Rola Rodu Ramira z Rioji w Reconquiście

Temat na forum 'CK - AARy' rozpoczęty przez Memento Mori, 17 Wrzesień 2009.

Status Tematu:
Zamknięty.
  1. ..

    INDEX

    Rozdział I: Z łaski jąkały...​
    Strona 1​
    Interludum I: Na starej mapie krajobraz dystopijny​
    Strona 1​
    Rozdział II: Paragraf XXII albo Meet the Azas​
    Strona 1​
    Rozdział III: Nowy rok, stara bieda ​
    Strona 2​
    Rozdział IV: ​
    In progresio​

    ---------- Post dodany o 12:04 ----------Poprzedni post został napisany o 11:56 ----------



    Księga I : Ramiro ______
    1066 -

    [​IMG]
     
  2. Z łaski jąkały...

    Tak :lol2:

    Jednak nie wiem, czy po tych wszystkich patchach, a tym bardziej na CK : DV też tak jest.

    A co do mapy, to jutro powinna tu już być. Razem z odcinkiem 1.5...

    W każdym razie, na reformy administracyjne nigdy nie jest za wcześnie. A ten post będzie lepiej wyglądał tutaj...

    Rozdział I

    Z łaski jąkały...

    25 Grudnia, 1066 Anno Domini


    Chociaż od rana stołp w Nawarskiej twierdzy smagały strugi deszczu, chociaż pod wieczór w wyciu wichru wielu doszukiwało się zawodzenia upiorów, a w szczególności bean’shee opisanych przez Irlandzkiego minstrela parę miesięcy temu, nikt się nie spodziewał, że dzisiejsza uczta przyniesie taką zmianę dla naszego niewielkiego królestwa. Oczywiście nikt, oprócz paru wtajemniczonych, samego króla i jego trzech braci, nie do końca świadomych jaką rolę przyjdzie im odegrać w tym dramacie.

    Sancho Jimenez II był królem Nawary, co psuł nieco fakt iż ex aequo w tym czasie włada w Iberii aż trzech Króli o identycznym imieniu i nazwisku. Sancho Jimenez, król Aragoni. Sancho Jimenez, król Kastylii. I w końcu Sancho Jimenez, mój ukochany brat, król Nawary.

    [​IMG]

    Pomyślał by kto, że to jeden i ten sam Sancho Jimenez, utrzymujący aż trzy tytuły królewskie. I pewnie miał by rację, gdyby chodziło o inny ród, ale jeśli chodzi o ród Jimenezów, musicie mi uwierzyć na słowo, że pomimo swojej potęgi, posiada on dwa mankamenty: ogromną satysfakcję z obdarzania jak największej liczby potomków tytuami i dużo mniejszą orginalność przy wyborze imion. Temu właśnie zawdzięczamy, że trzej pierworodni synów mojego dziada są królami o takim samym imieniu.

    Ale wracając do opisu najważniejszej uczty w Nawarze. Król wstał i zaczął swój niezapomniany monolog.

    [​IMG]

    -„Mili goście, kwiecie rycerstwa Nawarry i Iberii, jakkolwiek dotychczas nie spieszno nam było dzielić się władzą z naszymi krewnymi, dzisiaj, jako że za parę dni nastanie rok pański 1067, całe stulecie od narodzin naszego wielkiego pradziadka, protoplasty całego prześwietnego rodu Jiminezów, zamierzamy uszanować jego nauki, i tak jak on a cały ród za nim, podzielić się królestwem z jednym z moich ukochanych braci...

    Burrito! Nie dość, że się powtarzał i przynudzał, podał najbardziej absurdalny powód jaki mógł wymyślić. Po pierwsze, stary Garcia miał tylko jednego syna. Po drugie, to właśnie ów syn, nomen omen, Sancho Jimenez, sprawił, że panujemy na tylu ziemiach. Po trzecie ten osioł pomylił się z datą o trzy lata. Idę o zakład, że połowa osób na tym zgromadzeniu wiedziała, że nie rozdaje swojego hrabstwa aby uszanować jakąś wyssaną z palca tradycję, ale dlatego że nie może utrzymać pax et ordo w swoim zamku a tym bardziej w dwóch prowincjach. Prychnąłem w duchu, jednak przysłuchałem się następnej części monologu, aby ocenić swoje realne szanse, zależne chyba tylko od dobrego lub złego humoru braciszka.

    - „.. Otóż nasz najstarszy brat, jako i my zwący się Sancho, którego jedynie sekundy dzieliły od starszeństwa znany jest wszem i w obec, jak długie i szerokie Chritiendom w Iberii, jako wybitny, wręcz doskonały polityk, dowódca, znany również z tego, że z narażaniem swojego życia chroni biednych mieszkańców Nawary przed hordami Islamu...

    [​IMG]

    - Szkoda, że nie miał kto chronić żon i córek owych mieszkańców przed nim - szepnąłem do kolejnego z moich braci, Raimundo. Ten wybuchnął gromkim śmiechem, zakłucając przemówienie. Król spojrzał na niego krzywym wzrokiem. Uśmiechnąłem się dyskretnie.

    - „... Drugi zaś z naszych braci, szlachetny Fernando, braki w komunikowaniu się nadrabia z nawiązką mnogością innych cnót i tak wielką mądrością, że sam Bóg w swojej łaskawości zesłał na niego niego maladie wszelakie związane z językiem jego, aby w zazdrości i nikczemności swojej sprośni wrogowie nie ukrócili jego wspaniałego żywota, i żeby słowa jego mądrości wpadały jedynie w ucho tym, którzy zechcą go słuchać. Znany jest również...

    [​IMG]


    No tak. Fernando Jąkała. Pośmiewisko całej rodziny, w którego nasz król jest zapatrzony jak w święty obrazek. Tak strasznie sepleni, że trudno go zrozumieć, a nawet przy seplenieniu się jąka, co czyni komunikację z nim całkiem niemożliwą. Dlatego też, bo zwykle milczy, nigdy się poważnie nie ośmieszył, dzięki czemu nadal jest uważany przez Sancho za wyrocznię. Ostatnio wbiło go to w pychę w takim stopniu, że to chyba on podsunął mojemu braciszkowi pomysł z tym podziałem. Sam ma chrapkę na część ziemi, i jest dość spora szansa, że ją dostanie.

    - „... trzeci z naszych braci, Raimundo, jest odbiciem cnót wszelakich i gdyby nie ... errr... brak szacunku do mojego... naszego majestatu, mógłby niechybnie daleko zajść. Wszelakorz, oprócz tego posiada jeszcze...”

    [​IMG]


    Nie mogłem uwierzyć. On miał ten tekst przygotowany! Zamiast jednak pełnej apologi Raimunda, wściekły z powodu niedawnego zakłucenia, spowodowanego z moją skromną pomocą, idiotta ten włączył do tekstu improwizowaną nutkę krytyki, co musiało się odbić niekorzysnie na stylistyce. Ciekawe jednak, kto mu ten tekst przygotował?

