Transire suum pectus mundoque potiri - AAR Polską

Temat na forum 'EU III - AARy' rozpoczęty przez Seth33, 2 Czerwiec 2012.

Status Tematu:
Zamknięty.
  1. Seth33

    Seth33 User

    Ab initio*​

    Kazimierz, trzeci tego imienia wstąpił na tron w roku pańskim 1333. Jako jedyny, wobec śmierci braci, syn Władysława I zwanego Łokietkiem jako zaledwie dwuletnie dziecko stał się dziedzicem polskiej korony, ku której kłamliwe roszczenia wysuwał czeski uzurpator. Ojciec już od najmłodszych lat zadbał o przysposobienie królewicza na przyszłego władcę, oddając go pod opiekę takich światłych opiekunów jak Spycimir Leliwita i Jarosław Bogoria ze Skotnik. Mężowie Ci mieli wpoić w młodego Kazimierza rozległą wiedzę, rozbudzić jego żywy umysł i zaczątki tych wszystkich cnót, jakimi wyróżniać winien się światły monarcha.

    [​IMG]
    Wybitne zdolności administracyjne i dyplomatyczne Kazimierza III pozwoliły mu skutecznie kontynuować reformatorskie dzieło ojca. Problemem jaki kładł się cieniem na tej działalności był brak legalnego syna, prawowitego dziedzica.

    Gdy praca wychowawców przyniosła oczekiwane owoce, król Władysław sam zaczął wprowadzać syna w arkana rządzenia królestwem powierzając mu zadania swego namiestnika, śląc z poselstwem na Węgry czy wysyłając w wojskiem ku krzyżackiemu pograniczu. Śpieszył się czując iż niewiele życia mu zostało i wiedząc przed jak wielkimi wyzwaniami jego syn stanąć będzie musiał. Dzieło zjednoczenia rozbitej na słabe księstwa Polski dopiero się rozpoczęło. Ciągłe najazdy Krzyżaków, zmienna i dzika Litwa na wschodzie, ciągłe widmo najazdów ordyńców, mieszanie się Luksemburczyka w wewnętrzne sprawy królestwa i Śląsk pozostający pod jego protekcją, Brandenburczycy czekający na sposobność nowych zdobyczy na wschodzie, możnowładztwo dążące do ponownego rozdrapania Polski w mozaikę małych i słabych folwarków... Wszystko to świadczyło iż on, Władysław ledwie rozpoczął dzieło, które stanie się powołaniem Kazimierza. W ostatnich latach swego życia obawiał się, czy to nie jest ciężar zbyt wielki dla jednego człowieka. Nie wiedział jednak jak wybitny umysł, hart ducha i głębokie przekonanie o swoim obowiązku wobec potomnych skrywa się w tym podówczas chłopcu.

    W trakcie dotychczasowych 23 lat rządów Kazimierz III zdołał uzdrowić na tyle, na ile to było możliwe stosunki z Luksemburczykami i Wittelsbachami, uzyskując zrzeczenie się tych pierwszych z roszczeń do tronu polskiego, zahamować ekspansję krzyżacką, podporządkować sobie do pewnego stopnia Mazowsze, wzmocnić sojusz polsko-węgierski i dzięki niemu zdobyć część ziem Rusi halickiej. Utrzymał także wzorem ojca dobre stosunki z namiestnikiem Chrystusa zapewniając królestwu polskiemu jego przychylność. Papieska przyjaźń była cennym atutem wobec ciągłego konfliktu z Zakonem jak i zagrożenia płynącego z pogańskiego wschodu. Przychylność ta odegrała też swoją niebagatelną rolę w sporze z królem czeskim.
    Wcielił w życie reformatorskie plany ojca tworząc realne materialne podstawy do silnych rządów królewskich, zapewniając efektywne zarządzanie królestwem, ujednolicając prawo, napełniając królewską szkatułę złotem, które później służyć mogło utrzymaniu dość silnych wojsk jak i rozlicznym inwestycjom w infrastrukturę kraju.

    [​IMG]
    ziemie Królestwa Polskiego w 23 roku panowania Kazimierza III

    Tak, ojcze, Twoje dzieło się dopiero zaczęło. Niby tak dużo, ale wciąż za mało.
    Kazimierz III stał na blankach Wawelu nasłuchując niesionych wiatrem odgłosów ucichającego wraz z nastającym zmierzchem miasta. Czerwone słońce chyliło się ku widnokręgowi odbijając się od dachówek kamienic, śląc odblaski na kapalinach i halabardach straży miejskiej, znacząc panoramę miasta kontrastem odblasków i głębokich cieni. Król w milczeniu wyławiał z pogwaru poszczególne słowa wielojęzycznego gwaru. W wąskich ulicach daleko przed nim na kopijniczych koniach przejeżdżali polscy rycerze, szumiał pogwar niemieckiej mowy mieszczaństwa krakowskiego jak i krzyk żydowskich przekupniów, wprawne ucho wychwyciło też mowę lojalnych koronie Ormian, Rusinów i Węgrów, którzy od lat już byli wiernymi sojusznikami królestwa.
    Kazimierz lubił się wsłuchiwać w odgłosy tego miasta, tutaj tętniło serce królestwa, tutaj przed 23 laty zjazd rycerstwa okrzyknął go prawowitym królem Polski. Tu wszystko się zaczęło.
    I tu - zimny powiew owionął króla spoglądającego na południe - wszystko się może skończyć.
    Szybkie kroki zabrzmiały za plecami króla, po chwili u jego bogu stanął starzec w długiej pofałdowanym czarnej tunice**, kanclerz wielki koronny Zbigniew ze Szczyrzyca.
    - Mój panie - powiedział kłaniając się po czym stanął spokojnie czekając aż król wyjawi powód z jakiego go wezwał.
    Król spojrzał jeszcze raz w dół z blanek na cichnące miasto.
    - Wiesz Zbigniewie co jest największym zagrożeniem dla korony?
    Kanclerz zajmujący się polityką zagraniczną królestwa znał odpowiedź. Znał również króla i wiedział, że to pytanie retoryczne, wstęp do dłuższego wywodu.
    Po chwili ciszy król mówił dalej.
    - Na północy mamy rzeźników z Zakonu, na wschodzie litewską dzicz i Tatarów, na południu zaś Czechy i Luksemburczyka. Brandenburczyków i Pomorzan nie wspomnę, to wciąż pionki w grze nie będące partnerami dla większych graczy. Jednak Zbigniewie nikt z tych, których wymieniłem nie stanowi największego zagrożenia dla korony. Nawet razem wzięci. Nie. Najgorszy jest doskwierający brak sojuszników.
    - Panie, ależ Węgry i Andegaweni...
    - Dla Węgier jesteśmy jednymi z wielu.Skuteczni by szafować Czechy i mieszać na Rusi, która tak nawiasem przynależy się nam
    - I dla Andegawenów - dodał po chwili król - w tym sojuszu liczy się mój tron, gdyż wierzą, że będzie to ten, który obejmą gdy umrę.
    Z ulic nabiegły pierwsze nawoływania strażników miejskich, król westchnął i obrócił się ku kanclerzowi.
    - Jak myślisz co się stanie w tydzień po mojej śmierci, gdy wieść o niej dotrze do Budy, a Andegaweńczyk przybędzie do Krakowa i rycerstwo i kler obwołają go królem Polski?
    Kanclerz skrzywił się wyraźnie.
    - Taaak - rzekł przeciągle Kazimierz mrużąc oczy - wiesz co się stanie. Z północy uderzą Krzyżacy i Brandenburczycy, poprze ich Luksemburczyk, który pewnie przypomni sobie znów o schedzie po Przemyślidach. Trochę daleko z Budy do Kalisza czy Poznania, do Czerska i Warszawy, wiesz że odpuszczą. Północ zostanie stracona, Mazowsze wpadnie znów w zależność od Zakonu a Andegawenowie ułożywszy się z nimi wszystkimi zadowolą się bazą wypadową na Ruś jaka im zostanie. Wszystko to czego dokonał mój ojciec i to co w jego dziele kontynuowałem zostanie zaprzepaszczone.
    Zimny wiatr niosący odór mułu i nieczystości znad Wisły nasilił się. Kanclerz silniej otulił się płaszczem.
    - Jestem ostatnim z Piastów - rzekł król w zadumie skubiąc od niechcenia brodę
    - Tak - dodał zjadliwym tonem widząc iż kanclerz wstrzymał się z uwagą - ostatnim. Ci zdrajcy i psy na smyczy Luksemburczyka nie mogą się uważać za godnych potomków założycieli naszego rodu. Gwoli tego spoczywa na mnie coś więcej niż obowiązek spełniania dzieła ojca, spoczywa na mnie odpowiedzialność wobec tych wszystkich którzy Piastami się zwali przed nim, i tych którzy żyć będą w tym królestwie, gdy mnie zabraknie. To moment przełomowy Zbigniewie, krok który teraz wykonam będzie kamieniem milowym w historii tego królestwa. Od tego co teraz uczynię zależeć będzie czy królestwo utrzyma się na drodze rozwoju, czy zostanie rozdrapane przez naszych sąsiadów. Czas wprawić tryby historii w ruch.
    Kanclerz milczał. Unikał przerywania Kazimierzowi. Wynikało to zarówno z natury króla, który potrafił być porywczy, a bywał porywczy gdy przerwano mu w złym momencie, ale i z tego, iż już od dłuższego czasu wiedział, że w tej rozmowie jest tylko słuchaczem. Domyślał się zresztą, do czego król zmierza.
    - Musimy przerwać izolację, przerwać ten dryf ku Litwie w który nas wpędza, a który ją tylko umacnia i jest wodą na młyn krzyżackiej propagandy. Musimy rozbić zacieśniające się stosunki pomiędzy naszymi zachodnimi i północnymi sąsiadami.
    Król raz jeszcze obrócił się ku miastu i spojrzał na południe skryte już w mroku wieczora.
    - I raz na zawsze zapewnić sobie miejsce w cywilizowanym chrześcijańskim świecie.
    Jest tylko jeden sposób by to królestwu raz na zawsze zapewnić, a ten dureń Luksemburczyk sam podsunął nam ku temu możliwości. Albo zrobimy to teraz, albo nigdy.
    Król zdał sobie sprawę, iż jego ton stał się egzaltowany. Jego oczy płonęły, co zauważał kanclerz i wiedział już, że usłyszy coś całkiem innego niż przypuszczał.
    - Nie bez powodu wezwałem do stolicy jego wielebność Jarosława Bogorię***. Jeśli się nie mylę właśnie zmierza do sali tronowej, wraz z podkanclerzem i marszałkiem wielkim koronnym. Za chwilę i my dołączymy do nich, i wtedy - król uśmiechnął się zagadkowo a oczy mu znów zapłonęły - dowiesz się, dlaczego pewnego dnia potomni zwać mnie będą Kazimierzem Wielkim.


