Frankijska Zguba

Temat na forum 'CK II - AARy' rozpoczęty przez vantikir, 4 Luty 2016.

  1. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    Frankijska Zguba
    Słowem wstępu: Witam! Po dość długiej nieobecności, postanowiłem wrócić na forum, a do tego: skupić się na tym, co niegdyś sprawiało mi taką frajdę – pisaniu AARów. Niektórzy z Was mogą kojarzyć mnie z serii o Cesarstwie Łacińskim bądź Karolingach z Sycylii, styl mojego nowego dzieła będzie podobny. Ale, nie przedłużając już nudnego, autorskiego monologu, skupmy się na historii, którą pragnę przedstawić.

    Na sam koniec, dodam jeszcze cele i technikalia:

    Technikalia: posiadam wszelkie ważniejsze DLC, które pojawiły się do tej pory. (nie licząc Konklawe, niestety) Postanowiłem jednak grać bez włączonego Sunset Invasion. (nie przepadam za tym rozszerzeniem) Ponadto, posiadam część DLC mniej ważnych, jak portrety, itp. Zagramy w trybie Ironman.

    Cele:
    (te mogą się zmienić, w zależności od władcy i sytuacji, część z nich może wypływać z Waszych sugestii)
    - Opanowanie całkowicie księstwa Bretanii.
    - Złupienie jednego z ważniejszych miast: Rzymu bądź Konstantynopola.
    Zastanawiam się jeszcze nad kwestią religii, ale na dzień dzisiejszy nie wiążę z nią żadnych celów.

    Pierwszy odcinek z właściwej rozgrywki pojawi się w dzisiaj, w godzinach wieczornych.

    Cóż, skoro wstęp mamy za sobą, pozwólcie, iż opowiem Wam historię Hasteina i jego potomków.


    Prolog
    „W mrocznych czasach naszych, kędy zmagał się Pan nasz w srogim boju z pogany wszelkiemi, bożkowie plugawi wielu dobierali sobie czempionów, coby lud prosty i bogobojny ciemiężyli. Każden z nich z dalekich i srogich krain się wywodził, które w blasku Pańskim skąpane nie były. Tkwili oni zatem w grzechu, jeno krwi pragnąc, największemi żądzami pochłonięci, które nie przystoją prawym i sprawiedliwym i tym, w których Pan ma upodobanie. I przeszła ta plaga, niosąc diabelską pożogę do odległego Albionu, pustosząc szlachetne królestwa Sasów: Northumbrię, Anglię Zachodnią czy domenę króla Burgheda z Mercii, bezczeszcząc ziemię, którą pobłogosławiono w imię Pańskie, śmierć zadając wyznawcom Jego, ze szczególnym upodobaniem wybierając kapłanów na ofiary dla swych krwawych bożków: czyniąc wielu, nieustraszonych i świętych, męczennikami, którzy teraz siedzą po prawicy Pańskiej. Zaprawdę, nie spotkał dotąd świat chrześcijański większej plagi, niźli Wielka Armia Pogan – której to, zdaję się, braci pięciu przewodziło. Powiada się, iż w zemście, za zabitego ojca, przelewają krew, lecz, kto słucha poganina, ku jego słowom podstępnym, ucho swe nadstawia, ten grzech popełnia: poganin bowiem honoru nie posiada, jeno o przelewaniu krwi chrześcijan myśli i zaspokajaniu żądz swych, bezbożnych. Powracając jednak do kroniki dziejów naszych: pięciu tych braci było, a każdy straszliwsze miano od kolejnego posiadał. Najstarszy i jednocześnie im przewodzący zwany był Ivar Ragnarsson, o jakże straszliwym mianie: Bez Kości. Chwała Panu naszemu w Niebiesiech, iż nad jego pochodzeniem głowić się nie muszę… Drugiego z braci, Björna Ragnarssona, wołano Żelaznoboki – wój to był postawny, którego broń się nie imała, niby diabelską siłą odbita… Dalej, Halfdan Ragnarrson, znany jako Biała Koszula, zdobywca miasta, które nazywają York. Najbardziej podstępnym ze wszystkich braci był Sigurd Ragnarsson, najbardziej przez zło naznaczony, zwany Wężowym Okiem – wejrzenie jego ponoć zabić mogło, tak potwornym naznaczyły go plugawe bóstwa obliczem… Za nimi podążał ostatni z synów Ragnara – Ubba, najmniej wśród całej piątki znany, którego miano na ziemie nasze dotrzeć nie zdołało. Zmagania z piekielnymi braćmi to Krzyż wszystkich wierzących Saksonów, wyznaczony im przez Pana. Jednak i nas nie ominął gniew Pański: za słabe były starania Franków, zbyt podstępne ich knowania, zbyt próżni ich władcy, zbyt chciwi możni, zbyt gnuśny prosty lud: za grzechy nasze spotkała nas kara. Kara prosta, a jednocześnie druzgocąca i surowa. W swej nieomylności, poprzez ręce kolejnego z pogan, postanowił Pan zesłać ludom frankijskim – tedy zmartwieniem naszym jest wódz, którego nazywają Hastein…”

    Fragment „Kroniki Bretońskiej” pióra biskupa Gouedanau z Bayeux

    STRAPIONY OJCIEC
    Gotlandia, 44 lata przed początkiem rozgrywki.

    Szalała burza, jakby sam Thor zapragnął objąć Gotlandię we władanie.
    Obróciłem głowę, moje spojrzenie omiotło skromną izbę: przez drewnianą ścianę domostwa, po oparty o nią topór, zatrzymując się na kobiecie, skrytej w głębi pomieszczenia. Wszystko, co mnie otaczało, co właśnie obserwowałem, było moim osiągnięciem, czymś, do czego doszedłem poprzez własny upór i pracowitość. Dom, który zbudowałem. Sprzęty, które wykonałem by nie był pusty. Broń, która przynieść mi miała chwałę i miejsce u stołu Odyna. I najważniejsze z nich wszystkich: młoda i kochająca żona, niczym najwspanialszy okręt we flocie jarla, który dla niego zbudowałem, największa radość mojego życia.
    Na bogów! Mogłem uważać się za szczęśliwego i spełnionego człowieka. Tylko…
    Tylko jedno mnie martwiło. Mój syn.
    Kolejna z błyskawic przecięła niebo, rozświetlając mrok. Wsłuchałem się w huk, który przebrzmiał zaraz po oślepiającym błysku. Okazjonalny krzyk Thora i bębniące o dach krople deszczu były jedynym, co mogłem usłyszeć: w pomieszczeniu panowała złowróżbna cisza. Spojrzałem znów w kierunku Astrid. Pochylała się nad naszym największym zmartwieniem, wciąż mając nadzieję, iż bogowie nie odbiorą nam największego z naszych skarbów.
    Chociaż oboje wiedzieliśmy, iż wszelkie nadzieje są płonne.
    - Gorączka wciąż go trawi… - odezwała się Astrid, głosem łamiącym się od emocji.
    Odsunęła się od dziecka, trawionego przez chorobę. Stała, obrócona bokiem do mnie, tak drobna, tak krucha, tak bezsilna. Widziałem łzy w jej jasnych niczym niebo oczach i… I nie mogłem nic na to poradzić.
    Bezwiednie zacisnąłem dłoń w pięść,
    Astrid zbliżyła się i oparła dłoń o moją pierś, szukając u mnie oparcia. Objąłem ją niezdarnie, nie mówiąc jednak nic: jak mogłem ją pocieszyć?
    - Przepraszam… To moja wina. – wyszeptała dziewczyna – Urodzę ci innych synów, wielkich wojowników…
    Poczułem złość. Frustracja i bezsilność, podsycone jeszcze przez słowa żony, zmieniły się w przeraźliwy gniew, niemal równy temu, który mężczyzna czuje w bitwie… Odsunąłem się od żony i – wiedziony bardziej bezmyślną furią niż rozsądkiem – złapałem topór i wyszedłem na zewnątrz, prosto w nawałę deszczu i piorunów.
    - Dlaczego!? – wrzasnąłem, próbując przebić się przez huk piorunów – Dlaczego, Wszechojcze?
    To nie było sprawiedliwe. Mój syn, powalony przez chorobę, nim jeszcze zdążył posmakować prawdziwego życia… Krew z mojej krwi, która nigdy nie podniesie topora na wrogów, nie pozna radości budowania okrętu, nie przysporzy chwały swemu rodowi… Wkrótce furia minęła, zastąpiona całkowicie przez gorycz i zrezygnowanie. Zastygłem więc z toporem w dłoni, wystawiony na działanie szalejącej pogody.
    - Nie trap się, Sigurdzie, synu Brynjolfa! – usłyszałem nagle wołanie.
    Obejrzałem się i w następnym rozbłysku pioruna, ujrzałem wędrowca. Był wysoki, cały okryty czarnym, podróżnym płaszczem. Kroczył ku mnie, pewny siebie, nie zwracając uwagi na burzę ani topór w mojej dłoni.
    - Kim…? – zapytałem, ale wędrowiec powstrzymał mnie ruchem dłoni.
    - Rozmówimy się w środku! – rzekł mocnym głosem nieznajomy.
    Od słów wędrowca biła mądrość i pewność, których nie mogłem dokładnie określić: jakby aura, która go otaczała, sprawiła, iż postanowiłem go posłuchać i zaprosiłem go do swego domostwa. Nieznajomy wkroczył do izby, ja zaś zaraz za nim.
    - Witaj, Astrid, córko Helgi! – rzekł nieznajomy, skinąwszy głową mojej żonie, równie zaskoczonej jego obecnością, jak ja – Nie trapcie się. Waszemu synowi nie jest pisana śmierć.
    Mężczyzna zdjął kaptur, ukazując twarz poznaczoną wieloma bliznami, burzę siwych włosów okalających głowę, a także…
    Starzec przeszedł przez pomieszczenie, pochylając się nad naszym synem. Spojrzał na cierpiące dziecko swoim jasnym okiem. Patrzyłem jak zahipnotyzowany, gdy obcy mężczyzna unosił dłoń i kładł ją na czole dziecka.
    - Nie jest ci pisana śmierć od choroby, Hasteinie Sigurdssonie! – obwieścił uroczyście, mocnym głosem, starzec – Bogowie wyznaczyli ci inne szlaki do przebycia.
    Hastein Sigurdsson.
    Mój syn, mój następca, moja największa radość…
    Pobłogosławiony przez bogów.
     
    Artafrates i Nuke lubią to.
  2. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    Druga część prologu.

    POBŁOGOSŁAWIONY MŁODZIENIEC
    Algericas, kilkanaście lat przed początkiem rozgrywki.

    Dym, wszechobecny dym.
    Siwy, ograniczający widoczność niemal do minimum, gryzący. Zacisnąłem dłoń na toporze, uniosłem wyżej okrągłą tarczę, w każdej chwili gotów na atak wroga. Ten nadszedł nader szybko: z dymu wypadł wrogi wojownik, niemal natychmiast uderzając mieczem. Przyjąłem uderzenie rozpędzonego przeciwnika na tarczę, wbijając topór w jego odsłonięty bok. Mężczyzna wrzasnął, padając na kolano. Uderzenie tarczą zakończyło krótką wymianę ciosów. Jak najszybciej wyrwałem broń z jego ciała, próbując dostrzec kolejnych obrońców miasta w gęstym dymie.
    - Walhalla! – krzyczał ktoś na prawo ode mnie, przebijając się mocnym głosem przez bitewny zgiełk.
    Nie dzisiaj.
    Gdy tylko ta myśl przemknęła przez moją głowę, usłyszałem znajomy świst. Instynktownie się przygarbiłem, próbując wykorzystać tarczę jako osłonę, jednak strzała przeleciała wysoko nad moją głową: widocznie łucznik nie był w stanie dokładnie wymierzyć poprzez dym.
    Nie wiedziałem nawet, co się paliło. Wszystko wydarzyło się tak nagle: atak na miasto, walka na ulicach, wyrąbywanie sobie drogi do świątyni, a chwilę później – gryzący dym i rozpaczliwa próba zachowania życia. Starzy wojownicy mogli marzyć o chwale w bitwie i ucztach z Odynem, ja…
    Ja przedkładałem nad pośmiertną chwałę, namacalne łupy.
    - Walh…! – właściciel potężnego głosu znów próbował wznieść swój bojowy okrzyk, jednak ten wkrótce przeszedł w nieludzki wrzask.
    Życzenia się spełniają.
    - Hastein! – znajomy głos przebił się przez zgiełk, gdzieś za moimi plecami – Hastein!
    Wciąż ustawiony przodem do kierunku, z którego nacierali przeciwnicy, z wysoko uniesioną tarczą i toporem gotowym do uderzenia, zacząłem się wycofywać, krok po kroku, w kierunku właściciela głosu.
    - Jesteś! – nie musiałem widzieć twarzy Björna, zwanego Żelaznobokim, by wiedzieć, że się uśmiecha – Myślałem, że cię usiekli!
    - Nie tak łatwo mnie zabić! – wycedziłem, prawdopodobnie mijając się z prawdą.
    Chociaż o tym nie wiedziałem, bogowie postanowili sprawdzić prawdziwość moich butnych słow. Gdy tylko przebrzmiały, z dymu wypadło wprost na nas dwóch wojowników: jeden zbrojny w miecz, drugi zaś dzierżący włócznię. Miecznik, niesiony pędem, minął mnie, wpadając na Bjorna, który zablokował potężne cięcie drzewcem swojego topora. Nim zdążyłem zaatakować odsłoniętego przeciwnika, włócznik wykorzystał zamęt i przewagę, którą dawała mu dłuższa broń: wbijając ją w moją lewą nogę. Syknąłem głośno, przeklinając w duchu swoją nieuwagę. Na moje szczęście, grot nie przebił się na wylot, jedynie nieco zagłębiając się w ciele. Nim mój przeciwnik zdążył cofnąć broń, przybiłem ją do ziemi uderzeniem tarczy i zadałem dwa, szybkie uderzenia toporem: w pierś pechowego włócznika. Kiedy jego bezwładne ciało opadało na ulicę, schyliłem się i wyjąłem grot z rany.
    - Giń, psie! – warknął Björn, przypominając mi o drugim z naszych przeciwników.
    Ragnarsson pojedynkował się z miecznikiem, wciąż nie mogąc go powalić. Walka musiała być zacięta, obaj stali bowiem kilka metrów ode mnie, wciąż się przemieszczając w rytmie różnych cięć, bloków i wypadów. Dwaj wojownicy wymieniali cios za ciosem, w tempie, które dla mnie byłoby zabójcze: przez kilka sekund, obserwowałem ich pojedynek, zapominając nawet o bólu zranionej nogi. Nagle, dostrzegłem, iż Bjorn odsłonił się, wykonując finezyjny zamach…
    Dostrzegł to również obrócony plecami do mnie przeciwnik, z łatwością unikając topora wikinga i unosząc miecz do ostatecznego pchnięcia.
    Zapomniałem o bólu. Oceniłem odległość między walczącymi, a mną.
    Nie zdążę, nie ze zranioną nogą…
    Zacisnąłem dłoń na drzewcu topora, zważyłem go w dłoni, poprawiłem chwyt. Odetchnąłem głęboko, przypominając sobie ojca, uczącego mnie walczyć. Przymknąłem oczy i biorąc silny zamach, cisnąłem topór wprost w odsłonięte plecy miecznika.
    Wróg nagle wygiął się nienaturalnie, miecz wypadł mu z dłoni, opadł na kolana. Wtedy również dosięgnął go potężny zamach Bjorna, skracając miecznika o głowę. Ragnarsson zarechotał, zadowolony z wyniku walki.
    - Ładny rzut! – pochwalił, wyszarpując mój topór z ciała przeciwnika – Wypijemy dzisiaj twoje zdrowie!
    Postawny wojownik podszedł do mnie, dzierżąc dwa topory. Nim zdążyłem odpowiedzieć czy choćby odebrać swojej broni: z dymu przed nami, wyłonił się mężczyzna.
    Kapłan.
    Nie był to wojownik. Mężczyzna przemieszczał się na klęczkach, jakby próbował uniknąć walki, niezauważenie przedostać się pomiędzy walczącymi do bezpiecznego schronienia. Przyciskał coś do piersi, jakby chciał ochronić ten skarb za cenę własnego życia.
    Cenę tę przyszło mu zapłacić o wiele szybciej, niż mógł się spodziewać.
    Na twarzy Björna pojawił się szeroki uśmiech. Jednym susem przypadł do mężczyzny i – nim ten zdążył chociażby coś powiedzieć, osłonić się lub poderwać – wbił oba topory z rozmachem w jego plecy. Potężne uderzenie niemal przybiło nieszczęśnika do ziemi. Kiedy Ragnarsson oczyścił ostrza broni o szaty kapłana, ja odsłoniłem rzecz, którą próbował ochronić.
    - Księga? – parsknął Björn – Zostaw to, Hastein. Słaby łup.
    Przyjrzałem się bogato zdobionej księdze. Björn miał rację – nie było to ani złoto ani srebro, ale…
    Ale to w końcu pierwszy łup.

