Korona za dziewięć groszy - AGOT CK II AAR

Temat na forum 'CK - AARy' rozpoczęty przez vantikir, 2 Wrzesień 2017.

  1. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    KORONA ZA DZIEWIĘĆ GROSZY – AGOT CKII AAR

    [​IMG]

    Symbol rodu Blackfyre, któremu wierność przysięgał lord Willem Wane.​

    Słowem wstępu: Witam w kolejnym AARze. Tym razem będzie to projekt znacznie bardziej wymagający i nieco różniący się od tego, co pisałem do tej pory. Różniący się z dwóch powodów. Pierwszy z nich jest prosty, będzie to rozgrywka na modzie. I to takim, który znacznie zmienia rozgrywkę – a mianowicie osadza jej realia w świecie przedstawionym w cyklu „Pieśni Lodu i Ognia” George’a R. R. Martina. Druga zmiana dotyczy samego modelu AARa, będzie on jeszcze bardziej niż zwykle nastawiony na narrację – zatem spodziewajcie się dużej ilości tekstu.

    Technikalia i setting: AAR prowadzony będzie na najnowszej wersji moda, a więc 1.5. Jeśli zaś chodzi o umiejscowienie jego akcji… Długo się nad tym zastanawiałem. Czy zagrać Aegonem Zdobywcą? Może jednym z królów przed Podbojem? Może rozegrać Rebelię Roberta? Pokierować losami Daemona Blackfyre’a? Albo stanąć po stronie Rhaenyry w Tańcu Smoków… W końcu zdecydowałem się na Wojnę Dziewięciogroszowych Królów, opowiadaną z punktu widzenia człowieka, który poparł Maelysa Monstrualnego.

    Na taki krok zdecydowałem się z prostego powodu: sam konflikt na Stopniach jest mało eksploatowanym okresem, w samej historii Westeros trwającym bardzo krótko. A ponieważ nie zazębia się on z przygodami Dunka i Jaja ani właściwymi książkami cyklu PLiO, zostawia to mi dość sporą dowolność w sposobie przedstawienia postaci. (czyt. nie muszę podejmować próby naśladowania Martina.)

    Postać i cele: Głównymi bohaterami mojej opowieści będą członkowie nowopowstałego rodu Wane’ów. Z ich protoplastą zapoznacie się w prologu poniżej, zaznajamiając się również z okolicznościami, które sprawiły, że poparł on Czarnego Smoka.
    Jeśli chodzi o cele: będą się one zmieniać w zależności od bohatera, ale dla Willema Wane’a określam dwa. Pierwszym jest zdobycie tytułu króla Stopni, zaś drugim osadzenie Maelysa Blackfyre’a na Żelaznym Tronie.
    PROLOG

    „Wiele lat minęło odkąd przybyłem na Stopnie, by służyć wiernie memu lordowi i jego rodzinie, pieczę sprawując nad jego sprawami, doglądając jego domeny i służąc mu radą i wszelkimi swymi przymiotami. Takoż na prośbę mego pana, pióro w ruch wprawiam by w jednym dziele zebrać wszystko, co tylko ludziom Stopni i Królestwa wiadomo o szlachetnym rodzie Wane’ów, i utrwalić owe opowieści w słowie, by zachowały się na wieki. Niech Ojciec w swojej mądrości da mi siłę, bym nie ustawał w swojej pracy, niech Matka pobłogosławi moje starania o utrwalenie przeszłości, niech Starucha zapali swą lampę i pomoże mi odsiać prawdę od bajań i nieszczerości. Co zaś tyczy się samego rodu… Nie wywodziła owa familia korzeni swych ni od królów dawnych ni od herosów z czasów zamierzchłych, a jedynie od człeka prostego, który odwagą swoją, poświęceniem i lojalnością, dostąpił największego zaszczytu. Godzi się tedy poświęcić pierwsze karty dzieła mego owemu człowiekowi. Ser Willem Wane, choć tedy nie nosił jeszcze owego miana, przyszedł na świat za Wąskim Morzem, w jednym z Wolnych Miast. Zrodził się on ze związku wygnanego z Westeros rycerza oraz kupieckiej córki, z unii, która była podyktowana ulotnym i krótkim porywem namiętności. Ojciec ser Willema, nie wiedząc nawet o tym, że doczekał się syna, dołączył do kompanii najemniczej – Drugich Synów – i wkrótce zginął, walcząc w jednej z wielu wojen prowadzonych przez Wolne Miasta. Jego matka zaś, wygnana z domu ze względu na hańbę, którą przyniosła swej rodzinie, zapadła na grypę i została pokonana przez chorobę. Chłopca spotkał los, którego doświadcza wielu w Lys – sprzedano go w niewolę. Tym sposobem, dostał się on w służbę korsarza o imieniu Tormo, kapitana Szkarłatnego Wichru, statku niegdyś sławnego, którego żagiel trwogą napełniał serca mieszkańców wyspy Naath, Wysp Letnich czy dalekiego Ib.. Na pokładzie owego statku, pośród niewolników i piratów ze wszystkich zakątków znanego nam świata, spędził ser Willem trzynaście dni imienia, wiernie służąc swemu panu, wprawiając się tak we władaniu mieczem, jak i sztuce żeglarskiej. Jedynie przychylność Ojca i sprawiedliwość Wojownika pozwoliły młodzieńcowi uniknąć długiej niewoli i kariery korsarza, bowiem w trakcie powrotu z jednej z łupieskich wypraw, Szkarłatny Wicher nie zdołał oprzeć się szalejącemu morzu i roztrzaskał się o skały. Miłosierna Matka czuwała nad ser Willemem, któremu dane było przeżyć tę katastrofę i dostać się na ląd. Nie wiedząc, co ze sobą począć i gdzie się udać, błąkał się po porcie… Tamtego dnia, tego samego dnia, w którym skały roztrzaskały jego dotychczasowe życie, przyszły rycerz znalazł nowy cel, spotkał bowiem na swej drodze człowieka, który był dla niego mentorem i drogim przyjacielem do końca jego dni. Tym człowiekiem był rycerz o imieniu Derrick, wywodzący się z możnego rodu Fossoway’ów. Wiele krąży opowieści o owym człowieku, wielu nazywa go Zgniłym Jabłkiem, wspominając jego wygnanie i złą sławę… Prawdą jednak jest, że dostrzegł on coś w młodzieńcu, którego spotkał i uczynił go swoim giermkiem, dołączając wraz z nim do Złotej Kompanii. Nie są nam znane losy ser Derricka oraz jego giermka w okresie poprzedzającym Wojnę Dziewięciogroszowych Królów, domniemywać możemy, iż służyli w Złotej Kompanii pod rozkazami jej kapitana-generała, Daemona Blackfyre’a. W latach następnych, przyszły rycerz stał się mimowolnym świadkiem przejęcia dowództwa Złotej Kompanii przez Maelysa Monstrualnego, a także sformułowania się Bandy Dziewięciu. Przekaz maestera Garlana – który dość szczegółowo opisuje podboje Bandy Dziewięciu - wskazuje również, iż giermek ser Derricka wykazał się wielkim męstwem w trakcie podboju Tyrosh oraz kampanii na Stopniach. Jego odwagę docenił Zgniłe Jabłko, który pasował ser Willema na rycerza w trakcie podboju przez siły Bandy Dziewięciu wyspy Słonecznego Kamienia. Osoba ser Willema zwróciła uwagę samego Maelysa, który – po obwołaniu się królem Westeros – zdecydował się uczynić go lordem. Pretendent oddał ser Willemowi we władanie Słoneczny Kamień, pozwalając mu również wybrać herb, jeśli ten przysięgnie mu wierność jako królowi Siedmiu Królestw. Tym samym, w 259 roku po Lądowaniu Aegona, ser Willem zgiął kolano przed Maelysem Blackfyre’em i stał się ser Willemem Wane’em. Jako symbol swego rodu, młody rycerz wybrał czarnego byka sposobiącego się do szarży na polu białym…”

    Rękopis zapisków maestera Tytosa, czwartego maestera Słonecznego Kamienia.

    DERRICK FOSSOWAY

    - Ale dziura! – sarknął Zgniłe Jabłko.
    Ser Derrick Fossoway wyprostował się i przyjrzał się krytycznie obskurnemu portowi, który majaczył w oddali. Otworzył usta, by wygłosić kolejny komentarz, ale przerwał, gdy deski pokładu zaskrzypiały w proteście, uginając się pod potężnymi butami mężczyzny, który do niego zmierzał. Tylko jeden człowiek był na tyle olbrzymi by swoim ciężarem zaszkodzić pokładowi Perły Lys.
    - Daj spokój, Derrick! – rycerz mógłby przysiąc, że gromkie słowa Maelysa Monstrualnego usłyszano nawet w porcie – Sprawiasz przykrość młodemu Willemowi!
    Fososway obrócił się ku swemu przyjacielowi i dostrzegł, że jego giermek towarzyszy kapitanowi Złotej Kompanii. Widok obu mężczyzn obok siebie był zabawny. Maelys był ogromny, przewyższający najwyższych mężów, a do tego podobny w swoich rozmiarach niedźwiedziowi. Willem zaś był wysokim i smukłym młodzieńcem, przypominającym bardziej wątłe drzewo. Jedynym, co łączyło stojących przed Derrickiem mężczyzn, była krew dawnej Valyrii płynąca w ich żyłach: ich włosy były koloru płynnego srebra, zaś oczy barwione fioletem.
    - Prawdziwą przykrość sprawi mu smród, którym przesiąknęła ta dziura! – parsknął Fossoway, wyraźnie niezadowolony.
    Maelys prychnął i położył ogromną dłoń na ramieniu Willema.
    - Zgniłe Jabłko zazdrości… - Blackfyre uśmiechnął się paskudnie – Sam chciałby zagarnąć dla siebie wyspę.
    Derrick nie zareagował na zaczepkę, ponownie obracając się ku krajobrazowi małego portu. Nie chciał wdawać się w zbędną dyskusję. Nie obchodził go los tej małej wysepki, równie dobrze mogło ją pochłonąć siedem piekieł… To, czego naprawdę pragnął Fossoway, miało dopiero nadejść. Przybycie na tę zapomnianą przez bogów część Stopni miało być pierwszym krokiem do uzyskania tego, czego ser Derrick pożądał. Jebać złoto, zaszczyty, tytuły. Wystarczył mu miecz w dłoni i przeciwnik do zabicia, wystarczyło mu przelanie krwi. Nieważne, w czyim imieniu. Nieważne, czy dla większego celu czy li tylko samego jej przelewania.
    Derricka Fossowaya słusznie zwano Zgniłym Jabłkiem.
    To Jabłko gniło, gdy nie karmiło się krwią.
    - Chcę jak najszybciej wyruszyć do Westeros… - odezwał się Derrick.
    Maelys westchnął.
    - Najpierw zajmiemy się tą sprawą… - mruknął, jak wiele razy wcześniej – Później ruszymy do boju.
    Zabezpieczenie Stopni. Zostawienie Willema na wyspie wraz z małym garnizonem. Strata czasu…
    Ser Fossoway nie był nawet pewny, czy chłopak jest gotowy. Ale nie zamierzał czekać dłużej.
    Zniecierpliwiony Derrick ponownie obrócił się do dwójki mężczyzn i położył dłoń na rękojeści miecza.
    - Uklęknij! – warknął do swojego giermka.
    Willem posłał niepewne spojrzenie w kierunku Czarnego Smoka, ale ten tylko westchnął i cofnął się, skinąwszy przyzwalająco głową. Młodzieniec wykonał rozkaz Zgniłego Jabłka i opadł na jedno kolano.
    - W imię Wojownika zaklinam cię byś był mężny… - przemówił Derrick, uderzając lewe ramię młodzieńca płazem swojego miecza – W imię Ojca zaklinam cię byś był sprawiedliwy.
    Przez krótką chwilę, ser Derrick zamyślił się nad słowami przysięgi. Zawsze śmieszyły go nauki septonów i opowieści maesterów… Jak ktoś, kto dzierżył w ręku pióro, a nie miecz, mógł zrozumieć rycerskie rzemiosło? Nic dziwnego, że nawet w słowach ślubowania odbijała się tylko naiwność, godna baśni, a nie prawdziwego życia. Rycerz był przede wszystkim wojownikiem, jego powinnością było szukanie wyzwania. Miał doskonalić swoje umiejętności i stawać się uosobieniem siły i potęgi, nie zaś marnować swoje siły na opiekę nad tymi, którzy zasługiwali tylko na pogardę – słabi ginęli pod ostrzami silniejszych od siebie, zawsze tak było.
    - W imię Matki zaklinam cię byś chronił młodych i niewinnych… - ostrze miecza uniosło się i jego płaz uderzył prawe ramię Willema – W imię Dziewicy zaklinam cię byś bronił kobiet.
    Zupełnie, jak w tym burdelu w Braavos, przemknęło przez głowę rycerza.
    Ser Fossoway musiał przyznać, że był dumny ze swojego giermka. Młodzieniec był zaradny, szybko się uczył i nie stronił od walki. Przez te wszystkie lata, nigdy nie odmówił wykonania rozkazu i zawsze trwał przy boku Zgniłego Jabłka, nawet, gdy było źle. Jak na kogoś, kto dorastał wśród korsarzy, był strasznie nudnym kompanem, ale kogo to obchodziło?
    Kurwa, Derrick. Robisz się sentymentalną pizdą.
    - Powstań, ser Willemie! – mruknął Zgniłe Jabłko – Racz ruszyć swoją rycerską dupę.
    - Nie tak… - odezwał się Willem, powstając.
    - Sobie to wyobrażałeś? – wpadł mu w słowo ser Fossoway – Słyszałeś, Maelysie? Naszemu rycerzowi zabrakło wiwatujących tłumów!
    Maelys nie podchwycił tematu, wpatrywał się intensywnie w port majaczący na horyzoncie. Nagle, na jego twarzy pojawił się paskudny uśmiech. Olbrzym uniósł dłoń, wskazując na coś w oddali. Ser Derrick obrócił głowę i skierował spojrzenie we wskazanym kierunku.
    - Kurwa! – warknął przez zaciśnięte zęby – Przynieś mi tarczę, chłopcze!
    Na pomoście, do którego zamierzali przybić załoganci Perły Lys, panowało poruszenie. Korsarze nie zamierzali oddać wyspy bez walki. Ser Fossoway obserwował w milczeniu, jak kilkunastu mężczyzn ustawia się na drewnianym mostku. Byli wśród nich ciemnoskórzy łucznicy z Wysp Letnich, kilku Żelaznych z toporami, a nawet obdarty Westerosi z zardzewiałym mieczem. Willem podał Zgniłemu Jabłku tarczę, a ten szybko ją uniósł, osłaniając się od pierwszych strzał, które pomknęły w ich kierunku.
    - Jednak się zabawimy! – zarechotał Czarny Smok, wyszarpując z pochwy Blackfyre.
    Derrick Fossoway uśmiechnął się. Był to uśmiech mroczny i drapieżny, uśmiech, na który pozwalał sobie tylko, gdy był w swoim żywiole. Uśmiech, który odsłaniał przed postronnymi jego prawdziwą, mroczną naturę, jego zepsucie.
    Zgniłe Jabłko wyszczerzył się do młodzieńca, którego jeszcze chwilę wcześniej pasował na rycerza.
    - Czas zasłużyć na ostrogi, chłopcze! – krzyknął głośno Derrick Fossoway, uderzając płazem miecza o tarczę.
    Odpowiedzi swego podopiecznego Zgniłe Jabłko już nie usłyszał. Teraz był w stanie dosłyszeć tylko jedno wołanie.
    Zew krwi.
    MAELYS BLACKFYRE

    Pirat przeraźliwie wrzeszczał.
    Mężczyzna wbił przerażone spojrzenie w prawą rękę, a właściwie to, co z niej zostało i wrzasnął ponownie. Zatoczył się i złapał broczący obficie krwią kikut ocalałą dłonią, łudząc się, że w ten sposób powstrzyma nadchodzącą śmierć. Maelys zaśmiał się, łapiąc przeciwnika za gardło dłonią, która nie dzierżyła Blackfyre’a. Żelazny uścisk potężnej dłoni zdusił krzyk pirata, Żelazny Człowiek mógł jedynie poddać się ogromnej sile Czarnego Smoka i z przerażeniem obserwować, jak jego stopy odrywają się od ziemi. Maelys wyprostował ramię. Był ciekaw, co pierwsze zabije pirata – brak powietrza, czy może upływ krwi?
    - Ten jest ostatni! – dotarły do Monstrualnego słowa Zgniłego Jabłka.
    Czarny Smok obrócił głowę ku źródle głosu. Drewniana hala, która należała do pirata, który tytułował się panem tej wyspy, zasłana była ciałami korsarzy. Derrick Fossoway klęczał przed jednym z trupów, czyszcząc klingę swego miecza o tunikę zabitego. Ser Willem przysiadł na zdobionym krześle, które niegdyś musiało służyć jako tron dla lorda korsarzy, nie przejmując się ciałami zabitych przez siebie Letnich Wyspiarzy, które leżały u jego stóp.
    - Nie za wygodnie? – zawołał Maelys w stronę świeżo pasowanego rycerza.
    Ten w odpowiedzi wyciągnął nogi, opierając je o plecy zabitego Letniego Wyspiarza, używając jego ciała w roli makabrycznego podnóżka. Ser Derrick zaśmiał się głośno.
    - Ta dziura i tak należy do niego! – zauważył ser Fossoway, prostując się.
    Jeszcze nie, pomyślał Czarny Smok. Ale już niedługo.
    Trzymany przez Maelysa pirat ucichł, ostatecznie rozstając się z życiem. Czarny Smok zaklął szpetnie i odrzucił ciało w kąt. Złościły go te małe potyczki, najpierw walki o Tyrosh, później podbijanie Stopni… Nędzni ludzie archonta i podrzędni najemnicy, korsarze, którzy sprzeciwili się władzy Saana, samozwańczy lordowie piratów. Oni wszyscy byli jedynie małą przeszkodą na drodze do osiągnięcia prawdziwego celu. Słoneczny Kamień, który właśnie zdobyły siły Bandy Dziewięciu był najbardziej na zachód wysuniętą wyspą Stopni – ostatnią przystanią przed upragnionym portem…
    Westeros.
    Cztery razy moi przodkowie upominali się o to, co było im należne. Cztery razy ci, którzy nosili miecz próbowali wydrzeć z rąk Czerwonych Smoków swoją ojcowiznę. Kiedy nie pomogła walka zbrojna, sięgnęli nawet po dyplomację, po to tylko, by zostać zdradzonym przez tych, którzy dawali słowo honoru… Ile honoru mogli mieć potomkowie zrodzeni z rycerza Królewskiej Gwardii i wiarołomnej królowej? Ile honoru mógł posiadać Bloodraven, mordując podstępem potomka swojego przyrodniego brata? Tym razem… Tym razem będzie inaczej. Nie będzie honoru. Nie będzie litości. Jedynym, co poznają Czerwone Smoki, będzie smak ich własnej krwi.
    - Co zrobimy z Szalonym Bykiem? – głos ser Derricka wyrwał Czarnego Smoka z zamyślenia.
    Szalony Byk. Tak nazywano potężnego Letniego Wyspiarza, korsarza, który objął we władanie tę wyspę. Prowadził swoich ludzi do boju w porcie, dopóki nie pozbawiło go przytomności uderzenie pięści samego kapitana-generała Złotej Kompanii. Maelys uśmiechnął się na to wspomnienie. To była dobra walka.
    - Przyprowadź go tutaj! – rozkazał Maelys – Damy mu ten sam wybór.
    Zgniłe Jabłko skinął głową i opuścił komnatę. Czarny Smok przeszedł przez pomieszczenie, zatrzymując się przed ser Willemem.
    - Ser Derrick go wypatroszy! – młodzieniec ułożył się wygodniej na przestronnym tronie – Jak pozostałych.
    Po zdobyciu każdej z wysp, przywódca korsarzy, który ją zajmował, stawał przed wyborem. Mógł zginąć bez walki, ścięty jednym uderzeniem miecza Aegona Zdobywcy… Bądź stanąć do pojedynku z czempionem, którego wskazywał Maelys. Willem miał rację – do tej pory, ser Derrick Fossoway nie zawiódł, zabijając każdego, który zdecydował się poddać tej osobliwej próbie walki.
    Nim Maelys zdążył odpowiedzieć na słowa niedawno pasowanego rycerza, do hali wszedł Zgniłe Jabłko. Kroczył na czele pochodu, którego członkami byli również czterej najemnicy Złotej Kompanii, prowadzący skutego łańcuchami korsarza. Ser Derrick podszedł do Czarnego Smoka i wskazał na Wściekłego Byka.
    - Mój panie! – rycerz podniósł głos, niczym herold, który obwieszcza ważne nowiny – Wściekły Byk, do niedawna pan na Słonecznym Kamieniu.
    Potężny Wyspiarz uniósł wzrok i wbił w Maelysa spojrzenie pełne nienawiści. Kiedy przebrzmiały słowa Zgniłego Jabłka, Wściekły Byk splunął pod nogi.
    - Twój wybór jest prosty, korsarzu… - odezwał się Czarny Smok – Pokonaj mojego czempiona, a wyspa jest twoja. Przegraj, a zginiesz.
    Letni Wyspiarz uniósł głowę i spojrzał na Maelysa. Przez kilka sekund mierzyli się spojrzeniami, gdy nagle… Ciałem ogromnego mężczyzny wstrząsnął śmiech. Wściekły Byk śmiał się długo i głośno. Czterech mężczyzn, którzy trzymali krępujące go łańcuchy, przyglądali się jego reakcji z przerażeniem.
    - Kogo mam zabić? – zapytał w końcu korsarz, gdy się uspokoił.
    Maelys obrócił się. Dostrzegł spojrzenie, jakie posłał mu Zgniłe Jabłko. Wiedział doskonale, że rycerz tylko czeka na kolejną okazję by przelać krew. Zdawał sobie sprawę również z tego, że wygnaniec z Reach pokonałby bez trudu samozwańczego lorda piratów. Ale to nie Derrick Fossoway miał zostać na Słonecznym Kamieniu i trzymać w ryzach korsarzy, gdy Złota Kompania uda się do Westeros…
    - Zmierzysz się z ser Willemem! – obwieścił Maelys.
    Wściekły Byk ponownie się zaśmiał.
    - Wysyłasz chłopca do walki, olbrzymie? – Letni Wyspiarz zmierzył uważnym spojrzeniem siedzącego na jego tronie młodzieńca – Życzysz mi wygranej?
    Maelys nie odpowiedział. Obrócił się ku dawnemu giermkowi i skinął na niego. Willem wstał i podszedł do swojego przeciwnika. Czarny Smok nie zamierzał wyjawiać swoich zamiarów ani młodzieńcowi ani Wściekłemu Bykowi – ten pojedynek miał być ostateczną próbą dla pasowanego przez Zgniłe Jabłko. Miał okazję dowieść nie tylko swych umiejętności, ale również lojalności i odwagi.
    To będzie niezłe widowisko!
    WILLEM

    Denerwowałem się.
    W nerwowym tiku, raz po raz zaciskałem palce lewej dłoni na rękojeści miecza. W drewnianej hali panował gwar. Najemnicy Złotej Kompanii pozbyli się ciał zabitych korsarzy i odsunęli długi stół, który wcześniej znajdował się w centrum pomieszczenia. Uniosłem głowę, spoglądając na stojącego przede mną przeciwnika. Wściekły Byk opierał się o ścianę, obserwując otaczających go ludzi z malującym się na twarzy grymasem, który wyrażał jedynie pogardę. Korsarz odrzucił proponowane mu tarczę, nie przyjął oferowanej mu zbroi, wzgardził długim mieczem: jedynym, co dzierżył, był jego wierny arakh, który zdobył pojedynkując się z dothrackim wojownikiem.
    - Uważaj na niego, chłopcze! – obróciłem głowę, by ujrzeć podchodzącego do mnie ser Derricka – Byk jest silniejszy od ciebie.
    Rycerz podał mi tarczę. Przyjąłem ją, zawieszając ją sobie na prawym przedramieniu.
    - Nie pocieszyłeś mnie, Fossoway… - burknąłem tylko.
    Kąciki ust Zgniłego Jabłka uniosły się lekko.
    - Ale ty jesteś od niego szybszy! – dodał ser Fossoway – Postaraj się to wykorzystać.
    Po udzieleniu mi tej ostatniej rady, ser Derrick cofnął się, równając się z pozostałymi najemnikami ze Złotej Kompanii, który stali za moimi plecami. Poczułem na sobie spojrzenie Wściekłego Byka i uniosłem głowę by spojrzeć mu w oczy. Ten mężczyzna jawnie mnie lekceważył, mówił mi o tym grymas na jego twarzy, mówiło mi o tym jego spojrzenie. Zamierzałem mu pokazać, że popełnia bardzo kosztowny błąd…
    - Towarzysze broni! – tubalny głos Maelysa ostatecznie uciszył gwar – Korsarz rzucił wyzwanie Złotej Kompanii!
    Najemnicy zaszemrali, ktoś się zaśmiał, z tłumu padły również obelgi pod adresem Wściekłego Byka.
    - Dzisiaj bogowie zadecydują o jego losie… - Maelys podniósł głos, by przebić się przez gwar – Zmierzy się z jednym z nas.
    Najemnicy kompanii uformowali za moimi plecami zwarte półkole. Postąpiłem dwa kroki do przodu, zbliżając się tym samym do Wściekłego Byka i obróciłem się do towarzyszy, wznosząc wysoko miecz i tarczę.
    - Oto czempion Złotej Kompanii! – Maelys nie mógł ukryć podekscytowania, nie mógł doczekać się tego, co miało nadejść – Ser Willem!
    Uderzyłem płazem miecza o tarczę. Czarny Smok chce przedstawienia? Dostanie je.
    - Pod złotym płaszczem… - krzyknąłem – Ostra stal!
    Kilkudziesięciu mężczyzn podchwyciło okrzyk. Dostrzegłem uśmiech na twarzy Maelysa, zaś ser Derrick delikatnie skinął głową, w milczący sposób wyrażając swoją aprobatę.
    - Dość tego pierdolenia! – krzyknął Wściekły Byk.
    Obróciłem się dostatecznie szybko by dostrzec, że potężny korsarz rzucił się do ataku, zakreślając szeroki łuk swoim arakhiem. Uchyliłem się przed pierwszym z jego ciosów, zakrzywione ostrze przecięło ze świstem powietrze nad moją głową. Uderzyłem go tarczą, napierając na niego całym ciałem, ale Letni Wyspiarz był niczym skała, całkowicie niewzruszony, pewnie trzymający się na nogach. Jego pięść trafiła mnie prosto w twarz, siła uderzenia zmusiła mnie do postąpienia krok w tył. Korsarz wykorzystał tę przestrzeń by zadać kolejne, kąśliwe cięcie. W ostatniej chwili udało mi się wyprowadzić własną klingę na spotkanie jego ostrza i zbić cios.
    - Umrzesz, chłopcze! – warknął olbrzym.
    Nasze ostrza spotkały się jeszcze kilkukrotnie, wypełniając piracką halę brzękiem stali. Wściekły Byk był znacznie silniejszy ode mnie, ale jego ciosy rzadko sięgały celu. Olbrzymi Wyspiarz ryknął wściekle i znowu zaatakował, wykonując potężne cięcie znad głowy. Przyjąłem ten cios na tarczę, wykonując krok do tyłu. Podobnie uczyniłem z następnym: mój przeciwnik atakował, wykonując silne, zamaszyste ciosy, których unikałem, jednocześnie wciąż się cofając. Cięcie od ucha, tarcza podniesiona w odpowiednim momencie, krok do tyłu. Cięcie w łęg, blokująca je klinga długiego miecza, kolejny krok. Cięcie w kłąb, ponowne posłużenie się tarczą, cofnięcie się. Musiałem wykazać się cierpliwością, schodzić z drogi jego klindze, unikać jego ciosów i czekać na odpowiedni moment. Wystarczy jeden błąd korsarza, jedna luka w obronie…
    Okazja nadarzyła się szybciej, niż myślałem.
    Wściekły Byk rzucił się do kolejnej szarży, uderzając arakhiem od góry. Przyjąłem uderzenie na tarczę i zadałem proste pchnięcie. Ostrze zagłębiło się w nieosłoniętym podbrzuszu Letniego Wyspiarza. Ku mojemu zaskoczeniu, Wściekły Byk nie odpuszczał, uderzając raz po raz w moją tarczę. Chciał użyć swojej siły by przełamać moją obronę i zakończyć ten pojedynek. Zacisnąłem palce mocniej na rękojeści miecza i zwiększyłem nacisk na jelec, pozwalając ostrzu wejść głębiej w ciało przeciwnika. Wściekły Byk próbował dosięgnąć mnie ręką, w której nie dzierżył ostrza, równocześnie cały czas uderzając w moją tarczę swoją zakrzywioną klingą. Korsarz długo żegnał się z życiem – musiałem pchnąć jeszcze dwukrotnie by ten w końcu przestał uderzać i zsunął się z klingi mojego miecza, padając ciężko na ziemię. Nie patrząc na pokonanego przeciwnika, obróciłem się ku moim kompanom.
    - Dobra walka! – odezwał się ser Derrick Fossoway.
    Pozostali najemnicy zbliżyli się, gratulując mi zwycięstwa. Ostatnim z tych, którzy to zrobili był sam Maelys.
    - Brawo, zasłużone zwycięstwo! – pochwalił mnie Czarny Smok, klepiąc mnie po plecach ogromną dłonią – Jakiej oczekujesz nagrody?
    Opadłem przed Czarnym Smokiem na kolana i ułożyłem u jego stóp zbroczone krwią Wściekłego Byka ostrze.
    - Pragnę jedynie ci służyć, mój królu! – odpowiedziałem stanowczo.
    Złota Kompania była mi rodziną, wszystko, co osiągnąłem w życiu, pochodziło właśnie od niej. Jeśli miałem komuś służyć, niech będzie to właśnie Czarny Smok, na ten dzień i wszystkie pozostałe. Oferując mu swój miecz, mogłem spłacić ten dług, który zaciągnąłem, gdy ser Fossoway mnie przygarnął.
    - Przysięgam stawać w twej obronie, służyć radą i oddać za ciebie życie, jeśli będzie trzeba… - wypowiedziałem jednym tchem odpowiednie słowa – Przysięgam na starych i nowym bogów.
    Czarny Smok milczał przez dłuższą chwilę. Nie mogłem nic wyczytać z jego twarzy, nie mogłem odgadnąć jego myśli.
    - A ja obiecuję ci miejsce przy moim ogniu… - dziwna chrypa wdarła się w ton Maelysa, gdy przemawiał – Mięso i miód przy moim stole. Ślubuję nigdy nie prosić o to, co mogło by splamić twój honor.
    Czekałem cierpliwie, aż kapitan-generał Złotej Kompanii wypowie ostatnie słowa.
    - Przysięgam na starych i nowych bogów! – zakończył Czarny Smok – Powstań.
    Wykonałem jego polecenie. Maelys podał mi moje ostrze, a gdy je ująłem, obrócił się ku towarzyszącym nam najemnikom.
    - Żaden z lrdów Westeros nie pokłonił się prawdziwemu królowi… - Maelys ponownie podniósł głos, przemawiał z gniewem – Uczynił to prosty rycerz, bez ziemi czy tytułu.
    Najemnicy słuchali go w milczeniu, wyczekując dalszych słów.
    - I jego król doceni lojalność i odwagę! – mówił dalej Czarny Smok – Każdy, kto przeleje w moim imieniu krew Czerwonych Smoków i zdrajców, którzy ich poparli… Zostanie nagrodzony!
    Obrócił głowę, spoglądając na mnie.
    - Ser Willemie… Za twą lojalną służbę, nadaję ci Słoneczny Kamień i wszystkie towarzyszące mu ziemie i przychody… - Czarny Smok przemawiał w tonie godnym króla – W posiadanie dla ciebie, twoich synów i wnuków. Od tego dnia, aż po kres czasu.
    Maelys mnie zaskoczył. Ja, jeden z wielu jego popleczników, niedawno pasowany na rycerza, otrzymuję tak wielką nagrodę? Czarny Smok kontynuował swoje przemówienie, adresując je do żołnierzy kompanii. Mówił o Aegorze Riversie, o swoim przodku, Daemonie, o tułaczce, która była losem tych, którzy byli lojalni Czarnemu Smokowi. Obiecał bogactwo, zemstę i powrót do domu, a mężczyźni jeszcze długo wiwatowali na cześć swojego króla.
    - Będziesz musiał wybrać sobie herb! – nawet nie zauważyłem, kiedy podszedł do mnie ser Fossoway – Co powiesz na byka?
    Nie mogłem powstrzymać uśmiechu.

    To tyle, jeśli chodzi o fabularny wstęp do samej rozgrywki. Jutro pojawią się fragmenty bezpośrednio jej dotyczące, opatrzone screenami. ​
     
  2. ers

    ers Ten, o Którym mówią Księgi

    Nie pamiętam podziału Stopni z moda. Zaczynasz jako Lord, czy High Lord?
    Jak zamierzasz tłumaczyć te tytuły?
     
  3. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    @ers

    Zacząłem jako prosty lord. (Słoneczny Kamień podpada pod Zachodnie Stopnie) Już i tak przesadziłem z ułatwieniem sobie pozycji startowej dodając ser Derricka i Maelysa jako przyjaciół Willema i nadając mu w miarę dobre cechy.

    Jeśli chodzi o tłumaczenie tytułów, cóż... Zarówno lorda jak i high lorda czy nawet lorda paramounta będę tytułować po prostu lordem. Jedynie przy ich wymienianiu, będę te bardziej znaczące przedstawiał na początku. Na przykład: "Willem Wane, lord Zachodnich Stopni, pan na Słonecznym Kamieniu" i tak dalej. Będę też w miarę możliwości używał nazw polskich. (ale nie będę się przy tym na siłę upierał)

    ODCINEK I

    Lord Willem „Sprawiedliwy” z rodu Wane’ów, lord Lys, pan na Słonecznym Kamieniu oraz starszy nad statkami króla Maelysa I Blakcfyre’a, zwany Obrońcą Stopni. (235 – 278 roku po Lądowaniu Aegona)

    [​IMG]
    Lord Willem Wane, pan na Słonecznym Kamieniu. Dobry dowódca, pasowany rycerz, dobrze radzący sobie z mieczem i lancą, a przy tym człowiek odważny, sprawiedliwy, honorowy. Znany był ze swojego umiarkowania i cierpliwości.