    - „... i wreczcie ostatni z naszych braci, Ramiro, który również mistrzem jest w plures sztukach umysłowych. A teraz jako że wam przedstawiłem wszystkich kandydatów, proście Boga, aby zesłał na mnie łaskę mądrości przy wyborze nowego zarządcy połowy mojej domeny. Amen."

    I dureń zaczął udawać, że się modli. Przyznaję pokornie, że w tym momęcie marzyłem o popełnienieniu grzechu kaińskiego. Żeby być tak ignorowanym! Oczywiście przekaz był jasny – brak szans na tytuł. Trudno. Ciekawe jednak którego z dwóch braci wybierze? Raimunda nie liczę, bo znając charakter mojego braciszka, jego szanse, o ile istniay, spadły do zera.

    Mili goście! Bóg w swojej wielkiej łaskawości natchnął nas w owym wyborze. Otórz Sancho Jimenez, mąż obdarzony mnogimi talentami już onegdaj wymienionymi...

    No tak. Sancho Jimenez namaści Sancho Jimeneza. Znudzony powtarzaniem tej apologii, wziąłem do ręki puchar wina, gdy nagle monolog przerwał czyjś głos

    - J...j...ja Chc...Chsz... sz... – Fernando zaczął coś bełkotać. Ciekawe co chciał powiedzieć? Zrozumiałem jednak, że było to nieważne. Okazja, którą grzechem było by zmarnować! Wstałem z krzesła i powiedziałem

    - On chce powiedzieć „Jaśnie Wielmożny panie! Musisz dbać o reputację królestwa. O waszym bracie, Sancho, krąży wiele opowiadań wśród pospulstwa. Chociaż by ta, iż jego żona zginęła w wyniku stosowania przez niego dziwnych i niechrześciańskich praktyk miłosnych. Oczywiście wiem, iż prawdy w tym żadnej nie ma, lecz populus gotowa jest się zbuntować.”

    Ciekawe, czy głupota mojego królewskiego braciszka wystarczy by zapewnić powodzenie mojej intrydze?

    - Najmilszy bracie! – król zwrócił się do Fernanda. A więc uwierzył w jego rzekome autorstwo tej wypowiedzi?! Co za burrito! – skoro uważasz, iż nasz brat nie jest odpowiednim kandydatem, czy ty zechciałbyś ponieść na swym barku ciężar połowy moich ziem?

    - A...al... al... ale... - zaczął Fernando

    - „Ale...bowiem powiadam ci, bracie. Przez owe maladie srogie, jakie zawczasu i słusznie mi przypisałeś, trudno mi będzie nawiązać rozmowy z poddanymi. Nie mogę przecież wszędzie zabierać biednego Ramira, który zawżdy wie co chcę powiedzieć, ze sobą. Nie, skoro Bóg mnie tak doświadczył, nie chciał chyba abym panował. Wybierz któregokolwiek z moich dwóch innych braci.” - dokończyłem za niego

    - A więc postanowione. W tej sytuacji, kiedy wróg puka do bram, zaś wierność vasala będzie wystawiona na ciężką próbę, kandydat może być tylko jeden. Ramiro Jimenezie, czynimy cię hrabią Rioji. Służ nam wiernie a nie mine cię nagroda, zdradź, a śmierć stanie się twoim udziałem.

    - N...n...nieee...

    - Co chcesz powiedzieć, miły bracie? Nie zgadzasz się z słusznością mej decyzii?

    - Ach, wiem co chce powiedzieć, ale nie mogę tego powtórzyć, albowiem modestia mi nie pozwala. – szybko wtrąciłem.

    - Zaklinam cię, bracie powiedz to! Tylko powtórz co Fernando miał na myśli!

    - No dobrze. On chce powiedzieć „Niech żyje Ramiro, hrabia Rioji”.

    Słowa te przypieczętował hałas, który zgodnie ze starodawnym zwyczajem czynili wojownicy uderzając mieczami o tarczę, akceptując wybór. Stało się. Zostałem hrabią Rioji.

    [​IMG]
     
  3. Interludum I:Na starej mapie krajobraz dystopijny

    Interludum I


    UWAGA: W rozdziałacz zatytuowanych "Interludum" nie dzieje się żadna aarowa akcja, jeno eventy czysto fabularne lub - jak tutaj - służące do objaśnienia sytuacji


    Na starej mapie krajobraz dystopijny




    26 Grudnia, 1066 Anno Domini

    Caramba!

    Słowo to najlepiej oddaje odczucia, jakich doznałem obejmując hrabstwo Rioja. „Hrabstwo” – jak to dumnie brzmi. Jeszcze wczoraj było to szczytem mych marzeń, ukoronowaniem śmiałej intrygi i najwspanialszą niespodzianką. A dzisiaj wydaje się jeno pierwszym gwoździem do mojej trumny, zwycięstwem w iście pyrrusowym stylu. To niesamowite jak łatwo można przejść od euforii do rozpaczy. A wszystko przez jedną staruchę.

    Rano jeszcze pełen entuzjazmu, po pierwszej nocy przespanej w łóżku hrabiego, które oczywiście różniło się od dotychczasowego łoża jedynie tym, że spał w nim hrabia, wyszedłem na korytarz. Wtem, podbiegł do mnie jakiś giermek i powiedział „Wasza wielmożność, Jaśnie Pani Urraca kazała zaprosić jaśnie wielmożnego pana do swojej komnaty.”

    Starka Jimenez?! Babcia? Ależ wszyscy wiedzą, że ona od lat odgradza się od reszty dworu, zatrzaskując się w swojej komnacie i zajmuje się finansami państwa, skutecznie utrzymując swoje stanowisko majordomusa. Tak skutecznie, że kontrolowała finanse państwa od ponad pół wieku, przeżywając swojego brata i bratanka, zaś obecnie zajmując się skarbcem syna tego ostatniego. Mimo tego, że była członkiem najbliższej rodziny, nigdy jej nie widziałem na oczy, a do jej komnaty miało dostęp tylko paru wybranych sług, którzy przynosili jej jedzenie, raporty finansowe i, w co wiele osób wierzy, czynili jej pewne specyficzne i nieobyczajne, usługi.

    [​IMG]

    Teraz stanąłem przed ciężkimi, poczerniałymi drzwiami, których się bałem nawet będąc dzieckiem. Przez chwilę się lękałem je otworzyć, ale jednak bycie rycerzem i do tego hrabią do czegoś zobowiązuje. Popchnąłem drzwi, które otwarły się z nieznośnym skrzypieniem.

    Nie wiem, czego się spodziewałem.
    Zadymionego pokoju pełnego alchemicznych retort i bulgoczących płynów? Wielkiego łoża na środku, udoskonalonego o pewne... instrumenty podobne do tych, których używa ten zboczeniec Sancho, którego sprytnie pozbawiłem hrabstwa? Stosu złotych monet? Na pewno jednak nie tego, co ujrzałem przed sobą: niewielkiej, schludnie urządzonej komnaty, do której przez okno padało pełno światła, zaś jedynymi godnymi uwagi meblami był wielki regał na mnogą ilość książek i pergaminów oraz ciężki, dębowy stół, za którym siedziała drobna, starsza kobieta.

