Bezpieczny Schron Fallout (2,3, New Vegas and Tactics) AAR

Temat na forum 'Inne Gry AAR' rozpoczęty przez Erich Topp, 24 Kwiecień 2011.

  1. Erich Topp

    Erich Topp Aktywny User

    Odcinek 1 "Rozkaz wymarszu"

    [​IMG]

    24 kwietnia 2127roku,

    [​IMG]

    Bomby, które spadły na nasz kraj pięćdziesiąt lat temu zmieniły nas nie do poznania. Wszystko wygląda zupełnie inaczej niż na starych przewodnikach, które do tej pory czytałem. Drzewa stały się wysokimi pozbawionymi kory i liści badylami, które sterczą zagłębione w suchą, martwą ziemię. Podobno ludzie, którzy uczciwie pracują, mogą uzyskać z tej breji coś w rodzaju gleby uprawnej, jednak plony są nadzwyczaj słabe, a większość wód powierzchniowych, wykorzystywanych do nawadniania pól jest silnie napromieniowanych. O dziwo niektóre, cieki podziemne są zdatne do picia bez korzystania z aparatury oczyszczającej, która drożeje z dnia na dzień… Miasta w większości przestały istnieć. Ludzie skupili się w nowych osadach wznoszonych ze złomu, i resztek tego co kiedyś było domami – wiele z nich przetrwało wojnę, ale potem miejsce mieszkańców zajęli bandyci, lub osobnicy spod ciemnej gwiazdy poddani silnemu promieniowaniu, którzy co prawda przeżyli, ale bardziej przypominają żywe trupy, niż normalnych ludzi. Ci, którzy ocaleli, stworzyli nowe osiedla. Kilka z nich rozrzuconych jest wokół dawnych aglomeracji, inne powstały w zupełnie spokojnych regionach kraju, gdzie do tej pory dominowało rolnictwo.
    Do tej pory mieszkałem w jednej z takich osad, położonych na ruinach dawnego Zgierza, wchodzącego od 2010 roku w skład aglomeracji łódzkiej. Niewiele ocalało z dawnego miasta. Praktycznie nie pozostał nawet ślad, tego co ludzie niegdyś nazywali domem tkacza, czy kościołem. Blokowiska, na których w pierwszych dniach po bombach gnieździli się ludzie, zostały teraz zasypane przez piasek… Jedyne co wystaje na zewnątrz, to stara bomba atomowa, produkcji rosyjskiej, która miała obrócić w perzynę lokalne zakłady Boruty, pechowo jednak nie wybuchła. Okazało się, że detonatory są zbyt wrażliwe na zmiany położenia, i jakimś cudem nie doszło do eksplozji (dzięki Ci Boże!).

    [​IMG]

    Mam dwadzieścia pięć lat. Urodziłem się i wychowałem w pobliskim schronie, przeznaczonym dla ludności cywilnej – oznaczonym jako Sto Pierwszy. Rok temu drzwi schronu zostały otworzone przez żołnierzy z „Bractwa Stali”, organizacji powołanej w pierwszych dniach wojny do odbudowy kraju po zakończeniu… Właściwie zakończeniu czego? Bo przecież nie wojny, która nieoficjalnie trwa nadal… Na dawnym pograniczu z Rosją i Chinami wciąż toczą się walki… Przez rok służyłem na posterunku w Zgierzu, nazywanym także „Megatoną” od bomby, która spadła na miasto. Dowódcą posterunku jest pułkownik Błażej. Dobry facet, choć strasznie ostry dla swoich podwładnych. Nie znosi, gdy ktoś z nas, niższych rangą próbuje mu pomóc. Tego dnia patrolowałem miasto, gdy na moim PiPboy’u*, pojawiła się informacja, że jestem wzywany do kwatery. Szybko wydałem polecenie kapralowi Koskowskiemu, by zastąpił mnie w charakterze dowódcy i udałem się do posterunku.

    [​IMG]