    ŚLEPY WIEDZĄCY
    Uppsala, kilka lat przed rozpoczęciem rozgrywki.

    Jeden, szybki ruch. Machinalny. Palce gładzące wciąż i wciąż, raz za razem, gładką powierzchnię run, trzymanych w dłoni. Wyryte na nich symbole, delikatnie odznaczające się na płaszczyźnie kości. W myślach: ich obrazy, zdawałoby się – dawno zapomniane – a jednak równie żywe, co w pierwszym dniu, kiedy zacisnęła się na nich ta sama dłoń, wtedy jeszcze silna, teraz wysuszona i pokryta zmarszczkami.
    Oczekiwanie. Przyjdzie. Bogowie powiedzieli. Trzeba czekać. Tak.
    Nieśmiało malujące się uczucie. Zniecierpliwienie? Dziwne. Ten, który całkowicie oddał się bogom, nie mógł go czuć. To było coś obcego, co znane było młodzieńcowi, który niegdyś walczył w wielu bitwach, przynosząc chwałę swoim…
    Delikatne skrzywienie ust. Czekać. W milczeniu. Bez wspomnień. On przyjdzie.
    Delikatny ruch, ledwo słyszalny, w oddali. Cała gamma nowych zapachów. Pot. Dym. Jadło. Krew. Słodki zapach krwi, bijący od mężczyzny, który wkroczył do pomieszczenia, sprawił, że cienkie usta zmusiły się do wysiłku, jakim dla nich był uśmiech.
    Przyszedł. Jest. Bogowie się nie mylili. Nigdy się nie mylą. Tak.
    - Jestem…
    Ponowne skrzywienie ust, gasnący uśmiech. Mężczyzna jest niecierpliwy. Musi okazać szacunek. Tak. Pokora wobec bogów.
    - Ofiara, Hasteinie Sigurdssonie! – ciche słowa, z trudem przechodzące przez wyschnięte gardło.
    Mężczyzna milknie. Przez chwilę słychać jedynie jego ruch, gdy płaci bogom za ich cenną wiedzę. Wszystko tak, jak być powinno. Z pokorą. Bez pośpiechu. Z należytym szacunkiem. Tak…
    - Przychodzisz… - znów, kolejne słowa, wymuszone, własne, nie zesłane przez bogów, a przez to: takie trudne – Bym opowiedział ci, co widziałem.
    Mężczyzna nie odezwał się. Prawdopodobnie skinął jedynie głową, w nic nieznaczącym ruchu, którego nie potrafiłem dostrzec. Ci młodzieńcy. Lekkomyślni. Myślący tylko o sobie. Bez szacunku. Tak.
    - Co mówią o mnie bogowie? – zadaje pytanie mężczyzna, nie do końca świadomy, jakie konsekwencje ono niesie.
    Nie potrafią obchodzić się z wiedzą, tak. Lekkomyślnie jej pragną, a gdy jest zdradliwa, obwiniają jedynie pokornego sługę bogów, ich głos i posłańca. Ruch dłoni, jedna z nich dotyka stołu, w rytuale powtarzanym setki, jeśli nie tysiące, razy. Druga pozwala runom potoczyć się po blacie, i zaraz je zakrywa.
    Mężczyzna nie rozpozna, co oznaczają święte znaki, to pewne. Ale trzeba pamiętać o zasadach, tak. Wszystko robić tak, jak chcieli tego bogowie. Nieposłuszeństwo jest srogo karane. Skrzywienie ust, palce badające pierwszą z run.
    Mgliste słowa, niewyraźne obrazy, splątane koleje losu i…
    Księga. Miasto. Drakkary, gładko sunące po tafli mórz. Starzec, tracący oddech, rozpaczliwie walczący o każdy haust powietrza…
    Nagłe ukłucie bólu w piersi.
    - Swoje przeznaczenie odnajdziesz w kraju Franków, Hasteinie Sigurdssonie! – ostatnie słowa, męczące, wysysające ostatnie z sił witalnych, których i tak było niewiele.
    Nieznaczny ruch w stronę mężczyzny, ciężki oddech, zmęczenie, coraz większe zmęczenie.
    Spełniony obowiązek wobec bogów.
    - Runy… Przekaż… Innemu! – ostatnie zdanie, wypowiedziane z ogromnym trudem, a po nim…
    Walhalla.
     
    Piterdaw, lysy, MrKowa oraz 1 użytkownik lubi to.
  3. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    ODCINEK I – Sny o wielkości

    Haesteinn z Nantes

    [​IMG]


    Władca Nantes 865 – 888
    Jarl Bertangalandu 888 – 890

    [​IMG]


    Opisywany bohater w całej okazałości.
    W czasie, gdy Wielka Armia Pogan maszeruje by pokonać wojska saksońskie, Hasteinn jest mężczyzną liczącym sobie niemal pięć dekad. Jest znanym w świecie wikingiem, doskonałym strategiem, którego specjalnością jest obrona. Jest człowiekiem bystrym, do tego również ambitnym i pracowitym, a także bardzo towarzyskim. Jedyną jego wadą jest zamiłowanie do pieniądza, które otwarcie określić można jako chciwość.

    [​IMG]

    Hasteinn chciał dorównać synom Ragnara. Zdobył uznanie jako łupieżca, brakowało mu jeszcze tytułu jarla.

    VIGDIS
    Lubiłam go obserwować.
    Każdego dnia, podążałam za nim jak cień. Wstawał bladym świtem, spod półprzymkniętych powiek, udając, że śpię, obserwowałam jego nagie ciało, lśniące w pierwszych promieniach słońca. Wszystkie blizny, których wypukłość moje dłonie znały już na pamięć. Patrzyłam, jak zakłada spodnie i koszulę, z każdym nowym ruchem skrywając pamiątki wielu bitew przed moim ciekawskim spojrzeniem. Kiedy wychodził, sama – szybko, by nie przegapić ani chwili z jego rutyny – ubierałam się w pośpiechu i wychodziłam z domu, który obrał za siedzibę wodza. Podążał zawsze tą samą ścieżką, bezszelestnie niczym duch, unikając towarzystwa innych: był małomówny, napotkanym poddanym odpowiadał jedynie krótkim skinieniem głowy bądź cichym pozdrowieniem. Zmierzał zawsze ku jednemu miejscu – strażnicy, jednej z wielu na wschodniej stronie palisady. Wkraczał na jej szczyt i zatrzymywał się w miejscu, w którym zwyczajowo stał wartownik: patrząc bez słowa na wschód, ku krainom Franków.
    Tamtego dnia, nie chciałam obserwować go zastygłego niczym posąg. Chciałam zrozumieć, przebić się przez jego chłód i dotrzeć do prawdy. Dowiedzieć się, dlaczego, dzień w dzień, podąża taką trasą by godzinami obserwować horyzont.
    Kiedy więc tylko zajął swoją pozycję, zbliżyłam się i – najciszej jak umiałam – stanęłam za jego plecami. Trwaliśmy chwilę w milczeniu, kiedy w końcu przemówił:
    - Frankowie… - rzekł, nie odrywając oczu od linii horyzontu – Zastanawiam się, kiedy nadejdą.
    Podeszłam do niego, kładąc dłoń na jego ramieniu.
    - Frankowie są słabi! – zaśmiałam się – Kiedy nadejdą, czeka ich śmierć.
    Nie odpowiedział, nie patrząc na mnie. Zdawał się całkowicie pochłonięty we własnych rozmyślaniach, nieobecny i niedostępny. Bywały dni, w których nie mogłam go zrozumieć, dotrzeć do niego. Pogrążał się w melancholii, patrząc na horyzont bądź wertując starą, bogato zdobioną księgę, w obcym języku, którego żadne z nas nie rozumiało.
    - Rzuć kośćmi… - powiedział nagle, obracając ku mnie głowę – To mnie uspokoi. Niech wskażą mi drogę.
    Kości. Z trudem opanowałam grymas, nie chcąc zdradzać mojej opinii na ich temat. Ponoć należały do jakiegoś kapłana i były prezentem, który otrzymałam od męża, gdy zdecydowaliśmy się związać. Mówił, iż posiadają moc, wskazują drogę, którą przebywa ten, który prosi o ich radę.
    - Ale… - próbowałam jeszcze zaprotestować, ale wiedziałam, jak to się skończy.
    Hastein ujął moją dłoń i obrócił się. W jego oczach ujrzałam determinację: podjął już decyzję i jakiekolwiek próby perswazji na nic się nie zdadzą.
    - Zrób to dla mnie! – powtórzył, przygarniając mnie do siebie ramieniem – Tylko raz.
    Sięgnęłam do woreczka, który nosiłam przy pasie, otwierając go. Wysypałam kości na dłoń, jednak uczyniłam to na tyle niezdarnie, iż część z nich przetoczyła się po niej i spadła na ziemię. Jednak…
    W momencie, w którym kości dotknęły dłoni, zobaczyłam...
    Pola bitew, palące się miasta, książąt i królów, padających od ciosu topora. Mężczyznę, ukąszonego przez węża, oraz kobietę, zanurzającą się w wodzie.
    Z tych wszystkich scen, jedna była wyraźna.
    - Twoim przeznaczeniem jest panować nad Bretończykami… - przemówiłam, zachrypniętym głosem, który zdawał się nie należeć do mnie.
    Hastein uśmiechnął się szeroko.
    - Tak się stanie, moja żono! – powiedział, po czym ucałował mnie delikatnie – Taka jest wola bogów.
    I chociaż nie rozumiałam zjawiska, którego doświadczyłam, nie potrafiłam rozsądzić czy to bogowie do mnie przemówili…
    Przynajmniej Hastein miał określony cel, coś na czym mógł się skupić, do czego mógł dążyć.
    A ja wiedziałam, w czym powinnam go wspierać.

    [​IMG]

    Wojaczka była czymś, co władca Nantes znał od zawsze, której poświęcał swoją każdą, wolną chwilę.

    ALAN
    Eksplozja bólu, instynktowne obniżenie ramienia, syk wydobywający się spomiędzy warg.
    - Tarcza wyżej! – rzucił twardo Hastein – Na polu bitwy byłbyś martwy!
    Pełne gniewu spojrzenie skierowane na postawnego wikinga. Łatwo mu było mówić! Był wysoki, rosły. Gęsta broda i długie włosy nadawały mu dzikiego wyglądu, było coś w jego oczach, co mnie przerażało. Jego ruchy były szybkie, ręka pewna, nigdy się nie cofał, napierając na przeciwnika do momentu, w którym go powalił.
    - Jeszcze raz! - powiedział spokojnie Hastein, unosząc tarczę i wykonując krótki zamach toporem.
    Skrzywiłem się, ponownie oczekując porażki. Uniosłem tarczę, dobyłem miecza i cofnąłem się kilka kroków, obserwując swojego przeciwnika. Wiking czekał, uśmiechając się półgębkiem. Co jakiś czas ponownie brał krótki zamach toporem, jakby sprawdzał moją cierpliwość.
    - No dalej! – zawołał – Nie mamy całego dnia!
    Wbrew jego słowom, sam nie ruszył do ataku, zastygł w swojej pozycji, gotów zarówno do natychmiastowego ataku jak i obrony. Cofnąłem się o kolejne dwa kroki, wciąż go obserwując. Wziąłem głęboki oddech i w kilku skokach, przebyłem dzielącą nas odległość. Pierwszy z moich ciosów, szybki wypad mieczem, Hastein zablokował tarczą i – niemal natychmiast, skontrował uderzeniem topora. Tym razem, byłem na to przygotowany. Schyliłem głowę i przerzuciłem ciężar ciała na drugą nogę, blokując uderzenie własną tarczą i jednocześnie napierając na przeciwnika barkiem. Wiking cofnął się, instynktownie unikając zwarcia, by zostawić sobie pole do manewru…
    Tylko na to czekałem.
    Gdy tylko Hastein ode mnie odskoczył, nie dałem mu nawet chwili na zachowanie obronnej pozycji. Szybko postąpiłem krok do przodu, wykonując pchnięcie. Wiking nie próbował zasłonić się tarczą, gwałtownym ruchem ominął ostrze i przygotował się do uderzenia toporem, w jego mniemaniu, kończącego pojedynek.
    Musiałem go rozczarować.
    Nim topór wikinga zdołał opaść, napotkał moją tarczę, zaś miecz oparł się o nieosłoniętą szyję Hasteina.
    - Jesteś szybszy niż myślałem! – zaśmiał się wiking.
    Opuściłem broń.
    - Miałem dobrego nauczyciela… - również się uśmiechnąłem – Ale… Dlaczego tak często ćwiczymy?
    Hastein również opuścił swój topór. Spojrzał na mnie, a także na osadę, widoczną za naszymi plecami.
    - Czy to nie oczywiste? – zapytał, wzruszając przy tym ramionami – Idziemy na wojnę. Bretończycy nie będą musieli kłaniać się Salomonowi…
    Spojrzałem na wikinga, nie do końca pewien, jak powinienem zareagować. Sam byłem Bretończykiem, ale… Wikingowie otworzyli mi oczy. Salomon był słaby. Hastein był silny. A silny pokonywał słabszego.
    - Pokłonią się przede mną! – zakończył Hastein.
    Skłoniłem głowę z szacunkiem. Nawet jeśli nie pałałem miłością do wikingów…
    Lepiej trzymać z silniejszymi.
     