    [​IMG]

    Wspierał on Maelysa Monstrualnego w jego podboju całego Westeros.

    [​IMG]

    Król Maelys zdecydował się mianować Willema swoim starszym nad statkami.

    MAELYS II

    Drewniana hala lorda Słonecznego Kamienia niemal ich wszystkich nie pomieściła.
    Ze swojego miejsca u szczytu stołu, mając lorda Willema po swojej prawicy, a ser Fossowaya po swojej lewej stronie, Maelys mógł obserwować wszystkich zgromadzonych. Stawili się wszyscy jego poplecznicy: przywódcy kompanii najemniczych, piraci, Srebrny Język ze swoją świtą, wygnańcy i oportuniści, którzy szukali okazji do zarobku u boku Czarnego Smoka. Była to przedziwna zbieranina, ale wydawała się… Na miejscu, pasująca dla kogoś, kto przezywano Dziewięciogroszowym Królem. Nie było lepszej świty dla potomka wygnańców niż podobni mu ludzie, odtrąceni przez wszystkich, nie pasujący do innych.
    - Nie będziemy czekać na atak naszych przeciwników… - Maelys wrócił do omawiania strategii – Przeniesiemy bitwę do Westeros.
    Po prawdzie, Maelys poczynił ku temu przygotowania. Piraci Ostatniego Valyrianina aż rwali się do bitki, byli spragnieni krwi i łupów… I właśnie to zapewnił in Czarny Smok, wysyłając ich przeciwko flocie lorda Estremonta z Przylądka Gniewu. Wystarczyło złamać tych lordów Burzy, którzy mogliby przeciwstawić się popierającej Maelysa flocie, a wtedy główne siły Bandy Dziewięciu będą mogły wylądować… Choćby i w okolicach Końca Burzy.
    - Lord Baratheon był pierwszym, który odpowiedział na wezwanie Czerwonego Smoka… - kontynuował Blackfyre – I będzie pierwszym, którego zgnieciemy.
    Srebrny Język uniósł dłoń, domagając się głosu. Maelys skinął przyzwalająco głową i mężczyzna wstał, w teatralnym ruchu kłaniając się płytko zarówno królowi, jak i gospodarzowi.
    - Wrogowie nie pozostaną bierni… - jego głos był niczym miód, słowa dobierał niezwykle ostrożnie, ale zawsze przemawiał w przesłodzonym do granic możliwości tonie – Kto obroni Stopnie i Tyrosh?
    Przeklęty Adarys. Kupiec zawsze myślał przede wszystkim o sobie i swoim bogactwie…
    - Lord Willem otrzyma zadanie obrony Stopni! – oświadczył Czarny Smok – Pod jego rozkazami pozostawię również część floty.
    Część zebranych zmierzyła gospodarza niezbyt przychylnymi spojrzeniami. Nie każdemu podobało się nagłe wywyższenie młodzieńca, który nie zdołał jeszcze wsławić się wielkimi czynami, które mogłyby zapewnić mu szacunek. Maelys wiedział, że przysparza pierwszemu ze swoich lordów wielu wrogów i zwiększa presję, która na nim ciążyła, ale… Czarny Smok potrzebował ludzi lojalnych, o których wiedział, że go nie zawiodą i bez słowa sprzeciwu będą wykonywali rozkazy. Willem Wane i Derrick Fossoway pozostawali tymi, którym Czarny Smok mógłby powierzyć życie, a to więcej niż mógł powiedzieć o Ostatnim Valyrianinie, Srebrnym Języku, Starej Matce czy innym, którzy należeli do Bandy Dziewięciu.
    - Czy to wszystko? – Czarny Smok wbił spojrzenie w Adarysa, który wciąż nie zasiadł ponownie na swoim miejscu.
    - Jak chcesz przekonać do siebie pozostałych lordów Westeros? – Adarys wciąż nie zajmował swojego miejsca, wytrzymując spojrzenie Maelysa.
    Czarny Smok odwrócił spojrzenie od kupca i przeniósł je na Ser Fossowaya.
    - Więc… - Derrick odchrząknął – Miano Blackfyre wciąż dużo znaczy w Siedmiu Królestwach. Lordowie czterokrotnie stawali po stronie potomków Daemona. I znajdą się tacy, którzy uczynią to ponownie.
    Adarys wciąż nie ruszył się z miejsca.
    - To za mało! – kilku zebranych poparło go, szeptem wyrażając poparcie.
    Ser Fossoway wbił w kupca pełne gniewu spojrzenie.
    - Obcy nie będzie w stanie tego zrozumieć! – uciął chłodno – Wyślemy kruki do tych, którzy nie poparli Czerwonych Smoków. Mamy do rozdania bogactwa, tytuły i przywileje.
    Srebrny Język chciał jeszcze coś powiedzieć, lecz jeden z jego przybocznych złapał go za ramię. Przez chwilę Adarys wpatrywał się w ser Fossowaya w milczeniu, aż w końcu zrezygnował i zasiadł ponownie na swoim miejscu.
    - Siły Czerwonego Smoka nie dotrą do Tyrosh… - przemówił uspokajająco Maelys – Żaden Westerosi nie postawi nawet stopy na Stopniach. Przeniesiemy walkę do Krain Burzy, na naszych warunkach.
    Lord Willem uniósł dłoń. Również i jemu Czarny Smok pozwolił zabrać głos.
    - Przysięgam na starych i nowych bogów… - młody lord przemawiał głośno i pewnie – Bronić Stopni i Tyrosh.
    Maelys uśmiechnął się.
    - To chyba rozwiewa twoje wątpliwości, lordzie Adarys? – Srebrny Język niechętnie skinął głową – Świetnie!
    Czarny Smok zdawał sobie sprawę z tego, że władcy Tyrosh nie obchodzi złożona przysięga. Słowa to tylko wiatr, jak głosiło popularne powiedzenie, a lord Willem nie zrobił jeszcze nic, by zamienić swe słowa w czyny. Wciąż, Maelys był bardziej skłonny zaufać młodzieńcowi, który wszystko mu zawdzięczał, niż większości osób, obecnych w tym pomieszczeniu. A najbardziej martwiła go jedna osoba, której w tej komnacie nie było.
    Ostatni Valyrianin.
    Maelys nie ufał Saanowi. Wiedział, że korsarze i najemnicy będą pierwszymi, którzy się od niego odwrócą, gdy tylko popełni choćby najmniejszy błąd. I chociaż Ostatni Valyrianin był naturalnym kandydatem na starszego nad statkami w małej radzie, nie był w stanie powierzyć mu tego stanowiska. Podobnie sytuacja się miała ze Starą Matką, przywódczynią piratów. Mogła ona dowodzić flotą, Czarny Smok nie był w stanie jej zaufać. Pozostali z jego popleczników nie znali się na żegludze, nie mieli pojęcia o dowodzeniu na morzu.
    Willem wychował się na statku korsarzy.
    Jeśli uda mu się obronić Stopnie…
    Dostanie miejsce w małej radzie.

    [​IMG]

    Pod sztandary nowego lorda ciągnęło wielu. Jednym z nich był Jack Vance.

    WILLEM II

    Lotka strzały muskająca delikatnie policzek. Palce zwalniające uścisk. Krótki świst i cichy stuk.
    - Dobry strzał, mój panie! – pochwalił mnie jeden ze zbrojnych, który stał bliżej tarczy.
    Odpowiedziałem uśmiechem na pochwałę, jednocześnie opuszczając trzymany w lewej ręce łuk. Omiotłem spojrzeniem cały plac, na którym trenowali moi zbrojni. Słoneczny Kamień, dzięki mojej pracy, powoli przestawał być siedliskiem piratów i zaczynał przypominać siedzibę rycerza i lorda. Moje plany były ambitne – chciałem rozbudować halę, wznieść fort, zbudować sept i powiększyć port – i potrzebowałem jeszcze wielu lat na ich realizację, ale wszystko zmierzało w dobrym kierunku. Wielu ludzi przybywało na wyspę by wstąpić do mnie na służbę i przejmowałem każdego z nich: potrzebowałem wielu zbrojnych, dobrze wyposażonych i wyszkolonych, by bronić Stopni i swego nowego domu przed Czerwonymi Smokami i korsarzami.
    - Mój panie! – zbliżał się do mnie jeden ze zbrojnych, który bronił portu, imieniem Davos – Masz gościa.
    Na początku go nie dostrzegłem, bowiem zasłoniła go potężna sylwetka idącego na przedzie Davosa. Za strażnikiem portowym podążał przygarbiony starzec, odziany w czarny, podróżny płaszcz. Kiedy tylko mnie zobaczył, skłonił się nisko.
    - Lordzie Willemie! – mówił powoli i z trudem, ale niezwykle wyraźnie – To zaszczyt. Przebyłem długą drogę by tutaj dotrzeć…
    Spojrzałem na Davosa, który wciąż nam towarzyszył, czekając na dalsze polecenia z mojej strony.
    - Daj znać służbie, że chcę by podano wcześniej wieczerzę i przygotowano pokój dla mego gościa! – wciąż nie mogłem się przyzwyczaić do wydawania rozkazów – Później możesz wrócić na posterunek.
    Mężczyzna zacisnął prawą dłoń w pięść i uderzył nią w swoją szeroką pięść.
    - Tak się stanie, mój panie! – odpowiedział tylko i odszedł w kierunku hali, by wykonać moje polecenie.
    Dopiero, gdy mój zbrojny się oddalił, skupiłem uwagę całkowicie na starszym mężczyźnie. Gdyby nie brak łańcucha na szyi, mógłbym go pomylić z maesterem z Cytadeli… Po prawdzie, ktoś taki przydałby się w Słonecznym Kamieniu. Brakowało nam nie tylko zbrojnych, ale również szkutników, kowali, budowniczych. Ktoś o rozległem wiedzy, kto zna się na ziołach i tajemnicach uzdrawiania, umie opiekować się krukami…
    - Doceniam twą gościnność, mój lordzie! – starzec uśmiechnął się z trudem – Stary Jack Vance* jest ci wdzięczny za okazaną dobroć.
    Zadałem oczywiste i cisnące mi się na usta pytanie.
    - Wspominałeś wcześniej, że przebyłeś długą drogę by tu dotrzeć… - sparafrazowałem jego wcześniejsze słowa – Co cię tu sprowadza?
    Starzec nie odpowiedział od razu. Najpierw sięgnął drżącą dłonią do kieszeni swego płaszcza i walczył przez chwilę ze starczą niemocą, próbując znaleźć w niej to, co spoczywało w jej bezpiecznym ukryciu. Cierpliwie czekałem, aż uda mu się odnaleźć to, czego poszukuje. Skoro przebył całą tę „długą drogę” by stanąć przede mną i coś mi pokazać, mogłem – przez szacunek dla jego wieku – zdobyć się na odrobinę cierpliwości.
    - Dwie sprawy, szlachetny lordzie… - odrzekł starzec, wręczając mi mały zwitek pergaminu – Jedna dotyczy mnie osobiście. W drugiej jestem zaś jeno posłańcem.
    Przyjąłem od niego krótką wiadomość, ale nie rozwinąłem pergaminu.
    - Zacznij od tej, która dotyczy ciebie… - odparłem.
    Starzec przez chwilę milczał, prawdopodobnie zastanawiając się, jak ująć to, o co chciał poprosić, w odpowiednie słowa.
    - Wielu ludzi przybyło na Stopnie by służyć Czarnemu Smokowi i jego poplecznikom… - zaczął ostrożnie starzec – Wiem, panie, że potrzeba ci zbrojnych… Ale proszę byś przyjął pod swój dach i uczonego, który będzie służyć ci radą.
    Ta propozycja nie wydawała się zła. Nie wiedziałem, czy Cytadela zdecyduje się przysłać jednego z maesterów dla lorda małej wyspy wchodzącej w skład Stopni… Jeśli starzec znał się na sztuce leczenia czy posiadał inne, przydatne umiejętności, przychylenie się do jego prośby byłoby rozsądnym posunięciem.
    - Co to za wiadomość? – zapytałem, celowo nie odnosząc się na razie do jego prośby.
    Starzec rozejrzał się, jakby chciał mieć pewność, że żaden z trenujących na placu zbrojnych nie usłyszy jego słow.
    - To wiadomość od lorda Waldera Freya… - starszy mężczyzna zniżył głos do konspiracyjnego szeptu – Przeczytaj ją, panie.
    Lord Walder Frey. Pan Przeprawy, lord Bliźniaków. Jeden z potężniejszych lordów Dorzecza, przysięgający wierność Hosterowi Tully’emu z Riverrun. To, że przysłał do mnie starego uczonego z wiadomością było… Interesujące. Czym prędzej rozwinąłem zwitek pergaminu i przeczytałem kilka zdań, które go zapełniały. Całą wiadomość wieńczyła pieczęć lorda Waldera, przedstawiająca dwie niebieskie wieże, które ród z Dorzecza miał w herbie.
    - To wszystko prawda? – zapytałem, chociaż domyślałem się odpowiedzi starca.
    Czy lord Walder był w stanie tak bardzo zaryzykować? Panowie Dorzecza nie opowiedzieli się jeszcze po żadnej ze stron konfliktu, Hoster Tully nie zebrał swoich rycerzy, nie rozesłał wici, nie alarmował swoich chorążych, prawdopodobnie czekając na wynik pierwszych starć pomiędzy smokami – by wiedzieć, czy bogowie sprzyjają tym w czerwieni czy raczej tym czarnym jak noc. Lord Przeprawy gotów był układać się z królem Maelysem…
    - To prawda, mój panie… Każde słowo! – zapewnił mnie starzec – Również te o lady Perriane.
    Lord Walder pragnął przypieczętować ewentualny sojusz z Maelysem poprzez małżeństwo. Ponieważ Czarny Smok posłuchał swego serca i poślubił kobietę ze Stopni, córkę wędrownego rycerza, nie mógł liczyć na wydanie jej za samego króla. Nie chciał również oddawać jej ręki korsarzom, najemnikom czy ser Derrickowi, który nie cieszył się najlepszą reputacją wśród mieszkańców Westeros. Tym samym proponował mi, lordowi Słonecznego Kamienia, związanie rodu Wane’ów z Freyami z Przeprawy.
    - Dlaczego ja? – zapytałem starca.
    Na jego pomarszczonej twarzy wykwitł delikatny uśmiech.
    - Lord Walder ma wśród Czarnych Smoków wielu przyjaciół, mój panie… - zauważyłem, że starzec miał skłonność do eufemizmów i bardzo subtelnego stylu wypowiedzi, ktoś mniej skłonny do takich ozdobników powiedziałby wprost o szpiegach – Dotarły do niego wieści o twoich osiągnięciach. Król Maelys ci ufa. A zaufanie króla to rzecz cenniejsza niż złoto.
    Małżeństwo. Nie z miłości, a po to tylko by zyskać miecze Freyów dla mojego pana i króla. Nie było odwrotu – musiałem pokazać tę wiadomość Maelysowi. Przedstawić mu tę alternatywę. I zaufać jego osądowi, wykonać jego polecenie, ugiąć się do jego woli.
    Taki był mój obowiązek. Chorąży musiał słuchać swego króla.

    *sam event jest nawiązaniem do amerykańskiego pisarza, Jacka Vance’a. W wyniku eventu otrzymałem księgę „Dying Earth”… Czyli zbiór opowiadań fantasy wspomnianego autora.

    [​IMG]

    Lord Willem wyruszył na czele swych skromnych sił by wspomóc swego króla w jego bitwach.​

    Oto i pierwsza część opowieści dotyczącej lorda Willema i Wojny Dziewięciogroszowych Królów. Życzę miłej lektury!
     
    filip133, Krakau i ers lubią to.
  4. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    Na krótko przed wyruszeniem w drogę, ser Willem poślubił najstarszą córkę lorda Waldera Freya o imieniu Perriane.

    [​IMG]

    Lord Walder nie poskąpił swemu nowemu zięciowi złota, nie oszczędzając na posagu najstarszej córki.​

    PERRIANE FREY

    Stevron uśmiechał się i uścisnął mocniej jej rękę, próbując dodać jej otuchy.
    Perriane nie tak wyobrażała sobie dzień swojego ślubu. Wiedziała, że jej przeznaczeniem jest poślubić lorda, którego wybierze jej ojciec. Wiedziała, że spędzi resztę dni w zamku pana męża, będzie służyć mu radą i opiekować się nim w chorobie i złym czasie, wypełniając swoje obowiązki jako dobra żona… A później, po urodzeniu wybrankowi silnych dziedziców, również jako matka. Czasem, jesiennymi wieczorami, pozwalała sobie na ucieczkę w krainę marzeń i wyobrażała sobie, że poślubi króla lub dzielnego rycerza, który będzie zwyciężał w bitwach i turniejach z jej imieniem na ustach, że będzie ją kochał tak gorącym uczuciem, jak te, które minstrele na wieki zapisali w słowach, że będzie wielką i możną panią, przed którą każdy będzie się kłaniał.
    Decyzja ojca wydawała jej się jeszcze bardziej okrutna, gdy miała okazję przyjrzeć się posiadłości przyszłego męża.
    Sama wyspa miała w sobie wiele uroku, ale… Ile czasu minie, nim kryjówka korsarzy przemieni się w siedzibę godną prawdziwego lorda? Jej przyszły pan mąż nie posiadał odpowiedniego zamku, jego główna siedziba wzniesiona została z drewna, zaś małe miasteczko, które ją otaczało, nie mogło się równać nawet z podgrodziami niektórych zamków, w których bywała, gdy ojciec i bracia brali udział w turniejach, organizowanych przez innych lordów. Nawet ludzie, noszący barwy Wane’ów, nie byli liczni. Czy lord Słonecznego Kamienia mógł sobie pozwolić na utrzymanie żony ze szlachetnego rodu? Część Perriane odczuwała przerażenie na myśl o poślubieniu tego człowieka.
    Człowieka, którego nie znała. O którym słyszała wiele plotek. A co…
    Co jeśli okaże się nieokrzesanym korsarzem?
    Ale Walder Frey podjął już decyzję i jego córka nie mogła sprzeciwić się woli ojca.
    Pełna najgorszych przeczuć, ujęła delikatnie ramię Stevrona i, uśmiechając się słabo do brata, wkroczyła wraz z nim do niewielkiego septu. Zgromadzonych w środku gości nie było wielu: dostrzegła kilkoro sług swego przyszłego małżonka, w oczy rzuciło jej się również kilku mężczyzn, odzianych jak do bitwy, każdy z nich okrył swe ramiona złotym płaszczem. Nie widziała wśród obecnych wielu dam, jedyną towarzyszką, którą w swej dobroci zesłała jej Matka, była pomarszczona septa, która zajęła miejsce zaraz przy wyjściu z septu, zupełnie, jakby jej zadaniem było powstrzymanie przyszłej małżonki, gdyby jednak postanowiła uciekać.
    - Uśmiechnij się, siostro! – szepnął Stevron – Pozwól im podziwiać swoje piękno.
    Jego słowa dodały Perriane otuchy. To prawda, wyglądała pięknie. Pani matka zadbała o to, by jej córka mogła w tym ważnym dla siebie dniu założyć najpiękniejszą suknię, jaką tylko mogło kupić złoto Freyów. Przyszłą małżonkę pana Słonecznego Kamienia odziano zatem w najprzedniejsze jedwabie, nawet płaszcz z barwami rodu jej pana ojca, który okrywał jej plecy, był wykonany z największym możliwym kunsztem. Perriane starała się kroczyć pewnie i dumnie, jak przystało na córkę potężnego lorda – głowę trzymała uniesioną wysoko, a spojrzenie ciemnych oczu wbiła w odwróconego do niej plecami mężczyznę, którego miała poślubić. Przeszkadzały jej jedynie niesforne kosmyki kasztanowych włosów, których nie mogła poprawić.
    Stevron zatrzymał się, kiedy Perriane zrównała się ze swoim przyszłym małżonkiem, naprzeciw niezwykle chudego septona o rzadkich, siwych włosach. Brat puścił jej dłoń, a dziewczyna z wahaniem ją wyciągnęła w kierunku lorda Słonecznego Kamienia, pozwalając mu zacisnąć na niej palce. Zdziwiło ją, że jego dotyk był niezwykle ostrożny i delikatny. Obróciła delikatnie głowę, nie skupiając się na tym, co mówi septon, chciała jedynie zobaczyć człowieka, z którym miała spędzić resztę życia.
    - Możesz zdjąć płaszcz, ser… - zwrócił się septon do Stevrona.
    Perriane nie przywiązała wagi do tego momentu ceremonii. Miał on symbolizować fakt, że nie jest już pod opieką swego pana ojca i jego rodu, że od dnia dzisiejszego to małżonek powinien się nią zajmować, chronić ją i dbać o jej honor. Jej pan mąż… Willem Wane okazał się mężczyzną młodym, wysokim i smukłym. Jego włosy były jasne, niczym srebro, a oczy skrzyły się niby królewska purpura. Perriane nigdy nie spotkała podobnego mu mężczyzny… I musiała przyznać, że trzymający ją za rękę rycerz ją fascynował.
    - Możesz nałożyć płaszcz, mój panie! – upomniał lorda Willema septon – Wiedz, że z tym gestem stajesz się obrońcą tej młodej damy.
    Na krótką chwilę, palce Willema i Perriane się rozłączyły i młody lord delikatnie narzucił płaszcz zdobiony czarnym bykiem Wane’ów na ramiona dziewczyny. Córka lorda Waldera zerknęła na swojego brata, który stał u jej boku, ale Stevron jedynie się delikatnie uśmiechał, ciesząc się jej szczęściem. Najstarszy syn i dziedzic lorda Waldera zawsze był tym, który rodzinę stawiał ponad wszystko. To dlatego wybrał się na Stopnie i jej towarzyszył, wspierał na każdym kroku. Perriane cieszyła się, że był przy jej boku. Zwłaszcza teraz, gdy została jedynie ostania część ceremonii, ta, której najbardziej się bała.
    - Tym pocałunkiem przysięgam ci swoją miłość… - przemówił głośno i pewnie lord Willem – I biorę sobie ciebie za panią i żonę.
    Perriane odetchnęła.
    - Tym pocałunkiem przysięgam ci moją miłość… - wyszeptała – I biorę sobie ciebie za pana i męża.
    Willem pochylił się i złożył delikatny pocałunek na jej wargach. I chociaż bała się tego momentu, ta delikatna pieszczota… Nie była taka zła. Miała ochotę zaśmiać się w głos, gdy przypomniała sobie swoje okropne myśli o nieokrzesanym korsarzu…
    - Ogłaszam was zatem mężem i żoną! – stary septon wykrzesał z siebie resztki sił by podnieść głos – Jednym ciałem, jednym sercem i jedną duszą. Teraz i na zawsze. W obliczu tu zgromadzonych oraz bogów.
    Perriane spojrzała na mężczyznę, który stał obok niej. Jej pana i męża, z którym związała się w obliczu bogów. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, w jego purpurowych oczach dostrzec mogła wesoły błysk. Na początku była zła na pana ojca. Że odsyłał ją tak daleko od rodzinnej siedziby. Że oddał ją nieznanemu nikomu lordowi ze Stopni. Ale teraz, gdzieś w jej głowie zaczęła kiełkować nieśmiała myśl…
    Może nie będzie tak źle?

    [​IMG]

    Król Maelys pragnął nagrodzić swego wiernego wasala, uczynił go zatem lordem Lys.

    [​IMG]

    Król Maelys uczynił również ser Willema dowódcą swoich armii.

    MAELYS III

    Ormund Baratheon okazał się głupcem.
    Był lojalny wobec swego króla, to prawda. Wezwał swoich chorążych w okolice Końca Burzy, gotów był poczekać na zbierającą się królewską flotę i przenieść walkę na Stopnie, topiąc piratów i najemników w ich własnej krwi. Musiał otrzymać wiadomość od lorda Estremonta, tego Maelys był pewien. Porażka floty Krain Burzy na pewno go rozsierdziła, zraniła dumę pełnego pychy lorda. Kiedy dowiedział się o lądowaniu Złotej Kompanii na podległych mu ziemiach, ruszył na ludzi Czarnego Smoka z całym swym zastępem, nie czekając nawet na resztę swych wasali. I takim właśnie go ujrzał Maelys, pełnym pychy i pogardy dla przeciwnika, jadącego na czele swego zastępu.
    A cóż to był za zastęp!
    Przyboczni lorda Ormunda jechali na samym przedzie. Sam pan Końca Burzy odziany był w bogato zdobioną zbroję, hełm w kształcie głowy jelenia zobaczyć można było z daleka. U jego boku jechał jego syn, Steffon, trzymający w prawej dłoni ogromny sztandar – na złotej tkaninie wyszyto czarnego jelenia, symbol jego rodu. Za swoim seniorem jechali pozostali lordowie… Maelys widział ich sztandary. Był w stanie dostrzec dwa gryfy Conningtonów, słońce i półksiężyc lorda Tarthu, słowiki Caronów, niebiesko-zielony wir Wylde’ów, błyskawicę Dondarrionów… A za lordami podążało mrowie prostaczków, powołanych pod broń przez tych, którzy zabierali ich zbiory, odbierali im złoto i brali do łóżek ich żony i córki.
    Lord Ormund ruszył na Złotą Kompanię na czele tego zastępu, prowadząc swoich chorążych do ataku…
    I był pierwszym, który przekonał się, jak bardzo strasznym jest gniew Maelysa.
    Czarny Smok rozkoszował się tą bitwą. Tak długo czekał na ten jeden moment, gdy w końcu dotrze do Westeros i zmierzy się ze wszystkimi zdrajcami. Każda mijająca sekunda sprawiała, że podniecenie ogromnego wojownika rosło. Pierwszym, którego powalił, był jeden z przybocznych samego Ormunda. Blackfyre trafił mężczyznę w szyję, zagłębiając się w lukę pomiędzy napierśnikiem i hełmem. Następnymi byli dwaj rycerze w barwach Wylde’ów – pierwszego Maelys zrzucił z konia i zmiażdżył jego nieosłoniętą głowę swoim stalowym butem, drugiego przebił mieczem Aegona Zdobywcy, trafiając go w pierś. Czwartego z przeciwników zapamiętał najlepiej. Był on bardzo młody i w jego oczach Czarny Smok dostrzegł odbicie śmiertelnego, paraliżującego strachu. Mimo tego, młodzieniec nie wypuścił z rąk sztandaru rodu Caronów i zdążył dobyć miecza, nim dosięgnęła go furia Czarnego Smoka. Sługa rodu z Nocnej Pieśni stracił rękę, a chwilę później i życie, do ostatniej chwili broniąc sztandaru swojego lorda.
    Maelys otworzył oczy.
    Stał przed nim młody mężczyzna. Jego włosy były zlepione zaschniętą krwią, jej plamy Czarny Smok dostrzegł również na jego zbroi i płaszczu, który dobrze zbudowany młodzieniec nosił na ramionach. Maelys nie mógł rozpoznać barw, które nosił nieznajomy rycerz – na jego płaszczu dostrzegł żółć oraz brąz. Młodzieniec nie patrzył na górującego nad nim mężczyznę, jego spojrzenie skierowane było na kilkanaście sztandarów, które żołnierze Złotej Kompanii złożyli u stóp swego kapitana-generała.
    - Mojego sztandaru tu nie ma! – oświadczył młodzieniec, unosząc głowę i patrząc Maelysowi w oczy.
    Była w tym rycerzu jakaś hardość, jego determinacja i odwaga wręcz biły z jego niebieskich oczu. Czarny Smok potrafił docenić te cechy. Młodzieniec wydawał się jak żelazo, niemożliwy do złamania.
    - Jak cię zwą, ser? – zapytał Maelys, ignorując butną uwagę młodego mężczyzny.
    Rycerz wyprostował się dumnie.
    - Ser Barristan Selmy… - przemówił dumnie rycerz – Dziedzic Harvest Hall.
    Być może stojący przed Czarnym Smokiem młodzieniec nie należał do wielkiego rodu, ale Maelys doceniał jego odwagę, pewność siebie i hardość. Wielu innych rzuciłoby się do stóp ogromnego Valyrianina, prosząc go o łaskę lub padając na kolana i oferując przysięgę wierności. A tymczasem, ser Barristan jedynie patrzył w oczy temu, który pokonał jego seniora w bitwie, zupełnie jakby dzierżył miecz w dłoni i był gotów do dalszej walki.
    - Wykazałeś się wielką odwagą, ser… - odezwał się Maelys, przenosząc spojrzenie z młodzieńca na pobojowisko za jego plecami – Walczyłeś z honorem.
    Młody rycerz obrócił głowę, również oglądając się na pobojowisko.
    - I z honorem przegrałem… - stwierdził ponuro w odpowiedzi – Poddaję się, pretendencie. Ale nie oczekuj, że zdradzę swego suwerena i króla…
    Maelys nie mógł się powstrzymać i prychnął głośno, przerywając ser Selmy’emu.
    - Nie oczekuję tego, ser… - powiedział szybko Czarny Smok, by zatrzeć złe wrażenie, jakie mogła spowodować jego reakcja – Wiem, że jesteś człowiekiem honoru.
    Barristan Selmy, dziedzic Harvest Hill… Interesujący młodzieniec.
    - Co teraz? – zarówno ser Selmy jak i Czarny Smok obrócili się, zaskoczeni nagłym pojawieniem się ser Derricka – Mój królu?
    Maelys znał odpowiedź na to pytanie. Czarny Smok nie mógł pozwolić lordowi Ormundowi na przegrupowanie się i połączenie swoich sił z pozostałymi lordami Krain Burzy. Podlegli Baratheonowi lordowie byli jedynymi obrońcami stolicy – królewska armia udała się do Duskendale, czekając na przybycie lorda Jona Arryna. Odpowiednio szybko przeprowadzony atak mógł rozbić lojalistów i umożliwić Złotej Kompanii rozpoczęcie oblężenia Królewskiej Przystani.
    - Wyślij kruka do lorda Willema! – rozkazał Maelys – Jebać Stopnie. Potrzebuję go tutaj.
    Plan, którzy zaczął kiełkować w głowie Czarnego Smoka, był ryzykowny. Ale Blackfyre był skłonny zaryzykować. W najgorszym wypadku, straci wiernych ludzi, może nawet starszego nad statkami. Ale gdyby ten plan się powiódł… Strata kilku ludzi była małą ceną za rozbicie królewskiej armii. To była cena, którą Czarny Smok skłonny był zapłacić. Nie mógł sobie pozwolić na sentymenty, honorowe działanie, okazanie choćby cienia współczucia dla swych wrogów albo na pokazanie słabości ludziom takim, jak Saan i jego piraci.
    W grze o tron wygrywasz lub giniesz.
    A Maelys Blackfyre z całą pewnością nie chciał umierać.
     
    Krakau i filip133 lubią to.
  5. Piterdaw

    Piterdaw Ten, o Którym mówią Księgi

    Na początek po raz kolejny napiszę, że podziwiam talent pisarski i chylę czoła. Wspominałeś, że pracujesz nad czymś większym, jak postępy? Wracają do AARa to super że wróciłeś do CK2 i w dodatku z Grą o Tron! W przeciwieństwie do EU3 Rome i starożytności są to zdecydowanie moje klimaty, zarówno jeśli chodzi o grę jak i świat. Podoba mi się wplotłeś do opowieści spotkanie Maelysa z Barristanem, który w innym świecie byłby jego zabójcą. Słowem, oby tak dalej!
     
  6. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    @Piterdaw

    Po raz kolejny dziękuję za pochwałę. Obecnie pracuję nad zbiorem opowiadań, który jest już na ukończeniu, a także powieścią historyczną w realiach czasów napoleońskich. (ale tutaj jeszcze sporo pracy przede mną, głównie z uwagi na pracochłonność researchu, a nie samego pisania).

    Przyznam, że klimat cyklu Martina również bardziej mi leży, niż czasy starożytne, a i samo CK II potrafi ładnie oddać relacje panujące w Westeros. Jak na razie, świetnie się bawię opisując ród Wane'ów i samą Wojnę Dziewięciogroszowych Królów.

    Uznałem, że będzie to ładne nawiązanie do prawdziwych losów tak Selmy'ego i Maelysa. Takie mrugnięcie okiem do czytelnika, który zna nieco historię Westeros. Tym bardziej się cieszę, że ten zabieg został doceniony :D

    A tymczasem, zapraszam na kolejny fragment.


    [​IMG]

    W niespełna rok po zawarciu małżeństwa, małżonka lorda poinformowała go, iż spodziewa się dziecka.