    Generał

    Szybko szedłem po metalowych schodach na dużą platformę na której na początku służby razem z dwoma przyjaciółmi skleciliśmy budynek strażnicy i zbrojowni. Otworzyłem drzwi i wszedłem do pomieszczenia, gdzie oprócz pułkownika znajdowało się jeszcze dwóch nieznanych mi zupełnie mężczyzn.
    - Panie pułkowniku, strzelec Eryk melduje się!
    - Witaj moje dziecko – powiedział pułkownik i usiadł na swoim fotelu – Ci panowie, to moi przełożeni. Generał Beynar i major Kim, z Bractwa Stali.
    - Widzę, że masz dobrych ludzi pułkowniku – uśmiechnął się major – A więc, strzelcu, będziesz miał pierwszą poważną robotę.
    - To znaczy panie majorze?
    - To znaczy, że masz zadanie poza osiedlem. Tak, tak nie przesłyszałeś się – stwierdził major widząc moją zdziwioną minę – A teraz spójrz na mapę w moim PiPBoy’u – wyciągnął rękę i nacisnął przycisk na przetykanej obudowie urządzenia. Tu jest „Pole Minowe” dawne Skotniki, czy jakoś tak. W czasie wojny nasi zrąbali tam dwa śmigłowce Chińczyków i Ruskich. Zestrzeleni mieli mnóstwo amunicji i okopali się w osadzie. Potem rozwalili większość mieszkańców, ich dobytek rozkradli, a samą wieś zaminowali tak, że nie można było przez nią przejść. Generał Beynar walczył z Rosjanami, pod Skotnikami…
    - Wystarczy majorze – przerwał generał – Jesteś jednym z naszych najlepszych ludzi. Pracuj tak dalej, a niebawem dostaniesz własny oddział patrolowy, chociaż to zajmie Ci jeszcze trochę czasu… Nim dojdziesz do odpowiedniego stopnia. A teraz wybacz, mam siedemdziesiąt lat, więc usiądę… Ten wiek… ma swoje prawa – generał lekko opadł na wygodny fotel i poprawił mundur – Jesteś po szkoleniu minerskim i zwiadowczym, zgadza się?
    - Tak jest panie generale.
    - A więc słuchaj. Dwa tygodnie temu posłaliśmy tam patrol wyposażony w dwa samochody opancerzone. Liczyliśmy, że to wystarczy, ale okazało się, że nieprzyjaciel, lub nieprzyjaciele – być może grasują tam bandyci, musisz brać to pod uwagę, obrzucił naszych granatami. Chłopcy majora Kim’a wycofali się na pobliskie wzgórza i przeczekali do zmroku. Potem małymi grupkami uderzyli na „Pole Minowe” oczywiście ponieśli ciężkie straty, jednak stwierdzili, że poziom radiacji jest tam w normie. Ponadto stwierdzono, że większość domostw pomimo zniszczeń, które dokonały się w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat, od dnia ich opuszczenia przez mieszkańców, nadaje się do zamieszkania. Osada jest dobrze położona, moglibyśmy założyć tam posterunek i przygotować się do stworzenia kolonii, ale najpierw musimy posłać tam zwiad i minerów, w celu sprawdzenia tego… bałaganu – generał nabrał powietrza w płuca – Przechodząc do meritum. Skoro ludzie majora Kima dostali łupnia, oznacza to, że ktoś obserwował drogę z Łodzi. Jeśli działa tam banda, to nie zwrócą uwagi na jednego człowieka, zgadza się?
    - Teoretycznie tak – przyznałem rację generałowi. Podskórnie czułem, że czeka mnie doprawdy „ciekawe” zadanie.
    - Doszedłem więc do wniosku, że trzeba tam posłać jednego żołnierza bractwa, w cywilnych szmatach, który nie zwróci na siebie uwagi bandy. Przeprowadzi on zwiad, i stwierdzi, czy w okolicy działają bandyci, czy też panuje spokój. Jeśli potwierdzą się nasze przypuszczenia, to po powrocie złoży nam meldunek o stanie „Pola Minowego”. Przy okazji… Na środku wioski, jest plac zabaw. Jeżeli uda Ci się przeprowadzić całą akcję… pozytywnie… to dobrze byłoby, gdybyś wystrzelił stamtąd racę lub flarę.
    - Rozumiem.
    - Po prostu, gdybyś został ranny po drodze, lub został zmuszony do walki przez bandy, gdzieś pomiędzy naszymi posterunkami w Zgierzu, a „Polem Minowym” to będziemy mogli posłać tam oddział zwiadu, albo wóz z zaopatrzeniem. Rozumiesz, co mam na myśli?
    - Tak jest.
    - Dobrze. Masz teraz dwie godziny do końca służby. Sprawdź kupców przed bramą i zajrzyj do Moiry, podobno chce złożyć skargę na zachowanie jednego z mieszkańców – Błażej wstał z miejsca i podszedł do swojego prywatnego sejfu – Wyruszasz jutro rano. W nocy nie masz obowiązku pełnienia służby. Acha – dodał po krótkim namyśle – nie możesz iść tam w pancerzu rekruta, zresztą i tak nadaje się tylko do miasta. Dziurawy jak sito… Masz tu kompletny wzmocniony kombinezon ze Schronu 101. Popularny wśród miejscowych cywili. Weź też pistolet. Tubylcy nie chodzą z karabinami – to mówiąc wcisnął mi do ręki małe zawiniątko i kaburę z pistoletem 10 mm – Amunicję masz?
    - Mam. Dwadzieścia dziewięć pocisków.
    - To będą… dwa magazynki. Powinno ci wystarczyć. Propo – dodał po chwili Błażej – Nie możesz tam iść z gołą głową. Promienie słoneczne wywołają migrenę. Założysz ten hełm motocyklowy. „Orzeszek”.
    - Jasne pułkowniku. Coś jeszcze?
    - Nie, wracaj na służbę.
    - Rozkaz.

    [​IMG]

