Zapiski oficera floty - WtV AAR

Temat na forum 'HoI II - AARy' rozpoczęty przez Erich Topp, 14 Kwiecień 2012.

Status Tematu:
Zamknięty.
  1. Erich Topp

    Erich Topp Aktywny User

    Zapiski oficera floty

    Życiorys​

    Urodziłem się 18 listopada 1916 roku, w Katowicach, w rodzinie robotniczo – inteligenckiej. Krótko po moim przyjściu na świat, ojciec, nauczyciel historii w szkole realnej w Katowicach, wraz z całą rodziną wyjechał do Szwecji, gdzie dorastałem. Wróciliśmy do kraju na początku 1930, gdy zmarła nasza mieszkająca w Sztokholmie daleka krewna, którą podczas jej choroby opiekowała się matka. Wyjazd za granicę w tak młodym wieku zderzył mnie z zupełnie innym podejściem do sprawy edukacji, zresztą już w domu rodzinnym otrzymałem sporo nauk, które po rozpoczęciu nauki szkolnej skutecznie wykorzystywałem. Małą maturę zdałem bezpośrednio po powrocie do kraju, nie nastręczała mi ona większych trudności, podobne jak nauka w liceum ogólnokształcącym, które ukończyłem z bardzo dobrymi stopniami w 1933 roku. Na początku planowałem kontynuację nauki w ramach studiów wyższych, podobnie jak ojciec marzyłem o historii, jednak przykład kolegów zadecydował o wyborze innej, nie branej przeze mnie pod uwagę drogi życiowej.

    [​IMG]

    W czasie bezpośrednio po zakończeniu szkoły średniej wróciliśmy na Śląsk, gdzie ojciec kupił spore mieszkanie w Katowicach. Oprócz tego często odwiedzaliśmy dziadków, mieszkających na wsi. Zdecydowanie więcej czasu spędzałem u dziadków niż w domu. Dziadek, sześćdziesięciolatek, aktywny uczestnik powstań śląskich wzbudził we mnie chęć wstąpienia do wojska. Pomysł ten nie przypadł do gustu rodzinie, jednak w wyniku porozumienia pomiędzy mną, a rodzicami udało się ich przekonać do powziętej przeze mnie decyzji. Okazało się to tym łatwiejsze, iż ojciec uzyskał posadę w magistracie, której przyjęcia nie mógł odmówić, wiązało się to z pewną koleżeńską umową. Do jego obowiązków należało zgłaszanie naruszania przez władze centralne, autonomicznego statusu województwa. Nie była to zbyt popularna posada, zwłaszcza z punktu widzenia administracji centralnej, a co za tym idzie okazało się nagle, że dobrze mieć „protektora” w postaci jakiegoś wojskowego. Ojciec po długich deliberacjach zgodził się abym poszedł do wojska na ochotnika. W wyniku odpowiedniego ugadania z członkami komisji kwalifikacyjnej zostałem przydzielony do marynarki wojennej. Było to dla mnie sporym zaskoczeniem. Szkolenie rozpoczęliśmy w porcie wojennym na Helu.
    Było nas wszystkich „nowych” prawie czterdziestu ludzi. Mnie i kolegę z Łodzi, przydzielono do załogi kanonierki ORP „Komendant Piłsudski”. Byłem jednym z młodszych członków załogi, w dodatku jedynym ślązakiem. Postanowiono, że jako wykształconego, skierują mnie do pracy kancelaryjnej, jako pomocnika płatnika jednostki. Bosman Kowalczyk, który był moim przełożonym okazał się wspaniałym człowiekiem. Przy okazji pełnił jeszcze funkcję łącznościowca, którego to zadania szybko spadły na mnie. Wynikało to z pewnej wrodzonej wady bosmana Kowalczyka – lenistwa. Funkcję łącznościowca pełniłem do końca marca. Moje zadania ograniczały się do nadawania i odbierania wiadomości radiowych, czasem razem z innymi marynarzami byłem kierowany do prowadzenia drobnych napraw, lub innych tego typu akcji. Któregoś razu naraziłem się jednak jednemu ze starszych podoficerów, który wymógł na dowódcy przerzucenie mnie do obsługi artyleryjskiej.

    [​IMG]

    11 kwietnia 1934 roku, w wyniku zbiórek społeczeństwa zakupiony został nie wykończony jeszcze okręt podwodny, ORP Orzeł. Rozpoczęło się kompletowanie załogi. Ja, jako jeden z narażonych na przeniesienie marynarzy „Komendanta” zostałem wezwany do dowódcy. Wiązało się to z moją znajomością języków obcych. Zaproponowano mi przejście na status zawodowego wojskowego, oraz przydział do nowego okrętu podwodnego jako artylerzyście. Wcześniej miał się odbyć kurs szkoleniowy dla artylerzystów w którym miałem, już jako starszy marynarz, wziąć udział. Zgodziłem się na taki status. Orzeł dotarł do Gdyni na początku maja, w czasie gdy ja wraz z kilkoma kolegami, którzy potem weszli w skład załogi, odbywałem szkolenie podwodniackie na „Wilku”. O okręcie tym można było powiedzieć wiele, był jednak w zdecydowanie gorszym stanie niż „Ryś” i „Żbik”, które w tym czasie skierowano na remont generalny we Francji. Szkolenie trwało około miesiąca. W tym czasie doszło do zmiany rządu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż nowym premierem został znajomy ojca, niejaki Kozłowski, z którym ojciec uczęszczał do szkoły.

