Einigkeit und Recht und FREIHEIT - AAR Niemcami 1936

Temat na forum 'HoI II - AARy' rozpoczęty przez Malki4, 28 Maj 2008.

?

W jaki sposób przedstawiać walki, w których moje oddziały nie biorą udziału?

  1. Pozostań przy koncepcji z ostatniego odcinka.

    0 głos(y/ów)
    0,0%
  2. Mgła wojny włączona, żadnych dodatków.

    0 głos(y/ów)
    0,0%
  3. Mgła wojny wyłączona, żetony włączone.

    0 głos(y/ów)
    0,0%
  4. Mgła wojny wyłączona, żetony wyłączone.

    0 głos(y/ów)
    0,0%
  5. Mam inną koncepcję i wyjaśnię ją w komentarzu.

    0 głos(y/ów)
    0,0%
  6. Nie pytaj o nieistotne szczegóły.

    0 głos(y/ów)
    0,0%
Status Tematu:
Zamknięty.
  1. Malki4

    Malki4 Guest

    Prolog

    Hotel „Kurfürst”
    1. stycznia 1936, godziny ranne


    Część I: Niecodzienna pobudka

    Noc sylwestrową jak co roku spędziliśmy z żoną w przytulnym hoteliku „Kurfürst” nieopodal Oberstdorfu, niedaleko austriackiej granicy. Nowy Rok miał być jednak zupełnie inny, niż wszystkie dotychczas. Przekonałem się o tym bardzo wcześnie…
    Około szóstej rano ze snu wyrwał mnie dzwonek telefonu. Przez chwilę nie wiedząc co się właściwie dzieje w końcu zlokalizowałem źródło hałasu i przykryłem głowę poduszką. Nie interesował mnie zbytnio telefon w hotelowym pokoiku o tak szalonej porze, w taki akurat dzień. Niestety moje demonstracyjne odseparowanie się od świata wcale nie sprawiło, że aparat zamilkł. Przeciwnie, dzwonił on sobie w najlepsze. Ostatecznie kilka mocnych szturchańców Ireny sprawiło, że wypełzłem z grubej pościeli z zamiarem zajęcia się problemem. Pomysłu na to, kto dzwonił nie miałem żadnego. Widocznie ktoś pomylił numer, co jednak w Nowy Rok, po dwóch zaledwie godzinach snu zdarzać się nie powinno. Dlatego też oprócz wyjaśnienia sytuacji zaświtał mi zamiar nauczenia rozmówcy dobrych manier, kiedy podniosłem słuchawkę.
    - Schneider – burknąłem niechętnie
    - Johann, sprawa jest pilna. Dzwonię z apartamentu na trzecim piętrze. Słuchaj, wiem jaką mamy godzinę i jaki jest dzień, ale… będę Cię potrzebował na godzinę.
    Mimo najszczerszych chęci nie mogłem się zdecydować czy wyzywać rozmówcę, czy też zapytać z kim mam do czynienia. W efekcie dokonałem tego wyboru co ojciec postawiony między dwoma żłobami w pewnej bajce i chwilę pomilczałem.
    - Johann, proszę Cię. To zajmie Ci tylko godzinę i… nie pożałujesz.
    - Kto mówi? – zdecydowałem się w końcu na opcję numer 2.
    - To ja, Andi, Andi Lange. Przyjdź proszę, choćby ze względu na stare czasy…
    Wziąłem głęboki oddech. Andi Lange to był mój kumpel z liceum. Niejedno razem przeszliśmy. W dodatku brzmiał na mocno zdeterminowanego. No trudno, poświęcę mu godzinkę – pomyślałem.
    - Będę za 10minut.
    - Dzięki Joann, z nieba mi spadłeś! Tylko… ubierz się w smoking, proszę.
    - Dobrze Andi.
    Położył słuchawkę. Nie zrozumiałem absolutnie motywu ze smokingiem, ale jakoś odczułem ulgę, że nie prosił o nic więcej. W sumie… skąd w ogóle wiedział o garniturze? Sam nie planowałem go zabrać, dopiero dzień przed wyjazdem żona przekonała żeby wstąpić do opery w Monachium.
    Podszedłem do szafy. Rzeczywiście był na miejscu. Zacząłem wbijać się w spodnie.
    - Kto dzwonił? I gdzie Ty się wybierasz? – z górki białej pościeli wydobył się senny głos Ireny.
    Podszedłem do łóżka. Pocałowałem żonę w czoło.
    - Nie martw się Kotku. Dzwonił sąsiad z góry, mówił, że to nagła sprawa. Śpij sobie.
    - Dobrze Słonko.
    Na szczęście Irena bardzo lubiła spać. Tłumiło to czasami nawet jej kobiecą dociekliwość.
    Skończyłem zakładać garnitur i opuściłem pokój.

    ***

    Apartament na trzecim piętrze to był niesłychanie luksusowy pokój. Wynajęcie go nawet na jedną noc kosztowało cały majątek. Dziwne, że Andi mógł sobie na to pozwolić, jako zwykły oficer marynarki.
    Zapukałem do drzwi.
    Otworzył mi Andi. Wysoki na metr dziewięćdziesiąt niebieskooki brunet stał niemal na baczność, piętnaście po szóstej rano, świeżo uczesany, wygolony, w galowym mundurze.
    - Andi, co to wszystko do choler… - zacząłem.
    Uciszył mnie kładąc palec na ustach.
    - Nie uwierzysz Johann. Najlepiej po prostu wejdź.
    Wszedłem więc.
    I potem już NIC nie było takie jak wcześniej.


    Część II: Apartament na trzecim piętrze

    Mężczyzna zza biurka wstał. Obrócił wzrok w moją stronę. Ruchem ręki wskazał mi krzesło przed biurkiem. On też usiadł. Za moimi plecami na kanapie usiadł Andi. Mężczyzna zza biurka nie przedstawił się. Nie musiał.

    Był to admirał Wilhelm Canaris.

    Po chwili szef Abwehry rozpoczął:
    - Panie Schneider, muszę powiedzieć, że planowałem z Panem spotkanie. Obserwujemy Pana już od dłuższego czasu. Wiemy o Panu wiele. Wiemy… o Pana ojcu…. Polecił mi Pana mój kolega Lange. Mówi, że można na Pana liczyć i z tego co o Panu wiem – to ma całkowitą rację. I muszę Panu postawić jedno pytanie: czy chce Pan dla nas pracować?

    Przełknąłem ślinę. Wiedziałem co to pytanie oznacza. Wiedziałem też, dlaczego wspomniał o moim ojcu. Jeśli odpowiem „tak”, nie będzie już odwrotu. Ale to była jedyna właściwa odpowiedź.

    - Tak.

    - Świetnie, proszę Pana. W takim razie muszę powiedzieć, że o ile miałem zamiar z Panem porozmawiać, to spotkanie tu i teraz jest przypadkowe. Niestety mój sekretarz miał wypadek i jest w tej chwil hospitalizowany. Z pewnych źródeł wiem, że świetnie posługuje się Pan maszyną do pisania. Raczy Pan coś dla mnie zapisać?

    Skinąłem głową. Andi postawił przede mną maszynę do pisania. Admirał zaś rozsiadł się wygodnie w fotelu i zaczął dyktować.


    Część III: List do Lutza

    Drogi Lutzu!
    Piszę do Ciebie w związku z niepokojącymi mnie sygnałami napływającymi od naszych przyjaciół w Kancelarii Rzeszy. Otóż nie owijając w bawełnę: wydaje się, że nasz austriacki feldfebel postanowił przyspieszyć o 2 miesiące operacje wejścia do Nadrenii. Pierwsze oddziały wyruszyły dziś nad ranem, dokończenie działań zaplanowane jest na 3. stycznia. Muszę nalegać na przełożenie naszego „spotkania przy kartach” na jak najbliższy termin. Proponuję 6. stycznia. Czekam na odpowiedź.
    Z wyrazami szacunku,
    Hänsel​

    - Panie Schneider, nie muszę chyba dodawać, że dzisiejszego spotkania nie było. Jeżeli jest Pan jednak zainteresowany, to będę potrzebował kogoś do prowadzenia stenogramu ze „spotkania przy kartach”. Wstępny termin to 6. stycznia w Hotelu „Europa” w Monachium. Skontaktujemy się z Panem.

    Andi wyprowadził mnie za drzwi.
    - Johann, przepraszam, że tyle tego naraz, ale nie mieliśmy wyjścia.
    Nie mogłem zebrać się na rzeczową odpowiedź. Szepnąłem tylko:
    - Czy Lutz to…
    - Nie pytaj. Nawet jak coś podejrzewasz, to nic nie podejrzewasz, rozumiesz?
    - Rozumiem.
    - Zatem miłego dnia Johann. Damy znać jeśli będziemy Cię potrzebować.

    Ruszyłem w stronę swojego pokoju.