    [​IMG]

    Chociaż „siedziała” to nie najlepsze określenie. Raczej leżała, pochylając głowę na biurku, i tylko chrapanie świadczyło o tym, ze jeszcze żyła. Więc stałem tak speszony, nie wiedząc, czy ją budzić, ryzykując zły humor, czy też wyjść i wrócić, kiedy indziej. W końcu zdecydowałem się podejść do regałów bibliotecznych. Wyciągnąłem pierwszą z brzegu książkę, wyobrażając sobie, jakie zaklęcia mogą być w niej spisane, jednak znowu się zawiodłem – był to jedynie rejestr podatków pogłównych z pewnej wioski na przestrzeni ostatnich 50 lat. Inne książki były podobne – miesiące, lata, wioski czy miasta z lewej a kwoty pieniężne, a czasami nawet ilość kur czy snopków zboża, po prawej stronie kartki. Nagle jednak, po wyjęciu kolejnej księgi w szparze pomiędzy miejscem gdzie się uprzednio znajdowała a ścianą dostrzegłem jakąś kartkę. Ostrożnie ją wyjąłem, i ujrzałem mapę Iberii.

    [​IMG]

    Rzadko kiedy zdarzało mi się oglądać tak precyzyjne mapy, bez żadnych postaci świętych bądź monarchów, podtrzymujących poszczególne obszary. Wpatrywałem się w nią, zauroczony ilością nazw gęsto pokrywających teren. Nie mogłem się tylko rozeznać które kolory odpowiadały jakim ziemią. Zresztą kontynent był trochę inny, niż widniał na wszelkich mapach w szkółce przykościelnej, bowiem jego południowa część się jakby niebezpiecznie rozciągnęła... Naraz jednak usłyszany dźwięk nakazał mi oderwać oczy od mapy. Dźwiękiem był suchy, urywany kaszel. I słowa „witaj, wnusiu”

    Kiedy obejrzałem się za siebie, drobna postać w fotelu siedziała już na tyle wyprostowana, na ile pozwalał jej wiek i, niewiarygodne, nadal nie dawała żadnych oznak, życia, poza oczami, które zawzięcie biegały po całym pokoju. W końcu najwyraźniej również język przypomniał sobie, że rigor mortis jeszcze się nie zaczął i ciszę rozcięły słowa

    - Widzę, że już znalazłeś to, co ci chciałam pokazać.

    - Tą mapę? Nie dziwię się, że chcesz się nią pochwalić, kartograf który ją wykonał był zaiste mistrzem w swojej sztuce.

    - Nie wygłupiaj się wnusiu – khe khe – sama nakreśliłam tę mapę, wyjątkowo prostą zresztą, żeby nawet taki mierda jak twój brat Sancho mógł zrozumieć sytuację w Iberii – Urraca znowu zakaszlała – Ale skoro ty zostałeś hrabią, nawet lepiej się złożyło. Dobrze więc. Powiedz, coś o sferach wpływów w różnych częściach regionu.

    Pytanie nie było trudne, jednak mówiąc sytuację rzeczywistą naraziłbym się na gniew owej mumii, która jednak wciąż posiadała rozległe wpływy w królestwie. Zamiast tego więc połączyłem parę opinii mojego ojca i kazań biskupa Nawary.

    - A więc, północną Iberią włada ród Jimenezów, jedyni prawi dziedzice regionu. Reszta zaś zagarnięta jest przez saracenów, szarańczę zesłaną przez diabła, aby gnębiła wszelkie narody świata. Ale są oni słabi i głupi, więc z Bożą pomocą rycerstwo nasze wkrótce rozgromi ich tak jak...

    - khe, khe – zaskrzeczała staruszka – zadam pytanie inaczej. Powiedz mi coś o sferach wpływów, zakładając, że wiem że saraceni są zarówno silniejsi jak i bardziej zawansowani od nas.

    - Północ Iberii władana przez chrześcijan jest wprawdzie bardzo potężna, ale brak jej solidarności – szybko powiedziałem – gdyby saraceni nie byli podzieleni na wiele emiratów, mogliby wszystkie królestwa Iberii rozgromić po kolei. Tak zaś panuje równowaga, zaś rzeka Duero tworzy naturalną granicę.

    [​IMG]

    - Widzę więc, że coś pojmujesz, khe, khe, ale za mało. Stanowczo za mało, aby spełnić nadzieje pokładane w tobie przez mojego brata, a twojego dziada.

    - Jak to?! Przecież on umarł na długo przed moimi narodzinami!

    - khe, khe – tym razem jej charczenie brzmiało jak śmiech – to nieistotne. Zamyśliła się chwilę i dodała – Jednak ta mapa została sporządzona dwa lata temu, więc jest trochę... nieaktualna. – I ku mojemu przerażeniu dolała wody do inkaustu trzymanemu na stole, kazała mi podać mapę, a następnie wzięła do ręki pędzel i drżącą dłonią poprawiła kolor granicy jednej prowincji. Strząsnęła też wiele błękitnych kropelek na jej terytorium.

    [​IMG]

    - To niebieskie, to królestwo Nawary, którego królem był Sancho. A przynajmniej, khe, khe do wczoraj. Dzisiaj, domeną zostało jedynie to ciemnoniebieskie. Zaś w miejscu, które zaznaczyłam na jaśniejszy kolor... rządzisz ty. Powiedz, co zauważyłeś o tych terenach?

    Twarz rozjaśniła mi się w uśmiechu, kiedy pierwszy raz zobaczyłem, czym przyjdzie mi władać – to, że moja ziemia jest większa!

    - Głupiec! – krzyknęła babcia – to, że jest większa nie ma żadnego znaczenia, kiedy domena twojego braciszka dalej jest bogatsza! Twoja ziemia – tu wycedziła przez zęby – sąsiaduje z saracenami!

    Poczułem się trochę głupio, jednak zaraz dostałem szansę, żeby się wykazać.

    - Widzisz te tereny zaznaczone na żółto? Jeszcze rok temu było to królestwo Kastylii, rządzone przez twojego stryja, Fernanda. Co się z nim stało?

    Pytanie nie było trudne, ponieważ cały dwór jeszcze pół roku temu zajęty był wyłącznie tą sprawą

    – Fernando zginął w bitwie, ale zanim schedę objął najstarszy syn, zwący się oczywiście Sancho, średni Alfonso znalazł testament ojca sporządzony nim wyruszył w bitwę, w którym zmienił prawo na rozdział równy, semisalicki. Tak więc Sancho dostał Kastylię, Alfonso – Leon a najmłodszy syn – Galicję Hiszpańską.

    Khe, khe – zaśmiała się starucha – jeśli on znalazł ten list, to ja jestem papieżem! Wymyślił jeszcze lepszy sposób niż ty wczoraj. Ale reszta się zgadza. – Nie zauważyłem, że, podczas gdy ja recytowałem, Urraca znowu pomazała mapę paroma barwnikami.

    - Tak więc, od strony, khe, khe, krańca świata: Galicja Hiszpańska, Leon i Kastylia. A, i jeszcze ta prowincja na czerwono, której nawet nie mam po co poprawiać, bo jest za mała, aby się znowu podzielić, to Aragonia, królestwo rządzone przez potomków mojego trzeciego bratanka.

