Vinlandinga Saga

Temat na forum 'EU III - AARy' rozpoczęty przez Leoncoeur, 17 Kwiecień 2011.

Status Tematu:
Zamknięty.
  1. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    .



    [​IMG]

    Vinlandinga Saga



    Specyfikacja: EU3 HTT 4.1f z modem Vinland (by Urcules).
    Ustawienia: Normal/Normal/Losowe
    Styl: pełna fabularyzacja
    Cel główny gry: Zaprowadzenie w kraju przodków Vinlandzkiego odłamu chrześcijaństwa, czyli krucjata w Norweskich fiordach.
    Od autora: Może być ciekawie, bo w EU3 grałem tylko raz :) Ci co pamiętają Nord Tapper Sagę mogą mieć mi za złe, że powtarzam niektóre wątki czy rozwiązania fabularne zastosowane w starym AARze, wydaje mi się jednak, że nie będzie tego dużo, bo to nie tylko inna gra, ale i inne założenia wykreowanej Vinlandii w modzie Urculesa, w porównaniu do tego na EU2.
    Ogólnie pisząc teksty fabularne, będę chciał w dość logiczny i spójny sposób przedstawić wyimaginowane społeczeństwo Nordyckie zmienione przez realia w jakich się znalazło, oraz jego ewolucję nastawioną na zachowanie swych zwyczajów, w większym stopniu niż Europejscy Skandynawowie. Jako fan kultur indiańskich będę tez starał się jak najlepiej przedstawić plemiona Ameryki Północnej.
    Ciekawostki: "Vinland-Catholicism" jaki panuje w Vinlandii w tym modzie. Na początku zasmuciłem się czytając, że nie będzie pogaństwa nordyckiego, jednak wykreowany dla Vinlandii nowy odłam chrześcijaństwa daje możliwości obecności mitologii nordyckiej w tym AARze. :] Izolowane przez kilka wieków społeczeństwo, które kontakt ze światem chrześcijaństwa straciło raptem jedno pokolenie po przyjęciu nowej religii i odrzuceniu starej. Regres prowadzący do ewolucji chrześcijaństwa w takim przypadku aż tu się prosi o zastosowanie.
    Aktualizacje: nie będzie regularności, bo nie dam zrobić sobie z przyjemności obowiązku. Mogą być częste aktualizacje, a potem przestój. Odcinki mogą dotyczyć czasem krótkiego okresu, czy też nawet jednej decyzji w grze, mogą też dotyczyć nawet kilkudziesięciu lat gry, gdy niewiele się będzie działo.
    Do moderacji: Userzy nie mają prawa używać innych kolorów, ale czy można by zrobić mały wyjątek? Chodzi mi tylko o tytuły odcinków, drzewa genealogiczne gdy będą niezbędne na przestrzeni czasu (rody jarlowskie występujące w sadze pod postacią bohaterów opowieści), jak również odnośniki ([1], [2] czy [3]) do adnotacjitłumaczeń obcojęzycznych tekstów jakie będą licznie w AARze występowały.
    Oczywiście jeżeli nie ma takiej opcji, to mogę robić takie rzeczy na podglądzie i screenshotowac by później wstawić obrazek kolorowego tekstu, ale to tylko bezsensowna robota...

    Pozdrawiam i niech Odyn będzie z Wami :)



    .
     
  2. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    .


    Spis treści



    [​IMG]






    .
     
  3. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    .




    Historia Vinlandii
    Czyli spisanie dziejów A.D. 1002-1399.


    Od Autora



    [​IMG]
    wyprawy wikingów



    Początki
    • Leif, najstarszy syn Eryka Rudego był niespokojnym duchem. Wspólnie ze swymi braćmi, Thorvaldem i Thorsteinem kilkakrotnie wyprawiali się ku nowym krainom na zachodzie jakie przypadkowo odkrył Bjarni Herjólfsson, gdy sztorm rzucił jego okręty ku krainie dziś zwanej Marklandem. Prócz zewu przygody w morze gnała ich też apodyktyczność ojca, który żelazną ręką trzymał obie Grenlandzkie osady i nie pozwalał swym synom na zbytnie rozwijanie skrzydeł. Trudno im się dziwić, bo kto dłużej przestawał z Erykiem Thorvaldssonem nie mógł się opanować by po cichu nie zwać go "Rudym Skórw***m". Wygnany z Norwegii za morderstwo zbiegł na Islandię, skąd również wypędzono go za mord, z Grenlandii już nie bardzo miał go kto wypędzać, bo on sam był tam najwyższą władzą. Leifa i jego braci zaś na tyle czasem świerzbiły ręce na rękojeściach noży, że woleli szukać szczęścia na zachodzie niż ryzykować otwartą konfrontacją w czasie napadów furii rodziciela.
      Pierwsze wyprawy miały na celu zbadanie wybrzeży nowej ziemi. Niegościnny Helluland pełen skał, śniegu i lodu, oraz nieprzystępny Markland z gęstymi zielonymi puszczami, nie rokowały dobrze, lecz na południu synowie Eryka odkryli nowy ląd, wyspę nazwana Vinlandią, od dzikich gron tego owocu jakie znalazł Germanin Tyrkir podczas pobieżnego badania tego terenu.
      Grenlandczycy uznali, że ta ziemia jest wyborna pod założenie osady, którą nazwali Leifsbudir, jednak problemy z tubylcami zwanymi Skraelingami, oraz niewielka ilość kobiet, prowadziył do ciągłych napięć, sporów i sporadycznych walk. W jednej z nich zginął najmłodszy z braci – Thorstein, a Leif i Thorvald wkrótce po tym wyprawili się z powrotem do Grenlandii w celu odnowienia zapasów i nakłonienia większej ilości rodaków do kolejnej wyprawy na zachód.
      W Eystribygd spotkała ich wieść o śmierci ojca zmarłego w zarazie jaka nawiedziła Grenlandię tego samego roku i nowa wyprawa na zachód odeszła na drugi plan. Na pierwszy wysunęła się kwestia władzy po ojcu.


    Rozłam
    • Choć kwestie dziedziczenia władzy w społeczeństwach nordyckich nigdy nie były ani jasne, ani pewne, to zarówno Leif jak i Thorvald mieli nadzieję na to że Grenlandia stanie się ich własnym lennem. Tyraniczne rządy Eryka Rudego który bezkompromisowo tępił wszelkie przejawy niezależności, zrobiły swoje, ludność była gotowa zaakceptować jednego z jego synów jako jarla tych terenów, problem był jednak jeden. Którego.
      Z początku bracia żeglujący wcześniej ramię w ramię ku nowym ziemiom, podchodzili do siebie w tej sprawie nieufnie, lecz powoli zaczęła krystalizować się między nimi pewna ugoda. Osiedle wschodnie, miało przypaść Leifowi, natomiast mniejsze – Zachodnie, Thorrvaldowi. Kością niezgody pozostała jednak nowa, zachodnia ziemia, do której pretensje rościli sobie obaj bracia. Choć spór mógł wydawać się śmieszny, bo dotyczył jedynie Vinlandzkiego Leifsbudir złożonego z niecałej setki wikingów uczestniczących w poprzedniej wyprawie (dodatkowo ścierających się krwawo ze skraelingami), co do którego nie było jasne czy wciąż jeszcze istnieje, to zarówno Leif jak i Thorvaldr widzieli potencjał nowej krainy i nie chcieli w tej sprawie odpuścić., Kto miałby bowiem kontrolę nad Nowym lądem, miałby dostęp do drewna, którego tak bardzo brakowało na Grenlandii. Oliwy do ognia dodawał Nils Storrbraker, szwagier obu braci a mąż ich siostry Freydis, która również uczestniczyła w żegludze na zachód. Ta femme fatale powróciła sama z wyprawy jaką przedsięwzięła wraz z wikingami znanymi jako Helgi i Finnbogi. Wedle jej słów jej partnerzy mieli wybrać życie w nowej krainie, lecz jak okazało się później ona sama zamordowała ich we śnie i nie była to jedyna krew na jej rękach. Po powrocie zastała braci kłócących się o schedę po ojcu i w oparciu o swego męża postanowiła po cichu włączyć się w konflikt mając nadzieję zaspokoić własne wygórowane ambicje. Nils i Freydis sukcesywnie skłócali dwóch braci przy cichym wsparciu wysłannika biskupa Bjorgvinu. Ich działanie doprowadziły do bratobójczej walki w której Thorvaldr zginął podczas kłótni w halli Eryka Rudego. Pośpiesznie zebrany thingskazał Leifa na wygnanie za mord na bracie, a biskupi namiestnik wprost groził ekskomuniką. Leif z początku nosił się z zamiarem walki ze stronnictwem swej siostry i szwagra, lecz wobec groźby anatemy jego działania mogłyby zwrócić uwagę Norweskiego króla, który choć symbolicznie, to wciąż pozostawał formalnym zwierzchnikiem Grenlandii. Ostatni z synów Eryka zebrał więc wszystkich stronników i pożeglował ku Vinlandii uroczyście zaprzysięgając, że jego noga nie postanie więcej na ziemiach które skolonizował jego ojciec. Nils i Freydis nie rozpaczali z tego powodu, oboje nie wiązali z nowymi ziemiami żadnych nadziei i spuścili zasłonę milczenia na ostatnią wyprawę Leifa. W ciągu następnych lat kontakt Vinlandzkich wygnańców z Grenlandią i Europą urwał się (jak mogłoby się wydawać) na zawsze.


    Pierwsze lata wygnania
    • Skraelingowie którzy z początku mieli przewagę nad nordyckimi kolonistami, po Grenlandzkim eksodusie wnet przekonali się, że gdy brodate twarze prawie dorównują im liczebnością niewielki problem ewoluuje do rozmiarów śmiertelnego zagrożenia. Po kilku niewielkich potyczkach Beothukowie wyprawili się z wielką wyprawą wojenną aby zniszczyć Leifsbudir i wygnać białych z powrotem do morza, lecz nordycka furia wojów Leifa sprawiła im srogą rzeź po której to niespełna tysięczne plemię nie podniosło się już nigdy. Vinlandczycy nie czekali z kontratakiem i wkrótce opanowali całą wyspę, a resztki Beothuków zostały zniewolone i miały wieść smutny żywot thralli.


    Czasy zamętu i Hófjarlaty
    • Po opanowaniu wyspy, Vinlandczycy przez kolejne lata zaczęli ją stopniowo zasiedlać wzdłuż całego wybrzeża, a mieli wszystko czego potrzebowali do spokojnego rozwoju. Uzyskali nawet dostęp do rudy żelaza na niewielkiej wyspie u wybrzeży Marklandu co uratowało ich od zdegenerowania do technologicznego poziomu skraelingów. Niestety po ponad stu latach rozwoju, Eric, prawnuk Leifa zmarł bezdzietnie i pojawił się problem w kwestii sukcesji. Żaden z rodów nie miał wystarczającej pozycji by sięgnąć po władzę, która przeszła w ręce thingu Vinlandzkiego wspieranego przez kościół, co stworzyło idealne warunki do decentralizacji i wolności bazującej na równości wikingów względem siebie. Wobec braku jarla, tytuł ten przyjęły wszystkie znaczące i posiadające ziemię i pozycję rody. Trzeba było czekać kolejne półtora wieku nim Snorri Ragnarsson wywodzący swój ród od jednego z pierwszych towarzyszy Leifa sięgnął po władze zwierzchnią przy akceptacji kościoła i thingu obwołując się Hófjarlem Vinlandii. Początki jego rządów były ciągła walką z opozycją, jednak jego charyzma i talent krasomówczy zjednały mu wielu popleczników, a dochody z kopalni żelaza którą jego ród posiadał jeszcze z nadania samego Leifa, czyniły cuda tam gdzie nie udało się zdziałać nic słowem ni toporem. Na nieszczęście Vinlandczyków spokój nie trwał długo. Wnuk Snorriego, Eryk zwany szalonym zniszczył wszystko co stworzył jego dziad. Jego wybuchowy temperament połączony z faktycznym szaleństwem doprowadził do wybuchu buntu i spalenia Leifsbudir, które nie zostało już odbudowane nigdy aby nikt w przyszłości nie próbował obwołać się Hófjarlem uzurpującym sobie władze nad całą wyspą. Zamierzenia były nieszczere, bowiem każdy z pomniejszych jarlów ciskających pochodnię na Leifowską hallę A.D. 1319 miał te same ambicję co wcześniej Snorri. Zaczęły się wzajemne podchody, utarczki i przekupstwa w kościele (który kupcząc poparciem na lewo i prawo ostatecznie utracił swe wpływy) i na thingu. Nie brakło potyczek i rejz na rywali, a jeden z jarlów, Olaf Herjólfsson zdecydował się nawet na wyprawę po poparcie do Grenlandii, wbrew odwiecznej tradycji jaka nakazywała zerwać kontakt z ziemią siostry Leifa. Olaf zginął w czasie sztormu na morzu co zaprzepaściło szanse na pierwszy od ponad trzech wieków kontakt Vinlandii ze stara kolebką, lecz walki trwały. Jasnym się stało, że urosłe w znaczenie rody jarlowskie przy jednoczesnym zwiększeniu się przez ostatnie wieki populacji Vinlandii (paraliżującej możliwości realnej władzy thingu) pogrążą kraj w wojnie domowej póki nie zostanie wyznaczona władza zwierzchnia. Tradycje islandzkie i wspomnienie czasu wolności po wymarciu pierwszej dynastii Hofjarlów były mniej silne, niż wspomnienie mocnej władzy Eryka Rudego, Leifa zwanego Szczęśliwym, a także Snorriego Ragnarssona.
      W końcu thing zaakceptował rozwiązanie pośrednie, uznał władze zwierzchnią w rękach jednego człowieka, jednakże Hofjarl miał być obierany co osiem lat. To zadowoliło wikingów i rody jarlowskie, a pierwszy z obieranych władców Ulf Thorvladsson rozpoczął elekcyjny okres Vinlandii.


    Ekspansja
    • Pierwsze trzy wieki po anihilacji tubylczej ludności mimo niepokojów społeczno-politycznych były czasem dobrobytu, ogromnego jak na Europejskie warunki zwiększania populacji (na czym zaważył brak wojen, zaraz, oraz niesamowite bogactwa ławic ryb w okolicy) i dalszej kolonizacji wyspy, jednak już w pierwszej połowie XIV wieku dla niektórych Vinlandia zaczęła być zbyt ciasna. Zaczęto patrzeć na zachód i rozpoczęła się z początku powolna i nieśmiała ekspansja na niewielkie wyspy na Morzu Vinlandzkim a wkrótce również do Marklandu. Celowały w tym szczególnie dwa rody jarlowskie: Vasowie i Thorsteinowie mające swoich przodków w pierwszych towarzyszach Leifa, z czego ci drudzy od wieków uparcie utrzymywali iż są bezpośrednimi potomkami najmłodszego z synów Eryka Rudego, Thorsteina, zmarłego AD. 1002 w walkach ze skraelingami.
      Vasowie przejęli kontrole nad wysepkami u brzegów kontynentu, na południowy wschód od Vinlandii właściwej, zaś Thorsteinowie obrali sobie za cel Markland.

      Nikt nie spodziewał się iż te wyprawy w połowie XIV wieku tak bardzo zmienią historie Vinlandii, bowiem pierwsza od ponad trzech wieków ekspansja i urośnięcie w siłę jarlów obejmujących nowe ziemie miały całkowicie odmienić dotychczasową stagnację przerywaną okresową walką o władze na wyspie.



    .
     
  4. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    .



    Religia Vinlandii
    Kształtowanie się chrześcijaństwa nordyckeigo A.D 1002 - A.D. 1399.


    Od Autora



    [​IMG]
    krzyż Odyna



    Przepaść
    • Leif i większość jego stronników jacy opuścili Grenlandię, byli chrześcijanami po tym jak przyjęli nową religię w czasie gdy czyniło to wielu Skandynawów na przełomie mileniów. Choć chrześcijaństwo nie było jeszcze faktycznie wprowadzone w Norwegii, było akceptowane tam od połowy X wieku, a król Sven Widłobrody choć do nowej wiary odnosił się z rezerwą, sam był ochrzczony pod Germańskim imieniem Otto. Podobnie w Islandii, pod naciskiem króla Olafa I, Althing przyjął chrześcijaństwo w roku tysięcznym.
      Choć wikingowie przyjmowali nową wiarę, czynili to z różnych niekoniecznie duchowych pobudek, a ich wiedza o dogmatach w czasie rozłamu Grenlandii i Vinlandii wciąż nie była głęboka. Księża pochodzący z Niemiec i Brytanii dopiero zaczynali prace u podstaw, jednocześnie pogańskie tradycje nordyckie wciąż były silne, a mity skandynawskie znane za pośrednictwem skaldów. To co misjonarze osiągnęli w Norwegii, Islandii i Grenlandii w ciągu wielu lat po ostatniej wyprawie Leifa na zachód nie mogło być osiągnięte w izolowanej Vinlandii, a zaledwie trzech kapłanów wśród pierwszych Vinlandczyków nie było w stanie należycie głosić Słowa Bożego wśród chrześcijańskich neofitów, którzy w większości dorastali w wierze przodków.
      Brak odniesienia do autorytetów i niechęć samego Leifa po pamiętnym wsparciu wysłannika biskupiego dla jego siostry groził całkowitym nawrotem do pogaństwa, a trzech księży mających nad tym zapanować stanęło przed ważkim dylematem: co dalej z tym zrobić.
      Chrześcijaństwo w Vinlandii stanęło nad przepaścią.


    Regres
    • Wyjście z tragicznej sytuacji się znalazło, choć pierwszą reakcją był zdecydowany sprzeciw dwóch z trzech księży. Nicholas z Bremy i wyświęcony przez arcybiskupa Yorku - Aelfric, z początku postawili zdecydowany opór młodemu Egbertowi z Trondheim, który zaproponował zaadoptowanie skandynawskich mitów do Chrześcijaństwa. Ofiara Odyna na drzewie Yggdrasil, Asgard niczym niebo z Valhallą jak Rajem i odwieczna walka dwóch ponad naturalnych żywiołów (bogów nordyckich i olbrzymów) niczym dobra ze złem wykazywały niesamowite podobieństwa do religii chrześcijańskiej. Egbert uparcie tłumaczył, iż należy jedynie wpleść mity w Pismo Święte zachowując dogmaty chrześcijańskie. ”Bóg posiada wiele imion, zwany jest JAHWE, ale może być też ODYN, faktycznie i tak znany jest pod mianem BOGA jedynego i żadnym innym.” preorował podczas przedstawiania swych racji. Nicholas na takie dictum reagował wybuchowo, Aelfric starał się na spokojnie wskazywać luki i problematykę tak otwartej herezji.
      Tymczasem wszyscy trzej widzieli że sami nie są w stanie zapanować nad tym co się dzieje. Aelfric coraz częściej przyznawał rację Egbertowi tłumacząc jedynie że tak nie można ”bo nie” i z bólem przerywał dyskusję, gdyż jako człowiek zamiłowany w filozofii i retoryce burzył się w głębi duszy przeciw własnym ‘argumentom’, które de facto ograniczały się coraz częściej do nie popartego niczym veta. A.D. 1009 zmarł Nicholas jakoby trafiony apopleksją, lecz plotki mówiły, że został otruty. Dwaj kapłani zostali sami, a w kościele Leifsbudirskim świeciły pustki, gdyż wierni na powrót zaczęli skłaniać się ku pogaństwu. Aelfric w końcu skapitulował zmęczony beznadziejnymi perspektywami dalszej duchowości wyspy.


    Ewolucja
    • Egbertowi pomógł zwykły przypadek. Wiedza o mitach w społeczeństwie Nordyckim zawsze opierała się na skaldach, którzy stali na straży tradycji i wiedzy o starych bogach, szczęśliwym trafem wraz z emigrantami grenlandzkimi do Vinlandii dotarł tylko jeden z nich do tego zagorzały neofita. Reszta populacji pojęcie o mitach nordyckich miała mgliste, bowiem w ich ojczyznach coraz częściej niż skalda spotkać można było człowieka w habicie nauczającego nowej wiary. Większość Vinlandczyków miała pojęcie zarówno o starej wierze, jak i o chrześcijaństwie, jednak o obu dość niewyraźne i powierzchowne, jak to często bywa w nowo nawróconym pokoleniu chrześcijan. Sytuacji sprzyjał tez fakt, iż niewielu starców grenlandzkich decydowało się na wyprawę do Vinlandii, w przeciwieństwie do lekkoduchów przekładających świat materialny nad wszystko inne.
      Mimo to zadanie było trudne, gdyż nawet w takiej sytuacji można było popaść w duchową schizofrenie. Gdy Aelfric po swej kapitulacji prawie całkowicie wycofał się z życia publicznego zanosząc modły o zbawienie swej duszy, Egbert żywiołowo przystąpił do działania. Sam siebie mianował arcybiskupem (sic!) przy poparciu Leifa Ericksona, który z ciekawością obserwował co z tego wszystkiego wyniknie. Arcybiskup Vinborga zasiadł wnet do Pisma Świętego i spisanych podań Nordyckich zapewne gubiąc swą dusze i skazując ją na potępienie. Sam na łożu śmierci przyznawał że stworzył coś czego ni zwykły chrześcijanin, ni poganin przyjąć nie powinien, ale jak mawiał gdy palono mu już świece u wezgłowia: ”Czas i upór mogą wszystko”
      Faktycznie – mogły.


    Vinlandzkie chrześcijaństwo
    • Egbert wiedział iż nauka duchowieństwa to tylko jedna droga, do tego niepewna i narażona na brak reakcji, dlatego przy pomocy Ragnara Olafssona, jedynego skalda w społeczeństwie Vinlandzkim, powołał świeckich nauczycieli którzy niczym starzy skaldowie głosić mieli zmienione na potrzeby kościoła sagi, w słotne dni przy ogniu buzującym w kominku. Z jednej strony duchowieństwo – z drugiej nowi skaldowie nauczali tego co popełnił pierwszy arcybiskup Vinlandii. Z początku skutek był mizerny, jednak kropla drąży skałę i choć nie w tej samej formie co opracował ją Egbert, to po kilku pokoleniach chrześcijaństwo i mitologia nordycka zespoliły się. Podobno gdzieniegdzie jeszcze w XIII wieku działały ruchy głoszące iż Thor to pogański bożek, a nie jeden z najbliższych Bogu archaniołów. W starych zapiskach Jarla Eyrbidden stoi, jakoby zniszczył A.D. 1232 kult głoszący iż Odyn jako on sam, a nie pod postacią swego własnego syna człowieczego poświęcił się na drzewie Yggdrasil, a nie krzyżu z tego drzewa i to tylko dla uzyskania wszechmądrości, a nie dla odkupienia grzechów ludzi którzy zdradzając go musieli opuścić Valhallę. Jeszcze na początku XIV stulecia ludzie w tajemnicy spożywali czasem opłatek, a nie samo wino w czasie komunii świętej. Również wtedy ostatnie wieści dotyczą tych, co głosili nie zważając na męki jakie za to groziły, że Loki był jednym z Bogów prawie równym Odynowi, a nie jednym z archaniołów, co tak pogrążył się w umiłowaniu oszustwa, iż zbuntowawszy się został strącony do Helheim, najniższego z kręgów Nilfheim, piekła, gdzie wraz ze swymi odrażającymi tworami wciąż knuje przeciw Bogu i ludzkości.

      To jednak już dawne dzieje, bo dziś nawet dziecko wie, że Apokalipsę ogłosi anioł Hajmdal dmąc w swój róg i zastępy Boże rusza do walki za demonami i olbrzymami Lokiego by zetrzeć się w walce końca świata. Ragnarok, który będzie w przededniu Sądu Ostatecznego.



    .
     
  5. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    .



    Rody jarlowskie Vinlandii
    Uproszczone drzewa genealogiczne najważniejszych rodów Vinlanddzkich występujących w sadze.


    Od Autora



    [​IMG]
    Eryk Rudy



    Eirikarar
    Ród Leifa Eirikssona założony przez jego ojca.
      • [​IMG] Erik “raudi” Thorvaldsson, Graenland Jarl, (950-1003)
        ∞ 968 Thjodhildr, (9.?-9.?)
        • [​IMG] Leifur ”heppni” Eiríksson, Vinland Jarl, (970-1020)
          Thorgunna, (980-1030)
          • [​IMG] Thorkell Leifsson, Vinland Jarl, (998-1052)
            ∞ 1019 Estrid, (1000-1048)
            • [​IMG] Thorvaldr Thorkellsson, Vinland Jarl, (1025-1074)
              ∞ 1054 Thjodhildr, (1030-1082)
              • [​IMG] Erik Thorvaldsson, Vinland Jarl, (1057-1112)
                ∞ 1094 Astrid, (1063-1117)
        • Thorvaldur Eiríksson, (9.?-1003)
        • Thorsteinn Eiríksson, (9.?-1002)
          • Thorsteinnarar – Thorsteinidzi (pochodzenie niepewne)
        • Freydis Eiríksdottir, (9.?-1034) ∞ 1003 Nils Storrbrakker, (9.?-1030)
          • Storrbakkerarar – Storrbakernidzi (jarlowie Grenlandii)


    Thorstennarar
    Ród Thorsteinidów wywodzących się podobno od najmłodszego syna Eryka Rudego
      • [​IMG] Magnus Svensson, Markland Jarl, (1320-389)
        ∞ 1365 Alis, (1341-1398)
        • [​IMG] Eirik I Magnusson, Vinland Konung, (1370-1459)
          ∞ 1397 Finnfridur, (1377-1441)
          • [​IMG] Eirik Eiriksson, Vinborg jarl (1400-1432)
            [​IMG] Hakon I Eiriksson, Vinland Konung, (1412-1484)
            ∞ 1449 Astrid, (1427-1459)
            ∞ 1460 Eytrudur (1433-1498)
            • [​IMG] Bernt I Hakonsson, Vinland Konung, (1459-1531)
              ∞ 1494 Anne Griff-Noregur (1472-15.?)
              • [​IMG] Soren I Berntsson, Vinland Konung, (1495-15.?)
                ∞ 1520 Eireen O'Connor-Leinsterer (1499-1547)
                ∞ 1520 Anne Niderlanderer (1420-15.?)
                • [​IMG] Logmar I Sorensson, Vinland Konung, (1521-15.?)
                  [​IMG] Alf Sorensson, Vinborg Jarl (1528-15.?)
          • Thorbjoern Eiriksson, (1405-1441)
        • Eilert Magnusson, (1372-1435)



    CDN​



    .
     
  6. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    .



    [font=&quot]Sjádu hvort sár thín blaeda, sástu nökkud mig hrökkva?
    Audslöngvir fékk öngva einfaettr af thér skeinu.
    Meir er mörgum, snerru, málskalp lagid, Gjalpar
    brjótr erat thegn í thrautir threkvandr, en hyggjandi.
    [/font]


    [font=&quot][eng] Bloody thy wounds. Didst thou see me flee?
    One-leg no hurt received from thee.
    Braver are many in word than in deed.
    Thou, slave, didst fail when it came to the trial.
    [/font]




    [​IMG] [​IMG] [​IMG]



    Prolog
    VinlandiaA.D. 1399.



    * * *​



    Vinborg: AD 1399
    • Uczta na cześć Hófjarla Wermunda Thorkjellssona trwała w najlepsze. Jarlowie ze wszystkich zakątków Vinlandii ochoczo wznosili toasty dziękujące Bogu za ozdrowienie władcy, który zapadł w ciężką chorobę niedługo po elekcji na thingu w roku 1398 i na pierwszy rzut oka wydawały się one szczere. Tak naprawdę jednak najpotężniejsi z nich żałowali, iż na szanse zasiąścia na tronie Leifa czekać będą musieli jeszcze kolejne siedem lat. Jednym z niewielu faktycznie szczerze uradowanych końcem choroby Wemunda był arcybiskup Egbert X którego z władcą łączyła wieloletnia przyjaźń.
      - Hael Hófjarl! – zakrzyknął Olaf Thorhildsson Vasa, jarl wysp u brzegów Akadii, który najbardziej zabiegał o tron jeszcze rok temu.
      - Hael Wermund! – swój róg wzniósł też Erik Magnusson Thorstein, największy rywal Olafa i jarl Marklandu.
      Obaj obrzucili się nieprzychylnymi spojrzeniami i odwracając się ku władcy wypili toast do którego przyłączyli się wnet i inni możni.
      - Porzygam się zaraz – Wermund z przyklejonym do ust uśmiechem wycedził do Thorhilda Thorhildssona, skarbnika Vinlandii który przez czas niemocy Hófjarla wzorowo wypełniał swe obowiązki.
      - Ciesz się panie, nie ma to jak widok sępów które zorientowały się że nie będzie kolacji – zarechotał Ansgard Magnusson, kanclerz vinlandzki. – Za cudowne ozdrowienie! – Powstał wznosząc róg pełen wina w kierunku dwóch jarlów z zachodniej części wyspy, ci odpowiedzieli ponownym wzniesieniem naczyń, ich miny były niewyraźne.
      - Nie cieszyłbym się tak – mruknął arcybiskup Egbert – z jednym z nich będzie wkrótce problemem.
      - Dlaczego? – Wermund otarł wąsy z wina i potoczył wzrokiem po trzech osobach stanowiących jego radę.
      - Ludzie coraz śmielej opuszczają wyspę by osiedlić się na nowych terenach w Maklandzie i na wyspach Olafa Vasy – Thorhild zaczął niepewnie. - Oczekują, że będziemy wspierać kolonizowanie nowych terenów, a i nam to po myśli, bo dzięki temu bogactwa nowych krain zwiększają handel...
      - Musimy zdecydować czy kierować ludzi na posiadłości Vasy, czy kolonizować Markland, gdzie Thorsteinowie posiadają niepodzielne wpływy – wszedł mu w słowo arcybiskup.
      - Wesprzemy jednego to drugi się zbiesi... – Ansgard pokiwał głową
      - A na ekspansję na dwa kierunki nie mamy funduszy – dokończył Thorhild.
      Cała rada podniosła głowy patrząc na jarla Marklandu i jarla wysp morza Vinlandzkiego, którzy patrzyli na siebie wilkiem.
      Wermund ścisnął skronie dłońmi i zatęsknił za czasem gdy złożony niemocą i oblany chorobowym potem leżał na swym łożu z dala od spraw państwowych.



    [​IMG]
    Vinlandia stawała się za ciasna dla jego poddanych, ludność samej stolicy osiągnęła liczbę jaką miały wszystkie osiedla Grenlandzkie przed ostatnią wyprawa Leifa.


    [​IMG]
    Wermund I obrany na władcę Vinlandii AD 1398 wspierał poddanych w ich wyprawach do nowych krain.


    [​IMG]
    Osadnicy wyprawiali się do Marklandu leżącego na północy, lub na wyspy na południowym wschodzie, gdzie rządzili udzielni jarlowie zwiększający tym samym swe wpływy.


    [​IMG]
    Kanclerz Ansgard Magnusson i skarbnik Thorhild Thorhilsson wspierali władcę na równi z Egbertem X, stojącym na czele kościoła Vinlandzkiego ustanowionego przez imiennika arcybiskupa, w XI wieku.



    Vinborg: AD 1399
    • Hófjarl wraz z arcybiskupem odwrócili się gdy przez drzwi do pustej tego dnia sali biesiadnej pośpiesznie weszli obaj doradcy. Kanclerz i skarbnik z ciekawością patrzyli na stół gdzie leżały ich pisma zawierające propozycje niewielkich reform skarbu i administracji.
      - Nie będę Was zatrzymywał dłużej niż to potrzebne. – Wermund nieśpiesznie zwinął oba rulony opatrzone jego pieczęcią. – Wprowadźcie w czyn wasze propozycje.
      Ansgard i Thorhild wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Pod ulgą skrywał się niepokój co do jednej ważnej sprawy.
      - Panie, ale co z najważniejszym? Gdzie finansować wyprawę osadniczą? – Skarbnik nerwowo obracał zwinięte pismo w dłoni.
      - Którego z jarlów wesprzeć? – cicho dodał kanclerz.
      Arcybiskup Egbert odwrócił się jakby nie chcąc mieć nic wspólnego z decyzją jaką Hófjarl już podjął, a dopiero miał oznajmić swoim doradcom.



    [​IMG]
    Hófjarl Wermund najpierw skierował swój wzrok na sprawy kupieckie...


    [​IMG]
    ... i wewnętrzne.


    [​IMG]
    Nie mógł jednak uciec od najważniejszej, która niezależnie od tego co by wybrał miała przyspożyć mu wroga.[1]



    * * *​


    [1] Odkrycia te naturalnie były już w czasie gry niedługo po starcie, a nie na dzień dobry AD1399, jednak były o tyle idealnie dopasowane do linii fabularnej jaką obmyśliłem i nakreśliłem pobieżnie w tym prologu, że dokładam je do startera, bo tylko akcentują początek zawirowań Vinlandzkich na przełomie XIV i XV o których będzie więcej.. już wkrótce w odcinku nr 1 :)



    .
     
  7. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    .



    [font=&quot]Thorvaldur hét madur, sonur Ásvalds Úlfssonar, Öxna-Thórissonar.
    Thorvaldur og Eiríkur hinn raudi, sonur hans, fóru af Jadri til Íslands fyrir víga sakir.
    Thá var vída byggt Ísland. Their bjuggu fyrst ad Dröngum á Hornströndum.
    Thar andadist Thorvaldur.
    [/font]


    [font=&quot][eng] Thorvald hight a man, a son of Osvald, a son of Ulf-Oxne-Thorersson.
    Thorvald and his son Erik the Red removed from Jaeder to Iceland, in consequence of murder.
    At that time was Iceland colonized wide around. They lived at Drange on Hornstand;
    there died Thorvald.
    [/font]




    [​IMG] [​IMG] [​IMG]



    Hófjarlat cz. 1
    Vinlandia A.D. 1399-1405.

    * * *​



    Skald potoczył wzrokiem po zebranych i po wychyleniu solidnego łyku piwa kontynuował swą opowieść o Wermundzie I, władcy który wprowadził Vlandię w piętnaste stulecie.
    - Hófjarl był inny niż jego poprzednicy, nie starczała mu sama świadomość iż jest pierwszym wśród Vinlandczyków. Wraz ze swymi doradcami których wybrał rozważnie i poznawszy się na ich umiejętnościach w czasie gdy sprawiali władze w czas jego choroby, skierował swój wzrok na handel i sypnął srebrem ze swej szkatuły wspomagając drobnych kupców handlujących w Vinborgu. Gdy handel kwitł, władca wydał tez prawo zwiększające uprawnienia jego namiestników na ziemiach Vinlandii, co niezbyt spodobało się ludziom, a to był dopiero początek problemów jakie miały nadejść.



    Vinborg : 15 marca1399
    • Olaf Thorhildsson Vasa powstał gwałtownie nie mogąc opanować wściekłości.
      - Zrozum to i na Boga zaakceptuj. – Wermund tłumaczył spokojnie nie zrażony wybuchem jarla. - Akadia to teren nam jeszcze niewiele nieznany, a ziemie między Marklandem a Hellulandem badał jeszcze sam Leif Eriksson.
      - Święte słowa, święte słowa – odezwał się półgębkiem Erik Magnusson Thorstein, który wraz ze swym adwesarzem przyjęty został na prywatnej audiencji dotyczącej decyzji władcy gdzie wysłać osadników Vinboskich.
      - Badał?! Na litość boską, on jedynie widział te ziemie z okrętu i uznał, że są niegościnne, przez co osiedlił się w końcu tu, w Vinlandii! – Olaf nie zaszczycił żadną reakcją uwagi Erika.
      - Ale z tego co wiemy skraelingowie tam spokojni. Kto wie czy na południu nie trzeba będzie walczyć o każdą piędź ziemi pod osady. – celnie wytknął arcybiskup Egbert.
      - Niech mnie Loki jeśli te słowa nie są sama mądrością. – jarl Marklandu znów dorzucił swoje i przechylił kufel. Nieodgadnione było czy bardziej w dobry nastrój wprawia go sprzyjając mu decyzja hófjarla, czy wściekłość Vasy.
      - Poza tym w razie problemów huscarlowie* z Marklandu będą mogli szybko stanąć w obronie osadników, do Akadii zaś wojska słać od ciebie trzeba przez cieśninę. – trzeźwo dorzucił skarbnik Thorhild – sam sfinansujesz budowę floty?
      - Boże dopomóż!! Przecież mamy okręty.
      - A jak będą potrzebne gdzie indziej? – Wermund wzruszył ramionami?
      - Gdzie u licha? – Olaf z bezsilną wściekłością uderzył pięścią w stół. - Przecież i tak bezczynnie stoją w porcie.
      - A sztormy? – wtrącił kanclerz Ansgard? – Tu będzie szalała burza, a tam dzicy będą wyżynać osadników. I co?
      - Daję ci słowo Olafie, gdy tylko okrzepniemy na Labradorze, wrócimy do południowej kwestii. – rzekł hófjarl czyniąc uspokajające gesty.
      - Na święty krzyż z drzewa Yggdrasil, na którym Jezus syn Odyna, w trójcy Bóg jedyny grzechy nasze odkupił! Oto słowa godne władcy i mądrość jego wielką świadczące! – Erik Magnusson jak i jego ojciec i dziad zwący się potomkiem najmłodszego brata wielkiego Leifa, aż klasnął w dłonie z szyderczej uciechy.
      Olaf wyglądał jakby miał doznać apopleksji. Jego ręka wymacała rękojeść noża, a oczy ciskające gromy zwróciły się ku Marklandczykowi. Raz jeszcze opanował furię i bez pożegnania wyszedł z sali.
      Wermund nie zatrzymywał go, a gdy tylko trzasnęły drzwi zwrócił się ku drugiemu z jarlów.
      - Oby to nie była decyzja której będę żałował. – rzekł po długim pojedynku wzrokowym.
      - I rozumiemy, że zaakceptujesz rozwinięcie uprawnień urzędników reprezentujących władzę hófjarla, na ziemiach możnych, również twoich. – kanclerz Ansgard wymownie spojrzał na dokument jaki nie dalej jak tydzień temu opatrzony został pieczęcią władcy i ogłoszony w całej Vinlandii.
      Erik Magnusson z rodu Thorsteinów tylko skinął głową z uśmiechem.

    Vinborg: 16 marca 1399
    • - Źle się dzieje, oj źle. – głos wyrwał Olafa z zadumy. Odwrócił wzrok od skraelindzkich thralli kończących załadunek jego snaekkara na którym miał wrócić do swych włości. Sędzia thingu Vinborskiego stał przy nim i smutno kiwał siwą głową.
      - Źle. – powtórzył – Dawniej hófjarlowie traktowali możnych równo, dziś szukają stronników i prowokują kłótnie. Dawniej potrzebowali akceptacji w każdej swej decyzji, dziś wzmacniają władze nie pytając swych poddanych o zgodę na to, na świętym thingu.
      - Czasy się zmieniły – Olaf pogładził długa jasna brodę – ale Wermund może być pewny, że zmienią się jeszcze bardziej. Przynajmniej dla niego
      - Kto stoi na straży tradycji i obyczajów, ten pewny być może, że nie będzie mu to zapomniane. – sędzia zmrużył oczy. – Stary już jestem, wiele widziałem, wiem co zamierzasz, ale czy masz w sobie siłę by swe myśli w czyn obrócić?
      - Poprzesz mnie? - jarl uśmiechnął się lekko.
      - A kimże ja jestem? Ja jestem tylko głosem prawa na thingu, a nie jego wolą. Są jednak tacy co cię poprą, lecz najpierw musisz zasłużyć na ich przychylność.
      - Tak się stanie.



    [​IMG]
    Wermund I zdecydował się na północny kierunek osadnictwa


    [​IMG]
    Wsprcie jarla Marklandu, oraz próba centralizacji władzy doprowadziła do otwartego buntu Olafa Vasy



    Erikshaven: 9 stycznia 1401 roku
    • Ogień wesoło trzaskał w kominku, lecz jarlowi wysp morza Vinlandzkiego nie był w najlepszym nastroju. Tylko silne jesienne sztormy sprawiły, że był jeszcze na wolności, lecz kilka dni po nowym roku morze uspokoiło się, a jego poddani donieśli mu iż armia hófjarla zeszła na brzeg. Wkrótce miał dołączyć do swego zięcia Alfa Thorssona który wraz z dwiema setkami wiernych mu żołnierzy zginął na zachodniej z wysp: Abegweit. Reszta poszła w pęta, bo drakkary Wermunda odcięły możliwość wycofania wojska na wschodnią wyspę, zwaną „Królewską”.
      On sam, władca na Królewskiej Wyspie, zamiast sięgnąć po najwyższą władze w Vinlandii czekał teraz na śmierć lub hańbę jaka przyniesie mu wyrok za bunt.
      - Panie poselstwo z Vinborga – skraelindzki thrall z pochylona głową czekał aż Olaf raczy odpowiedzieć. Ten jednak milczał po chwili dając znak by wprowadzić wysłanników hófjarla.
      Sędzia thingu Vinborskiego wszedł do sali pozostawiając hirdmanów** w głównej halli. Przez chwile stał sam na sam z Olafem Vasą, po czym rozwinął rulon opieczętowany przez władcę.
      - Za bunt z woli hófjarla i thingu Vinborskiego skazany zostajesz na śmierć...
      - Z woli thingu - Olaf parsknął śmiechem – tak wygląda poparcie jakie obiecywano mi blisko dwa lata temu na vinborskim nabrzeżu!
      - Gdybyś zwyciężył... Ty jednak poniosłeś klęskę.
      - Stanę przed Bogiem z podniesionym czołem.
      - Nie musisz. Jeżeli popłyniesz ze mną do stolicy i poprosisz Wermunda o przebaczenie, ten okaże łaskę odbierając ci jedynie Wyspę Królewską. Masz być przykładem: kary i odkupienia winy.
      - Nie będę żebrał – Olaf pokręcił głową – wolę zostać zapamiętany jako ten kto zginął mierząc wysoko, niż jako ten co upadł nisko.
      - Ten kto ma duże ambicje, musi pokazać hart ducha. Klęski przekuć można w zwycięstwo, jesteś na dobrej drodze, choć zdawać by się mogło iż toniesz. – sędzia thingu zbliżył się do jarla. – płyń ze mną do Vinborga, zagryź żeby... pokaż siłę ducha, a nie słabość samobójcy.


    [​IMG]
    Klęska na wyspie Abegweit zwanej w języku skraelingów Epakwitk, znamionowała koniec ambitnego jarla.


    Pola thingu pod dawnym Leifsbudir: 14 marca 1405
    • Zima nie chciała odpuścić, toteż tysiące Vinlandczyków przeklinali Lokiego za pogodę marznąc i opatulając się przed śniegiem. Śmierć władcy sprawiła, że tak jak od ponad pół wieku kto mógł i był przy swym prawie, przybył pod dawny Leifsbudir aby obrać nowego hófjarla. Oczywiście nie przybyli wszyscy mający prawo głosować na swych kandydatów, bo zawsze i wszędzie znajdą się tacy, którym zajedno kto będzie rządził, lecz największym nieobecnym był jarl Marklandu***, który zaniemógł miesiąc wcześniej i do tej pory nie ozdrowiał choćby na tyle by wstać z łoża. Niektórzy szerzyli plotki jakoby został otruty, jednak w czasie thingu elekcyjnego plotki na różne tematy urastały do absurdalnych rozmiarów, toteż niewielu dawało temu wiarę. Pod Leifsburg przybył brat Erika Magnussona, lecz był to mruk i człek stworzony raczej do wojaczki niż do polityki, więc ani swej kandydatury przeforsować nie mógł, ani o stronnictwa nieobecnego brata przypilnować, przez co Marklandczyk nie znalazł się w trójce kandydatów z których jeden miał zasiąść na tronie Leifa i nie pomogło tu wsparcie kościoła, którego głowa – Egbert X agitował właśnie za Thorsteinidą. Szczególnie stronnicy Olafa Vasy protestowali przeciw tej kandydaturze dowodząc, że obierany hófjarl musi w thingu uczestniczyć osobiście. Radzono się w tej kwestii sędziego thingu, który przechylił szalę. Egbert X odpuścił, na szybko starając się stworzyć stronnictwo innego kandydata, ale na to było już za późno.
      Stał teraz i przezywał gorycz porażki, katem oka spojrzał na brata Marklandzkiego jarla, który zdawał się nie dostrzegać ogromu klęski swego rodu.
      - Ludzie obrali go mając nadzieję, że słabym będąc nie pójdzie w ślady Wermunda. – rzekł cicho arcybiskup
      Eilert Magnusson Thorstein jedynie skinął lekko głową.
      - Sedzia thingu i tradycjonaliści wspierali go za to że jako jedyny stanął przeciw hófjarlowi gdy ten starał się umacniać swą władzę
      Egbert X znów nie doczekał się odpowiedzi, jedynie ponownego skinięcia głową.
      - Nie dociera do ciebie, że jak tylko ten wieprz na dobre rozsiądzie się na tronie, to się za was weźmie? – rzucił złośliwie.
      Eilert Magnusson po raz pierwszy spojrzał na przewodnika kościoła Vinlandzkiego, w jego oczach zamigotały wesołe iskierki.
      - A niech spróbuje – odrzekł tylko i obrócił się idąc ku swej kwaterze.
      Egbert został niewiele dłużej, nie chciał patrzec jak Olaf Thorhildsson Vasa wkłada diadem bedący symbolem władzy w Vinlandii



    [​IMG]
    Po śmierci Wermunda I, okazało się, że klęska Olafa Vasy zjednała mu sprzymierzenców i sympatię, które przekute zostały w władzę nad Vinlandią



    * ciężkozbrojny z prywatnych oddziałów
    ** przyboczny, gwardzista, członek świty wojskowej
    *** motyw wymuszony brakiem opcji wyboru na władcę członka rodu „Thorstein” w evencie elekcyjnym



    .
     
  8. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    .



    Geirhildr, getta, gott er öl thetta,
    ef thví andmarkar engir fylgja.
    Ek sé hanga á hávum gálga
    son thinn, kona, seldan Ódni.


    [eng] Geirhild, girl, good is this ale,
    I can't complain unless there's a catch.
    I see hanging on high gallows
    your son, woman, sold to Odin.




    [​IMG] [​IMG] [​IMG]



    Hófjarlat cz. 2
    Vinlandia A.D. 1405-1414

    * * *​



    Słuchacze z zadumą kiwali głowami, gdy opowieść doszła do czasów Olafa I Vasy. Wszak wszyscy wiedzieli iż historia nie zapamiętała go łaskawie.
    - Mów Skaldzie, mów dalej – poprosił gospodarz dolewając starcowi piwa.
    - Gdy Olaf wstąpił na tron zrazu chciał pomścić swe upokorzenia uderzając w swego największego rywala i wroga, jarla Marklandu. Szybko jednak zorientował się, że władza to nie jeno spełnianie własnych zachcianek. Wnet zdał sobie sprawę, że to co chce, niczym jest przy tym co może... A nie mógł wiele, bo w złym czasie na tron wstąpił,.Bóg w niebiosach jeden wie jakie to szczęście, że doradców Wermunda z dworu nie odprawił, bo tam gdzie on jeno ambicje swe chciał spełniać, oni dobro kraju mu wytykawszy, otrzeźwiali sytuacją w jakiej kraj się znajduje.



    Vinborg : 17 marca 1405
    • - Oszaleję! - Olaf I miotał się po halli w bezsilnej wściekłości - żadnych pieniędzy? To na co podatki idą?!
      - Powinności mamy, Wermund u kupców się zapożyczył – skarbnik Thorhild tłumaczył cierpliwie.
      - Ten kretyn wpędził kraj w długi? Przeżarł i przepił wszystko czy jak? Gdzie są pieniądze jakie napożyczał?
      - Wydał na dławienie buntu gdy jeden jarl zbuntował się przeciw władzy – z kamienną twarzą wtrącił kanclerz Ansgard - Kojarzycie to Panie? Na wyspach u brzegów Akadii rebelia powstała i...
      - Zawrzyj ryj wieprzu, bo własnoręcznie cię ze skóry obedrę – hófjarl wycedził mrużąc oczy. – Ile potrwa zbieranie funduszy?
      - Lata panie – Thorhild wzruszył ramionami – Jeżeli zbyt wiele kruszców i dóbr z przychodów będziemy odkładać w skarbcu, to zbyt mało ich będzie wśród ludu. Tym samym ceny wzrosną na wszystko od towarów po robociznę i to co odłożymy na wartości będzie tracić - cierpliwie zaczął tłumaczyć zawiłości ekonomii.
      Olaf napełnił sobie róg doskonałym winem i przysiadł na tronie, dając znak ze rozumie.
      - Dlatego wpływy wydajemy na rozwój administracji, handel i inne inwestycje oszczędzając jedynie na rocznych daninach możnych, które są naturalnym pomnożeniem bogactwa i w ilości kruszców i dóbr wymiennych w kraju nie pomniejszają.
      - To już lepiej – mruknął Olaf.
      - Problemem są jednak bieżące wydatki, one pożerają większość odłożonych funduszy i pod koniec roku znów wychodzimy na zero – skarbnik bezradnie rozłożył ręce i wskazał na pergamin.
      Hófjarl przysunął go sobie i począł czytać mrucząc pod nosem.
      - Wojsko... nie tu nie będziemy oszczędzać, tak samo flota. Hm, pensje doradców? – podniósł wzrok znad zapisków – Chcecie mi powiedzieć, że to są Wasze przychody?! – wycelował palec w kanclerza – pięćset denarów rocznie?!
      - Za ciężką prace płaci się godnie – dumnie odparł Ansgard.
      - Ni jednej sztuki srebra nie zobaczysz lichwiarzu!!
      - Niech i tak będzie – kanclerz powstał mi zaczął mocować się z pierścieniem będącym oznaka jego urzędu – Obaczymy jak pójdzie ci samemu panie.
      - Siadaj! – warknął władca ciężko pogadzając się w końcu z wydatkami na członków rady – Odsetki... ILE?! Przecież to rozbój!. Na ogon Fenrisa, rozbój! Kolonizac.... – przerwał i z bladym licem spojrzał na Thorhilda.
      - Zdjae mi się, że jeszcze rano mówiłeś, ze nie mamy pieniędzy na słanie osadników do Akadii, więc co to jest?
      - Wydatki na zaopatrzenie naszych osad w Marklandzie. Dokładnie tej w kraju Atikameg, to wschodnia część Mark...
      - Wiem gdzie to jest! – Olaf poczerwieniał. - Chcecie mi powiedzieć że nie mogę rozwijać swych prywatnych włości bo nie ma pieniędzy, nie mogę zebrać wojska i wdeptać tego psa w ziemię, bo nie ma pieniędzy, a ze skarbu finansuje mu rozwój kolonii w Marklandzie?
      - Zaprzestano wysyłać osadników, bo nie ma funduszy, ale nie możemy zaprzestać zaopatrywania kolonii póki nie okrzepnie. Taka była umowa hófjarla z osadnikami.
      Olaf I Vasa zacisnął pięść na pergaminie. Lewa brew zaczęła mu drgać, a grdyka ruszała się szybko w górę i w dół.
      - Jest jeszcze jedna sprawa – Ansgard zaczął ostrożnie widząc stan władcy – nie mamy pieniędzy na wysyłanie osadników za morze, a ludzi przybywa, trzeba pomyśleć nad rozbudową miast... a to... hm... kosztuje....

    Vinborg : 23 lipca 1407
    • Kjell Ragnarson łapczywie pił wodę przyniesiona mu przez mieszkankę Vinborga. Huscarlowie z hufu hófjarlowskiego ciężko pracowali przy kopaniu dołów pod wbijanie pali stanowiących drewniane fundamenty domostwa, teraz zaś odpoczywali chwile przed dalszą robotą. Po północnej stronie stolicy trwała żmudna praca nad powiększaniem miasta. Mieszczanie pomagali ochoczo, jednak większość obowiązków spadła na armię.
      - Mam tego dosyć – Ulf Bjarnisson przysiadł ciężko obok Kjella – Wolałbym cały dzień machać toporem niż dwie godziny użerać się z balami drzewa. Przecież to robota dla thralli i robotników!
      - Hófjarl nie ma pieniędzy ani na zakup thralli, ani na opłacenie budowniczych – smętnie mruknął zagadnięty.
      - To że nie ma, widać po tym jak obniżył żołd i zmieniła się strawa. Nie dość że ten syn Lokiego na nas oszczędza, to jeszcze tyra nami jak skraelingami.
      - Mną już niedługo, za tydzień kończy mi się służba, wracam do domu
      - Czemu? Toć sam mówiłeś iż wojaczka twym żywiołem. Tu robota się skończy, może poślą nas gdzieś gdzie można porąbać paru dzikich.
      - Mój starszy brat nie żyje, został powieszony przez hófjarlowskiego urzędnika, młodszy zaś w lochu siedzi. Ojciec i matka starzy już, sami nie wydolą.
      – Cóż twoi bracia uczynili? - Ulf rozdziawił gębę w zdziwieniu.
      - Nic. Ale nie mnie jednego to spotkało, za nic w rodzinnej osadzie można teraz łeb lub wolność stracić. Lendman* szubienice sobie umiłował, a prawo za nic ma. Thingowi zagroził, że go rozpędzi.
      - Ze skarga do hófjarla idźcie, toż to jego w tym obowiązek, by lendmanów za karki trzymać.
      - A poszła skarga, żeby to jedna.
      - I co?
      - I nic. Starszy z braci moich właśnie za to powieszony, że ze skarga do Vinborga się wybrał.