    PERRIANE II

    Perriane znalazła swojego pana męża w głównej komnacie jego drewnianej hali.
    Lord Słonecznego Kamienia zasiadał u szczytu stołu, na tronie, który wcześniej służył piratowi, władającemu tą wyspą. Towarzyszyło mu kilku mężczyzn, który również zajęli miejsca wzdłuż długiego mebla, ustawionego w centrum pomieszczenia. Rozprawiali o czymś z ożywieniem, jeden z naszych gości wstał i próbował coś przekazać pozostałym, gestykulując zawzięcie. Willem słuchał go z uwagą, co jakiś czas kiwając głową. Często lubiłam po prostu na niego patrzeć, obserwując ten pełen powagi wyraz twarzy, który przybierał, gdy zasiadał w swojej hali, próbując pozować na cierpliwego i sprawiedliwego lorda. Spędziłam na wyspie zaledwie kilka miesięcy jako lady Wane, ale przez ten czas zdążyłam dostrzec dwie twarze swego pana męża.
    Surowego i sprawiedliwego lorda, dla którego najważniejszym pozostawał honor oraz wyrozumiałego i cierpliwego mężczyznę, który potrzebował ciepła i rodzinnego ogniska.
    W świecie Willema, te dwie postawy się wykluczały. Uważał, że lord powinien być zimny i wyniosły. Władać i sądzić sprawiedliwie, bez możliwości pozwolenia sobie na jakiekolwiek sentymenty. Uważał, że honor jest wartością, od której nie powinno być żadnych wyjątków, że pozwolenie sobie na odstąpienie od jego zasad jest zaprzeczeniem jego wartości. Tym samym, jego poddani mogli go mieć za człowieka chłodnego, wycofanego, być może nawet nieco szorstkiego. Takim był właśnie teraz, wysłuchując z uwagą całego natłoku słów, które wypluwał z siebie jego rozmówca. Perriane była jedną z niewielu, której dane było dostrzec również drugą naturę jej pana męża – ten surowy lord był również niezwykle czułym i wrażliwym człowiekiem, który dbał o nią, a także o swoich poddanych, czuł się odpowiedzialny za wszystkich mieszkańców Słonecznego Kamienia. I chociaż lord Willem Wane poślubił lady Perriane Frey dla wpływu jej ojca, a nie z miłości, był w stanie sprawić, że jego pani żona mogła się poczuć wyjątkowa. A teraz ona mogła mu się za to odwdzięczyć, spełniając jego największe marzenie…
    Perriane położyła dłoń na brzuchu i uśmiechnęła się.
    - Nie uważam by to był dobry plan! – zakończył swoją przemowę nieznany lady Wane mężczyzna.
    Lord Willem wbił spojrzenie swoich niezwykłych oczu w stojącego przed nim człowieka.
    - To Maelys Blackfyre jest królem, Tommenie… - przemówił lord, a od tych słów bił chłód godny największej z nim – Naszą powinnością jest wykonywać jego rozkazy.
    - Ale...! – próbował jeszcze zaprotestować mężczyzna nazwany Tommenem.
    Ku zaskoczeniu lady Perriane – jak również zasiadających przy stole gości – lord Willem uderzył nagle pięścią w stół.
    - Dosyć! – uciął protest Tommena – Znacie swoje rozkazy. Macie je wykonać.
    Chociaż po mężczyznach widać było, że nie są zadowoleni z takiego obrotu sprawy, żaden z nich nie ośmielił się zaprotestować. Tommen skłonił głowę przed swoim lordem i wyszedł z hali, pozostali mężczyźni uczynili podobnie. Dopiero wtedy lady Perriane zdecydowała się podejść, witając uśmiechem swojego małżonka.
    - Pani żono! – na jej widok rozchmurzył się znacznie, poderwał się z tronu i wyszedł jej na spotkanie – Piękniejesz z każdym mijającym dniem.
    Uśmiechnęła się, słysząc ten mały komplement. Podobne słowa słyszała od niego codziennie, chociaż starał się wyrażać je w za każdym razem w inny sposób, uczynił z tego swego rodzaju tradycję. Uważała to za niepotrzebne, ale był to miły gest.
    - Muszę ci coś powiedzieć! – powiedziała Perriane, chcąc jak najszybciej podzielić się z małżonkiem radosną wieścią.
    Pan mąż objął ją delikatnie, gładząc lewą dłonią jej włosy. Przekrzywił głowę, przyglądając się jej z ciekawością.
    - Tak? – prawym ramieniem przyciągnął ją do siebie, ona zaś położyła głowę na jego piersi.
    Lubiła jego bliskość. Względem niej nigdy nie był szorstki czy surowy. Zawsze starał się być delikatny, obsypywał ją podarunkami, słuchał jej rad i skarg, nawet próbował kilka razy jej zaśpiewać, gdy wspomniała, że przepada za sztuką minstreli… Z marnym skutkiem.
    Zachichotała na to wspomnienie.
    - Co się stało? – dopytywał się, wyraźnie zaciekawiony.
    Uniosła głowę i spojrzała w jego oczy, mieniące się fioletem.
    - Odwiedziłam dzisiaj starego Vance’a by potwierdzić moje przypuszczenia… - zaczęła lady Perriane, świadomie robiąc długą pauzę, by się z nim nieco podroczyć – Jestem brzemienna.
    Przez chwilę na jego twarzy malowało się jedynie zaskoczenie. Trwało ono kilka uderzeń serca, aż w końcu lord Wane pocałował swoją małżonkę. Nie był to taki pocałunek, który złożył na jej wargach tamtego dnia, gdy przysięgli sobie wieczną miłość, ten był długi i wyrażający wszystkie jego uczucia.
    - Mały lord Wane… - szepnął, gdy ich usta się rozłączyły – Waleczny rycerz i wielki lord.
    Pani żona uderzyła go lekko dłonią w pierś.
    - Albo lady Wane! – na twarzy Perriane, która zawsze marzyła o córce, pojawił się szeroki uśmiech – Najpiękniejsza dama królestwa!
    Trwali tak przez chwilę, połączeni przez tę wizję radosnej przyszłości. Nagle uśmiech zniknął z twarzy lorda Willema i ten posmutniał.
    - Co się stało? – zapytała Perriane, zaskoczona tą nagłą zmianą.
    Radosny mąż zniknął, a na jego miejscu stał teraz honorowy lord.
    - Król nakazał mi opuszczenie Stopni… - powiedział cicho Willem – I dołączenie do jego głównych sił.
    Perriane poczuła nagłe ukłucie strachu. Najpierw delikatne, a potem rozlewające się po całym ciele, niemal paraliżujące. W jej myślach pojawiły się wszystkie możliwe scenariusze, najczarniejsze z możliwych wyników tego królewskiego rozkazu. Gdyby tylko mogła, zabroniłaby swemu panu i mężowi, rozkazała mu pozostać na Słonecznym Kamieniu. Gdyby tylko nie cenił tak bardzo swego honoru, byłaby w stanie przekonać go, by nie odpowiadał na królewskie wezwanie. Lady Perriane Frey nie obchodziła daleka wojna i rozgrywka między Smokami – równie dobrze oba mogły sczeznąć w odmętach siedmiu piekieł, jeśli tym sposobem zatrzyma swego małżonka przy sobie.
    - Nie możesz… - wyszeptała – Nie teraz.
    W oczach o barwie purpury odbijał się jedynie szczery smutek. Ale kiedy lord Willem otwierał usta by jej odpowiedzieć, ona już wiedziała, jakie słowa usłyszy.
    - Ale muszę! – odpowiedział honorowy lord – To moja powinność.
    Kiedyś lady Perriane kochała opowieści o rycerzach i ich honorze…
    Ale w tamtej chwili przeklinała rycerski honor całym swoim sercem.

    [​IMG]

    Wkrótce narodził się syn lorda Willema, który nadał mu imię Daemon, by uczcić przodka swego króla.

    WILLEM III

    Twarz, której odbicie dostrzegłem w wodzie, była cała we krwi.
    Nagła eksplozja bólu w zranionej nodze sprawiła, że opadłem na kolano. Zaciskając zęby, pochyliłem się nad Czarnym Nurtem i złączyłem urękawicznione dłonie, próbując nabrać nieco wody by obmyć twarz. Robiłem to długo, bez pośpiechu, metodycznie, pozbywając się krwi zabitych przeze mnie przeciwników zarówno z twarzy, jak i włosów, brody, a później także napierśnika i płaszcza ozdobionego czarnym bykiem mego rodu. Ta prosta czynność była prawie jak rytuał oczyszczenia, bowiem z każdą plamą krwi uchodziły ze mnie również emocje: w nicość obracał się strach, malał gniew, obezwładniające uczucie paniki powoli opuszczało obolałe członki. Właśnie w takiej pozycji, klęczącego przy jednym z licznych dopływów Czarnego Nurtu, znalazł mnie ser Derrick Fossoway, któremu zawdzięczałem życie.
    - Było blisko, co? – zagadnął wesoło, podchodząc i klepiąc mnie po ramieniu – Prawie jak w Myr.
    Nie mogłem nie uśmiechnąć się na tę wzmiankę.
    - Obiecałeś mi… - odkaszlnąłem – Że nie będziemy wspominać o Myr.
    Ser Fossoway nic nie powiedział, jedynie ściągnął hełm i wbił spojrzenie w płynący leniwie Czarny Nurt.
    - Dziękuję, Derricku… - powiedziałem tylko.
    Więcej słów nie było nam trzeba. Byłem giermkiem Zgniłego Jabłka przez lata i byliśmy w stanie zrozumieć się bez niepotrzebnych wymian zdań. Zawdzięczałem mu życie, podziękowałem, ser Derrick przyjął to do wiadomości. Nie było potrzeby, by nadmiernie przedłużać ten moment czy szukać sposobności by wygłaszać wzniosłe tyrady. Wiele można było powiedzieć o Zgniłym Jabłku, ale na pewno nie był on rozmiłowany w zbędnym pierdoleniu.
    - Jak się trzymasz? – zapytał ser Fossoway.
    To było dobre pytanie. To, co wydarzyło się na tym polu… To było niczym przejście przez siedem piekieł. Jedną rzeczą było pokonanie kilku piratów i korsarzy czy nawet ich szalonego lorda, pojedynkując się z nimi. W uczciwej walce, miecz przeciwko mieczowi, bez niehonorowych sztuczek. Ale prowadzenie własnych ludzi do boju, którego nie mają prawa wygrać… Garstka zbrojnych ze Stopni zatrzymać miała potęgę Doliny. Takie było życzenie mojego króla, taki otrzymałem od niego rozkaz. I w swojej głupocie, nie uciekłem, chociaż każda cząstka mojej duszy, każda cząstka mojego serca wręcz błagała umysł by wydał rozkaz do odwrotu… To był straszny bój, niezwykle krwawy, w którym nie było miejsca na honor, nie było miejsca na szacunek dla przeciwnika, nie było miejsca choćby na cień litości. Liczyło się w nim tylko przetrwanie.
    I tylko bogowie wiedzą, ile niewybaczalnych czynów musiałem popełnić, by przeżyć.
    - To… - kiedy próbowałem znaleźć odpowiednie słowa, mój głos się załamał – To było…
    Ser Derrick zaśmiał się. Był to ponury i złowieszczy śmiech.
    - Pojebane? – podpowiedział usłużnie.
    Powoli skinąłem głową.
    - Tak… - zgodziłem się – To było strasznie pojebane.
    Gdyby nie nagła odsiecz sił Złotej Kompanii prowadzonej do boju przez ser Fossowaya, straż przednia lorda Jona Arryna zmiotłaby moje skromne siły. A co najgorsze… Nikt by nie zachował w pamięci bohaterskiej obrony ludzi ze Stopni przed rycerzami z Vale. Kto by wspomniał lorda Willema Wane’a, do samego końca wiernego poleceniu swego króla? Nikt poza wdową i osieroconym dzieckiem… Kolejnymi ofiarami jego honoru.
    - Maelys wiedział, że będziesz bronił się do końca… - odezwał się ser Derrick – Wiedział, że utrzymasz pozycję do czasu mojego przybycia.
    Zebrawszy resztę sił, spróbowałem wstać. Ser Fossoway podszedł i zarzucił sobie na plecy moje prawe ramię, pozwalając mi się na sobie oprzeć.
    - A to… - moje słowa przeszły w syk, gdy znowu dała o sobie znać zraniona noga – A to przebiegły skurwysyn!
    Ser Fossoway zaśmiał się.
    - Tyle lat w moim towarzystwie… - powiedział po krótkiej chwili, popadając w ton pełen zadumy – A wystarczyła jedna bitwa byś nauczył się przeklinać. Gdzie popełniłem błąd?
    Nim zdążyłem wygłosić jakąś kąśliwą uwagę, która niewątpliwie starłaby pełen samozadowolenia uśmieszek z twarzy Zgniłego Jabłka, podszedł do nas jeden ze zbrojnych, odziany w barwy Wane’ów.
    - Mój panie! – odezwał się, skłaniając przede mną głowę – Ser. Przybył Davos ze swoją drużyną. Przynoszą wiadomość z domu.
    Z tymi słowami, zbrojny wyciągnął rękę i podał mi zwitek pergaminu, który znajdował się dotąd w jego zaciśniętej pięści. Nim zdążyłem odebrać wiadomość, ser Fossoway ku niej sięgnął i rozwinął pergamin.
    - Ha! Ciekawe… - nagle przerwał w pół słowa.
    Z niecierpliwością czekałem na następne słowa, ale ser Derrick jedynie wpatrywał się w wyrazy wypisane na pergaminie.
    - Co jest? – dopytywałem się – Czy to coś ważnego?
    Ser Fossoway uśmiechnął się i wręczył mi pergamin.
    - Gratuluję, Willemie… - Zgniłe Jabłko przemawiał niezwykle poważnym tonem, który do niego nie pasował – Zostałeś ojcem.
    Czym prędzej spojrzałem na treść wiadomości.
    Syn. Mam syna. Perriane urodziła syna!
     
    filip133 i Piterdaw lubią to.
  7. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    W wielkiej bitwie o Królewską Przystań król Jaehaerys dostaje się do niewoli. Maelys Blackfyre zdobywa dla siebie Żelazny Tron.

    DERRICK II

    Szczęk stali był dla Zgniłego Jabłka niczym najsłodsza pieśń.
    Tam, gdzie inni odnajdywali paraliżujący strach, gdzie poddawali się rozpaczy i szukali ocalenia w modlitwie, ser Derrick znajdował prawdziwą radość, poddawał się słodkiemu zewowi krwi i szukał spełnienia w tryskającej krwi wrogów, ostrzu zagłębiającym się w ich ciałach i ich zgruchotanych kościach. Bitwa była dla ser Fossowaya nie niekończącym się, drażniącym zmysły zgiełkiem, czymś okropnym i przerażającym, ale raczej podobna była najsłodszej pieśni minstrela, jej wrzawa była jak dźwięki lutni, a krzyki rannych i jęki umierających były jak miękki głos dziewicy. Zgniłe Jabłko całkowicie zatracał się w walce, całkowicie się jej oddawał, jak dziewica oddająca swoje dziewictwo młodzieńcowi, który ją uwiódł. Tak było również tamtego dnia, kiedy siły Czarnego Smoka i Złota Kompania stanęły pod murami Królewskiej Przystani, mierząc się z garstką obrońców. I kiedy ser Fososway stracił nadzieję na bitwę, kiedy pogodził się z tym, że będzie zmuszony brać udział w nudnym oblężeniu, nadciągnęły siły Doliny. Czerwone Smoki chciały zgnieść Maelysa, jak niegdyś Bloodraven i książę Maekar zgnietli Daemona, Pierwszego Tego Imienia: siły z miasta natarły na oblegających równocześnie z przybyłymi im na odsiecz lordami Doliny, próbując wykorzystać manewr młota i kowadła.
    I tamtego dnia, ser Derrick Fossoway otrzymał swoją bitwę.
    Wielu stawało naprzeciw Zgniłego Jabłka. Byli wśród nich lordowie w lśniących zbrojach, dzierżący ostrza wysadzane drogimi kamieniami. Byli wśród nich rycerze, próbujący walczyć honorowo. Byli wśród nich niedoświadczeni giermkowie, wystawieni na ostatni w żywocie test umiejętności szermierczych. Byli i prostaczkowie, przerażeni i kurczowo trzymający się życia, nie dość mocno by uniknąć ostrza ser Fossowaya. Żaden z nich nie okazał się na tyle zręczny, na tyle silny bądź na tyle zdeterminowany by choć na chwilę zatrzymać rycerza, który nie bez kozery wygnany został z Westeros…
    Aż do spotkania Byka.
    - Chronić króla! – potężny głos przebił się przez bitewną wrzawę.
    To właśnie wtedy Ser Derrick go dostrzegł. Potężnego męża, górującego nad większością walczących. Odzianego w jasną zbroję, na którą narzucił biały płaszcz. Osławiony Biały Byk, lord dowódca Królewskiej Gwardii króla Jaehaerysa Targaryena. Ser Derrick poczuł narastający gdzieś w głębi jego serca gniew, tak potężny, że ugasić go mogła tylko przelana krew.
    - Hightower! – ryknął ser Fossoway – Walcz ze mną!
    Ser Gerold odwrócił się i spojrzał na zmierzającemu ku niemu rycerzowi ze Złotej Kompanii. Sam Zgniłe Jabłko dostrzec mógł również mężczyznę kulącego się za potężną sylwetką rycerza Królewskiej Gwardii, ale nie obchodziła go osoba tchórza. W tamtej chwili, liczył się dla niego tylko Biały Byk.
    - Tak bardzo pragniesz mego miecza, ser? – ser Gerold przemawiał spokojnie, wydawał się niemal znudzony.
    Fossoway nie odpowiedział, jedynie rzucił się do ataku.
    - Dobrze! – ser Gerold z łatwością uniknął kąśliwego cięcia i natychmiast przeszedł do kontrataku, którego owocem była krwawa pręga powstała na ramieniu Zgniłego Jabłka – Dostaniesz go!
    W istocie, Biały Byk spełnił swoją obietnicę. Jego miecz ranił ser Fossowaya jeszcze dwukrotnie, boleśnie znacząc swym pocałunkiem jego lewą nogę i przechodząc również przez całą szerokość jego piersi, rozcinając skórzany pancerz, który nosił Zgniłe Jabłko, nie czyniąc jednak większej szkody samemu rycerzowi. Ser Fossoway nie pozostawał dłużny swemu przeciwnikowi, zadając mu kilka powierzchownych ran. Był to pojedynek, w którym nie tylko mierzyło się dwóch niezwykle utalentowanych szermierzy, starcie najbardziej uzdolnionych rycerzy swoich czasów, którym niewielu mogło dorównać. Była to także potyczka pomiędzy spokojem i wyrachowaniem oraz wybuchem różnego rodzaju emocji. Ser Gerold był niczym klif, który próbuje drążyć rozszalała fala podczas sztormu.
    Białego Byka zgubiła właśnie jego rycerskość.
    - Wybacz, Hightower… - Derrick Fososway uśmiechnął się paskudnie, gdy dobyty przez niego sztylet trafił Białego Byka w oko – Nie mogłem pozwolić ci wygrać. Reputacja, sam rozumiesz!
    Ser Gerold nie mógł, rzecz jasna, odpowiedzieć. Dopiero, gdy ciało lorda dowódcy padło na bezwładnie na ziemię, ser Fossoway przyjrzał się osobie, dla której obrony Biały Płaszcz poświęcił życie.
    - Miej litość, ser! – poprosił cicho król Jaehaerys Targaryen – Nie jestem uzbrojony!
    Tysiące myśli przemknęło przez głowę ser Derricka Fossowaya, którego zwano Zgniłym Jabłkiem, gdy spojrzał z góry na Czerwonego Smoka. Pierwszym z uczuć, które niemal owładnęło rycerza, był gniew. W tamtej chwili prawa dłoń ser Derricka mocniej zacisnęła się na rękojeści jego długiego miecza. Jedno pchnięcie, tylko tyle trzeba było, by żałosny król wyzionął ducha. Zaraz po gniewie przyszła pogarda – ten mężczyzna nie był godny noszenia korony. Nie prowadził swoich ludzi do boju z mieczem w ręku, miast tego chował się za plecami prawdziwych wojowników, pozwalając im oddawać za niego życie. Następny przyszedł żal, ser Fossoway spojrzał na ciało Białego Byka, leżące u jego stóp. Hightower zginął by bronić kogoś… Takiego? Cóż za marnotrawstwo!
    - Chciałbym cię zabić tu i teraz… - warknął ser Derrick przez zaciśnięte zęby – Ale ten przywilej pozostawię mojemu królowi.
    Z tymi słowami, ser Fossoway schował za pas sztylet, którym zabił ser Gerolda Hightowera i złapał króla z linii Czerwonego Smoka za ramię, jednym szarpnięciem stawiając go na nogi. Nikt więcej nie próbował bronić króla, wszyscy jego poplecznicy próbowali z trudem walczyć o własne żywoty bądź właśnie je tracili.
    Bitwa była wygrana…
    A dzięki swej zaciekłości, ser Fossoway rozstrzygnął również całą wojnę.

    [​IMG]

    Niech żyje król!

    MAELYS IV

    Tron Aegona Zdobywcy.
    Z każdym krokiem stawianym na długim dywanie, Czarny Smok coraz bardziej zbliżał się do siedziska wykutego z mieczy pokonanych przez dawnego króla wrogów. Wielka Sala była pusta, ale Maelys czuł na sobie puste spojrzenia smoczych czaszek, które były niemymi strażniczkami ścian tej komnaty. Jedyne pozostałości po niegdyś wielkich bestiach, były jedynymi świadkami jego powolnego pochodu ku należnemu mu tronowi. Była w tym jakaś ironia, która sprawiła, że Maelys się uśmiechnął. Nie było już smoków, ostatni z nich zgasł za czasów Aegona III, który po wsze czasy zapamiętany został jako Zguba Smoków. I on, zbliżający się teraz do tronu, był ostatnim ze smoków o czarnych łuskach, ostatnim potomkiem Daemona I Blackfyre’a. Czaszki gadów z zamierzchłych czasów pasowały Maelysowi jako niemi towarzysze jego triumfu.
    - Nareszcie… - Maelys nie mógł powstrzymać tego słowa, samo przeszło przez gardło i wydostało się, zamanifestowane jego donośnym głosem.
    Czarny Smok nie był człowiekiem wielkiej wrażliwości, który mógłby oddać się we władanie obezwładniającej nostalgii czy pewnych sentymentów. Nie był również głupcem, którzy łudziłby się, że tron należy mu się li tylko z urodzenia, dzięki rodowemu mianu i krwi dawnej Valyrii, płynącej w jego żyłach. Kierowały nim bardziej przyziemne i racjonalne przesłanki, jego siłą napędową była ogromna ambicja, którą tylko podsycały żądza władzy i bogactwa, poprawienia swego bytu. Maelys wierzył bezgranicznie w prawo silniejszego, po prostu sięgał po to, czego pragnął. A lata temu, na tułacze w Essos, zapragnął właśnie tronu.
    Tronu, który miał teraz przed oczami.
    Kiedy do Wielkiej Sali wszedł ser Derrick Fossoway, zastał swojego przyjaciela i króla siedzącego na Żelaznym Tronie. Była to nieco przerażająca wizja: z miejsca, w którym stał rycerz, niektóre klingi, które posłużyły za formę tronu, wydawały się wyrastać z ramion potężnego Valyrianina, tworząc dość niepokojący obraz, który tylko potęgowała mała, zniekształcona głowa, wyrastająca z karku króla.
    - Rozmawiałem z wielkim maesterem… - ser Fossoway ruszył tą samą drogą, którą niedawno przebył Maelys – Rozesłał kruki z wiadomością dla każdego z wielkich rodów.
    Ach tak, Pycelle. Dopiero jego słowa i widok Czerwonego Smoka w łańcuchach przekonały obrońców Czerwonej Twierdzy do poddania się. Maelys nie ufał komuś, kto służył wcześniej jego rywalowi, ale zdawał sobie sprawę z tego, że wielki maester składał przysięgę, która obligowała go do służby Królestwu, a nie temu, kto nosił koronę. Tym samym, Czarny Smok pozwolił mężczyźnie zachować jego stanowisko i miejsce w małej radzie.
    - Dobrze! – odrzekł Maelys – Niech przybędą zgiąć przede mną kolana.
    Przez Czarnego Smoka nie przemawiała próżność. Jako nowy król, domagał się złożenia mu przysięgi wierności. A kiedy najważniejsi lordowie królestwa przybędą do stolicy by spełnić swój obowiązek, Maelys będzie mógł się zorientować, kto go popiera, a kto wciąż gotów jest wspierać Czerwonego Smoka. Czarny Smok nie znał innego rzemiosła niż wojna, ale wiedział, że – w przypadku osiągnięcia celu – będzie musiał stać się królem, miast walczyć, musiał będzie władać, wydawać wyroki, ukarać tych, którzy przeciwko niemu wystąpili i nagrodzić wszystkich, którzy wsparli go w jego wojnie. Niedługo miecz będzie musiał zamienić na pióro i atrament, zaś walkę oko w oko z uzbrojonym przeciwnikiem na zakulisowe intrygi.
    - Jeszcze jedno, ser Derricku… - rycerz chciał się skłonić i opuścić Wielką Salę, jednak słowa jego króla zatrzymały go w miejscu.
    Ser Fossoway spojrzał nieco niepewnie na swojego przyjaciela, zasiadającego na niewygodnym tronie.
    - Tak, Wasza Miłość? – uniósł głowę i czekał cierpliwie, aż jego król podejmie temat.
    Maelys bardzo długo zastanawiał się nad tym, jakich ludzi mianować członkami swojej rady. Cześć ze stanowisk będzie musiał oddać tym, którzy nie opowiedzieli się po żadnej ze stron w wojnie, by przekonać ich do siebie. Część będzie nagrodą za lojalność, za przykład mógł służyć ser Willem Wane, mianowany starszym nad statkami za obronę Stopni. Część otrzyma swoje posady ze względu na umiejętności i potrzebę ich kontroli – Czarny Smok chciał trzymać Toma Rzeźnika przy sobie, wyznaczając go na dowódcę zbrojnych w Czerwonej Twierdzy. Ale najważniejsze ze stanowisk… Ser Derrick Fossoway był rycerzem, biegłym w szermierce i jeździe konnej, sprawdzał się jako dowódca, znał arkana taktyki i strategii. Wykazywał się rozsądkiem, chociaż zdarzało mu się popadać w gniew, w którym był straszliwy. Ludzie go poważali i bali się go.
    I to on przyprowadził przed oblicze Maelysa Czerwonego Smoka, zakutego w łańcuchy.
    - Ser Derricku z rodu Fossowayów… - przemówił Maelys Blackfyre, Pierwszy Tego Imienia, władca Siedmiu Królestw – Mianuję cię moim namiestnikiem.
    Moja tarcza, moja dzielna i silna prawa ręka.
    Zgniłe Jabłko jednym z pazurów Czarnego Smoka.

    [​IMG]

    Złota Kompania uległa rozwiązaniu – osiągnęła swój cel.

    WILLEM IV

    Nie lubiłem pożegnań.
    Król zaoferował mi komnaty w Królewskiej Przystani, nagrodził mnie miejscem w swojej małej radzie. Czarny Smok chciał zatrzymać swoich przyjaciół przy sobie, by mogli mu służyć radą, gdy będzie rządził Siedmioma Królestwami. Dopiero, kiedy powiedziałem mu o narodzinach syna i poprosiłem – nie jako króla, któremu przysięgałem służyć, ale jako przyjaciela, z którym walczyłem ramię w ramię w przeszłości – o możliwość powrotu do domu, Maelys pozwolił mi wrócić na Stopnie. Nasze pożegnanie nie trwało długo i nie było ckliwe – przyjaciel jedynie poklepał mnie po ramieniu, życząc przychylnych wiatrów, zaś król przykazał mi bronić Stopni i trzymać piratów Saana w ryzach… Obiecując mi miejsce w Czerwonej Twierdzy, kiedy znuży mnie mała wyspa, którą oddał mi we władanie.
    - Który kapitan kieruje się na Stopnie? – będąc w porcie, zatrzymałem jednego z mieszkańców.
    Mężczyzna nie był skory do szybkiej odpowiedzi, jednak wyciągnięty z sakiewki złoty smok bardzo szybko odświeżył mu pamięć.
    - Kapitan Janos, panie! – odpowiedział zatrzymany przeze mnie człowiek i wskazał kierunek – Kapitan „Gołębicy”.
    Podziękowałem mu skinieniem głowy, na które nie zasługiwał, drogo sobie licząc za tę poradę. Sama droga nie była skomplikowana i wkrótce znalazłem się na pomoście, przy którym cumował „Gołąb” – mały statek kupiecki. Podejrzewałem, że jego kapitan zatrzyma się w porcie Słonecznego Kamienia by uzupełnić zapasy i później wyruszyć w dalszą drogę do Tyrosh lub innego Wolnego Miasta. Odkąd Złota Kompania poskromiła piratów, którzy niegdyś gnieździli się na różnych wyspach wchodzących w skład Stopni, handel w tamtym rejonie ponownie stał się zyskownym zajęciem i wielu się nim parało. I będzie parać, dopóki Saan będzie trzymał swoich ludzi za mordy.
    - Szukam kapitana Janosa! – podniosłem głos, wchodząc na pokład statku.
    Nie otrzymałem odpowiedzi, za to kilkunastu żeglarzy, którzy dotąd krzątali się po pokładzie, wbiło we mnie spojrzenia. Przez chwilę mierzyłem się wzrokiem z najroślejszym z nich, którego wziąłem za kapitana.
    - Kapitan przebywa w swojej kajucie… - przemówił ten, którego wziąłem za dowodzącego, a który najwyraźniej był jedynie jednym z zaufanych kapitana – Kim jesteś?
    W jego tonie była nuta podejrzliwości. Taksował mnie oceniającym spojrzeniem, próbując wysnuć pewne wnioski i bez mojej odpowiedzi. Kim mógł być tajemniczy mężczyzna, wchodzący na pokład ich statku bez zaproszenia, jakby sam nim dowodził? Uśmiechnąłem się delikatnie i uniosłem obie dłonie w uspokajającym geście.
    - Nazywam się Willem Wane… - odpowiedziałem na jego pytanie – Służę królowi jako starszy nad statkami.
    Oczy marynarza rozszerzyły się. Najpierw przyjrzał się mi dokładniej, później jego spojrzenie padło również na czarnego byka na moim płaszczu. Przez krótką chwilę milczał, jakby bijąc się z myślami, aż w końcu skłonił lekko głowę.
    - Mój panie! – nie przyszło łatwo hardemu żeglarzowi okazanie szacunku, było to widoczne – Wybacz nie rozpoznałem cię.
    W odpowiedzi machnąłem tylko ręką, bagatelizując ten fakt. Nie byłem powszechnie znaną personą. Znali mnie ci, którzy walczyli u mego boku w Wojnie Dziewięciogroszowych Królów, znali mnie moi poddani i ludność osiedlająca się na Stopniach. Ale Westeros było ogromne i nie każdy żeglarz musiał znać skład małej rady nowego króla, a tym bardziej każdego z lordów w Siedmiu Królestwach.
    - Płyniecie na Stopnie? – zapytałem.
    Żeglarz skinął głową.
    - Słyszeliśmy o zmianach na Stopniach… - mruknął potężny mężczyzna – Ponoć jest tam bezpieczniej.
    Sięgnąłem po sakiewkę, którą nosiłem przy pasie i zważyłem ją. Kiedy upewniłem się, że jest wypełniona monetami, przekazałem ją żeglarzowi.
    - Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko dodatkowemu pasażerowi? – uśmiechnąłem się przyjaźnie.
    Marynarz otworzył sakiewkę i spojrzał na monety, znajdujące się w środku. Wyjął jeden ze złotych krążków i ugryzł go. Kiedy ten test został zakończony, na jego twarzy pojawił się uśmiech. Wyciągnął ku mnie ogromną dłoń.
    - Witamy na pokładzie, lordzie Wane! – oznajmił głośno, gdy uścisnąłem jego rękę.
    Nagle uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy dostrzegł coś za moimi plecami. Odruchowo się obróciłem, ciekaw, co też tak bardzo wpłynęło na zmianę jego zachowania. Na pokład weszli kolejni goście – tym razem była to dwójka Złotych Płaszczy, w towarzystwie… Ser Derricka Fossowaya.
    - Witajcie, chłopcy! – zwrócił się rycerz do marynarzy – Spokojnie, chciałem tylko porozmawiać z lordem Wane’em.
    Dotąd wyraźnie spięty, potężny marynarz skinął głową. Przez chwilę mierzył dwa Złote Płaszcze nieufnym spojrzeniem, ale wkrótce odpuścił. Obrócił się do swojej załogi, wydając im kilka głośnych komend, po czym sam ruszył za niemrawo kroczącymi żeglarzami, by nadzorować ich pracę. Ser Derrick podszedł do mnie i uśmiechnął się.
    - Zdziwiony? – zapytał retorycznie ser Fossoway – Nie sądzisz, że wypadałoby się pożegnać?
    Parsknąłem głośno.
    - Od kiedy jesteś taki sentymentalny? – zapytałem, podchodząc do starego mentora i ściskając go krótko.
    Kiedy się od niego odsuwałem, zauważyłem, że na napierśnik ma narzucony płaszcz z barwami swego rodu, spięty… Klamrą w kształcie dłoni!
    - Chyba się starzeję… - ser Derrick dostrzegł moje spojrzenie i dotknął klamry – Ach, tak. Namiestnik króla. Dorobiłem się, co?
    Uśmiechnąłem się i poklepałem go po ramieniu.
    - Należało ci się! – mruknąłem.
    Zgniłe Jabłko pokiwał głową, chociaż na jego twarzy odbijało się powątpiewanie.
    - Musiałem się gdzieś podziać… - rzekł po chwili – W końcu rozwiązano Złotą Kompanię…
    Ta wieść była dla mnie zaskoczeniem, ale wydawała się naturalną konsekwencją zwycięstwa Maelysa. Potomek rodu Blackfyre zasiadł na tronie, który należał się Daemonowi. Marzenie Bittersteela się spełniło, jego wygnańcy powrócili do domu. Nie musieli już walczyć o swoje, przelewać krwi w imię otrzymania złotej zapłaty. Dotrzymali słowa.
    - Mam nadzieję, że wrócisz do stolicy, kiedy już ci zbrzydnie twoja wysepka… - mówił dalej ser Derrick – Weź ze sobą młodego Wane’a.
    Uniosłem brwi, zaskoczony taką prośbą.
    - Nie wspominałeś, że lubisz dzieci… - odrzekłem, dając wyraz swojemu zaskoczeniu.
    Ser Derrick prychnął.
    - Tego nie powiedziałem! – spojrzał na mnie – Ale przyda mi się giermek.
    Ser Derrick wyciągnął ku mnie rękę, a kiedy ją uścisnąłem, skinął mi głową na pożegnanie. Królewski namiestnik skinął na eskortujące go Złote Płaszcze i zszedł z pokładu „Gołębicy” – kierując się ku Czerwonej Twierdzy. Przez chwilę obserwowałem ten pochód, ale szybko odwróciłem wzrok.
    Nie lubiłem pożegnań.
     
    Piterdaw i filip133 lubią to.
  8. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    Pokój nie trwał długo. Lordowie Luthor Tyrell oraz Jon Arryn zbuntowali się przeciwko władzy Czarnego Smoka.