    [​IMG]

    Nagle uderzył mnie pewien zwrot, który usłyszałem chwilę wcześniej – zaraz, lepszy sposób niż ja wczoraj?! Skąd ty wiesz, że wczoraj, na uczcie, musiałem chwytać się intryg, aby być obdarzony tytułem, skoro nawet mój królewski brat się nie domyślił?
    Pomiędzy nosem a brodą staruchy pojawiła się blizna, jak po cięciu, jambiyą, zakrzywionym nożem niewiernych. Po chwili zoriętowałem się, że to był uśmiech.
    - Ponieważ to właśnie ja przekonałam Sancha, aby podzielił domenę i napisałam dokładnie, co ma powiedzieć.
    Chwilę milczałem aż wyksztusiłem – na Boga, dlaczego?!
     
  4. Rola Rodu Ramira z Rioji w Reconquiście : REAKTYWACJA!

    AAR ten za sprawą wirusa w laptopie konał prawie tak długo jak Iberia pod butami Maurów. Na szczęście moja reconquista przeciwko uszkodzeniom plików przebiegła sprawnie, i za dwa dni powinienem odebrać laptopa z wszystkimi save'ami i screenshotami.

    Właściwie, powinienem zacząć pisać dopiero wtedy, jednak adminowie są dużo szybsi niż się spodziewałem i grzechem było by wskrzeszać temat a później kazać mu leżeć w grobie dwa dni dłużej...

    Tak więc, z uwagi na brak możliwości przedstawienia właściwej gry - przynajmniej przedstawię wam moich dworzan.


    Rozdział II

    Paragraf XXII albo Meet the Azas




    28 Grudzień, 1066 Anno Domini

    Kiedy pomyślę, że wczoraj sądziłem, że najtrudniej jest zostać hrabią, a następnie życie będzie usłane różami zaczynam sobie zdawać sprawę, że byłem nie mniejszym burrito niż mój brat, z Bożej Łaski król Nawary. Który też z samego rana wezwał mnie do siebie. Był sam w sali tronowej, na drewnianym stole leżał dokument, który jak sądziłem był aktem nadania mi inwestytury w Rioji. Blisko niego paliła się świeczka, leżał wałek laku i sygnet króla.

    [​IMG]

    - Więc, bracie, dasz mi formalnie Riojską ziemię we władanie?

    - Właśnie to chciałem zrobić. Odpowiedz mi tylko na jedno pytanie: czy uważasz się, za mojego wasala, zgadzasz się w razie potrzeby bronić mojego królestwa, płacić tarczowe i pozostawać pod moim panowaniem?

    - Oczywiście, jak możesz w to wątpić?! - Zapytałem, szczerze ubawiony tym banalnym sprawdzianem wierności.

    - Wobec tego nie mogę ci dać inwestytury - powiedział Sancho, wprawiając mnie w szczere zdumienie.

    - Ależ... dlaczego, bracie?!

    - Ponieważ na mocy dekretu królewskiego 22, do tego aktu potrzebna jest obecność jako świadków wszystkich moich wasali.

    - Przecież masz tylko jednego wasala – mnie!

    - Błąd. Ty się uważasz za mojego wasala. Jak dla mnie wasalem jest ten, któremu dałem lub zatwierdziłem inwestyturę, bądź zrobili to moi przodkowie.

    - Wobec tego, wszyscy wasale są obecni na tutaj, czyli żaden.

    - To prawda. Jednak ilość wasali określam jako ilość ludzi, którzy uważają się za moich wasali, zgadzają się bronić mojego królestwa, płacą mi tarczowe i pozostają pod moim panowaniem. Tak więc, posiadam jednego wasala – a ty nie jesteś moim wasalem.

    - W takim razie, gdybym odpowiedział „nie” na twoje wcześniejsze pytanie...

    - To bym ci odebrał władzę nad Rioją i ściął za zdradę.

    Szczerze powiedziawszy, takich manewrów prawnych, znanych chyba tylko starożytnym rzymianom się nie spodziewałem po moim przygłupim bracie. Ale musiałem dowiedzieć się, o co mu chodzi.

    - Więc nigdy nie będę oficjalnym hrabią Rioji?

    - Nie, dopóki nie zmienię prawa. A zmienię go wtedy, kiedy uznam za stosowne. Możesz odejść. Najlepiej jedź do swojego hrabstwa, za nie troszczenie się o powierzoną ci ziemię, również ci ją odbiorę.

    A, więc o to mu chodziło! Póki nie mam formalnej inwestytury, może mi odebrać władzę, kiedy chce. Gdybym wiedział, jakie pokłady sprytu w nim drzemią... ale w takim razie, czemu dał się nabrać na mój śmieszny plan w czasie uczty?!

    Za bramą grodu czekała na mnie cała moja świta, kwiat rycerstwa Nawary, których mój nadzwyczaj hojny brat mi przydzielił.

    Wszyscy czterej.

    ...

    [​IMG]
    Elita mojego hrabstwa... cóż, lepszy rydz niż nic...​

    Cóż, patrząc na to optymistycznie, wczoraj nie miałem żadnego rycerza pod swoją komendą. O tych czterech słyszałem, że są potomkami władcy Leonu, wyrugowanego z ojcowizny przez mojego dziadka. Nagle pojąłem cały tragikomizm sytuacji: Ja, wnuk Sancho Jimineza, pogromcy Ordono de Leon mam być chroniony przez czterech wnuków tego ostatniego! Mam nadzieję, że jest to wyłącznie przypadek, a mój nie-tak-przygłupi-jakby się-zdawało braciszek nie wykorzystuje ich nienawiści do mojego rodu, aby pozbyć się niewygodnego wasala... ale gdybym polegał jedynie na mojej nadziei, nigdy nie zostałbym nawet hrabią tego żałosnego i skazanego na unicestwienie skrawka Iberii. Postanowiłem wybadać ich wierność w drodze do Rioji.

    Okazja nadarzyła się już w drugim dniu drogi. Zatrzymaliśmy się w karczmie, nazwanej jakże oryginalnie „pod głową Saracena”. W przeciwieństwie jednak do większości budynków o podobnej nazwie, nie wisiała tam ani wypreparowana głowa w hełmie arabskim, ani czaszka ani nawet sam hełm, odkupiony niechybnie od jakiegoś najemnika. Wszedłszy do środka zapytałem więc karczmarza o przyczynę braku tego, wydawałoby się nieodzownego elementu wystroju karczmy. Karczmarz, cały gnąc się w ukłonach nawet nie zdobył się na historyjkę, ale po prostu stwierdził, że „Żydy ukradli”.