    - Aha, i jeszcze jedno… - usłyszałem za plecami głos Andiego.
    Odwróciłem się.
    - Szczęśliwego Nowego Roku Tobie i Twojej żonie.
    Uśmiechnąłem się mimowolnie.

    Wróciwszy do pokoju wślizgnąłem się do łóżka. Irena wyczuła moją obecność przytuliła się do mnie.
    - O co chodziło? – zapytała
    - Jakiś generał mieszka w apartamencie nad nami. Pisarz mu zachorował i wystukałem mu list z życzeniami do rodziców.
    - A to bydlak. Oni uważają się za coś tak specjalnego, że wydaje im się, że mogą robić z nami co chcą. Nigdy nie zrozumiem jak można im dać się tak pomiatać.
    - W naszym kraju wiele można, Kochanie.
    - No tak.
    Po chwili znowu zasnęła. Nienawidziłem jej okłamywać. Ale ta sytuacja chyba mnie usprawiedliwiała.

    I tak właśnie to wszystko się zaczęło.

    ***
     
  2. Malki4

    Malki4 Guest

    Witam.
    Czytam pierwsze komentarze i miło mi ;)
    Chętnie zamieściłbym pierwszy rozdział, ale do 2. czerwca jestem na weekend u rodziców, więc szanse raczej nikłe, bo tutaj kompa nie uświadczycie i dostęp do neta mam sporadycznie.
    Ale może rozegram to tak ;)


    TRAILER

    Rok 1936.
    Mieszkam w najpiękniejszym kraju świata.
    Kraju poetów romantycznych.
    Kraju wielkich muzyków.
    Kraju wspaniałych ludzi.
    Na każdym rogu słyszy się głosy.
    Głosy mówiące, że idzie na lepsze.
    Głosy mówiące, że nasz kraj odzyska należną mu chwałę.
    Lecz ja w każdym w tych głosów słyszę drżenie.
    Drżenie z którego wypływa wyczekiwanie czegoś nieuniknionego.
    Mówią, że zbliża się zemsta za Wersal.
    Mówią, że zbliża się wojna.

    Ale dla mnie wojna już trwa.
    Tyle, że ja widzę zupełnie inną stawkę.
    Moja wojna to walka o ocalenie niemieckich dusz
    (...)
    Nazywam się Johannes Schneider.
    I jestem Niemcem.
    ---​


    AAR inny niż wszystkie.
    Einigkeit und Recht und FREIHEIT
    Niemcy stoją na krawędzi.
    Walka o godność dopiero się rozpoczęła.

    ***

    No Panowie. Tak troszęczkę pożywki dla spekulacji.
    Uwierzcie, z Niemiec na HoI 2 da się jeszcze wiele wykrzesać ;)
    Pozdrawiam,
    Malki4​
     
  3. Malki4

    Malki4 Guest

    Odcinek I
    6. stycznia 1936, wieczór


    Hotel „Europa”

    Krążyłem nerwowo po pokoju.
    Próbowałem sobie znaleźć jakieś zajęcie, które choć na chwilę odwróciłoby uwagę.
    Bezskutecznie.
    Na szczęście Irena nie widziała mnie w tym stanie. Przed południem zawiozłem Ją do koleżanki ze szkoły. Miały razem spędzić „babski dzień”, powspominać stare czasy. Dawało mi to wolną rękę aż do późnego wieczora. Ja z kolei w mniemaniu żony pewnie właśnie całkowicie zrelaksowany paliłem cygaro ze starym przyjacielem. Nic bardziej mylnego.
    Byłem bardzo daleko od stanu, który można nazwać spokojem.
    Ręce mi drżały.
    I miałem niezłe powody, żeby się tak zachowywać.
    Pomijając już wszystko, co stało się w Nowy Rok, choć i to pewnie niejednemu dostarczyłoby co najmniej rocznej normy adrenaliny….
    Podszedłem do biurka. Rzut oka na zaplamioną kawą pierwszą stronę anglojęzycznego dziennika wystarczał, żeby zrozumieć co przyprawiało mnie o ból głowy…

    [​IMG]

    W południe 3. stycznia XII Korpus Armijny stacjonujący w Dortmundzie przekroczył granicę strefy zdemilitaryzowanej i w ciągu kilku godzin zajął główne miasta Nadrenii…..
    Ja mogę sobie nawet wyobrazić, co myślały osoby podejmujące decyzję o tym przedsięwzięciu. Pewnie to miał być kolejny po referendum w kraju Saary i przywróceniu powszechnej służby wojskowej kroczek w stronę budowy Wielkiej Rzeszy. I z dużą dozą prawdopodobieństwa mogło się to udać – mocarstwa zachodnie dotychczas na różnorakie prowokacje tego typu reagowały bardzo niemrawo.
    Tymczasem….
    …chyba miarka się przebrała.
    Francja, Wielka Brytania, Belgia i Holandia natychmiast wystosowały noty protestacyjne, żądając wycofania wojsk z Nadrenii. Ponadto wszyscy partnerzy handlowi Niemiec wypowiedzieli umowy. Rząd Hitlera został na arenie międzynarodowej sam jak palec. Dziś w nocy upływało postawione przez Aliantów trzydniowe ultimatum i znając nieustępliwość Hitlera – sytuacja wyglądała źle.
    Z rozmyślań wyrwało mnie delikatne pukanie do drzwi.. Otworzyły się, zanim zdążyłem odpowiedzieć.
    To był Andi.
    - Już czas – powiedział – Admirał czeka.


    Berlin

    Tego wieczoru Berlin nie był tą samą gwarną i ruchliwą stolicą Rzeszy jak co dzień. Wszyscy w mieście czytali gazety i wszyscy woleli czekać w domach.
    Dla Helmuta to był jednak niesamowicie szczęśliwy dzień. Mimo tego, że ledwo kto wychodził na ulice, jakiś klient zatrzymał jego taksówkę pod Ministerstwem Spraw Zagranicznych. Zamruczał coś pod nosem na temat zawodności służbowych samochodów rządu, po czym rzuciwszy na przednie siedzenie ogromne honorarium, kazał popędzić w stronę dzielnicy ambasad.
    Helmut był dobrym kierowcą i pokonał wyznaczoną trasę sprawnie i szybko. Klient wysiadł pod ambasadą francuską i kazał czekać. Nie spieszył się. Wróciwszy za godzinę, wsiadł do taksówki i kazał zawieźć się do budynku Kancelarii Rzeszy.
    Helmut zobaczył w lusterku wstecznym jak jego pasażer wyszczerzył zęby w szczerym uśmiechu.

    Był to minister spraw zagranicznych Constantin von Neurath.


    Hotel „Europa”

    Widoczność w pokoju do którego zostałem wprowadzony była bliska zeru. Jedyne źródło światła – mała lampka elektryczna na szafce, słabo spełniała swój cel, rozświetlając jedynie część pomieszczenia. W tej „jasnej” części siedział w fotelu Admirał Canaris. Za potężnym drewnianym stołem wyłaniały się jeszcze z mroku i gęstego dymu cygar zarysy dwóch postaci.
    Andi wskazał mi miejsce na krześle obok lampki. Wyposażył mnie jeszcze w ołówek i notes. Admirał nie chciał, żeby w rozmowie przeszkadzał odgłos maszyny do pisania. Zacząłem notować.
    Zaczął Canaris:
    - Pozwolą Panowie, że mój człowiek poprowadzi stenogram na wewnętrzne potrzeby mojej organizacji.
    Postacie zza stołu skinęły głowami.
    - Dobrze – kontynuował – spotkaliśmy się więc dzisiaj na karty. Pretekstem do partyjki są nowe pomysły naszych ulubieńców z Berlina. Wszyscy czytamy prasę, co więcej, wszyscy mamy swoje źródła. Nie będę więc robił wstępu. Interesuje mnie jedna rzecz. Jak Panowie, jako fachowcy, oceniacie nasze szanse w aspekcie stricte militarnym?
    Jedna z postaci odezwała się.
    - Identycznie jak w aspekcie politycznym. Wpadliśmy po same uszy. Opór w Nadrenii potrwa góra trzy dni. Czas obrony kraju ciężko przewidzieć, zależy to od działań Aliantów. Szans na skuteczną walkę jednak nie widzę.
    - Jak Ty myślisz, Lutz? – Admirał spytał drugiego osobnika.
    Ten roześmiał się.
    - Widzisz przyjacielu, mało kto wie tyle o możliwościach obrony tego kraju jak ja. I niestety muszę przyznać rację przedmówcy – nie mamy żadnych szans.
    - Co więc proponujesz?
    - Poczekajmy. Za kilka chwil wszystko się wyjaśni.
    W pokoju zapanowała pełna napięcia cisza. Canaris i pierwsza z postaci zdawali się czekać na dalsze wyjaśnienia.
    Ale niemal natychmiast ktoś zapukał do drzwi. Admirał skinął głową w stronę Andiego. Ten otworzył. Do pokoju wszedł wysoki porucznik. Zasalutował, po czym rozpoczął wyjaśnienia:
    - Witam Pana Admirała i Panów Generałów (mnie i Andiego nawet nie raczył zbadać wzrokiem). Panie Generale, raport z Berlina skompletowany. Wszystko poszło zgodnie z planem.
    Po czym podał aktówkę Lutzowi i wyszedł. Po chwili do każdej z osób przy stole powędrował komplet dokumentów.
    - Pozwoliłem sobie wczoraj zadzwonić do mojego przyjaciela attache wojskowego w ambasadzie francuskiej. Przed sobą macie Panowie zapis rozmowy jak i tekst umowy, jaką ambasador podpisał dziś z naszym ministrem spraw zagranicznych. Wybaczcie Panowie samowolne działanie, ale sami widzicie, że czas jest bardzo cenny w tych dniach. – Lutz z trudem ukrywał satysfakcję w głosie
    Admirał Canaris uśmiechnął się.
    - Z przyjemnością przeglądam te papiery, Panie Lutz. Mam nadzieję, że to dopiero początki owocnej współpracy. Z Panem też chętnie podejmę dalsze działania, Panie Generale – zwrócił się do drugiej z Postaci – Chyba mogę więc z ulgą zakończyć część oficjalną spotkania. W hotelu jest wyśmienita restauracja, niestety rozumiecie Panowie, że nie możemy być widziani razem. Proponuję natomiast oddać się kartom, mam także dobre wino. Mamy co świętować!
    Panie Lange, proszę wyprowadzić Pana Shneidera, przygotować raport, a następnie oddać go Panu Schneiderowi do skopiowania. Potem jesteście Panowie wolni i cieszcie się wieczorem.