    [​IMG]
    Wobec tragicznej sytuacji skarbowej, Olaf II Vasa zdecydował się podnieść podatki, co nie zaskarbiło mu przychylności poddanych.


    [​IMG]
    Nie mając pieniędzy na kolonizacje nowych ziem, zmuszony był też rozbudować stolicę, a z braku funduszy zaprzągł wojsko do niewolniczej pracy, co obniżyło jego notowania wśród Vinlandzkich huscarli.


    [​IMG]
    Sam gwałtownikiem będąc, przez palce patrzył też na działania kilku okrutnych urzędników, którzy umiłowali sobie szubienice.



    Hvalvik: 16 grudnia 1411 roku
    • Erik Magnusson Thorstein odsunął misę ze strawą i z niecierpliwością sięgnął po listy jakie dopiero co przypłynęły z Vinborga. Skinieniem dłoni odprawił kuriera i zdarł pieczęć z pierwszego pergaminu, od arcybiskupa Egberta.
      - Na głos czytaj. – Eilert Magnusson rzucił niewyraźnie przeżuwając i na pierwszy rzut oka więcej uwagi poświęcając mięsiwu, niż bratu, ale czujnie nadstawił ucha gdy ten rozpoczął czytanie.
      - „Twoje żądania przyprawiły Olafa o furię. Gdy dowiedział się iż chcesz aby lendmani w Marklandzie odpowiadali najpierw przed tobą niż przed nim, list twój na strzępy rozdarł i rzekł że każe cię powiesić. Tu w Vinborgu wszystko szybko się roznosi, więc ludzie od kilku dni po oberżach plotkują. Nikt nie popiera Twojej sprawy, bo sam przyznasz, że mało powiedzieć iż żądania Twe zbyt wygórowane są, a wielu choć nieprzychylni ci nie są, to i dosadniej je nazywają. Z drugiej strony Olaf ostatnimi laty tak sobie u wszystkich przychylność zniszczył, że nikogo przeciw Tobie namówić nie zdoła. Tylko thing Vinborski przy nim stoi, choć odmowa wobec twej autonomii bez konsultacji z nim, jeno jako decyzja hófjarla zapadła. To jednak sędziemu na rękę, bo afektem cię nie darzy, toteż wciąż Olafa wspiera. Co mogłem uczyniłem, a i w dalszych staraniach nie ustanę. Niech Bóg Cię prowadzi, a Thor** i niebiańskie zastępy jakim przewodzi, wesprą cię w twych zamierzeniach.”
      Eilert pokiwał głową.
      - A drugi?
      - ”Ty psie, łajdaku, synu Lokiego, knurze i suczy pomiocie...” – Erik rozpoczął przebiegając wzrokiem po liście od hófjarla, lecz od razu odrzucił go na bok prychając z rozbawieniem.
      Eilert tylko pokiwał głową i odsunął pustą misę. Otarł wąsy i spojrzał na brata.
      - Co rozkażesz?
      - Zbierz huscarli i zaciągnij nowe hufy wikingów, posuwaj się wzdłuż wybrzeża wypędzając lendmanów i stronników tego durnia. – jarl Marklandu przeciągnął się na krześle. – Ludzie nam tu wierni, więc nie będziesz miał problemów, póki Olaf nie wyślę wojska.
      - Ale wyśle.
      - Tak, wtedy wgnieciesz go w ziemię
      - A Ty? Czy to nie ty powinieneś prowadzić ludzi?
      - Za rok thing elekcyjny, a jedna zabłąkana strzała i znów będę w łożu leżał, gdy jego tam będą obierać. Zresztą, będę miał tu sporo pracy. – gestem przywołał thralla z taca na której równo ułożone arkusze pergaminu leżały obok inkaustu i piór
      - Chyba że wolisz ty tu zostać, a ja powojuję... – Erik uśmiechnął się kpiąco.
      - Po moim trupie. – Eilert wstał i sięgnął po swój topór bojowy.



    [​IMG]
    Erik Magnusson Thorstein zdecydował się rzucić wyzwanie hófjarlowi domagając się większych praw na swoich ziemiach..


    [​IMG]
    Gdy Olaf odmówił wojska jarla Marklandu wypędziły urzędników hófjarlowskich z kontynentu, a brat Erika rozbił armię Olafa wysłaną w celu pacyfikacji rebelii.



    Pola thingu pod dawnym Leifsbudir: 3 stycznia 1413
    • Sędzia thingu Vinborskiego, przewodzący też jak kazała tradycja thingowi elekcyjnemu, powstał ciężko i chwycił w swe dłonie diadem leżący na poduszce. Zimy styczniowy wiatr targał mu włosy gdy powoli i niechętnie zbliżał się ku temu, kogo Vinlandczycy obrali swym Hófjarlem. Olaf Vasa nie czekał na oznajmienie wyników elekcji i opuścił Vinborg udając się na swoje ziemie, toteż sędzia thingu gorycz klęski przełykał w osamotnieniu.
      - Hael Erik III Thorstein! – zaintonował ze zdławionym gardłem, a wszyscy podchwycili okrzyk. Arcybiskup Egbert z satysfakcją kiwał głową składając ręce na piersi.
      - Poczekaj, nie tak szybko – nowy hófjarl powstrzymał sędziego przed odejściem. – Doszły mnie słuchy, że Olaf nie radził się thingu w kwestii nadania mi uprawnień jakich żądałem jako jarl Marklandu.
      - Nie, ale wola thingu była taka sama jak Olafa Vasy, lendmani hófjarlowscy powinni zatrzymać swe uprawnienia. – sędzia odruchowo odrzekł nie rozumiejąc do czego zmierza ten człowiek. Miał już wszystko, tron, przychylność ludu i triumf nad przeciwnikami. Czemu wracał do sprawy która teraz miałaby osłabiać jego władze względem jarlów?
      - To chciałem usłyszeć, wola Olafa w tej kwestii zostanie uszanowana również jako wola thingu. – Erik wykrzywił się w kpiarskim uśmiechu. – Me żądania faktycznie były nie do zaakceptowania, przecież nie można osłabiać władzy hófjarla.
      Sędzia zagryzł wargi w bezsilnej złości.
      - Co więcej, rozszerzymy władze lendmanów, umocnimy władze centralną.
      - Thing nie zaakceptuje tej propozycji.
      - To nie propozycja – Erik wskazał palcem na diadem – a i pytać nie mam zamiaru.
      - Idąc w ślady Wermunda, skończysz jak on. - starzec ledwo powstrzymał się by nie splunąć. – Są tacy co będą stać na straży dawnych przywilejów
      - Są, ale już wkrótce ich nie będzie.


    Pola pod Leifborgiem na Abegweit: 18 czerwca 1413
    • Eilert Magnusson Thorstein szerokim zamachem topora ściął huscarla z armii Olafa Vasy i zastawił się przed ciosem włóczni innego woja. Hirdman z zastępu Vinborskiego sparował mieczem inne uderzenie godzące w brata hófjarla, a obaj wraży wojowie wnet padli pod naporem weteranów.
      Eilert wnet dostrzegł chichot losu. Ten co przed chwilą osłonił go swą bronią, jeszcze pół roku wcześniej uczestniczył w szarży na wojska Thorsteinów. Na rebeliantów podnoszących głowy w Marklandzie przeciw władzy Olafa. Gdy Vasa słysząc o pogromie jaki spotkał jego armię pacyfikacyjną w pierwszej bitwie, wysłał nowy zaciąg huscarli, którzy stanęli przeciw wojskom Eilerta gotowi bić się, na śmierć. Wojowniczy Thorsteinida jednak po krótkim starciu rozkazał swoim ludziom złożyć broń i poddał swe wojska kończąc tym samym rebelię, a w dwa tygodnie później gdy jego brat pod Leifsbudir włożył na skronie koronę Leifa, z jego nadania znów stanął na czele armii. Tej samej która przybyła do Marklandu by go spacyfikować z rozkazu Olafa. Tej samej której się poddał. Tej samej która teraz po ślubowaniu wierności Erikowi III, wyżynała hufce Vasów którzy podnieśli rebelię niedługo po elekcji.
      Przeraźliwy wrzask Vinlandczyka któremu Vinborski huscarl wbił włócznię w brzuch otrzeźwił Eilerta i wyciągnął go z rozmyślań o zawirowaniach politycznych sięgających absurdów. Wraz z przybocznymi zbliżał się ku nabrzeżu, gdzie rozbite siły pod wodzą syna Olafa – Kjella Vasy rozpaczliwie próbowały się przegrupować.
      Wojska hófjarla runęły na nich z furią, a Eilert skierował się wprost na Kjella Olafssona i jego świtę. Nie miał zamiaru brać jeńców.

    Leifsbudir:
    • - Zwycięstwo! – krzyczał rosły Vinlandczyk biegnąc od strony snaekkara, który dopiero co podpłynął do brzegu. - Wroga armia rozbita, Abegsweit opanowana, Olaf w pętach, rebelia skończona! – wrzeszczał zbliżając się do prowizorycznego domostwa jakie Erik II wybudował na skraju pola thingu. Zdecydował, że nie zasiądzie w Vinborgu, póki nie zdławi buntu, co przyniosło mu uznanie ludu, choć faktycznie hófjarl w tej sprawie wyręczał się bardziej wojowniczym bratem.
      - Nareszcie – odetchnął kanclerz – W końcu wrócimy do vinborskiej halli.
      - Nie – uśmiechnął się lekko hófjarl – zostaniemy tu, tu gdzie powinien zasiadać władca Vinlandi. W Leifsbudir.
      - Halla Leifa została spalona, aby nikt nie sięgnął po władzę jaką posiadał pierwszy władca. – ostrzegł arcybiskup Egbert – Nie mówimy tu o kilku osadach na wyspie jak było wtedy, lecz o Vinlandii która sięga po ujścia Wielkiej Rzeki***, to może kojarzyć się z władzą równą królewskiej.
      - I dobrze się będzie kojarzyć, bo koronujesz mnie na króla.
      Egbert aż przysiadł, skarbnik i kanclerz popatrzyli na siebie z niedowierzaniem, a sędzia thingu zbladł.
      - Nie... nie możesz! – wycharczał - to zamach na tradycje, to... uzurpacja!
      - To powrót do tradycji. To moje dziedzictwo.
      - Póki żyję, nie pozwolę! – darł się sędzia.
      - W takim razie to nie będzie trwało długo – hófjarl dał znak hirdmanom, którzy wywlekli z chaty szamoczącego się starca.
      Arcybiskup Vinborga nie rzekł ani słowa, przybił tylko Erika ciężkim spojrzeniem.
      - Ostatnie pół wieku pokazały że elekcje wpędzają zamęt miast prowadzić do spokoju. – hófjarl usiadł obok Egberta X i podał mu róg pełen wina. – Nasz kraj to już nie tylko kilka miast na tej wyspie, słaba władza i prestiż pierwszego wśród jarli to za mało by dbać o porządek. Tak jak dawniej na ziemiach przodków, namaszczenie władzy królewskiej pochodzić będzie od Boga, a zatem zależna od kościoła który tym samym wybije się w znaczeniu ponad thingi, z którymi rywalizuje od wieków, a ja mam w sobie krew Eryka Rudego, ojca wielkiego Leifa. Co powiesz przyjacielu?
      Rgbert odwrócił się ku oknu i długo patrzył na ostatnie chwile starej Vinlandii.
      - Ku chwale Boga jedynego – wyszeptał unosząc naczynie do ust.



    [​IMG]
    Erik Magnusson Thorstein obrany na hófjarla AD 1413 miał większe ambicje niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.


    [​IMG]
    W tym samym miejscu gdzie wojska Olafa Vasy poniosły klęskę w walce przeciw huscarlom Wermunda I, brat Erika III Magnussona Thorsteina rozbił w puch siły buntownika i zabił jego najstarszego syna, Kenneta. Czas wojny domowej zakończył się.


    [​IMG]
    Za akceptacją kościoła, Hófjarlat został zastapiony tytułem królewskim, lecz dopiero czas miał pokazać co myślą o tym poddani.



    * urzędnik hófjarla, odpowiednik szeryfa w średniowiecznej Anglii
    ** w vinlandzkim chrześcijaństwie motyw świętych zespolił się z aniołami, którzy z kolei otrzymali profile nizszych bogów nordyckich, przy zachowaniu swych podstawowych cech z religii chrześcijanskiej. Thor to odpowiednik archanioła Michała i św. Jerzego
    *** rzeka Św. Wawrzyńca.



    .
     
  9. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    .



    Sjádu hvort sár thín blaeda,
    sástu nökkud mig hrökkva?
    Audslöngvir fékk öngva
    einaettr af thér skeinu.
    Meir er mörgum, snerru,
    málskalp lagid Gjalpar
    brjótr erat thegn í thrautir
    threkvandr, en hyggjandi.


    [eng] Bloody thy wounds. Didst thou see me flee?
    One-leg no hurt received from thee.
    Braver are many in word than in deed.
    Thou, slave, didst fail when it came to the trial.




    [​IMG] [​IMG] [​IMG]



    Konungsrik
    Początki królestwa Vinlandii.

    * * *​



    - Erik I Thorsteinida obawiał się masowych wystąpień przeciw proklamacji królestwa, jednak okazało się, że poddani nie wykazują ku temu przesadnych chęci. – skald ciągnął kiwając siwą głową – Po zagarnięciu włości Olafa Vasy, którego ocaleli synowie ukryli się, król władał rozległymi ziemiami w Marklandzie, wyspach na morzu Vinlandzkim i w Akadii, którą zaczął kolonizować swymi poplecznikami. Wszyscy wiedzieli, że dysponuje potęgą mogącą szybko utopić we krwi bunt w Vinlandii właściwej, jak zaczęto nazywać kolebkę na wyspie którą zasiedlili osadnicy Leifa. Króla wspierał też kościół pod przewodnictwem arcybiskupa Egberta, a wojsko stało murem za królewskim bratem Eilertem, który choć nie był ni mówcą ni politykiem, jako urodzony żołnierz i wybitny wojownik rozkochał w sobie huscarli. Mimo to Erik wolał dmuchać na zimne i robił co mógł by legitymizować swą władzę w każdy możliwy sposób.



    Leifsbudir : 5 kwietnia 1414
    • - W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, powstań Eriku pierwszy tego imienia królu Vinlandii, panie Marklandu i Akadii. Niech Odyn* obdarzy cię swą łaską i prowadzi aż po kres w glorii i chwale. – Arcybiskup Egbert złożył koronę na skroniach Erika namaszczając go uprzednio olejkiem. Między królem a zwierzchnikiem kościoła doszło do kłótni dotyczącej miejsca uroczystej koronacji. Arcybiskup upierał się przy świątyni Vinborskiej reprezentującej powagę kościoła, lecz Erik nie chciał o tym słyszeć uważając iż właściwsze po temu miejsce jest to które najbardziej wiąże się z Leifem. Pierwszy konflikt między koroną a kościołem ciągnął się długo, lecz w końcu doszło do ugody. Koronacja Erika miała nastąpić w kaplicy budowanego pałacu Leifsbudirskiego jako symboliczny wyjątek, a każda następna odbywać się miała w Vinborskiej świątyni.
      - Na mękę pańską, w końcu. – sapnął Eilert Magnusson Thorstein męcząc się niemożebnie przez ostatnią godzinę w ścisku jaki tworzyli przedstawiciele najważniejszych rodów zebrani w kaplicy. Z ulga przeszedł do halli, gdzie suto zastawione stoły i beczki wina, piwa i gorzałki ucieszyły jego oczy. Tylko on jeden nie podszedł do ogromnej tkaniny pokrywającej cała dłuższą ścianę sali, przedstawiającą historię jego rodu, widział go wszak wcześniej, jednak na wszystkich innych gobelin wywarł niesamowite wrażenie. Jarlowie, ich małżonki, synowie, duchowni i najznamienitsi członkowie patrycjatów najważniejszych miast szeptem i z podziwem zebrali się pod ścianą wskazując sobie palcami to „śmierć Thorsteina Eriksona”, to założenie Hvalviku, to znów bitwę pod Leifsborgiem kończącą rebelię Vasów. Właśnie ten fragment wiekopomnego dzieła wzbudzał zły nastrój wielkiego wojownika.
      - Wciąż uważam, że wyglądam na tym jak skończony idiota. – mruknął do brata który poprawiając koronę podszedł do niego w uśmiechając się szeroko.
      - Nie marudź, patos jest potrzebny w sztuce.
      - Ale nie przypominam sobie bym wznosił do góry dwa topory depcząc po głowach Olafa i jego syna, a nade mną fruwały Walkirie. - zgrzytnął niecierpliwie spoglądając na hirdmanów prężących się niczym wykuci ze skały – jutro te chłopaki opiszą to huscarlom, a ja będę musiał karać dobrych wojów, za chichoty za moimi plecami. I to oni będą mieli rację kpiąc na czym świat stoi.
      - Nie marudź. – powtórzył król – Ci co nie rozumieją potrzeb sztuki są niczym przy tym, że za kilka wieków ludzie będą patrzeć na to płótno, podziwiać i wspominać twe imię. Zresztą wszystkim się tu podoba.
      - Banda durni, co nie mają jaj by powiedzieć ci co tak naprawdę myślą, gdybym był na miejscu któregoś z nich...
      - Ale nie jesteś, chyba że chcesz...
      - Przestań. – Eilert przerwał bratu kładąc dłoń na jego ramieniu. – Wiesz dobrze że masz moje poparcie, zresztą Egbert coś chrząkał, że sam mogę włożyć ta koronę, jak zdechniesz bez dziedzica
      - Doprawdy tak powiedział. – Erik uniósł brew
      - No..., może nie tymi słowy. – Eilert skonfudowany szybko zmienił temat. - Czy zdajesz sobie sprawę że żona Harald Ragnarssona prosiła mnie bym oprowadził ją po pałacu? Odbiło im zupełnie, czy ja wyglądam na...
      - Może chce obejrzeć sypialnie, Harald ma już swoje lata, może jej nie dogadza. – władca parsknął śmiechem .
      - Do tegośmy oprowadzania nie potrzebowali – wyszczerzył się wojownik – Po prostu wszyscy wyglądają jakby mieli posikać się z wrażenia od kiedy ujrzeli nową hallę
      - Taki był cel. Nie wydaje się pięćdziesięciu tysięcy denarów tylko po to by wygodnie pomieszkać.

    Pola thingu pod Leifsbudir: 5 kwietnia 1414
    • WOAAAAAAAAAWAAAAWAWA – jakieś dziecko wyło gdy postawny wiking rozdeptał jego ciągnioną na sznurku zabawkę. Malec darł się jak opętany tak że prawie zagłuszył muzykantów przygrywających na wybudowanym specjalnie dla nich podwyższeniu. Wojownik przyciągnął do siebie przechodzącego obok sprzedawcę łakoci i wciskając mu w rękę garść monet zgarnął z tacy zawieszonej na jego szyi kilka słodkich łakoci. Obdarowany malec urwał swój ryk godny idących do boju najbardziej szalonych berserkerów i wpakował sobie do buzi całą garść słodkości. Jego matka uśmiechnęła się tylko, bo w taki dzień nie warto było tracić czasu na kłótnie i pretensje, szybko pociągnęła chłopca dalej, w kierunku wędrownej trupy aktorów dających przedstawienie. Wojownik ostrożniej już ruszył do swych kompanów osuszających właśnie wielkie beki piwa wystawione dla ludzi na całym polu jako dar od króla. Przeciskając się przez tłum zatrzymał się gdy miejsce muzykantów zajął skald i donośnym głosem zaczął melodyjnie recytować poemat, sagę o czasach zamętu, którą od kilku tygodni zachwycali sie Vinlandczycy od lasów Labradoru, po wybrzeża Akadii.
      Zaciekawiony wiking zszedł z drogi tańczącemu korowodowi, który podążał za muzykantami przenoszącymi się w inne miejsce i słuchał urzeczony.
      Kilka tysięcy Vinlandczyków bawiło się w najlepsze na polach leifsbudirskich w czasie festynu z okazji koronacji króla. Wielu zapowiadało, że zostanie aż do świąt Wielkiej Nocy**.



    [​IMG]
    Król w celu legitymizacji swojej władzy na trwałe przeniósł dwór do nowego pałacu Leifsbudir.


    [​IMG]
    W halli jego siedziby zawisł ogromny gobelin przedstawiający losy rodu Thorsteinów od czasów Thorsteina Eirikssona.


    [​IMG]
    Z okazji ustanowienia królestwa zorganizował kilkudniowe święto dla poddanych...

    [​IMG]
    ...a na wzór dawnych sag, zlecił skaldom stworzyć poemat gloryfikujący zakończenie ery walk o władzę jarlów w czasie Hófjarlatu.



    Leifsbudir: 8 kwietnia 1417 roku
    • - Wasza wysokość... – Margaret*** Thorhildsdottir chichotała kiedy włosy króla łaskotały ją w szyję podczas gdy mocował się on zębami ze sznurkami dekoltu sukni. Ugryzła go lekko w ucho, a jej śmiech przeszedł w przyśpieszony oddech, gdy Erik I uporał się z nimi i zaczął całować jędrne piersi. Zamruczała przymykając oczy i odchyliła głowę przymykając oczy.
      Kilka dni temu w czasie uczty związanej ze świętem rocznicy proklamacji królestwa Erik od razu zwrócił uwagę na piękną córkę jarla Akadii i wiosenny poryw uniósł go ze sobą. Dziewczyna już na pierwszy rzut oka była świadectwem na to, iż jej pradziad pohulał sobie z jakąś skraelindzka pięknością, bo ciemnowłose dziewczę wzbogacała uroda jaką spotkać można było wśród kobiet zniewolonego plemienia Beothuków. Jednak jej prababka (co osobiście sprawdził kanclerz) była chrześcijanką, a dziad legalnym ślubnym potomkiem cieszącym się uznaniem i szacunkiem pomimo mieszanego pochodzenia. Kilka schadzek rozpaliło Erika do czerwoności, a o przychylność dziewczyny nie musiał się martwić, wszak jarlowie z całej Vinlandii starali się podsunąć mu swe córki w celu uczynienia jednej z nich królową. Gdy tego dnia odprowadzał dziewczynę do komnaty jaką dostała w gościnę, cały płonął i już na korytarzu jego ręce zaczęły błądzić po młodym smukłym ciele.
      Władca oderwał się od piersi dziewczyny i sięgnął po róg wina. Głębokim haustem wypił zawartość i począł mocować się z pasem. Półnaga Margaret przeskoczyła z zydla na wielkie łoże z baldachimem i opadła na koc z barwionej na różowo vinlandzkiej wełny. Opuściła zasłony, a w chwile później spomiędzy nich wyleciała suknia i inne części garderoby.
      Erik rozchylił materiał spływający z baldachimu i widok jaki tam zastał sprawił, że zastygł bez ruchu łapczywie karmiąc swój wzrok. Margaret rozchyliła usta i wyciągnęła lekko rękę przyzywając go do siebie kiwaniem palca.
      Eirik I Magnusson z rodu Thorsteinów ruszył do ataku.

    Vinborg: 25 stycznia 1418 roku
    • - W imię Boga jedynego, chrzczę ciebie imieniem Hakon. – arcybiskup uczynił znak krzyża na czole dziecka i zwrócił je królowi, który spojrzał na żonę. Margaret pochyliła lekko głowę jak kazał obyczaj i w bezgłośnej modlitwie zwróciła się do Freyji**** o jej wstawiennictwo u Odyna o zdrowie i długie życie dla jej syna. Wkrótce po świętach Wielkiej Nocy król pojął ją za żonę, a niedługo później okazało się że jest brzemienna. Nie sposób opisać radości jaka zapanowała na dworze, gdy w zimowy styczniowy poranek powiła syna, ciągłość rodu została zabezpieczona, a król wzbogacił się o następcę, który tym bardziej legitymizował jego władzę.
      Erik I uniósł syna ponad głowę, a świątynia eksplodowała wiwatami.
      Arcybiskup z niepokojem spojrzał na królewskiego brata, Eilerta. Do tej pory dowódca wojsk Vinlandii mógł mieć nadzieje na to, że po bezpotomnej śmierci króla sam włoży koronę. Mały Hakon uniemożliwiał takie plany, więc można by spodziewać się konfliktu między braćmi. Po chwili jednak sędziwy Egbert uspokojony odwrócił wzrok. Eilert Magnusson, ojciec chrzestny przyszłego władcy, darł się najgłośniej wyrzucając ze swego gardła pod sklepienie świątyni życzenia długiego zdrowia i pomyślności, a na twarzy jego widać było szczerą radość.
      Para królewska wraz z następcą tronu ruszyła do wrót świątyni by pokazać potomka zgromadzonym tam poddanym dla których zabrakło miejsca we wnętrzu.



    [​IMG]
    Potęgę wiosennego czasu król odczuł na własnej skórze zakochując się w córce jarla Ulfhaven, Margret, którą sam pieszczotliwie zwykł nazywać „Lisiczką”.


    [​IMG]
    Królowa zimą 1418 roku powiła następcę tronu zapewniając ciągłość dynastii.



    Leifsbudir: 1 września 1421
    • Thorhild Thorhildsson oniemiały spoglądał na worki ze srebrem leżące na stole i w myślach liczył już co z tym uczyni. Choć jego pragmatyczny umysł nie potrzebował uzasadnienia dla niespodziewanych dochodów skupiając się na otwierających się przez to możliwościach, to nie mógł nie zadać tego pytania.
      - Skąd to u licha?!
      - Była tu delegacja możnych. Nie zabrakło nikogo z ważniejszych jarlów. – król wciąż patrzył przez okno nie odwracając się nawet do skarbnika - Było sporo zapewnień lojalności i tym podobnych bzdur, a na koniec zostawili ‘dar’ dla królestwa.
      - Ale czemu?!
      - Żebym wiedział, to bym powiedział – król warknął zniecierpliwiony – Wietrzę jakiś spisek, a tym chcą zamydlić mi oczy.
      Kanclerz tylko westchnął, po czym wstał i podszedł do stołu na którym wciąż leżały woreczki z denarami. Thorhild w pierwszej chwili drgnął jakby chciał osłonić je własnym ciałem w sugestii, że on teraz będzie jedynym kto godzien jest się nimi zająć.
      - Od kilku lat potwierdzasz prawa szlachty i wynosisz nowe rody do godności jarlowskiej, możni czują się dzięki tobie silni, a spokój gwarantuje im większe dochody. – Ansgard tłumaczył cierpliwie - Możni są zadowoleni z twojej przychylności i wiedzą, że jak okażą ci wdzięczność to nie zmienisz swej polityki, lub przynajmniej ktoś inny będzie musiał przelicytować ich w ‘bezinteresownym’ wsparciu dla korony.
      - Ktoś inny?
      - Delegacja miast czeka na audiencję panie.
      - Też maja jakieś sakiewki? – władca i skarbnik zapytali jednocześnie, z czego Erik po raz pierwszy odwrócił się od okna.
      - Obawiam się, że nie widziałem nic takiego – kanclerz odpowiedział z kamienną twarzą. – maja tylko żądania i groźby.
      - Aha... – król Vinlandii znów zwrócił się ku widoku na dziedziniec.



    [​IMG]
    Zabiegi o przychylność możnych przyniosły skutek. jarlowie w pełni zaakceptowali władzę królewską, prześcigając się nawet w pochlebstwach i darach.


    [​IMG]
    Widząc rosnącą pozycję szlachty, miasta również żądały praw i przywilejów, lecz Erik I Thorstain zdecydował się oprzeć na warstwie wyższej, o dziwo choć choć niezadowoleni z tego stanu rzeczy, mieszczanie nie negowali legitymizacji władzy królewskiej bojąc się iż takie wystąpienia mogą doprowadzić ich do zguby gdy za królem stali: kościół, armia i szlachta.


    [​IMG]
    Starania o wprowadzenie władzy królewskiej zakończyły się pełnym skucesem.



    * Wobec potrzeb celowego synkretyzmu religijnego, zabronienie używania imienia Boga jedynego utrudniałoby jego zespolenie z osobą Odyna. Tak jak w Judaiźmie i Chrześcijaństwie zakazywano używania imion Boga – np. Jahwe, w Chrześcijanstwie Nordyckim było to nierealne, gdyż imię to było imieniem o najsilniejszej wymowie w mitologii nordyckiej i profil pogańskiego Odyna nie miałby szans na zatracenie w świadomości ludzi. Dlatego czwarte przykazanie straciło sens i ewoluowało w ”Nie będziesz bluźnił imieniem Pana Boga swego" , co oznaczało zakaz używania go w przekleństwach i przypisywaniu mu obrazoburczo cech poza tymi jakie głosił kościół. Dopiero gdy profil Odyna zatracając wiele swych cech z mitologii nordyckiej scalił się z profilem Boga jedynego, kościół zaczął promować wycofywanie imienia Odyna przez zastąpienie go po prostu „Bóg”, jednak wnet okazało się, że jest to syzyfowa praca i „Odyn” wciąż jest używany jako imię Boga w Trójcy jedynego.
    ** Wobec trudności z przyjmowaniem w społeczeństwie vinlandzkim samego piątkowego postu, pierwsi zwierzchnicy kościoła stanęli przed problemem wielkiego postu przed świętami Wielkanocy. W końcu poddano się, trzeba zawsze mierzyć siły na zamiary.
    *** Choć w Vinlandii kultura nordycka nie nastawiona na wpływ chrześcijanskiej pozostała przy swych korzeniach, to czasem ludzie nadawali dzieciom imiona obce kulturowo, a czerpane z tradycji Pisma Świętego, zwykle działo się to w przypadkach zagrożenia życia noworodka w połogu, kiedy to przeżycie jego nosiło znamiona cudu i łaski Bożej w wyniku modłów.
    (a imienia ‘Megan’ nie mogłem dać bo jest celtycką a nie nordycką wersją Małgosi :p )

    **** Jako że Bóg jedyny nie mógł mieć małżonki, bogini Frigg uległa celowemu zatarciu. Jej profil (poza rzecz jasna małżeństwem z Odynem) przejęła Freja (zresztą naprawdę Frigg i Freję często mylono). Z czasem zaczęto utożsamiać Freję z Marią, matką Chrystusa, a w końcu imię Freja wyparło obce kulturowo Maria, w czym nie bez winy było podobne brzmienie. Tak więc nordycka Freja z bogini sięgnęła statusu śmiertelniczki, choć de facto (wobec dogmatów religii chrześcijańskiej), dało jej to o wiele wyższą pozycję niż w mitologii nordyckiej, taką jaką u pogan cieszyła się Frigg. która została zapomniana na korzyść Freji. Ot chichot losu. Najciekawsze jest to, że faktycznie w Skandynawii po tym jak kult Freji został całkowicie zlikwidowany (dopiero XIII wiek!), to wiele jej cech przypisywano Matce Boskiej.



    .
     
  10. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    .



    Geirhildr, getta, gott er öl thetta,
    ef thví andmarkar engir fylgja.
    Ek sé hanga á hávum gálga
    son thinn, kona, seldan Ódni.


    [eng] Geirhild, girl, good is this ale,
    I can't complain unless there's a catch.
    I see hanging on high gallows
    your son, woman, sold to Odin.




    [​IMG] [​IMG] [​IMG]



    Statsradet
    Reformy państwowe w pierwszej dekady królestwa.

    * * *​



    - Gdy władza królewska została w pełni zaakceptowana wśród poddanych, Erik I odetchnął z ulgą. Jako najwyższy jednowładca tym bardziej ochoczo wziął się do reform państwa nie tylko dla własnej korzyści, ale i dla swego potomka, który miał zastąpić go na tronie. Po zagwarantowaniu sobie niepodzielnej władzy, prócz kolonizacji nowych ziem, postawił na rozwój królestwa, a jego doradcy wchodzący w skład Rady królewskiech - "Statsrad", wspierali go w tym jak tylko mogli.



    Leifsbudir : 21 sierpnia 1426
    • Król patrzył na cienką blaszkę srebra wyciągniętą ze stosu monet i obracał ją między palcami.
      - Spójrz – zwrócił uwagę skarbnika który beształ właśnie skrybę za błędne wyliczenia podatkowe, które zmuszony był osobiście poprawiać – To z daniny gildii kupców Vinborskich, oni kpią sobie ze mnie w żywe oczy.
      Władca podniósł drugą monetę, o wiele grubszą i okazalszą od poprzedniej.
      - To z poboru akadyjskiego, wedle wyliczeń to ta sama suma w denarach. Ci lichwiarze oszukują dając najbardziej zniszczone i oberżnięte monety jako powinności podatkowe.
      - Zasadniczo to ta od kupców warta jest więcej niż z Akadii. – Thorhild nawet nie podniósł wzroku znad notatek.
      - Że co...?- Erik I wydawał się szczerze zaskoczony.
      - Kruszcu nie mamy dużo, a w koloniach wciąż większe zapotrzebowanie niż srebro, mają towary i narzędzia niezbędne do osadnictwa. – skarbnik rozłożył bezradnie ręce - Nie przywiązując wagi do pieniądza i handlując wymiennie towar za towar, nowe osady pełne są zepsutej monety wzbogacanej o zwykłe żelazo. Za to kupcy dbają o swój pieniądz, daj nam Boże jak najwięcej takich blaszek...
      - To jakaś farsa, jak zwykły chłop czy żołnierz mają rozróżniać która moneta jest ile warta? – król rzucił oba denary na stos.
      - Nie rozróżniają.
      - Coś z tym trzeba zrobić!
      - Myślałem o tym, ale to czasochłonne – skarbnik w zamyśleniu skubał siwą brodę.
      - Mów.
      - Każdą monetę należałoby przetapiać oddzielając metal nieszlachetny i wybijać na nowo. Problem w tym, że odnosilibyśmy straty, bo tracilibyśmy wypuszczając monety pełne srebra, nominalnie warte tyle samo co te zepsute. Potrzeba by bić nowe monety o ustalonej wartości wyższej niż te które aktualnie są w obiegu... wtedy jednak traciliby ci, co posiadają wciąż monety czyste kruszcowo – wskazał na niepozorną blaszkę.
      - Czyli kto?
      - Kupcy, bogacze, spekulanci... – kanclerz Ansgard wtrącił z niewinną miną.
      Władca uśmiechnął się drapieżnie.
      - Mów dalej – zwrócił się do skarbnika – nowy pieniądz w nowym królestwie, podoba mi się ten pomysł.
      - Gdyby ustalić nową monetę jako jedną markę srebra, a dotychczasowe monety zrównać z nową gdzie damy powiedzmy nie więcej niż dwa gramy srebra i wymieniać będziemy jeden za jeden. Z nadwyżek uzyskiwanych w wymianie drobnych monet, bić będziemy Marki jako czysty dochód – Thorhild z każdym słowem coraz bardziej nakręcał się do pomysłu.
      - Vinlandzka Marka*, Vinmark... - Erik z uśmiechem kiwał głową. – To przyniesie niezłe wpływy.
      - Nie tylko to, mam jeszcze pewien inny pomysł – wtrącił kanclerz.

    Obrzeża wsi Alvhaven w zachodniej części wyspy: 19 maja 1427
    • - Einarr, na zęby Jormunganda** wychodź wreszcie – chłop wzywający swego kuma stał przed domostwem i wyglądał na zaniepokojonego.
      - A czego tam? – Vinlandczyk o zmierzwionych kudłach stanął w końcu w drzwiach poprawiając portki. – Pali się?
      - Gorzej, poborca!
      - A co go tu niesie, myśmy swoje już zapłacili.
      - On nie po to, chodzi i inwentarz, chałupy, a ludzi spisuje, jak wróci na następny raz, to nie jak do tej pory, ale za wszystko zapłacisz...
      W LAS! Na mękę Pańską, w las uchodźcie! - ryknął przerażony Einar rzucając się do swej halli.

      * * *​

      - I sam z żoną i najmłodszym synem sobie tu żyjecie? – poborca zajrzał do halli i wskazał na sześć łóżek z rozmemłaną pościelą.
      - A to jak świnka zachoruje, to i wygodnie mieć musi, do dom ją wtedy bierzemy, a chorowite ostatnio niebożęta, chorowite... – chłop wzniósł oczy ku niebu
      - A nieźle sobie te świnki żyją – mruknął poborca patrząc na szeroki stół obok paleniska, gdzie stały jeszcze dymiące misy z kolacją. – z tego co widzę masz tu świnie kanibali. – podniósł wieprzowe żeberka z jednej z sześciu mis.
      – Mówią, że masz dwóch synów, synową i wnuka.
      – A miałem, ale biedna Astrid z dzieckiem w lesie zaginęła, syn poszedł szukać i już nie wrócili. Wszystkich widno niedźwiedź rozszarpał.
      - Tu nie ma niedźwiedzi.
      - Już nie, bom go zatłukł – chłop bezczelnie patrzył poborcy w oczy.
      Ten tylko pokręcił głową i wyszedł na podwórze.
      - Trójka was tylko, to dodatek ziemi wam się nie należy – huknął głośno by Einar usłyszał go w środku domostwa.
      - Dodatek? – skołtuniona głowa wychyliła się przez okno – Jaki dodatek?
      - Król orzekł, że pastwiska na zasiew mają być oddane chłopstwu, a przez ten czas część ich pól przeznaczona będzie na ugór i popas, co by ziemia nie jałowiała i więcej zboża dawała.
      Einar rozdziawił gębę i wypadł z domostwa.
      - Słyszałeś? – rzucił do poborcy – Ten głos, słyszałeś?
      Nie czekając odpowiedzi rzucił się w gęste krzaki za przybudówką dla trzody.
      – Synu, a jam cię już opłakał! Cud, cud prawdziwy! – darł się prowadząc rodzinę swego syna i wychwalając imię pańskie wobec szczęśliwego odnalezienia potomka, synowej i wnuka, których przecież postradał był od pazurów niedźwiedzia.
      Poborca ukrył twarz w dłoniach. Wszędzie to samo.


    [​IMG]
    Po umocnieniu swej władzy król zdecydował się ustanowić pierwsze vinlandzkie monety.


    [​IMG]
    W celu powiększenia wpływów z podatków, zarządził też spis powszechny swych poddanych.


    [​IMG]
    Również rolnictwo stało się ważnym punktem rozmów w Radzie państwa.
    Wprowadzono trójpolówkę.



    Leifsbudir: 9 lipca1432 roku
    • Puste krzesła po obu stronach króla wpędzały go w przygnębienie. Minęło już kilka lat od kiedy sędziwy Ansgard zwolnił urząd kanclerza łącząc się z Bogiem, a kilka miesięcy temu na suchoty zszedł Thorhild. Choć po długich poszukiwaniach znaleźli się godni następcy, to miejsca zajmowane przy stole przez zmarłych doradców na zawsze miały zostać puste, jako pewien hołd ich pamięci.
      - Na co czekamy panie? – kanclerz Vithar Eriksson kręcił się niespokojnie.
      - Aż będziemy w komplecie – odpowiedział władca.
      - Już jesteśmy w komplecie, a nawet za dużo nas – Oddmund Eriksson rywalizujący z Ludwigiem Amundsenem o urząd skarbnika zerknął wymownie na swego rywala. Ten odpowiedział mu zimnym spojrzeniem, w Radzie jak do tej pory pewne miejsce mieli tylko kanclerz i Margaret Soren, szwagierka królewskiego brata, córka zwierzchnika gildii kupców Vinborskich, oraz niesamowicie błyskotliwa w kwestiach handlowych kobieta.
      Drzwi w końcu otworzyły się i do sali wszedł następca tronu.
      - Zdecydowałem, że mój syn wejdzie w skład rady – Eirik I uśmiechnął się na widok potomka.
      - Panie... ale jak to? – Oddmund uniósł się z siedzenia - On nie ma żadnego doświadczenia, kwalifikacji!
      - Będzie królem, musi je więc zdobyć, znasz lepszy sposób?
      - Ale tak nie można, zresztą i tak już nas za dużo. – Oddmund wskazał na Amundssena który tylko skrzywił się i ostentacyjnie odwrócił.
      –Masz rację, za dużo – zgrzytnął król wskazując mu drzwi - Won.
      Oddmund sapnął tylko zdruzgotany, potoczył wzrokiem po sali i z mina zbitego psa potoczył się do wyjścia.
      - Czy możemy uznać, że kwestie personalne mamy już za sobą? – władca rzucił wyzywająco.
      Nikt nie śmiał przerwać ciszy, dopiero Margaret Soren z życzliwym uśmiechem wstała aby z teatralnym gestem posadzić Hakona Erikssona Thorsteina obok siebie.
      - Nie wolno nam zwlekać panie – rzekła do następcy tronu – mamy tu wiele pracy.
      Eirik uśmiechnął się lekko widząc jak jego syn pusząc się jak paw bierze rulon dokumentów podanych mu przez kanclerza.



    [​IMG]
    Po wielu latach wiernej służby w kolejno zmarli: skarbnik kanclerz Ansgard Magnusson i skarbnik Thorhild Thorhildsson, którzy przez ponad ćwierć wieku wspierali trzech kolejnych władców.


    [​IMG]
    Król zarządził poszukiwania ich następców, a chętnych nie brakowało.


    [​IMG]
    Erik I zdecydował się też na włączenie do Rady, swojego dorastającego syna Hakona, aby wprawiał się on w rządzeniu państwem.



    Leifsbudir: 1 września 1421
    • - Jak idą prace w stoczni? – Hakon Eiriksson Thorstein podpisując jakiś dokument rzucił do kanclerza.
      - Kristiansund wpłynął do Vinborga dwa dni temu. Wczoraj cała flota wyszła w morze
      - Po co? – zdziwił się następca tronu.
      - To pomysł twego ojca – kanclerz Vithar podkręcił wąsa. – efekt propagandowy, dla pospólstwa
      - Całe miasto wyległo na nadbrzeże by popatrzeć – Margaret Soren pokiwała głową – Wszyscy byli pod wrażeniem i trudno im się dziwić.
      - To bez sensu – Hakon wykrzywił się.
      - Nie lekceważ potęgi propagandy panie, ludzie szanują silnego, a nie słabego, czasem trzeba pokazać swoja siłę.
      - To czemu ojciec przysięgę nowych hufów huscarli odbiera tu w Leifsbudir, a nie na polach pod Vinborgiem? Patrząc ile nowych oddziałów formujemy ludzie byliby pod takim samym wrażeniem jak w sprawie floty.
      - Bystry jest – roześmiała się Margaret.
      - Bo tu co i rusz kręcą się możni – odezwał się skarbnik Amundsen – widok codziennej przysięgi na wierność królowi składanej przez nowe hufy działa im na wyobraźnię.
      Hakon skinął głową ze zrozumieniem, uczył się bardzo szybko.
      - Ale żeby mego ojca przyjmować na audiencję w skarbcu, to już przesada i obraza – fuknęła Margaret.
      - Nie lekceważ potęgi propagandy pani. – królewicz rzucił z mina niewiniątka – Mistrz gildii kupieckiej może i wiedzieć z pierwszej ręki jakie mamy oszczędności, jednak ten widok podziała mu na wyobraźnię
      - I nie dziwie mu się – dorzucił Amundsen z rozmarzonym wzrokiem myslacy o kufrach pełnych vinlandzkich marek.




    [​IMG]
    By podnieść swój wizerunek w oczach poddanych, król zdecydował się powiększyć flotę...


    [​IMG]
    ... oraz armię po raz pierwszy wzbogaconą hufami kawalerii.***


    [​IMG]
    Pomimo ogromnych nakładów po latach udało się wypełnić skarb srebrem, a nic nie podnosi prestiżu władcy tak jak bogactwo.



    * Marka była odpowiednikiem Polskiej grzywny i wynosiła ok. połowy funta. W Vinlandii po reformie monetarnej Vinmarka miała być monetą bitą z 25,2 grama srebra. Stare drobniejsze monety, zastąpiły fenigi odpowiadające wartością 1/24 vinmarki.
    ** Gdy nordycki Thor zespolił się w wierze vinlandzkiej ze św. Jerzym, jego największy wróg, wąż Jormungand otrzymał role smoka z legendy o tymże świętym. Ponieważ w mitologii skandynawskiej Jormungand był synem Lokiego utożsamianego w Vinlandii z Szatanem, zespolił sie też z Bestią z Apokalipsy jako najpotworniejszy pomiot piekielny który przybędzie (powróci gdy brać pod uwagę motyw jego przegranej walki z Thorem/św. Jerzym) w czasie Ragnarok/Apokalipsy.
    *** W Ameryce nie było koni do momentu gdy sprowadzili je na ten kontynent Europejczycy. Tu jednak mamy motyw zaawansowanego osadnictwa wikingów wobec schizmy grenlandzkiej, gdy więcej niż trzecia część Grenlandczyków udała się na wygnanie z Leifem po wypędzeniu go przez jego siostrę za zabójstwo brata, Thorwalda. W żywym inwentarzu z pewnością były też konie, lecz ich niewielka liczba sprawiała, że były zbyt cenne do używania ich w walce, a wikingowie i tak bili się prawie zawsze na piechotę. Z czasem wierzchowców na polach bitew zaczęli używać jarlowie, dowódcy, możni, a w końcu XIV wieku stworzono pierwszą niewielką konną formację. Koniom Vinlandzkim daleko do rumaków zachodniej Europy. Niewielkie skandynawskie koniki, wobec kilku wieków używania ich w ciężkiej pracy pociągowej i rolnej nabrały masy, lecz są dość wolne i formacjom kawaleryjskim złożonych z tych koni brak zarówno efektu szarzy jaki miało zachodnie rycerstwo. Brakuje im też godnej postawy. Cytując Wołodyjowskiego ”Jakby chorągiew na psach jeździła”.




    .
     
  11. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    .



    Ek mun fraeda fólkdjarfan gram.
    Nú er Yngva konr med oss kominn.
    Sjá mun raesir ríkstr und sólu,
    fraegr um lönd öll med lofi sínu


    [eng] But I must honor the warrior, brave in battle.
    Now Yngvar’s son Has come to us.
    This chieftain must be the most powerful under the sun
    Renowned in all lands with his praise.




    [​IMG] [​IMG] [​IMG]



    Skraelingland cz. 1
    Osadnictwo Vinlandzkie za króla Eirika I.

    * * *​



    - W Vinlandii i Marklandzie dostatek i pomyślność były tak wielkie, że najstarsi ludzie nie pamiętali choćby i opowieści o równie dobrych czasach – skald poprawił się na zydlu i wyciągnął stopy w kierunku kominka.
    - Coraz więcej osób patrzyło jednak na zachód. Szczególnie celowali w tym możni posiadający niewiele ziemi i niższy status niż jarlowie zaczynający przeradzać się w arystokrację. Wielu młodych synów mniej znacznych rodów wyprawiało się za Morze Vinlandzkie wraz z zebranymi przez siebie ludźmi, których zachęcali widmem dobrobytu i posiadłości ziemskich o jakich zwykli chłopi nie mogli marzyć już nie tylko na wyspie, ale i w Marklandzie, który szybko zaludniał się i twardo bronił się przed wydzieraniem sobie ziemi, za pomocą gęstych i wielkich puszcz. Każdy z tych co ruszali na zachód drogę tam rozpoczynał od Leifsbudir prosząc króla Erika I o wsparcie, ten nie odmawiał nigdy, choć rujnowało to skarbiec. Zanim jednak te niespokojne duchy ruszały na pokładach wyładowanych ludźmi i towarami statków, w lasach krainy nazwanej Nyttland, pojedynczy Vinlandczycy przenikali tam rozpowiadając o bogactwie tych terenów.



    Tereny łowieckie Mikmaków*: 2 kwietnia 1425
    • - Ejiglateja'sit!*
      - Rozumiesz coś z tego co on mówi? – Njall zwrócił się do skraelingskiego thralla.
      - Nie panie, to język zupełnie różny od tego którym mówili moi przodkowie** – odpowiedział Beothuk uniżonym tonem.
      - Na Lokiego, Erik miałeś załatwić tłumacza! – wiking rzucił do swego kompana z wyrzutem. Pozostali Vinlandczycy trzymali się na uboczu uważnie obserwując las.
      - Myślałem że wszystkie dzikusy mówią tym samym narzeczem - Erik bezradnie rozłożył ręce.
      - My tędy tylko przechodzimy, rozumieć mnie dzika gęba?
      - Gatu sespu’tm?** – zapytał młodszy z dwóch skraelingów jacy zastąpili drogę dziesiątce wikingów.
      Starszy tylko wzruszył ramionami.
      - Lnu’k getumutt tet. – znów zwrócił się do Njalla trafnie uważając go za przywódcę wyprawy białych. – Gaqigjijiatl t'an, Estki’kewaq ‘Kespukwitk. Mimajigl muta naqt’g gisig’a'sutmaqan. Ge'itueg agnutmaqan Unamakik ‘Epekwitk esca’tl menigu’l Gasg'ptnnaqanpungeg sa’q. Ejigla’sit!***
      - To nam się koleżka rozgadał – zarechotał Erik - I tak cię nie rozumiemy, więc won, pókim dobry. – wiking odepchnął starszego skraelinga tak że ten aż się zatoczył.
      - Ne'patu gi’l lmu’j!**** młodszy z Mikmaków syknął z wściekłością sięgając po nóż, lecz zanim uniósł kamienne ostrze został zmieciony celnym rzutem ciężkiej sześciostopowej włóczni. Erik szerokim zamachem topora zakończył żywot drugiego z tubylców.
      - Mówiłem ci że nie ma sensu wchodzić w gadki z dzikusami. – rzucił do Njalla.

    Wybrzeża karju Mikmaków: 17 marca 1423
    • - Tu będzie dobrze – Erik wskazał na ujście niewielkiej rzeczki opierając się o burtę snaekkara.
      - Może, może – rudowłosy Vinlandczyk przewodzący wyprawie osadniczej podrapał się po głowie. - Jak każde inne.
      - Zbadaliśmy teren na trzy dni drogi wzdłuż tej rzeki, zwierzyny tu w bród, woda, czego chcieć więcej?
      - A dzicy?
      - Miękcy jacyś – stojący z boku Erik roześmiał się.

      * * *​

      Czarna kuropatwa obserwował jak brodate twarze wyładowują towary i zwierzęta ze swych łodzi. Miał ochotę kazać swym ludziom wypuścić strzały i patrzeć jak najeźdźcy naruszający tereny łowieckie jego plemienia dostają za swoje, lecz z trudem powstrzymał się. Białych było dużo i wplątałby swoich wojowników w niepotrzebną walkę, podczas gdy jego lud miał większe problemy.
      Zagryzł wargi widząc jak przybysze ścinają drzewa pod domostwa. Obiecał że wróci tu i pozostawi tylko zgliszcza.



    [​IMG]
    W czasie gdy król wzmacniał Vinlandię wewnętrznie, traperzy, handlarze i ciekawi świata wikingowie wyprawiali się poza granice królestwa przynosząc wieści o nowych ziemiach.


    [​IMG]
    Za wsparciem władcy osadnicy ruszali tam by zakładać nowe halle.


    [​IMG]
    Nie byli przyjmowani z otwartymi rękoma.
    Plemiona Mikmak, Abnaki, Pennacook, Passamaquoddy i Maliseet, nie chciały obcych na swoich ziemiach.