  4. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    ODCINEK I - ciąg dalszy

    [​IMG]

    Podbój Bretanii się rozpoczął…

    [​IMG]

    Siły Hasteinna odniosły też pierwsze zwycięstwo nad przeciwnikiem.
    „Zaprawdę, wielką gnuśnością wykazali się możni bretońscy, wielce Pan nasz pokarał ich za intrygi wszelkie, za pychę i żądzę władzy, za dostatek, jaki dla siebie zachowali. Kiedy bowiem oni, w sporach swoich dawnych pogrążeni, własną krew przelewać zamierzali, kiedy trwali w zawiści strasznej, rany stare rozdrapując… Zesłał im tedy Pan nasz opamiętanie. I tak jak synowie Ragnara przetoczyli się przez ziemię saksońską, tak oto i wódz zwany Hastein i wojowie jego przetoczyli się przez władztwo pana prowincji, którą zwano Vannes. I stanęli mężnie Bretończycy, w obronie pięknej swej krainy i wiary naszej, w strasznym boju zwarli się z tą hordą piekielną. Powiadają, iże dni trzy i noce trwała ta batalia, krwawe żniwo zbierając wśród wyznawców plugawych bożków. Wielkie męstwo rycerskie na nic się zdało: oto przemogły hordy najeźdźców wojowników Bożych, gęsto ścieląc ich ciałami ziemię, której przysięgali bronić. Mało było jednak siłom wrażym zwycięstwa, mało im było chwały, mało im było żywotów, które odebrali: splugawili tedy ziemię świętą i ciała obrońców jej, straszliwe gusła odprawiając. A kiedy dzieło ich ukończone było, zwrócili się ku ludności zwykłej, w pień ją wycinając, za to tylko, iże przed bogami ciemnymi pokłonić się nie chciała. Vannes zaś ogień ich strawił – na pamiątkę wszystkim, którzy święty obowiązek walki z niemi podejmą, kąkol tę, zarazę, która ziemię tę toczy, chcąc wyplenić…”

    Fragment „Kroniki dziejów moich” brata Bernarda, zakonnika przebywającego na dworze Ludwika Akwitańskiego.

    [​IMG]

    Bogowie sprzyjali swemu wyznawcy – wkrótce miał narodzić się kolejny potomek Hasteinna.

    [​IMG]
     
    Piterdaw lubi to.
  5. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    VIGDIS II
    Wdech. Wydech. Wdech. Wydech.
    Rutyna pozwalała się uspokoić. Powtarzanie tych dwóch czynności pozwalało mi oczyścić umysł. A czystego umysłu potrzebowałam teraz najbardziej, jeśli naprawdę chciałam uczynić to, co zamierzałam. Obejrzałam się, po raz kolejny sprawdzając, czy jestem sama w pomieszczeniu. Wstałam z trudem, przechodząc do stołu, ustawionego w centrum ogromnej hali: tutaj gromadzili się goście Hasteina, gdy ten wyprawiał ucztę lub potrzebował rady swoich zaufanych doradców. Teraz, miejsce było nienaturalnie ciche i opustoszałe: mężczyźni wyruszyli na wojnę. Usiadłam na jednym z miejsc i sięgnąłem po worek, w którym skrywały się kości.
    - Robię to dla ciebie! – szepnęłam, kładąc drugą dłoń na brzuchu.
    Bałam się. Wizje, których doświadczyłam, pozostawiały więcej pytań, niż odpowiedzi. Czy naprawdę były realne? Czy to bogowie okazali mi swą łaskę? Dlaczego tak wielka moc zaklęta była w tych kościach? Dlaczego trafiły w moje ręce? Nie tylko ich tajemniczej natury się bałam – strachem napawało mnie to, co mogły mi pokazać. Przyszłość, ze wszystkimi jej konsekwencjami. Własną śmierć? Porażkę męża?
    Nie było czasu na wątpliwości.
    - Pokażcie mi moje dzieci! – przemówiłam, starając się panować nad głosem.
    Z tymi słowami, wysypałam kości na dłonie i wprawiłam je w ruch, pozwalając się im potoczyć po blacie długiego stołu. Zamknęłam oczy, gotowa znowu doświadczyć przebłysków przyszłości, jednak… Nic się nie stało. Żadnego obrazu, nawet najmniejszego przebłysku. Otworzyłam oczy, wpatrując się w kości, leżące nieopodal. To wszystko było jedynie grą mojej wyobraźni?
    - Co robisz, mamo? – kiedy tylko usłyszałam głos Ragnara, obróciłam się gwałtownie.
    Syn stał w wejściu do pomieszczenia, kierując na mnie swoje spojrzenie, niepewny czy może dostać odpowiedź na swoje pytanie – syn Hasteina był cichym i grzecznym dzieckiem, które czuło duży respekt wobec zarówno swych rodziców jak i „spraw dorosłych”.
    - Nic takiego, Ragnarze! – szybkim ruchem zgarnęłam kości, pragnąc je schować – Podejdź!
    I wtedy, kiedy tylko moje palce się z nimi zetknęły, znów to poczułam.
    Młody mężczyzna, zdejmujący zbroję i siadający na skraju ogromnego łoża. Nagły ruch za jego plecami i eksplozja bólu. Dwie, identyczne kobiety, rozstające się na przystani, każda z nich odpływająca innym statkiem, by nigdy się nie spotkać. Poważnie wyglądająca matrona, trawiona przez straszną chorobę i gasnąca, niczym wątły płomień świecy, zduszony przez podmuch wiatru. Młoda dziewczyna, której pierś przeszywa sztylet. A także zasuszona staruszka, umierająca w otoczeniu rodziny, z uśmiechem na ustach.
    Samotna łza, spływająca po policzku.
    - Mamo? – kiedy kości ukazywały mi prawdę, syn podszedł do mnie i oparł jasnowłosą głowę na moim brzuchu – Co się stało?
    - Nic, syneczku, nic… - wyszeptałam, głaszcząc go delikatnie po jasnowłosej główce – Wszystko w porządku.
    Przeznaczenia przecież nie można zmienić.
    Nawet, jeśli jest okrutne.

    [​IMG]

    Nawet do Nantes dotarły wieści o powołaniu przez cesarza Gwardii Wareskiej.

    [​IMG]

    Zbiegło się to w czasie z ostatecznym zwycięstwem Hasteinna i jego zdobyciem nowego władztwa – Vannes.

    [​IMG]
     
  6. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    Niespełna dwa lata później, wiking dołączył do swego władztwa Leon.
    „Potomków Karola Wielkiego obarczyć można winą za tak wielki sukces wodza Hasteina w podboju ziem bretońskich. Kiedy bowiem oni, podzieliwszy schedę po wielkim poprzedniku, toczyli między sobą spory, dzieląc to, czego zbudowaniu Karol poświęcił całe swoje życie, całkowicie skupieni na bratobójczych wojnach, wikińscy przybysze, który osiedli w Nantes, umacniali się – zaś, kiedy tylko poczuli się pewnie – ruszyli na podbój władztw osamotnionych, bretońskich władyków. Tak ich łupem padło Vannes, stając się w historii ziemi bretońskiej symbolem dotkliwej porażki, symbolem który wszak nie zainteresował braci panujących na tronach zachodniofrankijskim oraz akwitańskim. Hastein, całkowicie bezkarny, łupił zatem możnych bretońskich, wciąż był jednak czujny: król Salomon III Bretoński dysponował siłami, którym wiking nie był w stanie się przeciwstawić. Król ten nie traktował zagrożenia poważnie – wojowie Hasteina byli dla niego narzędziem, którym posłużył się w konflikcie z Robertem IV Mocnym, jedynie dzikimi najemnikami z dalekich krain, którzy pragną tylko złota. Hastein był jednak kimś więcej niż tylko łupieżcą, przybyłym do kraju Bretończyków po złoto, łupy i chwałę – kiedy po zajęciu przez jego wojsk Leon, przekonał się o tym Salomon, było już za późno – wódz wikiński dorównywał potęgą samemu księciu, pokonawszy niezależnych dotąd władyków. Ziemia bretońska została podzielona: Salomon i Hastein, rozpoczęli ostateczną walkę o panowanie nad całą Bretanią…”

    „O początkach jarlów Bretanii” pióra Alana de Rennes.

    [​IMG]

    Po podboju Leon, Hasteinn zdecydował, iż bogom należy się odpowiednia ofiara i wezwał swych towarzyszy broni na wielki blot.

    [​IMG]

    HASTEIN
    Świętowanie.
    Marnotrawienie czasu, strata dobrego jadła i trunku, by zadowolić ludzi, do których nie żywi się ciepłych uczuć, by podziękować tym, którzy ryzykowali życiem, wykonując swoją powinność, by zapewnić nieco rozrywki tym, którzy powinni skupić się na swoich obowiązkach, a wszystko to – urządzone za moje złoto.
    - Zdrowie naszego wodza! – zakrzyknął ktoś z końca sali.
    - Zdrowie! – dołączyło się kilku innych biesiadników.
    Uważnie obserwowałem każdego z nich, oceniając ich postępowanie w trakcie ostatnich wojen, które toczyliśmy. Jedni wsławili się w boju, ciesząc się z uczty i dokazując. Inni siedzieli bez słowa, w duchu opłakując bliskich i przyjaciół, których stracili. Siedzący najbliżej, również obserwowali otoczenie, szukając popleczników, z których pomocą mogliby mnie obalić.
    Tych chorobliwie ambitnych, najlepiej było trzymać przy sobie.
    - Wszystko gotowe! – odezwała się Vigdis, przyciągając moją uwagę – Czas na ofiarę.
    Spojrzałem na swoją żonę. Wyglądała pięknie, jak zawsze. Jednak coś się w niej zmieniło, coś, czego nie potrafiłem dostrzec, co było tak ulotne, tak nieuchwytne, że umykało mi, kiedy już myślałem, że udawało mi się to określić. Bił od niej chłód, którego wcześniej nie znałem, zdawała się nieobecna, jedynie półsłówkami odpowiadając podekscytowanemu Ragnarowi, zadającemu wciąż to nowe pytania na temat samej uroczystości i ofiary. Od czasu mojego powrotu z wojny z Bretończykami, zarówno żona jak i syn, zmienili się: a przecież to nie oni stawali przeciw wrogim zbrojnym, ryzykując życiem i przelewając krew, nie oni tracili przyjaciół i wiernych towarzyszy broni, nie oni odnosili rany, tak na ciele jak i na duszy…
    - Ofiara! – przypomniała Vigdis, przerywając moje rozmyślania.
    - Dziś ja chcę poprowadzić uroczystości. – odpowiedziałem, uśmiechając się lekko, na widok zaskoczenia, malującego się na jej twarzy – Niech słudzy przyniosą miód!
    Ostatnie zdanie wypowiedziałem głośno, adresując je do wszystkich obecnych. Odpowiedzieli rykiem aprobaty, całkowicie zagłuszając odpowiedź Vigdis. Moje polecenie wykonano szybko, wkrótce w moich rękach znalazł się róg, wypełniony miodem.
    - Za dobry rok i pokój! – przemówiłem, przechylając róg i opróżniając go – Za klęskę Salomona!
    Podałem róg stojącemu obok mnie biesiadnikowi. Ten napełnił go, a później – powtarzając toast – również go opróżnił. Róg i moje słowa wędrowały od gościa do gościa, aż do ostatniego z nich, Alana, Bretończyka, który niedawno zwrócił się ku naszej wierze.
    - Za dobry rok i pokój! – przemówił Bretończyk, gdy tylko poczuł na sobie moje spojrzenie – I za Hasteina, wybrańca bogów!
    Uśmiechnąłem się. Może było coś w tych słowach? Bogowie mi sprzyjali – zadałem swoim wrogom klęskę, zdobyłem wiele łupów, miałem syna, który mnie zastąpi…
    Co mogło pójść źle?
    - Czas na ofiarę! – przypomniała Vigdis.
    Skinąłem głową. Nawet, jeśli byłem ich wybrańcem, ofiara nie zaszkodzi.
    W końcu, bogowie bywali kapryśni.
     
    MrKowa lubi to.
  7. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    Katolicka ludność Nantes bardzo gwałtownie zareagowała na nauczanie żony Hasteinna.
    „Kędy rozgłaszać wiedźma z krain dalekich poczęła, iż zaprzeć się powinni Pana swego mieszkańcy Nantes, wystąpił mąż młody, Duchem Jego natchniony, o imieniu Asclettin, i rzekł: Jeden jest tylko Bóg, a On jest ze mną, tedy nie boję się plugawych bożków twoich. I taka moc od słów jego biła, że zebrali się wokół niego mieszczanie, a począł on mówić głosem mocnym, słowom wiedźmy zaprzeczając i chwałę Pana naszego rozgłaszając. I święty gniew wstąpił w mieszkańców Nantes i wystąpili przeciw wiedźmie szpetnej, w wielkim tłumie. Tedy, bojąc się o życie własne, haniebną ucieczką splamiła się, klątwę na lud pobożny rzucając. Tylko śmiechem odpowiedzieli mieszczanie, bo Pan był z nimi. Poszła wiedźma do męża swego, o dzielnych czynach dzieci Pańskich opowiadając. I gniew wielki ogarnął tego sługę czarciego, rozkazał tedy tych, którzy słuchali Asclettina, pojmać i wysłać na męki. Trwoga spotkała synów i córki Nantes, wielce bowiem byli sprawni kaci okrutnego poganina, wiele krwi przelali, w sposób wielce straszliwy. Samego męża pojmać chcieli, zesłał jednak Pan anioła swego, który we śnie Asclettinowi się objawił i przed zagrożeniem przestrzegł. Zbiegł tedy mąż święty, z rzezi haniebnej głowę unosząc. Ale cierpiał wielce, o nieprawościach władców pogańskich słysząc. Pozostawał na swym wygnaniu lat dziesięć, modląc się gorliwie, aby Pan pozwolił mu miasto rodzinne wyzwolić. I Pan usłuchał gorliwych próśb sługi swego – śmierć zsyłając na poganina i syna jego. I z ukrycia swego wyszedł Asclettin i ponownie wiernych z Nantes zgromadził, przeciw wnuczce pogańskiego władcy ruszając…”

    „Żywot świętego Asclettina” pióra brata Bernarda Węgierskiego

    [​IMG]

    Król Bretanii miał wielu zauszników na dworze Hasteinna… Bardzo niewielu z nich wiodło długi i spokojny żywot.