    [​IMG]

    Nie po to jednak wchodziłem do tego miejsca, aby słuchać bujd karczmarza, ale żeby upić moją świtę, i wyciągnąć od nich informację o ich faktycznej wierności. Powiedziałem mu więc
    - Daj moim rycerzom tyle wina ile będą chcieć, ale mi dawaj kielichy tak rozwodnione, żeby było jedynie widać lekko czerwony kolor. Zapłacę ci za nie jak za dwa kielichy pełne czystego wina. Zrozumiałeś?
    - Nie, panie. Skoro wasza miłość nie lubi wina, mogę dać ci piwa.
    - Kmieciu, nie zagaduj Hrabiego. – odezwał się Rodrigo. - Wszyscyśmy znużeni po podróży, więc daj podaj nam tyle wina do stołu ile jeszcze ostało w twojej zmurszałej karczmie!
    - Tak, i przyprowadź jeszcze jakieś dziewki! – to powiedział Argilo.
    - Służę waszym jaśnie wielmożnością! – karczmarz znów zgiął się w ukłonach
    Karczmarz wykazał się zadziwiającą pomysłowością, spełniając dwie prośby moich rycerzy za jednym zamachem – po paru minutach do stołu podeszły dziewki niosące dzbany pełne najlepszego Riojskiego wina. Nie jest to w żadnym razie komplement dla tego napoju, jedynie stwierdzenie faktu, że żadne gorsze Riojskie wina nie istniały. Ponieważ żadne inne nie istniały. Ucieszyłem się niezmiernie, że karczmarz w porę zrozumiał, co tak naprawdę chciałem zamówić.

    [​IMG]
    In vino veritas... mam nadzieję, że moje jest wystarczająco rozwodnione...​


    Poczekałem, aż wszyscy czterej bracia wypiją tyle wina, aby rozwiązały im się języki, i niespodziewanie zapytałem
    - Powiedzcie mi, mili rycerze, jak wam się zdaje, co jest najwspanialsze na tym świecie? Różne opinie słyszałem, zarówno od chrześcijan jak i od bałwochwalców, ale niezmiernie ciekawi mnie zdanie czterech najszlachetniejszych ludzi w moim hrabstwie.

    - Na to pytanie może być tylko jedna odpowiedź: Bóg! – krzyknął Diego.

    Caramba! Najgorsza możliwa odpowiedź! Teraz nikt nie śmie zaprzeczyć, i cały mój misterny plan zbadania charakterów moich dworzan spełźnie na niczym! Wziąłem się w garść i odparłem

    - Przecież pytałem o rzeczy na tym świecie, a nie w odległym niebie.

    - Walka, rzezie, chwała, honor! Nie ma nic piękniejszego niż najeżdżać saraceńskie wojska, palić ich wioski, grabić, mordować, - zaczął płomiennie Rodrigo

    - Gwałcić, zdobywać haremy szejków – rozmarzył się Argilo

    - Nie o to mi chodziło, błaźnie! Ty chciałbyś jeno tych pogan rozmnożyć, a prawy władca powinien wyrżnąć ich wszystkich w pień! – Wściekł się przedmówca.

    Chcąc rozładować sytuację, zwróciłem się do Garcii, skulonego na krześle

    - A twoim zdaniem?

    - Ależ, przecież może być tylko jedna, jedyna, najwspanialsza rzecz na świecie, jest nią Pan Hrabia...
    Wszyscy, nie wyłączając mnie ryknęli gromkim śmiechem. Wyjątkami byli jedynie przerażony Garcia i milczący Diego.

    - Nadal uważam, że popełniacie bluźnierstwo. Skoro już Boga nie mogę wymienić, następnym najwspanialszym tworem jest Papież, będący namiestnikiem Boskim na ziemi. Cóż może też być piękniejszego niż dobry biskup, otoczony szczęśliwymi wioskami swoich owieczek, co przykazań się słuchają, Boga się boją i żyją tak jak pismo święte nakazuje? – zaczął ten ostatni.

    - Jak to, co? Potężne armie obracające w proch i pył nieprzyjaciół Pana!

    - I wielki hrabia, co by nad nim roztaczał opiekę...

    - Hehehe, wszyscy się mylicie! – wtrącił Argilo po odstawieniu od ust dzbana, który wcześniej należał do Diega. Jest tylko jedna rzecz najpiękniejsza pod słońcem...

    - Honor! – rzucił Rodrigo

    - Wielki Ramiro Jimenez! – niepewnie powiedział Garcia

    - Święci Pańscy – zdecydowanie stwierdził Diego

    - Hehehe, znów wszyscy się mylicie! – powtórzył Argilo i wyjął na wierzch miecz w pochwie – tak naprawdę nie ma nic piękniejszego niż...

    I wtedy zrozumiałem, co powie. Zaraz wyciągnie ten miecz i z okrzykiem „nic piękniejszego niż zemsta” rzuci się na mnie. Lekko wycofałem swoje krzesło, chwyciłem się rękojeści miecza, aby go błyskawicznie wydobyć, i czekałem na rozwój wydarzeń. Ale zawiodłem się.

    - ... Dziewki! – dokończył Argilo i uderzył najbliższą barmankę płazem pochwy w tyłek. Ta krzyknęła przestraszona i uciekła do sąsiedniej izby.


    [​IMG]
    Wino i dziewki: zamów jedno, drugie otrzymasz gratis​


    - A ty, hrabio, co uważasz za najwspanialsze? – zapytał z lekceważeniem Diego.

    Na to pytanie byłem przygotowany. Ostateczny sprawdzian wierności dworzan. Zanim odpowiedziałem, popatrzyłem na twarze każdego z rycerzy, próbując w każdym wzbudzić wrażenie, że tylko na niego patrzę.

    - Najwspanialsza na świecie jest wierność seniorowi.

    Garcia patrzył jeszcze bardziej zlękniony, ale tego mogłem się spodziewać.
    Rodrigo miał wzrok uczciwy i spokojny.
    Argilo w ogóle na mnie nie patrzył, woląc widok dziewek służebnych.
    Natomiast Diego... Diego patrzył na mnie z wyraźnym niesmakiem, co chwila przewracając oczami. W końcu wziął do ręki kielich i zaczął z niego pić zakrywając twarz. Mam cię!

    A więc lizus, wojownik, kobieciarz i klerykał – zdrajca. Czyż mój braciszek nie mógł mnie pokarać mniej interesującym dworem?!
    Dopiłem moje rozwodnione wino do końca i poszedłem do pokojów gościnnych się przespać.
     
  5. Rozdział IV

    Nowy rok, stara bieda


    31 Grudnia 1066

    Nazajutrz wieczorem dotarliśmy do celu. Riojska twierdza, niezdobyta cytadela z wielobarwnego granitu, wykończona marmurem i alabastrem przywitała mnie setką trębaczy i honorowym szwadronem paladynów, którzy mnie dalej eskortowali aż pod złotą bramę. Tam stał papież i przy chórze Te Deum i surmach anielskich, namaścił mnie na cesarza rzymskiego...

    [​IMG]

    ... i wtedy się obudziłem.
    - Panie hrabio, jesteśmy u celu! – rzekł Argilo.
    Wyrwany ze snu nie zorientowałem się o co mu chodzi. Konie parskały idąc powoli stępa. Nad koronami drzew widniała jeszcze jedna wioska na wzgórzu, podobna do wielu mijanych po drodze. Dopiero po chwili zorientowałem się, że jest trochę za mała, otoczona drewnianą palisadą, a ze środka jak kikut drzewa wyrasta mizerny stołp.