    [​IMG]

    Po zakończeniu szkolenia na ORP „Wilk” dostałem krótki urlop, który zakończył się wizytą u wujostwa (brata ojca) w Warszawie. Podczas rozmowy, wyszło na jaw, że ojciec podjął już jakieś próby, aby zwrócić na mnie uwagę swojego kolegi ze szkolnej ławy, obecnego premiera. Okazało się to nie potrzebne. Kilka dni przed zakończeniem kursu, ówczesny dowódca „Wilka” pokazał mi pismo, które skierował do dowódcy Szkoły Podchorążych Marynarki Wojennej. Prosił w nim o rozpatrzenie mojej aplikacji. Wskazywał na dobre, jak na ówczesne warunki wykształcenie, znajomość kilku języków (mówiłem dosyć swobodnie po niemiecku, rosyjsku, szwedzku i angielsku) oraz dobrą postawę w dotychczasowej służbie. Urlop niespodziewanie został przerwany. W wyniku jakiś zamieszek politycznych, na ulice stolicy wyszły grupy uzbrojonej młodzieży, wielu z manifestantów dysponowało bronią krótką. Na Warszawę ruszyły oddziały wojskowe z Łodzi kierowane przez jednego z nastawionych opozycyjnie do sanacji generałów. Zapowiadało się, że może dojść do kolejnego maja 26 roku. Zgłosiłem się do mieszczącego się w Warszawie sztabu marynarki, gdzie otrzymałem przydział alarmowy do załogi monitora ORP „Warszawa”. Już jako marynarz śródlądowy dotarłem do maszerujących na Warszawę wojsk, którym nasz dowódca przekazał wiadomość o przywróceniu spokoju w mieście. Ostatecznie manifestantów udało się rozbroić. Jak się później okazało, zajścia inspirowane były przez działaczy zwalczających się wzajemnie organizacji politycznych firmowanych przez Narodową Demokrację, oraz socjalistów. Nie wiadomo kto jako pierwszy pociągnął za spust, nie było za to ofiar śmiertelnych. Po zakończeniu tej przykrej sytuacji zostałem odesłany do Gdyni, nie było w tym nic dziwnego i tak kończył się już przyznany mi urlop. Po powrocie do bazy macierzystej, jak zwykło się wtedy mówić, otrzymałem awans na mata*. Byłem z tego bardzo dumny, tym bardziej, że od września miałem rozpocząć naukę w SPMW. Służba na „Orle” była nudna. Poza szkoleniami i krótkimi patrolami wzdłuż wybrzeża nie robiliśmy nic. Często prowadziliśmy próbne strzelania, ale w wielu wypadkach nie przynosiły one spodziewanych efektów, co doprowadzało ówczesnego dowódcę komandora Kłoczkowskiego do białej gorączki. Jako celowniczy stałem się obiektem kilku jego ataków. Poprosiłem bezpośredniego przełożonego, bosmana Oleśnickiego o zajęcie mojego miejsca i przeniesienie mnie do innego zadania, choćby do czyszczenia aparatów torpedowych. Oleśnicki zgodził się zastąpić mnie podczas następnego strzelania, jednak gdy i to nie przyniosło poprawy Kłoczkowski przeprosił mnie za wybuch pod moim adresem.
    - Słyszałem, że niebawem wybiera się pan do SPMW, to dobrze, bo będzie z pana dobry oficer.
    Naukę w szkole rozpocząłem 1 września 1934 roku. Nie widzę jednak powodu, aby się nad tym okresem mojego życia szczególnie rozpisywać. Zdecydowanie ciekawiej przedstawiała się wówczas sytuacja marynarki wojennej, w której wiele okrętów przechodziło wówczas daleko idące modernizacje. Pojawiły się projekty, aby zdeklasowany krążownik, służący nam wówczas jako hulk mieszkalny przerobić na pełnowartościową jednostkę morską. Co ciekawsze zezłomowano dwie nasze kanonierki, a na ich miejsce w stoczni Gdynia zbudowano niewielkie, słabo uzbrojone niszczyciele, które przypominały jednostki tej klasy z końca wielkiej wojny. Co ciekawsze, dla „zmylenia przeciwnika” nadano im nazwy naszych dwóch „tramwajów”*.
    18 lutego 1935 roku do Polski przybyła zamówiona wcześniej „Burza”. Był to ładny, w miarę nowoczesny wybudowany we francuskiej stoczni niszczyciel. Rozpoczęto do równolegle z „Wichrem” jednakże trudności finansowe uniemożliwiły jego wykończenie w odpowiednim czasie. W związku z przybyciem nowego okrętu, zostaliśmy poinformowani o możliwości odbywania stażu na jego pokładzie w czasie przerwy świątecznej. Niestety moja aplikacja została odrzucona. Wiązało się, to z szybkim awansem do stopnia mata, co zablokowało możliwość dalszego rozwoju. Dowódca szkoły, komandor por. Tadeusz Morgenstern – Podjazd poinformował mnie, iż i tak mam już zdecydowanie większe doświadczenie niż moi pozostali koledzy. Z „Wichra” i „Burzy” sformowano 1 Dywizjon Kontrtorpedowców na czele którego stanął kontradmirał Frankowski. Wywodzący się jeszcze z floty rosyjskiej, okazał się dobrym dowódcą, tak przynajmniej mówili mi koledzy pełniący staż na „Burzy”. Jego nominacja wiązała się podobno z wcześniejszym dowodzeniem Dywizjonem Torpedowców, oraz planami powierzenia jego ówczesnego stanowiska (dowódca Wybrzeża Morskiego) admirałowi Unrugowi, który padł ofiarą jakiś wewnętrznych zagrywek pomiędzy sztabowcami floty. Po zakończeniu pierwszego semestru byłem jednym z prymusów. Oficerowie i wykładowcy nie mieli wobec mnie uwag, niektórym tylko nie odpowiadały moje plany związania swojej służby z okrętami podwodnymi. Zdaniem nauczyciela taktyki, byłbym lepszym dowódcą okrętu nawodnego niż oficerem na pokładzie okrętu podwodnego, które traktowano wówczas po macoszemu.