    Wychodząc próbowałem jeszcze rzucić ukradkowe spojrzenie w kierunku postaci zza stołu.
    Nie dało się jednak rozpoznać ich twarzy.

    ***

    Andi ponownie zawitał do mojego pokoju blisko godzinę po wizycie u Admirała.
    - Masz tutaj notatkę. Przepisz trzy razy sam tekst. Zdjęcia odpowiednio załączę do kopii później sam.

    Zrobienie trzech kopii dokumentu zajęło mi niecałe 20 minut. Kiedy odniosłem papiery Andiemu, była już 22. Najwyższy czas żeby odebrać żonę z domu przyjaciółki.


    Rzym

    Na biurku Mussoliniego zadzwonił telefon.
    Na TEN aparat mogła dzwonić tylko jedna osoba.
    Premier podniósł słuchawkę.
    - Witaj Duce – odezwał się głos z drugiej strony – mam wspaniałe wiadomości. Osiągnąłem dzisiaj przewidywane porozumienie z rządem francuskim. Chciałbym Wam podziękować za ogłoszenie zerwania umowy handlowej. Ta pozoracja sprawiła, że Alianci poczuli się mocni i ton mojej oferty trafił do nich. Poza tym teraz czują się zbyt pewni siebie.
    - Wspaniale – odrzekł Mussolini – A jak sprawa Waszych szkodników?
    - Też według planu. Wydaje im się, że to wszystko ich sprawa.
    - Wyśmienicie. Dziękuję za informacje, życzę miłej nocy.

    Duce odłożył słuchawkę. Pomyślał, że ten Hitler jednak coraz bardziej mu imponuje.

    ***
     
  4. Malki4

    Malki4 Guest

    Odcinek II
    15. stycznia 1936, poranek

    Berchtesgaden

    Siedziba Führera na Obersalzbergu położona była w przepięknym miejscu. Cudowny widok na Alpy zapierał każdemu z gości dech w piersiach.
    Chyba, że było się tutaj gościem tak częstym jak Hermann Göring.
    Dowódca Luftwaffe był jedną z najbardziej uprzywilejowanych postaci w III Rzeszy. Jako jeden z niewielu mógł spotykać się z Hitlerem w cztery oczy. Jako jedna z niewielu osób mógł także zwracać się do kanclerza po imieniu. Nie publicznie oczywiście, ale zawsze było to ogromne wyróżnienie. I pomyśleć, że kiedyś było to zaszczytem raczej dla Hitlera, by być „na ty” z asem lotnictwa z Wielkiej Wojny…
    Führer stał oparty o barierkę tarasu widokowego. Zauważył zbliżającą się postać ministra lotnictwa (zresztą ciężko było nie zauważyć jego ogromnej sylwetki), nie raczył jednak spojrzeć w jego stronę. Kiedy Göring był już blisko, po prostu zaczął mówić:

    - Witaj Hermann. Czyż nie piękny dzień mamy dzisiaj? Przyroda jest cudowna. A i my rośniemy w siłę. Słyszałeś chyba o wspaniałych ćwiczeniowych wynikach oddanego niedawno do użytku okrętu „Admiral Graf Spee”? Jakaż to wspaniała broń. Jego celność…

    Hitler widocznie wpadał w trans. Wyglądało na to, że właśnie rozpoczyna jeden ze swoich niekończących się słowotoków. Mógł godzinami opowiadać o jednej rzeczy i rozwodzić się nad nią w najdrobniejszych szczegółach. Dowódcę Luftwaffe nieziemsko nudziły owe opowieści, chociaż słuchając ich można było zdobyć sporo sympatii u szefa.
    Teraz jednak nie był na to czas i miejsce. Były ważniejsze sprawy do omówienia. Mimo iż przerywanie Hitlerowi było ryzykowne, Göring zebrał w sobie całą odwagę:

    - Adolfie…

    Führer zamilknął w jednej chwili. Odwrócił głowę w stronę rozmówcy i wbił w niego karcące spojrzenie. Ten jednak kontynuował:

    - Adolfie, martwi mnie obecna sytuacja. Wydaje mi się, że postępujemy nierozważnie. Jeżeli wykonamy kolejne takie posunięcie, może się to skończyć tragicznie. Chciałbym…
    - Przyniosłeś raport, o który Cię prosiłem?

    Dowódca Luftwaffe zrozumiał, że rozmowa została uznana za zakończoną. Wyjął z teczki dokument i podał go Hitlerowi. Ten pobieżnie rzucił na niego okiem:



    - Dobrze, masz coś jeszcze?

    - Pasażerski Heinkel 111 pobił sześć dni temu światowy rekord prędkości, lecąc z szybkością powyżej 400 kilometrów na godzinę. Zleciłem naszemu biuru projektowemu zbadanie, czy można wykorzystać ten model w celach wojskowych.
    - Wyśmienicie. Możesz iść.

    Zrezygnowany Göring ruszył w stronę drzwi.
    Kolejna porażka.
    On, bohater wojenny, premier Prus, dowódca lotnictwa…
    Znowu zabrakło mu odwagi na wyłożenie swojej opinii.

    W drzwiach minął Reinharda Heydricha. Wymienili spojrzenia. Postać ta budziła jego wstręt. Nie lubił go, zresztą jak większości ludzi związanych z Himmlerem i SS. Z wzajemnością.

    Ale nie to było teraz ważne..
    Istotne było, że ktoś pragnął wojny. Bardziej jeszcze niż Hitler. Nie żeby on nie chciał konfliktu dającego Rzeszy dominację w Europie, ale teraz? Teraz to byłoby samobójstwo. Teraz należałoby… coś z tym zrobić. Co prawda Göring cenił sobie honor Rzeszy. Ale o wiele bardziej cenił sobie własne zamki, wille, bogactwa. W razie wojny wszystko mogło, a w razie tak wczesnej wojny nawet musiało przepaść.
    A ktoś chciał konfliktu teraz.
    Ktoś tak bardzo chciał konfliktu, że dokonał niemal niemożliwego unieruchamiając wszystkie samochody Ministerstwa Spraw Zagranicznych i odcinając z nim połączenia telefoniczne w najgorszym możliwym momencie – wieczorem 6. stycznia, tak że minister von Neurath musiał skorzystać ze zwykłej taksówki.
    I on – Herman Göring – obiecał sobie znaleźć tę osobę.


    Berlin


    Właśnie skończył mi się ponad trzytygodniowy, przymusowy trochę urlop. Od dwóch lat utrzymywałem się z dziennikarstwa, pisząc artykuły do lokalnej gazetki w Charlottenburgu. Na szczęście od początku zahaczyłem w dziale sportowym, więc pisałem korespondencje z meczów Hetrhy i TeBe Berlin, co pozwoliło mi w dużej mierze uniknąć obrzydliwego politycznego wazeliniarstwa. Niestety przed Świętami szef poinformował mnie, że nie widzi możliwości współpracy ze mną w przyszłym roku. Jakimś cudem jednak dostałem pracę w wielkim berlińskim dzienniku.
    I dzisiaj był mój pierwszy dzień.
    Na miejscu przywitała mnie jedna z sekretarek redaktora naczelnego. Zostałem poinformowany, że niezwłocznie mam się udać do jego gabinetu.