    - Dobrze, że jesteśmy przed północą! – rzekł Garcia. – słyszałem, że jak nastaje nowy rok to dusze wszystkich poległych grzeszników wychodzą ze świeżych grobów i są spędzane przez czarty do piekła!

    Nastrój udzielił się wszystkim. Nawet zazwyczaj pogodny Argilo zapytał

    - A jak te czarty wyglądają?

    - Są na czarnych koniach i noszą czarną opończę, a z ich oczu bije blask odbity z samego piekła!
    Ostrożnie jechaliśmy ostatnie staje przez las, starając się omijać leżące patyki i spróchniałe kłody. Aby nie wydać głośnego dźwięku.

    Aby nie przyciągać złego.

    Nagle między drzewami zamigotało światło. Nawet nie uzgadniając tego między sobą zacieśniliśmy szyk, przygotowując się na najgorsze. Światło zbliżało się do nas coraz bardziej, jednak wciąż nie było widać postaci która je trzyma. Dopiero po dłuższej chwili zobaczyliśmy to czego się obawialiśmy: Czarny koń galopujący przez las i wiozący czarno ubranego jeźdźca. Rodrogo wydobył miecz i odwrócił do góry, łapiąc za ostrze i dzierżąc go jak krucyfiks.

    - Apage satanis in nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti! Diego, tyś się uczył u księży! Zrób coś!

    Diego chwilę się wahał, a następnie, ku naszemu przerażeniu podjechał do zjawy.

    - Lope de Najera! Dawno cię nie widziałem, stary druhu! Czemu zawdzięczamy to przedwczesne powitanie?


    [​IMG]


    Postać odchyliła kaptur, ukazując dobrze znane oblicze mojego szwagra i byłego zarządcy Rioji.

    - Właśnie chciałem jak najprędzej powitać nowego hrabiego Rioji. Miło mi cię tutaj widzieć...

    - Ramiro. – Szybko wtrącił Diego.

    - Ramiro? Ale... – zdziwił się Lope.

    - Tak, wiem. Ale się cieszysz, że możesz go znów ujrzeć. Jednak dosyć tych rodzinnych czułości, wszyscy jesteśmy zmęczeni i głodni po tej drodze – dokończył za niego Diego.

    Muszę przyznać, że wyglądało to bardzo podobnie do mojej sztuczki podczas uczty – co wzbudziło moje podejrzenia, szczególnie, że to właśnie Diego podejrzewam od dwóch dni. W wolnej chwili będę musiał przycisnąć Lope i dowiedzieć się, co go łączy ze zdradzieckim de Azą... ale na dzisiaj musiałem przyznać Diego rację. Faktycznie byłem zmęczony i głodny.

    1 Stycznia 1067

    Kiedy obudziłem się po hucznej uczcie, świętującej podwójne wydarzenie – nastanie nowego roku i przyjazd hrabiego – wezwałem Lope de Najera aby przedstawił mi sprawozdanie ze stanu prowincji.

    Okazało się, że drewniany gród do którego wjechaliśmy, razem z niewielkim kościółkiem zrobionym z drewna, to jedyne struktury istniejące na tym skrawku ziemi.

    - Wykaż trochę cierpliwości, panie – tłumaczył się Najera – wszak niedawno wojska saraceńskie nawet to puściły z dymem, jeszcze nie zdążyliśmy wszystkiego odbudować!

    - Cóż, w takim razie, ile potrwa, zanim będziemy mogli cokolwiek zbudować?

    - Właśnie w tym sęk, panie hrabio. Podczas ostatniej wyprawy saraceńskiej wszyscy ludzie, którzy znali się budowaniu czegokolwiek, lub parali handlem poszli pod miecz, zostali uprowadzeni bądź też zbiegli do twojego królewskiego brata. Wróciło jedynie dwóch czeladników budowlanych, którzy odbudowali tą oto warownię, i kościółek, który widzisz z okna.


    [​IMG]
    Zamek ciasny, ale własny​


    - Cóż, powiedz im, że jeśli opracują również sposób na budowę lepszych dróg, dostaną nieprzebrane skarby. - powiedziałem, mając w pamięci niedawną drogę pełną bagien i jarów

    - A skąd ty je weźmiesz?! – zdziwił się zarządca

    - Dostaną nieprzebrane skarby na tamtym świecie. W końcu dzięki ich drogom będziemy mogli najeżdżać Saracenów. A jakie są możliwości sprowadzenia innych kupców i rzemieślników?

    - Raczej mizerne. Obyczaje na tym dworze również nie stoją... najmocniej przepraszam! Również nie stały na wysokim poziomie, dopóki pan nie przyjechał.

    - Cóż, to musi się zmienić. Rozkażę braciom de Aza szerzyć wśród miejscowej szlachty obyczaje podpatrzone na innych dworach królewskich, gdzie przebywali w młodości.

    - I tutaj niestety mamy kolejny problem, panie...


    [​IMG]


    - Kolejny?!

    - Niestety, pod swoją komendą masz tylko 5 rycerzy – mnie i czterech braci. Reszta riojskiego rycerstwa jest albo stara albo niezdolna do boju – a synów bez wyjątku pooddawali na giermków do okolicznych władców, bądź zostali wcieleni do drużyny twojego brata.

    - To znaczy, że jesteśmy bezbronni?!

    - Nie, tego bym nie powiedział. Wielu okolicznych chłopów jako tako umie władać bronią – na pograniczu z Saracenami można powiedzieć, że większość posiada tą umiejętność.

    - Zwołać ich wszystkich! Chcę ocenić ich zdolności bojowe!

    - To niemożliwe, są oni teraz w swoich wioskach...

    - To obwieść wszystkim, że jedziemy na wyprawę na Saracenów! Na Boga, czy wszystko muszę ci tłumaczyć?

    Zostawiwszy Lope, wściekły wypadłem z komnaty, i wyszedłem z warowni. Tam ujrzałem kręcącego się w pobliżu Rodrigo.

    - Dzień dobry, panie hrabio. Właśnie przyjrzałem się pagórkowi na którym ten fort jest położony, i muszę powiedzieć, że masz wiele szczęścia.

    - Tylko mi nie mów dzisiaj o szczęściu! Gdybym mógł cofnąć czas, niechybnie pozwoliłbym któremuż z moich braci objąć tę dziurę... to miejsce jest gorsze niż kupa błota!

    -Być może, jednak nawet pomiędzy błotem można czasem znaleźć diament... mówiąc krótko, górka na której ta warownia jest ulokowana ma idealne predyspozycje do wybudowania małego zamku! Grunt jest dość ubity, żeby kamienie się nie zapadały, ale wystarczająco miękki, żeby w nim kopać. Ta skała zaś, która teraz służy za fragment palisady może zaoszczędzić dużo pracy, gdyby ją wykorzystać...

    - Potrafiłbyś znaleźć kogoś, kto by się tego podjął?! – zapytałem zdumiony

    - Tak, nawet dość łatwo. Jednak wszystko kosztuje...