    MAELYS V

    Nie było łatwo rządzić.
    Maelys wiedział, jak dowodzić bandą najemników. Rozumiał doskonale swoich żołnierzy, ich potrzeby i sposób rozumowania. Od dawna wiedział, jak egzekwować wykonanie swoich rozkazów poprzez osobliwą mieszankę demonstracji siły i okrucieństwa, jak sprawić, by podążali za nim z powodu strachu, jaki odczuwali. Szanowano go, ponieważ był niezwykle silny, nigdy się nie wahał i niszczył każdego, kto zdecydował się przeciw niemu otwarcie wystąpić. Ale dowodzenie Złotą Kompanią różniło się diametralnie od królowania – miast niszczyć swoich wrogów, musiał im schlebiać. Miast otwartej konfrontacji, polegać musiał na bardziej subtelnych rozwiązaniach, których nie znał tak dobrze, które były dla niego obce i nienaturalne. Korona, którą Czarny Smok ozdobił swoje skronie, była dla niego ciężarem. Zaszczyt, który sobie wywalczył, jedyne marzenie, które posiadał, stało się jedynie złotą klatką… Tak, jak przed laty smoki krępowano Smoczą Jamą, tak Maelys czuł się skrepowany poprzez królewskie obowiązki.
    Nawet teraz, nie szedł do boju w ostrzem Aegona Zdobywcy w dłoni, tylko czekał na przybycie pozostałych członków małej rady…
    Finanse. Odbudowa. Problem piractwa. Zwykła rozmowa o tych problemach była torturą dla Czarnego Smoka.
    - Wasza Miłość! – pierwszym, który przybył na miejsce i usiadł przy szerokim stole, po prawicy Maelysa, był ser Derrick Fossoway.
    Czarny Smok zmierzył mężczyznę uważnym spojrzeniem. Miał nieodparte wrażenie, że i Zgniłe Jabłko nie czuł się zbyt dobrze w roli, którą jego król mu zaproponował. W jego głosie dało się słyszeć dużą dozę obojętności, sam mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby nie spał od kilku dni. W ostatnim czasie był niezwykle drażliwy i markotny, zupełnie, jakby ciążyła mu odpowiedzialność, z jaką wiązało się jego stanowisko.
    - Myślisz czasem o dawnych latach, Derricku? – zapytał Maelys.
    Ser Derrick uniósł głowę i spojrzał na swojego króla, nie kryjąc zaskoczenia. Czarny Smok nie należał do osób, które łatwo popadały w nostalgiczny nastrój.
    - Jak wtedy, gdy rozbiliśmy tych najemników… - mówił dalej Maelys, coraz bardziej zatracając się we wspomnieniach – Tych… Żelaznych…
    Ser Derrick obserwował króla z zainteresowaniem.
    - To były Żelazne Tarcze, Wasza Miłość… - podpowiedział Zgniłe Jabłko – W Tyrosh.
    Na twarzy Czarnego Smoka pojawił się uśmiech. Jego spojrzenie wciąż było nieobecne, zdawał się całkowicie skupiony na wizji przeszłości.
    - Tak! Żelazne Tarcze… - powtórzył Maelys – I ich kapitan…
    Ser Derrick nie był pewny, co mają na celu te wspominki, ale dalej podpowiadał swemu królowi:
    - Rodrik! – ser Fossoway również się uśmiechnął, przypominając sobie potężnie zbudowanego człowieka z Północy – Rodrik Siedem Palców, tak na niego wołali.
    - Tak! – Maelys aż klasnął w dłonie, wyraźnie zadowolony – Zmiażdżyłem mu czaszkę.
    Ser Derrick kiwnął głową. Doskonale pamiętał walkę, w jaką wdali się z Żelaznymi Tarczami i jej ostateczny wynik. Nim Czarny Smok wykończył Rodrika, Siedem Palców dołożył kolejną bliznę do bogatej kolekcji Fossowaya.
    - Bogowie… Wtedy byłem silny! – Maelys wstał ze swego miejsca i zaczął chodzić po komnacie, miotając się, niby dzikie zwierzę – Wtedy czułem, że żyję!
    Król chciał powiedzieć coś więcej, wyraźnie dając się ponieść emocjom i chwili tego wybuchu gniewu, ale nim zdołał to zrobić, do komnaty weszli pozostali lordowie, którzy zasiadali w małej radzie. Kiedy Maelys ich dostrzegł, zamarł na chwilę, skinął głową przybyłym i cofnął się, zajmując miejsce u szczytu stołu, jakby nic się nie stało. Jeżeli którykolwiek z pozostałych lordów dostrzegł nietypowe zachowanie monarchy, żaden tego po sobie nie okazał. Każdy z nich zajął odpowiednie miejsce, byli pogrążeni w milczeniu.
    Ser Derrick wstał ze swojego miejsca, odchrząknął i rzucił niepewne spojrzenie w stronę Maelysa. Gdy król skinął przyzwalająco głową, Zgniłe Jabłko przemówił:
    - Wasza Miłość, szlachetni lordowie… - ser Derrick ponownie popadł w pełen apatii ton – Możemy zaczynać?
    Zebrani pokiwali głowami, nikt nie zgłosił sprzeciwu.
    - Jakie wieści z Doliny i Reach? – zapytał ser Fossoway.
    Wielki maester Pycelle odchrząknął, zwracając na siebie uwagę pozostałych lordów.
    - Lord Jon Arryn odmówił złożenia przysięgi wierności… - poinformował pozostałych – Zebrał swych chorążych i zamiaruje wyruszyć na stolicę.
    Nie były to dobre wieści. Siły lorda Arryna były liczne, nawet mimo strat, które odniosła Dolina w Wojnie Dziewięciogroszowych Królów. Ale Maelys Blackfyre miał za sobą całą potęgę Królestwa… A do tego był człowiekiem, którego nie wolno było lekceważyć.
    - Lord Luthor Tyrell również odmówił złożenia hołdu… - uzupełnił lord Eustace Boggs, jeden z doradców króla – Ale nie działa w porozumieniu z Arrynem.
    Chociaż Maelys nigdy nie przyznałby tego głośno, gotów był podziękować dumnym lordom, którzy nie chcieli mu się pokłonić. Zdobywanie uległości za pomocą siły było tym, co Czarny Smok dobrze znał, rozumiał i za czym przepadał. Znów będzie mógł ruszyć na czele swojego zastępu i walczyć o życie, znów poczuje krew żywiej pulsującą w żyłach, szybciej bijące serce, tę radość płynącą z walki…
    - Zgnieciemy zdrajców… Każdego z nich! – odezwał się król – Jednego po drugim.
    Poczują mój gniew, pomyślał Maelys.
    Obudzili smoka.

    [​IMG]

    W bitwie o Orle Gniazdo, ser Randyll z Wyspy Wiedźm zabija w pojedynku Czarnego Smoka. Jego syn, Aegon V Blackfyre, zostaje jego następcą na Żelaznym Tronie.

    DERRICK III

    Strzała minęła głowę ser Derricka o cal, wbijając się w pierś stojącego za nim mężczyzny.
    Wśród panującego chaosu, królewski namiestnik nie był w stanie skupić się na prowadzeniu natarcia, bowiem każda cząstka jego osoby zastanawiała się, dlaczego żaden z członków małej rady nie próbował wyperswadować walecznemu królowi jednego z najbardziej popierdolonych pomysłów, jakie mogą przyjść do głowy człowiekowi. Przeklinał swoje własne niezdecydowanie i brak odwagi, które nie pozwoliły mu na wyraźne sprzeciwienie się pomysłowi natarcia. I teraz płacił za to słoną cenę, uchylając się przed kolejną ze strzał. I pomyśleć, że szturmowali dopiero pierwszą bramę…
    - Do przodu! – ryknął ser Fossoway, napierając ramieniem na ludzi, którzy stali przed nim – Ruszać się! Chcecie żeby nas wystrzelali?
    Ser Fossoway nie był w stanie dostrzec niczego, cały widok przesłaniali mu żołnierze, którzy kroczyli na przedzie formacji. Znalazł się w najgorszym możliwym położeniu, ściśnięty pomiędzy dwoma falami zbrojnych, bez wielkiej możliwości manewru. Mógł jedynie modlić się do Wojownika, by ten nie pozwolił mu zginąć przez głupotę Czarnego Smoka i uchronił go od wszystkich zabłąkanych strzał, kamieni ciskanych z góry przez obrońców czy wrzącego oleju. Ser Derrick aż się wzdrygnął na myśl o wrzącej cieczy. To by była paskudna śmierć.
    - Przebijamy się! – krzyknął ktoś z przodu.
    Siłom królewskim zapewne udało się przebić przez pierwszą bramę. O prawdziwości tego stwierdzenia ser Fossoway przekonał się dość szybko, bowiem stojący przed nim zbrojni, dotąd całkowicie ściśnięci, ramię przy ramieniu, nagle rozproszyli się. Cała formacja się rozluźniła i wkrótce żołnierze, którym towarzyszył królewski namiestnik przeszli przez rozbitą bramę.
    - Dalej, chłopcy! – ser Fossoway dobył miecza i ruszył przed siebie – Zabawmy się!
    Derrick miał wreszcie okazję by się rozejrzeć. Bardzo szybko tego pożałował, bo dostrzegł coś, co sprawiło, że cały świat stanął dla niego w miejscu. Na początku nie mógł w to uwierzyć, wydawało mu się, że to tylko swego rodzaju złudzenie, że to jego umysł płata mu niezbyt wyrafinowane figle. Bardzo powoli, jakby zupełnie bez udziału jego woli, ciało rycerza wykonało nieśmiały krok do przodu, zbliżając się do tego strasznego widoku, który tak nim wstrząsnął. Z każdym kolejnym przebytym metrem, niepokój Zgniłego Jabłka narastał. Jego umysł nie był w stanie zaakceptować tego, co przekazywały mu oczy. Wydawało się to nierealne, wręcz śmieszne… W końcu, udało mu się zbliżyć do leżącego samotnie ciała i przyklęknął nad nim.
    Jego król, jego przyjaciel, największy wojownik, jakiego ser Fossoway znał…
    Czarny Smok leżał na wznak, z szeroko rozrzuconymi ramionami. Zgniłe Jabłko mógł dostrzec wiele strzał, które trafiły jego króla: jedna z nich wbiła się w ramię Maelysa, inna trafiła go w kolano, jeszcze inna w pierś. Żadna z nich nie spowodowała jednak śmierci, tę przyniosło cięcie miecza, które trafiło Czarnego Smoka prosto w szyję. Ser Derrick uniósł głowę i dostrzegł ciała kilku mężczyzn w barwach Arrynów, których powalił Maelys, nim szczęśliwie zadany cios rozrąbał mu tętnicę. Podobnie jak kiedyś Argilac Arogancki, tak i pierwszy król z rodu Blackfyre zabrał ze sobą wielu przeciwników, nim w końcu został pokonany.
    Blackfyre…
    Ser Fossoway nie mógł uratować swojego pana i króla, ale mógł ocalić symbol rodu, któremu przysięgał służyć. Rozejrzał się szybko, szukając osławionego oręża Aegona Zdobywcy, potężnego miecza z valyriańskiej stali. Czarny Smok nie dzierżył klingi w dłoni, ser Fossoway nie zauważył również broni przy żadnym z zabitych przez Maelysa zbrojnych. Musiał go zatem zabrać ze sobą królobójca… Ser Derrick wstał i przeszedł kilka kroków, mijając ciała zabitych zbrojnych. Jego uwagę zwrócił osobliwy szlak, który wyznaczały krople krwi.
    - Czyżby Czarny Smok cię zranił, królobójco? – mruknął do siebie Zgniłe Jabłko.
    Ser Fossoway ruszył krwawym szlakiem, zaciskając palce na rękojeści miecza. Musiał być czujny, w każdej chwili gotów do podjęcia walki. Jego przeciwnik był osłabiony i krwawił obficie, ale wciąż mógł stanowić zagrożenie.
    - Giń, psie uzurpatora! – ser Derrick w ostatniej chwili zszedł z drogi zadanego ciosu i pozwolił się minąć atakowanemu przeciwnikowi, równocześnie wykonując cięcie w jego nieosłonięte plecy.
    Atakujący rycerz zwalił się ciężko na ziemię, wypuszczając z rąk potężny miecz z valyriańskiej stali, którym zaatakował ser Fossowaya. Zgniłe Jabłko przypadł do niego, unosząc własną klingę do zadania ciosu.
    - Przynajmniej zabiłem… - atak kaszlu przerwał wypowiedź umierającego rycerza – Tego…Uzurpatora… Ja!
    Rana, którą zadał rycerzowi Maelys, mogła okazać się śmiertelna. Miecz Aegona Zdobywcy przebił się przez pancerz i wbił w bok mężczyzny. On sam krwawił obficie i niewykluczonym było, że utrata krwi wykończyłaby go bez udziału ser Fossowaya.
    - Ser Randyll… - wycharczał ostatkiem sił umierający rycerz – Randyll Upcliff.
    Ostrze miecza Zgniłego Jabłka przebiło rycerzowi gardło. Mężczyzna pochylił się i podniósł z ziemi Blackfyre. Nikt nie dowie się o zwycięstwie ser Randylla Upcliffa nad Czarnym Smokiem, Maelysem Monstrualnym. Westeros nie potrzebowało królobójców, których przeciwnicy Czarnych Smoków mogliby uznać za wzór męstwa i rycerskiej cnoty. Śmierć króla ser Derricka będzie owiana tajemnicą, którą jego namiestnik zabierze ze sobą do grobu.
    Nikt nie dowie się o tym starciu…
    Ani o ogromie porażki ser Fossowaya.
     
    Piterdaw i filip133 lubią to.
  9. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    Jutro nie dam rady wrzucić kolejnego fragmentu, więc dzisiaj pojawią się dwa. Oto drugi:


    [​IMG]

    Śmierć króla wielce zasmuciła ser Willema.

    WILLEM V

    Zapchlony Tyłek przypominał mi dawne dni w Essos.
    - Tędy! – oznajmił ser Fossoway, prowadząc swego przyjaciela jedną z licznych alejek dzielnicy.
    Nim się obejrzałem, znajdowaliśmy się w przestronnym pomieszczeniu. Ser Fossoway nie pozwolił mi się nawet rozejrzeć, niemal siłą zaciągnął mnie w głąb przestronnej sali i usadził przy jednym ze stołów, który wciśnięto w kąt. Ledwo usiedliśmy, już pojawiła się przy nas podstarzała matrona, która przyciągnęła do siebie Zgniłe Jabłko.
    - Ah, Derricku! – zaskrzeczała swoim nieprzyjemnym głosem – Witaj ponownie!
    Widziałem w swoim życiu wiele kobiet, ale nigdy takiej, która dorównywałaby brzydocie matronie, której dłoń ucałował ser Fossoway. Była ogromna, podobna w rozmiarze do Czarnego Smoka, jej ciało niemal rozrywało karmazynową suknię, która ciasno je opinała. Dodatkowo, krój jej stroju odsłaniał stanowczo zbyt wiele – zarówno nogi podobne balom drewna jak i ogromny biust, którym prawdopodobnie byłaby w stanie zabić ser Derricka. Odwracając wzrok od jej piersi, spojrzałem na jej twarz i bardzo szybko pożałowałem tej decyzji, gdy dostrzegłem lico poznaczone przez bruzdy i zmarszczki, a także uśmiech, który zmroził krew w moich żyłach. Być może kiedyś była piękną kobietą – jej oczy podobne były szmaragdom, zaś włosy były długie i falowane. Ale te czasy były równie odległe, co pierwsza rebelia Blackfyre’a.
    - Kim jest twój przystojny towarzysz? – zapytała ser Fossowaya kobieta – Ach, gdybym tylko była młodsza!
    Wyszczerzyła się do mnie w uśmiechu, który prawdopodobnie uważała za zalotny.
    - Tak traktujesz klientów, Tansy? – żachnął się ser Fossoway – Gdzie nasz napitek?
    Potężna kobieta o niepasującym do niej imieniu, skrzywiła się.
    - Dziewczęta zaraz wszystko podadzą! – fuknęła, wyraźnie obrażona – Chciałam tylko przywitać zacną klientelę.
    Uśmiechnęła się do mnie po raz kolejny, a potem posłała niezbyt przychylne spojrzenie ser Fossowayowi, po czym oddaliła się.
    - Właścicielka! – wyjaśnił krótko Zgniłe Jabłko – Bywa markotna.
    Sama Tansy mogła być ekscentryczna, ale była kobietą słowną. Wkrótce przy stoliku, który zajmowaliśmy pojawiły się służki, które podały nam kufle wypełnione ale. Przy tym, okazały się o wiele przyjemniejsze dla oka niż ich poprzedniczka, uśmiechały się wdzięcznie i chichotały, odpowiadając na uśmiechy i zaczepki ser Fossowaya.
    - Jak za dawnych czasów, co? – zagadnął rycerz, którego humor wydatnie się poprawił.
    Pomieszczenie, w którym się znajdowaliśmy, było niezwykle przestronne. Gdzieś przy ścianie huczał wesoło ogień w rozpalonym kominku, w głębi dało się słyszeć również dźwięk lutni. Cała sala była wypełniona dużą ilością stołów, podobnych do naszego. Jedynym, co mnie zdziwiło, była mała liczba gości. Poza obecnym gdzieś w głębi minstrelem, garstką karczemnych dziewek i samą Tansy, byliśmy jedynymi, którzy korzystali z gościnności sprawującej nad tym miejscem pieczę matrony.
    - Tak… - zgodziłem się z dawnym mentorem – Zupełnie jak za dawnych czasów.
    Kiedy byli jeszcze prostymi najemnikami w szeregach Złotej Kompanii, odwiedzali wiele miejsc, podobnych do tego. Kiedy każdy dzień mógł zakończyć się ich śmiercią, lubili spędzać wieczory na piciu, bójkach… A potem wpadali w objęcia przypadkowych i chętnych kobiet. Żyli z dnia na dzień, szybko, czerpiąc z życia garściami. A teraz… Siedzieli przy ale, w najpodlejszej dzielnicy Królewskiej Przystani, namiestnik i starszy nad statkami. Ludzie, którzy zdobyli pozycję, którzy budzili respekt, od których oczekiwano stateczności i rozwagi.
    - Za Maelysa! – uniosłem kufel, wznosząc odpowiedni toast.
    Ser Derrick spojrzał na mnie. W jego oczach widziałem głęboko skrywany smutek. Zgniłe Jabłko nigdy by tego otwarcie nie przyznał, ale odczuwał wielki żal. Poczucie winy było niby jad krążący w żyłach i raniący serce. To dlatego ser Fossoway mnie tutaj przyprowadził, swojego dawnego giermka, przyjaciela króla. To był jego sposób na radzenie sobie ze stratą.
    A i mnie… Odpowiadała taka żałoba.
    - Za Maelysa! – podjął toast rycerz i od razu osuszył swój kufel.
    Kiedy skończyło nam się ale, służki pojawiły się ponownie, niosąc kolejne kufle. Tym razem jednak, nie odeszły, jak wcześniej. Dwie z nich usiadły obok ser Fossowaya, a ostatnia usiadła na moich kolanach. Nim zdążyłem odpowiednio zareagować, dziewczyna złapała mnie za rękę, kładąc ją na swoich piersiach. Objęła mnie ramieniem, drugą ze swoich dłoni błądząc po moim karku.
    - Co powiesz na taką obsługę, Will? – zarechotał ser Derrick – Jak w Braavos?
    Nie było mi dane odpowiedzieć, bo dziewczyna mnie pocałowała. Odsunąłem głowę i poruszyłem się, usiłując wstać. Używając trochę więcej siły, niż zamierzałem, odsunąłem od siebie natrętną służkę.
    - Co jest? – zapytał ser Fossoway, przyglądający mi się z zaskoczeniem – Nie pasuje ci? Tansy znajdzie inną!
    Wstałem i wbiłem w dawnego mentora i przyjaciela gniewne spojrzenie.
    - Jestem żonaty, Derricku… - oznajmiłem chłodno – Zapomniałeś o tym?
    Ser Fossoway zaśmiał się.
    - Ja też! – wzruszył ramionami – Kogo to obchodzi?
    Rycerza z Reach najwyraźniej nie obchodziło, bowiem jedną z dłoni miętosił pierwsi jednej z dziewcząt, a drugą usiłował ściągnąć drugiej z nich koszulę. Żadna z nich nie zwracała uwagi na jego słowa ani moją gwałtowną reakcję, całkowicie skupione na ser Derricku i jego zabiegach.
    - Mnie to obchodzi! – odpowiedziałem stanowczo.
    Mogłem wypić za pamięć dawnego przyjaciela. Mogłem wspominać stare czasy. Ale nie byliśmy już prostymi najemnikami, którzy mogli żyć beztrosko i nie przejmować się nikim i niczym. Byłem teraz mężem i ojcem.
    I nie zamierzałem tego zaprzepaszczać.

    [​IMG]

    By uczcić zwycięstwo nad Doliną, w 265 roku po Lądowaniu Aegona, lord Willem zorganizował wielki turniej w Słonecznym Kamieniu.

    [​IMG]

    Na turnieju pojawiło się wielu znamienitych rycerzy. Między innymi ser Brynden Tully czy ser Jeor Mormont.

    [​IMG]

    Zwycięzcą turnieju został ser Desmond Chambers, dziedzic jednego z lordów Dorzecza.

    [​IMG]

    Młody rycerz uhonorował żonę lorda Willema jako królową miłości i piękna.

    PERRIANE III

    Matko, wybacz mi.
    Młodzieniec złapał oboma dłońmi przód jej sukni i rozerwał ją jednym, silnym ruchem, uwalniając piersi z pułapki niewygodnej kreacji. W następnej chwili przyciągnął ją mocno do siebie, obejmując ramionami w talii i nachylił się, całując to, co jego brutalna siła przed nim odsłoniła. Jego pocałunki były gorące i szybkie, oddające całkowicie jego zachłanność, zupełnie jakby chciał nimi pokryć każdy centymetr alabastrowej skóry, ale jak najszybciej. Dla niego nie istniało coś takiego jak delikatność, nie wiedział czym jest powolna i czuła pieszczota… Chciał uzyskać jak najwięcej doznać, jak najszybciej, jakby jutra miało nie być. Poczuła jak jego dłonie suną wzdłuż jej pleców, szukając wygodnego oparcia i w końcu zaciskają się na jej pośladkach, ściskając je boleśnie. Dłużej nie mogła powstrzymać jęku.
    Ten dźwięk był dla niego jakby sygnałem. Uniósł głowę i spojrzał jej w oczy.
    Nagle uniósł obie dłonie i pchnął ją mocno na stary siennik. Przypadł do niej w jednym skoku, podobny drapieżnikowi, który szarżuje na swoją ofiarę. Jego dłonie drżały, jak u pijaka, któremu odebrano trunek, gdy mocował się z pasem. Perriane wyciągnęła ręce by mu pomóc, on jednak odtrącił je i sam sobie poradził z niesforną częścią garderoby. Zajęła się zatem jego koszulą, zdejmując ją z niego i odsłaniając młode, umięśnione ciało, lśniące od potu. Ser Desmond spojrzał na jej porwaną suknię.
    - Zdejmij ją! – wydyszał – Moja królowo.
    Królowa Miłości i Piękna. Właśnie tym dla niego była. To dla niej wygrał ten turniej, pokonując najprzedniejszych rycerzy królestwa, z jej imieniem na ustach pojedynkował się z bardziej doświadczonymi od siebie. Od samego początku turnieju zabiegał o jej względy, szeptał te wszystkie słowa, prawdziwie jej pożądał… Lady Perriane wiedziała, że to, co robi jest złe, że nie powinna ulegać pokusie, ale nie mogła się oprzeć młodemu rycerzowi. Drżącymi dłońmi, z pomocą ser Desmonda, pozbyła się reszty zniszczonej sukni, odsłaniając się całkowicie przed młodym kochankiem. Rycerz pochylił się, składając nieśmiały pocałunek na jej kolanie. Później jego usta zawędrowały wyżej, dotykając jej uda, a później także jego wnętrza, by w końcu znaleźć się tam, gdzie pragnęła poczuć ich dotyk.
    - Chcę… - chrapliwy oddech nie ułatwiał jej wypowiedzenia odpowiednich słów – Chcę cię…
    Nie zdążyła dokończyć swojej prośby, bo oto jej kochanek uniósł głowę i spojrzał jej w oczy. Jego dłonie zacisnęły się na jej udach, rozsuwając je w jednym, brutalnym ruchu. W podobnym ruchu wyszedł na spotkanie jej chętnemu wnętrzu, ani myślał być delikatnym. Brał ją z werwą, w krótkich i gwałtownych ruchach, bez jakichkolwiek pieszczot. Podobnie jak wcześniej: jego młodzieńczy zapał, jego zachłanne pragnienie spełnienia, nie pozwoliło mu na zwolnienie w jakikolwiek sposób, zupełnie, jakby brał udział w wyścigu. Lady Perriane objęła go, splatając dłonie na jego karku i wyszła mu na spotkanie, czując zbliżające się spełnienie.
    - Moja… - nie wiedziała, czy ser Chambers chciał coś powiedzieć czy jedynie uniesienie sprawiło, że się tak do niej zwraca – Królowo…
    W tamtej chwili nie myślała o tym, że to, co robią jest złe. To było całkowicie nieistotne, liczyło się jedynie spełnienie, do którego razem dążyli. Nie mogąc dłużej się powstrzymać, krzyknęła głośno, czując jak jej ciało przechodzi dreszcz. Młody rycerz nachylił się i pocałował ją namiętnie. Nagle jego dłonie wystrzeliły ku niej i objął ją mocno, z jego ust dobył się jęk, jego ciało przeszedł skurcz i wygiął się nienaturalnie.
    - Mój rycerzu… - westchnęła, gładząc jego szyję.
    Ser Desmond ujął jej dłonie i zdjął je ze swojej szyi. Odsunął się, rozglądając się po małej komnacie. W następnej chwili zebrał części swojego ubioru, które jeszcze kilkanaście minut temu tak chętnie z siebie zdzierał. Obserwowała go w milczeniu, gdy się ubierał. Na jego twarzy były wymalowane sprzeczne emocje, również takie, które ona odczuwała.
    - Nie powinniśmy… - odezwał się w końcu, zachrypniętym głosem – Nie powinniśmy byli…
    Lady Perriane doskonale o tym wiedziała. Żona i matka dająca się uwieść młodemu rycerzowi… To nie było właściwe, a jednak… Nie mogła uczciwie przyznać przed samą sobą, że żałowała tej chwili zapomnienia.
    - To się nie powtórzy! – powiedziała stanowczo – To się nie może powtórzyć.
    Młody mężczyzna skinął głową.
    - Wyjadę… - powiedział w końcu – Jak najszybciej.
    Skinęła głową. Nie mógł zostać na wyspie. Jej pan mąż często wypływał do stolicy by sprawować swoje obowiązki, ale byli inni, którzy mogliby odkryć ten romans. Nie mogła ryzykować… I dlatego, ta przygoda musiała się zakończyć. Jak najszybciej.
    Lady Perriane obrzuciła spojrzeniem swoją podartą suknię.
    Wybacz mi, Matko.

    [​IMG]

    By uhonorować pamięć swego króla, lord Willem złożył przysięgę by zawsze stawać po stronie jego syna, Aegona V.​
     
    Krakau, Piterdaw, ers oraz 1 użytkownik lubi to.
  10. Elas

    Elas Genialdo

    Masz całkiem niezły warsztat i umiesz się wpasować w klimat got :) przyjemnie się czyta, moar!
     
  11. filip133

    filip133 Ten, o Którym mówią Księgi

    Przyjemnie się czyta, jako fanowi GoT, aż bardzo ciekawi jak się sytuacja rozwinie dalej.
     
  12. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    @Elas

    Dziękuję! Staram się :p There is moar below! ;)

    @filip133

    Miło mi to słyszeć! Cóż, rozegrany mam cały okres życia lorda Willema, ale nie będę nic zdradzać :p Kolejny fragment niżej!


    [​IMG]

    Sprawy rodzinne często odciągały lorda Willema od obowiązków.

    VISENYA I

    Dorośli byli milczący i jacyś ponurzy.
    Vis na początku się tym nie interesowała. Dorośli zawsze gnali za swoimi sprawami, rzadko mieli czas na zabawę. Nie potrafili zrozumieć jej wesołego świata, a ona nie chciała poznać ich rzeczywistości, która wydawała jej się szara, ponura i nieciekawa, podobna raczej jakiemuś wielkiemu ciężarowi – trochę jak ten śmieszny łańcuch, który nosił maester Tytos. Duzi bywali nieznośni… Zwłaszcza septa Lynesse, która kazała Vis recytować Siedmioramienną Gwiazdę i surowo ją karała, gdy dziewczynka pomyliła choćby jedno słowo. Vis nie przepadała również za towarzyszkami jej pani matki, które uczyły ją wszystkich tych nudnych zadań, którymi – używając ich własnych słów – winna parać się dama z poważanego rodu.
    - Vis! – obróciła się na dźwięk znajomego, drżącego z przejęcia głosu – Vis!
    Od strony centrum małego miasteczka powstałego wokół hali jej pana ojca, biegł ku niej wyraźnie podekscytowany Daemon. Nie przejęła się tym, odwracając głowę i nie schodząc z pomostu. Wciąż była na niego zła za to, co zrobił wczoraj.
    - Vis… - Daemon zatrzymał się przy niej – Tu jesteś…
    Jej brat przystanął na chwilę by złapać oddech, a później usiadł obok niej na pomoście i spojrzał na nią. W dalszym ciągu nie zwracała na niego uwagi, ostentacyjnie obracając się do niego tyłem. Nawet tak dobitnie okazana złość nie była mu straszna.
    - Vis, coś się dzieje… - Daemon mówił szeptem, zupełnie, jakby się bał, że dorośli go usłyszą – Coś niedobrego.
    Jej brat przemawiał poważnym tonem, tonem dorosłych. Był od niej starszy o zaledwie dwa dni imienia, ale uważał się za bliższego dużym niż komuś takiemu jak ona. Często jej o tym przypominał… Nie rozumiała jego zainteresowania tamtym ponurym światem: Dae często podsłuchiwał służących i zbrojnych pana ojca, raz nawet próbował przekonać Horasa, miejscowego kowala, by ten wykuł dla niego prawdziwy miecz… Często rozmawiał również z maesterem Tytoswm, pytając go o sprawy, które samej Vis wydawały się nudne i nieistotne. Dziewczynka tęskniła za swoim dawnym bratem, który spędzał czas na zabawie z nią, z którym wspólnie płatała figle wielu dorosłym. Czuła się tak, jakby ten ją pozostawił, wybrał dużych i ich powagę i zmartwienia, miast jej zabaw i wesołości.
    Dlatego była na niego zła, a on był zbyt głupi by to zrozumieć!
    - Nie obchodzi mnie to! – odparła oschle.
    Starała się brzmieć poważnie i wyniośle, zupełnie jak pani matka, gdy nie zgadzała się z jakąś decyzją pana ojca. Chciała, żeby Daemon w końcu zrozumiał, jak wielki popełnił błąd. Jak bardzo nie podoba jej się jego postępowanie.
    - Tu jesteście! – zarówno Vis jak i Daemon obrócili się odruchowo, słysząc głos pana ojca.
    Lord Willem Wane zmierzał ku nim, przemierzając tę drogę, którą wcześniej kroczył jej brat. Pan ojciec wszedł na pomost i zasiadł pomiędzy Dae i nią, obejmując oboje ramionami i przytulając do siebie. Vis przeszła złość na brata, zapomniała o swojej niechęci wobec świata dorosłych. W objęciach pana ojca zawsze czuła się bezpieczna, więc cieszyła się tą chwilą, pozwalając jej trwać jak najdłużej. Oczywiście, Dae musiał wszystko zepsuć. Jej brat przerwał milczenie po zaledwie chwili, nie mogąc powstrzymać ciekawości:
    - Ojcze… - na twarzyczce Vis pojawił się grymas niezadowolenia i wbiła ona w starszego brata gniewne spojrzenie, ale ten nawet na nią nie spojrzał – Co się dzieje?
    Pan ojciec przygryzł dolną wargę i spojrzał na Daemona, nie odzywając się. Na jego twarzy malowały się zmęczenie i niepewność. Przez chwilę Vis myślała, że nie odpowie na pytanie swego syna, ale ten przesunął dłoń na jego głowę i zmierzwił mu włosy, po czym przemówił:
    - Przed godziną narodził się wasz braciszek… - w głosie lorda Willema nie było radości.
    Serce Vis zabiło żywiej. Braciszek! Będzie mogła się z nim bawić i na pewno okaże się lepszym towarzyszem niż Dae. Nie wiedziała tylko, dlaczego nie cieszyło to pana ojca, ale pewnie chodziło o jakieś zmartwienia dorosłych.
    - Możemy go zobaczyć? – zapytała dziewczynka, uśmiechając się promiennie.
    Pan ojciec spojrzał na nią. Było coś dziwnego w jego purpurowych oczach, gdy przemówił:
    - Nie teraz, córeczko… - uniósł drugą dłoń i pogładził ją po policzku – Zajmuje się nim maester.
    Było coś dziwnego w jego zachowaniu, ale Vis nie chciała pytać go o szczegóły. Myślami wybiegła daleko w przyszłość, planując liczne zabawy z nowym braciszkiem. Postanowiła, że nie pozwoli dorosłym wyrwać małego z jej świata, tak, jak to uczynili z Daemonem. Tak, to będzie jej cel i żadne zajęcia z towarzyszkami pani matki czy recytowanie Siedmioramiennej Gwiazdy jej nie powstrzyma!
    - Podjąłem też pewną decyzję… - odezwał się ponownie pan ojciec – Zrezygnuję z części moich obowiązków w stolicy. Muszę być teraz tutaj. Przy was i przy waszej matce.
    Tamten dzień okazał się szczęśliwym dla Visenyi Wane.
    Chociaż tylko przez krótką chwilę.

    [​IMG]

    Kiedy tylko młody Daemon osiągnął odpowiedni wiek, jego ojciec mianował go swoim giermkiem.