    * Ab initio - (łac) od początku
    ** tunika, zamiast "robe". nie mam rozeznania jaki jest polskojęzyczny odpowiednik nazwy tej szaty. Tunika wydała mi się najbliższą i najprawdopodobniejszą możliwością.
    *** arcybiskup gnieźnieński

    Specyfikacja: Divide et Impera 2c pod HttT v.4.1f

    PS. Piszę ten prolog w celu wymuszenia na sobie konsekwentnego podjęcia się tego AAR'a o którym myślę już od dłuższego czasu. Trudniej słowa i plany przelać w czyn, gdy niema konkretnej motywacji. Teraz ją mam.
    PS2. To mój pierwszy AAR stąd proszę o wyrozumiałość względem błędów i niedociągnięć a także konstruktywną krytykę celem ich naprawienia. Planuję silną fabularyzację, ale ile z tych planów wyjdzie nie wiem. Jeśli braknie mi weny, zamiast gniotowatych sztywnych dialogów przejdę do narracji. Ale ocenę, czy zajdzie taka konieczność pozostawiam Wam.
    PS3. Wiem (uprzedzając przewidywaną uwagę) że jest już od groma AARów z Polską, w tym jeden aktualnie prowadzony przez PIAJRa. Jednak po pierwsze tym krajem bawiłem się najwięcej (mniejsza szansa że schrzanie, a schrzaniać, szczególnie na DeI zdarza mi się często, wybitnym graczem to ja nie jestem) a po drugie, mam dość nietypowy, w kaźdym razie moim skromnym zdaniem pomysł na rozgrywkę Polską. Stąd może jednak ten projekt, o ile nie upadnie, przyniesie jakieś urozmaicenie.
    PS4. To nie jest czyste DeI. Wiele plików zostało przeze mnie zmodyfikowanych (spersonalizowanych można by rzec), nie ukrywam że część z tych zmian została dokonana by ułatwić sobie nieco życie (jak wiele czynników zbijających szarżującą strasznie w DeI inflację). Zmiany te w głównej mierze tyczą się suwaków polityki, idei narodowych, ogólnego tępa przyrostu oficieli i kolonistów. Benefity te naturalnie ułatwią też nieco życie AI.
     
  2. Seth33

    Seth33 User

    In magnis et voluisse sat est

    In magnis et voluisse sat est[SUP]1[/SUP]​



    Dłuższa cisza zaległa w sali tronowej. Zbigniew ze Szczyrzyca swoim zwyczajem milczał z twarzą wypraną z wyrazu. Podkancklerz Jan z Czarnkowa[SUP]2[/SUP] bawił się pucharem z lekkim uśmiechem mogącym znaczyć dosłownie wszystko, marszałek wielki koronny Jan Kolczak z Zakrzowa wciąż spoglądał na króla z wyrazem niekrytego zdumienia malującego się na jego śniadej niczym u Saracena twarzy. Arcybiskup Jarosław z Bogoria zdawał się zatopiony w zadumie, dłonie splecione jak do modlitwy trzymał na podołku a wzrokiem zdawał się błądzić dalej niż zdobiona arrasem ściana za plecami króla.
    Król obserwował ich zadowolony z wrażenia jakie wywarł. Uniósł puchar dając znak służbie by go ponownie napełniła.
    Jarosław Bogoria w końcu westchnął i zwrócił na króla swoje szare oczy.
    - Kazimierzu, wiesz że prosisz o rzecz niemalże niemożliwą.
    - Nie ma rzeczy niemożliwych - uśmiechnął się król - są tylko trudne do wykonania. A Wy jako moja rada jesteście właśnie do tych spraw przeznaczeni.
    Jan Kolczak w końcu zamknął usta, odchrząknął.
    - Panie, Luksemburczyk na to nigdy się nie zgodzi, nie uzna tego i uderzy na nas z wojskami za wtrącanie się w sprawy Rzeszy.
    Król wyjął z szat zwitek pergaminu z białej cielęcej skóry zapisany gęsto literami i oznaczony z dołu cesarską pieczecią, rzucił go na stół z triumfalnym uśmiechem.
    - Złota Bulla Karola IV. Luksemburczyk nic nie zrobi, bo ten świstek papieru, jaki ten dureń wystawił na to mu nie pozwoli. A to, czy ten świstek cokolwiek znaczy, zamierzamy właśnie sprawdzić.
    Jarosław Bogoria i Jan z Czarnkowa kiwnęli głowami na znak, iż rozumieją zamysł króla. Jan Kolczak dalej zdawał się być nieprzekonanym. Na niego też patrząc król mówił dalej.
    - Na mocy tego dokumentu, uchwalonego niedawno przez sejm Rzeszy, w Norymberdze realna władza w Cesarstwie przechodzi w ręce elektorów, czyniąc ich udzielnymi i samodzielnymi książętami mogącymi prowadzić politykę na własną rękę. Aliści cesarz sam staje się od elektorów zależny. To oni go będą wybierać teraz. Jeśli Luksemburczyk chce, by jego następca przywdział cesarską koronę, musi się z nimi liczyć.
    - Verba et voces praetereaque nihil[SUP]3 [/SUP]- rzekł arcybiskup
    - I to właśnie sprawdzimy. Jeśli zdołamy przekonać elektorów, Luksemburczyk sprzeciwiając się zaprzeczy prawom jakie sam im nadał, a tym samym sobie zaszkodzi. A głęboko wątpię by tak uczynił.
    - To byłby precedens. Tym bardziej dziwny, że połowa Rzeszy od dłuższego czasu zgodnie z krzyżacką mową wierzy, że jesteśmy pogańskim narodem wespół z Litwinami nękającymi przedmurze chrześcijańskiej Europy - arcybiskup zakasłał, i mówił dalej - jeśli zaś nasze starania staną się jawne, krzyżaccy posłowie potroją wysiłki. Kazimierzu, oni mają komandorie w całej Rzeszy, pierwsi dotrą do książąt i zniweczą nasze zamierzenia u samego początku.
    - Dlatego też, to co mówię nie może wyjść poza te mury. Zauważyliście, że nie ma tu strażników ani gwardzistów? Widzicie tego chłopca - król wskazał na służącego unosząc znów puchar do napełnienia, jedyną osobę poza siedzącymi za stołem w tej rozległej sali - to głucha niemowa. Nikt poza Wami nie usłyszał tego, co Wam powiedziałem, a Wy jutro z rana wyruszycie. Musimy działać szybko, albo sposobność przepadnie.
    - Zgodnie z Twoją wolą Panie.
    Kazimierz wstał, ciężar lat poczynał czynić swoje, za młodu to zimno ciągnące z kamiennych posadzek, przeciąg nie były czymś co w ogóle zauważał. Teraz skóra piekła, kości odzywały się tępym bólem. Muszę zdążyć, myślał, mój czas ucieka, muszę zdążyć, albo wszystko przepadnie.
    Z lubością poczuł jak ciepło ognia huczącego wśród grubych polan kominku przegania zimno, jak krew żywiej krąży w żyłach. Rada wciąż siedziała przy stole, arcybiskup półgłosem rozmawiał z podkanclerzem.
    - Zbigniewie, Ty udasz się do Berlina, rozmówisz z margrabią Otto von Wittelsbachem, przypomnisz mu o roszczeniach jakie Luksemburczycy wysuwają wobec jego marchii. Następnie zawitasz w zamku księcia Rudolfa w Saksonii. Później królewskie posłanie i pozdrowienie poniesiesz krewniakowi margrabiego, palatynowi reńskiemu Rupertowi[SUP]4[/SUP]
    - Tak jest Panie.
    - Podkanclerzu, Ty z jego wielebnością Jarosławem ruszycie razem, z kanclerzem i dalej do Trewiru, Moguncji, Kolonii. Do Moguncji w ostatniej kolejności, wpierw podkanclerz złoży wizytę jego wielebności w Awinionie. I dopiero z papieskim słowem zawita w progi jego wielebności Gerlacka von Nassau.
    - Panie - podkanclerz podniósł się z krzesła - skąd pewność, że ojciec święty udzieli nam poparcia?
    - Nie mam jej - odparł szczerze Kazimierz - ale bez niej niczego w Moguncji nie zdziałamy. A wówczas wszystko upadnie.
    Odwrócił się od ognia, na tle gorejących płomieni jego brodata sylwetka przywodziła na myśl jednego z zapomnianych pogańskich bogów. Tak, myślał Kazimierz, to jeden wielki hazard. Ale wszystko jest hazardem. Dotychczas Opatrzność mi sprzyjała, dlaczego miałaby się odwrócić teraz?
    - Zaniesiesz papieżowi mój list, za chwilę spiszemy go w kancelarii wraz z wszystkimi jakie zaniesiecie, ale na Boga zrób wszystko co w Twojej mocy. Użyj swoich znajomości wśród kardynałów, przekup nałożnice papieskie i kardynalskie, cokolwiek co będzie konieczne. Musimy mieć wsparcie papieża.
    Podkanclerz skłonił się a Kazimierz znów odwrócił do kominka i rzekł już cicho, tak że nie słyszeli tego pozostali.
    - Tego żądamy My, Kazimierz, z Bożej łaski król Polski i Rusi. I tego żąda racja stanu.



