Lietuvos Didžioji Kunigaikštyste

Temat na forum 'EU II - AARy' rozpoczęty przez Problem., 16 Grudzień 2006.

Status Tematu:
Zamknięty.
  1. Problem.

    Problem. Aktywny User

    Witam wszystkich użytkowników forum. Po dość długiej nieobecności (ponad pół roku) na forum i do pisania AAR’ów (tym razem z EU II - powrót do korzeni). Proszę o konstruktywną krytykę i szczere komentarze ;)

    Jak zwykle wybór odpowiedniego państwa był ciężki - o wszystkich co bogatszych w możliwości rozwoju państwach AAR’y były już napisane, wszystkie możliwości rozwoju poznane. Toteż może mój wybór niejednego starego gracza zdziwi - zabrałem się za grę Litwą... Państwo jakże słabe i niedoceniane (może i słusznie). Mam nadzieję, że mój AAR nie skończy się na Unii Lubelskiej, czy też jakimś przymusowym wcieleniem do innego państwa ;)
    _________________________________________________________________________________

    Quendi Poland Mod (nie pamiętam jaka wersja - sprzed pół roku)
    Poziom trudności: normalny
    Agresywność: tchórz (bardziej historyczne granice)
    Autosave: co roku
    Cele: Zachować Unię z Polską, nie dać się przez nią anektować, podbić Rosję, grać realnie ;)


    [​IMG]



    PROLOG



    Było to roku pańskiego 1419, kiedy to na tronie Wielkiego Księstwa Litewskiego zasiadał Książe Vytautas, po polsku Witold, a po rusku Birayr. Dziwne to był czasy, w których co mądrzejsi mogli zauważyć rozmaite znaki mówiące o nieuchronnych zmianach. Siedemnastego to roku panowania Władcy dopadła go diabelska choroba, toteż naród wnosił modły do Najświętszej Panny o wstawiennictwo... Książę zmienił się wielce, ale wyzdrowiał i nadal mógł rozporządzać swymi włościami.
    A niemałe to był tereny: wszystkie ziemie wileńskie, Wołyń i Podole, pogańska Ruś Biała, południowe stepy, Dzikimi Polami zwane, ziemie naddnieprzańskie, ruski Smoleńsk i Kursk, południe aż do Dniestru.


    [​IMG]
    Wielkie Ksiestwo Litewskie z 1418 roku.


    Na początku 1418 roku tak to wszystko wyglądało, a że sojusz i unia z Koroną była, Litwa państwem silniejszym i potężniejszym zaczęła się stawać. Książe Witold zamiary miał wielkie, a że potrafił je mierzyć na siły, dobre czasy zaczęły nastawać dla Litwinów.
    Książe po swej dziwnej chorobie zaczął reformować kraj. Zwołał tedy najbogatszych szlachciców, co się magnatami zwali, na zebranie wielkie, co się miało odbyć na smoleńskich polach. Nie wiedząc nic o zamiarach Władcy i nie będąc nigdy na podobnym temu zebraniach, tłumnie przybyli na wezwanie księcia.
    A wszystko to obmyślone było na wiosnę roku 1418, Witold przyjechawszy do Smoleńska spotkał się z dziesięcioma przedstawicielami największych rodów na Litwie i swymi zaufanymi generałami, pośród których szacunkiem szczególnym darzył pana Wolimuntovicha, który rządy sprawował za czasu choroby króla, i rozbił najazd wojsk mołdawskich.
    Tak to spotkanie wyglądało, obradowali długo, aż w końcu Książe zebrał wszystkich na placu i ogłosił to, co następuje:
    "Ja, Wielki Książe Litewski, Władca Połocka i Rusi, zwierzchnik Ukrainy, senior Podola i Dzikich Pół, poddany jaśnie króla Jagiełły, w służbie Krzyża Świętego, Trójcy Świętej, Maryji Niepokalanej, nakazuję, aby każdy, który posiada ziemi conajmniej dwadzieścia pięć łanów wystawił w służbie Litwy, za czasu wojny, należną ilość jazdy, która określona będzie dla każdego możnego. Każdy posiadający ziemię zobowiązany będzie do przekazania dwudziestej części pieniędzy na rzecz państwa. Najwyższym zwierzchnikiem w sprawach sądowych będzie Książę Litewski, i jemu należy zgłaszać wszystkie sprawy zbrodnią nazywane. Na dzień i chwilę obecną postanowienia te obowiązują i przestrzeganie ich koniecznością jest. Każdy go nie będzie przestrzegał tegoż prawa oskarżony będzie i nałożona zostanie na niego kara stosowna do przewinienia". *


    [​IMG]
    Wielki Książe Litewski Witold



    Nie koniec to był zmian, które zachodziły na terenie Litwy. Szlachta musiała do końca roku 1418 wystawić określoną ilość wojsk, toteż niezadowolenie było większe. Książe zaradził temu przeznaczając większe sumy pieniędzy na utrzymanie stabilności. Reformy pomogły państwu, a i zdyscyplinowały możnych, którzy to teraz obaczyli, że Książe jeszcze władzę ma.
    Ustawy wywołały nie tylko poruszenie na Litwie, ale także wśród państwo ościennych, w tym także w Koronie. Jasny Król Jagiełło ostrzegał Księcia Witolda i groził pogorszeniem stosunków, jeśli nadal będą poczynane podobne reformy.
    Witold zauważywszy, że może zwiększyć są niezależność poczynił kolejne kroki, władzę książęcą mające odbudować. Jako, że szlachta płacić należnej daniny państwu nie chciała, postanowiono powołać nowy urząd, który w każdej prowincji znajdowałby się i należne pieniądze zbierać miałby. Nazywać miał się on poborcą podatkowym. Generał Wolimuntovich, który najwyżej po Witoldzie postawiony był w państwie, sprzeciwił się temu, mówiąc, że Jagiełło rozeźli się takim uczynkiem. Postanowiono zmiany przeprowadzić stopniowo i dla nieprzyjaciół niezauważenie. Wprowadzono je w bogatszej, północnej części kraju i zaraz przyniosły korzyści.


    [​IMG]
    Obszary, na których wprowadzono urząd poborcy podatkowego.


    W styczniu roku pańskiego 1419 podliczone zostały wszystkie przychody i siły wojskowe Wielkiego Księstwa. Witold wielce zadowolony był z informacji o tym, że może liczyć na dziesięć tysięcy jazdy i sześć tysięcy piechoty zaciężnej w razie wojny. A ta, jakby śmierć nieuchronna, zbliżała się dużymi krokami. Zakon Krzyżacki Marii Panny zażądał zwrotu całej ziemi toruńskiej, na co Korona się nie zgodziła. Władca Jagiełło wysłał posła do Księcia Witolda, w którym to sytuacja z Zakonem w całości opisana była.
    W Wielkim Księstwie Litewskim wielkie poruszenie panowało, bo to Książe rozesłał wici i cały naród szykował się do wojny...


