Wielka moc to wielka odpowiedzialność

Temat na forum 'Inne Gry AAR' rozpoczęty przez Darne, 27 Grudzień 2011.

Status Tematu:
Zamknięty.
  1. Darne

    Darne Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]




    Prolog - zjawa

    [​IMG]
    Rancor
    Rancor uśmiechnął się radośnie na widok swojego obiadku... Albo przynajmniej wyszczerzył zęby, gdy sięgał ku mocowładnemu swoją wielką, kościstą łapą. Ten jednak, mimo ogromnego zaskoczenia, zareagował szybko i instynktownie – rzucając mieczem świetlnym w stronę nadciągającego zagrożenia. Ostrze, kierowane na odległość za pomocą mocy, brzęcząc lekko przemknęło koło kończyny bestii, odcinając jej w locie jeden z palców. „Rancor” - pomyślał zdumiony Castin, chwytając moc i słuchając ryku zranionego potwora. „Na Coruscant?” - kontynuował monolog, unikając sprawnym skokiem ciosu i, w jego wyniku, lądując na cofającej się ręce monstrum. „Imperator naprawdę się postarał” - zdołał jeszcze pomyśleć, wbiegając po kończynie aż na łeb rancora, nie zważając na jego rozpaczliwe próby zgniecenia nieoczekiwanego i uciążliwego gościa. Bezrozumna istota przegrała jednak w starciu z inteligentnym, kontrolującym moc Castinem – co było widać aż za dobrze, gdy po chwili czerwone ostrze świetlnego miecza tego drugiego zagłębiło się w czaszce przeciwnika.
    Zeskakując z już stygnącego trupa Castin wciąż nie mógł uwierzyć w jakość ochrony tego obiektu. Nawet mając bestię na wyciągnięcie ręki wciąż podświadomie nie przyjmował do świadomości, że właśnie walczył z feluciańskim rancorem, sprowadzonym na Coruscant tylko po to, by chronić akurat to, co on chciał akurat ukraść. Czego jeszcze mógł się spodziewać?

    ***

    [​IMG]
    Castin
    Odpowiedź na to pytanie nadeszła błyskawicznie, i to co najmniej tuzin razy. Gdy przedzierał się przez kolejne sale labiryntu - wycinając w pień droidy, przebijając się przez sprytnie zaplanowane systemy osłon energetycznych, używając mocy do znalezienia sobie przejścia przez pola minowe oraz mordując zmutowanych gungan (i w tym momencie właśnie zdał sobie sprawę, że imperator normalny bynajmniej nie jest) – wreszcie stanął przed potężnymi wrotami, wysokimi na około trzy metry i ozdobionymi, wykonanymi w aurebeshu, napisami typu „mądrość”, „siła” czy „potęga”. Nad nimi samymi widniał z kolei osobisty znak imperatora. Jakby było tego mało, drzwi błyszczały niczym uczynione z czystego złota.
    I, w efekcie, sprawiło, że Castin zawahał się. O ile widział sens w stworzeniu ogromnego labiryntu pełnego wszelkich możliwych pułapek, to stworzenie tak potężnych wrót wydawało mu się już lekką przesadą. Kontemplując nad tą tajemnicą zauważył nagle w kącie kolejne przejście, z tą drobną różnicą, że pozbawione wszelkich zdobień. W porównaniu z swoimi olbrzymimi braćmi wyglądały jak drzwi do spiżarni przy wrotach do imperialnego pałacu – i dlatego właśnie je wybrał Castin. By je otworzyć musiał mocno się zaprzeć(wyglądały na niekonserwowane od wieków). Wysiłek naszego mocowładnego został szybko nagrodzony – jego oczom ukazała się niewielka sala, na końcu której leżał... Holocron. Mimo wytężenia wszystkich swoich zmysłów Castin nie wyczuł zagrożenia, dlatego – drżąc z niecierpliwości - wszedł do pomieszczenia. Ledwo przestąpił próg pokoju, za jego plecami zazgrzytały drzwi, najwyraźniej same się zamykające. Zignorował to – jakie to mogło mieć teraz znaczenie? Na wyciągnięcie ręki miał to, o czym marzyły setki istot w całej galaktyce. Na wyciągnięcie ręki....

