Polska od 1936

Temat na forum 'Darkest Hour - AARy' rozpoczęty przez PIAJR, 5 Czerwiec 2011.

Status Tematu:
Zamknięty.
  1. PIAJR

    PIAJR Ten, o Którym mówią Księgi

    Prolog „Czas na zmiany”

    Przemówienie radiowe Ignacego Mościckiego prezydenta RP:

    [​IMG]

    Obywatele i obywatelki. W dniu dzisiejszym kończy się rok 1935. Był to dla nas wszystkich rok szczególny – głównie ze względu na śmierć naszego drogiego marszałka Piłsudskiego, który przez wiele lat stał na czele naszego kraju, udzielał nam wszystkim wsparcia moralnego i duchowego w najtrudniejszych chwilach, gdyśmy musieli decydować o tym jaką drogą mamy iść dalej. Jesteśmy obecnie w przededniu nowego 1936 roku, do którego rozpoczęcia zostało nam zaledwie kilka godzin. Już teraz, życzę każdemu z państwa, aby ten nowy rok, był zdecydowanie lepszy od poprzedniego. Aby w każdym polskim domu zagościła radość, aby ci spośród was, którzy wciąż pozostają bez pracy mogli ponownie znaleźć zatrudnienie. Niech ten nowy 1936 rok, będzie dla nas lepszy…
    Szczególne życzenia pragnę złożyć wojsku, tym wszystkim którzy dzisiaj nie mogą być ze swoimi najbliższymi i cieszyć się nadchodzącym Nowym Rokiem. Tym wszystkim, którzy muszą czuwać nad naszym bezpieczeństwem. Patrzy na was Rzeczpospolita, jej dawni żołnierze których męstwo i oddanie sprawom Ojczyzny winno być dla każdego z was wzorem do naśladowania. Ufam, że dzięki waszej godnej postawie, zapewnicie nam kolejny rok spokoju, który upłynie pod znakiem głębokich przemian i opanowania przejściowych trudności z jakimi się borykamy…


    2 stycznia 1936 roku, Warszawa, posiedzenie zarządu GISZ

    [​IMG]

    Generał Rydz Śmigły zakończył przemowę i spojrzał na pozostałych oficerów. Wśród nich byli min.: generał Kutrzeba, Rómmel, Fabrycy, Dąb-Biernacki a także generał Zając i admirał Unrung. W pomieszczeniu panowała przytłaczająca cisza. Zebrani oczekiwali na ostatnie zdanie referatu, który wygłosił Śmigły.
    - Polska, drodzy panowie, jest… w trudnym położeniu – zakończył wreszcie generał i na znak iż wolno już rozpocząć otwartą dyskusję, nad tezami jakie postawił w swoim wystąpieniu. Wszyscy wiedzieli oczywiście, że generał i tak nie wprowadzi w życie planów swoich współrozmówców, ale skoro można było podjąć próbę konstruktywnej krytyki, to czemu nie spróbować? Generał Kutrzeba długo milczał przeglądając swoje notatki, po czym dał znak, że pragnie zabrać głos:
    - Panie generale… Dlaczego zamierza pan przeprowadzić koncentrację wojsk w celu ich przegrupowania i podzielenia na nowe jednostki taktyczne w Warszawie? I drugie pytanie, czemu dąży pan do stworzenia wielkich nie ruchliwych jednostek, opartych na piechocie i pojedynczych dywizjach kawalerii, która nie dość, że jest zdecydowanie droższa, to jeszcze szkoli się zdecydowanie dłużej niż zwykła dywizja piechoty?
    - Po pierwsze, jest to ustawienie sił przewidziane do obrony, ponadto nie ma sensu rozdrabniać wojsk na całej granicy, musimy przecież zachować jakieś siły w rezerwie… Po drugie, formowanie jednostek kawalerii, będzie dla nas o wiele korzystniejsze, gdyż uzyskamy całkiem tanie i niezbyt wymagające wojska szybkie, których brak szczególnie nam doskwiera – Śmigły uśmiechnął się niechętnie. Od kilku miesięcy pomiędzy nim, a Kutrzebą toczyła się „cicha wojna” o wybór najlepszej strategii, i choć Generalny Inspektor wiedział, że Kutrzeba poradziłby sobie lepiej, to jednak wolał spychać go na boczny tor, ot, niech się nie rzuca, gadzina jedna.
    - Jeśli dobrze zrozumiałem – głos zabrał Zając – to zamierza pan rozrzucić lotnictwo po każdej istniejącej po przegrupowaniu, grupie armii. Swoje „lotnictwo” mają dostać nawet pojedyncze grupy operacyjne złozone z jednej – dwóch dywizji… To trochę niepokojące, zwłaszcza, że mamy bardzo mało samolotów myśliwskich i bombowych, że nie wspomnę o maszynach towarzyszących...
    - Lotnictwo zostanie zapewne jeszcze rozbudowane. Potrzebujemy jeszcze dwóch, może trzech dużych jednostek lotniczych, żeby moje plany udało się bezproblemowo zrealizować.
    - Pan generał był łaskaw poruszyć również kwestię zadań floty. Obawiam się niestety, że plany jakie ma realizować marynarka wojenna w kontekście przedstawionego tutaj planu, nie mają szans realizacji. Po pierwsze – nasze okręty podwodne zostaną zmuszone do operowania na płytkich wodach przybrzeżnych gdzie nie będą mogły zanurzyć się na bezpieczną głębokość, ani bezpiecznie patrolować, bez zagrożenia ze strony floty przeciwnika. Po drugie – nasze okręty nawodne, zwłaszcza „ptaszki”* i niszczyciele nie mogą zostać całkowicie wycofane z kraju, to by oznaczało kapitulację i zerwanie łączności z Helem, Westerplatte… Jako dowódca marynarki nie mogę się na to zgodzić. Ponadto część naszych jednostek, zwłaszcza tych mniejszych, nie doszła by o własnych siłach do portów sojuszniczych, wymienionych w pańskim projekcie.
    - Okręty nawodne będą przecież mogły pobrać paliwo od floty sojuszniczej idącej na spotkanie naszym okrętom… - Śmigły zdecydował się uciąć dyskusję z admirałem – Czy macie panowie jeszcze jakieś pytania?
    Zapanowała cisza. Nikt nie miał ochoty narażać się na dyskusję z Generalnym Inspektorem…

    2 stycznia 1936 roku, Warszawa, MSZ
    Podobnie jak generał Rydz – Śmigły, również minister spraw zagranicznych RP, Józef Beck zdecydował się na przeprowadzenie małego spotkania w celu zarysowania strategicznych celów Rzeczpospolitej na Nowy Rok. W małym pomieszczeniu, siedziało pięciu mężczyzn. Byli to: Beck, Raczkiewicz, Wieniawa – Długoszowski (ambasador w Rzymie), Lipski (ambasador w Berlinie) oraz Szumalkowski (ambasador w Madrycie). O ile jednak w sztabie panowała nerwowa atmosfera wzajemnej niechęci, tutaj wszyscy starali się być dla siebie „wyrozumiali”.

    [​IMG]

    Józef Lipski, ambasador w Berlinie​

    - Panie ministrze – Lipski spojrzał na Becka i przez chwilę szukał akceptacji dla tego co za chwilę powie – chciałbym poruszyć kwestię niemiecką, jako pierwszą, gdyż… czuję się zobowiązany do wyjaśnienia pewnych spraw, a także poruszenia kwestii o jakich od pewnego czasu informuje mnie wywiad. Po pierwsze Niemcy pod rządami nowego kanclerza, Adolfa Hitlera, który dzięki dużemu zaufaniu społeczeństwa uzyskał pełne poparcie armii i policji, z każdym dniem rosną w siłę. Władze III Rzeszy przygotowują się ponadto do wkroczenia do Nadrenii, pozostającej do tej pory strefą zdemilitaryzowaną. Nie wiem jak zareagują na to rządu francuski i brytyjski, ale znając specyfikę tamtejszych władz spodziewam się, że skończy się na głośnych protestach przeciwko naruszaniu umów międzynarodowych. Ponadto, nasze komórki wywiadu na Niemcy donoszą ostatnio o intensyfikacji produkcji czołgów i pojazdów opancerzonych, które Niemcy wypuszczają w masowych wręcz ilościach z fabryk zbrojeniowych, a od niedawna także cywilnych. Co prawda produkowane obecnie maszyny, nie spełniają jeszcze wymagań jakie stawiają im armia i władze państwowe, ale w przyszłości mogą okazać się poważnym zagrożeniem.
    - Jak rozumiem, uzyskał pan te informacje od pionu wywiadu gospodarczego, nie chciałbym, żeby moi ludzie zajmowali się współpracą z „dwójką”, to pachnie skandalem, którego nam nie potrzeba. Po drugie, jeśli nie będziemy liczyć na poruszenie wśród Anglików i Francuzów, to jak inaczej dojdziemy do porozumienia z państwami zachodnimi?
    - Oczywiście, wiem co należy do moich zadań i staram się nie mieszać w sprawy wojska. Jednakże w Niemczech sytuacja z dnia na dzień staje się coraz bardziej złożona i jeśli nadal będziemy udawać, że nic się nie dzieje, to prędzej czy później może dojść do niezbyt przyjemnej sytuacji…

    [​IMG]

    Wieniawa Długoszowski, jeszcze jako oficer służby czynnej​

    - Jak do tej pory podobne symptomy widoczne są we Włoszech. Tocząca się wciąż wojna z Etiopią, nie może przynieść umocnienia dla rządu Duce, który planował krótką nie wymagającą większych nakładów wojskowych i finansowych kampanię, podczas której wojska etiopskie po prostu skapitulują przed armią królewską. Niestety, przeliczył się – Długoszowski uśmiechnął się niechętnie – Większość armii włoskiej biorącej udział w operacji etiopskiej już w pierwszych dniach walk, jeszcze w zeszłym roku została zmuszona do pozostania na własnych pozycjach wyjściowych. Lotne oddziały etiopskie zmasakrowały atakujących po czym wycofały się na własne pozycje obronne, prawdopodobnie w przeciągu kilku dni nastąpi nowa ofensywa wojsk włoskich, które po natrafieniu na próżnię ruszą naprzód. Jeśli chodzi o kwestie stricte polityczne… To z Włochami można by się dogadać, w różnych kwestiach opiewających nie tylko na dostawy sprzętu i broni dla wojska polskiego, ale także w sprawie ewentualnego sojuszu, lub porozumienia ponad głowami Niemiec. Dużą rolę dla Włochów, będą obecnie odgrywać poczynania Hitlera, który uważa się za ucznia Duce….

    [​IMG]

    Marian Szmulakowski, ambasador RP w Hiszpanii​

    - Jeśli chodzi o Hiszpanię, to ludzie czekają na wynik wyborów. W praktyce wiadomo, że większość wyborców to ludzie z dużych ośrodków miejskich, przedstawiciele inteligencji. Większość społeczeństwa, nie pójdzie do wyborów, licząc na „mądry wybór” tradycyjnie lewicującej inteligencji. Ziemiaństwo straciło silną pozycję po upadku monarchii, zaś Kościół oficjalnie zapowiedział nie wspierać żadnej ze stron, co może okazać się dla niego gwoździem do trumny. Nowy rząd będzie co prawda legalny, ale nie będzie cieszyć się przywilejami jakie miały poprzednie gabinety. Ludzie będą niezadowoleni bez względu na to, czy wygra prawica czy lewica… - ambasador Rzeczpospolitej w Madrycie zamilkł – Istnieje nawet możliwość przeprowadzenia przez wojsko puczu, który przegnałby „zły” rząd. Pytanie tylko, który z nich jest zły – ten z prawa czy lewa.
    Raczkiewicz pokiwał głową.
    - Przyszła teraz chyba i na mnie pora. Jako osoba odpowiadająca za resorty siłowe i bezpieczeństwo wewnętrzne w kraju, pragnę zauważyć, że szczególnie nasila się ruch graniczny pomiędzy Polską, a Niemcami. Może być to związane z nowymi planami Hitlera, odnośnie wprowadzenia nowych restrykcji względem obywateli pochodzenia żydowskiego. Ponadto przeformowane oddziały KOP-u, meldują, że na granicach nasila się ruch ze strony sowieckiej. Pojawiają się tam co i rusz nowe grupy przemytników, które zdaniem naszych, stanowią przykrywkę, dla agentów sowieckiego wywiadu, którzy podejmują próby przedarcia się do Polski.
    - Podsumowując to co panowie mówią, chciałbym zauważyć pewną kwestię – powiedział spokojnie Beck – Nie ma tu z nami ambasadora w Moskwie, Paryżu i Londynie. A właśnie od tych stolic europejskich zależeć będzie nasz los w przeciągu najbliższych kilku lat. Jeśli stworzymy sobie choćby w części z nich, tutaj od razu skreśliłbym Moskwę, dobre kontakty, to być może uda nam się ugrać coś dla siebie z wielkiego europejskiego tortu, który chcą pokroić Stalin, Hitler, Mussolini, a może i inni o których jeszcze nie wiemy… Musimy uzbroić się w cierpliwość i obserwować co dzieje się na świecie, a co najważniejsze wyciągać z tego co widzimy wnioski. Wojna w Etiopii, może okazać się ważnym elementem polityki Włoch, niepokoje w Hiszpanii mogą zmienić oblicze Europy. Działania Hitlera, stanowią dla nas bezpośrednie zagrożenie, a jeśli skupimy się na walce właśnie z nim to sytuację jaka powstanie wówczas w Europie na pewno wykorzysta Stalin, któremu wciąż tęskno do miraży roku 1920, gdy Armia Sowiecka szła na Warszawę. Panowie… drugiego cudu nad Wisłą nie możemy oczekiwać. Jeśli chcemy się obronić, to musimy to zrobić zanim jeszcze wybuchnie wojna, zanim pierwsze pociski przetną powietrze…

    * ptaszki – potocznie o 6 polskich minowcach zbudowanych w stoczniach polskich. Były to OORP „Jaskółka”, „Mewa”, „Czajka”, „Rybitwa”, „Czapla” i „Żuraw”. W grze ze względu na brak jednostek podobnej klasy (ewentualnie DD I) nie występują.

    Od autora: AAR stworzony w ramach napięcia przed sesją, dla rozładowania. Odcinki na czas pokoju pewnie trochę nietypowe, powiązane z jednym – dwoma zagadnieniami, które uznałem za ważne. Opieram się na ventach stworzonych przeze mnie, które może nieco przepakują Polskę, ale mówi się trudno. Po zakończeniu AAR-a (i sesji) zapewne zjawią się gdzieś na forum. Oprócz tego korzystam z Francesco Model’s Moda (http://forum.paradoxplaza.com/forum/showthread.php?537668-MOD-Francesco-s-Models-Mod) który choć nie zadowala w pełni, to jednak zecydowanie urozmaica grę.
     
  2. PIAJR

    PIAJR Ten, o Którym mówią Księgi

    Odcinek 1 „Przymusowe zesłanie”

    Styczeń – maj 1936​

    Najważniejsze wydarzenia – sformowanie KOP-u, rozbudowa sił lądowych, nowy rząd.

    Rozkaz dzienny nr. 2023/4 z dn. 2.I.1936

    [​IMG]

    W związku z zaostrzeniem się sytuacji politycznej na granicy wschodniej, Generalny Inspektorat Sił Zbrojnych decyduje o całkowitym podporządkowaniu Korpusu Ochrony Pogranicza dowództwu wojskowemu. Od dnia dzisiejszego cały KOP działający wzdłuż tzw. „ściany wschodniej” znajdzie się pod bezpośrednim dowództwem wojskowym. Siły KOP na wschodzie mają być podzielone na dwie części – pierwszą stanowić będą cztery brygady w sile dywizji, które będą pełniły rolę oddziałów interwencyjnych, drugą część garnizony pomniejszych jednostek, które będą odpowiadać za szkolenia i przygotowania mobilizacyjne pozostałych oddziałów KOP. W przypadku zagrożenia wojną, Generalny Inspektor zastrzega sobie prawo do przejęcia dowodzenia nad oddziałami KOP, oraz wycofaniu ich z obszarów przygranicznych w celu wprowadzenia ich do boju w kraju. Do realizacji rozkazu należy przystąpić z dniem dzisiejszym tj. 2 stycznia 1936 roku. Dowódcą pierwszej grupy KOP zostaje mianowany generał Tadeusz Kutrzeba. Jego zastępcą, odpowiadającym jednocześnie za grupę szkolną KOP będzie generał Romer.

    Podpisano Generalny Inspektor Sił Zbrojnych, gen. Edward Rydz – Śmigły

    Brześć n. Bugiem, 3 stycznia 1936 roku, Twierdza Brzeska

    Kutrzeba skończył czytać niezbyt przyjemny rozkaz po czym spojrzał na swojego nowego podwładnego generała Romera.
    - Widzę, że górze zależy na tym, aby jeden z nas dowodził drugim, ale ja nie jestem zwolennikiem skupiania pełni władzy w ręku jednostki – Kutrzeba włożył rozkaz do koperty i podał ją Romerowi – Oczekuję od pana współpracy. I pomocy.
    - Dziękuję panie generale. Liczę, że będziemy umieli się jakoś porozumieć.
    - W takim razie zacznijmy od początku. Jakimi siłami na dzień dzisiejszy dysponujemy?
    - Korpus Ochrony Pogranicza posiada 2 tysiące strażnic rozmieszczonych wzdłuż całej granicy, tysiąc punktów kontrolnych wzmocnionych stanowiskami dla broni maszynowej, oraz co najważniejsze prawie 100 tysięcy żołnierzy, jeśli policzymy również rezerwistów i osadników wojskowych podlegających bezpośrednio pod nasze rozkazy. Oprócz tego w przeciągu miesiąca dwóch mamy otrzymać dwie eskadry samolotów bliskiego wsparcia i rozpoznania, które pomogą nam w utrzymaniu granicy państwowej we względnym porządku.
    - Rozumiem. Siły dosyć spore, więc jeśli nie chcemy narazić się na niepotrzebne błędy, będziemy musieli współdziałać. Trudno wyczuć jaką rolę przewidzieli dla nas włodarze z Warszawy, ale ja widzę to tak – skoncentrujmy się na stworzeniu dwóch jednostek zdolnych do samodzielnego działania. Pańscy chłopcy będą oficjalnie działać na południowym odcinku granicy, moi na centralnym i północnym. W przypadku działań zbrojnych zostawi pan na miejscu załogi strażnic i wsadzi całe wojsko na wagony kolejowe. Waszym celem będzie Brześć lub Warszawa, w zależności od postępów nieprzyjaciela. Ja w tym czasie razem z resztą KOP-u i załogami strażnic wycofam się na zachód wiążąc po drodze walką przeciwnika. Potem doskoczymy do morza pińskiego*, i tam razem z marynarzami z Flotylli Rzecznej rozpoczniemy skoordynowany odwrót na zachód.
    - To ma sens panie generale – pokiwał głową Romer – ale tak właściwie, to zastanawiam się dlaczego miałbym przerzucać swoich chłopców do Warszawy, nie lepiej zająć się obroną Lwowa? Wielu z nich pochodzi z kresów, a taka ucieczka wprost do stolicy mogła by zdecydowanie odbić się na ich morale, co w przypadku działań wojennych ma dość znaczną rolę. Zresztą, trudno by im było opuszczać rodzinne strony bez jednego wystrzału.
    - Widzę, że wbrew temu co mówi generał Śmigły ma pan głowę na karku – uśmiechnął się Kutrzeba – faktycznie, musimy dbać o morale, i co najważniejsze o celowość naszych działań. Szczegóły techniczne możemy dopracować na spokojnie, do wojny jeszcze daleko, jak na razie z Sowietami mamy podpisany pakt o nieagresji i przez kilka najbliższych lat nie zanosi się na zagrożenie z tej strony, a niepotrzebne bicie piany niczego nam nie da, chciałbym więc poznać… wizję działania naszej formacji na czas pokoju.
    - Przyznam szczerze, że nie planuję jakiś rewolucyjnych zmian względem tego co działo się do tej pory. Wojsko jest przygotowane do patrolowania granicy, wyłapywania szpiegów, szmuglerów i nielegalnych imigrantów. Co prawda ostatnio pomiędzy sowieckim wojskiem, a naszymi doszło do kilku niepotrzebnych incydentów, ale ogólnie wzdłuż granicy panuje spokój i próby jego naruszenia, poprzez zmianę zadań kopistów wydają mi się zupełnie nie potrzebne, co więcej mogły by doprowadzić do rozdrażnienia bolszewików, a tego przecież nie chcemy, ani my, ani oni, więc lepiej będzie jeśli zostawimy wszystko tak jak jest. Sugerowałbym jednak zdobycie większej ilości broni maszynowej dla strażnic. Na razie mają po jeden erkaem na cztery strażnice, a to zdecydowanie za mało.
    - Postaram się coś załatwić, ale sam fakt, że obaj objęliśmy tutaj dowództwo wskazuje na to, że jesteśmy tu na czymś w rodzaju zesłania, więc uprzedzam, że pewnie zakończy się na obietnicach i przeklinaniu nas, za zakłócanie spokoju. Rozumiem, że najlepszym wyjściem byłoby wyposażenie oddziałów na strażnicach w erkaemy Browning wz. 1920?
    - Tak, w poprzedniej jednostce zapoznałem się z tą bronią o oceniam ją bardzo dobrze. Byłaby by wprost idealna do specyfiki działań prowadzonych przez oddziały graniczne. Co do wygnania, to jeśli uderzymy w czułą nutę, to zapewne uda nam się uzyskać choćby część tego na czym nam zależy.

    4 stycznia 1936 r., Warszawa, poligon pod miastem

    [​IMG]

    Samochód ciężarowy z godłem Ośrodka Szkolenia Piechoty w Rembertowie zatrzymał się przed bramą wjazdową na poligon. Strażnik szybko przejrzał przepustki po czym otworzył drewniany szlaban, za którym na przybyszów czekała kolejna kontrola. Po przejściu całej procedury goście wjechali na mały dziedziniec otoczony z trzech stron budynkami. Gdy ciężarówka zatrzymała się przed dużym otynkowanym na biało budynkiem z „budy” pojazdu zaczęli się wysypywać żołnierze w kawaleryjskich mundurach. Po kilku minutach oczekiwania z budynku wyszedł do nich szczupły major.
    - Witam panów w ośrodku szkolenia Podlaskiej Brygady Kawalerii. Nazywam się major Pietrusiński i dowodzę formowaną właśnie w ramach Podlaskiej B.K. grupą lekkich czołgów. Będziemy razem służyć, więc proszę o koleżeńskie zachowanie względem siebie i o szacunek wobec przydzielonych nam pojazdów. Jakieś pytania panowie?
    - Panie majorze, podporucznik Michalak – z tłumu wyszedł niski oficer – jesteśmy piechurami, no może niektórzy służyli wcześniej w kawalerii, zrobiliśmy kurs samochodowy w Rembertowie i nagle dowiadujemy się, że mamy trafiać do kawalerii… na czołgi. Nigdy w życiu nie jechałem czołgiem, to jak mam wiedzieć, jak tym dowodzić?
    - Z całym szacunkiem poruczniku – major uśmiechnął się niechętnie – ja też nigdy nie jechałem czołgiem, ale zaręczam panu, że nauczy się pan nimi dowodzić. Już ja tego dopilnuję.
    - No to wpadłem – mruknął Michalak do stojącego najbliżej kolegi.
    - Może nie będzie tak źle…
    Następnego dnia po skromnym śniadaniu oficerowie weszli do dwóch dużych garaży. Ich oczom ukazało się kilka stojących obok siebie Renaultów FT, pamiętających jeszcze czasy wojny polsko – bolszewickiej. Mimo to pojazdy sprawiały całkiem dobre wrażenie. Stały jeden obok drugiego, ich pancerze wciąż pokrywał jeszcze lekki nalot z kurzu, ale obok dwóch maszyn kręcili się już mechanicy, którzy na widok wchodzących oficerów stanęli na baczność.
    - Spocznij – rzucił major i wskazał na czołgi – Panowie, oto francuskie Renault FT, część z nich dopiero co trafiła do służby po generalnych remontach inne pamiętają czasy wojny z bolszewikami i do tej pory leżały w Modlinie. Będziecie nimi wspierać działania naszej kawalerii, tam gdzie nie będzie mogła dotrzeć artyleria i ciężkie moździerze oblężnicze, przypisane do każdej jednostki. Widzę, ze tym razem pytań brak, więc zostawiam panów z waszymi instruktorami – rotmistrzem Kowalczykiem i sierżantem Szymańskim…
    - Proszę abyście panowie ustawili się pojedynczo przy swoich maszynach. Po jednym przy każdym czołgu – Kowalczyk okazał się być niskim brunetem umorusanym od góry do dołu w smarze. Jego kombinezon roboczy ozdobiony był tylko jednym naramiennikiem drugi wyglądał na oderwany lub rozerwany o jakieś tryby – Te maszyny mają trochę lat, ale i tak są lepsze od większości lekkich pojazdów jakie produkujemy w kraju, więc Ci na górze zdecydowali, że będziemy walczyć na nich. Każdy z panów otrzyma dowództwo nad drużyną. Drużyna, składa się z dwóch wozów bojowych i liczy sześciu ludzi. Cztery drużyny to pluton, cztery plutony kompania. Cztery kompanie batalion. Cztery bataliony pułk, dwa pułki brygada. Czy to jasne?
    - Tak jest. – odpowiedział mu zgodny chór.
    - No. To zaczynamy…

    5 stycznia 1936, raport wywiadowczy niemieckiego szpiega o kryptonimie „Bubi” – „Smyk”

    [​IMG]

    Od 2 stycznia 1936 roku, Polacy rozpoczęli zakrojoną na dużą skalę produkcję samochodów pancernych wz.29 w swoich fabrykach w Warszawie. Pierwsze zamówcie skierowane przez Instytut Wyposażenia Technicznego opiewa na 300 pojazdów typu wz.29 i 100 typu wz.34. Pojazdy te mogą stanowić poważne wzmocnienie dla jednostek, które zostaną skierowane na front. Prawdopodobnie maszyny zostaną podzielone na dwie partie – pierwsza zawierająca 150 wz.29 i 50 wz.34 zostanie rozlokowana jako pierwsza, druga obejmująca drugą połowę zamówienia jest budowana zdecydowanie wolniej, niektóre pojazdy otrzymują specjalne wzmocnienia, podobno przeciwko minom ppanc., i lekkim działom piechoty.

    2 luty 1936, Tarnopol, lotnisko wojskowe

    [​IMG]

    Załogi Lublinów stały w równych szeregach przed swoimi maszynami, gdy na płytę lotniska wjechała czarna limuzyna należąca do dowódcy KOP-u, generała Tadeusza Kutrzeby. Samochód zatrzymał się przed dużym budynkiem w którym mieściła się sala odpraw. W stronę przybyłych ruszyło dwóch oficerów w lotniczych mundurach. Byli to generał Kowalczyk i jego adiutant, dowódca 31 Eskadry Rozpoznawczej, porucznik Bogusiewicz.
    - Witamy w Tarnopolu generale, melduję Oddział Lotniczy KOP gotowy do przeprowadzenia inspekcji – zameldował się Kowalczyk.
    - Dziękuję panie generale, proszę prowadzić mnie do swoich chłopców.
    Oficerowie ruszyli po wybetonowanym pasie startowym. Kutrzeba salutował żołnierzom, którzy na widok dwóch generałów stali wyciągnięci jak struny.
    - Jak się sprawują wasze samoloty? – zapytał generał zatrzymując się przy jednym z pilotów.
    - Dobrze panie generale. Tylko trzeba by je jeszcze trochę opancerzyć, to można by na czołgi polować.
    - Mam nadzieję, że tego uda się uniknąć – odparł Kutrzeba i ruszył dalej. Cała trójka weszła do pokoju odpraw, gdzie Kutrzeba spojrzał na mapę z zaznaczonymi rejonami działania.
    - A więc moje wojsko z powietrza osłaniać będzie pańska Eksadra poruczniku?
    - Tak jest, panie generale. Moi ludzie będą patrolować granice na odcinkach podlegających pod pańską odpowiedzialność.
    - Dobrze, jeśli jednym z nich jest ten młodzieniec, który chciał polować na czołgi, to już czuję się o wiele spokojniej – zaśmiał się generał – przejdźmy jednak do konkretów. Chcę abyście czym prędzej rozpoczęli patrolowanie przestrzeni powietrznej. Musimy mieć łączność ze strażnicami na dole, więc niech każdy samolot skierowany na patrol posiada radiostację nadawczo odbiorczą, pracującą na częstotliwości radiostacji po strażnicach.
    - Oczywiście panie generale, jest tylko jeden drobny problem.
    - Mianowicie?
    - Część pańskich strażnic nie posiada radiostacji, a część moich Lublinów nie posiada radiostacji. Z jednej strony są trochę za ciężkie żeby ot, tak je zamontować, z drugiej strony lżejszy i bardziej zaawansowany technicznie wariant przeznaczony do komunikacji z „ziemią” mają teraz tylko maszyny prowadzących…
    - Kolejny problem do rozwikłania – uśmiechnął się Kutrzeba – Widzę, że nigdy nie ma tu spokoju, ale mówi się trudno, proszę przygotować kosztorys i specyfikację techniczną. Postaram się zdobyć środki od Generalnego Inspektora.

    21 kwietnia 1936 roku, Warszawa, Zamek Królewski

    [​IMG]

    W sali kominkowej panował tłok. Przy dużym stole siedziało już kilku oficerów wojsk lądowych, marynarki wojennej i lotnictwa. Wszyscy oczekiwali tylko na prezydenta, który tymczasem postanowił trochę się spóźnić – należało dopilnować, aby treść nowych zarządzeń była odpowiednio sformułowana, tak aby nikt nie mógł się do niej przyczepić, bo choć prezydent był odpowiedzialny tylko „przed Bogiem i historią”, to jednak na każdym kroku czyhały na niego grupy interesów, liczące na jego potknięcie, które utorowałoby im drogę do władzy w kraju. Wreszcie w przez duże dębowe drzwi do pokoju wkroczył sam pan prezydent.
    - Panowie, chciałbym przedewszystkim przeprosić za spóźnienie, ale myślę, że rezultat moich rozmów z rządem zadowoli nas wszystkich. Po pierwsze chciałbym przedstawić panom dwa projekty – po pierwsze Fundusz Obrony Narodowej, zwany dalej FON-em, oraz Komitet Obrony Rzeczpospolitej – KOR – Mościcki nabrał powietrza – Zadaniem obu tych instytucji będzie wspieranie wojska w przygotowywaniu się do zbliżającej się wojny. Musimy być gotowi, aby bronić swojej niepodległości, i co do tego wszyscy, nawet najbardziej zawzięci przeciwnicy sanacji, jesteśmy zgodni. A więc do rzeczy. FON będzie odpowiedzialny za zbiórkę datków, które następnie będą przeznaczane na zakup sprzętu dla wojska. Jako pierwsi z jego usług skorzystają ludzie generała Kutrzeby, jednak wcześniej udało nam się już uzyskać środki na zakup sprzętu dla dywizji piechoty. Co to jest w takim razie KOR? Komitet Obrony Rzeczpospolitej będzie odpowiedzialny za przygotowywanie planów obrony, nadzorowanie przygotowań poszczególnych instytucji do ewentualnego przejścia na stopę wojenną, będzie także odpowiedzialny za przygotowanie ludności cywilnej oraz zgromadzenie odpowiednich środków pozwalających nam na prowadzenie wojny w przypadku utraty części terytorium. Na jego czele stanie więc człowiek co do którego zdolności dowódczych jestem zupełnie przekonany – pan generał Rydz – Śmigły…

    22 kwietnia 1936 roku, Bydgoszcz, Koszary

    [​IMG]

    Generał Mikołaj Bołtuć był lekko zaskoczony nominacją jaką otrzymał. W dniu wczorajszym kilka jednostek stacjonujących w pobliżu Bydgoszczy zostało połączonych w większy związek taktyczny i weszło do służby jako 2 Dywizja Piechoty Legionów. Dywizja miała stanowić część składową, nowopowstałej Armii Centrum, której zadaniem było działanie na styku pasów działania armii Pomorze i armii Poznań, jej nowym dowódcą został właśnie generał Bołtuć, który wciąż nie bardzo wiedział, czy powinien się cieszyć, czy raczej żałować nowej nominacji. Teraz generał siedział w swoim nowym gabinecie i ściskając w ręku ołówek z trudem pisał kolejną stronnicę raportu przeznaczonego dla generała Rydza Śmigłego.
    - A więc…

    Sytuacja zaopatrzeniowa i bytowa 2 Dywizji Piechoty Legionów jest zdecydowanie trudna. Jednostka jako taka została co prawda wyposażona we w miarę nowoczesny sprzęt, jednakże jej nowe koszary nie są jeszcze przygotowane na przyjęcie takiej ilości żołnierzy. Ponadto jednostka nie dysponuje odpowiednią bazą techniczną, dla dalszego rozwoju. Celowe byłoby, przekazanie jej kolejnych uzupełnień, oraz przydzielenie środków finansowych na zakup nowych terenów pod magazyny i strzelnice, gdyż istniejące obecnie budynki wykorzystywane są w celach kwaterunkowych.
    Kolejną kwestią, którą pragnąłbym zasygnalizować jest brak odpowiednich środków łączności z dowództwem w Warszawie, nie mamy jeszcze radiostacji armijnych i dywizyjnych, nie możemy nawiązać bezpośredniej łączności z dowództwem i polegamy jedynie na gońcach, oraz połączeniach telefonicznych, co powinno się jak najszybciej zmienić. Jednocześnie prosimy o jak najszybsze skierowanie nowych jednostek szkolnych do koszar opuszczonych przez formacje, które weszły w skład 2 DPL, w celu pozyskania kolejnych żołnierzy służby zawodowej. Brakuje szczególnie oficerów młodszych, po kursach specjalistycznych (broni maszynowej i artylerii).

    Podpisano generał Mikołaj Bołtuć, dowódca „Armii Centrum”


    - generał skończył czytać i zamyślił się. Gdyby kilka tygodni temu, ktoś powiedział mu że będzie przeklinał chwilę gdy dostanie dowództwo nad własną Armią, wysłałby go do głupków, ale jak widać przyszłość okazała się o wiele bardziej złożona…

    17 maja 1936, Warszawa, Belweder

    [​IMG]

    Prezydent Mościki poklepał po ramieniu generała Felicjana Sławoja – Składkowskiego.
    - Cieszę się, panie premierze, że to pan będzie prowadzić nas do wojny. Polska potrzebuje obecnie twardej ręki, a pański poprzednik wydawał mi się zdecydowanie za słaby psychicznie do sprawowania tak odpowiedzialnej funkcji. Nie powinien w ogóle obejmować tego stanowiska…
    - To już nie mi oceniać panie prezydencie – odparł dyplomatycznie generał.
    - Oczywiście, nie chce pan „wkopywać” swojego poprzednika, ale proszę mi wierzyć, nie zapisał się niczym szczególnym. Po prostu był i nie sprawiał problemów, ale ostatnio zaczął popełniać błędy, których nie mogłem mu wybaczyć. Cały ten zamęt w wojsku, próby masowego formowania nowych dywizji na jego osobiste prośby…
    - Panie prezydencie, jak już mówiłem, nie chciałbym rozmawiać z panem na temat mojego poprzednika – Składkowski lekko się uśmiechnął – zwłaszcza, że nie jest już w tej samej sytuacji co ja i nie ma przed sobą takich wyzwań. Wolałbym raczej usłyszeć coś na temat doboru ministrów, czy kandydatury, które panu przedstawiłem uzyskają akceptację?
    - Ależ oczywiście, proszę się o to nie martwić. Wszyscy postawią „kreskę” przy tym kogo trzeba poprzeć, no, a jeśli tak się nie stanie, to zawsze będziemy mogli wykorzystać KOR do udzielenia pańskiemu rządowi całkowitego poparcia ze strony społeczeństwa.
    - Sądziłem do tej pory, że KOR jest organizacją kontrolowaną w dużej mierze przez wojsko.
    - Co nie oznacza, że nie może wezwać do poparcia dla nowych, lepszych władz….

    *"Morze pińskie" - potocznie określenie na dorzecze Prypeci z głównymi rzekami Prypeć, Pina, Strumień.

    Nuke, jak mawia stare przysłowie - zabroń bogatemu. Tak długo jak ludzie będą włączać HoI2/Dh/Eu3/Ck, czy co tam jeszcze i będą widzieć "Polskę" tak długo część z nich będzie wybierać właśnie ten kraj i decydować się na AARy z gry. Zresztą jeśli traktujemy Dh jako osobną grę, to jest to pierwszy AAR Polską od 1936 roku na zwykłej wersji gry (nie Kaiserce).
     
  3. PIAJR

    PIAJR Ten, o Którym mówią Księgi

    Odcinek 2 „Hiszpańskie echa”

    Maj – grudzień 1936 roku​

    Najważniejsze wydarzenia: nowi dowódcy wywiadu i marynarki wojennej, wojna domowa w Hiszpanii, dalsza rozbudowa armii, plany rozbudowy floty.