    [​IMG]

    W marcu zaprzysiężony został rząd Walerego Sławka. Nie był to gabinet nastawiony na rozbudowę floty. Obawialiśmy się, że nie będzie zgody na dalszą rozbudowę floty. Mimo tego udało się wyasygnować środki na sformowanie 1 Dywizji Piechoty Morskiej, w której ku swojej udręce miałem odbyć pierwszy staż, w czasie wakacji letnich. Mimo protestów i próby załatwienia sobie przydziału choćby na transportowiec ORP „Wilija” otrzymałem rozkaz stawienia się w Bydgoszczy gdzie formowano 1 DPM. Dowódca jednostki, komandor Hryniewicki, okazał się bardzo sympatycznym oficerem, który wprowadził mnie w tajniki pracy sztabowej. Przez następne dwa miesiące pracowałem jako oficer sztabu jednostki, sensu stricte lądowej, choć podlegającej pod dowództwo floty.

    [​IMG]

    Już po rozpoczęciu nowego roku szkolnego, wreszcie udało mi się dostać na specjalność „broni podwodnej” odbyły się wybory do sejmu, które niespodziewanie przyniosły zwycięstwo wyborcze Chrześcijańskiej Demokracji, kierowanej przez Wojciecha Korfantego. Nie wywołało to szczególnej radości u zaangażowanych politycznie oficerów, choć szybko stało się dla nas jasne, że zwycięstwo wyborcze chadeków tak naprawdę nie zmieniło niczego, umocniło jedynie pozycję prezydenta Mościckiego, który w ten sposób dał wyraźnego prztyczka w nos generałowi Śmigłemu, który po śmierci Marszałka Piłsudskiego pozował na jego następcę. W skład nowego rządu weszło kilku endeków. Muszę przyznać, że przyznanie głosu największej partii opozycyjnej, która choć przegrała wybory, wiązało się to z oszustwami wyborczymi popełnianymi w stosunku do ND przez urzędników reżymowych, zdobyła wpływ na władzę w kraju. Jako pierwszy z nowego rządu naszą szkołę odwiedził przeznaczony na stanowisko ministra spraw zagranicznych Jędrzej Giertych, który sprawił na mnie bardzo dobre wrażenie. Zdecydowanie gorzej prezentował się w mojej ocenie, premier Korfanty, który również przybył do naszej szkoły na początku października. Te zjazdy do SPMW wiązały się z planami rozbudowy floty. Zapadła decyzja o przebudowie „Bałtyku” na pełnoprawny morski krążownik, który po remoncie miał wejść do służby jako ORP „Piast”. Oprócz tego sfinansowano zakup dwóch niewielkich niszczycieli, które wydatnie wzmocniły nasze siły.
    W przewie zimowej, już jako starszy bosman trafiłem na staż na pokład ORP „Wilk”, gdzie z zadowoleniem stwierdziłem iż załoga jest na dobrej drodze do poprawy stanu okrętu. Prowadzono szereg drobnych napraw, przy których starałem się w miarę własnych zdolności i umiejętności pomagać. Po zakończeniu stażu po raz kolejny zostałem przedstawiony do awansu, wiązało się to z zakończeniem kolejnego etapu nauki w szkole. Jak do tej pory byłem traktowany jako dobry oficer, jednak zdaniem wielu przyjaciół, brnąłem w ślepą uliczkę. Dopiero wizyta kilku z nich w Niemczech, gdzie powoli przygotowywano się do rozpoczęcia ponownej budowy okrętów podwodnych uświadomiła im, iż tkwili w błędzie.
    Podczas stażu letniego trafiłem na pokład ORP „Wicher”, gdzie pełniłem funkcję doradcy oficera broni podwodnej. Pracę na pokładzie najstarszego polskiego niszczyciela wspominam dobrze. Był to okręt bardzo dobrze utrzymany, bardzo dobrze przygotowany do prowadzenia działań wojennych. Poziom wyszkolenia załogi był bardzo wysoki, praca na nim przebiegała dobrze. Mianowany bosmanem floty bezpośrednio przed rozpoczęciem stażu nie spodziewałem się, że zostanę potraktowany prawie jak oficer broni podwodnej.
    30 czerwca 1936 roku zostałem awansowany na stopień chorążego marynarki, i zakończyłem naukę w SPMW ze świadectwem suma *** laude. Jako prymusowi szkoły przysługiwał mi wybór miejsca odbywania pierwszej służby. Wybrałem, zgodnie ze swoimi zapatrywaniami na taktykę i przyszłość polskiej floty ORP „Orzeł”, na którym pozostałem do końca grudnia 1936 roku. Kolejnym moim przydziałem był ORP „Wilk” na którym otrzymałem awans na podporucznika marynarki, i stanowisko I oficera broni podwodnej. Służbę odbywałem do momentu sprzedaży Madagaskaru Niemcom, którzy powołali tam Republikę Żydowską. Jako osoba znająca dobrze język niemiecki i rosyjski, najpopularniejsze wśród żydów kierowanych na Madagaskar, dostałem przydział na ORP Wilija, na pokładzie której wywieziono część polskich syjonistów do portów w Antananarywie.

    [​IMG]