    HASTEIN II
    Gniew.
    Czający się gdzieś we wnętrzu, gotów wypłynąć żarzącym się płomieniem na powierzchnię. Jak śmieli? Słyszałem wiele o rzezi Yorku, okrucieństwach Ivara czy Ubby, wystąpieniach saskiej ludności przeciwko najeźdzcom z dalekich krain. Nie chciałem powtarzać ich błędów: pozwoliłem swoim poddanych zachować ich niedorzeczną wiarę, praktykować swoje śmieszne zwyczaje, wymagając jedynie jednego: lojalności.
    - Zdradziłeś swego wodza, Wigo! – przemówiłem do zebranych, w szczególności zwracając się do mężczyzny, którego za ramiona trzymało dwóch wojowników.
    W centrum Nantes zebrał się spory tłum. Mieszkańcy zebrali się na głownym placu, w milczeniu czekając na wynik zgromadzenia. Stałem na podwyższeniu, tak, by moje słowa bez przeszkód dotarły do wszystkich zebranych. Wigo, którego miałem osądzić, stał po mojej prawej stronie, bez słowa wpatrując się w tłum, który tworzył zwartą ścianę ciał naprzeciw niego.
    - Zdrada może być karana tylko w jeden sposób! – ponownie podniosłem głos, również wpatrując się w ludzi stojących przede mną.
    Ilu jest wśród nich buntowników? Ilu zwolenników Asclettina? Ilu tylko czeka, aż popełnię błąd, by podarować miasto Salomonowi?
    - Przygotujcie wszystko! – skinąłem na Alana, stojącego najbliżej.
    Młody Bretończyk jedynie skinął głową i wydał odpowiednie rozkazy. Wkrótce na placu ustawiono pień, przyniesiono mi także mój topór. Tłum obserwował działania Alana i moich wojowników w mileczniu, nie pochwalając mojej decyzji, ani też się jej nie sprzeciwiając. Apatyczna akceptacja była wszystkim, co mogłem od nich w tej chwili otrzymać. Ciche przyzwolenie.
    - Chcesz coś powiedzieć? – zapytałem jeszcze skazańca.
    Dwóch strażników poprowadziło Wigo ku pieńkowi. Mężczyzna spojrzał na mnie, później przeniósł spojrzenie na tłum, zatrzymał je na Alanie.
    - Śmierć poganinowi! – zawołał głośno – Niech żyje król Salomon!
    Nikt nie odważył się podnieść tego okrzyku. Odpowiedziała mu jedynie grobowa cisza. Zrezygnowany skazaniec położył głowę na pieńku. Zacisnąłem dłoń na toporze i podszedłem do Wigo, gotów w każdej chwili zadać cios.
    - Wodzu… - przemówił nagle Alan.
    Będzie chciał go uratować? Przekonać mnie, iż litościwy władca jest bardziej szanowany?
    - Pozwól mi to zrobić. – zakończył Alan, zaskakując mnie.
    Bez słowa, podałem mu topór. Bretończyk podszedł do Wigo i uniósł broń.
    - Dla zdrajców przewidziana jest tylko jedna kara! – powiedział jeszcze młodzieniec i wziął potężny zamach.
    Przez tłum przeszedł szmer, gdy głowa skazańca oddzieliła się od ciała po jego, wyjątkowo precyzyjnym, uderzeniu.
    - Prawdziwi Bretończycy są wierni wobec ciebie… - powiedział jeszcze Alan, oddając mi topór – Pamiętaj o tym, jarlu.

    [​IMG]
     
  8. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    W 873 roku, Hasteinn zdecydował się wyprawić na swego największego wroga – Salomona Bretońskiego. Do decydującego starcia doszło pod Redon, gdzie Bretończycy ponieśli klęskę.

    [​IMG]

    Wojna zakończyła się rok później, gdy syn Salomona (poległego w walce z wojskami Hainsteinna) pozbawiony został swego tytułu.

    ALAN II
    Kruki krążyły nad pobojowiskiem.
    Królowały na niebie, cierpliwie czekając, aż rozpocznie się ich uczta. Na lądzie zaś, królowali szabrownicy. Wojownicy Hasteina zaraz po bitwie, rozlali się po pobojowisku, niczym muchy, pragnące jak najszybciej obsiąść gnijące ciało. Obdzierali ciała pokonanych wrogów ze wszystkiego, co uznali za kosztowne bądź użyteczne, zgodnie przyjmując, iż pokonanym złoto bądź solidna broń się nie przyda.
    I ja byłem wśród nich, szukając odpowiedniego łupu.
    Przechadzałem się więc pomiędzy ciałami, które gęsto zasnuły pola Redon, obserwując uważnie każde z nich. W większości, byli to prości chłopi, wcieleni w zastępy Salomona rozkazem ich suwerena. Nie ich poszukiwałem: miałem nadzieję natknąć się na zastęp jakiegoś możnego, zdobyć chociaż solidną broń, być może sakwę pełną monet.
    - Pomocy! – usłyszałem nagle, ciszy szept, w swoim ojczystym języku – Pomocy…
    Zastygłem w bezruchu, uważnie obserwując pole. Wkrótce, dostrzegłem nieznaczny ruch wśród pobliskiej sterty ciał. Stąpając ostrożnie, ominąłem truchło konia, na którym ucztowały już kruki i zbliżyłem się do, wciąż żywego, rodaka.
    - Jestem… Zapłacę… - szeptał biedak.
    Kiedy się nad nim nachyliłem, od razu zorientowałem się, iż jest wysoko postawionym możnym. Teraz nie przestawiał się nad wyraz imponująco: długie włosy starca były zlepione zaschniętą krwią, ta wciąż sączyła się z rozciętego czoła. Jego jasnoniebieskie oczy błądziły w szaleńczym tańcu, nie byłem nawet pewien, czy mężczyzna mnie widzi. Jego zbroja była gustownie wykonana i na pewno kosztowna, Bretończykowi brakowało sił by zrzucić z siebie ciało innego, poległego towarzysza i wstać.
    - Królem… - szeptał dalej starzec – Salomon… Ja…
    Te słowa mnie uderzyły. Przyjrzałem się starszemu mężczyźnie ponownie, obrzuciłem spojrzeniem bogato zdobiony miecz przy jego boku i solidną zbroję, która uratowała mu życie. Więc… To był Salomon?
    - Nie jesteś moim królem! – warknąłem, dobywając topora.
    Jego oczy zatrzymały się na ostrzu i wypełnił je strach. Dziki i pierwotny strach kogoś, kto wie, że za chwilę spotka go śmierć.
    - Zaszczyty! Złoto! Ziemia! – próbował jeszcze wycharczeć.
    Wkrótce Salomon Bretoński przekonał się, iż nie interesowały mnie żadne z zaszczytów, jakie mógł mi zapewnić.
    Uznanie jarla: to było coś, czego pragnąłem.

    [​IMG]
     
    Ostatnia edycja: 4 Luty 2016
  9. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    Ironicznie, Hasteinn podbił Cornouallie kilka lat później, dzięki rebelii Alana, (syna Salomona) która osłabiła nowego księcia z rodu de Rennes.

    [​IMG]

    W trakcie kolejnego podboju Bretanii, jeden z synów obalonego wcześniej wasala Salomona, zapragnął odzyskać rodową siedzibę.

    [​IMG]
    „A działo się to wszystko po śmierci księcia Salomona, który zwykł tytułować się królem. Wielkie tedy nastało zamieszanie w Bretanii, wobec śmierci starego władcy. Sięgnął po władzę książęcą syn jego, Riwallon, jednak chciwość i ambicja trawiła serca możnych. I wystąpili przeciwko niemu Judicael z Rennes i hrabia Mortain. Nikt tedy nie stawił oporu wikingom, plądrującym ziemię bretońską, nikt nie zatrzymał ich śmiercionośnego pochodu. Wielu próbowało – nikt w polu wojów dzikiego wodza z Nantes pobić nie zdołał. Był wśród możnych jeden, który do poganina szczególną żywił urazę, młodzieńca owego zwano Louenan, syn Alfronda. Ten oto młodzian, obserwujący onegdaj upadek rodowego siedliszcza, bezsilnie patrzący jak w boju padają jego dziad i ojciec, jak poganin swe rządy na ziemi jemu należnej ogłasza, pod dowództwem swym zebrał wiernych sobie i tych, którzy wikingowi przeciwstawić się chcieli. Przemierzał on ziemie Riwallona, hrabiego Mortain i Judicaela, garnęli chętnie ochotnicy, by walczyć pod jego sztandarem – wielu bowiem za możnych ginąć nie chciało, a jedynie zemsty na hordach pogańskich pragnęło, tak za krzywdy dawne jak i w obronie wiary świętej. Stanęły hufce odważnego młodzieńca pod Quimper i tam spotkały się z wojami okrutnego, pogańskiego watażki. Stanęły naprzeciw siebie: armia Bretończyków, pełna zapału i gorliwości, nacierająca z modlitwą na ustach, a także armia pogańska, tocząca ziemię bretońską od wielu wiosen – i tak oto, na polu pod Quimper, w boju zajadłym i strasznym, legł kwiat bretońskiej młodzieży… Samego zaś ich wodza los gorszy spotkał…”

    Fragment „Kroniki dziejów moich” brata Bernarda, zakonnika przebywającego na dworze Ludwika Akwitańskiego.
     
  10. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    Rok 882 okazał się smutnym dla Hasteinna – zmarła jego żona. Mężczyzna nigdy więcej się nie ożenił ani nie wziął konkubiny.

    VIGDIS III
    Zimno, wszechobecne zimno.
    Bezsilność i niemoc, choroba, wysysająca siły, przykuwająca do łoża, nie dająca nawet chwili na zebranie myśli czy odpoczynek. Błądziłam wśród majaków, nie potrafiąc już rozróżnić własnych odczuć, od tego, co pokazały mi kości. Namalowana przez nie tkanina wypełniona zdarzeniami, które dopiero miały nadejść, mieszała się z mrokiem komnaty. Wiele uczuć, które nie mogły być moimi, mieszało się z bólem, gniewem i bezsilnością.
    Jedynie zmęczenie i straszliwy chłód były czymś, co mogłam wziąć za pewnik.
    Moi jedyni towarzysze.
    Ciche pukanie do drzwi mojej komnaty również wzięłam za coś nienaturalnego. Delikatny dźwięk wydawał się nieautentyczny, nie na miejscu, nie pasujący do moich, chaotycznych myśli. Kiedy jednak drzwi otworzyły się i ujrzałam Ragnara przestępującego próg pomieszczenia, największym moim pragnieniem było, by ten obraz był prawdziwy.
    - Matko? – w głosie syna brzmiała troska, gdy zbliżał się do mojego łoża.
    Próbowałam odpowiedzieć, ale żadne ze słów nie chciały przejść przez ściśnięte gardło. W milczeniu obserwowałam syna, który zbliżył się i stanął nade mną, obrzucając mnie spojrzeniem swoich jasnoniebieskich oczu, w których odbijały się zaskoczenie i troska.
    - Długo nie opuszczałaś komnaty… - syn zwiesił głowę, jakby próbując się usprawiedliwić – Pomyślałem, że coś ci się stało.
    Chciałam odpowiedzieć, ale ponownie żadne ze słów nie chciały przejść przez gardło. Tak dobry chłopiec… Nieśmiały i miły, a przez to: w oczach współtowarzyszy, słaby. Nie będzie miał łatwego życia wśród wojowniczego ludu swego ojca… W moich oczach znów zalśniły łzy, gdy przed oczami pojawiła się scena jego śmierci.
    - Matko? – syn nachylił się nade mną, dotknął mojego czoła – Jesteś rozpalona!
    Co? Nie, musiał się mylić. Ten chłód, to straszne zimno…
    - Przyniosę ci wody… - z tymi słowami, syn oddalił się.
    Wraz z jego zniknięciem, pojawiło się zaniepokojenie. Czy mógł być częścią majaku? Może nigdy go przy mnie nie było? Przymknęłam oczy, na krótką chwilę, by zaznać choć trochę odpoczynku. Choć trochę…
    - Straciła przytomność! – mówił znany, kobiecy głos, z wyraźnym przejęciem.
    - Wezwijcie mego ojca! – usłyszałam również Ragnara, przemawiającego władczym głosem.
    Otworzyłam oczy. Pochylała się nade mną kobieta, jedna ze służek, poczułam jej dłoń na swoim czole. Po chwili, z mroku za jej plecami wystąpił Ragnar, przytykając mi coś do ust. Ich obraz zlewał się z wizją umierającej staruszki, tak przecież różnej ode mnie…
    - Pij, matko… - przemówił łagodnie Ragnar.
    Dopiero po chwili zorientowałam się, iż młodzieniec podaje mi wodę, o której wcześniej wspomniał. Zaczęłam łapczywie pić, zwilżając gardło.
    - Nie czuję się… - przemówiłam cicho, gdy tylko zaspokoiłam pragnienie – Nie czuję się najlepiej.
    Znalazłam w sobie odrobinę siły i wskazałam na worek, w którym schowałam runy, leżący na stole, w głębi pomieszczenia. Ragnar obejrzał się i jego spojrzenie również padło na źródło wszelkich moich nieszczęść.
    - Uważaj na nie, synu! – ostrzegłam go.
    Spojrzał mi w oczy, nie rozumiejąc. Widziałam w nich strach, strach przed tym, co przyniesie przyszłość, strach przed stratą, Ale byłam pewna, że mój chłopiec sobie poradzi, nie da się zwieść pragnieniu poznania własnej przyszłości i przeznaczenia, nie sięgnie po ich zdradliwą moc. Mogłam teraz zamknąć oczy i…
    - Matko? – poczułam dłoń Ragnara na swoim policzku, ale ten dotyk był odległy, nienaturalny, nieistniejący.
    Wystarczyło zamknąć oczy i zasnąć.
    Pogrążyć się w… Długim i błogim śnie.
    I się nigdy nie obudzić.

    [​IMG]

    W rok po śmierci matki, w wiek męski wkroczył Ragnarr Hasteinnsson.

    [​IMG]
     
  11. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    Z tej okazji wyprawiono blot. W trakcie uroczystości, pokonany kilka lat wcześniej Bretończyk złożony został w ofierze.

    RAGNAR I
    Zebraliśmy się przed świątynią.
    Ojciec stał po mojej lewej stronie: górując nade mną, posępny i milczący, niczym posąg. Zmienił się od czasu śmierci matki, rzadko się odzywał, unikał ludzi, spędzał wiele czasu w świątyni, często wybuchał gniewem bez wyraźnego powodu. Zdawał się znacznie postarzyć: stracił dawną zwinność, garbił się, jakby nosił na barkach niewidzialny ciężar, jego włosy stały się całkowicie białe. Naprzeciw nas, mając za plecami wejście do świątyni, stała trójka mężczyzn. Niedawno pojmany Bretończyk, z wysoko uniesioną głową, nienawiścią wymalowaną na zapadłej twarzy i spojrzeniem ciemnych oczu skierowanych na ojca, był trzymany za ramiona przez dwóch, rosłych wojowników.
    - Czeka cię śmierć… - odezwał się ojciec, zwracając się do więźnia – Hardość tego nie zmieni.
    Bretończyk jedynie splunął, nie zaszczycając ojca odpowiedzią. Hastein skinął na jednego z wojowników, a ten sięgnął po linę, przygotowaną zawczasu, zakładając ją na szyję więźnia.
    - On tylko bronił swoich ziem… - mruknąłem, bardziej do siebie, niż do ojca, wiedząc, iż mój sprzeciw nic nie znaczył.
    - Bzdury! Wystąpił przeciw bogom! – warknął Hastein, obracając się ku mnie – Teraz oni pragną ofiary i ją dostaną. Nic innego się nie liczy.
    Bretończyk skierował swoje spojrzenie na mnie, później znów na ojca. Oczywistym było, iż nie rozumie naszej rozmowy, jednak jego twarz złagodniała.
    - Moja śmierć jedynie przybliży mnie do Pana… - wyszeptał w swoim rodzimym języku.
    Hastein, który zadbał o to by poznać obyczaje i język swoich poddanych, a także wpoił je synowi, skrzywił się. Ponownie obrócił się w kierunku więźnia i uderzył go w twarz. Cios był tak silny, że tylko trzymający go strażnicy uratowali młodzieńca przed upadkiem.
    - To nie było konieczne! – odważyłem się wypowiedzieć swoje zdanie.
    Ojciec spojrzał na mnie, w jego oczach widziałem jedynie gniew. Zbliżył się do mnie, unosząc dłoń, jakby i mnie chciał uderzyć.
    - Czego ode mnie oczekujesz? – odezwał się, nie podnosząc jednak głosu – Mam go uwolnić? Okazać łaskę? Ocalić? Ukazując wszystkim moją słabość?
    Po chwili, jego gniew minął. W jego oczach widziałem tylko jedno: rozczarowanie.
    - Jesteś słaby. Jak on! – wskazał głową na więźnia – Nie jesteś godzien by być moim następcą.
    Tego było dla mnie za wiele. Nie wypowiadając uwagi cisnącej mi się na usta, obróciłem się na pięcie i odszedłem. Ojciec nic nie rozumiał. Rządził tymi ludźmi, ale nie tak, jak powinien. Strachem, jedynie wzmagając w nich nienawiść względem nas. Jakby nie wierzył, iż możemy żyć razem, my – wikingowie – i oni, Bretończycy…
    Obróciłem się tylko raz.
    By ujrzeć więźnia składanego w ofierze.

