Krew Przedwiecznych- Niemcy AAR

Temat na forum 'EU II - AARy' rozpoczęty przez Elas, 9 Lipiec 2009.

Status Tematu:
Zamknięty.
  1. Elas

    Elas Genialdo


    Krew Przedwiecznych - Niemcy AAR
    Odcinek 1
    Potęga, Złoto i Chwała!


    1 styczeń 1419 roku. Magdeburg. Kościół książęcy.

    Książę Fryderyk I wraz z całym dworem królewskim byli na mszy noworocznej, która miała przynieść pogactwo i pomyślność Branderburgii w tym roku. Osobnik, który wtopił się w tłum uważał ten rytuał za co najmniej dziwny. Był przedwiecznym, jednym z siedmiu którym dano nieśmiertelność wraz z powstaniem świata, by się nim opiekowali. Z początku wszyscy byli na Pangei, lecz gdy ta ostatecznie rozdzieliła się na 7 kontynentów, każdy wybrał jeden dla siebie. On wybrał Europę, w której widział przyszłość dla władców świata. Zapewne wydaje się dziwne, że mimo, iż było ich tylko 7, rywaryzowali między sobą i walczyli o to, by podporządkować sobie innych. Dziś było ich ledwie sześciu. Ten, który władał Antarktydą został zabity, a jego kontynent zepchnięto na biegun. Osobnik rozejrzał się po ludzkich twarzach. Powstali oni z rozkazu przedwiecznego w Afryce, gdyż chciał ich wykorzystać do pokonania reszty swych konkurentów, a ostatecznie po długich walkach z 5 innymi przedwiecznymi -którzy zwali samych siebie także panami- zmusiła go do wywołania wędrówki człowieka, dzięki czemu trafił na wszystkie istniejące kontynenty, poza Antarktydą. Ba, z powodu porażki jego kontynent był najmniej zaludniony.
    Osobnik w kościele Magdeburdzgim jako pierwszy zrozumiał, że walka między panami nie ma sensu, że trzeba do tego użyć człowieka. Inni poszli za jego przykładem, lecz już wtedy zaczęły się pojawiać problemy- nawet kontrolowany przez panów człowiek nie chciał się zjednoczyć, a jedynie się dzielił. Aż w końcu powstały państwa. Zresztą, wojny między państwami także były wykorzystywanę przez Przedwiecznych. Krucjaty, rekonkwisty to było jego dzieło. W zamian odpłacono mu Mongołami, Arabami i Turkami. To miało się zmienić. Wreszcie odnalazł najczystszą ludzką krew, najbardziej związaną z Panami. Krew książąt Branderburskich. Zamierzał doprowadzić ich do zwycięstwa za wszelką cenę.


    13 styczeń 1419 roku. Magdeburg. Zamek książęcy.

    Fryderyk siedział na tronie, zadowolony z tego, że jest potężnym władcom, z którego słowem należy się liczyć w regionie. Ale mi to nie wystarczało. Z słowem jego następców nie mają się liczyć tylko lokalni władcy, ale władcy i innych imperium, ba, sami przedwieczni! Czuł, że to możliwe. Po prostu czuł to w krwi. Siedział po jego prawicy, a dziś sala tronowa była nadzwyczaj pusta. Spojrzał na Fryderyka.
    -Książę?
    -Tak? - mężczyzna uniósł lekko brwi, zaintrygowany. Przedwieczny przeważnie się nie odzywał bez powodów.
    -Mam dla Ciebie małą niespodziankę. Na prawdę nic wielkiego, ale miłego.
    -Cóż to za niespodzianka? - Fryderyk wydawał się niezwykle podniecony tymi słowami.
    -Fryderyku, jesteś wielkim władcą, i będziesz jeszcze potężniejszy. Na dodatek, masz przy boku mnie. Ale nawet ja nie mogę Cię ochronić przed zastępami wroga na polu bitwy, ale postanowiłem zadbać o twoje bezpieczeństwo. Otóż, specjalnie dla Ciebie wyszkoliłem 100 rycerzy i wyposażyłem ich w najlepszą broń. Takiego innego nigdzie nie znajdziesz. Ale, to jeszcze nie koniec. Kazałem przeszkolić wszystkich naszych żołnierzy w prowadzeniu walki ofensywnej. Z pewnością będziesz zadowolony.
    -Ależ dziękuje Ci.
    Uśmiechnąłem się lekko, co robiłem nadzwyczaj rzadko.

    18 styczeń 1419 roku. Magdeburg. Prywatnę kwatery księcia.

    Siedziałem przy stole wraz z Fryderykiem przed rozwiniętą mapą Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego.
    -Spójrz. Ziemie, które mnich zakreskował na biało to są twe włości. Większość z nich, co powienieneś leżeć, ma połączenie lądowe, tylko mała część jest wysunięta bardziej na południe. Jednak, nie jest to palącym problemem.
    -A te państwa zakreskowane na czerwono? Co z nimi planujesz zrobić? I te wszystkie cyfry?
    Pokazałem palcem na jedynkę.
    -To jest Kolonia. Jej władca musi nam złożyć hołd lenny.
    Zjechałem palcem na dwójkę.
    -To natomiast jest Palatynat. On też powinien złożyć nam hołd.
    -Władcy Saksoni i Meklemburgii także?
    -Oczywiście.
    -Ale... ale jaki to ma cel?
    -Wzmocnienie naszego państwa, Fryderyku. Wiem, że marzysz o zjednoczonych Niemcach pod twoim berłem. Ja także o tym marzę. A to pierwszy krok, by te marzenia zrealizować.
    -A te czerwone?
    -To kolejno Polska, Czechy, Francja i Burgunia, oraz... zaraz. Pieprzony skryba! Zaznaczył Danię i Węgry tą samą cyfrą!
    -Spokojnie. Co mają do tego wszystkiego te państwa? Wszystkie są za czerwoną linią, oznaczającą Święte Cesarstwo Rzymskie. Poza Czechami oczywiście.
    -Te państwa, Fryderyku, będą niezadowolone widząc, że podejmujemy kroki ku zjednoczeniu. Polsce, Czechom, Duńczykom, Burgundczykom i Francuzom wyrośnie nowa siła,z którą będą musieli się liczyć. Znowu Węgrom zagrozi to w utrzymaniu korony Cesarza.
    -Rozumiem...
    -To dobrze, że rozumiesz. Ba, jestem wręcz z Ciebie dumny. -mój głos był przesiąknięty ironią. Pieprzony bachor, zachciało mu się komentować. -To wszystko, Fryderyku. -rzekłem już spokojnie i wziąłem mapę, by wyjść z komnaty.