    [​IMG]

    18 maja 1936 roku, Warszawa, Belweder

    [​IMG]


    Jan Kowalewski, nowy dowódca wywiadu​

    - Pułkowniku Kowalewski, to zaszczyt móc przyjmować pana w tym miejscu – na twarzy generała Rydza Śmigłego pojawił się przyjazny uśmiech. Generalny Inspektor wiele zawdzięczał kryptologowi z Łodzi – chociażby zwycięstwo w wojnie 1920 roku.
    - Dziękuję generale za miłe przyjęcie, ale nie chce mi pan chyba powiedzieć, że zostałem tu zaproszony, tylko po to, aby mógł się pan ze mną spotkać. To spotkanie, ta rozmowa mają pewnie jakiś cel.
    - Oczywiście. Otóż, jak pan pułkownik był łaskaw zauważyć, mam w tym swój cel. Po pierwsze, nowe władze polityczne w naszym kraju, wywodzą się z kręgów wojskowych, i jak by to powiedzieć, nie mają pełnego zaufania do dowództwa „dwójki” chciałbym, aby jej szefem został ktoś bardziej zaufany, niż jej dotychczasowy kierownik.
    - Jeśli mam kogoś zaproponować na to stanowisko – Kowalewski uśmiechnął się lekko to polecałbym „Grzegorza”.
    - Nie, panie pułkowniku. Pełczyński nie powinien dłużej zajmować się tym, na czym się zupełnie nie zna – stwierdził arbitralnie Śmigły. Położył przed Kowalewskim zalakowaną kopertę z kilkoma pieczątkami GISZ-u – Proszę otworzyć.
    Kowalewski ostrożnie otworzył kopertę i powoli zaczął czytać nominację na szefa wywiadu.
    - Po pierwsze panie generale… Chciałbym odmówić – stwierdził składając pismo i ponownie wkładając je do koperty – To nie robota dla mnie. Wolę swoją dotychczasową pracę.
    - Tworzenie nowoczesnego wywiadu, wymaga postawienia na jego czele kogoś z głową na karku – uśmiechnął się Śmigły – Jeśli ma pan takie życzenie, to mogę zorganizować potwierdzenie tej decyzji przez prezydenta Mościckiego, jest pan za?
    - Rozumiem, że decyzja o przejęciu „dwójki” przeze mnie zapadła już wcześniej?
    - Zgadza się. Zmiana rządu miała stworzyć nam tylko odpowiednie warunki do przeprowadzenia tego małego transferu.
    - W takim razie mój sprzeciw jest wart bardzo mało – Kowalewski pokiwał głową – W tej sytuacji nie ma sensu odmawiać. Proszę jednak o jasne sprecyzowanie moich zadań.
    Śmigły poczuł się pewniej. Powoli wstał z miejsca i przez kilka minut spacerował po pokoju, po czym zatrzymał się przy dużej komodzie. Otworzył największą szufladę i wyjął papierową teczkę, zabezpieczoną dodatkowo warstwą bibuły.
    - Naszym największym problemem są standardowo już Sowieci. Oczywiście nie możemy też lekceważyć tego co dzieje się w Niemczech – Śmigły położył teczkę przed Kowalewskim i usiadł na swoim miejscu – Pańskim zadaniem będzie przedewszystkim zapewnienie nam odpowiedniej siatki wywiadowczej na wschodzie, rzucenie jaśniejszego światła na to co dzieje się u bolszewików.
    - Jak rozumiem, mój poprzednik uważał inaczej i dążył do innego podziału naszych sił?
    - Zgadł pan, pułkowniku. Po pierwsze, „Grzegorz” starał się skierować jak najwięcej agentów do Niemiec, Czechosłowacji i Austrii. Krajów, które uważał za kluczowe dla sytuacji międzynarodowej w Europie. Jego polityk doprowadziła do niepotrzebnego zaognienia stosunków z Czechami, którzy obecnie domagają się wyjaśnień od ministra Becka, odnośnie naszej polityki względem południowych sąsiadów – Śmigły zapadł się głębiej w fotel i spokojnie przyglądał się nowemu dowódcy „dwójki” – Tymczasem dochodzą nas niepokojące informacje o Sowietach. Podobno przygotowują wielką armadę czołgów, która ma spaść na Republiki Bałtyckie i Finlandię. Oczywiście to tylko plotki…
    - I zależy panu, generale na ustaleniu, czy ta armada nie ruszy również na Polskę?
    - Nonsens – Śmigły zaśmiał się jak gdyby usłyszał doskonały dowcip – Czołgi nigdy nie sprawdzą się w Polsce jako środek prowadzenia wojny. Brak tu dobrych dróg, a sowieckie natarcie pancerne zakończyłoby się ugrzęźnięciem większości z nich w bagnach Polesia…

    18 maja 1936, Gdynia, Dowództwo PMW

    [​IMG]

    Adm. Unrug, siedzi trzeci od lewej, pierwszy od lewej gen. Tadeusz Piskor​

    Admirał Świrski kończył już pakować swoje dokumenty do pudła, gdy w drzwiach jego dotychczasowego gabinetu pojawił się adiutant.
    - Panie admirale, admirał Unrug prosi o spotkanie.
    - Wprowadź – rzucił Świrski i odstawił pudło na podłogę. Po chwili w drzwiach pojawił się oficer w mundurze admiralskim.
    - Witam w nowym gabinecie, panie admirale – uśmiechnął się Świrski.
    - Daj spokój, nie wiem czy ta nominacja to awans, czy próba degradacji. Jeśli to drugie to chyba najwyższa pora, żeby skończyć tą szopkę. Warszawa usuwa ludzi, którzy próbowali coś zrobić, i posyła wyrobników na stanowiska w sztabie.
    - Nie narzekaj – niechęć Unruga do nowego stanowiska była aż nadto widoczna – Twoja sytuacja nie jest taka zła. Ja zostaję oddany do dyspozycji kadr. A wiesz co to oznacza. Albo dadzą mi jakąś niezbyt bezpieczną i niepotrzebną posadę w Warszawie, albo skierowanie do jednego z tych reliktów przeszłości – floty rzecznej na stanowisko dowódcze. Będę przygotowywał masę upadłościową, pod rozwiązanie i tak dalej.
    - Widzę, że mamy podobne uczucia odnośnie tej roszady – Unrung uśmiechnął się po raz pierwszy od kilku dni – Może zechcesz zostawić mi jakieś wskazówki?
    - Po pierwsze mamy tylko kilka baz zdolnych do dokowania okrętów wojennych w czasie pokoju. Wolne Miasto Gdańsk, jest coraz mniej wolne, a coraz bardziej niemieckie. To jedno, drugie – na wypadek wojny, przerzucaj wszystko co jest w stanie pływać na Hel, albo do baz sojuszniczych, chociaż, jeśli to Niemcy zaczną zabawę, nie wiem, czy zdołasz coś przepchnąć przez Cieśniny Duńskie i Morze Północne. Jednym słowem, nasza flota może albo uciec i walczyć do końca wojny przeciwko naszemu wrogowi, albo z honorem polec na Bałtyku. Jeśli pytasz o mnie wolę pierwsze rozwiązanie.
    - Bez wątpienia jest lepsze – przyznał rację eks przełożonemu Unrug – Co dalej?
    - Jeśli chodzi o nowe okręty, to bierz co dają – każą Ci przygotować opracować na okręty podwodne, opracuj, każą przygotować zamówienie na pancernik – przygotuj. Drugi raz nie dostaniesz tych pieniędzy, a jeśli odmówisz to skosi je albo armia, albo lotnictwo, albo rząd – to ostatnie najbardziej prawdopodobne. Ponadto – po nowym roku spróbuj zdobyć środki na pełne przejęcie kontroli przez Flotę nad Dywizjonem Wodnosamolotów z Pucka. Ci piloci to naprawdę dobrzy specjaliści w swojej dziedzinie, a jeśli przejmiemy kontrolę nad tą jednostką, to być może uda się nam zmodernizować ją odpowiednio wcześnie. Zanim Ci durnie z Warszawy doprowadzą to jej zniszczenia.
    - Rozumiem panie admirale – Unrug kiwnął głową na znak, że rozumie co ma na myśli jego dotychczasowy dowódca.
    - No, nie nazywaj mnie tak „Szwed”, od teraz to ty jesteś szefem tego całego gospodarstwa…

    19 maja 1936 roku, Warszawa, Dowództwo Lotnictwa

    [​IMG]

    Generał Józef Zając​

    Generał Józef Zając podpisał ostatni dokument i włożył wszystkie papiery do koperty, którą następnie podał swojemu adiutantowi.
    - A więc udało się nam zdobyć środki na budowę nowych lotnisk zapasowych na tyłach naszego planowanego frontu?
    - Tak jest panie generale – przytaknął adiutant – Możemy to uznać za sukces.
    - O sukcesie będziemy mogli mówić, gdy te lotniska staną – Zając schował pióro – Najdalej za tydzień dostaniemy telefon, z którego będzie jednoznacznie wynikało, że pieniądze, które uzyskaliśmy bardziej potrzebne są na lotnictwo cywilne… Dlaczego w każdym normalnym zachodnim kraju, istnienie cywilnych linii lotniczych jest kontrolowane przez wojsko? Dlaczego w Niemczech można masowo produkować tanie myśliwce przechwytujące i bombowce, jednocześnie rozwijać siły lądowe i marynarkę wojenną, a u nas zbudowanie jednego małego lotniska zapasowego, wymaga załatwienia tylu formalności co stworzenie floty powietrznej?
    - Nie wiem panie generale. Przy okazji, generał Rayski przesyła meldunek o postępach w szkoleniach prowadzonych dla pilotów jednostek liniowych w Dęblinie.
    - Dobrze, że przynajmniej oni nie potrzebują papierka na każdy lot.

    22 lipca 1936 roku, Warszawa, MSZ

    [​IMG]

    Beck spojrzał na Szulakowskiego, który stał odwrócony tyłem do swojego przełożonego i cicho mówił o tym co widział, przez ostatnich kilka dni w Hiszpanii.
    - … Front Ludowy, to tak naprawdę komuniści. Widziałem kościoły pełne ludzi. Nie jakiś tam wielkich polityków, ale zwyczajnego prostego ludu, który przyszedł modlić się o dobre plony i zdrowie, jak w każdą niedzielę. Potem przyjechała ta ich niby policja. Kościół podpalili…
    - Panie ambasadorze, rozumiem pańską niechęć, ale musi pan mi pomóc, potrzebuję kogoś kto zna się na tamtejszych stosunkach.
    - Przepraszam panie ministrze. Po prostu wciąż widzę to wszystko… Hiszpania walczy, tak jak my walczyliśmy w 1920 roku.
    - I właśnie dlatego potrzebują broni, amunicji i sprzętu wojskowego. Od starych mundurów, po dziurawe buty wojskowe. Kilka dni temu, do resztek naszego konsulatu w Madrycie, a raczej tego co jeszcze z niego zostało, trafiła pewna intratna propozycja handlu sprzętem wojskowym i uzbrojeniem z Republikanami. Propozycja wstępnie uzyskała zgodę ministra gospodarki, pana Kwiatkowskiego i obecnie oczekuje na moją akceptację. Chciałbym jednak poznać również pańską opinię.
    - Panie ministrze, nie chciałbym wydawać sądów wartościujących, jestem świeżo po pobycie w Hiszpanii i jeśli mam być szczery to sugerowałbym raczej współpracę z władzami wojskowymi w Burgos, które choć płacą mniej, to mogą zaoferować znacznie więcej.
    - Czego dokładnie oczekują nacjonaliści?
    - Tego samego, za co gotowi płacić są Republikanie – Szulakowski spojrzał na Becka – Samolotów, broni, amunicji. Dosłownie wszystkiego, co można wykorzystać na polu walki. Nie potrzebują chyba tylko jednego – hartu ducha, bo to już mają.
    - Rozumiem – Beck skinął głową – Otrzymaliśmy oferty od obu stron tego konfliktu. Myślę, że najlepszym rozwiązaniem będzie udzielenie poparcia obu stronom. Ostatecznie, wygra silniejszy, a żadna ze stron nie będzie mogła powiedzieć, że nie otrzymała od nas pomocy.
    Ambasador skinął głową. Przez chwilę milczał. Przyglądał się Beckowi, który spokojnie kartkował zamówienia złożone przez obie strony.
    - O co proszą w pierwszej kolejności?
    - Broń. Możemy pozbyć się starych, pamiętających pierwszą wojnę karabinów rosyjskich i austriackich. Oni i tak wykorzystają wszystko co wpadnie im w ręce…

    24 lipca 1936 roku, Warszawa, GISZ

    [​IMG]

    Generał Wacław Stachiewicz niechętnie spojrzał na stojącego przed nim na baczność świeżo awansowanego Michała Rolę – Żymierskiego.
    - Pan, pułkownik Żymierski, jak sądzę – rzucił niechętnie Stachiewicz.
    - Zgadza się, panie generale – Żymierski skinął głową.
    - Siadajcie. Trudno powiedzieć, że jest pan lubiany w wojsku polskim. Zbyt wielkich talentów dowódczych, również pan nie posiada, za to strasznie lubi się pan mieszać do polityki, co?
    - Panie generale, moje poglądy polityczne to moja sprawa.
    - Nie do końca, ale cóż, nie można wymagać od pana aby znał się pan na wszystkim – Stachiewicz otworzył dużą teczkę – W ciągu ostatnich kilku tygodni defensywa*, natrafiła na informacje odnośnie prób nawiązania przez naszych krajowych komunistów, kontaktów z działaczami hiszpańskimi. Nie muszę, chyba tłumaczyć, panu, jako oficerowi zawodowemu, że próby współpracy z Republiką i Franco, zarezerwowane są tylko i wyłącznie dla rządu polskiego. Ponadto, nasi działacze poszli o krok dalej – planują stworzyć polski oddział wojskowy działający w Hiszpanii, po stronie republikanów. A na to zgody nie będzie.
    - Rozumiem, panie generale.
    - W tej sytuacji, dowództwo zdecydowało się wykorzystać te całkiem spore siły, do uzupełnienia własnych braków kadrowych. Otworzy pan w Warszawie punkty werbunkowe, w których, nieoficjalnie będzie pan zbierać ludzi, chętnych do służby w Brygadach Międzynarodowych w Hiszpanii, potem pojedzie pan z nimi do Gdynii, a tam dyskretnie odstawi się ich do koszar Lądowej Obrony Wybrzeża. Czy to jasne?
    - Panie generale, czuję się nieco skrępowany… Ten rozkaz wymaga ode mnie wiele poświęceń. Będę musiał zmuszać własnych przyjaciół i kolegów…
    - Pułkowniku, mam panu przypomnieć pańskie kłopoty z prawem? To, że w prokuraturze wojskowej wciąż nie wiedzą co z panem zrobić? Jak zakończyć ten pański wielki problem, jakim jest flirt z czerwonymi?
    - Nie panie generale, nie musi pan.
    - W takim razie wie pan, co należy zrobić – generał wstał z miejsca i wyszedł z pokoju. Żymierski powoli sięgnął po teczkę i włożył ją do swojej skórzanej torby.
    - Życie nie zawsze jest takie, jak byśmy tego chcieli…

    1 sierpnia 1936 roku, Gdynia, Dowództwo PMW

    [​IMG]

    Zamówienie na trzy nowe okręty podwodne przeznaczone dla Polskiej Marynarki Wojennej stało się przyczynkiem do spotkania pomiędzy Generalnym Inspektorem Sił Zbrojnych (gen. Śmigłym), dowódcą Marynarki Wojennej (adm. Unrugiem) oraz przedstawicielami przemysłu zbrojeniowego (inż. Zygmunt Horynd) i ministerstwa finansów (minister Kwiatkowski). Plany budowy trzech nowych okrętów podwodnych, były w dużej mierze wynikiem działań, które podejmował od kilku tygodni, a więc w praktyce od chwili mianowania dowódcą floty admirał Unrung.
    - Panowie, ciszy mnie wasza obecność na tym roboczym spotkaniu dotyczącym naszej floty podwodnej. Jak zapewne panowie wiecie, na dzień dzisiejszy nasza flota jest w stanie pochwalić się trzema niezbyt nowoczesnymi okrętami podwodnymi, przystosowanymi do standardów początku lat trzydziestych. Są to OORP „Wilk”, „Żbik” i „Ryś”. Obecnie planujemy budowę trzech kolejnych okrętów podwodnych, przeznaczonych jednak w przeciwieństwie do wymienionych przeze mnie jednostek, nie tyle do stawiania zapór minowych, ile do ataków na konwoje i służby patrolowej na Morzu Bałtyckim. Ze względu na dość ograniczony wachlarz zadań, nie uważam, aby konieczne było budowanie potężnych jednostek typu oceanicznego, dlatego też zasugerowałem aby, powtórzyć projekt ORP „Wilk”, wzbogacając go jedynie o pewne unowocześnienia. Okręty te planujemy zbudować w Polsce, w celu ich szybszego przejęcia, kolejnym czynnikiem jest także fakt iż budowa tych jednostek w kraju pozwoli nam na dokładniejsze nadzorowanie procesu budowy – admirał zatrzymał się na chwilę i spojrzał na zebranych. Najwyraźniej nie każdy z nich rozumiał, co dowódca marynarki wojennej ma na myśli. Trudno ich strata, nie można przecież wymagać, aby cywile w dodatku dość luźno powiązani z e sprawami morskimi rozumieli o czym mówi stary oficer floty.
    - Jeśli chodzi o resort gospodarki – nieśmiało odezwał się minister Kwiatkowski – to jesteśmy w stanie pokryć sto procent kosztów budowy i wyposażenia nowych okrętów. Oczywiście pod warunkiem, że budżet nie ulegnie zmianom, aż do czasu zakończenia ich budowy.
    - Stocznia w Gdyni jest w stanie zrealizować to zamówienie, ale wiele materiałów i prefabrykatów będziemy musieli sprowadzić z Holandii – powiedział Horynd – W przypadku problemów z transportem, obawiam się tu zwłaszcza o blokady ze strony Niemiec, to należy liczyć się ze sporymi opóźnieniami, niestety, nie zależy to już ode mnie, ani tym bardziej od któregoś z nas, a jedynie od odpowiedzialnych za transport ludzi.
    - A jakie jest w tej sprawie stanowisko Generalnego Inspektoratu – zapytał admirał patrząc w stronę Śmigłego, który zdawał się błądzić myślami w zupełnie innym miejscu.
    - Generalny Inspektorat wyraża zgodę. Oczywiście pod warunkiem, że plany rozbudowy floty nie będą wiązały się z koniecznością drenażu naszego budżetu przeznaczonego na powiększanie i modernizację armii lądowej i lotnictwa…

    Roman Gadomski,Historia najnowsza Polski, Warszawa 2010

    [​IMG]

    Sytuacja polityczna w jakiej po dojściu Hitlera do władzy znalazła się II Rzeczpospolita, wymagała potężnych nakładów na rozbudowę sił zbrojnych, lotnictwa (tutaj widoczne były dwie koncepcje – lotnictwo wspierające siły naziemne tj. bombowce, samoloty szturmowe, i lotnictwo obronne – myśliwce, maszyny przechwytujące) sił lądowych oraz floty. Niestety skąpe środki finansowe jakimi dysponowało państwo polskie, zmusiło władze II RP, do dzielenia inwestycji. Na dobrą sprawę rozbudowa wojska polskiego rozpoczęła się w 1936 roku, i według pierwotnych planów snutych przez ministra Kwiatkowskiego trwać miała, aż do października roku 1941. Tymczasem pierwszym symptomem poprawy sytuacji wojskowej, była budowa, a właściwie odbudowa dwóch starych twierdz, znajdujących się na terenie Polski. Pierwszą z nich był Modlin, który początkowo stanowił ważną bazę dla marynarki rzecznej, później zaś zaczął podupadać – wiązało się to ze spadkiem znaczenia flotylli wiślanej, która wobec posiadania dostępu do morza i oddalenia od głównego zagrożenia jakim był ZSRR nie potrzebowała aż takich nakładów finansowych.

    [​IMG]

    11 sierpnia 1936 roku, Generalny Inspektor Sił Zbrojnych wydał rozkaz nr. 22/23 przewidujący min. „rozbudowę największych pozycji obronnych, twierdz, garnizonów ect.” znajdujących się na terenie kraju. Jednym z pierwszych punktów przeznaczonych pod rozbudowę był Modlin. Natychmiast powołano do życia nową jednostkę zaporową „Garnizon Twierdzy Modlin”, złożony z załogi twierdzy, oraz jednostek szkolnych kwaterujących do tej pory w pobliżu Modlina. Kolejną przeznaczoną pod rozbudowę i modernizację, pozycją obronną okazała się cytadela w Brześciu n. Bugiem, gdzie również powstał lokalny garnizon, który obejmował również dowództwo Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP str. 240), dowódca garnizonu, generał Młot Fijałkowski podlegał bezpośrednio pod rozkazy generała Kutrzeby, dowódcy KOP.

    [​IMG]

    [​IMG]

    Kolejnym zastrzykiem gotówki dla Polski był układ w Rambouillet zawarty przez Śmigłego 8 września 1936 roku. Polacy zdecydowali się przeznaczyć pozyskane środki w pierwszej kolejności na sformowanie dwóch nowych złożonych w pełni z żołnierzy zawodowych dywizji piechoty, które weszły w skład Armii Centrum, dowodzonej przez generała Mikołaja Bołtucia. Ostatnim wreszcie wzmocnieniem jakiego doznała polska armia w 1936 roku, było włączenie w skład „Armii Łódź” Podlaskiej Brygady Kawalerii, wzmocnionej dodatkowo dużą ilością czołgów, co stanowiło swoiste novum w polskim wojsku. Jednocześnie dowódcą Armii Łódź, został generał Rómmel, niezbyt wybitny dowódca polowy, zawdzięczający swoją nominację nowemu marszałkowi Polski, Rydzowi – Śmigłemu, który zamierzał postawić na czele wojska wiernych sobie oficerów, których w razie prób zdominowania armii przez obóz prezydencki, można by użyć przeciwko „zamkowi*”.



    Zamek – tu jako jedno ze stronnictw politycznych II RP, istniejących po śmierci marszałka Piłsudskiego, skupionych wokół prezydenta Mościckiego. Pomiędzy obozem „zamkowym”, a grupą skupioną wokół Śmigłego dochodziło do ciągłych tarć.

    Odcinek nie miał od razu odpowiedniej formy, co wiązało się z faktem iż nie bardzo miałem czas zapoznać się z nowym układem edytora tekstu na forum. Przepraszam za utrudnienia i czekam na komentarze. Pozytywne lub negatywne.
     
  4. PIAJR

    PIAJR Ten, o Którym mówią Księgi

    Odcinek 3 „Kiedy dostajesz koniec liny, zawiąż supeł i uwieś się!”

    Styczeń 1937 – grudzień 1938

    [​IMG]

    Generał Wiktor Thommee​


    W styczniu 1937 roku przeprowadzono w Polsce pierwsze manewry całości sił zbrojnych od dawna. Ich wynik był zaskoczeniem nie tylko dla GISZ-u, ale również dla polityków, którzy do tej pory żyli w zgubnym przekonaniu o potędze i sile wojska polskiego. W praktyce jednak okazało się, że armia potrzebuje po pierwsze – nowocześniejszego uzbrojenia, większej ilości lotnictwa, czołgów, artylerii i brygad pomocniczych. Marynarka Wojenna również wymagała wzmocnień, zwłaszcza, że do służby we flocie na stanowiskach dowódczych zamierzano przyjmować więcej oficerów, a to wymagało przedewszystkim zwiększenia ilości okrętów, lepszego szkolenia i co najważniejsze opracowywania nowych doktryn. Pomimo wspomnianych bolączek na manewrach udało się dostrzec kilku oficerów, którzy w przyszłości mogli odegrać dużą rolę w walkach obronnych. Byli to głównie młodzi oficerowie, świeżo awansowani na stopnie generalskie. Wśród nich wymieniono min. generałów Beckera*, Thommeego oraz Orlika – Łukoskiego. Wspomniani oficerowie dowodząc małymi związkami taktycznymi zdołali powstrzymać nacierające oddziały „nieprzyjaciela”, a na niektórych odcinkach przejść do udanej kontrofensywy, co wywarło duże wrażenie na dowództwie armii w kontekście powszechnego załamania się planów operacyjnych i odwrotu oddziałów biorących udział w manewrach. Jednocześnie zaczęto podejmować próby włączenia Polski w poczet członków sojuszu alianckiego, na co zgody nie chciała wyrazić Wielka Brytania, obawiając się, że w wyniku takiej pomocy, będzie zmuszona do zaangażowania się w działania w Europie Wschodniej, która nie leżała w jej strefie zainteresowań. Dopiero działania podjęte przez Francję, która opowiedziała się po stronie Polski doprowadziły do rozszerzenia się sojuszu o Rzeczpospolitą, która zaczęła przeżywać okres szybkiego rozwoju gospodarczego i ekonomicznego.

    [​IMG]

    PZL P.24 - podoba się Turkom, podoba się Bułgarom, Grekom i Rumunom, czy spodoba się nad Nilem?

    27 stycznia Polacy podpisali jeden z największych kontraktów gospodarczych w swojej dotychczasowej historii – kontrakt polsko – egipski przewidujący dostawy polskich samolotów nad Kanał Sueski, opiewający na ponad 20 milionów funtów, pozwolił Polsce na szybkie wdrożenie w życie programów zbrojeniowych i mobilizacyjnych, które miały przygotować kraj do wojny z Niemcami, którzy poczynali sobie coraz bezczelniej, wysuwając otwarte żądania pod adresem władz litewskich i czeskich. Jednocześnie dyplomacja III Rzeszy kokietowała stronę polską zapewnieniami o próbach nawiązania współpracy pomiędzy Warszawą, a Berlinem. Hitler ze swej strony dokładał wszelkich starań aby wciągnąć Polskę, choćby pośrednio, do tworzonego przez Niemcy bloku antysowieckiego, jednakże członkowstwo w tym „sojuszu” wiązałoby się z daleko idącymi ograniczeniami, na które musiałaby zgodzić się Polska, min. koncentracja całości wojsk nad granicą z ZSRR.

    [​IMG]

    Francuska kompania reprezentacyjna​

    11 lutego 1937 roku, Polacy i delegacja francuska spotkali się w bardzo ważnym z punktu widzenia francuzów, mieście Poitiers, gdzie minister spraw zagranicznych RP Józef Beck ostatecznie przedstawił swoim francuskim partnerom punkt widzenia władz polskich na „pakty z Hitlerem”. Polacy nie wykluczali porozumienia z Niemcami, skierowanego przeciwko ZSRR, oczywiście pod warunkiem, że wcześniej nie uzyskają gwarancji niepodległości ze strony aliantów zachodnich. Francja pomimo wielu zapewnień nie udzieliła bowiem Polsce dostatecznie silnych gwarancji – wciąż ograniczano się do ogólnikowych zapewnień o pomocy w razie wybuchu wojny. Dopiero po prezentacji polskiego stanowiska Francuzi zgodzili się na negocjacje dotyczące omawianych gwarancji. W przypadku agresji ze strony Niemiec lub ZSRR na Polskę Francja w przeciągu dwóch tygodni miała przygotować się do udzielenia Polsce daleko idącej pomocy wojskowej i gospodarczej. W wypadku gdyby agresorem były Niemcy, wojsko francuskie miało rozpocząć operację zaczepną na zachodzie w ciągu 72 godzin od rozpoczęcia agresji na Polskę. Po tygodniu miało dojść do pełnego rozwinięcia wojska francuskiego na odcinku granicy z Niemcami. Oprócz tego już w pierwszych dniach kampanii do Polski miało trafić sześć francuskich dywizjonów bombowców ciężkich, które rozpoczęły by wespół z polskim lotnictwem bombardowania kolumn wojsk nieprzyjacielskich posuwających się do centrum kraju. W przypadku gdyby to Francja jako pierwsza stała się obiektem wrogiej napaści Polacy mieli obowiązek czym prędzej wykonać uderzenie uprzedzające na tyły Niemców i jak najszybciej zagrozić głównemu ośrodkowi decyzyjnemu – Berlinowi. Plany te snute przez szefów sił zbrojnych obu państw pięknie wyglądały na papierze. W praktyce jednak Francuzi nie mieli zamiaru działać tak szybko….

    [​IMG]

    Jednocześnie w kraju powstawały nowe organizmy polityczne, które choć na chwilę miały odwrócić uwagę społeczeństwa od coraz bardziej napiętej sytuacji międzynarodowej. Jednym z nich był Obóz Zjednoczenia Narodowego – nazywany niejednokrotnie przez swoich przeciwników „Ozonem”. Na jego czele stanął dość popularny w kręgach piłsudczykowskich pułkownik Adam Koc, jednak jego partia nie miała większych szans na zaistnienie w nowej konstelacji politycznej. Władzę w kraju sprawowała sanacja, a utrzymania przez nią władzy przez kolejne lata można było być pewnym – wskazywało na to chociażby totalne rozbicie opozycji. Głównym tematem XXIV Kongresu Polskiej Partii Socjalistycznej, która w obecnej sytuacji powinna dążyć do przejęcia władzy, stało się powstanie OZN-u. Na głowę Koca ze strony socjalistów wylało się wiadro pomyj, które później należało jeszcze jakoś wepchnąć pod dywan i przejść do krytyki rządu, co się niestety socjalistom już nie udało…

    Wspomnienia gen. Tadeusza Kutrzeby

    [​IMG]

    W ostatnich tygodniach otrzymaliśmy kolejną transzę gotówki, przyznanej Polsce w ramach układu polsko-francuskiego. Całą gotówkę przeznaczono na szkolenia dla lotników, oraz zakup 150 nowoczesnych bombowców średniego zasięgu, a raczej opłacenie ich szybkiej budowy na terenie kraju. Tak właśnie powstał jeden z najbardziej udanych polskich samolotów bombowych – PZL 37 Łoś. Niestety wszystkie 150 maszyn przekazano bezpośrednio pod zarząd dowódcy Armii Poznań. Korpus Ochrony Pogranicza otrzymał jedynie zapewnienia o wsparciu ze strony władz wojskowych i próbach przyśpieszenia modernizacji naszego uzbrojenia. Nie jestem jednak pewien, czy moje prośby trafiają do właściwych ludzi. W ostatnich tygodniach dowiedziałem się, że moim zadaniem w przypadku rozpoczęcia działań wojennych będzie obrona granicy na pograniczu z Prusami Wschodnimi. Nie wiem jak mam powstrzymać kilkanaście niemieckich dywizji, w tym zapewne trochę czołgów piechotą z uzbrojeniem rodem z wojny z bolszewikami w roku 1920. Dowódca „Lotnictwa Armii Poznań” gen. Garsztka to mój dobry znajomy. Współpracowaliśmy na uczelniach wojskowych, obecnie utrzymujemy kontakt listowny. Generał pisze do mnie, że w przypadku rozpoczęcia wojny z Rzeszą ma czym prędzej ewakuować część maszyn do Lwowa, a stamtąd do Rumunii i dalej do baz alianckich na Morzu Śródziemnym. Pytanie, które zadaje sobie nie tylko ja, ale również większość znających te plany ludzi brzmi – po co? Przecież te maszyny potrzebne są tutaj w Polsce. Pomijam już zupełnie fakt, że bardziej od bombowców potrzebujemy maszyn myśliwskich, zdolnych do likwidowania wrogich wypraw bombowych. Podobnie w wojskach lądowych. Skoro już nastawieni jesteśmy na twardą obronę, to powinniśmy skupić się na stworzeniu ruchliwych związków taktycznych, transportowanych na ciężarówkach, koniach… czymkolwiek co jest szybsze od samotnego piechura….

    3 czerwca 1937 roku, Gdynia, port Marynarki Wojennej.

    [​IMG]

    Komandor Grudziński stał przy nabrzeżu i przez lornetkę obserwował wejście do portu, obok niego dwóch oficerów w marynarskich mundurach – to dowódca floty i jego najbliższy współpracownik, komandor Kłoczkowski.
    - Panie komandorze, melduję, że widzę je na horyzoncie – powiedział Grudziński spoglądając na Kłoczkowskiego.
    - Cały czas zastanawiam się, czy wybraliśmy im odpowiednie nazwy. „Szeptycki”… ta nazwa powtarza się już w Flotylli Pińskiej…
    - Zgadza się panie admirale, ale proszę pamiętać, że „tamten” Szeptycki to okręt cel dla naszych monitorów i kanonierek rzecznych. W praktyce to kupa złomu. W przypadku mobilizacji poleciłem rozstawić na nim makiety uzbrojenia i manekiny. Taki mały prezent dla lotnictwa nieprzyjaciela – Kłoczkowski spojrzał na pierwszą wyłaniającą się z porannego mroku sylwetkę – A ten „Szeptycki” to prawdziwa broń…
    - W rękach dobrego oficera, te okręty są w stanie zrobić naprawdę dużo – pokiwał głową Grudziński.
    - No cóż panie komandorze – dowódca floty spojrzał na komandora – Myślę, że będzie pan odpowiednim człowiekiem na tym stanowisku. Z dniem dzisiejszym obejmuje pand dowództwo nad dywizjonem okrętów podwodnych. Mam nadzieję, że nowe jednostki będą nam dobrze i długo służyć…

    Pokład ORP „Szeptycki”

    Kapitan Grochowski spojrzał na otwarty właz prowadzący do centrali, z którego wystawała głowa jego pierwszego oficera Jurowskiego.
    - Pierwszy! Nadaj do „Lisa” i „Lwa”, że będziemy powoli zwalniać. Nie chcę, żeby któryś z nich wpakował mi się na śruby.
    - Przyjąłem panie kapitanie – Jurowski zniknął pod pokładem. Po chwili wszystkie trzy okręty zaczęły zauważalnie zwalniać. Następnie na 1/3 wstecz zaczęły podchodzić do udekorowanego kwiatami i girlandami nabrzeża na którym czekali już dowódca floty, szef wyszkolenia załóg okrętów podwodnych i dowódca dywizjonu. Nad kapitanatem pojawił się właśnie teraz wielki transparent „WITAMY W DOMU NOWE OKRĘTY PMW”.
    - Witamy… - mruknął pod nosem Grochowski – obyśmy nigdy nie musieli się żegnać na więcej niż trzeba…

    Przegląd Morski nr. 7/1937

    (…) Polska dysponuje obecnie jedną z największych flot podwodnych na Bałtyku. Zajmujemy obecnie trzecie miejsce po III Rzeszy i Związku Sowieckim z 6 w miarę nowoczesnymi okrętami podwodnymi. Trzy najnowsze jednostki, to w gruncie rzeczy zmodyfikowany typ „Wilk”, pozbawiony torów minowych, ze wzmocnionym kadłubem, który pozwala mu na operowanie na większych głębokościach – nowe okręty mogą spokojnie schodzić nawet na 120 metrów. Nowe jednostki noszą specyficzne nazwy – „Szeptycki”, „Lew” i „Lis”. O ile dwie ostatnie stanowią nawiązanie do tradycji nadawania mniejszym jednostką nazw dużych zwierząt drapieżnych z naszych lasów, o tyle pierwsza jednostka nosi swoje imię, na wolę jej fundatorów – marynarzy flotylli Pińskiej, którzy wcześniej służyli na jednostce noszące takie właśnie imię (…).

    20 października 1937, Warszawa

    [​IMG]

    Szefowie wszystkich departamentów ministerstwa spraw zagranicznych, w towarzystwie ministra czekali na warszawskim lotnisku na przybycie samolotu z generałem Francisco Franco na pokładzie. Oficjalnym celem spotkania było uzgodnienie dalszych zakupów podejmowanych przez armię nacjonalistów w Polsce, w praktyce jednak wszyscy liczyli na informacje dotyczące sowieckiego zaangażowania w Hiszpanii, zwłaszcza, że wojska Franco choć zepchnięte na północ kraju, zdołały wejść w posiadanie ważnych danych wywiadowczych dotyczących zaangażowania radzieckich doradców wojskowych w Hiszpanii, a także ich pochodzenia. Wśród wspomnianych doradców, pojawiło się kilku polaków, należało więc czym prędzej zbadać sprawę. Wreszcie na horyzoncie pojawił się dwusilnikowy amerykański samolot DC 3 Dakota. Maszyna lekko przyziemiła, a po kilku minutach z samolotu wyszło kilku ubranych w ciemne cywilne płaszcze mężczyzn. Wśród nich był generał Franco…Beck szybko podszedł do gości z Hiszpanii.

    Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Warszawa

    Beck uśmiechnął się na widok wchodzących do jego gabinetu oficerów. Szybko wstał z miejsca i wskazał gościom aby usiedli.
    - Witam panów na właściwych rozmowach…. Mam nadzieję, że pobyt w GISZ-u, i zamku królewskim przypadł panom do gustu?
    - Dziękuję, ale myślę, że pora jak najszybciej przejść do rzeczy – na twarzy Franco widać było zmęczenie. Nic dziwnego w ciągu ostatnich kilku miesięcy musiał przejść naprawdę długą drogę – Po pierwsze bardzo cieszy mnie fakt iż Polska nie pozwoliła na przerzut swoich obywateli do jednostek czerwonych – mamy z nimi naprawdę spory problem. Na tyłach ich wojsk szerzą się gwałty, morderstwa… dochodzi do profanacji Kościołów, niszczenia klasztorów i zabytków związanych z religijnością i kulturą naszego narodu.
    - Wiemy jak wygląda terror bolszewicki. Polacy mają jeszcze w głowach obraz wojny 1920 roku, gdy czerwone hordy Lenina podeszły pod samą Warszawę. Dzisiaj to Hiszpanie muszą zmagać się z czerwoną zarazą – Beck zdecydował się odbić piłeczkę i kontynuować rozmowę w podobnym tonie – W tej sytuacji obaj doskonale rozumiemy, jak dużą rolę odgrywa zwalczanie wrogiej agentury. Interesują nas zwłaszcza tak zwani „doradcy wojskowi” wykorzystywani przez Sowietów na terenie Hiszpanii do szkolenia oddziałów międzynarodowych.
    - Trudno nazwać te międzynarodowe bandy oddziałami, gdyż wielu z nich może później zostać wykorzystanych przez Bolszewików na terenie naszego kraju, do szkodzenia nam. To czego nauczyli się u was, mogą wykorzystać u nas…
    - Polska nie udzieliła jednak pomocy wojskowej naszemu powstaniu, skierowanemu przeciwko wspólnym wrogom. Nie widzę więc powodów dla których, dane te nie miałyby trafić do Niemców, którzy pomimo wielu aktów niechęci wobec Hiszpanii, udzielili jednak ostatecznie daleko idącej pomocy wojskowej. Polska zaś od początku nie zajęła jednoznacznego stanowiska. Oczywiście możemy rozważyć przekazanie wam tych informacji, ale to będzie wymagało o wiele bardziej przyjaznych kroków ze strony Polski.
    - Jak rozumiem ma pan generał na myśli, dostarczenie wam nieodpłatnie sprzętu wojskowego lub amunicji?
    - Można tak to ująć.
    - Niestety, Polska jak pan generał zapewne wie nie może liczyć na tak daleko posuniętą przychylność Niemiec jak Hiszpania, i musimy przygotowywać się do obrony własnej niepodległości, zarówno przed Niemcami jak i przed Związkiem Sowieckim, który również czyha na nasze potknięcie. W tej sytuacji mogę pana generała zapewnić, że będziemy mogli sprzedać Hiszpanii trochę sprzętu i broni, który wyszedł już z użycia w wojsku polskim, a który może przydać się w walce z czerwonymi, na waszym własnym, że tak powiem rodzimym podwórku.
    - A więc próbuje mnie pan przekonać do przekazania wam zdobytych przez nasz wywiad informacji za darmo? Proszę wybaczyć, ale nie jesteśmy instytucją charytatywną. Jeśli chcecie uzyskać naszą pomoc, musicie nas wesprzeć w walce z tak zwaną republiką…
    - Biorąc pod uwagę fakt iż wasze wojska utknęły na północy w okolicy Burgos i wgryzły się w ziemię, aby zatrzymać ostatnią wiosenną ofensywę wojsk republiki, to faktycznie macie poważne kłopoty. Polska jak już wspomniałem – Beck sięgnął po jakąś niedużą teczkę – nie jest w stanie udzielić daleko idącej pomocy wojskowej pańskim wojskom generale. Możemy jednak przekazać wam kilkadziesiąt samolotów bombowych, których nie wykorzystujemy już bojowo. To całkiem dobre maszyny, choć mają już swoje lata.
    - Jakie samoloty może nam zaoferować Polska? – odezwał się szef lotnictwa nacjonalistów, generał Alfredo Duany.
    - Kilka maszyn PZL P.7, które już służą w lotnictwie obu stron, ponadto trochę dwupłatowców wycofanych z naszych jednostek bojowych. Są to o ile się nie mylę, Berguety XIX.
    - Jeśli chodzi o mnie, to wydaje mi się, że możemy przyjąć polską ofertę – Duany skinął głową w stronę Franco. Negocjacje zakończyły się sukcesem…

    [​IMG]

    27 października 1937 roku przeprowadzono kolejne potężne manewry wojskowe, w których udział oprócz jednostek piechoty wzięła również kawaleria i lotnictwo, oraz pojedyncze jednostki flotylli rzecznych, które osłaniały odwrót brygady kawalerii dowodzonej przez gen. Abrahama przez rzekę. Szczególnie dobrze radziła sobie dywizja generała Puchalskiego, która pomimo zdecydowanej przewagi atakujących ją jednostek dowodzonych przez generała Skierskiego zdołała odeprzeć atak, a następnie dołączyć do kawalerii Abrahama. Dobrze spisali się również Sikorski i Olszyna – Wilczyński, którzy odpowiadali za przygotowanie ataku. Stwierdzono jednak poważne problemy jednostek z łącznością, utrzymaniem tempa natarcia i ogólnie znaczne kłopoty z rozwiązaniem pewnych, dość istotnych zdaniem Generalnego Inspektora kwestii takich jak: - przeprowadzanie kontrataków w warunkach nocnych, szybkie przerzucanie sił (co bez zapewnienia jednostkom piechoty choćby odpowiedniej liczby rowerów, o samochodach i motocyklach nie wspominając jest zupełnie nie możliwe, przynajmniej w obecnych warunkach).

    *Jeśli autorzy gry mieli na myśli generała Józefa Beckera, to jest to głupota (zresztą jedna z wielu np. dowódcy lotnictwa polskiego), gdyż generał Józef Becker zmarł był 15 lutego 1925 roku, w Warszawie, uprzednio był dowódcą 20 Dywizji Piechoty, stacjonującej w Słonimiu.
     

    Załączniki:

  5. PIAJR

    PIAJR Ten, o Którym mówią Księgi

    Odcinek 4: Idzie nowe…

    [​IMG]

    3 stycznia 1938 roku, Warszawa

    Generał Kazimierz Sosnkowski wysiadł z samochodu, który zatrzymał się z piskiem opoon przed gmachem Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych. Szybko nałożył na głowę rogatywkę i wbiegł po schodach na mały ganek, gdzie czekali już na niego dotychczasowi współpracownicy generała Rydza – Śmigłego.
    - Panie generale…
    - Potem. Jeśli panowie liczą, że będą mnie zbywać półsłówkami tak jak to miało miejsce do tej pory, gdy pracowałem w Komisji Uzbrojenia i Sprzętu to grubo się panowie mylą – warknął z miejsca do kilku dobrze mu znanych oficerów, którzy teraz ruszyli od drzwi, aby witać nowego dowódcę – Za dwadzieścia minut chcę widzieć panów u siebie, w swoim gabinecie, z aktualnymi raportami odnośnie sytuacji wojska.
    - Tak jest…

    [​IMG]


    Generał Wacław Stachiewicz zastąpił Sosnkowskiego na stanowisku szefa Komisji ds. Uzbrojenia i Wyposażenia

    Generał szybko przeszedł przez główny hall i zatrzymał się przy gabinecie byłego szefa GISZ Rydza – Śmigłego. Przez chwilę zastanawiał się czy warto wchodzić do środka. Wreszcie nacisnął klamkę i zatrzymał się przy małej biblioteczce. Jego poprzednik, choć wciąż dopowiadał za wojska lądowe, szybko wyprowadzał się z gabinetu. Na biurku stały jeszcze dwa duże kartonowe pudła do których pośpiesznie upychano prywatne rzeczy generała Śmigłego.
    - Pan generał jak widzę, był łaskaw już się przygotować, do opuszczenia gabinetu? – zapytał Sosnkowski sięgając po leżącą na podłodze książkę z dedykacją marszałka Piłsudskiego. „Dla Edka” – szkoda, żeby ten cenny souvenir poniewierał się na podłodze, prawda?
    - Prawda – przyznał niechętnie Śmigły.
    - Aby nie dopuścić do upadku dyscypliny i pogorszenia się sytuacji w wojsku – zaczął powoli Sosnkowski – proszę, aby codziennie rano składał mi pan szczegółowy raport odnośnie prac dowództwa wojsk lądowych. Proszę się nie oburzać – dodał dokładnie obserwując twarz Śmigłego – inni szefowie sztabów również mają takie zadanie. To po prostu pewne novum, które zamierzam wykorzystać w celu zintensyfikowania prac Generalnego Inspektoratu. Ponadto, proszę nawiązać współpracę z nowym szefem komisji do spraw uzbrojenia, generałem Stachiewiczem.
    - Tak jest – Śmigły niechętnie spojrzał na nowego dowódcę.

    Kolejne akapity za Historia Polski 1936 – 1990, Aleksander Pertek, Warszawa 2001

    NOWY SZEF GENERALNEGO INSPEKTORATU – ZAMEK ZWYCIĘŻA, ARMIA POZA POLITYKĄ

    Odwołanie Rydza – Śmigłego ze stanowiska Generalnego Inspektora było pośrednio związane z walką o władzę w obozie sanacji. Na początku grudnia 1937 roku, przewagę w tym odwiecznym sporze, toczącym się w Polsce praktycznie od śmierci marszałka Piłsudskiego zdobyli zwolennicy prymatu, o ile można tak powiedzieć o rządach prezydenta Mościckiego, obozu politycznego określanego enigmatycznie jako „Zamek”. Jednym z pierwszych oznak przewagi jednej ze stron, było odsunięcie od władzy nad GISZ-em, Śmigłego, którego bardzo szybko pozbawiono buławy marszałkowskiej – oficjalnie miał zrzec się jej w związku z reformą sił zbrojnych, w praktyce jednak mógł dokonać wyboru pomiędzy zachowaniem dowództwa nad wojskami lądowymi, a stopniem – aby nie stracić resztek wpływów na realną politykę i co najważniejsze na armię, decyduje się poświęcić buławę marszałkowską, zresztą po wybuchu wojny odzyska ją, tylko po to, aby w wyniku idiotycznych błędów popełnionych jako dowódca obrony na północy kraju stracić ją i stanąć przed sądem wojennym. Nowy dowódca wojsk polskich, już od pierwszego dnia urzędowania zdecydował się stworzyć podstawy pod przetrwanie zbliżającej się wielkimi krokami niemieckiej nawałnicy. Trudno powiedzieć jednak czy wyczuwał zmiany, jakie już niebawem zajdą w jego życiu, w każdym bądź razie bardzo szybko i sprawnie zreformował GISZ, czyniąc z niego kuźnię późniejszych kadr Sztabu Głównego WP. Jako dowódca całości sił zbrojnych wydał zgodę na rozpoczęcie produkcji czołgów 7TP, przeznaczonych na potrzeby wojska polskiego, doprowadził także od finalizacji zamówień na nowoczesne działa i haubice przeznaczone do obrony Helu, które w okresie późniejszym pozwoliły na zadanie Niemcom ciężkich strat podczas walk o półwysep.

    [​IMG]

    Nowy dowódca uaktywnił się po raz pierwszy po nominacji 10 stycznia, gdy w towarzystwie generała Jarniny powołał do życia wydzieloną jednostkę lotniczą podlegającą bezpośrednio pod dowództwo dowódcy Armii „Kraków”, nazywaną po prostu „Lotnictwem Armii Kraków”. W jej skład wchodził I Dyon Lotnictwa Armijnego, wyposażony w niezbyt nowoczesne, aczkolwiek bardzo lubiane przez lotników samoloty łącznikowo – bombowe „Lublin”. Maszyny te nie osiągały zbyt dużych prędkości, ze względu na swoją konstrukcję, były również dość czułe na ostrzał z ziemi, mogły jednak „zaszkodzić” nieprzyjacielowi – cechowały się dużą żywotnością i wytrzymałością na ogień nieprzyjacielski.
    Zarówno Sosnkowski jak i generał Jarnina byli do tej pory postrzegani przez swoich podwładnych jako mało znaczące pionki, jednak deklaracje jakie złożyli podczas stworzenia sił powietrznych armii „Kraków” musiały zaskoczyć ich dotychczasowych krytyków – obaj dowódcy zapowiedzieli bowiem całkowite wycofanie wojska z polityki, przygotowanie do obrony zarówno od strony ściany wschodniej, jak i zachodniej, a także poparli oficjalnie plany Ligii Morskiej i Kolonialnej, która do tej pory była przez armię zbywana półsłówkami…

    [​IMG]

    Chór "Dana" na audiencji u prezydenta. Obok Mościckiego jego druga żona, Maria
    Jednocześnie coraz częściej mówiło się o pyrrusowym zwycięstwie prezydenta Mościckiego, który choć zdołał wyrzucić z siodła Rydza – Śmigłego, z tygodnia na tydzień bardziej zapadał na zdrowiu. Mościcki nie był już najmłodszy, w wieku siedemdziesięciu jeden lat zachował pełnię władz umysłowych, jednak jego organizm dawał już znać jego współpracownikom, że pora pomyśleć o następstwie dla sędziwego przywódcy. Prezydent choć wciąż pracował, miewał różne przypadłości, które wskazywały na chroniczne pogarszanie się jego stanu zdrowia. Począwszy od kwietnia 1937 roku, przez prawie pięć miesięcy cierpiał na bóle brzucha, które jego lekarze tłumaczyli pojawieniem się kamieni w woreczku żółciowym. Ponadto częste infekcje wirusowe – prezydent łapał przeziębienia raz za razem. Być może gdyby nie zachowanie Pierwszej Damy, Mościcki żyłby o wiele spokojniej i co najważniejsze zdrowiej – jednakże jego druga żona Maria Mościcka (primo voto Nagórna), dość szybko uwikłała się w nie do końca przejrzysty związek z kapitanem saperów płk. Terlickim. Podejrzewano ją nawet o romans z Terlickim, którego aresztowano na początku stycznia 1938 roku i skazano za szpiegostwo na rzecz ZSRR. Domniemany romans z bolszewickim wywiadowcą, nie mógł poprawić społecznego odbioru Nagórnej, która naraziła się Polakom swoim rozwodem i szybkim małżeństwem z prezydentem. Polacy nie szanowali kobiety, która pod koniec prezydentury Mościckiego, zaczęła odgrywać podobną rolę jak żona Paderewskiego w czasie jego krótkiego premierowania. Podobnie jak Paderewska, Mościcka stworzyła wokół siebie krąg przyjaciół i znajomych, których zapraszała na prywatne wieczorki do Zamku Królewskiego, oczywiście na koszt podatników – społeczeństwo nie przywiązywało by może do tego zbyt dużej wagi, gdyby nie fakt, że podczas spotkań tych poruszane były sprawy wewnętrzne kancelarii prezydenta. Wszystko to spowodowało, że urząd prezydenta stawał się obiektem niezbyt wyszukanych żartów, które krążyły w Warszawie, a z czasem w całym kraju. W tej sytuacji zdecydowane działania zdecydował się podjąć minister Beck, który zasugerował prezydentowi na początku marca 1938 roku, że „słusznie” byłoby zrezygnować ze sprawowania urzędu, choćby przez wzgląd na zły stan zdrowia. Nieoficjalnie pojawiają się także projekt wysłania prezydenta na przymusowy urlop na Maderę, wraz z małżonką. Ostatecznie prezydent zgodził się dymisję.

    [​IMG]

    Polscy socjaliści w Londynie. Pierwszy z lewej przyszły prezydent Ignacy Mościcki. W środku Józef Piłsudski

    29 maja 1938 roku zakończyła się w Polsce pewna era, określana czasem jako „era Mościckiego”. Trwała ona od 4 czerwca 1926 roku, gdy sejm pod wpływem umacniającego się po przewrocie majowym Piłsudskiego wybrał na najważniejszy urząd w państwie jego nominata. Polska pod wodzą prezydenta Mościckiego przeszłą długą drogę, podobnie jak on sam, od wycofanego i niewiele znaczącego aktora drugoplanowego, do twórcy jednego z dwóch obozów politycznych powstałych w łonie sanacji, po śmierci Piłsudskiego, któremu, nie wahajmy się tego powiedzieć zawdzięczał swoją karierę polityczną. Ich przyjaźń rozpoczęła się jeszcze w czasach działalności niepodległościowej prowadzonej w ramach obozu socjalistycznego – przyszły prezydent miał nawet przeprowadzić zamach na generała gubernatora warszawskiego, w wyniku którego zamachowcy mieli zginąć wraz z licznymi przedstawicielami rosyjskich elit w Warszawie. Zamach jednak nie doszedł do skutku, a zamachowcy musieli wyjechać z kraju…

    [​IMG]

    Po jednoznacznej deklaracji Mościckiego stało się jasne, że należy wybrać jego następcę. W głosowaniu sejmowym pojawiły się ostatecznie trzy sensowne kandydatury – proponowano więc wybór Paderewskiego – jako przedstawiciela centrowej opozycji, której wróżono nawet zwycięstwo, Bolesława Piaseckiego, jako przedstawiciela „młodzików” spod znaku endecji oraz Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych, generała Kazimierza Sosnkowskiego, którego otwarcie popierał obóz sanacyjny i ludowcy. Głosowanie było trudne – w pierwszej turze odpadł Paderewski, któremu zarzucono min., iż jest dosyć sędziwy i wkrótce może stać się przyczyną podobnych problemów co prezydent Mościcki. Następnie rozgorzała debata dotycząca dwóch pozostałych kandydatów – Sosnkowskiego i Piaseckiego. Nieoczekiwanie kręgi ziemiańskie zaproponowały powołanie na urząd prezydenta Rzeczpospolitej Eustachego Sapiehy, który zgodził się przystąpić do drugiego głosowania. Wysunięcie nowej kandydatury wyraźnie zdenerwowało lewicę, której kandydat odpadł już poprzednio. W tej sytuacji musiała interweniować straż marszałkowska, a premier Składkowski niczym „dziadek*” zwymyślał posłów lewicy od „paskud przebrzydłych”. Zarządzono godzinną przerwę, w czasie której posłowie lewicy jednak dostali się na salę sejmową i rozpoczęli okupację mównicy, by zablokować możliwość kontynuowania wyborów, do chwili gdy do drugiego głosowania nie zostaną dopuszczeni wszyscy zgłoszeni kandydaci. Tymczasem jeden z kandydatów – Eustachy Sapieha opuścił gmach sejmu i udał się na objazd dorożką po Starówce. Szybko poprawił sobie nastrój w kilku położonych przy Krakowskim Przedmieściu kawiarniach po czym podchmielony zaczął opowiadać przechodniom, że gdy zostanie już prezydentem to „czym prędzej przywróci monarchię, a premierowi Składkowskiego zrobi kanclerzem wielkim koronnym”. Pogłoski o dziwnym zachowaniu Sapiehy dotarły na Wiejską, gdzie ziemiaństwo na wieść o jego ekscesach pośpiesznie wycofało się z propozycji. Oznaczało to, że głosowanie może się odbyć, na placu boju pozostali bowiem tylko dwaj kandydaci – Piasecki i Sosnkowski.

    [​IMG]

    Paderewski nie zdobył sobie zbyt dużej popularności w konetkście wyborów prezydenckich roku 1938

    Bolesław Piasecki był już murowanym zwycięzcom – popierali go bowiem nie tylko narodowcy, ale również ziemiaństwo i prawe skrzydło „sanatorów”, gdy za namową Dmowskiego wszedł na mównicę sejmową by ogłosić... iż w związku z swoim brakiem doświadczenia i trudną sytuacją międzynarodową, pragnąłby przekazać… swoje poparcie generałowi Sosnkowskiemu…


    ARMIA PANA PREZYDENTA

    [​IMG]

    Krótko po przejęciu władzy przez Sosnkowskiego, wojsko za sprawą jego zdecydowanego poparcia zaczęło otrzymywać nowy sprzęt, zaczęto także kończyć formowanie nowych jednostek wojskowych złożonych głównie z żołnierzy zawodowych – dodatkowo 30% szeregowych stanowili poborowi, którzy po dwuletniej obowiązkowej służbie wojskowej mogli rozpocząć „cywilne” życie. Często do wojska trafiali również studenci, których do danej jednostki brano grupami. Znane są przypadki, gdy młodzi ludzie, którzy poznali się na pierwszym semestrze studiów wyższych musieli przerwać je po pierwszym roku, aby następnie na dwa lata trafić do wojska – oczywiście dotyczyło to tylko mężczyzn, a potem przez cały okres służby przebywali w jednej drużynie, razem z kolegami ze studiów. Wynikało to w dużej mierze z autorskich pomysłów polskiego dowództwa, któremu zależało na stworzeniu w ramach armii kolektywu koleżeńskiego, którego działanie opierałoby się nie tylko na wyuczonych do perfekcji zachowaniach, ale również na koleżeństwie wobec innych żołnierzy, zaufaniu do swoich kolegów i co najważniejsze przełożonych.

    [​IMG]

    Pierwszą nowo sformowaną jednostką był II Dyon Lotnictwa Armijnego, podlegający bezpośrednio pod Armię Łódź, dowodzoną przez niezbyt popularnego i zdolnego generała Juliusza Rómmla, który pozostawał zwolennikiem byłego marszałka Śmigłego. Przeciwwagą dla generała, miał być jego szef sztabu, pozostający pod dużym wpływem prezydenta major Józef Karski, po wojnie odpowiedzialny min., za reorganizację oddziałów partyzanckich działających na niemieckim zapleczu. Karski od początku prezydentury Sosnkowskiego przesyłał do Warszawy dokładne raporty dotyczące działań podejmowanych przez Rómmla, a także informował prezydenta, o spotkaniach jakie odbywały się w podłódzkich Jedliczach, gdzie Rómmel kupił kilka działek budowlanych. Na tych terenach odbywały się huczne spotkania towarzyskie, w których udział brali ludzie pozostający w obozie Rydza – Śmigłego. Zazwyczaj byli to: Rómmel, płk Stanisław Rola – Arciszewski, płk Adam Koc, a także płk Kazimierz Świtalski.

    [​IMG]

    Jeśli chodzi o sam Dyon, to był on wyposażony podobnie jak inne tego typu jednostki – najwięcej było w nim samolotów łącznikowych i towarzyszących typu „Lublin”, do tego kilkanaście nieuzbrojonych RWD 8 i kilka „Karasi”, przeznaczonych do wykonywania „precyzyjnych uderzeń”. Z czasem „Karasie” miały całkowicie wyprzeć „Lubliny” i RWD 8, chociażby ze względu na swoje parametry – jako lepiej przystosowane do lotów bojowych, lepiej opancerzone i uzbrojone dawały załodze większe szanse na wybronienie się przed nieprzyjacielem. Kolejną formacją, którą otrzymała „Armia Łódź” była Podolska Brygada Kawalerii, dowodzona przez pułkownika Jerzego Dąbrowskiego, zaś jego zastępcą został major Henryk Dobrzański, polski olimpijczyk. Podolska B.K. od początku października prowadziła szkolenia i treningi podczas których jeden z jej szwadronów, wyposażony w samochody pancerne wz.28 „zdobył” posiadłość Rómmla w Jedliczach, gdzie odbywało się niezbyt oficjalne spotkanie przeciwników politycznych prezydenta Sosnkowskiego. Dowódca szwadronu, mjr. Dobrzański miał odprowadzić wszystkich uczestników – ubranych w cywilne rzeczy, do najbliższego posterunku żandarmerii, skąd zostali przekazani bezpośrednio do wojskowego aresztu w Łodzi. Dopiero interwencja generała Wacława Stachiewicza spowodowała, że aresztanci zostali zwolnieni. Powodem zatrzymania był brak dokumentów, a w związku z faktem iż zatrzymani podawali się za żołnierzy wojska polskiego, sprawę mogła rozwikłać tylko żandarmeria. Dobrzański za ten wyskok, został przez prezydenta awansowany na dowódcę Grupy Wyszkolenia Kawalerii, przy Generalnym Inspektoracie, wkrótce jednak wrócił do własnej jednostki, na poprzednie stanowisko.

    [​IMG]

    Ostatnim już zasileniem dla polskiej armii było zakończenie budowy czterech nowoczesnych, dużych niszczycieli pełnomorskich, które otrzymały nazwy OORP: „Błyskawica”, „Grom”, „Huragan” i „Tornado”. Polska dysponowała wówczas jeszcze dwoma niszczycielami starszego typu oraz dużym stawiaczem min ORP „Gryf”, który gdyby nie mała prędkość maksymalna mógłby uchodzić za lekki krążownik (zaliczano go jednak do ciężkich niszczycieli). Jednostki te („Burza”, „Wicher”) zaliczały się do francuskiego typu Simone i pochodziły z początku lat 30., natomiast cztery nowe jednostki były już całkowicie polską produkcją, zbudowane w rozwijającej się powoli Stoczni Marynarki Wojennej w Gdyni. Wszystkie niszczyciele zgrupowano w ramach Dywizjonu Kontrtorpedowców, nad którym dowództwo objął komandor Podjazd – Morgenstern, a później komandor Steyer…


    23 grudnia 1938 roku, Warszawa

    [​IMG]

    Generał Wacław Stachiewicz, świeżo upieczony szef GISZ prowadził odprawę ze swoimi podwładnymi.
    - Panowie, sytuacja w jakiej obecnie się znajdujemy jest poważna. Nieprzyjaciel, a tak możemy już chyba spokojnie określać Niemców, przygotowuje coś dużego na południu. Możliwe, że spróbują wkroczyć na Śląsk, albo do Czech i potem dalej zagrozić nam od południa, w pasie działania Armii „Kraków”. Jeśli do tego dojdzie, to niemal równocześnie spodziewać możemy się ataków na Pomorze, uderzeń na Podlasie i Mazowsze, próby przedostania się na Litwę… Obecnie trwają jeszcze targi dyplomatyczne, ale po zajęciu Austrii w lutym tego roku i niemieckich żądaniach odnośnie Kłajpedy nie możemy mieć złudzeń. Kolejnymi ofiarami Hitlera będą Czesi, albo my – generał zatrzymał się przy mapie – Tu, w rejonie Cieszyna jest dla nas szczególnie trudna sytuacja. Z jednej strony, możemy odzyskać kontrolę nad tym obszarem, zagarniętym przez Czechów w czasie gdy my borykaliśmy się z bolszewicką nawałą, z drugiej strony możemy stać się kolejną grupą grabarzy Czechosłowacji – co będzie się wiązało z pogorszeniem relacji wewnątrz sojuszu alianckiego, a tego byśmy nie chcieli. Minister Beck, chyba by nam głowę za to urwał – ostatnia uwaga wywołała ogólną wesołość. Jedynie generał Śmigły pozostawał zasępiony. Pomimo zmiany na stanowisku Generalnego Inspektora, on wciąż marzył o powrocie do władzy, choćby za cenę zdrady. Stachiewicza uważał za totalnego ignoranta podobnie jak jego współpracowników. Podobne poglądy prezentował generał Rómmel, który od początku kadencji generała Stachiewicza dążył do jego odwołania – Jeżeli chodzi o sam teren Cieszyna, to w przypadku wkroczenia wojsk niemieckich do Czechosłowacji, pozostaje on niebroniony, co oznacza, że nasze wojska nie napotkają oporu ze strony czeskiej armii. Jeśli jednak do takowego oporu by doszło, to należy czym prędzej wycofać się, lub drogą rokowań doprowadzić do porozumienia z władzami lokalnymi. Jeśli Czechosłowacja stanie od walki, wycofamy się w odpowiednim momencie z miasta.
    - Oddać to co udało by się nam odzyskać? – zdziwił się dowódca Armii „Łódź”, generał Rómmel.
    - Również nie rozumiem tego punktu planu „Henryk Brodaty”, ale to autorski pomysł generalnego inspektora – wtrącił Śmigły.
    - Jak rozumiem panowie, macie inne zdanie w tej kwestii, ale musimy działać ostrożnie. Jeśli komuś zależy na wywołaniu wojny z Czechosłowacją, która będzie jednocześnie walczyć z Niemcami i z Polską, to proszę bardzo droga wolna – Generalny Inspektor zdjął okulary i powoli przetarł szkła – Widzę, że panom przeszła ochota do walki na dwa fronty? Cóż, trudno. Przejdźmy teraz do omówienia warunków wprowadzenia planu „Henryk Brodaty” w życie. Po pierwsze – dzisiejsze negocjacje w Monachium muszą zakończyć się sukcesem Niemiec. Jeśli arbitrzy zgodzą się na przekazanie głosu decydującego w kwestii czeskiej Hitlerowi, oddziały „Grupy Cieszyńskiej”, a więc 20 Batalion Rozpoznawczy, 293 pułk piechoty oraz 2 pułk ułanów, pod dowództwem generała Sikorskiego mają natychmiast wkroczyć do Cieszyna. Następnie przystąpią do zabezpieczenia miasta, ewakuacji władz lokalnych do Czechosłowacji i zabezpieczenia nowej granicy strefy okupowanej przez wojsko polskie. W przypadku gdyby wojsko czeskie stawiło Niemcom opór należy czym prędzej przystąpić do pomocy wojskom i władzom czeskim. Jeśli będą domagać się wycofania oddziałów polskich z Cieszyna, to oddziały te z o s t a n ą wycofane. Czy to jasne?

    23 grudnia 1938 roku, pogranicze polsko – czeskie, okolice Cieszyna

    [​IMG]

    Z małej rozsypującej się od podmuchów wiatru chałupki wysunęło się dwóch żołnierzy. Pierwszy z nich wysoki brunet o ciemnej karnacji z niechęcią spojrzał na swojego młodszego i zdecydowanie niższego kolegę.
    - Ruszaj, że się cholero jedna. Ile można czekać?
    - Dobra, dobra nie marudź – mruknął drugi i zapinając ostatnie guziki płaszcza dołączył do plutonowego Łukasza Molarka. Obaj żołnierze przez kilka minut szli w milczeniu po czym zatrzymali się przed rozwalającą się stodołą. Molarek zarepetował broń i odwrócił się plecami do kaprala Piotra Miśkiewicza, który z trudem otworzył drzwi stodoły. Po chwili obaj siedzieli już w środku na pancerzu pomalowanej na biało tankietki TKS. Plutonowy Molarek został niedawno awansowany na dowódcę drużyny zwiadu, złożonej z dwóch takich pojazdów, oraz samochodu pancernego, zaś kapral Miśkiewicz był kierowcą ich TKS-a.
    - Jak sądzisz, będzie z tego jakaś zadyma? – zapytał kapral zaciągając się papierosem.
    - A, co ja *****, wróżka jestem? – Molarek z papierosem między wargami zaczął po raz kolejny przeglądać ładownice i pasy amunicyjne przywieszone do nkm-u stanowiącego główną broń czołgu – a ty Mordziasty, radio sprawdziłeś?
    - Sprawdziłem, sprawdziłem – pokiwał głową kapral i podał plutonowemu do ręki głośnik i słuchawki – może ma pan plutonowy życzenie porozmawiać przez radio z kolegą Hitlerem, co by jeszcze ze cztery godziny tam tego biednego Benesa, czy jak tam temu Czechowi na chrzcie dali pomęczył, to bym chociaż nie musiał jaśnie panu plutonowemu **** na tym mrozie wozić?
    Do stodoły wszedł porucznik Szeląg, na widok dwóch wyprężonych jak struny czołgistów powiedział:
    - Spocznij chłopcy. Mam dla was dobre wieści…
    - Hitler spadł z drabiny? – zażartował Miśkiewicz.
    - Nie, ale też w tym tonie. Za dwa tygodnie prasować spodnie, czyścić buty, wóz ma się świecić jak psu jajca, a silnik ma być gotowy na daleką drogę. Za dwa tygodnie wchodzimy do Cieszyna, ale już teraz musimy wysyłać tam patrole na rozpoznanie. Na czołgu nikogo nie poślę, ale tacy artyści jak wy dwaj…
    - Tak jest panie poruczniku, my bardzo chętnie…
     
  6. PIAJR

    PIAJR Ten, o Którym mówią Księgi

    Odcinek 5: „Żądamy kolonii!”

    [​IMG]

    TKS sunął powoli po ulicach Cieszyna. Siedzący na pancerzu piechurzy ze spokojem palili papierosy. Jeszcze kilka godzin temu byli tu Czesi, teraz jednak miasto było już w polskich rękach. Na zachodzie słychać było niemieckie bombowce, które od kilku godzin bombardowały nielicznych czeskich żołnierzy, którzy zdecydowali się bronić zbudowanych pośpiesznie bunkrów. Odcięci od własnych wojsk, zagrożeni przez niemieckie zagony pancerne i piechotę atakującą ich nie tylko od strony granicy, ale również z centrum zajmowanego przez Wehrmacht kraju byli zupełnie osamotnieni.
    Kapral Miśkiewicz spojrzał na plutonowego Molarka, który lekko opierając się o kolbę enkaemu przyglądał się ulicom miasta, wypełnionym po brzegi ubranym w grube zimowe ubrania miejscowym. Ludzie z pewnym zdziwieniem patrzyli na przetaczającą się ulicami ich miasta armię. Tu i tam zatrzymywali ich miejscowi Polacy, dawali im jakieś kwiaty, tu i tam w ręce zadowolonych z obrotu spraw piechurów i kawalerzystów dostał się jakiś koniak, trochę czekolady…
    - Śpisz stary koniu? – zapytał wreszcie Piotr przekrzykując pracujący na niskich obrotach silnik.
    - Ano śpię, mordo zakazana – odparł plutonowy.
    - Ciekawe co będzie się działo teraz – zastanawiał się głośno kapral – Może przerzucą nas na drugą stronę, do tych biedaków?
    - Mówisz o Czechach? – Molarek uśmiechnął się przesuwając dłoń po zamku enkaemu – chciałbym, bardzo bym chciał mieć na końcu lufy co najmniej jednego szwaba, ale z braku laku, dobry kit. Uważaj na drogę i nie pieprz po próżnicy, bo po wczorajszej popijawie w sztabie to jestem w połowie sztywny.
    - Jasne, jasne.

    4 stycznia 1939 roku, Warszawa, MSZ

    [​IMG]

    - Panowie, chciałbym poinformować panów, o pewnych… zmianach jakie zaszły w ciągu ostatnich 48 godzin w Czechach – rozpoczął spotkanie minister Beck – po pierwsze nie ma już Czechosłowacji. Niemcy w ciągu kilku godzin od świtu 1 stycznia wyprowadzili na ulice Pragi kilkuset bojówkarzy, wywodzących się z Sudetenlandu, którzy pomogli im przejąć kontrolę nad głównymi budynkami w mieście. Następnie, kilku SS-manów przygotowało odpowiednią audycję radiową, w której przedstawiciele, tak zwanego „Ruchu dla odnowy Czech i Słowacji”, proklamowali powstanie republiki Czech, która niniejszym prosi o pomoc armię niemiecką. W kilka godzin później, podobną deklarację wygłosił ksiądz Józef Tiso, lider słowackich nacjonalistów. Niemcy zdecydowali się działać i wkroczyli, nie napotkali prawie żadnego oporu. Mówię prawie, gdyż stacjonujące w pobliżu Cieszyna wojska dowodzone przez generała Syrovego, wycofały się na przygotowane wcześniej pozycje obronne, i odparły niemieckie ataki. Następnie w nocy z 2 na 3 stycznia przedarły się do zajętego już przez nasze oddziały interwencyjne, miasta gdzie oddały się pod kontrolę Polaków. Zostali oczywiście internowani. Jednocześnie na Słowacji powołany został Słowacki Komitet Narodowy, który przejął tą część dawnego państwa Czechosłowackiego, i z błogosławieństwem Niemiec proklamował tam powstanie Republiki Słowackiej, na czele której stanęli dwaj znani nam działacze nacjonalistyczni – ksiądz Józef Tiso oraz Wojciech Tutka. W Pradze tymczasem proklamowano powstanie Protektoratu Czech i Moraw, którego gubernatorem został mianowany nie kto inny, jak tylko Heinrich Himmler…
    - Jeśli mogę wtrącić dwa słowa – z miejsca wstał szef polskiego wywiadu, Jan Kowalewski – już od pierwszych godzin sprawowania władzy przez Niemców, uruchomione zostały wszystkie zakłady produkujące samochody i pojazdy mechaniczne. Mają teraz pracować na rzecz wojska, na rzecz Wehrmachtu. Fabryki te zostały de facto przejęte przez SS. Jeśli ktoś odmawia wykonywania rozkazów, zostaje rozstrzelany. Czesi którzy, znaleźli się pod naszą, że tak powiem kontrolą, mogą zostać wykorzystani jako wywiadowcy, ale spośród prawie dwóch tysięcy ludzi, których dopiero co przejęliśmy, trudno będzie stworzyć odpowiednio szybko dość sprawną siatkę, aby uzyskać więcej informacji, ponad to co wiemy od naszego najlepszego agenta, Kondora. Kondor meldował ostatnio, że istnieją plany wysiedlenia wszystkich Czechów do efemerydy stworzonej przez księdza Tiso, zaś Czechy mają stać się udzielnym księstwem Himmlera…
    - Księstwo SS – szepnął ktoś.
    - Panowie, w tej sytuacji wydaje mi się jasne, że dobrze zrobiliśmy wprowadzając w życie plan „Henryk Brodaty” – odezwał się generał Wacław Stachiewicz, szef GISZ – jeśli ktoś ma wątpliwości o jego zasadność…
    - Nikt nie ma takich wątpliwości – zakończył dyskusję prezydent spoglądając na zebranych – panowie, jako były wojskowy, czuję, że musimy teraz bardzo dokładnie przyglądać się Niemcom i ich działaniom. To pierwsza uwaga. Druga dotyczy pewnych kwestii podnoszonych już od dłuższego czasu przez Ligę Morską i Kolonialną, które to zostały pominięte przez moich poprzedników milczeniem. Jednak w obecnej sytuacji wojskowej, gdy z raportów składanych mi jeszcze jako szefowi Generalnego Inspektoratu, wiem, że nie jesteśmy w stanie odpierać niemieckich ataków bez pomocy z zewnątrz, to muszę do nich powrócić. Chodzi mi o kolonie…
    - Panie prezydencie – Beck lekko się uśmiechnął – Nas na to nie stać. Mamy poważne problemy na wschodzie, naszymi ziemiami do kolonizacji jest wschód, polskie kolonie…
    - Zaczynają się za Rembertowem – wszedł w słowo ministrowi Sosnkowski – znam pańskie zdanie panie ministrze, ale jak pan doskonale wie, prezydent jest odpowiedzialny, tylko przed Bogiem i historią, a minister spraw zagranicznych nie stoi ponad żadną z tych, wybaczcie panowie, instytucji. A więc, gdy tylko pojawi się francuska propozycja sprzedaży Polsce jakichkolwiek ziem zamorskich, ma pan minister zgodzić się… czy to zrozumiałe?
    - Tak jest. Wykonam pańskie polecenie…

    23 marca 1939 roku, Warszawa, ambasada radziecka

    [​IMG]

    Koniec paktów o nieagresji z państwami burżuazyjnymi, powiedział towarzysz Stalin, i nikt nie raczył się mu sprzeciwić...