    Mój szef nazywał się Heinrich Müller. Niski, łysy, z wyraźną nadwagą. Siedział naprzeciw mnie w skórzanym fotelu po drugiej stronie ciężkiego, dębowego biurka. W ręku cygaro, jego twarz zasnuta zasłoną błękitnego dymu.

    - Kawy, Panie Schneider?
    - Nie, dziękuję.
    - Szkoda, Heidi robi świetną kawę. W takim razie przejdziemy do rzeczy. Jakby to Panu najlepiej wytłumaczyć…. No cóż, nie znalazł się Pan tutaj przypadkowo. W sumie niepotrzebny był mi nowy korespondent, ale przystałem na nalegania naszego wspólnego przyjaciela, Pana Lange.

    Dobrze, że nie chciałem kawy. Zakrztusiłbym się.

    - Panie Schneider, witam w naszej firmie. Pański etat faktycznie będzie sporo wyższy od tego, który ustaliliśmy wcześniej, różnicę pokrywać będzie budżet Abwehry. Tak samo zresztą jest z moim etatem.

    Müller uśmiechnął się. Musiałem wyglądać na nieźle zaskoczonego..

    - Będzie Pan robił dla nas reportaże, jeździł na najważniejsze wydarzenia w życiu Rzeszy, przy okazji spotykał informatorów i zdobywał potrzebne nam wiadomości. Oczywiście nacisk położymy na wydarzenia sportowe, ale czeka Pana też kilka poważniejszych zadań: Parteitagi, konferencje itp.
    - To jak zaczynam? – wykrztusiłem wreszcie z siebie pytanie
    - Jak dotychczas, parę meczy Hetrhy przed Panem. A na początku lutego wyjeżdża Pan na igrzyska olimpijskie w Garmisch. Tam się Pan poduczy u boku pewnego doświadczonego agenta. A na dzisiaj ma Pan zaplanowany wywiad z trenerem Eintrachtu Frankfurt, Heidi poda Panu szczegóły. To tyle na razie. Dziękuję Panu za uwagę.

    Nieco oszołomiony udałem się w kierunku drzwi. Zanim nacisnąłem na klamkę, usłyszałem jeszcze głos szefa:

    - Na razie jeszcze to nieoficjalne, zobaczymy czy może kiedyś da się coś z tym zrobić. Ale tak dla wewnętrznego użytku i w zasadzie de facto – gratuluję rehabilitacji Panie Majorze.

    Nie odpowiedziałem nic, po prostu wyszedłem.
    Nikt mnie tak nie nazywał.
    Nikt mnie nie nazywał majorem.
    Nikt mnie nie nazywał majorem od kiedy dwa lata temu zostałem zdegradowany do stopnia szeregowca i pozbawiony wszelkich przywilejów wyrzucony z wojska.​
     
  5. Malki4

    Malki4 Guest

    Odcinek III
    16. lutego 1936

    Garmisch-Partenkirchen

    Zimowe Igrzyska Olimpijskie niesamowite wydarzenie. Pokojowa rywalizacja sportowców z całego świata miała swoją magię, coś nieuchwytnego, aczkolwiek niezwykle przyciągającego. Bardzo cieszyły złote medale, zdobyte przez Christl Franz i Franza Pfnüra, którzy dzięki temu urośli do ról narodowych bohaterów. A to wszystko miało być dopiero przygrywką przed zaplanowanymi na sierpień igrzyskami letnimi w Berlinie.
    Ale były i inne strony.
    Takie miejsce, gdzie w jednym czasie spotykają się tysiące ludzi z całego świata i mogą stawać naprzeciw siebie bez żadnych podejrzeń, to istny raj dla wszelakiej maści agentów.
    Od dwunastu dni przebywałem w Garmisch z człowiekiem o nazwisku Kleinschmidt.
    Dużo mi opowiadał o naszym fachu, często znikał na różne spotkania. Czasem zabierał mnie ze sobą. Ale właśnie tego dnia miałem udać się na pierwsze samodzielne spotkanie.
    Podczas całych igrzysk z coraz większym natężeniem dochodziły do nas pogłoski o znacznym ociepleniu w stosunkach Niemiec z dwoma państwami. Chodziło o Finlandię i Turcję.

    [​IMG]

    [​IMG]

    Rząd niemiecki wykorzystał także sytuację do zawiązania umów handlowych, mających uśmierzyć ból niemieckiego przemysłu, cierpiącego na brak rzadkich surowców w wyniku reperkusji remilitaryzacji Nadrenii. Węgiel z Zagłębia Ruhry trafiać miał nad Bosfor i Zatokę Botnicką, w zamian za pieniądze, stal i rzadkie materiały.

    [​IMG]

    A moim zadaniem okazało się zebranie informacji na temat potencjalnego stanowiska tego pierwszego państwa.

    Po południu zawitałem do pokoju Magnusa Svenssona. Ten pochodzący z Wysp Alandzkich mężczyzna był od lat kucharzem fińskich ekip sportowych: od skoczków narciarskich po reprezentację piłkarską. Gdzie jeździli jacyś fińscy zawodnicy, tam pojawiał się i on I nigdy nie ograniczał się do gotowania. Ten człowiek był po prostu chodzącą skarbnicą wiadomości o tym, co się dzieje w jego kraju: od wyników ligi szczypiornistów do wieści z sypialni premiera.
    Drzwi otworzyła mi dwumetrowa postać o blond włosach i niebieskich oczach. To był Magnus, dokładnie taki, jakim mi go opisano.
    - Niech Pan siada, Panie Schneider. Jak tam zdrowie Pana Kleinschmitta?
    - Nie mam pojęcia. On jest mało rozmowny, jeżeli chodzi o prywatne sprawy.
    - Rozumiem, rozumiem – Svensson roześmiał się – po prostu cały Klaus. Napije się Pan czegoś?
    - Nie, dziękuję.
    - Dobrze, przejdźmy więc do rzeczy. Jak Pan chyba już usłyszał, przedstawiciele naszych rządów wykorzystali Olimpiadę jako temat rozmów o przyjaźni – mrugnął okiem - Jak się można domyśleć, przyjaźń ma to być dość interesowna i skierowana przeciwko jednemu z naszych sąsiadów – chyba nie muszę tutaj konkretyzować o jakiego sąsiada chodzi. Z moich informacji wynika, że złożyliście nam ofertę sojuszu, umowy handlowej, handlu technologiami – ogólnie propozycje nader dla nas korzystne, w zamian skromnie oczekując jedynie dostępu wojskowego do naszych wód, terytorium i przestrzeni powietrznej. Ale przecież to Pan wszystko wie.
    - Wiem. A Pan wie co o tym wszystkim myśli pański rząd.
    - No cóż. Umowę handlową już przyjęliśmy. A co do reszty…. Powiem tak – damy się wam kokietować, ale nie liczcie na to. Stopa niemieckiego żołnierza nie stanie na fińskiej ziemi, chyba że przycisną nas czerwoni. No, na udzielenie tylu informacji pozwala mi wypadkowa mojej wiedzy i otrzymanego z waszej firmy „prezentu”.

    Podziękowałem Magnesowi za rozmowę. Złożywszy Kleinschmittowi raport udałem się do hotelu, żeby następnego dnia wyruszyć w podróż powrotną do Berlina.

    Berlin

    Gabinet ministra spraw zagranicznych tonął w świetle. W pomieszczeniu przebywały jedynie dwie osoby. Dwaj ministrowie. Minister spraw zagranicznych Niemiec – Constantin von Neurath oraz minister spraw zagranicznych Turcji - Tewfik Rüstü Aras. Ten drugi wykorzystał uczestnictwo w oficjalnej tureckiej delegacji olimpijskiej na wizytę w Berlinie i rozmowę z Neurathem.
    - Dużo Pan oferuje Panie Neurath – zaczął szef tureckiego MSZ. Węgiel, technologie. I w zamian chce Pan dostęp do baz, portów i lotnisk na naszym terenie. Pozwolę sobie zapytać, na co możemy liczyć w razie kiedy, hm, ktoś zechce nas „skrzywdzić”?
    Von Neurath zaczął podawać Arasowi kolejne dokumenty.
    - W ciągu tygodnia gotowa do wypłynięcia jest silna eskadra bojowa floty.

    [​IMG]

    Po zorganizowaniu transportu możecie liczyć na całe nasze lotnictwo. I następujące siły lądowe:

    [​IMG]

    A w zanadrzu mamy jeszcze TO:

    [​IMG]

    Tewfik uśmiechnął się.
    - Wygląda zachęcająco. Nasze wstępne warunki: nie zgadzamy się na wyłączny dostęp militarny. Chcemy ścisłego sojuszu zaczepno-odpornego z pełną w współpracą na poziomie badań, sztabów i wywiadu.
    - Nie mam takich pełnomocnictw, rozumie Pan. Ale nie omieszkam przedstawić rezultatów naszej rozmowy Führerowi.