    [​IMG]

    28 sierpień 1419 roku. Magdeburg. Zamek książęcy.

    Jak zwykle z Fryderykiem siedziałem w jego sali tronowej. Akurat było cicho, i jedynym odgłosem był deszcz uderzający o wielkie okna. Fryderyka to nużyło, ale mnie nie. Cóż kilka dni w porównaniu do tysiącleci bezczynności? Jedynie ulotną chwilą. Po chwili zauważył wbiegającego gońca do sali.
    -Panie, panie! Książe najwspanialszy! -zaczął krzyczeć- Husyci w Czechach! Husyci w Czechach! Zbuntowali się i stworzyli własne państwo! Wojna domowa!
    Prychnąłem cicho. Spojrzałem znacząco na Fryderyka. On doskonale wiedział co ma powiedzieć, gdy widział takie spojrzenie.
    -Dziękuje za informacje. Idź odpocząć. -rzekł słodkim głosem. Odezwałem się kilka minut po tym, gdy goniec opuścił salę.
    -Fryderyku. To dobra wiadomość. Nasz znaczący wróg wykrwawi się w wojnie domowej. Zapewne Czechów wesprą Węgrzy, ale to tylko znaczy, że i oni nie wyjdą bez szwanku. Nie mogłem liczyć na nic lepszego.
    -Co zrobimy?
    -Będziemy neutralni. Poczekamy. -po tych słowach zamilkłem. I znów słyszałem tylko deszcz bijący w szyby.

    15 sierpień 1422 roku. Lasy w okolicach Berlina.

    Jechałem odziany w lśniącą zbroję płytową wraz z jednym gwardzistą króla w stronę zbuntowanych chłopów. Żądali powieszenia pewnego skutecznego poborcy podatkowego, który znacząco zwiększył książęcy dochód. W odpowiedzi tysiące wieśniaków i mieszczan postanowiło chwycić za broń i zaczęli oblegać miasto, gdzie przerażony był i poborca, i namiestnik miasta. Spojrzałem na delegacje złożoną z 5 lepiej ubranych mieszczan. Pewnie zbuntowani kupcy. Cóż te pieniądze robią z ludźmi.
    -Poddajcie się, jeżeli nie chcecie dowiedzieć się, jak to jest być stratowanym przez rycerstwo. Wtedy książę jeszcze będzie gotów wam wybaczyć.
    -Nigdy! Żądamy zwrotu pieniędzy oraz powieszenia tego oszusta, albo będziemy walczyć!
    -Nie bądź śmieszny. To trzon Branderburskiej armii. Elita elit. Przeszkoleni żołnierze do walki, a wy powinniście pracować, w mieście i na polu.
    -Pokażemy, że nie liczy się przeszkolenie, a słuszność! Bóg pokaże, że mamy rację, i da nam zwyciężyć!
    Nie mogłem się powstrzymać od śmiechu. Wiedziałem, że nie było boga, ale nie miałem zamiaru uświadamiać tych głupców. Byli jeszcze zbyt tępi, by to zrozumieć.
    -Więc waszę rodziny będą was grzebać.
    Odjechałem w swoją stronę. Dałem znak dowódcy, by rozpoczął ofensywę. Ja nie chciałem osobiście zabijać tych śmiesznych ludzi.

    6 wrzesień 1424 rok. Maizn. Pałac księcia Mainz.

    Spojrzałem na wściekłego księcia. Nie był zadowolony tym, że żądamy jego korony z powodu małżeństwa jego córki z jednym z synów Fryderyka.
    -Jesteś śmieszny! Nie oddam wam hołdu, a co dopiero korony! -wykrzyknął.
    -Nie zmuszaj nas, żebyśmy wzięli ją samą. -odparłem spokojnie.
    -Jesteś śmieszny! Jesteście słabi! Zniszczycie sami siebie!
    -Póki co tylko ty jesteś śmieszny i żałosny. -wyciągnąłem rękę w jego stronę. -Bądź mądry i daj mi tą koronę, co z taką dumą trzymasz na głowie, a unikniesz rozlewu krwi. Nadal będziesz władał, jedyne co się zmieni, to to, że mój władca będzie i twym władcom.
    -Jesteś śmieszny! Idź się pieprz! I Cesarz, i Bóg są po mojej stronie, więc już możecie sobie darować! Jak mnie przeprosisz, być móże uznam, że to nigdy się nie wydarzyło.
    Podszedłem do niego i uderzyłem go otwartą dłonią w twarz. Był zaskoczony, wręcz znieruchomiał.
    -Możesz to uznać jako wypowiedzenie wojny. -rzekłem spokojnie i najzwyklej w świecie wyszedłem. Zapewne ruchem ręki kazał strażnikom mnie puścić, bo nie sprawiali kłopotów.

    3 grudnia wojna wybuchła już oficjalnie. Branderburgia samotnie stanęła przeciwko Mainz i Kolonii.

    3 styczeń 1426 roku. Mainz. Obóz wojsk Branderburskich oblegających miasto.

    Spojrzałem na Alchymista. Miał dziwne nazwisko, ale to nie za nie przed chwilą został awansowany na generała.
    -Brawo, mały.
    Rzekłem z lekkim uśmiechem klepiąc go po ramieniu. Był młody, a został awansowany za wybitne osiągnięcia w walce oraz dzięki podstępowi skróceniu o ponad miesiąc oblężenia. Na dodatek czułem w nim resztki krwii, która miałem w sobie. Mógł daleko zajść. Mimo tak dziwnego nazwiska.
    -Dziękuje. -ukłonił się dworsko. Spodobał mi się. Widocznie skądś wiedział, że jest równie ważny co książę, skoro tak mnie traktował. Wyglądałem ledwie kilka lat na starszego od niego. Gdy mnie określano jako trzydziestopięcio latka, od wyglądał jakby dopiero zbliżał się do trzydziestki.
    -Zostaniesz tu z częścią armii, chłopcze. Dostaniesz tylu ludzi, ilu będzie potrzebnych do kontynuowania oblężenia. Zostanę tu z tobą. W tym czasie król weźmie resztę i rozbije resztki wrogiej armii. Rozumiesz?
    -Tak! -odparł głośno, jak to na generała przystało.
    Uśmiechnąłem się lekko. Dobry będzie z niego generał.

    15 wrzesień 1426 roku. Mainz. Obóz wojsk Branderburskich.