    Tereny łowieckie Mikmaków nad Wielkim Bobrowym Jeziorem***: : 14 czerwca 1428
    • Wrzawa bitewna dobiegała końca, pojedynczy skraelingowie walczyli jeszcze z zaciekłością, lecz większość ocalałych wojowników uchodziła w las z otwartej przestrzeni nad jeziorem, gdzie zaatakowali oni armię Eilert Magnussona, który miał wybić z głów dzikich jakikolwiek opór wobec osadników. Eilert osobiście wybił to z głowy co najmniej tuzinowi, a jego huscarlowie położyli blisko trzecią część z armii dzikich jaka zastąpiła im drogę. Był zawiedziony, bo liczył na większą zawziętość skraelindzkich wojowników, im więcej ich czmychnęło z pola bitwy, tym więcej trzeba będzie wyłapać.
      - Co jest?! – ryknął do setnika którego ludzie zmęczeni bojem zaprzestali pościgu.
      - Zwycięstwo panie – wiking odparł niepewnie – dzicy uszli.
      - To ich gonić do stu diabłów!
      - Sotnia Ragnarssona próbowała, ale z lasu okrutnie z łuków szyją, pewnie chcą osłonić odwrót
      - Geniusz. Mam tu w armii geniusza! TO BIERZ SWOICH LUDZI I DYRDAJ ROZBIĆ TĄ ICH STRAŻ TYLNIĄ BY NIE POZWOLIĆ IM SIĘ WYCOFAĆ!!!
      Setnik natychmiast kopnął się do swoich huscarli którzy słysząc wściekły ryk królewskiego brata bez potrzeby kolejnej zachęty unieśli tarcze i w równym szyku zaczęli iść ku linii drzew. Wkrótce dołączyły do nich inne sotnie.
      Spomiędzy poszycia faktycznie śmignęły dziesiątki strzał, a kilku z wojów którzy niedostatecznie zakryli się tarczami, padło na ziemie.
      Vinlandczycy z donośnym wyciem puścili się biegiem i choć niejeden padł od opierzonego pocisku, to w chwile później spomiędzy drzew rozległy się odgłosy walki i krzyki mordowanych skraelingów.
      Eilert dał znak reszcie armii by dołączyła do pościgu sam trącając piętami swego wierzchowca. W czasie rozmowy ze swym bratem w Leifsbudir przez chwile rozważali zostawienie dzikich w spokoju po daniu im nauczki gdy tylkospróbują walki z hufami króla, jednak nawet w Akadii, gdzie skraelingowie przyjęli chrzest i mienili się poddanymi Erika I, w ciągu dziesięciu lat dwukrotnie chwytali za broń w spontanicznych buntach.
      Ten teren należało oczyścić, a nie bawić się w łaskę.

    Wioska Mikmaków kilkanaście mil od Wielkiego Jeziora Bobrowego: 16 czerwca 1428
    • Czarna Kuropatwa wypuścił strzałę powalając nią płowowłosego najeźdźcę który ciągnął za włosy szamana. Choć łzy są słabością jaką nie może hańbić się wojownik, nie wstydził się że zagładę wioski Sipeknekatików ogląda ze strugami płynącymi po policzkach. Nie wszyscy byli mordowani, większość kobiet, dzieci i silnych mężczyzn wziętych do niewoli, brodate twarze wiązały i ustawiały w kolumnę. Opornych zabijano, tak jak ciężej rannych i starców, jeden z najeźdźców gwałcił brutalnie mikmacką dziewczynę na progu jej chaty, a kilku jego kompanów czekało na swoją kolej. Pozostali rabowali i podpalali domostwa pokrzykujac do siebie w tym ich twardym języku. Najstraszniejsi byli ci co siedzieli na wielkich zwierzętach wyglądających jak potwory. Czarna Kuropatwa wciąż nie mógł zrozumieć jak ci biali tak szybko rozbili myśliwych wszystkich szczepów Mikmaków, którzy stawili się na wezwanie rady plemiennej. Nawet najstarsi nie pamiętali choćby i opowieści o tak wielkiej liczbie wojowników łączących się we wspólnym celu, a teraz ponad połowa tych co ruszyli do boju w obronie ziemi ojców odeszła do krainy wiecznych łowów wymordowana nad Bobrowym Jeziorem i w czasie desperackiej obrony swych wiosek.
      To najbardziej nim wstrząsnęło, bo po straszliwym zwycięstwie biali najechali ich domostwa nie zadowalając się zapewnieniem spokoju ich pobratymcom budującym osady nad morzem. Szli dalej niosąc żelazo i ogień, a kto nie uciekł ginął lub szedł w pęta.
      Czarna Kuropatwa dał znać żałosnej resztce swoich ludzi i wraz z nimi puścił się pędem w kierunku gdzie słońce kończy swój bieg po całym dniu. Musiał dotrzeć do wsi swego szczepu, Kesputwikwów, by powiedzieć im że kraj ich przodków nie jest już ziemią Mikmaków, a kto nie ujdzie do południowych plemion, Abnakich i Malisetów, temu lepiej nie było się rodzić. Bo nie miał złudzeń że brodate twarze przyjdą i do jego wioski.

    Południowa część Lasu Siedmiu Wzgórz****: 2 października 1435
    • - Stać. – Eilert Magnusson dał znać hirdmnanom ze swego przybocznego hufca z jakim jechał na czele kolumny wojska.
      Z uwagą patrzył na rzadki las przetykany krzewami, skrzywił się gdy jeden z koni parsknął i pokręcił głową, brzęcząc uprzężą. Nasłuchiwał.
      Skraelingowie widząc że przeciwnik nie da wciągnąć się w zasadzkę wylegli z ukrycia rzucając się na znienawidzonego wroga. Najliczniejsi z nich - Penobskotowie nie walczyli jeszcze z białymi, ale słyszeli wiele od Abnaków i Malecitów zmasakrowanych na północy, z których wielu biegło teraz wraz z nimi wiedząc że nie mają już gdzie uciekać, bo biali przyjdą wszędzie, a plemiona Mahikan i Lenape nie przyjmą ich z otwartymi rękoma na ich terenach łowieckich. Kilka setek dzikich rzuciło się na Vinlandzkich jeźdźców i choć wstrząśnięci widokiem koni wiedzieli od swych pobratymców że są one śmiertelne tak jak i ludzie.
      Eilert sięgnął po topór bojowy i w chwilę później rozłupał głowę skraelingowi który z okrzykiem bojowym rzucił się na niego. Jego hirdmani również nie próżnowali wyrąbując krwawe wyrwy w szyku dzikich, lecz co chwila któryś walił się na ziemie po tym jak ściągnięto go z siodła, lub zabito pod nim konia.
      Z tyłu rozległ się dźwięk rogu i głośny okrzyk gdy setki huscarli włączały się do bitwy, a zza pleców skraelingów wyłoniła się sotnia puszczona przodem, a którą skraelingowie puścili licząc na wyrżnięcie w zasadzce głównych sił.
      Topory, miecze i włócznie zbierały krwawe żniwo, a dzicy zaczęli uciekać, lecz ścigani przez konnych znaczyli trasę swej rejterady porąbanymi po skłutymi ciałami swych wojowników.

      * * *​

      Jeden z tysiączników obchodził pobojowisko pełne ciał i zbliżył się do miejsca gdzie zaatakowani zostali przyboczni dowódcy. Kilku dobijało ciężej rannych wrogów, kilku klęło, niektórzy jęcząc wili się w bólu lub próbowali zatamować swe rany, jednak najbardziej niewyraźne miny mieli ci zgromadzeni przy stercie ciał skraelingów tworzących prawie wał.
      Tysiącznik spojrzał tylko raz i przymknął oczy starając się wyrzucić ten obraz z pamięci.
      Eilert Magnusson Thorstein, brat króla i naczelny dowódca wszystkich Vinlandzkich hufów z twarzą zmiażdżoną uderzeniem kamiennej siekiery leżał w krwawym błocie przygwożdżony truchłem swego wierzchowca.


    [​IMG]
    ”Pokojowa asymilacja” była pojęciem którego Vinlandczycy Eilerta Magnussona nie znali.
    Przy najmniejszym oporze ze strony wojowników zostawiali tylko ziemię i niebo we wszystkich skraelindzkich wioskach jakie napotkali, a tych którzy przeżyli sprzedawali jako thralli.



    [​IMG]
    Skraelingowie szybko nauczyli się, że nie mają szans w otwartej walce z „brodatymi twarzami”, coraz częściej atakowali więc z zasadzki, jednak wyżynani bez litości nie mieli szans w jakimkolwiek oporze.


    [​IMG]
    W jednej z takich zasadzek udało im się jednak zadać cios, który choć nie uratował ich, to wstrząsnął całą Vinlandią.
    Brat króla, Eilert, poległ w walce o nowe ziemie.



    Hvolsvollur: 1 września 1453
    • Deszcz lał strumieniami, jak wtedy gdy Odyn zesłał na ludzkość potop. Ulf i Hallvard z wdzięcznością spojrzeli na gospodarza który zaoferował im gościnę gdy przybyli do Raufarhofn. Nie mogli odnaleźć się wśród wielkich domostw jakie spotykać można było tylko po wsiach i to prawie że tylko w Marklandzie i Akadii, bo na wyspie będącej kolebką Vinlandczyków nawet wieśniacy zarzucili już dawno życie w jednej halli całą kilkupokoleniową czasem nawet dwudziestoosobową rodziną. Wśród osadników nie zdarzały się tak liczne rody, ale za to nierzadko mieszkali i w dwie lub i trzy rodziny w jednym długim domostwie. Jedyne co odróżniało te siedziby od starych o jakich słyszano jeszcze w sagach opowiadających czasy sprzed Leifa Eirickssona to brak pomieszczeń dla bydła i trzody chlewnej, to zarzucili nawet osadnicy budując zwierzętom oddzielne budynki.
      - Napijcie się, boście pewnie zziębnięci – gospodarz życzliwie spojrzał na gości i odszpuntował antałek miodu, a jego żona podsunęła drewniane kubki.
      - Gdyby nie budynek Borgastjóra***** i tyle domostw, rzekłbym wieś to, niczym przodkowie się tu budujecie – Hallvard mruknął ochoczo sięgając po napitek.
      - Nie bez powodu. – roześmiał się gospodarz – ojciec mi mówił, jak to kilku sobie małe chaty budowało jakie na wyspie jeszcze mieli nim za morze ruszyli. Jeden z żoną jeno mieszkał i nikt się już nie zbudził gdy mu skraelingi psiejuchy do domu wparowali. W dużej halli zawszeć ktoś lekki sen mieć będzie i zaskoczyć się nie da, to i po cztery rodziny wspólnie się budowały, a i to było dobre że szybciej się to stawiało niźli cztery mniejsze halle, a gwoździe i okucia same się nie rodzą, kupcy zaś z każdego skórę zedrą.
      - Na litość boską, ale gdzie indziej jakoś to wygląda, a tu...
      - Gdzie indziej to od czasu gdy pierwszą chałupę postawiono, i wiek minął nim w ludną osadę miejską się to zmieniło. Tu niemowlakiem byłem gdy ojciec z mniej niż setką ludzi z Hvalviku przybył, a pięć zim nie minęło i już tu tysiąc ludzi się gnieździło a nam Borgastjóra przysłano że my niby miasto lokowane. Niektórym na ścianach drewno jeszcze nie ściemniało, to co, burzyć i po miejsku się budować, bo tak nie idzie się pokazać?
      - Może i dobrze prawicie. – Ulf otarł wąsy z miodu - U nas w Nyttland też szybko szło, choć tam gdy brat króla (świeć panie nad jego duszą) skraelingów przepędził, to i nikt starych hall nie budował, bo i po co, przecie każdemu na swoim wygodniej.
      - Tu też niektórzy z duchem czasu idą. Po ciemnicy żeście nie widzieli, ale bliżej nabrzeża, ludzie ściany w poprzek stawiają, drzwi wyrąbują, podmurówki, kamieniem ściany wzmacniają, cuda. Niektórzy w górę się pną piętra sobie robiąc gdzie wcześniej powała była.. – gospodarz podkręcił wąsa – Nie taka tu wiejska dziura jak się zdaje, mnie syn też ciśnie bym ścianę w poprzek postawił, bo mu żona głowę suszy że się wstydzi nad dzieckiem pracować, a czego tu się wstydzić, toć w rodzinie wszystko zostaje. Pomrę, niech robią co chcą, ale ojciec tak pobudował, póki żyje tak zostanie.
      Ulf ożywił się, rozbieganym wzrokiem spojrzał na synową gospodarza i nie miałby nic naprzeciw by ją podczas ‘pracy’ z jej mężem nocą podpatrzeć.
      - A wy z Nyttlandu? Tako rzekliście... to nowe ziemie, to co was dalej ciśnie na zachód że za Wielką Rzekę was przyniosło?
      - Dwadzieścia pięć lat będzie już jak dziad mój z ojcem się tam przenieśli. Starszy brat już na świecie był, zanim dwaj kolejni się urodzili, ja czwarty w kolejce, a ludu napłynęło wiele, w domostwie ciasno, rzekłem sobie co będę się ściskał jak na zachodzie ziemi pełno której nie trzeba latami wyrąbywać. – roześmiał się Hallvard.
      - Tu już nie znajdziesz, tu też tłok się robi, a i nie ma jak u was, bo skraelingowie głów nie podnosili a chrzest przyjęli, to też obok żyją i kłóć się teraz z takim zali za tym kamieniem to już jego czy nie. Jak ziemi puszczy wyrywać ci się nie chce, to w górę rzeki idź, tam jeszcze może kolonie nieliczne w kraju Stadcone, albo i dalej. I sobie po ludzku hallę zbudujesz, a nie jak my, jak przodkowie – gospodarz roześmiał się.
      Hallvard spojrzał na szerokie ławy pod dłuższymi ścianami robiące za łoża, oraz na palenisko ciągnące się środkiem wzdłuż całej halli, dające przyjemne ciepło w całym domostwie. Kobiety pichciły coś na nim nie przeszkadzając sobie nawzajem.
      Choć na wschodzie nie budowano tak od stuleci, to dawało to poczucie wspólnoty tak potrzebnej na pograniczu.
      - A mi się tak nawet i podoba.



    [​IMG]
    Osadnicy oczekiwali, że król w każdy możliwy sposób wesprze ich, aby nowe osady szybko przemieniły się w ludne i silne miasta.


    [​IMG]
    Miasta które mogły stać się bazą dla handlu najwartościowszym towarem jaki oferowała ta ziemia.


    [​IMG]
    Było to wyzwanie nie na lata a na dekady, bowiem choć chętnych do osadnictwa nie brakowało, to przecież nie było ich więcej niż ze stu co roku decydujących się wyruszyć na zachód, a prócz terenów jakie podbił Eilert Magnusson, czekały tez wielkie połacie terenu za Wielką Rzeką uchodzącą do Morza Vinlandzkiego.


    [​IMG]
    Choć trwało to dziesięciolecia, oczekiwania osadników zostały spełnione.
    Król lokował siedem nowych miast na kontynencie, w czasie swego długiego panowania podwajając terytorium swego królestwa.
    Mimo dostatku i pomyślnej ekspansji pogrążyć się ono miało jednak w rozpaczy



    * Plemię Mikmaków (Mi’kmaq) wchodziło w skład bardzo luźnej konfederacji Wabnaki jaką tworzyło z plemionami Abnaki Wschodnimi, Penobscot, Passamaquoddy i Maliseet. Mikmakowie żyli głównie w Akadii i wysp u jej wybrzeży oraz na terenie dzisiejszego Nowego Brunszwiku. Pozostałe plemiona bardziej na południe w dzisiejszym stanie Maine.
    Mimakowie dzielili się na siedem głównych szczepów a dwa z nich (Epekwitk i Umamakik) zatknęły się z Vinlandczykami gdy ci pod przewodem rodu Vasów zasiedlili Wyspę Królewską oraz Apegweit wypędzając je na kontynent. W czasie kolonizacji Akadii doszło do kolejnych starć, ale szczepy Eskik’ewak i Kespukwitk pamiętając los braci z wysp nie przeciwstawiali się otwarcie i przyjęli z czasem wiarę Vinlandzką. Gdy Vinlandczycy zaczęli posuwać się dalej pozostałe szczepy wzbogacone o uciekinierów z podbitych i zasymilowanych gałęzi plemienia Mikmak, chwycili za broń. Gdy Vinlandzcy osadnicy ruszyli jeszcze dalej na południe, walki o nowe ziemie toczyły się już z całą konfederacją Wabnaki, jednak plemiona te nie były związane ze sobą tak ściśle jak te znad wielkich jezior (Irokezi i Huroni), a więc nie kooperowały ze sobą i walczyły tylko w obronie własnych siedzib, a nie swych sojuszników, co czyniło ich zdecydowanie słabszym przeciwnikiem niż mógłby wróżyć ich łączny potencjał.

    ** badacze nie są jednomyślni czy Beothukowie mówili językiem algonkinskim jakiego używały plemiona z północno wschodniej części kontynentu, czy też języka Innu z Labradoru i dalekiej północy. Czując tu pewną dowolność dla możliwości użycia oryginalnego języka Mikmaków w AARze (nie byłoby sensu gdyby się rozumieli nawzajem) wybrałem to drugie. Szukanie słownika języka Algonkińskiego w dialekcie Mikmaków to coś, co nawet mój kot uznał chyba za szaleństwo, bo dziwnie na mnie futrzasta menda patrzyła.
    *** dzisiejsze Grand Lake w New brunswick
    **** okolice dzisiejszego Lincoln w Maine
    ***** odpowiednik burmistrza


    * [mikmak] odejdźcie stąd natychmiast!
    ** [mikmak] o czym oni mówią?
    *** [mikmak] lud Mikmaków nie chce was tu. (...) Wiemy o losie Eskikewaków i Kespukwitków. Żyją tylko dlatego że porzucili starą wiarę i obyczaje. Znamy opowieści o tym jak wypędziliście Unamakików i Epekwitków z wysp sto lat temu. Odejdźcie stąd!
    **** [mikmak] zabiję cię psie!



    .
     
  12. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    Też uważam ze powinny być państwa indiańskie, pamiętam ze jak grałem na EU2 i strasznie żałowałem że mod Vinlandzki nie jest kompatybilny z WATKiem gdzie był multum państw Nativ. Choć z drugiej strony tak jak to Dominikus napisał, byłoby łatwiej pod pewnymi względami urosnąć w molocha (owszem równoważyłoby to potrzebę nawracania, ale wzrost byłby łatwiejszy)


    Nie, bo państwa Europy nie będą sobie utrudniać :p
    Zamierzam sobie nie ułatwiaćc, czyli nie brać idei państwowych dodających ilości kolonistów i omijać pewne decyzje wewnętrzne zwiększające ich przyrost. Ten jeden z kawałeczkiem osadnik rocznie to nie jest dużo (110 ludzi na rok), od początku gry minąło półl wieku i skolonizowałem 8 prowincji z czego nie wszystkie są na full, to z 7-8 lat na prowa, a pojechałem po inflacji i niedopieszczeniu techów, bo dochód skoczył mi na 12 miesięcznie dopiero niedawno.
    Musze tez odlłożyć chore ilości kasy na budowanie umocnień, bo bez tego to przyjdzie cokolwiek i mnie zje (techgroup mam gorszy niż muslimy - bez umocnień byłaby totalna rzeź) to kolejne setki punktów które zastanawiam się skąd wziąć - na kolonizacje może mi po prostu fizycznie kasy zabraknąć, skoro jedna kolonia w czasie wzrostu prócz kasy na kolonistów sama z siebie zjada ponad 1/10 dochodu skarbowego.
    Realizm swoja droga, w EU3 nie ma miejsca na zaawansowany realizm, bo gra w tym względzie pod niektorymi aspektami jest spierdzielona z zalożenia :p
    Totez nie widzę powodu by jeszcze utrudniać ;)

    Jako ciekawostkę dam symulacje jaka komp zrobił dla Vinlandii AD 1444 czyli ciut wcześniej niż aktualnie stoi mój AAR (to te lewe sejwy jakie komp wrzuca z późniejszą data niż się gra aktualnie)

    [​IMG]
    3 prowy więcej skolonizowane + podbici Huroni i Irokezi, to sobie komp poszalał :p

    Znów podeprę się Dominikusem:
    dochód z tego mizerniutki idealnie odwzorowuje posiadanie terenu per se, przy minimalnych zasobach osadniczych.
    Przywołam tu przykład Portugalii i jej kolonii w Afryce płd. Pojedyncze miasta, kilka faktorii handlowych na krzyż, reszta jest milczeniem, a na mapce politycznej - nie pogadasz (nie mowie tu o EU, tylko o historycznych 'posiadłosciach').

    Jakby co, to ja z miejsca w to wchodzę. Jestem fanem kultur indiańskich, imho tacy Wabnaki powinni mieć swoje państwo, jest wiele innych związków plemiennych to tylko wzbogaciłoby AARa.
    Jak ktoś mi powie krok po kroku jak to się robi (dodaje państwa by gra się nie wykrzaczała) to z chęcią to zrobię, tylko ze ja w kwestii modowania jestem laik, a EU3 to w ogóle gram dopiero po raz drugi.

    A właśnie nie :)
    Jak na razie to większość kolonii zgodnie z duchem berserkerow wyżynam z tubylców, a co do zasymilowanych, to już w Nord Tapper Saga było to rozwiązane, gdzie w Norweskich fiordach ze Szwedzkimi żolnierzami biły się np pulki Irokeskich Huskarli idących do boju z imieniem Odyna na ustach, jeden odcinek był poświęcony kwestiom asymilacyjnym.. a nie, nawet chyba dwa a nie jeden.
    Wiec o to się nie musisz obawiać, bo będę szedł tym tropem a nie 100% nordykow ;)

    Populacja jest taka jak zakłada gra. Jeżeli na starter dostaje 1k żolnierzy, to wiadomo ze populacja nie będzie mniejsza niż te 100 tysięcy i nie mogę w grze napisać ze Vinlandczykow jest pięć koła, a tysiąc śmiga w armii.
    Robiąc symulację rozrodczą populacji na całkowicie nierealnym historycznie, ale możliwym teoretycznie poziomie pod wzgledem 1,5 na pokolenie (2 Vinlandczykow ma 3 dzieci które przeżyły i zalożyły własne rodziny i tak dalej), wyszłlo mi ze licząc pokolenie na 30 lat (a liczyć można i na 20) przez 400 lat 100 kola jest możliwe. I to nawet chyba nawet przy współczynniku wzrostu 1,3 dla pokolenia liczonego za 25.
    Taki wzrost populacji jest wręcz farsą pod względem realizmu (wzrost ludnosci przez 4 wieki do poziomu 10 000% [sic!]) ale to właśnie te zwalone założenia gry. Co ja poradzę, że zaczynałem z Vinborgiem na poziomie 1500 mieszkańców, a teraz mam coś pod 5 koła ludzi w stolicy przez % wzrostu zboostowany COTem i spisy powszechne. Tu się nie da nic wymodzić, trzeba przełykać to z bolesnym uśmiechem na twarzy. Można jedynie znaleźć na sile próby wytłumaczenie takich perełek (permanentny brak jakichkolwiek wojen przez 4 wieki, brak jakichkolwiek zaraz przez 4 wieki, niesamowity dobrobyt w Nowej Funlandii przez 3 wieki, wysoka rozrodczość, silne organizmy nordyckie odporne na zwykłe choroby i umieralność noworodków, nie wiem u licha co jeszcze, Raj kurde po prostu) by choć trochę uciec od granicy farsy kreowanej przez grę, szukając żałosnej namiastki realistycznych wytlumaczeń. Cos takiego już jest w nastepnym odcinku który mam częściowo spisany.
    Jak to mówią: "z kupy chleba nie wyrzeźbisz" :(
    To EU a nie HoI, tam z tym problemu niet.

    Zoor, ale ja sam jestem typem który naprawdę stara się patrzeć na wszystko pod względem realizmu, dlatego choćby zrobiłem vinkatolicką hybryde i miotam się czasem jak dziki osioł by w realistyczny sposób, a nie z czapy łaczyć te dwie (nordycka i chrzescijanska) mitologie. Tu też po twarzy dostałem bzdurnym starterem - czyli "Vinland Catholicism" wykreowanym przez autora, wyżej pupy nie podskoczę, muszę knuć by iść w strone realizmu (jak z ta Marią - Freyą), a wszelkie uwagisą na wagę złota.
    Takie uwagi jak te Aua są niesamowicie istotne i pomagają mi odnajdować zloty środek.

    Naprawde prosze Was byscie wszelkie niescislosci i watpliwosci sygnalizowali, bo czasem faktycznie cos moznaby zmienic na lepiej wlasnie pod katem realizmu.A kolonizowac bede, ale jak mowilem, bez ulatwien dajacych boosta do kolonizacji :)

    A i małe info, jak uda mi sie skończyc AARa, to będzie konkurs dla chętnych :)
    Dam zestaw pytań związany z AARem a Ci którzy odpowiedzą prawidłowo będą musieli wybrac postać fabularną z Sagi która najbardziej przypadła do gustu, , najlepsza argumentacja (to będzie subiektywne, trudno) oznaczać będzie czteropak piwa, dla niepełnoletnich coś sie wymysli :p
    ale do tego droga daleka, dopiero połowa XV wieku :p
     
  13. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    .



    Sal veit ek standa sólu fegra,
    gulli thakdan, á Gimlé;
    thar skulu dyggvar dróttir byggva
    ok um aldrdaga yndis njóta.


    [eng] A hall I know standing than the sun fairer,
    Thatched with gold in Gimlé bright;
    There shall dwell the doers of righteousness
    And ever and ever enjoy delight.




    [​IMG] [​IMG] [​IMG]



    Sonur
    Początki panowania Hakona I.

    * * *​



    Skald milczał wpatrując się w lecz nikt nie rwał się aby wyrywać go z zamyslenie i ponaglać w opowieści. Wiedzieli wszak o czym będzie teraz mówił, a przecież ludzie lubią słuchać o rzeczach przyjemnych a nie o tym co ból mogłoby przywoływać. Starzec westchnął i zrazu cicho, a potem coraz mocniejszym głosem znów zaczął mówić.



    Vinborg: 11 marca 1456
    • - Panie... - płowowłosy hirdman ośmielił się przerwać królowi pogrążonemu w rozmyślaniach. Świątynia była już pusta, tylko on został w niej po tym gdy wszyscy wyszli na nadbrzeże. – Ludzie czekają już tylko na ciebie.
      - Odstąp – arcybiskup Aksel III położył rękę na barku wikinga – nie godzi się by w modlitwie przerywać i namawiać do opuszczenie domu Bożego, gdy dusza pocieszenia w nim szuka.
      - On ma rację – Hakon I Eriksson Thorstein uniósł się z wysiłkiem – Ludzie chcą go pożegnać jak każe obyczaj, a ja muszę tam być.
      Arybiskup pokiwał tylko głową i nie rzekł nic. Choć ceremonia miała korzenie w pogańskich obyczajach, to przecież po mszy ciało króla spoczęło w podziemiach świątyni, a pożegnanie władcy przez lud było jedynie symboliczne.
      W trójkę wyszli na nadbrzeże gdzie kapłan zatrzymał się na uboczu obok innych księży. Ceremonia pożegnania była sferą świeckich obyczajów nad którymi opiekę sprawowały thingi i choć od początków panowania Erika I utraciły one wpływy na rzecz kościoła, to ten szanował to. Choć kościół i ludowe zgromadzenia od kilku wieków rywalizowały ze sobą to oba były ludziom potrzebne, nie byłoby właściwe dobijać przeciwnika gdy była ku temu sposobność. Wiedział o tym thing półtora wieku temu, gdy kościół w swych wpływach upadł jak nigdy w historii, wiedział o tym też arcybiskup teraz.
      Sędzia thingu vinborskiego przystąpił do króla z łukiem i płonącą strzałą i skłoniwszy się odstąpił na bok Donośnym głosem zaczął opowiadać o życiu tego, którego na stolicznym nabrzeżu żegnały tysiące ludzi przybyłe tu nawet z Marklandu i Nyttland* Mówił o jego młodości i ambicjach, o ustanowieniu królestwa i latach dobrobytu jakiego nie pamiętali najstarsi, mówił o tym jak rozszerzał swą władzę i chwałę królestwa w walkach ze skraelingami. Mówił o tym jak społeczeństwo od wieków mnożące się w spokoju, dostatku bez wojen i chorób, dzięki niemu i jego wizji objęło w swe posiadanie lasy Akadii, Nyttlandu i krainy za Wielką Rzeką wypędzając z nich dzikich lub zniewalając ich i budując miasta panujące nad ogromnymi połaciami głuszy skąd pochodziły skóry i futra jakimi Vinlandzcy kupcy obracali na targach.
      Hakon uniósł łuk z płonącą strzałą i wypuścił ją ku kołyszącej się na falach łodzi na której zwrócony ku dziobowi stał drewniany posąg jego wielkiego ojca który rządził królestwem przez czterdzieści trzy lata. Erik I Thorstein u schyłku swego życia był już zmęczony, ten blisko dziewiećdziesięcioletni starzec pochował brata, żonę, dwóch swych synów, córkę, i wszystkich przyjaciół jakich miał od swych wieloletnich doradców po arcybiskupa Egberta X, który choć również dożył sędziwego wieku, to przecież nie był nieśmiertelny.
      Nasączone oliwą deski pokładu zajęły się ogniem ale ludzie długo jeszcze stali w ciszy oddając hołd zmarłemu. Hakon stał najdłużej odszedł dopiero przed świtem długo po tym gdy fale litościwie wciągnęły w odmęty spalony wrak symbolicznej łodzi pogrzebowej.
      Utrata ojca nie była jedynym ciosem który na niego spadł, król bał się wrócić do domu w którym kilka tygodni temu pożegnał zmarłą w połogu żonę, nie chciał dowiedzieć się o kolejnej tragedii która zdawała się być nieunikniona.

      * * *​

      - Żyje panie, ale wciąż jest słaby. Dzień, tydzień, miesiąc... nikt nie zgadnie, cud to że wciąż z nami, a nie z Bogiem on. – służka troskliwie okryła niemowlaka, Hakon nie podchodził bojąc się choćby wzruszyć powietrze obok łóżeczka w którym spoczywał jego potomek.
      - Może jednak posłać po medyka odezwała się Astrid, córka królewskiej siostry. Hakon tylko pokręcił głową.
      - Nic nie mam ku medykom, ale co zrobili to mogli i zalecenia swe dali, a od ich zabiegów tym łacniej mógłby umrzeć. Krew mu chcieli upuszczać, psiesyny.
      Król wziął synowicę pod ramię i skierował się ku drzwiom.
      - Cudu nam tu trzeba, a nie medyków. Prawdziwego cudu Bożego.



    [​IMG]
    Po czterdziestu trzech latach panowania odszedł pierwszy król Vinlandii, Erik I Magnusson Thorstein.


    [​IMG]
    Nie był to jeden cios jaki spadł na Leifsbudir, bo jego jedyny wnuk, Bernt choć przeżył poród w którym zmarła jego matka, był tak słaby, że nie wróżono mu aby przeżył choćby miesiąca. Znając metody medyków, ojciec dziecka nie zdecydował się na ich pomoc.


    [​IMG]
    Początek władzy nie był pomyślny dla Hakona I, a nie był to koniec kłopotów.



    Leifsbudir: 19 marca 1456
    • - Kto przewodzi temu buntowi? – zmęczony król wyglądał jakby nie przespał nocy. Tak naprawdę nie spał od dwóch, ostatnia spędził w kaplicy modląc się do Odyna o ocalenie dla swego dziedzica.
      - Twój ojciec zastanawiał się gdzie podziali się synowie Olafa Vasy gdy ten położył głowę za bunt przeciw wprowadzeniu władzy królewskiej. – kanclerz Vithar Eiriksson wyglądał na zafrapowanego - Gdy tylko szczątki władcy spoczęły w podziemiach Vinborskiej świątyni, wypłynęli na wierzch...
      - Technicznie to nie oni, a syn jednego z nich. Potomek Erika Olafssona Vasy. Kaspar. – wtrącił skarbnik Amundsen.
      - Gdzie?
      - Zgadnij? – Margareta Soren uśmiechając się lekko. Hakon zagryzł tylko wargi, sędziwi członkowie Rady Królestwa pamiętali go jeszcze jako dziecko i wciąż podobnie traktowali. Król miał nadzieję, że zmieni się to choćby przez wzgląd na koronę którą nosił po ojcu, lecz ich przyzwyczajenia były zbyt silne.
      - Tam gdzie zawsze, wczoraj w Leifborgu ogłosił że to jemu należy się korona, bo twój ojciec to buntownik z racji iż przed oborem go na króla wzniecił rebelię przeciw Olafowi Vasie. – odezwał się arcybiskup Aksel – zabiega o poparcie wśród thingów obiecując że przywróci czasy elekcyjne, co wzmocniłoby ich pozycję.
      - Można by negocjować, thingi są słabe i boją się ryzykownych posunięć. - kanclerz nalał sobie wina i upiwszy łyk znów zwrócił się do Hakona - Gdyby dogadać się aby oficjalnie thing całego królestwa zaakceptował cię na tronie, osiągnęliby prestiżowo...
      - Nie. – urwał król – Nie będę się układał, władza królewska pochodzi od Boga, prosząc thing o akceptacje zrobilibyśmy krok wstecz. Trzeba ich zgnieść siłą.
      - To tylko jednorazowy zabieg, twój ojciec z pewnością choćby rozważyłby...
      - Nie jestem własnym ojcem! – warknął król uderzając pięścią w stół – Kazać huscarlom wchodzić na pokłady drakkarów.
    Pola pod Leifsborgiem: 7 kwietnia 1456
    • Król postawił nogę na suchym ladzie schodząc z niewielkiej łodzi, bo w tym miejscu nie można było podpłynąć pod sam brzeg nawet lekkim snaekkarem. Potoczył wzrokiem po polu bitwy która odbyła się jeszcze poprzedniego dnia i nie uprzątnięto jeszcze ciał leżących na dużej przestrzeni. Jego świta szła w kierunku krzyża jaki mieszkańcy wznieśli w miejscu śmierci Olafa Vasy ściętego nad grobem syna poległego tu w czerwcu 1413 roku.
      - Opowiedz mi jak to się stało – skinął na jednego z tysiączników.
      - Lądowaliśmy tam – huscarl wskazał na południe – jakieś piętnaście mil dalej jest zatoka gdzie snaekkary mogą swobodnie podpłynąć do brzegu. Gdy pierwsze hufy zeszły na ląd uderzyli na nas, ale po krótkiej walce zostali odepchnięci. Stracili ledwo ze dwudziestu ludzi, a my trzystu, baliśmy się że wojskom spadnie przez to morale, ale było wręcz przeciwnie, wszyscy chcieliśmy tylko dorwać tych drani jak najszybciej. Tu ustawili się do bitwy, gdyśmy z innymi tysiącznikami ledwo ustawili szyk nasi wojowie sami z siebie rzucili się im do gardeł jak berserkerzy w starych sagach – tysiącznik zdjął hełm i otarł spocone czoło – Panie, ja walczyłem jeszcze pod waszym wujem Eilertem, ale choć od trzydziestu lat służę, to czegoś takiego jeszcze nie widziałem – dodał cicho jakby bał się powiedzieć to głośniej.
      Hakon odwrócił się zaskoczony, znał tego weterana i ciężko byłoby choćby wyobrazić mu sobie coś co mogło nim wstrząsnąć.
      - Mów dalej.
      - Nie mogliśmy nic zrobić, przyłączyliśmy się do naszych żołnierzy którzy to nas a nie my ich prowadzili do natarcia – Vinlandczyk był skonfudowany – w końcu i mi udzielił się wojenny zew, przestałem zwracać uwagę co się dzieje, jak to w bitwie, chciałem tylko rozwalić tyle łbów ile się da... To była rzeź, nasi zalali ich jak fala, a widać było że ludzie Kaspara byli już przerażeni naszą furią, chcieli uciekać – nie mieli dokąd, chcieli się poddać – nikt z początku nie chciał brać jeńców. Widząc co się dzieje hufy Vasy stojące w rezerwie zabarykadowały się w mieście uciekając z pola. Tysiąc bitnych ludzi patrzyło z przerażeniem jak nasi urządzają tu jatkę i nie można powiedzieć że zrobili źle, żyją. Gdyby tu zostali położyliby głowy, to była istna masakra, dobijano nawet lekko rannych, moi właśni ludzie chcieli mnie rozrąbać gdym nie pozwolił zaszlachtować tego psa, wiedziałem że będziesz panie chciał go żywcem. Z pola bitwy nie uszedł z życiem nikt poza nim. Ci co zbiegli do Leifborga poddali się gdy naszym furia opadła, powiązani i wciąż wystraszeni, ale żyją.
      - Jakie straty?
      - Mamy sporo rannych, niektórzy ciężko.... Panie, ja nigdy czegoś takiego nie widziałem... – weteran znów otarł czoło i uciekł wzrokiem.
      Hakon nie powtórzył pytania, ale zatrzymał się i spojrzał na tysiącznika dając mu do zrozumienia że wciąż oczekuje odpowiedzi.
      - Jeden człowiek, z hufu Ormssona nie żyje. On jeden. – wiking wykrztusił w końcu – Jeden na blisko tysiąc wyrżniętych huscarli i stronników Vasy jacy ściągnęli tu z całej Vinlandii, od Marklandu po ziemie Wendatów**.
      Król stał jak zamurowany.
      - To cud. – wyszeptał.
      - Zaiste cud – przeżegnał się jego kapelan i zwrócił ku tysiącznikowi – zaprawdę powiadam ci, że to nie wy wygraliście tę bitwę, a Odyn w trójcy jedyny.

      * * *​

      – Historia lubi się powtarzać – Hakon rzucił do kapelana kroczącego skromnie u jego boku. Pod krzyżem na grobie dziada i najmłodszego wuja klęczał Kaspar Eiriksson z rękami związanymi na plecach.
      - Gdzie twój ojciec, gdzie twój wuj i jego pomiot? – Hakon stanął nad buntownikiem przyglądając mu się z zaciekawieniem.
      - Chędoż się psie. – Kaspar splunął z wysiłkiem, był poraniony i zmęczony a jego brodę zlepiała krew.
      - Jaka jest kara za zdradę i bunt przeciw władzy? – król zapytał wciąż patrząc na jeńca, lecz nie było to pytanie do niego.
      Hirdmani nie siląc się na przesadną uprzejmość, ale też bez brutalności wypchnęli lekko sędziego thingu vinborskiego, którego władca zaprosił na wyprawę na wyspę Abegweit.
      Sędzia poczuł się jak jeden z jego poprzedników, przynoszący Olafowi Vasie wieści o wyroku na jego głowę, historia lubi się powtarzać, nie miał w sobie siły by to zmienić.
      - Śmierć – rzekł zduszonym głosem.
      - Nie dosłyszałem – Hakon warknął zniecierpliwiony.
      - Śmierć – powtórzył sędzia głośno i dobitnie nie podnosząc głowy.
      Król tylko skinął, a jeden z huscarli chwycił Kaspara za włosy, drugi zaś wzniósł topór.
      Głowa Kaspara potoczyła się po nasypie kryjącym ciało dziada i spadła na ziemię na której stronnicy Vasów, władzy thingów i przeciwnicy silnej władzy Vinborskiej trzy razy walczyli i ginęli od ciosów toporów huscarli hófjarla Wermunda, Eirika I Thorsteina i Hakona I.
      Ten ostatni odwrócił się od drgającego ciała i pomyślał o tym kiedy znów ktoś z tego zdradzieckiego rodu wypłynie by siać tumult i rebelie, ojciec Kaspara i jego brat z potomkami wciąż pozostawali w ukryciu. Hakon spochmurniał, czy jego następca też będzie musiał walczyć, a porywani gładkimi kłamstwami poddani miast zasiedlać nowe ziemie będą padać w walce o niespełnione ambicje zdrajców? Gdy myśli króla pobiegły ku potomkowi twarz rozjaśnił jednak uśmiech. Jeszcze zanim wypłynął dziecko nabrało sił i jasnym się stało, że niebezpieczeństwo minęło. Jeszcze wczoraj władca Vinlandii zastanawiał się czy to los, czy też Bóg wysłuchał jego modłów, dziś słuchając relacji z bitwy która zakończyła bunt Kaspara Vasy, był już pewien iż dostąpił łaski Bożej.
      Widząc twarze żołnierzy widział iż jego poddani myślą podobnie.


    [​IMG]
    W Vinlandii wciąż jeszcze byli tacy, którzy uważali, że władza królewska jest wbrew starym obyczajom.
    Wraz ze śmiercią Eirika I buntownicy podnieśli głowy mając nadzieję, że Hakon I nie będzie tak silny jak jego rodziciel.
    Przewodził im Kaspar Eiriksson Vasa



    [​IMG]
    Rebelianci zawiedli się, król uczynił im srogą rzeź w bitwie która przeszła do historii, a o której skaldowie zaczęli opowiadać sagi w całym królestwie.


    [​IMG]
    ”Cud pod Leifborgiem” i cudowne ozdrowienie następcy tronu ludzie przyjęli jako rzeczywiste błogosławieństwo Odyna dla władzy królewskiej, co akcentowali księża w czasie mszy świętych.


    [​IMG]
    To czego nie dokonał Eirik I w ciągu ponad czterdziestu lat, Hakon I uczynił w kilka miesięcy. Poddani nie tylko nie występowali przeciw koronie, ale w końcu uznali też jej legitymizację.



    Leifsbudir: 17 czerwca 1457
    • Arcybiskup Aksel w zamyśleniu gładził złoty łańcuch będący oznaką godności kancerskiej. Spod przymkniętych oczu patrzył na marszałka, jarla Matsa Olavssona, królewskiego teścia który zajmował się głównie szerzeniem wśród poddanych informacji o królu. Hakon I po buncie Kaspara Vasy nie poprzestał na bazowaniu na „cudach” jakie miały świadczyć o boskiej legitymizacji. Z początku Aksel myślał, że wyniesienie teścia królewskiego jest jedynie wynikiem miłości do swej nowej żony, którą poślubił zeszłej jesieni. Wnet okazało się jednak, że Olavsson jest wirtuozem w kwestiach propagandy i zarządzania dworem. Plotki jakie celowo rozpuszczane były z Leifsbudir, przemyślana polityka nadań ziemskich i nominacji, oraz umiejętne posługiwanie się prawem ludowym i obyczajami, sprawiło, że ludzie z każdym miesiącem poddani coraz bardziej uznawali koronę jako cos co jest naturalne. Eirik I zadowolił się tym, że nikt nie wystąpił przeciw władzy królewskiej i nie zabiegał o poparcie dla niej wśród ludu, czego wynikiem była rebelia poprzedniego roku i posłuch u thingów knujących mniej otwarcie, ale żywo. Dziś nawet thingi oficjalnie powoływały się już na autorytet władcy i prócz cudów jakie wywarły wpływ na świadomość poddanych, była to robota tego jednego człowieka. Mats Olavsson drgnął pod spojrzeniem arcybiskupa i uśmiechnął się lekko skinąwszy głową, Aksel odwrócił wzrok. Bał się z początku, że będzie musiał walczyć z tym człowiekiem w Radzie, lecz ten zajmował się swoimi sprawami i choć dawał do zrozumienia, że nie da się traktować z góry, to arcybiskupowi w drogę nie wchodził i nie próbował wybić się ponad niego. Przewodnikowi Kościoła Vinlandzkiego to wystarczało, choć wiedział, że kiedyś musi okazać się, że Rada jest za ciasna dla dwóch równorzędnych graczy. Kiedyś.
      – Jeżeli będziemy oferować kupcom pieniądze z naszych rezerw wtedy gdy będzie większe zapotrzebowanie na kruszec, to utrzymamy ceny w miejscu – preorował brat marszałka dworu, Ormr Olavsson jeszcze jeden wyjątek od reguły mówiącej, że nepotyzm nie popłaca. Sprawami kupieckimi zarządzał wybornie, lepiej niż Margaret Soren odsunięta wraz z Vitharem Eirikssonem od dworu po zgonie Amundsena. Król wykorzystał wtedy śmierć skarbnika by zrobić czystkę i ustanowić nowe grono doradców, takich którzy nie traktowali go z przymróżeniem oka, lub jak gorszą kopię jego ojca.
      - Da się to załatwić? – król leniwie spytał skarbnika Mikaela Egilssona, który skrzętnie notował coś i wyliczał, na swoim zwoju pergaminu.
      - Tak. – odezwał się oszczędny w słowach i emocjach szef finansów królestwa.
      - I nie uderzy to w nasze możliwości finansowe? – arcybiskup w końcu włączył się do rozmowy chcąc dowiedzieć się czegoś więcej.
      - Nie. – Egilsson potrafił doprowadzić do furii swoja lakonicznością.
      - Chodzi o to, że nawet pożyczając pieniądze kupcom i rzemieślnikom, wciąż będziemy je technicznie posiadać jako należności które będą musieli spłacić. – Ormr pospieszył z wyjaśnieniem. - Skarb będzie zabezpieczony i będzie mógł pokrywać inwestycje, a na rynku nie będzie odczuwało się tak mocno braku kruszców gdy podatki będziemy odprowadzać jako oszczędności, kupcy będą mieli wszak srebro by rozhulać swe interesy, monety będą w obiegu.
      Aksela III rozbolała głowa, niewiele rozumiał w kwestiach finansowych, marszałek tez patrzył na swojego syna próbując ukryć zmieszanie.
      - Panie? – Ormr zwrócił się do króla jakby nieobecnego w tej dyskusji.
      - Tak tak, tak uczyńcie. – Hakon I machnął głową zbywając ruchem ręki jedną z najważniejszych decyzji finansowych Vinlandii od kilku wieków.
      - Coś cię trapi panie? – zainteresował się marszałek.
      - Duszę się tu, nudzi mnie to ciągłe gadanie o podatkach, handlu i sam Loki wie czym jeszcze. – westchnął władca – skoczyć na kontynent, spalić jakąś wioskę dzikich, poczuć pod sobą wierzchowca i odetchnąć pełną piersią Nyttlandzkim leśnym powietrzem...
      - Panie! – arcybiskup skrzywił się zgorszony – tu sprawy państwowe czekają.
      - Wiem, wiem... Musze jednak wyrwać się stąd choćby na chwilę, tydzień polowań pod Hvalvikiem, czy coś, bo tu to mnie coś trafi.
      - Myślę panie, że jest coś co można na to zaradzić, a i ku chwale królestwa działać... – marszałek Mats Olavsson zaczął ostrożnie, a Aksel od razu wiedział, że to początek walki w Radzie między nim a królewskim teściem, która kiedyś musiała kiedyś stać się faktem. Choć obaj chcieli tego samego to przecież faktycznie ich cele różniły się tak bardzo.
      Marszałek zaczął mówić i mówił to samo co w ciągu kilku dni zamierzał powiedzieć kanclerz, jednak arcybiskup nie miał złudzeń, że jeden drobny szczegół był na tyle istotny, że musieli stoczyć bezpardonowe starcie o królewską przychylność, choć paradoksalnie efekt będzie ten sam...



    [​IMG]
    Wraz z nową władzą na dworze doszło do zmian personalnych w Radzie.
    Urząd kanclerski otrzymał arcybiskup Aksel III a prócz niego na pierwszy plan wyszedł marszałek dworu Matt Olavsson.



    [​IMG]
    Jedną z pierwszych decyzji Rady było ustanowienie banku który miał walczyć z szerzącą się inflacją.


    [​IMG]
    Fakt że stanowisko skarbnika królestwa i doradcy do spraw handlu w Radzie dzierżyli kupcy sprawił, że gildie kupieckie odnotowały niesamowity rozkwit.


    [​IMG]
    Będącego w sile wieku władcę nudziły jednak sprawy wewnętrzne, wikingowie wiedzieli o tym i było dla nich jasne, że wkrótce nadejdzie czas gdy będą mogli sobie pomordować, połupić, popalić i pogwałcić.



    * tak Vinlandczycy nazwali słabo skolonizowane, ale objęte we władanie ziemie na kontynencie na zachód od Akadii (uznawanej za część Vinlandii właściwej) ale nie dalej niż do rzeki św. Wawrzynca, czyli dzisiejsze tereny Nowego Brunszwiku, Maine i południowo zachodnie obrzeża terytorium Quebeck.
    ** tak nazywali siebie Huroni. ‘Huron’ to nazwa wywodząca się z języka francuskiego, a ‘Wyandot’ używana była dopiero od pod koniec XVII wieku, po ich eksterminacji z rak Irokezów w czasie wojen bobrowych i emigracji do kraju Wisconsin. Więcej o tym, będzie gdy pojawią się w sadze.



    .
     
  14. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    .



    Nú hykk slídrhugads segja, síd léttir mér strída,
    thýtr Alfödur, ýtum jarls kostu, brim hrosta.
    Nú er jódraugum aegis arnar flaug of hauga;
    hygg ek, at heimbod thiggi Hangagods af vangi.


    [eng] Now I'll tell men the virtue of the terrible Jarl;
    Allfather's Song-Surf streams; late my sorrows lighten.
    Now is the flight of eagles over the field;
    the sailors of the sea-horses hie them To the Hanged-God's gifts and feasting.




    [​IMG] [​IMG] [​IMG]



    Wendat* og Irokesere **
    Wojna z plemionami skraelingów znad Wielkich jezior.

    * * *​



    Leifsbudir: 17 czerwca 1457
    • - Źródło wielkiej rzeki wzdłuż której wyrastają nasze osady, jest w jeziorze zwanym przez skraelingów „Ontario” – marszałek Mats Olavsson zaczął ostrożnie, zerkając lekko ku arcybiskupowi. Błyskotliwy doradca też zdawał sobie sprawę, że czeka go ciężka walka w radzie ze zwierzchnikiem kościoła. – Po obu stronach jeziora, rozciągają się ziemie silnie związanych ze sobą plemion które nieprzychylnie patrzą na naszych poddanych budujących miasta blisko ich terenów łowieckich. Zdarzyło się kilka napaści, ale one zdarzają się przecież wszędzie gdzie dzicy żyją obok naszych siedzib. Łotrów i bandytów nie brakuje zarówno u nich jak i u nas, jednak osadnicy wiedząc jaka siła drzemie w związku szczepów z zachodu, obawiają się ich po stokroć bardziej. W miastach krain Stadcona i Hochelaga wprost mówi się, że król winien zrobić z tym porządek. Ludzie chcą zniszczenia tego zagrożenia, choćby i było ono jedynie potencjalne. Poza tym... – znów uciekł spojrzeniem w kierunku Aksela III - w kraju dzikich jest wiele terenów wolnych od puszcz, a nad Wielką Rzeką tereny pod uprawę trzeba mozolnie karczować co wychowanym w dostatku ludziom nie jest po drodze. Powinniśmy poprowadzić wojska w celu zgniecenia skraelingów znad jezior, oraz aby dać naszym ludziom nowe ziemie pod osadnictwo...
      - Powinniśmy nieść im Słowo Boże! – arcybiskup uderzył pięścią w stół – wielu księży wyprawiało się na zachód, lecz żaden nie odniósł sukcesu, kilku zostało zamordowanych. Owszem, zagrożenie z zachodu zniszczyć trzeba, ale niech nasi ludzie wiedzą, że robią to aby schrystianizować dzikich, a nie dla marnej ziemi pod zasiew i osady.
      Zaległa cisza w czasie której marszałek i kanclerz toczyli twardy pojedynek wzrokowy, obaj wiedzieli, że zwycięstwo w tej batalii nic nie zmieni w kwestii przyszłych wydarzeń dla Vinlandczyków i skraelingów znad wielkich jezior – wojna była nieunikniona, jedynie pozycja na dworze jednego z nich mogła się zmienić.
      - Czy to takie ważne czemu nasi huscarlowie pójdą rznąc dzikich? – król prychnął rozbawiony – tak czy owak wyjdzie na jedno.
      - Ludzie muszą wiedzieć o co walczą panie. – marszałek zwrócił się do władcy, arcybiskup potwierdził to tylko skinieniem głowy.
      Hakon I skrzywił się tylko, szykowała się długa i ostra debata, której nie mógł uniknąć. Argumenty po obu stronach były silne, król spojrzał na obu doradców i dłużej zawiesił spojrzenie na arcybiskupie spierającym się z jego teściem. W ostatnich latach kościół mocno urósł w siłę, Hakon zastanawiał się czy nie za bardzo.



    [​IMG]
    Plemiona skraelingów znad wielkich jezior były sporym zagrożeniem dla osadnictwa Vinlandzkiego wzdłuż Wielkiej Rzeki.


    [​IMG]
    Kościół chciał aby wojska wysłane na podbój Wendatów i Irokezów czyniły to w imie jedynej prawdziwej wiary.


    [​IMG]
    Król przychylił się jednak do zdania marszałka dworu, zamiast krucjaty faktem stać miał się podbój kolonialny.