    - Towarzyszu ambasadorze! – radca Sołżenicyn otworzył drzwi gabinetu przed kroczącym wolno przez korytarz Szaronowem – Nadeszły nowe instrukcje dyplomatyczne z Moskwy, do wglądu tylko dla towarzysza ambasadora…
    - Czy Girsza, zakończył już przygotowania? – Szaronow niechętnie spojrzał na Panina – Grupa likwidacyjna gotowa?
    - Tak jest, wszyscy czekają tylko na zgodę towarzysza – ambasador skinął głową i wsadził rękę do kieszeni. Szybko wyjął wymiętoszonego „Biełomora” z ostatniej paczki od rodziny w Moskwie i zapalił – Dobrze. W pierwszym rzędzie trzeba pozbyć się wszystkich dokumentów, które mogą obciążać pracowników ambasady. Jeśli Polacy zdecydują się zerwać stosunki dyplomatyczne, to możemy nie zdążyć spalić wszystkiego jak trzeba, za nim pojawią się tu ludzie z polskiego wywiadu. Wy, Panin, będziecie musieli rozpuścić swoje sokoły, po wszystkich ciemnych kątach. Jeśli wasi ludzie z KPP będą jeszcze próbowali szumieć, to może się to nie skończyć na ściągnięciu ich kierownictwa do Moskwy, a wtedy razem z nimi pojedziecie tam i wy, czy to jasne?
    - Oczywiście Mikołaju Iwanowiczu. Zupełnie zrozumiałe.
    Szaronow skinął głową i zniknął we wnętrzu swojego gabinetu. Przez najbliższych kilkanaście minut przeglądał nowe dyrektywy, które dopiero co nadeszły z Moskwy – natychmiast poinformować Polskę o końcu obowiązywania paktu o nieagresji, poinformować jednocześnie, że ZSRR nie podejmie agresywnych kroków przeciwko Polsce, a to zakończenie paktu, jest po prostu tendencją ogólną, w stosunku do krajów środkowej i wschodniej Europy, gdyż ZSRR pragnie w ten sposób przekazać światu, iż wyrzeka się wojny, jako środka uprawiania polityki…
    - Jasne, jasne, na pewno w to uwierzą… - mruczał pod nosem Szaronow przerzucając kolejne strony – Ciekawe dlaczego towarzysz Stalin, kazał przygotować placówkę do natychmiastowej likwidacji? Czyżby… rewolucja miała przyjść teraz także i do Polski? Najpierw to pospiesznie ściągnięcie większości przedstawicieli KPP do Moskwy, och ileż wtedy było niepotrzebnej roboty. Wystawianie fałszywych paszportów, próby dogadania się z centralą w Moskwie, żeby przynajmniej kilku najważniejszych towarzyszy zostawić tu, na miejscu do kontynuowania podziemnej roboty, do drukowania nowych pisemek i tak dalej, i tak dalej. Potem ta wiadomość o wykryciu wśród polskich komunistów agentów trockistowsko – bucharinowskich, chyba tylko kilku spośród nich udało się wybronić w śledztwie. Z drugiej strony, może ten zapał w likwidacji placówki, związany jest tylko i wyłącznie z osobą samego ambasadora Szaronowa? Po plecach Mikołaja Iwanowicza przeszedł dreszcz – a może chcą mnie zamknąć? No, ale za co? Cały czas wypełniam instrukcje centrali co do joty, nikt nie może zarzucić mi braku staranności w wypełnianiu prikazów z Moskwy. No, chyba że ten gad, radca Panin postanowił donieść gdzie trzeba, o moim stosunku do jego brudnej roboty, a to mogło się komuś nie spodobać. Chociaż z drugiej strony, nasz czekista, kolega Asimow sam mówił, że raporty, które piszę podobają się towarzyszowi Mołotowowi, a tym bardziej jego nowemu współpracownikowi, Wyszyńskiemu…
    Zresztą mniejsza z tym – pomyślał w końcu ambasador – najważniejsze to robić swoje, donosić na tych, na których nikt nie donosi, a ponad to nie wchodzić w drogę tym, którzy stoją wyżej…

    24 marca, Warszawa, MSZ

    Minister Beck spojrzał niechętnie na siedzącego po drugiej stronie stołu sowieckiego ambasadora i jego żonę, która nie tylko z wyglądu przypominała typową ruską babę ze wsi. Jej sposób wypowiadania się, zachowanie przy stole, nieumiejętne próby odginania małego palca przy piciu herbaty… No i co najgorsze siorbanie… szef polskiej dyplomacji musiał już od dłuższego czasu tłumić w sobie śmiech – wyśmianie żony sowieckiego ambasadora, to by już było zbyt wiele, nawet dla tolerancyjnego premiera Felicjana Składkowskiego i prezydenta Sosnkowskiego, który robił wszystko co mógł, aby uspokoić Rosjan.
    - A więc, pan panie ambasadorze uważa, że mogę być zupełnie spokojny, jeśli chodzi o zerwanie paktu o nieagresji przez ZSRR?
    - Zerwanie, to bardzo ostre słowo gaspadin Beck – uśmiechnął się Szaronow – Wolałbym raczej określenie jednostronne rozwiązanie.
    - Jednostronne rozwiązanie przewiduje chyba, że jedna ze stron pomimo zachowania wszystkich warunków przez drugą stronę wycofuje się z zawartej uprzednio umowy, czyż nie? – Beck spojrzał na żonę Szaronowa, która przybrała całkowicie idiotyczny wyraz twarzy. – nareszcie niczego nie udaje – przeszło przez myśl polskiemu ministrowi, po czym kontynuując myśl zwrócił się do ambasadora – Jak pan sądzi, co by zrobił Związek Sowiecki, gdybym poinformował pana, że ot, tak w ramach zmian w naszej polityce względem państw nadbałtyckich wprowadzamy wojska do Litwy, albo Łotwy? Zapewniam pana, że już następnego dnia, byłby pan w drodze do Moskwy.
    - Józefie… eeeh, wybaczcie sklerozę, zapomniałem jakie wasze aczitielstwo, zresztą, durak ze mnie, u was tego nie ma… Panie… ministrze – Szaronow spojrzał niechętnie na żonę – nie chciałbym nadużywać pańskiej gościnności i przyjaźni, jaką darzy pan moją osobę, oraz plany stworzenia wolnego społeczeństwa, ale proszę zrozumieć też mnie – nie odpowiadam za to, co robią nasi politycy. Jestem tylko wykonawcą ich woli. Jako, że decyzja wydana przez władze w Moskwie, jest wyrażeniem woli wszystkich obywateli ZSRR, jestem zmuszony do respektowania ich postanowień i…
    - Rozumiem co pan ma na myśli – odparł Beck – Wciąż jednak nie mogę pojąć decyzji władz radzieckich. Cóż trudno, będziemy musieli z tym jakoś żyć – polski minister wysilił się na uśmiech – jak pan sądzi, kiedy będziemy mogli rozpocząć kolejną turę rozmów w tej sprawie?
    - Nie mam pojęcia panie ministrze… Wszystko zależy od decyzji i pełnomocnictw jakie uzyska pan i ja od swoich władz…
    - No i oczywiście od tego, czy będziesz tu jeszcze ambasadorem, gdy wrócimy do tego tematu – pomyślał Beck.

    Zygmunt Jóźwiak, Kolonie w II RP, Warszawa 2010

    SPEŁNIONE MARZENIE LMiK

    [​IMG]

    21 maja w Paryżu francuski minister spraw zagranicznych po raz ostatni przyjął przedstawicieli LMiK oraz polskiego konsula w Paryżu. Rozmowa była bardzo krótka i rzeczowa. Polacy zadeklarowali zainteresowanie dwoma obszarami – rejonem Casablanki, oraz Madagaskarem, który jednak ze względu na dużą odległość od portów polskich i słabą infrastrukturę nie był traktowany jako poważna pozycja. Polacy złożyli podpisy pod umową kupna sprzedaży. W tej chwili w Casablance było już prawie 20 tysięcy polskich osadników, którzy czekali tylko na decyzję z Paryża, o możliwości zajmowania nowych ziem.

    [​IMG]

    Na mocy umowy zawartej we Francuskiej stolicy 21 maja 1939 roku, Polacy przejmowali całkiem spory kawałek ziemi, który nie był może wymarzonym miejscem do życia dla tysięcy Polaków, których przed wybuchem wojny udało się przerzucić do kolonii, czy to w charakterze osadników, czy też jako „kolonistów wojskowych”. Musimy pamiętać, że wraz z początkiem działań wojennych przez Rumunię, Węgry i państwa bałtyckie ruszył prawdziwy potok polskich uchodźców, którzy z rozkazu Naczelnego Wodza i prezydenta w jednej osobie, generała Sosnkowskiego mieli ruszyć do Casablanki oraz ziem przyległych. Jednocześnie na niegościnnej pustyni zaczęła rozlegać się polska mowa, a w portach zajmowanych do tej pory przez francuskie wojska kolonialne pojawiali się młodzi aktywiści Ligii Morskiej i Kolonialnej, w tym jej Wydziału Lotniczego, który początkowo dysponował dwoma poturbowanymi samolotami LWS – 4 Żubr, które natychmiast zaczęto eksploatować w charakterze maszyn rozpoznawczych – dzięki ich lotom udało się z grubsza ustalić rejony w, których osiedlali się Polscy koloniści. Początkowo były to przejęte po Francuzach osady w pobliżu opuszczonych fortów Legii Cudzoziemskiej i innych oddziałów kolonialnych, teraz forty pośpiesznie naprawiano, obawiano się bowiem, że miejscowym nowi władcy ich ziem nie przypadną do gustu. W praktyce jednak nie doszło do poważniejszych zatargów pomiędzy „tubylcami”, a Polakami. Oba narody szybko znalazły nić porozumienia – pierwsze oznaki niezadowolenia i próby otwartego buntu pojawiły się dopiero w latach pięćdziesiątych. Na początku ostatniego tygodnia maja wyruszyła z Polski kolejna fala kolonistów. Tym razem byli to – o dziwo, tylko pracownicy ważnych dla państwa sektorów gospodarki, z dużym naciskiem na przemysł zbrojeniowy. Ewakuowano więc – zakłady RWD (od teraz w Casablance), zakłady PZL (Rabat), zakłady PZInż (Rabat), oraz Gdyńską Stocznię Marynarki Wojennej (Rabat) i Fabrykę Broni z Radomia, którą przeniesiono do Casablanki. Jednocześnie z polskich ambasad rozpoczął się ruch wsteczny – ambasadorowie byli pośpiesznie odwoływani do „centrali” w celu wyznaczenia im nowych celów. W niektórych okręgach wojskowych, zwłaszcza tych położonych w pobliżu granicy z Niemcami rozpoczęto przygotowania do przerzucania wojska na pozycje obronne, koszary zaś przygotowywano na przyjęcie rezerwistów. Po drugiej stronie granicy, niemieckie czołgi zajmowały już pozycje wyjściowe do ofensywy…

    10 czerwca 1939 roku, Gdańsk

    [​IMG]

    Przed żurawiem zaczynało się robić tłoczno. Wysocy mężczyźni w brązowych koszulach z pałkami w rękach – miejscowi byli już przyzwyczajeni do takiego widoku, zapewne kolejny wiec NSDAP, który zakończy się marszem na polskie sklepy po drugiej stronie rzeki. W odwodzie przygotowywano już polską policję portową i załogę poczty do ewentualnego odpędzenia napastników. Tymczasem z tłumu brunatnych koszul wyłania się kilku ubranych w niezbyt piękne stroje działaczy nazistowskich wygonionych przed kilkoma godzinami z sesji Senatu Wolnego Miasta.
    - Niemcy! Towarzysze partyjni! – zawołał dobrze znany gdańskim dziennikarzom i policji lider gdańskich nazistów Albert Forster – Dziś, zakończy się w Wolnym Mieście Gdańsku era żydokracji! Dość już rządów żydowskich pomagierów, którzy mienią się Senatem! Koniec z utrzymywaniem tych krwiopijców i łachmaniarzy! Wymiećmy śmiecie z Dworu Artusa, wymiećmy śmiecie na ulice, i jeśli chcą to niech tam rządzą…
    Przemawiającemu odpowiedział dziki ryk zebranych.
    - Chyba zanosi się na ciekawą noc – mruknął pod nosem Wiśniewski, pracownik poczty wskazując koledze na tłum pod Żurawiem – Ciekawe co zrobią nasi kochani przyjaciele?
    - Nie słyszałeś? Pójdą wyganiać Żydów. Czyli jeśli są prawdomówni to wyrzucą z Dworu Artusa portret Hitlera… - zaśmiał się kolega Wiśniewskiego, starszy już portier Kowalski…

    … Straż Senacka, powołana do życia kilka tygodni wcześniej uchwałą Senatu na widok nadchodzących NSDAP-owców wymownie przeładowała broń. Dowódca oddziału strażników, porucznik Hans Goldberg wyszedł z Dworu Artusa i spoglądając na nadchodzących nazistów zawołał:
    - To nielegalna demonstracja. Jeżeli rozejdziecie się do domów, to jutro, będzie was mógł przyjąć wysoki komisarz…
    - Nie chcemy tu komisarzy! – wrzasnął ktoś z tłumu.
    - Precz z Żydem Goldbergiem! – krzyknął ktoś inny.
    Porucznik Goldberg odwrócił się na pięcie i wrócił do swojego gabinetu. Gdy wściekły tłum przerwał kordon straży Hans miał już w ręku nabity rewolwer.
    - Nie wydaliście mi zgody na otworzenie ognia – powiedział pod nosem spoglądając na godło Wolnego Miasta Gdańska wiszące na ścianie – Niech Bóg ma was, kochani idioci, w swojej opiece…

    11 czerwca 1939 roku gdańszczanie na pierwszej stronie wszystkich wydawanych w mieście gazet mogli przeczytać następujący nagłówek: „ALBER FORSTER NOWYM PRZEWODNICZĄCYM SENATU – NSDAP PRZEJĘŁO WŁADZĘ W GDAŃSKU”…

    [​IMG]

    Negocjacje zawiodły, pora rozpocząć stawianie niemieckich sił zbrojnych na nogi...


    30 czerwca 1939 roku w Berlinie rozpoczęła się ostatnia próba ratowania pokoju. Niemcy po raz ostatni zażądali od Polski zgody na budowę w korytarzu eksterytorialnych linii kolejowych i autostrad, które zapewniłyby połączenie Prus Wschodnich z resztą Niemiec, zgody władz polskich na przejęcie włączenie Gdańska do Niemiec oraz stworzenia wspólnego frontu przeciwko komunizmowi. Polacy jednak uparcie odmawiali twierdząc, że niemieckie roszczenia są bezzasadne i oznaczają w praktyce ograniczenie dostępu do morza dla Polski. W tej sytuacji Niemcy podjęli decyzję o rozpoczęciu przygotowań do realizacji planu „białego”, a także do zapewnienia sobie bezpieczeństwa ze strony ZSRR, którego postawa w przypadku konfliktu polsko-niemieckiego wciąż pozostawała niewiadomą.

    [​IMG]

    2 lipca 1939 roku w Moskwie doszło do spotkania pomiędzy niemieckim ministrem spraw zagranicznych Joachimem von Ribbentropem, a przedstawicielami władz sowieckich. Zawarto układ przewidujący min. wyrzeczenie się wojny w stosunkach wzajemnych, współpracę gospodarczą i wojskową, a także w ramach tajnych klauzul dołączonych do układu podział Polski w przypadku zwycięstwa armii niemieckiej – Stalin okazał się jednak o wiele bardziej przewidującym politykiem niż Hitler – być, może pamiętał wciąż o lekcji jakiej udzieliło sowietom wojsko polskie w 1920 roku? Według umowy zawartej pomiędzy Hitlerem, a Stalinem ten pierwszy miał doprowadzić do załamania się polskiej armii i wytworzenia się kilku izolowanych punktów oporu, drugi zaś uderzyć w najmniej spodziewanym momencie i tym samym spowodować upadek Polski. Polskiemu wywiadowi udało się ustalić iż, Sowieci planują wkroczyć do kraju około 20 dnia kampanii wojennej na zachodzie, gdy oddziały polskie będą już zmęczone walką, i będzie istniała konieczność ściągnięcia na pierwszą linię oddziałów odwodowych… Zapowiadało się gorące lato.

    HOŁD PRUSKI W MOSKWIE

    [​IMG]

    STALIN - Pakt my tobie, Ribbentropie podpisali, Ty w rączkę nas pocałuj, pakt bierz, a co my zrobim dalej, to jeszcze podumajem.

    Dodatek:
    [​IMG]
     
  7. PIAJR

    PIAJR Ten, o Którym mówią Księgi

    Odcinek 6: „A więc wojna…”

    [​IMG]

    [​IMG]

    [​IMG]

    Wieczór 5 lipca był spokojny. W powietrzu unosiła się przyjemna woń lawendy i innych ziół, które gęsto porastały zbocze na którym znajdowały się zakamuflowane pozycje 4 Dywizji Piechoty, dowodzonej przez generała Władysława Sikorskiego. Jednostka wchodziła w skład Armii Pomorze, której dowódcą pozostawał generał Burchardt – Bukacki. Generał Sikorski po raz ostatni, tego wieczora spojrzał na mapę – sytuacja była napięta, a tutaj było to wyraźnie czuć. Od kilku godzin na drugiej stronie granicy meldowano pojawiające się czołgi i ciężarówki nieprzyjaciela. Załogi 23 Brygady Szybkiej przydzielone do dywizji oczekiwały już na rozkaz do otworzenia ognia do niemieckich patroli, które poruszały się w pasie przygranicznym. Wszystko trwało w oczekiwaniu na rozkazy… Sikorski spojrzał na zegarek – pierwsza w nocy, a więc mamy już 6 lipca. Na razie spokój.
    - Panie generale, jest łącznik od drużyny plutonowego Molarka – adiutant wyrwał generała z zadumy.
    - Co meldują nasi pancerniacy?
    - Ruch na drugiej stronie granicy. Niemcy zamierzają chyba wzmocnić swoje siły na odcinku centralnym, wprost do szosy prowadzącej na Toruń i Bydgoszcz.
    - Jeśli przejdą przez naszą obronę, to oddziały Nowogródzkiej Brygady Kawalerii, będą musiały wycofać się z naszego lewego skrzydła. Musimy ściągnąć tam jeszcze kilka jednostek…
    - Za nami są tylko odwodowe bataliony 27 Dywizji. Dowódca armii prosił o raport na temat ruchów nieprzyjaciela, ale trudno jest powiedzieć coś więcej ponad to co meldowaliśmy wczoraj – ruch po drugiej stronie, Niemców przybywa, coraz więcej piechoty, tu i ówdzie pojawiają się niemieckie czołgi, słychać warkot silników… - adiutant pochylił się nad mapą – Panie generale, nie utrzymamy korytarza…
    - Wiem. I to mnie właśnie martwi…

    6 lipca 1939 roku, godzina 6.00

    [​IMG]

    Ciszę na posterunku przerwało miarowe buczenie. Żołnierze zadarli głowy do góry.
    - Pewnie nasi z Gdyni lecą na szkolenia bombardierskie – stwierdził jeden z mechaników dłubiących przy silniku stojącego na uboczu 7TP. Wszyscy spojrzeli w niebo, pokryte jeszcze chmurami za którymi schronił się lotnik. Widać zależało mu na tym, żeby nie rzucać się w oczy. Starszy kapral Miśkiewicz spojrzał na załogę swojego wozu.
    - Panowie, to nie nasz. Niemiec. Dobrze znam ten odgłos. Razem z plutonowym byliśmy w Cieszynie… - nie dokończył. Przerwały mu odgłosy wybuchów dochodzące z miasta. Chwilę później również nad stanowiskami polowymi 4 Dywizji piechoty pojawiły się niemieckie samoloty bombowe. Pierwsza fala złożona z czterdziestu Sztukasów rzuciła się do lotu nurkowego. Po chwili od kadłubów pikujących ostro w dół Junkersów oderwały się bomby… Miśkiewicz szybko wsunął się do wieży i przeciskając się pomiędzy przegrodami przeszedł do przedziału kierowcy. Szybko uruchomił silnik i wrzucił bieg wsteczny. W pobliżu czołgu zaczęły wybuchać lekkie 25 kilogramowe bomby zrzucane z wyrzutników podskrzydłowych. Słychać było jak odłamki dudnią o metalowy kadłub czołgu, który powoli wycofał się do dużego murowanego garażu. Teraz Miśkiewicz wyskoczył przez właz kierowcy i zbiegł do schronu znajdującego się pod budynkiem…

    Bombardowania trwały w całym kraju. Już w ciągu pierwszych kilku godzin celami nalotów stały się centra przemysłowe i lotniska w całej Polsce. Jako pierwsze zbombardowane zostały Gdynia, Łódź, Częstochowa, Cieszyn, Katowice oraz Wieluń, który miał być czymś w rodzaju poligonu doświadczalnego dla pilotów dopiero co odwołanych tutaj z Legionu Condor walczącego z Republikanami w Hiszpanii. Ponadto niemieckie lotnictwo zdecydowało się wziąć na cel polskie lotniska wojskowe, na których jednak nie udało się dopaść polskich bombowców i maszyn myśliwskich przerzuconych już dwa dni wcześniej na lotniska polowe. Pierwszy bojowy start polskiego lotnictwa bombowego nastąpił o godzinie 8 rano – z Łodzi wystartowało dziesięć Karasi, które zaatakowały niemieckie kolumny wojska posuwające się na Częstochowę, którą zdecydowano się oddać bez walki. Na innych kierunkach panował przejściowy spokój. Niemcy nie kwapili się do rozpoczęcia walki. Jednocześnie wszystkie nie ewakuowane zakłady przemysłowe pracujące na potrzeby wojska zostały postawione na nogi – robotnicy często z kartami powołania w kieszeniach pakowali do wielkich drewnianych skrzyni całe oporządzenie, które następnie rzutem kolejowym lub kołowym przewożono na pogranicze polsko – rumuńskie, a stamtąd do rumuńskich portów czarnomorskich, skąd statkami miały dotrzeć do Casablanki i Rabatu…

    Warszawa, Generalny Inspektorat Sił Zbrojnych

    Prezydent spojrzał na zebranych. Jego wzrok zatrzymał się na generale Stachiewiczu.
    - Proszę referować sytuację ogólną.
    - Panie prezydencie – rozpoczął niepewnym głosem Rydz Śmigły – Sytuacja jest jakby to ująć… Poważna. Na chwilę obecną, to jest godzinę dwunastą, wiemy o kilku kierunkach niemieckiego uderzenia. Po pierwsze – nieprzyjaciel uderzył na Poznań, Gdynię, Bydgoszcz i Toruń. Niemieckie kolumny posuwają się także w stronę Częstochowy, którą prawdopodobnie uda im się zająć przed północą 7 lipca. Nieprzyjaciel ma przewagę w broni i sprzęcie, próbuje przejąć dominację w powietrzu. Nasze straty w lotnictwie na chwilę obecną są minimalne, przygotowujemy się również do postawienia pod broń wszystkich zdolnych do noszenia broni, którzy jeszcze nie zostali objęci obowiązkiem rekrutacji, przewidujemy, że uda się nam z tego źródła uzyskać jakiś… 10 dywizji, wyposażonych co prawda w uzbrojenie z dwudziestego szóstego roku, ale lepszy rydz niż nic.
    - Od początku widać na czym polega niemiecki plan prowadzenia wojny – Stachiewicz wskazał wskaźnikiem na kilka półkoli opisanych jako „Armia Poznań”, „Armia Pomorze”, „Armia Prusy” i „Armia Centrum”. Nieprzyjaciel dąży do przełamania naszej obrony w tych rejonach, które pozwolą mu na odcięcie nas od Pomorza. Następnym krokiem będzie rozbicie wielkich jednostek, takich jak „Armia Poznań”, które należy czym prędzej ewakuować, oczywiście wraz z utratą kontroli nad Bydgoszczą, czy Gdynią, ale to nie powinno nastąpić nie wcześniej niż za jakieś dwa, trzy dni. Wróg dysponuje co prawda przewagą liczebną i materiałową, ale większość naszych dywizji jest wyposażona w podobny sprzęt, a jeśli chodzi o morale i bitność to mamy tutaj nieznaczną przewagę nad wrogiem. Ponadto dużą rolę odegrają izolowane punkty oporu, takie jak nasz posterunek na Westerplatte, Rejon Umocniony Hel, czy Twierdze takie jak Modlin i Brześć…
    - Rozumiem, że jesteście panowie optymistami, ale ja nie widzę tego w tak jasnych barwach – na twarzy prezydenta pojawiły się głębokie zmarszczki – Poprosiłem o przydzielenie mi jakiegoś zadania, które jako zawodowy oficer mógłbym wykonać i otrzymałem dowodzenia nad G.O. Śląsk. Niestety, jej największym problemem jest fakt, iż jako jednostka tyłowa, stanowi typową zapchajdziurę i nie dość, że nie posiada ani jednej jednostki szybkiej, to jeszcze złożona jest z dwóch świeżych jeszcze dywizji piechoty. Mimo to sugeruję panom, aby natychmiast po zajęciu Częstochowy przez wojska niemieckie nastąpiło polskie kontruderzenie, trochę popsuje to szyki naszym drogim niemieckim przyjaciołom, a co więcej da G.O. Śląsk okazję do zdobycia pierwszych szlifów bojowych.
    - Jako szef GISZ, wolałbym mieć pana prezydenta pod ręką – uśmiechnął się Stachiewicz – Ale skoro pan prezydent nalega, to nie mogę panu zabronić…

    Gdańsk, noc z 6 na 7 lipca 1939 roku

    [​IMG]

    Major Henryk Sucharski pochylił się nad sztabówką. Obok niego stało jeszcze dwóch oficerów. Od samego rana 200 żołnierzy placówki Westerplatte, wzmocnionej przed kilkoma dniami plutonem piechoty z Lądowej Obrony Wybrzeża odpierało niemieckie ataki. Walki toczyły się również w Gdańsku – obsługa poczty odparła kilkanaście szturmów nieprzyjaciela, a gdy wyczerpały się środki obrony złożyła broń. Wszystkich obrońców rozstrzelano, choć obrońcy polskiej składnicy kolejowej nie mogli o tym wiedzieć.
    - No cóż panowie, sytuacja jest trudna. Udało nam się naprawić radio i nawiązać łączność z Helem. Nasza flota nam nie pomoże, zresztą dziś rano do Gdańska wszedł niemiecki pancernik Schleswig – Holstein. Nasz okręt podwodny ORP „Szeptycki”, próbował go przechwycić, ale został wykryty przez niemieckie niszczyciele z osłony i musiał ratować się ucieczką…
    - Ogień od strony kanału zelżał po ostatnim szturmie – kapitan Dąbrowski wskazał na mapę – Niemcy przygotowują coś od strony głównej bramy, ale nieprzyjaciel nie ma chyba dość sił, aby ruszyć na nas i rozbić nas w pierwszym uderzeniu.
    - Ponieśli duże straty, przy bramie naliczyliśmy czternaście trupów, inne zapewne zabrano już wcześniej…
    Sucharski spojrzał na swoich ludzi. Byli zmęczeni, niewyspani. Od 4.20 na nogach. Przez cały dzień pod ogniem karabinów maszynowych, dział okrętowych, bomb lotniczych i niemieckich bombowców nurkujących. Major skinął głową.
    - Musimy wytrzymać. Amunicji starczy jeszcze na kilka dni. Wróg zostanie odparty, a za dwa, trzy dni uzyskamy pomoc od naszych wojsk z Gdynii i z Helu. Może jutrzejszej nocy dostarczy nam pomoc jeden z naszych okrętów podwodnych. Będzie dobrze panowie, będzie dobrze.

    7 lipca 1939 roku, pozycje wyjściowe G.O. Śląsk

    [​IMG]

    Zegarek wskazywał godzinę drugą w nocy, gdy od strony Krakowa nadjechała duża wojskowa ciężarówka. Żołnierze szybko usunęli się z drogi. Pojazd ostro zahamował obrzucając stojącego najbliżej sierżanta drobnymi kamyczkami. Chwilę później nadjechały dwa łaziki, z których wysiadło kilku oficerów. Wśród nich był generał Sosnkowski.
    - Proszę meldować o gotowości panowie – zwrócił się do otaczających go oficerów i podszedł do stanowiska artylerzystów. Sierżant stanął na baczność i miał już zacząć składać raport generałowi, gdy ten uciszył go gestem dłoni.
    - Chłopcy. Nieprzyjaciel przed wami. Nie muszę wam mówić, jak wiele zależy od waszej postawy dzisiaj. Musimy pogonić Niemca aż za granicę. Oni tu wrócą, owszem. Ale potrzebujemy czasu, a wasza dobra postawa jest tutaj bardzo ważna. Im dłużej się bronicie tym więcej czasu dajecie francuzom i Anglikom na przeprowadzenie powszechnej mobilizacji…
    Wzdłuż linii zaczął się ruch. Żołnierze pośpiesznie przygotowywali broń… Za dziesięć minut mieli ruszyć do pierwszego poważnego natarcia, do pierwszej poważnej kontrofensywy w tej wojnie. W powietrzu pojawiły się polskie Karasie. Wzdłuż polskich okopów w niebo poleciały rakiety – miejsce ich upadku miało wskazać pierwszej fali pozycje nieprzyjaciela. Lekkie maszyny bombowe rzuciły się w dół. Niemieckie pozycje zamieniły się w morze ognia. Po chwili w powietrzu pojawiła się druga fala atakujących maszyn. Tym razem były to średnie bombowce Łoś. Ich bombardierzy wypatrywali pożarów wznieconych przez Karasie, które wyposażono w bomby zapalające. Łuna rozświetlała już mrok nocy, gdy na niemieckie pozycje spadł grad bomb…
    - Powiedzcie pilotom Karasi, że za idealne oświetlenie celu wszyscy dostają Krzyż Walecznych – zawołał Sosnkowski po czym zwracając się do dowódców obu dywizji powiedział – No, panowie, powiedzcie swoim, żeby czekali na zakończenie przygotowania artyleryjskiego…
    Ciężkie moździerze zaczęły ostrzeliwywać wykryte wcześniej gniazda karabinów maszynowych i punktu oporu. Po kilkanaście granatów miało spaść również na okopy, w których potwierdzono aktywność nieprzyjaciela… Natarcie przez pierwsze dwie godziny posuwało się do przodu, z pewnymi oporami, ale jednak wciąż naprzód. Około piątej rano, odwody ustanowione na lewym skrzydle nacierających dywizji zaczęły meldować kontakty bojowe z nieprzyjacielem idącym od strony Katowic. W tej sytuacji generał Sosnkowski, musiał pośpiesznie wycofać swoje siły i przejść do obrony, w celu utrzymania odcinka łączącego go z Armią Kraków. W celu utrzymania natarcia na Częstochowę, zdecydowano się włączyć do akcji Armię Łódź, generała Rómmla… Armia Łódź rozpoczęła ofensywę, gdy tylko otrzymała rozkazy od dowódcy G.O. Śląsk. Natarcie początkowo rozwijało się pomyślnie, udało się nawet uzyskać lokalną przewagę, niestety… Nieprzyjaciel ściągał już do tego regionu wojska szybkie, które miały wesprzeć jego obronę. Niemcy zdołali również oprzeć swoją obronę o sieć okopów, które zdążyły przeciąć część lasów…

    [​IMG]

    W dniach 8 – 9 lipca kontynuowano walki obronne na dotychczasowych pozycjach. Nieprzyjaciel zaczął jednak zagrażać polskim pozycjom obronnym zajmowanym przez Armię Pomorze, dlatego też zarządzono natychmiastową ewakuację mieszkańców. Droga ewakuacji prowadziła na południe, do Rumuńskich portów, skąd zamierzano przewieźć repatriantów do Casablanki. Z województw zachodnich II RP udało się do 9 lipca ewakuować 30 tysięcy rodzin, z czego większość stanowili młodzi mężczyźni w wieku poborowym, a kolejne dwadzieścia pięć tysięcy przetransportowano wstępnie do Warszawy, skąd mieli trafić albo na Litwę, stamtąd przez Skandynawię do Casablanki, albo krótszą drogą na południe kraju, na pogranicze z Rumunią. Z Katowic i Cieszyna udało się jeszcze przed wybuchem wojny wyciągnąć kolejne 30 tysięcy ludzi narodowości Polskiej, oraz 20 tysięcy Czechów z Cieszyna, głównie młodzieży szkolnej, która w dniu wybuchu wojny była już na bezpłatnej wycieczce morskiej do Casablanki, gdzie 1 września rozpoczął się kolejny rok szkolny. Wieczorem 8 lipca z krakowskiego ewakuowano 2 tysiące harcerzy, 3 tysiące Żydów, 3,5 tysiąca różnego rodzaju specjalistów, od wykwalifikowanych robotników fabrycznych po lekarzy i duchownych, w wielu wypadkach wraz z rodzinami. Co ciekawe wielu księży, jako, że nie mogli zabrać ze sobą rodziny, gdyż w przypadku kapłanów katolickich, po prostu nie mieli żon i dzieci, oferowało miejsce na statku rodzinom chłopskim, które posyłały do dalekiej Afryki swoje dzieci… Równolegle trwała ewakuacja szpitali wojskowych, jak również szkół i jednostek trzeciego lub nawet czwartego rzutu…

    [​IMG]

    W nocy z 9 na 10 lipca armie „Pomorze” i „Centrum” zostały ostatecznie zmuszone do odwrotu. Nieprzyjaciel przerwał linie obronne obu wielkich jednostek, które musiały wycofać się w głąb kraju. Mimo to na Pomorzu Gdańskim wciąż trwały walki. Aż do ostatniego dnia wojny obronnej trwała załoga Rejonu Umocnionego Hel, złożona z marynarzy, Lądowej Obrony Wybrzeża dowodzonej przez płk. Jana Dąbka, oraz resztek polskiej floty, której większość – 6 kontrtorpedowców, już po wybuchu wojny przedostało się do Wielkiej Brytanii by tam kontynuować walkę przeciwko III Rzeszy. Dla jednostek takich jak „Błyskawica” czy „Huragan” Bałtyk mógł szybko przerodzić się w grób – nie było tu gdzie uciekać przed lotnictwem, nie było jak urwać się patrolującym dzień i noc jednostkom nawodnym Krigsmarine. Już podczas ewakuacji doszło do bitwy pomiędzy polskimi, a niemieckimi niszczycielami, w wyniku której ciężkie uszkodzenia poniosła „Burza”, a „Huragan” utracił przejściowo zdolność manewrowania. 10 lipca na straży polskiego morza pozostawały już tylko minowce, w tym największy polski okręt wojenny ORP „Gryf”, oraz pływająca bateria artyleryjska ORP „Bałtyk”. 10 lipca Niemcy zdecydowali się pozbyć się największych jednostek polskich. Wierzyli bowiem, że jeśli uda im się sparaliżować obronę portu od strony morza, to dwie specjalnie przygotowane na tą okazję jednostki piechoty morskiej zdołają się przebić przez polską obronę w samym porcie, i tym samym doprowadzić do zajęcia Półwyspu Hel. Na przeszkodzie stały jednak „Gryf” i „Bałtyk”, które zacumowano u wejścia do portu.