    Stanąłem przed tym śmieciem. Księciem tych ziem, którę zajeliśmy i zgrabiliśmy po dwóch latach walk i oblężeń. Uśmiechnąłem się perfidnie. Kochałem zemstę. To jest takie słodkie.
    -Poznajesz mnie, drogi książę? Ponownie zostałem wysłany za mego władcę, bo brzydzi się na Ciebie spojrzeć.
    Wyglądał żałośnie. Brudny, w zniszczonym ubraniu, pilnowany przez dwóch rycerzy.
    -Poznaje. -burknął
    -Myślałeś, że żartuję. Gdzie twój Cesarz? Gdzie twój Bóg? Gdzie?! -ostatnie słowo krzyknąłem, aż on się skurczył. - Ja ich tu nie widzę! Dałem Co dobrą radę, ale ty byłeś mądrzejszy. -Uderzyłem go mocno otwartą dłonią, tak, że aż padł na ziemię. Jako przedwieczny byłem silniejszy niż zwykły człowiek. Ba, gdybym się uparł, mógłbym zabić i ciężozbrojnego rycerza za pomocą rąk.
    -50 kup groszy praskich. I złożysz księciu Branderburgi Fryderykowi I hołd śmieciu, rozumiesz? Inaczej możesz uznawać się za trupa.
    Odwróciłem się na pięcie i wyszedłem z namiotu. Godzinę później już składał hołd Fryderykowi.

    7 luty 1428 roku. Pograniczę Biskubstwa Kleve i Księstwa Palatynatu. Przeprawa na Renie.

    W szeregach piechoty panował zamęt. Szarża wrogiego rycerstwa podczas przeprawy złamała ich szyk.
    -Do ataku! -wykrzyknąłem szarżując wraz z skrytym po "ich" stronię Renu oddziałem ciężkiego rycerstwa. Po kilku minutach kopię złamały się na wrogich rycerzach, zmniejszając ich liczebność. Jednak spóźniliśmy się. Zostaliśmy zmuszeni do walki z piechotą, w zbitej kupie. Zmuszałem konia, by szedł do przodu, raz za razem uderzając mieczem w kolejne czaszki wrogów, mimo wszystko powoli ulegaliśmy. Nie mogłem sam wygrać bitwy. Słyszałem, jak końskie kopyta roztrzaskują czaszkę jednego z martwych wojaków.
    -Piechota, odwrót! Rycerstwo, osłaniać ich! -wykrzyknąłem. Jednak było już za późno. Nasi zostali otoczeni.
    -Za mną, chłopcy, za mną, do cholery! -krzyknąłem, próbując przedostać się w tamtą stronę. Topory i włócznie robiły jednak sieczkę z moich towarzyszy broni. Łza spłynęła mi po policzku, gdy widziałem kolejnego padającego martwego rycerza. Moja gwardia... z moją krwią. Krzyknąłem przeraźliwie, zeskakując z konia. Kolejne uderzenia osłabiały tą ścianę, która oddzielała nie od piechoty. Cios za ciosem. Tryskająca z tętnic krew. Spadające głowy. Jednak i tym razem zawiodłem. Nasi zostali do końca rozbici, a ja byłem sam wśród tysięcy wrogów. Gdyby nie szarża Fryderyka na ich pozycję, zginąłbym... z rąk ludzi. To byłby wstyd. Wycofaliśmy się. Z ponad 20tysięcznej armii przeżyło ledwie 4 tysięcy. Nawet nie tylu.

    [​IMG]

    4 kwiecień. Rok 1434. Magdeburg. Obóz wojsk Branderburskich.

    Siedziałem obok króla w namiocie, który pełnił rolę jego siedziby. Konny posłaniec od księcia Lotaryngii przybył przed nasze obliczę. Zmierzyłem go wzrokiem. Dołączyli do walki w środku wojny, tylko po to, by cały ich kraj wpadł w naszą kontrolę. A teraz klęczał przed nami, błagając o pokój.
    -Co oferujesz? -zapytał Fryderyk.
    -200 kup groszy praskich.
    -Jesteś śmieszny! -parsknął książę. Nie lubiłem tego u niego. Zachowywał się jak jakiś koń, a nie książę. -Co najmniej 400.
    -Ależ... ależ! Teraz to książe jes śmieszny! Mogę oferować 250 kup groszy praskich, i ani jednej więcej!
    -Dasz nam 267 -odezwałem się w końcu. -Dokładnie wszystko, co z sobą przywiozłeś.
    Spojrzał na mnie wściekły.
    -Zgoda. -Warknął. Ja natomiast uśmiechnąłem się lekko.

    28 Grudnia 1437 roku. Na Cesarza został wybrany Albrecht V z Austrii. 15 martwych wśród najbliższego otoczenia przedwiecznego.

    19 lipiec 1438 roku. Westfalia. Obóz wojsk Branderburskich.

    Byłeś dziś więcej niż zadowolony. Siedząc tradycyjnie u boku króla patrzyłem w oczy tego szczura, który władał Kolonią. Zdążył nam uciekł, ale jego armia nie istniała. Państwo zresztą też już nie.
    -Księciu Fryderyku... -zaczął cicho.
    -Książę nie będzie z tobą rozmawiał, szczurze. -powiedziałem ostro wstając. Fryderyk mógłby zbyt łatwo dać się omamić. Ze mną mu się to nie uda. -Po co przybyłeś?
    -Chciałbym prosić o pokój...
    -Pokój? -zaśmiałem się głośno- Równie dobrze możemy wziąć całe twoje księstwo pod swe rządy!
    -Mam 25 kup groszy praskich, jako odszkodowanie dla księcia.
    -Nie bądź śmieszny. Zastanowie się, o ile mój senior, będzie i twym seniorem. -spojrzał na mnie. Wiedział, o co chodzi.
    -Zgoda... -te słowa ledwo przeszły człowiekowi przez usta.


    --------------------

    ExtraWATK
    Normalny/Normalny (i tak będę dostawał po ***** pewnie)
    Jest to 1/4 zaplanowanego odcinka, jednak wtedy byłby zbyt długi.
    Zapewne AAR nie będzie zbyt realny (ciężko o to, jak ma elementy fantastyczne ;) )
    AAR będzie do czytania, nie do oglądania.
    Jak Ci się coś nie podoba (fabuła, ilość obrazków a tekstu, mój avek) to po prostu nie czytaj.

    Edit:
    Zapomniało mi się

    Specjalne podziękowania dla:
    Gall'a2
    Twórcy - AARa Hesją Leoncoeur'a
     
  2. Elas

    Elas Genialdo

    Krew Przedwiecznych - Niemcy AAR
    Odcinek 2
    "W świecie, w którym nie ma Bogów, to my jesteśmy Bogami"

    25 wrzesień 1440 roku. Magdeburg. Pałac książęcy.