    - Wstań Janie i mów z czym przybywasz - rzekł Pontifex Maximus Urban V.
    Jan z Czarnkowa podniósł się z kolan, rzucił szybkim spojrzeniem na kamerlinga papieskiego Arnauda Auberta. Audiencję udzielano, mu zgodnie z dyskretnie przekazanym życzeniem w prywatnych komnatach jego świątobliwości. W związku z tym papież siedział dość swobodnie na rzeźbionym krześle, uwolniony od ciężaru ceremonialnej tiary i szat, odziany w biały habit.
    - Przynoszę pozdrowienia i słowo od mego Pana, króla Polski i Rusi Kazimierza.
    - Pozdrowienia przyjmuję i czekam słowa.
    Jan sięgnął za poły szat ku skrywanemu przez całą drogę z największą pieczołowitością listu. Kamerling wystąpił i odebrał go z jego rąk, przyjrzawszy mu się dogłębnie złamał pieczęć i podał papieżowi.
    Ojciec święty skinął na kamerlinga i ten bliżej przysunął lichtarz pokryty kaskadami wosku z pięcioma bijącymi jasnym płomieniem świecami. Dość długo trwało niż zmarszczony Urban V skończył czytać i przerwawszy ciszę przemówił.
    - Wiesz, że zawsze byłem przyjacielem polskiej korony, wie to i Wasz król - zaczął papież.
    Jan skłonił się nisko, słowa papieża były prawdziwe. Polska miała jego poparcie w sporze z Zakonem Krzyżackim, zaś niespełna rok temu bullą zarządził o powstaniu niewzniesionej jeszcze Akademii Krakowskiej.
    - Król Kazimierz wysoko ceni sobie przyjaźń jego świątobliwości i dokłada wszelkich starań by być jej godnym, poprzez obronę i poszerzanie na wschód krańców chrześcijańskiego świata. Królestwo Polskie po wsze czasy będzie wierną córą Kościoła.
    - Wiem to Janie i raduje się tym - rzekł papież - rozumiem też Waszą sytuację, dlatego też przymykałem oczy na kontakty z schizmatykami i co ważniejsze, poganami. Racja stanu ma zawsze pierwszeństwo.
    Jan słusznie podejrzewał, że za chwilę usłyszy jakieś "ale".
    - Jednak pod żadnym pozorem racja stanu nie może działać na szkodę świętej wiary i świętego Kościoła. Racja stanu nie może mieć pierwszeństwa przed Chrystusem - papież skierował swoje ostrzejące spojrzenie ku podkanclerzemu - racja stanu służyć winna wyższemu dobru, służyć bez zgody na małe kompromisy szkodzące temu dobru.
    Po dłuższej chwili milczenia Jan rzekł:
    - Czego zatem oczekuje jego świątobliwość od mego króla?
    Papież spojrzał na prosty krucyfiks rzeźbiony z dębowego drewna wiszący na ścianie przy drzwiach, jedyną ozdobę komnaty.
    - Wasze kontakty z poganami były koniecznością wobec tego że zaborcze interesy władców Rzeszy wyciągały ręce po polskie ziemie. Dlatego ja i moi poprzednicy milczeliśmy. Jednak, jeśli to czego Twój król pragnie ma się ziścić będziecie musieli je zerwać.
    Jan kiwnął głową i skłonił się.
    - Zerwać raz na zawsze - dodał papież - Wasz król ani żaden jego następca nie weźmie ani jednej żony z tej pogańskiej nacji. Wasz król ani żaden jego następca nie zawrze już z nimi nigdy żadnego sojuszu, dopóki nie przyjmą prawdziwie chrześcijańskiej wiary. Mamy już dość ich pokrętnych sztuczek i wodzenia nas za nos by zyskać na czasie.
    Podkanclerz spodziewał się takiego warunku, więc bez zdziwienia słuchał.
    - I co ważniejsze - dodał po chwili papież - nie będziecie przeszkadzać zakonom rycerskim w zajmowaniu tych ziem. Dość długo czekaliśmy i dawaliśmy poganom szansę. Nie ma już innej możliwości.
    - Ojcze święty, Krzyżacy zajęli i bezprawnie okupują Chełmno, Mazury, Pomorze Gdańskie i sam Gdańsk.
    - Prawda - zgodził się papież - I odbierzecie te ziemie, jeśli Bóg tak zechce, ale nie jeśli Zakon będzie w wojnie z poganami. Nie uderzycie na nich nigdy w takim momencie. Nie będziecie stawiać racji stanu ponad Chrystusa. To jest mój warunek.
    Jan z Czarnkowa nie musiał długo rozmyślać nad słowami papieża. Wiedział, że wynik audiencji jest znacznie lepszy niż oczekiwał. Mała to cena za papieskie poparcie. Wiedział też, że król będzie zadowolony z takiego obrotu spraw. Skłonił się nisko.
    - Dziękuje waszej świątobliwości, król Kazimierz z radością zastosuje się do jej woli. Polska wypełni swoją powinność wobec Boga.
    - Mam taką nadzieję - odparł papież - i niech Bóg ma Was w opiece jeśli tak się nie stanie.



    [​IMG]
    Polska zgodnie z papieskim warunkiem poparcia rezygnuje z dążenia do sojuszu z Litwą



    Arcybiskup Moguncji Gerlack von Nassau, zagorzały stronnik Karola IV Luksemburskiego, kanclerz Rzeszy w milczeniu czytał papieski list. Przed nim w rozległej hali biskupiego pałacu stali Jan z Czarnkowa, Jarosław Bogoria i legat papieski Gaillard de la Mothe. Prócz strażników w halli znajdowało się nieco dostojników kościelnych, sekretarz arcybiskupa i kilku ministeriałów[SUP]5[/SUP]. Arcybiskup im dłużej czytał tym silniej stroszył krzaczaste brwi i zezował znad listu dość nieprzyjemnym wzrokiem na polską delegację. Gdy w końcu skończył podał list sekretarzowi i skupił wzrok na arcybiskupie Bogorii.
    - Wszyscy wyjść - rzekł rozdrażnionym mocnym głosem. Jako, że część obecnych jedynie spojrzała na niego zdziwiona wstał z krzesła i krzyknął
    - Powiedziałem wynocha!
    Po chwili szuranie ciżem i szelest szat ucichły za zamkniętymi drzwiami. Gerlack von Nassau opadł na krzesło i wodził oczami kolejno po obecnych. W końcu przemówił:
    - Nie wiem jakim cudem przekonaliście do tego ojca świętego. Wolę tego nie wiedzieć
    - Poparcie dla polskiej supliki jakiego udziela jego świątobliwość Urban V jest decyzją będącą owocem troski o dobro całego chrześcijańskiego świata arcybiskupie - rzekł sucho legat - ojciec święty zwykł podejmować decyzję w oparciu nie o ulotne sympatie do poszczególnych person - tu zaakcentował - interesy księstw i monarchii lecz o osąd tego, co najlepiej przysłuży się Kościołowi Świętemu.
    Arcybiskup Gerlack żachnął się i uśmiechnął ironicznie.
    - I co? Ta słowiańska pogańska dzicz w jaki sposób przysłuży się nam, dobrym chrześcijanom? Nam, dobrym Niemcom.
    - Święte Cesarstwo Rzymskie nie jest wyłącznie cesarstwem niemieckim - mówił dalej legat - czy pokrewnej mi mowy Burgundczyków i Walonów także nazwiesz pogańską dziczą?
    Arcybiskup znów żachnął się, lecz nie przerywał.
    - Co więcej, bo odchodzimy od meritum, Cesarstwo Rzymskie jest córą Kościoła, i jako taka ma służyć misji jaką Kościół sprawuje na ziemii. Osądem jego świątobliwości Urbana V jest, iż królestwo polskie dość już dowiodło swojej lojalności wobec Kościoła i swojego miejsca w Europie jako cywilizowanego narodu. Wobec tego czas, by zajeło w tej Europie to należne miejsce. Taka jest wola namiestnika Chrystusa na ziemi, Urbana V.
    - Taka jest wola papieża mówicie, cny legacie - rzekł Gerlack - a co z wolą książąt Rzeszy i z wolą cesarza? Zapominacie bowiem, że choć Cesarstwo jest córą Kościoła, to zostało powołane dla dobra Rzeszy Niemieckiej, dla pomyślności naszego narodu. Zostało powołane by niemiecka nacja trwać mogła i rozkwitać, i silną będąc Kościołowi służyć.
    Legat przytaknął czekając na dalszą część wywodu arcybiskupa. Długo czekać nie musiał.
    - Tej nacji sługami jesteśmy my elektorzy, tej nacji pomyślności służy umiłowany cesarz, tej nacji - tu spojrzał zimno na Jarosława Bogorię - służy Zakon Szpitalników w Prusach walcząc z poganami.
    - Dotychczas znacznie więcej energii i starań poświęcał zagrabianiu ziem swoich chrześcijańskich sąsiadów niż krzewieniu prawdziwej wiary - odparł podkanclerz.
    - I kto to mówi - rzekł zjadliwie władca Moguncji - ********* tego Polaczka, który w sojuszu z poganami trwa, nam dobrym Niemcom na złość. Polaczka - dodał z uśmiechem satysfakcji, widząc czerwieniejące z gniewu oblicza Polaków - który za żonę nawet wziął sobie pogańską czarownicę a za nałożnice ma Żydówki. I to jest ten monarcha niby chrześcijańskiej i cywilizowanej nacji proszący się o swoje miejsce w cywilizowanej Europie? Owszem mamy miejsce dla takich monarchów. Nazywa się stos!
    - Zapominacie się! - wycedził arcybiskup Bogoria.
    - Stos! - Gerlack zignorował arcybiskupa gnieźnieńskiego - Nazywamy je stosem, stosem gdzie piekielny ****isyn płonie, jak tylko spocznie na nim oko naszego ojca inkwizytora! W cywilizowanej Europie na heretyków czy innych schizmatyków mamy tylko jeden sposób, jedno lekarstwo na kacerskiego raka - czerwone żelazo! To samo z poganami i Żydami, mordercami Chrystusa! Rozejrzyjcie się Polaczki wokół Moguncji, nie uświadczycie ani jednego Żydka, to jest właśnie chrześcijańska Europa! Wasz krakowski królik by tu nie pochędożył - uśmiechnął się jeszcze szerzej ciesząc wyrazami twarzy Polaków - I wy chcecie do Rzeszy? Do Europy? Wy? Banda słowiańskich dzikusów, wy poganie, heretycy i sodomici? Przekażcie swojemu pogańskiemu królikowi, że prędzej duszę diabłu sprzedam niż przyłożę do tego ręce! Precz mi z oczu!
    Wstał i splunął na ziemię.
    - Wynoście się stąd!
    Legat spojrzał na Jarosława Bogorię przytrzymującego za ramię czerwonego z gniewu podkanclerza. Westchnął i wystąpił bliżej arcybiskupa Gerlacka wyciągając pergamin.
    - Ojciec święty spodziewał się arcybiskupie, że Twój temperament po raz kolejny weźmie górę nad cnotami dobrego chrześcijanina i ślubami posłuszeństwa.
    - Co to niby jest? - warknął arcybiskup - kolejny list? Może od tego brodatego poganina, hę?
    - Czytaj.
    Wyszarpnąwszy pergamin z palców legata przysunął go do oczu. Po chwili raptownie zbladł, rzucił spojrzeniem po obecnych i usiadł ciężko na krześle.
    W końcu uniósł na nich oczy, w których płonęła nie tylko nienawiść ale i poczucie klęski. Legat widząc to, pozwolił sobie na lekki uśmiech.
    - Ekskomunika?
    - Jeśli nie wypełnicie, arcybiskupie, papieskiej woli. Papieskiego rozkazu.
    Arcybiskup Moguncji zamknął oczy, potarł drżącą dłonią twarz i wykrztusił z siebie martwym już głosem.
    - Papież dostanie czego żąda... Wespół z tym brodatym gburem, z tym grubym chamem, z tym pomiotem... Dostaną wszystko.. A teraz wynosić mi się z moich włości!