    *Nakazy Smoleńskie uchwalone w tejże mowie, dnia 18 maja roku 1418. (centralizacja +1)

    ____________________________________________________________________

    Na razie tylko tyle (to tylko Prolog ;) ) Jeśli nie bedzie głosów, że Litwa to z góy przegrane państwo niedługo pojawi siekolejny odcinek ;)

    Pozdrawiam i dziękuje za wszelkie komentarze ;)
     
  2. Problem.

    Problem. Aktywny User

    Zdecydowałem się jednak na podział tego odcinka na dwie części. Gdybym postąpił inaczej, nikt by nie przeczytał moich "wypocin", a uwierzcie, pisanie takiego AAR'a zajmuje o wiele więcej czasu niżli się mogło wydawać ;)

    Jak zwykle proszę o komentarze (i te dobre, i te złe). Chodzi mi o nie szczególnie, ponieważ ten odcinek jest mniej AAR'owy, a bardziej fabularny.





    Pulvis es et in pulverem reverteris
    Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz




    I w ten czas każdy bojar, czy też szlachcic robił przegląd majątku i ludzi. Co też kosztowniejsze dobra zakopywał na obejściu, bojąc się, żeby to przypadkiem jakowaś kara boska nie spadła na kraj i ten przegrał wojnę. Jako książę kazał, każdy kto posiadał co najmniej pięć łanów ziemi musiał na takowe przypadające konnego, albo też pieszego dobrze wyposażonego zwołać na wojnę. Uzbierało się takimi oto sposoby piechoty osiem chorągwi i jazdy cztery, z czego jedna cięzka, pod panem Wolimuntovichem. Gnali toteż wszyscy, jedni z przymusu, inni na zyski liczący wojenne.
    Książę pod Połockiem, na rozlicznych błoniach, rozkazał się zebrać i razem z innymi, z Wilna się udał. Postanowił czekać do roztopów, chyba że król Jagiełło inaczej postanowi i rozkaże pułki pod jego komendę wysyłać. Witold wielkie nadzieje miał co do tej wojny, czekając na nią od co najmniej roku i codzienne modły do Najświętrzej Panny wznosząc o pomyślny dla Księstwa jej przebieg. A na to szanse były wielkie. Zakon Inflancki, co dumne miano Kawalerów Mieczowych nosił zdezorganizowany był. Coraz większe wpływy świeckie w nim panowały, ludność chciała wyzwolić się, jawnie ukazując, by zakonnicy obaczyli, że źle się dzieje. Nie raz poselstwa do Witolda przybywały i nie raz obiecywana była pomoc. Dopiero teraz, gdy te psiewiary, krześcijanami się zowiący zażądali, by z woli Boga Wszechmogącego całą ziemię toruńską i poznańską oddać w ich ręce i ukorzyć się przed papieżem, król Korony sposobność uzyskawszy sprzeciwił się Zakonnikom i sposobić się do wojny zaczął.
    Toteż jako tu wydarzenia opisane stoją, książę Witold armię potężną począł zbierać. I początkiem marca, po łagodnej zimie, na polach połockich zebrali się wszyscy, pod broń wezwani, i ci, co szczęścia w wojnie poszukiwali.




    [​IMG]
    Wojna!



    ****

    Książę przed wymarszem polecił zebrać przedniejszych swych etmanów i kasztelanów, na czele z jenerałem Wolimuntovichem. Wszyscy zebrali się w namiocie książęcym, w centrum obozowiska litewskiego, w którym to huczało od zabaw, jakie to wojsko sprawiało w czasie postoju.
    Książę wyprawił najpierw ucztę wystawną, na jaką warunki pozwalały. Ucztowano więc i rozmawiano, a to o Litwie, a to o Koronie, a to o Rusi Wschodniej, a z tych wszystkich tematów głwónym była wojna z Zakonem. Rozprawiano więc, jakoby uderzyć, by jak największe straty zadać. Zabrał głos pan Czerkawski:
    - Mości Panowie! Powinniśmy cios zadać szybki, acz mocny i głęboki. Sztych prosto w Zakon i zwycięstwo nasze!
    - Pamiętajmy, waściowie, że to nie chłopi, ino rycerze!- dopowiedział sędziwy bojar, kręcąc sobie wąsa - Cóż nam pocznie, jak stanie wojsk Europy moc?
    - Liczyć na Koronę nie można - sprawami własnymi zajęta, z pomocą nigdy nam nie ruszy. Bogu dzięki, że przyszło nam w szranki stawać tylko z Inflantami!
    - Dobrze prawisz waść! Bóg pozwoli - będzie zwycięstwo, inaczej - biada nam.
    Wtedy wstał jenerał Wolimuntovich.
    - Mości panowie! - podniósł kielich - Za zwycięstwo!
    Wszyscy zgodnie wypiwszy wrócili do dysputy.
    Po uczcie, kiedy już zmierzch zapadł zupełny, tak, że pachołkowie pozapalać musieli łojówki, książę kazał stół sprzątnąć. Zebrał wszystkich przy sobie i rzekł:
    - Zebrało się czternaście chorągwi. Dwie z nich, pod braćmi Dołgorukowskimi wysłałem, północną granicą. Resztę pułków przydzielić należy wam waszmościowie. Ciężką jazdę bojarów spod Kurska panu Wolimuntovichowi daję, jazdę lekką panu Biergorackiemu przydzielam, chorągiew piechoty perysławskiej panu Czerkawskiemu, kolejno dla pana Korata ukraińcy, dla pana Wymińca kozalowie, a dla pana Szarackiego pułk mołdawski, najemny. Za dwa dni wyruszamy i wszysetk ma być gotowy.
    I jak zebrali się tak i rozeszli na spoczynek, bo większość poprzedniej nocy oka nie zmrużyła.