    Tereny łowieckie Oneidów: 13 grudnia 1458
    • - Sędá-awih khę́h, jí:hah?* – skraeling z ogoloną głową na której pozostawił sobie tylko wąski pas włosów ciągnący się od czoła po kark, chlusnął wodą w twarz Sigurda. W ręku miał nóż o stalowym ostrzu, co oznaczało że zdobył go na jakimś martwym wikingu.
      Dziki chwycił Vinlandczyka za włosy i uniósł broń.
      - Wadę́ nihsa-dyé-ha?** – inny wojownik złapał za rękę Irokeza chcącego oskalpować jeńca. Sigurd wciąż jeszcze półprzytomny, zagryzł zęby i z obawą patrzył na sprzeczkę nie rozumiejąc z niej ani słowa, wiedział tylko tyle, że idzie tu o jego życie. Obok ktoś nieludzko zawył z bólu, kątem oka Vinlandczyk zobaczył swego dziesiętnika, który udawał do tej pory martwego, teraz zaś wił się rycząc z cierpieniem, a nad nim stał skraeling z dymiącym płatem skóry z włosami z jego głowy. Dziesiętnik Ormr Herjólfsson najgłośniej z całej sotni przechwalał się co robić będzie w wioskach dzikusów, gdy armia Hakona I zmasakruje wojowników jacy stanęli bronić swych ziem, Odyn chciał jednak widać inaczej. Zasadzka i nocna bitwa kosztowa wojska puszczone na południa od jeziora zwanego Ontario kilkuset ludzi, a co najważniejsze po raz pierwszy od czasów Leifa Eirikssona, Vinlandczycy zmuszeni byli ustąpić pola i wycofać się po przegranej walce ze skraeligami.
      Dzicy nie wyglądali na przesadnie uniesionych tym wyczynem. Ze śmiechem porównywali zdobyczne noże, włócznie i topory, skalpowali poległych i ściągali z pola bitwy własnych zabitych. Jakby zwycięstwo nad ‘brodatymi twarzami’ nie było niczym nadzwyczajnym. Jakby zwycięstwa były ich powołaniem.
      Sigurd patrzył jak jakiś wojownik kilkoma ciosami kamiennej siekiery ucisza ryki Ormra i zastanawiał się, czy armię której przewodził sam król Hakon Eiriksson Thorstein spotkał ten sam los co ich. To nie były słabe i rzadko współpracujące ze sobą szczepy znad wybrzeża, wojna nie potrwa zaledwie kilku miesięcy jak chełpił się władca, a na łupy i thralli zapracować będzie trzeba wielką daniną własnej krwi.
      Sprzeczka urwała się, pierwszy ze skraelingów odpuścił odchodząc i uznając racje drugiego z dzikich. Sigurd przedwcześnie podziękował Bogu za ocalenie, bo jego ‘wybawiciel’ wyciągnął nóż - jego własny nóż jak Vinlandczyk zdążył jeszcze zarejestrować szybkim spojrzeniem. Irokez błyskawicznym ruchem podciął jeńcowi gardło po czym sprawnie naciął skórę na jego głowie i ściągnął skalp.

      Wkrótce las gdzie poprzedniej nocy doszło do walki otuliła cisza i spokój. Tylko kilkaset ciał, obdartych i okaleczonych Vinlandczyków, oraz zdeptana ziemia zbryzgana krwią świadczyły o ostatnich wydarzeniach. Pierwsze wilki zjawiły się około południa i nikt nie przeszkadzał im w uczcie, bo wojownicy Onondagów, Mohawków i Oneidów ruszyli w pościg za wrogiem, który zbiegł na północ przed gniewem plemion Irokeskich.
    Ossossane: 16 grudnia 1458
    • Król Hakon I otulił się mocniej skórami i maczając pióro w inkauście wznowił pisanie listu. Wiedział już, że nie zdąży wrócić na święta do Leifsbudir, szybki i łatwy podbój jaki obiecywał, przeciągnął się nieco. Pióro skrzypiało na pergaminie.
      Król znów zamyślił się i po dłuższej chwili wstał od stołu zamierzając później dokończyć list do żony, zamiast tego jeszcze raz przysunął sobie listy od dowódców wojsk . Po raz pierwszy zerwano z tradycyjnym marszem całej siły na osiedla dzikich. Podzielona na trzy części armia po kilku bojach opanowała tereny na północ od wielkich jezior, choć krwawo odpierana wdarła się tez na południowe ziemie skraelingów i to zarówno od strony Wielkiej Rzeki jak i od ogromnego wodospadu zwanego w tutejszym języku „Niagagarega”. Choć plemiona Wendatów zostały ujarzmione, wielu z ich wojowników walczyło wraz z Irokezami na południe od Ontario. Spychani z dwóch stron i rozpaczliwie broniący swoich wsi ostatni z wodzów jacy nie poddali się widząc bezsens swojej walki, mieli zamiar walczyć do końca, a ten ku uldze Hakona I zbliżał się nieubłaganie.


    [​IMG]
    Król osobiście stanąwszy na czele wojsk napadających na konfederacje Wendatów i Irokezów podzielił swe siły aby jak najszybciej zająć terytorium skraelingów, okazało się jednak, że dzicy potrafią skutecznie walczyć z podzielona armią.


    [​IMG]
    Mimo waleczności skraelingów, ich los z każdą przegrana batalią przedstawiał sie coraz bardziej beznadziejnie, w końcu roku ostatnia wieś padła pod naporem wikingów.


    [​IMG]
    Wodzom zjednoczonych szczepów nie pozostało nic innego niż uznać władzę „brodatych twarzy”, którzy pognębili ich lud i wrócić do spokojnego życia.



    Ossossane: 4 kwietnia 1459
    • - Wielki Bóbr wciąż nie rozumieć o co chodzi biały wódz. – skraeling gniewnie potrząsał głową stojąc przed lendmanem nominowanym przez króla jako przedstawiciela jego władzy nad byłą stolica Wendatów. Jego Vinlandzki był koszmarnie kaleczony, lecz był to jedyny wojownik z jakim namiestnikowi szło się tu dogadać – Wielki Bóbr posłać dary do wielkiego króla, czemu biały wódz chcieć skór i zboża Wielkiego Bobra i innych Attignawantanów?
      - Jesteście winni podatki i daniny, a pieniędzy przecież nie macie?
      - Wielki Bóbr nie rozumieć, co jest ‘poddadttekk”?
      - Od wszystkiego co upolujesz w lasach króla i od wszystkiego co zbierzesz na polu, musisz oddać część dla króla – lendman był wyraźnie zniecierpliwiony.
      - Wielki Bóbr nie rozumieć.
      - Masz oddawać czwartą część tego co upolujesz i zbierzesz na polu dzika gębo!
      - Dlaczego Wielki Bóbr mieć oddawać swoje skóry które sam upolować? – wojownikowi Wendatów w oczach zaczęły błyskać złowrogie ogniki.
      - Wszyscy poddani króla muszą.
      - A ty zbierasz to wszystko dla białego króla, to co mu się należeć?
      - Tak. – lendman odetchnął z ulgą, najwidoczniej udało się w końcu wyjaśnić kwestie powinności poddanych Hakona I.
      Wielki Bóbr leniwym ruchem wyciągnął tomahawk zza paska jaki tworzyły rzemienie i zanim Vinlandczyk zdążył się zdziwić, wbił go w jego głowę czystym i silnym uderzeniem. Na stojącego obok poborcę i kilku huscarli rzucili się inni wojownicy, a wkrótce dom lendmana zajął się ogniem.
      Wielki Bóbr splunął na ciało Vinlandczyka
      - Oto co należeć się biały król gdy ten rabować Attingnawantów – rzucił do trupa słuchając przeraźliwych wrzasków kilku Vinlandczyków płonących żywcem w swym domostwie.
    Kraj Irokezów-Seneka: 25 września 1460
    • Kolumna wojsk szła przez trakt wytyczony przez łąki nad jeziorem Ontario. Ludzie byli zmęczeni ciągłym marszem, a wielu lżej rannych huscari jechało na wozach gdyż na piechotę odstając od reszty armii mogliby paść łupem czyhających na to tylko dzikich.
      - Na Chrystusa zbawiciela, to nasi! – krzyk rozległ się od strony kępy drzew z której w kierunku maszerujących wikingów rzucili się obdarci ludzie.
      Tysiącznik dał znak na postój i wyszedł ku zdążającym ku niemu Vinlandczykom wśród których ujrzał też kobiety i dzieci.
      - Boże bądź miłościw, dzięki Ci! – zawodził jedyny ksiądz wśród grupki uciekinierów.- - Skraelingowie zniszczyli nasze domostwa kilka dni drogi stąd, siła ich się zebrała, jak to dobrze że jesteście!
      - Nie możemy zbaczać z drogi ojcze, mamy rozkazy. Ossossane znów powstało, kraj Wendatów znów w ogniu, od wodospadów Niagary po Wielka Rzekę. - tysiącznik otarł czoło z potu i rozłożył bezradnie ręce. – Wytraciłem za dużo ludzi w czasie tłumienia rebelii Mohawków, nie mogę dzielić sił, musze na północ jak najszybciej, nie mogę pomóc. Idźcie na wschód, tam bezpiecznie.
      - Toć z kraju Mohawków przybyli wojownicy podburzając Seneków, z nimi Oneidzi, na wschodzie ogień i krew, widno po waszym odejściu znów się zaczęło. – kapłan opadł na kolana – Gdzie nam tedy uciekać? – ze łzami w oczach podniósł wzrok ku niebu.
      Tysiącznik z siarczystym przekleństwem rzucił hełm o ziemię. Kilkanaście tygodni spędził zaprowadzając spokój wśród wschodnich plemion irokeskich, tu wśród zachodnich szczepów to samo, a informacja o ponownym powstaniu Mohawków sprawiła, że trudy jego żołnierzy poszły na marne.
      - Chodźcie z nami za Niagarę, musimy zaprowadzić porządek wśród Wendatów – odezwał się w końcu do księdza.
      - A tu kto zrobi porządek...?
      - Nie wiem do k**** nędzy!!! Takie mam rozkazy! – wrzasnął dowódca po czym dodał spokojniej – Pewnie od Wielkiej Rzeki do krainy Mohawków wejdą oddziały pacyfikacyjne z północy, idąc na zachód dotrą i tutaj.
      - Z takim samym skutkiem co my... – mruknął jeden z setników.
      Kolumna wojska wzbogacona o uciekinierów znów podjęła swój beznadziejny marsz.


    [​IMG]
    Zwyciężeni Wendaci i Irokezi okupili się skórami i zbożem podczas zimowych miesięcy, uważając, że jest to okup należny zwycięzcy. Gdy pojęli, że poddanie się władzy białych oznaczać ma płacenie im okupu co miesiąc do końca życia, chwycili za broń.


    [​IMG]
    Całe terytorium konfederacji plemion Wendatów i Irokezów stanęło w ogniu, okazało się, że za łatwym podbojem kryje się perspektywa wieloletnich walk o utrzymanie dzikich pod jarzmem Vinlandii.



    * Huroni zwani w tych czasach Wendatami tworzyli luźną konfederację szczepów pomiędzy dzisiejszym jeziorem Huron i Ontario z czasem rozprzestrzeniając się na północ i na zachód aż po rzekę Św. Wawrzyńca. Nie byli jednym plemieniem jednak jednością plemienną, ich związek miał raczej korzenie we wspólnym narzeczu języka irokeskiego co odróżniało ich od otaczających ich plemion posługujących się językiem algonkińskim. Silniejszy związek tworzący faktyczną konfederacją, to dopiero wiek piętnasty kiedy to Attignawantans (szczep niedźwiedzia), połączył się z Attigneenongnahacs (szczep powrozu). Pozostałe szczepy: Arendarhonons (kamienia), Tahontaenrats (jelenia) i Ataronchronons (bagien) nie były w tych czasach związane zbyt mocno z tworzącą się konfederacją. Sytuację zmieniły dwie rzeczy. Pierwszym czynnikiem było osadnictwo Vinlandzkie w krainach Stadcona i Hochelaga rozciągającymi się między ujściem rzeki św Wawrzyńca, a jeziorem Ontario. Tamtejsi Irokezi (zwani laurentiańskimi) nie byli wcale związani z innymi plemionami irokeskimi z południa, ani tym bardziej z Wendatami, lecz gdy uniknąwszy losu plemion Wabnackich ze wschodu przyjęli chrześcijaństwo i pozwolili białym osiedlać się wśród rzeki. Zachodnie szczepy Wendatów nie związane dotychczas z tworzącą się konfederacją zaczęły szukać bliższego kontaktu z pobratymcami z zachodu, ich ostateczne przystąpienie do związku było też wynikiem wielkiej wyprawy wojennej na Irokezów z południa i powstania Wielkiej Konfederacji plemion irokeskich pod przewodnictwem Wendatów, która była tego wynikiem.
    ** Irokezi, to nazwa jaką nadały im plemiona algonkinów, a znaczy to ”Przerażający ludzie”, oni sami nazywali się Haudenosaunee, czyli „Lud długich domów”. Z początku szczepy Mohawk, Oneida, Onondaga, Cayuga i Seneka (kolejność wg ich rozmieszczenia: ze wschodu na zachód), żyjące na południe od jeziora Ontario, podobnie jak Wendaci czuli się związani wspólnym narzeczem które różniło się nie tylko od języków algonkińskich, ale również od narzecza Wendatów i Irokezów laurentiańskich. Nie był to jednak związek silny, a raczej okresowa współpraca przeciw wszelkim sąsiadom. Liga Pięciu Szczepów, zwana Ligą Irokeską, powstała wcześniej niż Konfederacją Wendatów, a jej założycielami byli: adoptowany przez Mohawków Onondaga Degonawida zwany „Wielkim Rozjemcą” i Mohawk Hiawatha, obaj doprowadzili do zjednoczenia plemion i dali 117 wspólnych dla nich praw cementujących związek. Podobnie jak Wendaci z północnego brzegu Ontario byli społeczeństwem rolniczym, zbieraczami i myśliwymi, jednak upodobali sobie też bardzo napadanie na sąsiadów. W połowie XIV wieku ich wspólny rajd na Wendatów sprowokował kontruderzenie które niespodziewanie nie tylko rozbiło jedność szczepów, ale po długich i krwawych walkach złamało ducha Irokezów. Zdobywanie terenu i podporządkowywanie sobie innych plemion było obce ludom indiańskim, lecz Wendaci wiedzieli, że nawet po takim ciosie jaki zafundowali swym południowym sąsiadom, ci w końcu otrząsną się i mogą znów zebrać się w rozbita aktualnie Ligę, znów zagrażając ich domostwom. Dlatego wodzowie plemion Irokeskich zostali zmuszeni przyłączyć się do konfederacji Wendatów, dzięki czemu powstał wielki związek plemienny po obu stronach jeziora Ontario. Co ciekawe Wendaci przejęli w ciągu następnych lat wiele rzeczy od bardziej rozwiniętych Irokezów, choćby pismo wampumowe, oraz 117 praw Daegonawidy i Hiawathy.
    (gra sobie zrobiła genialny motyw, bo historycznie to Irokezi praktycznie wymordowali Huronów w czasie wojen bobrowych w XVII wieku :))



    * [onondaga] śpisz, psie?
    ** [onondaga] co ty wyprawiasz?



    .
     
  15. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    .



    Hvat er that drauma, kvad Ódinn,
    ek hugdumk fyrir dag rísa,
    Valhöll rydja fyrir vegnu fólki,
    vekda ek Einherja, baeda ek upp rísa,
    bekki at strá, bjórker leydra,
    valkyrjur vín bera, sem vísi kaemi.


    [eng] What dream is that? quoth Odin,
    I thought to rise ere day-break
    To make Valhall ready for troops of slain;
    I roused the champions,bade them rise swiftly
    Benches to strew, to wash beer-flagons;
    The Valkyrs to pour wine, as a Prince were coming.




    [​IMG] [​IMG] [​IMG]



    Kirkjan og Menning
    Działalność misyjna i asymilacja skraelingów znad Wielkich Jezior.

    * * *​


    O ile podbicie dzikich poszło zdecydowanie łatwo, to utrzymanie ich w ryzach spędzało sen z powiek króla. – skald zapalił fajkę delektując się dymem – Jasnym się stało, że póki skraelingowie nie przyjmą naszej wiary i zwyczajów, tak jak ci znad Wielkiej Rzeki, to kraj wciąż spływac będzie krwią, a gwałt i ogień nie będą miały końca (...)



    Leifsbudir: 2 lutego 1463
    • Mikael Egilsson i Ormr Olavsson siedzieli przy stole udając, że właściwie to ich tu nie ma. Posiedzenie Rady wymagało obecności wszystkich doradców króla, jednak poruszana tu kwestia nie miała nic wspólnego z ich kwalifikacjami, więc ostentacyjnie milczeli nie chcąc mieszać się w sprawę, która była niebezpieczna. Skarbnik spojrzał na puste miejsce zajmowane jeszcze niedawno przez marszałka Matsa Olavssona, po czym przeniósł wzrok na jego brata, Ormr siedział jednak z kamienną twarzą nie dając poznać po sobie żadnych myśli. Oficjalnie marszałek dworu został odsunięty od rady, z powodu braku potrzeby skupiania się dworu na dowodzeniu praw króla i legitymizacji jego władzy, bowiem w Vinlandii nie było już chyba nikogo, kto poddawałby to w wątpliwość. Nieoficjalnie mówiło się jednak o tym, że Mats Olavsson stracił swą pozycję przez problemy z skraelingami znad Wielkich Jezior, gdy idąc za jego radą król Hakon zmuszony był od kilku lat słuchać o permanentnych buntach dzikich. Kanclerz triumfował, na każdym posiedzeniu rady wtykał swoje ”A nie mówiłem” nawiązując do promowanej przez siebie opcji nawrócenia dzikich krucjatą zamiast zwykłego podbijania ziem dla osadników.

      Władca zdenerwowany przedłużającą się ciszą dał znak skarbnikowi i jego pomocnikowi, że jak chcą mogą opuścić posiedzenie. Ormr i Mikael rzucili się na wyścigi do drzwi, a król został sam na sam z kanclerzem arcybiskupem.
      - Oszczędź mi już wymownego milczenia, z pewnością masz jakieś pomysły – Hakon I skrzywił się po długiej chwili ciszy.
      - Sprawa jest jasna panie, dzikich trzeba schrystianizować i nauczyć respektowania naszych praw, trzeba tu asymilacji, nie wyrżniemy przecież pięćdziesięciu tysięcy skraelingów.
      - Nie? – król uśmiechnął się drapieżnie – A co nas powstrzyma?
      - Wodzowie i wojownicy oddali się twej władzy z obawy o swe rodziny, gdy zaczniesz ich mordować za broń chwycą wszyscy, co do jednego, wyprą nas stamtąd w ciągu tygodnia, znów rozgorzeją walki, w końcu zwyciężymy, ale za jakie straty?
      - A co według ciebie teraz próbują zrobić jak nie wywalić nas stamtąd?!
      - To nie to samo.
      - Nie dręcz mnie już i mów co chodzi ci po głowie – Hakon I osunął się głębiej w fotel.
      - Trzeba wysyłać do nich misjonarzy głoszących Słowo Boże, jednocześnie wpajać im nasze prawa i obyczaje. – arcybiskup poczuł się pewnej, król jedynie skinął głową dając znak że spodziewał się takich słów.
      - Ile to może potrwać? – zapytał.
      - Lata, dekady, pokolenia... – arcybiskup rozłożył ręce. – nie sztuka ochrzcić ich, to można robić pod przymusem. Nie sztuka dać im prawa i karać za ich łamanie, sęk w tym, że należy Boga wyryć im w sercu i doprowadzić by żyli tak jak i my. Na to nigdy nie zgodzą się starzy wojownicy, wodzowie, pogańscy szamani... klucz w młodzieży i dzieciach, na nich trzeba się oprzeć, a dopiero gdy dorosną i odsuną od życia publicznego swych starców przywiązanych do starych zabobonów i obyczajów będzie nadzieja na sukces.
      - Dekady? Pokolenia? – król warknął – kpisz sobie?
      - Panie... Nawet jeżeli jedynie lata, to moi księża muszą mieć gwarancje spokoju na ziemiach gdzie będą działać. Masz tyle hufów by dbały o porządek w każdej wsi? Już teraz twoi huscarle krążą po całym terytorium gasząc rebelie i będąc wciąż w marszu, jaki będzie sens słać misjonarzy, gdy po wymarszu oddziałów zostaną oni wyrżnięci?
      - Nie mogę obstawić wojskiem choćby i połowy ziem dzikich zapewniając bezpieczeństwo, a siły pacyfikacyjne nie mogą być zbyt słabe. – władca mruknął zgadzając się niechętnie. - Można zabezpieczyć góra dwie prowincje zachowując zdolność tłumienia rebelii w innych. – zgrzytnął.
      - O to mi chodziło. – zgodził się Aksel III – nie da się działać wszędzie jednocześnie, trzeba to robić falowo. Nim skończymy, obu nas może nie być już na świecie.
      - Dobrze. – Hakon zgodził się w końcu - Rozumiem, że idzie tu o pieniądze?
      - To inna kwestia, trzeba dać poza tym misjonarzom do ręki broń i jak największe wsparcie w nauczaniu.
      - O czym mówisz?
      - Wszędzie znajdą się tacy co odrzucą Boga niezależnie od starań księży musimy ich eliminować, ale spektakularnie. Stos za bluźnierstwa, herezję... mogą próbować wplatać swe stare przesądy w głoszoną wiarę, prowodyrów trzeba karać zgodnie z prawem. Trzeba nam takiego właśnie prawa.
      Król skinął głową Od ponad wieku nie było potrzeby karać za herezje, bo się właściwie nie zdarzały, jednak w sagach spotkać można było opowieści o masakrach kultów Lokiego i tych zaprzeczających istnieniu Chrystusa.
      - Cóż jeszcze? – spytał.
      - Misjonarze musza mieć pełna kontrolę nad tym czego naucza się dzikich. Trzeba zabronić samodzielnego zgłębiania pisma świętego, choćby i z pomocą świeckich wiernych. To mogłoby prowadzić do wynaturzeń.
      Król jedynie skinął głowa ze zrozumieniem.
      - Na koniec, fundusze... – arcybiskup zawiesił głos
      - Skarbiec jest pusty.
      - Myślałem o tym, można by wprowadzić podatek kościelny w intencji nawracania dzikich.
      - Poddani będą wniebowzięci – król skrzywił się – brak mi jeszcze buntów tu w Vinlandii, Marklandzie i Nyttland.
      - Nie przesadzajmy, ludzie są zadowoleni i żyją dostatnio, a to nie będą duże nakłady.
      - Poradzę się Egilssona – odrzekł Hakon, a arcybiskup uśmiechnął się tylko. Wiedział, że skarbnik przystanie na wszystko by nie wdawać się w zbędne debaty związane z tą sprawą.
      - Ale co z przyswojeniem im naszej kultury, obyczajów, historii... – król z zagadkowym uśmiechem patrzył na Aksela III jakby tylko czekał na ten moment od początku rozmowy. – Co nam po tym, że wierzyć będą w Boga w trójcy jedynego i chwalić imię Chrystusa, skoro wciąż będą wyobcowani, czy to nie utrudni nawracania?
      - Owszem, jestem jednak pewien, że nasi księża będą w stanie...
      - Nie mój drogi - Hakon zmrużył oczy – sprawy wiary zostawiam ci bezgranicznie, ale obyczaje i prawa zawsze były sprawami thingów.
      - Siedlisko obskurantyzmu i zacofania* – Aksel III poczerwieniał - masz szanse panie stworzyć tam społeczeństwo wolne od tych błędów do jakich przywiązany jest nasz lud, kościół może kontrolować zarówno kwestie wiary jak i...
      - A kto kontrolować będzie kościół? – król uśmiechnął się lekko i klasnął w dłonie. drzwi otworzyły się i stanął w nich sędzia thingu Vinborskiego. Arcybiskup zbladł i zerwał się z krzesła.
      - Chyba nie mówisz poważnie panie?!
      - Niech twoi misjonarze nawracają dzikich, ale od kwestii obyczajów wara. Wierze, że jakoś porozumiecie się w tej kwestii, a jak dojdą mnie słuchy, że będziecie wchodzić sobie w drogę, to klnę się na przodków... dzieci będą płakać po nocach ze strachu na wspomnienie tego co usłyszały w Sagach o zemście króla – Hakon zmierzył arcybiskupa zimnym wzrokiem – Wiedz że jedyną alternatywą jest śmierć dziesiątek tysięcy dusz jakie możesz dać Panu.



    [​IMG]
    Bezustanne bunty bardzo licznych plemionWendatów i Irokezów zmusiły króla do zarzucenia polityki eksterminacji i rozpoczęcia prób nawracania i asymilacji skraelingów żyjących według swych wierzeń, praw i obyczajów.


    [​IMG]
    Główny ciężar wziął na siebie kościół, który wprowadził zakaz swobodnego czytania Pisma Świętego w celu zmniejszenia ryzyka występowania wypaczeń i herezji jakie utrudnić mogły nawracanie dzikich.


    [​IMG]
    Powrócono tez do eksterminowania heretyków, a prawo to rozciągnięto na skraelingów uparcie kwestionujących jedyna wiarę.


    [​IMG]
    Choć poddani niechętnie sięgali do swych sakiewek, chrystianizacja skraelingów finansowana była ze specjalnego podatku kościelnego.



    Leifsbudir: 22 marca 1472
    • Hakon Sigurdsson przetarł oczy i zmęczonym wzrokiem jeszcze raz przebiegł po liście od ojca Kjartana przebywającego wśród Mohawków nad jeziorem Ontario. Irokezi jak można było przypuszczać niechętnie odnosili się do wiary ‘brodatych twarzy’ które ich zniewoliły. Kapłan przebywał tam już od ośmiu lat i choć miał już spore grono neofitów, wciąż nie można było powiedzieć aby ani on, ani którykolwiek inny z misjonarzy działających wśród ludu Kanienkehaka (jak sami siebie zwali Mohawkowie) mógł złożyć raport oznaczający pełen sukces. Hakon od trzynastu lat zajmował pozycje w Radzie odpowiadając w niej za chrystianizację, która urosła do sprawy wagi państwowej. Arcybiskup Aksel III urażony faktem, iż w kraju Wielkich Jezior prócz księży działać mają też skaldowie wysyłani przez thingi, odciął się od zwierzchnictwa nad tą pracą tłumacząc się jej ogromem zarówno jako zwierzchnik kościoła jak i kanclerz. Biskup Hakon wepchnięty przez niego do Rady z początku dziękował za to Odynowi, jednak z biegiem lat i wybuchów furii króla uznał to za swoje przekleństwo, lub raczej swój krzyż jaki niósł niczym Zbawiciel. Już po trzech latach pracy, udało mu się obwieścić z triumfem, że Wendaci z krainy Ontario zostali nawróceni w imię Boże, jednak tam miał o wiele łatwiejsze zadanie, bo tamtejsi skraelingowie wystawieni byli na ciągłe kontakty z ludami irokeskimi z krain Stadcone i Hochelaga, którzy przyjęli chrzest jeszcze w czasach osadnictwa Vinlandzkiego na tych terenach, przestraszeni masakrami Wabnaków za Wielką Rzeką. Dumni Mohawkowie nie byli już tak łatwym materiałem do urobienia. Fakt, że skaldowie słani przez thingi Nyttlandzkie też nie odnosili sukcesów, był tu marnym pocieszeniem.
      ”(...) piętnastu nowych wiernych od Bożego Narodzenia. W imię pańskie, może to przełom?” – pisał ojciec Kjartan, a Hakon Sigurdsson zastanawiał się czy ten ‘przełom’ zostanie (daj Bóg!) skwitowany przez władcę zimnym spojrzeniem i szyderczą uwagą, czy tez kolejnym napadem gniewu i obietnicami powieszenia.
      Biskup sufragan do spraw chrystianizacji westchnął ciężko i zbierając zapiski odwrócił się ku drzwiom by iść na posiedzenie Rady. Szedł jak na ścięcie.
    Arenvik (Dawne Akwesasne w kraju Mohawków): 3 sierpnia 1468
    • - Za podszeptem Lokiego ludzie lżąc Chrystusa założyli mu na głowę koronę cierniową upstrzona gałązkami jemioły** i po biczowaniu dali mu krzyż z drzewa Yggdrasil*** które na własnych barkach miał wnieść na górę, gdzie czekała go kolejna męka...
      - Mówiłeś, że był bogiem, czemu więc nie pokarał tych, co skazali go na takie cierpienie? – młody, bystry skraeling ochrzczony imieniem Bjarni przerwał kapłanowi w opowieści.
      - Był człowieczym synem Bożym, z którym wraz z Duchem Świętym - ojciec Kjartan wskazał na wizerunek białego kruka**** namalowany na skórze wśród innych wizerunków mających przybliżyć wiarę dzikim – tworzy jedność. Stąd Bóg w trójcy jedyny, a Chrystus to syn Boży, który jako człowiek musiał dostąpić męki, aby zbawić ludzi, by zmyć z siebie grzech zdrady i nieposłuszeństwa przeciw Bogu. Odyn miłując ludzi dał im tę szansę...
      - Sam siebie więc wysłał do ludzi, gdzie jako człowiek sam siebie nazywał swoim synem? – skraeling nie dawał za wygraną. Ojciec Kjartan westchnął tylko, motyw Trójcy Świętej był najtrudniejszy do wytłumaczenia i dzicy nie przyswajali go łatwo.
      - Odyn to Bóg jedyny w trójcy: Ojciec, Syn – jaki pod człowiecza postacie odkupił nasze grzechy, oraz Duch będący przejawem działalności Bożej. Jednak Chrystus choć jest Bogiem, nie jest samym w sobie Ojcem, ani duchem Świętym, to oddzielne manifestacje Odyna.
      Mohawkowie pokiwali głowami z trudem akceptując taki stan rzeczy.
      - Na wzgórzu przybili go do krzyża, a gdy skonał, przebili włócznią i odeszli, a jego uczniowie i matka jego Freya ściągnęli go z narzędzia męki i złożyli w grobie skąd powstał z martwych i wstąpił do Asgardu, a w czasie każdej mszy, wspominamy to dziękując mu za dar jego człowieczego życia, jakim nasze grzechy odkupił. Na pamiątkę tego, w czasie każdej celebry spożywamy wino, sam bowiem na ostatniej wieczerzy przykazał to swym uczniom.
      Leif Jonsson, skald będący zarazem chwilowym przewodnikiem i sędzią thingu Arenvickiego ziewnął przeciągle i z troską popatrzył na księdza. Tu wśród dzikich animozje między kościołem a thingami nie rzutowały na ich relacje bo byli na siebie skazani i prócz żołnierzy z hufu setnika Ormssona (jaki stacjonował we wsi), byli dla siebie jedynym oparciem. Pamiętał jak szukając pocieszenia trafił na nie u tego skromnego misjonarza, gdy zdruzgotany ostentacyjną ignorancją dla sag o pierwszych osadnikach przezywał chwile zwątpienia w cel swojej działalności. Teraz poszczycić się mógł sukcesami w promowaniu praw i obyczajów, a większość skraelingów w miarę płynnie mówiła po Vinlandzku i coraz częściej ubierała się w tkaniny z Vinborskich przędzalni. W ostatnim posiedzeniu thingu z dumą patrzył na Asgrima Szarą Sowę, który przewodził sądowi w jego zastępstwie. Póki jednak Kjartan nie zaprowadził tu wiary, nie mogli ruszyć dalej do kraju Onondagów, byli na siebie skazani i nie można było mówić było o sukcesie póki nie osiągnęli go obaj.


    [​IMG]
    Odpowiedzialność za krzewienie wiary wśród dzikich spadło na biskupa Hakona Sigurdssona, który wszedł w skład Rady Państwowej i starał się jak mógł, by pokojowa asymilacja nie ustąpiła miejsca rzeziom.


    [​IMG]
    Zadanie to było niebywale trudne, lecz nie można było odmówić misjonarzom cierpliwości i poświęcenia we wprowadzaniu Chrześcijaństwa na terenach Wendatów i Irokezów.



    Chrithaven (Dawne Ossossane): 9 kwietnia 1484
    • - Dziadku... – młoda skraelindzka dziewczyna ze łzami w oczach patrzyła na pooraną bruzdami twarz starego dumnego szamana. Odpędziła rękę jej męża delikatnie dającą do zrozumienia, że powinna w końcu zejść ze stosu aby można było go podpalić.
      - Dziadku, proszę... – mówiła po Vinlandzku bez akcentu, miała kilka lat gdy w Ossossane zaprowadzono Vinlandzkie rządy, tak więc używała go od dziecka, a ostatnio nawet pomiędzy sobą Wendate używali tego języka.
      - Astrid... – jej mąż, Ulf Wilczy Pazur wciąż delikatnie chciał dać jej do zrozumienia, że już czas.
      - Idź z nim – przywiązany do pala starzec zmęczonym wzrokiem i z uczuciem jakim darzył wnuczkę spojrzał na dziewczynę. Mówił w języku swego ludu, nie w nowym jaka przybyła tu wraz z wszystkim co zniszczyło dawne obyczaje. – Dla mnie nie ma tu miejsca, z radością odejdę do krainy wiecznych łowów, do twego ojca, który zginął w obronie tego, co wy oddaliście za nic.
      Astrid Mała Woda rozpłakała się w głos.
      - Idź dziecko – szaman powtórzył łagodnie. - Stare musi odejść, by zapanowało nowe, a ja nie mam siły walczyć o to czego wyparł się mój lud.
      Ulf ściągnął w końcu Astrid z drewnianego podestu obłożonego chrustem, odeszli na bok i wmieszali się w tłum Wendatów stojących wokół trzech stosów na których mieli zginąć ci co bluźnili przeciw Bogu. W piersiach skraelingów wzbierał żal, jednak wszyscy wiedzieli, że to jedyny ratunek dla ich zagubionych przez Lokiego pobratymców, jedyna droga aby ocalili swe dusze i połączyli się w Asgardzie z Chrystusem.
      Szaman spojrzał na tłum w pstrokatych ubraniach sprowadzanych ze wschodu, na stalowe noże przypięte do ich boków, na zwierzęta w zagrodach które przybyły wraz z brodatymi twarzami i przyniosły dostatek razem z nowymi metodami uprawy ziemi. Jego lud żył lepiej niż wtedy gdy wraz ze swymi synami wyprawiał się na Irokezów z południa, zanim jeszcze wstąpili oni do wielkiej konfederacji plemion. Nie mógł oprzeć się myśli, że za ten dostatek jego lud zapłacił zbyt wysoka cenę, lecz prócz niego w dawnej stolicy Wendatów myśleli tak jeszcze tylko jego dwaj starzy przyjaciele, którzy przywiązani do pali stali nieruchomo po jego bokach.
      Po twarzy pociekły mu łzy gdy lendman osobiście zapalał stos. Choć to niegodne wojownika ani szamana, płakał za tym co przeminęło, a w duchu radował się, że oszczędzone będzie mu patrzenie jak ksiądz chrzcił będzie jego jedynego prawnuka jaki miał narodzić się za dwa miesiące.
      Wielki Kamień, sachem i szaman Wendatów Attignawanta, z Ossosane nad Jeziorem Wendate***** rozpoczął swoją pieśń śmierci, która podchwycili towarzysze jego kaźni.
      Języki płomieni podnosiły się coraz wyżej.

      * * *​

      - (...) I wtedy przebiegła i zdradziecka Freydis napoiła swych towarzyszy winem, a gdy spali zabiła ich i z reszta żeglarzy powróciła do Grenlandii. Tam zastała swych braci: Leifa i Thorvalda kłócących się o to, kto ma objąć władze po ich ojcu, Eryku Rudym. - Skald patrzył na dzieci skraelindzkie zasłuchane w jego opowieść – Ale to już inna Saga, o tym posłuchacie innym razem...
      - Nieeee! – przerwał mu chór zawiedzionych głosów.
      - Tak, bo teraz wszyscy musicie iść z do kościoła poświecić jedzenie, przed jutrzejszym świętem Zmartwychwstania Pańskiego. Rodzice czekają – wskazał z uśmiechem ojców i matki dzieciarni stojących w odświętnych ubraniach i z wiklinowymi koszami pełnymi przygotowanych na jutrzejszy dzień posiłków, udających że wcale nie byli równie zasłuchani w Sagę o Grenlandczykach.
      - Ale po wieczerzy dokończysz i opowiesz o kłótniach między Leifem i Thorvadldem, oraz zdradzie Freydis? – upewnił się jeden z chłopców.
      - Nie! Miał opowiadać o tym jak wielki jarl zakochał się w irokeskiej córce wodza znad Wielkij Rzeki i, i, i... i to wszystko co było zanim żyli długo i szczęśliwie – sprzeciwiła się jedna z dziewczynek.
      - Ja to bym wolał usłyszeć Sagę o Egilu – nieśmiało wtrącił inny z chłopców.
      - Zobaczymy – roześmiał się skald – A teraz sio – do kościoła.
      Z rozbawieniem patrzył jak dzieciarnia wybiega z halli a za nią wychodzą dorośli skraelingowie.
      Saga i Egilu, kiedyś nawet wyśpiewywał ją zamiast opowiadać.
      Miał trochę czasu, więc wyjął lutnię z pokrowca i zaczął ją nastrajać, wiedział, że w przed hallą stłoczy się pewnie z pół wioski aby posłuchać, trzeba się przygotować...


    [​IMG]
    Po blisko dwóch dekadach chrystianizacja i promocja Vinlandzkich obyczajów odniosły sukces, choć ostatnie szczepy porzuciły starą wiarę i styl życia przodków dopiero w latach dziewięćdziesiątych XV wieku.


    [​IMG]
    Chrystus zatriumfował nad pogańskimi bożkami, a Vinlandczycy zdali sobie sprawę, że skraelingów nie trzeba mordować aby żyć w spokoju na nowo odkrytych i zasiedlanych ziemiach.



    * Słaba pozycja kościoła w pierwszych dekadach osadnictwa nie pozwoliła wprowadzić prawa kościelnego i zmniejszyć pozycji thingów. w wyniku tego oba te podmioty przetrwały dzieląc się sferami społecznymi. Kościół dominując w kwestiach duchowych musiał pogodzić się z tym, iż prawodawstwo i opieka nad kultura pozostała poza jego wpływam, a thingi wobec synkretyzmu religijnego straciły oparcie w dawnej wierze która przekształciła się w Vinlandzki katolicyzm. Z czasem kościół i thingi przestały współpracować rozpoczynając zimna wojnę której końca nie widać, jednak wykształciło to paradoksalnie zupełnie inny obraz kościoła niż w Europie. To thingi wzięły na siebie ciężar oporu przeciw zmianom, a naturalny przeciwnik jakim był kościół naturalnie kojarzył się bardziej z patrzeniem naprzód ku nowym ideom. Wobec braku świeckiej nauki z prawdziwego zdarzenia jaka w Europie zaczęła wykształcać się w późnym średniowieczu i renesansie, kościół nie ma wroga w dziedzinie innowacyjności i sam w opozycji do thingów bierze na siebie wizerunek otwartości na nowe idee. Przywiązane do tradycji thingi zajmują tu role kościoła w społeczeństwach Europy – czyli oporu przeciw nowym wizjom. Jedynie wykształcenie się świeckiej warstwy społecznej jaka (naturalnie) nie będzie związana z thingami i może zagrozić wizji świata promowanej przez kościół może to zmienić, jednak taki ruch musiałby stanąć zarówno przeciw kościołowi, jak i thingom co utrudnia jego powstanie. To swego rodzaju wytłumaczenie na to, czemu Vinlandia ma tak utrudnione rozwijanie się (bardzo niski modyfikator techgroup) i wskazanie ośrodków opierających się na obskurantyźmie i innowacyjności (inaczej niż w Europie gdzie polaryzacja jest na linii: nauka renesansu – kościół).
    ** Egbert, pierwszy arcybiskup Vinborga i stwórca chrześcijańsko-nordyckiej hybrydy zamierzał Jezusa pozostawić w całości takim jak promowało go Chrześcijanstwo, gdyż była to jego centralna postać i jakiekolwiek próby synkretyzmu związane z jego osoba były czymś zbyt bluźnierczym nawet dla niego. Rzeczywistość zniweczyła te plany, gdyż po jego śmierci stało się trochę inaczej, choć i tak Jezus Chrystus w Vinlandzkim Chrześcijaństwie jest najmniej przesiąknięty jakąkolwiek zmianą. Wiedząc że Chrystus był synem Bożym (czyli Odyna), ludzie zaczęli utożsamiać go z Baldurem synem Odyna, który zginął przez Lokiego identyfikowanego z Szatanem i doznawał symbolicznego odrodzenia w czasie święta Jul wypadającego wtedy kiedy i Boże Narodzenie. W mitologii nordyckiej Baldur miał po Ragnaroku odrodzić się ostatecznie i zapanować nad światem wolnym od zła, a zabił go jego ślepy brat Hodur za pomocą wykonanej z jemioły strzały podstępnie podsuniętej mu przez Lokiego, jako że tylko jemioła mogła wyrządzić Baldurowi jakąkolwiek krzywdę. Hodur identyfikowany był z ludźmi, którzy ‘zaślepieni’ przez Szatana (Lokiego) zabili Chrystusa (Baldura). Z racji iż tak wiele symboliki łączyło Baldura z Jezusem, oraz wobec nazywania postaci z mitologii Chrześcijanskiej imionami dawnych Bogów zatracających swój pierwotny profil, Jezusa często nazywano Baldurem, czemu sprzeciwiał się kościół i zdecydowanie to tępił. W końcu imię Baldura zostało zapomniane, a w świadomości wiernych utrwaliło się imię Jezusa jako syna Bożego, jedyną pamiątką po Baldurze są gałązki jemioły w koronie cierniowej, jako jeden z powodów dlaczego ludzie byli w stanie zabić Boga.
    *** Odyn został powieszony na drzewie Yggdrasil z własnej woli, aby doznać wszechmądrości, choć symbolika tego drzewa tak ważna w mitologii nordyckiej zatarła się prawie całkowicie, to pozostało ono w nazwie krzyża który do kaźni Chrystusa (będącego przecież jednością z Odynem) został użyty.
    **** Jednym z symboli Odyna był kruk, z czasem wyparł on wizerunek Ducha Świętego jako gołębia, jednak w odróżnieniu od pogańskiego symbolu, jest on biały, w tej formie spotkać go można na flagach i herbach Vinlandii. Sagi mówią, że w swej ostatniej wyprawie z Grenlandii, Leif zboczył z kursu przez sztorm, a na właściwy kierunek ku Vinlandii naprowadził go biały kruk, co później było wykorzystywane przez kościół jako przejaw ręki Bożej, która uratowała dziesiątki okrętów Leifa przed zagubieniem na oceanie. Księżom nie udało zastąpić się kruka gołębiem, bo choć się starano, skaldowie powiązani z thingami wciąż opowiadali tradycyjną wersję sagi z krukiem w roli wybawiciela, zapewne przez to symbol białego gołębia został ostatecznie wyparty. Co ciekawe symbol białego gołębia przetrwał jako znak pokoju i miłosierdzia, bo z początku ciężko było te przymioty wiązać z Odynem będącym przecież w pogaństwie bogiem wojny – więc nie kolidowało to z krukiem. Nie pomagało temu krzewienie Pisma Świętego w którym Bóg był raczej okrutny, zsyłając potop, niszcząc Sodomę i Gomorę, etc. Biała gołębica stała się przymiotem Freyi wiązanej z Chrystusem, podobnie jak Maryja utożsamiana z miłością i miłosierdziem.
    ***** dzisiejsze jezioro Huron.



    .
     
  16. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    .



    Allt veit ek, Ódinn, hvar thú auga falt,
    í theim inum maera Mímisbrunni.
    Drekkr mjöd Mímir morgin hverjan
    af vedi Valfödrs. Vitud ér enn - eda hvat?


    [eng] All know I, Odin, where the eye thou hiddest,
    in the wide-renowned well of Mímir;
    Mímir drinks mead every morning
    From Valfather's wage. Wit ye yet, or what?




    [​IMG] [​IMG] [​IMG]



    Könnudtími
    Vinlandzkie wyprawy odkrywcze pod koniec XV wieku.

    * * *​


    – Podczas gdy żołnierze, skaldowie i księża z mozołem trudzili się nad Wielkimi Jeziorami, Vinlandczycy nie mogli udawać się tam by stawiać nowe domostwa w tym ogarniętym skraelindzkim powstaniem kraju. Niektórzy wciąż ruszali do Marklandu, Nyttland i Stadconeland by wydzierać puszczom ziemię pod uprawę, lecz choć w Vinlandii brakowało miejsca dla mnożącego się społeczeństwa, większość gotowych opuścić dom, nie ważyło się na to uważając, że lepiej gnieździć się na swoim, niż wyrąbywać w pocie czoła miejsce pod nowe osady. Nie brakowało też takich, co gotowi byli ruszyć w nieznane aby poszukać nowych ziem gotowych na przyjęcie osadników, a żeglarze coraz częściej tęsknie spoglądali w kierunku horyzontu. Przez wieki nie znajdowali się wszak ludzie pokroju Eryka Rudego, Bjarniego Herjólfssona czy Leifa Eirikssona, a jednak zdarzali się przecież ludzie tacy jak Ulf Ragnarsson z rodu Thorsteinów, dziad pierwszego z naszych królów, który w czasie zamętu wyprawił się do Marklandu. Nowe czasy i sukcesy w wyprawach na kontynent sprawiły, że zew wypraw odżył w potomkach wikingów.



    Leifsbudir: 27 maja 1475
    • - Nie wiem czy dobrze cię zrozumiałem – król Hakon I zabębnił palcami po stole i z ciekawością wpatrywał się w niepozornego i dość niskiego Vinlandczyka. Jego twarz ogorzała była od morskich wichrów i słońca, a wnikliwe i awanturnicze spojrzenie wzbudzało sympatię – chcesz bym oddał ci pod komendę całą flotę, abyś mógł popłynąć w nieznane, skąd zarówno ty, jak i moje drakkary możecie nie wrócić?
      - Ciekawe ujęcie panie, ale nie można odmówić mu iż w pewnym sensie tak właśnie jest. – Kennet Leifsson uśmiechnął się pod wąsem. – Wolałbym jednak byśmy rozpatrywali to z założeniem szczęśliwego powrotu. Wszak nie śpieszno mi na tamten świat.
      - Jak widzę chyba jednak śpieszno. Ryzyko jest duże, sam wiesz ile statków rybackich z Akadii szukając nowych łowisk nie wróciło do portu ginąc na oceanie.
      - Nie jestem pierwszym lepszym rybakiem płynącym za horyzont bez przygotowania. Dobrze wiem na co się ważę.
      - Tak zapewne mówili wszyscy którzy płynęli na ocean – mruknął władca Vinlandii.
      - Nie mam zamiaru płynąć na wielki bezmiar panie, zostawię to chętnie tym durniom, którzy ledwo znając się na nawigacji czynią to na swą zgubę. – Kennet podszedł do stołu na którym rozciągnięta była mapa Vinlandii. - Na południe od Nyttland są ziemie Mahicnan i Lenape, skraelingów wojowniczych i zajadłych, na których ziemie rzadko zapuszczają się nasi ludzie. Te plemiona żyją jednak nad brzegiem oceanu, płynąc wzdłuż brzegu nie ma dużego ryzyka dla kogoś kto zna się na żeglowaniu po nowych wodach.
      Hakon I słuchał zaciekawiony, gestem uciszył kanclerza który chciał dojść do głosu.
      - Na każdym drakkarze będę miał pięćdziesięciu ludzi, to pozwoli wyprawiać się od czasu do czasu w głąb wybrzeża. Nigdy nie ciekawiło cię panie jak daleko ciągnie się ten brzeg, co jest za kolejnym cyplem?
      Leifsson uderzył we właściwe tony, król zawsze był żywy i ciekawy świata, co doprowadziło do podboju skraelingów na zachodzie, teraz zdruzgotany i wściekły buntami coraz bardziej wykazywał zainteresowanie wyprawami w nieznane. Nie dalej jak dwa miesiące temu przydzielił dowództwo nad dwoma tysiącami Nyttlandzkich huscarli synowi jarla Stykkisholmur, Legnarowi Arnessonowi, gdy ten wyraził chęć zbadania okolic Wielkich Jezior na zachód od terenów Wendatów i Irokezów.
      - Nie dostaniesz wszystkich okrętów, weźmiesz Stavangera, Steinlanda, Roana, Eiriksholma i Engana, więcej ci nie dam.
      - Nie liczyłem nawet na tyle panie- Kennet uśmiechnął się szelmowsko.
      - Kiedy chcesz ruszać?
      - Czas jest przychylny, wiatry o tej porze roku dobre... Kiedy tylko uda się przygotować okręty do drogi.
      Hakon I jeszcze raz spojrzał na mapę.
      Wokół jego posiadłości rozciągała się biel krytego wapnem pergaminu, lecz była to pustka pozorna, pod nią kryły się morza i lądy jakie młody Arnesson i ten awanturniczy żeglarz mieli zobaczyć jako pierwsi z Vinlandczyków, król wręcz żałował, że nie może przenieść się na Stavangera i poczuć poranną bryzę w czasie płynięcia ku horyzontowi.
      - Jeżeli szczęśliwie powrócisz...
      - Kiedy szczęśliwie powrócę – Leifsson ośmieli się przerwać swemu władcy
      - ... będę miał dla ciebie ważniejsze zadanie niż badanie brzegów ziem skraelingów.



    [​IMG]
    Najbardziej przebojowi i uparci z awanturników wywalczyli sobie na dworze królewską przychylność i wsparcie dla zamierzanych wypraw.


    [​IMG]
    Wikingowie ruszyli w nieznane na lądzie i na morzu, w Vinlandii rozpoczął się czas odkryć geograficznych.