    Na niedawno wzniesionym zamku Karlštejn zawsze roiło się od ludzi. Z dziedzińca niosły się przekleństwa koniuchów i woźniców, nawoływania strażników, głośny gwar rozmów rycerzy czeskich i niemieckich. Cesarz od kiedy wzniósł ten gotycki zamek lubił go odwiedzać i podziwiać kolejne postępy prac mistrzów włoskich a także swojego nadwornego malarza Mistrza Teoderyka, zdobiącego swymi obrazami Kaplicę Świętego Krzyża. W kaplicy tej klęczał właśnie sam cesarz, więcej sennie dumając aniżeli modląc się. Długi i męczący to był dzień. Od kiedy koronowano go w Rzymie na cesarza zdążył się przekonać, że godność cesarska przychodzi wraz z wieloma nieprzespanymi nocami. Ale było warto, na Boga i to jak! Ja, Karol IV, rodu Luksemburgów zostałem cesarzem, i ja przekażę tą koronę mojemu synowi, a jeśli Bóg mi go nie da, to innym następcom mego rodu. I Wy wszyscy Wittelsbachowie, Habsburgowie, wy cała ta kolorowa nadęta zbieranina paniczyków klękać będziecie przede mną i moimi potomkami.
    Zadumę przerwało skrzypienie drzwi i szybkie kroki odbiające się echem od ścian kaplicy. Nim intruz zdołał dotrzeć do cesarza zatrzymał go jeden z przybocznych monarchy, mediolański rycerz Giovani di Tornabouni. Dłoń w żelaznej rękawicy zacisnęła się boleśnie na ramieniu mężczyzny unieruchamiając go niczym wziętego w imadło. Chwilę trwało niż cesarz przeżegnał się, podniósł się z klęczek i odwrócił się. Zwróciwszy ku przybyszowi swoje rudowłose oblicze z miejsca rozpoznał jednego z ludzi swojego kanclerza.
    - Puść go. - rozkazał i podszedł do mężczyzny energicznie rozmasowującego ramię - Jakie wieści? Lepiej dla Ciebie by były ważne skoro mi przeszkadzasz.
    Posłaniec skwapliwie przytaknął i niezwłocznie zaczął mówić.
    Im dłużej relacjonował posłanie, tym coraz trudniej mu to przychodziło. Oblicze cesarza stawało się coraz straszniejsze. W końcu gdy umilkł, długo czekał aż cesarz odprawi go gestem.
    Karol IV ponownie opadł na ławę kościelną i oparł czoło na splecionych dłoniach, choć jego myśli dalekie były teraz od pobożności.
    - Przygotować konie, jedziemy do Pragi - rzekł w końcu zmęczonym głosem - a potem do Frankfurtu.
    Jeśli myślisz Kazimierzu, że wygrałeś wojnę, to się grubo mylisz. To dopiero początek.




    - Ładnie rozegrane - król uśmiechnął się zadowolony - Opatrzność zaiste nam sprzyja. Ojciec święty bez większego wahania udzielił nam poparcia, stary Gerlack się ugiął a i z resztą poszło łatwo.
    - W zasadzie to okazało się nie takie trudne - odparł Jarosław Bogoria - Jego wielebność Bohemond II[SUP]6[/SUP] i jego wielebność Wilhelm von Gennep[SUP]7[/SUP] nienawidzą szczerze Gerlacka von Nassau. Wiedza, iż popierając nas, uczynią na złość mu wspomożona małą oznaką przyjaźni w postaci złota szybko załatwiła sprawę. Dla nich Królestwo Polskie leży równie daleko co Grenada, a co za tym idzie, równie mało ich obchodzi.
    Król z zadowoleniem opróżnił puchar.
    - Co się zaś tyczy Wittelsbachów - wtrącił się kanclerz - wszelkie działania osłabiające pozycję Luksemburczyka są im na rękę. Traktat potwierdzający stan granic z marchią nic nas nie kosztuje, sojusz w razie sukcesu w Frankfurcie jest nam nawet na rękę.
    - A gwarancje pomocy zbrojnej w razie wojny dane również Rudolfowi, utrudnią Luksemburczykowi zmuszenie ich do zmiany zdania - dodał król - Doskonale rozegrane panowie. Całe królestwo jest Wam winne wdzięczność.
    Członkowie Rady z ulgą i dumną przyjęli królewskie zadowolenie. Wszyscy spodziewali się znacznie większych trudności we wcielaniu zamysłu Kazimierza w życie. Teraz mogli już niemalże odetchnąć spokojnie. Jeszcze tylko sejm Rzeszy we Frankfurcie nad Menem. Ostatnia szansa, że coś pójdzie nie tak.
    - Luksemburczyk nie ma wyjścia - król odpowiedział na obawy członków swojej Rady - albo potwierdzi prawa elektorów, albo przegra swoją koronę.
    - Oby, Panie! - westchnął arcybiskup
    - Więcej wiary - rzekł król podnosząc się - w końcu jestem ulubieńcem Fortuny. Wyśpijcie się dobrze, do Frankfurtu długa droga - powiedziawszy to ruszył dziarsko ku drzwiom, zostawiając swoich doradców sam na sam z ich obawami.