    [​IMG]
    Holocron
    Holocron nie wyróżniał się niczym szczególnym. Ot, zwykła kostka danych, na dodatek niemożliwa do otworzenia przez istoty nieznające mocy. Dowolny paser czy szmugler zabiliby go śmiechem, gdyby spróbował to sprzedać – ale tylko z racji swojej niewiedzy.
    Zapakował szybko i bezceremonialnie swój łup do jednej z kieszeni swojej szaty, po czym szybko obrócił się ku wyjściu. Jak się spodziewał, wrota były zamknięte, jakie to miało jednak znaczenie dla posiadacza miecza świetlnego? Jednym ruchem ręki chwycił swoją broń i wbił jej ostrze w drzwi... Albo przynajmniej spróbował to uczynić, gdyż natychmiast po dotknięciu powierzchni miecz świetlny zamigotał i zgasł. Sam Castin, z głupią miną i wyłączoną bronią w ręce, patrzył się dłuższą chwilę na wyjście, starając się pojąć, co właśnie się stało.
    -Czysty cortosis, mój przyjacielu. - Dobiegł go z tyłu pomieszczenia czyjś głos. Obrócił się na pięcie, a jego oczom ukazała się zjawa starszego mężczyzny o kwadratowej szczęce i przystrzyżonych włosach. - A do tego właśnie trzymasz mój holocron. Bardzo cię proszę, oddaj go. - Duch wyciągnął ku niemu rękę w geście oczekiwania.
    -Czy wtedy mnie wypuścisz? - Castin zdołał opanować swój narząd mowy, nawet jakoś sformułował pytanie, dzielnie ignorując fakt, że strużka potu cieknie mu po plecach, a wszystkie kończyny drżą z strachu. Zjawa westchnęła ciężko.
    -Może byłbym w stanie to zrobić, gdyby ta pułapka była moim dziełem. Niestety, młody przyjacielu, to jest dzieło mojego drogiego ucznia. Jak go znam, to już tu leci.
    -Imperator tu idzie? Osobiście? - Mocowładnego opanowała panika. Zamknięty w sali, z wyłączoną na diabli wiedzą jak długo bronią, mający w perspektywie starcie z największą potęgą galaktyki. Nogi się pod nim ugięły i tylko temu, że szybko oparł się o ścianie, zawdzięczał fakt pozostania w pozycji pionowej.
    -Osobiście, osobiście. Mój padawan nie słynie z litości, z tego co słyszałem, i nie lubi złodziei. Tak jak ja. - Duch skupił na nim swoje spojrzenie. Na dnie jego oczu widać było gniew i... Rozbawienie?
    -Reżim imperatora wyniszcza galaktykę. Nie jestem złodziejem! Walczę o wolność! - Żywiołowo zaprzeczył Castin pojąwszy, że równie dobrze może nie dożyć spotkania z władcą galaktyki. W sumie to byłoby może nawet dla niego lepsze?
    -Taaak, znam ten wiek. Wszystko wydaje się takie proste, tyrani są bardziej demoniczni, walczący o wolność bardziej idealizowani.... Sam w tym wieku dołączyłem do rebeliantów. - Upiór mocy pokiwał głową i zamilkł. Na jego twarzy wykwitł uśmiech rozmarzenia, jakby wspominał swoje dawne dzieje.
    -Dlatego mnie musicie zrozumieć, mistrzu. Od zniszczenia Nal Hutta cała galaktyka ruszyła do walki z oprawcą! Imperator upadnie, i dla galaktyki będzie najlepiej, jeśli będzie to szybko! - Młody użytkownik mocy dostrzegł swoją szansę. Jeśli zagra na uczuciach zjawy to ta może go nie tylko oszczędzi, ale i jakoś pomoże? Ku jego zaskoczeniu, jego rozmówca parsknął śmiechem.

    [​IMG]
    Hutt - rdzenny mieszkaniec Nal Hutta
    -Nal Hutta? A to dobre! Wreszcie ktoś pokazał tym robalom, gdzie ich miejsce! Jeszcze pamiętam, gdy na Tatooine... Ech, stare dzieje. - Machnął swoją eteryczną ręką, chichocząc pod nosem. - Wiesz, zdecydowałem się. Nie zabiję cię. Jest tu zbyt nudno, by stracić taką okazję do pogawędki....
    -Macie ogromną wiedzę, mistrzu. Gdybyście szybko dali mi lekcję czy dwie... - Kuł żelazo póki gorące Castin, niemalże widząc oczami duszy, jak z pomocą ducha ucieka stąd przed imperatorem.
    -...To może przeżyjesz? - Wszedł mu w słowo rozmówca. - Nie masz szans. Mój uczeń otrzymał ode mnie więcej niż lekcję czy dwie, a i przedtem miał ogromną wiedzę. Jedyne co możesz ode mnie otrzymać, to mój skrócony życiorys. - Z młodego rabusia umknęła wszelka nadzieja. „Zginę, i to tak głupio” pomyślał.
    -Jak sobie życzysz, mistrzu. - Powiedział z rezygnacją i usiadł w pozycji do medytacji. - Chętnie poznam wersję pozbawioną propagandowych naleciałości imperatora.. Do tego szybciej przeleci mi czas do śmierci...
    -Na pewno chcesz? - Z upiora mocy niemalże wylewało się zaskoczenie. Szybko się opanowała.
    „Masz wygodny umysł, wiesz?” poczuł w swojej głowie Castin. Z zaskoczenia niemal krzyknął, wysiłkiem woli zdołał się jednak opanować. „Nie mam ochoty mielić językiem, nawet jeśli ten istnieje tylko z powodu mojego przyzwyczajenia. Łatwiej będzie mi przekazać ci tą wiedzę.... Bezpośrednio do głowy.”