    Tam też zetknąłem się po raz pierwszy z niejakim Józefem Szynkwajnem, który okazał się jednym z pomysłodawców stworzenia tam republiki żydowskiej. Proponował mi podjęcie pracy jako konfidenta wywiadu, działającego na rzecz Republiki Madagaskaru, o czym poinformowałem przedstawicieli II Oddziału Sztabu Generalnego. Sprawy dalej nie kontynuowano. Po powrocie do kraju zostałem mianowany zastępcą dowódcy ORP „Wilk”, komandora Romanowskiego. Na stanowisku tym pozostałem aż do początku 1938 roku, gdy wraz z dotychczasowym dowódcą załogi zapasowej dywizjonu okrętów podwodnych kmdr. Salomonem, zostałem przypisany do ORP „Ryś”. Jako 1 oficer na Rysiu otrzymuję kolejny awans na porucznika marynarki. Jednocześnie włączyłem się w aktywną działalność Ligii Morskiej i Kolonialnej, jako kwestor tej organizacji na ORP Ryś. Z tego tytułu otrzymałem pochwałę z wpisem do akt, za wzorowe zorganizowanie szkolenia nawigatorskiego dla wszystkich członków LMiK z ORP Ryś (20 osób).
    Od początku 1937 roku współpracowałem aktywnie z Janem Kiwerskim, wraz z którym napisaliśmy dwa artykuły do „Bellony”, w których położyliśmy nacisk na działalność broni podwodnej w czasie poprzedniej wojny światowej. W tym czasie nawiązałem stosunki koleżeńskie z późniejszym generałem Marianem Kukielem, przydzielonym w tym czasie do sztabu 1 DPM, w Gdynii. Wspólnie przygotowaliśmy obchody święta dywizyjnego tej jednostki, na które jako jej były oficer zostałem zaproszony. Zdecydowanie popierałem w tym czasie antyniemiecki kurs rządu, który oznaczał dla nas Polaków albo wyrzeczenie się Morza Bałtyckiego, i podporządkowanie się woli Hitlera, albo walkę na śmierć i życie.
    Po włączeniu do 1 Dywizjonu dwóch nowych okrętów podwodnych (OORP „Sęp” i „Jastrząb”) zostałem przeniesiony na stanowisko I oficera na Jastrzębiu. Stanowisko dowódcy jednostki objął wtedy komandor podporucznik Henryk Kłoczkowski. Współpracę z nim wspominam dobrze, choć wobec różnic w charakterach nie obyło się bez sprzeczek. Zdecydowanie był dobrym oficerem, nie potrafił jednak poradzić sobie z pewnymi problemami trapiącymi załogę, co ujemnie odbijało się na morale. Pomimo tego pozostałem na stanowisku zastępcy dowódcy Jastrzębia. Po sformowaniu 2 Dywizjonu Okrętów Podwodnych i dostawie nowych jednostek wykonanych już w krajowej stoczni, dowództwo nad moim okrętem objął Edward Szystowski, bardzo dobry oficer, dawny dowódca Rysia. Jego pojawienie się na okręcie od razu poprawiło nieciekawe do tej pory nastroje. Zapanowało ogólne ożywienie, poprawił się też charakter pracy poszczególnych jednostek. Jako zbyt młody, do objęcia samodzielnego stanowiska dowódczego, zostałem oddelegowany do dyspozycji szefa wyszkolenia 1 Dywizjonu Okrętów Podwodnych, który po wielu wahaniach zdecydował się powierzyć mi stanowisko oficera oświatowego. Moje obowiązki obejmowały teraz także pracę w sztabie, co bardzo pomogło podczas późniejszej działalności wojskowej. Zdawaliśmy sobie w tym czasie sprawę, że wojna za progiem, i działania swoje starałem się podporządkować nauce języków wśród marynarzy, a także poznawaniu historii floty wojennej polskiej i broni podwodnej jako takiej.

    [​IMG]

    W tym też czasie nastąpiła rewizja moich poglądów dotyczących ewentualnej współpracy z Rzeszą Niemiecką. W czerwcu 1938 roku, razem z załogą ORP „Jastrząb” zostałem skierowany na odbycie wizyty kurtuazyjnej w Wielkiej Brytanii, gdzie władzę od kilku lat sprawowali faszyści, kierowani przez premiera Oswalda Mosley’a. Podczas naszego pobytu w Anglii, wielokrotnie odwiedzali nas przedstawiciele różnych organizacji faszystowskich, które na początku rządów faszystowskich wprowadziły trochę ładu do życia społecznego tamtejszych nizin społecznych. Powszechna edukacja oraz obowiązek szkolny obejmujący wszystkie dzieci, walka z analfabetyzmem wśród dorosłych i dzieci, wreszcie, nacisk na walkę z bolszewizmem jako takim i co najważniejsze – poprawę bytu naszego społeczeństwa.

    [​IMG]

    Decyzję o wejściu w sojusz z Rzeszą Niemiecką w dniu 24 września 1938 roku, przyjąłem z radością, pomimo malkontenctwa ze strony dowódców starszego szczebla oraz niektórych szeregowych. Wskazywałem tutaj iż, do sojuszu wchodzimy nie na podstawie bezpośrednich rozmów z Niemcami, ale za pośrednictwem Wielkiej Brytanii, której zadaniem będzie ochrona naszych interesów, przed ewentualnymi zakusami Hitlera.
    Swoje podanie o nadanie mi dowodzenia nad ORP „Kobuz” motywuję nienaganną służbą, sprawowaniem wielu stanowisk oficerskich i podoficerskich we flocie wojennej Rzeczpospolitej Polskiej, odpowiednim stosunkiem do obecnych władz, oraz wieloletnią pracą nad udoskonalaniem wyposażenia i uzbrojenia okrętów podwodnych. Jako I oficer służyłem na kilku okrętach podwodnych pod wieloma dowódcami. Mam też szerokie doświadczenie wyniesione ze staży w innych jednostkach.

    Proszę o pozytywne rozpatrzenie mojej prośby.