    [​IMG]

    [​IMG]

    [​IMG]
    cena poparcia elektorów


    - Przeto nadszedł czas, by Królestwo Polskie nieszczęśliwie skłócone z Cesarstwem, do Cesarstwa dołączyło - głos Karola IV poniósł się w szerokiej uniwersyteckiej hali, gdzie zdecydowano odbyć spotkanie kolejnego sejmu Rzeszy.
    Dobrze grasz, ryży szelmo, myślał Otto V Wittelsbach z lubością analizujący wszelkie oznaki tego, że cesarz przybiera dobrą minę do złej gry. Dobrze grasz, ale ja wiem, że chwycili Cię, czeski złodzieju, za słabiznę. I dobrze, pewnego dnia chwycimy Cię i my!
    - Przeklęci poganie, dzikusy... Jeszcze zobaczymy, ja mam znajomości w Officium - bełkotał, mląc na przemian przekleństwa w ustach arcybiskup Moguncji. Z satysfakcją obserwowali zaś go Bohemond II i Wilhelm von Gennep, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. Złość się, złość stary durniu, nic nie możesz z tym zrobić.
    W skupieniu brodatą twarz Kazimierza analizował Albrecht II von Habsburg, książę Austrii. Zastanawiał się czy widzi oto przyszłego sojusznika Austrii. Milczeli posępnie Piastowscy książęta Śląska, podejrzewając iż włączenie Polski do Cesarstwa przyniesie im tylko to od czego dotychczas uchroniła ich protekcja cesarza. Posępniejszy był jeszcze Otto von Hesse, komtur krzyżacki obserwujący obrady z ramienia Wielkiego Mistrza Winricha von Kniprode. Polaczkom zachciało się Europy i Cesarstwa. Dobrze. Będzie jak z Czechami, czeskie ciało, niemiecka głowa. Z Wami to samo, ani się nie obejrzycie głupcy, a zdacie sobie sprawę, że sami się nam wyłożyliście na tacy. Bóg jest z znami
    Bóg jest z nami, myślał Kazimierz III. Dopełniłem dzieło ojca, Królestwo Polskie wraca do Europy. To dopiero początek, teraz czas wywalczyć należne mu w niej miejsce.
    - Zatem - rzekł Karol IV von Luxemburg spoglądając w przepełnione triumfem oczy króla polskiego - niech będzie wiadome wszystkim, że Królestwo Polskie, wraz z wszystkimi swoimi ziemiami od dziś dzień, po wieki będzie częścią Świętego Cesarstwa Rzymskiego.


    [​IMG]
    Królestwo Polskie na sejmie w Frankfurcie nad Menem stało się częścią Świętego Cesarstwa Rzymskiego


    [SUP]1[/SUP] (łac) W rzeczach wielkich wystarczy chcieć
    [SUP]2[/SUP] Prawdę mówiąc Jan z Czarnkowa przybył do Polski dopiero w roku 1360, urząd podklanclerza obejmując w latach 1366 - 1371. Jednak zważywszy na biografię tej postaci, wybitne zdolności dyplomatyczne trudno było mi się powstrzymać by nie skorzystać z jego pomocy w tym momencie AARa.
    [SUP]3[/SUP] (łac) słowa i słowa nic ponadto
    [SUP]4[/SUP] Rupert I von Wittelsbach
    [SUP]5[/SUP] ministeriałami określano rycerstwo służebne obarczone osobistą niewolą wobec swego pana. Z czasem przekształciło się w warstwę niższej ubogiej, lecz wolnej szlachty.
    [SUP]6[/SUP] Bohemond II von Saarbrücken - arcybiskup Trewiru, elektor cesarski
    [SUP]7[/SUP] Wilhelm z Gennep - arcybiskup Kolonii, elektor cesarski


    .......................................................................................................................................................

    PIAJR
    Nie do końca. To skutek nieudanego uruchomienia lauchera MEIOU. Ustawiona dzięki niemu czcionka została zaaplikowana na Vanillę i DeI. A jako, że podzielam Twoje zdanie, zostawiłem ją już.
     
  3. Seth33

    Seth33 User

    Ad astra per aspera

    Ad astra per aspera[SUP]1[/SUP]​



    Graf austriacki Henryk V, poufnik księcia Albrechta z rozkoszą rozgrzewał się przy palenisku. Przeklęta pogoda, niech to diabli, marznąć i tłuc się po zasypanych śniegiem traktach. Herrgott, jak ja tego nienawidzę! Powinienem teraz grzać się pod pościelą z Matyldą, albo którąś z jej dwórek. Ale księciu się nie odmawia.
    Odwrócił się ku ławie, by sięgnąć po kubek grzanego, zaprawionego korzennie wina. Nic tak dobrze nie rozgrzewa po długiej podróży. Upiwszy solidny łyk, wrócił w pobliże paleniska i rozejrzał się po sali. Jego wzrok spoczął na arrasie przedstawiającym bitwę pod Legnicą, i Henryka II Pobożnego uderzającego z natchnionym obliczem na hordy Thartari[SUP]2.[/SUP] Zaiste kraniec świata, myślał graf podnosząc po raz kolejny kubek do ust. Nie zdążył przyjrzeć się innym z licznych arrasów zdobiących ściany, gdyż zaskrzypiały donośnie drzwi i do sali wkroczył raźnym krokiem król Kazimierz z towarzyszącym mu u boku kanclerzem.
    - Wasza miłość - Graf skłonił się nisko
    - Witajcie grafie - król machnął dłonią, dając do zrozumienia, że wystarczy tych grzeczności - siadajcie, siadajcie. Podejrzewam, że zgłodnieliście w drodze.
    - Nie zaprzeczę Wasza miłość - rzekł graf sadowiąc się plecami do paleniska.
    - Za chwilę służba poda wieczerzę, skromną co prawda, pieczeń z dzika i jelenia, kuropatwy, pasztet z zająca - król uśmiechnął się - liczę iż wybaczycie to, jako iż Wasza wizyta jest dość niespodziewana.
    - Tak jest Wasza miłość - graf odchrząknął - nagłe okoliczności wynikłe z przystąpienia Królestwa Polskiego do wspólnoty Cesarstwa nakazały memu Panu, księciu Albrechtowi zanieść królowi polskiemu najszczersze życzenia pomyślności i zdrowia, wespół z życzeniami najrychlejszych narodzin potomka.
    Król przytaknął.
    - Możecie przekazać księciu, iż jego jego życzliwość jest w pełni odwzajemniona. Wątpię jednak by książę, kłopotał się z wysyłaniem samego grafa do Krakowa, szczególnie w tą nieprzyjazną porę roku, wyłącznie z życzeniami.
    - W istocie Panie, przynoszę również propozycję od mego księcia.
    Służba weszła do sali wnosząc na stół parujące i roztaczające silny zapach potrawy. Obok pieczeni, misy z pasztetem oraz kuropatwami, na stole znalazły się bochen chleba wielki niczym saraceński puklerz, bukłaki z winem węgierskim i mołdawskim, i co szczególnie uradowało grafa, spory gliniany dzban z grzanym winem ustawiony na trójnogu z gorejącą świecą u spodu.
    Król odciął spory kawałek udźca dzika, sięgnął po kuropatwę, wytarł ręce w obrus.
    - Częstujcie się grafie i mówcie o książęcej propozycji.
    Upiwszy kolejny łyk grzańca, ułamawszy udko kuropatwie, graf mówił:
    - Oczywistym jest, i nie ma co kryć tego Wasza miłość, że wspólnym zagrożeniem pomyślności naszych krajów jest nasz sąsiad, Czechy.
    - To rzecz oczywista.
    - Tak Wasza miłość. Luksemburczycy wciskają się wszędzie, gdzie tylko to możliwe, próbując wyrugować stare rody z ich ziem, groźbami interwencji szkodząc wszelkim próbom uzyskania należnych roszczeń - tu graf spojrzał w oczy polskiego króla - co również stało się bolesnym udziałem Królestwa Polskiego w sporze o Śląsk.
    - Dobrze, do czego zmierzacie grafie?
    - Książę Albrecht proponuje sojusz.
    Kazimierz upił wina, odchylił się w krześle obserwując znad zmrużonych powiek twarz grafa.
    - Zdajecie sobie sprawę iż sojusz łączy nas już z Królestwem Węgier, waszym sąsiadem, na którego ziemie spoglądacie nie mniej pożądliwie niż Luksemburczyk na Śląsk.
    - To prawda Wasza miłość. Książę jednak przewiduje nie mieć za złe, jeśli Królestwo Polskie nie udzieli, w razie zbrojnego dochodzenia tych roszczeń, Austrii pomocy, ale zachowa życzliwą neutralność. Nie pomagając zarazem Węgrom.
    - W takiej sytuacji formalnie będziemy musieli wypowiedzieć Wam wojnę, przyjaźń i życzliwość między naszymi domenami ucierpią na tym.
    - Mój książę godzi się z taką ewentualnością.
    - Rozumiem. Sojusz jest wymierzony wyłącznie w Czechy.
    - Tak jest. Jeśli dojdzie do wojny Królestwa Polskiego z Czechami, Austria włączy się po Waszej stronie.
    - I jeśli Wy z nimi wojować będziecie, my uderzymy z północy. Tego oczekuje Twój książę?
    - Tak.
    Andegawenom to się nie spodoba. Mogą zerwać sojusz przy pierwszej lepszej sposobności, Kazimierz myślał gorączkowo. Ignorując oczekiwanie malujące się na twarzy grafa, rozdarł kuropatwę i jadł w milczeniu. A bez węgierskich posiłków, próba odebrania Wołynia czy Pomorza może się skończyć naprawdę źle. Ale to nie Krzyżacy, czy Litwini są największym zagrożeniem, ale Czechy.
    Król donośnie ulżył przeładowanemu żołądkowi, napełnił puchar i upił z niego. W końcu spojrzał na Grafa, z pozoru poświęcającego całą swoją uwagę udźcowi jelenia.
    - Zaniesiesz swojemu księciu odpowiedź. Polska wstąpi w sojusz z Austrią. Jeśli Luksemburczyk podniesie rękę na włości Twego księcia ujrzy na granicy polskie chorągwie.
    Graf odetchnął z ulgą, misja zakończona sukcesem.