    ****




    [​IMG]
    Żołnierze litewscy szykują się do wymarszu



    I tak wojska księcia Witolda wyruszyły spod Połocka dnia 3 marca. Chorągwie rozciągneły się na blisko trzy stajanie, i szedł pochód rycerski drogami, a w nim samym śmierć gościła, a nad głowami kruków stada latały. Niejeden ducha stracił i tylko za głowę się odwracał, baczył, jak by tu uchodzić.Zebrało się ostatki dwanaście tysięcy piechoty, lekkich harcowników i zaciężnych, i dziesięć tysięcy jazdy.
    Dnia 12 marca doszły wojska litewskie do Dyneburgu i stanęły na odpoczynek, aby przed bitwą konie i ludzie sił nowych nabrać mogli. Dwa dni postanowiono tam spocząć.Na podjazd, chcąc wypatrzeć wojska zakonne wysłano chorągiew ukraińską, najszybszą i w walki zaprawioną. Rozbito obóz i ostrzono miecze, bo w ruch za nie czas długi pójść miały.
    Jakoż wrócił podjazd świtaniem dnia kolejnego, pan Szaracki, dowodzący, bo pogranicze znał dobrze, zdał szybko raport ksieciowi. Okazało się, że wojska zakonne zebrawszy się, obozują za rzeką, w dolnym jej biegu, po mietawskiej stronie2. Widziano conajmniej parenaście chorągwi, i to same ciężkie. Podjazdowi udało się paru żołnierzy pochwycić, a Ci po straszeniu żelazem, wszystko powiedzieli. Mistrz sam wielki, zakonny dowodzi armią, mówili, moc ludzi i rycerstwa się zebrała. Wszystkie komturie sił wysłały i po spotkaniu z Mistrzem szykują się do wymarszu.




    [​IMG]
    Obozowisko Krzyżackie




    Książę i jenerał uradowali się bo już byli pewni, że zwycięstwo ich nie minie. Inflanci żadnych wieści o nich nie mieli, więc wyruszą i przez rzekę przeprawić będą się musieli. Wiadomym było, że ciężka jazda pole mieć musi, by pędęm i ciężarem stali zwarte szyki rozbijać, lecz gdy utraci owy atut bezbronna się staje. Szansą to było dla wojsk litewskich, by zaatakować wojska, gdy przez bród będą przechodzić. Nie zwlekano więc dłużej i wojsko zaczęto zbierać, by jeszcze przed południem wyruszyć.
    Popędzano wszystkich, by jeszcze tego dnia dotrzeć na bród, okopać się i czekać na wojska zakonne. Jeźdźcy rysią jadąc oddalili się znacząco od piechoty, która razem z taborem wozów parunastu szła wolniej. Pochód ten wyglądał jak rwąca, brązowa rzeka, ze srebrnymi odblaskami ryb trzepoczących. Czapki i łuki kołysały się na plecach, a nieprzerwany rumor i chrzęst podobny do odgłosu wody obijającej się na progach dnieprzańskich.
    Większośc ludzi strach odrzuciło i teraz jak wilki zwęszywszy krew świeżą gnały za ofiarą. Mijali pola, wsie, dąbrowy gęste i nie przerywając marszu mając po lewej rzekę szli do wieczora. Gdy już sierp miesiąca wschodził na niebo dotarli do brodu i jęli obozowisko rozkładać. Książę odpocząć pozwolił, odpowiadając, że wały usypać zdążą. Ludzie z aplauzem wielkim przyjęli tą wiadomość, bo i każdy zmęczony był, i każdy bitwy spodziewając się, wyspać się należycie chciał.
    Rano, gdy Słońce jeszcze wzejśc nie chciało książę wziął jednego konia i z panem Wolimuntovichem i pojechał na wzniesienie. Już też purpura poranka na niebie była i rzeka w złotym świetle błyszczała.
    - Jeśli złapiemy ich na rzecze wygramy. Łeb ukręcimy bestii i całe Inflanty pod nami legną. Ludność dość ma zakonnych - przyłączy się do nas! - rzekł książę
    - Nie inaczej będzie - odrzekł jenerał - Chłopi przychylni dla nas, nie dla nich. Widział książę wsie okoliczne, radowali się myśląc, że razem z nami jakowe zbawienie przyjdzie! - obaczył na bród - Jazda przeprawi się pierwsza, a gdy to zrobi trzeba ruszyć, by na wały zaatakowała. Piechota sama zostanie i z dwóch stron chorągwie podprowadziwszy trzeba zaatakować. Nasi nie mogą się imać z zaciężnymi zakonu, ale przy łasce Bożej viktoria będzie nasza!
    Pokrzepiwszy się wiadomościami lepiej niż najlepszym winem, książe udał się do obozowiska. Noc zapadła gwiaździsta, a długa, bo zimowa. Mówili ludzie, że nocy tej widziano nad Wilnem krzyż czerwony i mogiłę, straszne znaki i widzenia. Niebiosa istotnie drżały, bo to chrześcijanin z chrześcijaninem bić się będzie...


    ****



    [​IMG]
    Żołnierze litewscy




    Nad ranem poczęły trąbki i piszczałki grać, na pobudkę, by każdy rycerz wstawał. Posiągano tedy chłopów z okolicznych wsi i kazano rowy kopać i wały usypywać. Osadzono się miedzy dwoma pagórkami, za rzeką, by jak najbardziej od jazdy osłoniętym być. Jak bobry budują tamę ujarzmiającą nurty rzeki, tak Litwini chcieli falę krzyżacką zatrzymać i wspienić na palach. Nikt czasu nie tracił, bo i go za wiele nie było, a i trzeba było przed bitwą się oborządzić. Takimi oto sposoby, zanim południe minęło, powstał wał wysoki na pół chłopa, a w owym kopczyku ziemi pale zaostrzone powbijane.
    Wysłano zawczasu podjazd na drugą stronę rzeki, by rozglądał się i o każdym ruchu natychmiast meldował. Powrócił ów podjazd nim na świecy dwie godziny spłynęły. Powiedzieli oni, że czoło wojsk krzyżackich niedaleko już jest i wypatrywać go już można. Ciągną ze sobą wozy, i piechotę, i cały tabor. Książę chcąc upewnić się wjechał na wzgórek i w dali ujrzał morze stali i bieli, które to niczym rozchuchane sztormem wrzało i pieniło się niesamowicie.
    Wezwał książę chorążego.
    - Ustawcie wszystkich. Niech Wolimuntovich pojedzie drugim brodem. Przekaż mu to, a on już rozmyśli o co chodzi. Chorągwie za wały, jazda na lewo!
    Wszystkie pułki litewskie jak na jedno skinienie zajęły wyznaczone pozycje, a sam książę, na pagórku stanął, z gwardią przyboczną, chcąc kierować bitwą.
    Wojska krzyżackie zmieniwszy szyk na węższy sposobiły się do przeprawy. Już, już, a ujrzą wojska litewskie i rozpocznie się bitwa, bo rycerstwo zakonne niecierpliwe i rozkazu powrotu nie usłucha.
    Widząc to książę Witold wyciągnął miecz z pochwy przy kulbace, skierował go w stronę Krzyżaków i rzekł:
    - Dzień to zaiste ostateczny. Ani my, ani oni wycofać się nie mogą. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego! Walczcie, walczcie, walczcie!
    Za przykładem księcia miecze wyciągnęli chorąży, huknęły trąby, chorągwie litewskie, z Pogonią świętą załopotały, a całe wojsko stanąwszy na baczność, chrzęst przy tym metalu taki wywołała, że aż się pogłos rozszedł. Z dziesięciu tysięcy gardeł wyrwał się krzyk "Jezus, Maria" i każdy już wiedział kto zacz. Wtem stanęło czoło wojsk krzyżackich, a za nim reszta cała. Wydawano na prędce rozkazy, formowano szyki, ustawiano oddziały. Gołym już okiem można było dostrzec przelatujących między regimentami jenerałów i chorążych. Zwarły się szyki piechoty, a przodem jazda ustawiała się linią.
    Wielki mistrz krzyżacki stanął na czele, w złotawej zbroi, z krzyżem czarnym na plecach, wystrojony, jakby śmierci chciał się spodobać. I na jego znak jęli rycerze ściskać konie ostrogami. Ruszyli najpierw rysią, zbliżywszy się do rzeki. Nim jedno strzelenie z łuku przebiegli, konie już wzięły pęd największy i biegły, a jeźdźcy, z rozwianymi płaszczami, w imię Chrystusa bić się zdążali. I tak rumaki szły ławą, zdawałoby się ziemi nie dotykając, mimo, że na grzbietach potężnych rycerzy niosły. I tymże impetem wpadli w rzekę i konie po kolana w wodę wpadły i utraciły siłę całą.