    ________________________
    Wiem, że jeśli chodzi o liczbę rozpoczętych AARów i tempo pisania nowych odcinków przypominam już pewnego użytkownika, albo nawet go przebiłem, ale ten AAR jest już skończony (ot, efekt świątecznej nudy). Jest to AAR z sesji rpg, mającej początek po bitwie o Yavin i lekko naruszającej już na start kanon (o tym będzie potem). Miłego czytania, kolejne odcinki będą wrzucane codziennie aż do końca aara. Nie jest on zbyt długi, mówiąc szczerze... Miłego czytania, teraz idę pisać dalej, dopóki mam czasu jak marasu.
     
  2. Artafrates

    Artafrates Ten, o Którym mówią Księgi

    Przeczytałem i podobało mi się. Z czego to jest AAR pytać nie muszę, bo na gg dostałem odpowiedź.
     
  3. Darne

    Darne Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]




    Część 1 – agent​


    [​IMG]
    Kyle Katarn w akademii imperialnej

    -Kyle Katarn, urodzony na Sulon dwadzieścia trzy lata przed bitwą o Yavin i zniszczeniem gwiazdy śmierci. Były żołnierz imperialny, a obecnie agent rebelii. Robi wrażenie, prawda? - Gadałem do pięknej agentki Jan Ors, przygotowując równocześnie sprzęt na misję. Nie powiem, by był zbyt imponujący. Ot, trzy granaty ogłuszające, blaster i datapad. Nic cięższego, bo misja miała być banalna.
    -Niezbyt. - Westchnęła moja towarzyszka, siadając obok mnie. - Naprawdę, nie wiem po co wysyłają akurat ciebie na tą misję. Kończą nam się dyplomaci, by posyłać na negocjacje agentów do zadań specjalnych?
    -Osobiście liczę na agresywne negocjacje. - Uśmiechnąłem się lekko, mimo że dowcip o „agresywnych negocjacjach” był prawdopodobnie tak stary, że opowiadał go Naga Sadow Ludo Kreeshowi. Jan prychnęła lekko, jasno pokazując jaki stosunek ma do tak przedpotopowych dowcipów.
    -Dzisiaj ciebie posyłają jako dyplomatę, a jutro mnie poślą jako attache kulturowe. - Mruknęła. „A, tu cię mam” ucieszyłem się. „Samej ci się nie chce ruszać do takich zadań!”.
    -Przynajmniej nie zabierze to dużo czasu. Przylecę zanim zaczniesz tęsknić. - Wstałem wtedy i, jeszcze raz szybko przejrzawszy szybko mój sprzęt, wyszedłem z pokoju. Pożegnało mnie tylko ciężkie westchnienie.

    ***

    [​IMG]
    Fondor

    Fondor! Planeta słynna z swoich stoczni, ustępujących tylko tym z Kuat i Sluis Van. Ogromne, planetarne miasto, w którym łatwo było wtopić się w tłum, łatwo było też znaleźć osoby przydatne dla rebelii.
    Ledwo wysiadłem z mojego myśliwca - „Spleśniałego Gawrona”... Tak, wiem, dziwna nazwa, nie pamiętam już jej źródła.... - skierowałem się prosto do biura administratora jednej z stoczni. Wybrałem mocno uczęszczane lądowisko oraz najbardziej zapchane ulice, prowadzące do celu – wszystko to po to tylko, by utrudnić szpiclom wykrycie mnie. Może i nie byłem wtedy tak znany jak bym chciał, ale mimo to wolałem zachować ostrożność.
    Pałac administratora.... Szczegóły zatarły się w moim umyśle, ale pamiętam doskonale wrażenie. Budynek był niemal perfekcyjny, każdy esteta w galaktyce mógłby spędzić całe dni przy nim, podziwiając układ okien, jakość ścian czy zdobienia. Sam przebieg negocjacji też umknął mi z pamięci. Coś mówiłem, o coś się kłóciłem, przekonywałem mojego rozmówcę o naszym rychłym zwycięstwie, perorowałem o braku jakiegokolwiek ryzyka. Pamiętam jeszcze, że administrator zachowywał się niezwykle nerwowo, a gdy zwróciłem mu na to uwagę zasłonił się problemami w rodzinie. Wtedy nie wzbudziło to mojego podejrzenia. Jakże naiwny byłem!