    Wyszedłem przez główną bramę z miasta. Na „przedmieściu” jak zwykle zresztą kręcili się drobni handlarze. Niezbyt za nimi przepadałem, wolałem jednak podpytać niektórych z nich, o mój cel podróży. Jako pierwszy w oczy rzucił mi się Wrona, stary łobuz, który razem ze swoją kochanką prowadził obnośny biznes na plecach swojego brahima.
    - Ej, Wrona, chodź no tutaj! – zawołałem poprawiając biały kitel, który zakładaliśmy podczas pobierania podatków wwozowych do Zgierza – Co przywiozłeś?
    - To co zwykle, szeryfie – zaśmiał się handlarz – Trochę starych szmat, parę nowych pancerzy, trochę starej broni.
    - Dobrze wiem, że kłamiesz, ale niech ci będzie – uśmiechnąłem się pod nosem – To ile jetu, tym razem chowasz w kieszeniach?
    Wrona skrzywił się niechętnie i wziął mnie pod ramię. Spokojnie odeszliśmy na bok. Czułem, że jego dziewczyna odprowadza nas wzrokiem, czyżby podejrzewała, że my… zresztą mniejsza o to co podejrzewa ta wagabunda. Podobno w Łodzi, a raczej tym co było niegdyś Łodzią można ją było mieć, za garść pestek** do automatu, albo dobry granat. Dopiero pod jego wpływem zrobiła się z niej taka święta, że nie podchodź. Teraz wlepiła we mnie nienawistne spojrzenie i mamrotała coś pod nosem. Spojrzałem w jej stronę i bezczelnie uśmiechnąłem się. Tak, to musiało doprowadzić ją do prawdziwej pasji, bo niechętnie kopnęła truchło zmutowanej mrówki, które spoczywało pod ich brahimem.
    - Skąd wiesz, o towarze? – zapytał spokojnie Wrona – Niech zgadnę, Majer Ci powiedział?
    Majer był naprawdę biednym człowiekiem. Nigdy nie należał do zamożnych jednak, odkąd Spowiednik, otworzył tą swoją sektę, stracił wszystko. Spowiednik był kiedyś szulerem, a Majer, jak by to powiedzieć bardzo lubił grać w karty, lubił ten zgubny sport do tego stopnia, że podczas jednej z partii postawił swój dom. Niby nic ciekawego, parę ścian i automat do przygotowywania żywności, że o sprzęcie do oczyszczania wody nie wspomnę, ale przynajmniej na łeb nie kapało i słońce nie prażyło w ciągu dnia. Majer oczywiście przegrał – potem okazało się, że Spowiednik oszukiwał, ale nikt nie miał dość odwagi, aby mu o tym przypomnieć. To były czasy, gdy Bractwo Stali nie kontrolowało jeszcze Zgierza i działy się tu różne, godne pożałowania rzeczy.
    - Nie, to nie sprawka Majera – odparłem, sięgając do kieszeni po papierośnicę – Zapalisz?
    - Dziękuję – Wrona chciwie złapał papierosa i odpalił od małego ogniska, przy którym wieczorami zatrzymywała się straż – W takim razie kto?
    - Spodziewasz, się, że będę wydawał swoich informatorów? Jet nie jest zakazany przez Bractwo. Jest na niego nałożone wysokie cło, które czyni handel nie opłacalnym, bo przecież nikt nie da ci 300 tysięcy za jedną działkę, co?
    - Tak, masz rację. Więc jak będzie wyglądać moja kara?
    - Powiedzmy, że opowiesz mi o kilku kwestiach…
    Wrona skinął głową.
    - Mogę podejść do Ani?
    - Jasne, tylko wracaj szybko.

    [​IMG]

    Ania. Ta jego kochanka była naprawdę ładna, chociaż nie było tego widać pod grubym skórzanym pancerzem. Na plecach miała rosyjski, albo chiński karabin automatyczny. Całkiem dobra broń, choć w kobiecych dłoniach spodziewałbym się raczej „dziesiątki”, a nie takiej armaty. Wrona szybko wrócił i ściskając w zębach papierosa powiedział:
    - No, to jestem gotów. Co chcesz wiedzieć?
    - Opowiedz mi o miejscu znanym jako Pole Mionwe.
    - *****, chłopie! – na twarzy kupca pojawił się szyderczy uśmiech – nie chcesz mi, chyba powiedzieć, że idziesz tam po złom! Dobra, chciałeś informacji, to ją dostaniesz. To miejsce nie bez przyczyny nazywa się Pole Minowe. Ocalało tam parę domów i ruiny jakiegoś wysokiego budynku, po środku osady, a raczej jej resztek jest tam plac zabaw z karuzelą i tak dalej, ale nikt się tam nie zapuszcza.
    - Dlaczego?
    - Z dwóch przyczyn – po pierwsze tam straszy, po drugie… miny są tam dosłownie wszędzie. Podobno nawet ocalałe domy są obłożone materiałami wybuchowymi.
    - Dalej…
    - Parę dni temu byli tam twoi chłopcy. Pojechali dwoma samochodami opancerzonymi. Nie zdążyli nawet zabezpieczyć terenu, gdy w ich stronę poleciał grad kul. Ich wóz wysadzili z przenośnej wyrzutni atomówek, a potem zmusili do ucieczki za wzgórze. Wieczorem żołnierze bractwa przeskoczyli przez pole ostrzału, a potem wdali się w walkę pomiędzy domostwami. Zginęło ich bardzo wielu, ale…
    - Ale?
    - Nikt nie odnalazł ich ciał.
    - Po prostu trafili na bandę. Bandyci to często także kanibale – stwierdziłem uśmiechając się pod nosem – Nic w tym dziwnego, zamiast polować na jaszczurki, wiewiórki i gekony polują na ludzi.
    - Rób co chcesz, ale jeśli ci życie miłe to tam nie idź – stwierdził Wrona wzruszając ramionami – wiesz, że musieli posłać po waszych ludzi dwa wirnikowe? Oba wróciły podziurawione jak sito. A to o czymś świadczy. Jakby co ostrzegałem…
    Na koniec naszej rozmowy dostałem od Wrony parę stimpaków i tabletek Rad X. Okazuje się, że nasz drogi handlarz taszczy ze sobą nie tylko łachy, żarcie i amunicję (no i Annę), ale także prochy. Oj, coś czuję, że przy następnej okazji będę zmuszony przyjąć od kolegi Wrony pieniężny wyraz wdzięczności. Wróciłem za mury miejskie. Bez słowa minąłem nasz posterunek, przeszedłem obok jadłodajni „Cynowa Latarnia”, gdzie siedział tylko Sokół, jeden z okolicznych zbieraczy złomu. Ciągle chodził w tej swojej wielkiej czapce łowcy burz, więc nie trudno było go rozpoznać. Na mój widok uśmiechnął się tylko i splunął na bar resztką ogona jaszczurki…

    [​IMG]