    [​IMG]


    Z tą radosną nowiną poszedłem do Lope.
    - Słuchaj, twoi czeladnicy budowlani mają robotę! Rodrigo de Aza właśnie stwierdził, że wie gdzie znaleźć architekta zamku z prawdziwego zdarzenia!

    Świetnie – stwierdził mój zarządca bez entuzjazmu – a powiedział ile to będzie kosztować?

    - Około 500 grzywien

    - A ile masz złota?

    - Mój brat przekazał mi 25 grzywien na prowadzenie hrabstwa.

    - W takim razie termin kiedy możemy zacząć prace... minął ponad 13 lat temu.


    [​IMG]
     
  6. odcinek w budowie​


    Rozdział V

    Ramiro i Mayor, akt I

    3 Marzec, 1067

    [​IMG]

    Płomień wystrzelił w górę, pnąc się po kolejnych kondygnacjach strzelistego minaretu i kąpiąc coraz to większe połacie niegdyś ruchliwego bazaru w czerwonej poświacie. Tam gdzie onegdaj kupujący i sprzedający tworzyli barwny tłum ludzi panował teraz jeszcze większy tłok. Jednak nowi przybysze nie wymieniali towarów. Oni je rabowali, dostając najlepsze szaty i przyprawy bez wydania chociażby miedziaka. Jednak nie za darmo – te towary zostały drogo okupione krwią.
    Minaret płonął, oświetlając ciała zabitych obrońców i najeźdźców, i dla godnych pożałowania pogan był jedynym lux perpetua, którego zaznają na swojej drodze do piekła.
    Brązowy półksiężyc na szczycie zaczął się topić, a ciekły metal niczym łzy spadał na przeklęte miasto Grenady.


    Kap

    Kap

    Kap

    - Na świętego Juana, mógłbyś okazać trochę zainteresowania, kiedy rozważam twoją prośbę?!

    Otworzyłem oczy, budząc się z krótkiej drzemki, w którą zapadłem w najmniej odpowiednim momencie. Wczoraj pojechałem z powrotem do Nawary, aby zdać raport mojemu bratu i jednocześnie poprosić go o brakującą sumę na zamek, który miał przecież strzec również jego domeny. Jednak, kiedy król zamknął się w swej komnacie na godzinę, aby przeanalizować mój pomysł, noc spędzona w drodze dała o sobie znać. Teraz przede mną stał Sancho, przechylając świeczkę, tak aby roztopiony wosk głośno kapał na dokument leżący na stole. Dokument był krótki – zły znak.

    - Przepraszam, bracie, miałem ciężką noc.

    Sancho prychnął rozdrażniony i ściągnąwszy sygnet z palca odcisnął go w wosku.

    - Zresztą to nieważne, i tak to decyzja odmowna. Czy naprawdę myślisz, że śpię na złotych górach, aby wydawać fortunę na zamki mojego wasala?!

    - Ale to byłby najpotężniejszy zamek w królestwie! W razie inwazji saraceńskiej – jak się obronimy? – powiedziałem, zdesperowany

    Mój brat chciał już mnie zrugać, kiedy o czymś sobie przypomniał

    - Myślisz, braciszku, że jako jedyny w królestwie planujesz jak odeprzeć atak pogan? Tu się mylisz, właśnie parę dni temu zdecydowałem się na sojusz obronny z moim kuzynem, królem Leonu. Zastanawiałem się tylko, kogo posłać z w poselstwie, a skoro widzę, że twoja obecność w hrabstwie nie jest wymagana... Alfonso obecnie powinien przebywać na dworze swojego wasala, Bernarda, w mieście Villafranca del Bizero.


    [​IMG]
    Król Leonu i hrabia Bierzo na tle ratusza stolicy prowincji ​

    - Niech tak będzie bracie. Kiedy mamy wyruszyć? – zapytał Ramiro

    - Natychmiast.
    ___________________

    Niech was nie zrazi długość (lub raczej jej brak) tego odcinka, w zanadrzu mam 2 następne akty tego minidramatu, który... a zresztą co będę zdradzać ;)

    W każdym razie jutro dam drugą a może również trzecią część.
     
  7. Ramiro i Mayor, akt II

    4 Marzec, 1067

    [​IMG]

    Górzysty teren porośnięty rzadkim lasem migał pod nogami konia jak obrazy w wynalazku niewiernych, kalejdoskopie. Patrzyłem, jak zostawały w tyle niskie drzewa iglaste, potężne głazy, płochliwe zające, leżące trupy, cierniste krzewy...

    ...
    Zaraz, zaraz... trupy?!

    Natychmiast zatrzymałem konia. Towarzyszący mi rycerze zrobili podobnie, zaś jeden z braci De Aza, Rodrigo, zeskoczył z konia i podbiegł do leżących na drodze ciał. Było ich trzy, wszystkie obdarte z odzienia i ze śladami niedawnej bitwy. Jedno ciało nie miało głowy.

    - Musieli zginąć nie dawniej niż przed godziną, krew jest jeszcze ciepła. – Powiedział rycerz.

    - Skąd umiesz rozpoznawać takie rzeczy? – zapytałem zaciekawiony

    Rodrigo wzruszył ramionami – Długa historia, jeśli zechcesz jej wysłuchać, opowiem ci podczas popasu. Teraz musimy radzić, co należy nam uczynić.
    Argilo, nasz kompan który interesował się jedynie niewieścimi wdziękami, stwierdził – Po co przejmować się tymi truchłami? Jedźmy lepiej na miejsce, bom zgłodniał, jak pewnie wszyscy tutaj.

    - To się nie godzi! – Krzyknął Diego, kolejny z braci, którego podejrzewałem o spisek – wszak to nasz chrześcijański obowiązek zapewnić tym nieszczęśnikom godny pochówek.

    - Widzę, że umiesz czytać w zwłokach jak w otwartej księdze.- powiedziałem do Rodrigo po chwili namysłu - Powiedz mi, jakiego stanu byli ci ludzie?

    - Nietrudno zgadnąć. Chociażby po tuszy tego bezgłowego można wnioskować, że to ksiądz, mnich, możny mieszczanin albo nawet szlachcic, chłopstwo w tym roku przymiera głodem. Ci dwaj młodzieńcy zaś mają włosy ufryzowane w taki sposób, aby mieściły się w hełmach, zatem to z pewnością wojownicy, jednak synowie rycerscy, czy zwykli najemnicy, nie da się zgadnąć.

    Moje serce zawrzało gniewem. – Masz rację, Diego, że mamy obowiązek do spełnienia wobec tych nieszczęśników – powiedziałem – jednak pochówek może poczekać. Teraz musimy wytropić owe pomioty szatana, które dokonały tej rzezi i zetrzeć ich na krwawą miazgę! Póki żyję, nie pozwolę żadnemu zbójowi z pośledniejszego stanu mordować lepiej od siebie urodzonych!

    - Skąd wiesz, panie, że bandyci byli chłopami? – Zapytał Rodrigo

    - Nie tylko ty umiesz czytać z trupów. Rycerz może by zdarł zbroję z pokonanego wroga, ale reszty odzienia by nie ruszał. Umiesz ich wytropić?