    Z poważaniem porucznik marynarki Piotr Antoni Ranicki


    Admirał Świrski odłożył papier na biurko i spojrzał na siedzącego przed nim oficera.
    - No cóż, panie poruczniku, zdaje pan sobie sprawę, że będzie pan najmłodszym oficerem, który otrzymał jednostkę w całej polskiej flocie?
    - Tak jest panie admirale – potwierdził szybko Ranicki.
    - Dobrze… No, cóż wydaje mi się, że trzymania pana dłużej w niepewności nie ma sensu. Dostaje pan dowództwo nad Kobuzem. Mówi się trudno, zawsze będzie można pana z tego stanowiska zdjąć. Tak, a propos to w najbliższym czasie proszę nie przyzwyczajać się do Gdyni. Dywizjon zostaje przeniesiony.
    - Tak jest!
    - Proszę iść do pana komandora Grudzińskiego. Powinien być w swoim biurze. No i powodzenia na morzu!
    Porucznik ruszył po pustym o tej porze korytarzu. Gabinet Grudzińskiego znał dobrze, podobnie jak jego gospodarza. Dowódca Sokoła był jeszcze w biurze.
    - Panie komandorze, porucznik marynarki Ranicki melduje swoje przybycie.
    - Właź Piotrek – uśmiechnął się Grudziński i otworzył szafkę w biurku z którego wydobył pokaźnych rozmiarów butelkę koniaku – To co po malutkim?
    - Nalej jak chcesz – Piotr usiadł naprzeciwko kolegi i podał mu podpisane przez „Szweda”*** dokumenty.
    - Fiu, fiu – zagwizdał Grudziński – Swoją drogą, mówiłem Ci? Właź mu w ****, jedź ostro po Kłoczkowskim, a dostaniesz okręt.
    Kieliszki napełniły się przyjemnie wyglądającym płynem. Oficerowie wypili. Ranicki uśmiechnął się i powiedział po chwili namysłu.
    - Stary mówił, żebym nie przyzwyczajał się do Gdyni, wiesz coś o tym? Zajmujemy Gdańsk, przenosimy się od Odessy, czy co do diabła?
    - Powiedz ty mi jedną rzecz – Grudziński nachylił się konfidencjonalnie ku koledze – p********ony czy turysta?
    - To znaczy?
    - To znacz, tępy *****, że płyniemy do tej twojej ukochanej Anglii, o której tak pięknie pisałeś w swoim życiorysie, który przez prawie cztery godziny wałkowaliśmy zdanie po zdaniu w tej obskurnej norze, którą nazywasz mieszkaniem.
    - No, co do mojego mieszkania to czuję się nieco urażony – zaśmiał się Ranicki – fakt brak tam kobiecej ręki, ale to, że Twoja żona chce mnie ożenić…
    - Dobra, nie zmieniajmy tematu, dowódco – Grudziński ponownie napełnił kieliszki – Anglicy chcą, żebyśmy posłali do nich trochę okrętów. Oficjalnie do zwalczania floty francuskiej w razie wojny, ale na dobrą sprawę ich Royal Navy, jest w stanie zrobić to bez naszej pomocy. Zależy im jednak na tym, aby to co można zrobić samemu odwalili za nich ludzie od brudnej roboty czyli my. Nadążasz?
    - Chcą mieć czyste ręce.
    - Dokładnie. W tej sytuacji my odwalimy za nich czarną robotę, a oni dopilnują żeby mr. Hitler odwalił się od Gdyni. Nadążasz?
    - Chyba tak.
    - Twoim zadaniem jest teraz przygotowanie okrętu do drogi. Nie wiadomo kiedy wyruszymy i jak długo tam zostaniemy. Oczywiście zmieni nas 1 Dywizjon, ale sam wiesz jakie mają tam okręty. Z „Wilkiem” trudno przewidywać co będzie w najbliższej przyszłości. „Ryś” i „Żbik” mają takie wyskoki z silnikami, że szkoda gadać…

    *mat - stopień w marynarce wojennej, odpowiednik kaprala w siłach lądowych
    *tramwaj - potocznie o kanonierce w polskiej marynarce wojennej
    *** Szwed - potocznie o admirale Unrugu.


     
  2. Erich Topp

    Erich Topp Aktywny User

    Zapiski oficera floty

    W morze…


    [​IMG]

    Mieszkanie zajmowane przez porucznika marynarki Piotra Ranickiego przypominało raczej pole bitwy, niż normalne, przydzielone przez dowództwo armii kwatery dla oficerów zawodowych. Wynikało to z wielu czynników. Walające się po całym pomieszczeniu książki, z niechęci do sprzątania i jednocześnie wielkiej miłości do literatury. Papierzyska, różnego rodzaju gazety z zainteresowania sprawami politycznymi, gospodarczymi i kulturalnymi, oraz jak w przypadku książek – dwóch lewych rąk na okazję wykonywania czynności porządkowych. Jedyne co zachowywało nienaganny porządek, można powiedzieć, ze stanowiło wręcz wzór do naśladowania dla innych były mundury, kombinezony do służby przy pogodzie sztormowej, prezent od kolegi ze Szwecji, oraz broń osobista. Ogólnie Ranicki posiadał kilka pistoletów służbowych. Miał więc polskiego Vis-a, rewolwer typu Nagan, amerykańskiego czarnoprochowego Colta Navy, sprezentowanego przez znajomych z Niemiec Walthera P38, oraz jego ulubieńca, belgijską „maszynę” FN. Cały ten arsenał podczas patroli musiał oczywiście znaleźć się w torbie podróżnej porucznika. Tymczasem kajuta kapitana na „Kobuzie” nie była zbyt duża.
    Sam okręt należał do jednych z najnowocześniejszych w Europie. Prawdopodobnie podobnego sprzętu nie mieli nawet Niemcy, choć tutaj zdania były podzielone. Zgodnie z instrukcjami opracowanymi przez dowództwo floty okręty podwodne miały operować na morzu nie dłużej niż trzy tygodnie bez uzupełniania stanu wody, dokonywania drobnych napraw, pobierania paliwa. Według wyliczeń Ranickiego było to wzięte z sufitu ograniczenie, wymyślone przez grupę niedowiarków, dla których okręty podwodne nie mogły się równać z ORP „Piast” (eks ORP „Bałyk”). Zdaniem ambitnego dowódcy okrętu podwodnego, jednostki takie jak Kobuz, mogły z powodzeniem operować poza własnymi bazami nawet przez cztery miesiące, oczywiście przy wprowadzeniu pewnych znacznych ograniczeń jeśli chodzi o zużycie zapasów (głównie wody słodkiej i żywności) i paliwa. Dlatego też przygotowania do rozpoczęcia długiej podróży do Wielkiej Brytanii rozpoczął zaraz po przejęciu dowodzenia. Jako kapitan miał prawo dobrać sobie załogę, co nie było specjalnie trudne. W zasadzie zdecydował się na zabranie ze sobą części marynarzy i podoficerów z załogi zapasowej 1 Dywizjonu, która od dłuższego czasu nie miała okazji do wykonania żadnego zadania bojowo – szkoleniowego. Miało to spory wpływ na morale, które pikowało w dół.