    Wybrzeża Yukatanu: 3 grudnia 1482
    • Puszcze Marklandu byly niczym przy gęstych palmowych lasach południowych krain do jakich dotarła wyprawa Kenneta Leifssona. Ściana zieleni onieśmielała nawet z tej odległości, Vinlandzki odkrywca widział już podobne drzewa na wyspach Morza Południowego, jakie odkrył poza wielkim półwyspem pełnym bagien i przerażających potworów o długich paszczach pełnych zębów i długich ogonach potrafiących jednym uderzeniem zabić człowieka. Z początku jego wyprawa posuwała się wolno wzdłuż brzegu badając każdą zatokę i każdy skrawek ziem przylegających do morza, dopiero wielki półwysep z wierzchu zapierający dech w piersiach swymi kwiatami*, a wewnątrz skrywający nieprzebyte bagna, zakończył podróż na południe, bo za nim rozciągało się już tylko morze. Leifsson wrócił do Vinborga, po czym wyprawił się jeszcze dwa razy na ten błękitny i słoneczny akwen badając bajeczne wyspy, oraz brzeg kontynentu rozciągający się półkolem poczynając od bagnistego Sumpskag*, aż po te ziemie. Końca wciąż nie było widać, choć linia brzegowa wykręcała to na zachód, to na północ, to na wschód, to na południe, tworząc na sporządzanej mapie bajeczny zawijas, to wciąż można było płynąć dalej i dalej nie tracąc wybrzeża z oczu. Kennet i jego ludzie jako pierwsi z Vinlandczyków spostrzegli jak ogromny i jak daleko na południe rozciągający się jest kontynent na wyspie u brzegów którego wylądował Leif Eiriksson przed wiekami.
      - Panie – zawołał jeden z wikingów – Dzicy!
      Odkrywca spojrzał we wskazanym kierunku i osłonił oczy przed słońcem, aby nie stracić nic z widoku jaki miał na plaży.
      Jeden prawie nagi skraeling wystrzelił z lasu biegnąć na złamanie karku, był najwidoczniej u kresu sił i wkrótce opadł na kolana wpatrując się ze zdziwieniem na drakkary stojące w zatoce. Jego tropem podążało dwóch kolejnych tubylców również prawie nie odzianych, ale szczycących się wieloma ozdobami i prymitywna bronią. Zaprzestając pościgu za pierwszym ze skraelingów zrównali się z nim równie zaskoczeni widokiem Vinlandzkich okrętów, po czym powoli wysforowali się do przodu. Uciekinier wykorzystał to rzucając się z powrotem ku zbawiennej ścianie zieleni, a jego prześladowcy nie zwracając już na niego uwagi wciąż wpatrywali się w „Stavangera” chyboczącego się lekko na falach i na mniejsze łodzie na których na ląd wyprawiała się grupa wikingów wraz z ojcem Olafem dumnie trzymającym wielki krzyż w swoich dłoniach.
    Wielkie Równiny Zachodu: 15 września 1484
    • ”Hokka Hey!"* wojenny okrzyk skraelingów niósł się jeszcze echem we wspomnieniu Legnara Arenssona, spojrzał w kierunku uciekających czerwonoskórych i otarł krew z czoła. Bitwa dogasała, około czterdziestu dzikich zostało położonych w mniej niż kwadrans. Czerwonoskórzy uderzyli na zwiad nie wiedząc iż główne siły Vinlandczyków są tuż za nim w wielkim wąwozie prowadzącym na wschód.
      Jakiś ranny wojownik Dakotów próbował odczołgać się w bezpieczne miejsce, lecz płowowłosy wiking przygwoździł go do ziemi swoją włócznią.
      Odkrywca zdjął hełm i otarł pot z czoła, ciężko usiadł na kamieniu patrząc bez ruchu na bezmiar przestrzeni rozciągający się aż po horyzont.
      - Ci „podrzynacze gardeł”** jeszcze tu wrócą. – tysiącznik Thorbjorn zbliżył się do dowódcy – Na Boga, gdy patrzę na te równiny czuję się jak na morzu gdzie widać wszystko w promieniu kilku mil, a oni pojawili się jakby znikąd.
      Arensson skinął tylko głową. Gdy przeprawili się przez ogromną rzekę zwaną przez skraelingów Misi-ziibi, szli przez pewien czas na zachód, aż ich oczom ukazał się bezmiar płaskiej równiny ciągnącej się w nieskończoność. Zwrócili się więc na północ, aż tu, gdzie nie było dnia aby wojownicze plemiona nie atakowały ich z pogardą śmierci i żądzą krwi jakiej jeszcze nie spotkali.
      - Mamy trochę rannych, ale możemy ruszać dalej – tysiącznik machnął ręka na północ.
      - Nie pójdziemy na północ – skwitował Lengar wycierając miecz z krwi skraelinga.
      - To po cośmy się tu tłukli?
      - By zbadać ten teren. – odkrywca uśmiechnął się lekko – Uważasz, że jest tu jeszcze wiele do odkrycia? – zatoczył ręką wskazując prerię ciągnąca się wokół.
      - Nie jestem pierwszym lepszym kmiotkiem – tysiącznik poczerwieniał ze złości – służę pod tobą już osiem lat, nawet prosty żołnierz z mego hufu wie już o mapach i całym tym bajzlu niż ktokolwiek na wschód od Wielkich Jezior. Tam na północy...
      - Tam na północy już byliśmy. – uciął Lengar uśmiechając się lekko. Podczas lat wędrówki po niezbadanych obszarach jego ludzie zarazili się ciekawością podróżnika, czego przykładem był właśnie tysiącznik Thorbjorn. Z początku narzekał, że król śle dobrych wojów na zatracenie aby bezsensownie łazili po skraelindzkich wertepach, teraz zaś był on pierwszy by sprawdzić co jest za następnym wzgórzem, lub za rzeka przecinająca trasę marszu i buntował się przed cofaniem się przed nieznanym.
      - Nie dalej jak tydzień marszu rozpoczyna się kraina Winnipeg i niedostępne tereny Saskatchewan skrajem których wędrowaliśmy kilka lat temu w czasie powrotu z podróży nad ocean lodowaty – odkrywca zapalił fajkę, a Thorbjorn zbladł i przeżegnał się odruchowo. Pamiętna wyprawa w czasie powrotu z której ludzie zamarzali w marszu przerażała samym wspomnieniem.
      - Tam zaś – wskazał na południe - dalej niż przekroczyliśmy rzekę zwana przez skraelingów Misi-ziibi***, jest gdzieś jej ujście, które nasi żeglarze odkryli opływając Morze południowe. Cieplej tam, a zima się zbliża – skwitował przygryzając ustnik fajki. - Przygotuj ludzi, przed nami daleka droga.


    [​IMG]
    Płynąc wzdłuż wybrzeża wikingowie Leifssona odkrywali nowe ziemie ciągnące się daleko na południe od Nyttland.


    [​IMG]
    Docierali w miejsca dzikie i nieprzyjazne, jak półwysep pełen nieprzebytych bagien....


    [​IMG]
    ... trafiając w końcu na ciepłe i błękitne morze pełne wysp kuszących żeglarzy swym pięknem.


    [​IMG]
    Opływając to morze wzdłuż brzegów kontynentu, dotarli aż po ziemie skraelingów nazywanych Maya, znanych wszerz ze swego okrucieństwa i wspaniałych miast ukrytych w nieprzebytej dżungli.


    [​IMG]
    Gdy żeglarze badali morza i brzegi, w głąb kontynentu wyprawiła się ekspedycja Legnara Arenssona, która przemierzyła go od dalekiej północy...


    [​IMG]
    ..przez bezkresne równiny...


    [​IMG]
    ... aż po ujście rzeki zwanej Misi-ziibi.



    Leifsbudir: 3 października 1490
    • - To bez sensu! – Kennet Leifsson uderzył pięścią w stół nie zważając na to, że rozmawia z królem. Jego pozycja po udanych wyprawach wzrosła na dworze do takiego poziomu, że mógł sobie na to pozwolić, tym bardziej, że syn Hakona I podziwiał wielkiego odkrywcę jeszcze jako następca tronu i brał nawet udział w jednej z wypraw na północ, gdzie drakkary Leifssona wyprawiły się dalej jeszcze niż skały Hellulandu, gdzie lód był tak silny, że ujarzmił ocean.
      - Takie było życzenie mego ojca. – król Bernt I odrzekł niewzruszony - Na łożu śmierci najbardziej żałował właśnie tego, że nie dane mu będzie doczekać czasu gdy jego okręty odnajdą naszą kolebkę na wschodzie.
      - Król Hakon I z pewnością przed śmiercią najbardziej żałował swych grzechów. – pospiesznie wtrącił kanclerz, arcybiskup Asgrim II – nie można jednak zaprzeczyć, że od momentu gdy po raz pierwszy oddał ci swe okręty takie właśnie miał zamiary.
      - Ale to niemożliwe, straciłem już dwa drakkary! – odkrywca miotał się bezsilnie – Na oceanie sztorm to nie przelewki, a to nie to samo co pływanie wzdłuż brzegu, jakbym choć znał ogólne współrzędne lądu, cokolwiek... owszem, ale płynąc naszymi statkami w ciemno to samobójstwo!
      - To je spektakularnie do k*** nędzy popełnisz. – król nie wytrzymał i zerwał się wściekły – Od piętnastu lat spełniasz własne ambicje i rośniesz w piórka, byłeś w miejscach o których urosły już sagi, a wszystko to za pieniądze mojego ojca który nawet na łożu śmierci żałował, że nie mógł przeżyć choćby setnej części tego co ty. Choćbyś miał zdechnąć, jesteś to winien jemu i mnie!
      - Jest inny sposób. – odezwał się Leifsson po długim milczeniu – Dobrze wiecie o czym mówię...
      - Nie! - Sędzia thingu Vinborskiego siedzący do tej pory na uboczu poderwał się z miejsca. – Przysięga Leifa Eirikssona! Nikt z nas nie może postawić stopy na ziemiach zdrajczyni.
      - Technicznie, to Leif Szczęśliwy poprzysiągł to we własnym imieniu – ostrożnie odezwał się arcybiskup – choćby i dotyczyło to jego potomków, to wyginęli. Ta przysięga to jeno stara tradycja...
      - Gdybym mógł popłynąć na wschód szlakiem Erika Rudego i Bjarniego Herjólfssona, miałoby to sens... – odkrywca pokiwał głową.
      - Może już czas na pojednanie? – kusił arcybiskup ku bezsilnej furii sędziego thingu.
      Król opadł na fotel i zamyślił się.
    Eiriksfiord: 15 maja 1491
    • Stavanger płynął fiordem Eryka Rudego powoli omijając zdradliwe skały czające się przy brzegu. Nikt nie śmiał przerywać śmiertelnej ciszy podczas której Vinlandczycy po blisko pięciu wiekach wracali do Grenlandii skąd ich przodkowie udali się na wygnanie.
      Kennet Leifsson podszedł do króla stojącego na dziobie. Bernt I Thorstein nie dał wyperswadować sobie wyprawy i uparł się, że musi wziąć w niej udział, choćby nieoficjalnie.
      - Byłem wszędzie, od lodów północy, po gorące morza południa, ale ciarki tu mnie przechodzą – odezwał się odkrywca.
      - Chyba każdy czuje to samo co ty – władca skinął głową.
      - Widać domostwa... – Leifsson zmarszczył brwi wskazując nadbrzeże z którego Leif Eiriksson odpływał przed wiekami, a które zaczynało się wyłaniać zza zakrętu fiordu – ale coś tu nie gra, żadnych ludzi, a halle są...
      - Opuszczone. – Bernt I dodał grobowym głosem patrząc na osiedle Grenlandczyków które najpewniej od wieków nie było zamieszkane. Ruiny kamiennych budowli z zapadniętymi dachami straszyły pustymi oczodołami okien, a po drewnianych hallach nie było już nawet śladu.

      * * *​

      - Z tubylcami nie idzie się porozumieć – Leifsson po cichu podszedł do władcy siedzącego na skraju niewielkiego cmentarza pełnego kamiennych krzyży i tablic.
      - Jestem pewny, że jakoś ci się jednak udało. – mruknął król – Gdyby powiedział mi to kto inny, uwierzyłbym, ale nie ty, który porozumiewałeś się jakoś ze skraelingam podczas swoich wypraw.
      - Tyle ile potrzeba było aby znaleźć wodę czy przehandlować coś za pożywienie, a nie pytać o los Grenlandczyków którzy wymarli, lub opuścili Eiriksfiord co najmniej przed wiekiem.
      - Trzeba by sprawdzić zachodnie osiedle, na północy.
      - Panie, jeśli mam być szczery... wydaje mi się, że nie ma sensu, oni stąd po prostu odeszli, a wedle sag wschodnie osiedle było większe i lepsze dla osadników niż zachodnie.
      Król skinął głowa zgadzając się ze zdaniem starego wilka morskiego. Siedział przez chwile bez ruchu, podobnie jak wszyscy Vinlandczycy bał się tego spotkania, a jednak teraz żałował że zastał tylko puste ruiny.
      - Co robimy? – Leifsson spytał w końcu wiercąc się niespokojnie.
      - Wracam do Vinborga na Eiriksholmie. Zbiorę tam ludzi, którzy będą chcieli się tu osiedlić, a ty przez ten czas zbadasz zachodnie osiedle i zaczniesz budować tu osadę... i port. – Bernt I podniósł wzrok i twardo spojrzał odkrywcy w oczy.
      - Port z którego jak Bóg da już za rok lub dwa wyruszysz na wschód. Do Starego Świata.


    [​IMG]
    Wyprawy Kenneta Leifssona na ocean w nieznane odmęty oceanu okazały się zbyt trudne dla Vinlandzkich drakkarów.


    [​IMG]
    Nowy król Bernt I, koniecznie chciał spełnić marzenie swego ojca i odkryć drogę do Starego Świata.
    Aby to uczynić zdecydował się na krok na który nie odważył się żaden władca Vinlandii.



    [​IMG]
    Gdy Vinlandczycy wylądowali w Grenlandii skąd pochodzili ich przodkowie, ich oczom ukazały się opuszczone od wieków osiedla.


    [​IMG]
    Wyprawy w nieznane przyniosły wiedzę o nowych lądach i morzach, jednak po powrocie na Grenlandie wzrok wszystkich skierował się na wschód..



    * ”Floryda” to nazwa pochodząca z języka hiszpańskiego, oznaczająca “Kraina kwiatów”. Z przyczyn oczywistych nie mogę posługiwać się tą nazwą i Floryda nosi tu nazwę „Sumpskag” co po Nordycku oznacza krainę bagien. Mi tam Floryda bardziej kojarzy się z bagnami i aligatorami niż z kwiatami (pomijając CSI, ale to raczej odpada), toteż uznałem, że wikingowie tez raczej mogliby zwrócić uwagę na bagna, nawet jesli z wierzchu przy brzegach były kwiatuszki... to drugie jakoś mi do wikingów nie pasuje :p
    ** tak Dakotów nazywały wrogie im plemiona.
    *** Missisipi

    * [dakota] To dobry dzień na śmierć
    Z tym okrzykiem wojennym dakotów (siuksów) jest pewien problem. Badacze przytaczają ten okrzyk jakoby Szalony Koń w bitwie pod Little Big Horne miał tak wrzeszczeć, co zapewne oznaczało to co napisałem wyżej. Wg Alfreda Szklarskiego okrzyk Dakotów ”Hokka Hey, hadre, hadre, succome, succome” – Oznaczał coś w stylu ”Przybyliśmy wypić wasza krew” i tak używał tego w swych powieściach tworzących Trylogię o Górach Czarnych. Jak z tym jest – nie wiem, ale nie zmienia to faktu, że Siuxy tak jazgotały jak szły bić w ryj.




    .
     
  17. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    .



    [font=&quot]Skalt tú nevna meg? vael kann boga spenna
    Tambar eitur minn menski bogi örvar drívur at renna
    Hoyr tú tad, tú ungi madur vilt tú vid maer fara
    tú skalt verda min örvagarpur Ormin at forsvara.
    [/font]


    [font=&quot][eng] Shall you call me? I can stretch the bow well
    My human bow consumes poison and can shoot long distances
    Hear you that, you young man, would you like to go with me
    You shall be my arrow-hero to fight the Worm.
    [/font]




    [​IMG] [​IMG] [​IMG]



    Evrópa, Evrópa
    Powrót Vinlandczyków do Starego Świata pod koniec XV wieku.



    * * *​




    Oslofiord, Morze Północne: 3 sierpnia 1494
    • Marynarze na Norweskim holku zajęci byli swoimi sprawami i już od kilku dni nie stali przy swej burcie z rozdziawionymi gębami patrząc na całą Vinlandzką flotę złożoną z drakkarów o jakich od wieków usłyszeć można było jedynie w legendach. Eskortowali okręty króla Bernta I w drodze do Oslo, gdzie miało nastąpić spotkanie dwóch monarchów tak bardzo ciekawych siebie nawzajem. Król Vinlandii słysząc o pomyślnej wyprawie na wschód nie dał wyperswadować sobie własnego udziału w kolejnym rejsie i podniósł swa osobistą chorągiew na Stavangerze wypełniając go bogatymi darami złożonymi głównie z przepięknych futer. Korespondencja między dworami ostrożnie traktowała nawet o możliwości zamążpójścia norweskiej królewny za „króla zza morza” – jak Bernta nazywano w Oslo. Teraz patrzył on ze łzami w oczach na fiord w kraju będącym kolebka jego poddanych i jego samego.
      - MMhmmrrrkmmmhhm... – odezwał się ktoś za jego plecami.
      - Jeszcze ci nie przeszło? – Bernt roześmiał się i odwrócił do arcybiskupa, który również uparł się wziąć udział w rejsie. Asgrim II już pierwszego dnia pożałował swojej decyzji, lecz odwrotu już nie było. Teraz bełkotał coś z lekko zielonkawym licem i cierpieniem na twarzy.
      - IIIhlle jehszcmmmszcze to potrmmmwa? – zapytał niewyraźnie.
      - Pewnie z tydzień...
      Arcybiskup wychylił się przez burtę i zwymiotował, po twarzy pociekły mu łzy.
      - Dzięki ci Boże za ta pokutę... – wyszeptał chwilę później.
      - Nie martw się, Norwegowie utrzymują, że jeszcze dziś wieczór będziemy na dworze króla. Trzeba się przygotować.
    Akerrhus: 4 sierpnia 1494
    • Król Vinlandii obudził się i błyskawicznie usiadł na łożu. Wokół krzątały się jakieś niewiasty przygotowując mu strój i rozkładając strawę na stole. Dwie z nich, jedna blondynka, a druga o włosach rudych niczym jesienne liście klonów w Marklandzie stały jedynie i wymieniały jakieś uwagi ściszonym głosem ,chichocząc przy tym i zakrywając usta rękoma. Obok nich stał arcybiskup Asgrim.
      - Co tu się dzieje? – Bernt ziewnął przeciągle i przejechał dłonią po zmierzwionych włosach.
      - Król Hakon VIII Gryf chciałby zjeść z tobą śniadanie panie, ale tak nieoficjalne spotkanie byłoby niewłaściwe przy pierwszym kontakcie między monarchami królestw które po raz pierwszy od wieków... – kanclerz był lekko speszony i mówiąc to jednocześnie dawał dwóm kobietom niecierpliwe znaki, że powinny już wyjść.
      - Król do halli waszej, posiłek dał i bardzo cierpliwie nie czeka spotkania oficjalne. – blondynka ukłoniła się nisko. Bernt wciąż nie mógł przyzwyczaić się do tego dziwnego akcentu i niektórych słów jakie Norwegowie używali w niewłaściwym znaczeniu[1], jednak język był na tyle podobny, że Vinlandczycy i Norwegowie rozumieli się nawzajem bez większych problemów.
      - A gdzie moja służba?
      - Prawo gościnności jest tu ważne. – Arcybiskup poruszył się niespokojnie – Oni tu są bardzo przywiązani do protokołu i pewnych dworskich tradycji...
      - A niech tam – król przerwał Asgrimowi i zwrócił się do tej drugiej, jak do tej pory milczącej która wciąż ciekawie strzelała spojrzeniem zielonych oczu. – Bierz się do roboty, w moim kufrze powinien być grzebień.
      Arcybiskup poczerwieniał na twarzy, a blondwłosa kobieta zbladła.
      - Ja? – spytała ruda.
      - Mogę zrobić to sam, ale potem będzie, że złamałem jakiś wasz protokół – władca skrzywił się. - W końcu i tak nie masz nic widzę do roboty.
      Zarówno blondynka jak i arcybiskup otworzyli usta by coś rzec, ale rudowłosa dziewczyna uciszyła ich gestem i przyklęknęła przy kufrze.
      W chwile później siedząc na brzegu łoża rozczesywała zmierzwione włosy Bernta.
      Uśmiechała się lekko.
      Arcybiskup schował twarz w dłonie.

      * * *​

      W wielkiej komnacie, przy misternie rzeźbionym stole stał król Hakon VIII wraz ze swą świta i dworzanami. Z przeciwległej strony nadchodził Bernt I, wraz z arcybiskupem Vinborskim i swymi przybocznymi. Stanąwszy naprzeciw siebie władcy obserwując się z ciekawością skinęli sobie głowami wymieniając protokolarne uprzejmości.
      To spotkanie było dla obu stron czymś niezwykłym.
      - Moja żona, Małgorzata – Hakon przedstawił królową.
      To spotkanie było przełomem dla Vinlandii.
      - Mój syn, Hakon – kontynuował król Norwegii.
      To spotkanie było pierwszym krokiem nowej ery dla poddanych Bernta.
      - Moja córka, Anna – to mówiąc wskazał w końcu rudowłosą i zielonooką dziewczynę w której zielonych oczach czaiły się wesołe ogniki.
      „To spotkanie będzie katastrofą” – arcybiskup Asgrim pomyślał z rozpaczą patrząc na swego oniemiałego króla.
    Oslo: 9 sierpnia 1494
    • - Twój ojciec wciąż o niczym nie wie? – Bernt spytał cicho idąc powoli krok za krokiem.
      - O czym? - Anna Gryfitka, królewna Norweska odszepnęła z przekornym wyrazem twarzy.
      - O tym poranku, gdy przybyłem...
      - Dowiedział się przedwczoraj od służby, roześmiał się tylko.
      Bernt odetchnął z ulgą.
      - Właściwie to czemu wtedy nie rzekłaś kim jesteś?
      - Bo nie byłoby to tak zabawne. – Uśmiechnęła się i osłoniła oczy przed słońcem gdy ich powolny marsz wyprowadził ich w końcu z katedry.
      Ludność Oslo zgromadzona na placu zaczęła wiwatować.
      Hakon VIII stanął obok swego zięcia łaskawie skinąwszy dłonią. Służba zaczęła rzucać w tłum garście srebrnych monet.
      - To ze sprzedaży naszych darów – szepnął Asgrim Berntowi do ucha. – Już wiem czemu mu się tak oczy świeciły jak zobaczył nasze prezenty, na rany Chrystusa, wiesz panie ile warte są tu futra z Nyttlandzkich lasów?
      Król Vinlandzki tylko skrzywił się, dając do zrozumienia by arcybiskup skończył ten temat. Uśmiechając się szeroko do tłumu, poprowadził małżonkę do karocy jaka czekała osłaniana przez gwardzistów. Za nimi podążali: para królewska Norwegii, arcybiskup Vinborga i biskup Oslo podobnie jak Asgrim w Vinlandii pełniący w królestwie Norwegii funkcję kanclerza.
      - Jest pewna delikatna kwestia. – Vinlandczyk odezwał się do norweskiego duchownego. – Nasze okręty wraz z załogami potrzebowałyby zimować w Islandzkich portach w czasie gdy morze jest ciężkie do przepłynięcia.
      - O ile wiem twój król rozmawiał już o tym z moim, jeszcze dzisiejszego ranka i uzyskał na to zgodę w imię przyjaźni.
      Asgrim II uniósł oczy ku niebu, zastanawiał się jak miał pełnić swój urząd gdy o wszystkim dowiadywał się ostatni.
      - Mamy jednak do porozmawiania w innej kwestii... – Norweg zatrzymał się i uważnie spojrzał na Vinlandzkiego arcybiskupa. – Mówiliście, żeście katolicy i słudzy Boga w trójcy jedynego.
      - Jako żywo.
      - Nie chciałem robić skandalu w katedrze, ale wytłumacz mi w takim razie, czemu król Bernt zdziwił się tak na widok opłatka, czemu zapytał półgłosem „a gdzie wino” i czy mnie słuch nie mylił, kiedy mruknął coś o Odynie? – Biskup Oslo, Martin Johansson Luther, zmarszczył brwi.

      Podczas gdy młoda para wraz z królem i królową Norwegii wsiadali do karocy, a duchowni ucinali sobie pogawędkę która miała być tak brzemienna w skutkach, ze świty możnych, urzędników i dyplomatów odłączył się człowiek w tunice w złote lwy na czerwonym polu i złote lilie w polu błękitnym. On jeden nie wyglądał na szczęśliwego z okazji ślubu pieczętującego przyjaźń Vinlandzko-Norweską.


    [​IMG]
    Drakkary po niedługim rejsie dotarły na Islandię będącą częścią królestwa Norwegii.


    [​IMG]
    Wkrótce król Bernt I odwiedził stolicę kraju będącego kolebką jego narodu, pojął tam za żonę córkę króla Hakona – Annę pieczętując przyjaźń między nordyckimi narodami.


    [​IMG]
    W zamian za bogate dary z futer, okręty Vinlandzkie uzyskały zezwolenie na cumowanie w Islandzkich i Norweskich portach, co miało ułatwić dalszą eksplorację Starego Kontynentu.



    Londyn: 15 sierpnia 1494
    • Kennet Leifsson patrzył na wysokie sklepienia komnaty w której wraz z wysłannikiem króla Vinlandii spotkać się mieli z królem Anglików, Szkotów, Irlandczyków i Francuzów. Gdy Bernt I popłynął ku norweskim fiordom, odkrywca pożeglował na południe, odkrywając nowe lądy: wyspy u wybrzeża starego kontynentu. Stare sagi niewiele mówiły o tych ziemiach, tyle tylko, że narody tam miękkie, a królestwa tam słabe. Wikingowie przez setki lat wykorzystali te wyspy jako swoje lenno i nie było lepszego miejsca by coś napaść, połupić i spalić, a władcy Brytanii tchórzliwie opłacali się danegeldem[2][/courier] zamiast bronić swej ziemi.
      - Wiele tu się zmieniło z tego co widać. - Arnulf Vitharsson, dyplomata królewski myślał chyba o tym samym co odkrywca. – Kraj ludny i bogaty, potężny i silny, a to miasto... Największe na świecie chyba!
      - Ale poddani króla nie kochają – mruknął Leifsson. – Nie tak dawno podobno proklamowano królestwo Wielkiej Brytanii, a dziś Szkoci i Irlandczycy korzystając z buntów w całym państwie, niepodległość swą głoszą...
      Obaj zamilkli, gdy na czele swej świty szybkim krokiem wszedł Edward IV Lancaster jego rozbiegane oczy przeskakiwały to z żeglarza na dyplomatę, to odwrotnie. Aparycja wieprza nie zjednywała mu sympatii. Jeżeli na swym wizerunku i powierzchwoności budował swój autorytet i spokój w królestwie, to wszystko się zgadzało. Notoryczne bunty i rebelie chłopstwa, szlachty i mniejszości nie brały się znikąd.
      - What do You want?[1] – król warknął opryskliwie do Vitharssona, zwerbowany w Islandii angielski marynarz służący za tłumacza szepnął dyplomacie coś na ucho.
      - Rzeknij mu, że przynosimy pozdrowienia od naszego króla, Bernta I. Nasz władca nadzieję ma na przyjazne i zażyłe kontakty z Wielkim królem Brytanii, oferuje mu też swą córkę, za małżonkę. Chciałby tez uzyskać pozwolenie na cumowanie jego drakkarów w angielskich portach.
      Król Edward zmarszczył tylko brwi słuchając słów tłumacza.
      - Take away those pigs. Bastards, and western savages! - prychnął w końcu. - Mariage with pagan whore? Their armed scums in my cities? It’s ridiculous![2] – Lancaster ze złym błyskiem w oku wyminął Vinlandczyków udając się do swego gabinetu.
      - Co on powiedział? – Vitharsson zwrócił się do tłumacza.
      - Jego wysokość, ... ehm, ... on rzekł...
      - Jego wysokość rzekł, że niestety musi odmówić ręki Vinlandzkiej księżniczki, a przynajmniej na razie wasze okręty poszukać muszą sobie innych nadbrzeży do cumowania – odezwał się po Norwesku kanclerz Wielkiej Brytanii nie podążając za swym władcą w odróżnieniu od reszty świty.
      - Jeżeli zaś idzie o przyjazne kontakty... Z radością je kultywować będziemy w tej kwestii król nalegał jednak będzie, aby kościół Vinlandzki uznał w dalekim krewnym Edwarda IV Lancastera Jego Świątobliwości Grzegorzu XII głowę jedynego kościoła katolickiego – kanclerz mówiąc to nawet nie mrugnął - Z przykrością muszę tez zakomunikować, że król nasz nie patrzy przychylnie na wasze działania w Norwegii. Król Hakon Gryf nie radził się w Londynie zali przyjąć oświadczyny złożone jego córce, nie pytał też czy nie mamy nic przeciw temu aby na Islandii i Norwegii mogły przebywać wasze statki. Jeśli Bernt I dalej wciskać będzie palce w nasze strefy wpływów, to mu się je przytrzaśnie, nie można wykluczyć tu wojny.
      Kennet Leifsson sapnął tylko wzburzony i zerknął na Vitharssona. Kanclerz skłonił się lekko i odszedł uprzednio wymownie wskazując na wyjście z pałacu.
      - Coś mi mówi, że to nie był chyba twój sukces dyplomatyczny... – mruknął żeglarz do wysłannika królewskiego.



    [​IMG]
    Na południe od Islandii żeglarze znaleźli kraj potężny i bogaty, choć targany buntami i niepokojami.


    [​IMG]
    Stolica Wielkiej Brytanii szokowała swym ogromem, nawet największy z miast zachodu – Vinborg, wyglądał przy Londynie niczym marna mieścina.


    [​IMG]
    Okazało się, że nie ma większych szans na przyjaźń między Berntem I a Edwatdem IV Lancastrem, bowiem działania tego pierwszego w Norwegii, w drugim z władców wywołały prawdziwą furię.



    Kadyks: 15 września 1498
    • Tawerna portowa w Kadyksie była o tej porze dość cicha.
      Kennet Leifsson wraz z Arnulfem Vitharssonem wyprawili się na dwór króla Hiszpanii, a przez ten czas jego żeglarze często schodzili na ląd by zabawić się w tym pięknym nadmorskim mieście. Vinlandczykom do gustu przypadła szczególnie ‘corrida’, gdzie południowcy wykazywali się odwagą w walce sam na sam z wielkimi bykami, jednak wikingowie wnet poczęli się nudzić i rozbijali się po knajpach prowokując od czasu do czasu bójki i spijając nieostrożne załogi okrętów jakie zawijały do portu. Miejscowi z nordykami do stołu już od kilku dni nie siadali, bo nie wytrzymywali konkurencji z zaprawionymi gorzałką morskimi wilkami z dalekiego zachodu. Jedynie nowi goście w Kastylijskim mieście dali się wciągnąć w pijatyki czego zresztą żałowali później, tak jak załoga "Amsterdamu”, Niderlandzkiego holku, który niedawno zawinął do portu.
      Kapitan Olaf Sigurdsson i kilku jego ludzi w bólu przeżywali kaca po wczorajszej spotkaniu z marynarzami ze wschodu Europy, którzy płynąc jeszcze spoza ziem Duńskiego króla, zmierzali do Rzymu, nieznanego Vinlandczykom miasta mającego wielkie znaczenie w całym Starym Świecie. 'Wschodnie diabły' łby miały twarde jak skały i jako jedyni od tygodnia dotrzymali wikingom pola w piciu, co Sigurdsson z bólem głowy ale i uznaniem kontemplował, starając się jednocześnie opanować nieco łomotanie wewnątrz czaszki.
      - Mapa, pokazać Ty. Daleko? – wyrwał go z zamyślenia jakiś głos. Olaf uniósł głowę i jęknął. - Na Boga, tylko nie ty, nie dziś...
      Vinlandzki kapitan ogniskował wzrok na Genueńczyku, który od pierwszego dnia ich pobytu w Kadyksie upierdliwie domagał się wytycznych względem tego jak daleko na zachód jest kontynent Vinlandzki. Leifsson zakazywał rozpowszechniania takich informacji zgodnie z zaleceniem króla Bernta, który uważał, że im później Europejczycy zaczną pływać u jego granic tym lepiej. Cristoforo Colombo nie poddawał się i co dzień przychodził tu ze swoją mapą uparcie zadając te same pytania: ”Daleko?”, ”Kurs?” i nie przejmował się odmowami. Dziś widać było soczysty siniak pod okiem, gdy Colombo uznał poprzedniego wieczora, że spróbuje po raz kolejny wykorzystując chwilowe zamroczenie Olafa Sigurdssona, zaprawionego już mocno wschodnią gorzałką. Zyskał jedynie tyle że dostał po ryju od Vinlandczyka, teraz zaś wrócił z podbitym okiem i namolnie znowu zaczął swoje.
      - Zaprawdę powiadam ci panie Kolumbo, jak zaraz mi nie dasz spokoju, znów zarwiesz w pysk... – kapitan rzekł cicho z cierpieniem na twarzy.
      - Kurs? Daleko? Pokazać, nie rozumieć. – Genueńczyk uparcie podtykał mapę dukając te kilka słów Vinlandzkich jakich się nauczył by męczyć biednego Sigurdssona.
      - Żeby nie było, że nie ostrzegałem. – Kapitan zwinął rękę w pięść, lecz zanim uderzył, jego marynara zaczął targać mu kubrak wskazując na wejście do tawerny. Sigurdsson podążył za przerażonym wzrokiem kompana i zbladł.
      - Ziemko! Wołaj Gniewka i Janka, tu są kochane moczygęby![3] – kapitan ”Gdańskiej Księżniczki” krzyknął w tym swoim śmiesznym szeleszczącym języku i zaczął iść z kilkoma swymi ludźmi ku Vinlandczykom. Każdy z nich trzymał w rękach garniec wschodniej gorzałki i uśmiechał się szeroko.
      Vinlandzkim wilkom morskim nie było do śmiechu, Olaf Sigurdsson jęknął, złapał się za głowę i pomodlił się bezgłośnie o jak najszybszy powrót Leifssona, aby mogli uciec stąd poza skały niedalekiego Gibraltaru.


    [​IMG]
    Z Londynu drakkary popłynęły do Oslo, skąd Leifsson żeglując wzdłuż brzegów Europy dotarł aż do wielkiego i południowego kraju zwanego Kastylią.


    [​IMG]
    W tym kraju pełnego ludzi ciekawych świata i żądnych odkryć, spotkać można było marynarzy z bardzo odległych zakątków kontynentu i opijać pomyślność dalszych rejsów.


    [​IMG]
    Tygiel narodowościowy w nadmorskich tawernach Kadyksu był wynikiem bliskości wrót na Morze Śródziemne. Gibraltaru.


    [​IMG]
    W czasie kilku lat Kennet Leifsson odkrył wiele nowych ziem i królestw.
    Gdy umarł w swym ostatnim rejsie przez Morze Śródziemne pozostawił po sobie mapy, których biel sukcesywnie wypełniana była zarysem Starego Lądu.



    [1] Kilka wieków izolacji języka Vinlandzkiego z pewnością nie pozostało bez konsekwencji. Zakładam, że w czasach gdy Vinlandczycy odkryli Norwegię, ich język mógł różnić się od Norweskiego nie więcej niż Norweski i Islandzki dziś. Jednorazowy motyw problemów językowych jest tylko zaakcentowaniem tego. W dalszej części sagi wypowiedzi po Norwesku są i będą pisane normalnie, bo: 1. łatwiej szukać oryginalnych słów w języku Irokezów niż z pewna konsekwencją ‘giąć język’, 2. to bez sensu, skoro obie strony de facto się rozumieją.
    [2] Mowa tu o sytuacji w Anglii w końcu IX wieku za rządów Ethelreda II Bezradnego. Vinlandczycy nie wiedzieli o podboju Anglii przez Duńczyków, bo nastąpił on w 1013 roku po rozłamie Grenlandzko-Vinlandzkim. dlatego jedyne informacje o tym kraju to wyprawy łupieżcze, Danegeld jakim opłacali się Skandynawom Anglicy i osadnictwo nordyckie w Szkocji i Irlandii.

    [1] [eng] Czego chcesz?
    [2] [eng] Zabierzcie stąd te świnie. Bękarty i zachodnie dzikusy! (...) Mariaż z pogańską dziwką? Ich uzbrojone szumowiny w moich miastach? Śmieszność!
    [3] [pol] Ziemko! Wołaj Gniewka i Janka, będzie chlanie!




    .
     
  18. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    .



    [font=&quot]Gerdum helzti harda hríd fyr Oostfold sídu.
    Bardisk vel, sás vardi, víkingr, Noreg ríki,
    ádr á sund fyr sandi snarfengr med lid drengja
    austr af unnar hesti Eyvindr of hljóp skreyja.
    [/font]


    [font=&quot][eng] In struggle sternly hard we strove off Oostfold-side.
    Well did the viking fight, warder of Norwegian's realm.
    Till, with his wights o'erborne, eastwards from wave-horse high
    to swim and seek the sand swift Eyvind Skreyja leapt.
    [/font]




    [​IMG] [​IMG] [​IMG]



    Vidskipti
    Kupcy Vinlandzcy na rynkach Europy.



    * * *​




    Leifsbudir: 2 czerwca 1500
    • Skarbnik Jon Arnulfsson nie mógł usiedzieć w miejscu, lecz nie przerywał gdy przewodniczący Vinborskiej gildii kupieckiej zaproszony na posiedzenie Rady preorował przed królem wskazując na stół. Na nim spoczywały skóry srebrnych lisów, delikatne włókna z rośliny odkrytej na południu, którą bardzo chętnie uprawiali osadnicy w Sudurlandzie[1], oraz liście rośliny tobaco[2] jak zwali ją skraelingowie z południa sprzedający ją Vinlandczykom.
      - Spadek cen skór jest tak drastyczny, że myśliwym przestaje opłacać się polować! – Ormusson przesadnie gestykulował. – Skraelingowie też zasypują nas futrami w zamian za nasze wyroby, a popyt jest gdzieniegdzie prawie żaden, no bo ile można wciskać skór na własnym rynku gdzie wszystko i tak trafia do naszych poddanych, którzy nie potrzebują takich ilości? To może sprawić, że miasta na kontynencie upadną. – Rozłożył ręce teatralnym gestem.
      - Za to na wschodzie zabijają się o każde ilości – Arnulfsson w końcu zdecydował się włączyć do dyskusji. – U nich krainy ludne i gęsto zasiedlone, w wielu krajach w ogóle nie uświadczysz puszcz pełnych zwierzyny. Za futra bobrze płaca takie sumy, że tylko się popłakać, a jak ostatnio z waszym dyplomatą panie do Gandawy w księstwie Flandrii...
      - Które to? - Bernt przerwał zwracając się do kanclerza.
      - Gdzieś pomiędzy Anglikami a Norwegią? Nie wiem panie, tam co kamieniem rzucisz to jakieś księstwo, królestwo... Siedzi jakiś szlachcic nad dwoma miastami i kilkoma dziesiątkami wsi i księciem czy królem go wołaj. Skaranie Boskie.
      - Jedno takie miasto więcej mieszkańców czasem posiada niźli wszystkie nasze osady na kontynencie – skarbnik zgromił arcybiskupa wzrokiem. - Ale tytuły tu zostawmy, ludzi mają dużo, a to znaczy że rynek wielki. Jak tam nasza bawełna sudurlandzka dotarła, to z początku podeszli nieufnie, a potem posikali się prawie ze szczęścia, bo materiał to nie gorszy niż wełna, a tani....
      - I w tym sęk. - wszedł mu w słowo Ormusson – Nasi kupcy mogliby tam te towary za kruszec rzucać, którego u nas mało, toż to kopalnia srebra! A i zboże stamtąd sprowadzać można, bo poddani wciąż się mnożą, lecz zbyt wielu na kontynent rusza, gdzie miast pola orać, z polowań się utrzymują. Żywność staje się tak droga, że klęska głodu wisi nad nami, a przecież zboże z nieba nie spadnie.
      - No to w czym problem? – Bernt I skrzywił się. – Czy ja zabraniam kupcom pływać przez ocean na ich snaekkarach? Niech ich Bóg prowadzi.
      - Problem w tym, że nie pozwala się im na ląd ze swymi towarami schodzić i spokojnie handlować, władze tamtejsze przy prawie koncesji są i twardo tego strzegą.
      - Jak nic panie z tym nie zrobisz, to kupcy wskażą drogę gildiom Europejskim, by ich handlarze przypływali tu, do Vinborga. Po skóry, bawełnę, tytoń... – Arnulfsson rzekł ostrożnie. – To też jakiś sposób, ale nasi mniej zarobią, a tu po kupcach przypłyną inni i...
      - O nie! – król zerwał się z fotela. – Ja im dam drogę wskazywać, śmiercią karał będę!
      - Więc jeno o łaskę cię prosimy. Gdyby twój majestat na dworach Europy w tej intencji...
      - Gdzie? – przerwał Bernt zdecydowanie.
      Skarbnik i zwierzchnik gildii kupieckiej wymienili ukradkowe spojrzenia. Już wiedzieli że się udało.


    [​IMG]
    Na prośbę gildii kupców, król Bernt zwrócił się do władców Europy o zezwolenie na swobodny handel dla kupców Vinlandzkich w Amsterdamie, Antwerpii i Andaluzji.


    [​IMG]
    Sam nie poprzestał na tym i uważniej spojrzał na możliwości płynące z handlu wspierając kupców nie tylko dobrym słowem.



    Sewilla: 22 listopada 1500
    • Hans Feuerzinger nalewał sobie właśnie wyśmienitego włoskiego wina, gdy drzwi zajazdu „Pod Błękitnym Łabędziem” otworzyły się i stanął w nich jeden z jego handlarzy, Otto.
      - Panie ratuj, bo mordują! – zawył Niemiec pracujący dla niego od lat.
      - Co u diabła?! – Opasły Hamburczyk zaklął szpetnie gdy wystraszony nagłym jękiem rozlał na siebie trochę karmazynowego trunku.
      - Nasz kram przejęty przez jakiegoś Vinlandczyka – załkał Niemiec czepiając się nóg pryncypała. – Ja mam rodzinę, panie ratuj! Edwina też wywalili, zarząd targowy oddał jego kram tak jak mój, na żebry pójść zostaje!
      - Was?! Siadaj spokojnie człowieku i mów, jak mi Bóg miły! Co się stało?!
      - Nasze obroty solą lauenburską może i spadały, ale aż tak źle znowu to przecież nie było. Za to ten diabeł zamorski miejsca w sukiennicach nie miał, to przed nimi handlował bez towaru, jeno wprost z magazynu wszystko hurtem za kwity oddając bez płacenia podatków za detal. To się gildia wściekła i dalej od niego grosza żądać. On się na koncesje powołał, ze mu sprzedawać na rynku wolno, a dodatkowe procenty od obrotu jeno za geszeft w sukiennicach się należy, gdzie ceny na detalu wyższe, niźli te co hurtem może ustalać. „Pięć od sta za obrót na rynku i koniec, w prawie jestem” jazgotał.
      - No tak to jest, ale jaki to ma związek z naszym kramem na miłosierdzie Boże?!
      - Zarządca sukiennic na to wraz z gildmistrzem mu zaczęli wrzeszczeć, że mu się miejsce w gmachu da na kram i dziesięć od sta plus wykup kramu miesięczny opłacać będzie, albo do króla na skargę pójdą i furda z miasta. Ten się jeno rozpromienił bo mu w to graj, ale dla zasady chyba, on znów swoje... Że on wprost z magazynów towar wprost daje i za jedno mu czy z portu czy z sukiennic, przecie i tak wszystko w cuglach sprzeda. W końcu na ośmiu od sta stanęli z kosztem kramu na dodatek, a że obok naszego awantura się działa a w księgach obrót mieliśmy niski...
      - A jaki miał być?! Statek z towarem od przedwczoraj rozładowany być nie może, bo suczy syn magazyny wykupił!
      - To samo żem powiedział, a oni na to, że handel jest handel i bym się zabierał w te pędy albo psami poszczują. – Otto rozpłakał się.
      - Ja im pokażę, verfluchte hunden, Ja im dam!! – Hans Feuerzinger zerwał się od stołu purpurowy na twarzy. - Ja w Hanzie jeszcze stare znajomości mam, jam na dworze bywał! Z torbami go puszczę!


    [​IMG]
    Nowe towary z kontynentu Vinlandzkiego wywołały ogromne zainteresowanie kupców ze wschodu.


    [​IMG]
    Vinladczycy mając takie argumenty wypierali Europejczyków z handlu na ich własnym terenie..



    Leifsbudir: 13 kwietnia 1501
    • - Panie...? – skarbnik ośmielił się zakłócić królewski obiad jaki spożywał z kilkoma jarlami zaproszonymi na dwór, lecz Bernt I nie wyglądał na przesadnie poruszonego tym faktem.
      - Wejdź Jon. – Władca dał mu znak by ten zbliżył się. – Jakieś nowiny?
      - Na dworze Kastylii zawierucha. Europejscy handlarze wściekli, że nasi rynek przejmują i petycje od miesięcy ślą do Rady Regencyjnej by to ukrócić
      - Sami na handel zezwolili, to teraz nie zakażą, mają z tego przecież do skarbu spory dochód – Bern uśmiechnął się tylko pod wąsem.
      - Sporo złota tam płynie od pewnych frakcji. Dochód dochodem, ale to do królewskiego skarbu idzie. Na tym doradcy małoletniego władcy łap położyć jak nie maja, a co audiencja jakiegoś zaplutego Niemca czy Niderlandczyka, to po kieszeniach im brzęczy...
      - Sugerujesz, że trzeba ich przepłacić? – król zasępił się.
      - Ja nic nie sugeruję, ja jeno mówię co jest, Ormusson sam się tu podobno z audiencją w tej intencji kwapi, bo lada dzień a nasi kupcy mogą tam na bruku wylądować.
      - Dobrze, załatw to jakoś, ale bacz na koszta.
      Skarbnik skłonił się i chyłkiem usunął się z halli.
      - Mało to srebra na kupców idzie? – Sigwald, jarl Akadii łypnął złym okiem na Bernta I, ostentacyjnie odstawiając róg z miodem.
      - Ze skarbu i tak dotacje dostają na każdą wyprawę, choć nie każda się zwraca. – Ragnar zwany Rudym, jarl Hvolsvollur, ledwo opanował się by pięścią w stół nie uderzyć.
      - Takie czasy, trzeba grosz wyłożyć, aby go zebrać – odrzekł król marszcząc brwi.
      - Ale to w nas uderza, bo od pewnego czasu wydrwigrosze się tu panoszą, w piórka rosną, prawa dostają, jeszcze trochę i niemota za pieniądze ze skarbu bawełnę i skóry do Europy przewożący więcej może znaczyć od starych rodów – Sigwald nie ustępował.
      - My tu między innymi w tej kwestii... – pokiwał głową Ragnar wyciągając rulon pergaminu. Nieoficjalna część wizyty skończyła się bezpowrotnie. - Za morzem szlachta w sile jest, a nie kupieckie łajzy i mieszczanie, rozmówiliśmy się w tej kwestii, oto nasze... Hm, prośby, Wasza Wysokość.
      Bernt I sięgnął po pismo i rozwinął je. Opieczętowane było runami najmożniejszych z jarlów i traktowało o...
      - Loki szaleństwem was naznaczył?! – syknął król po przeczytaniu już dwóch pierwszych postulatów. - Skraelińskich grzybów żeście się najedli?!
      - Pozycja szlachty w kraju panie...
      - Oby była jak najlepsza, ale niech mi no który jeszcze takie krotochwile przedstawi, to będzie się działo. – Król rzucił pismo na ziemię.
      - My swych praw dochodzić możemy...
      - To dochodźcie, tam na wschodzie, gdzie ci co korony noszą niewolnikami swej szlachty są. Tu to nie przejdzie. Tu ja jestem władzą, a nie tłum możnych, a kto jarlem dziś, jutro może nim nie być[3].
      Możni nie odrzekli nic, choć Ragnar aż trząsł się z bezsilnej wściekłości


    [​IMG]
    Rosnące wpływy kupców zamorskich wywoływały fale niezadowolenia i prowadziły do prób usunięcia ich z centów handlowych Europy, jednak wsparcie króla niweczyło te zabiegi.


    [​IMG]
    Vinlandzcy możni zaniepokojeni wsparciem króla wobec mieszczan, oraz widząc pozycję szlachty europejskiej w ich krajach, zażądali zwiększenia swych praw.
    Bez efektu.



    [1] Chodzi o tereny dzisiejszej Karoliny i Wirginii. Po odkryciach Leifssona ruszyli tam osadnicy zasiedlając te ziemie sukcesywnie i zwąc je ”Sudurland” – co znaczy ”Południowe ziemie”, tam też Vinlandczycy odkryli bawełnę uprawianą przez tubylców a będąca tak wspaniałym materiałem dla tkalni. W związku z tym, że dzieje się dużo w związku z odkryciem Europy, darowałem sobie pisanie na siłę o kolejnym kierunku ekspansji, wszak i tak do niego wrócę, a jest na razie o czym pisać.
    [2] Tytoń tak zwany był w językach ludów karaibskich, dalej sukcesywnie używać będę już polskiej nazwy.
    [3] Dość równe względem siebie społeczeństwo Vinlandczyków nie było wolne od kreacji starych możnych rodów posiadających wysoką pozycję, lecz brak idei rycerstwa nie pozwolił wykształcić tam szlachty z jej pozycja i prawami jakie ta miała w Europie na przełomie XV i XVI wieku. Jako że poprzedni system „Republika szlachecka” opierał się na thingach, a nie stricte możnych, nie pozwoliło to ewoluować tak mocno i zyskać silną władze tej warstwie. Jarlowie to niejako zarządcy prowincji nominowani przez władcę tak jak Lendmani, lecz o większym zakresie władzy zarówno w prawach jak i terytorialnie. O ile Lendmani to coś jak średniowieczni szeryfowie, to jarlowie odpowiadają tu gubernatorom czy nominowanym i kadencyjnym earlom. Choć doszło do tego, że jarlowie wywodzą się tylko z możnych i zazwyczaj nominacje przechodzą w ciągłości z ojca na syna, to w przypadku „Monarchii Despotycznej” jaka mam w tym momencie, idealnie odzwierciedla to fakt, że ta grupa może i jest, ale nie może wiele i ich pozycja musi być potwierdzona wolą władcy a nie tylko urodzeniem, oraz poważaniem jakim cieszą się wśród warstw niższych. W Vinlandii przemawia za tym jeszcze jeden fakt. W czasach elekcyjnych Hófjarlatu, możni opierali się na thingach, które aktualnie podupadły, a nie na kościele. Nie ma więc naturalnego aliansu między szlachtą i klerem dzięki któremu szlachta mogłaby zwiększać swoją pozycję względem króla.




    .
     
  19. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    .



    [font=&quot]Mjök verdr ár, sás aura, ísarns meidr at rísa:
    vádir vidda bródur vedrseygjar skal kvedja.
    Gjalla laetk á golli geisla njóts, medan thjóta,
    heitu, hraerikytjur hreggs vindfrekar, sleggjur
    [/font]


    [font=&quot][eng] Who wins wealth by iron right early must rise:
    of the sea's breezy brother wind-holders need blast.
    On furnace-gold glowing my stout hammer rings,
    while heat-feeding bellows a whistling storm stir.
    [/font]




    [​IMG] [​IMG] [​IMG]



    Sidaskiptin
    Reformacja w Europie i droga kościoła Vinlandzkiego



    * * *​




    Vinborg: 1 września 1499
    • Martwa cisza zalegała w halli arcybiskupiej przy Vinborskiej świątyni. Nuncjusz Lorenzo di Medici nerwowo bębnił palcami po stole przyglądając się arcybiskupowi Arnulfowi II który nie śpieszył się z rozpoczęciem tej rozmowy.
      - Uważam, że odmowa audiencji w Leifsbudir to potwarz dla samego Wikariusza Chrystusa, sam nie wiem co jeszcze mnie tu trzyma.
      - Jeżeli tylko taka wasza wola, to jutro z rana odpływają kupieckie snaekkary z towarami do Sewilli, tam znajdziecie łatwy transport do Rzymu. – Vinlandczyk wzruszył ramionami.
      Kardynał przypłynął tu na Vinlandzkim statku, gdyż król nie zgodził się aby podróżował na zachód na europejskim okręcie. Próżny zabieg, Arnulf był pewny, że w świcie nuncjusza jest przynajmniej jeden zakamuflowany habitem nawigator, przez którego tylko patrzeć Europejczyków przy brzegach Vinlandii. To jednak była aktualnie mniej ważna kwestia.
      - Król Bernt I Thorstein jest wściekły, bo księża z twego orszaku Panie, głoszą tu i ówdzie dość... hm, niepokojące rzeczy.
      - Głoszą słowo Boże, abyście na powrót wstąpili na ścieżkę Chrystusa.
      - Można to tak nazwać, tyle że król nie ma jasności w kwestii tego, czego w ogóle chcecie, zostawił te rozmowy mi, bo uważa że winny się odbyć pomiędzy duchownymi, a nie z jego udziałem. To drugi powód, jestem pewny, że z radością was przyjmie gdy będzie miał pewność, że nie będzie musiał dogłębnie rozmawiać o teologii.
      Di Medici pochylił głowę, to wytłumaczenie skłonny był zaakceptować.
      - Następca św. Piotra chce tylko, byście do cna porzucili pogaństwo...
      - Nie jesteśmy poganami, oddajemy część Bogu w Trójcy Świętej jedynemu, wierzymy w boskość Zbawiciela, który śmiercią odkupił nasze grzechy. Wyznajemy jego zmartwychwstanie i oczekujemy jego chwalebnego powrotu. Bóg to widzi.
      - Bóg, czy „Odyn”?
      - A jakie Bóg ma imię?
      - Bóg ma wiele imion.
      - A któż rzekł, że nie brzmi ono Odyn?
      - Pismo Święte!
      - Gdzie? – Arnulf zmarszczył brwi. – gdzie widnieje „Jestem który jestem i nie nazywam się Odyn”. - Vinlandczyk uśmiechnął się ironicznie.
      - Bluźnisz. To pozostałość po pogańskich wierzeniach i pogańskich bożkach. Odyn, Thor, Loki, demony, wyplenione chwasty. Pogańskie bałwany...
      - Thor to sługa Boży, anioł na czele zastępów Asgardu stawiający czoła Lokiemu i jego piekielnym stworom. Ci którzy wyznawali ich boskość odeszli we krwi i płomieniach, tak jak każdy heretyk.
      - To nie są imiona z Pisma Świętego...
      - A jakie imię nosi Szatan? Sami nie wiecie... To Lucyfer, to Samael, to Belzebub, ale Loki – nie, bo nie. – Vinlandczyk wskazał na księgi i pergaminy przywiezione z Europy. Solidnie przygotowywał się do tej rozmowy. – Będziesz mi tu panie tłumaczył czemu Freyę należy nazywać Marią? To tak ważne, choć wszyscy tu uznają w niej matkę zbawiciela której archanioł Hajmdal zwiastował szczęśliwą nowinę[1]?
      - Tak, to ważne, bo to pozostałości po starych zabobonach.
      - A Boże Narodzenie w grudniu to nie?! – Arnulf syknął zirytowany.
      - To nie to samo!!
      Przez chwile znów panowała cisza. Tłumacz, kleryk uczony w języku islandzkim bliskim Vinlandzkiemu, z przejęcia i zgrozy prawie nie oddychał.
      - Zostawmy kwestie imiona Pana, matki zbawiciela, archaniołów i tym podobne. Rozumiem, że choć ważna to sprawa, nie jest jedyną.
      - Nie uznajecie kultu świętych...
      - Bo Pan rzekł, że tylko jemu wszelki kult należny.
      - Spożywacie wino w czasie celebry zamiast ciała Chrystusa – kardynał ciągnął nie bacząc, że mu się przerywa. – Nie uznajecie Ojca Świętego jako głowy kościoła...
      - Na litość Boską, przecież głową kościoła jest Chrystus!
      - Ziemskiego przedstawiciela Chrystusa – di Medici warknął zdenerwowany. - Nie wierzycie w czyściec, odrzucacie tradycję kościelną i postanowienia soborów...
      - Dość! Dość! – Arnulfa rozbolała głowa. Wstał i pochylił się ku kardynałowi.
      - Garstka waszych purpuratów, którzy pławią się w nierządzie i nepotyźmie, obiera sobie jednego z Was, takiego jak ten w którego imieniu przybywasz, a który za nic ma Chrystusa i jak sam rzecze: „Ile korzyści przyniosła Nam i naszym ludziom bajeczka o Chrystusie, wiadomo”[2]. Tacy papieże wraz z innymi biskupami zbierają się co jakiś czas na (jak to zwiecie) soborach, aby giąć Słowo Boże do własnych celów i to nas zwiecie odstępcami? Tu jest nasza wiara i Słowo Boże![/i] – krzyknął na koniec rzucając na stół przed kardynałem Pismo Święte.
      Blady ze wściekłości di Medici otworzył księgę i jego oczom ukazały się runy którymi była zapisana[3]. Ani śladu łaciny, zresztą jego ludzie już wcześniej donosili mu, że celebry odprawiane tu były w lokalnym języku. Uniósł Vinlandzką Biblię do góry.
      - Wezmę to, jako odpowiedź dla papieża. To jedno starczy miast wielu słów, którymi mógłbym urazić uszy jego świątobliwości przekazując waszą odpowiedź, oraz resztę bluźnierstw które tu usłyszałem.
      - Ostateczną odpowiedź da synod Vinlandzki, nie ja. – odrzekł cicho Arnulf II arcybiskup Vinborga, siadając ciężko na fotelu.