    [​IMG]
    Noghri

    Negocjacje zakończyły się, teoretycznie, moim pełnym sukcesem. Dostałem pełną listę kodów, haseł oraz numerów do połączeń awaryjnych, by nasz Sojusz Rebeliantów miał ułatwione przechwytywanie świeżo wybudowanych okrętów Imperium, a administrator otrzymywał za to solidną zapłatę. Uskrzydlony radością ruszyłem do swojego myśliwca z datapadem pod pachą, chyba nawet pogwizdywałem sobie jakąś skoczną melodyjkę. Gdy zobaczyłem swój myśliwiec, wesoła piosenka zamarła w pół nuty. „Spleśniały gawron”, mój wierny towarzysz, był otoczony przez nogrich. Nie wiesz co to? Wysokie na prawie dwa metry, szaroskoskóre i mocno umięśnione bydle, do tego nawet dość inteligentne. Fakt, że towarzyszyli im szturmowcy, czynił moją sytuację jeszcze gorszą.
    Gdy zobaczyłem kolejnych imperialnych, odcinających wszelkie drogi ucieczki z lądowiska, pojąłem że mam naprawdę ogromny problem. Port był zawieszony wysoko nad powierzchnią na platformie, czyli skok odpadał. Drogi ucieczki były odgrodzone już przez moich wrogów, na dodatek byli tam cywile, których życia nie chciałem ryzykować (z perspektywy czasu pojmuję, jak wielka była to z mojej strony głupota). Postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę i spróbować przebić się do mojego statku. Nie nawalczyłem się zbytnio, dwa strzały później bratałem się już z zimną powierzchnią lądowiska, ciesząc się w duchu, że mieli blastery nastawione na ogłuszanie.
    Wiesz, długo szukałem przyczyn mojej tak nieoczekiwanej wpadki. Zachodziłem w głowę – czy to ja popełniłem błąd? Czy to był przypadek? A może śledzili mnie już wcześniej? Moi przyjaciele agencji też załamywali ręce, nie potrafiąc dojść do przyczyn mojego schwytania. Dopiero pewien czas potem, gdy miałem już ugruntowaną pozycję oraz dostęp do niezniszczonych przez Imperium baz danych poznałem przyczynę. Mojemu drogiemu rozmówcy, administratorowi, nie uśmiechała się kariera wroga Imperium, wybierając w zamian za to bardziej pewną robotę szpicla. Nawet sam powiadomił Sojusz o mojej wpadce, by odsunąć od siebie podejrzenia – tak, tak, był u mnie, ale szybko wpadł, mam nadzieję że mnie nie znajdą, nie kontaktujcie się już ze mną, do widzenia i pozdrówcie krewnych. Nawet podziwiałbym jego pragmatyzm, gdyby nie chodziło o moją skromną osobę, wiesz?

    ***

    [​IMG]
    Mitth'raw'nuruodo aka Thrawn

    Przebudzenie nie było dużo milsze od zaśnięcia. No cóż, imperialna cela nie budzi zbyt miłych skojarzeń, zwłaszcza gdy jest się jej lokatorem. Z wściekłości aż uderzyłem pięścią w moją pryczę – która, ku mojemu zdumieniu, odpadła od ściany. Wtedy mnie to jeszcze bardziej zdołowało, ale później okazało się to być istnym błogosławieństwem losu.
    Jak wyglądała? No, zwykła cela. Kwadrat, cztery metry na cztery, kilka prycz (u mnie tylko jedna zajęta – moja), sterylnie czysto, ciągły zapach środka do mycia podłóg oraz krwi. Nie miałem ochoty, by moja krew wzbogaciła bukiet zapachów, czułem jednak, że nie mogę na to liczyć.
    Gdy traciłem czas użalając się nad sobą, wrota energetyczne do mojej klatki otworzyły się i – ku mojemu zdumieniu – okazało się, że zaszczycił mnie swoją obecnością sam Thrawn.
    Thrawn! Słynny admirał, który od kilku lat słynął niszczeniem każdego pechowego oddziału Sojuszu jaki napotkał. Mieliśmy nawet rozkaz - „Na widok Chimery, okrętu flagowego Thrawna, porzucać wszystkie operacje i uciekać”. Oj, miał ten przeklęty chiss reputację, niewiele lepszą od samego Vadera. Spojrzałem mu nawet prosto w oczy. To była, mój drogi przyjacielu, nienawiść od pierwszego wejrzenia. To uczucie miało nas połączyć na wieki, wiesz? Ja widziałem w nim tylko kolejnego imperialnego bandytę, on we mnie rebelianckiego bandytę. Chciałbym powiedzieć, że już wtedy obaj czuliśmy, że nasze przyszłości są z sobą powiązane, ale wątpię, by tak naprawdę było.
    Nie wiem po co przyszedł. Nie powiedział nawet jednego słowa, gdy jeden z jego dwójki ochroniarzy kichnął. Tak, najzwyczajniej w świecie biedakowi zakręciło się w nosie! To była moja szansa. Admirał i drugi szturmowiec się obejrzeli, a wtedy ja – napakowany po same uszy adrenaliną i desperacją – chwyciłem za moją urwaną pryczę. Nie była lekka... Ale tym gorzej dla nich. W sumie to zabawne – admirał i dwójka ochroniarzy, każdy z bronią palną, kontra więzień z kawałkiem metalu. Efekt był jeszcze zabawniejszy, taak. Zwłaszcza ten odgłos stykania się mordy Thrawna z posadzką bawi mnie po dziś dzień.
    Nie chciałem ich mordować – skrupuły i tym podobne bajdurzenia mnie na tyle omotały, że nie skorzystałem z okazji, czego potem szczerze żałowałem. Związałem tylko całą trójkę, wziąłem zbroję jednego z ochroniarzy – i hulaj dusza, piekła nie ma!