    [​IMG]
    "I tymże impetem wpadli w rzekę..."




    Niejeden koń przewrócił się, w topiel wpadając, a za nim, o niego się potykając inne rumaki. Przez pole bitwy przetoczył się krótki wizg - to kusznicy litewscy, momentu tego oczekując podnieśli dwie setki kusz i wystrzelili, a krótkie bełty leciały na Krzyżaków śmierć niosąc. Konie padały, ale szyk nie załamawszy się parł dalej.
    Konie wypadły z rzeki, twardą ziemię pod kopytami czując, pęd ponownie zyskiwały. Piechota litewska zadrżała, przesunęła się, na przód wyszli włócznicy, z pikami na pięć metrów długimi. Zatknęli oni je w ziemi, nogą przytrzymawszy i tak ustawili, a pale wbite, jakoby kły zwierzęce szczerzyły się, widząc ofiarę.
    Ostatnia salwa kuszników przeszła i ława jazdy uderzyła na wał. Pędem i impetem przedarli się jak fala, tylko na chwilę zatrzymana, żeby później ze zdwojoną siłą rozlać się spowrotem. Kopie się złamały, szeregi padły. Linia wojsk w jednej chwili wygięła się w półksiężyc, bo gdy środek litewski, najlepiej broniony, bo przez mołdawów, skrzydła słabsze były i pola ustępowały. Nie trwało to jednak długo, bo i konie zmęczone, a i wielu Krzyżaków zawczasu, w rzece padło, i w ataku wałów. Jednak już druga linia, zaraz za pierwszą nacierała, by podwoić impet i zamęt wdać w szeregi.
    Wtem ozwały się piszczałki i za pagórków wyjechała lekka jazda, by zamknąć nieprzyjaciół w pułapce. Rumaki poganiane wpadły na Krzyżaków, którzy to nie wiedząc, czy wały atakować, czy też odwracać się do kolejnego wroga, stały, konie wstrzymawszy. A tu już Litwini w pełnym pędzie uderzyli, konie wspięły się, a w rękach błysnęły miecze. W jednej chwili padła cała linia, a reszta, zagnana pod pale nie miała już kędy uciekać. Jednak to jakby wróciło siły Krzyżakom. Bili się, bo ratunku już nie mieli i śmierć tylko widzieli w każdym z Litwinów. Odepchnęli oni bojarów i sami zaczęli śmiertelne uderzenia dawać.
    A w samym środku zawieruchy walczył sam pan Biergoracki, hełm odrzuciwszy, z twarzą krwią zalaną siekał jak szatan swym długim mieczem, a co jakiś Krzyżak zbliżył się, padał z ramieniem rozłupanym. Wtem zabłąkana strzała, niewiadomo skąd wystrzelona, trafiła bojara w skroń samą, a ten padł do tyłu. Zachwiały się szeregi jazdy i poczęła się cofać w stronę rzeki, gdy nagle pan Szaracki rozkaz wydał i pułk mołdawskich halabardników przez wały zleciał na przeciwnika, uderzajac ostrzami jak siekierami, a krzyżacy jak las, poczęli padać jeden po drugim pod naporem drwali.




    [​IMG]
    Najemnicy Mołdawscy




    Do cna wybili przeciwnika i spowrotem szyki ustawiwszy, czekali kolejnego starcia. A Krzyżacy obaczywszy, z kim walczyć mają, bać się poczeli, i kolejny linia wolniej się już formowała. Mistrz zakonny zrozumiał, iż kolejny atak konny tym samym się zakończy. Jenerał krzyżacki rozkaz wydał, i dwie chorągwie piechoty ruszyły. Nie było to po myśli książęcej, jednak i plan nowy zaraz obmyślił. Jazdę ponownie kazał sformować i szturmować na piechotę, gdy ta nogę zza brodu postawi.
    Tymczasem Mistrz pchnął wszystką swą piechotę, jedną chorągiew za drugą, by zgniotła i zniszczyła przeciwnika. Wśród tejże piechoty dwustu najlepszych rycerzy, co gośćmi zakonnymi byli, a teraz do wojny chcą się przyłączyć, licząc na zaszczyty.
    Piechota przeszła spokojnie, po kolana brodząc w wodzie, i wyszli na drugi brzeg. Jazda już tylko na to czekała. Rumaki jednym skokiem pęd największy osiągnąwszy gnały na zwarte szyki krzyżackie.
    - Baczność! - krzyknęli oficerowie stojący w czworobokach piechoty.
    Na te słowy rycerze zakonni osadzili się mocniej na nogach, sięgnęli po miecze, topory i buzdygany. Piszczałka zagrała, jeźdźcy włócznie nastawiwszy w jednej chwili wpadli na pułków masę. Oto natarcie litewskie było tak straszliwe, że ludzie widzieli tylko setki kopyt końskich wbijających ich w ziemię, rozwartych chrapów i oczy czerwonych, w których to tylko śmierć można było dojrzeć. Ozwały się krzyki "Bij!, Jezus, Gott erbarme Dich meiner!", a między walczącymi nowy to wał się usypadł ciał końskich i ludzkich.