    Stałem w ciszy nad leżącym w łóżku, martwym księciem Fryderykiem. Byłem zły, że tak szybko odszedł. Jego syn... Jego syn nie miał tyle prawdziwej krwi co on. Przynajmniej zmarł we śnie, tyle miał szczęścia. Śmierć bez bólu. Przedwieczny nie mógł liczyć na tyle szczęścia. Mimo, że byłem wytrzymalszy i silniejszy od człowieka, to kiedyś byliśmy wręcz wszechpotężni. Zrzekliśmy się tej mocy, by móc oszukiwać ludzi, by nam ufali, by wybierali właśnie Przedwiecznych na doradców. Przedtem byliśmy tak potężni, że tworzyliśmy góry i oceany, jeziora i rzeki. W sześciu walczyliśmy przeciwko jednemu, a i tak ta walka obróciła ostatecznie w pył większość istnienia. Wyginęły najwspanialsze gady, jakie kiedykolwiek stąpały po ziemi. A po jakimś czasie ich miejsce zastąpił człowiek. Westchnąłem cicho. Pamiętałem też, jak długo i w jakich cierpieniach on umierał. Wzdrygnąłem się. Nie podzielę jego losu. Na pewno nie! Ale czas, by wieść o śmierci Fryderyka I poznali i ludzie.
    -Służba! -rozległ się krzyk z mych ust.

    1 październik 1440 roku. Magdeburg. Pałac książęcy.

    Siedziałem w sali tronowej ze świeżo upieczonym księciem. Fryderyk II, książę Branderburgii. Brzmi to mało imponująco, lecz... Lecz w końcu mój plan się ziścił. A wówczas, gdy nastąpi milenium -gdyż przyjęliśmy ludzki kalendarz- będę to ja mógł objąć władzę. Uśmiechnąłem się lekko. Lecz to nie czas na marzenia. To czas na działania.
    -Fryderyku. Zapewne wiedziałeś, że miałem pewne ambitne plany z twym ojcem.
    -Oczywiście, ojciec mi wszystko mówił.
    -Doskonale, Fryderyku. Wiesz kim jestem. I nie powiesz temu nikogo, bo uznają Cię za wariata. Za kilkanaście miesięcy będę zmuszony opuścić Branderburgię, ale wcześniej udam swoją śmierć. Gdy wrócę, mnie wybierzesz jako "nowego doradcę". Rozumiesz?
    -Tak... -zauważyłem, że Fryderyk się denerwuje. Przełykał nerwowo ślinę, drżała mu prawa ręka. Wiedział, że w praktyce wpadł w sidła.
    -Z pewnością będzie nam się miło współpracowało.

    25 luty 1442 roku. Saksonia. Pałac księcia Saksonii.

    Ruszyłem przed obliczem dopiero co koronowanego księcia Saksonii. Jeszcze niedawno zostali zajęci przez swego sąsiada, a teraz nie tylko powstali, ale i panowali na włościach zaborcy. Prychnąłem cicho. To MY powinniśmy tu panować.
    -Książę -uśmiechnąłem się lekko i ukłoniłem.
    -Czego? -zapytał szorstko. Z pewnością przed rewolucją nie był arystokratą. Pewnie jakiś charyzmatyczny podżegacz.
    -Przybyłem w poselstwie od księcia Branderburgii, panie. Mój pan żąda złożenia mu hołdu, albo będzie zmuszony zmusić księcia, aby to zrobił.
    -Tak? Nie bądź śmieszny!
    -Książę, rozbiliśmy w pył już trzy wspaniałe księstwa. A Saksonia? Jest ledwo po wojnie domowej, niektóre wioski wręcz nadal płoną.
    -Mamy sojusz z Hesją, głupcze. Rozbijemy was w pył!
    -W pył? -podszedłem do niego. Blisko. Bardzo blisko. -Jestem pewien, że to przede mną będziesz błagał o pokój.
    -Straż, wyprowadzić go! Działa mi na nerwy, ****y syn jeden. -i z tymi słowy splunął mi pod nogi. Idiota.
    -Traktuj te słowa, jako wypowiedzenie wojny. -odpowiedziałem zły i dałem się wyprowadzić straży.

    Siedziałem na koniu, jadąc z swym gońcem na północ, do Branderburgii. Jednak ja miałem za chwilę skręcić w prawo, odjechać w tamtą stronę, do Wenecji, a stamtąd popłynąć do miejsca gdzie styka się Europa i Azja. Do Bizancjum, najwspanialszego miasta jakie kiedykolwiek widziałem na oczy, chodź w tych czasach wolałbym pozostać tutaj. Pomóc Fryderykowi.
    -Powiedz królowi, że głupiec się nie zgodził. Niech szykuje wojska do ataku na Saksonię, a jego sojusznicy niech zaatakują Hesję. Zapamiętasz?
    Skinął mi głową.
    -Bywaj!
    Rzekłem i skręciłem na zachód, a on dalej jechał na północ. Zmusiłem konia wręcz do galopu, i tak będę go wymieniał na każdym przystanku.

    31 grudzień 1442 roku. Bizancjum. Rezydencja na obrzeżach miasta.