    [​IMG]
    Polska i Austria zawierają sojusz obronny wymierzony w Czechy




    Kanclerz i marszałek weszli do królewskich komnat. Cisza sugerowała, że król może spać. Odczekali chwilę w ciemnym przedpokoju po czym ruszyli ku królewskiej sypialni. Król nie spał, siedział na karle w samych wełnianych brajsach[SUP]3[/SUP], pochylony, wyciągając nogi ku palenisku. Po prawej od króla, za szerokim łożem w półotwartych drzwiach mignęła im burza czarnych włosów i orzechowe oczy.
    - Tak? - zapytał Kazimierz nie odwracając nawet ku nim twarzy.
    - Pismo jest gotowe panie, brakuje tylko Twojego podpisu.
    Kazimierz przytaknął - zaczekajcie na mnie w kancelarii, wkrótce dołączę.
    Dostojnicy skłonili się i wyszli.
    Ledwie przebrzmiał odgłos zamykanych drzwi za królem wyłoniła się szczupła czarnowłosa kobieta o kształtach i urodzie godnych Wenery. Objąwszy króla pocałowała go w czoło i przylgnęła do niego w milczeniu. Kazimierz odwzajemnił pocałunek, odskoczyła chichocząc, jego broda łaskotała.
    - Eh, Esterko[SUP]4[/SUP]...
    - Wiem, wiem - wyszeptała słodkim głosem, znów tuląc się do króla - ale przyjdziesz później?
    Kazimierz uśmiechnął się i pocałował ją jeszcze raz.
    -Oczywiście, że przyjdę. To długo nie potrwa - mam taką nadzieję, dodał w myślach.

    Kazimierz wnikliwie studiował treść zapisaną na nowym pachnącym jeszcze ostro pergaminie.
    - Dokładnie tego chciałem - rzekł w końcu. Ująwszy pióro, zamoczył je w kałamarzu i ponad pierwszymi z licznych pieczęci zdobiących pergamin, naniósł spory i zamaszysty podpis.
    - Statut krakowski - rzekł cicho - czy raczej pierwszy status krakowski.
    Kanclerz uniósł brew spoglądając na króla. Nie doczekał się wyjaśnień.
    - Sporządzić kopie - zarządził król - i gdy je tylko podpiszę, rozesłać do wszystkich starostów generalnych[SUP]5[/SUP] i niegrodzkich, poczynawszy od stronników tego zdradzieckiego ********a Borkowica[SUP]6[/SUP]. Rozesłać do wojewodów i biskupów.
    - Panie, pamiętasz co mówiłem? - zaczął marszałek -To może doprowadzić do jawnego buntu, szczególnie teraz, gdy Królestwo wstąpiło do cesarstwa. Stara szlachta...
    - Sram na starą szlachtę. Jeśli zawiążą konfederację zgniotę ich i powieszę ich trupy na krakowskich murach. No, może tylko głowy, w zależności od humoru - dodał król uśmiechając się wilczo.
    - Uczynisz jak zechcesz Panie, jednak sądzę iż takie prawo godziłoby uchwalić na wiecu, przy zgodzie szlachty i duchowieństwa...
    - Nie - rzekł kategorycznie król - zrobimy to na wiecu, uzależnią wówczas zgodę od nadania przywilejów. A ja nie pozwolę osłabiać korony. Poparcie duchowieństwa już mam, mieszczaństwo popuszcza z radości w gacie bo wraz z wstąpieniem w Cesarstwo handel z zachodem zapowiada się jeszcze lepiej. Nie potrzebuje poparcia szlachty.
    - Panie...
    - Powiedziałem dość. Wykonać co nakazałem marszałku.
    - Tak jest królu.
    - Aha, jeszcze jedno...
    Marszałek uniósł oczy na Kazimierza.
    - Myślę, że jednak masz rację co do tej konfederacji. Rozpocznij szkolenie nowego regimentu piechoty. Mam przeczucie, że niedługo pobrudzimy się krwią.


    [​IMG]
    ponura prognoza marszałka miała się sprawdzić bardzo szybko




    Wojewoda Franciszek Wielopolski spojrzał raz jeszcze na nadesłane przed kilkoma dniami pismo z kancelarii królewskiej, po czym rzucił je w ogień huczący w kominku.
    Dwóch mężczyzn towarzyszących mu w izbie kaliskiego zamku przyglądało się wojewodzie w milczeniu.
    - Co robimy? - powtórzył pytanie Maciej Borkowic
    Wojewoda odwrócił się od paleniska.
    - A jak myślisz? Król wydał statut[SUP]6[/SUP] zmieniający całe prawo, podważający nasze szlacheckie wolności na rzecz motłochu i nie kłopotał się nawet uzyskaniem złudzenia naszej zgody - wojewoda spoglądał na banitę z politowaniem.
    - Król - kontynuował wojewoda - myśli, że może robić co mu się żywnie podoba. Zapomina, że jest królem tylko tak długo, jak długo my mu na to pozwolimy.
    - Z cesarstwem też, nie czekał na zdanie szlachty - wtrącił Wszebór Czarnkowski, otyły dostatnio odziany mężczyzna - musimy działać. I to szybko.
    - I zadziałamy - rzekł wojewoda - jeszcze dziś roześlę wici i gołębie pocztowe. Kluczem na północ jest Sieradz, tam uderzymy.
    - Kto poprowadzi armię? - spytał Wszebór.
    Wojewoda spojrzał na niego znad krzaczastych płowych brwi.
    - Ty.
    - Co? - Wszebór zakrztusił się winem. Spostrzegł ironiczny uśmiech Macieja - Dlaczego ja? Od lat nie miałem w rękach miecza! Nie no, Franciszku, nie żartuj sobie...
    - Nie żartuje - rzekł zimno wojewoda - jako jedyny tutaj jesteś piątą wodą po kisielu Piastem, i masz jakiekolwiek szanse na tron.
    - Na tron, na którym będziesz reprezentował nasze interesy.
    Wojewoda usiadł ciężko nie spuszczając oczu z Wszebora.
    - Zrobisz to. Zrobisz to bo ja Ci tak karzę. I zrobisz to, bo tego wymaga racja stanu.
    Maciej zaśmiał się chrapliwie, szybko przestał pod spojrzeniem wojewody.
    - Ty Macieju udasz się do Poznania w moim imieniu. Zbierzesz chorągwie i czekać będziesz na znak.
    Maciej w milczeniu kiwnął głową.
    - A Ty? - wydukał w końcu Wszebór, wciąż blady na twarzy.
    - Ja zajmę się innymi. Poderwę cały kraj do broni, kiedy Ty mi kupisz czas.
    Wszebór kiwnął głową. Wino przestało mu już smakować. W głębi budziło się zimne, pełzające powoli ku gardle uczucie, o jakim w ciągu ostatnich tłustych spokojnych lat zdołał, niemalże zapomnieć.
    Polana trzaskały, wiatr wył szarpiąc błonami okiennymi.

    [​IMG]
    Reformy króla umacniające centralną władzę spotkały się z silnym oporem szlachty, gotowej zbrojnie bronić dawnego porządku.


    Kazimierz nie zdawał się nie przejmować wieściami o samozwańcu. Przyjął wiadomość kanclerza bez większych emocji.
    - Rozbijemy ich w maju, gdy nowy regiment będzie gotowy.
    Kanclerz nie ruszył się z miejsca. Król westchnął i zamknął księgę, pięknie iluminowane wydanie Biblii.
    - Jest coś jeszcze, prawda - bardziej stwierdził, niż zapytał.
    - Tak panie. Marchia Brandenburska wypowiedziała wojnę Szczecinowi, margrabia przysyła posłów z prośbą o uhonorowanie sojuszu.
    Kazimierz wstał.
    - Szczecin nie miał aby krzyżackich gwarancji?
    - Tak - odrzekł kanclerz - związani są także sojuszem z Miśnią.
    Pierwsza spłata długu za wsparcie w Frankfurcie, pomyślał król.
    - Odpowiedz im, że Polska uhonoruje sojusz. Omówimy to jutro na spotkaniu Rady.