    [​IMG]
    Zaciężny piechur zakonny




    I jazda ponownie się załamała, piechota spychać ją poczęła, a trup padał tak gęsty, że po chwili nawet ćwierci konnych nie było. Piechota przeszła, wybijając jazdę do nogi, a teraz szykując się do natarcia na wał. Pan Czerkawski nie czekając, polecił kuszników wystawić w pierwszym szeregu, by chociaż odrobinę spowolnić Krzyżaków. Świsnęły cięciwy i tu i ówdzie padło paru, lecz już dosięgali, już się wspinali na wał, przepychali się, jak świnie, kiedy w koryto chłop im daje. I starła się ta wielka siła, powstrzymywana przez Litwinów. Miecze cięły powietrze, a za każdym razem, gdy ktoś opuścił ostrze, jedno życie ludzkie ulatywało.
    I walczył pan Czerkawski, i pan Wiminiec, i pan Korat, ale najlepiej ze wszystkich pan Szaracki i jego pułk mołdawski, który to w pierwszym impecie nabił Krzyżaków na długie halabardy. Wspaniały to był pułk, bo i żołnierz doświadczony, i wiedział co robić, to jeszcze wymachiwał swą bronią, jakby była lekka jak piórko. Spadały toteż ciężkie ciosy na piechotę krzyżacką, która mimo że liczna i zaciężna, topniała jak wiosenne lody. I wdało się zwątpienie w serca, i wizja porażki się ujawniła i serce poczęli zakonnicy tracić. Wykorzystali to Litwini i krzycząc "Bij! Zabij!" z jeszcze większą siłą naparli na wroga.



    [​IMG]
    Broniący się Litwini




    Nagle ozwał się długi i dźwięczny głos rogu. To na tyłach szarżuje pan Wolimuntovich ciężką jazdę przez północny bród podprowadziwszy, zaatakował tabor krzyżacki, i z pędem ogromnym, nie zatrzymując się wpadł w konnicę i Mistrza wielkiego. I z jednej i z drugiej strony wojska poczęły się wycofywać, aż w końcu na rzecze się złączyły i nastąpiła rzeź okropna. Wycinano jak zboże każdego, kto pod miecz wszedł i padał trup krzyżacki gęsty. Jeno Mistrz zakonny i goście, co się przy nim zebrali walczyli nadal. Ale nie trwało to długo, bo już mołdawcy spadli na nich, i siekąc, i robiąc drogę sobie wycinali.
    I tak padli ostatni, aż został tylko Mistrz i paru innych, Francuzów i Brandenburczyków. Witold zjechał do nich, a oni korząc się przed nim prosili o łaskę. Książę miłościwy był, a i chrześcijanin inaczej nie mógł postąpić i wypuścił ich, dając konie najlepsze.
    Skończyła się bitwa, a Litwa zwycięsko z niej wyszła. Straciła dwa tysiące jazdy i dwa razy tyle piechoty, ale Zakon okupił to jeszcze większą ilością ludzi.
    Staną książę przed szeregami, spojrzał na pole bitwy, na słońce zachodzące i zasępił się wielce. Stał tak dwie chwilę i ozwał się do wojska:
    - Zakon pokonany! Inflanty nasze! Naprzód, dobijmy tę bestię!


    [​IMG]
     
  3. Problem.

    Problem. Aktywny User

    A kiedy to Krzyżacy byli mądrzy? Poganie jedni i tyle. Litwa i tak wygra ;P


    Zapraszam do przeczytania kolejnego odcinka "Lietuvos Didžioji Kunigaikštyste". Mam nadzieję, że forma fabularna siespodoba ;) Czekam na komentarze.






    Vae victis
    (Biada zwyciężonym)
    Część pierwsza


    Kilka dni po owej viktorii Inflanckiej i walnej bitwie wygranej, wieść o zwycięstwie obiegła kraj. Lud już nie rozpaczał i rąk nie wznosił błagając Boga o zmiłowanie, jeno z radością patrzył na kolejne vitorea wojsk litewskich.
    Tedy książę Witold coraz śmielej poczynał sobie na Litwie. Dowództwo przekazał panu Wolimuntovichowi, a sam udał się do Wilna. Witold chciał, korzystając z zawieruch wojny wprowadzić jakże potrzebne reformy. Książę ciężką miał rękę i ów prawicą trzymał w ryzach niespokojny naród kijowski. Ileż na tej spokojnej Litwie, na stepach ukraińskich i lasach wileńskich było ludów! Niby jak ta Ziemia Obiecana ściągała zewsząd ludzi, którzy to szukali tutaj i ucieczki i lepszego życia. Zamieszkiwali więc i Litwini, i Tatarzy, i Rusini, i Turcy, i Polacy, i Kozacy. Co komu u niego w kraju się nie podobało to na Litwę uciekał. A że miejsca dużo, a większość pól odłogiem stała, więc książę zezwolił na osiedlanie się, i ziemię w nagrody różne nadawał. Zarządzenie dał, mówiąc tedy, że kto ziemie otrzymał, mógł się na niej gospodarować i przez dziesięć lat podatków władcy nie płacić. Okres ten wolnizną nazywany sprzyjał rozwojowi państwa, bo choć przez dekadę całą pieniądze nie szły do skarbca, tak to po upływie tegoż czasu dwakroć tyle się zbiera, bo wiadomo, że po zboża zasianiu, trzeba czekać, aż ono wyrośnie, i dopiero wtedy plon zebrać obfity.
    I pomału powstawały dzięki temu ogromne majątki, jak te Czernihowskie, czy też Żytomierskie. Jednak książę cieszył się z tego, bo jak to już było rok temu ustalone, po wolniźnie, każdy płacić dwudziestą część majątku powinien.
    Witold zauważył, że Jagiełło stopniowo dąrzy do inkorporowania, co znaczy włączenia, części księstw litewskich. Tak też się działo, ponieważ Litwa nie stanowiła jedności, tylko była rozbita na wiele mniejszych jednostek. Bo też pamiętać należy, że Litwa do XIV wieku jedności nie stanowiła i dzieliła się na wiele księstw niepodległych. I teraz się to do końca nie zmieniło, gdyż na dalekich terenach, gdzie władza książęca sięgać nie może, niekiedy sami się rządzą i prawo swoje ludzie wprowadzają. Kniaziowie władzę sprawowali nad terenami byłych księstw i wprowadzali własne prawo, odrębne od witoldowego.
    Dlatego książę postanowił zmienić ów stan rzeczy i stosowny praeceptio wprowadzić. Głowił się Witold nad tym trzy dni, nie jedł i nie pił plan opracowując. Aż wreszcie wysłał do wszystkich kniaziów, bojarów i każdego, co możniejszego listy i kazał również ogłosić to ludowi to co następuje:






    [​IMG]




    ****

    4 Januarii 1420
    Zima przyszła niespodziewana na Inflanty i Żmudź i wszystko pokryła śniegiem, na łokiec grubym. Niekiedy zaspy się takie tworzyły, że całe konie, wraz z jeźdźcem mogły przykryć. Zwierzyna po lasach się czaiła, a wilki szukając pokarmu, pod siedziby ludzkie się zapuszczały. Mrozy panowały takie, że jeziora poskuwały się lodem, a na drogach wszelki ruch ustał.
    Trzy wozy otoczone grupką jeźdźców w skórzanych płaszczach jechały powoli, brnąc przez śniegi. Ciągnęły je małe koniki, harde, bo żmudzkie. Ciężko było tedy jechać, bo śniegu dużo, a i czasem zaspy takie, że wozy trzeba było odkopywać. A w wozach, okryte derką, wożone były jedzenia dla rycerzy litewskich, bo o nie było coraz trudniej na tej białej, krzyżackiej pustyni.
    Jeden z jeźdźców, ubrany w barwę czerwoną, to znaczy dworską, kiwał się w koniu, przedzierając przez zaspy. Owinięty był płaszczem, a spod niego widać było pas, za którym zatknięty pozłacany piernacz z białymi piórami pokazywał, że to ktoś zacny i w łaskach książęcych. Był to młody jeszcze bardzo człowiek, wysuszony, z blizną małą na poliku, która to szczególnie się rysowała, bo twarz ów jegomość miał wyjątkowo ciemną, jak na Litwina. I racja, bo był to Ukrainiec, kniaź Kijowski, co to przez księcia do oblężenia Kiesi został wysłany, i razem z żywnością jedzie, by wojska poprowadzić. Nie dalej jak miesiąc temu pan Korat umarł, bo podczas szturmu bełt z kuszy wbił mu się w żebro i na tym mrozie uratować go się nie dało.
    Zbliżył się do wojewody jeden z jeźdźców, również ktoś znaczny, bo szlachecką czapkę z piórem i płaszcz znakomity nosił. Ochrzczony był imieniem Andrzej, a z rodu Trzebieckich pochodził. Odezwał się, a w mowie jego dworskie nuty wyczuć było można.
    - Do Kiesi się zbliżamy... Za tym lasem zamek warowny powinniśmy ujrzeć i nasze wojsko, co go oblega. Jużem jakbym słyszał świst strzał i szczęk oręża. - powiedział szlachcic i pociągnął łyk z bukłaku przy pasie.
    - Widać iż jegomość nigdy bitwie udziału nie brał. Nolens volens jechać musimy, bo to sam książę kazał, a i zaszczyty za zdobycie twierdzy na nas spłyną. Pamiętaj, że książę umie nagradzać wytrwałość!
    - Boże zmiłuj się! Ty tu łupy już dzielisz, a pamiętaj, że wojna nieprawa to i łupy nieprawe. Z pogan pierwszym pobiegłbym się bić, na Ordyńców pierwszym, na Turków pierwszym, na Tatary pierwszym, ale nie na krześcijanów! Boże zmiłuj!
    Wyjechali z lasu i biała równia się przed nimi rozpościerała. Wtem jeden z jeźdźców uniósł się w ostrogach i zakrzyknął:
    - Kieś! Kieś!
    I każdy z nich konia pod sobą popędził, bo tutaj, na nieprzyjaznej ziemi, woleli być wśród swoich, niż samemu w lasach.
    Niebawem też do gródka, to znaczy obozu litewskiego dotarli. Namioty ze skór niedźwiedzich były gotowe dla kniazia i chorążego. Spotkali się oni z chorążym drugim, co zamiast pana Korata dowództwo sprawował i prosili go by relację z ostatnich wydarzeń zdał. Usiedli przy stole, nad dzbankiem gorzałki. Głos zabrał chorąży, który to zwrócił się do kniazia i oznajmił
    - Mości Zbaraski mamy tutaj przeszło dwa tysiące ukraińców gotowych szturm poczynić. Broń i ochotę mamy, ino ni ma co do gęby włożyć. Te trzy wozy waści nie wystarczą na dłużej niż tydzień, a tamci bronić się mogą i rok jeszcze!
    - Jako nie ma co jeść to ja nie godzien tej gorzałki pić i ją żołnierzowi oddać powinien - rzekł pan Andrzej - Ale, że przednia to się jeszcze napiję!- wychyliwszy szklanicę uderzył pięścią w stół - Ilu ich tam za murami? Szturem już teraz zamku wziąć by się nie dało?
    - Dokładniem żem nie widział, ale z tego co atakowaliśmy tysiąc piechoty niemieckiej nas odparło. Czekamy więc już trzy miesiące, a naszym łupów się chce, bo to ino chłopi.
    - Co też tysiąc przeciw nam - zakrzyknął pan Zbarski - Pójdem i ja i zamek zdobędziemy - toż to tylko kupa kamieni!
    - Pamiętajcie tylko, że żołnierz zakonny ciężki, a to jeszcze niemiecki - dwakroć gorzej, bo ci to na ciągłych najemnictwach wychowani... Cóż tu robić? Czekać i ludzi z zimna i głodu wytracić?
    - Rano ustalimy. Bóg pomysł da, to i sposób będzie. Jak na razie rozkażcie wojsku, by czekało, a ja listy poślę, by wozy z żywnością przysłali.

    ****

    Dni mijały, a oblężenie Kiesi, tak jak oblężenia innych miast krzyżackich, utrzymywało się. Litwińców za mało było, by szturmem wszystkie pozdobywać, a i wróg ludzi miał mało. Szczęście, że lody już puszczały i mrozy zelżały.
    Świtaniem 12 febiuari pan Andrzej wyszedł z namiotu. Stanął tedy przed nim, ramiona rozprostowawszy, rozejrzał się po gródku. Niebo jaśniało słabym blaskiem poranka, a mury Kiesi rzucały długie cienie na śniegu. Zanucił z lekka jakąś starą ukraińską piosenkę i płaszcz poprawiwszy udał się w dół, do obozu.