    Moira, miss miasta to to nie jest

    Wszedłem teraz na jedną z metalowych platform położonych nad kliniką Doktorka. Drzwi do „Składu przy kraterze” były otwarte. W środku jak zwykle kręcił się Mel, lokalny poszukiwacz przygód, i oczywiście Moira.
    - Cześć Eryk – zawołała Mojra – Słyszałam, że wybierasz się poza miasto.
    - Doprawdy – uśmiechnąłem się – Wieści szybko się rozchodzą…
    - Jasne, słuchaj, jeśli znajdziesz jakąś minę, to ja bym ją chętnie kupiła…
    - E… ale po co Ci mina – zapytałem opierając się o potężną sklepową ladę – przecież nie będziesz kopała tamtego tunelu, ani wysadzała łach piachu, aby dostać się do miasta sprzed wojny…
    - Nie, po prostu interesuje mnie ich budowa i możliwość ponownego wykorzystania. Jeśli udałoby się je mi połączyć ze sobą i zakopać, to moglibyśmy odciążyć trochę bractwo w tej ciągłej walce ze stworami z Pustkowia.
    - Rozumiem. Zobaczę co da się zrobić.
    - Świetnie, może chcesz coś kupić?
    - Nie dzięki, muszę już lecieć, ale jak będę kupować zapasy zajrzę do ciebie – skłamałem i szybko wyszedłem na zewnątrz… Tak. Mel miał zupełną rację mówiąc, że ta dziewczyna jest lekko zwariowana.
     
  2. Barlow

    Barlow Znany Wszystkim

    Po pierwsze zmień czcionkę na falloutową. Taką jak ma Njuk w swoim AARze.
    Mimo to przeczytałem i nawet nawet; coś się zadziało. A Fallout Tactics przechodziłem jedną postacią - taki kozak byłem.
     
  3. Erich Topp

    Erich Topp Aktywny User

    Falloutową znaczy się jaką? :) Fallout Tactics jest "niezłe" ale pojawi się nieco później. Najpierw - F3
     
  4. Hamnis

    Hamnis Nowy

    Courier New

    Bo mniemam, że o to biega
     
  5. Milven

    Milven Ten, o Którym mówią Księgi

    NIE! Nie zmieniaj czcionki. To że Nuke tak ma nie oznacza, ze każdy piszący z Fallouta musi robić to samo! A tak poza tym, ten AAR jest lepszy od Nuke'owego, moim zdaniem.

    A to pole minowe... to chodzi o to miasteczko z F3? Bo o ile pamiętam, to był tam tylko jeden koleś, strzelający ze snajpy (Arkansas czy coś takiego)
     
  6. Barlow

    Barlow Znany Wszystkim

    TAK! Zmieniaj czcionkę. To że Nuke tak ma oznacza, ze każdy piszący z Fallouta musi robić to samo!
     
  7. Simoners

    Simoners Ten, o Którym mówią Księgi

    Barlow, a Nuke to wyrocznia i Bóg? Każdy niech pisze jak chce i co chce (chyba arr to ma być przyjemność dla piszącego).
     
  8. adammos

    adammos Guest

    Zdaje się, że to była ironia :rolleyes:.


    Czcionka obojętna, byle większa od obecnej ;)
     
  9. Nuke

    Nuke [heinkel intensifies]

    Ja mam tylko nadzieję, że w aarze nie będzie więcej F3, który z prawdziwymi Falloutami ma niewiele wspólnego...

    Co do czcionki - Fixedsys.
     
  10. Goliat

    Goliat Forumowy Mędrek

    No właśnie, mnie ten F3 już zniechęcił lekko... New Vegas jak najbardziej, ale trójka odpada... równie dobrze możesz dać Obliviona, będzie tak samo, ale z inną grafiką.
     
  11. Erich Topp

    Erich Topp Aktywny User

    Odcinek 1 "Rozkaz wymarszu cz. II"

    [​IMG]