    ***

    [​IMG]
    Chimera

    To była nad wyraz interesująca wycieczka. Wątpię, by jakikolwiek inny agent miał okazję podziwiać „Chimerę” od środka, i to nie w charakterze więźnia prowadzonego do sali tortur. Nikt nawet nie zorientował się w braku głównodowodzącego, co bezlitośnie wykorzystałem – przedostałem się do maszynowni i porozstawiałem tam ładunki wybuchowe, które unieruchomiły niszczyciel z akcji na prawie miesiąc. Na sam koniec, gdy zaminowałem już prawie pół okrętu, a załoga zorientowała się, że pewien Chiss wykrwawia się w celi po ciosie metalową ławką, wesoło potruchtałem do hangaru, w którym wykończyłem z kilkunastu przeciwników i bez większych przeszkód wsiadłem do imperialnego transportowca. Był nawet uzbrojony, co mnie ucieszyło o tyle, że wrota hangaru były zamknięte i musiałem się przebijać.
    Wykorzystałem moją sytuację najlepiej jak mogłem. Jeszcze wylatując gorączkowo ładowałem hipernapęd, byle odlecieć jak najdalej. Na moje nieszczęście, moje szczęście udzieliło się imperialnym kanonierom, którzy zdołali mnie trafić. Na dźwięk strzałów wdusiłem przycisk skoku.

    ***

    [​IMG]
    Prom imperialny

    Obudziłem się w bagnie – w pełni dosłownie. Transportowiec też trzymał się nieźle, nawet wydawało się, że nie odpadło więcej niż jedno skrzydło. Przyrządy nie działały, jedyne co udało mi się odczytać z aparatury to czas – straciłem przy uderzeniu przytomność na kilka godzin – oraz nazwę planety. Utkwiłem na nieznanej mi planecie Dagobah, zaklasyfikowanej jako kompletnie niecywilizowana, pozbawiona istot inteligentnych i położona daleko od szlaków handlowych. Niezbyt mnie ucieszyła perspektywa wsuwania żab i innego robactwa do końca życia, spania w jaskiniach oraz siłowania się na rękę z lokalnymi bestiami, więc zacząłem ratować co się da z porwanego przeze mnie statku. Gdy chwilę potem z wraku udało mi się zrobić nawet dość przytulną chatkę, miała nawet fotele, a do tego znalazłem w wraku zapasy jedzenia oraz broń, usłyszałem za sobą ciche chrząknięcie. Byłem lekko nerwowy, więc obróciłem się i wycelowałem w źródło dźwięku broń. Ledwo to zrobiłem, poczułem się jak ostatni idiota – w swoim celowniku widziałem bowiem małego, zielonego gnoma, chwiejącego się na dębowej lasce.
    -Nie strzelać! Nie strzelać! - Zaskrzeczało stworzonko. Zdumiał mnie fakt, że znało cywilizowany język. Jak się potem okazało, była to zaledwie jedna z wielu dziwnych cech tej istoty. Opuściłem broń, a stworek odzyskał animusz.
    -Co ty robić na moim bagnie? - Zapytał, groźnie podnosząc laskę. Wyglądało to dość zabawnie, jednak – musisz to zrozumieć – nie byłem w humorze do śmiechu.
    -Rozbiłem się tu. Zleciałem z nieba. - Odparłem lakonicznie, mając nadzieję, że gnom mnie zrozumie. Ten pokiwał głową.