    Tak śpiewając, zbliżył się do gromady ludzi stojących przed jednym namiotem. Rozejrzał się: byli to kozacy ukraińscy, po większości pijani. Zważyć trzeba tedy, że prawdziwy Ukrainiec przed bitwą pije na umór, ale jak już trzeba walkę rozegrać, wstrzemięźliwość taką potrafi zachować, jak niejeden duchowny. Siedzieli przy ognisku, i pieczeń wołową piekąc, popijali sobie z dzbanów, i rozmawiali.
    - Ej, toż pan etman - poczęto wołać w gromadzie.
    - Sława Bohu! - rzekł pan Andrzej
    - Na wiki wikiw. - wszyscy czapek uchylili - A szczo pan etman u nas porabiajta?
    - O zdrowie żem przyszedł się zapytać! Toż to pode mną służycie, a jam widzę, że wołowinka się piecze, tom chciał cosik zjeść. Dajcie mi trochę gorzałki! Nie wieta co tam ludzie powiadają w okolicy? Słyszałem, że moskwici się burzą i na wojnę szykują!
    - Nie znaju się panie. Raptem dwa świtania temu byliśmy w wioskach okolicznych, co nas pan Zbarski wysłał, aleśmy nic nie słyszali.
    Popatrzyli tedy po sobie, a największy czapki uchyliwszy ozwał się:
    - Za jaśnie pana etmana zgodą, dlaczego-li my nie atakujemy. My chcemy nimców rizaty!
    - Nimców rizaty - poderwało kilka głosów.
    - O wasza kozacza morda! Nie wiecie, że ich hufiec cały? Kto wam trzy razy odpór dawał?
    - Ale my z głodu pomieramy. Konie dojadamy, a iluż nas już w śniegu pomieraty! Szczo robić? Na pohybel niemcom, albo nam!
    - Poczekajcie na księcia, jak on powróci, to jednym dmuchem te mury zmiecie, a łupy nie innym, tylko wam zostawi!
    Uspokoiły te słowa Ukraińców, a na samo wspomnienie księcia czapki z głów zdjęli. Zresztą sam pan Andrzej musiał siebie powściągać, bo już mu zbrzydło to siedzenie tutaj, na ziemi obcej, i czekanie. Dusza swawolna rwała się do tułaczki, a on jak ten dziad w jednym miejscu ostał. Ni żadnego interesu w tym czekaniu, ni żadnej przyjemności.
    Szum nagle zrobił się większy i do obozu, śnieg rozrzucając, wpadł jeździec. Koń jego ledwo dychał, widać było, że cały dzień jechać musiał. Posłaniec rozejrzał się wokoło, a ujrzawszy kozaków, nie zsiadając spytał:
    - Prowadźże do dowódcy. Jam ważne wieści przesyłam i do księcia samego trzeba je wysłać!
    Wyszedł pan Andrzej, płaszcz umyślnie rozchylając, by strój szlachecki ukazać.
    - Dawaj mi te listy! Od kogo niesiesz?
    - Pana Czerkawiskiego...
    Listy od razu otworzył, bo też zezwolenie na to miał, a i ciekaw był, jakaż to ważna wiadomość z północy przyszła.


    - Weźcie no psiduchy posła przyjmijcie po bożemu! Jeść mu coś dajcie i niech wypocznie. Listami ja dalej się zajmę.
    Pan Andrzej tak ochoczo się tym zajął, bo już niemały kontent wymyślił. Jeśli jechać do księcia to nie kto inny jak on! Zbaraski przyjacielem mu jest, i pewnie oddzialik jaki da, i do księcia jak najszybciej jechać każe. Udał się więc szybko do głównego namiotu, listy w ręce ściskając.
    Znalazł pana Andrzeja, jak ten spożywał skromny posiłek, przy malutkim drewnianym stoliku.
    - Witam waszmości! Posłaniec przybył i ważne wieści do księcia wiezie, ale, że nieborak cały dzień jechał, sam, to tak sobie pomyślał, że ja mógłbym się wyprawić, ino potrzebuję jakiś skromny oddzialik, bo strach samemu jechać.
    - Pokaż no te listy!
    Pan Łukasz czytał powoli każdy z listów, zawołał pachołka, który mu trochę laku przyniósł i oznaczył pieczęcią listy.
    - Weź swoich Ukraińców i jedź do księcia. Weźmiesz też moje listy, do Wymińca, który Mitawę oblega. Masz tu wszystkie listy i pozwolenie na zabranie jedzenia i koni.