    25 kwietnia 2127 roku,

    Rankiem założyłem przygotowany strój i zacząłem szykować się do drogi. Nie była ona bynajmniej taka prosta, jak mogło by się zdawać. Najpierw musiałem przejść obok zdemolowanej szkoły, w której zalęgli się bandyci, napadający na karawany i pojedynczych podróżnych. Byli bardzo niebezpieczni, głównie dlatego, że dysponowali dużą ilością broni automatycznej, a także pewnymi specjalnymi urządzeniami do zadawania przygodnym podróżnym bolesnej śmierci, takimi jak piły mechaniczne, miotacze płomieni, noże rzeźnickie… Jednym słowem pełen asortyment, co kto lubi i tak dalej. Następnie rozciągała się przede mną rzeka, a raczej dawne kanały ściekowe, wyłączone z użytkowania na początku lat dwudziestych zeszłego wieku. Teraz gdy bomby odsłoniły ich koryto, dosłownie się rozsypały, tworząc szeroki, długi na kilkanaście kilometrów strumień, w którym często pojawiają się drobne żyjątka. Nie trzeba oczywiście dodawać, że są całkiem kozacko napromieniowane. Pamiętam taką sytuację z początku służby – posłali nas na patrol z oficerem – zapalonym wędkarzem. Zachciało mu się zobaczyć, co pływa w kanaliku. No i wszystko byłoby dobrze, owszem złowił parę zmutowanych karpi, czy innych karasi. Zżarł wszystkie i kilka godzin później dostał taką dawkę promieniowania, że wypadły mu wszystkie włosy z głowy. Jego zastępca, w stopniu sierżanta, czy kaprala, nie pamiętam dokładnie wpakował mu kulę, a po powrocie do Zgierza, kazał nam podpisać papier, z którego wynikało, że pan dowódca i tak dalej… zastrzelony przez bandytów…
    Po raz ostatni poprawiłem kombinezon – wydawał się dobrze dopasowany, ale nigdy nie wiadomo – może pod wzmocnieniami i paskami ściągającymi znajdują się jakieś otwory, powodujące nieszczelność? Nigdy nie ufałem cywilnym łachom, sprawiają, że człowiek porusza się nieco szybciej niż w ciężkim skórzanym pancerzu liniowego żołnierza Bractwa, ale nic ponad to nie dają. Narzuciłem na plecy małą torbę, i powoli wszedłem do kuchni. Zdezelowana lodówka podłączona do miejskiej sieci elektrycznej strasznie buczała. No, nic będę musiał ją obejrzeć jak wrócę z Pola Minowego. Wyciągnąłem z niej kilka butelek z wodą i wrzuciłem je do torby. Zza kredensu wyjąłem miecz chińskiego oficera – wolę tym odpędzać kretoszczury i muchy mięsne, niż marnować cenną amunicję do karabinu myśliwskiego, albo pistoletu. Teraz przypasałem kaburę z moją starą dziesiątką. Na plecy włożyłem skórzany pokrowiec z karabinem i już miałem ruszać w drogę, gdy przypominałem sobie o małym prezencie z poprzedniego transportu Wrony. W kredensie na samym dnie leżało kilka porcji Jetu, parę pastylek Wygrzewu, no i oczywiście stały tam dwie butelki z wódką. Przez chwilę wahałem się, czy zabieranie prochów jest najlepszym pomysłem – oficjalnie żołnierze Bractwa nie mogli zażywać, ani posiadać nawet najsłabszych wersji narkotyków, poprawiających koncentrację na polu walki, ale w praktyce okazywało się, że większość placówek stojących w miastach zajmowało się albo produkcją, albo sprzedażą skonfiskowanego towaru. Sięgnąłem po Jet. Ostrożnie oderwałem papierowe zabezpieczenie i wciągnąłem narkotyk w nozdrza. Poczułem jak cały świat zwalnia, a skrzeczące radio zaczyna mówić coraz wolniej i wolniej. Powoli usiadłem na kanapie… Podniosłem leżący na podłodze chełm i powoli wsadziłem go na głowę… Uczucie spowolnienia ustępowało, wiedziałem jednak, że przez najbliższe trzy – cztery godziny będę bardzo wrażliwy na wszystkie bodźce zewnętrzne. Musiałem się spieszyć – była już szósta, a nie chciałem żeby zobaczył mnie ktoś znajomy – mógłby zacząć zadawać niepotrzebne pytania, albo odprowadzić mnie do dowódcy. Szybko wrzuciłem resztę prochów do tory i wyrzuciłem ją przez zsyp poza obręb murów miejskich. Otworzyłem drzwi domu i zbiegłem na dół po metalowej platformie. Z sąsiedniego domu wyszła Moira i nie zwracając nawet na mnie uwagi – tak przynajmniej sądziłem zamknęła drzwi mojego mieszkania. Klucz, tak jak zwykle wsadziła do kubka po kawie walającego się bez potrzeby koło drzwi wejściowych…

    [​IMG]

    Jerycho​

    Bramę minąłem bez większych problemów – na straży stał Jerycho, on też lubi sobie czasem zażyć tego czy tamtego, nie zwracał więc na mnie uwagi. Poszedłem najpierw do zsypu i zabrałem swój tobołek. Teraz w drogę. Szedłem pomiędzy skałami pokrytymi śladami kul, odłamków od granatów i żuwaczek zmutowanych mrówek, które gdzieś w okolicy uwiły sobie gniazdo. Pomimo wielu prób nie udało się nam go jak do tej pory odnaleźć, ale mimo to nie ustawaliśmy w poszukiwaniach – swoją drogą mrówki pomimo swoich zapędów do pożerania ludzi sąd dla nas całkiem pożyteczne – zajmują się na przykład problemem kretoszczurów, które gnieżdżą się na zsypie. Często w nocy słychać, jak te paskudztwa ryją pod murami miejskimi. Posyłamy wtedy za mury patrol z miotaczem ognia – żołnierze znajdują otwór wejściowy i wpuszczają do niego trochę ognia. Biedacy z okolicznych „rancz”, czy raczej ruin, próbują czasami coś jeszcze z tego wydobyć i włażą tam w poszukiwaniu trucheł, z których wykrawają kawałki mięsa, ale to k*****o niebezpieczna robota i decydują się na nią tylko najbardziej przybici ogólną sytuacją. Wyszedłem już spomiędzy skał, i kierowałem się w stronę ścieku, nazywanego przez nas rzeką, gdy spomiędzy krzaków wyskoczył w moją stronę wielki kretoszczur.

    [​IMG]

    Parszywe bydle rzuciło się już do ataku, ale w ostatniej chwili zdążyłem odskoczyć i wyciągnąć miecz. Paskuda ruszyła w moją stronę, ale tym razem to ja byłem tym silniejszym – zamachnąłem się mieczem i zdzieliłem mutanta między oczy ostrzem miecza. Zatrzymał się na chwilę i zrobił dwa kroki do tyłu – cios musiał zejść po czaszce, tylko go zamroczyłem. Cholera muszę się śpieszyć za nim się ocknie – uderzyłem ponownie, tym razem ciąłem od lewej do prawej – z cienkiej rany na klatce piersiowej trysnęła krew. Zwierzę podjęło kolejną desperacką próbę zranienia mnie – kretoszczur odbił się od ziemi i podskoczył w moją stronę – chciał zapewne obalić mnie na ziemię, ale i tym razem szczęście się do mnie uśmiechnęło – udało mi się wbić miecz pomiędzy łeb, a tułów – w ten właśnie powleczony cieniutką skórką kawałeczek, który wykrawa się dla kucharzy z Mosiężnej Latarni (głównie dlatego, że najlepiej płacą). Odepchnąłem na bok zwłoki i rozejrzałem się czy mogę spokojnie wyciąć trochę mięsa. W pobliżu nie było żywego ducha. Uklęknąłem przy zabitym zwierzęciu i dwoma szybkimi ruchami wyciąłem z jego boku kawał dobrego trochę tłustawego mięsa. Zawinąłem go w torbę foliową i schowałem do niesionej na plecach torby. Jeśli nie zdążę wrócić przed nocą to usmażę na ognisku i zjem przy ogniu.