    [​IMG]
     
  12. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    Pod koniec swego życia, Hasteinn dotknięty został szaleństwem…

    HASTEIN III
    Ostateczny podbój ziemi Bretończyków był bliski.
    Narada miała się ku końcowi. Wojownicy, obradujący do tej pory przy stole swego wodza, wysłuchawszy mojego planu, jeden po drugim, oferowali swoje wsparcie. Nie mogli doczekać się tego, co im obiecałem: krwi, łupów i ziemi, którą wydrzemy tym, których uważali za zbyt słabych, by ją posiadać. Na ich twarzach widziałem odbicie własnych uczuć: podekscytowanie, zniecierpliwienie, nie mogli się doczekać tej radości, która płynęła z walki. Ja, z kolei…
    Wyczekiwałem ostatecznej porażki potomków Salomona.
    Jedynie Ragnar, zajmujący miejsce po mojej prawicy, był milczący. Przez całą naradę nie odezwał się ani słowem, patrząc w przestrzeń. Jego śmieszny, młodzieńczy bunt, drażnił mnie. Jak mogłem wychować syna w taki sposób? Jego zachowanie było zupełnym zaprzeczeniem tego, co mi wpojono.
    - Sam do tego dopuściłeś… - usłyszałem nagle znajomy głos.
    Gwałtownie obróciłem się ku wejściu do pomieszczenia. Stała w nim… Vigdis. Jednak nie złamana przez chorobę, gasnąca i słaba: stała tam Vigdis, którą pokochałem. Młoda, piękna, tryskająca energią, radosna i energiczna. Przeszła przez pomieszczenie, omijając wojowników i syna, z których żaden nie poświęcił jej ani chwili uwagi. Zatrzymała się przede mną, tak bliska, tak realna…
    - Gdybyś poświęcił mu więcej czasu… - mówiła dalej, przyglądając mi się, z delikatnym uśmieszkiem, czającym się na pełnych wargach – Może wszystko potoczyło by się inaczej?
    Wyciągnąłem dłoń, pragnąć jej dosięgnąć, znów poczuć ciepło jej ciała, którego tak mi brakowało. Kiedy tylko uniosłem rękę, odsunęła się.
    - Zabiłeś mnie, mężu! – uśmiechnęła się, złowrogi grymas wykrzywił jej piękną twarz – Zabijesz również wielu z nich.
    Obróciła się, wskazując na siedzących przy stole wojowników. Przeszła obok mnie i wskazała na Ragnara.
    - Twój syn również zginie… - powiedziała, głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji – Nasz syn. Przez ciebie.
    Patrzyłem na nią, niczym zahipnotyzowany, nie mogąc oderwać oczu od jej sylwetki. Obserwowałem jej kroki, kiedy znowu do mnie podeszła, nachyliła się, spoglądając mi głęboko w oczy. Zaś jej twarz… Jej twarz wykrzywiła się w strasznym grymasie, z każdą sekundą nadającym jej coraz bardziej nieludzkiego wyrazu.
    - To twoja wina! Zabiłeś mnie! – wyszeptała – Twoja wina, twoja wina, twoja wina, twoja wina…
    - Nic nie mogłem dla ciebie zrobić! – wrzasnąłem, zrywając się ze swojego miejsca.
    Żona zniknęła, w jednej chwili rozpływając się w powietrzu. W komnacie zapadła cisza, wszyscy wojownicy wpatrywali się we mnie, zaskoczeni. Ragnar powoli się podniósł i położył mi dłoń na ramieniu.
    - Wszystko w porządku, ojcze? – zapytał młodzieniec, równie zaskoczony jak reszta.
    Czując prawdziwy dotyk, żywego ciała, widząc, jakie poruszenie wywołało moje zachowanie, pozwoliłem się usadzić na swoim miejscu. Nie odpowiedziałem na pytanie syna. Co mogłem powiedzieć? Że zobaczyłem ducha? Zamknąłem oczy, oddychając głęboko.
    Wdech. Wydech. Otworzę oczy i niczego nie zobaczę.
    - Póki śmierć nas nie rozłączy, mój mężu… - usłyszałem nagle szept – Twoja śmierć.
    Gdy otworzyłem oczy, ona znów tam była.

    [​IMG]

    W trakcie kolejnej potyczki z książętami Bretanii, młody syn i jedyny dziedzic Hasteinna zapragnął udać się do dalekich krain i walczyć za greckiego cesarza. Stary wiking wyraził zgodę.

    RAGNAR II
    Chciałem wszystko naprawić.
    Przez ostatnie miesiące biernie obserwowałem jak ojciec pogrąża się w żałobie, frustracji, goryczy. Jak odwraca się od wszystkiego i wszystkich, skupiając się jedynie na jednym celu: pokonaniu ostatnich bretońskich możnych. Stawał się coraz mniej ludzki, z jego nagłymi napadami gniewu, coraz bardziej oddalony nawet od największych ze swoich druhów, rozmawiając z duchami, których nikt, poza nim, nie potrafił dostrzec. Niegdyś wielki wódz, zmienił się w obłąkanego starca.
    W takich okolicznościach, musiałem stać się jego godnym następcą, dla dobra naszego rodu.
    A na to był tylko jeden sposób.
    Tak, jak się spodziewałem, ojca zastałem na obrzeżach obozu. Siedział samotnie przy ognisku, rozmawiając z kimś, kto czaił się w odmętach jego umysłu. Podszedłem, zbliżając się do ognia. Kiedy tylko jego płomienie oświetliły moją sylwetkę, ojciec spojrzał na mnie. Nieufnie i czujnie, jakbym był kolejną ze zjaw, które mu towarzyszyły.
    - Czego chcesz? – zapytał tylko, odwracając wzrok.
    Wiedziałem, że ta rozmowa nie będzie należała do łatwych. Ale musiałem spróbować, nawet nie dla siebie.
    - Chcę o coś prosić… - zacząłem nieśmiało, niezbyt pewien jak powinienem zacząć.
    Ojciec prychnął, spojrzał na jakiś punkt za moimi plecami.
    - Słyszałaś go? – zapytał kogoś, kogo z pewnością za moimi plecami nie było – Prosić. Prawdziwy wiking sam zdobywa to, czego pragnie, chłopcze!
    Skrzywiłem się. Prawdziwy wiking. Ktoś, kim ja nie potrafiłem się stać. Ktoś silny: a zatem, okrutny i bezwzględny.
    - Chcę udać się do kraju Greków! – wydusiłem z siebie w końcu – Chcę walczyć za ich cesarza.
    Starzec spojrzał na mnie, jakby bardziej czujnie, przytomniej. Zaraz potem, zaczął rechotać, ponownie pogrążając się w swoim szaleństwie.
    - Walczyć!? – rechot przeszedł w głośny śmiech – Walczyć… Słyszałaś? Chłopiec chce walczyć!
    Nagle zamilkł, przenosząc spojrzenie ponownie na punkt za moimi plecami. Zaczął kołysać się w tył i w przód, kiwając głową, jakby słuchał kogoś, kto do niego przemawiał. Po chwili, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
    - Tak! Masz rację! – zawołał, ponownie kierując swoją odpowiedź do kogoś, kogo nie mogłem dostrzec – Przekuć w stal!
    Zaczynałem czuć się coraz bardziej nieswojo. Starzec nie do końca zdawał sobie sprawę z mojej obecności?
    - Masz moje błogosławieństwo, synu! – powiedział nagle ojciec, patrząc mi w oczy – Niech bogowie cię prowadzą, jak niegdyś prowadzili mnie.
    Skinąłem głową, nie odpowiadając. Chciałem pożegnać go w lepszy sposób, tyle mu powiedzieć, życzyć szczęścia w nadchodzącej bitwie… Ale wiedziałem, że Hastein by tego nie pochwalił. Obróciłem się i zostawiłem starca sam na sam z jego szaleństwem.
    Rozpoczynając moją wędrówkę.
     
  13. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    W 888 roku spełniło się marzenie Hasteinna – mógł on w końcu uznać się za jarla Bertangalandu.

    [​IMG]


    W dwa lata po osiągnięciu swojej ambicji – pierwszy jarl Bertangalandu umiera. Jego następcą zostaje jedyny syn – Ragnarr Hasteinsson.

    [​IMG]

    Władztwo Hasteina po zakończeniu przez niego podboju.

    Od autora: przepraszam za takie rozczłonkowanie odcinka, ograniczał mnie limit znaków w poście. Następnym razem postaram się rozplanować układ w inny sposób.
     
    Artafrates lubi to.
  14. ers

    ers Ten, o Którym mówią Księgi

    Proponuje zreformować wiarę.
     
  15. Piterdaw

    Piterdaw Ten, o Którym mówią Księgi

    Przeczytałem całe i muszę powiedzieć, iż jestem pod dużym wrażeniem. Marnujesz się pisząc AARy, warto by było gdybyś spróbował sił w poważnym pisaniu, bo masz przeogromny talent. Co do samej rozgrywki to proponuje podbić całe północne wybrzeże zachodniej Europy tj, od Bretanii po wyspy wschodniofryzyjskie, a gdzieś po drodze przyjąć katolicyzm, a później przyjąć jakąś ciekawą herezję i bronić się przed krucjatami ;D
     
  16. PolishEmpire

    PolishEmpire Ten, o Którym mówią Księgi

    Albo zrobić normański podbój wysp morza śródziemnego będących we władaniu Maurów, tudzież podbić północną Afrykę :D
     
  17. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    Dziękuję za wszystkie sugestie!

    ers: Wciąż nie zdecydowałem. Jak na razie, byli u mnie misjonarze z Akwitanii oraz wysłannicy Umajjadów. Być może powinienem zamieścić jakąś ankietę i pozwolić Wam zdecydować?

    Piterdaw - bardzo dziękuję za miłe słowa! Jeśli chodzi o poważne pisanie, pracuję nad tym. AARy traktuję jako ćwiczenie stylu. Jeśli chodzi o ekspansję, jest jeden, mały problem. Karolingowie.

    PE - myślałem nad tym! Ale, nie w najbliższym czasie. (odpowiedź, dlaczego - w odcinku)

    Jeśli chodzi o Hasteina, zapomniałem dodać na końcu:

    Ze swoją jedyną żoną, Vigdis, jarl doczekał się szóstki dzieci:
    - Ragnara, jedynego syna i dziedzica, późniejszego jarla Bertangalandu.
    - Astrid, żonę Ringaudasa II, wodza Kurów. Po śmierci swego pierwszego męża, poślubiła wodza Hjalmara ze Smalandu.
    - Vigdis, bliźniacza siostra Astrid, poślubiła Suligosta, wodza Ślężan.
    - Inga, poślubiła Barida z Suffolk, wnuka Ivara Bez Kości.
    - Helga, poślubiła wodza Snorriego z Blekinge.
    - Aslaug, poślubiła Alberta, wodza Czechów.

    A teraz zapraszam na odcinek drugi!
     
  18. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    ODCINEK II – Niegodny następca

    Ragnar I Hasteinsson

    [​IMG]

    Jarl Bertangalandu 890 – 892

    [​IMG]

    Krew z krwi Hasteinna, Ragnar I.

    Kiedy Ragnar objął dziedzictwo po swoim ojcu, liczył sobie 23 wiosny. Był zahartowanym i twardym żołnierzem, a przy tym człekiem miłym, dumnym, sprawiedliwym, a także umiarkowanym i szczerym. Był całkowicie inny od sławnego ojca – wciąż musiał zasłużyć na szacunek swoich poddanych i innych, wikińskich jarlów. ​

    [​IMG]

    Ragnar, spędziwszy wiele lat w Grecji, zdawał sobie sprawę, iż nie tylko łupieżcze wyprawy stanowiły ważny element sprawowania władzy. Postanowił skupić się na zarządzaniu domeną, którą odziedziczył.

    [​IMG]

    Mimo faktu, iż młody Ragnar nie brał udziału w wielu łupieżczych wyprawach, jego służba w Gwardii Wareskiej przyniosła mu bogactwo i rozgłos.​

    RAGNAR III

    Dom.

    Bogowie mi świadkami, nie chciałem wracać. Życie wśród Waregów, walka za greckiego cesarza, nawet ziemia Macedończyka… Odpowiadały mi. Wkrótce zapomniałem o dzieciństwie i latach młodzieńczych spędzonych w dalekich krajach Franków, u boku ojca, który nie potrafił mnie zaakceptować.

    Ale dziedzictwo, należne z racji urodzenia, jest czymś świętym.

    Powoli, sycąc oczy widokiem ziemi, która do mnie należała, zszedłem z pokładu drakkaru. Moi ludzie, zaufani towarzysze broni, podążyli za mną, niosąc skrzynie, w których kryły się łupy, podarki i nagroda za wierną służbę od samego cesarza. Ludzie, obserwujący nas uważnie, oderwali się od swoich zajęć i spoglądali ku nam, z ciekawością.

    Tak bardzo się zmieniłem?

    Nasz pochód przeszedł przez centrum miasta, kierując się prosto do domu, który lata temu wzniósł dla siebie Hastein: najbardziej imponującej budowli, wielkiej hali, godnej jarla tych ziem. W środku panowało poruszenie, zapewne wojownicy ojca postanowili nie czekać i rozdzielić jego bogactwa pomiędzy siebie.

    - Ragnar pewnie zginął w krainie Greków! – wołał jeden z wojowników, gdy wkroczyłem do pomieszczenia – Nie ma szans by…

    Wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie i moich towarzyszy, gdy tylko wkroczyliśmy do hali. Mężczyzna, który przemawiał, zamilkł. Oni wszyscy, wierni mojemu ojcu, tak szybko chcieli pozbawić mnie należnego tytułu…

    - Tak szybko chciałeś posłać mnie do Walhalli? – zapytałem, zbliżając się do przemawiającego wojownika.

    Mężczyzna wymamrotał jedynie coś niewyraźnie.

    - Nie tylko nie dałem się zabić… - przemówiłem, kierując moje słowa do wszystkich obecnych – Oto, co wam przynoszę!

    Skinąłem na swoich towarzyszy, a ci rzucili ciężkie skrzynie na ziemię i otworzyli je, ukazując wszystkim obecnym bogactwa, które zgromadziłem. Oczy niektórych rozświetliła ich chciwość. Żaden z nich się nie odezwał.

    Poza jednym.

    - Niech żyje jarl Ragnar! – zawołał Alan Bretończyk, kłaniając się.

    Wkrótce wystąpili, jeden za drugim, powtarzając jego okrzyk. Mimo tego, byłem pewien, że mnie nie zaakceptowali, widziałem to w ich oczach i czających się na ustach uśmieszki. Byli niczym stado wilków, czekające na błąd ofiary.