    [​IMG]

    „Gryf” po fiasku operacji minowej na Zatoce Gdańskiej został wyłączony, marynarzy z maszynowni włączono do LOW, zaś na pokładzie pozostali jedynie artylerzyści. „Bałtyk” aż do stycznia 1939 roku pozostawał jedynie hulkiem mieszkalnym i dopiero coraz bardziej napięta sytuacja międzynarodowa skłoniła admiralicję do uzbrojenia starego krążownika w działa kalibru 210 mm, 88 mm oraz dwa najcięższe karabiny maszynowe i przeholowania jednostki w pobliże wejścia do portu, tak aby mógł razić swoim ogniem wpływające jednostki przeciwnika. Niemcy na początek wysłali do zniszczenia obu jednostek dwa niszczyciele typu Lebrecht Maas, które o godzinie piątej rano pojawiły się na horyzoncie. Ogień w ich stronę natychmiast otworzył Gryf i Bałtyk, zaraz potem nadpływających Niemców ostrzelali polscy artylerzyści z baterii im. Henryka Laskowskiego. Na niemieckich niszczycielach zauważono pożary na śródokręciu, zaś jedna z jednostek rozpuściła zasłonę dymną i pośpiesznie odeszła w kierunku na Pilawę. Drugi niszczyciel próbował jeszcze odpowiadać ogniem, jednak artylerzyści z „Gryfa” uzyskali jeszcze kilka trafień i zmusili Niemca do pośpiesznej ucieczki, zakończonej w porcie gdańskim. W tej sytuacji zdecydowano się skierować do akcji bombowce nurkujące. Około pierwszej po południu na niebie zauważono niemieckie samoloty nurkujące Junkers Ju-87. Wyprawa bombowa liczyła 60 maszyn, po dwadzieścia na oba okręty, oraz dwadzieścia skierowanych do nalotu na baterię im. Henryka Laskowskiego. Pechowo dla załóg obu polskich okrętów kilka maszyn przedarło się przez ogień zaporowy i umieściło bomby w celu. Gryf i Bałtyk zostały zniszczone, jednak wcześniej poważnie uszkodziły dwa niemieckie niszczyciele, przy czym obie jednostki nie posiadały atutu ruchu, podczas gdy niemieckie niszczyciele operowały na pełnym morzu. Wnioski dotyczące „kunsztu” marynarskiego nasuwają się same…

    [​IMG]

    10 lipca 1939 roku, oddziały Armii Kraków otrzymały rozkaz przeniesienia wojny na ziemię przeciwnika. Słowacja, która podobnie jak III Rzesza wypowiedziała Polsce wojnę, była zdecydowanie najsłabszym przeciwnikiem dla wojska polskiego. Mimo to nieprzyjaciel od samego początku ofensywy, której celem była słowacka Zilina stawiał zaciekły opór, który spowodował, że generał Szeptycki, zdecydował się skierować do uderzenia dwie dodatkowe dywizje piechoty górskiej, których zadaniem było jak najszybsze przerwanie oporu nieprzyjaciela. Mimo wzmocnienia sił atakujących obrońcom udało się odeprzeć polskie natarcie. Kolejne uderzenie wyznaczono na wieczór z 10 na 11 lipca. Do tego czasu oddziały polskie zamierzały jak najszybciej się przegrupować i rzucić na ten odcinek nowe siły, zdolne do przełamania wrogiego oporu. Nocna bitwa zakończyła się wyparciem nieprzyjaciela z jego pozycji obronnych i zepchnięciem go do wiosek położonych poniżej pierwszej linii obronnej. Dzięki możliwości wykorzystania samochodów pancernych i kawalerii wojska polskie przerwały obronę nieprzyjaciela i dostały się na tyły wroga zmuszając Niemców, do pośpiesznego udzielenia pomocy swoim utrzymankom w Bratysławie, gdzie zapanował najgorszy doradca polityka w trudnych chwilach – paniczny strach…

    [​IMG]

    11 lipca rozpoczął się od niemieckiego uderzenia na Toruń. Wojska polskie dowodzone przez generała Latinika, stawiały zacięty opór, jednak wojska niemieckie dysponowały przewagą liczebną, oraz dominacją w powietrzu, gdyż całe lotnictwo Armii „Prusy” i „Pomorze” zostało przebazowane do Warszawy, by stamtąd prowadzić skoordynowane operacje przeciwko siłom niemieckim w Prusach Wschodnich. Pewnym pocieszeniem dla obrońców Torunia był fakt iż na wschód od nich na wysokości Suwałk, pojawiły się już ściągnięte z pogranicza polsko – sowieckiego oddziały generała Kutrzeby, które o godzinie trzeciej nad ranem przystąpiły do uderzenia na Olsztyn, które wobec niemieckiej przewagi liczebnej nie miało większych szans powodzenia, zapewniało jednak obrońcom Torunia choćby kilka godzin wytchnienia na ich niespokojnym odcinku. Walki toczyły się przez cały dzień i były bardzo krwawe. KOP-iści generała Kutrzeby szli kilkanaście razy do ataku i kilkanaście razy byli wyrzucani z raz zajętych pozycji przez wojska niemieckie, które ponosiły ciężkie straty. Również Kutrzeba potrzebował uzupełnień, musiał jednak zapewnić swoim ludziom choćby kilka godzin spokoju, po to, aby zorientować się jak wyglądają poszczególne kompanie i pułki, rzucane od samego rana do boju z przeważającym liczebnie przeciwnikiem. Walki na opisywanych do tej pory frontach trwały aż do 18 lipca i nie przyniosły rozwiązania. Niemcy nie byli wstanie przerwać polskiej linii frontu, Polacy nie oddawali ziemi, a na odcinkach gdzie kontratakowali nie mogli zmusić nieprzyjaciela do odwrotu…
     
  8. PIAJR

    PIAJR Ten, o Którym mówią Księgi

    Odcinek specjalny nr. 1: Ewakuacja!

    [​IMG]


    Nazywam się Jan Michałowski. Od początku 1936 roku pracowałem w warszawskiej fabryce samochodów osobowych Fiat. Nie była to lekka robota, pracowało się po osiem – dziewięć godzin, w zależności od tego jak się człowiek czuł – za nadgodziny można było dostać parę złotych więcej, więc każdy, kto mógł starał się jakoś dorobić. Oczywiście tak było na początku. W 1937 roku zostałem brygadzistą, a potem po zrobieniu zawodowego prawa jazdy pracowałem jako kierowca – rozwoziłem samochody po klientach, i tylko od czasu do czasu stawałem przy taśmie produkcyjnej, głównie już na ostatnim fragmencie, gdzie trzeba było sprawdzić czy wszystko podokręcane, czy maszyna trzyma się jak należy. Miałem wtedy 25 lat, i chciałem się jeszcze uczyć, myślałem nawet o studiach, ale nie było mnie na to stać, więc wieczorami, już po robocie chodziłem do Wszechnicy Polskiej, niedaleko mojego mieszkania. W maju 1939 roku otrzymałem zawiadomienie, o mobilizacji, termin komisji wojskowej wyznaczono mi na 20 czerwca. Oczywiście zgłosiłem się i już na komisji otrzymałem informację, że jako wykwalifikowany robotnik przemysłu motorowego, nie mogę zostać powołany do wojska. Wydano mi za to Kartę Ewakuacyjną. Pamiętam poranek 6 lipca. Zaraz po orędziu prezydenta zgłosiłem się do RKU (Rejonowej Komisji Uzupełnień) z Kartą. Na jej podstawie skierowano mnie do Wilna, a potem do Estonii, gdzie załadowano nas wszystkich – prawie 800 osób w tym kobiety i dzieci na szwedzki liniowiec „Malmo”, którym udaliśmy się bezpośrednio do Casablanki. Na pokładzie statku było wielu młodych ludzi. Głównie synów chłopskich, dla których brakło ziemi na wsi, trochę wykwalifikowanej kadry technicznej, ale jako „spec od samochodów” byłem sam jeden. Razem ze mną w dużej kajucie było dwóch mechaników lotniczych, technik telegrafu i telefonu, tynkarz, murarz i co najciekawsze ksiądz katolicki z Niepokalanowa. Wielu imigrantów było niepiśmiennych – analfabetyzm szerzył się głównie wśród chłopów, z „miastowymi” zdecydowanie lepiej – większość po jakiejś tam szkole, coś tam umie, pisać przynajmniej potrafią, liczyć też.

    [​IMG]

    Nasz statek - Malmo​

    Niektórzy z nas, np. nasz kolega z kajuty, ksiądz Marek, prowadzili w czasie rejsu naukę pisania i czytania. Chętnych było wielu, a żeby zapanować nad klasą liczącą 100 – 200 ludzi trzeba było więcej niż jednego nauczyciela, więc za namową księdza Marka również i ja starałem się popisać talentem pedagogicznym. Nie wiem jak mi to szło, w każdym bądź razie później w Casablance spotkałem kilku swoich uczniów, których przy okazji zapoznawania z literami i cyframi, oraz zasadami pisowni, które jak się okazuje wcale takie proste nie są, nauczyłem czegoś o silnikach samochodowych, wiedza zdobyta w czasie rejsu pozwoliła im zrobić zawodowe prawo jazdy, i obaj zostali taksówkarzami, na początku lat 50 prowadzili już do spółki korporację, a jeden z nich w 1960 został nawet radnym… Najciekawszymi ludźmi byli jednak nasi lekarze, doktor Józef Wilczak i doktor Paweł Kowalski. Już pierwszego dnia rejsu za pośrednictwem kilku chłopaków z LMiK, którzy opowiadali nam trochę o warunkach w koloniach, przygotowywać się do założenia szpitala. Plan mieli całkiem dobry, zamierzali mianowicie stworzyć najpierw przychodnię, na przedmieściach Casablanki, gdzie póki co dominowali jeszcze arabowie, i przy pomocy kilku Amerykanów, którzy prowadzili podobny ośrodek w centrum miasta stworzyć z czasem coś w rodzaju szpitala. O swoich planach mówili dużo i z głową – widać było, że nie porywają się z motyką na słońce, że ich pomysł jest podparty pewnymi argumentami.

    [​IMG]

    Żołnierze LMiK w Maroku​

    Do portu przeznaczenia dotarliśmy wczesnym rankiem 12 lipca. Na nabrzeżu czekali już na nas chłopcy z LMiK, którzy pomogli nam zapakować się na podstawione wcześniej ciężarówki – tobołków zbyt wiele nie mieliśmy, na osobę przypadało średnio jakieś 10 – 13 kilogramów bagażu, potem trzeba było płacić za nadbagaż, a większość z nas wolało nadać najpotrzebniejsze rzeczy posłać tu pocztą, lub szczególnie cenne bibeloty, których nie warto było brać ze sobą, czy to z obawy przed złodziejami, czy to ze strachu przed zgubieniem gdzieś w drodze, ewentualnie przekazać najbliższej rodzinie. Mnie skierowano początkowo do „fabryki” Fiata. Fabryka ta była obecnie jedynie biurem przedstawiciela naszej firmy w Afryce Polskiej (tak bowiem nazwano oficjalnie pierwszą polską kolonię), gdzie podpisałem papier na mocy którego zwalniałem się z pracy w Fiacie, i uzyskiwałem odprawę w wysokości około 2 tysięcy złotych do ręki, oraz dalszych cztery tysiące w formie wpłaty na konto bankowe, które musiałem jeszcze przed wyjazdem założyć w banku estońskim. Teraz już z dwoma tysiącami złotych w kieszeni udałem się szukać noclegu – okazało się, że większość przybyszy z pokładu „Malmo” trafiła do dużego hotelu w dzielnicy portowej, wykupionego na początku roku przez LMiK. „Hotel” było chyba jednak zbyt wyszukaną nazwą dla tej ruiny, dość jednak powiedzieć, że przybytek prowadzony przez dwa hiszpańskie małżeństwa, w pierwszych dniach pełnił funkcję domu. Potem, gdy już zostawiłem toboły w hotelu, razem z innymi przybyszami, a było ich tego dnia bardzo wielu, (oprócz Malmo, do portu zawinął także grecki parowiec „Atena”, który przywiózł dwustu Polaków i stu Rosjan, jeszcze białych emigrantów), udałem się do Komisariatu LMiK, gdzie mogłem uzyskać działkę. Po krótkiej rozmowie z krótko ostrzyżonym żołnierzem z formacji paramilitarnej LMiK, (chłopak miał z 19 lat, na mundurze miał jeszcze harcerską lilijkę) dostałem przydział na działkę ziemi w pobliżu budowanej właśnie fabryki Państwowych Zakładów Inżynieryjnych. Razem z innymi, przyszłymi sąsiadami wpakowaliśmy się na ciężarówkę, która zawiozła nas w sam środek niczego. Do miasta było stąd jakieś pół kilometra drogi, a wzdłuż ubitej drogi przez niezbyt gęsto porośniętą trawą nizinę widzieliśmy setki podobnych do nas „kolonizatorów”, którzy na swoich działkach, ogrodzonych rzecz jasna flagami i rozciągniętym między nimi sznurkiem – taka lokalna miedza, jak skwitował wszystko nasz kierowca, w pocie czoła budowało sobie drewniane domki. Moja działka okazała się całkiem niezła – miała nawet małą palmę, więc po wydostaniu się z paki ciężarówki przez kilka godzin siedziałem w jej cieniu i obserwowałem otaczający mnie świat… Dzisiaj gdy patrzę na to wszystko, na to piękne osiedle to cały czas zastanawiam się jak, jak to możliwe, że się nam udało, że ludzie zrozumieli, że nie zaczęli na to wszystko sarkać, że nie popadli w lamentowanie, że im się należy… Gdy tak siedziałem naszła mnie w pewnym momencie myśl – Boże, toż wywieźli nas w sam środek niczego, tutaj nie ma nic, oprócz tej palmy, mnie i piasku, a tutaj mam żyć… Już miałem rzucić to wszystko w diabły i iść dalej, gdy na granicy tego, co można by uznać za „moją ziemię” pojawiło się dwóch białych. Szybko ruszyłem w ich stronę. Obaj panowie czekali grzecznie, aż podejdę na tyle blisko, aby ich dobrze widzieć i słyszeć, po czym jeden z nich zawołał.
    - Hello! My name is James, James Brown!
    - Ma pan pozdrowienia od pana Browna – dodał szybko drugi, jak się okazało tłumacz.
    Po krótkiej wymianie zdań udało mi się ustalić, że moi pierwsi goście byli przedstawicielami miejscowych osadników. Już w czasie naszej rozmowy nadjechała wojskowa ciężarówka, z której wysiadło dwóch Arabów i żołnierz z karabinem przewieszonym przez ramię.
    - Pan Michałowski? – zapytał żołnierz.
    - Zgadza się, Michałowski.
    - E, wy dwa – wojak spojrzał na arabów i wskazał na pakę samochodu – to tutaj.
    Razem z Arabami wyładowaliśmy kilkadziesiąt belek, trochę cementu, duże okrągłe koryto, które podstawiliśmy pod pompę, której do tej pory nie dostrzegłem, połączoną ze studnią. Pompa niestety ręczna, ale i to już dużo. Mój anglojęzyczny sąsiad, okazał się być jednym z pierwszych mieszkańców naszego osiedla, miał już całkiem zgrabny domek, w którym tymczasem mieszkali wszyscy sąsiedzi. Wspólnie przygotowaliśmy teren pod budowę, wyznaczając zbitymi w ziemię kołkami gdzie mniej więcej stanie dom, gdzie mniej więcej będą poszczególne pomieszczenia. Pracowaliśmy tak prawie do zmroku, po czym razem z żołnierzem, który nie oszczędzał się bynajmniej przy robocie – wróciłem do hotelu skąd rano, po śniadaniu i z zapasem wody na cały dzień wróciłem na swoją działkę, gdzie zastałem już kilkunastu białych i tłum arabów – okazało się, że sąsiedzi i pracownicy najemni wynajęci przez wojsko przyszli pomóc mi w pracy. Po tygodniu udało się nam już postawić szkielet drewnianej konstrukcji – jak się okazało moja działka była jedną z lepszych w okolicy, głównie z uwagi na to, że znajdowała się na niej właśnie ta niezbyt duża palma, pod którą można było trochę odpocząć. Dzięki pomocy sąsiadów, po dwóch tygodniach pracy, w czasie których pomagali nam miejscowi udało się nam postawić całkiem zgrabny domek. Teraz razem ze mną mieszkało tu kilka rodzin. Wspólnymi siłami postawiliśmy domek na sąsiedniej działce, a żona sąsiada za moim domem zrobiła coś w rodzaju mini ogrodu warzywnego, w którym po miesiącu pobytu w Afryce Polskiej doczekałem się kilku niedużych sałat, które poszły na wspólny stół. Na początku września w okolicy stało już dwadzieścia drewnianych domków, których mieszkańcy zaczęli teraz przygotowywać się do pociągnięcia prądu. Linię słupów prowadzących od miasta do naszej osady postawiliśmy w pół dnia, potem rozciągnęliśmy linię do pierwszej stacji. Kierował tym inżynier elektryk z Łodzi. 20 września, poszedłem do pracy przy budowie fabryki PZInż. Z racji posiadanych kwalifikacji zostałem wyznaczony na kierowcę/mechanika, odpowiedzialnego za dowóz materiałów budowlanych. Jeździłem po dwanaście godzin dziennie, ale dzięki setkom innych podobnych do mnie wariatów, którzy zaczęli osiedlać się w tym niegościnnym terenie, 10 października w fabryce zaczęło się montowanie urządzeń fabrycznych, a droga, którą jechałem do swojej działki pierwszego dnia pobytu zaczęła być asfaltowana – zajmowało się tym dwóch saperów i cała chmara Arabów kierowanych przez swojego starszego, który z wielkim biczem w ręku przechadzał się między robotnikami – z tego jego poganiania było więcej wrzasku niż efektów, ale Brown (sąsiad poznany pierwszego dnia) powiedział mi, że takie panują tu zwyczaje…

    [​IMG]

    Nasza pierwsza produkcja - PZInż 222​

    Mój dzień już po otrzymaniu pracy zaczynał się o godzinie piątej rano. Odbierałem mleko i chleb z cywilnej półciężarówki, która regularnie kursowała po naszym osiedlu, jadłem śniadanie i szedłem do pracy. W fabryce spędzałem czas od ósmej rano do dwunastej w południe, potem na trzy godziny szedłem pomagać na budowie u sąsiadów, którzy w zamian za to ogrodzili moją działkę drewnianym płotem, który nie mógł co prawda odstraszyć złodziei, ale skutecznie blokował dostęp do kilku drzewek owocowych, które posadziłem na działce. Na początku grudnia 1939 roku, nasze osiedle było już w całkiem dobrym stanie… Tymczasem do Casablanki zaczęli napływać uchodźcy, którzy wyrwali się z okupowanej już Polski. Ten i ów opowiadał o tym co stracił, inny chwalił się, tym czego jakoby dokonał. Za działką Browna, zaczęło powoli wyrastać kolejne osiedle, pojawiły się pierwsze pola, na których posadzono warzywa, któregoś ranka widziałem jak sąsiedzi stawiają drewnianą oborę, w której po kilku dniach pojawiły się pierwsze krowy… W okolicy zaczęła wreszcie pracować nasza fabryka – powstawała tam broń strzelecka, a dzięki uprzejmości Anglików dostaliśmy też trochę narzędzi mechanicznych… Życie powoli stawało się coraz bardziej znośne. Niedaleko Browna zaczęliśmy stawiać mały drewniany kościółek, powstała nawet polska parafia, której proboszczem został mój znajomy z pokładu „Malmo” ksiądz Marek…Może to o czym piszę wydaje się nieco przesadzone, zbyt idylliczne, ale tak właśnie było, tak powstała dzielnica mieszkalna Casablanki Wisła, od osiedla o tej samej nazwie, które wspólnie stawiali mieszkańcy, ewakuowani tutaj z Polski…
     
  9. PIAJR

    PIAJR Ten, o Którym mówią Księgi

    Odcinek 7: Wojna nabiera rozpędu!

    [​IMG]

    12 lipca 1939 roku, wojnę III Rzeszy wypowiedziały Anglia i Francja, które do tej pory podejmowały próby zakończenia konfliktu na drodze pokojowych negocjacji, jednak zdecydowany opór wojska polskiego, oraz niechęć Hitlera do podjęcia negocjacji spowodowały, że kraje sojusznicze Polski, nie miały innego wyjścia jak tylko podjąć rękawicę rzuconą im przez niemieckiego przywódcę. Armia niemiecka tymczasem podejmowała uporczywe próby przełamania polskiego oporu na Westerplatte, oraz na odcinkach północnym i południowym rozciągniętego polskiego frontu. Jako, że do tej pory nie pisaliśmy o Westerplatte, teraz skupimy się na obronie tego jakże ważnego punktu na mapie polskiego wybrzeża przed II Wojną Światową. W przededniu wojny do Polskiej Składnicy, dowiezionych zostało w przebraniu cywilnych murarzy 70 żołnierzy Lądowej Obrony Wybrzeża, którzy wobec groźby rozpoczęcia przez Niemcy działań wojennych przeciwko Polsce, zostali tam skierowani w celu wzmocnienia obrony. Dowódcą polskiej załogi pozostawał major Henryk Sucharski, zaś jego zastępcą kapitan Franciszek Dąbrowski. Po wojnie pojawiły się plotki odnośnie postawy Sucharskiego, który miał podobno przeżyć załamanie nerwowe w dniu 8 lipca, i nawoływać do rozpoczęcia rozmów kapitulacyjnych z Niemcami, jednakże informacje te rozpowszechniał sam Dąbrowski, który w wyniku degradacji do stopnia porucznika, za współpracę z niemieckim wywiadem podczas swojej niewoli, próbował oczyścić się z zarzutu kolaboracji. Innych relacji na ten temat brak, należy więc sądzić, że całą sprawę rozdmuchał Dąbrowski.
    Polska załoga na Westerplatte otrzymała w przededniu wojny rozkaz: wytrwać na swoich pozycjach przez następnych 10 godzin, następnie wycofać się w kierunku Gdynii. Pechowo, już w pierwszych godzinach wojny jedyna droga odwrotu – przez prom kursujący pomiędzy składnicą, a Gdańskiem, została zablokowana przez niemiecki pancernik Schelswig – Holstein, który wszedł do portu gdańskiego w nocy z 5 na 6 lipca i wyokrętował 800 marynarzy z Marinesturmkompanie, skierowanych później do walki o zajęcie Westerplatte. Już 6 lipca na polską placówkę, przypuszczono pięć szturmów, które zakończyły się masakrą atakujących. Dużą rolę odegrało tutaj dobre przygotowanie terenu do obrony, oraz osobiste męstwo poszczególnych żołnierzy. 7 lipca sytuacja znacznie się pogorszyła, gdyż do akcji przeciwko polskim obrońcom skierowano również lotnictwo bombowe – pierwszy nalot w dniu 7 lipca rozpoczął się o godzinie 8 rano, gdy w koszarach wydawano śniadanie dla ściągniętych z placówek obrońców. W wyniku nalotu rannych zostało czterech żołnierzy, dwóch zaś poległo od odłamków bomb. Kolejne naloty, powtarzane co godzinę od 12 do 19, zakończyły się zniszczeniem jednej wartowni. Atakom niemieckiego lotnictwa towarzyszyły ataki nieprzyjacielskiej piechoty. W sumie na Westerplatte przypuszczono ponad 240 szturmów, które raz za razem załamywały się, zmuszając nieprzyjaciela do wycofywania się na pozycje wyjściowe. Dopiero 17 lipca, około godziny siedemnastej trzydzieści polscy parlamentariusze spotkali się z niemieckimi żołnierzami, w celu podjęcia rozmów o kapitulacji załogi składnicy. Decyzja o przerwaniu walki wiązała się z brakiem amunicji, dużą ilością rannych, oraz ogólną sytuacją wojenną – pomimo licznych prób podejmowanych zarówno przez załogę składnicy, jak również przez załogi poszczególnych okrętów wojennych PMW (mowa tu o 6 trałowcach i okrętach podwodnych) nie udało się dostarczyć na Westerplatte ani uzupełnień, ani amunicji. Dowodzącemu obroną placówki, majorowi Sucharskiemu już po złożeniu borni zerwano dystynkcje, a dwóch żołnierzy wyznania mojżeszowego rozstrzelano na miejscu, co wywołało ogólny sprzeciw pozostałych jeńców. Kilku żołnierzy, na czele z porucznikiem Leonem Pająkiem zbiegło z niemieckiej niewoli i po kilku dniach wędrówki dotarło na pozycje polskie nieopodal nasady półwyspu helskiego. Żołnierze ci wzięli później aktywny udział w obronie Helu – ostatniego punktu oporu w kraju.

    [​IMG]

    Krótko po godzinie 19 dnia 17 lipca, wojska Niemieckie uderzyły na Włocławek broniony przez trzy dywizje rezerwowe dowodzone przez generała Wróblewskiego. Pomimo mężnej obrony i osobistego poświęcenia wielu żołnierzy, front został przełamany, a siły nieprzyjaciela wyszły na tyły polskiego wojska. W okrążeniu znalazła się „Armia Poznań”. Po krótkich walkach obronnych wycofujące się dywizje zostały otoczone i wybite do nogi przez dwie niemieckie jednostki pancerne, wspomagane przez pułk piechoty SS „Germania”, który kilka dni potem został przez wojska polskie rozbity. 10 Armia (Rezerwowa) generała Wróblewskiego zmuszona do odwrotu na Płock i Gostynin, próbowała jeszcze powstrzymać napór dywizji nieprzyjaciela, jednak na wyraźny rozkaz generała Stachiewicza wycofała się do Nowego Dworu Mazowieckiego i Sochaczewa, gdzie udało się stworzyć linię obronną z prawdziwego zdarzenia. Niestety, odsłonięta w ten sposób prawa flanka Armii „Łódź” już wkrótce miała stać się obiektem niemieckiego ataku.

    [​IMG]

    Około godziny 4.00 doszło do wznowienia polskiej kontrofensywy pod Częstochową, gdzie tymczasem dotarły wojska „Armii Zapasowej” dowodzonej przez generała Iwaszkiewicza. Nieprzyjaciel rozpoczął jednak zdecydowaną obronę miasta, i po wielu godzinach walk udało się mu powstrzymać polskie uderzenia. Rozpoczął się kontratak Niemców, zakończony pogromem ich piechoty z 223 Dywizji. Oddziały niemieckie były zmuszone wyjść poza miasto, jednakże dzięki wsparciu czołgów i piechoty zmotoryzowanej, wróg utrzymał zachodnie przedmieścia miasta, skąd nieustannie prowadził zdecydowane kontrataki. Dużą rolę w rozpoczęciu uderzenia na miasto odegrało lotnictwo. Polskie Karasie, tuż po pierwszym brzasku, spadły na niczego nie spodziewających się Niemców i wprowadziły zamęt w ich siłach, który doskonale wykorzystały wojska polskie, atakujące miasto. Niestety lotnictwo poniosło ciężkie straty, spowodowane działalnością niemieckich myśliwców, których łupem padło czternaście „Karasi”.

    [​IMG]

    Równocześnie trwały walki pod Częstochową, gdzie wojska polskie zaczęły odnosić pewne sukcesy. Nieprzyjaciel wciąż twardo trzymał się w zachodniej części miasta i nie pozwalał wyprzeć się z raz zajętych pozycji, ale mimo to położenie wojsk polskich poprawiało się z godziny na godzinę, gdyż posiłki, obiecane dla walczących pod Częstochową dywizji, zostały przez Hitlera skierowane na Słowację, gdzie sytuacja z punktu widzenia Niemców zaczynała stawać się tragiczna. Z samej Bratysławy, pełniącej funkcję stolicy nazistowskiej Słowacji rozpoczęła się już ucieczka tamtejszych władz państwowych, a na ulice wyszli czechosłowaccy patrioci, którzy domagali się kapitulacji wojsk Tiso, przed siłami wojska polskiego. Niestety, 21 lipca w nocy na pozycjach obronnych Słowaków zaczął się niespotykany do tej pory ruch. Nad ranem zwiadowcy zameldowali o pojawieniu się Niemieckiej piechoty, i nielicznych oddziałów kawalerii, które przystąpiły do kontruderzenia na wojska polskie, które pomimo ponoszonych strat nieustannie atakowały odnosząc nawet przejściowe sukcesy. Jednakże ogólna sytuacja wojenna zmusiła dowódcę Armii „Kraków”, generała Szeptyckiego, do natychmiastowego wycofania się na pozycje wyjściowe. Po drodze wraz z Polakami wycofało się kilkuset Żydów, którzy przenieśli się w pobliże granicy z Polską, z Pragi, Bratysławy i Ołomuńca, gdzie szalało już Gestapo i SS, zajęte wyłapywaniem Żydów.
    Tego samego dnia około godziny dwunastej, do Modlina dotarły pobite poprzednio przez Niemców oddziały Armii „Prusy”, której zadaniem było wycofywanie się łukiem w kierunku na Ostrołękę i Łomżę, w celu osłonienia od północy Warszawy wraz z jej garnizonem. Wobec ciężkich walk w okolicy Modlina, dowodzący Armią Prusy, generał Latinik zdecydował się na wsparcie oddziałów generała Kasprzyckiego, dowodzącego Armią Modlin. Pomiędzy obiema jednostkami doszło do współdziałania. Około godziny piętnastej szosą od strony Torunia ruszyło pierwsze niemieckie uderzenie, prowadzone przez 3 dywizje piechoty. Na skrzydłach tego zgrupowania do uderzenia ruszyło dalszych kilka dywizji, zaś od strony Bydgoszczy i Olsztyna nieprzyjaciel uzyskał pomoc ze strony operujących tam oddziałów niemieckich. W sumie przeciwko 11 polskim dywizjom, Niemcy rzucili aż 30 dywizji, w tym kilka dywizji pancernych, które miały „wgnieść” w ziemię polskich obrońców twierdzy Modlin. Oprócz Armii Prusy i Modlin, w rejonie tym operowała także rozbita w pierwszych dniach wojny Armia Centrum, generała Mikołaja Bołtucia, który razem z siłami Kasprzyckiego i Latinika prowadził działania opóźniające… Walki z wrogiem trwały przez cały dzień 22 i 23 lipca. Najcięższe straty poniosły Armia „Centrum” oraz Armia „Prusy”. Ta pierwsza straciła 90% stanu osobowego – z trzech dywizji piechoty udało się po kilku godzinach złożyć jeden etatowy batalion pod dowództwem generała Bołtucia włączony w skład Armii Prusy. Mimo to opór trwał, a Hitler wysyłał swoim dowódcom armii i korpusów rozkazy – natychmiast przełamać polską obronę, zniszczyć Polaków pod Modlinem, otworzyć drogę dla czołgów Guderiana! Przerwanie polskiego frontu wyznaczono na 24 lipca, godzinę 12. Już od dziesiątej rano wzdłuż całej polskiej linii oporu wybuchały pociski artyleryjskie, potem do akcji zmiękcznia obrońców skierowano także lotnictwo – w pierwszym nalocie udział wzięło 40 Junkersów Ju-87, 80 Dornierów Do-17 i 20 Heinkli He 111. Mimo to uderzenie niemieckie zostało odparte przy dużych stratach po stronie atakujących. Kolejne uderzenie o godzinie czternastej zakończyło się pogromem dwóch niemieckich pułków piechoty, które zostały dosłownie zmiecione z powierzchni ziemi huraganowym ogniem polskich samochodów pancernych, nielicznych już tankietek i lekkich czołgów, oraz kompanii najcięższych karabinów maszynowych i baterii haubic ustawionych do strzelania na wprost. Obrońcy ponieśli również ciężkie straty. Wiele jednostek o szczeblu kompanii czy batalionu było znacznie przerzedzonych, a dalsza walka w tym punkcie groziła ich całkowitym rozbiciem…

    Twierdza Modlin, 24 lipca 1939, godz. 21

    [​IMG]

    Modlin broni się...

    Generał Mikołaj Bołtuć rozłożył na dużym dębowym stole mapę sztabową z zaznaczonymi pozycjami wojsk polskich. Obok niego stanęli generałowie Kasprzycki i Latinik.
    - Sytuacja jest trudna, panowie – zaczął Latinik – To co zostało z Armii Prusy walczy na skrzydłach garnizonu twierdzy Modlin, lewe skrzydło trzymają niedobitki z Armii Centrum. W środku naszej obrony znajdują się oddziały forteczne z Modlina, i dwie dywizje piechoty, a raczej ich resztki…
    - Jeśli chodzi o mój odcinek to jego dalsza obrona nie przedstawia większego sensu, z wojskowego punktu widzenia – Bołtuć wskazał palcem na kilka czerwonych półokręgów – Z prawie 30 tysięcy ludzi, mam w tej chwili dziesięć tysięcy zdrowych i pięć tysięcy lekko rannych lub kontuzjowanych, którzy mogą dalej walczyć. Reszta wycofała się na południowy wschód do granicy z Rumunią jakieś dwie godziny temu. Czołgów właściwie już nie mam. Większość pojazdów zniszczonych lub uszkodzonych. Maszyny zdolne do prowadzenia ognia poleciłem przekazać załodze Twierdzy Modlin, chętnych do walki w Modlinie czołgistów przekazuję panu generałowi Kasprzyckiemu…
    - Panowie, pomogliście mi o wiele bardziej i o wiele dłużej niż się tego spodziewałem. Do tej pory liczyłem, że uda nam się kontrofensywa pod Częstochową, jednakże meldunki jakie otrzymuję za pośrednictwem Warszawy każą mi przypuszczać, że dalsze wstrzymywanie panów przed odwrotem nie ma sensu. Za pomoc dziękuję, przekazane czołgi wykorzystam do obrony… - Kasprzycki odpiął pas i opadł na połamane krzesło – Mam łączność z Helem, bronią się tam do ostatniego żołnierza. Za piętnaście minut rozpoczną wysadzanie linii kolejowej, spróbują zamienić Hel w wyspę. Prawdopodobnie nie będę już miał łączności z Warszawą, radiostację diabli wzięli po ostatnim nalocie, dlatego proszę panów o poinformowanie Warszawy o walkach na Helu…
    - Możesz na nas liczyć, Tadeusz – Bołtuć skinął głową – Za godzinę moi chłopcy zaczną opuszczać swoje pozycje, na razie pracują tam jeszcze saperzy. Zostawimy Niemcom ładną niespodziankę. Mam nadzieję, że pańskie wojska…
    - Moje wojska osłonią wasz odwrót, a potem do was dołączą – potwierdził przypuszczenia Bołtucia, generał Latinik – Wszystko idzie mniej więcej, zgodnie z planem, szkoda, że dopiero teraz. Gdzie są Francuzi i Anglicy, gdzie obiecane natarcie w drugim tygodniu wojny…
    Kasprzycki w milczeniu skinął głową.
    - Ta rozmowa donikąd nas nie zaprowadzi. Bóg z wami…

    [​IMG]

    25 lipca na froncie pod Częstochową doszło do kolejnego pogromu armii niemieckiej, która ufna w swoją siłę podjęła próbę przełamania polskiego nacisku i przy wsparciu dwóch dywizjonów lotnictwa bombowego ruszyła do kontruderzenia na pozycje polskie. Nieprzyjaciel odparty został ogniem broni ręcznej i maszynowej, a następnie w wyniku ataku polskiej kawalerii i nielicznych już niestety jednostek pancernych wypchnięty na kilka godzin z Częstochowy. Opanowanie miasta pozwoliło na przeprowadzenie ewakuacji kilku szpitala miejskiego, w którym znajdowali się ranni niemieccy oficerowie i żołnierze, a także jeńcy polscy, których natychmiast skierowano do armijnych szpitali skąd rokujący jeszcze nadzieję na szybkie wyzdrowienie zostali skierowani do Warszawy, a pozostali zapakowani do pociągów szpitalnych, które przewiozły ich do rumuńskich portów nad Morzem Czarnym, jako „uchodźców” z Polski. Po wyładowaniu ich statków w Casablance lub Rabacie, byli natychmiast ponownie ubierani w mundury i kierowani do szpitali wojskowych położonych w bezpośrednim sąsiedztwie portów. Spokój w Częstochowie nie trwał długo. Już około godziny dziesiątej wieczór, Niemcy ponownie rozpoczęli szturm na miasto, które można było obronić, jednak wobec trudnej sytuacji ogólnej, zakończenia ewakuacji rannych i jeńców, zdecydowano się poddać miasto, i skokami wycofywać się na pozycje wyjściowe do kontrofensywy… W walkach o Częstochowę zginęło lub zostało rannych prawie 45 tysięcy żołnierzy polskich i 50 tysięcy Niemców. Polacy stracili 300 czołgów, 200 samochodów pancernych i jeden pociąg pancerny. Niemcy utracili 240 czołgów, 400 samochodów pancernych, 200 transporterów opancerzonych. Oprócz tego Polacy uzyskali coś bardzo cennego, co w ich obecnej sytuacji było towarem zdecydowanie deficytowym – czas, który pozwolił im na przygotowanie obrony Warszawy, i co ma może mniejsze znaczenie militarne, bardzo popsuli humor niemieckim generałom i samemu Hitlerowi, który zażądał, aby Częstochowa została za swój bezpardonowy opór ukarana rozstrzelaniem włączeniem w skład Wielkiej Rzeszy Niemieckiej, całkowitym wytrzebieniem Żydów i wypędzeniem wszystkich Polaków z centrum miasta… Ostatecznie walki pod Częstochową zakończyły się 1 sierpnia, gdy generał Iwaszkiewicz został poinformowany przez zwiad lotniczy, że niemieckie kolumny pancerne idące ze Śląska do centrum kraju odcinają mu jedyny kierunek odwrotu. Około godziny dwunastej na pozycjach wyjściowych jego wojsk pojawili się Niemcy, którzy nie natrafili już na opór. Trzy godziny później kolumny czołowe 2 Dywizji Pancernej, meldowały kontakt bojowy z oddziałami polskimi, które udało im się zepchnąć do okolicznych lasów. Działającemu razem z Iwaszkiewiczem generałowi Hallerowi udało się wyrwać z matni i na czele jednej przetrzebionej przez Niemców dywizji piechoty wycofać w kierunku szosy Przemyśl – Lwów. Armia Zapasowa generała Iwaszkiewicza dostała się w okrążenie i jedynie nielicznym oddziałom udało się przebić niemiecki pierścień okrążenia i dostać do Radomia, skąd w dniu 2 sierpnia wycofali się do Warszawy wysadzając po drodze większość przepraw mostowych.