    Rodrigo pokręcił się po okolicy aż znalazł odchody końskie po lewej stronie lasu. Była to mierna wskazówka, ale jedyna jaką mieliśmy, więc podążyliśmy tym tropem. Na szczęście las był coraz gęstszy, i szlak wyznaczały połamane gałęzie. Wkrótce też znaleźliśmy makabryczny dowód na to, że wybraliśmy właściwą drogę: Na ziemi leżała ludzka głowa, zmiażdżona przez końskie kopyto. Całkowicie zmasakrowana twarz nie pomagała w ustaleniu tożsamości, jednak włosy zdradzały starszego mężczyznę, który nie był mnichem. Diego uparł się, żeby prowizorycznie pogrzebać głowę, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę.

    [​IMG]
    XVII wieczna ilustracja wybitnego Nowogrodzkiego artysty Iwana Paszkielowicza przedstawiająca (od lewej do prawej) hrabiego, Rodrigo i Diego szukających morderców Alfonsa de Quinoctes. Źródło: Каліграфічні прописи, 1674 r. Zwróćcie uwagę na niezwykły jak na owe czasy element komiczny w postaci faktu, iż konie zauważyły głowę Alfonsa przed rycerzami.​


    Nie było to jednak takie proste: dotychczas dobrze widoczna ścieżka wpadała na szerszą aleję wydeptaną chyba przez dzikie zwierzęta. Mogłem tylko zgadywać, w którą stronę ścieżki biegła droga tych szubrawców.

    - W lewo! – krzyknął Rodrigo, kierując konia w tym kierunku.

    - Stójcie! – krzyknąłem. – Cały czas to ja wydaję tu rozkazy, i skąd ty do diabła wiesz, że trzeba jechać w lewo?! Umiesz czytać nie tylko z trupów, ale i z powietrza?

    - W tym przypadku nie potrzebne są jakieś specjalne umiejętności, aby z powietrza wyczytać kierunek. Spójrz w niebo!
    Spojrzałem, po czym z rezygnacją pognałem konia we wskazanym kierunku. Dokładnie na lewo od nas w powietrze wznosił się słup dymu.

    [​IMG]
     
  8. Ramiro i Mayor, akt III

    4 Marzec, 1067

    Tętent końskich kopyt i świst wiatru w uszach zlewały się, dźwięcząc niczym hymn pochwalny te deum w uszach Alfonsa Quinoctes. Chociaż dzisiaj jakikolwiek dźwięk wywołałby u niego podobne skojarzenia.

    Był bowiem, wedle własnego mniemania, najszczęśliwszym człowiekiem i najdumniejszym ojcem w Iberii.


    [​IMG]


    Obdarzył postać jadącą obok niego ciepłym spojrzeniem: wiatr bawił się kosmykami złocistych włosów, które ładnie kontrastowały z niebieskawą sukienką sprowadzoną – jak utrzymywał kupiec – aż z dalekiego Akwizgranu, stolicy Cesarstwa. Dwóch giermków towarzyszących w charakterze służby i eskorty również wpatrywało się w tą samą stronę, choć z ich rozmarzonych min można było wyczytać, że zamiast kunsztownej roboty niemieckich tkaczy woleliby podziwiać dzieło stwórcy ukryte pod nią – jednak zdecydowanie nie z religijnych pobudek. Zazwyczaj Alfonso surowo karał za podobne spojrzenia, jednak dzisiaj nic nie było w stanie popsuć mu humoru. Absolutnie nic.


    [​IMG]
    Czyżby?​

    W pewnej chwili do świstu wiatru dołączyła konkurencja. Z za dużego krzaka przy drodze zaczęły wypadać strzały, ześlizgując się po zbroi rycerza, jednak bez problemu przebijając skórzane kaftany giermków. Alfonso szybko zlustrował sytuację – jeden z nich spadł z konia z przebitą szyją a drugi również został zrzucony, choć, jak się wydawało, ciągle żył. Jego córka zatrzymała konia, nie wiedząc co robić.

    - Mayor! – krzyknął rycerz – Uciekaj do zamku Bernarda! Ja powstrzymam tą hołotę!

    Nie oglądając się czy córka posłuchała jego polecenia, Alfonso uderzył w bok konia ostrogami i galopem ruszył w kierunku, z którego przed chwilą wyleciały strzały. Zbójów było siedmiu – wszyscy uzbrojeni w dziwny zestaw broni saraceńskich i chrześcijańskich, ani chybi zdobytych przez obdzieranie trupów na jakimś polu bitwy. Alfonso nie łudził się – w młodości może miałby jakieś szanse, ale teraz jedynie zapewniał możliwość ucieczki córce. Wydobył miecz z pochwy i natarł na zbójcę najbardziej z lewej, aby zabić go i przelecieć obok nie narażając się na kontratak. Jednak się przeliczył – trzech napastników miało krótkie włócznie, mające znacznie większy zasięg niż jego miecz, a poza tym cała siódemka trzymała się razem. Jednak do czasu – dwóch popędziło w stronę koni zastrzelonych giermków. Alfonso przygotował się do odparcia szarży, jednak ku jego zgrozie, zamiast w jego stronę pogalopowali za uciekającą Mayor. Rycerz szybko pociągnął za lejce, chcąc ruszyć w pościg, jednak chwilę później koń zachrapał i upadł przeszyty pięcioma strzałami. Tak nieszczęśliwie, że zmiażdżył dolny tułów niefortunnego jeźdźca.

    Napastnicy ostrożnie zbliżyli się, formując półkole. Alfonso mimo bólu zdążył wycharczeć

    - okup... moi krewni zapłacą... - Na paru zbójcach zrobiło to wrażenie, jednak stojący w środku bandyta w pełnej zbroi arabskiej i z blizną biegnącą przez twarz ostudził ich nadzieję.

    - taaaak? A przed czy po tym, kiedy ich ludzie zetrą nas na krwawą miazgę? - Następnie wyciągnął djambiję zza pasa i, powoli zbliżając się do rycerza, wzniósł sztylet do ciosu

    - Jak myślisz – zapytał - za chwilę będziesz śpiewał z aniołkami czy zabawiał się z hurysami? - Alfonso zdobył się na ostatni wysiłek i wymacał swój porzucony miecz, leżący nieopodal.

    - Nie wiem... - wyszeptał rycerz - ale ty będziesz smażył się w piekle! - i wbił miecz w brzuch niedoszłego zabójcy. Parę sekund później poznał też odpowiedź na jego pytanie.

    [​IMG]
    Ostatnie chwile Alfonsa Quinoctes, F. Bazille, 1874. Liczne błędy w obrazie, np. sceneria i zbroja rycerza charakterystyczna dla wypraw krzyżowych należy tłumaczyć faktem, że artysta działał pod wpływem opiatów.​

    AAR wyczyszczony i zamknięty. W celu kontynuacji proszę o kontakt z którymś z funkcyjnych odpowiedzialnych za dział CK.
    Sasza
     
Status Tematu:
Zamknięty.

Poleć forum

  1. Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych reklam.Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej.
    Zamknij zawiadomienie