    A tą ofiarą byłem ja.

    [​IMG]

    By związać się mocniej ze sławnymi wodzami wikingów, Ragnar zapragnął poślubić Svanhildr – wnuczkę Ivara Bez Kości.

    [​IMG]

    Dbałość o schedę po ojcu zmieniła Ragnara – stał się człowiekiem o wiele bardziej ambitnym.​

    „W dniach tych radowali się wszelcy sprawiedliwi synowie ziemi bretońskiej, zabrał bowiem czart do siebie straszliwego wodza pogańskiego, Hasteina. Tedy nieokrzesani wojowie jego, dotąd posłusznie za swym wodzem podążający, poczęli do gardeł swych skakać, niby zwierzęta wściekłe. I kędy uradowało się serce moje, na myśl, iż poganie rozpierzchną się na strony świata wszelkie, w poszukiwaniu łupów większych, opuszczając Bretanię… Ragnar, jedyny syn zmarłego wodza, powrócił w strony rodzinne, które przodek jego dobrym sługom Pana odebrał. Tedy trwoga zdjęła mię, a także prawych Bretończyków – nie był bowiem młodzian ów znanym w naszych stronach. Wołano go Waregiem, wiele lat bowiem krew przelewał za cesarzy rzymskich ze Wschodu, broniąc wiary świętej przed saraceńską pożogą. Ku zaskoczeniu naszemu, Ragnar różnił się wielce od swego poprzednika: mimo trwania w pogańskim błędzie przodków, sprawiedliwym i uczynnym władcą się okazawszy, przyniósł pokój dla ziemi bretońskiej. Miłość poddanych swoich, zgubę dawnemu gwardziście przyniosła: oto, wojownicy wikińscy szeptali za jego plecami, o zdradę pamięci ojca go oskarżając. W czasie tym, na dwór młodzieńca przybyłem, by słowo Pańskie rozgłaszać. Gdy o tym posłyszeli, podstępem władcę swego otruli, ażeby nie mógł zostać oświecony światłem Pańskim, ja zaś w obawie o życie własne, z Nantes musiałem uchodzić”


    Fragment „Kroniki dziejów moich” brata Bernarda, zakonnika przebywającego na dworze Ludwika Akwitańskiego.
     
  19. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    Wkrótce żona Ragnara okazała się brzemienna – młody jarl składał wiele ofiar bogom, by ci obdarowali go upragnionym synem.

    [​IMG]

    Wielu odebrało narodziny Vigdis jako zły znak – jarl również zaniepokoił się brakiem męskiego potomka.​

    SWANHILDA

    Znalazłam go w świątyni.

    Klęczał, w pełnym rynsztunku, pochylając głowę. Powoli, nie chcąc zakłócać jego spokoju, przeszłam przez ogromną salę, zatrzymując się zaledwie kilka kroków od niego. Dopiero teraz zauważyłam kości, rozsypane przed nim: jego oczy skierowane były na znaki, których nie rozumiałam.

    - Zono… - odezwał się cicho, nie zmieniając swojej pozycji.

    Podeszłam bliżej, kładąc dłonie na jego ramionach, pozwalając im swobodnie wędrować po jego szyi i karku.

    - Mężu… - przemówiłam, nachylając się ku niemu – Wiedziałam, że cię tu zastanę.

    Do moich dłoni dołączyły usta, kiedy złożyłam pocałunek na jego szyi. Kiedy to zrobiłam, uniósł dłoń. Delikatnie poruszył głową, odrywając spojrzenie od kości i przenosząc je na mnie.

    - Żono… - odezwał się znowu, tym razem jego ton się nieco zmienił – Muszę się skupić.

    Skrzywiłam się. Chował urazę? Wyprostowałam się, zabierając dłonie z jego karku. Wskazałam na kości, rozsypane na podłodze.

    - Na tym?

    Ponownie spojrzał na kości. Milczał, nie odpowiadając na moje pytanie. Kiedy otworzyłam usta by zadać je ponownie, przemówił:

    - Bogowie odwrócili się ode mnie… - słyszałam gorycz w jego głosie – Nie odpowiadają na moje pytania. Są głusi na moje modlitwy…

    Nagle zerwał się z klęczek, obrócił ku mnie, złapał za ramiona. Widziałam gniew w jego oczach, przemieszany z żalem, w jego głosie brzmiała gorycz.

    - Odmówili mi syna… - warknął – Jedyne, co mi pokazują, to czerwony wąż!

    Cofnęłam się, przerażona jego nagłym wybuchem. Przez chwilę wydawał się podobny do swego ojca, z opowieści, które o nim słyszałam: gwałtowny, ogarnięty szaleństwem, niczym niepowstrzymana siła rozszalałego sztormu. Gniew odebrał mi spokojnego, miłego i uczciwego człowieka, którego pokochałam, tak innego od otaczających mnie wikingów.

    - Przepraszam… - wyszeptałam, próbując zapanować nad głosem, załamującym się od emocji.

    Dopiero, kiedy łzy pociekły po moich policzkach, opamiętał się. Spojrzał na mnie, dotykając mojego policzka, otworzył usta by coś powiedzieć, jednak po chwili je zamknął.

    - Ja również, Swanhildo… - powiedział tylko – Ja również.

    Po tych słowa, minął mnie i opuścił świątynię.

    - Frejo, daj mi siłę… - opadłam na kolana, w miejscu, w którym zastałam męża, pogrążając się w modlitwie.

    Kiedy wypowiedziałam te słowa, moja dłoń, niby kierowana jakąś nieznaną mi siłą, sięgnęła ku leżącym na podłodzie kościom, dotykając ich.

    Nie zobaczyłam węża. Ujrzałam kobietę, z niemowlęciem w ramionach. Ujrzałam cierpienie, krew, krzyż, płonącą świątynię i upadek bogów. Koleje swego losu i wszystkie decyzje, które muszę podjąć.

    Dla dobra swojej córki.

    [​IMG]

    Ragnar zwany Waregiem zmarł w zaledwie dwa lata po objęciu schedy po ojcu.​

    ALAN III

    Noc była moją osłoną.

    Dla innych, była przeszkodą. Pod jej wpływem ślepli, potykając się, niby dzieci we mgle. Wlewała trwogę w serca największych wojowników, którzy tchórzliwie lgnęli do ognia i światła, które ją rozświetlało. Dla mnie, była niczym tarcza. Pozwalała się ukryć, była nieprzenikniona, na tyle, by nikt nie zorientował się, kto stoi w jej cieniu.

    Wojowie na mnie czekali.

    Wkroczyłem do pomieszczenia, skupiając na sobie uwagę każdego z nich. Wszyscy odpowiedzieli na moje wyzwanie, co do jednego. Przywiodła ich tutaj ciekawość, chciwość, żądza władzy i bogactwa, których odmawiał im młody Ragnar. A którą ja mogłem im zapewnić.

    - Bretończyku! – najroślejszy z wikingów, Halfdan Czarny, wstał ze swego miejsca – Długo kazałeś na siebie czekać.

    Zaśmiałem się. Pewność siebie to coś, co do nich przemawiało. A potrzebowałem ich posłuchu…

    - Miałem kilka spraw do załatwienia… - odpowiedziałem, zgodnie z prawdą i wymijająco zarazem.

    - Co to wszystko ma znaczyć? – zapytał wiking, obserwując mnie bacznie – Po co nas wezwałeś?

    Gra się zaczęła.

    - Wszyscy wiemy, że Ragnar jest słaby! – przemówiłem, podnosząc głos, adresując moje słowa do każdego z nich – Zakazał wypraw, nadstawia ucha kazaniom obcych kapłanów…

    Wojownicy zaszemrali. O ile Halfdan znakomicie ukrywał swoje emocje, na twarzach pozostałych widziałem odbicie własnych myśli. Gra została wygrana, o ile potrafiłem przekonać większość do swoich racji.

    - Nie jest godzien by nam przewodzić! – zawołałem – Nie jest prawdziwym wikingiem!

    „Tak samo jak ty” – zdawał się mówić kpiący uśmieszek na ustach Halfdana. Zignorowałem wikinga i przemawiałem dalej:

    - W tej chwili, jarl umiera… - zakończyłem – Poprzyjcie mnie jako jego następcę, a dam wam wszystko, czego zapragniecie.

    O ile wcześniej szemrali, teraz wybuchł prawdziwy gwar. Obecni przekrzykiwali się nawzajem, zadawali pytania, przeklinali mnie…

    Nim zdążyłem cokolwiek zrobić, Halfdan ryknął wściekle, niczym rozjuszony niedźwiedź i rzucił się ku mnie. Uderzenie, które otrzymałem, zamroczyło mnie, chwilę później poczułem jego dłoń, zaciskającą się na mojej szyi, niczym imadło.

    - Jarl powinien zginąć z mieczem w dłoni! – warknął Halfdan, nie zwalniając chwytu – Splamiłeś pamięć Hasteina!

    Z trudem łapałem kolejne hausty powietrza, rozpaczliwie walcząc o każdy oddech.

    - Chciałem… ją… uratować… - wycharczałem z trudem.

    Ciemność, która nadeszła kilka chwil później, nie była moją osłoną.

    Była moim końcem.

    [​IMG]

    Tak oto nowonarodzona córka Ragnara została jego następczynią…​
     
    Artafrates i Piterdaw lubią to.
  20. Piterdaw

    Piterdaw Ten, o Którym mówią Księgi

    Znowu kawał dobrej roboty. Czy w tej sytuacji będziesz bawił się w małżeństwa matrylinearne czy po prostu zmienisz ród?
     
  21. ers

    ers Ten, o Którym mówią Księgi

    Jeżeli chcesz szybko awansować na poziom królewski to możesz podbić Sardynie. Calgiari i Arboea są niepodległe na starcie i łatwo je podbić, kiedy jest się Księciem Bretanii. Po drodze możesz złupić Rzym - dla kasy oczywiście. Nie polecam jego podbijania, bo wtedy triggerujesz krucjaty. Jak utworzysz tytuł królewski, to Księstwo Sardynii możesz nadać tamtejszemu burmistrzowi i utworzyć republikę kupiecką w ten sposób. Zapewni ona stały dochód w wysokości ok 10 golda/miesiąc.
     
  22. moskal

    moskal Опричник

    Nie wiem jak inni, ale chyba dobrze byłoby ścisnąć dialogi - tak aby teksty były jeden pod drugim bezpośrednio, bez pustej linii (jak to jest w książkach).

    Reformowanie chyba odpada, gdyż po prostu jest za daleko a nie ma sensu długotrwale być w opozycji. Przyjąć jednak chrest proponował z Carogrodu niż z Paryża, tak aby było śmieszniej.
     
  23. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    Piterdaw - dziękuję! Obawiam się, iż to będzie konieczność - ironman nie pozwoli mi na zmianę rodu. Historia, przynajmniej na razie, będzie skoncentrowana na potomkach Hasteina.
    ers - dziękuję za cenne rady! Na pewno bym je wykorzystał, (tę o Rzymie nawet zamierzam, oczywiście) muszę jednak brać pod uwagę jeszcze aspekt fabularny. Na tę chwilę, nic nie łączy Vigdis z Sardynią czy republikami kupieckimi.
    Moskal - Postaram się to naprawić, to przejściowy (mam nadzieję) problem. Co do konwersji - jest wiele, zabawnych opcji. Nawet judaizm, czy inne odłamy chrześcijaństwa, islam... Wciąż się nad tym zastanawiam.



    ODCINEK III – Niepewny los rodu.

    Vigdis I

    [​IMG]

    Jarl Bertangalandu 892 – 960

    [​IMG]

    Regentką młodziutkiej władczyni obwołała się jej matka.​

    SWANHILDA II

    Musiałam być silna.
    Ludzie, którzy mnie otaczali… Wydawało im się, że są wilkami, watahą, która poczuła krew i nie spocznie, póki jej nie skosztuje. Ragnar kupił sobie ich lojalność łupami, które zdobył w dalekiej Grecji, opowieściami o bohaterskich czynach w służbie cesarza, o którym nic nie wiedzieli. Nie potrafił pokazać im siły, stać się przywódcą stada – a oni wyczuli jego słabość i go zagryźli. A teraz, czaili się w cieniu, gotowi w każdej chwili zaatakować osamotnioną ofiarę: mnie.
    Ale nie wiedzieli, że ja nie byłam Ragnarem.
    Poczuli krew, to prawda. Myśleli, że mają przeciwko sobie wdowę, złamaną przez żal i pogrążoną w żałobie, słabą, z dalekiej Anglii, którą ich dziadowie i ojcowie najeżdżali w poszukiwaniu łupów. Zapomnieli, w własnej głupocie, iż stoi przed nimi krew z krwi Ivara Bez Kości, największego z przywódców Wielkiej Armii.
    A ja właśnie zamierzałam im o tym przypomnieć.
    - Jarl Ragnar został zamordowany! – przemówiłam, zwracając się do wszystkich obecnych – Moim obowiązkiem jest sprawować rządy w imieniu jego następczyni.
    Wojownicy milczeli. Żaden z nich nie wystąpił przed szereg, za wcześnie było na ich atak, nie wyczuli jeszcze słabości.
    - Winni zostaną ukarani! – zakończyłam.
    Uważnie ich obserwowałam, patrząc każdemu z nich w oczy. Kiedy padły moje ostatnie słowa, jeden z nich, Sigurd, zaśmiał się głośno.
    - Dzieciak sam był sobie winien! – zakrzyknął, obracając się ku obecnym – Był słaby. Nie pokłonię się jego bękartowi!
    Moja sprawa byłaby przegrana. Wataha zamierzała ruszyć do ataku i mnie rozszarpać. Na szczęście, miałam godnego obrońcę, myśliwego, który rozpędzi nazbyt pewne siebie drapieżniki. Skinęłam głową Halfdanowi, dając mu umówiony sygnał. Postawny wojownik jedynie się uśmiechnął.
    - Występujesz przeciwko swemu jarlowi, Sigurdzie? – zapytałam, patrząc z pogardą na stojącego przede mną mężczyznę.
    - Nie mamy już jarla! – warknął Sigurd i splunął.
    Więcej powiedzieć bądź uczynić nie zdołał. Potężne uderzenie halfdanowej pięści zwaliło go z nóg. Nim zamroczony mężczyzna zdołał się podnieść, noga postawnego wikinga oparła się o jego szyję.
    - Jarl Hastein wskazał nam drogę… - odezwał się Halfdan, w nagłej ciszy jaka zapadła – Zdradę każemy śmiercią.
    Skinęłam głową na jednego ze strażników, a ten – po krótkiej chwili wahania – wręczył swoją broń Halfdanowi.
    - Sigurdzie Erikssonie… - przemówiłam po raz kolejny, kierując moje słowa do zebranych, nie zaś do skazańca – Za twoją zdradę czeka cię śmierć. Taki los czeka każdego, kto wystąpi przeciwko władzy jarla.
    Wataha się rozpierzchła, wilki powróciły do swoich cieni, z podkulonymi ogonami.
    Tę bitwę udało mi się wygrać.
    Dla mojej córki.

    [​IMG]

    Pierwsze lata rządów Vigdis zbiegły się w czasie z rozwojem kultury normańskiej na terenach podbitych przez jej dziada.​

    [​IMG]

    Zamachowcy po raz kolejny próbowali uderzyć – na szczęście, młodej władczyni nic się nie stało, zaś organizator spisku został wykryty.