    [​IMG]

    27 lipca Niemcy zdecydowali się zabrać się za pozostawione do tej pory w spokoju oddziały KOP generała Kutrzeby i armię rezerwową trzymającą front na granicy państwowej pod Suwałkami. Jako pierwsi niemieckiego ognia zaznali rezerwiści, którzy jednak okazali się twardym przecinikiem – szybko wgryźli się w ziemię i z odwagą godną najlepszych bronili swoich pozycji, przy próbie zajęcia których padło wielu Niemców. Równie ciężkie walki toczyły się w pobliżu Białegostoku, gdzie do walki przeciwko generałowi Kutrzebie rzucono przeważające liczebnie i technicznie oddziały niemieckie, których zadaniem było całkowite zmiażdżenie polskiego oporu. Aż do pierwszego sierpnia obie polskie jednostki odpierały niemieckie ataki ponosząc przy tym ciężkie straty w ludziach i sprzęcie. Najgorzej przedstawiała się sytuacja rannych, których czym prędzej trzeba było ewakuować z pola walki, a dla których niejednokrotnie brakowało już sanitarek – wielu kładziono po prostu na chłopskie furmanki, którymi zawożono ich aż do Brześcia Litewskiego, gdzie znajdował się główny szpital Korpusu Ochrony Pogranicza. Gdy 1 sierpnia generał Kutrzeba dał rozkaz do odwrotu w kierunku na Wołkowysk, a generał Brontowski skierował swoją armię rezerwową pod Grodno, dowódca szpitala KOP, dr. Jan Dzierżak zdecydował się na ewakuację szpitala do Równego, skąd na początku września udało się przewieść większość rannych na Rumunię.

    3 sierpnia 1939 roku, godzina 2.00, Łódź

    [​IMG]

    Generał Rómmel pochylił się nad mapą sztabową z zaznaczonymi pozycjami swoich dywizji. Obok niego stał adiutant pułkownik Bąkiewicz. Obaj oficerowie milczeli – sytuacja była krytyczna, a dalsze trwanie pod Łodzią, mogło tylko pogorszyć sytuację Warszawy, lub doprowadzić do oflankowania wojsk Rómmla i zniszczenia ich w okrążeniu, tak jak to miało miejsce z Armią Poznań, której niedobitki walczyły teraz w ramach uzupełnień dla trzymającej front pod Łodzią armii.
    - A więc musimy rozpocząć odwrót, panie pułkowniku – oświadczył spokojnie Rómmel – Jeśli w przeciągu kilku najbliższych dni, nie uzyskamy pomocy od aliantów zachodnich, to cały nasz wysiłek diabli wzięli.
    - Powiedzmy, że Francuzi i Anglicy zrobią coś więcej niż do tej pory, i zamiast bombowców z ulotkami w lukach, zaczną prawdziwą ofensywę, na Niemcy – na twarzy Bąkiewicza pojawił się niewyraźny grymas – i tak nie udzielą nam takiej pomocy jakiej potrzebujemy – swoją drogą – dodał po chwili namysłu – można by jeszcze im trochę na koniec zaszkodzić, zaminować trochę dróg, wysadzić linię kolejową, i zostawić kilka jednostek Obrony Narodowej koło Karsznic…
    - Ciekawa koncepcja pułkowniku – Rómmel spojrzał ponownie na mapę – Proszę skierować tam resztki Armii Poznań, oczywiście tylko ochotników, reszta niech przygotuje się do drogi na Warszawę. Aha, proszę także, aby wydać naszemu lotnictwu zgodę na przelot do Rumunii. I tak już ich nie wykorzystamy, a być może uda im się przedrzeć do Afryki Północnej.
    - Tak jest panie generale. Myślę, że podobne dyspozycje możemy wydać naszym szpitalom armijnym? Wczoraj szpital nr. 22 został przerzucony koleją za Radom i jego dowódca meldował przejście granicy z Węgrami, skąd udają się dalej, jako transport cywilny do Jugosławii…
    - Dobrze, proszę odesłać również naszych rannych – generał spojrzał na pułkownika – chciałbym, aby udał się pan w tą drogę razem z nimi. Nie będzie mi już pan potrzebny, a w Warszawie nie oczekujemy na zwycięstwo. Nie chcę zmuszać pana do trudnego wyboru, przy kapitulacji stolicy, która pozostaje jedynie kwestią czasu. Proszę zorganizować przerzut rannych, rozbite jednostki może pan również zabrać jako osłonę. Przed granicą niech wyrzucą broń, a z mundurów zerwą dystynkcje. Włożą je ponownie na statkach płynących do Afryki Północnej…
    - Tak jest panie generale.
    - Powodzenia pułkowniku. Oddamy jeszcze wiele miast, nie tylko Łódź… Ale kiedyś tu wrócimy, i właśnie dlatego potrzebuję, każdego żołnierza, który dzisiaj walczy za dwa, trzy, a może cztery lata, gdy spotkamy się ponownie w tym miejscu, aby już na pokojowej stopie powspominać nasze pierwsze walki z wrogiem i ostateczne zwycięstwo nad Niemcami. Rozumie pan.
    - Tak jest. Dziękuję panie generale…
    Rómmel wyszedł z pokoju sztabowego i wszedł do łącznościowców.
    - Jakie meldunki?
    - Tarnów i Radom panie generale odpierają jeszcze ataki nieprzyjaciela. Jak długo to potrwa, sami nie wiedzą, ale chcieli by, żeby Armia Łódź, przekazała im trochę informacji o planowanych kierunkach odwrotu.
    - Nadajcie im, że jedyny kierunek odwrotu to Warszawa. Tam będziemy bronić się do ostatniego żołnierza. Niech grupy rezerwowe w Radomiu osłaniają nasz odwrót do 10 sierpnia, potem mogą cofać się na Warszawę. Co z południem?
    - Południe prosi o zgodę na oderwanie się od przeciwnika i przejście od Radomia, a stamtąd na Warszawę.
    - Rozumiem… Dobrze, niech działają, ale poinformujcie ich, że po 10 sierpnia muszą sami wyrąbać sobie drogę. A teraz będzie meldunek dla naczelnego wodza, generała Sosnkowskiego. Notujcie.

    Wobec przeważających sił powietrznych i lądowych armii niemieckiej, dalsza obrona miasta Łodzi, oraz województwa łódzkiego stoi pod znakiem zapytania. Niemcy zmusili nas do wycofania większości naszych wojsk na Zgierz, Aleksandrów Łódzki, Ozorków i Łęczyce, skąd będziemy wycofywać się w kierunku na Warszawę. Proszę o udzielenie mi pomocy, przez Armię Warszawa, oraz znajdujące się już w stolicy oddziały wchodzące w skład innych wielkich jednostek wojska polskiego. Proszę również o wyrażenie zgody, na przekazanie odpowiedzialności za odcinek południowy frontu, dowódcom grup zapasowych opóźniających Niemców pod Radomiem i dowódcę armii zapasowej, walczącej obecnie gdzieś w okolicach Tarnowa (dokładniejsze położenie sztabu nieznane). Do 10 sierpnia pozostaję w pobliżu Łodzi, potem ciągłym marszem cofam się na Warszawę, w kierunku na Żyrardów – Grójec – Sochaczew. Proszę o zapewnienie mi wsparcia i osłony lotniczej przez siły lotnicze skoncentrowane w Warszawie.
    Rómmel.


    MELDUNKI KOP 14 sierpnia – 2 września 1939

    [​IMG]

    Sytuacja w jakiej znalazły się moje oddziały, wraz z dywizjami dowodzonymi jeszcze przez generała Bortnowskiego jest bardzo trudna. Praktycznie od pierwszych dni wojny oddziały KOP pozostają w drodze lub w walce, najpierw maszerując na granicę z Prusami Wschodnimi, potem walcząc pod Olsztynem, aż wreszcie w ostatnich dniach i tygodniach prowadząc ciężki odwrót wśród nieustannych walk. Najtrudniej wygląda sytuacja na moim odcinku pod Wołkowyskiem, gdzie 7 sierpnia rozpoczęliśmy działania opóźniające. Działający bardziej na północ generał Bortnowski również ma poważne problemy z Niemcami, którzy pomimo jego dzielnej obrony wdzierają się już na przedmieścia Grodna. Stopniowo tracę z nim kontakt. Pomimo prób utrzymania łączności przez samoloty łącznikowe, pieszych kurierów i radio, stopniowo rozwiewa się obraz tego co dzieje się na moim skrzydle. Jeśli do północy nie uda mi się uzyskać informacji na temat sytuacji na skrzydłach wycofuję się do Twierdzy Brzeskiej, gdzie wzmocnię obronę , i podejmę działania opóźniające, następnie cofam się w kierunku na Równe, do granicy z ZSRR, i dalej na Rumunię.
    Gen. Kutrzeba, dowódca KOP, meldunek z nocy 14 sierpnia 1939 r.

    [​IMG]

    Jesteśmy atakowani, załoga twierdzy brzeskiej podejmuje obronę placówki. Niemcy mają przewagę liczebną, częste naloty lotnictwa bombowego na miasto, i samą twierdzę. Brak łączności z generałem Bortnowskim, który według ostatnich meldunków jakie otrzymałem cofa się na Wilno. Niestety, nie mogę tego potwierdzić, podobno jego radiostacja armijna uległa zniszczeniu. Wobec raportów o zajęciu Wilna przez armię niemiecką trudno powiedzieć mi coś więcej na ten temat, prawdopodobnie generał wycofał się na Nowogródek, ale nie jestem tego do końca pewien. Sytuacja w twierdzy trudna, brak amunicji, wielu rannych. Podejmujemy działania opóźniające, duże straty w ludziach i sprzęcie. Rozbita radiostacja w twierdzy, trudności z nawiązaniem połączenia z Warszawą. Proszę Naczelnego Wodza, o zgodę na dalszy odwrót w kierunku na Równe. W Brześciu zostawiam wszystkie tabory, większość naszych zapasów amunicji i ochotników z podlegających mi sił. 20 sierpnia wieczorem cofam się na Równe, proszę o potwierdzenie odbioru tego meldunku.

    Generał Kutrzeba, dowódca KOP, meldunek z nocy 19 sierpnia 1939 r.

    Zajmujemy pozycje obronne w Równym, ranni ewakuowani na Rumunię. Przygotowana do obrony okrężnej miasta. Brak amunicji, środków opatrunkowych, wody pitnej i żywności. Proszę o zgodę na walkę do ostatniego żołnierza. Chwilowo spokój, Niemcy otaczają miasto ze wszystkich stron, brak łączności lądowej z resztą kraju, podejmowałem próby posłania gońca na samolotach do Warszawy, niestety bezskutecznie – ostatnia maszyna zestrzelona przez Niemców na naszych oczach, nikt nie ocalał. W przypadku kapitulacji niszczymy wszystkie mapy i dokumenty zgrupowania, żołnierze i oficerowie będą się przedzierać z bronią w ręku w kierunku na Rumunię lub Węgry. Proszę o wyrażenie zgody na taką decyzję.

    Generał Kutrzeba, dowódca KOP, meldunek z nocy 2 września 1939 r.


    [​IMG]

    Obrońcy Helu

    Na początku września sytuacja wojsk polskich w kraju nie przedstawiała się różowo. Niemcy kontrolowali większość ziem polskich, i stopniowo niszczyli ostatnie polskie punkty oporu. Nie było ich wiele. Do najważniejszych należała Warszawa, Półwysep Helski, odcięty teraz od wybrzeża swoistą fosą, stworzoną w wyniku wysadzenia w powietrze pola minowego stworzonego w oparciu o zapalniki przechowywanych na Helu torped, oraz obszar miasta Równego, gdzie do walki z Niemcami przygotowywali się żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza dowodzeni przez generała Tadeusza Kutrzebę. Zanim jednak doszło do walk w obronnych, wojsko polskie podjęło ostatnią ofensywę na Siedlce, której celem było wyparcie z miasta wojsk niemieckich, i stworzenie małego korytarza, którym udało by się przerzucić część sił ze wschodniej Polski, krótszą drogą na Warszawę. Niestety, podobnie jak większość polskich ofensyw w kampanii lipcowej, również i ta próba zakończyła się spektakularną klęską.

    [​IMG]

    Uderzenie na Siedlce rozpoczęło się 15 sierpnia, i ze zmiennym szczęściem trwało aż do 21 sierpnia, gdy ostatecznie zdecydowano, że dalsze próby przerwania niemieckiego frontu nie mają większego sensu wobec niemieckiej przewagi liczebnej. Decyzję tą zatwierdził generał Sosnkowski, który tego samego dnia opuścił Warszawę i wraz ze swoim rządem ewakuował się do Stanisławowa, skąd w dniu 1 września 1939 roku wydał odezwę do narodu, w której pisał min. o dalszym prowadzeniu walki z kolonii polskich, aż do całkowitego zwycięstwa sprawy polskiej i pokonania III Rzeszy, wespół z sojusznikami Polski – Anglią i Francją, które do tej pory nie przejawiały większych chęci do kontynuowania walki z Niemcami rozpoczętej przez Polaków. Wrzesień miał być ostatnim miesiącem walk pomiędzy regularnym polskim wojskiem a Wehrmachtem na terenie Polski. Potem przyszedł czas na działania partyzanckie…


    Czytających, bez różnicy płci, wyznania, rasy, upodobań wszelakiego rodzaju i wzrostu, uprasza się uprzejmie o nieodpłatne pozostawianie komentarzy ;)
     
  10. PIAJR

    PIAJR Ten, o Którym mówią Księgi

    Odcinek 8: Upadek Warszawy

    [​IMG]

    2 września 1939 roku, stolica Polski była już dokładnie okrążona przez wojska niemieckie, które przygotowywały się do pierwszego szturmu na miasto. Nieprzyjaciel odciął resztę kraju od Warszawy, która w ciszy oczekiwała na pierwsze strzały, ostatniej wielkiej bitwy wojny obronnej. Niemiecka armia, którą dzień wcześniej odwiedził Hitler, była już zmęczona ciągłymi bojami i liczyła, na szybkie zakończenie kampanii. Również wodzowi, zależało na jakimś dużym, spektakularnym sukcesie, który mógłby naprawić jego nadszarpnięty porażkami wizerunek. Pojawiła się nawet koncepcja rozpoczęcia rozmów pokojowych z Polakami, jednak wódz, zdecydowanie te propozycje – Słowianie, którzy ośmielili się stawić mu czuła, winni zostać rozbici i zmiażdżeni, żadne dyskusje nie wchodziły nawet w grę. W nocy z 2 na 3 września oddziały niemieckie rozpoczęły przygotowania do szturmu, który ich zdaniem miał zakończyć walki. Jednakże ze zmęczenia nieprzyjacielskich sił, zdawał sobie sprawę również generał Rómmel, którego naczelny wódz, generał Sosnkowski mianował Dowódcą Obrony Stolicy. Siły obrońców nie były duże, w dużej mierze składały się z rozgromionych w walkach oddziałów, które jakimś cudem zdołały wycofać się do Warszawy, by tu oczekiwać na swoją kolej.

    [​IMG]

    Niemieckie uderzenia osłaniali strzelcy wyborowi i oddziały tyłowe. Fotografia z dn. 3 września 1939, okolice Piaseczna

    Niemieckie uderzenie wyprowadzono z dwóch kierunków. Od strony szosy piotrkowskiej, i od zajętych przez Niemców Siedlec. Przeciwko obrońcom użyto również lotnictwa, które przez cały czas prowadzenia walk bombardowało Warszawę, oraz okoliczne miejscowości, w których znajdowały się jeszcze polskie wojska. Najmocniej „oberwał” Pruszków, gdzie znajdował się przejściowo sztab generała Rómmla, który przywiązywał dużą wagę do utrzymania tego odcinka frontu w należytym porządku. Zamęt spowodowany niemal całkowitym zniszczeniem miasta i zerwaniem linii łączności, spowodowały, że dowodzenie w mieście przejął generał Latinik. Po kilku godzinach niemiecki szturm został przy ciężkich stratach po obu stronach odparty, zaś Polacy ponownie rozpoczęli przygotowania do obrony. Udało się również odnaleźć generała Rómmla, który w wyniku nalotu odniósł ciężkie rany i nie mógł kierować obroną.

    2 września 1939 roku, m/s „Piłsudski”, Morze Śródziemne

    [​IMG]

    - Panie prezydencie, melduję, że za cztery godziny będziemy na wysokości Gibraltaru i rozpoczniemy przechodzenie przez Cieśninę, a następnie skierujemy się prosto do Casablanki.
    - Dziękuję kapitanie – Sosnkowski przyjaźnie uśmiechnął się do marynarza – Mam nadzieję, że pogoda nadal będzie nam dopisywać?
    - Najnowsze prognozy wskazują, że wszystko będzie w porządku. Na Atlantyku może trochę bujać, ale to zupełnie normalne o tej porze roku.
    Sosnkowski narzucił na ramiona płaszcz wojskowy i zszedł po metalowych schodkach do swojej kajuty, w której urządzono tymczasowo kancelarię prezydenta. Wraz z nim na pokładzie znajdowało się jeszcze czternastu pracowników kancelarii, premier, dowódcy wojsk, generalny inspektor i ministrowie. W Casablance byli już ich współpracownicy i szef polskiego wywiadu, Kowalewski, który zapowiadał zorganizowanie dużej akcji, skierowanej przeciwko Niemcom, która mogłaby poprawić polskie notowania u Aliantów, które po kończącej się właśnie kampanii obronnej nie były najlepsze. Co prawda Anglicy z dużą sympatią odnieśli się do polskich lotników, których udało się, niejednokrotnie wraz ze sprzętem, przerzucić na ich śródziemnomorskie lotniska, ale Francuzi oskarżali polskie wojsko o brak woli walki, a nawet o współpracę z Niemcami. Dla prezydenta było to szczególnie podłe, zwłaszcza, że w ostatnich dniach wydał rozkaz, aby w przypadku kapitulacji stolicy rozpocząć przygotowania do tworzenia struktur podziemnego państwa polskiego, uznającego rząd Casablański, z własnymi strukturami wojskowymi. Ruch oporu miał obejmować wszystkie dziedziny życia… Prezydent otworzył drzwi swojej kajuty i usiadł na fotelu ustawionym nieopodal drzwi wejściowych. Przez chwilę przeglądał kolejne strony jakiejś rumuńskiej gazety, którą dostał jeszcze w porcie, potem wyszedł na korytarz i zatrzymał się przed kajutą premiera Składkowskiego. Zapukał w drzwi, a po chwili otworzył je sam premier.
    - Proszę do środka, panie prezydencie.
    Sosnkowski skinął głową i przekroczył próg pomieszczenia. W środku byli już Beck, Kwiatkowski, generał Rayski i Rydz – Śmigły.

    [​IMG]

    Generałowi Rayskiemu, udało się uratować wielu polskich lotników, którzy później brali aktywny udział w walkach w Afryce Północnej i Europie

    - Panowie – powiedział spokojnie prezydent – sytuacja, w której obecnie znalazł się nasz kraj jest bardzo trudna. Zostaliśmy pokonani, choć walki w kraju jeszcze się toczą. Obowiązkiem każdego Polaka, jest teraz walka. Ale aby opór był skuteczny konieczne są pewne regulacje. Po pierwsze regulacje wojskowe, nie może być, tak, aby każdy cywil z karabinem, mógł bezkarnie dopuszczać się gwałtów i morderstw na ludności, nawet jeżeli będzie to ludność niemiecka, wroga, w imię polskiego rządu, i polskiej racji stanu. Takie działania należy jednoznacznie potępić, i określić jako bandytyzm. Prawo do walki i prowadzenia działań winny mieć tylko jednostki zależne od rząd polskiego, działające w ramach jednolitych struktur zbrojnych kierowanych przez naszych oficerów, uznających naszą linię polityczną i nasze rozkazy. Po drugie regulacje polityczne, a więc stworzenie spójnego systemu politycznego, który unormował by warunki pracy naszego rządu, i dalszej współpracy z Aliantami. Już teraz otrzymuję różnego rodzaju sygnały od naszych placówek wojskowych i dyplomatycznych w krajach sprzymierzonych, z których jednoznacznie wynika, że nasi sojusznicy nie traktują nas poważnie, a niejednokrotnie oskarżają nas nawet o wywołanie wojny z III Rzeszą. To śmieszne i upokarzające dla naszych chłopców w Warszawie i Równym…
    - Panie prezydencie – na twarzy Józefa Becka pojawił się niewyraźny grymas – Chciałbym zaznaczyć, że MSZ…
    - Pana, panie ministrze też powinienem odpowiednio potraktować. Ale sprawą pańskich ludzi i działań MSZ na placówkach na ternie, całej Europy zajmiemy się już na miejscu w Casablance. To co robią ludzie, pokroju posła Potworowskiego ze Sztokholmu, nie jest dla mnie tajemnicą. Do tej pory przymykałem na to oko, ale proszę być pewnym, że dłużej tak nie będzie, a w pańskim prywatnym folwarku, zapanuje wreszcie idealny porządek. Udało mi się postawić do pionu GISZ, uda mi się i z MSZ-tem! – Beck zamilkł i zaczął pośpiesznie porządkować walające się po stole notatki – Generale Rayski, proszę poinformować mnie jak wygląda sytuacja naszego lotnictwa wojskowego, jak wygląda produkcja w koloniach, czy jesteśmy w stanie utrzymać ilość samolotów w pierwszej linii na dotychczasowym poziomie?
    - Panie prezydencie, z raportów, które odebrałem do tej pory, za pośrednictwem naszego konsulatu w Rumunii, oraz własnych kanałów łączności, wiem, że udało nam się wyprowadzić z Polski 5 dywizjonów bombowych, dwa myśliwskie i dwa samolotów szturmowych, to jest większość naszych sił lotniczych, którymi dysponowaliśmy w chwili wybuchu wojny. Nieprzyjaciel przejął łącznie dwa dywizjony myśliwskie, dwa bombowe, jeden dywizjon szturmowy został całkowicie zniszczony w ramach działań wojennych, i już w pierwszych dniach sierpnia wszedł w skład jednostek wyposażonych w bombowce średnie typu „Łoś”. Co do produkcji czegokolwiek w koloniach, to jest to zdecydowanie trudniejsze niż do tej pory, ale według pierwszych, może nawet zbyt optymistycznych raportów udało mi się wywnioskować, że do końca miesiąca uda nam się uzupełnić straty poniesione w czasie kampanii obronnej w naszych dywizjonach. Średnio jesteśmy w stanie produkować dwa bombowce Łoś i cztery myśliwce RWD 25 tygodniowo. Jeśli uzyskamy pomoc od Anglików w postaci różnego rodzaju obrabiarek, tokarek i maszyn przemysłowych wysokiej klasy, to być może uda nam się zwiększyć produkcję do 10 bombowców i dwudziestu myśliwców tygodniowo…
    - Czy sugeruje pan kogoś ze swoich „podopiecznych” do odznaczeń, za udział w walkach?
    - Sugeruję poruczników Skalskiego Stanisława, Zumbacha Jana, Fericia Mirosława oraz Czerwińskiego Tadeusza… Wszyscy uzyskali powyżej czterech zestrzeleń, a w przypadku Zumbacha i Skalskiego, to udało im się strącić pięć niemieckich maszyn. To tyle jeśli chodzi o odznaczenia specjalne…
    - Dziękuję, panie generale. Wiem, że na lotników zawsze mogłem polegać. Proszę udać się teraz do kabiny radiowej, i nawiązać łączność ze swoimi ludźmi. Na 22 września chcę mieć wszystkie dywizjony w Casablance, odbędzie się tam uroczysta dekoracja wszystkich żołnierzy i oficerów.
    Rayski pośpiesznie zwinął swoje notatki i ruszył w stronę drzwi. W pomieszczeniu zapanowała grobowa cisza.

    [​IMG]

    Również minister Kwiatkowski nie zatrzymał swojego stanowiska w ramach "gabinetu wojennego"

    - Panie ministrze Kwiatkowski – prezydent usiadł na przygotowanym wcześniej fotelu – Jak pan ocenia sytuację naszego przemysłu wojennego, w koloniach?
    - Zgodnie z pańską prośbą, już przed oficjalnym przejęciem tego obszaru ulokowaliśmy tam wielu naszych kolonistów, głównie różnego rodzaju specjalistów, trochę przedstawicieli małorolnego chłopstwa, działając tylko z ramienia LMiK, mieliśmy jednak skrępowane ręce, a i Francuskie władze nie zawsze zgadzały się na zwarte osadnictwo polskie. Dopiero przejęcie Casablanki przez władze polskie, stworzyło nam warunki do organizowania się. Jeśli chodzi o przemysł, to działają tam dwie stocznie zdolne do produkcji okrętów wojennych. Pierwsza stworzona przez prywatnych przedsiębiorców amerykańskich, może w każdej chwili zostać przejęta przez wojsko, jednak lepszym rozwiązaniem będzie składanie jej zamówień na większe serie produkcyjne, druga to tworzona niejako od podstaw nasza gdyńska, ewakuowana z Pomorza. Jej moce produkcyjne pozwalają obecnie jedynie na remonty i naprawy mniejszych jednostek – takich jak niszczyciele i okręty podwodne… Co do pozostałych gałęzi przemysłu, to powoli wszystko rusza… Nie mogę obiecać, że będzie to jakoś szybko szło, ale myślę, że do końca roku powinniśmy być w stanie nie tylko utrzymać gotowość bojową naszych jednostek, ale nawet wstępnie móc rozpocząć produkcję na rzecz aliantów. Oczywiście w bardzo skromnym wymiarze… Fabryka Broni „Radom”, ulokowana obecnie w Casablance, jest np. w stanie choćby zaraz rozpocząć produkcję amunicji karabinowej, jak również karabinów maszynowych i zwykłych powtarzalnych… Gorzej wygląda sytuacja z infrastrukturą, mamy tam zaledwie kilkaset kilometrów dróg i linii kolejowych… - Kwiatkowski spojrzał na Śmigłego – Tutaj jednak widzę, zadanie dla tych ewakuowanych żołnierzy, którzy nie mają przydziału do żadnej nowej jednostki wojskowej – mogą przecież w ramach szkolenia pod kontrolą swoich oficerów, przy współpracy z cywilnymi inżynierami budować linie kolejowe i węzły drogowe…

    [​IMG]

    Śmigły wciąż snuł plany przejęcia dowództwa nad armią i zwycięstwa w wojnie, z francuską pomocą... Plany równie ambitne, co głupie

    - Protestuję! – Śmigły wskazał palcem na Kwiatkowskiego – to wciąganie wojska do własnego folwarku i osobista prywata pana ministra. Każdy z tych ludzi powinien zostać czym prędzej skierowany na front i rozpocząć walkę przeciwko Niemcom. Chyba, że pan minister zamierza pozostawać w Casablance na dłużej, a może nawet na stałe? Ja jednak liczę, że na Wielkanoc będziemy już w Warszawie… Zresztą…
    - Zresztą, to gdyby nie pańskie idiotyczne rozkazy ładowania na ciężarówki z kolonistami dokumentów dotyczących wyposażenia wojsk lądowych, to udałoby mi się wywieźć z Polski dużo więcej ludzi, dużo więcej sprzętu technicznego i obecnie nie musielibyśmy zastanawiać się jak to wszystko rozwiązać. Pańskie… dociekania generale zupełnie mnie, nie obchodzą, więc jeśli zechce pan zakończyć wtrącanie się w kwestie o których decyduje kto inny, to będę wdzięczny.
    - Panowie spokój – prezydent spojrzał niechętnie na generała Śmigłego – Obawiam się panie generale, że uzyska pan niebawem możliwość dołączenia do swoich chłopców i podjęcia walki przeciwko armii niemieckiej. Gdy tylko dopłyniemy na miejsce przejmie pan dowództwo nad tworzoną z miejscowych jednostką „Warszawskiej” Dywizji Obrony Narodowej, którą w najbliższym czasie skierujemy, w porozumieniu z Francją na Linię Maginota, lub na pogranicze z koloniami włoskimi. Postawa Mussoliniego pozostaje wciąż zagadką, a dobrze byłoby gdybyśmy mieli tam swoich ludzi. Ot, tak na wszelki wypadek. Wracając do pańskiej propozycji, ministrze, to jestem za tym, aby wojsko nie rdzewiało w koszarach. Ponadto taka praca może dać im trochę informacji o warunkach jakie panują na pustyni…
    - Panie prezydencie, jako dowódca liniowy, nie będę mógł pełnić funkcji dowódcy wojsk lądowych…
    - Pana, już niech o to głowa nie boli – uśmiechnął się tajemniczo Sosnkowski – znajdzie się, dla pana godny zastępca. Podobnie jak dla pana ministra Becka… Proszę się, nie martwić panie ministrze – Sosnkowski uśmiechnął się do Becka – doceniam pańskie zasługi w zawarciu sojuszu z Wielką Brytanią, ale po prostu na poły feudalne stosunki, jakie panują w MSZ, nie odpowiadają naszym obecnym warunkom bytowym – ponadto, niektórzy pańscy ludzie blokują działania naszych agentów wywiadu, a tajemnice niemieckie, to jeden z cenniejszych towarów, jakie możemy obecnie dostarczyć sprzymierzonym – Sosnkowski uśmiechnął się – pragnąłby, aby pan minister udał się do Tokio, gdzie rozpocznie próby pozyskania dla naszej sprawy rządu jego cesarskiej mości. Ma pan na to, cztery miesiące. W tym czasie pańskie stanowisko obejmie kto inny…
    - Panie prezydencie…
    - Ministrze Beck. Dziękuję za pańską pracę, ale aby coś drgnęło na placówkach dyplomatycznych RP w całej Europie, muszą posypać się głowy. Proszę, nie traktować tego… osobiście, ale tego wymaga obecna sytuacja. Broń Boże, nie ma pan do mnie żalu?
    - Nie – Beck zdobył się na lekki uśmiech – po prostu… Chciałem prowadzić politykę zgodnie z duchem marszałka i tak jak on chciałem pełnego posłuszeństwa ze strony podwładnych. Przepraszam jeśli zawiniłem… Odnośnie misji japońskiej, to prosiłbym jeszcze o nadanie mi statusu ministra bez teki, i dołączenie do niej szefa naszego wywiadu wojskowego, pana pułkownika Kowalewskiego.

    [​IMG]

    Eks-premier Składkowski został początkowo przydzielony do "Warszawskiej" Dywizji Obrony Narodowej. Potem dowodził już tylko Obroną Cywilną w Casablance.

    - Dobrze, myślę, że na to mogę dać zgodę panu pułkownikowi. Teraz kolej na pana panie premierze – Sosnkowski spojrzał na Składkowskiego, który do tej pory siedział cicho na swoim miejscu i starał się nie manifestować swojej obecności na spotkaniu w żaden sposób, chciał to wszystko po prostu przeczekać. Teraz jednak ostrze prezydenckiego języka i niechęci skupiło się właśnie na nim – sprawuje pan wiele funkcji, z jednej strony jest pan premierem kraju prowadzącego wojnę, potem jest pan generałem służby czynnej, podobnie zresztą jak ja, a oprócz tego sprawuje pan funkcję szefa naszej wewnętrznej służby bezpieczeństwa. Nie może tak być, dlatego też od dnia 25 września, zostanie pan skierowany do wojska, na stanowisko dowódcy dywizji, lub pierwszej wolnej jednostki jaka się nam natrafi. Mam nadzieję, że przyjmuje pan swoje nowe stanowisko?
    - Tak, panie prezydencie. Rozkaz to rozkaz – mruknął niechętnie Składkowski. Spotkanie było zakończone.