    [​IMG]
    Nuncjusz papieski, kardynał di Medici jako jeden z pierwszych Europejczyków przepłynął ocean by z polecenia papieża Grzegorza XII przywrócić Vinlandię na łono Chrystusa.


    [​IMG]
    Problem w tym, że Vinlandczycy nie uważali się za heretyków, dopiero brutalne zderzenie z rzeczywistością uświadomiło im, że aby być częścią wschodniego chrześcijaństwa, będą musieli wyrzec się drogi jaką podążali przez wieki.


    [​IMG]
    Papież nie mógł zaakceptować odstępstw dogmatycznych za morzem, oraz obecności w Vinlandzkim Chrześcijaństwie choćby najmniejszych śladów po starej wierze wikingów.



    Port Láirge (Waterford): 25 lutego 1501
    • Legat papieski Andrew Cromwell patrzył na króla Leinsteru Muireadhacha III O’Connora ze złośliwym uśmiechem pełnym satysfakcji. Powoli, celebrując ten moment, zwijał dokument opatrzony papieska pieczęcią: ekskomunikę, wyłączenie z kościoła katolickiego tego, który chwycił za broń i powiódł Irlandczyków do niezależności od panowania króla Wielkiej Brytanii, dalekiego krewnego papieża Grzegorza XII.
      - Niech Bóg wybaczy wam, że plugawicie jego imię.... – wyszeptał cicho król zwiesiwszy głowę na pierś.
      - Sam się splugawiłeś, Jego Świątobliwość ostrzegał cię wielokrotnie byś nie występował przeciw prawom boskim. Nie on, a sam Chrystus wyklucza cię z kościoła powszechnego.
      - Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam! – Irlandczyk zerwał się ze łzami w oczach wyciągając ręce ku niebu. - Chwyciłem za broń, przeciw Anglikom, ich szlachcie i klerowi, którzy dręczą tę ziemie wyciskając z niej krew i łzy, nie przeciw Chrystusowi. Na Boga jedynego, nawet na dworze papieskim wszyscy otwarcie mówią, że to sprawa polityczna!
      - Polityczna? – Cromwell uśmiechał się złośliwie? – Od kilku lat twoi poddani coraz bardziej zatracają się w bluźnierstwie. Tuatha de Dannan jako aniołowie walczący z Balorem i Fomorianami z piekła? Celebry po gaelicku? Papież ostrzegał byś się tym zajął.
      - Na krew zbawiciela! Jak?! – król opadł na tron – Ci księża którzy są tu z polecenia Ojca Świętego słani z Anglii, więcej uwagi poświęcają nie wyplenianiu tego co szepcze lud zapatrzywszy się na przybyszów z zachodu, a mówieniu im, że powinni mnie zrzucić z tronu i ślubować posłuszeństwo Lancasterowi. Nawet bronić nie mam ich jak, choć Bóg wie, że chciałem. Ostatnio jeden ksiądz z Yorku w centrum Dublina zaczął bluźnić na to, że to ja gubię dusze moich poddanych, to go oni sami rozszarpali, moja straż nawet nie zdążyła popatrzeć. – Muireadhach miał łzy w oczach. – Bóg widzi, żem jego wiernym sługą.
      - Ale nie sługą kościoła... – Cromwell uśmiechnął się zajadle dodając ciszej – i króla Edwarda IV.
      Legat ze świtą wyszedł z komnaty, zostawiając po sobie jedynie przewróconą świece jako symbol anatemy. Do króla bezradnie spoczywającego na tronie podeszła jego żona Eireen i obejmując go położyła mu na kolanach Pismo Święte.
      - Kościół się ciebie wyrzekł, ale ty nie wyrzeknij się Boga i swego ludu – powiedziała cicho przywierając do jego ramienia.
      Muireadhach II z rodu Connorów spojrzał na księgę.
      W wytłoczony w skórze krzyż celtycki wpisana była barwiona na zielono koniczyna, poniżej widniał złocony napis: Bioball. Tanach agus Seann Tiomnadh.[1]


    [​IMG]
    Papież-Anglik ekskomunikując władcę Leinster za bunt przeciw Edwardowi IV Lancasterowi pokazał, że jego pontyfikat więcej ma w sobie z Pax Britanica niż Pax Dei.


    [​IMG]
    Była to kropla jaka przelała czarę goryczy i Irlandzki król wybrać musiał między całkowitą kapitulacją, a odrzuceniem autorytetu papieskiego przez związanie się z irlandzkim odłamem chrześcijaństwa wyrosłym na bazie wpływów z zachodu.



    Oslo: 17/18 lipca 1501
    • Martin Johansson Luther, biskup Oslo patrzył tylko na króla Hakona VIII i milczał.
      Władca Norwegii czytał przygotowany dokument, a na jego twarzy malowało się znużenie. Lud od lat protestował przeciw odpustom i rozpasaniu Rzymu. Młody mnich Martin Luther wnuk przybyłego z Niemiec rzemieślnika już dekadę temu protestował głośno przeciw temu co wyprawia kościół, lecz po konfrontacji z arcybiskupem Lundu i legatem papieskim, odpuścił. Rzym zawsze wiedział jak jednać sobie ludzi, albo stosem (wszak martwy nie będzie nieprzychylny), albo przekupując go. Luther został nominowany na koadiutora biskupa Oslo, gdyż arcybiskup Lundu trafnie miał nadzieję, że gdy mnich wejdzie w wyższe sfery kościoła, to nie będzie na nie szczekał. Spokój trwał dość długo, Luther przestał pomstować na Rzym, choć nie do końca wyzbył się swych ideałów i dość „niemrawo radził sobie” z ziarnami niepokojów które sam zasiał, a które podchwycili kontynuatorzy jego idei. Dopiero spotkanie z nowym nurtem chrześcijaństwa z zachodu i jego opór przed poddaniem się Rzymowi, wzbudziło w nim nostalgię za tym co dawniej pisywał w swych listach, których obawiał się komukolwiek wysyłać. Choć w wierze Vinlandzkiej widział bluźnierstwo, to widział też że Papież nie potrafi wymóc posłuszeństwa na dumnych potomkach wikingów zza oceanu, fascynowało go to i zaczynał widzieć sens tam, gdzie kiedyś go zgubił.
      Król Hakon VIII widział zaś gniew króla Wielkiej Brytanii na próby jego samostanowienia w sprawach dotyczących jego własnego królestwa. Widział sprzymierzonych z Brytanią żołnierzy arcykatolickiego króla Danii, obwołującego się obrońcą wiary katolickiej, podbijającego Szwecję, której ludność zaraziła się od Norwegów niechęcią do Rzymu. Widział ich również na północy, okupujących jego ziemie i czuł się... dość mało komfortowo.

      Obaj bili się z myślami.
      Luther czuł, że serce rwie go aby przybić ten dokument do drzwi katedry, lecz najzupełniej w świecie bał się tego co przyniesie przyszłość.
      Hakon VIII wiedział, że jeżeli nie zrobi nic, to może zostać rozerwany na strzępy przez Anglików i Duńczyków, bez wsparcia swego ludu, lecz zastanawiał się, czy popierając swego biskupa nie przybliża jedynie końca, zamiast go odsunąć.

      Siedzieli tak całą noc, mówiąc niewiele, szukając u siebie poparcia ale teżnadzieją prosząc Boga by jeden drugiemu powiedział choć jedno słowo które byłoby kresem szalonych zamierzeń.

      Ani jeden, ani drugi tego nie zrobił.

      Nad ranem ludzi obudził stukot młotka, jakim człowiek który dawniej wzbudził w ludziach gniew na Rzym, a potem zdradził ich dla tego przeciw czemu sam pomstował, przybijał do drzwi swej katedry dokument z 95 tezami dotyczącymi przyszłości kościoła. Ten który ich poruszył, na powrót był z nimi, a król stanął za swym biskupem oznajmiając, że nie da skrzywdzić swych poddanych przez papieskich inkwizytorów.
    Tulon: 30 stycznia 1510
    • Księża pomstowali bezsilnie widząc jak obrazy świętych lądują na bruku wyrzucane przez hordę zwolenników reformacji, których francuski teolog i humanista Jan Kalwin[4] od dwóch lat podburzał przeciw Rzymowi. Od dawna w Szwajcarii dyskutował z innymi wichrzycielami, ale dopiero gdy król Hakon VIII Norweski wdeptał w ziemię zastępy Duńczyków broniąc reformacji Skandynawskiej, Kalwin ośmielił się przybyć na ziemie króla Francji który zwyciężony przez Brytyjczyków bezsilnie szamotał się w Tulonie. Przegrana wojna stupięćdziesięcioletnia[5], zakończyła się klęską Walezjusza, a prawie cała Francja była pod panowaniem Lancastera, który zmagać się teraz musiał z protestami, jako że Francuzi nie chcieli zaakceptować króla zza kanału La Manche. Edward IV we krwi utopił rebelię Normandzką i Bretańską, a Karol VIII Walezjusz nie wyzbył się swych ambicji odzyskania należnych mu ziem ogarniętych jednym wielkim buntem przeciw Anglikom. Na przykładzie Bretanii, Normandii i Leinsteru widać było jednak, że Papież prędzej przejdzie przez ucho igielne, niż dopuści do tego by ktoś ośmielił się wystąpić przeciw Londynowi, anatemy sypały się jak jesienne liście, nie było tu zmiłowania.
      Iskra padła na podatny grunt, teraz w całej Prowansji wyganiano papistów i wprowadzano zasady zreformowanej wiary. Karol VIII nie czekając na ekskomunikę, sam zerwał z Rzymem i zamiast w jego imieniu tępić własnych poddanych, ruszył wyzwalać ich spod jarzma brytyjskiego katolickiego króla.

      Ojciec Antoni pomógł wstać bratu Felicjanowi i obaj lżeni przez tłuszczę ruszyli na wschód, na ziemie Mediolanu, gdzie cesarz, wierny sługa kościoła przyjmował wszelkich uciekinierów z Francji będących ofiarami reformacji.
    Gandawa: 10 maja 1512
    • Wielki zjazd Gandawski mający na celu dysputy teologiczne zakończył się w swej pierwotnej formie kilka dni temu, gdy legat papieski nie widząc możliwości jakiegokolwiek dialogu odjechał do Rzymu.
      Pozostali jednak inni...
      Arcybiskup Arnulf II spoglądał w otępieniu na kłótnie Lutra, Kalwina, Jana Mayera von Ecka, Filipa Melachtona, oraz wielu innych.
      - Nie mogę na to patrzeć – Vinlandczyk przymknął oczy i pokręcił głową. Wraz z arcybiskupem Patrikiem O’Donnelem reprezentującym kościół Irlandzki szybko doszli do wspólnych racji uznając, że ich wiary różnią się jedynie pewnymi drobiazgami o charakterze lokalnych tradycji, historii i obyczajów. Jednak wnet okazało się, że Luther, Kalwin i reszta zaczęli się z nimi kłócić o celibat, zasady hierarchii kościelnej oraz podejście do świętych których w Vinlandii i Irlandii przestano uznawać za takowych, bo nie uznawano wynoszących ich do tego decyzji papieża czy soborów. Choć wszyscy jednogłośnie autorytet papieża odrzucali, to okazało się, że Norwegi i Francuz nie przestali uznawać świętych, a jedynie poddawali w wątpliwość ich kult jako należny tylko Bogu. To był właściwie dopiero drugi temat po liturgiach narodowych (z którym jeszcze zgadzali się wszyscy), potem było już tylko weselej, a ostatnio zwolennicy reformacji północnej i południowej zaczęli sami rzucać się sobie do gardeł ostentacyjnie ignorując duchownych z Vinlandii i Irlandii, a zajmując się kwestiami zbawienia.
      - Przecież nie można przyjąć powszechnego kapłaństwa wszystkich wierzących – tłumaczył jeszcze wczoraj Arnulf w czasie jednej z dyskusji. – My tam mamy dzikich, co wierzą, że bogami są drzewa czy obsikane przez wilki kamienie. Niech no taki uwierzy i zaczerpnie jeno z wierzchu Słowa Bożego, strach pomyśleć co on tam będzie dalej wyprawiał.
      Zakrzyczano go rzecz jasna, teraz więc nie wtrącał się do dyskusji, zasadniczo miał ochotę opuścić ten cyrk, o co nagabywał go już O’Donnel, również nie widzący sensu dalszych dyskusji.
      - Więcej nas tu wszystkich różni niż dzieli. – Irlandczyk pokiwał smętnie głową.
      - A może to my wszyscy się mylimy? – Arnulf oparł głowę na oparciu patrząc na krzyż z postacią Chrystusa wiszący na ścianie, o który co dzień wynikała nowa awantura. Kalwin wraz ze swymi poplecznikami upierał się, że nie można oddawać kultu rzeźbie, a samemu Zbawicielowi, który obecny jest swym duchem. Co dzień żywo domagał się usunięcia tego krzyża sugerując zastąpienie go prostym pustym krucyfiksem. - Może Bóg w pogardzie ma szczegóły tego jak oddajemy mu cześć, bylebyśmy mu ja oddawali?
      Patrik O’Donnel pokiwał głową, lecz ciężko byłoby określić to jednoznacznie przytaknięciem lub negacją. Obaj znów spojrzeli na siebie i weschnąwszy powstali ze swych miejsc kierując się ku wyjściu, tą samą drogą która wcześniej podążył legat papieski. Żegnała ich ciągła kłótnia Kalwina i Lutra, która nie mogła najwidoczniej zakończyć się inaczej niż dalszym rozłamem nawet wśród reformatorów.
      Nikt nie zapraszał zwierzchników kościołów wschodnich, bo i tak nie było sensu.
      Podzielone w czasie wschodniej schizmy chrześcijaństwo doczekało się pięciu niezależnych i wzajemnie negujących się kościołów.
      Arnulfowi wydało się jakby rzeźba Chrystusa płakała krwawymi łzami.


    [​IMG]
    W Norwegii Marcin Luther rzucił wyzwanie papiestwu rozpoczynając reformację. Jego śladem podążyli ich sąsiedzi - Szwedzi, a także Szkoci zagrożeni tak samo jak Irlandczycy, ale skłaniający się bardziej ku postulatom Lutra, a nie wpływom zamorskiego odłamu chrześcijaństwa.


    [​IMG]
    Francuski teolog Jan Kalwin również zaczął głosić potrzeby reformowania kościoła.
    Jego słowa wzięli sobie do serca Francuzi, oraz arcyksiążę Austrii skłócony z cesarzem Visconti.



    [​IMG]
    Różne wizje były tak sprzeczne względem siebie, że nie osiągnięto porozumienia, a kościół Vinlandzki podążył dalej swoją drogą.
    Umierający papież Grzegorz XII zastanawiał się, czy gdyby drakkary z zachodu nie dobiły do brzegów Europy, historia potoczyłaby się inaczej?



    [1] Hajmdal strzegący Asgardu indentyfikowany został z Gabrielem, który sprawował władze nad Rajem. Pomógł temu tez fakt, że obie te postaci w obu mitologiach miały dać znać dęciem w róg, że rozpoczyna się Ragnarok/Apokalipsa.
    [2] Te słowa przypisywane są papieżowi Leonowi X uznawanemu tez przez niektórych badaczy za ateistę (sic!). Skoro trafił mi się w grze papa za czasów reformacji robiący jazdy polityczne (ekskomuniki na prośby GB na prawo i lewo) Nie mogłem powstrzymać się i dać papieżowi w grze w tym AARze cechy tego historycznego papieża doby reformacji. Imię kardynała w AARze wysłanego do Vinlandii, identyczne z imieniem Leona X, przypadkowe (może podświadomość?). Ale po wszystkim stwierdziłem, że nie będę zmieniał, ot dodatkowy smaczek :)
    [3] Uznałem że w izolacji runy nordyckie nie miały prawa wyparte być przez pismo łacińskie.
    [4] Oczywiście zarówno Kalwin, jak i Luther żyli w innych latach niż tu, jednak te nazwiska są tak ważne dla reformacji, że jakoś żal mi było kreować prowodyrów ruchów religijnych pod innymi nazwiskami. Historia jest tu zmieniana od końca XIV wieku, więc inne daty narodzin tych dwóch panów, a także Ecka czy Melanhtona, aby mogli wystąpić obok siebie w AARze gdzie gra dała oba nurty na raz w okolicach roku 1500, nie są tu mam nadzieje jakoś rażące.
    [5] Stuletnia się przeciągnęła, zasadniczo skończyła się w grze dopiero w drugiej dekadzie XVI wieku, kolejnym kontratakiem Francuzów, więc już można zwać ją blisko dwustuletnią (ale kto wie czy AI powiedziała ostatnie słowo...).

    [1] [gaelic] Biblia. Stary i Nowy Testament.




    .
     
  20. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    .



    [font=&quot]Nú frák nordr í eyju (norn erum grimm!), til snimma.
    Thundr kaus thremja skyndi, Thórólf und lok fóru:
    Létumk thung at thingi Thórs fangvina at ganga,
    skjótt munat hefnt, thótt hvettimk hugr, malm-Gnáar brugdit.
    [/font]


    [font=&quot][eng] Thorolf in northern isle (O cruel Norns!) is dead.
    Thor's heavy wrestler, age, holds my weak limbs from fray:
    Too soon the Thunder-god Hath ta'en my warrior son,
    though keen my spirit spurs, no speedy vengeance mine.
    [/font]




    [​IMG] [​IMG] [​IMG]



    "Dudum Siquidem"
    Wojny Vinlandii spowodowane parciem Europejczyków na zachód.



    * * *​





    Rzym: 26 września 1521
    • Papież Aleksander VI raz jeszcze spojrzał na króla Hiszpanii i pokręcił głową.
      - Choć twe prośby miłe są naszym uszom, to nie ukrywamy, że chętniej widzielibyśmy twój udział w wojnie przeciw Francuskiemu heretykowi.
      - Edward IV Lancaster dał już dawno do zrozumienia, że Francja to jego dziedzina. Mój dziad od jego dziada usłyszał kiedyś same obrazy za to że me królestwo podbiło Akwitanię i Langwedocję pomagając mu zadać klęskę Walezjuszom. – Filip I Trastamara ukłonił się lekko. – Dopóki sam nie poprosi o pomoc...
      - On tego nie zrobi, ambitny jest i dumny, a we Francji jego władza chwieje się w posadach.
      Hiszpan milczał wymownie, papież westchnął tylko, raz jeszcze zaryzykował odwołania się do spraw wiary.
      - Cesarz Visconti wraz z królami Czech i Polski ruszyli z krucjatą na arcyksięcia Austrii, który broni reformacji w Rzeszy. Edward IV choć stary już, nie opiera się Walezjuszom, a Duńczyk szykuje się do kolejnej krucjaty przeciw Norwegom i Szwedom.

      - I skończy jak jego ojciec – mruknął Filip I, po czym uśmiechnął się lekko. - Edward walczy o swe Francuskie królestwo, cesarz wzmacnia swą pozycję w Rzeszy, król Polski chce zjednoczyć koronę Węgier, a Luksemburczyk odzyskać utracone Morawy. Ojcze Święty, wszystko to jeno polityka, tak jak twa Ekskomunika rzucona na króla Neapolu na prośbę wyzutego ze swych ziem i tułającego się po Albanii króla Sycylii, spowinowaconego z twą metres.... z wielce pobożną przyjaciółka twoją i patronką ubogich w Rzymie...
      - Bacz byś za daleko nie zaszedł w swych słowach[1] – papież przerwał królowi bez gniewu - Polityka i wiara przeplatają się. By wprowadzać na świecie królestwo niebieskie, trzeba mieć ziemską władzę, zdobywanie jej to krok do celu.
      - Takoż i ja chce te kroki czynić – Hiszpan skinął głową. – Moi żeglarze od kilku lat opływają Nowy Świat, ziemie tam pełne pogan i heretyków, ich tez trzeba zbawiać. Słowem lub żelazem.
      Aleksander VI westchnął tylko i gestem przywołał sługę, który zbliżył się z dokumentem opatrzonym pieczęcią papieską.
      - Oto bulla, powierzająca ci zadanie chrzczenia niewiernych za morzem, a wszelkie ziemie gdzie nieść będziesz Słowo Boże i władzę jedynego kościoła nad nowymi wiernymi, twymi będą.
      Filip I Trastamara padł do nóg ojca świętego dziękując mu za tą łaskę.
    Leifsbudir: 17 stycznia 1522
    • - Co zrobił? – Bernt I Thorstein w gniewie powstał z tronu i uważniej przyjrzał się Norweskiemu dyplomacie jaki przybył na dwór w Leifsbudir, z życzeniami długiego życia dla niedawno narodzonego wnuka króla i królowej Anny, siostry władcy Norwegii.
      - Nadał wszelkie ziemie zamorskie Filipowi I Hiszpańskiemu w zamian za niesienie tam wiary katolickiej.
      - To znaczy że nasze też?!
      - Obawiam się że tak panie. W jego oczach jesteście gorsi niż dzicy, bo oni nie znają Chrystusa, a wy tak jak i my, ośmielacie się negować kościół rzymski chrześcijanami będąc.
      - Sk...syn!
      - I tak jesteście panie w świetnym położeniu, cała Europa spływa krwią. Myśmy ledwo obronili się przed dwoma duńskimi krucjatami, arcyksiążę Austrii i król Francji toczą ciężkie boje z kontrreformacją, król Leinsteru skończył na stosie gdy Edward IV podbił Irlandię, we krwi topiąc jej księży i lud w sposób podobny do waszego wyznający Chrystusa, nie dalej jak miesiąc temu... Nasi poddani na Islandii zbuntowali się przeciw władzy króla Hakona i złożyli wierność poddańczą Rzymowi. Każdy kto niechętny papieżowi wiele dałby by mieć spokój jakiego tu zaznajecie panie.
      - Koniec spokoju – Bernt I warknął – papież posunął się za daleko. Co wiadomo o sytuacji Rzymu? – zwrócił się do kanclerza.
      - Z tego co wiemy, wojska papieskie ścierają się z jakimś królem z południa Italii, czekają na odsiecz cesarza Niemców i Włochów.
      - Odsiecz nie przyjdzie. Mediolańczycy i Szwajcarzy kilka tygodni przed moim wypłynięciem ruszyli na Tyrol, zapowiada się tam długa wojna - rzeczowo wyjaśnił Norweg.
      - Zbierać hufy i szykować okręty, osobiście poprowadzę wojska do boju.


    [​IMG]
    W Rzymie papież Aleksander VI wydał Bullę „Dudum Siquidem”[2] powierzającą królowi Hiszpanii wszelkie ziemie zamorskie, pod warunkiem szerzenia tam Chrześcijaństwa rzymskiego.


    [​IMG]
    Co może czekać Vinlandię pokazała kontrreformacja Angielska, która zniszczyła Chrześcijaństwo Irlandzkie bliskie Vinlandzkiemu. W Leifsbudir ogłoszono, że bronić będzie się swego wyznania do ostatniej kropli krwi.
    Aleksander VI robił sobie wrogów też w Europie prowokując atak króla Neapolu. Wiedząc o wojnie papiesko-neapolitańskiej, król dał ponieść się wściekłości i zdecydował się poprowadzić wikingów do walki z Rzymem.



    Reykjavik: 29 sierpnia 1523
    • Huscarle nie szturmowali miejskich umocnień zaskoczeni ich wielkością. W Vinlandii mury miejskie były niespotykane, a jedyną obrona miast na kontynencie były jedynie palisady i wały ziemne do ochrony przed dzikimi zwierzętami i skraelindzkimi rabusiami. Nie mając do czynienia z jakimikolwiek umocnieniami przez pięć wieków, poddani Bernta I nie mieli zielonego pojęcia co robić z wrogiem który skrył się za murami, a nie stawał w polu jak Pan Bóg przykazał. Żądni krwi wikingowie byli niepocieszeni, bo jedyna walka (o ile można było to tak określić) jakiej zaznali na tej wyspie, to rozbicie sił gromadzących się chłopów w jej wschodniej części. Powołani do wojska Islandczycy dopiero szli niespiesznie tam, gdzie gubernator papieski zbierał swe siły i gdy tylko hufy Bernta I zajęły Hofn i uwięziły go, wrócili do domów rozpędzani przez wikingów szukających wrażeń.
      - Pogańskie obyczaje[3]. – Bernt I z wściekłością cisnął hełmem o ziemię. – Nawet skraelingowie jak walczą to twarzą w twarz stają, choćby i z zasadzki, a ci tu żarty z wojny sobie stroją!
      - Tak w Europie się wojuje panie z tego com słyszał – mruknął jeden z tysiączników pieszych hufów, drapiąc się po brodzie w zamyśleniu.
      - Racja – dodał drugi - miasta obwarują, zamków nastawiają i jak wróg silniejszy, to się po nich kryją, z nadzieją, że wpierw się znudzą wraży wojowie obleganiem nim w mieście zapasów zbraknie.
      - Niegłupie... – trzeci skinął głową.
      - Jeszcze słowo, a wy dwaj pierwsi na drabinach będziecie tam hasać – Bernt warknął i spojrzał złowrogo uciszając swych dowódców. - Pół roku już tu siedzimy, aż dziw że papież wojsk z Italii tu jeszcze nie przysłał. Morale pada, jesień idzie, a wy mi tu o zaletach murów będziecie gderać. Jak któryś nie ma pomysłu jak je przejść to niech się zamknie, bo nie ręczę za siebie.
      - Tu nie ma nad czym debatować – odezwał się milczący do tej pory dowódca Vinborskiego hufu konnego. – Ani my obeznani z tym jak mury zdobyć, ani wojowników na śmierć słać sensu nie ma, by się w praktyce tu uczyć. Tamci też nas nie wpuszczą ot sami z siebie. Trza czekać, plotki mówią, że tam już szczury żrą z głodu, a i wody brakuje.
      - Na deszcze się zanosi – mruknął pierwszy z tysiączników. Bernt ze złością wskazał mu wyjście z namiotu.
    Reykjavik: 7 stycznia 1525
    • Francesco della Rovere szczelniej otulił się płaszczem, zimowy islandzki wiatr to nie przelewki. Z drugiej strony rozgrzewały go wstyd i złość, dałby wiele by kto inny został wysłany w celu negocjacji pokoju tak potrzebnego Rzymowi aby zaczerpnąć oddechu i nie utonąć. Prowadzony przez hirdmanów wszedł do budynku namiestnika islandzkiego, by chwilę później stanąć przed królem Vinlandii i jego świtą wymieniając zdawkowe, aczkolwiek niezbędne uprzejmości.
      - Ja go już gdzieś widziałem... – Arcybiskup Vermund IV spojrzał uważnie na legata papieskiego marszcząc brwi.- głowę bym dał...
      - Nie przypominam sobie. – odburknął della Rovere czym prędzej zwracając się do Bernta I. – Jego Świątobliwość przysyła mnie tu abyśmy doszli do porozumienia w sprawie zakończenia tej wojny.
      - Chcieliśmy, odprawił nasze poselstwo z Rzymu z niczym. – Władca przekrzywił nieco głowę spoglądając na Włocha z ciekawością.
      - Oferta jaką wtedy przedstawiliście była... Hm... Niemożliwa do przyjęcia.
      - Wiem już gdzie go widziałem, w czasie tegoż poselstwa do Rzymu. On to najgłośniej gardłował by za nic się nie uginać i... jak to się mości legacie wyraziłeś? „Barbarzyńskich dzikusów i heretyków wyrżnąć, za morze przepędzić”? Popraw mnie, pamięć już nie ta.
      - Nie przypominam sobie. – odrzekł Francesco z kamienną twarzą. – Aczkolwiek, gdyby nie miały miejsca pewne zdarzenia, to nie byłoby mnie tu, a wojska Jego Świątobliwości mogłyby tu przemówić w ten sposób.
      - Rzym padł, co? Słyszeliśmy plotki, ale twoja obecność dopiero to potwierdza – król uśmiechnął się pod wąsem.
      - Bóg dał ten krzyż jako pokutę, Wikariusz Chrystusa go przyjął, chcemy przeto wojnę z wami skończyć.
      - Moje warunki znacie.
      - Nie możemy oddać całej wyspy – legat przełknął gulę jaka rosła mu w gardle. - O tym nie ma nawet co rozmawiać.
      - Więc do widzenia, wieczerzą bym ugościł ale wybredny w towarzystwie się robię ostatnio... – król zaczął się podnosić dając do zrozumienia że audiencja skończona.
      - Jego Świątobliwość oferuje zachodnią część wyspy z jej stolicą i 500 grzywien srebra!
      - A ja nie przyjmuję. Z Bogiem.
      - Król Neapolu Rzym okupuje, jednak wie że go nie dostanie, bo to stolica papieska, całego Chrześcijaństwa. – Della Rovere postąpił krok do przodu nieznacznie gestykulując. - Reszty naszych posiadłości dobyć nie może... boście je zajęli. Odmawia tedy samego okupu, lecz nic innego dostać nie może i świadom jest tego. Jeżeli w końcu da za wygraną i wróci na południe, to Papież zbierze armię i was stąd usunie.
      - Niech próbuje, czekam.
      - Panie... – arcybiskup zbliżył się i szepnął Berntowi do ucha. – Wojska ich silne, kto wie czy on nie praw, że mogą nas stąd wyrzucić, choć żołnierze u nas dzielni. Pół wyspy z okupem za nic, teraz. Albo ryzyko, ciężkie walki, krew, dalsze wydatki na wojsko, a przecież my Rzymu nie zdobędziemy by arcysługę Lokiego na kolana rzucić, bo morze jakie przepłynąć doń trzeba nie bardzo nam znane.
      Król zamyślił się głęboko i siedział tak dobrych kilka chwil, aż w końcu pstryknął palcami na skrybę.
      - Pieczęcie ważne do paktów posiadasz? – spytał legata.
      Ten tylko skinął głową i odetchnął z ulgą.


    [​IMG]
    Zagarnięta przez papieża Islandia stała się pierwszym celem Vinlandczyków i choć wschodnia część wyspy została opanowana szybko, to umocnienia Reykjaviku zatrzymały Bernta I na prawie dziewięciomiesięczne oblężenie, które zakończyło się kapitulacją papieskiego garnizonu.


    [​IMG]
    Wobec klęsk we Włoszech w tym upadku Rzymu, oraz braku jakichkolwiek możliwości wypchnięcia Vinlandczyków z wyspy, Aleksander VI z bólem musiał pogodzić się z oddaniem jej zachodniej części, bez choćby jednej bitwy.



    Talimeco 4 maja 1527
    • Menawa gestem kazał swej rodzinie schować się w krzakach i napiął cięciwę swego łuku. Grot strzały celował pomiędzy drzewa gdzie wcześniej kątem oka skraeling zobaczył jakiś ruch. Bystry wzrok nie oszukał go i tym razem, w chwilę później jego oczom ukazało się kilka sylwetek ludzkich, na widok których opuścił broń i wyprostował się aby być widoczny.
      - To wojownicy Yamasee. Muskogee jak i my[4], przyjaciele – rzekł do swojej matki, żony i dzieci, oraz młodszego brata nerwowo obracającego tomahawkiem. Sam wyszedł naprzeciw czterem postaciom zbliżającym się ostrożnie.
      - Witaj i bądź pozdrowiony – najstarszy z Muskogee-Yamasee przemówił po chwili milczenia w czasie którego obie strony uważnie taksowały się wzrokiem.
      - Tak i wy.
      - Jesteś Hitchi? Daleko od domu zawędrowałeś.
      - W moim kraju wojna, blade twarze z kijami grzmotów pala wsie i niewolą wszystkich których napotkaj., Seminole z południa pierwsi zobaczyli co ci synowie żmij są zdolni robić.
      - Wiemy o tym. Nasz wódz był na naradzie w Kasheeta gdzie radzono nad wyprawa wojenną wszystkich sześciu plemion[5]. Wielu naszych wojowników poszło walczyć pod wielkim Atagulkalu który przyrzekł, że nie spocznie póki nie wygoni białych. Z północy ciągnęli Czirokezi, wiemy nawet o Szaunisach, którzy choć niechętnie, to też ruszyli na południe połączyć się z Muskogee w boju.

      - Tak jak Czoktawowie i Czikasawowie z zachodu. W kraju Alabamów zebrało się tam ponad dwadzieścia tysięcy wojowników, a wciąż ściągają nowi, ale wróg jest straszny i wiele potrafi. Sam z bratem chcę przyłączyć się do naszych wojów, bałem się jednak zostawić rodzinę nad Chattachooche[6].
      - Przyjmiemy ich z radością. Chodźcie wszyscy, pojutrze z naszych osad stu kolejnych wojowników wybiera się do Atagulkala, wypoczniecie i pozostawiwszy rodzinę bezpieczna ruszycie z nimi.
      Menewa rozpromienił się i dał znać swoim by szykowali się do drogi.

      * * *​

      Palące się domostwa wielkiej osady Muskogee-Yamasee budziły straszny widok. Wszędzie słychać było złorzeczenia, jęki rannych, szlochy kobiet i dzieci, oraz wycie wojowników podejmujących beznadziejną walkę w obronie bliskich. Menewa stał po drugie strony rzeki i nie rozumiał, jak blade twarze mogły zdążyć tu tak szybko?! Przecież szli tylko znanymi sobie ścieżkami przez wiele dni, a tu też tylko ogień i pożoga. Zaczynał już podejrzewać napastników o pakty ze złymi duchami, bo inaczej nie mógł sobie tego wytłumaczyć. Ze zgrozą spoglądał na ludzi tłumnie rzucających się w wodę i przebywających na szczęście dość płytka rzekę w ucieczce przed napastnikami. Nie wszystkim się udało, widział ciała płynące z prądem i słyszał okrzyki mordowanych pomiędzy palącymi się domostwami.
      - „Brodate twarze” z północy – wycharczał jakiś starzec któremu o dziwo udało się przebyć rzekę. Pluł wodą złorzecząc. – Oby szczeźli...
      - To nie ci sami co palą wioski Seminolów na południu? – Menewa ze zdziwieniem zwrócił się do najstarszego z myśliwych.
      - Nie, tamci przybyli dopiero niedawno, a o tych od lat słyszeć można było od Czirokezów i Szaunisów z północy jacy czasem wyprawiali się do nich nad Wielkie Jeziora, gdzie te diabły zniewoliły plemiona Seneków, Mohawków i wiele innych. – odpowiedział ten z rozpaczą na twarzy patrząc na huscarli Vinlandzkich w pogoni za uciekinierami zaczynających forsować rzekę. - Przybywają od strony morza, tam czasem można było zobaczyć ich wielkie łodzie.
      - Musimy uciekać!
      - Gdzie?!
      - Na północ. – Menewa pchnął swą matkę i podniósł jedno ze swoich dzieci. – Na południu blade twarze, tu oni idący ze wschodu. Na północ do Czirokezów, tam ocalenie.
      - A jak przyjdą i tam?
      Menewa nie odrzekł nic.


    [​IMG]
    Na południu plemię Muskogee zjednoczyło pod swoim zwierzchnictwem prawie wszystkie plemiona na wschód od Missisipi i południe od rzeki Ohio.


    [​IMG]
    Hiszpanie przybywający do Nowego Świata właśnie ich wzięli na cel i zaczęli wypierać na północ zajmując tereny nad Morzem Południowym.


    [​IMG]
    Król Vinlandii nie przejmował się losem skraelingów, jednak obawiał się iż Hiszpanie po podbiciu południowych plemion będą zbyt silni na kontynencie.
    dlatego zdecydował się również uderzyć na Muskogee aby podbić ich pierwszy.
    Za poradą arcybiskupa wyprawę ogłosił jako krucjatę na niewiernych.



    Widły rzek Talapoosa i Alabama: 17 maja 1527
    • - Fuego[1] – krzyczał ciemnowłosy oficer z głową przewiązaną okrwawioną szmatą. Jego donośny głos słyszalny był pomimo okrzyków wojowników skraelindzkich i znacznej odległości. Wkrótce zaginął w huku arkebuzów, straszliwej broni używanej przez Hiszpańskich konkwistadorów.
      - Na miłość Freyi, toż to chyba sam Loki w Helheim wynalazł ta broń. – Olaf Thorbjoernsson pokręcił głową wpatrując się jak urzeczony w wielką bitwę toczącą się u podnóża wzgórza na którym leżeli.
      - Straszliwa siła, ale spójrz no jak długo zajmuje im przygotowanie się do strzału. Dzicy ze dwadzieścia strzał nadążą puścić. – Również będący pod wrażeniem, ale bardziej sceptyczny Ulf Vigurdsen przygryzł źdźbło trawy.
      - Łamią się. Tam po lewej, szyk pęka.
      - Nie dziwota, tylu dzikich na raz to ja w życiu nie widziałem. Choć nie są tak zaciekli jak ci znad jezior.
      Hiszpanie poczęli się cofać, jedynie strach skraelingów przed bronią palną i wierzchowcami sprawił, że odwrót był w jako takim porządku, choć i tak Europejscy żołnierze gęsto znaczyli swoją drogę poległymi.
      - To by było na tyle. – Ulf wypluł źdźbło i podniósł hełm jaki zdjął wcześniej i położył na trawie. - Wracamy do obozu, król czeka na wieści.
      - Myślisz, że zaatakujemy od razu? – Olaf odwrócił się do kompana.
      - Ja bym tak zrobił, dzicy będą zmęczeni po walce, a Hiszpanie po tym łomocie zrazu nie wrócą. Jakby jeszcze udało się stąd skraelingów na południe przepędzić by znów na siebie trafili... – Ulf podniósł oczy ku niebu uśmiechając się z rozmarzeniem.

      - Siła ich, a nas tylko cztery hufy, będzie może i po czterech na każdego.
      - Arcybiskup wczoraj na mszy mówił, że my krzyżowcy, żołnierze Pańscy. Kto w boju o wiarę padnie wprost z pola bitwy do Valhalli trafi, niezależnie od tego jakim był grzesznikiem, tedy tak czy owak będzie dobrze choćby i nas tu wykłuli. Mamy ich tu nawracać jakoby, on kropidłem, my żelazem.
      - Znaczy, że śmierć za wieczne życie, ale zabić się za szybko dać nie można, bo dobrze tu sobie bezkarnie pogrzeszyć? – Olaf wyszczerzył się w złym uśmiechu.

      * * *​

      - Chrzczę ciebie w imię Boże – Ulf wycedził szerokim ciosem topora ścinając głowę jakiegoś Czirokeza. Krew zachlapała mu twarz. Osłaniając się tarczą otarł oczy z posoki i zerknął za następnym przeciwnikiem. Szukać nie musiał długo, masa skraelingów doskakiwała do muru tarcz huscarli walcząc zajadle, jednak nieustannie spychani byli w kierunku rzeki. Obok Ulfa, Olaf wył z bólu i wściekłości wywijając mieczem ze strzałą w udzie. Zgubił gdzieś hełm, a łeb naznaczony miał niezbyt groźnym, za to bolesnym uderzeniem tomahawka. Twarz, kudły i kolczugę schlapane miał krwią, mózgiem i kawałkami czaszki pechowego Szaunisa, który chciał dobić postrzelonego wikinga. Ten zdążył zarąbać jeszcze trzech kuśtykając i klnąc wniebogłosy. Normę założona przed bitwą zatem wyrobił, ale nie wyglądało na to że ma zamiar przerwać.
      - Odyn zwycięży! - chóralny wrzask konnych poniósł się ponad odgłosami bitwy, gdy Marklandzcy jeźdźcy z królem Berntem chronionym przez najbitniejszych hirdmanów, straszliwie uderzyli na skłębionych Choctawów na prawym skrzydle. Odgłosy rzezi postawiłyby włosy dęba każdemu kto nie spędził długiego czasu z toporem w garści. Krzyżowcy jacy przybyli tu z północy nie byli jednak nowicjuszami. Zaprawieni w walkach z plemionami na wybrzeżu i w wyprawie Islandzkiej, odpowiedzieli tylko okrzykiem sławiącym mękę Pańską i tym mocniej uderzyli na skraelingów.
      Pierwsi tyły podali Szaunisi którzy w bój szli niechętnie, pamiętając jeszcze wojny z Muskogee dwie dekady wcześniej, kiedy to zostali pokonani i przyjąć musieli nad sobą zwierzchność naczelnej rady plemion zdominowanej przez byłych wrogów. Wykrwawieni Muskogee również nie wytrzymali tego brutalnego starcia i wkrótce cała armia dzikich podała tyły. Olaf nie mogąc biec za wrogiem rzucił miecz i chwycił leżący na ziemi skraelindzki oszczep.
      - Pozdrowienia dla Lokiego - sapnął rzucając z całej siły. Młody Czirokez trafiony w środek pleców rozkrzyżował ręce i padł na twarz.
    Kasheeta: 6 listopada 1529
    • Bernt I siedział na zdobionym drewnianym krześle, a przed nim klęczeli wodzowie wszystkich szczepów Muskagee, Szaunisów, Czirokezów, Czoktawów, Czikasawów i pomniejszych grup związanych ze związkiem sześciu południowych plemion. Arcybiskup Vermund cieszył się jak dziecko chrzcząc wszystkich jak leci, lecz król nie miał złudzeń i wiedział, że miną lata, lub nawet dekady zanim uda się schrystianizować wszystkich dzikich z ludów podbitych podczas krucjaty. Jego ojciec Hakon I stracił wiele czasu i wysiłku zanim Wendaci i Irokezi przyjęli jedyną wiarę i zaczęli żyć jak Vinlandczycy. Tych było kilkakrotnie więcej. Zapowiadały się lata niepokojów, a huscarle nie mogli będą narzekać na brak wrażeń.
      - Likepvs ce rakkee-miko[2] - z szacunkiem odezwał się najważniejszy sachem Muskogee. Wystąpił przed resztę wodzów i pokłonił się na kolanach przed królem Vinlandii.
      - Bóg dał triumf – sapnął arcybiskup siadając na zydlu po prawicy władcy.
      - I problematycznych sąsiadów... – odrzekł Bernt I odruchowo patrząc na południe, ku ziemiom Seminolów znad Morza Południowego, jedynego plemienia związku, jakiego wodzowie nie przybyli oddać mu hołdu.
      Na ich terenach rosły fortece Hiszpanów.


    [​IMG]
    Południowe plemiona wystawiły o wiele większe siły niż północni w czasie wojny o tereny Wielkich Jezior.
    Udało im się nawet pokonać Hiszpanów, jednak wymęczeni ciągłymi walkami ulegli Vinlandczykom w wielkiej bitwie w kraju zwanym Alabama.



    [​IMG]
    Huscarle zajmowali wieś po wsi, rozbijając mniejsze oddziały związku sześciu plemion, w końcu wodzowie Muskogee, Czirokezów, Szaunisów, Czoktawów i Czikasawów uznali swą klęskę poddając się woli „brodatych twarzy”.


    [​IMG]
    Choć udało się zatrzymać ekspansję Hiszpanów, to nadmorskie ziemie zamieszkałe przez Seminolów dostały się w ręce Europejczyków graniczących od tej pory z Vinlandzkim królestwem.



    * * *​



    [1] Przełom XV i XVI obrodził w różne indywidua przybierające papieską tiarę. Poprzednio posiłkowałem się profilem Leona X, ten tu to Aleksander VI występujący tu pod nie zmienionym imieniem pontyfikalnym. Był konkretnym typem. Rodrigo Borgia (tak się nazywał) doczekał się dziewięciorga dzieci, a poziom nepotyzmu jaki kreował przerażał wręcz nawet w tamtych czasach. Brał w czasie pontyfikatu udział w orgiach i politykował po całości. Niechętnym takiego wybiórczego przedstawiania papów w AARze powiem tak: niestety gra na razie kreuje mi gości co ekskomunikują na lewo i prawo za paczkę fistaszków – znajdzie się jakiś spokojny pontyfikat, oraz okoliczności podobieństw historycznych wydarzeń w grze do jakichś powiązanych z lepszymi papieżami, to znajdzie się i Juliusz II czy Hadrian VI.
    [2] Bulla ta pod taką sama nazwą jak w AARze wydana została w 1493 przez właśnie Aleksandra VI (to kolejny powód dlaczego użyłem tego profilu) jako nadanie nowych ziem kr. Kastylii, Leonu i Aragonii, z poleceniem nawracania dzikich. Portugalii Nie ma, została zeżarta przez Kastylię w pierwszej połowie XV wieku, więc nie ma tu co kombinować z Traktatem z Tordesillas, ta bulla lepiej odpowiada stanowi faktycznemu.
    [3] Wikingowie nie posługiwali się umocnieniami, tam gdzie napadali też nie bardzo ich było (Wyspy Brytyjskie). W Ameryce Indianie tez niekoniecznie, dlatego Vinlandczycy nie czaili idei murów miejskich czy zamków, tym bardziej, że dopiero w grze w drugiej połowie XV wieku mogłem je zacząć budować.
    [4] Krikowie podobnie jak Huroni nie byli jednym plemieniem, a konfederacja wielu plemion. Podobnie jak w przypadku Huronów, ich nazwa wywodzi się z języka który jeszcze na ten kontynent nie dotarł (tam fra. tu eng.) sami siebie zwali Muskogee od swego języka odrębnego zarówno od Algonkińskiego, jak i Irokeskiego i tak będą nazywani, podobnie jak Huroni Wendatami. W skład konfederacji wchodziły takie plemiona jak: Yuchi, Koasati, Alabama, Coosa, Tuskegee, Coweta, Cusseta, Chiacha, Hitchiti, Tukabatchee, Oakfuskee i wiele innych.
    [5] Związek Pięciu Cywilizowanych Plemion, to o wiele późniejsza forma pewnego przymierza (nawet nie konfederacji) Muskagee, Czirokezów, Seminolów, Czoktawów i Czikasawów. Byli najbardziej rozwinięci chyba z wszystkich plemion Ameryki Północnej, a ich związek był o tyle ciekawy, że wybiegał ponad łącznik językowy (Czirokezi posługiwali się jednym z dialektów Irokeskich, reszta, językami Muskagee-Krik). W grze Krikowie (Muskagee) poszaleli sobie podbijając Czirokezów i Szaunisów (którzy z kolei mówili dialektem Algonkińskim), więc opisuje ich jako związek plemienny bo tak gra ich skupiła w jedno państwo. Czoktawowie, Czikasawowie i Seminole są tu na dobitkę, bo zamieszkiwali tereny jakie w grze dostali Krikowie (Muskagee), więc dla porządku tez się tu pojawiają.
    [6] Rzeka w Alabamie uchodząca do Zatoki Meksykańskiej.

    [1] [hisp] Ognia!
    [2] [muskagee] Witaj nam najwyższy wodzu.



    .
     
  21. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    .



    [font=&quot]Drekkum veig, sem viljum,
    vel glýjadra thýja.
    Vitum, hvé oss of eiri öl,
    thats Bárödr signdi.
    [/font]


    [font=&quot][eng] Drink we then, as drink we will,
    Draught that cheerful bearer brings,
    Learn, that health abides in ale,
    Holy ale that Bard hath bless'd.
    [/font]




    [​IMG] [​IMG] [​IMG]



    Skraelingerland cz. 2
    Osadnictwo Vinlandzkie za czasów królów: Hakona I i Sorena I.



    * * *​





    Farma w okolicach Nyjborg: 31 lipca 1487
    • Sven Alvsson zaprzestał uderzania siekierą w twardy pień drzewa, które miało posłużyć do budowy zagrody dla świń. Nerwowo spojrzał na swego szwagra, Einara. Ten również przerwał pracę i osłaniając ręką oczy przed ostrym słońcem patrzył na grupę skraelingów stojących nie dalej jak rzut oszczepem od nich. Dzicy milczeli tylko patrzyli z tymi swoimi beznamiętnymi kamiennymi twarzami.
      - Idź do mego ojca i zawiadom resztę - rzucił do thralla, wabnackiego skraelinga jaki służył w jego rodzie od dziecka.
      - Tak panie.
      - Albo czekaj. Ty rozumiesz ich język, Asni[2]?
      - Bardzo niewiele, mój kraj... - Asni zawahał się, to już dawno nie był kraj jego ludu, a on sam urodził się w niewoli. - Ziemia skąd pochodził mój lud jest daleko na północy, nasze języki bardzo się różnią.
      - A niech tam, może coś zrozumiesz. - Sven otarł pot z czoła i skinął na Einara. - Ty idź, powiedz żeby wszyscy mieli się na baczności. Powhatanie[3] lubią kraść, mogą tu odwracać nasza uwagę i szabrować po halli.
      Młodszy z Vinlandczyków tylko skinął głową i spiesznie oddalił się w kierunku zabudowań.
      Sven nie był pierwszym lepszym durniem co bez zastanowienia ruszał w nieznane aby później dziwić się, że jakiś skraeling rzuca się na niego z tomahawkiem, bo osadnik złamał jakieś tabu, czy po prostu zachował się nagannie. Tacy mogli płynąć dalej na południe, gdzie kraj był rzadko zasiedlony przez dzikich a pola obradzały bawełną. On nie miał tyle pieniędzy by opłacić dłuższy rejs niż tu, na tereny dumnych Powhatanów, więc zawczasu zasięgnął rad jak postępować ze skraelingami. Zamiast radośnie ruszać w stronę dziesięciu uzbrojonych tubylców z siekierą w ręku, wbił ją w pieniek i usiadł na trawie. Rozłożył przed sobą chustę i z niewielkiego woreczka usypał na niej trochę soli, po czym zapalił fajkę i czekał, nie zważając na niespokojne ruchy Asniego, który przysiadł nieco z tyłu.
      Powhatanie w końcu zbliżyli się, ale nikt z nich nie schylił się po podarunek, ani nie usiadł jak należało to uczynić przybywając w gościnę gdy postąpił tak gospodarz.
      Długo milczeli, aż tytoń w fajce skończył się. Sven sięgnął do woreczka aby ponownie ją nabić, lecz przerwał mu ostry głos jednego z czerwonoskórych.
      - Keij ottawm, nummacha. Pijautch raiab[1] - rzekł wskazując w kierunku wybrzeża.
      - O co mu chodzi? - Sven zerknął na Asniego.
      - Nie bardzo rozumiem, ale chyba chce żebyśmy odeszli. - Skraelindzki thrall niepewnie wiercił się na swoim miejscu.
      - Że niby stąd? Mamy gdzie indziej drzewa wyrąbywać?
      - Jemu chodziło chyba o pójście stąd tak na stałe.
      Vinlandczyk kątem oka zauważył, że mężczyźni z farmy gromadzą się pod hallą, Powhatanie też to ujrzeli i bez słowa odeszli z powrotem do lasu.