    HALFDAN I

    Bogowie sprzyjali potomkom Hasteina.
    Dostrzegłem to już za rządów starego jarla. Przybywszy do dalekiego kraju Franków, z zaledwie garstką wiernych sobie wojowników, zdołał opanować całą ziemię bretońską, stał się jarlem, którego darzono szacunkiem, którego imię napełniało serca jego wrogów strachem. Zaszczytem była służba u człowieka, który zasiada teraz po odynowej prawicy.
    Śmierć Ragnara była czynem ludzkim, nie dziełem bogów.
    Wielu mawiało, że Ragnar jest słaby: że wielbi stokroć bardziej greckiego cesarza i jego śmieszną wiarę niż marzenia o Walhalli. Wszyscy oni byli w błędzie: nie znali go tak dobrze, jak ja. Zwłaszcza przed narodzinami swej córki, Ragnar wiele czasu spędzał w świątyni, składając szczodre ofiary bogom, pogrążony w modlitwie, rozmawiając z nimi poprzez runy, które posiadał.
    Nie było człowieka bliższemu bogom niż Ragnar, syn Hasteina…
    Dlatego musiałem czuwać nad jego córką. Ona była teraz najważniejsza, bez niej bowiem – błogosławieństwo bogów przepadnie, a wraz z nim, dzieło jej dziada i nasza nowa ojczyzna.
    Pogrążony w rozmyślaniach, przeszedłem przez centrum miasta, gdzie Swanhilda rozmawiała z cudzoziemskimi kupcami. Żona Ragnara sumiennie wypełniała swoje obowiązki, nie tylko czuwając nad córką, ale także sprawując władzę w jej imieniu. Była twardą kobietą Północy – nieodrodną potomkinią legendarnego Ivara Bez Kości.
    - Kto czuwa nad naszą władczynią? – zapytałem, zbliżając się.
    Przerwałem tym samym przemowę jednego z kupców. Ten spojrzał na mnie nieprzychylnie, ale nie odważył się na nic więcej. Swanhilda obdarzyła mnie uśmiechem, rada widocznie, iż chociaż na krótką chwilę uwolniłem ją od natrętnych cudzoziemców.
    - Thyra! – odparła, wciąż się uśmiechając – Ale jestem pewna, że mała ucieszy się na twój widok.
    Uśmiechnąłem się. Skinąłem kobiecie głową i – z rozmysłem ignorując kupców – udałem się w kierunku domu jarla. Pierwszym odstępstwem od normy, jakie zauważyłem, były zamknięte drzwi: Swanhilda nigdy nie zostawiała ich zamkniętych, twierdząc, iż potrzebujący mogą zwrócić się do jarla o każdej porze. Opierając dłoń na trzonku topora, wiszącego przy pasie, wszedłem do środka.
    Kiedy usłyszałem głośny krzyk, dobiegający z pokoju młodziutkiej władczyni, zerwałem się do biegu.
    Drzwi do jej komnaty również były zamknięte, w okolicy nie zauważyłem również żadnej służby ani straży. Pełen najgorszych przeczuć, wpadłem z rozpędu na drewniane drzwi. Odpowiedzią był ich trzask, kiedy ustępowały pod naciskiem mojego barku. Wpadłem do komnaty, w biegu dobywając topora.
    - Thyra? – wydyszałem, zaskoczony.
    Mała Vigdis stała w głębi pomieszczenia, ściskając w rączkach poduszkę. Zaledwie metr od niej stała zaufana służka jej matki, trzymając w ręku sztylet. Kiedy tylko wyważyłem drzwi, kobieta obróciła się ku mnie, unosząc swoją broń.
    - Co to ma znaczyć? – warknąłem, przybliżając się do kobiety.
    Ta nie odpowiedziała, jedynie skacząc w moim kierunku, próbując dźgnąć mnie sztyletem. Z łatwością ominąłem jej niezdarny atak i złapałem za rękę, wykręcając ją. Służka syknęła z bólu, wypuszczając sztylet z placów. Kiedy ostrze mojego topora zbliżyło się do jej szyi, całkowicie straciła wolę walki.
    - Kto za tym swoi? – warknąłem, jeszcze mocniej wykręcając jej ramię.
    Kobieta krzyknęła z bólu, ale wciąż milczała. Dopiero, kiedy zamarkowałem zamach toporem, zawołała:
    - Botulf! Kapłan Botulf! – nieco odsunąłem ostrze broni, pozwalając jej mówić – Zapłacił mi za zabicie małej.
    Ach, więc wilki nie śpią. Wciąż próbują atakować, przyczajone w ciemności.
    Ale myśliwy również czuwał.

    [​IMG]

    Matka Vigdis wybrała jedną ze swych zaufanych służek na mentorkę córki.

    SWANHILDA III

    Cisza. Nieprzenikniona cisza.
    Przeszłam przez świątynię, zatrzymując się w miejscu, w którym niegdyś zastałam swojego męża. Uklęknęłam, oddychając głęboko, skupiając się na panującej wokół pustce, rozpraszając moje, pełne niepokoju, myśli. Kiedy tutaj przebywałam, nie tylko czułam obecność bogów, miałam również wrażenie, iż Ragnar jest blisko mnie. Zupełnie jakby zmarły mąż obserwował mnie z Walhalli, uważnie śledząc moje poczynania i los swojej córki.
    - Frejo, moja patronko… - wyszeptałam, kiedy tylko worek z runami znalazł się w mojej dłoni – Wskaż mi drogę!
    Z tymi słowami, rozsypałam runy na świątynnej posadzce. Dotknęłam pierwszej z nich i zamknęłam oczy, czekając na odpowiedź bogini… Jednak ta nie nadeszła – moja opiekunka nie uznała za stosowne przekazania mi swojej wiedzy. Nim zdążyłam ponownie się do niej zwrócić, usłyszałam, że ktoś wchodzi do świątyni. Obróciłam głowę i uśmiechnęłam się, gdy dostrzegłam potężną sylwetkę Halfdana. Postawny wojownik był jednym z niewielu prawdziwie wiernych sprawie mojego męża, uratował również życie mojej córce: nie było większego wojownika na dworze w Nantes.
    - Pani! – mężczyzna skłonił się przede mną, a następnie odmówił krótką modlitwę do Wszechojca – Twa córka jest w bezpiecznym miejscu.
    Skinęłam głową. Ze względu na rosnące wpływy spiskowców, Vigdis musiała pozostawać w ukryciu.
    - Młoda władczyni potrzebuje nauczyciela… - odezwał się Halfdan, po czym zawiesił głos.
    Miał rację. Vigdis musiała nauczyć się, jak rządzić. Jak ujarzmić całą hałastrę, która zabiła jej ojca.
    - Mów swobodnie! – rzuciłam krótko – Nie wzbraniam się przed trafnymi radami.
    Wojownik odchrząknął.
    - Powinna pozostać pod opieką jednej z twoich wojowniczek, pani! – rzekł tylko mężczyzna, nie dodając nic więcej.
    - Nie powinna zostać pod moją opieką? Bądź twoją? – zapytałam, przyglądając mu się uważnie.
    Ciekawiła mnie jego odpowiedź. Czy będzie szczery? A może będzie się chciał mi przypodobać?
    - Ja mogę służyć jako jej obrońca, a ty, moja pani, jako głos rozsądku… - odpowiedział, uśmiechając się – Ale jej nauczyciel musi ją ukształtować, zahartować, niczym stal. By stała się swoim dziadem, a nie ojcem.
    Miał rację. To, co zabiło Ragnara, to jego słabość. Jego córka musiała być silniejsza: by przetrwać.
    Zerknęłam na runy, wciąż rozsypane na posadzce, wciąż milczące.
    Nie zawsze okazywały się pomocne.
    Dobrze, że miałam również ziemskich sojuszników.

     
    Ostatnia edycja: 16 Luty 2016
  24. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    Wkrótce do Nantes przybył wysłannik chrześcijańskiego króla Asturias, pragnący nauczać na dworze Vigdis. Został wtrącony do lochu.​


    „A było to w trzecim roku panowania króla Alfonsa, trzeciego tego imienia, którego lud prosty nazywał Pobożnym. Wielkie monarcha ten wierze naszej i Panu naszemu w Niebiesiech oddał posługi: on to bowiem w nieustępliwości i uporze swoim, saraceńskich Maurów raz za razem gromił, ziemię iberyjską im piędź po piędzi wydzierając. Kędy zatem posłyszał, król ten miłościwy, jaka zaraza trawi daleki kraj frankijski, posłał posłów do króla tamtejszego, Karlomana, z zapytaniem, czy i pomocy żadnej udzielić nie może. I gniewem wielkim, pychą grzeszną, dumą próżną, uniósł się monarcha frankijski, posłów króla naszego szybko odprawiając, za nic mając podarki, które mu przynieśli. Nie zraził się król Alfons ludzką niechęcią, Bogu, nie zaś królowi frankijskiemu, pragnąc oddać przysługę. Wysłał tedy najgorliwszego ze swoich biskupów, jedno mu przykazując: by wśród pogan nantejskich słowo Boże i nowinę dobrą głosił, chrzcił ich w imię Pańskie i ratował od potępienia piekielnego. I ruszył biskup pobożny i natchniony mocą Ducha Świętego, nauczał pogan przez tygodni wiele, rzeszę ich ratując od błędów, w jakich poprzez urodzenie tkwili. Kiedy posłyszała o tym władczyni pogańska, nakazała misjonarza światłego porwać, a następnie w ofierze pogańskim bożkom złożyć. Zasmucił się wielce król Alfons, gdy o tym posłyszał. Posłał tedy sługi swoje zaufane, z wozem pełnym złota, i ciało nieszczęsnego męczennika wykupił. A było złota tegoż tyle, ile samo ciało pobożnego męża ważyło. I od dnia tamtego, święte relikwie pierwszego z męczenników bretońskich, w naszym spoczywają klasztorze, pod pieczą naszą”


    Z zapisków brata Ludwika, zakonnika w jednym z klasztorów Nawarry.

    [​IMG]

    Konwersja prostego ludu nie należała do prostych zadań, lecz elita bardzo szybko przyjmowała wiarę najeźdźców – to samo uczynił wnuk Salomona Bretońskiego.​

    HALFDAN II


    Nie ufałem temu Bretończykowi.
    Nawet wystawna uczta, jaką przygotował, piękne dziewki, które nas otaczały, przedni miód i zacne jadło, nie mogły mnie do niego przekonać. Jego słowa były słodkie niczym tutejsze wino, a przy tym, fałszywe jak trucizna, był niczym ich kapłani, słaby i monotonny, do tego lubował się w wystawnych strojach i błyskotkach, niczym kobieta.
    - Jak znajdujesz tę ucztę, Halfdanie? – zapytał gospodarz, podając mi napełniony winem puchar.
    Odburknąłem jedynie coś niewyraźnie, przyjmując naczynie. Dobrze odnajdywałem się wśród współplemieńców, jednak ucztować u Bretończyka? Pół życia spędziłem na łupieniu wyznawców Krzyża, czułem się nieswojo, zasiadając z nimi do wieczerzy.
    - Zastanawiałem się… - mówił dalej Judicael, zwany Pająkiem – Przez wiele dni, głowiłem się…
    Pewnie dlatego, że nie grzeszysz rozumem, chłopcze…
    Swojej myśli nie wypowiedziałem na głos, jedynie się uśmiechając. Myśl poprawiła mi humor na tyle, by skosztować podanego mi trunku.
    - Jakim cudem moi przodkowie zostali tak łatwo pokonani? – przemawiał dalej hrabia Mortain – Jak mogli ulec wojownikom Hasteina?
    W ostatniej chwili powstrzymałem wybuch śmiechu, ponownie racząc się winem z podanego pucharu. W miarę spożywania trunku, zmieniał się mój stosunek do uczty. Rozmówca był śmieszny, otoczenie przyjazne, jadło dobre… Może nie było tak źle, jak zakładałem?
    - Chodzi o to, jakie życie prowadzicie… - przemawiał dalej Judicael, dolewając mi wina – Wieczną walkę. Nasz Bóg jest miłosierny, wasi zaś… Srodzy, nie wybaczający błędów. My jesteśmy słabi poprzez nasze miłosierdzie, wy silni… Poprzez jego brak.
    Wzruszyłem ramionami, nie przywiązując wielkiej wagi do wywodów mężczyzny. Nie do końca wiedziałem, co chce przez to powiedzieć i do czego zmierza.
    - Podjąłem decyzję! – oznajmił hrabia, wznosząc swój puchar – Chcę stać się wyznawcą waszych bogów!
    Omal nie zakrztusiłem się swoim winem. Bretończyk!? Wciąż miałem w pamięci Alana, tego zdrajcę, któremu musiałem wymierzyć największą z kar…
    Ale…
    Jeśli i Judicael okaże się zdrajcą, będę mógł go ukarać. Jeśli nie, będzie cennym sojusznikiem.
    Przewrotne są koleje losu!

    [​IMG]

    Prawdziwe zagrożenie dla rządów młodziutkiej władczyni nadeszło wraz z rokiem 899, kiedy to człek imieniem Asclettin, wzniecił powstanie katolickiej ludności przeciwko wikińskim najeźdźcom.​

    [​IMG]

    Powstanie zostało zduszone pod Rennes, głownie dzięki szybkiej reakcji sił nowego wyznawcy nordyckich bogów – hrabiego Mortain.​

    [​IMG]

    Powstanie zakończyło się w kilka miesięcy po rozpoczęciu, zaś Asclettin został pojmany.​


    „Lat dziesięć mąż święty w ukryciu pozostał, nieustannie modląc się do Pana, by ten nieszczęście bretońskich ziomków jego odegnał. Kędy tylko o śmierci jarla wikińskiego posłyszał, ukrycie swoje porzucił. Wszedł tedy między ziomków swoich, słowa otuchy im zsyłając, a był z nim Pan: tedy wielu było takich, którzy go słuchali. I uznał mąż święty, iż znakiem Pańskim grono popleczników jego, że czas ziemię bretońską od zarazy wikińskiej uwolnić. I skoro nic innego wrogowie Pana nie znali, tedy ogień i miecz święty Asclettin im ukazał, zbierając siły swoje opodal miasta, które Rennes zwano. Zdrada jednak wielka spotkała męża świętego, oto bowiem, potomek dawnych królów bretońskich, Judicael, którego odtąd Poganinem zwano, porzucił nauki Pańskie, ku pogańskim bożkom się zwracając. I wybrał się ów możny, z całym zastępem swoim, na miasto Rennes, które święci wojownicy byli zdobywali. I w srogiej bitwie ogrom zdradzieckich pogan przeważył siły wierne Panu, legło na polu wielu pobożnych mieszkańców Bretanii. I sam mąż święty, wielu pogan posyłając prosto w otchłanie piekielne, raniony w bitwie, siłom pogańskiego zdrajcy uległ. Do niewoli poganina się dostał, gdzie niecnie zabit został, kolejnym z bretońskich męczenników się stając. Powiada się, iż dzieło jego twórcę swego przeżyło, gdy Vigdis I, władczyni bretońska…”


    „Żywot świętego Asclettina” pióra brata Bernarda Węgierskiego

    [​IMG]

    Czyżby choroba miała przekreślić nadzieje rodu Hasteinna?​

    [​IMG]

    Na szczęście, Vigdis okazała się równie silna jak ojciec i dziad.​

    [​IMG]

    Młoda władczyni często wybuchała gniewem, co niepokoiło zarówno jej opiekunkę jak i matkę.