    [​IMG]

    Nowy niemiecki U-boot. Widać różnicę w porównaniu do ORP Krogulec...

    Mimo tego pierwszy patrol miał miejsce na mroźnych wodach Bałtyku. Jego początek przypadł na pierwsze dni października. W sumie były to raczej zaawansowane próby morskie, nie patrol bojowy, jednak do dziennika pokładowego wpisano go jako pełnoprawny patrol. „Kobuz” opuścił port wojenny na Oksywiu w nocy z 4 na 5 października i skierował się ku Cieśninom Duńskim. Podczas drogi do celu nawiązano kontakt z niemieckimi okrętami podwodnymi U-1 i U-5. W owym czasie niemieckie u-booty były daleko bardziej zacofane od swoich brytyjskich, francuskich czy polskich odpowiedników. Jako przykład niech posłuży fakt, iż pod koniec 1938 roku, Polacy mieli 9 nowoczesnych okrętów podwodnych zdolnych do długiego przebywania na pełnym morzu, podczas gdy Rzesza, podobnymi jednostkami nie dysponowała. Zacofani pod tym względem byli również Brytyjczycy, którzy jakby przeceniali własne siły zdolne do walki z bronią podwodną. Budując nieustannie nowe okręty transportowe, aby na wypadek prób przerwania szlaków konwojowych móc zabezpieczyć dostawy towarów na Wyspy, Admiralicja Brytyjska nie przywiązywała wagi do formowania nowych grup okrętów podwodnych.
    Ranicki po osiągnięciu Cieśnin Duńskich ukrył okręt na głębokości peryskopowej i przez następne dwa dni obserwował ruch statków. Notował ze szczególną satysfakcją duży ruch jednostek wojennych, duńskich i szwedzkich okrętów ochrony wybrzeża, które mogły stanowić duże zagrożenie dla floty polskiej i niemieckiej, a pomimo tego poruszały się bez należytej ochrony ze strony niszczycieli, które mogłyby chronić je przed zaczajonymi w głębinach U-botami. Jednak największą radość u polskiego podwodnika wywołał widok samotnego francuskiego krążownika minowego „Pluton”, który najspokojniej w świecie udawał się z kurtuazyjną wizytą na Litwę. Porucznik widział już jak trafiony torpedami Kobuza okręt przewraca się na burtę, jak dochodzi do detonacji zgromadzonych pod pokładem min, pocisków artyleryjskich i paliwa.

    [​IMG]