    [​IMG]
    Gnom na tle Dagobah

    -A do jedzenia coś masz? - Zainteresował się, gdy już mi się naprzyglądał. Co miałem zrobić? W perspektywie miałem siedzenie na tej planecie do późnej starości i stwierdziłem, że tym prędzej zapoznam się z istotą inteligentną, na dodatek taką z którą można pogadać, tym mam mniejsze szanse na wczesną chorobę psychiczną. Dałem mu niemal połowę moich zapasów, z których ten taktownie wybrał tylko jakiś rodzaj kanapki.
    -Jak na imperialnego nie za miły jesteś ty? - Zapytał mnie między kęsami, wskazując na zbroję w której dalej paradowałem. - I jak imię twoje brzmi?
    -Nie jestem imperialnym! - Uniosłem się dumą, nie zwracając już nawet uwagi na doniosłość faktu, że metrowy gnom zna aktualną sytuację polityczną w galaktyce. - Jestem agentem Rebelii i nazywam się Kyle Katarn.
    -A ja mistrzem jedi jestem, a Yoda brzmi moje imię. - Istota zakończyła jeść i oparła się wygodnie o laskę, a mi dech zaparło z wrażenia. Kojarzyłem nawet mistrza Yodę, mój drogi ojciec pokazał mi kiedyś nawet jego holozdjęcie. Słyszałem, że zginął pod koniec wojen klonów i, mówiąc szczerze, nawet wtedy wydało mi się to bardziej prawdopodobne niż to, że natknę się na niego po efektownej kraksie przy uciekaniu z okrętu admirała Thrawna.
    -Je... Jedi? - Powtórzyłem bezwiednie. Yoda uśmiechnął się.
    -Ja kolejność odwracam, a ty jąkasz się! Komunikacja wielce utrudzona będzie! - Zaskrzeczał, podchodząc bliżej. Przyjrzał mi się uważnie. - Wielki potencjał czuję w tobie. - Dodał jeszcze.
    -Potencjał? Chodzi o moc? - Nie mogłem wierzyć w to, co dzieje się wokół. Zacząłem nawet podejrzewać, że albo jestem dalej nieprzytomny, albo sługusy Thrawna mnie nafaszerowały nielegalnymi substancjami.
    -Owszem, jedi mógłbyś być... - Mistrz uniósł głowę ku niebu i przymknął oczy. Dziś wiem, że wsłuchiwał się w moc, wtedy jednak wyglądało mi to na jakiś rodzaj nerwowej reakcji. -... I nim zostaniesz. - Dokończył z mocą.
    Tego dnia agent Sojuszu umarł... A narodził się nowy jedi.

    _________________________________________
    Kolejny odcinek jutro. Grałem Katarnem, każdy z nas wcielał się w postać historyczną.
     
  4. adammos

    adammos Guest

  5. Darne

    Darne Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]





    Część 2 – uczeń​


    [​IMG]
    Luke Skywalker - kolejny uczeń Yody - w czasie treningu

    Mój trening u Yody nie był usłany różami z Naboo.... Chyba że takimi z kolcami większymi niż twoja ręka. Starczy ci jeśli powiem, że w dwa miesiące przeszedłem ścieżkę od zera do rycerza jedi? Nie? Ech, ta dzisiejsza młodzież...
    Nie umiałem nic. Mniemałem, że mój trening na szturmowca da mi lekkie fory w kwestii ćwiczeń fizycznych, ale nawet tutaj mój drogi mistrz pokazał mi moją ignorancję. Wiesz, co było najgorsze? Bieganie. Proste stawianie w szybkim tempie stopy przed stopą nabrało niemalże rangi tortur. Wyobraź sobie, kompletna dzicz.... Wszędzie wyboje, dziury, wrogie bestie... A na plecach siedzi ci gnom i wykłada teorię, gdy ty starasz się nie wywalić. A po powrocie do domu – test czy się słuchało. Myślę, że co najmniej dwa razy obiegłem całą planetę w czasie mojego pobytu w tej dziczy.
    Nie powiem, błyskawicznie dało to efekty. Pewnego dnia w desperacji sięgnąłem po moc, by lepiej kontrolować swój bieg – okazało się, że właśnie to było jednym z celów ćwiczeń. Zanim wyleciałem z Dagobah potrafiłem już bez choćby zdyszenia się przebiec kilka kilometrów, po drodze przeskakując nad kilkudziesięcioma wyższymi od siebie przeszkodami, a to wszystko z Yodą na plecach.