    [​IMG]
    Królestwo Polskie uhonorowało sojusz z Marchią



    - Wszyscy są jak widzę - stwierdził król wchodząc do sali i przyglądając się towarzystwu, które jak jeden mąż poderwało się na nogi.
    - Siadajcie - przyzwolił król i sam zajął miejsce u wezgłowia stołu. Służba z miejsca napełniła jego puchar.
    Prócz kanclerza, marszałka koronnego i podskarbiego Dymitra z Goraja, za stołem siedzieli także czterej inni mężczyźni. Poczynając od prawicy króla był to Lewko, zaufany żydowski bankier króla wspomagający niejednokrotnie podskarbiego w jego obowiązkach a następnie trzech dość młodych mężczyzn.
    - Pozwólcie, że przedstawię Wam moich gości, choć grzeczności zapewne wymieniliście nim tu przybyłem a co niektórzy z Rady zapewne ich znają - rzekł król.
    Odpowiedziało mu kilka przytaknięć.
    - Poczynając od lewicy Lewki, Patryk Tęczyński. Absolwent uniwersytetu w Padwie, kombatant walk kondotierów helweckich i weneckich. Mąż o wielkich wizjach. W momentach, gdy nie będzie zanudzać Cię marszałku swoimi planami broni ognistej, służyć Ci będzie pomocą w nadzorowaniu dyscypliny w wojsku i dbaniu o jego zdolność bojową.
    Barczysty młodzian, o twarzy równie ogorzałej od słońca co marszałek, skłonił się rad z słów króla.
    - Dalej, Stanisław Jazłowiecki, protegowany gildii kupieckiej, współpracownik Hanzy. Zadba nie tylko o podpisanie naszych kompaktów handlowych z Hanzą, ale i dopomoże podskarbiemu i Lewce w zarządzaniu finansami Królestwa.
    - Panie - zaczął niepewnie Dymitr - Od tygodnia w Krakowie goszczą posłowie z Genui, podjęliśmy już rozmowy...
    - To je zerwiecie a ich odprawicie. Bałtyk jest bliżej niż morze południowe - uciął król - handlowe interesy królestwa skupiają się w Lubece. To już postanowione.
    - Ach tak - kontynuował po chwili namysłu król - trzeciego mojego gości znacie chyba wszyscy, Kazimierza Matczyńskiego pełniącego ostatnie dwa lata służbę jako sędzia w stolicy. Jego studia w Pradze, Bolonii i Drezdnie, przyszły nam w sukurs w trakcie pisania statutu krakowskiego, przysłużą się nam i niejeden raz więcej. Albowiem panowie, statut był dopiero początkiem.
    Członkowie Rady popatrzeli po sobie i znów na króla.
    - Co chcesz powiedzieć panie?
    - Sami już chyba zauważyliście, jak chwiejna jest królewska władza gdy styka się z rozwydrzeniem i butą urażonych szlachciców. I jak łatwo urażeni szlachcice zamieniają się w zdrajców i buntowników - dodał po chwili
    - Doszły nas wieści, że samozwaniec to nie wszystko - wtrącił kanclerz - w całej Wielkopolsce wrze, to samo na Kujawach i w Płocku. Chodzą wieści, że Borkowic wrócił z Śląska właśnie do Poznania.
    - Jedna głowa więcej na murach Krakowa - skwitował król - ale to tylko potwierdza moje słowa. Szlachtę, całą tą bandę włodarzy, wojewodów i starostów trzeba wreszcie uporządkować i przypomnieć im, kto z bożego namaszczenia rządzi w tym królestwie.
    Ciszy jaka zapadła nikt nie przerywał, wszyscy czekali aż król wyjawi swoją wolę.
    - Stworzymy nową administrację, podwaliny pod całkowite wyrugowanie starostów i wojewodów. Urzędnicy wierni koronie, podlegający koronie bezpośrednio, obejmą w władzę nie tylko moich domenach, ale z czasem w każdym grodzie, zamku i mieście. Będą sprawdzać na ile respektowane jest prawo jakie uchwaliłem, bedą patrzeć na rękę wielmożom i to oni przejmą nadzór nad każdym groszem należnym skarbcowi.
    Kanclerz przytaknął, podobnie Dymitr. Marszałek jedynie pokręcił niedowierzaniem z głową.
    - Panie, to tylko pogorszy sytuację. Samozwaniec...
    - Chędożę samozwańca - przerwał obcesowo król - Ten akt zdrady dowodzi, iż trzeba iść za ciosem, zadbać, by takie wystąpienia więcej się nie powtórzyły. Są tylko dwie drogi, albo silna władza królewska trzymająca ten kraj w garści albo despotyzm szlachty, który wcześniej czy później rozdrapie królestwo w kawałki. Nie ma innych dróg.
    - Król ma rację - rzekł kanclerz.
    - Oczywiście że ma! - dodał Lewko - długo rozmawialiśmy o tym z królem Kazimierzem. Z statutem i nowymi prawami to nie tylko uchwycenie za karki wielmożów, to znaczne korzyści dla skarbca korony. Na Izaaka! To jedyna droga by opanować psucie monety, by dopilnować by geld nie znikał w kieszeniach jaśnie panów, ale lądował w skarbcu. Kto teraz patrzy wielmożom na ręce, hę?
    Odpowiedziało mu milczenie.
    - No, sami widzicie wielmożni panowie. Profita rozliczne. Po pierwszym roku dochody korony z podatków wzrosną już o dwadzieścia od stu. To jak mieć sześć garści gelda zamiast pięciu, policzcie sami.
    Pomruk aprobaty świadczył że policzyli.
    - Ale poradlne, i ta cała reszta - zaczął Dymitr - ilu będzie trzeba urzędników by to wszystko zliczyć? A ile urzędnikom będzie trzeba płacić, by nie ich też nie kusiło coś podebrać z szkatuły?
    - Niewielu - ubiegł Lewkę z odpowiedzią król, uśmiechając się - bo uproszczenie podatków przyniosłem już w statucie. A teraz całkowicie zniosę poradlne i te wszystkie inne niepraktyczne starodawne daniny. Jeden niski podatek od każdego dochodu, od wielmoży, od kleryka, od chłopa i od mieszczanina. Nie zostawimy miejsca na wątpliwości, a urzędnicy z wielmożami, wzajemnie patrzeć będą sobie na ręce, co by złodzieja w razie czego odkryć i wyrugować.
    Członkowie Rady pokiwali głowami w zadumie. Król, mógł mieć rację, to mogło się sprawdzić.
    Król wiedział, że to się sprawdzi.

    [​IMG] [​IMG]
    kontynuując politykę centralizacji państwa Kazimierz III postanowił zmienić powszednią doktrynę państwową na biurokrację

    [​IMG] [​IMG]
    genueńscy kupcy w przeciwieństwie do niemieckich, odeszli z Krakowa z niczym

    [​IMG]
    Zgodnie z namową Lewki, król zdecydował się na uproszczenie i obniżenie podatków, licząc iż przyniesie to w dłuższej perspektywie ożywienie gospodarki




    - Panie, mamy kolejne poselstwa.
    - Kto znowu? Nie mów mi tylko, że Krzyżacy postanowili się wtrącić w wojnę Brandenburczyków.
    - Nie Panie - odpowiedział kanclerz wytrącony lekko z równowagi wizją kolejnego najazdu wojsk zakonnych - Krzyżacy koncentrują się przy granicy z Żmudzią już od zeszłej jesieni. Najdalej w kwietniu uderzą na pogan.
    - Zatem jakie poselstwa?
    - Dwory księstw Cesarstwa ślą oferty mariaży, pragną się silniej związać z królestwem naszym.
    - Kto? - zapytał król, unosząc brwi i przysiadając na krześle
    - Póki co Mansfeld, Brunszwik, Miśnia i Świdnica.
    - Świdnica i Miśnia? - król zadumał się - Bolko wysłał emisariuszy?
    - Osobiście przybędzie Panie. Przed zmrokiem powinien być na zamku. Miśnia zaś widocznie wobec polskiego przystąpienia do wojny zerwała sojusz z Szczecinem.
    Bolko przybywa na Wawel. Czyżby Luksemburczyk coś szykował?
    - Panie, co mam im powiedzieć?
    - Nie mam tylu córek, by ich wszystkich zadowolić.
    - Oni o tym wiedzą Panie. Wystarczy mariaż z którymkolwiek z pierwszych rodów królestwa, zawarty z Twoim błogosławieństwem.
    - A nie mówiłem, że Frankfurt zaprocentuje? Załatw wszystko, umów się z jednymi i drugimi, nie żałuj złota z skarbca w razie czego. W granicach rozsądku oczywiście.
    Kanclerz skłonił się i oddalił.

    [​IMG] [​IMG]
    [​IMG] [​IMG]
    [​IMG] [​IMG]
    Wstąpienie do cesarstwa znacząco zwiększyło prestiż Polski i uczyniło atrakcyjnym partnerem oraz potencjalnym protektorem dla wielu pomniejszych księstw Cesarstwa




    Bolko II Piast prezentował się tak, jak według wszelkich prawideł Piast wyglądać powinien. Płowa gęsta czupryna, przystrzyżona modnie równo na całej szerokości głowy nad linią brwi, zadarty wesoło nos, bystre niebieskie oczy spoglądające z szczupłej, lecz pociągłej i zakończonej wydatnym podbródkiem twarzy. Bolko był w równym stopniu z Piastem z krwi i kości co Kazimierz, tym dziwniejszym był kontrast jaki powstał, gdy siadł przy polskim królu o aparycji wesołego rozbójnika.
    - Mów Bolko z czym przybywasz.
    - Pewien byłem, że już doniesiono Ci królu, że idzie o mariaż.
    - Nie kręć, Bolko. Z mariażem, nie stawałbyś osobiście. Tu chodzi o coś więcej, więc nie bawmy się w grzeczności i wstępy. Mów.
    Książę odchrząknął, rozejrzał się po izbie.
    - Mów spokojnie - rzekł Kazimierz ujmując dzban i dolewając księciu wina do pucharu - jesteśmy tu sami.
    - Skoro tak mówisz... Chodzi o Czechy. Luksemburczyk coraz silniej naciska.
    - Przecież dałeś mu trzy lata temu za żonę swoją Ankę.
    - Ano dałem - potwierdził Bolko - liczyłem, że to wystarczy by dał spokój. Myliłem się. Znowu zaczyna naciskać. Wysyła posłów, przebąkuje o hołdzie lennym i protekcji. Po diabła mi jego protekcja jak jestem otoczony jego wasalami, którzy palcem nie ruszą bez jego zgody?
    - Groźba - skwitował krótko Kazimierz
    - Ano groźba. Ostatnio też kanonicy w świdnickiej kolegiacie zaczęli coś przebąkiwać o konieczności protekcji cesarza, o włączeniu się do cesarstwa, skoro nawet Polska to zrobiła...
    Kazimierz milczał.
    - Naważyłeś mi piwa królu.
    - Sami sobie piwa naważyliście odłączając się od Polski jeszcze przed moimi narodzinami - rzekł zimno Kazimierz.
    Bolko odwrócił twarz, milczał dłuższy czas, obserwowany przez króla.
    - Liczyłem - rzekł w końcu lekko drżącym głosem - że jako Piast, wspomożesz mnie w potrzebie. W końcu jesteśmy tego samego rodu.
    Król uśmiechnął się drwiąco.
    - I przypominasz sobie o tym dopiero teraz? I czego oczekujesz? Że zagwarantuje Ci nietykalność już jawnie wchodząc wbrew traktatom w Śląsk? Że dam ryżej szelmie powód do wojny? Nie, Bolko, ja bywam narwany, ale głupcem nie jestem. Sami sobie musicie radzić. Przynajmniej teraz.
    - A poźniej?
    - Później może ja też Ci złożę propozycję protekcji.
    Bolko znów odwrócił głowę, trwał tak chwilę z zaciśniętymi wargami. Kazimierza ta rozmowa zaczynała już nużyć.
    - Ta rozmowa do niczego nas nie doprowadzi - stwierdził w końcu Bolko
    - Widocznie nie - zgodził się Kazimierz.
    - Liczę, że zmienisz zdanie. A byś wiedział o szczerości moich intencji, powiem Ci coś jeszcze.
    - To mów. Co ma w istocie zmienić moje zdanie na Twoją sprawę?
    Bolko spojrzał królowi w oczy.
    - Luksemburczyk ruszył z Czech. Wiedzie ze sobą 20 tys. ludzi i zmierza ku Polsce.