    DAEMON I

    Po raz kolejny wylądował w błocie.
    Chociaż odczuwał jedynie gniew i frustrację, chłopak wiedział, że nie może się poddać. Zacisnął zęby, sięgając ponownie ku topornej rękojeści drewnianego miecza, który wypadł mu z dłoni po upadku. Poderwał się szybko i przybrał odpowiednią pozycję, ponownie stając naprzeciw znacznie większego od siebie przeciwnika. Tormo, syn dowódcy zbrojnych pana na Słonecznym Kamieniu, uśmiechał się z politowaniem, obserwując działania Daemona, ale ten nie zwracał na niego uwagi, kierując spojrzenie ku swojemu ojcu, który z pewnej odległości obserwował pojedynek dwójki swoich podopiecznych. Lord Willem skinął głową, doceniając upór swojego syna. Ten odpowiedział uśmiechem i ponownie skupił się na swoim przeciwniku.
    - Może i jesteś synem lorda… - syknął Tormo, powoli skracając dystans między nimi – Ale za chwilę znowu wylądujesz w błocie.
    Daemon nie odpowiedział na tę zaczepkę, jedynie wyżej uniósł drewnianą klingę. Tormo wyszczerzył się kpiąco i rzucił się do ataku. Syn lorda Willema wiedział, że nie jest w stanie przeciwstawić się sile przeciwnika, poprzednie dwie próby przypłacił lądowaniem w błocie. Zdawał sobie sprawę, że musi spróbował czegoś innego. Kiedy Tormo zaatakował, Daemon odskoczył, schodząc z drogi jego ciosu. Drugi z podopiecznych lorda Willema nie odpuszczał, atakując ponownie, ale Dae był dla niego za szybki – unikał każdego z jego ciosów. A kiedy tylko większy chłopak zaczął przejawiać pierwsze oznaki zmęczenia, Daemon to wykorzystał.
    Pierwszy cios trafił Tormo w plecy, drugi w żebra, a trzeci w zgięcie kolana.
    Po kilku minutach to postawny chłopak leżał w błocie.
    - Wystarczy! – Daemon już wznosił drewniany miecz do zadania kolejnego ciosu, ale powstrzymał go stanowczy ton lorda Willema.
    Pan Słonecznego Kamienia podszedł do pojedynkujących się chłopców. Spojrzał na Daemona, a potem podał rękę Tormo, pomagając mu wstać.
    - Dobry pojedynek, chłopcze… - odezwał się do pokonanego – Wyciągnij wnioski z tej przegranej.
    Postawny chłopak skinął głową, nie patrząc ani na swojego lorda ani na jego syna, wyraźnie przygnębiony swoją porażką.
    - Zostaw nas samych… - odezwał się ponownie lord Willem – Chcę porozmawiać z synem.
    Tormo skinął głową i posłusznie się oddalił. Daemon uśmiechnął się, nie bez satysfakcji, obserwując, jak jego przeciwnik opuszcza plac ćwiczeń. Pokonany. Nauczony pokory. Jedynym, czego brakowało młodemu Wane’owi do pełni szczęścia, była pochwała od ojca.
    Pochwała, której się nie doczekał.
    - Chciałeś uderzyć bezbronnego przeciwnika… - głos pana ojca był chłodny.
    Daemon nie spodziewał się przygany.
    - Ja… Trochę mnie poniosło i… - próbował się usprawiedliwić.
    Lord Willem westchnął. Położył dłoń na ramieniu syna i nakazał mu odstawienie ćwiczebnego miecza, który ten wciąż trzymał w ręce.
    - To moja wina, popełniłem błąd… - odezwał się pan ojciec, przemawiając innym tonem, bardziej łagodnym – Chciałem nauczyć cię walczyć, a zapomniałem o innej lekcji. Znacznie ważniejszej.
    Daemon słuchał pana na Słonecznym Kamieniu w milczeniu.
    - Co znaczy być rycerzem? – zapytał nagle pan ojciec – Czym zajmują się rycerze?
    Daemon spojrzał na lorda Willema, niezbyt pewny, jakiej odpowiedzi dorosły od niego oczekuje.
    - Wygrywają turnieje i walczą w bitwach… - powiedział niepewnie chłopak, patrząc na swojego rodzica – Rycerze Gwardii Królewskiej chronią swego króla…
    Lord Słonecznego Kamienia milczał przez chwilę, jakby zastanawiał się nad usłyszanymi słowami.
    - Powinnością rycerza jest występować w obronie słabszych, synu… - powiedział w końcu – Miecza używają tylko, gdy to konieczne.
    Daemon nie odpowiedział. Słowa rodzica wydały mu się dziwne – inaczej o rycerzach mówili inni chłopcy, zbrojni ojca, nie wspominając o obrazie dawnych bohaterów z ballad minstreli, które tak przypadły jemu i Vis do gustu zeszłej zimy.
    - Jesteś w odpowiednim wieku… - odezwał się znowu lord Słonecznego Kamienia – Mógłbyś zostać giermkiem.
    Serce Daemona zabiło żywiej. Tego właśnie pragnął! Zostać rycerzem, tak, jak wielu przed nim. Być największym wojownikiem całych Siedmiu Królestw, niepokonanym i niepowstrzymanym mężem, być wspominanym przez wieki – tak, jak Aegon Zdobywca, Orys Baratheon czy Aemon Smoczy Rycerz. Wygrywać wielkie turnieje, walczyć pod sztandarem swego króla, rozsławić swój ród, zostać bohaterem pieśni. To były pragnienia, które panowały w młodzieńczym sercu.
    - Udamy się do stolicy i przedstawię cię ser Derrickowi! – lord Willem uśmiechnął się i zmierzwił włosy syna – Namiestnik króla pytał o ciebie.
    Daemonowi zrzedła mina. Chociaż nigdy by tego nie przyznał, w jego młode serce wkradł się strach. Słoneczny Kamień był jedynym miejscem, które chłopak znał. Tutaj było wszystko, co uważał za ważne. Tutaj przebywali wszyscy, których kochał. Nie znał ser Derricka, słyszał jedynie opowieści o niesławnym rycerzu – powtarzane szeptem przez zbrojnych ojca, którzy ze strachem wspominali mężczyznę, którego nazywano Zgniłym Jabłkiem.
    - Ojcze… Ja… - chłopak nie był pewny, jak wyrazić swoje wątpliwości – Czy mogę…
    Lord Willem spojrzał na syna i uśmiechnął się delikatnie.
    - Hm? – mruknął – O co chodzi, Dae?
    Chłopak odetchnął. Jeśli wyjdzie na tchórza, to trudno. Musiał wyrazić swoje zdanie.
    - Nie chcę płynąć do stolicy, ojcze! – wyrzucił z siebie Daemon – Nie mogę zostać twoim giermkiem?
    Lord Willem uśmiechnął się. Przez chwilę patrzył na syna w milczeniu.
    - Kiedyś będziemy musieli tam popłynąć, Daemonie… - powiedział poważnie, ale zaraz powrócił jego łagodny ton – Ale jeszcze nie teraz. Możesz zostać moim giermkiem.
    Daemon uśmiechnął się szeroko.
    - Zostanę giermkiem! – zawołał radośnie, nie kryjąc podekscytowania – Dostanę miecz? Taki prawdziwy? Proszę!
    Lord Willem zaśmiał się głośno.
    - Oczywiście! – odpowiedział, głaszcząc syna po głowie – Zaraz pójdziemy do Horasa.
    Giermek Daemon. W tamtej chwili, chłopakowi wydawało się, że ma cały świat u swoich stóp.
    Ha, ale Vis będzie mi zazdrościć!

    [​IMG]

    Niewielu Lyseńczykom podobała się zależność wobec lorda z Westeros. Jeden z nich poprowadził rebelię, która miała wydrzeć Wolne Miasto spod wpływu Żelaznego Tronu.​
     
    Piterdaw lubi to.
  13. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    Lorda Willema próbowano zamordować!

    WILLEM VI

    Mężczyzna wbił we mnie gniewne spojrzenie.
    Nawet pokonany, nie okazywał pokory. Zadarł głowę by spojrzeć mi prosto w oczy. Chociaż nie był w stanie utrzymać się na nogach i w pionie utrzymywały go jedynie silne ręce dwójki zbrojnych, którzy go trzymali, chociaż jego ręce i nogi skute były łańcuchami, miałem wrażenie, że udusiłby mnie choćby gołymi rękoma, gdyby tylko miał ku temu okazję. Tego człowieka nie dało się złamać, zupełnie, jakby walka była jego jedynym instynktem, jedyną powinnością – jego żądzy zemsty nie ugasiła porażka, śmierć podwładnych… Pochwycenie przez znienawidzonego wroga i liczne tortury, którym został poddany zdawały się jedynie ją wzmagać. Podziwiałem jego determinację i oddanie swojej sprawie… Zastanawiałem się tylko, ile było w jego rebelii egoizmu i zaspokojenia osobistej potrzeby zemsty, a ile faktycznej potrzeby oswobodzenia swojego ludu.
    - Miejmy to już za sobą… - odezwał się Lyseńczyk zachrypniętym głosem.
    Skinąłem głową. Obróciłem się i otworzyłem drzwi powozu. Zbrojni króla Aegona V usadzili w środku najpierw przywódcę lyseńskiego powstania, później ja sam wszedłem do środka, siadając naprzeciw więźnia korony.
    - Oby to była spokojna podróż! – mruknął jeden z ludzi króla – Będziemy osłaniać karawanę.
    Po tych słowach, mężczyzna zamknął drzwi. Ja również miałem nadzieję, że wszystko przebiegnie bez jakichkolwiek problemów. Zbyt wielu dobrych ludzi zginęło, by zgnieść to powstanie… Ale wciąż na tych terenach było wielu takich, którzy gotowi byli zaatakować ludzi króla by uwolnić swoich dawnych przywódców. Kiedy ta rebelia wybuchła, zdałem sobie sprawę z tego, jak ważną była moja rola. Dopóki na Stopniach będą rządzić piraci, dopóki lyseńscy kupcy będą sprawowali kontrolę nad miastem, nie będzie spokoju w tej części Essos. Ród Blackfyre przyniósł tym ludziom pokój, szansę na zmianę swoich dróg, ale ci dalej się ich trzymali… W pewnym sensie to rozumiałem, czy i my nie trzymaliśmy się kurczowo swoich tradycji?
    - Myślisz, że przegrałem? – nieoczekiwane słowa mojego więźnia sprawiły, że spojrzałem na niego – Krwawy Byku?
    Krwawy Byk… To było zabawne. Jak wiele twarzy mógł mieć człowiek, jedynie biorąc pod uwagę różne perspektywy osób, z którymi się zetknął. Byłem lojalnym przyjacielem dla Maelysa Blackfyre’a i najemników Złotej Kompanii. Byłem psem uzurpatora dla każdego lorda lojalnego względem Czerwonego Smoka. Byłem lordem Słonecznego Kamienia i Obrońcą Stopni dla tych, którzy przysięgali mi wierną służbę i stawali ze mną nad Czarnym Nurtem. Starałem się zawsze postępować sprawiedliwie, wedle rycerskich zasad… A tymczasem, istnieli ludzie, dla których byłem Krwawym Bykiem…
    - Tak właśnie myślę… - odpowiedziałem szczerze – To koniec.
    Mój więzień nie odpowiedział, jedynie uśmiechnął się lekko. Coś było nie tak, czułem to. Był zbyt spokojny, zbyt pewny siebie. Ale było już za późno by zatrzymać ludzi króla… Karawana ruszyła i mogliśmy tylko czekać.
    - Jeśli zginę… - odezwał się znowu Lyseńczyk – Zostanę zapamiętany jako bohater. Mówisz, że przegrałem… Ale ja nie mogłem przegrać.
    Mogłem się zżymać na jego słowa, mogłem próbować im zaprzeczyć, mogłem nazywać je kłamstwem i nieprawdą, ale to nic by nie zmieniło. Były one prawdziwe dla człowieka, z którym dzieliłem wnętrze powozu i żaden z moich argumentów nie był w stanie go przekonać. Nie byłem w stanie ocenić czy był szaleńcem, który prędzej utopi Lys w krwi niż odda miasto zamorskiemu królowi czy bohaterem, za którego próbował uchodzić, który pragnie oswobodzić swoich pobratymców. To nie powinno być istotne, bowiem odniósł porażkę…
    Ale czy aby na pewno?
    - Jesteś zbyt pewny siebie… - wyraziłem oczywistą myśl, próbując go sprowokować do większej wylewności.
    Lyseńczyk uśmiechnął się szeroko…
    Powóz zatrzymał się nagle.
    - Co się dzieje? – podniosłem głos, by mógł mnie usłyszeć woźnica bądź dowódca osłaniających nas zbrojnych.
    Przez chwilę nikt nie odpowiadał, ale wkrótce usłyszałem głos woźnicy:
    - Zwalone drzewo, ser! – zawołał mężczyzna – Trzeba…
    Jego głos urwał się nagle. Tym, co go zastąpiło, był równomierny stukot, a później przeciągły jęk.
    - Do broni! – krzyknął ktoś – To zasadzka!
    W jednym, szybkim ruchu, dobyłem ostrza, dotąd spoczywającego w pochwie przy pasie. Czubek ostrza oparł się o pierś więźnia.
    - Nawet o tym nie myśl! – znacząco wskazałem na jego dłonie, które zacisnęły się na krępujących je łańcuchach.
    Lyseńczyk jedynie parsknął.
    - Niedługo zamienimy się miejscami, Krwawy Byku! – wyszczerzył zęby w uśmiechu.
    Jak łatwo… Byłoby to zakończyć. Tu i teraz. Poprawić chwyt i po prostu pchnąć. Pozwolić ostrzu zagłębić się w pierś siedzącego naprzeciw mnie mężczyzny. Przebić jego serce. W pewnym sensie, to było wykonanie obowiązku wobec mojego króla. Ten czyn mógł przynieść pokój całym Siedmiu Królestwom… Jedno pchnięcie. Mój honor należał do monarchy, mogłem go dla niego poświęcić. Jedno…
    Zgiełk potyczki ucichł nagle, jakby ucięty ostrzem miecza. W napięciu wsłuchiwałem się w każdy, nawet najcichszy odgłos. Ktoś zbliżał się do drzwi powozu.
    - Lordzie Wane! – Davos, jeden z moich zbrojnych, otworzył drzwi pojazdu – Odparliśmy napastników.
    Odetchnąłem głęboko.
    - Wygląda na to, że zostaniesz osądzony… - odezwałem się do więźnia.
    Ten nie odpowiedział, ale znikła jego dawna pewność siebie. Zastąpił ją strach człowieka, który wiedział, że niedługo umrze.
    Ale to nie Krwawy Byk będzie tym, który wprawi w ruch katowską klingę.

    [​IMG]

    Daemon ćwiczył pod okiem swego ojca by w przyszłości pójść w jego ślady i zostać rycerzem.

    VISENYA II

    Obserwowała go z ukrycia.
    Każdy jego ruch. Każdy krok. Z zafascynowaniem obserwowała wszystkie te wymachy, wprawione w ruch ramiona, które nadawały impetu ostrzu, które dzierżył w dłoni. Patrzyła, jak po zadaniu kilku ciosów, zatrzymuje się i zamiera w odpowiedniej pozycji, gotów do następnej serii pchnięć i cięć. Daemon przez ostatnie lata zmienił się znacznie, zmężniał. Stał się postawnym i przystojnym młodzieńcem, któremu nie brakowało ogłady – czasem zastanawiała się, jak ten irytujący chłopczyk mógł tak bardzo się zmienić. Nie wiedział, że często wymykała się z miasta i podążała za nim, gdy udawał się do miejsca, w którym ćwiczył. Lubiła na niego spoglądać, gdy dzierżył miecz w dłoni, doskonaląc swoje umiejętności. Wtedy właśnie nie widziała w nim brata, który przynosił jej ulubione kwiaty, a nawet nauczył się kilku ballad, które czasem jej śpiewał… Ale tego silnego młodzieńca, giermka, który był niemal gotowy by zostać rycerzem, Młodego Byka – jak nazywały go jej towarzyszki. Widziała jego siłę i hardość, czyli tę stronę jego charakteru, której nigdy jej nie okazywał.
    - Witaj, siostrzyczko! – niemal podskoczyła, gdy do niej zawołał.
    Tak bardzo pogrążyła się w myślach, że nie dostrzegła Daemona, gdy się do niej zbliżył. Zanim zdążyła coś powiedzieć albo jakkolwiek się wytłumaczyć, brat objął ją ramieniem. Przez krótki moment, oparła głowę o skórzany kaftan, który osłaniał jego pierś.
    - Od dawna tu jesteś? – zapytał, uśmiechając się.
    Miecz, który dotąd trzymał w lewej dłoni, wbił w ziemię. Uwolnioną od ciężaru broni ręką sięgnął ku jej twarzy i odgarnął z niej jeden z niesfornych, srebrnych loków.
    - Szukałam cię… - skłamała Vis, nie chcąc przyznać się do obserwowania brata – Corlys i Willem chcieli żebyśmy się z nimi pobawili.
    To było delikatne kłamstwo, tylko w części mijające się z prawdą. Chłopcy uwielbiali starszego brata, podziwiali go i uznawali za wzór do naśladowania. A on zawsze znajdował dla nich czas, słuchając dziecięcych opowieści, dzieląc ich radości i smutki. Nie zmieniło się tylko jego ciało, ale też i charakter – stał się odpowiedzialny, dojrzalszy.
    - Zabawy zawsze im mało! – Daemon zaśmiał się – Poszukamy ich, tylko… Chwilę odpocznę.
    Vis skinęła głową, uśmiechając się. Jego śmiech był zaraźliwy. Daemon przysiadł na trawie, zachęcając ją gestem by uczyniła to samo. Ona pokręciła przecząco głową i podeszła do miecza, wciąż wbitego w ziemię.
    - Chcesz zostać rycerzem, siostrzyczko? – czuła na sobie spojrzenie Daemona.
    Chociaż nie widziała jego twarzy, skupiając spojrzenie na rękojeści miecza, mogłaby przysiąc, że na jego ustach czai się ten lekki uśmieszek, który zawsze na nich gościł. I który zamierzała z nich zetrzeć.
    - Taka dama jak ty potrzebuje rycerza… - położyła dłoń na rękojeści miecza i obróciła głowę, spoglądając na niego z góry – Który ją obroni.
    Ponownie się zaśmiał, a w jego oczach dostrzegła wesołe błyski. Lubiła słuchać jego śmiechu.
    - Przed takim obrońcą zadrżałby ze strachu sam Nieznajomy! – w dalszym ciągu przyglądał się jej uważnie, dostrzegła ciekawość w jego oczach.
    Złapała mocno rękojeść miecza i mocnym szarpnięciem wyrwała go z ziemi. Zaraz tego pożałowała, bo okazał się on cięższy niż zakładała.
    - Ciężki! – sapnęła tylko.
    Na twarzy brata wciąż malowało się rozbawienie, ale poderwał się, gotów do działania, gdyby coś poszło nie tak.
    - Złap rękojeść obiema dłońmi! – nakazał.
    Uczyniła to i udało jej się unieść miecz.
    - Ha! – odruchowo obróciła się do Daemona i ostrze podążyło za jej gwałtownym ruchem, ze świstem przecinając powietrze i niemal trafiając jej brata – Przepraszam!
    Daemon odsunął się nieco i dopiero wtedy się uśmiechnął.
    - Całkiem nieźle, Vis… - powiedział z uznaniem – Ale pozwól, że ci pomogę.
    Obszedł ją i stanął za jej plecami. Podszedł tak blisko, że czuła jego oddech na swoim karku. Złapał ją delikatnie za nadgarstek, przesuwając dłonie i w konsekwencji również ostrze, które dzierżyły.
    - Rękojeść na wysokości bioder… - mówił dalej – Ostrze skierowane na wysokość głowy przeciwnika.
    Poczuła się… Dziwnie. Jego bliskość nigdy jej nie przeszkadzała, ale… Przez zaledwie chwilę, bardzo krótki moment, jej myśli wróciły do uwag jej przyjaciółek, które te wypowiadały szeptem, a po których zwykle następował chichot. Były to plotki o jej bracie, tak… Te uwagi sprawiały, że Vis się rumieniła i natychmiast uciszała swoje towarzyszki, ale… Przez krótką chwilę zastanowiła się, ile w nich jest prawdy.
    - Stań w rozkroku… - mówił dalej Daemon – Wysuń lewą stopę do przodu.
    Odrzucając od siebie wszystkie te niedorzeczne myśli, wykonała jego polecenie. Starszy brat odsunął się i spojrzał na nią.
    - Brawo! – klasnął w dłonie, wyraźnie zadowolony – Idealna pozycja szermiercza.
    Miecz ciążył jej w dłoniach, więc wbiła ostrze w ziemię, jak wcześniej Daemon.
    - Byłam przez chwilę jak lord Deremond… - zapytała, odnosząc się do popularnej pieśni, którą niedawno słyszeli w wykonaniu minstrela przybyłego na wyspę – W trakcie walki na Krwawej Łące?
    Chociaż w jego oczach wciąż widziała iskierki rozbawienia, Daemon próbował zachować pełną powagę.
    - Oczywiście, siostrzyczko! – kiedy nie był w stanie dłużej panować nad twarzą i pojawił się na niej uśmiech, uderzyła go w pierś.
    - Nie śmiej się! – zawołała, uderzając w skórzany napierśnik drugą ręką.
    Złapał ją za nadgarstki by powstrzymać kolejne ataki.
    - Przepraszam, siostrzyczko! – złożył delikatny pocałunek na jej czole – Już nie będę.
    Parsknęła, ale pozwoliła mu na tę delikatną pieszczotę. Nie próbowała również wyrwać się z jego subtelnego chwytu.
    - Będziesz musiał mi zaśpiewać… - powiedziała tylko – Na przeprosiny.
    Daemon westchnął.
    - Nie pamiętam słów! – wiedziała, że kłamie, powtarzał to małe kłamstewko za każdym razem, gdy prosiła go o to, by jej zaśpiewał.
    Odetchnęła.
    - I stanął z mieczem w dłoni tam… - zaczęła – Ostatni Darry’ego wój…
    Daemon wsłuchiwał się przez chwilę w jej głos. Wydawał się zamyślony i przez moment myślała, że nie przyłączy się do niej.
    - Czerwoną flagę miał u stóp, nad głową czerwień flag! – jego głos był potężniejszy i dźwięczniejszy, słowa pieśni poniosły się echem – Czerwone słońce, bo był zmierzch, skąpał go jego blask.
    Ostatnie wersy zaśpiewali razem, na dwa głosy, jak czynili zawsze. Vis nie zwracała uwagi na historię lorda, którą opisali minstrele, liczył się tylko dla niej głos jej brata. Jego bliskość i to, że spędzali razem czas. Kiedyś może i był irytujący, ale teraz…
    Kochała go całym sercem.

    [​IMG]

    Mero Dziewięć Oczu i Salladhor Saan wypowiedzieli posłuszeństwo Aegonowi V. Tego samego oczekiwali od lorda Willema, ten jednak odmówił dołączenia do nich.​
     
    Piterdaw lubi to.
  14. ers

    ers Ten, o Którym mówią Księgi

    Czyżby Vis chciała wziąć przykład z Targaryen'ów?
     
  15. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    @ers

    To niezbyt możliwe, tak ze względu na ograniczenia mechaniki - kultura, którą wybrałem dla rodu Wane'ów na to nie pozwala - a także biorąc pod uwagę historię. (lord Willem nigdy by się na to nie zgodził) Ale ten fragment jest pewnym wstępem dla wydarzeń późniejszych, także wszystko się jeszcze okaże, nie będę nic zdradzać :p

    Następny fragment jutro.
     
  16. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    Żona lorda Willema przyznała się do romansu z ser Desmondem Chambersem. Na domiar złego, była z nim w ciąży!

    PERRIANE IV

    Lady Perriane się bała.
    Nie był to strach podobny do tego uczucia, gdy spotkała swojego męża po raz pierwszy, nie wiedząc jeszcze, jakim jest człowiekiem. Nie był to ten obezwładniający strach, który czuła, gdy oznajmił jej, że wyrusza na wojnę. Nie była to ta niepowstrzymana niczym panika, gdy maester oznajmił jej, że Corlys może nie przeżyć swojej pierwszej nocy, zaraz po jego narodzinach. To uczucie było znacznie gorsze, rozlewające się po całym jej ciele niczym fala chłodu, zimniejsza niż najgorsza z zim na dalekiej Północy. Gdyby chodziło tylko o nią, spotkanie z panem mężem nie wydawałoby się jej aż tak straszne. Lady Perriane wiedziała, jak ugłaskać swojego małżonka, jak poradzić sobie z jego gniewem, jak przemówić do jego rozsądku bądź serca. Bardziej bała się o los bezbronnej istoty, którą czuła pod sercem…
    Nie mogąc powstrzymać tego odruchu, położyła lewą dłoń na swoim brzuchu.
    Znowu to zrobiła. Odczuwała wstyd i gniew, była zła na samą siebie, nienawidziła swojej ludzkiej słabości, która ponownie pchnęła ją w ramiona ser Desmonda Chambersa. Pojawił się nagle, wkrótce po tym jak jej pan mąż wyruszył, dławić lyseńską rebelię. Lady Wane myślała, że tym razem nie pozwoli mu się uwieść, ale dawne namiętności i uczucia, dawno pogrzebane, pojawiły się ponownie – z nową siłą, której nie była w stanie okiełznać. Nienawidziła siebie za ten moment słabości, czuła się niczym dwie, zupełnie od siebie inne osoby: jedna z nich była przykładną żoną i matką, władającą Słonecznym Kamieniem, a druga kobietą podatną na wpływy i nawiną niby młódka, która niedawno krwawiła po raz pierwszy. Ale tym razem, konsekwencje były znacznie bardziej poważne…
    Bo dotyczyły dwóch osób.
    - Chciałaś porozmawiać? – lord Wane zamknął za sobą drzwi ich sypialni i uśmiechnął się – Oto jestem.
    Obróciła się ku niemu. Nie wiedziała, jak przekazać mu te wieści. Nie znajdowała odpowiednich słów, bo wiedziała, jak zareaguje. Ta jedna informacja zburzy mu obraz ukochanej żony, a także w pewnym sensie świata – ser Desmond był przecież rycerzem, a lord Willem wierzył w ich kodeks, honor i sprawiedliwość. A tymczasem, spotkała go zdrada… I to popełniona przez tę, która powinna być mu najbliższą.
    - Muszę ci coś powiedzieć… - zaczęła.
    Dopiero ton jej głosu starł uśmiech z jego twarzy. Na obliczu lorda pojawił się niepokój. Postąpił krok do przodu, próbując się do niej zbliżyć, ale ona odsunęła się.
    - Coś się stało? – zapytał.
    Troska, która biła od tego pytania, sprawiła, że jeszcze trudniej było jej sformułować odpowiednie słowa.
    - Jestem brzemienna… - wyszeptała w końcu – Ale…
    W pierwszej chwili, na jego twarzy zagościła radość. Uśmiechnął się szeroko i rozłożył ramiona, jakby chciał ją objąć. Ale w następnej chwili, przyszło zrozumienie. Uśmiech zgasł równie szybko jak się pojawił, a ramiona opadły.
    - To nie moje dziecko… - wpadł jej w słowo, niejako oszczędzając jej konieczności poinformowania go o tym.
    Skinęła głową, potwierdzając jego domysły.
    Spodziewała się nagłego wybuchu złości, być może uderzenia, na które przecież zasługiwała. Oszukała tego, któremu ślubowała miłość i wierność, nosiła pod sercem dziecko innego mężczyzny. Miał pełne prawo do okazania gniewu i tego właśnie od niego oczekiwała. Gdyby jakoś zareagował, byłoby jej łatwiej to znieść. A on tylko patrzył na nią bez słowa, pozwalając by z jego purpurowych oczu wyczytała cały jego ból.
    - Jak długo to trwa? – zapytał głosem drżącym od emocji.
    Lady Perriane zamarła. Co mogła mu powiedzieć? Gdyby wyjawiła mu zdradę w trakcie turnieju, przed laty, zadałaby mu tylko dodatkowy ból, a tego nie chciała.
    - Od niedawna… - wyszeptała, unikając jego spojrzenia – Zaczęło się, gdy wyruszyłeś walczyć z buntownikami.
    Skinął machinalnie głową. Zimne ukłucie strachu powróciło – po raz pierwszy w swoim życiu, Perriane nie była w stanie stwierdzić, co myśli jej pan mąż. Spędzili ze sobą wiele lat, szczerze go kochała i znała go na wylot, ale w tamtym momencie był dla niej niczym ktoś obcy.
    - Kim on jest? – zapytał po chwili.
    Nagle podszedł do niej, złapał ją dłonią za podbródek i zmusił ją by spojrzała mu w oczy. W tym krótkim ruchu nie było delikatności, do której ją przyzwyczaił. Pełne fioletu oczy, w które spoglądała, nie tryskały zwyczajową radością, były zimne.
    - Ser Desmond Chambers… - powiedziała szybko, przerażona nagłą zmianą, jaka w nim zaszła.
    Natychmiast zwolnił uchwyt. Przez chwilę stał tak, blisko niej, błądząc spojrzeniem po całej sypialni. Nie okazywał żadnych emocji, ale dostrzegła, że dłoń, którą ją złapał, drży lekko.
    - Co… - musiała zadać to pytanie, dla dobra dziecka – Co ze mną będzie?
    Odetchnął głęboko, jakby starał się uspokoić.
    - Dziecko wychowa się tutaj… - powiedział lord Słonecznego Kamienia – Nie jest niczemu winne.
    Uczucie ulgi było niemal obezwładniające.
    - Co do jego rodziców… - nim zdążyła mu podziękować, Willem przeszedł do kolejnej kwestii – Zostaną ukarani.
    Lady Perriane spojrzała na niego.
    - Co zamierzasz zrobić? – zapytała.
    Lord Słonecznego Kamienia długo nie odpowiadał. Przez chwilę myślała, że tego nie zrobi.
    - Zamierzam bronić swojego honoru, pani żono… - odrzekł chłodno – Tylko krew może zmazać taką obrazę.
    Z tymi słowami, spojrzał na nią po raz ostatni i wyszedł z sypialni. Jego ton, gdy wypowiadał ostatnie słowa, zmroził jej krew w żyłach. Wiedziała, że poniesie poważne konsekwencje swojej zdrady, ale była spokojna…
    Jej życie się nie liczyło. Uratowała dziecko.

    [​IMG]

    By obronić swój honor, lord Willem wyzwał zdradzieckiego ser Desmonda na pojedynek.

    DERRICK IV

    Ser Derrick nigdy do takim nie widział
    Kiedy razem podróżowali, miał okazję obserwować całą gammę zachowań swojego podopiecznego, całą paletę uczuć, malującą się na jego twarzy. Były wśród nich euforia, strach, zaniepokojenie, panika, gniew… Ale jeszcze nigdy nie widział u niego takiego wyrazu twarzy, jaki lord Słonecznego Kamienia miał teraz. Gdyby miał spróbować określić ten grymas, który gościł teraz na licu jego dawnego giermka, najtrafniejszymi słowami, które mogły go opisać były… Ponura determinacja. Twarz Willema była niczym maska, która nic nie wyrażała, ale gdy tylko jego spojrzenie padało na przeciwnika, który stał w oddali, pojawiał się na niej drapieżny grymas, a w oczach błyskał gniew. Gniew, nad którym rycerz wyraźnie nie panował.
    - Co zamierzasz zrobić? – zapytał ser Derrick, podając dawnemu podopiecznemu jego hełm.
    Lord Willem założył go i spojrzał na swojego dawnego mentora.
    - Czy to nie oczywiste? – zapytał beznamiętnie – Zabiję go.
    Ser Fossoway otworzył usta by coś powiedzieć, ale lord Willem nie słuchał go. Obrócił się ku przeciwnikowi i postąpił kilka kroków do przodu, wchodząc na udeptaną ziemię. Dobył miecza i wywinął nim młyńca, obserwując przeciwnika, który wciąż przygotowywał się do pojedynku. Zgniłe Jabłko nigdy wcześniej nie widział, by jego podopieczny tak bardzo garnął się do bitki – zwykle Willem był tym spokojnym i wyważonym, który po miecz sięgał w ostateczności. Kimkolwiek był ten młody rycerz, który stawał z nim w szranki, musiał zrobić coś, co poważnie zaszkodziło lordowi Słonecznego Kamienia…
    Skoro gotów był odebrać zapłatę w krwi.
    - Jesteś gotowy, ser? – zapytał królewski namiestnik drugiego z rycerzy.
    Młody mężczyzna skinął głową, dobył miecza i również wszedł na ubitą ziemię. Przeciwnicy spojrzeli na siebie, ale żaden z nich nie wykonał pierwszego ruchu.
    - Zaczynajcie! – zawołał królewski namiestnik, formalnie rozpoczynając pojedynek.
    Sam zbliżył się nieco do ubitej ziemi, zmieniając pozycję na taką, która pozwoli mu dostrzec więcej. Przeciwnicy zaczęli krążyć, niczym dwa drapieżniki, które szykują się do ataku. Pierwszy uderzył młodzieniec, jego cięcie było szybkie i kąśliwe, dosięgnęło nawet Willema, zostawiając mu na pamiątkę małą bliznę na ramieniu. I kiedy ser Fossoway myślał już, że ten pojedynek okaże się nie lada wyzwaniem dla jego przyjaciela, stało się coś, czego się nie spodziewał. Zupełnie, jakby ta rana obudziła w lordzie Słonecznego Kamienia furię, którą dotąd był w stanie kontrolować. Willem ryknął wściekle i rzucił się na młodego rycerza. Jego szybkość i siła zaskoczyły jego przeciwnika, młodzieniec był w stanie zablokować jedynie pierwsze dwa ciosy – trzeci trafił go w nogę, czwarty w ramię, piąty przeszedł przez całą szerokość piersi. Uderzenie urękawicznionej dłoni obaliło młodego rycerza na ziemię.
    - Poddaję się! – krzyknął powalony mężczyzna – Poddaję!
    Willem ponownie uniósł miecz do ciosu, zupełnie, jakby nie usłyszał przepełnionego strachem krzyku swojego przeciwnika. Przez krótką chwilę, ser Fossoway był pewien, że lord Słonecznego Kamienia to zrobi – pozwoli ostrzu opaść i zabije przeciwnika, który był pokonany i bezbronny. Mówił mu o tym gniew, wciąż skrzący się w purpurowych oczach. Królewski namiestnik był pewien, że jest on tak potężny, że jego podopieczny zapomni o swoim honorze.
    Zgniłe Jabłko się pomylił.
    Miecz lorda Willema wbił się w ziemię. Zwycięski rycerz spojrzał z góry na swojego przeciwnika.
    - Nigdy więcej… - lord Słonecznego Kamienia oddychał ciężko, ale dało się go zrozumieć – Nie chcę cię widzieć.
    Po tych słowach, Willem nachylił się i wyszeptał jeszcze kilka słów do powalonego przeciwnika, ale tych ser Derrick już nie usłyszał. Musiała to być jakaś groźba, bo ser Desmond pobladł zauważalnie i gorliwie przytaknął, kiwając kilkukrotnie głową.
    - Zwycięża ser Willem! – odezwał się ser Derrick dla formalności.
    Zwycięzca pojedynku obrócił się i ruszył w jego kierunku. Zatrzymał się przed nim i ściągnął hełm.
    - Muszę się napić! – obwieścił krótko.
    - Ja też! – zgodził się z nim ser Derrick – A później wyjaśnisz mi jedną rzecz.
    Jedna ze srebrnych brwi uniosła się, gdy Willem spojrzał na dawnego mentora pytająco.
    - Dlaczego zmasakrowałeś młodziaka? – ser Derrick wskazał ruchem głowy na pokonanego rycerza, który wciąż się nie podnosił.
    Na twarzy Willema znów pojawił się ten grymas.
    - To sprawa rodzinna, Derricku… - powiedział tylko.
    Więc plotki były prawdziwe. Byk wzbogacił się o rogi dzięki swojej Freyównie… Zgniłe Jabłko początkowo nie dawał wiary tym doniesieniom, ignorował to, co szeptano zarówno wśród ludzi Wane’ów na Słonecznym Kamieniu jak i w niektórych kręgach towarzyskich stolicy. Ale, jeśli te plotki nie były prawdziwe, jaki inny powód miał Willem by pojedynkować się z tym młodzieńcem, który lata temu wygrał turniej w Słonecznym Kamieniu, mianując żonę lorda królową miłości i piękna? To było jedyne wyjaśnienie, które ser Derrick mógł uznać za prawdopodobne.
    - Opowiesz mi wszystko przy dobrym trunku! – zaproponował Zgniłe Jabłko.
    Lord Willem skinął głową na znak zgody.
    Dwóch przyjaciół przy marnym trunku. Jak za dawnych czasów.
    Ser Derrick uśmiechnął się na tę myśl.