    Rezydencja była w Bizantyjskim stylu, zadbano tu o to, aby nie wpadła w ręce Turków. Siedzieliśmy tu w trójkę, przy okrągłym stole, pełnym najwspanialszego jedzenia. Ja byłem odziany we włoskie szaty, a u boku miałem gustowny długi miecz. Na przeciwko mnie siedział Przedwieczny Azji, Azfran, odziany w Islamskie szaty. Wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. Po prawej odziany w Afrykańskie szaty, z lwim futrem na ramionach siedział pan Afryki, Altraz.
    -Po co się tu zgromadziliśmy? -zapytałem po chwili ciszy.
    -Jak zwykle, panowie, jak zwykle w interesach. -rzekł Azjatycki gospodarz.
    -Interesach? Nie bądź śmieszny! -wybuchł Altraz, w praktyce największy poszkodowany z wszystkich. -póki nie wycofasz się z tym całym Islamem i resztą Arabów do Egiptu, nie ma mowy o interesach!
    Azfran zaśmiał się. W praktyce to on był najpotężniejszy. I czułem, że coś kombinował. Coś, co miało wzmocnić jego potęgę, i osłabić mnie albo Altraza. Tylko co?
    -Jeżeli mamy rozmawiać o interesach, musimy najpierw wiedzieć, gdzie są dokładniej czyje interesy. Gościcie teraz w mym państwie, Imperium Osmańskim. A ty, Altrazie?
    -Kongo- burknął niezadowolony.
    -A ty, Elathornie?
    -Ja? -uśmiechnąłem się lekko- Władam w słonecznej Italii, krainie pełnej wspaniałego wina.
    -Więc wszyscy wiemy, gdzie kto rządzi! -Azfran zaśmiał się. On jako jedyny z wszystkich był szczery, i wierzył innym. Ale poza tym, wymyślał także najlepsze intrygi. Azfran chyba miał jakieś podejrzenia co do mojego państwa, a co do niego... nawet mnie to nie interesuje, gdzie on włada.
    -Azfranie, prosiłbym o zaprzestanie ekspansji na Bałkach. Zajmij prawosławnych i Greków, ale potem się zatrzymaj.
    -Niby czemu miałbym to zrobić, co? Więc oddaj mi połowę Iberii, którą mi podstępnie odebrałeś rekonkwistą!
    Uśmiechnąłem się lekko. Krucjaty odciągnęły jego uwagę na tyle od Iberii, że rekonkwista udała mu się wręcz perfekcyjnie.
    -Chyba żartujesz? Masz Grenadę, możesz ją utrzymać. Ja władam na Italii, nie w Iberii. -uśmiechnąłem się lekko. Zasady spisane przy tym, jak zaczęliśmy władać państwami, brzmiały jasno- po objęciu władzy, trzeba władać co najmniej 200 lat. Nie opłacałoby mu się to. Prychnął cicho niezadowolony.
    -A co z Afryką, co?! -odezwał się Altraz. -Wycofaj się z tym swoim Islamem i śmierdzącymi Arabami do wybrzeża Morza Śródziemnego i Egiptu, wara od reszty, psi synu!
    -Altrazie, spokojnie. Nie rozumiem, o co Ci chodzi.
    -Doskonale wiesz! Te ziemie powinny być pod MOJĄ opieką, a ty mi najzwyczajniej p**********łeś część Afryki, a teraz wpierdalasz się do Europy!- Altraz krzyczał. Zawsze był wybuchowy, przeklinał też strasznie. Ja byłem najspokojniejszy z wszystkich.
    -Spokojnie, Altrazie. -rzekłem zupełnie opanowany. -Omówmy to jak na nas przystało, nie jak ludzie, dobrze? -Uśmiechnąłem się lekko. Udało mi się uspokoić atmosferę, i reszta spotkania przebiegła na podstawie wyznaczania stref wpływów Europejskich, Azjatyckich i Afrykańskich. A w praktyce Katolickich, Islamskich i Pogańskich.

    14 maj 1443 roku. Saksonia.

    Książę tym razem jechał osobno od reszty, razem ze mną. Ludzie wierzyli, że jestem nowym doradcą, a tamten już dawno leży pod ziemią i że żrą go robaki.
    -Coś się działo w czasie mej nieobecności? -zapytałem spokojnie, obojętnie.
    -Kilka zwycięstw, kilka klęsk. Życie. W Berlinie i okolicach żądano autonomii, musiałem ich zgnieść. Nadanie niektórych przywilejów szlachcicom pozwoliło mi wzmocnić centralizacje. Idioci, nie wiedzieli co robią. Potem skrytykował mnie kler i dołączył do tego Berlińskiego bunty razem ze swymi "owieczkami". Zgniotłem oba na raz.
    -Świetnie, na prawdę świetnie. -może i nie było w nim wiele krwi Przedwiecznych, ale i tak był zdolnym władcą. Eh... gdyby nie ta nieszczęsna krew, mógłbym spełnić pierwszą część przepowiedni.
    -Jak sprawy z Hesją?
    -Nasi sojusznicy z nimi nieudolnie walczą. Chyba stracili wolę walki po tym, jak zmusiłeś ich do hołdu lennego.
    -Rozumiem. -odetchnąłem głęboko świeżym powietrzem. Cieszyłem się, że już jest po tym spotkanie. Ale coś czułem, że Azfran i tak uderzy na Bałkany, a potem bezpośrednio we mnie.
    -Jak się sprawuje odziedziczona po ojcu gwardia?
    -Na prawdę świetnie. Dwukrotnie uratowali mi życie.
    -Cieszę się. Po to ich stworzyłem, chłopcze.

    10 czerwiec 1445 roku. Magdeburg. Rynek.

    Odpoczywałem trochę od wojny, wędrując po rynku. Przy jednym z straganów kupiłem ładne, dorodne jabłko. Jedząc je, zauważyłem wchodzącego na mównicę mężczyznę odzianego w bogate szaty. Co on do cholery wyprawiał? Zbliżyłem się, powoli jedząc ten wspaniały owoc.
    -Ludzie! Ludzie! Nie dajcie się oszukiwać! To książę kontroluje sądownictwo! Sąd powinien być WOLNY! Wolny od monarchów! Wolny od szlachty! Całkowicie wolny! Dziś, co z tego, że ktoś jest niewinny? Przeszkadza monarsze- kara śmierci! A jak ktoś jest winny, ale jest cenny dla monarchy- uniewinnienie! Taka jest prawda, ludzie!
    Non stop to krzyczał, aż w końcu dwójka strażników ruszyła w jego stronę. Stałem tuż przed mównicą.
    -Stop! Zostawcie go! W imieniu księcia Branderburskiego Fryderyka II nakazuje wam go zostawić! -krzyknąłem, a potem gestem kazałem mu iść za mną. W rezydencji omówiłem z nim kilka spraw, nie pozwoliłem mu na wprowadzeniu w pełni swego planu- jedynie kilka reform. Kilka naprawdę przydatnych reform.

    11 listopad 1447 roku. Saksonia. Zajęty przez Branderburskie wojska pałac księcia Saksońskiego.

    Siedziałem na tronie, gdy król reorganizował wojska. Z lochów przywlekli mi tego idiotę, który tak niedawno odrzucił możliwość wasalizacji. Teraz jego kraj był jeszcze bardziej zniszczony, a on i tak będzie zmuszony złożyć hołd lenny. Rzucili go na ziemię, brudnego, w obszarpanych, więziennych szmatach. Gorzej niż przestępca. Uśmiechnąłem się lekko, wstając i idąc w jego stronę. Stanąłem tuż nad nim i kopnąłem go w brzuch. Przeklną głośno i zwinął się w kłębek.
    -Wstawaj. -warknąłem. Miałem dziś zły humor, i postanowiłem odreagować nad nim. Chwyciłem go za ramię i zmusiłem do tego, aby wstał.
    -Pamiętasz mnie? Na prawdę nieładnie mnie wtedy traktowałeś. -uderzyłem go z pięści w brzuch, zgiął się.
    -Na pewno mnie pamiętasz. -popchnąłem go lekko, a mimo to wywrócił się na podłogę.
    -Jeżeli chcesz żyć, złożysz hołd lenny księciu Branderburskiemu Fryderykowi II. I dasz nam 125 kup groszy praskich jako odszkodowanie.
    Splunąłem mu w twarz. Zemsta jest słodka.