    Von Neurath był bardzo zadowolony. Wyglądało na to, że plan wypali.


    Berlin
    13. października 1934

    Późnym wieczorem wracałem do domu.
    Pora taka, że nawet w tak ogromnym mieście jak Berlin ulice były niemal puste.
    Mój sąsiad i dobry znajomy nazywał się Dawid Ichaak. Tak jak ja należał do starej mieszczańskiej rodziny. Nasi ojcowie obaj walczyli jeszcze w cesarskim wojsku. Dawid jednak w przeciwieństwie do mnie nie zdecydował się na karierę wojskową. Prowadził duży sklep. Przyjaźniliśmy się. I do niedawna cały świat był dla niego w porządku. Do niedawna. Ichaak był Żydem.
    Kiedy owej nocy wracałem, w domu Ichaak paliło się jeszcze światło. Drzwi wejściowe były uchylone. Nie była to zwykła sytuacja. Od kiedy czasy stały się niespokojne, Ichaakowie barykadowali się na noc.
    Wszedłem więc.
    Już z przedpokoju usłyszałem łkanie.
    I kiedy wszedłem do salonu zobaczyłem, jak dwóch bandytów kopie bezbronnego staruszka Jakuba. Sierżanta cesarskiej armii, weterana Wielkiej Wojny. Dwóch bandytów ze swastykami na rękawach.
    Chciałoby się powiedzieć, że żołnierski honor sprawił, iż zrobiłem co zrobiłem. Ale tak nie było. Chodziło raczej o zwykłą ludzką przyzwoitość.
    W każdym razie sprawcy wyszli z tego mocno potłuczeni. Jeden z nich był ledwie wyrostkiem, drugi dobiegał może pięćdziesiątki. Nie było z nimi problemu.
    Wróciłem do domu z poczuciem, że zrobiłem to co należało.
    Jak się później okazało, ten starszy był jakimś lokalnym szychą SA. I uparł się, że muszę odpowiedzieć za „ciężkie pobicie”.
    Dwa lata wcześniej bałby się, że ja zgłoszę jego występek. Teraz się odgrażał.
    Sprawa jednak przybrała wymiaru próby sił pomiędzy lokalnymi strukturami wojska i partii. Dowództwo jednostki stanęło murem w mojej obronie, lokalna komórka NSDAP parła na proces.
    Dla świętego spokoju dowództwo zgodziło się na sprawę, która miała być formalnością i oczyścić mnie z zarzutów.
    Stała się zaś koszmarem.
    Jakiegoż miałem pecha, że spośród dziesiątek wojskowych sędziów pamiętających jeszcze Cesarza proces otrzymał jeden z pierwszych nazistów krwi i kości w tej firmie.
    Osoba sędziego to nadal było jednak mało, żeby mnie utrącić.
    Ostatecznie stanęło na tym, że mam przeprosić szanowanego obywatela i członka partii, którego pobiłem w domu Ichaaka.
    Dzień przed rozstrzygnięciem ciężko pobity Jakub Ichaak zmarł.
    Ostatnia rozprawa.
    I moje NIE.
    Oświadczyłem, że nie przeproszę tej świni, która nie zasługuje na miano człowieka. Oświadczyłem, że nie przeproszę kogoś, kto złamał prawo i zasłużył na karę.
    I oświadczyłem, że nie poddam się wyrokowi tej świni w mundurze sędziego wojskowego.
    Tego już było za wiele.
    Sędzia wyznaczył wyrok degradacji i wydalenia ze służby.
    Każdy oddaliłby wyrok.
    Ale jednostce nie podobał się możliwy rozgłos. Dowódca w myślach już widział okładkę „Stürmera” z artykułem Streichera o judaistycznych wpływach w niemieckiej armii.
    Do tego jeszcze ta paskudna historia z moim ojcem.
    I otrzymałem ostatni rozkaz.
    Majorze Schneider - nie apelować.
    Nie apelowałem.
    Miałem tego wszystkiego serdecznie dość.
    Kilka tygodni później widziałem jeszcze jak przyszli po Dawida. Jak wywożą jego, żonę, kilkuletnie dzieci. Słyszałem ich płacz i łkanie. Bezbronnych ludzi. Według partii wrogów państwa, agentów syjonistycznego spisku.
    I ten paskudny uśmiech triumfującego członka SA.

    Obudziłem się. Ten sen prześladował mnie od tamtego czasu. I jak za każdym razem, kiedy budzę się po nim, ścisnąłem pięści z jedną myślą.

    NIGDY WIĘCEJ
     
  6. Malki4

    Malki4 Guest

    Odcinek IV

    Noc z 27. na 28. lutego 1936

    Lizbona

    Losy spotkania rozstrzygnęły się tuż po przerwie. Najpierw w zamieszaniu pod bramką Portugalczyków zimną krew zachował Kitzinger i silnym uderzeniem z pięciu metrów podwyższył wynik na 2:0. Kiedy przeciwnicy zabrali się do odrabiania strat, nasza drużyna wyprowadziła perfekcyjną kontrę – po szybkim rajdzie Hohmana prawą stroną z dokładnego podania skorzystał Lehner i było po meczu. Portugalia atakowała do końca, jednak poprzestała na honorowym trafieniu Silvy. Pierwszy w historii mecz naszych reprezentacji zakończył się dla nas zwycięstwem 3:1. Taki wynik uznać należy za dobry prognostyk przed rozpoczynającymi się latem Igrzyskami Olimpijskimi, w których wystartuje także piłkarska reprezentacja Niemiec.


    [​IMG]


    niemiecka drużyna przed meczem z Portugalią



    Przerwałem pisanie artykułu. Księżycowa noc nad Lizboną nie sprzyjała oddawaniu się pracy. Wyszedłem na balkon.
    Z hotelu roztaczał się widok na port. Mimo późnej pory ruch w nim nie zamierał. Światła migotały na dziesiątkach różnej wielkości statków. Dalej był już tylko niekończący się Atlantyk, z którego dolatywał powiew świeżości…

    - Już czas – za plecami usłyszałem głos Kleinschmnidta

    Wyszliśmy z pokoju. Tej nocy czekało nas kolejne spotkanie.

    Rozwój wypadków sprawił, że tuż po zakończeniu olimpiady trafiłem na Półwysep Iberyjski. Wygrana Frontu Ludowego w wyborach parlamentarnych spowodowała, że w regionie zawrzało, a Hiszpania w danej chwili nie była wiarygodnym partnerem. Należało czekać. W międzyczasie postanowiono, że skontaktujemy się z naszymi ludźmi w Lizbonie. Szczęściem na dniach przebywała tam także niemiecka reprezentacja piłkarska. Niejako automatycznie więc do Portugalii Abwehra wysłała swoją sekcję „sportową” – mnie i Kleinschmnidta.
    Spotkania reprezentacji narodowej były w tamtym czasie powiązane z poważnym zainteresowaniem mediów, a przez meczowych przeciwników nieraz odbierane jako dyplomatyczny gest.



    [​IMG]



    Berlin

    Wasyl Lewczenko był najlepszy w swoim fachu. Zarówno tym oficjalnym – lepszego kierowcy ambasada radziecka nie mogła sobie wymarzyć, jak i w tym… nieformalnym. A nieformalnie Lewczenko miał mieć przede wszystkim oczy i uszy otwarte. I niezależnie od oficjalnych kanałów donosić Moskwie o wszelkich posunięciach ambasadora.
    Tego wieczora zaś do przekazania miał nadzwyczajnie dużo.
    Było zimno. Wasylowi nie chciało się kluczyć po wąskich uliczkach Śródmieścia. Zdecydował się ten jedyny raz zrobić wyjątek i podążyć bezpośrednio do miejsca, gdzie zwykle zostawiał informacje.
    Na ulicach Berlina zalegała cienka warstwa śniegu.
    Z jednej z przydrożnych knajp wytoczyła się postać w czarnym płaszczu. Mężczyzna nie potrafił utrzymać się na nogach. Przepełznął kilka metrów, w końcu oparł o jedną z latarni. Kiedy przechodził obok niej Lewczenko, postać zwróciła się w jego stronę.
    Wasyl poczuł zapach czegoś mocniejszego niż parę piw. W jego stronę popatrzyło dwoje zamglonych oczu. Usłyszał z trudem wyjąkane pytanie o godzinę.
    Kiedy sięgnął do kieszeni po zegarek, zobaczył jeszcze błysk wydobytego spod płaszcza ostrza. Gardło Rosjanina zostało przecięte szybko i sprawnie. Nie zdążył krzyknąć.
    Na śniegowym dywanie pojawiła się czerwona strużka krwi.
    Nieznajomy pochylił się nad ciałem. Wydobył z kieszeni zabitego dokumenty i portfel.
    Następnego dnia w gazetach napisano o nim jako ofierze zwykłego rabunku.