    ****

    Pan Andrzej lekko kołysał się w kulbace. Wielce był zadowolony, bo czekał nań przynajmniej tydzień drogi, bo najpierw do Mitawy jechać musi, a później do Kiejdan, bo tam rezydował na czas wojny książę. Pod swą komendę dostał pięćdziesięciu Ukraińców dobrze zbrojnych i jedzenie, którego coraz mniej było na Inflantach. Ludność głodowała i burzyła się, bo armia wbrew zakazowi księcia rabowała i grabiła chłopów.
    Jechali dalej, a czym bardziej zagłębiali się w ziemie spustoszone wojną i zdobyte przez Litwinów, tym gorszy widok im się ukazywał. Po drodze widniały ślady jakby przejścia drapieżników. Tu i ówdzie popalone sadyby, sterczące kominy futorów, chaty drewniane, z których zostały jedynie opalone bele. Śnieg przykrył większość strat, ale i tak widać był na gościńcu raz w raz to trupy końskie, to ludzkie, pokaleczone okropnie, sine od zimna i rozdziobane przez zgłodniałe kruki.
    W Windawie spotkali mały oddział Litewski. Miasto było spalone do cna, ludność uchodziła w większości na teren Zakonu Krzyżackiego. Stał jedynie mały, murowany kościółek, z którego oczy Zbawiciela musiały oglądać całe to okrucieństwo.
    Dowiedział się tu pan Andrzej, że cały zachodni brzeg zdobyty, a wojska stamtąd na pomoc Polakom, do Prus się wyprawiły. Koniom zaledwie noc dał wypoczynku i ruszył dalej, w stronę Rygi, która pomimo, że oblegana i to znaczną siłą, poddać się nie chciała i mężny odpór dawała. Przedzierać się musiał przez ogromne lasy, które na tych terenach rosły gęsto i dziko. Pełno było tu zdradzieckich jarów, rozłogów i parowów. Czasami trzeba było nawet zsiadać z koni, by te przeprowadzić przez węższe miejsca, gdzie ścieżką nikła zupełnie wśród drzew.
    W lesie panowała cisza głęboka, przerywana tylko trzaskiem suchych gałazek pod kopytami. Noc była przepiękna, bo bezchmurna i bezksięzycowa - tylko gwiazdy świecił jasno. Nagle do uszu pana Andrzeja i Ukrainców, co w tropieniu i nasłuchiwaniu byli najprzedniejsi, doszedł jakiś daleki szmer i głosy jakby rozmów.
    - Stój - rzekł cicho pan Andrzej i zatrzymał Ukrainców - Co to jest?
    - To, panie, jakowe głosy. Szczo jest - ni wim, ale miarkuję, że to obozowisko jakieś. Za zgodą pójdę z towarzyszem i obaczę...
    - Idź!
    Dwóch kozaków zeszło z koni i zniknęło w ciemności. Po niepełnym pacierzu wrócili.
    - Są, panie! - rzekł jeden - Może ze stu ludzi, ale to nie chłopi, ino żołnierz niemiecki jakiś.
    - Da się ominąć?
    - Akurat ścieżka prowadzi, tam gdzie obozują, a lasy niebezpieczne i drogi innej nie ma.
    - I co tu począć? Zbrojni są?
    - Zmęczeni, zbroje pozdejmowali. Ognie palą, ale że w jarze są, to łuny nie widać. Straży nie wystawili, boć chyba myślą, że są bezpieczni.
    - Niech Bóg będzie znami - rzekł i począł wydawać rozkazy Ukraińcom.
    Ruszyli w stronę obozowiska, a tak cicho, że nikt by ich nie usłyszał. Konie nie rżały i parskały, bo wyszkolone, a kozacy jak mało kto w lesie potrafią się zachować. Parę minut później doszli na tyle, że ognie już widzieli. Paru Ukraińców pozsiadało z koni, łuki z pleców zdjęli i podczołgali się dalej. Sam pan Andrzej poszedł w ich ślady, kuszę małą napiąwszy ruszył w stronę obozowiska. Zatrzymali się czterdzieści kroków od żołnierzy, twarze ich mogąc już rozpoznać. Czekali znaku.
    Pan Gosiewski rozejrzał się. Ognisk było dziesięć, ale mało światła dawały, bo na każdym coś się piekło, czy też warzyło. Zapach dymu i warzonych mięs dochodził wyraźnie do nozdrzy, nęcąc podniebienie. Jak na dłoni widać było rozłożone na ziemi derki, parę koni i może z setkę ludzi. Ubrani byli dobrze, a niektórzy mieli pochwy z mieczami do pasów przytroczone. Gdzieniegdzie leżały włócznie i spisy, a dookoła tarcze i kolczugi lekkie. Przy największym ognisku siedział jeden barczysty mężczyzna, jednooki jak cyklop, a dookoła niego parunastu ludzi. Słuchali z zapartym tchem, jak ten opowiadał o najróżniejszych historiach i famach, z których słynęła ta okolica. Podobno pogańskie duchy powstają tutaj i nękają każdego chrześcijanina, który w życiu swym jakową krew przelał. Nagle jeden rozejrzał się wokoło i wstał, jakby chcąc krzyknąć - upadł, z krótkim bełtem w szyi.
    - Bij! Zabij! Morduj! - krzyknął pan Andrzej i trzydzieści strzał wyleciało z gęstwiny, a odległość była tak mała, że większość przeszła w całości przez ludzi. Wszyscy dosięgli mieczy i wybiegli wprost na zaskoczonego wroga. Z gęstwiny wyleciało dziesięciu jeźdźców, wprowadzając taki popłoch, że ludzie nie bacząc na nic, wskakiwali nawet w ogień.
    -Bij! Zabij! - wrzeszczało piędziesiąt głosów.
    Napad był tak niespodziewany, że większosć żołnierzy mieczy nawet nie wyciągnąwszy, rzucali się na kolana i błagali o łaskę. Jednak kozacy wychowani w dzikiej Ukrainie nie wiedzieli co to przebaczenie, i przyparłszy wszystkich do ściany jaru, poczęli rzeź taką czynić, że ostało się tylko dwóch, w tym owy jednooki, który, jak się później okazało mówił po litewsku.
    - Żywcem brać! Żywcem brać! - krzyknął pan Andrzej, gdy spostrzegł, że Ukraińcy już chcieli onym nieszczęśnikom głowy odciąć.
    Zatrzymał się pan Andrzej niedaleko, na małej polanie leśnej, i straże uprzednio rozstawiwszy przywołał do siebie jeńców. Widać było na ich twarzach strach ogromny, a kiedy ich postawiono przed obliczem dowódcy, padli na kolana i krzyczeli.
    - Pomiłujcie! My nic nie robiliśmy! - mówili po litewsku, więc pan Andrzej z łatwością mógł ich zrozumieć - Pomiłujcie!
    - Zamknijcie się, albo każę was powywieszać na tych drzewach! Gadajcie, coście robili tutaj, z tym oddziałem i skąd on się tu wziął. Przecież wszystkie ziemie tutaj zdobyte, aż po Rygę!
    - My byliśmy wysłani przez pana Flink'a, który to kazał nam na południe, do Królewca iść.
    - Kłamią! - zakrzyknął jeden z Ukraińców - Zabijmy jednego to drugi powie, co też wie!
    Przestraszyło to widać prawie na śmierć jeńców, bo zaczeli czołgać się na brzuchach i błagać o litość.
    - Powiedzcie prawdę, a was puszczę!
    - My ze Szwecji, od króla ... wysłani we dwa tysiące do wielkiego Mistrza, by mu w wojnie z Litwinami pomóc. Zachować tajemnice mieliśmy, by nik nie wiedział skądmyśmy.
    - Ze Szwecji powiadacie? A co by tu król chciał posyłać piechotę swą, by w nie swojej wojnie udział brała?
    - Przyzekamy, my Szwedzi! Nic więcej nie wiemy! Wypóście nas! Prawdę rzekliśmy!
    Pan Andrzej zamyślił się przez chwilę. Wielkiej wagi to była wiadomość i mogła być zgubna dla wojsk księcia. Oddziały rozbite po całych Inflantach zamki oblegały, a tu świeże wojska przybył z pomocą. Gdyby teraz wyszli z zamków, to by jak mrówki z mrowiska powyłazili i rozeszli się po Litwie. Jeśli Szwecja w wojnę się wmiesza nie będzie już ratunku dla spokoju Litwy i spłonie ona, tak jak las podpalony. Do księcia trzeba gnać najprędzej!
    - Wypuścić ich! Wszyscy na koń! Ruszamy do księcia!
    I tak pognali nocą w stronę Kiejdan, zostawiając za sobą ciężkie te chmury burzowe, które zbliżały się nieuchronnie....
     
Status Tematu:
Zamknięty.

Poleć forum

  1. Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych reklam.Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej.
    Zamknij zawiadomienie