    27 styczeń 1449 roku. Mainz. Rezydencja księcia Mainz.

    Książę Fryderyk II siedział na tronie księcia Mainz. Natomiast sam władca tych ziem siedział po prawicy, a ja zmuszony byłem usiąść po jego lewicy. Cóż za wstyd. Przed nasze oblicza przysłano posłańca Heskiego.
    -Jesteśmy gotowi oddać Darmstadt. Za pokój.
    Zaśmiałem się, Fryderyk zresztą też. Przekazałem mu, jaki musi wynegocjować pokój, jeszcze przed naradą.
    -Oddasz nam i te tereny, i co najmniej 200 kup groszy praskich.
    -Ile?! -wykrzyknął posłaniec, zszokowany. -Toż to fortuna!
    -To i tak za mało na odszkodowania wojenne, do odbudowania tych wszystkich szkód. -Fryderyk mówił spokojnie.
    -Ale, jako, że jestem łaskawym władcą, wystarczy mi 150 kup groszy praskich. Czy taka oferta wam odpowiada?
    -Niech będzie, książę. -ukłonił się. A ja lekko uśmiechnąłem. Wynegocjował 50 kup groszy praskich więcej, niż myślałem.

    25 styczeń 1451 roku. Magdeburg. Rezydencja książęca.

    -Przenieś stolicę do Berlina, aktualnie najbogatszego i największego miasta w całej Branderburgii. -rzekłem, gdy sala tronowa na chwile opustoszała i mogłem swobodnie porozmawiać z Fryderykiem.
    -Przecież to nie ma sensu...
    -Właśnie, że ma. Nie dość, że wtedy Berlin będzie rozwijał się jeszcze szybciej, to będzie jeszcze bardziej bogaty.
    -Toż to bezsens, tylko dlatego?
    -Berlin jest położony idealnie do władania Branderburgią, a potem i całymi Niemcami. Odpowiednie dekrety wzmocnią twoją władzę, Fryderyku.
    Widać było, że Fryderyk się zastanawia.
    -Zgoda. -rzekł po dłuższej chwili namysłu.

    22 luty 1453 roku. Berlin. Rezydencja książęca.

    Czekaliśmy na Krzyżackich posłów, którzy zaproponowali nam ostatnio sprzedaż Nowej Marchii. Ostatecznie przybył tylko jeden rycerz Zakonu Szpitalnego Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Śmieszni fanatycy, i tyle. Jakby nie wiedzieli, że katolicyzm jest tylko i wyłącznie moim tworem. Gdy w 661 mi udało się rozbić Islam, który nadal jest potężny, w zemście Azfran w 1054 doprowadził do Wielkiej Schizmy Wschodniej. Wojna między Przedwiecznymi, która najmocniej uderza w zwykłych ludzi.
    -Książę. -zakonnik się ukłonił.
    -Miło Cię widzieć. Z jaką przychodzisz ofertą?
    -Zakon oferuje sprzedać Nową Marchię za skromną cenę 100 kup groszy praskich.
    -Oboje wiemy, że Zakon potrzebuje sporych funduszy na wojnę z Polską. I także to, że dla Branderburgii ta cena jest śmieszna. 50 i ani jednej kupy więcej.
    -Zakon potrzebuję co najmniej 80...
    -Więc Zakon dostanie 80.
    Fryderyk uciął tymi słowy negocjację. Cena do przyjęcia, chodź wcześniej zostaliśmy zmuszeni do wzięcia pożyczki.

    12 wrzesień 1464 roku. Berlin. Rezydencja książęca.

    Branderburgia rosła w siłę, z czego byłem więcej niż zadowolony. Prawdopodobnie zauważono już, że właśnie tutaj władam. Ba, wręcz na pewno - kto inny doprowadziłby tak szybko kraj do rozkwitu? Tylko Przedwieczny. Nikt inny nie był na tyle potężny, by zrobić coś takiego. Wędrowałem po korytarzach w wyśmienitym nastroju, jedząc przy okazji soczystą gruszkę. Co prawda, nie musimy ani jeść, ani pić, czy spać, ale jak najbardziej możemy. Tego dnia książę Pomorski złożył nam hołd lenny, z czego byłem więcej niż zadowolony. Mimo, że Turcy parli w Bałkany, zbliżając się do bogatych Włoch, ja powoli, lecz regularnie rosłem w siłę. Niedługo państwo będzie gotowe do tego, co muszę zrobić. Czym jest kwestia setek lat, gdy czekało się ich tysiące? Wręcz ulotną chwilą. Tylko czekać na potęgę państwa i odpowiedniego władcę.

    5 styczeń 1446 roku. Berlin. Ulicę Berlina.

    Dotarła do nas jakaś cholerna plaga. Epidemia... Idąc uliczką, odporny na zarazy patrzyłem na tych umierających ludzi. Do dziś nie wiem, który z Przedwiecznych stworzył choroby. Osobiście stawiam na władcę najmniej zaludnionego kontynentu- Australii. Przechodząc obok jednego z chorych ze sporą dawką obrzydzenia zepchnąłem go do rynsztoku. Nie wiem, kto stworzył choroby, ale z pewnością mógł je zrobić ładniejsze.

    24 grudzień 1466 roku. Berlin. Rezydencja książęca.

    Spojrzałem na stojących przed tronem Fryderyka husytów. Obawiałem się, że ulegnie ich propozycji. Że wprowadzi nas w wojnę, której z pewnością nie wygramy.
    -Jaka jest wasza ostateczna propozycja? -zapytał w końcu.
    -Tron Czeski, książę. Wszelkie prawa do niego. Będzie trzeba go tylko wywalczyć, książę. -było ich tam dwóch. Spojrzałem znacząco na Fryderyka, ale ten mnie wręcz nie zauważał.
    -Wywalczyć? -Fryderyk prychnął cicho- Mówisz o z góry przegranej wojnie z Polską, Czechami, Węgrami, Austriakami i Bawarczykami? Nie bądźcie śmieszni.
    -Ale książę! -zaczął drugi z husytów- To propozycja nie do odrzucenia!
    -Czyżby? -Fryderyk uniósł nieco brwi- Patrzcie i uczcie się! Odrzucam waszą propozycję! Żegnam!
    Uśmiechnąłem się lekko. Spisał się na medal.

    1 marzec 1471. Berlin. Rezydencja książęca.