    ***

    [​IMG]
    Potęga mocy

    Sama teoria też była ciężka. Pomijając nawet fakt, że jej nauka trwała w czasie biegu, do mojego umysłu najzwyczajniej ciężko wchodziła jakakolwiek wiedza. Wiesz, te wszystkie kodeksy, zakazy, obwarowania, teorie.... W sumie część teoretyczna dałaby się streścić w dwóch zdaniach – „nie czyń drugiemu co tobie niemiłe” i „wybieraj drogę lepszą, a nie szybszą”. Yoda nie wydawał się być zadowolony z tej interpretacji, jako jednak że w miarę nauki uzupełniałem te dwa wielkie zdania o dodatkowe komentarze – nie miał większych powodów do narzekania.
    Pozostaje też, oczywiście, kwestia mocy. Wspomniałem ci już o tym, gdy użyłem jej w czasie biegu, było to jednak dość późno. Za to pierwszy z nią kontakt.... Oszałamiający! To najlepsze słowo. To poczucie jedności z otoczeniem, te możliwości... Pierwszego dnia po odkryciu we mnie tych zdolności z własnej woli w nocy ćwiczyłem, ciesząc się jak dziecko że jestem w stanie poruszać kamieniami bez dotykania ich. Oczami duszy widziałem już, jak obalam jednym ruchem mojej wszechpotężnej ręki całe armie, leczę umierających i przekonuję imperatora do nawrócenia się na jasną stronę. Że były to dość wygórowane oczekiwania, a ich spełnienie miało nadejść po znacznie dłuższym treningu, przekonałem się potem, gdy mój mistrz kazał mi mocą wydobyć mój kradziony transportowiec z bagna. Co się nakląłem wtedy...! Ale mi się udało. Z tego co wiem Luke Skywalker, ten drugi słynny jedi z czasów Rebelii, poddał się i jego rozbity myśliwiec musiał wyciągać Yoda. Od razu widać komu była przeznaczona wielka przyszłość!

    [​IMG]
    Yoda spożywający posiłek na Dagobah

    Ach, zapomniałem o jeszcze jednym aspekcie mojego pobytu u Yody – jedzenie. Na żywą moc, nawet w wojsku nie karmiono tak źle. Całe szczęście, że te korzonki, robale i nasiona syciły, bo przynajmniej nie trzeba było tego dużo jeść. Były zdrowe, szczerze przyznaję – dwa miesiące pobytu na bagnach i żadnej, choćby najmniejszej, choroby!

    ***

    [​IMG]
    Wejście do jaskini

    Dziwił mnie nieco fakt, że w czasie mojego treningu nawet nie widziałem miecza świetlnego. Doszedłem w końcu do wniosku, że mój mistrz po prostu żadnego nie ma. Myliłem się, oczywiście – gdy, w późniejszym czasie, studiowałem historię Zakonu dowiedziałem się, że przed daniem uczniowi jakiejkolwiek broni do ręki należy najpierw go dobrze poznać, by nie ryzykować wypuszczeniem w świat szaleńca z mieczem świetlnym.
    Przełom w tej sprawie nadszedł miesiąc od mojego „wylądowania” na planecie. Mój mistrz tego dnia był nad wyraz milczący, a ćwiczenia fizyczne zakończył na długo przed ich normalnym końcem. Wreszcie kazał mi iść za sobą do jakiejś jaskini położonej daleko od swojej chaty.
    -Tutaj – wskazał na nią laską – Setki lat temu z mojej rasy jedi powalił czciciela mocy strony mrocznej . Tutaj jedi ten, którego imię zaginęło już, się z swoim najgłębszym strachem zmierzył ... Co jest przeznaczone i tobie, padawanie. - Nie nastroiło mnie to zbyt optymistycznie. Miesięczne szkolenie dało jednak o sobie znać i, powtarzając pod nosem „Nie ma strachu, jest pogoda ducha” zacząłem sprawdzać swój karabin laserowy.
    -Broń nie będzie ci potrzebna. - Powiedział mój mistrz, widząc co robię. Posłuchałem go, odłożyłem broń i zanurzyłem się w mrok jaskini.

    [​IMG]
    Holograficzny zapis Morgana Katarna

    Ciemność. Wszędzie było ciemno jak u Imperatora w duszy. Wreszcie zobaczyłem to, co miałem zobaczyć – mój dom w płomieniach, głowę mojego ojca, Morgana Katarna, zatkniętą na palu, i przedstawiciela rasy miraluka... Z włączonym mieczem świetlnym. Wtedy to moc po raz pierwszy zaprezentowała mi mojego największego, zaraz po Thrawnie, przeciwnika, Jereca.
    Udało mi się opanować wszelkie emocje. Wizje mogą zabijać – ale ta tego nie uczyniła. Bez większych trudności wyszedłem z jaskini, czując tylko jedno – niepokój, że nie rozumiem znaczenia tej wizji. Ku mojemu zdziwieniu Yoda zdawał się być w pełni ukontentowany z mojego zachowania i, gdy wróciliśmy do chatki, ofiarował mi nad wyraz cenny dar – mój pierwszy miecz świetlny.