      * * *​

      - Myślę, że chcą pokazać swoją siłę, aby jutro wytargować jak najwięcej za pozwolenie nam na wycinkę ich lasu na drewno do stawiania pozostałych budynków. Mamy co trzeba, a dzicy nie są wymagający. Nie ma się czym martwić. - Stary Vinlandczyk upił łyk piwa i otarł wąsy.
      - Nie wydaje mi się ojcze, nie zauważyłeś w nich pewnej różnicy? - Sven zmarszczył brwi. - Byli wymalowani nie tak jak zwykli wojownicy z okolicy, ale tak jak mieszkańcy z ich stolicy, Werowocomoco. Wiem o tym bo handlarz w Nyjborgu mi podobnych pokazywał. Skoro się tu wybrali, to jest jakaś grubsza afera. Normalnie ci z głównej osady wysługują się lokalnymi szczepami, lub pojawiają się w mieście, nigdy na farmach.
      - Ojciec ma rację, nie ma co się martwić. Znaczniejsi, znaczy że oczekują znaczniejszych darów. To wszystko - Einar sceptycznie odnosił się do obaw swego szwagra.
      - A jeśli... - Vinlandczykowi przerwało głuche uderzenie w drzwi halli. Wszyscy mężczyźni poderwali się chwytając za broń.
      - Sprawdzę... - Einar ruszył pierwszy, a Sven podążył tuż za nim.
      Obajostrożnie uchylili wierzeje jednak nikogo nie dostrzegli. Einar wyszedł dwa kroki przed hallę i rozejrzał się lecz w nocy nic nie było widać. Sven za to patrzył na krwawe bryzgi na zewnętrznej stronie drzwi.
      - A niech to. - Einar potknął się o coś, a Sven przyświecił mu kagankiem. W obu spoglądały niewidome już oczy młodej Vinlandzkiej dziewczyny, której głowa leżała przed hallą.
      - Freydis Thorchilddotter... - wyszeptał Einar blady jak ściana, rozpoznając córkę farmera z najbliższego sąsiedztwa. Poznał ją głównie po długich puszystych blond warkoczach z jakich słynęła w całej okolicy.
      Teraz jej włosy pozlepiane były krwią, Powhatanie najwidoczniej nie żartowali.
    Nyjborg: 5 sierpnia 1487
    • Niewielkie miasto założone ledwo półtora roku temu nad oceanem, pełne było uciekinierów z okolicznych farm. Osadnicy znali się ze wspólnych podróży na południe, oraz po sąsiedzku, więc widzieli że kilku rodzin brakuje. Powhatanie nie zebrali przesadnie krwawego żniwa, bo po wyrżnięciu pierwszych osiedli w upiorny sposób pokazywali w następnych, iż swe groźby traktują poważnie. Sven do tej pory wspominał martwe oczy biednej Freydis, do której smażył cholewki jego najstarszy syn Orm. Wziął kolejny haust wina by odpędzić złe myśli.
      - Myślisz że zaatakują osadę? - rzucił do handlarza rybami, który nerwowo obracał w rekach nieduży krzyżyk z wielorybiej kości.
      - Borgastjor powołał do ewentualnej obrony wszystkich mężczyzn, zrobiono barykady pomiędzy hallami, a gdzie się da wznosi palisadę. Może odpuszczą...
      - Da Bóg, aby przypłynęły w końcu jakieś okręty, żeby nas stąd zabrać.
      - Może i przypłyną, może i nie, któż to wie? Plotki mówią, że król wysłał do nas wojska, wojna tu będzie. Ale czy to prawda, czy morzem czy lądem przybędą, kiedy, ilu ich? Nie wiadomo, strzymać musimy.


    [​IMG]
    Na południu osadnicy nawiązali kontakty z plemieniem Powhatanów.


    [​IMG]
    Wnet okazało się, że skraelingowie nie maja zamiaru znosić sąsiedztwa białych, bowiem doszły ich już słuchy o losach plemion północy.



    Werowocomoco: 20 kwietnia 1488
    • Naczelny wódz Powhatanów wrzeszczał ile sił w płucach rozrywany czterema końmi na głównym placu swej osady, na oczach swych ludzi. Walka z brodatymi diabłami jaka rozpętał chcąc wyrzucić ich ze swojej ziemi, zakończyła się klęską, a wielu jego wojowników padło od ostrego żelaza, dostało się w niewole, lub zbiegło na zachód ze swymi rodzinami. W odruchu rozpaczy wódz zwrócił się do pobliskich Tuscarorów[4], namawiając ich do wspólnej walki. Ci podchwycili bojową pieśń wiedząc, że jeśli nie zjednoczą się ze swymi sąsiadami, to być może będą sami musieli w przyszłości stawić czoła przybyszom z północy. Zaciekły i wspólny opór nie zdał się na nic, jedynie odwlekło to w czasie upadek jednych i przyniosło ten sam los drugim. Ostatnie walki toczyły się o stolicę Powhatanów, ale zdeterminowani obrońcy nie potrafili obronić swych domów, więc po kilku godzinach zaciekłych leśnych walk wokół Werowocomoco wodzowie obu plemion złożyli broń i wraz ze swymi ludźmi poszli w pęta. Najwyższy sachem Tuscarorów został wbity na pal a wódz Powhatanów...
      - Oż w mordę... - Thorbjoern wytrzeszczył oczy ze zdumienia gdy potworny wrzask urwany został jak cięty mieczem. - Dwie nogi i ręka, toż to się nie zdarza!
      - Stary był, kości słabe... Płać, zakład jest zakład - Vigurd zarechotał wyciągając rękę.
      - Wycofałeś się jak zaczął charczeć - pierwszy z huscarli oburzył się.
      - Łżesz! - drugi zaperzył się jeszcze bardziej.
      - Tak rzekłeś.
      - Już ja ci...!
      - To ci dwaj? - usłyszeli za sobą głos tysiącznika Sigvalda.
      - Tak panie - odrzekł mu setnik gromiąc swych podkomendnych wzrokiem.
      - To wy dwaj pojmaliście wodza podczas starcia? - Tysiącznik nawet nie zsiadł z konia.
      - Obuszkiem w łeb dostał tak jakoś niechcący...
      - A że wyglądał na znacznego, to go thrallowi do wiązania rzucilim...
      - Jakby uciekł to byśmy się z nim i jego wojami ganiali po lasach do jesieni. - mruknął Sigwald dowodzący Nyttlandzkim hufem toporników. - W nagrodę dostaniecie połowę jego dobra, sami wybierzcie co tam chcecie - Niedbałym gestem wskazał na domostwo na środku osady.
      Obu wikingom na twarzach wykwitły pełne radości uśmiechy.

      * * *​

      - Ładuj wszystko na skóry, on to będzie targał. - Thorbjoern wskazał na swego thralla. - Ale czy uniesie? Mizerniutki...
      - Durniu, przecież mamy połowę tych dóbr, czyli też pojmanej rodziny wodza. Sprzeda się ich w Nyjborgu, a zanim tam dojdziemy oni będą łupy targać. - Vigurd palnął towarzysza w czoło.
      - Racja... - Vinlandczyk spojrzał na powiązanych skraelingów z rozpaczą tulących się do siebie. Ze dwóch silnych mężczyzn, dziesiątka dzieci - za te cena potrafiła być duża. Kilka kobiet...
      - Vigurd, a zerknij no tu. - Thorbjoern wskazał na żywy łup z jakiego mieli wybierać.
      Piękna skraelindzka dziewczyna ze łzami w oczach patrzyła jak szabrują jej domostwo i tuliła się do starszej kobiety, najpewniej jej matki.
      - Oż ty w życiu! Za nią grosz będzie niezły. - Vigurd pociągnął ją za związane ręce i wyciągnął na środek domostwa.
      - Jak się zwiesz kwiatuszku?
      Dziewczyna zaczęła łkać coraz mocniej.
      - No gadaj, przecież cię tu nie zjem.
      - Mataguenatoxoth... - załkała.
      - Dziwne imię - Vigurd skrzywił się.
      - Jakby ich inne były normalne - mruknął Thorbjoern zajęty grzebaniem w jakichś woreczkach.
      - Ona mówi że nie rozumie - skraelindzki thrall wyjaśnił usłużnie.
      - To ją spytaj po ichniemu.
      - Que quoy ternis quire? - czerwonoskóry zrobił to co mu przykazano.
      - Pocahontas - wydusiła z siebie w końcu, a jej dalsze słowa ucichły w szlochu.
      - Pocahontas, córka wodza Powhatanów.
      - Ładnie - Vigurd uśmiechnął się, lecz już nie tak jak wcześniej. Emocje opadły, a nawet w tym twardym wikingu coś miękło jak patrzył na ta śliczną dziewczynę. Złapał się na tym, że przestał myśleć o reszcie bogactw jakie wspólnie z towarzyszem miał stąd wynieść. - Wezmę ją dla siebie.
      - Ejejejejej! - zaprotestował Thorbjorn - Łup jest wspólny, zagramy o nią w kości.
      - I tak mi jesteś winny za przegrany zakład o rozrywanie końmi - Vigurd nawet się nie odwrócił do kompana, a ten umilkł i zajął się dalszym szabrem.
      Thrall chwycił dziewczynę za związane ręce i wyprowadził z domostwa, na plac.
      Pocahontas miała przed sobą długą drogę w nawiązywaniu nowych stosunków między białymi a skraelingami...


    [​IMG]
    Zwyciężeni Powhatanie i Tuscarorowie mieli pracować jako thralle na południowych polach bawełny...


    [​IMG]
    ... lub wyrąbywać lasy Nyttlandu dla nowych osadników Vinlandzkich.



    Wybrzeże na terenach łowieckich Lenape: 8 września 1516
    • Skraelingowie z plemienia Lenape[5] obserwowali z ukrycia grupkę białych zaganiających nieliczne bydło do prowizorycznej zagrody. Przybysze od dłuższego czasu pływali wokół ich ziem i łowisk pobliskich plemion[6], a teraz budowali osadę nad Muhheakantuck[7].
      - Wódz mówił by ich w spokoju zostawić, a ich tu raptem niecałe sześć dziesiątek wraz z kobietami. Starczyłoby z młodymi z wioski podskoczyć - kusił Neolin.
      - Głupiś, tych pozabijasz, to nowi przyjdą - ofuknął go Teedyuscung. - Przybędą i zrobią z nami to co z Wabnakami, lub Powhatanami z południa. Wódz mądry jest, a tobie bobry tropić a nie myśleć.
      - A kto ich tam wie... Przybędzie ich więcej, to tak czy owak może w pęta pójdziemy, a wioskę spala. Zawsze to lepiej spróbować póki słabi - upierał się młodszy wojownik.
      - Mohicanie mówią, o Mohawkach co na swych ziemiach w spokoju pozostają, choć biali do nich przyszli. Teraz mają tomahawki twardsze niż skała i każdy jak wódz żyje. A Wabnaków i Powhatan już nie ma, chyba żeby ci co pouciekali na zachód.
      Neolin odburknął coś, ale głośno nic nie odrzekł.
      Obaj patrzyli jak kilku brodaczy ścina drzewo, a kobiety o jasnych włosach gotują strawę. Na falach morza kołysało się ogromne canoe.
      - Skraelinger!!! - krzyk dobiegający z boku przerwał ich obserwację. Wnet w obozie białych zapanowało zamieszanie. Mężczyźni rzucili się do broni, a kobiety skupiły się w centrum obozowiska tuż przy zagrodzie bydła.
      Po ich prawej dwóch przybyszy wskazywało ich palcami, nie było sensu dłużej się ukrywać.
      Teedyuscung wyszedł z krzaków trzymając przed sobą upolowanego indyka i uśmiechając się podszedł bliżej budowanej osady, wśród białych nastąpiło poruszenie, mocniej uchwycili swą broń.
      Skraeling położył upolowaną zdobycz nie dalej niż kilkanaście kroków od pierwszego z przybyszów i gestem pokazał że to dar.
      Jeden z Vinlandczyków podszedł i obejrzał ptaka, po czym ostrożnie wyjął z pochwy nóż i rzucił go lekko pod nogi Neolina. Kiwnął głowa niepewnie.
      Teedyuscung również kiwnął nie zwracając uwagi na młodego towarzysza, któremu oczy zaświeciły się widząc ten cenny dar.
      - Co robimy? - spytał Neolin.
      - Wypadałoby do wioski któregoś zaprosić, trzeba im pokazać, że my życzliwi, inaczej biada nam.


    [​IMG]
    Pomiędzy Nyttlandem a Sudurlandem rozciągały się ziemie skraelingów zwanych Lenape.


    [​IMG]
    Przerażeni losem Wabnaków z północy i Powhatanów z południa, Lenape nie czynili Vinlandczykom szkód i współpracowali z osadnikami.



    Hafnarborg: 8 września 1532
    • - Tu musisz podpisać.- Lendman podsunął papier rosłemu Irlandczykowi.
      - Kiedy ja pisane nie robić - ten odrzekł zawstydzony łamanym Islandzkim.
      - Ja też nie - wyszczerzył się Vinlandczyk - ale prawo jest prawo. Nabazgraj jakieś krzyżyki czy inną koniczynkę, będzie ślad żeście przybyli a skryba spisze ilu was i że prawo osadnicze żeście zaakceptowali.
      - Prawo?
      - To wam nie odczytali dekretu na nadbrzeżu?
      - Eeee? - Irlandczyk podrapał się tylko po głowie zafrasowany.
      - Zeszliście ze statku, mówili do was o prawie pismo czytając?
      - Statka, pismo, mówić jedna, mówić duża - ochoczo przytaknął przybysz. Czuł się mało komfortowo, że on z całej grupy uciekinierów z Leinsteru musiał tu przechodzić przez tą rozmowę bo tylko on jeden poznał trochę język islandzki ,choć ten i tak różnił się trochę od mowy jaką posługiwali się Vinlandczycy.
      - No i właśnie.
      - Ale ja rozumienie nie, tego co ona mówić...
      Lendman ukrył twarz w dłoniach.
      - Wierność królowi Sorenowi przysięgasz?
      - Nie wiedzieć...
      - Czego na Lokiego nie wiesz?!
      - Nie wiedzieć, bo nie rozumieć. - Irlandczyk nie wytrzymał i walnął pięścią w stół.
      - Oszaleję - Vinlandczyk zaczął rwać sobie włosy z głowy.
      - Panie, jutro mają przybyć snaekkary kupca Snorriego z Vinborga, on w Irlandii bywał, chyba zna trochę ten język... - wtrącił skryba.
      - Dobrze. Zaczekamy z tym do jutra - urzędnik królewski dał za wygraną. - Gdzie chcecie się osiedlić?
      - Nie wiem...
      - Na miłość Freyi!!!
      - Na wyspie Mannhattan Niderlandce sobie ten Nowy Amsterdam wybudowali obok naszej osady, może tam ich dać? - skryba za wszelką cenę chciał wykazać się pomocą.
      - Lepiej nie, wiadomo czy oni na siebie nie cięci? Ci ze Starego Świata rżną się bez przerwy z najgłupszych powodów. Mogą być burdy.
      - No to do Nyttlandu ich skierować, tam Szkotów pełno, lasy wyrąbują, tak ich tam dużo, że Nowa Szkocją[8] ten teren już nazywają. Ten tu silny, siekierą pomacha, a to chyba bliskie sobie narody.
      - Tam thralle naszym też już lasy tną, by się z Marklandu mogli osiedlać, dość już tam samych Szkotów. Nowych nie trzeba.
      - A to może tam, gdzie Irlandce sobie miasto zbudowały, nad zatoką gdzie skraelingowie Massachussets mieszkają.
      - Za dużo ich tam już. W całym tym mieście[9] więcej ich od niedawna tam niż naszych. Król chce by naszych zwyczajów nabierali i mowy, a jak ich kupą będziesz wszędzie słał to nic z tego nie będzie. Do jutra się namyślimy. - Lendman machnął ręką odprawiając Irlandczyka i zwrócił się do kolejnego przybysza.
      - Podpisz się tu - rzekł podsuwając wielką księgę.
      - Ich verstehe nicht[2]. - odpowiedział grzecznie imigrant z szerokim uśmiechem gnąc czapkę w rekach.
      Lendman poczuł że się zaraz rozpłacze.


    [​IMG]
    Soren I po śmierci ojca z uwagą przyjrzał się problemom osadnictwa, które ojciec skupiony na Europie traktował po macoszemu.


    [​IMG]
    Wobec napływu osadników z Europy, wydał dekret królewski o zasadach na jakich mogą osiąść na jego ziemi.
    (kliknij obrazek aby zobaczyć tekst z grafiki w naszym alfabecie)



    [​IMG]
    Najwięcej na zachód ruszało Irlandczyków krwawo gnębionych przez Brytyjskiego króla, ale nie brakowało też Szkockich górali również zaznających "miłości" Londynu, oraz Niderlandczyków zmęczonych ciągłymi wojnami w swoim regionie[10]



    * * *​




    [1] Vinlandzka nazwa ”kraju wielkiej rzeki”, czyli terenów nad rzeki św. Wawrzyńca jaki wcześniej nazywany był nazwami skraelindzkimi (Hochelaga, Stadcone).
    [2] Po Vinlandzku znaczy to mniej więcej tyle, co ”osioł”. Vinlandczycy nie byli jednak przesadnie brutalni i źli dla swych thralli o ile ci godzili się ze swym losem i często traktowani byli jako część rodu, choć oczywiście o pozycji wyższej jedynie od rogacizny. Tu nie jest o obraźliwe, a bardziej pieszczotliwe, jak ”osiołek”.
    [3] Powhatanie to podobnie jak wiele wcześniejszych plemion występujących w AARze, konfederacja różnych szczepów. Również zjednoczyli się na bazie wspólnego narzecza z rodziny języków Algonkińskich. W skłąd wchodzili: Pamunkey, Mattaponi Nansemond, Chickahominy, Eastern Chickahominy i Rappahannock. Nie jest dokładnie pewne kiedy konfederacja powstała, uważa się, że na krótko przed przybyciem Europejczyków w połowie XVI wieku. Tu pozwoliłem sobie na zrobienie tego ok. wieku wcześniej, by wykorzystać wiadomą rzecz w fabule :) Pocahontas żyła oczywiście o wiele później (urodziła się w 1595), ale nie mogłem odmówić sobie tego wątku. Powhatana (jej ojca) już z imienia nie wykorzystywałem, przez osobisty szacunek dla tego pana.

    [4] Tuscarora to dość ciekawe plemię, bo podobnie jak Czirokezi posługiwali się narzeczem Irokeskim wśród otaczających ich plemion z innych grup językowych. Historycznie po batach od Anglików na początku XVIII wieku przenieśli się znad wybrzeża nad wielkie jeziora i przyłączyli się do Ligi Irokeskiej. Że tu Irokezi są zvinlandyzowani, nie było to możliwe, więc po klęsce w wojnie Powhatan robią za czarnych i ścinają bawełnę w dzisiejszej Georgii.
    [5] Lenape (zwani też Delawarami) byli jednym z najpotężniejszych plemion wschodniej części kontynentu bo bardzo ściśle (poszczególne szczepy) związani ze sobą tworzyli faktyczna jedność (na ile to możliwe w tych realich), a nie związki czy konfederacje. Będzie o nich jeszcze w sadze.
    color=red][6][/color] Tereny dzisiejszego Conecticut, Rhode Island i Wschodzniego Massachusetts, oraz Long Island, zamieszkiwane były przez wiele niewielkich i nie związanych ze sobą zbyt blisko plemion. Choć stawiam sobie za cel przedstawienia tu jak najbardziej Indian północnoamerykańskich, to w tym przypadku byłoby to już przesadą. Jak ktoś chce poczytać o nich więcej, to tu znajdzie ich rozmieszczenie. Są na wiki.
    [7] Rzeka Hudson.
    [8] Prowincja Nowy Brunszwik. Dzisiejsza Nowa Szkocja, to Akadia, zasiedlana przez Vinlandczyków od początku XV wieku, a i tamtejsi Mikmakowie dali się zasymilować a nie zostali wypędzeni czy wyrżnięci, więc uznałem, że bez sensu jest pisać o osadnictwie Szkotów tam bo są tereny o wiele gorzej zasiedlone. Przeniosłem zatem Nową Szkocję na zachód tuż obok od jej faktycznej lokalizacji.
    [9] W miejscu dzisiejszego Bostonu.
    [10] Jak zostało słusznie przez Auxa zauważone (choć to w sumie nie odkrycie ;-)) gra jest zwalona w kwestiach populacyjnych. Osadnicy z Europy to dość naturalna sprawa (szczególnie z Irlandii biorąc pod uwagę wydarzenia w grze), a taki zastrzyk ludnościowy wytłumaczy możliwości kolonizacyjne jakie daje gra, a nie da się tego do Vinlandii przypiąć logicznie. Poza tym Irishów uwielbiam, a z nordykami mieli spore kontakty jeszcze we wczesnym średniowieczu, gdy wikingowie Irlandię podbili w dużej części i to oni założyli Dublin. Takie połączenie kulturowe nastawione jednak (vide dekret) na asymilacje kolonistów, wytłumaczy też nadchodzącą wielkimi krokami westernizację, bo fakt że można przejść na zachodni techgroup tylko dlatego że się graniczy z Europejczykami, do mnie osobiście nie przemawia w takim stopniu jak zastrzyk osadników z Europy.

    [1] [powhatan] Odejdźcie z tej ziemi, uciekajcie do swego domu. Jutro tu powrócimy.
    [2] [niem] Nie rozumiem.




    .
     
  22. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    .



    [font=&quot]Rístum rún á horni.
    rjódum spjöll í dreyra.
    Thau velk d til eyrna
    óds dýrs vidar róta.
    [/font]


    [font=&quot][eng] Write we runes around the horn,
    redden all the spell with blood.
    Wise words choose I for the cup
    wrought from branching horn of beast.
    [/font]




    [​IMG] [​IMG] [​IMG]



    Eg er Skraelinger, Eg er Vinlander
    Asymilacja dzikich w pierwszej połowie XVI wieku.



    * * *​





    Kraj Tennesee: 2 października 1537
    • Bitwa dogasała, wojownicy Muscogee choć zaatakowali znienacka, to po krótkiej walce nie widząc możliwości pokonania liczniejszego, karniejszego i o wiele lepiej uzbrojonego wroga, wycofali się w gęste lasy, gdzie Vinlandczycy nie ośmielili się ich ścigać wprost z pola bitwy. Tysiącznicy klęli na setników, setnicy na swoich podkomendnych, a huscarle z ponurym wzrokiem ściągali swych poległych z miejsca starcia. Ich kompanów zginęło więcej niż czerwonoskórych, bo ulewa strzał wypuszczona na kolumnę marszową poważnie przetrzebiła szeregi już na samym początku. Co z tego że później w walce wręcz skraelingowie padali od ostrego żelaza, skoro tak szybko podali tyły, szybko uczyli się na poprzednich porażkach.
      - Gdzie do licha są konni? – warknął Sigurd Ulfsson, tysiącznik Nytlandzkiego hufu toporników do dowódcy jednej z jego sotni. - Mieli nas ubezpieczać!
      Setnik tylko wzruszył ramionami, był lekko ranny w bark, na szczęście rzucony tomahawk nie przebił kolczugi.
      - Mamy jeńca panie – odezwał się grobowym głosem.
      Na jego znak, dwóch huscarli rzuciło zmaltretowanego skraelinga pod nogi dowódcy.
      - Gdzie tłumacz? – Sigurd potoczył po swych ludziach wściekłym wzrokiem.
      - Tu panie. – Skraeling z plemienia Czoktawów wysunął się naprzód.
      - Spytaj go gdzie ich obóz wojenny.
      Czerwonoskóry towarzyszący armii przystąpił do jeńca i kucając zaczął coś do niego mówić, ten jednak milczał, dopiero po pytaniu powtórzonym po raz trzeci odrzekł coś opryskliwie i ostentacyjnie odwrócił głowę..
      - Co mówi? – Sigurd przysunął się bliżej.
      - Wyzwał mnie od zdrajców i psów co dają się trzymać na rzemieniu za rzucone kości. On nic mi nie powie. Szczególnie mi.
      - Nie rozumiem...
      - Was panie, on traktuje za wroga, którego nienawidzi, mnie jako psa którym gardzi, bo Zdradziłem przodków tym. – wskazał na krzyżyk wiszący mu na piersi – a swój lud tym, że daję się wam wysługiwać jako niewolnik.
      - Jesteś thrallem, czy to taka ujma dać pojmać się po przegranej walce?
      - Nie jestem thrallem. – w oczach skraelinga zaiskrzyło. – Jestem wolny, służba tu to kara za przestępstwo. Albo to, albo utrata dłoni, tak rzekł Lendmann naszej wioski.
      - Coś przeskrobał?
      - Nic? – zakpił czerwonoskóry – ale to tylko was można oskarżyć i skazać na thingu dowodząc winy, nas wystarczy oskarżyć tylko po to aby od razu skazać. Wojska potrzebowały tłumacza, a ochotników nie było – dodał jakby to starczyło na wyjaśnienie.
      - Tego powiesić – rzekł Sigurd wskazując na jeńca. – A temu dziesięć batów za bezczelność – kiwnął głową na tłumacza.
      Gdy huscarle odciągali szamoczących się skraelingów, tysiącznik patrzył na swoich ludzi i pole bitwy. Jego huf, oraz oddziały innych dowódców od kilku lat ścierały się z buntownikami z południowych plemion, sam uczestniczył już w kilkunastu bitwach i zastanawiał się kiedy to się skończy.
    Wieś Czirokezów nad Szarym Potokiem: 13 maja 1540
    • Alf Snorrisson z rodu Niedźwiedzia popatrzył na zebranych wokół Czirokezów. Siedzieli oni lub stali słuchając jego opowieści, lecz młody Wendat nie miał złudzeń, że to coś więcej niż kwestia samego zainteresowania nowa historyjką. Ojciec Gorm ostrzegał go przecież, że nie chrzczeni skraelingowie chętnie słuchają każdej opowieści, ale niełatwo skłonić ich by znaleźli sens w Słowie Bożym.
      - A tu już nie ma narodów, obrzezania ani nieobrzezania, barbarzyńcy, Scyty, niewolnika, wolnego, lecz wszystkim we wszystkich jest Chrystus. Jako więc wybrańcy Boży - święci i umiłowani - obleczcie się w serdeczne miłosierdzie, dobroć, pokorę, cichość, cierpliwość, znosząc jedni drugich i wybaczając sobie nawzajem.[1] – głosił im pierwszy z listów do Koryntian pełen będąc nadziei, że Czirokezi przynajmniej spróbują złapać sens wiary której ich nauczał. Miał i tak większe szanse niż biali Vinlandzcy kapłani, bo stary język którym jeszcze czasem posługiwali się Wendaci był bliski tym skraelingom, a on sam jako czerwonoskóry wzbudzał mniej niechęci.
      - Biały Wilk mieć pytanie – postawny wojownik powstał zabierając głos. W sercu Alfa cos się ruszyło, nadzieja, że jednak utrafił.
      - Pytaj Biały Wilku – odpowiedział z ciepłym uśmiechem znamionującym, że jakiekolwiek zainteresowanie jest mu miłe.
      - Znaczy to co mówisz, że nie ważne czy my są brodate twarze, czy czerwonoskórzy, czy panowie, czy zniewoleni, wszyscyśmy w oczach Twego Wielkiego Ojca równi?
      - Tak, albowiem Odyn jednakowo kocha wszystkie swoje dzieci.
      - Biały Wilk nie rozumie w takim razie, czemu biali przybysze... – wojownik mówił dalej, ale Alf ze smutkiem spuścił głowę. Nie wsłuchując się dogłębnie w tyradę Czirokeza, szukał już desperacko słów jakimi będzie musiał wytłumaczyć iż równość wobec Boga istnieje tylko w jego królestwie, a tu... na tym łez padole, są zupełnie inne zasady.
    Nowy Amsterdam: 30 lipca 1541
    • - Zabierać się stąd i to zaraz – cedził niderlandzki strażnik miejski do myśliwego z plemienia Lenape.
      - Ja chcieć skóra tylko sprzedać. – Skraelingowi w oczach błyskały niebezpieczne iskry.
      - Żadna dzika nie ma handlować w stad.[1], możesz odsprzedać swoje futra w faktoria na buitenwijk.[2].
      - Ale tam handlarz dawać ledwo trzecia cena tego co sprzedać później tutaj!
      - To mu przynieść twoja drie[3] raza więcej. Recht.[4] jest recht, tylko wolna ludzia może handel w stad. – Niderlandczyk nie mówił jeszcze po Vinlandzku zbyt dobrze, co było dość groteskowe, bo choć obaj mówili z koszmarnym akcentem, to skraeling lepiej opanował tutejszą mowę.
      - Ja być wolny, prawa swoje mam!
      - Ty mieć swoje recht? Ty nie mieć żadnych recht! Ty mieć moja pałka na głowa, jak zaraz stad zal niet verdwijnen in de duivels! [5]
    Wieś Shaunisów w kraju Ohio: 2 lutego 1543
    • Poborca podatkowy na swym wozie wjeżdżał do wsi i cieszył się, że ma obstawę złożoną z dziesięciu uzbrojonych po zęby i bitnych hirdmanów. Spojrzenia skraelingów mówiły, że gdyby był sam, to nie uszedłby z życiem. Na szubienicy kołysał się wisielec, wojownik, który kłócił się niedawno, że od skraelingów pobiera się daniny częściej niż od białych farmerów. Może i miał rację, ale to przecież dzicy...
      Stanął na placu i prostując się rozejrzał po wsi.
      - W imieniu króla Sorena Pierwszego... – zaczął. - Każda rodzina ma (...) – zaczął wygłaszać stosowną formułę która traktowała o powinnościach podbitych skraelingów względem Vinlandii. Wiedział, że czyni to tylko z przyzwyczajenia, bo nikt z około setki mieszkańców osady nie znał jego języka. Jak co dwa tygodnie, hirdmani sami będą musieli brać z chat tyle ile będą uważali za słuszne pomimo lamentów i sprzeciwów. Tu mogli tak postępować. Tu byli dzicy.



    [​IMG]
    Tak jak niecały wiek wcześniej skraelingowie chwytali za broń, gdy okazało się, że ich podbój przez białych łączył się będzie z powinnościami do których nigdy nie nawykli.
    Muskogee stanęli do walki.



    [​IMG]
    Wsie Czirokezów...

    [​IMG]
    ... Lenape...

    [​IMG]
    ... Szaunisów i innych plemion pełne były dzikich nie mogących pojąć, czemu poddając się władzy króla za obietnicę wolności, nie mogą mieć w swoim własnym kraju tych samych praw co biali przybysze.



    Leifsbudir: 1 czerwca 1549
    • Wodzowie siedzieli nieruchomo przybrani w odświętne stroje. Ich plemiona już dawno zrezygnowały z charakterystycznych dla skraelingów skór i ozdób jakie nosili ich pradziadowie, wszyscy nosili płócienne spodnie podtrzymywane przez pasy z bogato zdobionymi klamrami, koszule wystające spod kubraków, oraz płaszcze z Vinlandzkiej bawełny, kilku na ciężkich łańcuchach nosiło na szyjach krzyżyki. Jedynym wyjątkiem byli: Lalawethika, najważniejszy sachem Shawnee, oraz Atagulkalu, stary wojenny wódz Muskogee, będący nieoficjalnie przywódcą buntowników z tego plemienia, a który przybył do stolicy Vinlandii dopiero po zagwarantowaniu mu nietykalności. Obaj ostentacyjnie odnosili się z pogardą do ubrań i ozdób białych ludzi. Pozostali wodzowie z pogardą odnosili się do nich, jedynych dzikusów w towarzystwie, co najwyraźniej zainteresowanym nie przeszkadzało.
      - Wasza wysokość – Jon Asvaldsson Czarny Niedźwiedź, hovding[2] Wendatów kontynuował swoją wypowiedź przerwaną kilka chwil wcześniej – młodzież z naszych klanów nie pamięta już nawet jak żyli nasi przodkowie zanim wasz dziad Hakon I nie objął opieką naszych wsi i nie przyniósł wiedzy o Zbawicielu. Do tej pory nikt nie podważał autorytetu Lendmanów i poborców, jednak...
      - Gdy w naszych wsiach rozniosło się, że przybysze z Europy po zejściu ze statku posiadają więcej praw niż my żyjący tu od stuleci, zaczęły się sprzeciwy. – naczelny hovding Irokezów wszedł w słowo Wendatowi. - Nie pomaga temu fakt, że na południu dzikusy otwarcie buntują się przeciw twej władzy, to działa na wyobraźnię i podsuwa... hm... głupie pomysły.
      Lalawethika i Atagulkalu nawet jednym drgnieniem mięśni nie zareagowali na to, że zvinlandyzowany skraeling nazywa ich dzikusami.
      - Gdy moi wojownicy nie zdecydowali się wykopać topora wojennego przeciw osadnikom, zrobili to dlatego by nie podzielić losów Powhatanów, zniewolonych i zapędzonych do pracy w kajdanach.- Shingas, przewodnik wszystkich Lenape kiwając głową przytaknął temu co mówili Wendat i Irokez. – Teraz widzą, że traktuje się ich podobnie i zastanawiają, się czy nie lepiej byłoby zginąć z bronią w ręku.
      - Co ty o tym sądzisz? – król Soren I zwrócił się do kanclerza.
      - Muszę rzec, że prawdą jest, że aktualny stan rzeczy utrudnia chrystianizację i czyni skraelingów opornymi. Z drugiej strony zrównanie skraelingów w prawach z nami... ryzykowny pomysł, wielu z twych poddanych może protestować, są też... inne kwestie. – arcybiskup urwał dając znak, że nie o wszystkim chciałby mówić w przytomności czerwonoskórych.
      Król dał mu znak, by podszedł bliżej i nadstawił ucha.
      - Dzicy skłaniając się ku naszej wierze i obyczajom, stają się ich orędownikami. To ważne wobec tysięcy osadników z Europy. – szeptał kanclerz gdy zbliżył się i pochylił ku władcy.- Mogliby być pomocni w asymilacji przybyszów spoza morza. Z drugiej strony... w wielu regionach wręcz przytłaczają nas liczebnością, gdy dać im pełnię praw, rozpłyniemy się w ich żywiole zamiast krzewić wśród nich nasze zwyczaje.
      Soren I powstał z tronu i zbliżył się do okna, przez chwile patrzył przed siebie, po czym wolno odwrócił się ku skraelingom.
      - Czego dokładnie chcecie?

      * * *​

      - Wciąż nie jestem pewien czy to dobry pomysł. – Król skrzywił się czytając dokument opatrzony jego własną pieczęcią.
      - Bóg jeden to chyba wie. – Kanclerz wzruszył ramionami. – Bez tego jednak czekają nas same problemy...
      - Nie o to mi chodzi. – Soren I Thorsteinn odłożył edykt na bok i nalał sobie wina. - To prawo to jeden wielki kompromis, zarówno dzicy, jak i Vinlandczycy równie dobrze mogą go zaakceptować, jak i uznać za zbyt mało lub zbyt dużo, zależnie od tego kto to czyta.
      - Sztuka kompromisu jest ważna panie.
      - Niektórzy dzicy i tak tego nie zaakceptują.
      - Owszem, Lalawethika zapowiedział, że Szaunisi nie dorzucą wiary przodków, a Atagulkalu nie zechce złożyć broni za te ustępstwa.
      - Więc nic nam to nie da. – Król trzasnął pięścią w stół.
      - Uspokoi Wendatów, Irokezów, Lenape i wiele innych plemion. Muskogee są zmęczeni ciągłą walką, wielu wojowników Atagulkala uzna to prawo za sukces i odstąpi od buntowników, a gdyby jego zabrakło...
      - Dostał list żelazny.
      - Ale droga do Alabamy daleka i długa... niebezpieczna panie.
      Soren I zamyślił się patrząc na dokument.
      Sztuka kompromisów, prawa dla dzikich wiernych władzy, śmierć najbardziej upartych... powoli skinął głową przekazując edykt na ręce kanclerza.


    [​IMG]
    W połowie XVI wieku jasnym zaczęło się stawać, że skraelingowie w Vinlandii są zbyt liczni by ich prawa pozostawiać nieokreślone, lub pacyfikować, jak Wabnaków czy Powhatanów.

    [​IMG]
    Król zdecydował się wydać edykt równający ochrzczonych i zvinlandyzowanych dzikich z resztą poddanych, aczkolwiek szereg dodatkowych ustaleń czynił rodowitych Vinlandczyków ważniejszymi w wielu kwestiach.
    (kliknij by zobaczyć tekst po Polsku)



    Berntborg: 2 listopada 1550
    • Młody Vinlandczyk powoli sączył piwo patrząc na obu skraelingów siedzących przed nim. Tutejszy oberżysta wciąż nie mógł zaakceptować tego, że musi przyjmować dzikich w swoim zajeździe, lecz po tym gdy ostatnio wyrzucił myśliwego Lenape, który wraz z towarzyszami świętował zarobek ze sprzedaży skór na targu, thing skazał go na grzywnę srebra i wbił mu tym do głowy zręby tolerancji. Teraz wciąż mamrotał pod nosem przekleństwa napełniając kufle czerwonoskórym, lecz awantur już nie czynił.
      - Wiesz dobrze, że nie stać mnie na opłacenie się lendmanowi, aby poślubić twą córkę – Leif Sigurdsson oderwał wzrok od karczmarza i zwrócił się do starszego z dwóch skraelingów Yamasee z plemienia Muskogee. – Dlatego nie mogę jej poślubić, ksiądz to zrozumie.
      - Oczywiście, że zrozumie – młodszy ze skraelingów prychnął szyderczo – biali od dawna biorą sobie nasze kobiety na nałożnice, ale moja siostra nie będzie zwykłą dziewką. Albo pojmiesz ją za żonę, albo nic z tego.
      - Nie mam na to pieniędzy – powtórzył Leif. ze wściekłością. - To że się kochamy nic dla was nie znaczy?
      - Po co zaraz się unosić, pieniądze mogą się znaleźć – ojciec dziewczyny uspokoił swego syna i uśmiechnął się do Vinlandczyka.[/i]
      - Kradł nie będę, a to duża suma.
      - W naszym kraju, w obrębie dziesięciu wsi, jest tylko jeden młyn, a jego właściciel dał takie stawki że...
      - Złodziejski sk***syn – mruknął młodszy z Yamasee przerywając ojcu.
      - W prawie jesteś młyn własny otworzyć, pieniądze na to się znajdą, wsie zrzucą się na taki... hm... posag. Ze Skalnym Kwiatem żyć będziesz u nas...
      Leifowi wypieki wystąpiły na policzki.
      Jeszcze wczoraj przeklinał króla za prawo, które nie dawało mu możliwości związać się z kobieta, która ukochał.
      Własny młyn...
      Jednym haustem wychylił resztę piwa i z uśmiechem wyciągnął rękę do przyszłego teścia.


    [​IMG]
    Nowe prawo nie traktowało całkiem równo Vinlandczyków i Vinlandzkich skraelingów.


    [​IMG]
    Dbało również o to, by krew nordyków nie rozpuściła się zanadto w zawierając restrykcyjne zasady małżeństw międzyrasowych.


    [​IMG]
    Również w innych aspektach skraelingowie nie mieli tych praw co rodzimi Vinlandczycy.


    [​IMG]
    Mimo to skraelingowie z radością przyjęli edykt królewski, który zmienił ich nastawienie wobec białych i otworzył serca na ich wiarę i obyczaje.
    Mimo to pozostawały jeszcze plemiona nie chcące porzucać dawnego trybu życia, nawet za cenę braku praw jakie obejmowały tylko schrystianizowanych dzikich.



    [1] Lekko zmodyfikowany cytat z Biblii Tysiąclecia.
    [2] W języku Vinlandzkim, oznacza to mniej więcej tyle co “wódz”, aczkolwiek nie jest to jedynie przetłumaczenie nazwy. Jakkolwiek zvinlandyzowani skraelingowie podlegali lendmanom i jarlom, to posiadali w swych społecznościach przedstawicieli, którzy mieli prawo być obecni (bez prawa głosu) na Vinlandzkich thingach ich ziem, oraz reprezentowali swe szczepy na dworze Leifsbudir. Zwano ich właśnie hovdingami, bo choć w Vinlandii nie posiadali żadnej władzy, to mieli szacunek i respekt skraelindzkich społeczności właściwy wodzom z czasów zanim nadeszli Vinlandczycy.

    [1] [niderl.] Miasto.
    [2] [niderl.] Podgrodzie.
    [3] [niderl.] Trzy.
    [4] [niderl.] Prawo.
    [5] [niderl.] Jak nie pójdziesz stąd do diabła.



    .
     
  23. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    .



    [font=&quot] Byrdi betri
    berr-at madr brautu at
    en sé mannvit mikit;
    vegnest verra
    vegr-a hann velli at
    en sé ofdrykkja öls.
    [/font]


    [font=&quot][pol] Lepszego ciężaru
    Człek w drodze nie nosi
    Niż swą wielką mądrość;
    Niczego gorszego
    Przed drogą do ust nic nie weźmie
    Niż gdyby piwem się upił.
    [/font]




    [​IMG] [​IMG] [​IMG]



    Austan Vindur cz 1[1]
    Westernizacja Vinlandii.


    * * *​




    Leifsbudir: 5 września 1551
    • Nawoływania murarzy i odgłosy pracy nie pozwalały się skupić Sorenowi I nad dokumentami, lecz jedno uderzyło go w oczy z siłą kowalskiego młota. Koszta.
      - To błąd twojego skryby? - zapytał skarbnika, który starał się coś wyliczać w panującym na zewnątrz hałasie i rozgardiaszu. Równie dobrze mógłby starać się tańczyć na linie w czasie burzy.
      - Błąd? - rzucił zaniepokojony.
      Król bez słowa przysunął mu dokument tuż pod nos, skarbnik czytał, liczył i śledził zestawienia wydatków z ostatniego roku.
      - Wszystko wygląda dobrze... - rzekł z ostrożnością człowieka, któremu zakomunikowano, że w jego stodole schował się dowcipniś bardzo uczuciowo podchodzący do tego co osiągnąć można za pomocą hubki i krzesiwa.
      - Tu. - władca wskazał palcem. - Koszta rozbudowy pałacu.
      - Ale co z nimi nie tak...?
      - Na Odyna! Przypatrz się dobrze, przecież to dwa razy więcej niż miało kosztować za całość, a końca nie widać.
      - Panie... - skarbnik urwał i zastanowił się chwilę. Nie dlatego, że nie wiedział co powiedzieć, lecz o to jak ubrać to w słowa. Soren I był światłym i mądrym władcą, jednak zawiłości ekonomiczne nie stały w pierwszej setce jego zainteresowań. - Pamiętasz, gdy rozbudowując niedawno flotę musieliśmy zwiększyć żołdy marynarzom , bo brakowało chętnych do obsady drakkarów?
      - Nie widzę związku...
      - Kto może rozbudowuje się wedle zachodniej mody, w starej części miasta nie uświadczysz już drewnianych hall, murarze i inni robotnicy mają tyle roboty, że przebierają w ofertach... a możni i gildie płacą solidnie, musieliśmy zwiększyć płace...
      - Nie możesz ściągnąć skraelindzkich thralli z Nyttland i Sudurlandu?
      - Albo pracują na plantacjach, albo stawiają umocnienia miejskie. Każde miasto prócz trallów zatrudnia wolnych dzikich przy własnych fortyfikacjach, bliżej im tam za godziwą zapłatę robić, niż tu.
      - A imigranci?
      - Własne domostwa stawić najpierw muszą, potem za karczowanie puszcz się biorą, nikomu nie śpieszno tu z kamieniem się mocować. Zresztą we Hvalvik właśnie imigrantów do budowy ratusza wzięto, to zaraz strajk zrobili[3] żądając na czas prac miejskich zwolenia z podatku za celebry w rzymskim rycie. Musimy tutejszych poddanych do prac brać i płace podwyższać.
      - Ale to nas zrujnuje!
      Skarbnik nic nie odpowiedział. Na końcu języka miał to, że przecież sam Soren uparł się by Leifsbudirską hallę królewską przebudować na zachodnią modłę, gdy poseł francuski w Europie rozgłosił, że za morzem król Vinlandii w kurniku urzęduje.
      Obaj równocześnie podnieśli głowy, stukoty oraz nawoływania z dziedzińca ustały.
      - Chodź za mną. - Król zmarszczył brwi i ruszył do drzwi.
      Skarbnik tylko westchnął, pozbierał papiery i podążył za władcą.

      * * *​

      Dziedziniec, podobnie jak większa część pałacu były prawie skończone, jednak skrzydło służby i kuchnie wciąż dalekie były od widoku jaki Soren widział na szkicach. Z gniewnym wzrokiem szedł w kierunku germańskiego architekta, który rozrysowywał coś na drewnianym pulpicie stojącym obok czegoś, co kiedyś miało zwać się fontanną, teraz zaś przypominało skrzyżowanie bajzlu ze śmietnikiem.
      Wokół Johanna z Luneburga w różnych pozach rozsiedli się murarze oddający się słodkiemu lenistwu. Jeden z nich podparł się na łopacie i z filozoficznym spokojem pykał fajkę w pozie jakiej nie powstydziłyby się dziesiątki przyszłych pokoleń robotników budowlanych.
      - Czemu przerwaliście prace? - Soren I warknął do Niemca.
      - Jak robić, gdzie kamień nicht? - rozłożył ręce architekt.
      - Miałeś dbać o budulec. - Król odwrócił się i zmierzył wściekłym spojrzeniem skarbnika. W jego wzroku czaiło się ponure zapewnienie, że ktoś dziś tu umrze i bynajmniej nie ze starości.
      - Ale skąd go brać? Kamieniołomy i tak dają więcej materiałów niż
      zapowiadały, a każdy potrzebuje. Sam zresztą nie rozumiem, transport miał przyjść rano...

      - Moja słyszeć, że ktoś podkupić kamień, ja. - Johann z Luenburga przysunął się bliżej i podkręcił wąsa, znajomość vinlandzkiego przy której się upierał, była sprawą mocno dyskusyjną.
      - Kto śmiał?! - Soren wycedził lodowato.
      - Moja słyszeć, że arcybiskup Vinborga.
      - Podobno tydzień temu miał ten sam problem przy wykańczaniu katedry.
      - Ja, katedra! Moja znać architekt co budować. On zrobić taka katedra, że Mein Gott.
      - Chcecie mi powiedzieć... że pałacu skończyć nie można, bo arcybiskup pod katedrę, którą ja sam finansuję budulec mi podbiera, a murarzy możni i cechy miejskie przepłacają?
      - My skończyć przed zima, termin to termin, ordnung muss sein![1]



    [​IMG]
    Król zdecydował się jako pierwszy, aby sięgnąć po Europejską architekturę, decydując się przebudować swój pałac.


    [​IMG]
    Możni, gildie, oraz co bogatsi Vinlandczycy nie pozostawali daleko w tyle, a prawdziwym wydarzeniem było zbudowanie okazałej katedry Vinborskiej w miejscu dawnej świątyni arcybiskupiej.

    [​IMG]
    Architektura wykorzystywana była również w fortyfikacjach, które w końcu zdecydowano się wznosić wokól największych z miast[4].



    Vinborg: 13 lipca 1555
    • - Śniadanie jest prawie gotowe Pierrot. Wstawaj... - Słodki głos Kolumbiny nie sprawiał wrażenia na człowieku leżącym na szerokim łożu. - Chcesz trochę miodu?
      Jedynym efektem było leniwe chrapnięcie.
      - Zrobiłam ci wspaniały posiłek Pierrot. - Dziewczyna nie dawała za wygrana.
      - Dobrze kochana! Wstaję... - Pierrot to mówiąc odwrócił się na drugi bok i bezczelnie zachrapał.
      - Zostanę tu nie dając ci spać póki nie wstaniesz! Patrz! Jestem jak wielki moskit znad mórz południowych, będę bzyczeć ci nad uchem. Bzzzz, Bzzzzz, BZZZZ! - mówiąc to Kolumbina pochyliła się nad Pierrotem i pocałowała go w policzek.
      - Odejdź kochana! Czyż nie widzisz, że mój umysł tak pracowicie przygotowuje się do przebudzenia? To wymaga czasu! - odrzekł mężczyzna i naciągnął pierzynę na głowę... odsłaniając tym samym nagie pośladki.
      Zewsząd rozległy się chichoty.
      - Twojemu umysłowi nigdy nie udaje się przygotować do wstania na czas. Proszę cię, masz tyle rzeczy do zrobienia. Wstawaj na śniadanie.
      - Do Lokiego ze śniadaniem.
      - Ach tak...?! - Kolumbina wyglądała na urażoną. Odeszła w kierunku stołu nie reagując na szczęśliwy pomruk Pierrota, który uznał, że zwyciężył w tej epickiej batalii o swój sen[5].
      Kolumbina wzięła tacę i poruszając się na palcach podeszła do łoża. Publicznością targnął żywiołowy śmiech, gdy Pierrot oblany miodem i
      polewką wystrzelił spod pościeli i skacząc na jednej nodze prawie spadł ze sceny.

      - Humor typowy dla plebsu - fuknęła Grunhild Anne Asmundsdottir, żona marszałka dworu królewskiego, która ledwo dała namówić się na przyjście na występ ulicznej trupy aktorów..
      - Ty to byś tylko te dramaty i erudity[6] wystawiane na dworze oglądała - odpowiedział jej małżonek ocierając łzy z oczu i chichocząc wesoło. - A te błazenady są naprawdę zabawne.
      - I nieprzystojne! - Kobieta spurpurowiała. - Nie dość, że kobieta gra na scenie, to jeszcze prawie jej piersi widać.
      - Obrzydliwe - zgodził się grzecznie marszałek dworu po chwili znów wybuchając śmiechem. To Pierrot po oczyszczeniu twarzy z miodu i polewki założył maskę góra do dołu i grał dalej jakby nic sie nie stało.
      - Choć nic takiego nie zauważyłem - dodał obłudnie wpatrując się w obfitości aktorki grającej Kolumbinę. Ostatni krzyk mody z Europy sprawiał, że takie widoki stawały się historią. Nawet służki w Leifsbudir nosiły już gorsety i mniej wydekoltowane suknie[7]. Moda była nieubłagana.
      Kilku wikingów zarechotało z tyłu patrząc jak Pierrot gania Kolumbinę wokół łoża, Pasiaste wamsy i pludry w krzykliwych kolorach świadczyły, że nie tylko Vinlandzkie kobiety zapatrywały się na europejskie ubiory.
      Staroskandynawskie wzory na obszyciach wskazywały, że byli to jednak ci, co jak większość społeczeństwa łączyli nową modę z tradycją, w odróżnieniu od tych co chwytali ze wschodu wszystko jak leci, lub nielicznych konserwatystów z rubieży na kontynencie, uparcie odrzucających wpływy Europy.
      - Rozmawiałem z nadwornym malarzem. - Marszałek pochylił się do żony by ja trochę udobruchać.
      - Z tym Włochem?
      - Tak. Kończy właśnie portret króla i powiedział że będzie mógł poświęcić nam kilka wieczorów na... - zagłuszyła go kolejna palba śmiechu, gdy Pierrot oberwał patelnią i koszmarnie zezując osunął się na kolana przed Kolumbiną, bredząc coś o miłości.
      Grunhild nie zwracała na to uwagi.
      Portret ręki Mediolańskiego mistrza!
      Poczuła, że dusi się z wrażenia, a ciasno zapięty gorset pod suknią z ornamentowanej srebrną nicią sodurlandzkiej bawełny, nie miał z tym z
      pewno nic wspólnego.


    [​IMG]
    Do Vinlandii dotarła też Europejska sztuka. Ludzie z ochotą wybierali się na przedstawienia teatralne, a największe miasta doczekały się rodzimych (a nie złożonych z imigrantów) trup aktorskich..

    [​IMG]
    Triumfy świętowało też malarstwo, a szczególnie rozchwytywani byli włoscy mistrzowie tej sztuki.