    [​IMG]

    Z dodatkowym bagażem ruszyłem w dalszą drogę. Od wyjścia z miasta minęło kilka godzin zacząłem więc odczuwać głód. Wykorzystując sytuację – nikogo w pobliżu, żadnych śladów mutantów, ani tym podobnych paskudztw, zsunąłem się ku brzegowi rzeki, nazywanej przez nas Ściekiem. Oczywiście to tylko nazwa zwyczajowa. Większość zanieczyszczeń biologicznych użyźniło dno rzeki, a te chemiczne zdążyły zostać zneutralizowane przez radiację, która zabiła lub zmutowała większość stworzeń żyjących do tej pory w stawach i jeziorkach, które zlały się w wody tej naszej „rzeki”. Wyjąłem z torby kilka przygotowanych wcześniej porcji steku z bramima i zacząłem wolno rzuć twarde żylaste mięso. Nie było może zbyt smaczne, ale zwalczało głód, a żołądek przez kilkanaście godzin miał co trawić. Spojrzałem na rzekę. Rysowały się przede mną trzy możliwości przebycia tej przeszkody. Pierwsza – wymagała by obejścia zbiornika dookoła i przekroczenia go na odcinku, gdzie chował się pod warstwami ziemi, zależało mi jednak na czasie, a takie spacery zajmują trochę czasu. Na ominięcie zużyłbym jakieś – trzy może cztery godziny, a chciałem wrócić do siebie jeszcze przed zmorkiem. Druga opcja polegająca na przejściu po resztkach nawierzchni drogowej również nie wyglądała zachęcająco – głównie z powodu pułapek zastawionych przez bandytów na niektórych „wyspach” utworzonych przez sterty asfaltu i betonu. Trzecia – najkorzystniejsza to przepłynięcie tego bajora wpław. Co prawda woda jest napromieniowana, ale jak napiję się czystej i zagryzę pastylką na promieniowanie, wszystko powinno być dobrze. Uśmiechnąłem się pod nosem – podczas szkolenia w Bractwie dostaliśmy basen – pełen czystej chłodnej wody, w którym pływaliśmy w ramach ćwiczeń. Gdybym teraz mógł dostać coś takiego… Wyjąłem butelkę „Żytniej” i pociągnąłem dwa spore łyki. Poczułem przyjemne ciepło rozchodzące się po całym organiźnie – tak teraz pora na to drugie. Z kieszeni kombinezonu wyjąłem dwie małe fioletowe pigułki. Szybko połknąłem i już po chwili brodziłem w wodzie.

    Gdy byłem już na brzegu stwierdziłem, że licznik Gajgera zamontowany w PipBoy’u wskazał poziom napromieniowania ledwo przekraczający dopuszczalne normy. Cóż, będzie trzeba to kiedyś zbadać. Wyjąłem z drugiej kieszeni papierosa. Już po chwili chciwie wciągałem w płuca tytoniowy dym. Takich papierosów już nie ma....

    [​IMG]

    Zebrałem się i ruszyłem w dalszą drogę. Wchodziłem właśnie na zbocze przed jednym z kilku nasypów kolejowych, gdy tuż obok rozbitego czerwonego samochodu ciężarowego zauważyłem muchę mięsną. Ten mały padlinożerca jest naprawdę upierdliwy, zwłaszcza, że potrafi dość boleśnie kąsać, więc wyciągnąłem miecz i ruszyłem w stronę gada. Żerował właśnie na zwłokach kierowcy – swoją drogą leżały tu od wojny, więc zauważył mnie w ostatniej chwili, gdy przeciąłem go już na pół. Miałem teraz chwilę aby przyjrzeć się zboczu – porośnięte jakimś chwastem, tu i ówdzie uschnięte drzewa i parę dużych głazów. Właśnie te kamory martwiły mnie najbardziej – gdybym chciał mieć pod kontrolą przejście przez rzekę, zbocze i dobry dostęp do nasypu to ukryłbym się właśnie za nimi. Schowałem miecz do pochwy i wyjąłem z kabury pistolet. Jeśli ktoś chce mnie zaatakować, to proszę bardzo, jestem gotów…

    [​IMG]