    ***

    [​IMG]
    Kyle z mieczem

    Wiesz, sporo czytałem o tym, jak groźną bronią jest miecz świetny. Nie tylko dla wrogów – to wiedziałem nawet bez czytania – ale i dla użytkownika. Wiesz, jaka była szansa, że uczeń nauczy się obsługiwać miecz świetlny bez przypadkowego samookaleczenia? Zerowa. Gdy jedi w końcu to odkryli zaczęto stosować ćwiczebne miecze, które zamiast odcinać kończyny lekko tylko parzyły Niestety, ja takiego luksusu nie miałem... Co sprawia, że czuję jeszcze większą dumę, że z Dagobah odleciałem z taką samą liczbą kończyn z jaką się tam dostałem. Może nie miałem zbyt wielkiego drygu do korzystania z mocy, ale szermierka wychodziła mi doskonale. Zdalniaki (automaty strzelające słabymi pociskami laserowymi), droidy treningowe, ruchome cele – cały sprzęt przywieziony przez Yodę na planetę lub sklecony tam przez niego nie był dla mnie większym wyzwaniem. Mogłem z nimi ćwiczyć z zamkniętymi oczami – co też zresztą czyniłem, a jakże, by lepiej zjednoczyć się z mocą.
    Mój ostateczny test nadszedł nieoczekiwanie. Miałem ponownie zejść do jaskini ciemnej strony – tym razem z bronią. Zszedłem i ponownie spotkałem zjawę Jereca. Tym razem nie miało jednak być tak miło i pokojowo jak ostatnio.

    [​IMG]
    Jerec

    Wojownik ciemnej strony natarł na mnie z furią w takim tempie, że ledwo zdążyłem się zasłonić. Chwilę się siłowaliśmy, aż zrozumiałem, że – nawet w formie zjawy – miraluka jest ode mnie silniejszy. Musiałem odskoczyć, a dalsza walka przypominała taniec. Dwa moje ostrożne cięcia – unik – cięcia – unik – i tak aż do znudzenia. Niestety, zjawa głupia nie była i wybiła mi wreszcie miecz. Adrenalina uderzyła mi do głowy i, gdy mój wróg się rzucił mnie dobić, jak we śnie przemknąłem pod ostrzem jego miecza i uderzyłem go prostu w twarz z pięści. Upiór, nie upiór- ale krwawił, a gdy to robił przyciągnąłem swój miecz i zakończyłem jego istnienie. Nim padł, zdawało mi się że przybrał moją twarz.

    ***

    [​IMG]
    Pasowanie na rycerza w czasach Starej Republiki

    Gdy wyszedłem Yoda już na mnie czekał.
    -Kyle'u Katarnie, uklęknij. - Rozkazał mi, nawet nie zmieniając zbytnio kolejności wyrazów. Wiesz, przez całe moje życie słyszałem podobne tym słowa kilka razy, zwykle jednak zwracano się do mnie wtedy „psie”, „jedi” i tym podobnymi określeniami, a zamiast eleganckiego „uklęknij” rzucano mi prosto w twarz „na kolana”.
    Oczywiście, wykonałem rozkaz mojego mistrza, a ten – sam nie wiem skąd – wyciągnął miecz świetlny. Niewielki, z krótszym ostrzem o zielonej barwie – pasował do niego idealnie. Pomachał trochę nim przy mojej głowie, mrucząc przy tym:
    -Na mocy nadanej mi dawno temu przez Radę Jedi, na prawie Zakonu Jedi, na potęgę Mocy, ogłaszam, ciebie Kyle'u Katarnie... Rycerzem Jedi. Służ Mocy, i mądrze wykorzystuj swoje umiejętności i to, czego się nauczyłeś. - Zgasił swoją broń i odwrócił się. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, co właśnie się stało. Zostałem pełnoprawnym jedi, pierwszym w galaktyce od czystki, i to na dodatek wyświęconym przez samego Yodę. Nawet Skywalker został prawdziwym jedi dużo później, w tym czasie jeszcze bojąc się dobywać swojego miecza świetlnego, a pociski z broni palnej odbijając najwyżej przypadkiem. Może i miał wrodzony talent, ale umiejętności miałem w tym czasie tylko ja.
    I, na moc, wykorzystałem je.


    ____________________________
    Sorry że tak późno, brak neta przez cały dzień. I nie, nie wiem jak to możliwe, że nasz GM zapomniał, że zgodnie z kanonem ojciec Katarna już wtedy nie żył.
     
Status Tematu:
Zamknięty.

Poleć forum

  1. Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych reklam.Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej.
    Zamknij zawiadomienie