    - Krzyżacy przekroczyli granicę prusko-litewską, z północy na Księstwo uderzają ich sojusznicy w ....
    - Co Ty mi tu opowiadasz marszałku? Co mnie to teraz obchodzi? Gdzie jest teraz Luksemburczyk? Sprawdziliście czy Bolko prawdę mówił? Do diabła, za coś Wam płacę...
    - Panie, spokojnie, daj dojść do słowa!
    - No mów, widzisz że wciąż jestem cierpliwy - rzekł król, choć jego twarz i głos sugerowały coś całkiem przeciwnego.
    - Agenci potwierdzili słowa księcia świdnickiego...
    - Zatem idzie na Polskę - skwitował ponuro król.
    - Nie do końca Panie.
    - Że co?
    - Jeśli raporty agentów są prawdziwe, cesarz kieruje się wprost pod Sieradz oblegany przez wojska samozwańca.
    Odpowiedziało mu milczenie.


    Wszebór Czarnkowski starał się nie pokazywać po sobie strachu. Panował nad głosem, przejeżdżał po obozie w towarzystwie przybocznych jakich nadał mu wojewoda, z marsową prezencją godną prawdziwego generała. Dopomagało mu w tym grzane wino, zmniejszające choć trochę zimne kleszcze zaciskające się raz po raz na przełyku i gardle. Przecież mamy tyle samo wojska co król, nie uderzą bez próby negocjacji, przekonywał samego siebie w duchu. A nim zaczną negocjacje, spod Poznania ruszy dwa razy tyle zbrojnych i będę mógł usunąć się w cień. Boże, oby tak było!
    Jednak uczucie przemożnego niepokoju narastało, nie pozwalało mu zasnąć, czyniło wrażliwym na głośniejsze dźwięki. Wiele wielmoża wysiłku musiał wkładać w to by nie podskakiwać w siodle, przy byle głośniejszym szczęku metalu czy kichnięciu. Niech to się wreszcie skończy! Kilka dni temu astrolog przepowiedział, że czarny orzeł wydłubie mu serce i poniesie na Wawel. Odrzucił te nonsensowne brednie, przecież Piastowie mają białego orła w herbie. Mają? Nie, nie, bzdury, brednie. Bądź choć ten jeden raz mężczyzną!
    - To nie zejdzie długo panie - odezwał się jeden z przybocznych, Paweł z Gniezna, wskazując ruchem głowy na ciemną bryłą sieradzkiego zamku wznoszącą się pod stalowoszarym niebem - Nie spodziewali się oblężenia. Dziś 20 lutego - kontynuował wojak rzucając od niechcenia ogryzkiem w psa, który przypałętał się tylko po to obszczekiwać końskie pęciny - na Święto Zmartwychwstania głód skłoni ich już do negocjacji. A wtedy będzie nas już tu trzy razy więcej.
    - Zapewne - mruknął Wszebór wyrwany z zadumy, po czym widząc zmieniający się wyraz twarzy przybocznego obrócił konia.
    Na wzgórzu, przy linii lasu czerniało wojsko, szerokie ławą na co najmniej pięćset kroków, i cały czas rosło w oczach.
    - Posiłki?- zapytał niepewnie Wszebór. Paweł z Gniezna zaklął plugawie, splunął, spiął konia i runął w obóz wrzeszcząc do ochrypnięcia.
    - Formuj szyk! Formuj szyk ****aż mać! Wróg nadciąga!
    Cesarska kawaleria ruszyła do ataku.

    [​IMG]
    na niczego niespodziewających się buntowników uderzyła potężna armia cesarska



    - Cesarz rozbił armię samozwańca! Ponoć na polu pod Sieradzem leży 4 tysiące trupów, a mniej niż trzy setki to cesarscy!
    - Mów dalej - ponaglił marszałka król.
    - Wojska samozwańca podjęły odwrót ku Kujawom, głównie kawaleria. Uderzenie cesarskiej konnicy zmasakrowało całą piechotę buntowników, nikt z pieszych, kto nie uciekł na samym początku żywy z bitwy nie uszedł.
    W oczach króla tańczyły wesołe iskry, a jego uśmiech stawał się coraz bardziej zagadkowy.
    - A cesarscy?
    - Podjęli pościg.


    Obudziło go silne uderzenie w brzuch. W oczy boleśnie wdarło się światło. Żyję pomyślał, i zwymiotował obficie. Chryste jak boli. Plecy, głowa, krew w ustach. Więzy? Gdzie ja jestem? Drugi raz dostał w brzuch, tym razem mocniej, silne dłonie w żelaznych rękawicach uchwyciły go boleśnie za ręce i podniosły na kolana. Zamrugał oczami spuchniętymi od piachu i bezsenności ostatnich dwóch tygodni ciągłej panicznej ucieczki. Oślepiający blask zaczął w końcu przybierać kształty i kolory. Otaczali go zbrojni, głównie knechci w kolczugach, kapalinach, dzierżący partyzany czy inną broń drzewcową, po bokach stali chyba rycerze. I jeden przed nim, coś mówił. Wszebór nie rozumiał, nie znał niemieckiego.
    Przebudził się też zmysł powonienia. Poczuł krew, duszący metaliczny odór krwi, mieszający się z wonią koni, spoconych ludzkich ciał długo nieściągających z siebie zbroi a także nieczystości. Spojrzał w dół, na swoje zabrudzone w kroczu nogawice. Zaklął i znowu dostał, tym razem w głowę.
    Gdy znowu spojrzał przed siebie stał przed nim wysoki barczysty mężczyzna w pełnej zbroi. Ściągnąwszy hełm, który trzymał pod pachą, pozwalał podziwiać swoją bujną rudą czuprynę.
    Wszebór spojrzał na poły jego płaszcza przerzuconego przez ramię. Czarny orzeł. Zimne ruchliwe zwierzę zwane strachem obudziło się i poczęło szarpać obłąkańczo.
    - To on, samozwaniec? - zapytał cesarz.
    - Tak Panie, pytaliśmy tych, co żywi dali się schwytać. Kilku rycerzy rozpoznało go.
    Cesarz kiwnął głową i spojrzał z pogardą ku mężczyźnie trzęsącemu się z strachu na kolanach. Jaki kraj, tacy pretenderzy pomyślał.
    - Dobrze - rzekł - świetnie się spisaliście. Temu kto go znalazł 10 kop groszy praskich.
    - Co z nim zrobić Panie?
    Cesarz spojrzał raz jeszcze na samozwańca.
    - Ściąć. Głowę odesłać na Wawel z cesarskimi pozdrowieniami - i odwrócił się na pięcie odchodząc.
    Darował mi życie? Wojewoda przecież zapłaci, prawda? Gdy postawiono przed nim drewniany pieniek, zamarł na chwilę. Po czym rzucił się dziko na bok wyrywając z rąk rycerzy. Dostał w kręgosłup. Zwinął się, dostał drugi i trzeci raz. Brutalnie przeciągnięto i unieruchomiono go z szyją boleśnie kaleczoną, przez roniące drzazgi drewno.
    To się nie może tak skończyć, pomyślał. Nie usłyszał świstu opadającego miecza.





    [SUP]1[/SUP] Ad astra per aspera - Przez trudy do gwiazd
    [SUP]2[/SUP] Thartari (łac.) "z piekła rodem". Jedno z mian, jakimi w epoce obdarzano Tatarów.
    [SUP]3[/SUP] nazwa ówczesnej męskiej bielizny, z grubsza podobnej do współczesnych bokserek
    [SUP]4[/SUP] Esterka, według relacji kronikarzy jedna z kochanek Kazimierza III, z którą miał conajmniej kilkoro dzieci.
    [SUP]5[/SUP] starosta generalny był pierwszym i najważniejszym z trzech typów starostów ówczesnej Polski (istnieli także starości grodowi i niegrodzcy). Urząd znaczeniem i prestiżem dorównywał wojewodzie.
    [SUP]6[/SUP] Maciej Borkowic, wojewoda i starosta poznański, główna postać konfederacji Wielkopolan (1352) wymierzonej w władzę królewską. Wygnany za morderstwo na wojewodzie kaliskim. Wrócił do Polski z Śląska w 1356 roku, i mimo przysięgi wierności królowi dalej spiskował, co skończyło się skazaniem go na śmierć głodową w wieży olsztyńskiego zamku w 1360.
    [SUP]7[/SUP] Statuty wiślecko-piotrowickie wydane przez Kazimierza III w latach 1356 - 1362 powstały w głównej mierze jako wynik wieców, w których uczestniczyli przedstawiciele szlachty a co za tym idzie, zawierały rozliczne dla szlachty korzystne paragrafy. Mój Kazimierz w przeciwieństwie do historycznego postanowił nie pytać się szlachty o zdanie.
     
Status Tematu:
Zamknięty.

Poleć forum

  1. Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych reklam.Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej.
    Zamknij zawiadomienie