    Szedłem teraz zdecydowanie wolniej. Dokładnie obserwowałem cały teren – wiedziałem co bandy robią z żołnierzami Bractwa. Kiedyś przywieźli do nas paru takich odbitych z ich obozowiska. Podziurawieni jak sita, ślady tortur, przypalania papierosami, łamania szczęki za pomocą kijów bejsbolowych, niektórym wyrywano nawet paznokcie, ot tak dla wymuszenia zeznań… Zatrzymałem się na chwilę przy małym głazie. Już miałem ruszać dalej gdy po lewej stronie zauważyłem jakiś ruch – spojrzałem w tamtą stronę, i tuż obok mnie przeleciał pocisk. Szybko oddałem strzał w tamtym kierunku i wymieniłem magazynek – teraz byłem gotów do odparcia ataku. Z ziemi poderwał się jakiś obdartus i ruszył w moją stronę z gazrurką. Pozwoliłem mu podejść bliżej i oddałem strzał bez mierzenia – pocisk przeorał mu ramię – na chwilę zwolnił – teraz z całej siły zdzieliłem go kolbą pistoletu w twarz upadł na ziemię. Tymczasem jego kolega wciąż marnował amunicję – jednocześnie w moją stronę ruszył trzeci bandyta groźnie wymachujący maczetą. Dobiłem pierwszego napastnika celnym strzałem i wymierzyłem do biegnącego w moją stronę napastnika. Przykucnąłem i strzeliłem dwa razy – bandyta upadł na ziemię. Teraz pora zająć się strzelcem, który zaczął powoli zbiegać ze zbocza nie przerywając strzelania w moją stronę – widać ma dużo amunicji. Zsunąłem się po zboczu nieco w dół i wyjąłem z torby karabin. Wycelowałem w korpus, wstrzymałem oddech i pociągnąłem za spust. Musiałem trafić, widziałem bowiem, że bandyta upadł na ziemię i wypuścił z dłoni pistolet. Ściskając w garści karabin podszedłem do pierwszego napastnika. Już nie żyła – dopiero teraz zauważyłem że to kobieta… Powoli wsunąłem rękę do kieszeni. Na dnie znalazłem kilka stimpaków i trochę „Wygrzewu”. Zabrałem ten skromny łup i podszedłem do drugiej ofiary moich strzałów – tym razem nie znalazłem nic godnego uwagi – trup nie miał przy sobie nawet papierosów. Ostatni jeszcze żył kucnąłem obok niego i przyjrzałem się jego ranom – paskudna sprawa – pocisk przeszedł przez brzuch rozrywając po drodze jego skórzany pancerz i powodując szereg obrażeń wewnętrznych. Rana obficie krwawiła więc posoka zalała mu już cały brzuch.
    - No, koleś – mruknąłem pod nosem – szkoda, że tak zabrudziłeś ten pancerzyk, bo przypadł mi do gustu.
    - ******* się, ********u.
    - O jaki miły – zaśmiałem się i wsadziłem rękę do kieszeni jego zbroi. Znalazłem tam parę naboi do dziesiątki, paczkę papierosów i co najważniejsze całkiem dobrą zapalniczkę Zippo. Wyciągnąłem jednego papierosa z paczki i wsunąłem go pomiędzy zęby. Spokojnie zapaliłem i zaciągnąłem się dymem – Chcesz?
    - Obstaw – szepnął. Było widać, że nie zostało mu już dużo życia, chyba zdawał sobie z tego sprawę, bo przestał się rzucać. Zaciągnąłem się jeszcze kilka razy i wsadziłem mu papierosa pomiędzy wargi – Dzięki. Nie wyglądasz na… tutejszego.
    - Jestem zbieraczem – usiadłem obok na małym kamieniu – Idę do Pola Minowego. Podobno rozbili tam patrol Bractwa.
    - Powodzenia – burknął zaciągając się petem.
    Spojrzałem na niego niechętnie. Zauważyłem, że obok głazu leży jego pistolet. Schyliłem się i podniosłem broń – przez cały czas bacznie mnie obserwował. Przez chwilę oglądałem pistolet – był naprawdę zużyty. Rączka i mechanizm spustowy były pokryte jakąś paskudną mazią, muszka i szczerbinka były pokryte rdzą, albo innym szajsem.
    - Nie dziwię się, że nie trafiałeś – powiedziałem – Kto ci dał ten złom.
    - Sam go sobie wziąłem zbieraczu… - nabrał powietrza w płuca i spojrzał na mój karabin – Znasz się na medycynie, zbieraczu?
    - Powiedzmy – mruknąłem kucając obok niego – Jak będziesz spokojnie leżeć, to umrzesz za jakąś godzinę.
    - Oszczędź… bólu – stęknął – I tak zginę…
    Skinąłem głową. Wyciągnąłem z torby miecz i przyłożyłem go do szyi bandyty. Podniosłem ostrze… Głowa opadła na tułów…

    [​IMG]

    Ruszyłem dalej. Bez przygód dotarłem do nasypu kolejowego. Panowała tam straszliwa pustka. Potem zszedłem niżej. Dalsza droga prowadziła pomiędzy wielkimi skałami, które wytyczały ścieżkę do pozostałości asfaltowej trasy prowadzącej do Pola Minowego. Kucnąłem za jedną z nich, nieopodal starej podstacji elektrycznej i zacząłem obserwować roztaczające się przede mną Pole Minowe. Miasteczko, a właściwie osada, rzeczywiście nie ocalało w całości. Było tu parę ocalałych domów i trochę spalonych do gołej ziemi ruin – starczały z nich teraz pojedyncze belki, nadając całemu miejscu ponury wygląd. Nieco dalej zauważyłem ruiny dużego murowanego budynku. Miał kilka kondygnacji. Domyśliłem się, że mogła to być jakaś biblioteka albo remiza strażacka. Parę takich budynków Bractwo przebudowało na posterunki – były bardzo wysokie i roztaczał się z nich dobry widok, ponadto konstrukcja była w wielu wypadkach nienaruszona.