    Wojna z jednym z niemieckich księstw już się kończyła. Wolałem jednak zostać z Fryderykiem, którego, nie dość, że stan zdrowia się pogarszał, to na dodatek był już zbyt stary na wojnę. Ale nie było najmniejszych problemów, najzwyklej w świecie wygrywaliśmy. Szedłem tuż przy Fryderyku, podtrzymując go własnym ramieniu.
    -Fryderyku?
    -Tak?
    -Twój syn. Albrert. Myślisz, że będzie dobrym władcą?
    -Czemu miałby nie być? -zapytał się mnie podejrzliwie.
    -Nie oszukujmy się. Nie jest tak zdolny jak ty, czy twój ojciec.
    -Sądzisz, że się nie nadaje?!
    -Spokojnie, nie denerwuj się... Oczywiście, że się nadaje.
    -Kła... -spojrzałem na niego. Zaczął się krztusić.
    -Służba! Służba, szybko! -wykrzyknąłem. Ale Fryderyk umierał w mych ramionach. W końcu jego dusza raz na zawsze opuściła ciało. Fryderyk II był już


    historią.


    ---------------------------------------
    Podziękowania dla:
    Margo - za korektę

    Ostatecznie postanowiłem zwiększyć nacisk na fabułę (której zarys już mam) a zmniejszyć na opisywanie gry.
    Życzę miłej lektury

    Sry za opóźnienie 2 dniowe spowodowane brakiem dostępu do internetu ;)

    Edit:
    Komenty, komenty ;3
     
  3. Elas

    Elas Genialdo

    Krew Przedwiecznych - Niemcy AAR
    Odcinek 3
    "Honorem wojen się nie wygrywa."

    1 marzec 1471 roku. Berlin. Rezydencja książęca.

    Koronacja zakończyła się przed chwilą. Albert III Achilles wstąpił właśnie na tron. Dla moich planów był beznadziejny. Krew, którą oddałem, próbując uszlachetnić ten ród, najzwyklej w świecie gdzieś... zniknęła. Inaczej tego nazwać nie mogę. Nie było w nim ani kropli starożytnej krwi. Był tak zwyczajny dla mnie, jak przeciętny żebrak z rynsztoku. Z tego powodu nie miał szans zdobyć mego szacunku, choćby i sam rozbił armię wszystkich królestw. Był zwyczajnym człowiekiem. Nie potrzebowałem w mych planach zwyczajnego człowieka. Mój plan musiał ruszyć pełną parą, jeśli chciałem mieć szansę na jego zrealizowanie. Jeżeli nie chciałem, aby wyprzedzili mnie inni Przedwieczni. W końcu wszyscy na rozkaz księcia opuścili komnaty. Nawet straż. Zostałem tylko ja. Z końca tego długiego, zdobionego pomieszczenia ruszyłem w kierunku tronu. W końcu zbliżyłem się do niego na odległość metra. Na tyle daleko by czuł się bezpiecznie, i na tyle blisko, by nie trzeba było krzyczeć.
    -Wiesz kim jestem?
    -Wiem doskonale. Jesteś Elathorn, Przedwieczny. -uśmiechnął się krzywo- jeżeli myślisz, że owiniesz mnie wokół paluszka, tak jak moich poprzedników, to z pewnością się mylisz.
    -Uważaj na słowa, smarkaczu. -syknąłem. Nie dość, że bez pradawnej krwi, to jeszcze arogancki. A w jego oczach widać było pychę.
    -Tak? Zanim zdołasz cokolwiek zrobić, zawołam straż. Zanim zdążysz mnie zabić, już do Ciebie podbiegną. Umiem walczyć. A z dziesięcioma to nawet ty sobie nie poradzisz. Zaakceptuj to. To koniec twej władzy.
    Spojrzałem na niego wściekły. Wręcz w sekundę znalazłem się tuż przy nim i chwyciłem go za gardło. Dla niego wyglądało to jak teleportacja, jak smuga światła. Dla mnie nie było to nic trudnego. Wzmocniłem chwyt, aż zaczął się krztusić.
    -Krzycz do woli, jeżeli nie miłe Ci życie. Jeżeli chcesz szczęśliwie władać, bez nieszczęśliwych wypadków... to lepiej rób to co twoi poprzednicy.
    Uniosłem go, by po chwili rzucić w tron. Patrzył na mnie przestraszony.
    -Zz...zgoda. -wyjąkał w końcu. Odwróciłem się na pięcie i opuściłem komnatę.

    5 marzec 1471 roku. Berlin. Rezydencja książęca.

    Przypatrywałem się wizerunkowi Alberta na płótnie. Był tak pyszny, że kazał namalować swój własny obraz! Kpina! Zamiast, tak jak mu kazałem, zająć się przygotowaniami do wojny, to on najzwyklej w świecie pozował do obrazu! Toż to obraza! Spojrzałem na niego wściekły a potem na obraz. Ledwie zaczął rządzić, już mu obrazy w tym pustym łbie.

    [​IMG]

    17 wrzesień 1472 roku. Berlin. Uliczki Berlina.

    Wędrowałem leniwie po pustych o tak wczesnej porze ulicach Berlina. A dokładniej wąskich, małych i przeważnie pustych uliczkach, gdzie mało kto się zapuszczał. A już całkiem o czwartej rano. Jednak to był mój codzienny rytuał. Uśmiechnąłem się lekko, jedząc jabłko. Wojna już się zaczęła, nasze wojska niedługo wyruszą na Hanower, potem Meklemburgię, Bremę, by zatrzymać się dopiero w Danii. Szwecja, także będąca w tym sojuszu była jednak za naszym zasięgiem. Zastanawiałem się nad prawdopodobnym przebiegiem wojny, gdy poczułem świst a następnie metal, rozcinający moją skórę na plecach. Amator, nie pchnął, tylko zamachnął się z góry. A może chciał uderzyć w kręgosłup? Być może, ale i tak było dla niego źle. Obróciłem się gwałtownie i rzuciłem mu jabłkiem w twarz, co mi dało chwilę czasu. Mężczyzna z długim mieczem ubrany niczym inni mieszczanie miał na twarzy rozkwaszone jabłko. Od mocy uderzenia aż się zachwiał. Rana zaczęła cholernie piec. Nie powinna... Przysłał więc go któryś z Przedwiecznych! Użył Eteru! Proszku, który działał tylko na nas. Cholernie mocno. Nie miałem dużo czasu. Doskoczyłem do niego i uderzyłem go w brzuch. Jakie było moje zdziwienie, gdy poczułem kolczugę. Traciłem siły zbyt szybko... Całą swą moc. Szybki prosty w nos a potem złapałem go za nadgarstek, drugą ręką natomiast tuż poniżej łokcia. Wykręciłem mu rękę, puścił miecz. Odepchnąłem broń nogą, przesunąłem lewą rękę wyżej, nad łokieć i popchnąłem go na ścianę jednego z budynków, by po chwili złamać mu rękę. Krzyczał. Spojrzałem na ranę - złamanie otwarte kilka centymetrów nad dłonią. Cholernie głośno krzyczał, a ja słabłem. Rzuciłem go na kolana i wprawnym ruchem złamałem kark. Potem wręcz biegiem ruszyłem w kierunku rezydencji.

