zakończyły się pokojem w 1783, kiedy Turcja oddała Aleppo i Samarię, Kleveovie zaś, uciążliwi jak Palatynat, pokonani, ulegli aneksji. Po co w Europie tyle państw? – spytał nasz negocjator na rokowaniach pokojowych. Francuzi za pokój dali Kolonię i Alzację, Szwedzi Savolakię, Anglicy zaś Nachodkę. Życie stało się odtąd spokojne...
     
  9. Van Tommy

    Van Tommy Centurion

    V.


    Zabawy Przyjemne i Pożyteczne, numer z dnia 12 grudnia 1767, anonimowy felieton, sygnowany literami B.Q.Ł.

    Hen, na kresach wschodnich naszego państwa, w prowincjonalnym mieście Moskwa, pojawiła się i wielką zyskała sławę niewiasta swawolna imieniem Katarzyna. Jej talenta w materii łóżkowej cieszyły się zasłużoną sławą wśród tamtejszych mieszczan, a i liczni przyjezdni, z jej wdzięków hojnie acz drogo udzielanych korzystający, na całą prowincję ruską ją rozsławili.
    Tak i król nasz miłościwie nam panujący Stanisław, pierwszy tego imienia, Augustem z racji swych zasług na polu kultury zwany, z ust godnego wiary kupca, za zyskiem w tamte strony często podróżującego, a z lat młodości będącego królowi znajomym, o niewieście owej powziął wiadomość i –rozmaite pod jej adresem kierowane pochwały posłyszawszy – rzecz całą zbadać postanowił własną królewską swą osobą.
    Traf chciał, że ważne sprawy państwowe zawiodły Króla Jegomości do Nowogrodu. Tedy polecił, by nie szczędząc kosztów Katarzynę oną, dla jej talentów carycą zwaną, nie mieszkając do królewskiej rezydencji jak najrychlej dostarczono.
    Niezwłocznie też niewiasta owa dostąpiła zaszczytu osobistego spotkania z Panem naszym miłościwym, który z wizyty tej wyszedł wielce ukontentowany i Katarzynie, carycą zwanej, dla pamięci jej usług, które znalazł wielce uciesznymi, comiesięczną pensję aż po ostatni dzień jej życia wypłacać polecił.
    Niedługo jednak cieszyć się mogła królewskim faworem, jako że zaraziwszy się od jednego z kupców z dalekiej Francji przybyłych szpetną chorobą, na Rusi polską zwaną, w kraju naszym francą, zachorzała na nią i rychło sczezła. Powiadano, iż na jej pogrzeb nieprzebrane tłumy mężów moskiewskich przybyły, by ulubienicę swoją odprowadzić w jej ostatnią już podróż.


    VI.

    Ignacy Chrzan: Historia literatury niepodległej Rzeczypospolitej, Taipei 1932, str. 208-209.

    Rok 1792. Wielką popularność w naszym państwie zdobyła wydana w tymże roku, w drukarni mistrza Grölla, książka biskupa warmińskiego Ignacego Krasickiego, nosząca mylący nieco tytuł Historia. Fantastyczne to dzieło przynosi obraz dziejów Polski, widziany oczami nieśmiertelnego człowieka, żyjącego od czasów Mieszka I w Polsce. Wizja jest dość ponura, jako że losy państwa wyglądają inaczej, niż w znanej nam rzeczywistości (patrz rozdział: Światy równoległe, str. 510-529). Oto Polska, zamiast rozrastać się terytorialnie, jak to miało miejsce w rzeczywistości, o czym zaświadczają obecne nasze granice, stopniowo traci na znaczeniu, by w końcu ulec tzw. rozbiorowi między trzy sąsiednie mocarstwa – Prusy, Rosję i Austrię. Jest to dla współczesnego dacie niniejszej pracy czytelnika tym śmieszniejsze, jako że Prus nie ma już od tak dawna, że i sama nazwa znana jest tylko nielicznym, takoż Rosji, zaś Austria to nędzne skrawki rozsiane gdzieś po Europie. Historycy, recenzujący tę pracę, zgodnie orzekli, że sytuacja w niej opisana była wręcz niemożliwa, chyba że – jak równie zgodnie zastrzegli – cały kraj by w swoim czasie oszalał (por. Michał Bóbr: Historia Polski, Monachium 1925, str. 507-509, Józef Schuisky: Polskie prowincje wschodnie, Moskwa 1928, str. 201-204). Ale czyta się miło, zwłaszcza zaś mieszkańcy byłych pruskich i rosyjskich prowincji wprost za Historią w końcu XVIII wieku przepadali, o czym świadczy pięćdziesiąt siedem wydań, jakie dzieło to miało w drukarniach Gdańska, Królewca i Nowogrodu.
    ________________________________________________________________________________________

    OT skasowano - AAR zamknięty - w celu kontynuowania proszę zgłosić się do administracji forum.
    Raferti
     
Status Tematu:
Zamknięty.

Poleć forum

  1. Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych reklam.Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej.
    Zamknij zawiadomienie