    Lizbona

    Portowa tawerna była jednym z gorszych lokali, w jakich kiedykolwiek przyszło mi gościć. Śmierdząca, głośna, gorąca i wilgotna nie zachęcała do wejścia. Ale interesy to interesy.
    Usiadłem przy barze. Kleinschmidt jak zwykle gdzieś się ulotnił.
    Podeszła do mnie barmanka. Ciemne, długie włosy, duży biust, czarne oczy. Zapytała coś po portugalsku. Odpowiedziałem, że nie rozumiem. W jednej chwili przerzuciła się na doskonały niemiecki.
    - Zawieramy z wami umowę handlową. Samo w sobie nic wielkiego, Rząd jednak jest przerażony sytuacją w Hiszpanii. Zgodzi się na wszystko, co zaproponujecie. Tyle wiemy na razie. W razie czego skontaktujemy się.
    I podała mi serwetkę z jakimiś zapiskami. Okazało się, że zawierała warunki umowy.



    [​IMG]



    Chwilę później pojawił się Kleinschidt. On również zdobył pożądane informacje.
    Dosyć szybko udaliśmy się do hotelu. Przed nami była krótka noc, a potem powrót samolotem do Berlina.


    Berlin

    Heinrich Himmlera nie opuszczało zdenerwowanie. Wszystko działo się inaczej niż to sobie wyobrażał. Mimo późnej pory nie myślał o śnie.
    Przed nim leżała informacja dostarczona kilka godzin temu przez jednego ze współpracowników.



    [​IMG]



    Reichsführer SS nie wierzył własnym oczom. Następnego dnia ogłoszona miała być zawarta dziś nowa umowa handlowa ze Związkiem Radzieckim. W ogóle jak to było możliwe, tak jawnie współpracować ze znienawidzonymi komunistami….
    A najgorsze było to, że on sam dowiadywał się o tej decyzji w ten sposób. Jak było możliwe, że Führera nie interesowała jego opinia w tak ważnej sprawie…
    Himmler miał dość. Na jego oczach w Rzeszy działo się coraz więcej niewiarygodnych rzeczy.
    Obiecał sobie, że już wkrótce zrobi z tym wszystkim porządek.
     
  7. Malki4

    Malki4 Guest

    Odcinek V
    7. marca 1936

    Nieopodal Stuttgartu,
    Kwatera Główna Grupy Armii „W”

    Generał-pułkownik von Blomberg dostojnym krokiem przechadzał się brzozowym laskiem. Nie spieszył się. Miał wiele do przemyślenia.
    Niezwykle ciężko było mu trzeźwo ocenić następujące po sobie wydarzenia. Niepokoiły go dochodzące zewsząd pogłoski na temat sytuacji dyplomatycznej państwa. Coś się działo, a on nie wiedział do końca co…
    Na szczęście było też wiele powodów do zadowolenia. Zlecony mu osobiście przez Führera plan „Westwall” zakładający obronne rozmieszczenie wojsk na granicy zachodniej przeprowadził wzorowo.

    [​IMG]

    Zgodnie z planem trzydzieści dywizji piechoty rozmieszczonych zostało nad granicą francuską i belgijską. I to w niespełna dwa miesiące zamiast spodziewanego roku!
    Na Blomberga w związku z tym posypały się zaszczyty. Oprócz dzierżonej już funkcji Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych został na początku miesiąca dodatkowo mianowany dowódcą Grupy Armii „W” oraz 1. Armii. A do tego aż huczało od plotek, że jeszcze w tym roku szykuje się pierwsza od Wielkiej Wojny nominacja na feldmarszałka. I to właśnie on miał ją odebrać.
    Ale w tym celu należało się jeszcze postarać.
    Przede wszystkim trzeba było ostatecznie przekonać Hitlera o konieczności zaniechania budowy „Linii Zygfryda”. Stacjonarne fortyfikacje to anachronizm, skrajnie nieopłacalna inwestycja.
    I jak na komendę generał natknął się na sterczący na polanie fragment zapory przeciwczołgowej, którą zaczęto budować w tym roku.

    [​IMG]

    Absolutnie nie tędy droga. Owszem, obrona na zachodzie musi istnieć. Ale musi to być tak jak teraz – żywa grupa armii, mogąca aktywnie reagować na zmieniające się warunki strategiczne, a nie kupa gruzu i drutu kolczastego.
    Co prawda obrona granicy zachodniej już teraz mogła skutecznie powstrzymać natarcie sił francuskich i belgijskich, ale to mogło się zmienić. Należało dodać każdej z armii jako wsparcie przynajmniej jeden korpus piechoty w sile trzech dywizji. A następnie wyposażyć wszystkie posiadane siły w maksymalną ilość artylerii. I to wszystko w ciągu 1-2 lat. Wtedy dopiero będzie można pomyśleć o odbudowie floty i rozwoju Luftwaffe.
    I postanowiwszy przy następnej okazji przekazać te wszystkie uwagi Führerowi, von Blomberg skierował swoje kroki z powrotem w stronę siedziby sztabu.

    Berlin

    Admirał Canaris siedział zatopiony w myślach przy swoim biurku.
    Nie miał pojęcia, co o tym wszystkim myśleć.
    Jeszcze miesiąc temu plany rządu wydawały się jasne jak słońce. Planowane zbliżenie gospodarczo-polityczne z Turcją i Finlandią mierzyło prosto w Związek Radziecki, szachując Leningrad i kaukaskie pola naftowe. Hitler zmierzał, w bliższym lub dalszym planie, do konfrontacji ze Stalinem. Także likwidacja agenta sowieckiego Lewczenki przez funkcjonariusza Gestapo zdawała się potwierdzać tę tezę. Ale potem cała ta konsekwencja w postępowaniach znikła. Najpierw niespodziewane zbliżenie z niewiadomo komu do szczęścia potrzebną Portugalią. A potem przebicie wszystkiego, czyli umowa handlowa z ZSRR! Stosunki handlowe Rzeszy ze światem wyglądały na daną chwilę następująco:

    [​IMG]

    Niby wszystko grało, niby niemiecki węgiel po prostu szedł w świat za tak potrzebne niemieckiej gospodarce rzadkie materiały, stal i pieniądze. Ale Hitler nie nawiązałby przypadkowo współpracy z największym wrogiem. Za tym musiała tkwić jakaś głębsza myśl…
    A on jej nie znał.
    Admirał Canaris z przerażeniem zdał sobie sprawę, że jest już o jedno posunięcie do tyłu.
     
  8. Malki4

    Malki4 Guest

    ODCINEK VI


    Epitafium ku czci Abisynii
    24. stycznia 1936, południe


    Harar



    [​IMG]


    Panorama miasta Harar


    24. stycznia w Hararze nie było już abisyńskich oddziałów. Zresztą w planie działań wojennych leżał on jak gdyby na uboczu, nie będąc przewidzianym do odgrywania roli miasta-twierdzy o silnym garnizonie. Od początku konfliktu stacjonował tam jedynie tragicznie uzbrojony oddział pomocniczy w sile batalionu. A i jego żołnierze wzięli nogi za pas, słysząc wieści o zbliżających się głównych siłach generała Grazianiego.
    Mieszkańcy tymczasem jakoś nadzwyczajnie zaistniałą sytuacją się nie przejęli. Co prawda na ulicach miasta dało się wyczuć jakąś nerwowość, ale o ucieczce nikt nie myślał.
    Samoloty pojawiły się na niebie, kiedy słońce stało w samym zenicie.
    Ludzie powychodzili z domów.
    Co prawda niektórzy słyszeli już o tych piekielnych maszynach ze stali, które przecząc wszystkim prawom natury wzbijały się w powietrze. Ponoć w kraju także istniała jedna jedyna z tych maszyn, a znajdowała się we władaniu samego Cesarza.
    Ale na niebie pojawiło się ich kilkanaście.
    Leciały w równym szyku, jak stado wędrujących ptaków. Każda sekunda coraz bardziej zbliżała je do Hararu...
    Pierwsza z bomb spadła na pusty teren, kilkadziesiąt metrów przed kilkusetletnim murem miejskim.
    W tłumie zawrzało. Z tysięcy gardeł wyrwał się nieludzki krzyk.
    Następne zaczęły już trafiać w cele. Siedzibę gubernatora, posterunek policji, magazyny żywności... Większość jednak spadała na budynki mieszkalne. Kryte byle czym dachy zajmowały się błyskawicznie. Po chwili całe miasto trawił ogień.
    Włoskie bombowce odleciały po kilkunastu minutach.
    Kiedy następnego dnia przednie straże Armii Południowej Rodolfo Grazianiego dotarły do miasta, zastały jego ruiny. Wkraczających na główną ulicę Hararu żołnierzy witał widok resztek zabudowań i setek zwęglonych ludzkich ciał.
    Przede wszystkim zaś pełne bólu i nienawiści spojrzenia tych, którzy przeżyli.