    7 września 1939 r., Londyn, Sztab Admiralicji

    [​IMG]

    Premier Chamberlain spojrzał niechętnie na stojącego przy mapie Europy, pierwszego lorda admiralicji Winstona Churchilla. Przez chwilę obaj politycy mierzyli się niechętnym wzrokiem, po czym premier Wielkiej Brytanii powiedział cichym, na pozór spokojnym głosem.
    - A więc, sądzi pan, że to powinno uspokoić Rzeszę i Hitlera?
    - Tak. Postawienie zapór minowych na wodach Norwegii, a może również i Danii, powinno rozwiązać większość naszych problemów, związanych z utrzymaniem długich linii komunikacyjnych, ponadto rozwiązało by sprawę obrony tych krajów przed niemiecką inwazją…
    - Ten projekt będzie sugerował rządom krajów skandynawskich, które jak pan zapewne wie, mr. Churchill pozostają neutralne, że rząd jej królewskiej mości, pragnie wciągnąć je w awanturę wojenną, tak jak to uczynili z nami, ci śmieszni Polacy.
    - Nie nazwałbym Polaków śmiesznymi, sir. – odparł zarzut „pulchny” Winston – To bardzo dobrzy żołnierze, czemu dali wyraz powstrzymując armię niemiecką przez prawie trzy miesiące. Kto wie, czy w tym czasie nie doszło by do inwazji na Norwegię, Danię i być może Szwecję. A to, spowodowałoby powstanie wielkiego niezatapialnego lotniskowca do bombardowania Wielkiej Brytanii.
    Obecni na sali konferencyjnej oficerowie Royal Air Force pokiwali głowami – „gruby” wiedział co mówi, przy dobrych warunkach pogodowych, można było z Norwegii dotrzeć do wschodniego wybrzeża Zjednoczonego Królestwa z całkiem sporym ładunkiem bomb, które nawiasem mówiąc było w co pakować… Niestety decyzja nie należała do nich, ani tym bardziej do siedzących tuż obok nich oficerów Royal Navy, którym również podobał się pomysł pierwszego lorda admiralicji…
    - Panowie, na tym etapie wojny, nie możemy jeszcze całkowicie odrzucać negocjacji. Wojsko brytyjskie i francuskie, jest w stanie pokonać niemiecką armię na lądzie, a atak na linię Maginota, to czyste szaleństwo. Hitler zdaje sobie z tego sprawę, i w najbliższym czasie rozpocznie negocjacje pokojowe, które zakończą się sukcesem Wielkiej Brytanii i Francji. Polska, tak miła niektórym z was, zapewne odzyska część swoich ziem, zresztą, była zbyt dużym państwem, a jej granice prosiły się wprost o drobne korekty… - Chamberlain wstał z miejsca i spojrzał na Churchilla, który nadal stał przy mapie – spotkanie uważam, za zakończone.
    - Mam nadzieję, panie premierze – rzucił w ślad za odchodzącym Churchill – że zechce pan osobiście powiedzieć o swojej decyzji, dziesięciu tysiącom Kanadyjczyków, którzy właśnie w tej chwili na pokładzie statków transportowych docierają do wybrzeży Danii. Jeśli to jest pana sposób na wygranie wojny, to zdecydowanie wolałbym pracować po tej wojnie, dla Niemiec, tam przynajmniej podejmowane są jakieś konkretne działania – potem spojrzał na oficerów lotnictwa i floty – Panowie… Wybaczcie. Zrobiłem co mogłem, niestety decyzje, które tu zapadają nie zależą ode mnie, tylko od tamtego miłego pana z parasolem…
    Operacja Wilfred została odwołana, a jej projekt opatrzony nagłówkiem „TOP SECRET” przeniesiono do archiwum…

    [​IMG]


    [​IMG]
    10 września 1939 roku, na Kilonię spadły pierwsze alianckie bomby. W nalocie udział brało lotnictwo strategiczne RAF, złożone z czterech dywizjonów bombowców ciezkich. Celami dla brytyjskiego lotnictwa były porty i pozycje artylerii przeciwlotniczej wykryte wcześniej przez lotnictwo rozpoznawcze. Kilka godzin po zakończeniu nalotów do portu weszło kilka niedużych statków pod neutralnymi banderami. Od przycumowania nie minęło dwadzieścia minut, gdy na niebie ponownie pojawiły się brytyjskie bombowce, ścigane tym razem przez całe roje myśliwców z czarnym krzyżem. Jak na komendę, na transportowcach zerwano flagi państw neutralnych i wywieszono bandery kanadyjskie, zaś spod pokładów wysypali się piechurzy, którzy szybko przechwycili miasto, w krótkim boju z niemieckimi oddziałami porządkowymi rozbili wroga i opanowali znajdujący się nieopodal miasta obóz jeniecki, skąd udało się wydostać kilkuset polskich i czechosłowackich jeńców, których czym prędzej wsadzono na pokłady sojuszniczych jednostek i przewieziono do Wielkiej Brytanii. Niestety losy kanadyjskiego desantu były już przesądzone, za nim z pokładów poderwały się oddziały uderzeniowe – Wielki Miłośnik Pokoju, jak nazwała go brytyjska prasa w ostatnich dniach sierpnia, premier Chamberlain nie wyraził zgody na kontynuowanie operacji desantowych i rozkazał natychmiastową ewakuację wszystkich sił alianckich znajdujących się jeszcze w Niemczech, w obawie przed „potężnymi stratami w ludziach i sprzęcie”. Hitler zaskoczony decyzją, jaką podjął Chamberlain rozkazał wstrzymać tymczasowo wojnę na morzu i odwołał swoje U-booty, do Wilhelmshafen, gdzie spodziewano się kolejnego wrogiego lądowania…

    10 września 1939 r, Równe, pozycje KOP

    [​IMG]

    Miasto otoczone było ze wszystkich stron pierścieniem okopów. W środku na dużym placu organizowano improwizowane lotnisko, z którego zamierzano prowadzić ewakuację oficerów wywiadu, za pomocą kilku samolotów przejętych przez wojsko od PLL „Lot”. Generał Kutrzeba zatrzymał się przy pośpiesznie wykańczanym betonowym bunkrze. Obok pomieszczenia stał dowódca 2 Brygady KOP pułkownik Kopański.
    - Panie pułkowniku – generał spojrzał na swojego podwładnego z przyjaznym uśmiechem – mam dla pana bardzo dobre wiadomości.
    - Niemcy złożyli broń? – zażartował oficer przyglądając się generałowi. W ciągu ostatnich kilku tygodni, bardzo się ze sobą zżyli. Generał nie był typem oficera sztabowego, który przesuwa tylko strzałki na mapie i kilkakrotnie odwiedzał ich na pierwszej linii, nawet w czasie najcięższych niemieckich szturmów.
    - No, niestety, aż tak dobrze to niestety nie ma – Kutrzeba wskazał na bunkier – nie będzie pan musiał tu zostać. Jutro odlatuje pan wieczorem do Stanisławowa, a stamtąd do Rumunii. Na wybrzeżu dostanie pan bilet na statek i paszport. Mam tu szyfrogram od naczelnego wodza. Podobno ma pan dostać własną jednostkę w koloniach. Tymczasem jak wygląda sytuacja?
    - Niemcy podejmują próbę ataku, ale to raczej im się nie uda. Nasze brygady piechoty są co prawda wybite do nogi, ale mimo strat odpieramy nieprzyjaciela na wszystkich odcinkach. Oddziały forteczne z Równego, również dają sobie świetnie radę…

    [​IMG]

    12 września 1939 rozpoczął się kolejny szturm na Warszawę. Obrona stolicy dowodzona już przez generała Rómmla, mogła wystawić do walki w sumie 25 dywizji przeciwko prawie pięćdziesięciu niemieckim i słowackim dywizjom piechoty. Niemcy wspierali swoje siły lotnictwem, które od wczesnych godzin porannych dnia 11 września prowadziło naloty dywanowe na miasto. Płonęła już Praga, gdy wzdłuż niemieckich linii wydany został rozkaz do natychmiastowego ataku na miasto. Pechowo dla Niemców, atak przy dużych stratach po obu stronach został przez Polaków odparty. Niemcy zostali odrzuceni i zmuszeni do przemyślenia swojej taktyki. 19 września walki wciąż trwały – jedyna różnica pomiędzy tymi z 12, a 19 września polegała na liczbie obrońców, która drastycznie spadła. Generał Rómmel depeszował do Casablanki – „nie mam już kogo rzucać na szańce. Padają propozycje powołania pod broń wszystkich mężczyzn od 15 do 65 roku życia, ale nie poślę do walki starców i dzieci”. Generał Sosnkowski wydał zgodę na ewakuację „szczególnie cennych” oficerów. W tym celu Brytyjczycy dostarczyli polakom dwie maszyny transportowe, typu DC-3, które przemalowano w barwy PLL „Lot”. W nocy z 18 na 19 września z Warszawy ewakuowano generałów Latinika, Bołtucia, Szeptyckiego oraz oficerów wywiadu, kontrwywiadu. Oprócz tego na pokład pięciu samolotów wepchnięto kilkudziesięciu lżej rannych, trochę cywilów i dokumentów… Maszyny wylądowały o godzinie 2 w nocy w Stanisławowie, po czym natychmiast uzupełniły paliwo i udały się do Równego, skąd ewakuowany został generał Kutrzeba (na osobisty rozkaz prezydenta Sosnkowskiego), oraz część jego sztabu. 20 września w godzinach popołudniowych, po odparciu kolejnego niemieckiego szturmu, generał Romer nadał swój ostatni meldunek do Warszawy – „Wobec sytuacji ogólnej w kraju, strat w ludziach i sprzęcie, a także w trosce o los rannych Korpus Ochrony Pogranicza, jest zmuszony złożyć broń. Niech żyje Polska.”

    [​IMG]

    Parlamentariusz generała Rómmla ustala warunki kapitulacji miasta...

    20 września o godzinie 20, podobny meldunek nadał, tym razem do Casablanki, generał Rómmel – „Sytuacja tragiczna. Brak amunicji i zaopatrzenia. Ludność cywilna miasta głoduje. Ranni nie mają środków opatrunkowych, żywności i lekarstw. W tych warunkach nie mogę kontynuować obrony. Wojsko nie istnieje – oddziały rozbite, lub rozpędzone przez nieprzyjaciela. Niemiecka dominacja w powietrzu czyni ewakuację niemożliwą. Dziś kwadrans przed 21, składamy broń. Jeszcze Polska nie zginęła!”
     
  11. PIAJR

    PIAJR Ten, o Którym mówią Księgi

    Odcinek 9: „Za bronią…”​


    [​IMG]

    Po odwołaniu rządu premiera Felicjana Sławoja – Składkowskiego prze kilka dni państwem rządził prezydent Sosnkowski. W tym czasie istniała już zapewne lista osób, które obejmą najważniejsze stanowiska w państwie, istnieje nawet teoria, iż nazwiska nowego premiera i ministra spraw zagranicznych pojawiły się na liście osób, które miano ewakuować z kraju za wszelką cenę, już na początku stycznia 1939 roku, nie jest to jednak informacja pewna. Pozostaje jednak faktem, że nowy premier Rzeczpospolitej, Wincenty Witos, został wywieziony z Polski w pierwszych dniach kampanii obronnej. Razem z nim, na pokładzie tego samego samolotu znaleźli się późniejszy minister bezpieczeństwa, i minister spraw zagranicznych. Za ich bezpieczeństwo odpowiadał osobiście szef wywiadu – Jan Kowalewski. Jeśli zaś chodzi o nowych dowódców w armii, to generał Sikorski dostał się do Casablanki z pierwszym transportem rannych, liczącym około dwóch tysięcy ludzi, generał Pawluc i „admirał” Sokal zostali przetransportowani do kolonii polskich z Angili, gdzie ten pierwszy wykonywał zleconą przez rząd Składkowskiego misję zakupu samolotów dla polskiego lotnictwa – misję, co należy zauważyć średnio udaną. Nowe tworzone na obczyźnie i w koloniach wojsko polskie, opierało się w dużej mierze na doświadczeniach z lipca i sierpnia 1939 roku. Zdecydowano się położyć większy nacisk na mobilność i siłę ognia pojedynczego żołnierza. Dlatego też już na samym początku, generał Sikorski wydał rozporządzenie, które przewidywało wprowadzenie do masowej produkcji i na wyposażenie co czwartego żołnierza, pistoletów maszynowych „Mors”, które w niewielkiej liczbie zostały użyte już w wojnie obronnej.

    [​IMG]

    Pierwsze dni nowego ministra spraw zagranicznych Adama Próchnika należały raczej do udanych – ten ewakuowany z Warszawy socjalista był dość popularny na zachodzie, co znacznie ułatwiło mu rozmowy z przedstawicielami rządów francuskiego i brytyjskiego, z którymi nowy szef MSZ-tu negocjował zakup lub przekazanie uzbrojenia Polsce. Dzięki jego dużemu urokowi, oraz zdolnościom dogadania się z sojusznikami udało się władzom polskim podpisać korzystną umowę morską z Wielką Brytanią. Nieco gorzej wypadło pierwsze spotkanie z przedstawicielami Republiki Francuskiej, którzy na każdą propozycję stworzenia polskiego wojska we Francji, odpowiadali półsłówkami. Ostatecznie udało się wymusić na Francuzach zgodę przeprowadzenia repatriacji polskich emigrantów zarobkowych – oczywiście nie wszyscy zdecydowali się na porzucenie wygodnego życia we Francji, i rozpoczęcia wszystkiego od nowa w koloniach, które niejednokrotnie uznawano za tworzone na siłę, bez pomysłu, jednakże w dodatkowej klauzuli zawartej w umowie polsko – francuskiej zapisano, iż obywatele ci, zwolnieni są spod poboru do francuskiego wojska. Nie było tam natomiast słowa, o odroczeniu im służby w wojsku polskim, dlatego też na początku października przeprowadzono pierwszy zaciąg ochotniczy, spośród tych którzy pozostali na miejscu. Przyniósł on całkiem niezłe rezultaty, ponadto do sił polskich w koloniach udało się ściągnąć trochę żołnierzy i oficerów z Legii Cudzoziemskiej – oprócz Polaków, z „Legii” uciekali również Rosjanie, Czesi, kilku Greków, a także czarnoskóry Amerykanin i obywatel Meksyku. Ponadto istniała jeszcze możliwość przeprowadzenia poboru wśród tubylców, tego starano się jednak uniknąć, poprzestając jedynie na zaciągu ochotniczym, który przyniósł całkiem niezłe rezultaty, gdyż początkowo żołnierzy Marokańczyków kierowano do prac porządkowych i budowlanych na terenie samych kolonii, a służba w wojsku dawała im pewne przywileje, którymi normalnie nie mogliby się cieszyć.

    [​IMG]

    W pierwszych miesiącach po klęsce wojny obronnej polskie wojsko w koloniach nie było zbyt liczne. Trwało oczywiście formowanie kilku dywizji na terenach francuskich, ale w samych koloniach wojska było bardzo mało – tylko jedna dywizja piechoty, którą od początku drugiej dekady sierpnia formował w Rabacie generał Sikorski. Była to „Warszawska” Dywizja Obrony Narodowej, której dowódcą mianowano generała Filipowicza. Jednostka liczyła dziesięć tysięcy ludzi, i była wyposażona zgodnie z regulaminami piechoty wojska polskiego z 1936 roku. Co ciekawe w jej skład wchodziło dwa tysiące Marokańczyków, rozrzuconych po różnych plutonach i drużynach – nie było stricte marokańskiej drużyny piechoty, a co dopiero plutonu czy kompanii. Żołnierze narodowości polskiej i „miejscowi” musieli walczyć w jednym oddziale – początkowo wiązało się to ze sporymi trudnościami – chociażby językowymi, jednak już wkrótce rozpoczęły się kursy języka polskiego dla żołnierzy „nie Polaków”. Po wojnie żołnierze ci zostali w większości zwolnieni do cywila, ale część nich pozostała w wojsku i dosłużyła się stopni oficerskich, a nawet generalskich – jak choćby generał Abdullah Bennani, późniejszy dowódca I Dywizjonu Bombowego, a w czasie wojny najpierw strzelec karabinu maszynowego, później dowódca plutonu zwiadu, a od 1942 pilot bombowca Halifax.

    [​IMG]

    2 października na ternie okupowanego kraju powstała pierwsza organizacja konspiracyjna utrzymująca stałą łączność z rządem polskim znajdującym się na tymczasowym wygnaniu w Casablance. Armia Krajowa, gdyż właśnie taką nazwę, z woli generała Sikorskiego otrzymała organizacja podziemna wierna uznawanemu przez aliantów gabinetowi premiera Witosa, od samego początku miała charakter podziemnego wojska. Sama organizacja była podzielona na dwie części. Pierwszą część stanowił „Pion Z”, odpowiedzialny za tworzenie warunków konspiracji i przygotowywanie się do zbrojnego powstania przeciwko okupantowi na ziemiach okupowanych przez Niemców, drugą zaś „Pion W”, przed którym postawiono takie same zadania, z tymże jednak, że miał działać na ziemiach przekazanych przez Niemców Związkowi Radzieckiemu na mocy paktu Ribbentrop – Mołotow. Każdy z pionów zarządzany był przez innego oficera odpowiedzialnego tylko przed generałem Sikorskim, w przypadku „Pionu Z”, był to pułkownik Stefan Rowecki ps. „Grot”, a w przypadku „Pionu W”, generał Tadeusz Komorowski ps. „Bór”. Jeśli chodzi o AK, to od samego początku w jej skład zarówno na wschodzie, jak i zachodzie wchodziły oddziały samoobrony, tworzone w oparciu o miejscową ludność. Początkowo ich zadaniem było tylko gromadzenie broni i przygotowywanie się do powstania na terenach pozamiejskich – w kontrolę nad ośrodkami miejskimi mieli bowiem przechwycić specjalnie przeszkoleni dywersanci i członkowie miejskich komórek AK, z czasem jednak część z nich uzyskała zgodę na prowadzenie sabotażu. Szczególne trudne warunki panowały na terenach włączonych do Związku Sowieckiego, gdzie po kilku tygodniach względnego spokoju na początku grudnia 1939 roku, rozpoczęto falę masowych wywózek Polaków. Celem dla NKWD i miejscowej policji złożonej głównie z mniejszości narodowych stali się przedstawiciele inteligencji, przedwojenni policjanci, oficerowie, a także ich rodziny. Wysiedlonych wywożono głównie do Kazachstanu i na Kamczatkę, choć niektóre rodziny miały pecha – trafiły na Syberię, gdzie wysadzano je w samym środku tajgi i kazano budować sobie nowe osiedle. Ci, spośród zesłańców, którzy trafili do kołchozów i sowchozów w Kazachstanie, szybko dostali się pod kontrolę miejscowych komsomołców, których poinstruowano, iż przybywający do Kazachstanu Polacy, to „wielcy obszarnicy i faszyści”, którzy uciskali lud robotniczy miast i wsi. Wśród wywiezionych panowała duża śmiertelność – nic dziwnego, w większości byli to starcy, kobiety i dzieci, gdyż młodych mężczyzn w wieku poborowym, albo przymusowo wcielano do Armii Czerwonej, skąd zazwyczaj uciekali na „niemiecką stronę”, lub przechodzili do lasu, gdzie organizowali niezależne od AK oddziały leśne, atakujące miejscowych przedstawicieli władzy radzieckiej, a czasem nawet i Niemców, albo trafiali do sowieckich obozów pracy przymusowej, rozsianych po całym obszarze ZSRR. Szczególny los spotkał przedstawicieli przedwojennej polskiej inteligencji, oficerów, policjantów, działaczy kultury i sztuki, których bez większych „ceregieli” pakowano do tak zwanych „Specobozów”. Aż do początku kwietnia 1940 roku, udało się rodzinom i samym osadzonym utrzymać kontakt – pomiędzy pozostającymi na wolności, a osadzonymi kursowały listy i paczki żywnościowe, później jednak kontakt urwał się i pomimo wielu prób ze strony rodzin nie udało się ustalić miejsca pobytu zatrzymanych w grudniu i styczniu ludzi…

    9 października 1939 roku, Casablanka

    [​IMG]

    Duńskie wojsko idzie do niewoli...

    Nadzwyczajne posiedzenie rady gabinetowej rozpoczął krótki referat ministra spraw zagranicznych Adama Próchnika, który poinformował zebranych o wydarzeniu, które zelektryzowało wszystkich pracowników powierzonego mu ministerstwa – mowa oczywiście o kapitulacji Danii, zaatakowanej dwa dni temu przez przeważające siły niemieckie, które dosłownie rozbiły duńską armię w drobny mak. Jak do tej pory nikt nie spodziewał się, że Niemcy po długiej kampanii polskiej zdecydują się na kolejne podboje jeszcze przed końcem roku, ale w tej sytuacji wszystko wskazywało na, to że to jeszcze nie koniec, i na początku nowego roku rozpoczną kolejną operację. O ile zajęcie Danii, można było tłumaczyć zablokowaniem drogi morskiej przez Cieśniny Duńskie, o tyle trudno było wyjaśnić niespodziewany ruch po włoskiej stronie granicy z Francją, oraz doniesienia z samego Rzymu, gdzie Duce otwarcie wypowiadał się przeciwko aliantom zachodnim…
    - Mam nadzieję, że pańskie rewelacje są potwierdzone?
    - Oczywiście, odebrałem informacje od przedstawiciela rządu duńskiego w Casablance osobiście, i myślę, że ktoś taki jak…
    - Wiem, wiem – Sosnkowski spojrzał na generała Sikorskiego – Co powinniśmy pańskim zdaniem zrobić w tej sytuacji?
    - Myślę, że dobrym rozwiązaniem byłoby przygotowanie się do współpracy wojskowej w Duńczykami. W końcu teraz również oni muszą stawić czoła agresorowi z Niemiec. Proponowałbym nawiązanie bliższych kontaktów z ich kołami wojskowymi, które w większości zdołały się ewakuować do Wielkiej Brytanii, lub uciec do Norwegii i Szwecji.
    - Niestety stanowisko premiera Chamberlaina jest niezmienne – odezwał się Próchnik – Nie ma mowy o szybkim desancie w Danii, należy rozpocząć przygotowania do obrony we Francji i zablokowania wojsk niemieckich w walkach pozycyjnych. Chcą rozegrać to tak, jak w czasie pierwszej wojny światowej.
    - Widocznie zapomnieli, że technika poszła do przodu. Swoją drogą ciekawi mnie najnowszy raport naszego wywiadu – generał Sikorski podał prezydentowi grubą teczkę – Wygląda na to, że już niedługo możemy mieć kłopoty również w Włochami. Podobno koncentrują duże siły na granicach z Francją i koloniami brytyjskimi w Afryce. Nieprzyjaciel pojawił się również na granicy z Egiptem.

    [​IMG]

    Czyżby Duce przygotowywał się do wzięcia udziału w wojnie?

    - Czyżby koncentracja przed rozpoczęciem działań zbrojnych? – zdziwił się prezydent.
    - Na to wygląda, pytanie tylko, czy to kolejny pokaz siły ze strony Duce, czy też próba rzeczywistego włączenia się w wojnę po stronie Niemiec. Sugerowałby postawienie w stan podwyższonej gotowości nasze siły lotnicze we Francji. Francuzi skierowali je na południe kraju, jakby w obawie przed tym, że zaczną naprawdę walczyć z Niemcami nad linią Maginota, ale teraz musimy działać szybko i powiadomić generała Garsztkę o zaistniałej sytuacji… Jego Pierwsze Polskie Skrzydło Bombowe…
    - Generale Pawluc – Sikorski spojrzał na dowódcę sił powietrznych niechętnym wzrokiem – przerzucenie lotnictwa polskiego na południe i odciągnięcie go od udziału w walkach z Niemcami, było ze strony Francuzów decyzją polityczną. Nie ufają nam. Nie wierzą w polskiego żołnierza i przyjdzie im za to gorzko zapłacić. Miejmy nadzieję, że w odpowiednim momencie przyjdzie na nich jednak opamiętanie. Jeśli chcą tę wojnę wygrać, to muszą, powtarzam, muszą jak najszybciej uderzyć na Niemcy. Niestety, jak do tej pory przeciwko Rzeszy walczą tylko Brytyjczycy, którzy razem z innymi krajami Commonwelthu podejmują próby zorganizowania przyczółka w Kilonii lub na niemieckim wybrzeżu. Gdyby nie te U-booty…
    - U-booty stanowią nikłe zagrożenie dla okrętów desantowych – odezwał się zastępujący Sokala, komandor Kłoczkowski – Największym problemem dla brytyjskich desantów są rzecz jasna nieprzyjacielskie jednostki nawodne, dysponujące dużą siłą ognia, i mogące skutecznie zaszkodzić lądującym oddziałom.
    - Panowie – zabrał wreszcie głos prezydent – Jedno jest pewne, tak długo jak w Wielkiej Brytanii i Francji dominują nastroje defetystyczne, i niechęć do walki, tak długo nie możemy liczyć na szybkie zakończenie wojny. Naszą jedyną szansą, jest dojście do głosu bardziej energicznych, odważniejszych polityków zdolnych do podjęcia zdecydowanych działań…

    [​IMG]

    13 listopada 1939 roku, w Marrakeszu sformowała się 1 Dywizja Grenadierów, generała Ducha. Początkowo istniały pewne wątpliwości jak zakwalifikować nową jednostkę PSZ, w związku z dużym nasileniem pojazdów, wykorzystywanych min. do transportu wojsk, ostatecznie jednak zdecydowano wydać jednostce uzbrojenie według regulaminów przewidzianych dla oddziałów zmotoryzowanych wojska polskiego, których formowanie przed rozpoczęciem wojny obronnej w Polsce nie doszło do skutku.

    [​IMG]

    Kolejną polską jednostką, która weszła do służby jeszcze przed końcem roku, była Brygada Strzelców Podhalańskich, na czele której stanął generał Boruta – Spiechowicz. Jednostka została sformowana w Oranie i na początku roku przetransportowana koleją do Casablanki, gdzie żołnierze Brygady rozpoczęli służbę w ramach osłony wybrzeża morskiego przed nieprzyjacielskim desantem. Jednostka ta stanowi obecnie odwód Wodza Naczelnego, na wypadek ataku na polską część Maroka.

    [​IMG]

    21 grudnia 1939 roku, wojska włoskie rozpoczęły uderzenie na Francję. Siły francuskie, już od pierwszych godzin kampanii wykazały się brakiem elementarnej dyscypliny i zerową zdolnością bojową. Jedynie zła pogoda, oraz brak zdecydowanie po stronie włoskiej spowodowały, że już w pierwszych dniach wojny z Włochami nie doszło do spektakularnej porażki francuskich korpusów górskich broniących granicy z Włochami. Na froncie alpejskim prawie nie było lotnictwa, a jedynymi siłami jakimi rozporządzali w tym rejonie alianci były 1 Polskie Skrzydło Szturmowe, wyposażone w niezbyt nowoczesne samoloty bombowe „Karaś”, oraz 1 Polskie Skrzydło Bombowe, dysponujące czterema dywizjonami bombowców średnich „Łoś”. Obie jednostki natychmiast postawiono w stan gotowości, jednakże zła pogoda w rejonie przerwania francuskiej obrony, uniemożliwiła im natychmiastowe wejście do walki. Włosi tymczasem niestrudzenie posuwali się do przodu zajmując bez walki kolejne miejscowości, w których napotykali jedynie symboliczny opór ze strony miejscowych jednostek… policji, która w kilku wypadkach podjęła nieudane próby zaaresztowania posuwających się do przodu żołnierzy włoskich, pod zarzutem… przemytu broni. Trudno posądzać Włochów o nadmierną wolę walki, ale oddziały strzelców alpejskich, po prostu przeszły nie spotykając się z większym oporem ze strony Francuzów…

    [​IMG]

    Pochód włoskich dywizji na południe Francji zatrzymały dopiero polskie samoloty bombowe, z 1 Polskiego Skrzydła Bombowego, które w dniu 23 grudnia rozpoczęły naloty na włoskie kolumny zaopatrzeniowe i posuwające się naprzód oddziały piechoty. Akcję prowadzono bez przerwy, aż do końca stycznia, gdy udało się powstrzymać dalsze próby wyjścia na tyły wojsk francuskich, a nieprzyjaciel powrócił na swoje pozycje wyjściowe i rozpoczął przygotowania do obrony. Polacy wykonali w tym czasie ponad 2000 lotów bojowych, zniszczyli 200 włoskich pojazdów różnego typu, zniszczyli 20 mostów, zrzucili prawie 200 ton bomb. Straty po stronie polskiej były minimalne, z prawie 200 zaangażowanych w akcję samolotów utracono na skutek awarii jedynie kilka maszyn, przy czym należy zauważyć, ze wszystkie samoloty skierowane do walki z Włochami miały już za sobą przelot z Polski do Prowansji, a wszystko to odbywało się w warunkach bojowych, gdy na przeprowadzenie dokładnego przeglądu i remontu uszkodzonych bombowców nie było czasu. Mechanicy po prostu łatali podziurawione ogniem przeciwlotniczym maszyny, które następnego dnia wykonywały kolejne loty bojowe, nad Włochy niszcząc pojazdy, tamując ruch, opóźniając postępy nieprzyjaciela, który nie napotykał po drodze żadnego oporu ze strony regularnej armii francuskiej. Co najdziwniejsze, polscy piloci nie doczekali się ze strony Francuzów żadnego podziękowania, zaś dowódca francuskiego lotnictwa określił ich działanie, jako szkodliwe, dla dalszych działań politycznych, podejmowanych przez francuskie czynniki decyzyjne. Wobec takiego stanu rzeczy, generał Sikorski zdecydował się zażądać od władz francuskich oficjalnych przeprosin i uhonorowania polskich lotników przez dowództwo francuskiego lotnictwa. Kierujący całą operacją generał Garsztka, był zdecydowanie zdegustowany całą sytuacją i poprosił dowódcę Sił Zbrojnych o wycofanie jego Grupy z Francji, gdyż „klimat do współpracy z francuskimi jednostkami lotniczymi, jest tutaj nieznośny”. Generał sugerował aby przerzucić jego jednostkę na Maltę, lub do Egiptu, skąd mogliby prowadzić bardziej zdecydowane działania przeciwko Włochom, którzy uderzyli właśnie na Egipt, broniony jedynie przez słabe jednostki brytyjskie, które wobec przewagi liczebnej nieprzyjaciela musiały zacząć wycofywać się w stronę Kanału Sueskiego…Garsztka nie otrzymał jednak zgody na przerzucenie swoich sił na teatr afrykański. Zamiast tego miał prowadzić rozpoznanie powietrzne na rzecz własnych oddziałów, które już niebawem miały wylądować na południu i podjąć próbę przełamania włoskiej obrony i wedrzeć się na Półwysep Apeniński, oczywiście przy sprzyjających okolicznościach. Niestety zwiad lotniczy wykazał, że wzdłuż granicy następuje koncentracja co najmniej dwudziestu włoskich dywizji, które przygotowują się do ataku na pozycje francuskie. W tej sytuacji zdecydowano się posłać do Francji co najmniej kilka polskich dywizji w celu wzmocnienia obrony na froncie alpejskim…

    [​IMG]

    Zmianę w prowadzeniu rozmów z Francuzami, miał wprowadzić nowy minister spraw zagranicznych, Edward Raczyński powołany na to stanowisko w zastępstwie Adama Próchnika, który zrezygnował ze względów osobistych – prawdopodobnie chodziło tutaj o jego z trudem skrywaną niechęć wobec niektórych polskich czynników decyzyjnych wywodzących się z prawej strony sceny politycznej, jednak jako oficjalny powód podano przewlekłe problemy z narządami wewnętrznymi, których leczenie opierało się na długiej hospitalizacji, na którą w obecnych warunkach nie było czasu. Nowy minister spraw zagranicznych od samego początku narzucił duże tempo prac swoim współpracownikom z ministerstwa. Już pierwszego dnia urzędowania, zwrócił się do rządu francuskiego z notą dyplomatyczną utrzymaną w ostrym tonie, dotyczącą działań 1 Polskiej Grupy Bombowej, która powstrzymała włoską ofensywę na południu. Minister zapowiedział, że jeśli podobne przejawy niechęci względem polskich towarzyszy broni powtórzą się w przyszłości, to on jako osoba odpowiedzialna za polską politykę zagraniczną będzie zmuszony do zaapelowania, o wycofanie całości sił polskich z Francji i przeniesienie ich do Wielkiej Brytanii, gdzie polski żołnierz jest doceniany przez sojuszników. Ostatecznie Francuzi odznaczyli cztery polskie załogi, które zniszczyły najwięcej celów naziemnych, a do pozostałych wysłali listy gratulacyjne podpisane przez premiera i prezydenta Francji. Nie poprawiło to jednak sytuacji, wręcz przeciwnie – lotnicy potraktowali to jako potwarz i odmówili przyjęcia odznaczeń i listów, które i tak przysłano do Tuluzy.

    [​IMG]

    Załoga Karasia już po ataku na włoską kolumnę zaopatrzeniową. Tym razem obyło się bez uszkodzeń...

    Tymczasem nowe siły włoskie zdołały opanować region Chambery. Przeciwko dwóm nieprzyjacielskim dywizjom piechoty skierowano do akcji 1 Polską Grupę Szturmową, wyposażoną w bombowce lekkie PZL 23 „Karaś”, która rozpoczęła systematyczne niszczenie kolejnych wrogich ognisk oporu. Niestety oddziały francuskie nie wykorzystały stworzonej w ten sposób korzystnej sytuacji bojowej i nie zaatakowały nieprzyjaciela pod Chambery ograniczając się jedynie do odznaczenia załóg „Karasi”, które wykazały się szczególnym męstwem w zwalczaniu włoskich sił zbrojnych. Ten „bezwład” na froncie szczególnie denerwował polskich generałów, którzy liczyli na szybsze działania, i podjęcie przez Francuzów choćby próby odzyskania utraconych terenów. Ci jednak ograniczyli się jedynie, do wycofania z Linii Maginota jednej brygady piechoty, którą skierowali na front alpejski, jako… odwód.

    [​IMG]

    Czołg Renault R-35 10 Pancerno Motorowej B.k

    W takich warunkach w Oranie zakończono formować 10 Brygadę Pancerno – Motorową, na czele której stanął generał Stanisław Maczek. Jednostkę pośpiesznie przerzucono do Rabatu, skąd zamierzano skierować ją w rejon Tunisu, gdzie kierowały się znaczne włoskie siły, jednak na skutek decyzji generała Sikorskiego, który uważał, że ważniejsze jest utrzymanie choćby cienia obrony francuskiej metropolii jednostkę na początku lutego przerzucono na front alpejski, gdzie zapanował całkowity niemal bezruch. Tymczasem Włosi w Afryce północnej zajmowali już Egipt i śmiało posuwali się w głąb francuskich kolonii w Afryce Północnej…

    [​IMG]

    Włosi pod Tunisem - 28 luty 1940 roku

    [​IMG]

    4 marca 1940. Włosi dochodzą do Nilu...

    Wydarzenia polityczne – zagranicą:

    [​IMG]

    2 października 1939 roku – koniec wojny domowej w Hiszpanii. Generał Franco zdołał pokonać wojska Republikanów i ustanowił własne rządy nad całym obszarem Hiszpanii. Kraj jest wyczerpany po ponad trzech latach krwawych zmagań, więc trudno liczyć, na to, aby Franco włączył się do wojny.

    [​IMG]

    15 listopada 1939 roku – prawicowy zamach stanu w Grecji. Władzę w państwie przejął nowy premier Ioanis Metaxas.

    [​IMG]

    11 grudnia 1939 roku – zwycięstwo lewicy w wyborach parlamentarnych w Finlandii. Na czele nowego rządu stanął Aimo Cajander. Czy lewica rozpocznie negocjacje ze Związkiem Radzieckim, dotyczącego jego planów przejęcia Archipelagu Wysp Alandzkich? Na to pytanie wciąż brak jednoznacznej odpowiedzi, choć wszystkie znaki na niebie i ziemi zdają się wskazywać, że tak właśnie będzie.

    Do napisania tego odcinka siadałem dziesięć razy, i prawie za każdym razem zaczynałem do nowa, więc jeśli komuś wydaje się, że jest gorszy niż poprzednie - to powiem tylko trudno. Zrobiłem co mogłem i jak mogłem.
     
  12. PIAJR

    PIAJR Ten, o Którym mówią Księgi

    Odcinek 10: „Nad Nilem"

    [​IMG]

    RWD 25 w pełnej krasie

    To był jeden z tych zimnych wiosennych poranków, gdy na zewnątrz widać już pierwsze oznaki wiosny, ale zima jeszcze nie ustępuje i pomimo dodatniej temperatury, tu i tam leży jeszcze trochę śniegu, a niektóre nie utwardzone drogi bardziej przypominają bajora błota, niż polne dróżki. Na lotnisku w takie dni panuje zazwyczaj bezład. Jest spokój, nikt nikogo nie popędza, nikt nikogo nie pogania. Tym razem było jednak inaczej. 15 marca 1940 roku, przed południem około godziny dziewiątej rano cała 1 Polska Grupa Myśliwska została postawiona w stan gotowości. W skład jednostki wchodziły 111 Eskadra Myśliwska, 121 Eskadra Myśliwska, oraz 1 Eskadra I Dywizjonu Myśliwskiego formującego się w wielkich bólach w dalekiej Anglii. Dowódcą całości był generał Lewandowski, wyznaczony na to stanowisko przez generała Rayskiego – poprzedniego dowódcę sił powietrznych. Zadaniem Grupy była osłona powietrzna południowej Francji, przed nalotami włoskich bombowców średniego zasięgu operujących z okolic Milanu i Turynu. Jak do tej pory polscy piloci nie mieli zbyt wiele szczęścia. Wielu z nich ze zmiennym szczęściem brało udział w wojnie obronnej, odnosząc pewne sukcesy, wielu dopiero teraz trafiło do wojska i powoli poznawało swoje maszyny – niezbyt nowoczesne, aczkolwiek bardzo szybkie i zwrotne RWD 25, z wyglądu przypominające nieco holenderskie Fokkery D.XXI. Dziesięć minut po wprowadzeniu ostrego pogotowia bojowego, gdy wszyscy piloci zebrali się w sali odpraw wyszedł do nich generał Lewandowski.
    - Chłopcy – dzisiaj osłonimy naszych francuskich przyjaciół, którym szczególnie dokuczają włoskie bombowce taktyczne. Nieprzyjaciel zorganizował dzisiaj szczególnie dużą wyprawę, i choć wstępne meldunki mówią, iż grupa ta zostanie przez francuzów przechwycona zaraz po przejściu przez front, to pozwoliłem sobie rozpocząć przygotowania do przechwycenia. Znamy dobrze morale i zdolności francuzów…
    Tak, polscy piloci dobrze wiedzieli jak wygląda przechwycenie wrogiej wyprawy bombowców w wykonaniu ich francuskich przyjaciół. Najpierw mnóstwo krzyku w eterze – praktycznie każdy pilot wrzeszczy iluż to nieprzyjaciół nie ma przed sobą, potem wszyscy całą chmarą spadają na jeden, jedyny oddalony od całej grupy bombowiec i tłuką do niego ze wszystkich działek i karabinów maszynowych, po czym, gdy tylko zacznie lekko dymić wracają na pełnym gazie nad własne lotnisko i meldują o zestrzeleniu. Odwaga, duma, poświęcenie – francuskie siły powietrzne w całej krasie. Mniejsza z tym, że „zestrzelone” bombowce demolują fabryki, zrywają mosty i dziurawią drogi – zwycięstwo po stronie dzielnego francuskiego lotnictwa myśliwskiego pozostaje bezsprzeczne.
    - Sądząc po raportach obrony przeciwlotniczej – ciągnął dalej generał – to nasi włoscy przyjaciele lecą nad Awinion. Widocznie zamierzają bombardować tamtejszy obóz szkoleniowy, gdzie, pamiętajcie o tym gdy będziecie w powietrzu, znajduje się kilkanaście tysięcy naszych rodaków, uciekinierów z Polski, albo fabryki zbrojeniowe Renaulta. Tak, czy siak te bombowce należy przechwycić i zniszczyć. Mam nadzieję, że to jasne? – widząc, że piloci kiwają przytakująco głowami generał przeszedł dalej – Lecicie wszyscy. Zostają tylko maszyny niedopuszczone do akcji przez mechaników. 111 Eskadra, wasze hasło wywoławcze „Jastrzębie”, 121 wy dzisiaj będziecie robić za „Krogulce”, I eskadra 1 dywizjonu to „Harpie”. Każda piątka ma swój kolor – pierwsza to „czerwoni”, druga „zieloni”, trzecia „żółci”, czwarta „niebiescy”. Wszystko jasne? Kurs i trasę omówi teraz nawigator grupy…
    Dwadzieścia minut później po lotnisku w Tuluzie przeszedł ryk sześćdziesięciu zapuszczanych silników lotniczych. Polska Grupa Myśliwska wchodziła do akcji.

    [​IMG]

    Skalski i spółka skutecznie oduczą Włochów dalszych zagrywek tego typu...