    Vinborg: 15 lutego 1558
    • Thorbjoern wpatrywał się w planszę marszcząc brwi. Jego król był już tak blisko narożnika, a jednak jego przeciwnik nie raz zaskakiwał przemyślanymi i agresywnymi posunięciami. Przed chwilą Niderlandczyk sfinalizował podwójne bicie obrońców zagrażając lewej flance króla i choć Thorbjoern wciąż zachował spora część osłony swej głównej figury, to napór białych pionków nie słabł.
      Cornelis Pieterszoon Schuyt również długo zastanawiał się nad swoim ruchem stukając lekko palcami o planszę. Ogrywał bez litości Vinlandczyka w szachy, które przywędrowały tu ze Starego Świata i zyskały uznanie, lecz nie wyparły starych odmian Tafla, nie ustępujących pod względem taktycznym tej znanej przodkom Vinlandczyków, ale zapomnianej przez nich grze. Nie można jednak powiedzieć, że szachy się nie przyjęły, owszem były częstym widokiem, jednak tylko dlatego, że przepiękne i zdobne figury i piony używane były w Hnefataflu.
      Od pewnego czasu Thiorbjoern i Cornelis grywali już tylko w tę Vinlandzką grę.

      Rozgrywkę przerwało pukanie do drzwi.
      - Wejść - rzucił Niderlandczyk wykonując w końcu swój ruch.
      Do pokoju wszedł młody czeladnik, przez moment wpuszczając do środka odgłosy pracy prasy drukarskiej.
      - Ach to ty Snorri... - Thorbjoern wymownie spojrzał najpierw na
      chłopaka, a później na wspólnika z którym założył pierwszą Vinborską drukarnię. Cornelis miał doświadczenie w tym zawodzie, lecz po przybyciu do Vinlandii nie miał funduszy na rozpoczęcie działalności. Thorbjoern miał pieniądze, ale nie miał pomysłu w co je zainwestować. Dogadali się szybko.
      - Wzywałeś mnie panie? - Snorri odezwał się głosem człowieka intuicyjnie wyczuwającego, że ten dzień nie zakończy się dobrze.
      - Pamiętasz jak prosiłem cię, abyś osobiście dopilnował zamówienia na komplet czcionek drukarskich u tego Szkockiego grawera?
      - Zrobiłem co mi przykazaliście, jeżeli do tej pory zamówienie nie...
      - Och nie! Przynieśli to dziś rano. – Ton głosu Thorbjoerna był niczym balsam kojący nerwy, a gdy tak mówił, znaczyło to, że zaraz rozpęta się tu Ragnarok. – Mógłbyś mi wyjaśnić jednak... co to jest? – dodał rzucając coś Snorriemu.
      Młody czeladnik złapał drobny metalowy przedmiot i obejrzał, po czym poczuł jak ziemia uchodzi mu spod stóp. Zapomniał wspomnieć grawerowi o jednym tycim...
      - To czcionka panie. - Rżnięcie głupa było zawsze taktyka odpowiednią dla sytuacji beznadziejnych.
      - Geniusz! – Thorbjoern zwrócił się do Cornelisa, który i tak niewiele rozumiał z tej rozmowy. – Chłopak się tu marnuje. A mógłbyś nam wyjaśnić co przedstawia ta czcionka? – zwrócił się znów do młodzieńca który żałował, że nie jest w jakimś bezpieczniejszym miejscu. Na przykład na otwartej równinie w czasie burzy.
      - Litera „A”... – zaryzykował i zamknął oczy.
      - Rozumiem, że specjalnie zamówiłeś europejskie litery a nie runy... Proszę więc, oświeć nas jaki miałeś w tym cel, bo zaryzykuję, że nie chodziło ci o potrzebę dodawania do każdej książki tłumacza znającego wschodnie pismo.
      Snorri był pierwszym, który przeklął druk jakiego idea przypłynęła zza oceanu, bo będąc z zawodu skrybą miał ku temu pewne delikatne, acz uzasadnione obawy co do tego novum. Przekwalifikował się na pomocnika drukarskiego szybko, a teraz zastanawiał się, czy szkocki grawer nie potrzebuje pomocy w swoim fachu. Jego mózg pracował intensywnie szukając ratunku.
      - Ehm... Panie... Ja... Królowa nasza, siostra króla Holandii... Tego... Ehm, ona wciąż nie... Zamówienia dla dworu? – zaryzykował.
      - Sugerujesz, że królowa zakupi każdą książkę w co najmniej pięćdziesięciu egzemplarzach?
      - Możemy dawać gorszy papier, by musiała kupować nową co tydzień... – Snorri w swej desperacji postanowił powrócić do taktyki idioty.
      Odpowiedziało mu głuche milczenie.
      Młodzieniec potoczył wzrokiem dokoła i wyjrzał za okno.
      Z radością wskazał dawny gmach gildii kupieckiej, która przeniosła się do nowo wybudowanego budynku mieszczącego też giełdę towarową na wzór tej z Antwerpii[8]. Opuszczony gmach stał się miejscem spotkań europejskich uczonych i zarażonych bakcylem wschodniej nauki Vinlandczyków. Król z miejsca zaczął o tym wołać per „Uniwersytet” dopóki nie uświadomiono mu, że do tego jeszcze długa droga. Na razie zwano to (i tak dość szumnie) „Akademią Vinborską” [9].
      - Oni wezmą? – Snorri wskazał za okno.
      - Wiedziałem, że coś wymyślisz. Czyli powiedzmy dwadzieścia pięć zakupi dwór, i tyle samo akademia? A i tak zamówienie czcionek zwróci się przy takim nakładzie za rok.
      - Panie ja...
      - Won.
      Gdy Snorri wyszedł, Cornelis spojrzał na Thorbjorna.
      - Strata – mruknął dowodząc, że co nieco zrozumiał z dyskusji.
      i]- Aż tak źle nie będzie. Rody jarlowskie szaleją na punkcie wschodu, wezmą na pniu cokolwiek im zapachnie Europą, do tego zamówienia dworu na kopie dekretów dla imigrantów nie znających run, lub na nasze sagi, słowniki, czy Pismo Święte. Król wspomoże finansować, wiedząc że to pomoże w asymilacji.[/i]
      Cornelius niewiele z tego zrozumiał, lecz uśmiech wspólnika uspokoił go. Znów skupił się na planszy, ale w głowie wciąż świtała mu myśl, aby ustanowioną niedawno pocztą Vinborską posłać list do swego kuzyna w Nowym Amsterdamie, aby pakował się i przybywał tu w te pędy. Stolica Vinlandii w swej pogoni za Europą stawała się świetnym miejscem, by myśl renesansu przywieziona z Europy przekuć na miłe dla oka srebro.


    [​IMG]
    Nowe rozwiązania i idee napływały do Vinlandii z Europy przyczyniając się do szybkiego rozwoju i pościgu cywilizacyjnego za wschodem.


    [​IMG]
    W Vinborgu i innych miastach wyrastały giełdy handlowe, drukarnie, placówki pocztowe, oraz miejsca gdzie żądni wiedzy Vinlandczycy przyswajali kilka wieków Europejskiej nauki.


    [​IMG]
    Europa odkrywała się przed Vinlandia z początku powoli, lecz nieubłaganie i w całej swej okazałości.


    [​IMG]
    Choć potomkowie wikingów nie zrywali ze swoją kultura i tradycją, to wpływy wschodu były widoczne i zmieniały oblicze królestwa.



    [1] Cóż... ciężko się “westernizować” wobec kultury która dla danego kraju jest “wschodnią”. Dlatego tytuł, to „Wiatr wschodu”, a nie zachodu, bo nie będe tu jechał o wikingach zamieniających topory na katany i tym podobne :p
    [2] Mogłoby się zdawać, że gotyk będący w rozkwicie w czasach gdy Vinlandia nie miała kontaktu z Europą, nie zaistnieje za oceanem jako że czas kontaktów Vinlandii ze Starym Światem to czas renesansu. Nic bardziej mylnego. Wikingowie nie znający obu stylów architektonicznych umiłowali sobie bardziej właśnie gotyk. Jako że Europejscy budowniczy zapatrywali się bardziej w architekturę renesansu niepodzielnie panującą już na wschodzie, to zaowocowało to architektoniczną hybrydą właściwa okresowi przejściowemu między gotykiem a renesansem, wzbogacana wpływami tradycji skandynawskich (zazwyczaj dotyczących wykończeń) panujących w Vinlandii niepodzielnie przez kilka wieków.
    [3] Wprost nie mogłem powstrzymać się, by nie nawiązać jakoś do tego wydarzenia. Doceniajmy nasze narodowe specjalności ;-)
    [4] Tech 3 pozwalający mi budować umocnienia mam już od ok 100 lat, jednak dopiero po kontaktach z Europą, wojnie na Islandii i przybyciu europejskich architektów zaczęto budować mury miejskie i bastiony.
    [5] Scenariusz tej Commedia dell’arte jest prawdziwy (do momentu kwestii Kolumbiny urażonej odesłaniem śniadania w diabły (no bo nie do Lokiego...), niestety siedziałem w pracy szukając tego jak głupi i po znalezieniu nie zapisałem źródła, a nie pamiętam w czyjej reżyserii i z kiedy była ta sztuka. Wybaczcie, jak znajdę, to edytuję.
    [6] Commedia dell’arte, jako komedia ludowa bazujacą na gagach i improwizacji właściwej sztuce dla pospólstwa, stała w opozycji do sztuk cechujących się starannością reżyserii i pewną ambitnością własciwą przedstawieniom renesansowym dla bardziej wyrafinowanych gustów klasy średniej. Właśnie dramatom i erudykom.
    [7] Renesans był w pewien sposób osłabieniem średniowiecznej skromności obyczajowej której rozkwit mieliśmy w środkowych wiekach średnich. Bardziej liberalne społeczeństwa nordyków, do tego odcięte od Europy i pozbawione wpływów Europejskiej ascezy obyczajowej, to kolejny paradoks w tej sadze, gdzie moda renesansowa jest tu raczej przeciwieństwem pod pewnymi wzgledami w porównaniu ze zmianami jakie były jej udziałem w Europie.
    [8] Giełda Antwerpska (pierwsza) powstała w 1531 roku. rozległość wpływów handlowych CH Vinborga w grze, oraz szukanie nawiązań do westernizacji, popędziły mnie ku motywowi wspomnienia o ustaleniu takowej w Vinlandii.
    [9] Za niski tech by w grze zrobić Uniwersytet, za to zrobiłem “build palace” na ta okoliczność. Inauguracja UV będzie gdy tech na to pozwoli.

    [1] [niem] Porządek musi być.



    .
     
  24. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    .



    [font=&quot]Velmeint vene-raad baegde
    fraa vaadeverk den gamle,
    som fordom med sjugtande sverdhogg
    skjoldarne farga raude.
    [/font]


    [font=&quot][eng] Then the men, the buckler-bearers,
    Begged the mighty gold-begetter,
    Sharp sword oft of old he reddened,
    Not to stand in strife with thee.
    [/font]




    [​IMG] [​IMG] [​IMG]



    Austan Vindur cz. 2
    Westernizacja landii.
    .

    * * *​




    Pola pod Leifsbudir: 3 sierpnia 1560
    • - Setniku, a nie mógłby Njal złapać się za to, a ja wezmę ten miecz? – Erik Jonsson sceptycznie i z obawą oglądał przydzieloną mu rusznicę.
      - Ile można powtarzać ci głąbie, że nie mówi się ‘setniku’ tylko ‘kapitanie’?! – Orm Snorrisson, były setnik, a dziś kapitan w dawniej hufie, a dziś regimencie nadwornym jeszcze do niedawna hirdmanów królewskich, a dziś gwardzistów, wyglądał na wielce zdenerwowanego.
      - Jak zwał tak zwał, ale to więcej niebezpieczne dla mnie niż dla wroga. Staremu Egilowi głowę urwało.
      - Prawdę gada. Jak przykazali, do lontu ogień podłożył i tylko się skrzyło, nic więcej. A potem... dobry był huscarl. Skaranie boskie z ta wschodnią bronią – przytaknął inny z żołnierzy: Arnulf, mocujący się z długą piką.
      - A kazał mu kto do lufy zaglądać? – Kapitan skrzywił się na samo wspomnienie.
      - Ale co to komu przeszkadza, że Njal weźmie rusznicę, a ja ten wielki miecz... a właściwie to czemu on taki wielki, nieporęczny że strach.
      - Prawda – przytaknął Njal. – W tłoku tym machać? Powariowali... Wziąłbym swój topór, co? Panie setniku?
      - „Kapitanie” nie „setniku”, na rany Chrystusa!
      - A tym kijem machać to niby łatwo, co? – odezwał się Arnulf.
      - Ty nie masz tym machać, tylko stać i wrogą konnicę zatrzymywać, albo wrażych pikinierów w starciu kłóć.
      - No jużci. Wśród skraelingów co jeden to konny, lub mocujący się z piętnastostopową włócznią. Grot ominą, w zwarcie wejdą, to co, gryźć ich mam wtedy?
      - Po to są doppelsoldnerzy jak Njal, oni wtedy ich mieczami rżną. – kapitan wyjaśniał cierpliwie.
      - Przecież w tłoku to ja prędzej naszym będę te piki ucinał niż wroga utrafię – Njal mruknął zniechęcony. – I co to za nazwa? „Doppelsoldner”?
      - To z germańskiego, oznacza „podwójny żołd” bo ci z mieczami najcięższą przeprawę w szyku mają, to podwójnie im się srebro należy.
      Zapadła wiele mówiąca cisza.
      - A tak po zastanowieniu, to ten miecz nie taki zły... – Njal najwidoczniej przemyślał sprawę.
      - A ja co, tym ognioplujem w zwarciu macham? – Erik wciąż nie mógł przeżyć, że trafiła mu się rusznica.
      - Ty z początku jeno przed szereg wychodzisz i strzelasz, jak dawniej ci z hufów łuczniczych. Potem na tyły drałujesz, a pozostali cię bronią.
      Njal i Arnulf spojrzeli spode łba na Erika, który nagle zapałał większą miłością do swej broni i przytulił mocniej lufę uprzednio sprawdzając na wszelki wypadek, czy lont jest na pewno zgaszony i nie będzie krwawej i hucznej niespodzianki.
      - To ja mam się mocować z piką, podczas gdy on dostaje dwa razy więcej żołdu, a ten bezpiecznie będzie sobie strzelał a potem w nosie przez całą bitwę dłubał?! I co to jest?
      - Twój hełm, „morion” w Europie go nazywają.
      Znów zapadła cisza, a Erik i Njal wyszczerzyli się czekając, aż ich kompan włoży na głowę coś w czym będzie wyglądał jak skończony kretyn.
      - Do Lokiego z takim wojskiem! – wydarł się Arnulf rzucając morionem o ziemię.
      - ZAMKNIJ RYJ, HEŁM WŁÓŻ ...!
      - JAM SWOJE ODSŁUŻYŁ, JA I DZIŚ MOGĘ Z HUFU DYRDAĆ!
      Orm ze wściekłością na twarzy spojrzał na swego podkomendnego. Faktycznie był jednym z weteranów co dawno dziesięć lat odsłużyli i z własnej woli w hufie pozostali.
      - A niech tam... – Machnął ręką. – W takim razie chorążym kompanii zostaniesz.
      - Kim?
      - Sztandar kompanii miast piki dzierżył będziesz.
      - A po co nam sztandar? Przecież na polu bitwy król jeno własną chorągiew stawia.
      - A żebym to ja wiedział...
    Port Vinborski: 30 sierpnia 1560
    • - Dobra bando przygłupów, zaszczyt was kopnął, boście pierwszymi, co na nowym okręcie królewskim służyć będą. – bosman stał na pokładzie karaweli a przed nim kilka szeregów marynarzy rozglądało się sceptycznie.
      - A gdzie wiosła? – spytał ktoś niepewnie.
      - Tu nie ma wioseł, statek tylko siłą wiatru płynie.
      Czterdzieści gęb rozdziawiło się w szczęśliwym uśmiechu.
      - A po co te podwyższenia na dziobie i rufie? – spytał ktoś inny.
      - Jak nas kto napadnie, to z wysoka się bronić będziemy...
      - Ale przecież to my zwykle abordaż przeprowadzamy.
      - To i z wysoka łatwiej napadać.
      Argumentacja poszerzyła uśmiechy, Vinlandzcy żeglarze kiwali z uznaniem głowami.
      - No! Na razie nie ma co za dużo gderać, bo na kapitana czekamy, idźcie pod pokład miejsca sobie przygotować.
      - Miejsca?
      - No jużci.
      - To nie będziemy na pokładzie nocować?
      - Co, żal wam będzie przestać falą w pysk we śnie obrywać? – Bosman roześmiał się. – Na dziobie macie miejsce pod pokładem... a w dziobowym kasztelu mesa, gdzie kuchta strawę będzie przyrządzał.
      - Że niby... Tak na ciepło...?
      - Jak to w kuchni. I dla wszystkich starczy.
      Czterdzieści par oczu wilków morskich zamgliło się, a po kilku policzkach popłynęły łzy wzruszenia.



    [​IMG]
    Syn Sorena I, po śmierci ojca bardziej zdecydowanie zajął się kierowaniem swego królestwa na drogę wytyczoną przez Europę.

    [​IMG]
    Najbardziej intensywnie skupił się na reformie swej armii....

    [​IMG]
    ... i floty.



    Hafnashafen: 3 kwietnia 1561
    • Borgastjor patrzył na posła i marszcząc brwi starał się ocenić na ile poważnie on mówi. W jego oczach widział jednak tylko stanowczość.
      - Dobrze wiecie że król przyjdzie nam z pomocą, nasze mury są nowe i solidne, a oceanu nie zablokujecie. Odstąpcie, wydajcie przywódców buntu, a zarówno ja, jak i lendman zapomnimy o całej sprawie – powiedział w końcu i zaskoczył tym przybysza.
      Buntownicy rozłożyli się pod miastem żądając otwarcia bram i przyłączenia się wobec oporu przeciw władcy wprowadzającemu wschodnie rządy, oraz wygnania imigrantów z Europy. Rada miejska odrzuciła te ultimatum, co doprowadziło do pierwszych walk, jednak wnet okazało się, że wściekli Vinlandczycy jacy zebrali się wśród konserwatywnych osadników, nie potrafią poradzić sobie z nowymi umocnieniami.
      Wysłali więc nowe poselstwo, a tu okazało się, że to oblężone miasto proponuje im kapitulację. Na pierwszy rzut oka nie było to normalne, jednak plotki mówiły, że znad wielkich jezior ruszyła armia, aby rozprawić się z motłochem, a miasto trzymać mogło się jeszcze długo.
      - Zapomnicie o całej sprawie? A my co, mamy żyć jak te fircyki zza morza? Ludzie mawiają, że król zwariował, mój własny syn uciekł z hufu huscarli gdy zabroniono mu uzywać topora, dano samopał i wyśmiewano się że po naszemu się ubiera a nie we wschodnie pantalony. Podobno chcą karać nawet za nie golenie bród[1]!
      Borgastjor westchnął ciężko. Plotki były zabójcze, a prości ludzie z rubieży wierzyli we wszystko. Swoje robiły też thingi będące ostoją konserwatyzmu, sędziowie cały czas grzmieli o upadku obyczajów, mordowaniu tradycji i nowościach pochodzących od Lokiego[2]. O sławetnym nakazie „golenia bród” też słyszał. Ktoś rozpuścił bzdurną plotkę... efekty przerosły oczekiwania.
      - Nie wierzcie wszystkiemu co słyszycie. Zresztą to wrzucono przez mur wczoraj – zarządca miasta wyjął kartkę papieru zadrukowana runami. Było tam wiele o obronie obyczajów, szaleństwie Logmara I, oraz podobnych bzdurach.
      - Co z tym?
      - Druk, zrazu widać że ruchoma czcionka, z widłami i toporami przeciw nowości idziecie, a wschodnie techniki to i owszem. Parę samopałów tez u was się znajdzie, przedwczoraj jeden żołnierz na murze z takiego był postrzelony.
      - Ale nikt nam nie karze w kapeluszach z rusznicami biegać i pstrokatych kubrakach jak błazny!
      - Ehm... Panie? – sekretarz pojawił się jak zjawa w uchylonych drzwiach. Wieści z południa – dodał wymownie patrząc na posłańca buntowników.
      - Mów przy nim.
      - Bunt...
      - No co ty nie powiesz.
      - Nie tu, na południu, jarl Jernbakker zdobył Hakonsborg w Sodurlandzie i królem się obwołał.
      Borgastjor przeciągnął dłonią po twarzy.
      - Tego nam tylko brakowało
    Równiny nad Yamaseefjot[3]: 12 maja 1563
    • Huk salwy zagrzmiał niczym piorun, a nacierający buntownicy z pierwszego szeregu padli pokotem. Gdy rozwiał się trochę dym z wystrzałów, można było stwierdzić, że tym razem wrodzy wojowie nie zawrócili wstrząśnięci stratami. Wciąż biegli w kierunku linii regimentów królewskich zagrzewając się krzykiem do boju.
      Erik razem z innymi strzelcami podniósł rusznicę do ramienia i wycofał się. Njal oparty o swój dwuręczny miecz skrzywił się tylko, ale nic nie powiedział.
      - I tyle co? Ty już się nawalczyłeś? – mruknął za to Arnulf z przekąsem gdy Erik przechodził obok na tył szyku.
      - Chędoż się. – strzelec rzucił tylko przesuwając się pomiędzy szeregami żołnierzy.
      - Piki! – zakrzyknął kapitan, a Arnulf skinął sztandarem dając znać tym, co nie usłyszeli komendy. Pikinierzy pochylili swe włócznie zasłaniąjąc się przed szarżującym wrogiem, wielu buntowników nabitych na drzewca wrzeszczało z bólu, lub w martwej ciszy osuwało się na ziemię.
      Jakiś szczupły wiking w wyszywanym zieloną nicią kubraku zwinnie przemknął obok grotów i skierował się ku linii żołnierzy. Njal uniósł miecz i ciął z góry aby nie ściąć drzewca broni kompana stojącego obok z piką w ręku. Buntownik zasłonił się tarczą, jednak twarde drewno pękło jak zabawka pod mocnym ciosem pięciostopowego ostrza. trysnęła krew, hałm spadł na udeptana trawę, a płowe włosy wysypały się spod niego Zbuntowany Vinlandczyk jeszcze chwilę kopał nogami, aż znieruchomiał, a Njal patrzył na niego jak zamurowany. Stojący obok Arnulf twardo dzierżący kompanijny sztandar również patrzył na ciało i zdjął z głowy swój morion.
      - Cofają się – ktoś zakrzyknął radośnie. Nikt nie ruszał w pogoń, to było zadanie kawalerii.
      - Co tak stoisz, ranyś? – kapitan Orm klepnął Njala w ramię.
      - To Sven Thorbjoernsson – cicho odezwał się Erik widząć, że Njal zamknął się w sobie i nie odpowie dowódcy. By nie było wątpliwości o kim mówi, wskazał ciało płowowłosego wikinga leżące na ziemi.- Służyliśmy razem jeszcze w trakcie tłumienia ostatnich z buntów Szaunisów nad Ohio. Odszedł z hufu trzy lata temu.
      - Żal dobrego woja, na co mu było przeciw królowi stawać? – kapitan pokiwał głową.
      Njal pochylił się tylko i zamknął oczy Svenowi, podniósł jego hełm i wstając odwrócił się do Arnulfa, oraz Erika który przepchnął się ze swą rusznica z powrotem na przód regimentu.
      Nikt nie powiedział ani słowa.


    [​IMG]
    Choć zmiany we przez Sorena I i Logmara I, w szerszym ujęciu przyczyniały się do urastania Vinlandii w siłę, to część poddanych przywiązanych do starych tradycji, chwyciła za broń w obronie starych zwyczajów.

    [​IMG]
    Na fali buntów i destabilizacji królestwa, wypłynął Vithar Amundssen z rodu Jernbakkerów, obwołujący się królem.

    [​IMG]
    W Sodurlandzie doszło do wielkiej bratobójczej bitwy, w której reformowane wojska królewskie zgniotły opór tradycjonalistów.



    Vinborg: 10 listopada 1563
    • Król Logmar I wyszedł z katedry na główny plac miejski i ruszył w kierunku podwyższenia z którego oglądać miał egzekucję Vithara Amundssena Jernbakkera, oraz innych przywódców buntów jakie targały do niedawna całym królestwem. W pewnym momencie zatrzymał się i spojrzał na kompanię jego gwardyjskiego regimentu, która stała w szyku odgradzając mieszczan od miejsca kaźni.

      - Wiedziałem że to nie jest dobry pomysł, wszyscy zawiśniemy... - mruknął kapitan Orm do chorążego Arnulfa. Ten tylko wzruszył ramionami i poprawił nordycki hełm który nosił tak jak i wszyscy pikinierzy i doppelsoldnerzy zamiast wschodnich morionów.
      Orm westchnął i wystąpił przed swych żołnierzy poprawiając tradycyjny płaszcz z Vinlandzkiej bawełny inkrustowany staronordyckimi wzorami. Dał znak hirdmanom, którzy wyprężyli się na baczność, a spomiędzy pikinierów i strzelców wyszli doppelsoldnerzy aby stanąć wokół podwyższenia dla władcy, jako pierwsi z tych którzy dbają o jego bezpieczeństwo. Njal z ponurą ale zaciętą miną szedł pierwszy i stanął wyprężony u podnóży schodków opierając o ziemię potężny berdysz. Tylko kilku z jego towarzyszy wciąż dzierżyło przydzielone im wielkie miecze, reszta w silnych łapskach trzymała dwuręczne topory.
      - Powywieszam ich, jak nic. Powywieszam! – syknął król ze wzburzeniem.
      - Wszystkich? Na raz? – sędzia thingu Vinborskiego, który odczytać miał wyrok przed egzekucją, uśmiechnął się lekko.
      - To bunt.
      - Nie, to demonstracja. Dość dziecinna, ale ważna. Jeżeli ukarzesz tych co walczyli za ciebie z buntownikami, to któż zostanie przy tobie?
      - Póki będą tacy co opierają się zmianom, na zawsze pozostaniemy dzikusami dla Europy.
      - Stare można łączyć z nowym, a nie wykorzeniać.
      - Nonsens.
      - Dziwi mnie to co mówisz panie, gdy własnoręcznie podpalałeś łódź pogrzebową swego ojca.
      - To nie to samo! – Logmar I Sorensson Thorstein zmarszczył brwi, jednak już nie z taką złością. Zamyślił się.
      - Jak rzeczesz panie. – Sędzia thingu skłonił się tylko i wyszedł na plac by odczytać wyrok.
      Król zrównał się z Arnulfem, który wciąż wyprężony, nerwowo przełknął ślinę.
      - Drzewa idziesz wycinać? - władca wskazał na berdysz. Arnulf miał tyle przytomności umysłu by nie odpowiedzieć. Był blady jak ściana, cieszył się, że hełm z nosalem i osłoną oczu choć po części zasłania mu twarz.
      Logmar wszedł na podwyższenie i czekał aż sędzia skończy mówić, o winie Vithara Amundsena i innych którzy targnęli się na władzę.
      W końcu na placu znów zapanowała cisza, a król gestem dał znać katu, że ma się odsunąć. W sercu buntownika i pretendenta do tronu stojącego na środku ze związanymi rękami zaświtała nadzieja.
      Władca wskazał Arnulfa i wymownie pokazał mu skazańców.
      Hirdman na sztywnych nogach ruszył przed siebie.
      - Czy to właściwe mój panie? – arcybiskup wyszeptał przysuwając się do władcy.
      - Jak chcą łączyć stare z nowym, to wpierw niech pokażą, że są wierni i sami odeślą do Lokiego tych co opierają się przed zmianami.
      Arnulf stanął przy Amundsenie.
      Gdy tylko pomocnik katowski zaciągnął pretendenta do koronyu i położył mu głowę na pieńku, hirdman wzniósł topór i spojrzał na władcę.
      Logmar I skinął głową.
      Topór opadł.


    [​IMG]
    Wojna domowa uświadomiła władcy, że choć społeczeństwo chętnie zwraca się ku wschodniej kulturze, to nie ma zamiaru europeizować się pod każdym względem.
    Polityka kompromisów zaczęła się w wojsku.
    Vinlandczycy pozostali Vinlandczykami.



    [1] Nawiązanie do ‘westernizacji’ jaką przeprowadzał Piotr I w Rosji. tu oczywiście tylko jako fałszywa plotka, Rosjanie (a raczej ich brody) nie mieli tyle szczęścia.
    [2] Tak jak było wyjaśniane wcześniej, thingi przywiązane do tradycji były siedliskiem wszelkiego konserwatyzmu. Przemiany społeczne podczas ‘westernizacji’ były im sola w oku..
    [3] dzisiejsza rzeka Savannach w Georgii.



    .
     
  25. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    .



    [font=&quot] Þeir spyrja hvort Bjarni ætlaði það enn Grænland.
    Hann kvaðst eigi heldur ætla þetta Grænland en hið fyrra "því að jöklar eru mjög miklir sagðir á Grænlandi" Þeir nálguðust brátt þetta land og sáu það vera slétt land og viði vaxið. Þá tók af byr fyrir þeim. Þá ræddu hásetar það að þeim þótti það ráð að taka það land en Bjarni vill það eigi.
    [/font]


    [font=&quot][eng] They asked if Bjarne thought that this was Greenland, but he said that he as little believed this to be Greenland as the other; "because in Greenland are said to be very high ice hills." They soon approached the land, and saw that it was a flat land covered with wood. Then the fair wind fell, and the sailors said that it seemed to them most advisable to land there; but Bjarne was unwilling to do so.[/font]



    [​IMG]



    * * *



    Mayaer
    Podbój imperium Majów.



    * * *​





    Okolice miasta Tulum : 15 stycznia 1563
    • Jon Ulfsson Jernbakker dorzucił do ogniska, choć ogień wciąż ledwo tlił się nie chcąc pożerać wilgotnawych gałęzi. Vinlandczyk obrócił nad płomykiem ptaka nabitego na kij i mruknął coś zniechęcony. Po obdarciu zdobyczy z piór ptak (wcześniej prezentujący się okazale) wyglądał mizernie, Vinlandczyk zatęsknił za pieczonymi kurczęciami i dziczyzną. Płomień zaimprowizowanego ogniska buchnął żywiej, osuszone lekko gałęzie zaczęły poddawać się żywiołowi, lecz trwało to tylko chwilę. Deszcz spadł nagle i swą intensywnością zawstydzić mógł jesienne szkwały z wybrzeża Marklandu.
      - Na ogon Fenrisa i wszystkie demony Lokiego, oszaleć można. – Jon warknął wściekły tocząc groźnym wzrokiem po obozowisku.
      - Wracajmy na drakkar panie – odezwał się jeden z wikingów biorących udział w wyprawie. – Pożeglujemy bardziej na południe, lub odbijemy na zachód, byle ominąć te piekielne lasy – dodał otulając się szczelniej opończą. Kilku jego kompanów dobitnie wyraziło poparcie.
      Jon Ulfsson pokiwał głową.
      - Tak zrobimy, ale rano. – Spojrzał na słońce jakie zachodziło nad dżunglą. – Brzeg może i blisko, ale po nocy zgubimy się jak nic w tym piekielnym lesie.
      Odpowiedziały mu pełne zrozumienia pomruki.
      Jarl nie zważając na to, że ptak jest na wpół surowy, zaczął szarpać go zębami. Gdy jego szalony wuj wystąpił przeciw władcy uzurpując sobie prawa do korony, na fali buntów przeciw europeizacji Vinlandii, jego brat zdecydował się ruszyć do Vinborga, zapewniając władcę, że nie będzie wspierać krewnego. Jon nie miał tyle wiary w łaskawość króla co jego bliźniak, Logmar Oddmund zapewne już wisiał. Bezpieczniej przeczekać było zawieruchę z dala od karzącej ręki Logmara I Thorsteinidy. Sam przed sobą nie mógł jednak przyznać, co u diabła podkusiło go aby wyprawić się na południe w te piekielne dżungle, zamiast choćby i w Norwegii czy innej części Starego Świata przeczekać wojnę domową rozpętaną przez jego wuja.
      Westchnął poprawiając się w błocie, gdy usłyszał krótką wymianę zdań pomiędzy swoimi ludźmi. Miasta ze złota... psia ich mać. Tyle ich tu zobaczyli co świnia gwiazd na niebie.
      Zaczął rozmyślać, gdzie udać się gdy powrócą na okręt.
      Czy w Vinlandii wszystko już się ułożyło?
      Nie dane mu było jednak dokończyć myśli, zwinne sylwetki skraelingów wypadły z okalającej obozowisko dżungli atakując znienacka Vinlandczyków gotujących się do snu. Kałuże wnet zabarwiły się krwią.
    Tulum: 17 stycznia 1563
    • Wszyscy ahkini[1] stali naprzeciw ajaw’a[2] Tulu’um Ukit Kan Le'K Tok' a otoczonego przez najswietniejszych almehenobów[3] całego miasta. Przyozdobiony najpiękniejszymi jadeitowymi ozdobami, oraz najświetniejszymi piórami ptaków, władca patrzył sceptycznie na pomalowanego niebieską farbą brodatego jeńca rzuconego na kolana przed jego majestatem. Ze szczytu piramidy widział swój lud zgromadzony u stóp monumentalnej budowli, przygotowanych na ofiarę dla bogów.
      - Jeżeli istnieje choć niewielka szansa że to Kukulkan[4] powrócił pod postacią z krwi i kości, to konsekwencje mogą być straszne – gromkim głosem przestrzegał jeden z kapłanów
      - Jeżeli to on sam, to nie dałby się porwać jak młody jaguar gubiąc przy tym wszystkich swych ludzi – ofuknął go inny z ahkinów, Ah Xupan, służący K’Awiilowi, bogu opiekuńczemu władców Majów. Jako, że Kukulkan i K’Awill wspólnie patronowali władzy i dynastiom królów, kapłan boga piorunów tym zacieklej żądał śmierci białego brodatego przybysza, którego podejrzewano iż jest wysłannikiem opierzonego węża, lub też jego wcieleniem.
      - Któż odgadnie kręte ścieżki bóg... – kapłan protestujący przeciw kaźni urwał przypominając sobie, że to przecież on i inni ahkini interpretowali boskie zamysły. – Jeżeli to Kukulkan, zemsta będzie straszna.
      Ukit Kan Le'K Tok' nie mrugnął nawet spoglądając na kapłana K’Awilla. Pozostali ahkini nie włączali się do dyskusji czując, że mogą więcej stracić niż zyskać. Karty były już dawno rozdane, wszystko rozgrywało się między kapłanami dwóch bogów rywalizujących w sferze opieki nad ziemska władzą.
      - Co jeżeli to naprawdę Kukulkan? – król odezwał się w końcu.
      Ah Xupan uśmiechnął się przebiegle.
      - To nie może być bóg, starczy tylko powąchać jak to ścierwo śmierdzi. Jeśli nawet, to K’Awill, ochroni Cię panie przed jego zemstą... a by się w tym upewnić, poświęcimy przybysza w ofierze dla boga podziemi, bogowi L, wielkiemu Jaguarowi. On i K’Awill powstrzymają zemstę Kukulkana, choć nie będzie to potrzebne – mówiąc to kapłan kopnął klęczącego Jona Ulfssona Jernbakkera. - To jedynie śmiertelnik, nie mający nić wspólnego z bogami.
      Ukit Kan Le'K Tok', władca Tulu’um, skinął głową. Nawet kapłan Kukulkana nie śmiał rzec ni słowa widząc że decyzja zapadła. Z grona akhinów wystąpił kapłan boga-jaguara, a wojownicy ze straży króla zaciągnęli szamoczącego się i wrzeszczącego Vinlandczyka na skraj podestu piramidy gdzie stał ołtarz ofiarny.
      Majowie zgromadzeni u stóp budowli wydali gromki okrzyk radości z tysięcy gardeł.
      Znów popłynie krew, a bogowie będą się cieszyć.


    [​IMG]
    Vinlandzcy podróżnicy przekonali się, że dalekie południowe dżungle i tamtejsi skraelingowie są o wiele niebezpieczniejsi niż mogłoby się wydawać.

    [​IMG]
    Niejeden z wikingów skończył jako ofiara dla pogańskich bożków.



    Leifsbudir: 13 listopada 1563
    • Logmar I spod zmrużonych powiek obserwował swego imiennika Logmara Oddmunda Ulfssona Jernbakkera, bratanka tego, który głową zapłacił za swój bunt. Władca obserwował jarla w czasie kaźni i nie znalazł w nim nic, co zaprzeczyć mogłoby szczerym intencjom i odcięciu się od buntu co ten przyrzekł niecały rok temu przybywając na dwór.
      - Skąd wiesz zali to prawda? Twego brata i jego ludzi rozszarpać mogły dzikie zwierzęta w dżungli – król odezwał się w końcu przerywając ciszę.
      - Nie chciałbym wyobrażać sobie zwierząt, które mogłyby to uczynić. – Jernbakker wyprostował się na swoje blisko siedem stóp wzrostu. Zarówno on jak i jego bliźniak znani byli z tego, że dla rozrywki siłowali się z końmi pociągowymi. - Poza tym, załoga drakkaru mego brata pojmała kilku dzikich obserwujących okręt. Niełatwo się z nimi dogadać, ale z ich relacji wynikało, że poświęcono Jona ich mrocznym bogom.
      - Nawet jeżeli tak było... Twój brat uszedł na południe, zamiast tak jak ty przybyć do mnie dowodząc wierności. Czemu oczekujesz, że wyślę swe regimenty by mścić śmierć człowieka, który nie wiadomo czy był mi lojalny.
      - Nie stanął u boku naszego wuja, to chyba starczy za dowód lojalności – wielkolud zgrzytnął patrząc spode łba na władcę.
      - To wciąż za mało bym słał armię na koniec świata.
      - Więc nie ślij panie. Zwolnij jeno tych, co stanęli przeciw tobie i wschodnim wpływom. Masz prawie trzy tysiące jeńców wziętych do niewoli nad Yamaseefjot, pod Hafnashafen i w czasie pacyfikacji Sudurlandu.
      - Mam dać tych co chwycili za broń przeciw mej władzy, pod komendę bratanka uzurpatora? – Król szczerze rozbawiony podniósł się z tronu.
      - Aby ruszyli na południe. Lepiej wyrżnąć ich wszystkich? Lepiej przelać krew z tysięcy gardeł własnych poddanych?
      - Możliwe.
      - To czemuś do tej pory tego nie zrobił, panie?
      Król zawahał się. więźniowie do tej pory przetrzymywani byli pod strażą od Marklandu po ziemie Hiszpanów, bo jeden rozkaz zgładzenia ich mógł wywołać furię wśród Vinlandczyków, a thingi wykorzystałyby to natychmiast.
      Logmar I siadł z powrotem na tronie i zasępił się bębniąc palcami po poręczy.
      - Jeżeli zwolnię ich, żaden nie będzie mógł wrócić, pod kara śmierci. Pełna banicja.
      - Rozumiem. - Jernbakker pokiwał głową.
      - Nie rozumiesz, to tyczy się również ich dowódcy. Ciebie.
      - Powiedziałem, że rozumiem – odrzekł jarl dowodząc, że potworna siła fizyczna nie musi oznaczać szwankowania na umyśle.
      - Dostaniesz nie tylko ich. Złodzieje, mordercy, gwałciciele przetrzymywani w więzieniach... jak mam oczyszczać kraj z szumowin, to po całości.
      Logmar Oddmund Ulfsson Jernbakker podniósł głowę, a w oczach zabłysły mu niebezpieczne ogniki.
      - Nadadzą się idealnie.


    [​IMG]
    Po opanowaniu fali buntów w królestwie, król skierował na południe żywioł złożony z najbardziej niepokornych poddanych.

    [​IMG]
    Pojmani rebelianci, mordercy, gwałciciele, banici i żądni bogactwa i sławy furiaci ruszyli pod wodzą bratanka pretendenta do tronu, niczym aniołowie zemsty lub wysłannicy piekieł.



    Chichen Itza: 17 marca 1664
    • Yax K’uk De’ krzemiennym nożem odciął jeńca od belki, a nabijaną kamieniami pałką kilkoma uderzeniami zakończył życie niewolnika. Był zły. Nie dość że wyprawa przyniosła tylko dwie dziesiątki ah pentacob[5] , to dwóch stracił podczas przeprawy przez rzekę, a ten tu padł już na samym targu. Nie było sensu wołać po uzdrowiciela, bo życie niewolników było tanie, a usługi medyków drogie. Wojownik splunął na zmasakrowane ciało klnąc pod nosem. Ścierwo nie mogło ustać na nogach kilka minut dłużej?
      - Siedemnastu. – handlarz niewolników pokręcił głową. - Starzejesz się Yax K’uk De’, kiedyś przyprowadziłbyś pięćdziesięciu.
      - Trzeba wyprawiać się coraz dalej by znaleźć towar – mruknął wojownik odbierając zapłatę.
      - Dobrze wiemy obaj, że nie o to chodzi. Mówią, że ponad połowa mieszkańców wiosek w dżungli jakie odwiedzasz, kończy w ziemi, więcej dbasz o żądzę krwi niż o zarobek – handlarz zarechotał.
      - Kiedyś, to wystarczało ich łapać gdy przerażeni czmychali na wszystkie strony. Teraz za broń chwytają, co za czasy... A nasz ajaw nie prowadzi nas do boju odkąd jak inni władcy przyjął zwierzchnictwo władcy Mayapan. Moi ludzie już pięć lat nie byli na wyprawie wojennej, nie można wymagać od holkanoba[6] by tylko zaganiał ludzi w pęta. Noże muszą posmakować czasem krwi.
      - Mówią, że wkrótce może się to zmienić. Podobno sam nakom[7] przybył do nas od kalomte[8] Cocoma. Coś się święci, możliwe że wkrótce nasi wojownicy będą mieli zajęcie. A kto wtedy niewolników będzie mi przyprowadzał ja się pytam? No kto?
      Yax K’uk De’ machnął ręką na zrzędzącego handlarza i zbliżył się do swych ludzi czekających na podział zapłaty. Zignorował ostentacyjnie kilka kobiet leniwie rozciągniętych przy poidle i puszczających mu zalotne spojrzenia. Ich utrefione gliną włosy znamionowały arystokratki, a jedną nawet rozpoznał. Piąta żona nim rajpop achijaaba[9] Chichen Itza siedziała czekając tylko aż jakiś nieopatrzny niewolnik lub przybywający do miasta ah chembal uinicob[10] zbliży się by zaczerpnąć trochę wody. Wyglądało na to że mimo upału wszyscy mieli na tyle instynktu samozachowawczego, aby nie podchodzić do żądnych wrażeń pięknych harpii.
      - Tato, tato! – ktoś wskoczył mu na plecy ściskając za szyję. Yux ściągnął syna na ziemię i uniósł w powietrze. Jego żona nadchodziła uśmiechając się promiennie niosąc piękną obsydianową figurkę bogini Chaak Chel, patronkę porodów. Jej brzuch rysował się już bardzo mocno znamionując niedługie oczekiwanie na rozwiązanie.
      - Dobrze, że już jesteś – rzekła dziewczyna przytulając się do swego wojownika. - Ojciec chciał cię widzieć.
      - Nie jest zajęty spisywaniem kodeksu u aj tz’iba? [11]
      - Podobno coś się dzieje... Przybyło wielu uciekinierów z Tulum, mówili o zemście Kukulkana, przybyły tez poselstwa od kalomte Mayapan, kapłani są niespokojni, zbiera się na burzę...
      Przerwała, gdy od strony poidła dobiegł ich wrzask bólu. To jakiś nieopatrzny chłop zbliżył się by zaczerpnąć wody. Arystokratki znalazły swoją rozrywkę. Yax K’uk De’ zmierzwił włosy swego małego syna zataczającego się ze śmiechu i wskazującego na nieszczęśnika ćwiczonego razami batów.


    [​IMG]
    Majowie byli liczniejsi niż wszystkie poznane do tej pory plemiona skraelingów łącznie.

    [​IMG]
    Żyli w wielkich miastach budowanych w dżungli, z ogromnymi piramidami będącymi świątyniami ich mrocznych i półzwierzęcych bogów.

    [​IMG]
    Majowie podbijający sąsiednie plemiona i pacyfikujący wszelkich niepokornych, zbudowali to wielkie imperium kosztem pracy i krwi milionów niewolników..

    [​IMG]
    Ich kultura, sztuka i nauka choć przez Vinlandie i Europę uznawane za barbarzyńska, to stały na poziomie o wiele wyższym niż północnych plemion.

    [​IMG]
    Dumni królowie i kapłani rządzący tym narodem związani byli podległością najwyższego króla z miasta Mayapan, który zmierzyć się miał z nadchodzącymi z północy problemami.



    Copan: 17 grudnia 1564
    • Opuszczone dawniej miasto znów roiło się od ludzi, lecz tym razem pełne było wojowników. Król Cocom II patrzył na towarzyszących mu ajawów z Chichen Itza, Uxmal, Tikal i Palenque. Jedynych którzy pozostali przy nim choć ich wielkie miasta podobnie jak i jego ukochane Mayapan zajęte zostały przez najeźdźców. Wszyscy unikali jego wzroku, nawet kapłani wpatrywali się uparcie w ziemię nie odzywając się ani słowem. Cocom spojrzał na swą armię rozłożoną u stóp piramidy i korzystającą z chwili wytchnienia. Nie przypominali w niczym dumnych wojowników jacy stanęli do walki z białymi przybyszami kilka miesięcy temu, a najlepsi z nich odeszli do bogów zmasakrowani w pięciu wielkich bitwach w których okazało się, że Majowie nie maja szans stawać naprzeciw przybyszom.

      Ukin’ Kan L’ patrzył na kalomte Majów czekając na jego odpowiedź. Stary kapłan Kukulkana z Tulum pamiętał jak jego miasto pierwsze dostąpiło zemsty pierzastego węża spływając krwią. On sam mógł jedynie paść na twarz przed swym bogiem który powrócił, choć wszyscy widzieli jego śmierć w ofierze dla boga-jaguara w rok wcześniej. Kapłan K’Awiila nie miał racji, jego bóg nawet w przymierzu z panem podziemi nie uchronił Tulum przed zemstą Kukulkana jak zapewniał swego władcę, obaj zostali złożeni w ofierze dla tego który nadszedł i przezwyciężył śmierć. Ci którzy nie położyli swych głów lub nie uciekli pokłonili się przed bogiem głosząc jego potęgę i przewodzili teraz w drodze przez dżunglę tysiącom białych sług Kukulkana karzących Majów za świętokradztwo.
      - To nie są bogowie – odezwał się zmęczonym głosem Cocom. – Widziałem jak krwawią i giną.
      - Na własne oczy widziałem jak kapłan boga-jaguara wyjął bijące serce Kukulkana w Tulum, a ten powrócił, czegóż więcej potrzeba ci za dowód?
      - Możemy ujść w góry przed jego zemstą.
      - Przyjdą i tam, nie uciekniesz od przeznaczenia.
      Najwyższy władca Majów spojrzał na kapłana Kukulkana, który przybył do Copan z armii białych by przemówić ostatnim królom Majów do rozsądku.
      - Twój pan nie zna litości, nawet te miasta co się poddały nie uchroniły się od rzezi.
      - Gniew bogów można przyjąć z pokorą, lub przeciwstawić się im. Gdy furia minie, lud nasz dostąpi łaski. Ci co trwać będą w oporze, nie dostąpią nawet zapamiętania – starzec wskazał na stelę starożytnego króla Copan K'ac Yipyaj Chan K'awiila[12]
    Mayapan: 30 marca 1565
    • Cocom II leżał na podeście piramidy przed świątynią Kukulkana, a za nim plackiem rozłożyli się ci królowie, którzy dotąd wiedli swych wojowników przeciw białym. Prócz władców Uxmal Chichen Itza czy Palenque, obecni byli tez pomniejsi królowie z południowych gór.
      Logmar Oddmund Ulfsson Jernbakker siedział na tronie przyjmując ten hołd i nawet nie spojrzał na rzeź kapłanów, wojowników i pomniejszych władców mordowanych na szczycie schodów budowli. Dziesiątki tysięcy skraelingów u stóp piramidy dawało gromko znać o posłuszeństwie i patrzyło na ta ofiarę, która składana była z buntowników przez białe, brodate, niebiańskie sługi boga, zamiast przez kapłanów.
      - Jest ich więcej – rzucił Hejrólf Sigurdsson, tysiącznik hufu złożonego w głównej mierze ze zwolnionych morderców i gwałcicieli z więzień Vinlandzkich. Jego chłopcy przez ostatni rok poszaleli sobie strasznie.
      - Wiem – odrzekł ten co przybył tu by pomścić swego brata, a uznany został za boga.
      - Głównie kapłani Kawila i ci co składają ofiary jaguarom, ciężko będzie wyłapać ich w dżungli.
      - Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Zresztą oni sami wyłapią buntowników. – Logmar wskazał na tysiące Majów i wstał z tronu, a całe miasto ucichło. Vinlandczyk zbliżył się do Cocoma II i chwytając go za ramię, podniósł go.
      Najwyższy król Majów patrzył tam, gdzie kończyła się właśnie kaźń niepokornych i zrozumiał, że nadszedł jego czas.
      Logmar podniósł leżącą obok koronę z piór będąca oznaką władzy Mayapan i włożył ją na głowę Cocoma. Ten opadł z powrotem do stóp Vinlandczyka.
      Król przywrócony władzy kajał się przed swym bogiem.


    [​IMG]
    Majowie szybko przekonali się, że czasy gdy ich dumni wojownicy nie mieli sobie równych, skończyły się bezpowrotnie.
    Biali przybysze rozbili w puch armię króla Mayapan Cocoma II.


    [​IMG]
    Najwyższy władca Majów na czele resztek swej armii uszedł w góry południa, a siły lokalnych władców były niszczone jedne po drugich.
    Jasnym stało się to, co przebąkiwali kapłani w swoich świątyniach. Kukulkan powrócił i zbierał srogą daninę krwi wśród swych wiernych.


    [​IMG]
    Nie mogąc walczyć z bogami, skraelingowie zdali się całkowicie na ich łaskę, a Kukulkan przywrócił władzę tych z królów jacy poddali się jego woli.



    * * *​



    [1] Kapłani Majów.
    [2] Król miasta-państwa Majów.
    [3] Arystokracja Majów
    [4] Kukulkan to bóstwo jakie Majowie przyjęli w czasie kontaktów z plemionami z zachodu na początku epoki postklasycznej gdy na ziemie Jukatanu przybyli z inwazją Itzowie z terenów środkowego Meksyku. Inwazja ta miała wielkie znaczenie dla kreowania się później kultury Majów, a Kukulkan, czyli Aztecki Quetzalcoatl, stał się bogiem w panteonie Majów, jako bóstwo opiekuńcze władców czyli Itzów szczególnie zaś w Chichen Itza – najważniejszym mieście Majów w tym czasie. Z czasem Kukulkan wyrobił sobie ważna pozycję w panteonie. Był głównym bogiem również w Mayapan, które stało się głównym miastem Majów w epoce postklasycznej (schyłkowej) i przez Kukulkana było wg legend założone. Podobno Kukulkan przybył z zachodu, nakazał zbudować sobie piramidy, ustanowił rządzące dynastię w Chichen Itza, Mayapan i innych, po czym odszedł zapowiadając powrót. Zapewne był to jakiś ważny generał/władca ludów środkowego Meksyku, który po podbiciu Jukatanu i ustanowieniu rządów Itzów wprowadził kult Quetzalcoatla, który potem zespolił się z jego osobą. Podobnie jak Aztekowie Quezalcoatla, tak Majowie Kukulkana przedstawiali jako opierzonego węża, zaś w formie ludzkiej jako człowieka o skórze bladej, prawie że białej i o jasnych włosach i oczach, oraz brodzie.
    [5] Niewolnicy w społeczeństwie Majów
    [6] Wojownicy w społeczeństwie Majów
    [7] Najwyższy dowódca Majów.
    [8] Najwyższy władca Majów. W aktualnym okresie czasu prymat wiodło miasto Mayapan, toteż jego król jest tu uznawany za najwyższego z władców.
    [9] Dowódca/zwierzchnik wojowników królestwa/miasta-państwa Majów, każde miało dwóch takich podlegających królowi i jego namiestnikowi (ajaw b’atab).
    [10] Chłopi w społeczeństwie Majów.
    [11] Naczelny skryba i opiekun ksiąg.
    [12] Stele to kamienie nagrobne stawiane ważnym królom, najwyższym kapłanom, lub bohaterom. tu mowa o steli króla Copan K’ak Chan Yopaat



    .
     
Status Tematu:
Zamknięty.

Poleć forum

  1. Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych reklam.Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej.
    Zamknij zawiadomienie