    23. marca 1936


    Berlin


    Dzisiejszego poranka wezwany zostałem do biura Müllera. Szef zażyczył sobie ode mnie czegoś nowego. Bazując na wiedzy na temat mojej wojskowej przeszłości polecił mi napisanie pierwszego artykułu, który nie był reportażem sportowym, sprawozdaniem z meczu czy wywiadem.
    Miałem podsumować przebieg tegorocznych działań militarnych w zakończonej niedawno wojnie włosko-abisyńskiej.
    Po dostarczeniu mi przez Heidi artykułów, które dotychczas ukazały się na ten temat w naszej gazecie oraz będącej własnością redakcji mapy politycznej Afryki zabrałem się do pracy.


    Okolice Hararu


    Antonio zupełnie inaczej wyobrażał sobie wojnę. Tymczasem w tym, co zobaczył w ostatnich dniach nie było żadnego romantyzmu i bohaterstwa. Była natomiast krew, smród, brud i gorąco. Był wstrząsający widok cywilnych ofiar. Niewinnych ludzi, którzy zostali ohydnie okaleczeni. Niewinnych ludzi, którzy stracili cały swój dobytek. Niewinnych ludzi, którzy stracili sowich bliskich. W tej chwili zaś było przede wszystkim ciemno. A gdzieś głęboko w podświadomości czaił się strach.
    Antonio wraz z towarzyszem patrolowali las w okolicy włoskiego posterunku. Ale kilka chwil wcześniej Giuseppe zniknął za drzewami w celu ulżenia pęcherzowi.
    Coś trzasnęło w zaroślach.
    Postanowił sprawdzić, co to jest. Ale tam nic nie było.
    Teraz zauważył, że już kilka chwil wcześniej w lesie zapadła kompletna cisza.
    Cisza, która zapada zawsze, kiedy drapieżnik śledzi swoją ofiarę.
    Nie mógł już dłużej wytrzymać. Musiał zapalić. Inaczej nie wygra z napięciem.
    Kiedy sięgnął po zapałki, poczuł w plecach ostry ból. Krzyknął. I krzyczał dalej, kiedy bagnet wbijał się w jego ciało raz po razie.
    Ale nikt go nie usłyszał.

    Menelik stał nad leżącym w kałuży krwi ciałem włoskiej świni. Jednej z wielu świń, które przed dwoma miesiącami zabiły całą jego rodzinę.
    Wiedział, że właśnie zabił człowieka.
    Ale nie czuł żadnego żalu, żadnych wyrzutów sumienia.
    Postanowił, że będzie robić to dalej.
    Będzie zabijać, dopóki ostatni Włoch nie opuści ziemi jego przodków.
     
  9. Malki4

    Malki4 Guest

    ODCINEK VII
    20. kwietnia 1936



    Berlin


    uroczystości z okazji 47. urodzin Hitlera



    [​IMG]


    Gorąco.
    Nadzwyczajnie jak na tę porę roku. A może..., może to nie pogoda, może to okoliczności?
    Przed Bramą Brandenburską panował niesamowity ścisk. Z niebywałym trudem przeciskałem się przez tłum. Każdy chciał być jak najbliżej Führera, widzieć jak najwięcej. Ludzie z wyrzutem spoglądali na przeciskającą się w przód osobę. Ale oficjalna akredytacja dziennikarska i aparat fotograficzny na szyi robiły swoje, szczególnie pomocni dla dziennikarzy okazywali się jegomoście w brunatnych i czarnych mundurach. Nakazywali przepuścić pana mającego swoim reportażem powiększyć chwałę Hitlera.
    Zabawne.
    W końcu znalazłem się tuż za szpalerem funkcjonariuszy SS.
    Na jezdni, odbywała się defilada wszystkich rodzajów wojsk.
    Największe zainteresowanie wzbudził przejazd czołgów 1. Dywizji Pancernej gen. von Kleista. Panzerkampfwagen I były szczególnie popularne u obserwujących całą uroczystość dzieci.


    [​IMG]


    Panzer I


    Na niebie natomiast zapanowały lecące nisko klucze najnowszych maszyn Luftwaffe – bombowców taktycznych Do-17 oraz myśliwców Ar-68. Sporym zainteresowaniem cieszyły się także działa polowe SK-18 o kalibrze 10 cm.
    Po przemaszerowaniu dokładnie 489 oficerów, 13932 ludzi oraz przejeździe 977 koni i 1573 pojazdów nastąpiło przejście do głównego punktu programu.
    Odbył się on na położonej za jezdnią trybunie honorowej.
    Na oczach kilkudziesięciu tysięcy ludzi nominacje na stopień generała-pułkownika otrzymali Werner von Fritsch i Hermann Göring. Erich Raeder został genrałem-admirałem. Ostatni w kolejce był generał von Blomberg.
    Jego spotkał największy zaszczyt. III Rzesza doczekała się w nim pierwszego „własnego” marszałka.
    Twarz Blomberga promieniała radością. Wymienili z Hitlerem serdeczne spojrzenia. Cała loża honorowa była wyraźnie ukontentowana.
    Prawie cała.
    W drugim rzędzie z nieobecnym wzrokiem i kamienną twarzą siedział prawdziwy bohater wojenny. Stary marszałek August von Mackensen. Człowiek, który zasłużył na swój tytuł wielkimi zwycięstwami na froncie, a nie reorganizacją armii.
    Mój wzrok odnalazł też Admirała Canarisa.
    Ten z kolei uważnie przyglądał się odgrywanemu na naszych oczach przedstawieniu.
    Obaj wiedzieliśmy, co tu się właściwie dzieje.
    Mały człowiek z wąsikiem coraz bardziej uzależniał od siebie dowództwo niemieckiej armii.


    Madryt


    Po gorącym dniu nadeszła ciepła noc. Pod tym względem wyjątkowa jak na tę porę roku.
    Sędzia Gonzalez wiedział o tym dobrze.
    Regularnie wracał do domu o tej właśnie porze. Nie mógł inaczej.
    On, poważany stróż sprawiedliwości, kapitan rezerwy, znany publicysta katolickiego tygodnika... po prostu nie mógł być rozpoznany podczas powrotu z wizyty u kochanki. To zbyt zaszkodziłoby jego opinii w środowisku.
    A miał jeszcze wiele roboty przed sobą. Upadek tego koszmarnego rządu – to mogła być już tylko kwestia tygodni. I wtedy znowu potrzebna będzie jego pomoc w skazywaniu tych lewicowych szumowin i przypieczętowania losu, który same sobie wybrały...
    Gonzalez dotarł do drzwi. Otworzyły się po jednokrotnym przekręceniu klucza. Dziwne, zazwyczaj przekręcał podwójnie...
    Nie zapalał światła. Znał na pamięć układ pokoi na parterze.
    Kiedy dotarł do kuchni ciemność rozświetliło kilka błysków.
    Pomieszczenie wypełnił huk wystrzałów.
    Gonzalez poczuł okropny ból. Obiema rękami złapał się za brzuch. Na palcach poczuł lepką, ciepłą ciecz.
    Szok spowodował, że sędzia nawet nie krzyknął. Osunął się na podłogę wydając dźwięk przypominający syk.
    Zapaliło się światło.
    Nad nim stała postać z pistoletem w ręku i czerwoną opaską na ramieniu. Postać kucnęła. Zbliżyła swoją twarz do twarzy ofiary.
    - Poznajesz mnie? Poznajesz mnie, ścierwo przeklęte? Sądziłeś mnie! Sądziłeś mnie i brata! Za działalność antypaństwową! Mi dożywocie, jemu stryczek! I jak się teraz czujesz? Jak się czujesz do cholery? I jak to jest być sądzonym samemu?
    Na odpowiedź nie było już sił. Leżący zdołał jedynie splunąć w twarz napastnika.
    Zamachowiec wstał.
    Gonzalez zobaczył jeszcze but kilkakrotnie z impetem opadający na jego twarz. Potem zaś nie widział już nic.

    Nazajutrz Hiszpanią wstrząsnęła wiadomość o kolejnym w ciągu tygodnia morderstwie politycznym w stolicy. Kolejna iskra, która spadła na beczkę prochu, jaką stał się cały kraj. Wybuch był już tylko kwestią czasu.