    Maszyna z 111 Eskadry z wymalowaną pod kabiną czerwoną jedynką należała do porucznika Stanisława Skalskiego. Skalski swobodnie oderwał się od ziemi i razem z resztą maszyn dotarł już nad Awinion, gdzie spodziewano się przechwycić włoską grupę. Razem z pozostałymi maszynami wykonał już kilka okrążeń nad miastem, gdy nagle na wysokości czterech tysięcy metrów zauważył cztery idące w równych odstępach dwusilnikowe maszyny.
    - Ja czerwony Jastrząb jeden! Widzę cztery bombowce na dwunastej! Pułap cztery-zero.
    - Przyjąłem, ja czerwona Harpia jeden, widzę bandytów – w słuchawkach pojawił się głos porucznika Urbanowicza – Uwaga wszystkie Harpie! Wchodzimy na cztery i pół.
    - Ja czerwony Krogulec. Atakujemy z dołu. Jastrzębie i Harpie zajmą się bandytami z góry…
    Jako pierwsze do maszyn przeciwnika dopadły samoloty 121 eskadry. Prowadząc atak od czoła, zestrzeliły dwie maszyny przeciwnika, uszkadzając kilka dalszych. Następnie z góry na ostrzeliwujące się bombowce przeciwnika spadła 111 Eskadra prowadzona przez Skalskiego. Włoska wyprawa bombowa zaczęła się już rozsypywać, gdy do akcji włączyła się I eskadra 1 Dywizjonu. Jak do tej pory wciąż milczała francuska artyleria przeciwlotnicza, co szczególnie denerwowało prowadzącego atak Skalskiego. Co prawda sytuacja nie wymagała wsparcia ze strony obrony naziemnej, ale byłoby miło, gdyby Francuzi wzięli się wreszcie w garści, chociaż parę razy wygarnęli ze swoich zenitówek i ciężkich armat plot. kalibru 88 mm. Tymczasem w powietrzu widać było coraz więcej spadających bombowców. Wiele innych włoskich maszyn uciekało na pełnym gazie rzucając swój śmiercionośny ładunek gdzie popadnie, byle szybciej pozbyć się nieznośnego balastu i uciec przed atakującymi ze wszystkich stron myśliwcami z szachownicami na kadłubach. Sam Skalski spruł już dwie maszyny i teraz krążył nad polem walki w poszukiwaniu kolejnego celu. Tuż za nim trzymał się jego skrzydłowy sierżant Kowalczyk, który również odniósł już kilka zwycięstw. Wśród bitewnego zgiełku nikt nie zwracał uwagi na dwa ostro pikujące bombowce, które sprawiały wrażenie zestrzelonych, lub uszkodzonych. Również Skalski w pierwszej chwili nie zauważył walących ostro w dół maszyn, jednak gdy po chwili kilkaset metrów niżej obie maszyny wyrównały lot i na pełnych obrotach ruszyły w stronę frontu, prowadzący 111 Eskadry nie miał już żadnych wątpliwości – krótka chwila zastanowienia, czy starczy paliwa i decyzja – pikujemy i atakujemy. W ślad za schodzącym do ataku Skalskim ruszył Kowalczyk. Obie maszyny zeszły do lotu nurkowego na pełnym gazie, więc już po chwili myśliwce zaczęły dostawać drgawek – obie maszyny zbliżały się do prędkości krytycznej, „blachy zaczynały falować”. Skalski wziął na cel prowadzącą ucieczkę maszynę i wypuścił dwie krótkie serie, które rozłupały kadłub na wysokości kabiny nawigatora – jeśli ktoś siedział przy stole namiarowym, to w tej chwili na pewno nie było go już wśród żywych. W tym samym momencie Kowalczyk przejechał długą serią po skrzydle i sterach wysokości drugiego bombowca, który zwalił się na skrzydło. Po chwili w powietrzu pojawiły się białe czasze spadochronów na których ratowali się włoscy lotnicy. Samolot na który polował Skalski był bardziej wytrzymały. Szybko wyrównał lot i wszedł w ostry zakręt – przez ułamek sekundy polski myśliwiec znalazł się w polu ognia tylnego karabinu maszynowego, który wypuścił krótką, niestety celną serię. Pociski Włocha przeorały skrzydła RWD Skalskiego i, czego polski pilot nie mógł wiedzieć, przebiły oponę lewego koła. Skalski dodał gazu i lekko zanurkował. Szybko znalazł się za nieco z tyłu pod maszyną przeciwnika i ściągnął drążek sterowy do siebie, cały czas plując ogniem ze wszystkich kaemów. Z lewego silnika Fiata buchnął ogień. Bombowiec zaczął już zwalniać, ale Skalski nie przerywał ognia – celował teraz w stanowiska strzelców, które milkły jedno za drugim… Bombowiec przewalił się na skrzydło i zaczął gnać na spotkanie z ziemią…

    [​IMG]

    15 marca 1940 roku, Niemcy wypowiedziały wojnę Norwegii. Jednocześnie na norweskie wody terytorialne skierowano część Royal Navy, a wraz z nią złożony z szczęściu polskich niszczycieli Dywizjon Kontrtorpedowców. Zadaniem polskich niszczycieli było patrolowanie wybrzeży norweskich i meldowanie dowództwu Royal Navy o zbliżających się niemieckich okrętach wojennych. Polacy przez pierwszych kilka dni nie napotkali żadnych jednostek przeciwnika, dopiero 19 marca w późnych godzinach wieczornych wachtowi zauważyli szybko zbliżające się jednostki, które rozpoznano jako niemiecki zespół inwazyjny, prowadzony przez okręty ciężkie. Polskie kontrtorpedowce natychmiast nadały do znajdujących się niedaleko Brytyjczyków sygnał alarmowy, po czym cały zespołem przeprowadziły atak torpedowy na zbliżających się Niemców, dzięki czemu udało się unieruchomić, niemiecki niszczyciel Z-34, który został trafiony torpedą wystrzeloną przez „Burzę”.

    [​IMG]


    To zdecydowanie nie był nasz dzień...

    Niestety atak spowodował wykrycie polskich jednostek, które teraz musiały stawić czoła potężnej Kriegsmarine. Celem ataków niemieckich okrętów – było ich około dwudziestu nie licząc nieuzbrojonych transportowców, stały się trzy największe niszczyciele – ORP Tornado, ORP Huragan i ORP Grom. Ten ostatni miał jednak nieco więcej szczęścia niż Tornado i Huragan, które stały się celem dla Scharnchorsta. Niemiecki okręt strzelając ze swoich najcięższych dział dosłownie zmiótł nadbudówkę rufową na Tornadzie i poważnie uszkodził burtę Huragana. Obie jednostki nadały sygnały alarmowe i wobec poważnych uszkodzeń zdecydowały się osłonić odwrót pozostałych okrętów polskich, na horyzoncie pojawili się już bowiem Brytyjczycy, którzy mieli pogonić kota Niemcom. Niestety dla „Tornada” i „Huragana” było już za późno. Obie jednostki na pełnych obrotach ruszyły aby staranować plującego do nich ogniem Scharnchorsta. Płonący niszczyciel „Tornado” zdołał wbić się w burtę niemieckiego okrętu, była to już jednak jego ostatnia akcja – przez podziurawiony kadłub zaczęła wlewać się woda. Podobną akcję próbował przeprowadzić drugi uszkodzony niszczyciel, ale na drodze do Scharnchorsta stanął mu lekki krążownik Leipzig, który przyjął na burtę uderzenie rozpędzonego ORP „Huragan”. Zderzenie z Leipzigiem, dało czas kanonierom na Scharnchorście do wystrzelenia kolejnej salwy w stronę „Huragana”, który oberwał poniżej linii wodnej i zaczął szybko tonąć. Dopiero teraz niemiecki zespół wykryty i zaatakowany przez Polaków, znalazł się w zasięgu dział okrętowych brytyjskiego zespołu, któremu za cenę dwóch niszczycieli i krążownika HMS Cumberland, zatopił dwa niemieckie niszczyciele i lekki krążownik Leipzig. Pomimo ciężkich strat, alianci odnieśli w tej bitwie zwycięstwo nad Niecmami, udało się im bowiem zatrzymać operację Wesebubung, przewidującą przeprowadzenie desantów w najważniejszych norweskich fiordach i opanowanie całego kraju. Wyrok na Norwegię został odroczony przynajmniej na razie. Po bitwie Niemcy rzucili się do panicznej ucieczki, a cztery ocalałe polskie niszczyciele podjęły się ratowania rozbitków. Z prawie 250 marynarzy z OORP „Tornado” i „Huragan”, udało się wyratować jedynie stu czternastu ludzi. Dowódcy obu jednostek poszli na dno wraz ze swoimi okrętami. Byli to komandor Jakub Krzysztofiak (ORP „Tornado”) i komandor Józef Kuleski (ORP „Huragan”). Obaj zostali odznaczeni pośmiertnie wysokimi odznaczeniami brytyjskimi i polskimi. Doczekali się także uhonorowania ze strony Norwegów, którzy w Bergen, już w latach powojennych otworzyli Akademię Marynarki Wojennej im. Kmdr. Józefa Kuleskiego i Wyższą Szkołę Morską w Oslo im. Kmdr. Jabuka Krzysztofiaka.

    [​IMG]

    Chłopcy generała Kopańskiego - już niebawem staną do walki
    Tymczasem przybywało żołnierzy z orzełkiem na mundurach. 12 kwietnia w zagrożonym już przez posuwających się naprzód Włochów Oranie zakończono formować Samodzielną Brygadę Strzelców Karpackich, na czele której stanął generał Kopański. SBSK została czym prędzej przerzucona do Casablanki, aby odbyć tam ostatni etap szkolenia, przed skierowaniem na front.

    [​IMG]

    Włoscy soldati w Egipcie. Ciekawe jak długo tu zostaną?

    Na początku marca 1940 roku było jasne, że Egipt, klucz do panowania nad kanałem Sueskim, pozwalającym znacznie skrócić żeglugę z Azji do Europy jest zagrożony przez wojska włoskie. Anglicy, na których po upadu Kairu i wzięciu do niewoli egipskiej rodziny królewskiej, spoczywał obowiązek obrony tego skrawka terenu, pośpiesznie ściągali w ten rejon siły z całego imperium – od dywizji południowoafrykańskich, po indyjskie. Generał Sikorski widząc iż jego wojska na froncie alpejskim nie są przez Brytyjczyków mile widziane, zdecydował się wycofać dywizje generała Ducha i Maczka, a następnie przerzucić je do Egiptu na pokładach polskich transportowców zajętych na potrzeby wojska – były to ORP Wilia i M/s Kopernik. Na początku drugiej połowy kwietnia obie dywizje były już gotowe do walki na froncie egipskim, i oczekiwały na rozkazy w Suezie, skąd w dniach 20-23 kwietnia przeszły do Aleksandrii. Miasto było dopiero co wyrwane Włochom, więc po opłotkach walało się jeszcze trochę włoskiego sprzętu, którego nikt nie zabezpieczał. Na lotnisku grenadierom generała Ducha udało się na przykład zabezpieczyć 20 porzuconych najnowszych włoskich bombowców, które dopiero co opuściły zakłady Piaggio, P.108.

    [​IMG]

    [​IMG]

    To panie trofiejne...

    Kolejnych dwadzieścia maszyn tego typu przekazali Polakom Brytyjczycy, którzy przejęli je w czasie wyzwalania Kairu. Włoskie maszyny porozkręcane i przewiezione w pudłach do Casablanki przekazano później formującym się w Anglii I i II Dywizjonowi Bombowemu.

    [​IMG]

    Wracając jednak do polskich dywizji przerzuconych do Egiptu, to 29 kwietnia obie polskie dywizje przeprowadził próbne natarcie na Bir Nahid, z którego w stronę Gizy wycofywały się dywizje brytyjskie. Uderzenie przeprowadzone przez Polaków miało opóźnić włoski marsz i dać czas anglikom na zorganizowanie obrony. Gdy o świcie 30 kwietnia nad polem walki pojawiły się angielskie bombowce średnie Hampden, które zbombardowały stanowiska włoskie Polacy, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami wycofali się na swoje pozycje wyjściowe i rozpoczęły przegrupowanie przed kolejnym zadaniem.

    [​IMG]

    Utrata dwóch niszczycieli była dla PMW bardzo bolesnym ciosem, zwłaszcza, że sytuacja wojenna i skoncentrowanie się na obronie wybrzeży Norwegii przed niemiecką inwazją, a także walka z Włochami na Morzu Śródziemnym wymagała dużej ilości okrętów. Niejako pewną odpowiedzią na potrzeby Polaków była decyzja Pierwszego Lorda Admiralicji Churchilla, o przekazaniu polskiej marynarce wojennej, kilku jednostek, które pozwoliłyby na rekompensatę za straty poniesione przez polską flotę w czasie pierwszej fazy operacji norweskiej. Pierwszą przekazaną polskiej marynarce jednostką był niszczyciel ORP „Garland”, który trafił w ręce polskich marynarzy w dniu 3 maja 1940 roku, w dniu polskiego święta narodowego – kolejnej rocznicy uchwalenia drugiej na świecie, a pierwszej w Europie konstytucji. Nowy okręt dopiero co opuścił stocznię, udało mu się jednak pod brytyjską banderą pokonać przestrzeń dzielącą Casablankę i Anglię. ORP „Garland” wszedł w skład 2 Dywizjonu Niszczycieli, na czele którego stanął komandor Wroński, dotychczasowy dowódca ORP „Burza”. Jego miejsce na „Burzy” zajął komandor Zygmunt Szmidt.

    Dzień później, tj. 4 maja 1940 roku, gotowość bojową uzyskała 2 Polska Grupa Bombowa wyposażona w zdobyczne włoskie maszyny. Jej dowódcą został pułkownik Babiński.

    [​IMG]

    W tym czasie na Morze Śródziemne skierowane zostały polskie okręty podwodne. Ich zadaniem było polowanie na włoskie konwoje. Cały dywizjon miał ze sobą współpracować, jednak w praktyce, wobec obecności licznych jednostek francuskich i brytyjskich na patrolowanych przez Polaków akwenach, stało się jasne, że działanie w grupie może ściągnąć na polskie okręty reakcję włoskich sił do zwalczania okrętów podwodnych przeciwnika. Nowe warunki nie sprzyjały polskim załogom. Na Morzu Śródziemnym wyraźnie popsuła się pogoda i trudno było przechwycić jakiekolwiek siły przeciwnika. Dopiero 23 września, na kilka minut przed północą wachta pokładowa na okręcie podwodnym ORP „Wilk” zameldowała kontakt wzrokowy z niezidentyfikowanymi jednostkami przeciwnika. Stało się jasne, że Wilk ma przed dziobem nieprzyjacielski konwój. Okręt natychmiast nawiązał łączność radiową z operującym w pobliżu „Lisem” i „Rysiem”, które jednak nie mogły wesprzeć Wilka przy ataku. W tej sytuacji, dowódca okrętu, posłał meldunek do wracającego do Tel Avivu, gdzie znajdowała się baza polskich okrętów podwodnych, „Żbika” który natychmiast nadał odpowiedź potwierdzającą pomoc w ataku na wrogi konwój. Wilk natychmiast zanurzył się, i powoli skradał się w stronę transportowców nieprzyjaciela, gdy jego aparaty podsłuchowe wychwyciły dźwięk drugiego okrętu podwodnego. Tak jak się spodziewano był to ORP „Żbik”.

    [​IMG]

    Konwój składał się z kilku niedużych statków handlowych, dwóch tankowców przybrzeżnych i trzech niedużych niszczycieli, wyznaczonych do eskortowania jednostek. „Żbik” próbował początkowo podejść do transportowców, został jednak wykryty przez jeden z niszczycieli, który natychmiast ruszył do ataku na okręt. Załoga „Żbika” natychmiast odpaliła dwie torpedy z dziobowej wyrzutni. Pierwsza „rybka” minęła Włocha dosłownie o włos, za to druga rozerwała się dokładnie pod śródokręciem, powodując przełamanie się niszczyciela na dwie części. Storpedowana jednostka zaczęła szybko tonąć, jednak wokół uszkodzonego już wcześniej „Żbika” zaczynało się robić gorąco, gdyż reszta eskorty ruszyła wprost na polski okręt. „Żbik” natychmiast zszedł na głębokość czterdziestu metrów i na wyłączonych silnikach dryfował w stronę włoskiego wybrzeża. Dopiero nad ranem 24 czerwca załoga odważyła się wynurzyć na peryskopową, a potem wyjść głębiej w morze i szybko nadać meldunek o ataku i stanie okrętu. Więcej szczęścia miał „Wilk”, który wykorzystując zainteresowanie eskorty „Żbikiem”, posłał dwie torpedy w tankowiec „Bruno”, który z głośnym hukiem wyleciał w powietrze. Teraz włoskie niszczyciele dobrały się do „Wilka”, na którego spadło czterdzieści bomb głębinowych. Szczęśliwie jednostce udało się uniknąć poważniejszych uszkodzeń i dwa dni później, „Wilk” powrócił szczęśliwie ze swojego drugiego patrolu na Morzu Śródziemnym.

    [​IMG]

    30 czerwca 1940 roku, zapadła decyzja o rozpoczęciu kontrofensywy sprzymierzonych w Egipcie. Do uderzenia na zajęty na początku kwietnia Bir Nahid skierowano sześć dywizji, dwie południowoafrykańskie, dwie polskie i dwie brytyjskie. Warto zauważyć, że jedynymi oddziałami dysponującymi czołgami i nowoczesnymi środkami walki były jednostki polskie. Uderzenie rozpoczęło się od natarcia czołgów generała Maczka, i południowoafrykańskiej piechoty. Później do akcji włączyły się pozostałe siły, Włosi stawiali jednak zdecydowany opór, i skokowo wycofywali się w stronę przygotowanych wcześniej fortyfikacji, na których atak sprzymierzonych utknął w nocy z 30 czerwca na 1 lipca. Teraz do walki weszły oddziały generała Ducha, które nocą dokonywały na ciężarówkach szybkich rajdów na tyły, w czym sekundowała im 11 Walijska Dywizja Piechoty, która osłaniała akcje dywersyjne generała Ducha ogniem własnej artylerii dywizyjnej. Polakom odpowiadał manewrowy charakter walk prowadzonych na pustyni. Oddziały włoskiej Armii Libii, zaczynały ponosić ciężkie straty i rankiem pierwszego lipca stało się jasne, że dalsza obrona Bir Nahid, nie ma większego sensu. Włochom nie udało się zająć całego Egiptu, Kair i Aleksandria zostały odbite. Nad Nilem szczęcie ponownie zaczynało dopisywać sprzymierzonym… Nieco gorzej wyglądała sytuacja we Francji, gdzie Niemcom udało się przerwać francuskie linie obronne, i przejść przez Linię Maginota…

    [​IMG]

    Wydarzenia ze świata:

    [​IMG]

    29 marca 1940 roku, trasa transportu rudy żelaza ze Szwecji do Niemiec jest odcięta, przynajmniej na razie. Rzesza musi zaopatrywać się w stal u Stalina, który zapewne wykorzysta ten fakt do własnych celów.

    [​IMG]

    13 czerwca 1940 roku, wojska sowieckie pod pozorem poszukiwań własnych porwanych „przez koła militarystów łotewskich” żołnierzy wkraczają na Łotwę, która po kilku dniach prosi o „przywilej” włączenia jej w skład Związku Sowieckiego. Dochodzi do faktycznej aneksji Łotwy przez ZSRR. Anglia i Francja nie reagują.

    [​IMG]

    29 czerwca 1940 roku, w tajemniczych okolicznościach ginie jeden z twórców potęgi włoskiego lotnictwa wojskowego Italo Balbo. Niewykluczone, że o jego śmierci zdecydował sam Mussolini, który dążył do odsunięcia od władzy ambitnego oficera.


    Żeby nie było, że tą Polskę w Casablance przepakowuję, to Włochy i Niemcy dostały po kilka dywizji piechoty wz. 1939, i trochę czołgów średnich.
    [​IMG]

    @Memphis: Kwiatkowski mi nie pasował, to raz, dwa Witos cóż... przedewszystkim nie był sanatorem odpowiedzialnym za klęskę w wojnie obronnej, poza tym był chyba ostatnim premierem przed przewrotem majowym...

    @Barlow: wtedy byli mężowie stanu, dziś z pewnymi wyjątkami mamy politykierów. Mam nadzieję, że to rozumiesz.
     
  13. PIAJR

    PIAJR Ten, o Którym mówią Księgi

    Odcinek 11: „Pierwsza bitwa pod El-Alamejn
    [​IMG]


    Sytuacja w Egipcie po przybyciu wojsk polskich nieco się poprawiła. Choć w strefie działań wojennych wciąż znajdowała się brytyjska baza w Aleksandrii, choć Włosi wciąż nocami zapuszczali się na swoich ciężkich bombowcach nad Nil, to jednak w sercach obrońców Egiptu z Południowej Afryki, Wielkiej Brytanii, Polski, a nawet Nowej Zelandii zagościł cień nadziei na zwycięstwo. Wykorzystując fakt iż włoskim dowódcom zachciało się przeprowadzenia wielkich manewrów na wchodzie, generałowie alianccy podczas narady sztabowej zdecydowali, że przyszedł czas na natychmiastową odpowiedź na włoskie plany opanowania Egiptu. Najwyższa pora dać tym gnojkom w skórę – miał powiedzieć podczas odprawy generał Maczek, co jego brytyjscy koledzy skwitowali pobłażliwym uśmiechem. Pomimo udziału polskiej dywizji pancernej w walkach na pustyni, wciąż nie doceniali polskich żołnierzy. Zbliżające się wydarzenia miały nieco zmienić obraz wojska polskiego. 6 lipca 1940 roku, wczesnym rankiem, gdy na rozrzucone po pustyni stanowiska bojowe skończono zwozić amunicję, paliwo, żywność i co najważniejsze wodę, słowem wszystko czego wymaga wojna w tak trudnych warunkach, wzdłuż całego brytyjsko-włoskiego frontu przeszedł grzmot – to brytyjska artyleria armijna rozpoczynała ciężki dzień pracy. Kilka minut po zakończeniu czterdziestominutowego ostrzału, w powietrzu zaroiło się do lekkich bombowców i myśliwców ze znakami rozpoznawczymi RAF na skrzydłach… Gdy ostatnie samoloty alianckie przekraczały już niewidzialną linię frontu, na dole z wykopanych wcześniej stanowisk wysuwały się czołgi i piechota. Rozpoczęła się Pierwsza bitwa pod El-Alamejn, w której udział wzięły dwie polskie dywizje. 10 Dywizja Pancerno-Motorowa generała Maczka, oraz 1 Dywizja Grenadierów generała Ducha. Obie jednostki posuwały się w centrum sojuszniczych wojsk. Przez ponad dwie godziny od rozpoczęcia natarcia nie napotkały żadnego oporu ze strony npla., dopiero około godziny siódmej rano, napotkano pierwsze włoskie patrole, z którymi stoczono krótkie walki. Nieprzyjaciel nie wykazywał jednak chęci do walki – jedynie wokół kilku ufortyfikowanych stanowisk obronnych osłanianych przez karabiny maszynowe i moździerze małego kalibru doszło do większych potyczek. Włosi na widok zbliżających się Polaków po prostu opuszczali swoje stanowiska i ruszali na zachód w stronę swoich lepiej umocnionych składów. Mimo to wojska sprzymierzone nie były w stanie całkowicie zapanować nad prowincją. Tu i ówdzie na tyłach pojawiały się silne zgrupowania przeciwnika, którego po prostu nie zauważono. Sytuacja stawała się poważna, gdyż uciekający Włosi, jakimś dziwnym trafem zawsze znajdowali sposób by pojawić się na tyłach aliantów… Oddziały tych maruderów należało czym prędzej niszczyć, zwłaszcza, że meldowano już o napadach pojedynczych włoskich żołnierzy na alianckie kolumny zaopatrzeniowe. Aby rozwiązać problem trzeba było ściągać ludzi z pierwszej linii, kierować na tyły czołgi i piechotę, która miała niszczyć wroga. To wszystko sprawiało wiele trudności – pędzenie już wziętych do niewoli jeńców przed czołgami nie zawsze było najlepszym rozwiązaniem, dawało bowiem wiele możliwości ucieczki, ale wobec braku ciężarówek, potrzebnych przecież do dostarczania paliwa i zaopatrzenia na pierwszą linię, innego wyjścia nie było. Jednocześnie Włosi ściągali do zaatakowanej prowincji nowe dywizje, które już niebawem miały popsuć humor aliantom.

    [​IMG]


    Po sześciu dniach zabawy w ciuciubabkę z uciekającymi Włochami pojawiają się pierwsze włoskie posiłki. Teraz siły są bardziej wyrównane. Przeciwko pięciu alianckim dywizjom walczy sześć dywizji włoskich, wyposażonych w lekkie czołgi i samochody pancerne, które stają w ogniu na pustyni, niszczone z daleka przez wojaków generała Maczka, wysadzane przez grenadierów generała Ducha butelkami zapalającymi i granatami. Noce stają się teraz bardzo długie – zwłaszcza dla zaopatrzeniowców, którzy każdego ranka w swoich pożółkłych zeszytach zapisują ilość przejechanych kilometrów. Każde pięćdziesiąt kilometrów drogi oznacza dwa kursy z amunicją, paliwem, wodą, żywnością… W drugą stronę jadą z jeńcami, zapakowanymi na ciężarówki jak śledzie. Są ich setki. Zamykają ich potem w przyfrontowych obozach jenieckich skąd przewozi się ich na południe, czasem do Casablanki, innym znów razem do brytyjskich kolonii w Afryce. Są nawet grupy, które resztę wojny spędzą w Indiach, lub Południowej Afryce… 16 lipca, gdy według wszelkich kalkulacji walki powinny być już dawno skończone pojawiają się nowe włoskie oddziały. Nieprzyjaciela przybywa, a to oznacza więcej jeńców, więcej kłopotów dla zaopatrzenia, i coraz gorsze nastroje w sztabach aliantów, którym potrzeba jakiegoś sukcesu. Generał Maczek również nie kryje niezadowolenia. Jego ludzie zniszczyli już więcej czołgów niż sami mają, a mimo to następnego dnia pojawiają się nowe włoskie pojazdy opancerzone i tankietki. Dopiero po kilku dniach jeńcy zeznają, że niektóre czołgi to po prostu makiety założone na samochody terenowe. Co ciekawe niektórzy Włosi naprawdę walczą. Opór stawiają rozrzucone po całej pustyni stacje naprawy pojazdów, punkty rozśrodkowania, gdzie znajduje się mnóstwo niepotrzebnego już sprzętu, wykorzystywanego teraz przez ich obrońców do odganiania nacierających. Brytyjczycy nie są w stanie przełamać oporu tych punktów – za każdym razem gdy zaczynają szturm natrafiają na pola minowe, stanowiska karabinów maszynowych, czy wyryte w nocy wilcze doły do których wpadają nieostrożni piechurzy. Plan bitwy poszedł już dawno w diabły, teraz walka toczy się o przejęcie kluczowych punktów. Oficerowie brytyjscy nie potrafią poradzić sobie z nową sytuacją. Jak zniszczyć te stanowiska? Użycie czołgów nie wchodzi ich zdaniem w grę, choć Maczek nalega, by wykorzystać je jako ruchome platformy ognia – punktu oporu rozpoznane przez piechotę zniszczyć ogniem dział czołgowych, a potem wspólnie przerwać ten odcinek obrony…Zgody nie ma, to zbyt nowatorska metoda… Pomysł może kosztować zbyt wiele czołgów i tak dalej…18 lipca coś drgnęło – niestety na niekorzyść aliantów. Włoska obrona stężała, tu i tam nieprzyjaciel przeszedł nawet do kontrataku. Co się dzieje… Czyżby koniec bitwy? Walki ze zmiennym szczęściem toczą się do 20 lipca, mimo to nie następuje przełom. Włoskie dywizje piechoty wgryzły się w ziemię, udało im się nawiązać połączenie z rozsianymi po pustkowiu stanowiskami obrony, skąd tak skutecznie szarpią Aliantów i teraz trudno ich ruszyć. Maczek przerywa włoską obronę tu i tam, ale jego sukcesy pozostają niewykorzystane wobec ogólnej sytuacji na froncie. Anglicy chcą się wycofać, Nowozelandzka dywizja jest już zbyt zmęczona by kontynuować walkę, jedynie Polacy podtrzymują jeszcze na duchu towarzyszy broni i inspirują kolejne ataki…24 lipca około godziny dwudziestej drugiej nastąpiło stopniowe wygaszenie walk. Pod osłoną ciemności sprzymierzeni wycofywali się na pozycje wyjściowe, niestety to części oddziałów rozkazy o powrocie na pozycje nie dotarł na czas. Po stronie włoskiej zostały cztery bataliony piechoty (dwa brytyjskie, jeden nowozelandzki i południowoafrykański) co w warunkach egipskich stanowiło pokaźną siłę. Aby umożliwić przedarcie się własnym wojskom do swoich, generał Maczek zdecydował się podjąć samodzielne działania. Przez cały dzień 25 lipca prowadził ciężkie walki z przeważającym liczebnie nieprzyjacielem, urywał mu kolejne jednostki i umożliwiał wycofanie się własnym siłom. Jako ostatni z matni wydostali się nowozelandczycy. Kiwi’s* zdecydowanie przypadli do gustu Polakom – okazali się bowiem dzielnymi i oddanymi kompanami, a także doskonałymi żołnierzami, którzy pomimo trudnych warunków i ogólnego braku chęci do prowadzenia jakichkolwiek działań, zdołali wykazać się dużą odwagą i nieustępliwością w obliczu przeciwnika…

    [​IMG]


    17 lipca Francja zaczęła łamać się pod celnymi ciosami Wehrmachtu. Niemcy dochodzili już do Paryża, gdy rząd francuski, ewakuowany do Bordeaux, zdecydował się przeprowadzić „szybką zmianę”. Na stanowisko premiera powołano starego marszałka Petian’a, który miał przynieść Francji kolejne zwycięstwo. Pechowo, dla wojska i kraju, stary marszałek nie miał ochoty na kolejne walki i na wieść o wojskach niemieckich wkraczających do Paryża, zdecydował się rozpocząć negocjacje pokojowe. Zaniepokojeni tym Brytyjczycy, zdecydowali się zaproponować Francji stworzenie na czas wojny Unii, która pozwoliłaby na przetrwanie państwa podczas niemieckiej okupacji, i kontynuowanie wojny, aż do pełnego zwycięstwa sprawy alianckiej. Niestety, Francuzów bardziej niż dalsza walka interesuje święty spokój. Szybko nawiązane zostają rozmowy o zawieszeniu broni, które kończą się proklamowaniem „państwa franuckiego” i stworzeniem czegoś w rodzaju marionetkowego francuskiego rządu, z siedzibą w Vichy, na którego czele staje marszałek Petian. Jednocześnie część francuskiej floty przechodzi do portów angielskich.

    [​IMG]


    Następnego dnia wczesnym rankiem na wieść o zawieszeniu broni Francuzi chcą wyjść w morze i wrócić do domu. Mają już dość tej wojny. Niemal natychmiast dochodzi do zablokowanie wyjść z portów gdzie stoją francuskie okręty przez Royal Navy. Rozkazy są jasne. Jeśli będą chcieli wychodzić – zatopić. W najgorszym wypadku będziemy mieli co ciąć na żyletki. Niektóre francuskie jednostki są zdeterminowane do przerywania blokady i przebijania się na pełne morze. Inne, jak niszczyciel Ouragan powoli podchodzą do swoich doków… Na pokład Ouragana wchodzą Brytyjczycy. Szybko wyprowadzają francuską załogę, po czym nowy dowódca okrętu, brytyjski porucznik marynarki depeszuje do swojego admirała: „Przejąłem francuski niszczyciel Ouragan”. Decyzja dowódcy jest prosta – w Dover znajdują się przecież załogi wyratowane z dwóch polskich niszczycieli zatopionych w Norwegii… Polacy to dobrzy żołnierze, więc można by sprezentować im niszczyciel… Kilka godzin później na pokładzie jednostki dumnie łopocze polska bandera…Przez dwa następne dni trwa podróż nowego polskiego niszczyciela do Casablanki, dokąd zmierza pod opieką dwóch brytyjskich niszczycieli. 20 lipca cały zespół dociera do celu. Krótkie powitanie nowego okrętu, po czym jego eskorta HMS „Nestor” i HMS „Bedouin” odchodzą do Gibraltaru, a stamtąd na Maltę.

    [​IMG]


    Pod koniec sierpnia do walki ponownie stają wojska generała Maczka. Tym razem ich zadanie jest jednak zgoła inne. Przy wsparciu brytyjskiej floty na wybrzeżach Libii w okolicach Tobruku wysadzono próbny desant, którego zadaniem było zajęcie twierdzy i zrobienie wyłomu we włoskich liniach. Podstawowym atutem wojsk sprzymierzonych ma być – zaskoczenie i zdolności bojowe. Po zdobyciu Tobruku należy bowiem czym prędzej ruszać na wschód, w celu zagarnięcia jak największej części wrogich linii zaopatrzeniowych. Niestety obrońcy twierdzy na pustyni nie dają się podjeść i desant musi szybko wycofywać się w stronę morza, ku zbawczym okrętom transportowym…Teraz na kilka tygodni zapanuje spokój. Okres ten nie upłynie jednak Polakom bezczynnie. Rozejm pomiędzy Osią, a Francuzami nie przewidywał bowiem, że Mussolini zdecyduje się na kontynuowanie marszu przez kolonie francuskie. Teraz jego wojska zagrażają już bezpośrednio Casablance, i należy przygotować się do obrony. Na ulicach miasta i okolicznych osiedli pojawiają się worki z piaskiem, wszędzie widzi się coraz więcej wojskowych.

    [​IMG]


    4 września 1940 roku, Rabat. Bombowce I i II Dywizjonu Bombowego są już gotowe do lotu. Do ciasnych kabin wsuwają się piloci i strzelcy pokładowi. Kilka minut później maszyny odrywają się od ziemi i ruszają w długą drogę nad pustynię. Po jakiejś godzinie lotu pod skrzydłami bombowców pojawiają się włoskie kolumny rozciągnięte do granic możliwości. Tu i tam widać jakieś ciężarówki, gdzie niegdzie widoczne są długie kolumny piechoty maszerującej całą szerokością drogi. Na widok nadlatujących bombowców nie kryją się. Nic dziwnego – przecież do akcji posłano dywizjony uzbrojone w zdobyczny włoski sprzęt. Dlatego też gdy polskie maszyny pojawiają się nad Oujdą artyleria przeciwlotnicza milczy. W powietrzu nie widać chmurek pocisków rozpryskowych, panuje zupełna cisza. Prowadzący pierwsze skrzydło I dywizjonu lekko macha skrzydłami – w eterze powinna panować absolutna cisza radiowa, a trzeba jakoś potwierdzić, że znaleźliśmy się nad celem. W maszynach I Dywizjonu, który jako pierwszy przystąpi do ataku otwierają się luki bombowe. Nawigatorzy nerwowo spoglądają na sekundniki – 30, 20… 10 sekund od celu i wreszcie od obciążonych maszyn odrywają się bomby. Pozbawione obciążenia bombowce podskakują na kilka metrów w górę. Tymczasem nawigatorzy uważnie obserwują cel. Wreszcie w dole pojawiają się ślady wybuchów. Bomby w celu! Płoną składy w centrum miasta, w powietrze bije słup czarnego gryzącego dymu. Obsługa artylerii przeciwlotniczej dopiero teraz dostrzega szachownice na skrzydłach bombowców. Jako pierwsze koncert zaczynają zenitówki – pociski 20 mm, przelatują tuż obok kadłubów wchodzących na kurs powrotny bombowców. II Dywizjon ustawił się już do ataku. Jego celem jest miejska elektrownia. Trzeba przecież uciszyć te przeklęte „dwudziestki”, a baterie czerpią zasilanie z elektrowni. Cel jest już w celownikach bombowych. Powoli otwierają się luki bombowe.
    - Pilot do bombardiera masz stery.
    - Bombardier, skoryguj kurs o 5 stopni w prawo! Już starczy!
    Chwila napięcia. Na twarzach lotników pojawia się pot. To ich pierwszy nalot bojowy w tej wojnie. Po raz pierwszy polskie lotnictwo uderzyło na wroga na jego terenie. Polskie lotnictwo strategiczne rzecz jasna…
    - Bomby poszły – maszyna lekko unosi się do góry. Mijają sekundy długie jak godzina – W celu… - stwierdza beznamiętnie bombardier składając celownik bombowy. II Dywizjon wraca do domu. Teraz trzeba już tylko trzymać się kursu, a po powrocie opowiedzieć o wszystkim co widzieli dowództwu. Lądowanie na lotnisku w Rabacie to ostatnia formalność. Teraz dopadają ich mechanicy, spece od uzbrojenia, wszyscy mają mnóstwo pytań – jak pracował silnik, jak obciążenie? Czy wszystko poszło zgodnie z planem? Natarczywy tłum odgania oficer wywiadu. Teraz muszą dokładnie opowiedzieć o tym co widzieli, skąd strzelała do nich artyleria, jakie siły wroga były w rejonie ataku…Notesy oficerów wywiadu pokrywają się notatkami. Każda informacja, każdy szczegół mogą pozwolić na odniesienie sukcesu, na obronienie kolonii przed nieprzyjacielem…

    Wyczyszczone i zamknięte. W razie chęci kontynuowania skontaktuj się z moderatorem działu.
    Pozdrawiam, N.
     
Status Tematu:
Zamknięty.

Poleć forum

  1. Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych reklam.Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej.
    Zamknij zawiadomienie