    Cieszyn w histycznym dniu 7.X.1938

    Ruch na morzu, oraz wywiadowcze zadania polskich okrętów, w tym czasie Wilk i Orzeł wykonywały podobną akcję u wybrzeży Szwecji, wynikały z sytuacji międzynarodowej. Od początku października, w wyniku ustaleń czterech mocarstw w Monachium rósł nacisk międzynarodowy na Czechosłowację, która pozostawiona własnemu losowi, oczekiwała na łaskę, lub niełaskę Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch i Polski. Szczególnie ten ostatni uczestnik konferencji w Monachium wydawał się nienasycony jeśli idzie o żądania pod adresem Pragi. Reprezentujący Polskę w Monachium premier Jędrzej Giertych wydawał się wprost płonąć z nienawiści pod adresem Czechów. Domagał się natychmiastowego zlikwidowania „tego wykwitu radosnej twórczości kongresu Wersalskiego”, jakim w jego opinii było państwo Czechosłowackie. Oczywiście jego wystąpienie było umotywowane działaniami podejmowanymi przez władze czeskie w okresie wojny polsko – bolszewickiej, 1920 roku, gdy Praga przeczuwając rychły upadek Warszawy zajęła część spornych terenów. Teraz pojawiła się okazja do odzyskania tych „oderwanych od macierzy” ziem. Głośniej od Giertycha krzyczeli tylko Hitler i Mosley. Ten ostatni domagał się nawet postawienia przed międzynarodowy trybunał prezydenta Benesza i pozostałych członków rządu czeskiego. Francuzi wobec porzucenia przez tradycyjnego sojusznika z czasów wielkiej wojny, czuli się osamotnieni. Co prawda próbowano nawiązać jakieś kontakty z Mussolinim, ten jednak nie miał zamiaru ryzykować życia choćby jednego Rzymianina dla zapomnianego przez „Boga i ludzi” państewka w Europie Środkowej.
    Decyzje które zapadły w Monachium były dla Czechów przerażające. Niemcy mieli otrzymać Sudetenland. Polacy zapowiedzieli, że zajmą Śląsk Cieszyński. Ustalono termin po którym wszystkie oddziały czeskie miały opuścić włączane do Polski i Rzeszy tereny. Powracający do Londynu Mosley powiedział, że dziwi go, że Polacy nie zażądali wolnego dostępu do Pragi, bo w jego mniemaniu z „realizacją i tego życzenia nie byłoby większego problemu”. We Francji zapanowała konsternacja. Jak do tej pory porozumienie pomiędzy Wielką Brytanią a Rzeszą uznawano tylko za wybieg taktyczny, aby lepiej poznać niemieckie tajemnice. Podobnie zresztą traktowano sojusz polsko – brytyjsko – niemiecki. Jego podpisanie było oczywiście wiadome dla Paryża, ale zakup kilkudziesięciu francuskich myśliwców (Morane Saulier 406) oraz licencji na bombowce strategiczne Bloch, skutecznie zamydliły oczy Paryżowi.
    7 października 1938 roku o godzinie pierwszej w nocy mijał termin polskiego ultimatum. Stacjonujące w pobliżu granicy z Czechosłowacją polskie brygady wchodzące w skład SGO „Śląsk” były od kilku dni w stanie podwyższonej gotowości bojowej. O północy wzmocnione grupą tankietek oddziały ruszyły w stronę granicy. Kierujący operacją pułkownik Marczak był spokojny. Kolumna którą dowodził zbliżała się do posterunków granicznych. Na dany przez oficera znak samochody zatrzymały się na poboczu wyasfaltowanej drogi. Marczak ruszył w stronę stanowisk obsadzonych przez żołnierzy KOP dowodzonych przez porucznika Korczaka.
    - Stać! Hasło! – wrzasnął wartownik nad uchem idącego w stronę granicy Marczaka.
    - Cieszyn.
    - Wolny – podał szybko odzew żołnierz – przepraszam pana pułkownika, nie poznałem w tym ćmoku…
    - Dobra, dobra – Marczak uśmiechnął się – prowadź lepiej do dowódcy.
    Stanowisko porucznika Korczaka znajdowało się w niewielkim namiocie położonym pod laskiem ciągnącym się aż do granicy. Oficerowie ze sztabu batalionu przygotowali się już do tego aby ruszyć nie czekając na nadejście ludzi Marczaka.
    - Jak zwykle KOP odwala brudną robotę – podporucznik Wichniarek dowódca plutonu ckm-ów okopanych naprzeciwko przejścia granicznego jak zwykle był sceptykiem – Armia zjawi się rankiem następnego dnia i wyskoczy z tekstem, no, co tam panowie? Czekaliście na nas, o jaka szkoda, że major miał imieniny…
    - Nie wiem o jakim majorze pan mówi, ale jego zdrowie wypijemy już w Cieszynie – rzucił wchodzący do środka pułkownik – Marczak z XXX Dywizji Piechoty, wchodzącej w skład Samodzielnej Grupy Operacyjnej Śląsk.
    - Miło mi, porucznik Korczak z KOP-u – dowódcą kopistów okazał się wysoki lekko łysiejący mężczyzna w wieku lat około czterdziestu – Razem będziemy przeskakiwać ten odcinek, co?
    - Ano razem, ale czy przeskakiwać to się jeszcze okaże. Pepiki się wycofują?
    - Rzuciłem na drugą stronę dwie drużyny na zwiad. Jeszcze nie wrócili.
    - Popili i śpią – uśmiechnął się Marczak – Albo co jeszcze bardziej prawdopodobne „złapali przemytnika” i zabrali mu zegarek…
    - Obrażanie Kopistów nie jest w tej sytuacji na miejscu – żachnął się ppor. Wichniarek.
    - Opowieści o pijaństwie w armii tym bardziej.
    - Panowie spokojnie – Korczak uznał za stosowne wstać z miejsca i uspokoić sytuację. Jakby w odpowiedzi na jego najskrytsze marzenia przez dziurę wejściową wsunął się ubłocony kapral.
    - Panie poruczniku, kapral Jastrzębowski z 1 kompanii rozpoznania KOP melduje swoje przybycie ze zwiadu.
    - Raportujcie – rzucił od niechcenia Korczak.
    - Nieprzyjaciel wycofał jednostki wojskowe, straż graniczna i policja pozostały, ale żołnierze i oficerowie składają broń w magazynach położonych za strażnicami i posterunkami. Panuje ogólne rozprężenie…
    Marczak uśmiechnął się, po latach przygotowań wreszcie jakaś dobra wiadomość. Uśmiechnął się i poklepał żołnierza po ramieniu.
    - Skoczcie ze swoimi ludźmi do moich chłopaków przy szosie, odprowadzą was do jakiejś łaźni. Za godzinę ruszamy…
    Jako pierwsze w stronę szlabanu granicznego ruszyły dwa samochody pancerne. Rozpędzone szybko przełamały drewnianą barierę. Czeski pogranicznik nie raczył nawet wstać z miejsca, gdy pierwszy wóz wyhamował przed oknem wartowni. Wieżyczka uzbrojona w karabin maszynowy obróciła się w stronę patrzącego na drogę Czecha. Tymczasem w ślad za samochodami pancernymi do akcji włączyły się ciężarówki z wojskiem, które szybko przeskoczyły graniczny posterunek i wlewały się w głąb kraju. Drzwi do pomieszczenia zajmowanego przez zdziwionego pogranicznika otwarły się z hukiem, do środka wpadło kilku polskich żołnierzy. Jeden z nich zamaszystym kopnięciem wytrącił spod zaskoczonego człowieka krzesło, drugi doskoczył do leżącego na ziemi i zaczął okładać go zarekwirowaną gdzieś po drodze gumową pałką…

    [​IMG]

    Nieco mniej burzliwy przebieg miało zajęcie w jakiś miesiąc później Spisza i Orawy, oderwanych od Rzeczpospolitej przez Czechosłowację podobnie jak Śląsk Cieszyński. Oddziały polskie wkroczyły tam wczesnym rankiem 6 listopada 1938 roku, po drodze doszło do aresztowania kilku czeskich strażników granicznych, których następnego dnia odwieziono z Suchej Góry do Krakowa, gdzie od razu rozpoczęło się brutalne śledztwo. Czechów oskarżono o szpiegostwo na rzecz Czechosłowacji, Francji i Związku Radzieckiego. Dwóch starszych stopniem strażników zdecydowano się przekazać do Obozu Specjalnego w Berezie Kartuskiej. Czesi i społeczność międzynarodowa zareagowali na wydarzenia na granicy Polsko – Czeskiej bardzo różnie. Szczególnie negatywny odbiór był w Wielkiej Brytanii, gdzie większość społeczeństwa nie darzyła zbyt wielką miłością faszystowskiego rządu Mosley’a i Edwarda VIII. Jego małżeństwo z rozwódką wciąż budziło kontrowersje, wiele rodzin szlacheckich o „królowej małżonce” wypowiadało się bardzo negatywnie.
    Podobna sytuacja miała miejsce we Francji, gdzie tamtejszy rząd zaproponował nawet władzom w Pradze zawarcie z tego powodu sojuszu obronnego skierowanego przeciwko Polsce i Niemcom. Praga, pozbawiona praktycznie możliwości obrony musiała jednak postawić sprawę jasno – prowadzenie wojny, nawet obronnej w obecnej sytuacji nie miało większego sensu, wobec otoczenia kraju przez wrogów, trudności z zaopatrzeniem i co najważniejsze – niemożności połączenia z sojusznikami.