    [​IMG]

    Młody rycerz okazał się zręczniejszym przeciwnikiem niż lord mógł przypuszczać…

    [​IMG]

    Słuszny gniew lorda Willema dodał mu sił i ten był w stanie pokonać swojego przeciwnika. Ser Desmond poddał się, pozostając na łasce i niełasce Willema Sprawiedliwego.

    [​IMG]

    Sprawiedliwy lord nie mógł zabić mężczyzny, który się poddał. Zakończył pojedynek.​
     
    Piterdaw i filip133 lubią to.
  17. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    Lord Willem nie był w stanie wybaczyć małżonce jej zdrady. Udał się do Królewskiej Przystani by prosić Wielkiego Septona o rozwód.

    WILLEM VII

    Baelor Błogosławiony nie zwrócił na mnie uwagi, pogrążony w sobie tylko znanych rozmyślaniach.
    Zatrzymałem się na chwilę przed posągiem dawnego władcy. Król, którego bronią była modlitwa, tak o nim mówiono. Uwielbiany przez poddanych ze względu na swoją hojność. Przez niektórych pogardzany, jako mało waleczny fanatyk wiary w Siedmiu. W imię ascezy odsunął od siebie własną siostrę-żonę, swoją królową… I to ona dała później początek rodowi Blackfyre… Baelor nie prowadził wojen, jak jego poprzednik, ale przyniósł swemu królestwu pokój. Zapisał się trwale w historii Westeros – nie tylko w zakurzonych zapiskach maesterów z Cytadeli. Plac, który teraz przemierzałem, na którym wzniesiono jego pomnik, a także konstrukcja, którą niedługo powinienem dojrzeć… To wszystko, co mnie otaczało, było jego dziedzictwem, efektem jego żarliwej wiary i manifestacją jego królewskiej potęgi.
    Wielki Sept Baelora.
    Minąłem posąg dawnego króla, wchodząc na pierwszy ze stopni, które prowadziły mnie na szczyt Wzgórza Visenyi, które stanowiło podporę ogromnego septu. Gdy uniosłem głowę, sama budowla ukazała się moim oczom: w swoim życiu widziałem wiele, różnych świątyń, ale niewiele z nich potrafiło dorównać budynkowi, na który spoglądałem. Niektóre z nich były ogromne, o wysokich i strzelistych wieżach czy dziwnych kształtach, wzbudzające podziw czy nawet grozę i przemożny niepokój… Słowem, które jako pierwsze przychodziło na myśl, gdy spoglądało się na Wielki Sept, był wyraz, który opisywał również tego, kto rozkazał jego budowę – majestat. Nie dało się inaczej określić tej ogromnej struktury z białego marmuru, o siedmiu strzelistych wieżach, skrzących się w słońcu niczym drogocenny kryształ. Każda z tych okazałych baszt była strażniczką dzwonu, który odzywał się jedynie w doniosłej dla królestwa chwili, były niby milczący świadkowie wszystkich ważnych wydarzeń z przeszłości. I będą towarzyszyć swoim głosem również kolejnym pokoleniom…
    - Lordzie Wane! – usłyszałem miły dla ucha głos – Cóż cię sprowadza?
    Kiedy dotarłem do szczytu schodów, zorientowałem się, że czeka tam na mnie znany mi mężczyzna. Był niezwykle wysoki, ale przy tym wątły i mizernie zbudowany, zdawał się tonąć w przestronnej szacie, którą nosił. Jego twarz była blada i poznaczona bliznami po ospie, odznaczał się w niej nieproporcjonalnie duży nos. Kiedy widziałem go po raz pierwszy, jego policzki pokrywał zarost, ale teraz nie było po nim śladu – również jego ciemne włosy zdawały się starannie przycięte, nie ukrywało ich żadne nakrycie głowy.
    - Wielki Septonie! – skłoniłem przed nim głowę w geście szacunku – To zaszczyt.
    Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie. Słyszałem wiele plotek na jego temat. W historii Siedmiu Królestw różni ludzie zostawali Wielkimi Septonami: byli wśród nich fanatycy, byli i tacy, którzy chełpili się pozycją i bogactwem, byli tacy, którzy poszukiwali wpływu i władzy, wpływając na rządzących monarchów… Stojący przede mną mężczyzna był człowiekiem skromnym i sprawiedliwym, który cieszył się szacunkiem tak dworu jak i prostego ludu. To dlatego zdecydowałem się na odwiedzenie go i…
    - Pokora to ważny przymiot, synu… - przemówił mężczyzna, kładąc mi dłoń na ramieniu – Bardzo mnie ona cieszy. Czego ode mnie oczekuje starszy nad statkami?
    Odetchnąłem głęboko. To, o co chciałem prosić…
    - Przybywam do ciebie jako strapiony mąż, panie… - zacząłem ostrożnie – Nie zaś jako wysłannik mego króla.
    Mężczyzna pokiwał głową w zamyśleniu. Spojrzał na mnie, skinieniem głowy zachęcając mnie, bym kontynuował.
    - Moja małżonka złamała najważniejszą przysięgę… - nie było łatwo o tym mówić, rana nie zagoiła się jeszcze – Chciałbym prosić…
    Wielki Septon uniósł dłoń, przerywając mi. Położył drugą dłoń na moim ramieniu i spojrzał na mnie z troską.
    - Wiem o tym, Willemie… - duchowny przemawiał spokojnym tonem, niemal kojąco – W całej stolicy głośna jest sprawa pojedynku dwóch rycerzy…
    Skrzywiłem się na wspomnienie mojej walki z ser Desmondem Chambersem. Byłem od krok od złamania rycerskiego kodeksu i zabicia młodzieńca.
    - Wiara nie pochwala przemocy. Nawet w obronie honoru… - powiedział Wielki Septon, ale w jego głosie nie było przygany – Walka nie przyniosła ukojenia?
    Pokręciłem przecząco głową.
    - Chcę prosić o rozwód, Wielki Septonie… - postanowiłem dłużej tego nie odwlekać i poprosić wprost – Nie mogę… Nie zniosę tego.
    Mój rozmówca nie przerywał mi, pozwalając mi wszystko z siebie wyrzucić.
    - Jej obecność byłaby tylko przypomnieniem… - wyszeptałem – Codziennym przeżywaniem tej zdrady na nowo.
    Duchowny pokiwał głową. Mógłbym przysiąc, że na jego twarzy malują się współczucie, ale i zrozumienie… Ale może tylko szukałem w jej wyrazie tego, czego potrzebowałem w tamtej chwili?
    - Rozwód nie jest częstym rozwiązaniem w Siedmiu Królestwach… - powiedział Wielki Septon, zawieszając głos po ostatnim słowie.
    To prawda. Nie byłem królem, który mógłby odesłać swoją królową. Prosty lord, taki jak ja, mógł liczyć tylko na przychylność Wielkiego Septona.
    - Taki krok uczyni lorda Freya twym wrogiem! – dodał duchowny – Ale jestem w stanie się zgodzić.
    Nie spodziewałem się tego. To prawda, przyszedłem tutaj by uzyskać zgodę Wielkiego Septona, ale nie wróżyłem sukcesu.
    - Jesteś człowiekiem honoru i dotrzymałeś słowa przysięgi, którą złożyłeś pani żonie… - mówił dalej Wielki Septon – Ale mam jeden warunek.
    Skinąłem głową. Byłem gotów zgodzić się od razu.
    - Dotrzymasz tej przysięgi aż do śmierci! – przedstawił swoje żądanie Wielki Septon – Nie weźmiesz innej kobiety za żonę.
    Nie było to wygórowane żądanie. Nie byłem młodym lordem, który potrzebował dziedzica. Lady Perriane dała mi aż trzech synów, którzy mnie zastąpią. Nie byłem nawet pewny, czy byłbym w stanie pokochać inną kobietę. Po prawdzie, wciąż darzyłem miłością moją żonę, nie mogłem jedynie poradzić sobie z tym, co uczyniła…
    - Zgadzam się! – oznajmiłem stanowczo – Przysięgam na Siedmiu.
    Wielki Septon uśmiechnął się. Taka obietnica nie mogła mieć większej mocy, gdy składał ją rycerz…
    Na ostatnim stopniu, prowadzącym do Wielkiego Septu Baelora.

    [​IMG]

    Lord Willem wypowiedział wojnę piratom z Wyspy Wstydu. Ta kampania była częścią jego zobowiązania jako Obrońcy Stopni.

    [​IMG]

    Bitwa zakończyła się zwycięstwem lorda Willema.

    [​IMG]

    Dawny mentor i przyjaciel lorda Willema, ser Derrick Fossoway, przybył na jego dwór.

    [​IMG]

    Najstarszy syn lorda Willema poszedł w jego ślady – nie tylko został pasowany na rycerza, ale także okazywał niezwykłe zdolności w zakresie militarnym.

    DAEMON II

    Dobrze było wrócić do domu.
    Ta myśl towarzyszyła Daemonowi, kiedy Król Maelys zawijał do portu. Młody dziedzic Słonecznego Kamienia był zmęczony. Walka z piratami na ziemi, którą uważali za swoją, nie należała do prostych. Młody Byk był pewien, że lądowanie zbrojnych lorda Wane’a na Wyspie Wstydu i walki w porcie będą często powracać do niego w nocy, będąc obrazem najgorszego z koszmarów. Ojciec chciał by Dae szkolił się w dziedzinie taktyki i strategii, ale ten nie spodziewał się, że tak szybko – zaledwie w kilka dni przed szesnastym dniem imienia – będzie miał okazję prowadzić swoich ludzi do boju, prawdziwej bitwy. Kiedy zamknął oczy, pod powiekami pojawiły się obrazy: pierwszy człowiek, którego zabił, pomost śliski od krwi, ciało jednego ze zbrojnych, przybite do burty statku celnie rzuconą włócznią… A także ser Derrick Fossoway, zwany Zgniłym Jabłkiem, który pasował go na rycerza pośród tego całego chaosu.
    Nie tak wyobrażał sobie rycerskie rzemiosło, gdy marzył o pasowaniu, jeszcze jako chłopiec.
    - Spójrz, chłopcze! – ser Derrick pojawił się u jego boku i wskazał nieznacznym ruchem głowy na samotną postać, stojącą na pomoście – Czeka nas miłe powitanie.
    Daemon spojrzał we wskazanym przez starszego rycerza kierunku i uśmiechnął się. Na pomoście stała Vis, wbijając spojrzenie swoich oczu o odcieniu jasnego fioletu w zbliżający się statek. Jej długie loki o kolorze płynnego srebra rozwiewały podmuchy wiatru. Jej ubiór stanowiła suknia łącząca w sobie w prostej kompozycji dwie barwy ich rodu – czerń i biel. Kiedy Daemon się w nią wpatrywał, przywodziła mu na myśl dawne piękności, jak Shiera Morska Gwiazda. Jego uśmiech stał się szerszy, gdy myśli podpowiedziały, jak siostra zareagowałaby na takie porównanie.
    - Piękna niewiasta! – ser Fossoway spojrzał na niego i poklepał go po ramieniu – Czeka na ciebie?
    Daemon skinął głową. Siostra była ostatnią osobą, która go żegnała, gdy wypływał walczyć z piratami. Wydało mu się słusznym, by była również tą, która jako pierwsza powita go w domu. I po prawdzie – nie chciał, by uczynił to ktokolwiek inny, wydawało mu się to… W jakiś sposób niewłaściwe. On i Vis – jako najstarsi ze wszystkich dzieci lorda Willema – byli nierozłączni. Nie zawsze tak było, wciąż pamiętał ich utarczki, gdy byli młodsi, ale teraz…
    Teraz byli niemal jak bliźniaki.
    - Szczęściarz z ciebie! – ser Fossoway uśmiechnął się – Czas zejść na ląd!
    Nie czekając na Daemona, Zgniłe Jabłko jako pierwszy zszedł z pokładu statku i stanął na pomoście. Syn lorda niemal natychmiast podążył za nim i wkrótce obaj stanęli przed czekającą na nich Vis. Ser Derrick skłonił przed nią głowę.
    - Pani! – powiedział tylko i ruszył przed siebie, w kierunku miasta.
    Gdy minął siostrę Daemona, obrócił jeszcze głowę, spojrzał na młodzieńca i mrugnął.
    - Dae! – Vis przypadła do dziedzica Słonecznego Kamienia niemal natychmiast i objęła go mocno – Wróciłeś!
    - Vis! – zdążył tylko stęknąć w proteście – Udusisz mnie.
    Rozluźniła uścisk, ale nie puściła go. Złożyła też delikatny pocałunek na jego policzku, na jej twarzy malowały się radość i ulga. Mimowolnie Daemon przypomniał sobie o innym pocałunku, zgoła innym, który… Zamrugał, nie pozwalając sobie na zanurzenie się we wspomnieniach, chociaż tamto należało do tych słodszych. Wtedy była pełna obaw, myślała, że może nigdy go już nie zobaczyć. Okoliczności były inne, a sam pocałunek nie miał prawa się powtórzyć, Daemon wiedział o tym doskonale…
    Ale wciąż powracał myślami do tamtego momentu.
    - Obiecałem, że wrócę… - odezwał się w końcu – Dotrzymuję obietnic. Zwłaszcza złożonych tobie.
    Uśmiechnęła się i oparła głowę o jego pierś. Odruchowo dotknął lewą dłonią jej loków i zaczął się nimi bawić, okręcając sobie jeden z niesfornych kosmyków wokół palca. Jej srebrzyste włosy były prawdziwą obsesją Vis, dbała o nie i dostawała szału, gdy dotykał ich ktokolwiek obcy. Ale nie Dae, jego dotyk nigdy nie wywoływał jej żywiołowej reakcji.
    - Wiem, że gdybym jej nie dotrzymał… - podjął temat – Siedem Piekieł byłoby niczym w porównaniu do twojego gniewu.
    Prychnęła, wyraźnie rozbawiona.
    - Młody Byk obawia się gniewu niewiasty? – zapytała zaczepnie, ale efekt zepsuł szeroki uśmiech.
    Wzruszył ramionami.
    - Gniew niewiasty jest gorszy od miecza! – starał się nadać słowom odpowiednią powagę, ale nie udało mu się – Tak mówią pieśni.
    Zmarszczyła brwi.
    - Nieprawda! – zaprzeczyła od razu – Przynajmniej nie w przypadku Żony Dornijczyka.
    Daemon nie mógł się powstrzymać.
    - Żona Dornijczyka była piękna jak wiosna! – zanucił, przypominając sobie melodię – Jej pocałunki jak słońce gorące.
    Nigdy nie był w Dorne, ale słyszał wiele opowieści o tamtej krainie. Wielu żeglarzy i kupców przybyłych na Stopnie opowiadało o dornijskich kobietach… I jeśli się nie mylili, słowa pieśni nie odbiegały mocno od prawdy.
    - Ale miecz Dornijczyka z czarnej wykuty stali… - na chwilę zawiesił głos by zerknąć na Vis, ale ta zachęciła go uśmiechem by kontynuował – Pocałunki miał ostre i tnące.
    Ostatnie słowa przypomniały mu o pierwszej ranie, którą odniósł w trakcie walk o Wyspę Wstydu. Przez chwilę jego myśli krążyły wokół bitwy i jej obrazów.
    - W porządku, Dae? – zapytała Vis, a w jej tonie przebrzmiała troska.
    Zorientował się, że zamilkł na dłuższą chwilę. Spojrzał na siostrę i pogładził ją po włosach drugą dłonią.
    - Tak, siostrzyczko! – zapewnił szybko, nie chcąc rozwodzić się nad bitwą i przeżywać jej na nowo – Wszystko w porządku.
    Nie lubił jej okłamywać, a i coś w jej pięknych oczach powiedziało mu, że przejrzała jego małe kłamstewko, ale to nie miało znaczenia. Cieszył się jej bliskością, cieszył się, że udało mu się wrócić…
    Dobrze było wrócić do domu.

    [​IMG]

    Wojna prowadzona przeciwko lordowi piratów zakończyła się zwycięstwem lorda Willema.​
     
    Piterdaw i filip133 lubią to.
  18. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    Daemona zaręczono z lady Bess Bracken.

    CORLYS I

    Corlys i Willem kontynuowali swój pojedynek, nie przejmując się tym, że ich zaciekłość zagnała ich aż do komnaty Falyse.
    Nie byli teraz chłopcami, których broń stanowiły drewniane miecze. Na tę krótką chwilę stali się dawnymi bohaterami, byli jak ser Aemon zwany Smoczym Rycerzem i ser Toyne, próbujący pomścić zabitego brata, toczyli pojedynek, który utrwaliły słowa minstreli, nie byli w komnacie swojej siostry na wyspie Słonecznego Kamienia, ale w samym centrum Królewskiej Przystani w samej Twierdzy Maegora. Drewniane miecze, które wystrugał dla nich Dae, były Mroczną Siostrą -,mieczem z valyriańskiej stali- i ostrzem wykutym przez najznamienitszych kowali Krain Burzy. Corlys zdołał w końcu zadać decydujący cios, wytrącając drewnianą klingę z dłoni młodszego brata.
    - Ha! – zakrzyknął triumfalnie, kierując własną broń ku szyi Willema – Przegrałeś, ser!
    Dopiero wtedy Corlys zorientował się, że wpadli do pokoju starszej siostry. Stała za plecami Willema, przyglądając się obu młodszym braciom z dezaprobatą. Falyse nie była taka jak Vis czy Dae, nie miała cierpliwości do psot swoich najmłodszych braci, nigdy nie dołączała do wspólnej zabawy, cały czas interesując się jedynie sukniami i innymi dziewczęcymi sprawami. Czasami, kiedy go zdenerwowała, Corlys myślał, że nie pasuje ona do reszty rodzeństwa. Nie posiadała srebrnych włosów, jej oczy nie jaśniały fioletem – podobna była pani matce, z długimi włosami jak pióra kruka i oczami o odcieniu nieba.
    - Starczy tego! – oświadczyła starsza siostra, biorąc się pod boki.
    Chciała powiedzieć coś jeszcze, zapewne zganić młodszych braci za ich wtargnięcie, ale nie zdążyła.
    - Co tu się dzieje? – zapytała Vis, wchodząc do komnaty.
    Falyse zmierzyła starszą siostrę niezbyt przychylnym spojrzeniem. Vis podeszła do Corlysa i spojrzała najpierw na niego, a później na Willema.
    - Świetnie! – sarknęła Falyse, rozkładając bezradnie ręce – Jeszcze ciebie tu brakowało.
    Vis uśmiechnęła się.
    - Do kompletu brakuje tylko Daemona! – zauważyła, mierzwiąc Corlysowi włosy prawą ręką.
    Chłopak odsunął się, robiąc krok w stronę Willema i Falyse, tak, by wyjść poza zasięg jej dłoni.
    - Przestań! – zaprotestował stanowczo.
    Nie był już małym chłopcem, został giermkiem samego ser Derricka Fossowaya. Jego nauczyciel mówił, że w życiu prawdziwego rycerza nie ma miejsca na czułości, współczucie i inne tego typu uczucia. One rozpraszały, odciągały myśli od walki i czyniły człowieka słabym. A Corlys nie chciał być słabym, chciał dorównać dawnym bohaterom, o których tyle mu opowiadano. Oni na pewno by nie pozwolili sobie na takie zachowanie.
    - Dae wypłynął do Dorzecza… - odezwał się nieśmiało Willem, najmłodszy z rodzeństwa – Razem z panem ojcem.
    Ta nagła informacja sprawiła, że chłopak skupił na sobie uwagę całego swojego rodzeństwa. Speszony tym nagłym zainteresowaniem, przestąpił nerwowo z nogi na nogę.
    - Ja… Nie powinienem, ale… - zająknął się Willem – Podsłuchałem rozmowę ser Derricka z ojcem.
    Corlys spojrzał na brata. Rozumiał jego ciekawość, sam postępował podobnie, gdy był młodszy. Zżerała go wręcz ciekawość, pragnął jak najwięcej się dowiedzieć o sprawach dorosłych. Ale teraz, kiedy stał się podopiecznym ser Fossowaya, część z tych spraw stała się również jego udziałem. Słyszał więcej, cieszył się pewnymi przywilejami. Postępek brata był nieszkodliwy, ale młodzieniec zamierzał o nim wspomnieć zarówno ojcu, jak i swojemu mentorowi. Ser Derrick zgodził się przyjąć go na służbę, obowiązywała go zatem pewna lojalność wobec rycerza, któremu towarzyszył. To właśnie znaczyło dorastanie – przyjęcie odpowiedzialności.
    Ser Fossoway często to powtarzał…
    - Dlaczego udali się do Dorzecza? – zapytała Vis.
    Willem spojrzał na siostrę i zawahał się.
    - Nie jesteś z tarapatach, Will! – zapewniła go – Po prostu powiedz, co wiesz.
    Jej słowa uspokoiły go nieco. Spojrzał na starszą z sióstr.
    - Oni… Mówili o tym, że odwiedzą lorda Brackena… - zaczął mówić, wciąż patrząc tylko na Vis – Pan ojciec pytał Dae, co ten sądzi o jakiejś Bess…
    Corlys zerknął na Vis i ze zdumieniem dostrzegł gniewny błysk w jej oczach.
    - Bess Bracken… - powiedziała starsza z sióstr, bardziej do siebie niż do reszty rodzeństwa – Córka lorda Brackena.
    - Nasza przyszła bratowa? – Falyse uśmiechnęła się półgębkiem, rzucając to pytanie w przestrzeń.
    Corlys nigdy nie był w Dorzeczu, nie znał też lorda Brackena. Wiedział tylko, że pani matka wywodziła się z tamtego regionu Siedmiu Królestw. Znał najważniejsze rody, które wybrały tę krainę na swoją siedzibę. Niewiele więcej. Dae był z nich wszystkich najstarszy, brał udział w bitwach z piratami, został rycerzem… Był dziedzicem całego rodu i prędzej czy później będzie musiał się ożenić. Młodzieniec miał tylko nadzieję, że Bess będzie dobra dla ich brata.
    Ku zaskoczeniu Corlysa, Vis zgromiła młodszą siostrę wzrokiem.
    - To nie ma sensu! – mruknęła gniewnie starsza z sióstr – Dlaczego Brackenowie?
    Falyse w odpowiedzi wzruszyła ramionami.
    - Bess Bracken to dobra partia, siostrzyczko… - rzuciła tylko, bagatelizując jej pytanie – Dla dziedzica małej wyspy na obrzeżach Westeros.
    Siostry pogrążyły się w dyskusji, ale ta nie interesowała Corlysa. Skinął na Willema, wskazując ruchem głowy drewniany miecz, który ten ciągle miał w ręce. Sam uniósł swój i uśmiechnął się. Jeśli chcieli być wielkimi wojownikami, jak pan ojciec i Dae, musieli trenować.
    - Nawet o tym nie myślcie! – ofuknęła ich Falyse – Na plac ćwiczebny z tymi patykami!
    Młodsza z sióstr niemal siłą wypchnęła obu braci ze swojej komnaty, po czym powróciła do dyskusji z Vis.
    Kiedyś wam wszystkim pokażę, pomyślał Corlys.
    Stanę się wielkim rycerzem, zobaczycie. Dołączę do Królewskiej Gwardii, jak ser Aemon…
    Ser Corlys Wane, Biały Byk, obrońca króla.

    [​IMG]

    Visenya była bardzo zafascynowana osobą swojego starszego brata, wkrótce stała się niczym jego cień.

    VISENYA III

    Uniosła bukłak do ust i upiła duży łyk wina.
    Oparła się o pień drzewa, próbując się wygodniej ułożyć. Czekała cierpliwie, aż przyjemne ciepło rozejdzie się po całym jej ciele. Nie spodziewała się, że to wszystko przytłoczy ją tak bardzo. A jednak, cała burza sprzecznych uczuć rozpętała się w jej sercu i duszy jak niszczycielski sztorm, którego nie była w stanie opanować. Próbowała je wszystkie od siebie odepchnąć, odrzucić je w kąt podświadomości, stłamsić, ale powróciły ze zdwojoną siłą, gdy pan ojciec i Daemon powrócili z Dorzecza i lord Słonecznego Kamienia oficjalnie ogłosił zaręczyny swego dziedzica z jedyną córką lorda Brackena. To przecież nie był cios, wymierzony w nią. To było działanie na rzecz własnego rodu, zapewnienie dziedzicowi odpowiedniej partii, a jednak… Vis poczuła, jakby…
    Jakby Daemon i pan ojciec ją w jakiś sposób zranili. Jakby dopuścili się zdrady.
    Przecież nawet nie zapytano jej o zdanie. Zaraz potrząsnęła głową, odrzucając od siebie tę myśl. Była niedorzeczna, dlaczego ktokolwiek miałby jej słuchać? Była tylko najstarszą córką lorda, nikim ważnym… Ponownie sięgnęła po bukłak i napiła się wina, niemal go całkowicie osuszając. Myśl była przygnębiająca, ale prawdziwa. Takie były realia Westeros. A do tego… Była jego siostrą, do cholery. To wszystko, co czuła… Nie miało prawa bytu, było czymś nieosiągalnym, zakazanym i złym. Ale czy to, że nad tym nie panowała, było jej winą?
    - Tak myślałem, że cię tutaj znajdę… - nie podniosła głowy, nie spoglądając nawet na Daemona.
    Nie odpowiedziała, co Daemon uznał za zachętę i przysiadł się do niej. Chciała go od siebie odepchnąć, a jednocześnie pragnęła by ta chwila trwała jak najdłużej. Poczuła, że alkohol uderza jej do głowy.
    - O czym myślisz? – zapytał, zerkając na nią.
    Przez chwilę zastanawiała się, czy powiedzieć mu prawdę. Przez krótki moment chciała mu ją wręcz wykrzyczeć, potrząsnąć nim, sprawić by w końcu to zauważył, by domyślił się prawdy. Chciała, by pomógł jej znosić to brzemię, poradzić sobie z tym ciężarem.
    - O tym i owym… - odparła miast tego, nieco zbyt chłodniej niż zamierzała.
    Spojrzał na nią, jego spojrzenie przesunęło się po jej twarzy i spoczęło na bukłaku wina, który trzymała w dłoni.
    - Jaka ona jest? – zapytała, zanim zdążył ją zapytać o wino.
    Zamrugał, wyraźnie zaskoczony.
    - Kto? – zapytał tylko.
    Wzięła ostatni łyk, ostatecznie opróżniając bukłak. Dopiero, gdy upewniła się, że nie została jej ani kropla, odpowiedziała:
    - Bess. Bess Braken! – posłała mu gniewne spojrzenie.
    Wzruszył ramionami.
    - Jest wysoka i smukła… - powiedział, nie patrząc na Vis – Ma zielone oczy. Długie i ciemne włosy. Ma…
    Spojrzał na siostrę i przerwał.
    - Ma? – podjęła temat, patrząc na niego wyzywająco.
    - Ma czym oddychać… - dokończył myśl, wyraźnie speszony – I wydaje się miła.
    Prychnęła gniewnie. Czarnowłosa zdzira. Ona nie była wystarczająco dobra dla Daemona. On był rycerzem, był silnym i odważnym młodzieńcem o pięknym głosie. Jego srebrne włosy i purpurowe oczy… Wbiła w niego pełne gniewu spojrzenie. Jej myśli stały się nieco chaotycznie i rozbiegane, Vis nie wiedziała, jak powinna wyrazić swoje uczucia. Gniewała się na niego, ale dlaczego? Podobnie jak ona, nie miał przecież wyboru.
    - Co ma ona… - zapytała cicho, nim zdołała się powstrzymać – Czego ja nie mam?
    - Pochodzenie… - odpowiedział równie cicho jej brat - Nie jest z mojej krwi.
    Przez chwilę panowało między nimi zgodne i milczenie.
    - Brakuje jej srebrnych loków, tak gładkich w dotyku… - odezwał się nagle Daemon – Fioletowych oczu o jasnym odcieniu, w których tak często widzę błyski wesołości.
    - Dae… - uniosła dłoń, by go uciszyć, położyć mu palec na ustach, ale on ujął ją i zamknął w uścisku swoich dłoni.
    - Potrafi jedynie kokietować, a do tego brak jej ogłady i poczucia humoru… - mówił dalej Daemon – Jest zbyt miła, umie jedynie słodzić. Wpojono jej bezwzględne posłuszeństwo. I nie przepada za minstrelami.
    Nie mogła powstrzymać uśmiechu, który pojawił się na jej ustach, gdy przemawiał. Uniosła drugą dłoń i dotknęła jego policzka, z zaskoczeniem odkrywając, że pokrywa go szorstki, srebrnawy zarost. Wcześniej tak skupiona była na swoich uczuciach, że nie przyjrzała mu się dokładnie. Z zarostem wyglądał zabawnie, trochę jak niedźwiedź… Jej niedźwiedź.
    Zachichotała na tę myśl.
    - Co cię tak bawi? – zapytał, uśmiechając się półgębkiem.
    Wyobraziła go sobie jako niedźwiedzia i prychnęła, rozbawiona. Nie mogła powstrzymać przypływu wesołości, alkohol sprawił, że straciła kontrolę.
    - Z tym zarostem… - powiedziała, gdy atak wesołości minął – Wyglądasz jak niedźwiedź.
    - Był sobie niedźwiedź, wierz, jeśli chcesz… mruknął pod nosem – Czarno-brązowy, kudłaty zwierz!
    Uśmiechnęła się.
    - Srebrny! – wpadła mu w słowo – I nie taki znowu kudłaty.
    Spojrzał na nią z góry, dostrzegła wesoły błysk w jego oczach. Na jego twarzy pojawił się szelmowski uśmieszek.
    - Och, słodka była dziewica cud! – zaśpiewał, patrząc jej w oczy – Która we włosach miała miód!
    Znała tę pieśń. „Niedźwiedź i dziewica cud” – jedna z bardziej popularnych w całym Westeros. W wykonaniu Daemona brzmiała pięknie.
    - Niedźwiedź w powietrzu zwęszył miód! – Dae pochylił się i zanurzył głowę w jej lokach – I ryknął czując nagły głód!
    Wyprostował się, mrugając do niej. Następne ze słów pieśni padały z ust owej dziewicy cud, teraz Vis powinna zaśpiewać.
    - Jestem dziewica piękna jak cud! – oznajmiła nieco bełkotliwie – Nie tańczę z bestią, co je miód!
    Daemon nagle puścił jej dłoń, jedną z uwolnionych dłoni oparł na jej karku, a drugą na zgięciu jej kolan i uniósł ją wysoko. Zaskoczona, przylgnęła do niego, oplatając ramiona wokół jego szyi.
    - Uniósł ją w górę! – Daemon zaśmiał się głośno – Wierz, jeśli chcesz!
    - Chciałam rycerza, dobrze wiesz! – poczuła, jak ramieniem obejmuje ją w talii, a drugą dłonią podtrzymuje jej nogę – Nie dla mnie niedźwiedź, kudłaty zwierz!
    - Krzycząc wierzgała dziewica cud! – Daemon zamarł, z ustami blisko jej szyi – Ale on zlizał z jej włosów miód…
    Urwał nagle. Czuła jego ciężki oddech na swojej szyi. W przypływie impulsu, pochyliła się, szukając jego ust.
    - Vis… - Daemon nie zdążył zaprotestować, pozostało mu jedynie jej się poddać.
    Kiedy ich usta się rozłączyły, spojrzał jej głęboko w oczy.
    - Znajdę sposób by zerwać zaręczyny… - szepnął jej wprost do ucha – Znajdę sposób by być przy tobie.
    Pocałowała go ponownie, delektując się tym uczuciem, które pozwoliła sobie w końcu uwolnić.
    - Król Aegon miał siostry-żony… - powiedziała po chwili.
    Daemon pokręcił głową.
    - Był królem i dosiadał smoka… - odpowiedział – A ja jestem dziedzicem jednego z wielu lordów.
    Zrzedła jej mina, ale Dae spojrzał na nią. Na jego twarzy malowała się powaga.
    - Znajdę sposób, Vis… - powiedział poważnie – Obiecuję.
    Obietnicę przypieczętował pocałunkiem.
     