    VIGDIS I

    Niedługo obejmę wreszcie panowanie nad swoim dziedzictwem.
    Czekałam na ten dzień stanowczo zbyt długo. Znosiłam to wszystko: pozostawanie w ukryciu, niczym zaszczuta zwierzyna, bolesne lekcje walki, przyjmowane z pokorą od kobiety, której szczerze nienawidziłam, podążającego za mną niemal wszędzie Halfdana, niczym wiernego psa, który próbował zastąpić mi ojca, matkę, która wiecznie próbowała mi rozkazywać, mając mnie za rozkapryszone dziecko.
    Mnie! Jarla Bertaganlandu!
    Lubiłam przesiadywać w porcie, w taki dzień, jak ten. Po pojmaniu kapłana Botulfa, mogłam wyjść z ukrycia, spiskowcy zostali dostatecznie przetrzebieni. Nie zapomniałam im krzywd, które dotknęły mnie poprzez ich gierki, wszyscy oni mi zapłacą, jeden po drugim, upadną do moich stóp, skamląc o darowanie życia…
    Pokręciłam głową, odrzucając od siebie te myśli.
    Podziwiałam drakkar mojego ojca. Ileż bitew musiał przetrwać, ileż krain zwiedzić! Wyobrażałam sobie często ojca stojącego na pokładzie, jego sztandar łopoczący na wietrze i bandy wyznawców Krzyża, uciekających w popłochu na sam jego widok.
    Skrzywiłam się, myśli o ojcu przywiodły ze sobą gniew, nienawiść, żywioną przez lata do jego zabójców.
    Gdybym tylko mogła…
    Nie teraz, za wcześnie. Na razie matka i Halfdan nie oddadzą mi władzy, są nią zbytnio upojeni, zachłyśnięci tym, co powinno należeć do mnie.
    Ale kiedyś, w przyszłości…
    Oni wszyscy mi zapłacą.
    Dopiero ta ostatnia myśl wywołała uśmiech na mojej twarzy.
    Wszyscy poznają siłę Vigdis, jarla Bertaganlandu.
    I zaczną mi odpłacać.
    Wszyscy, co do jednego!

    [​IMG]

    Regencja zakończyła się w 907 roku – Vigdis I oficjalnie rozpoczęła swoje rządy.​
     
    Ostatnia edycja: 16 Luty 2016
    Piterdaw, Sasza i Artafrates lubią to.
  25. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    ODCINEK IV - "Długie rządy"​

    Vigdis I​

    [​IMG]

    Jarl Bertangalandu 892 – 960

    [​IMG]

    Vigdis w dzień po objęciu rządów. Stała się ona osobą gniewną, lubującą się w rozkoszach stołu, a do tego skromną. Nie miały przed nią tajemnic sztuki administracji i zdobywania funduszy – część późniejszych uczonych porównywała jej umiejętności w tym względzie do mitycznego króla Midasa.

    [​IMG]

    Ze względu na swoje predyspozycje, władczyni otaczała się kupcami, co nie podobało się wielu wikińskim władykom.​

    HALFDAN IV

    Władczyni długo kazała mi czekać.
    Od czasu objęcia samodzielnych rządów, Vigdis odsunęła mnie od siebie. Stała się niedostępna, wycofana, chłodna i zamknięta w sobie, za nic miała rady i ochronę, które mogłem jej zapewnić. Za wszelką cenę, chciała pokazać swoim poddanym, iż jest niezależna i silna – niczym jej dziad. Zyskała tym sobie szacunek, jednak…
    Wciąż mogła skończyć jak Ragnar.
    Kiedy zjawiłem się w domu wodza, minąłem się w drzwiach z bretońskimi kupcami. Nie pałałem zbytnią miłością do Bretończyków, ale – o ile mogłem szanować ich wojowników - dla kupców nie miałem nic innego, poza pogardą. Byli gnuśni, próżni i słabi, całkowicie poświęcający swe życie jednemu tylko bóstwu – złotej monecie. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego mają oni tak wielki posłuch u młodej władczyni.
    - Halfdanie! – skłoniłem głowę przed jarlem, któremu przysięgałem wierność – Dobrze cię widzieć!
    Kobieta dała mi znak, bym się zbliżył. Uśmiechała się, rozłożyła szeroko ręce w zapraszającym geście, jak matka, witająca syna, który powraca z wojennej wyprawy. Cała jej postawa wyrażała radość, zdawała się nią promieniować. Nic bardziej mylnego. Uśmiech władczyni był promienny…
    Ale oczy pozostały zimne.
    - Mam dla ciebie zadanie, mój obrońco! – przemówiła Vigdis, wciąż uśmiechając się szeroko, w jej oczach dostrzec mogłem tlącą się iskrę gniewu – Tylko tobie mogę zaufać.
    Mimo, iż nie chciałem przyjąć tego do wiadomości, było coś fałszywego w jej słowach. Jakby miały one drugie, całkowicie inne znaczenie, jakby okazane zaufanie niosło ze sobą widmo zawoalowanej groźby.
    Stajesz się nadto podejrzliwy, Halfdanie!
    Poruszyłem delikatnie głową, odpędzając od siebie natrętne myśli. Choćby rozkaz jarla posłał mnie do walki z lodowymi olbrzymami, przysięgałem wierność potomkom Hasteina. Żyłem po to, by im służyć, niezależnie od okoliczności czy własnej woli. Taka była moja rola.
    - Będziesz towarzyszył mojej matce… - mówiła tymczasem władczyni – Udasz się na ziemię saksońską.
    Więc o to chodzi. Pozbywa się nas. Tak nam odpłaca za lata, które poświęciliśmy, by przygotować ją do wyzwania, z którym dopiero przyjdzie jej się zmierzyć. Była równie uparta jak dziad i ojciec, za nim sobie mając rady swoich nauczycieli i doradców.
    - Tak, jarlu… - odpowiedziałem, ponownie pochylając głowę z szacunkiem – Tak się stanie.
    Postępowała nierozważnie, pragnąc ze wszystkich sił ukazać poddanym silne i niezależne oblicze ich jarla. I chociaż nie popierałem tej decyzji…
    Słowo jarla jest prawem.

    [​IMG]

    By ukrócić ich narzekania, poślubiła człowieka imieniem Bersi, poważanego wśród wyznawców Odyna, znanego łupieżcę.​

    VIGDIS II

    Czy okaże się godny?
    Potrzebowałam silnego mężczyzny u swego boku. Wojownika, budzącego respekt, nie znającego trwogi, nad wyraz silnego, budzącego szacunek – bądź zdolnego pokonać każdego, kto odważy się wystąpić przeciwko mojej władzy. By był moim narzędziem, przedłużeniem ramienia, karzącą pięścią jarla.
    Przybycia Bersiego wyczekiwałam z niecierpliwością.
    Drakkar, którym wiking przybył do Nantes, przedstawiał się imponująco. Przyboczni przybysza wyglądali na zaprawionych w bojach, działali szybko i sprawnie, bez najmniejszego problemu wprawiając w ruch imponujący statek. Pojawienie się przybyszów z dalekiego kraju Saksonów wywołało ogromne poruszenie wśród moich poddanych, ludzie zebrali się w porcie, z ciekawością obserwując wojowników, którzy właśnie schodzili na ląd.
    Sama byłam ciekawa, jak prezentuje się łupieżca, jednak pozostałam ze swoją świtą w centrum miasta.
    To on musiał przyjść do mnie. Byłam teraz jarlem i musiałam okazywać to każdemu, nawet mężczyźnie, którego darzono takim szacunkiem. Musiałam być pewna siebie i nieustępliwa, by utrzymać w ryzach tych ambitnych, tych chciwych i podstępnych.
    - Bersi z Leicesteru! – krzyknął ktoś, zapowiadając przybysza.
    Mężczyzna kroczył na czele niewielkiego orszaku, otoczony przez kilku swoich towarzyszy. Wyróżniał się spośród nich: wszyscy oni wyglądali na zaprawionych w bojach, krzepkich i wytrzymałych… Bersi przewyższał każdego z nich o głowę, wyglądał niczym lodowy olbrzym, wyobrażenie to stawało się jeszcze bardziej żywe ze względu na jego długą, czarną brodę i kędzierzawą czuprynę. Chociaż wiele lat przebywał w kraju Sasów, odziany był na modłę wikińskich łupieżców: jedynym odstępstwem był miecz, przewieszony przez plecy – miast topora, bardziej popularnego wśród zdobywców Yorku.
    - Jarlu! – zawołał mężczyzna mocnym głosem, potwierdzając moje przypuszczenia – Opowieści o twoim pięknie nie są przesadzone!
    Z trudem powstrzymałam się by nie okazać swojego niezadowolenia. Jego język był gładki, brzmiał bardziej jak Sas, niż potomek dumnych zdobywców. Jeśli myślał, że zdobędzie moją rękę pochlebstwami, bardzo się mylił. Nim zdążyłam odpowiedzieć, wojownik skinął na swoich towarzyszy i ci wystąpili przed swego dowódcę, prezentując mi skrzynie, wypełnione bogactwami.
    - Mój wuj rzekł mi… - przemówiłam, dostatecznie głośno, by wszyscy mnie usłyszeli – Iż Bersi jest wielkim wojownikiem, godnym mojej ręki. Jak na razie, widzę Sasa, próbującego mnie kupić.
    Wojownicy, towarzyszący Bersiemu, zaszemrali. Sam łupieżca pozostał jednak spokojny, obrzucił mnie spojrzeniem swoich jasnych oczu i rzekł spokojnie:
    - Czego zatem oczekujesz, jarlu?
    Skinęłam na jedną ze swoich służek i ta podała mi topór mego ojca i okrągłą, drewnianą tarczę. Bersi, zrozumiawszy, jaka próba go czeka, dobył miecza i zbliżył się.
    - Jeśli okażesz się dostatecznie silny… - przemówiłam, znów zwracając się do wszystkich zebranych, nie tylko swojego przeciwnika – Zostaniesz moim mężem.
    - Niech tak się stanie… - odpowiedział mężczyzna, obserwując uważnie każdy mój ruch – Niech bogowie rozsądzą.
    Miał rację. Niech bogowie rozsądzą.

    [​IMG]

    Równolegle z zaślubinami, odbył się wielki blot, na którym poświęcono biskupa, próbującego nauczać poddanych Vigdis.​

    POBOŻNY BISKUP

    Nie lękałem się, bo Pan był ze mną.
    Zasłonili mi oczy, skrępowali ręce, dwóch z nich trzymało mnie za ramiona i prowadziło, tak, bym nie upadł. Wychodziłem naprzeciw śmierci, wiedziałem o tym. Ale śmierć, tak straszna dla nich, nic nie znaczyła. Czym była? Jedynie nowym początkiem, początkiem wiecznej radości u boku Pana. Próbowałem ich tego nauczyć, Jego słowem ukoić ich ból, wyplenić z nich żądzę krwi, którą odczuwali, zapatrzeni w fałszywe bożki.
    Nie udało mi się, zawiodłem Pańskie zaufanie.
    Ale będą inni. Wytrwalsi, mądrzejsi, silniejsi ode mnie. Byłem tego pewny. Ludzie północy zasługiwali na to, by dotarła do nich dobra nowina, by usłyszeć Słowo i zasiadać wśród sprawiedliwych. Czyż tego nie uczyło Pismo? By nawet nieprzyjaciela miłować i modlić się za niego?
    Trzymający mnie mężczyźni zatrzymali się. Nagle uderzyło mnie światło, rażąc oczy, gdy zdjęto mi z głowy wór. Zamrugałem gwałtownie, próbując przyzwyczaić się do światła dnia. Stał przede mną… Anioł?
    Kobieta.
    Dopiero, gdy oczy przyzwyczaiły się do światła, mogłem dostrzec, iż stoi przede mną niewiasta. Odziana w sposób niezwykły, niemal identycznie jak wojownicy, którzy mnie prowadzili. Za pas zatknięty miała sztylet, w ręku trzymała topór, którego ostrze zawisło nad moją głową. Mimo swego przerażenia, nie mogłem nie docenić wielkości Pańskiej, nie widziałem bowiem piękniejszego stworzenia. Była w niej surowość, niczym nieugiętość Północy, z której przybyli jej przodkowie, jednak ostre rysy nadawały jej osobliwego piękna, uzupełnianego przez jasne niby niebo oczy i rozpuszczone, podobne stopionemu złotu, długie włosy.
    - Witaj, wyznawco Krzyża… - przemówiła, zwracając się do mnie w języku Franków – Wiesz, dlaczego tu jesteś?
    Skinąłem głową, wciąż wpatrując się w stojącą przede mną niewiastę. Dopiero, gdy poczułem dłonie wojowników zaciskające się mocniej na moich ramionach, odpowiedziałem:
    - Głoszę dobrą nowinę… - rzekłem, wciąż obserwując kobietę, ciekaw jej reakcji, jej słów – Słowo miłosiernego Boga.
    Zaśmiała się, wojownicy również do niej dołączyli.
    - Miłosierdzie to słabość… - przemówiła, wyciągając rękę i dotykając mojego policzka – Który bóg pozwoliłby sobie na okazanie słabości?
    Poczułem się nieswojo, czując jej dotyk na swoim policzku. Kobieta zbliżyła się, czułem niemal jej oddech na swojej skórze. Było w niej coś… Złowieszczego i drapieżnego, coś, co wlewało niepokój w moje serce.
    - Miłosierdzie to siła! – próbowałem zaprotestować – To…
    Przekrzywiła głowę, obserwując mnie. Jej dłoń zsunęła się z policzka na szyję. Niemal wzdrygnąłem się pod wpływem jej dotyku. Czy to kolejna próba, Panie?
    - Może powinnam cię oszczędzić? – zapytała, uśmiechając się – Czy to uczyni mnie silną?
    Jej dłoń zatrzymała się na mojej szyi. Poczułem także, iż uścisk wojowników, dotąd trzymających mnie za ramiona, słabnie, jakby nie byli pewni, czego życzy sobie ich pani. Poczułem otuchę, w moje serce wlała się nadzieja: czy mogłem ją przekonać? Ukazać jej wspaniałość Pana?
    - Tak, pani… - odpowiedziałem, również pozwalając sobie na uśmiech.
    Nagle, jej dłoń zacisnęła się na mojej szyi, pozbawiając mnie oddechu. W ułamku sekundy, drugą ręką dobyła sztyletu i z rozmachem wbiła jego ostrze w moją pierś. Wojownicy niemal natychmiast mnie puścili, pozwalając mi opaść na kolana.
    - Żałosny głupiec! – zaśmiała się władczyni wikingów, wbijając sztylet nad swoją dłoń, prosto w moje gardło – Taka ofiara przypadnie bogom do gustu!
    Ale dla mnie się to nie liczyło. Wykonałem wolę Pana.

    [​IMG]

    Korzystając z tarć pomiędzy rodami Welfów i Karolingów, wikingowie wyprawili się przeciw zbuntowanym książętom frankijskim. Nim Bersi wyruszył w pole, odwiedził swą małżonkę: wkrótce Vigdis zorientowała się, iż jest brzemienna. ​
     

Poleć forum

  1. Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych reklam.Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej.
    Zamknij zawiadomienie