    [​IMG]

    Najbardziej pozytywnie do wydarzeń odnieśli się Niemcy. Sam Hitler wygłosił w radio długą tyradę dotyczącą tego jak pojętnym i inteligentnym politycznie narodem są Polacy. Wspomniał także o wielkim wyrobieniu politycznym i wysokim poziomie polskiej kultury. Na zawarciu sojuszu z Polską najbardziej korzystali jednak nie politycy, ale zwykli Niemcy. W całym kraju nastąpił znaczny spadek cen produktów spożywczych, importowanych na masową wręcz skalę z Polski. Dorabiali się na tym rolnicy z Wielkopolski, którzy czasami, aby pokryć zapotrzebowanie musieli dokupywać produktów z południa i wschodu kraju. Wiązał się z tym wzrost bogactwa społeczeństwa polskiego. Niektórzy bardziej zamożni rolnicy zdecydowali się nawet na poczynienie inwestycji, które do tej pory wydawały się raczej czymś w rodzaju fantazji – zakup ciągnika rolniczego, czy rodzinnego samochodu. Wraz z poprawą bilansu handlowego, nastąpił wzrost ilości inwestycji niemieckich na terenie Polski. W Warszawie i Łodzi powstały nowe fabryki sfinansowane całkowicie przez niemieckich inwestorów.

    [​IMG]

    Nowa sytuacja polityczna uskrzydliła też niektórych publicystów. Znany germanofil i zwolennik stworzenia silnego sojuszu środkowo-europejskiego wymierzonego w ZSRR, Władysław Studnicki, na fali zainteresowania polityką prowadzoną przez polski rząd zdecydował się na ponowne wydanie jednej ze swoich bardziej znanych prac. Wizja snuta przez publicystę coraz bardziej przypadała do gustu ludziom, którzy na fali odprężenia politycznego pomiędzy Polską, a Rzeszą mogli wreszcie lepiej zarabiać i myśleć o realizacji bardziej wyszukanych potrzeb.

    [​IMG]

    Na fali rozrastającego się poparcia dla wprowadzanego w kraju faszyzmu w wydaniu brytyjskim zaczęto tworzyć, podobną do brytyjskiej policję porządkową. Szybko jednak okazało się, że żołnierze i oficerowie służby czynnej, którzy opuszczali szeregi armii i składali przysięgę na wierność Wielkiej Rzeczpospolitej mogą okazać się o wiele bardziej przydatni jako regularne wojsko niż formacje policyjne. Przy wsparciu Niemiec, z uzyskanych w ten sposób sił udało się stworzyć dwie dywizje, wzorowane na Faszystowskich Siłach Ochronnych*. Inicjatorem stworzenia takich sił stał się „wielki oboźny” eks-pułkownik Adam Koc, który jako czynny polityk nie mógł jednak pokierować taką organizacją. W tej sytuacji jego miejsce zajął zwolniony na własną prośbę z armii major Józef Spychalski, którego pierwszą akcją jako dowódcy Dywizjonu Huzarów Śmierci było odprowadzenie pod eskortą własnego brata do więzienia z którego przerzucono go do Berezy Kartuskiej. Po sformowaniu oddziałów Huzarów Śmierci „Włast” zorganizował zakrojone na szeroką skalę szkolenia bojowe dla członków organizacji, głównie w Wielkiej Brytanii i Niemczech, gdzie ćwiczono razem z formacjami Waffen SS. Gdy pod koniec grudnia 1938 roku Niemcy opłacili przekształcenie 1 KPP** na pełnoprawną dywizję, na osobisty wniosek Spychalskiego, dowódca sił zbrojnych przydzielił nową dywizję do „Czarnych Huzarów”. Podobnie jak w dywizjonie Spychalskiego symbolem żołnierzy „CH” stały się czarne mundury i noszone na czapkach pod orzełkiem symbole „trupiej główki” – Totenkopf.
    Wzorując się na niemieckich Sztafetach Ochronnych Spychalski wprowadził w swojej armii, podlegającej już wówczas pod awansowanego na majora Jana Kiwerskiego przez przyjaciół z organizacji nazywanego czasem „Oliwą”, odmienne stopnie wojskowe. Wykaz stopni przedstawiał się następująco:
    - strzelca/jeźdźca w kawalerii (szeregowiec)
    - st. strzelca/ st. jeźdźca (starszy szeregowiec)
    - sekcyjny (kapral)
    - st. sekcyjny (st. kapral)
    - drużynowy (plutonowy)
    - st. drużynowy (sierżant)
    - sierżanta CH (st. sierżant)
    - mł. pocztowego (mł. chorąży)
    - pocztowego (chorąży)
    - st. pocztowego (st. chorąży)
    - mł. towarzysza (podporucznik)
    - towarzysza (porucznik)
    - st. towarzysza (kapitan)
    Dalej następowały już normalne stopnie wojskowe z dodatkiem CH po nazwie.


    *Faszystowskie Siły Obronne - paramilitarna organizacji brytyjskich faszystów kierowanych przez O.Mosley'a więcej informacji w wikipedii.
    **1KPP - 1 Kaszubski Pułk Piechoty.







    Od 30 dni nie było odcinka. Temat wyczyszczony i zamknięty. W razie chęci kontynuowania proszę o kontakt z moderatorami działu. Pozdrawiam PIAJR
     
Status Tematu:
Zamknięty.

Poleć forum

  1. Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych reklam.Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej.
    Zamknij zawiadomienie