    Tragves, Piterdaw i filip133 lubią to.
  19. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    Niżej przedstawiam ostatni fragment o lordzie Willemie, kończący tym samym pierwszy odcinek AARa.

    Z uwagi na śmierć protoplasty rodu i przejęcie władzy przez drugie pokolenie Wane'ów, czas chyba na zastanowienie się nad zawołaniem rodowym. Jeśli macie jakieś propozycje, chętnie bym je przeczytał. Jeśli takie się nie pojawią, postaram się coś wymyślić samodzielnie.

    Następny odcinek będzie przeglądem Wielkich Rodów i lordów im podległych. Później zajmiemy się już fragmentami dotyczącymi samego Daemona.

    Życzę miłej lektury!

    [​IMG]

    Król Aegon zgodził się poślubić Visenyę, najstarszą córkę lorda Willema.

    [​IMG]

    Nie chcąc urazić króla, lord Lys zaoferował ogromny posag w srebrze i złocie.

    DAEMON III

    Daemon był wściekły.
    Z trudem panował nad emocjami i niewiele brakowało, by powiedział ojcu w krótkich i dosadnych słowach, co sądzi o jego decyzji. Zdołał jednak opanować ten pierwszy odruch i tylko mierzyli się spojrzeniami w milczeniu. W tamtej chwili – chociaż Daemon nie miał zamiaru tego przyznawać – byli bardzo podobni do siebie. Każdy z nich obstawiał przy swoim i gotów był uparcie bronić swojego stanowiska. Myśli niedawno pasowanego rycerza skupiły się na zwierzęciu, które jego ród miał w herbie – być może w miejscu byka lord Willem winien wybrać barana… Młodzieniec odetchnął, odrzucając od siebie złość. To pan ojciec był lordem Słonecznego Kamienia i członkiem małej rady samego króla. Miał pełne prawo do podjęcia takiej decyzji i wszyscy powinni ją zaakceptować. Daemon miał żal do ojca o to, że nie uznał za celowe poinformowania swego najstarszego syna i następcy o tym, że zaoferował rękę Vis samemu monarsze…
    - Długo zamierzasz tak milczeć? – ojciec był wyraźnie zirytowany ich wcześniejszą wymianą zdań.
    Daemon spojrzał na niego. Uniósł dłonie w pojednawczym geście.
    - Nie kwestionuję twojej decyzji, mój panie… - powiedział wolno, kładąc nacisk na dwa ostatnie słowa – Jedynie…
    Abstrahując od jego uczuć, to był wielki zaszczyt dla całego rodu Wane’ów – nie tylko niebywałe wyniesienie samej Vis, ale także jej ojca oraz braci. Daemon był pewny, że pan ojciec uważa tego rodzaju wywyższenie również za swoistą nagrodę za wsparcie, jakiego udzielił Czarnemu Smokowi jeszcze w trakcie Wojny Dziewięciogroszowych Królów. Była to również okazja dla osiągnięcia znacznego wpływu w Stolicy – Stopnie i Słoneczny Kamień dzieliło wiele staj od ujścia Czarnego Nurtu i Królewskiej Przystani i ciężko było niedawno nobilitowanemu rodowi o zaszczyty i nadania, gdy potrzeba było Wane’a na miejscu, do walki z piratami. Daemon doskonale to wszystko rozumiał, zdawał sobie sprawę ze wszystkich korzyści takiego posunięcia i – w innych okolicznościach – zapewne pochwaliłby ojcowską decyzję…
    Ale teraz…
    Musiał być blisko Vis.
    - Jedynie? – podjął temat lord Willem, przyglądając się uważnie swemu dziedzicowi.
    - Nie ufasz mi? – zapytał młodszy Wane, wytrzymując spojrzenie starszego lorda.
    Pan Słonecznego Kamienia westchnął ciężko.
    - Czego ode mnie oczekujesz, Dae? – zapytał, wyraźnie zrezygnowany i zmęczony tą całą kłótnią.
    Daemon wiedział, że musi udać się razem z siostrą do stolicy. To był jedyny sposób, by jej towarzyszyć, by jej nie stracić.
    - Wyślij mnie do stolicy! – przeszedł do sedna sprawy.
    Lord Willem skrzywił się nieco.
    - Potrzebuję cię przy sobie… - oznajmił cicho – Miejsce Wane’ów jest na Stopniach.
    Nie rozumiał. Daemona nie interesowały przeżycia ojca związane z Królewską Przystanią – spodziewał się, że lord będzie zarzekał się, że to siedlisko intryg i zdrad – młodzieniec nie zamierzał spędzić całego życia broniąc Stopni przed piratami. Pan ojciec musiał zdawać sobie sprawę z tego, że przysięgi, które składał, nie obowiązują jego dziedzica, dopóki nie zostaną odnowione. Ser Daemon Wane nie był zwany Obrońcą Stopni. Nie poprzysiągł na swój honor, że wygna ze wszystkich wysp Stopni piratów, zamieniając je w kolejną z krain, podobną Dorzeczu czy Północy. Za to złożył jedną przysięgę swojej siostrze, przyszłej królowej.
    I nie zamierzał łamać danego jej słowa.
    - Lord Wane jest obecny na Stopniach… - zauważył Daemon – Ale jego syn i dziedzic więcej może zdziałać w stolicy.
    Lord Willem chciał coś powiedzieć, ale jego syn nie pozwolił mu na to.
    - Proszę cię tylko o to… - powiedział cicho, patrząc starszemu mężczyźnie w oczy – Żebyś mi zaufał.
    Lord Willem milczał bardzo długo. Daemon zdawał sobie sprawę z tego, że pan ojciec rozważa wszystkie za i przeciw i niedługo podejmie decyzję. Decyzję, która będzie bardzo ważna dla niego i dla Vis.
    - Król Maelys wypływa za dwa dni… - odezwał się pan Słonecznego Kamienia – Davos miał dostarczyć do stolicy twoją siostrę i posag.
    - Posag? – zapytał odruchowo Daemon, nim zdążył ugryźć się w język.
    Pan ojciec skinął głową.
    - Skrzynie wypełnione pirackimi łupami… - odparł starszy rycerz, pocierając brodę w zamyśleniu – Król zasługuje na szczodrość.
    Daemon skinął machinalnie głową. W jego mniemaniu, to król Aegon powinien oddać Wane’om wszystkie bogactwa znanego świata w zamian za rękę Vis… I wciąż, byłoby to za mało. Delikatnie potrząsnął głową, by nie pogrążyć się w myślach o siostrze. Nie mógł sobie na to pozwolić, nie teraz, gdy od decyzji ojca wszystko zależało. Teraz musiał być czujny i przekonujący, być gotowym na ponowną dyskusję w wypadku, w którym lord Wane nie zgodzi się na wysłanie syna do stolicy.
    - Popłyniesz do stolicy jako mój przedstawiciel! – zadecydował pan ojciec, a Daemon odetchnął w duchu – Ja muszę tu pozostać. Król zrozumie.
    Daemon skinął głową. I chociaż jego serce aż zabiło żywiej z radości, jego twarz stała się niby maska, która nie wyrażała nawet najmniejszego cienia emocji. Przed ojcem zgrywać musiał pokornego i posłusznego dziedzica, gotowego bez jakiegokolwiek sprzeciwu zaakceptować jego wolę. Gotów był nawet poślubić Bess Bracken - kiedy zostanie lordem, mógłby z łatwością pozostawić małżonkę na Stopniach, samemu przebywając w stolicy – a wszystko po to, by uśpić czujność lorda Willema i jego otoczenia.
    Był gotów na wszystko, byle tylko dotrzymać złożonego słowa. By tylko…
    By tylko być blisko Vis.

    [​IMG]

    Lord Willem Wane umiera w roku 278 po Lądowaniu Aegona. Jego następcą zostaje jego najstarszy syn, ser Daemon Wane.​

    Lord Willem Wane poślubił lady Perriane Frey, którą zwano Niewierną. Urodziła mu ona pięcioro dzieci:
    - Ser Daemona Wane’a, następcę ojca.
    - Królową Visenyę, poślubioną królowi Aegonowi V Blackfyre’owi.
    - Lady Falyse Wane, którą przyobiecano bratu króla, Aenarowi Brackfyre.
    - Corlysa Wane’a, giermka ser Derricka Fossowaywa.
    - Willema Młodszego, który jest giermkiem swojego brata.
     
    Piterdaw, ers i filip133 lubią to.
  20. ers

    ers Ten, o Którym mówią Księgi

    Pretensjonalne, ale jedyne co przychodzi mi do głowy:
    Silny jak Byk
    Strong as Bull

    Bym zapomniał:
    Liczne pokoleń Targaryenów oraz Cersei i Jaime Lannister lubią to.
     
  21. Piterdaw

    Piterdaw Ten, o Którym mówią Księgi

    Może odnosząc się do tytułu Obrońcy Stopni: Stoimy na straży, Zawsze na straży, albo coś w tym guście?
     
  22. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    @ers

    Dziękuję za sugestię! A co do drugiej uwagi, Vis i Daemon nie są jeszcze na etapie lannisterskiego rodzeństwa. Wszystko zależy od tego, jak ten event się rozwinie :p (ale nie przeczuwam happy endu, biorąc pod uwagę ich cechy xD)

    @Piterdaw

    Również dziękuję za sugestię. Przemyślałem sprawę i odniesienie się do herbu albo obrony Stopni to najbardziej optymalne drogi. Ta druga opcja kojarzy mi się z niektórymi rodami, jak Allyrionowie (No Foe May Pass) czy Yronwoodowie. (We Guard The Way) Pomyślałem też o samej osobie lorda Willema, jako człowieka honorowego, który wykonywał polecenia swego króla nawet po jego śmierci i - koniec końców - dokonał swoich dni na Stopniach. Coś w tym stylu - Wierny (czy Wierni jako cały ród) Przysiędze/True To The Vow.

    Myślę, że ostateczną decyzję podejmę po zakończeniu odcinka o Daemonie. Mógłbym też zrobić ankietę i pozwolić innym zadecydować.

    A tymczasem, zapraszam na podsumowanie sytuacji Wielkich Rodów.

    ŻELAZNY TRON I WIELKIE RODY W 278 ROKU PO LĄDOWANIU AEGONA

    [​IMG]
    Na Żelaznym Tronie zasiada obecnie najstarszy syn Maelysa I Blackfyre’a – Aegon V Blackfyre zwany Orłem. Jego następcą jest książę Aenar, drugi z synów poległego króla. Królową Siedmiu Królestw u boku Aegona jest Visenya z rodu Wane’ów.


    MAŁA RADA KRÓLA AEGONA V
    Mała Rada króla składa się z:

    Namiestnika: lorda RIckarda z rodu Starków, namiestnika Północy, lorda Winterfell.
    Starszego nad prawami: lorda Kevana z rodu Lannisterów. Namiestnika Zachodu, pana na Casterly Rock.
    Starszego nad monetą: lorda Eustace’a Boggsa zwanego „Czarnym” ; lorda Szzczypcowego Przylądka.
    Dowódcy zbrojnych: Toma Rzeźnika, lorda Ziem Spornych.
    Wielkiego Maestera: Pycelle’a.
    Starszej nad szeptaczami: lady Yolandy Tully, pani Riverrun.
    Starszego nad statkami: lorda Daemona Wane’a, brata królowej oraz lorda Lys, pana Słonecznego Kamienia.
    Nadwornego septona: świętego męża imieniem Jory.
    Doradcy króla: lorda Mace’a Tyrella, namiestnika Południa, pana Wysogrodu.

    GWARDIA KRÓLEWSKA AEGONA V

    Lord dowódca: ser Raymund Strickland.
    Pozostali członkowie: ser Elwood „Honorowy” Pyne, ser Theodore Hewett, ser Malcolm Byrch, ser Rycherd Vyrwel, ser Alyster Dayne, ser Jantos Qorgyle.

    PÓŁNOC

    [​IMG]

    Namiestnikiem Północy jest obecnie lord Rickard Stark. Objął on ten urząd po tragicznej śmierci swego ojca – Edwyle’a – w trakcie rebelii Karstarków. Ze związku ze swoją kuzynką, Lyarrą, namiestnik Północy doczekał się trójki dzieci:
    - Lady Mirah, która poślubiła lorda Tommarda Tully’ego, wuja lady Yolandy.
    - Lady Lynarry, która poślubiła dziedzica Karholdu, Cregana, kończąc tym samym konflikt z Karstarkami.
    - Lorda Edwyle’a, jedynego syna i dziedzica Winterfel, jedenastoletniego chłopca.

    Do najważniejszych wasali Starków należą:
    - Roose III Bolton, pan Dreadford.
    - Wyman Manderly, pan Białego Portu.
    - Rickon Glover, pan Deepwood Motte.
    - Arnolf Karstark, pan Karholdu.
    - Brun Umber, pan Ostatniego Domostwa.
    - Donnel Flint, władca Północnych Klanów.
    - Rodrik Flint, pan Palca Flinta.
    - Brennet Flint, pan Wdowiej Strażnicy.
    - Torgen Dustin, pan Barrowtown.
    - Daryn Cerwyn, pan Skagos.
    - Rickard Ryswell, pan Strumieniska.
    - Edwyle Reed, pan Przesmyku.

    DOLINA

    [​IMG]
    Obecnym zwierzchnikiem Doliny jest Donnel II Arryn. Wywodzi się on z bocznej linii rodu, od Conrada Arryna. Siły Doliny zbuntowały się przeciwko Maelysowi I Blackfyre’owi i Jon Arryn zapłacił najwyższą cenę – jego brat, Ronnel, zginął z ręki samego Czarnego Smoka, zaś Jon padł pod ostrzem ser Elwooda Pyne’a.

    Lord Donnel poślubił lady Jyanę Wydman i urodziła mu ona czwórkę dzieci:
    - lorda Denysa, dziedzica Orlego Gniazda. Jest on również mężem wdowy po królu Maelysie i ojcem przyrodnich braci samego króla.
    - Lorda Rolleya, przebywającego na służbie u lorda Eona Huntera.
    - Lady Jonellę, która poślubiła ser Alessandora Torrenta, dziedzica Małej Siostry.
    - Lorda Alessandora, podopiecznego lady Anyi Waynwood.

    Do najważniejszych wasali Arrynów należą:
    - Lady Anya Waynwood, pani Żelaznych Dębów.
    - Lord Rolley Sunderland, pan Sióstr.
    - Lord Yohn Royce, pan Runestone.
    - Lord Rymond Waxley, pan Wickenden.
    - Lord Eon Hunter, pan Eastweald.
    - Lord Jon Lynderly, pan Northweald.
    - Lord Benedar Belmore, pan Silnej Pieśni.
    - Lord Osney Pryor, pan Paluchów.

    DORZECZE

    [​IMG]
    Zwierzchniczką Dorzecza jest lady Yolanda Tully, pani na Riverrun. Jako jedyne dziecko Hostera Tully’ego została jego następczynią po śmierci swego pana ojca w pojedynku z ser Janosem Frey’em. Młoda władczyni poślubiła ser Wiliberta Coldwella. Z ich związku narodził się jeden syn:
    - Lord Roland Tully, pozostający pod opieką matki.

    Do najważniejszych chorążych Tully’ych należą:
    - Lord Brynden Blackwood, pan Raventree Hall.
    - Lord Stevron Frey, pan Bliźniaków.
    - Lady Shaella Whent, pani Harrenhal.
    - Lord Edmyn Bracken, pan Kamiennego Płotu.
    - Lord Ryman Mallister, pan Seagardu.
    - Lord Edwyn Piper, pan Pinkmaiden.
    - Lord Ambrose Darry, pan Darry.
    - Lord Anguy Vance, pan Wayfarer’s Rest.
    - Lord Geremy Mooton, pan Wybrzeża Krabów.

    ZACHÓD

    [​IMG]
    Namiestnikiem Zachodu i lordem Casterly Rock jest obecnie lord Kevan Lannister. Jego pana ojca – Tytosa Lannistera – zmogła choroba w pierwszych dniach wojny Dziewięciogroszowych Królów. Lord Kevan został namiestnikiem Zachodu po śmierci swego starszego brata – Tywina – który poległ walcząc ze zbuntowanymi rodami Reynów, Tarbecków i Justów. Człowiek, który go pokonał – ser Leo Just – był odtąd znany jako Zabójca Lwa.

    Lord Kevan poślubił lady Jocastę Paldwyn, ze zubożałego dornijskiego rodu. Para nie doczekała się jeszcze potomków i następcą Kevana jest jego młodszy brat, Tyggett Lannister.

    Do najważniejszych chorążych Lannisterów należą:
    - Lord Taubert Payne, pan Złotej Drogi.
    - Lord Tybolt Crakehall, pan Crakehall.
    - Lady Rosamund Marband, pani Ashemark.
    - Lord Addam Westerling, pan Turni.
    - Lord Lymond Lefford, pan Złotego Zęba.
    - Lord Pallyn Kenning, pan Kayce.
    - Lord Andros Brax, pan Hornvale.
    - Lord Martyn Sarsfield, pan Sarsfield.
    - Lady Melena Reyne, pani Castamere.
    - Lord Justyn Serrett, pan SIlverhill.

    REACH

    [​IMG]
    Namiestnikiem Południa i lordem Wysogrodu jest obecnie Mace Tyrell, zwany Zabójcą Krewnych. Jego pan ojciec poparł Jona Arryna w jego buncie przeciwko Maelysowi I Blackfyre’owi i zapłacił za to najwyższą cenę – skazano go na śmierć i odebrano zwierzchnictwo nad Reach, które przekazano młodszemu bratu Luthora, Garthowi Tyrellowi. Kiedy tylko Mace osiągnął wiek męski, doprowadził do wybuchu wojny domowej – udało mu się odzyskać zwierzchnictwo nad Reach i zabić stryja w pojedynku. Syn zabitego pochwycił i oślepił Mace’a, za co skazano go na przywdzianie czerni. Lord Mace poślubił lady Alerie z rodu Oakheartów, para nie posiada jeszcze dzieci.

    Do najważniejszych wasali Tyrellów należą:
    - Lord Duncan Fossoway, pan Doliny Manderu.
    - Lord Owain Tarly, pan Horn Hill.
    - Lord Leyton Hightower, pan Starego Miasta.
    - Lord Emmon Rowan, pan Goldengrove.
    - Lord Harrold Meadows, pan Trawiastej Doliny.
    - Lord Renly Oakheart, pan Starego Dębu.
    - Lord Vortimer Crane, pan Czerwonego Jeziora.
    - Lord Quentyn Footly, pan Tumbleton.

    Niektórzy z lordów wystąpili przeciwko Zabójcy Krewnych i lord Mace zmaga się z rebelią. (m.in. ród Redwyne’ów)

    DORNE

    [​IMG]
    Obecnym władcą Dorne jest książę Doran Nymeros Martell. Otrzymał on tytuł książęcy od Maelysa I Blackfyre’a, po zduszeniu przez siły królewskie rebelii jego matki i skazaniu jej na śmierć przez Czarnego Smoka. (w wyniku walki w tejże rebelii, Doran stracił oko, zaś jego brata zmuszono do przywdziania czerni) Książę Doran poślubił lady Mariyę Darry, para nie doczekała się potomków. Następczynią księcia Dorana jest jego siostrzenica, Arianne. (córka Elii Martell)

    Do najważniejszych lordów Dorne należą:
    - Lady Cedra Allyrion, pani Vaith.
    - Lady Tanselle Uller, pani Hellholt.
    - Lady Loreza Yronwood, pani Yronwood.
    - Lord Gerold Fowler, pan Skyreach.
    - Lord Trebor Jordayne, pan Tor.
    - Lord Ulrick Dayne, pan Starfall.

    KRAINY BURZY

    [​IMG]
    Zwierzchnikiem Krain Burzy jest lord Steffon Baratheon, pan Końca Burzy. Otrzymał on ten tytuł po śmierci swego pana ojca, który zmarł w wyniku ran odniesionych po pojedynku z królem Maelysem. Lord Steffon dwukrotnie buntował się przeciwko rządom Czarnego Smoka i przypłacił te akty nielojalności oddaniem swej córki w „opiekę” do Królewskiej Przystani. Zwierzchnik Krain Burzy znany jest ze swej lojalności względem Rhaegara Targaryena, lorda Smoczej Skały. Lord Steffon poślubił lady Cassanę Estremont. Para doczekała się dwójki dzieci:
    - Lady Eglantine, wychowywanej przez ser Leo Toyne’a w Królewskiej Przystani.
    - Lorda Cedrika, dziedzica Końca Burzy.

    Do najważniejszych lordów Krain Burzy należą:

    - Lord Endrew Tarth, pan wyspy Tarth.
    - Lord Tancred Estremont, pan Przylądka Gniewu.
    - Lord Casper Caron, pan Marchii Dornijskich.
    - Lord Donnel Swann, pan Stonehelm.
    - Lord Oryk Buckler, pan Spiżowej Bramy.

    ŻELAZNE WYSPY

    [​IMG]

    Obecnym zwierzchnikiem Żelaznych Wysp jest lord Quellon Greyjoy, zwany Żelaznym Wojownikiem. Ze związku z jego pierwszą żoną, lady Margaret Stonetree, pochodzi jego dziedzic i dwóch synów zmarłych w dzieciństwie. Ze związku z drugą żoną, lady Elvirą Sunderly pochodzi dwóch kolejnych synów. Następcy lorda Quellona to:
    - Lord Harlon, dziedzic Pyke i Żelaznych Wysp.
    Synami lady Elviry są zaś:
    - Lord Balon, kapitan Żelaznej Floty.
    - Lord Euron, pan na Hammerhorn.

    Do najważniejszych chorążych Greyjoya należą:
    - Lord Dunstan Drumm, pan Starej Wyk.
    - Lord Rodrik Harlaw, pan Harlaw.
    - Lord Waldon Merlyn, pan Pebbleton.
    - Lord Ulf Farwynd, pan Samotnego Światła.

    NOCNA STRAŻ

    [​IMG]
    Obecnym Lordem Dowódcą Nocnej Straży jest ser Robin Hill, zwany Bękartem z Castamere. Dzicy są zbyt podzieleni by zaatakować Mur, Innych można włożyć między bajki.

    CZERWONY SMOK

    [​IMG]
    Obecnym pretendentem do tronu z linii Czerwonego Smoka jest lord Rhaegar Targaryen, pan Smoczej Skały. Swoje prawa do tronu wywodzi on od swego dziada, Jaehaerysa, który stracił koronę i został stracony przez Czarnego Smoka. Pan ojciec Rhaegara zmarł nagle w dziwnych okolicznościach i wielu szeptało, iż został zamordowany z inspiracji królowej-regentki Leony, gdy król Aegon V był jeszcze chłopcem. Rhaegar jeszcze się nie ożenił, jego następcą pozostaje jego młodszy brat, Laenor. (Aerys zdołał również na krótko przed śmiercią spłodzić kolejnego syna, najmłodszego z braci, imieniem Maegon.)
     
  23. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    ODC II​

    Lord Daemon Wane, zwany Upartym Bykiem, pan Lys, lord Słonecznego Kamienia oraz Wyspy Wstydu, starszy nad statkami króla Aegona V Blackfyre’a, Obrońca Stopni. (260 – 280 rok po Lądowaniu Aegona)

    [​IMG]

    Lord Daemon – uzdolniony dowódca, pasowany rycerz, dobrze wyszkolony wojownik, człowiek uparty, kłamliwy, hojny, arbitralny oraz chutliwy.
    *screen to trochę spojler, ale zapomniałem go zrobić wcześniej, my bad :l

    [​IMG]

    Przyszły szwagier Daemona zaproponował mu objęcie urzędu, który sprawował jego ojciec. Nowy lord Lys przystał na tę propozycję.​

    AEGON I

    Aegon zawsze był otoczony przez całe rzesze ludzi, ale nigdy nie opuściło go poczucie osamotnienia.
    Nie pamiętał swojego ojca, powiedziano mu, że zginął w walce, potykając się ze zdrajcami. Jedyne, co mu po nim zostało, to rodowy miecz i należna z racji urodzenia korona, która była jedynie ciężarem. Matka była zbyt pochłonięta dworskimi gierkami by przejmować się wychowaniem swoich synów, a później opuściła ich całkowicie, wychodząc za dziedzica Doliny. Aenara bardzo szybko odesłano ze stolicy, czyniąc go paziem, a później giermkiem w Wysogrodzie, jego również próbowano pozyskać dla swoich spraw, lordowie traktowali go jak drabinę, która była ich drogą do zaszczytów, pozycji i bogactwa. Starzy przyjaciele Czarnego Smoka odwrócili się od jego dziedzica, wydając go na pastwę pochlebców, intrygantów, manipulantów, dla których był jedynie narzędziem, marionetką, za której sznurki pociągali. Aegon próbował z tym walczyć, lawirować, nie czynić z wielu lordów swoich wrogów, nagradzać lojalność… Ale wciąż, nie miał nikogo, kto mógłby nauczyć go tego, co właściwie znaczy być królem. Ale najbardziej…
    Brakowało mu rodziny. I miał nadzieję, że Wane’owie się nią dla niego staną.
    Aegonowi często powtarzano, że lord Willem był jednym z pierwszych, którzy poparli jego ojca w jego staraniach – za co został sowicie nagrodzony. Obdarowano go własną wyspą, znaczną pozycją w małej radzie i pozwolono wybrać herb dla nowego rodu. Rodzina Wane’ów dostała jedno zadanie – obronę Stopni – jako obowiązek, który wiązał się z ich wyniesieniem. Dlatego nieczęsto bywali w stolicy, ale król Aegon miał okazję poznać samego lorda jak i jego syna i dziedzica, gdy przybyli do Królewskiej Przystani, kiedy zmierzali do włości lorda Brackena w Dorzeczu. Monarcha bardzo polubił młodego rycerza – jako jeden z niewielu, traktował go bardziej jak rówieśnika, a nie tylko jak kogoś, dzięki któremu mógłby coś uzyskać. Aegon spędził z nim sporo czasu, słuchając o życiu na odległych Stopniach – o walkach z piratami, o kupcach z dalekich krain, którzy tam przybywają, a także o samym rodzie, który jego ojciec pozostawił na straży Stopni. Szczególnie zaciekawiły młodego króla opowieści o siostrze młodzieńca – Daemon przedstawił ją jako nie tylko piękną, ale również wrażliwą, miłą, bystrą… Wedle jego opowieści, bardzo różniła się od tych wszystkich niewiast, które monarsze próbowali podsuwać rozmaici lordowie, licząc na to, że ten zakocha się i będą mogli na niego w ten sposób wpływać.
    Daemon obudził w królu fascynację Vis Wane… Tak wielką, że wkrótce miała ona zostać jego królową.
    - Mój królu! – król Aegon uniósł głowę, spoglądając na ser Daemona, który wszedł do komnaty.
    Za kilka chwil rozpocząć się miało kolejne zebranie małej rady. Aegona nie zdziwiło, że ser Daemon pojawił się w komnacie jako pierwszy – odkąd młodzieniec zastępował ojca jako starszy nad statkami, to był swego rodzaju rytuał, król i jego przyszły szwagier zawsze zamieniali kilka słów, nim zebrała się reszta lordów, zasiadających w radzie.
    - Byłem u Vis… - odezwał się Daemon, zajmując jedno z miejsc u długiego stołu – Nie myślałem nigdy, że planowanie wesela jest tak… Czasochłonne i skomplikowane.
    Aegon parsknął.
    - Chwała Matce, że nie muszę brać w tym udziału! – zaśmiał się – Wielkie wesele dla wszystkich lordów królestwa…
    Król pozostawił swojej przyszłej żonie wolną rękę, jeśli chodziło o weselną ucztę, listę gości i wszystkie z pozostałych szczegółów. Chociaż nie mógł doczekać się samego momentu zaślubin, planowanie tak wielkiego wydarzenia w pewien sposób go przerastało, dlatego szybko przystał na propozycję Vis, by to ona – z pomocą dawnej królowej-regentki, Leony, zajęła się wszystkimi szczegółami.
    - Wolę słuchać marudzenia lorda Eustace’a… - dodał Daemon, rozbawiony uwagą króla – Chociaż rzadko jest ciekawsze niż lista weselnych potraw.
    Aegon pokiwał głową. Ostatnimi czasy – głownie przez wydatki związane ze ślubem – starszy nad monetą, lord Eustace Boggs, miał bardzo dużo powodów do bycia niezadowolonym. I bardzo często owo niezadowolenie manifestował na zebraniach małej rady.
    - Wasza Miłość! – dwaj młodzieńcy obrócili głowy jak na komendę, wpatrując się w Wielkiego Maestera, który stanął w drzwiach komnaty – Ser Daemonie.
    Starzec spojrzał najpierw na swojego króla, a później na młodego dziedzica Słonecznego Kamienia. W ręku trzymał rozwinięty pergamin, prawdopodobnie otrzymał jakieś ważne wieści, którymi chciał podzielić się z monarchą.
    - Dobrze, że zastałem was obu… - powiedział Pycelle, kierując się ku swojemu miejscu – To wieści ze Słonecznego Kamienia.
    Ani monarcha ani starszy nad statkami nie poganiali starego maestera. Wiedzieli, że jest schorowany i niedługo w jego miejsce Cytadela wybierze młodszego i sprawniejszego przedstawiciela, Pycelle’owi nie zostało wiele dni imienia. Dopiero, kiedy sługa korony zasiadł ciężko na jednym z krzeseł, król dał mu znak ręką, by przemówił.
    - Nie jest to radosna wieść… - zastrzegł starzec, po czym odchrząknął – Lord Willem nie żyje.
    Monarcha i nowy lord Słonecznego Kamienia wymienili spojrzenia, które wyrażały zaskoczenie i niedowierzanie. Lord Willem był mężczyzną w sile wieku, który jeszcze przez wiele lat mógł służyć swemu królowi, a jednak… Siedmiu przywołało go do siebie. Ser Daemon zdawał się nie dowierzać tym wieściom, podszedł do starca i zabrał mu pergamin.
    Czarne pióra, czarne słowa… Stare powiedzenie pojawiło się w głowie króla, zdawało się pasować do sytuacji, nabierać dodatkowego sensu.
    - Lordzie Daemonie… - odezwał się król, spoglądając na młodzieńca – Mianuję cię starszym nad statkami i Obrońcą Stopni.
    Aegon zdawał sobie sprawę, że zaszczyty i nadania były ostatnim, czego potrzebował teraz jego przyszły szwagier, że nie obchodziły go formalności, ale musiało stać się im zadość. Król nie zamierzał wycofywać się z umów, które zawarł z lordem Willemem, nie zamierzał porzucać swoich planów.
    - Powinienem… - odezwał się nowy lord Słonecznego Kamienia, jego głos załamał się lekko – Powinienem powiedzieć Vis.
    Monarcha skinął głową i pozwolił mu na opuszczenie zebrania małej rady. Wieści go zasmuciły, stracił teścia i wiernego sługę Korony… Ale w tamtej chwili bardziej martwił się o Daemona i swoją przyszłą królową… Istniała nawet pewna mała część jego jestestwa, która cieszyła się, że do ślubu jeszcze nie doszło… Nie chciał sprawiać Vis przykrości, ale nie byli sobie jeszcze poślubieni.
    Dzięki temu, to Daemon musiał poinformować siostrę o śmierci ich ojca.

    [​IMG]

    Lord Daemon wyprawił okazały pogrzeb swemu ojcu.