    [​IMG]

    Rozejrzałem się po raz kolejny i stwierdziłem, że nie widać tam żywego ducha. Ostrożnie zszedłem na dół, do zakrętu drogi. Obok słupa wysokiego napięcia zauważyłem małe krzesełko, na którym leżał ludzki szkielet. Wyglądał na w miarę świeży – był tylko ogryziony z mięsa – robota kretoszczurów, kruków, much mięsnych i innych zmutowanych zwierzaków, których obecność podejrzewałem. Obok zwłok leżało parę paczek śrutu i wiatrówka – broń wydawana rekrutom Bractwa. Poza tym znalazłem jeszcze butelkę Nuka Coli Quantum, całkiem niezłego napoju energetycznego, wydawanego żołnierzom podczas treningów i dalekich patroli. Nie miałem więcej wątpliwości – to był jeden z nas. Zabrałem resztki jego skromnego dobytku. Jemu nie będzie to już potrzebne, a moi przełożeni obiecali dać mi dodatkowe pieniądze za każdy odzyskany egzemplarz broni zdolny do użycia. Przyjrzałem się tej jego wiatrówce – wyglądała całkiem nieźle, ostrożnie sprawdziłem czy jest nabita – o dziwo nie… Wrzuciłem ją do worka i ściskając w garści karabin myśliwski ruszyłem przed siebie. Na razie sporo min. Raz za razem deaktywowałem zapalniki zbliżeniowe naciskając odpowiedni przycisk na obudowie. Wszedłem do ruin spalonego domostwa, gdy tuż obok mnie padło kilka strzałów. Pociski wznieciły pożar zbiornika rozbitego samochodu, który eksplodując aktywował kilka min. Ruszyłem biegiem w stronę ruin murowanego budynku.

    [​IMG]

    Na razie nikt mnie nie atakował. Zatrzymałem się na resztkach klatki schodowej, gdy na trzecim piętrze zauważyłem jakiś ruch – to był jakiś staruszek ubrany w strój wykonany ze słabo wyprawionej skóry bramima, podobny do tego jaki nosili osadnicy mieszkający na okolicznych pustkowiach. On chyba też mnie zauważył bo jego twarz przybrała nieprzyjemny wygląd, szybko ściągnął z pleców karabin snajperski i wymierzył go w moją stronę.
    - Coś za jeden ********u?
    - Jestem zbieraczem. Nie strzelaj, chcesz mnie ***** zabić?
    - A żebyś ***** wiedział – warknął i strzelił. Poczułem jak pocisk przeorał mi lewe ramię. Upadłem na ziemię, wciąż jednak ściskałem w ręku karabin – skoro ten skubaniec chce się tak bawić, to proszę bardzo… Jego snajperka zacięła się, nie mógł więc mnie dobić tak od razu. W czasie gdy mocował się z zamkiem udało mi się wycelować – mierzyłem w głowę, ale drżenie rąk spodowdowane niedawną raną sprawiło, że chybiłem – raniłem go w bark.

    [​IMG]

    Upadł na ziemię i zaczął głośno przeklinać. Miałem teraz trochę wytchnienia. Zsunąłem się ze sterty gruzu na której leżałem i przywarłem do betonowej ściany. Pospiesznie wyciągnąłem z torby stimpaka i wbiłem igłę w ranę na ramieniu. Poczułem jak odzyskuję siły, a rwący ból ustępuje miejsca nieprzyjemnemu pieczeniu. Byłem gotów do wyrównania rachunków. Zarzuciłem karabin na ramię i wyciągnąłem pistolet, powoli przesuwałem się po schodach w górę, aż wreszcie dotarłem na drugie piętro gdzie znajdował się jego barłóg – jakiś brudny materac, parę skrzynek na amunicję, trochę nadpalonych książek, jakiś notatnik, przewody chirurgiczne, torba lekarska (cenny łup!). Starzec leżał na trzecim piętrze – wciąż celował w stronę sterty gruzu na którą upadłem gdy mnie ranił. Bez wahania strzeliłem mu dwa razy w plecy. Opadł na ziemię i wbił we mnie swój wzrok. Po chwili już nie żył. Wyjąłem z kieszeni starca kilkanaście naboi do karabinu snajperskiego. Broń nie była w najlepszym stanie, ale nadawała się do użytku. Zarzuciłem ją sobie na plecy i spojrzałem na panoramę opuszczonego miasteczka…

    [​IMG]

    Należało teraz zająć się tobołami starego. W skrzynkach na amunicję znalazłem dwie całkiem dobre nie uzbrojone jeszcze miny, które zabrałem dla Moiry, oprócz tego trochę pieniędzy, butelkę Nuka Coli i kilka bomb wiśniowych… Słodkich cukierków o smaku wiśni, które zanurzone w oczyszczonej wodzie eksplodują w szklance. Pod materacem znalazłem całkiem dobre łachy miejscowych osadników, które czym prędzej założyłem – w hełmie motocyklisty i kombinezonie ze schronu, wyglądałem jakbym dopiero co nawiał z psychiatryka. Ruszyłem w drogę powrotną, która przebiegała bez żadnych przygód. Pod mury miejskie dotarłem około siedemnastej, dowódca bez słowa odebrał ode mnie raport i pozwolił mi zachować karabin snajperski – „i tak się nam taki nie przyda” stwierdził. Wróciłem do domu i opadłem na wyro. Odwiedził mnie lekarz, żeby obejrzeć moją ranę, ale stwierdził że wszystko jest w porządku i po założeniu mi opatrunku wyszedł. Zostałem sam. W torbie poza łupami znajdował się także notatnik starca. Otworzyłem go na pierwszej stronie i zacząłem czytać.


     
  12. anomaly

    anomaly Znany Wszystkim

    Najbardziej mnie w tym AARze wkurza cenzura, ale to nie autora wina. Pisz dalej, dobrze ci to idzie :)
     
  13. Erich Topp

    Erich Topp Aktywny User

    Wiesz nie chcę dostać osta za omijanie autocenzora, to wolę być ostrożny. Jak chcesz, to mam jeszcze na dysku nieocenzurowaną wersję odcinka, niestety bez screenów.
     

Poleć forum

  1. Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych reklam.Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej.
    Zamknij zawiadomienie