    [​IMG]

    15 marzec 1473 roku. Berlin. Rezydencja książęca.

    Usiadłem na łóżku. Pierwszy raz od zamachu. Z tego, co mi mówiono, znaleziono mnie na rynku, nieprzytomnego. Zaniesiono mnie do mych komnat, karmiono, myto. A ja nadal nie odzyskiwałem przytomności, a i rana na plecach się nie goiła. Ba, wyglądała, jakby pokrywała ją błękitna poświata. Przytomność odzyskałem dopiero w listopadzie, bardzo słaby. Rana dopiero wtedy zaczęła się powoli goić. Dlatego walki Przedwiecznych są do jednego ciosu. Po tym ciosie przeważnie Eter dostaje się do organizmu, wręcz doszczętnie go niszcząc. Miałem szczęście, że to tylko draśnięcie, że nie dostała się jego duża ilość. Jakiś miesiąc temu ta pieprzona rana się zagoiła, ale dopiero teraz poczułem się na siłach, by wstać.
    -W końcu muszę to zrobić. -mruknąłem do siebie i wstałem. Syknąłem by szybko oprzeć się o ścianę. Rana nadal dawała o sobie znać, mimo, że zagojona, nadal zadawała wielki ból. Zacisnąłem zęby i ubrałem się. Trzeba dopilnować, by ten smarkacz czegoś nie zepsuł.

    19 październik 1474 roku. Magdeburg. Obóz wojsk Branderburskich.

    Siedziałem po prawicy tego śmiesznego "księcia". Czas się kończył, a Meklemburgia nadal nie chciała się ugiąć. Miała oddać Wismar, zapłacić 225 tysięcy kup groszy praskich oraz złożyć Albertowi hołd. Dwa razy wyśmiali tą propozycje. W końcu przybiegł goniec, krzycząc
    -Panie, panie, udało się! Udało się, książę!
    -Wspaniale! -odparł radośnie Albert. Dał znak posłowi ręką, żeby wyszedł.
    -Jak to zrobiłeś? -spytałem się nieufnie, patrząc mu w oczy.
    -Zrezygnowałem z hołdu lennego. Potrzebujemy i tych pieniędzy, i tych ziem.
    -Głupcze! -warknąłem.
    -Spokojnie, spokojnie. To było konieczne. Niestety.
    Odpuściłem. Był zbyt głupi, by to zrozumieć.

    30 maj 1480 roku. Hanower. Trakt.

    Jechałem na czele tej małej, zbliżającej się do celu karawany. Eskortowałem, razem z dziesięcioma innymi strażnikami ledwie karetę i jednego, jucznego muła. Złota zastawa była zapakowana, niczym zwykłe pożywienie, i dokładnie tak miało być. W karecie, poza woźnicą jechała jedynie dwójka dyplomatów, do Hanowerskiego księcia. Ten skromny dar miał poprawić nadszarpnięte po wojnie stosunki między Brandenburgią a Hanowerem. Ja miałem jedynie pomóc dyplomatom. Ale nawet o tym nie myślałem. Myślałem jedynie o zemście.

    18 grudzień 1482 roku.

    Mimo zimna, wcale nie marzłem, stojąc na wysokim wzgórzu, z którego rozciągał się wspaniały widok na lasy i łąki. Zmrużyłem nieznacznie oczy, przypatrując się drzewom, na których leżała warstwa zimowego puchu. Odczekałem jeszcze dwie minuty, by w końcu powoli zejść z wzgórza, uważając na wszechobecny lód. Na ramionach czułem ciepło płaszcza z wilczej skóry, a u boku ciężar długiego miecza. Zostawiając ślady w śnieżnej pokrywie dotarłem wreszcie do pierwszych pni drzew. Musnąłem ręką jeden z pni, zamykając oczy. Gdy uniosłem powieki, ruszyłem dalej, zmierzając do zamarzniętej, małej rzeczki jakieś dziesięć minut drogi stąd. Było cicho, lecz ja lubiłem ciszę. W końcu dotarłem do celu i oparłem się o jeden z pni, odliczając w myślach od sześćdziesięciu do zera. Przy dwunastu z lasu wyłonił się mężczyzna otulony płaszczem od nóg do szyi. Na głowie miał puchową czapkę, twarz zasłaniał mu szalik, a mimo to marzł z zimna.
    -Nie mam zamiaru prowadzić żadnej gry wstępnej. Przejdźmy od razu do interesów. –rzekłem, nie patrząc na niego, tylko na wydobywające się z mych ust obłoczki pary. Z nieba zaczęły spadać kolejne płatki śniegu. Obaj byliśmy po innych stronach zamarzniętej rzeczki. Spojrzałem na niego, a on skinął głową.
    -Więc –kontynuowałem- zrobisz dla mnie to, co mi obiecałeś. Pamiętaj tylko o jednej, ważnej rzeczy. On nie może zginąć. Masz go wyeliminować jedynie na pewien czas. Rozumiesz?
    Mężczyzna ponownie skinął głową. Sięgnąłem ręką pod płaszcz, chwyciłem małą, szczelnie zawiązaną sakiewkę i rzuciłem w stronę mężczyzny.
    -Masz tylko jedną porcję. Nie zawiedź mnie.
    Odwróciłem się i ruszyłem w stronę, z której przybyłem. Byle się udało.

    [​IMG]

    20 wrzesień 1483 roku. Berlin. Rezydencja książęca.

    Spojrzałem na to książątko. Po jego wybryku inaczej nazwać go nie mogłem.
    -Że co zrobiłeś?! –krzyknąłem, już na prawdę zdenerwowany.
    -Wypowiedziałem wojnę Zakonowi Krzyżackiemu. Gdańsk jest nie tylko bogaty, ale zjeżdżają się tam kupcy z całej Europy Wschodniej. Gdańsk MUSI być nasz.
    -I nawet się ze mną nie skontaktowałeś?!
    -Muszę być samodzielny, jeżeli chcę, aby mnie zapamiętano. Zajmiemy Gdańsk.
    -To głupota! A ty jesteś skończonym idiotą!
    -Skończyłem. Dziękuje, że mnie wysłuchałeś. –zamknął drzwi do mojego pokoju i odszedł. Tak nie może być... musze się pozbyć tego idioty.

    AAR oczyszczony i zamknięty. Auf Wiedersehen, Deutschland!
    Maciej
     
Status Tematu:
Zamknięty.

Poleć forum

  1. Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych reklam.Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej.
    Zamknij zawiadomienie