    DAEMON IV

    To było… Jak ogromny ciężar.
    Całe swoje życie przygotowywałem się na ten moment – urodziłem się pierworodnym i to ja miałem zastąpić ojca, takie było moje przeznaczenie, od którego nie sposób było uciec. Miałem przewodzić, zarządzać, wydawać sądy, strzec Stopni dla swego monarchy. W nieokreślonej przyszłości miałem się stać kolejnym lordem Słonecznego Kamienia, wiedziałem o tym od zawsze, ale… Gdy ten moment nadszedł, opanowały mnie smutek i niemoc, które ciężko było zwalczyć, na które nie był w stanie przygotować mnie żaden z moich nauczycieli. Ciążyła na mnie wielka odpowiedzialność i to ku mnie ludzie się teraz zwracali, oczekiwali tego, że będę im przewodził, że zastąpię im mego ojca i wskażę im drogę.
    Ale jak mogłem to zrobić, kiedy ja sam ją zgubiłem?
    Ciało mego ojca, obleczone w kunsztowną tunikę w barwach jego rodu, spoczywało na ogromnym stosie. Dłonie poprzedniego lorda były ułożone na jego piersi, oczy zamknięte, zaś na twarzy malował się spokój. Gdyby nie zebrany za moimi plecami tłum, zawodzenie kilku zgromadzonych i ta cała ciężka atmosfera, pomyśleć by można, że lord Willem zapadł jedynie w bardzo spokojny sen, z którego wkrótce się zbudzi. Nic nie wskazywało na to, że niedługo jego ciało pochłonie żarłoczny jęzor płomieni, który ostatecznie zniszczy jego ludzką powłokę, zostawiając nam wszystkim wyblakłe wspomnienia. Właśnie w taki sposób chciał odejść lord Willem Wane – pochłonięty przez ogień, starty na proch przez jego niepowstrzymaną siłę.
    Spełnienie tego życzenia było moim obowiązkiem. Najpoważniejszym z nich wszystkich.
    - Dae… - podeszła do mnie Vis i bez zbędnych słów, wtuliła się we mnie.
    Towarzyszący jej król, mój przyjaciel, który wkrótce miał stać się również i moim szwagrem, postąpił krok do tyłu, pozwalając nam na chwilę rozmowy.
    - Wiem, siostrzyczko, wiem… - w lewej ręce wciąż trzymałem pochodnię, ale objąłem ją niezgrabnie prawym ramieniem.
    Więcej nie byłem w stanie powiedzieć. Miałem nadzieję, że wszystkie emocje, których nie potrafiłem określić w słowie, uda mi się przekazać w tym przelotnym dotyku, że moja bliskość wleje w jej serce chociaż odrobinę ulgi i zapewni choćby częściowo pocieszenie. Jej łzy spływały swobodnie po policzkach, a później dalej, na moją tunikę, a ja nie mogłem ich otrzeć. Nam – jako najstarszym – pan ojciec poświęcił najwięcej swojego czasu i to naszą dwójkę najbardziej zabolała ta strata. Willem był za młody by zrozumieć, Corlys uważał żałobę za przejaw słabości, Falyse bardziej interesowała się zaślubinami z księciem Aenarem niż śmiercią swego ojca… Ale Vis i ja, my byliśmy najbardziej dotknięci tą przedwczesną śmiercią.
    - Już czas… - powiedziałem cicho.
    Vis uniosła głowę i spojrzała na mnie. Pociągnęła nosem, skinęła głową i otarła łzy wierzchem dłoni. Wyzwoliła się z mojego delikatnego chwytu, postępując krok w tył, równając się z monarchą. Aegon spojrzał na mnie i położył mi dłoń na ramieniu.
    - Twój ojciec był lojalnym sługą mego rodu… - odezwał się Czarny Smok – Korona tego nie zapomni.
    Przez krótką chwilę, moje myśli skupiły się na jego słowach. Ojciec zawsze wspierał ród Blackfyre, ta lojalność była jego dziedzictwem. Nie tylko do ostatnich dni wypełniał swoją powinność jako chorąży, ale również przelewał krew w imieniu swego króla, zawsze odpowiadał na jego wezwanie i wykonywał jego rozkazy, a później gotów był związać się krwią z rodem królewskim, wydając obie ze swoich córek za synów Maelysa Monstrualnego. Całe jego życie było świadectwem lojalności wobec człowieka, który wyniósł go do sprawowanej z dumą godności. Nigdy nie złamał zawartego na tej wyspie kontraktu, pozostając wiernym tej przysiędze do samego końca.
    Wierny przysiędze, to były słowa, które do niego pasowały.
    Postąpiłem krok do przodu, opuszczając dłoń i pozwalając płomieniowi pochodni nasycić się drewnem, na którym spoczywało ciało mojego pana ojca. W milczeniu obserwowałem, jak czerwony niczym krew ogień trawi pierwszego Obrońcę Stopni. W tamtym momencie, kiedy dwór króla Aegona V pożegnał lorda Willema Wane’a, prawdziwie stałem się drugim lordem Lys i panem Słonecznego Kamienia. Nie dotarło to do mnie w chwili, w której otrzymałem wiadomość o jego śmierci, nie przyjąłem tego do wiadomości, gdy przyboczni ojca zaczęli tytułować mnie lordem, ale kiedy żarłoczny płomień zaczął pochłaniać ciało lorda Willema, zaakceptowałem swoją pozycję i obowiązki, które się z nią wiązały.
    - Żegnaj, ojcze… - powiedziałem jeszcze – Niech Siedmiu ma cię w opiece.
    Nagle poczułem ukłucie niepokoju.
    Obróciłem głowę i spojrzałem na zgromadzonych za moimi plecami gości. Znakomita większość z nich wpatrywała się w stos pogrzebowy, ale czułem na sobie intensywne spojrzenie jednej kobiety, która stała na uboczu całego tego tłumu. Odziana była w długą suknię, karmazynowej barwy i prostego kroju. Jej długie, czarne włosy, spływały łagodnie na jej ramiona. Podobnie ciemne oczy wbite były we mnie. Ale jej twarz…
    Jej twarz skrywała się za lakierowaną maską.
    Przeszedł mnie dreszcz, ale nie mogłem opanować pierwszego odruchu i obróciłem się, kierując się prosto ku niej. Wręcz biła od niej tajemnicza aura, której nie potrafiłem opisać, nie znajdowałem odpowiednich słów by ją nazwać. Nie wiedziałem kim jest i co robi na wyspie, ale nie chciałem zadawać tak nieistotnych pytań, była zbyt… Fascynująca.
    - Witaj, Daemonie… - odezwała się nieznajoma, a jej głos okazał się dźwięczny i miły dla ucha – Czeka na ciebie zdrada i gniew… Ale ja mogę ci pomóc.
    Jej słowa były zagadkowe tak bardzo jak i ona sama, niewiele z nich zrozumiałem.
    - Kim jesteś? – zapytałem, nie odnosząc się do jej oświadczenia.
    Miałem wrażenie, że się uśmiechnęła, ale nie mogłem przecież tego dostrzec, skrywała to maska.
    - Jestem Nanna… - przedstawiła się – Nanna z Asshai.
    Asshai. Asshai przy Cieniu. Sam koniec świata.

    [​IMG]

    Wielu znamienitych lordów przybyło na uroczystości by oddać hołd lordowi Willemowi.​
     
    Tragves i Piterdaw lubią to.
  24. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    Na dwór lorda Daemona przybyła kobieta z Asshai.

    VISENYA IV

    Było coś w tej tajemniczej kobiecie, co niepokoiło Vis. Martwiła się o Daemona.
    On sam bagatelizował jej ostrzeżenia, biorąc je jedynie za przejaw zazdrości i obracając je w żart, pozbawiając poważnego tonu. Jego postawa strasznie irytowała Vis, ale ta była w stanie ją zrozumieć – na początku tak było. Miała Daemonowi za złe, że ostatnie dni, które mogli spędzić razem, on wolał poświęcić kobiecie przybyłej z daleka – a niewiele już czasu pozostawało do ceremonii, w której stanie się królową Siedmiu Królestw i przysięgnie przed bogami wierność mężczyźnie, do którego nic nie czuła. Daemon tymczasem zdawał się całkowicie pochłonięty osobą tajemniczej czarownicy z dalekiego Asshai… Pierwszym uczuciem, które towarzyszyło Vis, nie był wcale niepokój, ale właśnie nieśmiałe ukłucie zazdrości… Łatwiej byłoby znieść rozłąkę z ukochanym bez świadomości tego, że spędza czas z piękną i egzotyczną cudzoziemką. Frustracja byłaby mniejsza, gdyby za maską niewiasty skrywały się okropne blizny albo była bezzębną staruszką, której plecy ugięły się od lat ciężkiej pracy, włosy wypadły, skóra pokryła się zmarszczkami…
    Ale po ukłuciu zazdrości przyszedł niepokój. Uporczywy i powracający, taki, którego Vis nie mogła zignorować.
    - Przesadzasz, siostrzyczko! – powtórzył po raz kolejny Daemon, a na jego twarzy ponownie wykwitł delikatny uśmieszek wyrażający pobłażliwość.
    Siostra wbiła w niego gniewne spojrzenie. Nawet tutaj – w miejscu, w którym po raz pierwszy wyznali swoje prawdziwe uczucia – i nawet teraz, nie chciał odnieść się do jej obaw bez ich lekceważenia.
    - Jutro wracasz do stolicy… - próbował zmienić temat – Wraz z całym dworem.
    Vis postanowiła zagrać w jego grę, pozwolić mu na zmianę tematu. Kwestia, którą poruszył, również była bardzo istotna, a do tematu wiedźmy z dalekich krain będzie mogła powrócić, gdy zakończą ten temat.
    - Nie wybierasz się z nami? – zapytała, wciąż wpatrując się w niego.
    Odwrócił wzrok, spoglądając na coś za jej plecami.
    - Pomyślałem, że zostanę tutaj przez jakiś czas… - powiedział w końcu – Jest wiele spraw, którymi…
    Dotknęła jego policzka, a on zamilkł i poruszył delikatnie głową, spoglądając jej w oczy.
    - Musisz poprowadzić mnie do ołtarza… - powiedziała Vis, gładząc go po policzku.
    Ta mała pieszczota miała być dla niego pocieszeniem. Przyszła królowa zdawała sobie sprawę z tego, jak wielki ból sprawi Daemonowi wzięcie udziału w ślubnej ceremonii, w dodatku wypełniając rolę, która powinna przypaść ich panu ojcu. Jej brat – od kiedy tylko dowiedział się o planach ojca, który pragnął uczynić Vis królową – próbował znaleźć pocieszenie w tym, że będzie zarówno ślub jak i późniejsze wesele obserwował z pewnej odległości, nie biorąc w nim czynnego udziału. To lord Willem Wane pragnął by jego córka została żoną Aegona Blackfyre’a, ale to jego syn musiał zebrać plony przez niego zasiane i zmierzyć się z konsekwencjami zawartego przez poprzednika kontraktu.
    - Nie dam rady, Vis… - powiedział cicho – Być tak blisko, kiedy przysięgasz mu miłość i wierność… To będzie jak najgorsza tortura.
    Położyła drugą ze swoich dłoni na jego lewym policzku i zmusiła by na niego spojrzał.
    - Musisz wypełnić obowiązek! – powiedziała stanowczo.
    Posłał jej spojrzenie, które bardziej pasowało do spłoszonego zwierzęcia, niż rycerza, który walczył z piratami na Stopniach. Dawno go takim nie widziała – zniknęła jego pogoda ducha, opadła maska stanowczości, wydawał się całkowicie zagubiony i podobny bardziej chłopcu, którego kiedyś znała, niż mężczyźnie, na którego ten wyrósł.
    - Ojciec zawsze powtarzał, że rycerze nigdy nie uciekają… - odezwał się, zwieszając głowę – Ani przed wrogiem ani przed złożoną przysięgą.
    Vis pozwoliła mu mówić, nie przerywając. Nie mogła mu bardziej pomóc, sam musiał znaleźć odwagę.
    - Kiedyś wydawało się to oczywiste… - mówił dalej, nie patrząc na nią – Ale teraz wiem, jak bardzo jest to trudne.
    Uniósł wzrok, patrząc jej w oczy. Dotknął jednej z jej dłoni i skrzywił się lekko.
    - Nanna przepowiedziała mi moją śmierć, Vis… - powiedział w końcu – Wypełnienie tego obowiązku sprowadzi na mnie śmierć.
    Vis z trudem powstrzymała się od wyrażenia uwagi przepełnionej złośliwością, ale w porę ugryzła się w język. Nie mogła pozwolić by jej niechęć do wiedźmy skrywającej twarz za lakierowaną maską wzięła teraz górę.
    - Wane’owie zawsze byli wierni przysięgom… - powiedziała miast tego – Naprawdę wierzysz w słowa tej wiedźmy?
    Vis musiała sięgnąć po każdy z dostępnych argumentów. Gdyby przyszły szwagier króla nie pojawił się na weselu siostry i suwerena, wybuchłby skandal. Wane’owie mogli przez jeden, nieostrożny ruch, stracić wszystkie zaszczyty i – być może – uczucie, jakie łączyło Vis i Daemona mogłoby wyjść na jaw… A na to przyszła królowa nie mogła pozwolić.
    - Wyżej stawiasz jej słowo od całego rodu? – zapytała, posyłając mu gniewne spojrzenie – Ode mnie?
    Długo mierzyli się spojrzeniami, ale Vis nie mogła odwrócić wzroku, chociaż bardzo tego chciała. W końcu, Daemon westchnął ciężko.
    - Czego ode mnie oczekujesz, moja królowo? – zapytał w końcu Daemon, uciekając przed jej spojrzeniem.
    Odetchnęła. Nie chciała go za bardzo naciskać, nie chciała zbyt wiele od niego wymagać, ale zdawała sobie sprawę z tego, że musi to zrobić. W tamtym momencie, Vis powtarzała sobie, że robi to dla jego dobra.
    - Pojedź ze mną do stolicy i spełnij swój obowiązek… - powiedziała głośno i wyraźnie, podkreślając ostatnie słowa – Doradzaj swemu królowi i bądź blisko mnie.
    Skinął głową. Nieco niepewnie, z ociąganiem, ale wiedziała, że dotrzyma złożonej jej w ten sposób obietnicy.
    - Jeszcze jedno… - dodała po chwili namysłu – Odeślij tę wiedźmę.
    Vis chciała wierzyć w to, że ostatnią prośbę podyktował pragmatyzm – wiedziała przecież, że nie może pozwolić by ktoś inny wpływał na Daemona – ale prawda mało miała wspólnego z chłodną kalkulacją i decyzją podjętą w sposób racjonalny. To był bardziej impuls, któremu się poddała…
    Musiała się pozbyć rywalki.

    [​IMG]

    Król Aegon wdał się w konflikt z Myr. Lord Daemon wsparł króla.

    AEGON II

    Aegon potrzebował teraz Obrońcy Stopni.
    Cała potęga Myr ruszyła na Tyrosh i Ziemie Sporne, licząc na wyrwanie ich spod panowania dawnych towarzyszy jego pana ojca, osławionej Bandy Dziewięciu. Chociaż Czarny Smok poległ, dawne pakty wciąż obowiązywały jego syna i Aegon zdawał sobie sprawę, że będzie musiał wyruszyć na czele swoich rycerzy by walczyć w Essos. Ci, którzy walczyli za jedno z Wolnych Miast, byli w większości najemnikami i gotowi byli ruszyć do boju natychmiast, kiedy tylko myryjscy przedstawiciele sypną hojnie srebrem i złotem. Z kolei panowie Westeros potrzebowali więcej czasu – tak by zebrać podległych sobie lordów… Jak i również dotrzeć na dalekie Stopnie i jeszcze dalej, do ziem dawnego Lys i Tyrosh. Dlatego obecne spotkanie małej rady Aegon zamienił w swego rodzaju radę wojenną, by pochylić się nad założeniami nadchodzącej kampanii. Ale zanim wybierze spośród swoich chorążych tego, który w królewskim imieniu wyruszy do Essos i wysłucha narzekań starszego nad monetą dotyczących całego złota, które trzeba będzie wydać na działania wojenne, aprowizację królewskiej armii i przetransportowanie jej do Tyrosh…
    Wiedział, że musi powierzyć bardzo ważne zadanie swojemu szwagrowi. Takie, od którego zależeć może przebieg całej wojny.
    - Lord Daemon uda się na Stopnie… - król odchrząknął nim przemówił, by jego słowa zyskały uwagę wszystkich zebranych mężczyzn – Zbierze swoje siły i połączy się ze Srebrnym Językiem w okolicach Ziem Spornych.
    Namiestnik Zachodu, lord Kevan Lannister, uniósł dłoń. Aegon pozwolił mu przemówić, oszczędnie skinąwszy mu głową.
    - Skąd pewność, że możemy ufać Adarysowi? – wyraził swoje wątpliwości lord z krain Zachodu.
    Aegon w duchu zadawał sobie to samo pytanie. Wiele słyszał o królu Tyrosh, ale w większości nie były to opowieści przedstawiające go w pozytywnym świetle – dawny sojusznik jego pana ojca znany był jako człek przebiegły i charyzmatyczny, ale również kłamliwy i niezbyt godny zaufania.
    - Nie mamy takiej pewności… - odpowiedział Aegon, spoglądając w zielone oczy lorda Lannistera – Dlatego wysyłam przodem lorda Daemona.
    Lord Kevan skinął głową, jakby to ostatnie oświadczenie rozwiewało całkowicie jego wątpliwości. Aegon nie sądził by tak było, ale ostrożny pan Casterly Rock zachował swoje przemyślenia dla siebie, nie komentując królewskiej decyzji.
    - W tym czasie… - mówił dalej Aegon, obejmując spojrzeniem pozostałych zebranych – Lord Namiestnik zbierze siły królewskie.
    Lord RIckard Stark, Namiestnik Północy, sprawujący także jedno z najważniejszych stanowisk w całych Siedmiu Królestwach, skinął głową. Siły Wane’a i Adarysa miały bronić się jak najdłużej w Tyrosh i na Stopniach, dając czas lordom Westeros na zebranie swoich sił – gdy tylko armia królewska będzie gotowa, lord Stark stanie na jej czele i wyruszy by odeprzeć siły Myr.
    - Wasza Miłość… - próbował się odezwać starszy nad monetą, lord Eustace Boggs – Koszty utrzymania…
    Aegon uniósł dłoń, przerywając wywód mężczyzny i dusząc jego protest w zarodku. Wiedział, że to, co ma do powiedzenia starszy nad monetą jest istotne, ale nie było zmartwieniem króla. Czarny Smok powinien prowadzić swoich ludzi do boju, zaś sprawy skarbca i zarządzania królestwem powinny interesować przede wszystkim lorda Starka – królewskiego namiestnika. Aegon aż rwał się do bitwy, chciał wyruszyć do Essos i zmierzyć się z najemnikami, których zatrudniło Myr i jedynie sprzeciw małej rady go powstrzymał – jego królowa wciąż nie dała mu syna i lordowie obawiali się, że wojenny trud mógłby pozbawić ich władcy i pogrążyć Siedem Królestw w chaosie.
    - To wszystko! – zakończył spotkanie rady Aegon – Możecie odejść. Ty zostań, Daemonie.
    Zebrani mężczyźni powstali i rozeszli się, jedynie starszy nad statkami pozostał na swoim miejscu. Kiedy lord Eustace Boggs zamknął za sobą masywne drzwi komnaty, Aegon przemówił:
    - Wiem, że proszę o dużo… - młody król nie był do końca pewien, jak wyrazić to, co chciał powiedzieć – Ale tylko tobie mogę ufać.
    Daemon nie przerywał, słuchając swego szwagra z uwagą.
    - Adarys jest jak wąż… - mówił dalej Aegon – Stark i Boggs…
    Wymienieni przez króla lordowie otrzymali swoje stanowiska jeszcze z rąk jego matki, po śmierci Maelysa Monstrualnego. Oznaczało to, że sam Aegon nie mógł być pewny ich lojalności, nie byli jego ludźmi. Nie byli mu tak bliscy jak lord Daemon Wane, starszy brat jego królowej i człowiek, którego młody władca wprowadził do małej rady samodzielnie.
    - Zamierzam się ich pozbyć, Daemonie… - Aegon postanowił wyjawić szwagrowi swoje plany – Czas na zmiany.
    Lord Słonecznego Kamienia posłał swemu suwerenowi pytające spojrzenie.
    - Jaka w tym moja rola? – zapytał.
    Jego pytanie było zasadne. Jeszcze chwilę temu, otrzymał od swego króla bardzo wymagające zadanie, od którego wiele zależało. A jednak, to nie było wszystko i Aegon chciał by Obrońca Stopni stał się również częścią jego planu, politycznej intrygi.
    - Chcę byś został moim namiestnikiem, Dae… - młody król postanowił nie skrywać swoich intencji – Obroń Stopnie i Tyrosh, a otrzymasz stanowisko.
    Aegon był pewny, że to dobre posunięcie. Nie był już młodzieńcem, który musiał polegać na decyzjach innych. Był królem, który otrzymał koronę z rąk Wielkiego Septona, to on rządził i podejmował decyzje. Nie jego matka, nie lord Stark, nie Wielki Maester. Ale by uzyskać właściwy wpływ na Siedem Królestw, musiał powierzyć odpowiednie stanowiska ludziom, którzy byli lojalni względem niego. Musiał wybrać namiestnika, któremu mógł ufać bezgranicznie. Istniało dwóch mężczyzn, którzy mogli sprawować to stanowisko: Aenar i Daemon.
    Ten drugi był bliższy Aegonowi. Musiał się tylko zgodzić.
    A królowi się nie odmawia.

    [​IMG]

    Czy Daemon mógł odczuwać miłość względem swojej królowej… I siostry?​
     
  25. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    Matka lorda Daemona przeżyła lorda Willema zaledwie o kilka miesięcy.

    CORLYS II

    Corlys nie zamierzał ronić ani jednej łzy.
    Pamiętał nauki ser Derricka, przez całą uroczystość pogrzebową powtarzał sobie w myślach jego słowa. Prawdziwemu rycerzowi nie było wolno okazywać chociaż cienia słabości. Miłość, przywiązanie – były zbędne, sprawiały, że człowiek stawał się słaby. Stawały się dodatkową bronią w rękach jego wrogów, nierzadko tnącą ostrzej niż valyriańska stal. Corlys pozwolił zatem rozpaczać swoim siostrom, im wolno było ronić rzewne łzy i zawodzić… On miał być dla nich oparciem, stał więc – wyprostowany, panujący nad emocjami, chłodny – u boku swojego starszego brata, który nadzorował całą uroczystość. Dziedzicowi Słonecznego Kamienia, w którego żyłach płynęła krew Obrońcy Stopni, nie wypadało rozklejać się przed znamienitymi lordami, który zgromadzili się by pożegnać lady Frey. Corlys był wdzięczny Daemonowi, że ten próbował mu pokazać, co należy do obowiązków lorda, jak wyglądają sprawy związane z zarządzaniem i organizacją. Pewnego dnia, Corlys mógł stać się kasztelanem Słonecznego Kamienia, zastępując brata czy jego synów na Stopniach, gdy monarcha wezwie ich do siebie. Młodzieniec traktował te sprawy niezwykle poważnie i był wdzięczny starszemu bratu, że ten pozwalał mu uczestniczyć we wszystkich ważnych wydarzeniach, które miały miejsce na wyspie.
    A jedno z nich rozgrywało się właśnie teraz.
    - Wyborne wino… - odezwała się lady Yolanda Tully, uśmiechając się do Daemona.
    Większa część gości, którzy brali udział w uroczystościach pogrzebowych, udała się na spoczynek bądź ku portowi. Ale zwierzchniczka całego Dorzecza, służąca królowi Aegonowi jako starsza nad szeptaczami – ku zaskoczeniu Daemona – poprosiła lorda Słonecznego Kamienia by ten poczęstował ją winem i uraczył rozmową w swojej hali. Lord spełnił jej życzenie, ale – ku zaskoczeniu Corlysa – pozwolił swojemu młodszemu bratu uczestniczyć w tym spotkaniu. Tym samym, giermek ser Fossowaya stał się mimowolnym świadkiem ich rozmowy, przy okazji napełniając ich puchary winem.
    - Schlebiasz mi, pani… - odpowiedział Daemon – Jestem pewien, że pani Riverrun pija tylko najlepsze trunki… Lepsze od tego, który podałem.
    W jej oczach pojawił się wesoły błysk, ale zaraz spoważniała. Corlys poczuł na sobie jej spojrzenie.
    - Odeślij chłopca… - powiedziała lady Yolanda – Nie powinien słuchać tego, co mam ci do powiedzenia.
    Corlys chciał zaprotestować, ale nim zdążył otworzyć usta, odezwał się jego starszy brat.
    - Nie mam tajemnic przed swoim dziedzicem! – oświadczył stanowczo – Corlys z nami zostanie.
    Corlys był mu wdzięczny za okazane wsparcie. Lord Słonecznego Kamienia i lady Tully długo mierzyli się spojrzeniami, aż w końcu zwierzchniczka Dorzecza uśmiechnęła się szeroko. Był to raczej delikatny grymas, a jego sztuczna radość nie objęła jej oczu.
    - Jest tu stanowczo za cicho! – stwierdziła nagle lady Yolanda i klasnęła w dłonie – Minstrelu!
    W hali pojawił się nagle wysoki mężczyzna, odziany w tunikę w barwach rodu Tullych. Corlys pamiętał go – był on jednym z wielu ludzi, którzy przybyli w orszaku starszej nad szeptaczami – umilał on poprzedni wieczór lordowi Słonecznego Kamienia i jego gościom, grając dla nich na harfie, którą trzymał teraz w dłoniach. Jego pojawienie się było zaskakujące i młody dziedzic Słonecznego Kamienia przypuszczał, że było zaaranżowane przez zwierzchniczkę Dorzecza. Tylko… dlaczego?
    - Zaśpiewaj dla lorda Daemona, Symonie! – nakazała mu lady Yolanda łagodnym tonem.
    Mężczyzna spojrzał na brata Corlysa, pogładził swoją gęstą brodę i ukłonił się teatralnie. Nie minęła nawet chwila, a hala wypełniła się dźwiękami harfy. Corlys obserwował tę całą sytuację, nieco zdezorientowany – a po minie Daemona mógł wnioskować, że nie jest jedynym, którego cała ta scena zaskoczyła – wspólnie z lordem Słonecznego Kamienia czekał na to, jak rozwinie się sytuacja.
    - Jechał przez miejskie ulice …Ze wzgórza na wysokości! - rozpoczął bard – Po bruku, przez kręte zaułki.. Jechał do kobiecej czułości.
    Corlys nigdy wcześniej nie słyszał tej pieśni. Znał ich wiele, na dworze lorda Słonecznego Kamienia często gościli przeróżni minstrele, a i sam Dae przepadał za muzyką i często grywał czy śpiewał wszelkiego rodzaju ballady. Dziedzic Słonecznego Kamienia spojrzał na swego brata pytająco, ale ten go zignorował, wbijając spojrzenie w lady Tully. Spojrzenie, w którym pojawiła się nagła czujność i nuta niepokoju.
    - Była jego skarbem sekretnym! Jego wstydem i nadzieją ratunku… - śpiewał dalej bard, wykonując polecenie swojej pani – A twierdza i łańcuch były niczym… Wobec jej pocałunków.
    Corlys dawno by stracił zainteresowanie pieśnią i jej słowami – zbyt była podobna do tych wszystkich ballad o miłości, za którymi tak przepadały jego siostry, za mało zaś było w niej bohaterstwa i wielkich czynów – ale wsłuchiwał się w nią dokładnie, bo miał nadzieję, że pozwoli mu ona zrozumieć, dlaczego tak wielkie napięcie zapanowało między jego bratem i lady Tully.
    - Bo od złotych dłoni zawsze chłodem wionie… - w głosie minstrela przebrzmiały melancholia i smutek – A dotyk kobiety jest ciepły…
    Nagle Dae zerwał się ze swojego miejsca.
    - Dość! – warknął, podnosząc głos i wbijając gniewne spojrzenie w siedzącą naprzeciw niego kobietę – Co to ma znaczyć!?
    Lady Tully nie przejęła się wybuchem gospodarza. Osuszyła kielich, dotąd trzymany w lewej dłoni i spojrzała na brata Corlysa.
    - To było ostrzeżenie, lordzie Wane… - powiedziała tylko, odkładając pusty puchar na stół – Masz wielu wrogów w stolicy, ale ja nie jestem jednym z nich.
    Dae odetchnął, próbując się uspokoić. Corlys niewiele rozumiał, nie był w stanie wywnioskować dużo z ich stwierdzeń, nie znał odpowiedniego kontekstu. Odgrywał więc rolę niemego i biernego świadka wydarzeń.
    - Ktoś wie… - powiedział do siebie Daemon, po czym skierował pytanie do lady Yolandy – Dlaczego mnie ostrzegasz?
    Zwierzchniczka Dorzecza wzruszyła ramionami.
    - Tak jest ciekawiej! – stwierdziła tylko, a na jej twarzy pojawił się zagadkowy grymas, którego znaczenia Corlys nie był pewien.
    Po tych słowach, lady Tully skinęła na minstrela i skłoniwszy się delikatnie swemu gospodarzowi, opuściła jego halę w towarzystwie swego podwładnego. Corlys spojrzał na swego starszego brata, ale ten tylko machnął ręką, nie odzywając się ani słowem. Przekaz był jasny – nie chcę odpowiadać na twoje pytania. A Corlys miał ich wiele…
    Cokolwiek się właśnie wydarzyło… Było bardzo ważne.

    [​IMG]

    Zakazana miłość lorda Lys i królowej wkrótce stała się przedmiotem plotek całego królestwa.

    [​IMG]

    Wkrótce do Słonecznego Kamienia przybyli ludzie króla Aegona, żądając by lord Daemon udał się z nimi do stolicy i został osądzony za swoją zbrodnię.

    DAEMON V

    Wiedziałem, że po mnie przyjdą.
    Od czasu spotkania z lady Tully i otrzymania jej subtelnego ostrzeżenia, unikałem stolicy. Powróciłem na Stopnie, wymawiając się przed Aegonem zagrożeniem ze strony piratów i sprawami związanymi z zarządzaniem moimi włościami. Chociaż nie chciałem zostawiać Vis samej sobie, byłem pewien, że moja ucieczka będzie lepszym wyborem, który na swój sposób ochroni tak mnie jak i moją siostrę: w ten sposób nie mogłem aktywnie się sprzeciwiać planom tych, którzy uważali mnie za swojego wroga, nie było więc konieczności atakowania mnie i mojego rodu. Miałem nadzieję, że uznają ten akt za przejaw mojej dobrej woli. Nie wiedziałem, kto mógł uważać mnie za zagrożenie ani dlaczego lady Yolanda postanowiła mnie ostrzec przed tajemniczymi adwersarzami, miałem wrażenie, że jestem kukiełką w kuglarskiej sztuce, której podrygiwania bawią tak gawiedź jak i tego, który wprawia jej członki w ruch.
    Czy lord RIckard Stark był tym, który pociągał za sznurki?
    Namiestnik Północy był tym, który wkroczył do mojej hali. Towarzyszyło mu zaledwie kilku mężczyzn – dwóch rycerzy Gwardii Królewskiej, książę Aenar Blackfyre oraz trójka Złotych Płaszczy. To pan Winterfell był tym, który im przewodził, pozostali jedynie skryli się w jego cieniu, co jakiś czas rozglądając się uważnie. Mimo tego, że nie padły jeszcze z ich strony żadne słowa, dało się wyczuć napięcie. Złote Płaszcze obserwowały moich ludzi, którzy stali na straży, zaś rycerze Gwardii Królewskiej wystąpili przed księcia Aenara, kładąc w znaczącym geście dłonie na głowniach swoich mieczy. Przybysze zachowywali się zupełnie tak, jakbym za chwilę miał wydać rozkaz do ataku.
    - Lordzie Stark… - odezwałem się, wstając ze swojego tronu – Co cię tutaj sprowadza?
    Potężny mężczyzna spojrzał na mnie. Jego spojrzenie zdawało się przenikać mnie na wskroś, aż się pod nim wzdrygnąłem.
    - Lordzie Daemonie Wane… - Namiestnik Północy podniósł głos i popadł w oficjalny ton, zupełnie jak człowiek ogłaszający wyrok – W imieniu króla Aegona V Blackfyre’a oskarżam cię o zdradę.
    Spodziewałem się tego. Wiedziałem, że prędzej czy później przybędą do mnie ludzie króla. Zostałem przecież ostrzeżony… A jednak, jakaś mała cześć mnie łudziła się, że ten dzień nigdy nie nadejdzie, że nie będę musiał ponieść żadnych konsekwencji za ten jeden moment słabości…
    - Rozkazano mi zabrać cię do stolicy, ser… - kontynuował lord Stark, ignorując zupełnie rozgardiasz, jaki jego słowa wywołały i ludzi, który zaczęli głośno wymieniać między sobą różne uwagi – Gdzie zostaniesz osądzony.
    Rycerze nigdy nie uciekają. Kiedy przypomniałem sobie słowa ojca, moje myśli skierowały się ku niemu. Jego ukochany syn, jego wspaniały następca, kim się okazał? Chorążym, który okłamał własnego króla. Mężczyzną, który nie potrafił dochować wierności narzeczonej. Egoistą, który rozbił związek kogoś, kto uważał go za brata.
    - Nie słuchaj go, panie! – uniosłem głowę, kiedy przebrzmiały słowa Davosa – Nie pozwolimy im cię zabrać!
    Moi ludzie niemal równocześnie dobyli swoich mieczy, jakby słowa ich dowódcy były potrzebnym do tego impulsem. Przybysze byli otoczeni, a do tego niezbyt liczni, nie byli by w stanie mnie pojmać, gdyby wierni mi mężczyźni zdecydowali się stawić im czoła. Przez zaledwie krótką chwilę, dwa, może trzy uderzenia serca, chciałem wydać im prosty rozkaz. Ale zbrukanie prawa gościnności w ten sposób, otwarte wystąpienie przeciwko królowi, wywołanie kolejnej rebelii… Doprowadziłoby tylko do cierpienia, byłoby złamaniem kolejnej przysięgi – tym razem wobec moich poddanych. Jaki byłby ze mnie Obrońca Stopni gdybym pozwolił im spłynąć krwią, po to tylko by opóźnić to, co było nieuniknione?
    Wane’owie zawsze byli wierni przysięgom. Tak mówiła Vis. I ja nie zamierzałem łamać kolejnej z nich.
    - Schowaj miecz, Davosie… - odezwałem się, podkreślając słowa dodatkowym gestem ręki – Nie chcę walki w mojej hali.
    Mężczyzna bardzo długo nie słuchał mojego rozkazu, ale gdy posłałem mu pełne przygany spojrzenie, z ociąganiem schował miecz. Pozostali zbrojni uczynili podobnie, gdy zobaczyli, że ich kapitan postanowił posłuchać swego lorda. Obróciłem głowę ku lordowi Starkowi.
    - Co mnie czeka? – zapytałem.
    Znałem odpowiedź na to pytanie. Aegon wysłał lorda Starka na Stopnie by ten przywiódł mnie do stolicy, gdzie miałem zostać osądzony – powiedział mi o tym sam posłaniec. Ale miałem nadzieję, że namiestnik Północy będzie nieco bardziej rozmowny i uda mi się wywnioskować, jak sytuacja może się rozwinąć. Nie wiedziałem, kto wydał mnie królowi i czy sam Aegon uwierzył w przedstawione mu dowody. Jeśli istniał chociaż marny cień szansy, że monarcha wątpił w moją winę, mogłem wyjść z tego cało. W każdym innym przypadku, mój los był przesądzony i istniały jedynie dwie możliwości, które pozwoliłby mi zachować życie.
    - Sprawiedliwy proces, chłopcze… - odezwał się lord Stark swym głębokim basem – To znacznie więcej niż to, na co zasługujesz.
    Pogarda, która przebrzmiała w jego głosie, była dostateczną odpowiedzią. Dowody musiały być naprawdę przekonujące, tak istotne, że nawet królewscy posłańcy mieli mnie za winnego. I przecież mieli rację, dopuściłem się zdrady. W ich oczach byłem potworem – człowiekiem, który nie tylko zdradził zaufanie swojego monarchy, ale również uwiódł swą królową… I siostrę. Taki czyn stawiał mnie na równi z tymi, którzy łamali przysięgi czy mordowali krewnych.
    Uratować mnie mogły dwie rzeczy – próba walki lub przywdzianie czerni.
    I kiedy ludzie króla wyprowadzali mnie z mojej własnej hali, pomyślałem, że…
    Służba na Murze byłaby dobrą pokutą.
     
    ers i Piterdaw lubią to.

Poleć forum

  1. Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych reklam.Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej.
    Zamknij zawiadomienie