    Berlin


    Wystawne przyjęcie w Kancelarii Rzeszy trwało w najlepsze.
    Admirał Canaris nie cierpiał takich okazji. Ale cóż, zaproszeniom Hitlera się nie odmawia…
    Najważniejsze było tego wieczoru trzymanie się z daleka od funkcjonariuszy partii i unikanie pustych rozmów, w których siłą rzeczy musiał powiedzieć coś dobrego o Führerze. Ograniczył się więc do prywatnych dyskusji z kilkoma starymi generałami i ich żonami. To byli jeszcze ludzie z klasą, jakże inni od tych pariasów zawdzięczających swój status jedynie ślepemu posłuszeństwu.
    Głównie jednak szef Abwehry zabijał czas stojąc na uboczu pod filarem i przyglądając się całemu towarzystwu.
    I kiedy podszedł do niego jeden z bohaterów wieczoru, Canaris nie posiadał się zdumienia.
    Przed nim stanął generał-pułkownik Göring we własnej osobie.
    Oficerowie wymienili uścisk dłoni.
    Göring uśmiechnął się serdecznie.
    - Miło mi z Panem zamienić słowo – zaczął
    Na polecenie Ewy Braun włączono muzykę. Zrobiło się jeszcze głośniej. Admirał stwierdził, że teraz już nikt nie ma prawa usłyszeć ich rozmowy.
    - Wybaczy Pan okoliczności, ale trudno jest inaczej w dzisiejszych czasach osobiście porozmawiać, nie wzbudzając nadmiernego zainteresowania – ciągnął dalej – chciałem Panu coś przekazać. Proszę, podpisane ręcznie nowe wydanie moich wspomnień z frontu.
    Wręczył rozmówcy średniej wielkości tomik.
    - SPECJALNIE dla Pana. Proszę zaznajomić się z dedykacją. Ja natomiast muszę jeszcze porozmawiać z kilkoma gośćmi. Widzi Pan, jestem dzisiaj rozchwytywany niczym sam Führer.
    Skończywszy monolog odszedł. Nie dał nawet rozmówcy dojść do głosu.
    Nie, żeby to było Canarisowi nie na rękę.
    Ukradkiem zerknął na pierwszą stronę. Jego oczom ukazał się odręczny napis:

    Tylko jeden z gości zwrócił uwagę na kilkusekundową konwersację szefa Luftwaffe z szefem Abwehry.
    Obserwujący z drugiego końca sali ich krótkie spotkanie Heinrich Himmler musiał jednak włożyć sporo wysiłku w to, żeby ze złości nie zgnieść trzymanej w ręce szklanki.


    ***


    Tego wieczoru miałem jeszcze dużo pracy ze zredagowaniem relacji z uroczystości ku czci urodzin Hitlera, która miała się ukazać w kolejnym wydaniu naszego dziennika. Toteż kiedy wróciłem do domu, dochodziła już prawie północ.
    Drzwi przedpokoju otworzyła mi Irena.
    Wyglądała na wyraźnie zaniepokojoną.
    - Masz gościa – powiedziała, ruchem głowy wskazując drzwi mojego gabinetu.
    Wszedłem do środka.
    Na kanapie siedziała postać w płaszczu. Niebieskooki blondyn w okularach.
    Wstając wbił we mnie przenikliwe spojrzenie.
    Podając rękę przedstawił się.
    - Gustaw Kieβling, Geheime Staatspolizei.
    Nie mogę sobie wytłumaczyć jakim cudem usiedliśmy. Strach powinien sparaliżować mnie, uniemożliwiając jakikolwiek ruch.
    - Panie Schneider, musimy poważnie porozmawiać.
    - Słucham Pana.
    - Wydaje się Pan być człowiekiem nad wyraz inteligentnym. Pewnie doskonale Pan wie, czym zajmuje się moja firma.
    Doskonale wiedziałem.
    - Z kolei ja doskonale wiem, na czym tak właściwie polega pańska praca – kontynuował.
    Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Musiał odgadywać moje myśli.
    - Widzi Pan, pozwolę sobie użyć uwielbiane przeze mnie zabawy słowne – ciągnął – jakby to powiedzieć w Pana języku? Chciałbym zamówić u Pana kilka artykułów…
    Kieβling właśnie miał mi złożyć propozycję z rodzaju tych, których się nie odrzuca.
    A ja nie byłem w stanie trzeźwo oceniać sytuacji… zaskoczyli mnie kompletnie. Nie było innego wyjścia, jak przyjąć warunki gry…
    Postanowiłem jednak pozbierać się.
    Podniosłem wzrok. Spojrzałem prosto w lodowate oczy Kieβlinga. Wydobycie głosu wydawało się strasznym wysiłkiem, jednak w końcu wycedziłem przez zęby:
    - Czego konkretnie Pan oczekuje?


    CIĄG DALSZY NASTĄPI

     
  10. Malki4

    Malki4 Guest

    ODCINEK VIII
    8. maja 1936


    Lizbona


    Zaraza nadciągała od wschodu.
    Zainfekowani nią ludzie nie umierali. Działo się z nimi coś o wiele gorszego.
    Najpierw następowało rozbicie tradycyjnych wspólnot. Takie pojęcia jak rodzina, wiara czy ojczyzna przestawały mieć jakiekolwiek znaczenie. Wszystkie pierwotne więzi ulegały rozbiciu. Zarażeni organizowali się na nowo. Inaczej.
    Drugim stadium była próba narzucenia swojej woli zdrowym członkom społeczeństwa. Każda metoda była dozwolona, o ile była skuteczna. Zamachy, rewolucje... W tym konkretnym przypadku... wybory.
    Antonio de Oliveira Salazar ze wzrastającym niepokojem obserwował wydarzenia za wschodnią granicą. Po wygranych przez Front Ludowy wyborach Hiszpanię ogarniał chaos. Początkowo niepostrzeżenie: w postaci wieców, politycznych kłótni, parlamentarnych skandali. Ale ostatnie tygodnie zaczęły przynosić krwawe żniwo. Niemal codziennie ktoś ginął w zamachu. Raz był to konserwatywny sędzia, raz komunistyczny poseł, raz katolicki ksiądz...
    Premier postanowił podjąć wszelkie możliwe działania, aby Portugalia nie doświadczyła podobnego losu.


    [​IMG]


    premier Salazar


    Na pewno analogiczny rozwój wypadków był wykluczony. W kraju panował jak najlepszy porządek, nikt nie śmiałby nawet pomyśleć o próbie przejęcia władzy. O wiele realniejsze było zagrożenie z zewnątrz.
    Bo co będzie, jeżeli wewnętrzna walka w Hiszpanii wygrana zostanie przez tą bandę komunistów i anarchistów? Co jeżeli czerwona zaraza pochłonąwszy sąsiada skieruje swoje siły na o wiele mniejszą i słabszą republikę Portugalii?
    Na taką ewentualność należało się zabezpieczyć. Trzeba było poszukać pomocy.
    Tylko kto byłby skłonny udzielić takiej pomocy jego krajowi?
    Salazar rozejrzał się po swoim gabinecie. Na skraju biurka stał globus. Premier przesunął fotel w jego stronę. Podparłszy głowę lewą ręką prawą zaczął powoli obracać metalowy model kuli ziemskiej. Po kolei analizował każde większe państwo pod kątem jego skłonności do pomocy.
    I nagle wszystko złożyło się w jasną całość. Te ciągłe prezenty od członków rządu, umowa handlowa, pomoc gospodarcza, wizyta ekipy piłkarskiej...
    Salazar dokładnie wiedział, co należy zrobić.
    Po podniesieniu słuchawki telefonu poprosił sekretarkę o połączenie z ambasadą III Rzeszy.


    Schwarzwald


    Dwójka oficerów przechadzała się dębową aleją.
    Osoba chociaż pobieżnie zorientowana w polityce bez problemu rozpoznałaby twarze obu postaci. Mężczyźni toczyli ze sobą ożywioną rozmowę:
    - Na ile to potwierdzona informacja?
    - Źródło dotychczas dawało prawidłowe informacje. Możemy założyć, że informacje są pewne.
    - W takim razie jestem nieco zaskoczony. Po co nam zbliżenie akurat z Portugalią?
    - Moim zdaniem chodzi o sojusz taktyczny w celu wsparcia sił reakcjonistycznych w Hiszpanii.
    Pierwszy z rozmówców, generał wojsk lądowych, uśmiechnął się, usłyszawszy taką odpowiedź:
    - To chyba posunięcie po naszej myśli, mój Admirale? Nigdy nie darzyłem sympatią tej czerwonej hołoty. Zabawne. Czasami nawet ta austriacka kanalia ma te same cele co my.
    - Być może. Nie należy jednak zapominać, że zasadniczo... podążamy w różnych kierunkach. Niemniej zastanawia mnie jedno – wzmożona aktywność dyplomatyczna Berlina wobec Lizbony trwa już od początku stycznia. To jest sześć tygodni PRZED wyborami w Hiszpanii. Skąd ta dalekowzroczność? Zresztą, dowiemy się wszystkiego w swoim czasie. Powiedz mi, masz materiały o które Cię prosiłem?
    Generał przekazał admirałowi wyciągnięty z teczki dokument.


    [​IMG]


    - Żaden problem. Sam współtworzyłem plany zajęcia pozycji. W każdym razie powinniśmy wracać w kierunku siedziby sztabu. Ostatnio niektórzy z oficerów stają się, jakby to powiedzieć... nieco bardziej uważni.
    - Rozumiem. A co powiesz na partyjkę kart w najbliższą niedzielę?
    - Chyba znajdę chwilę. Niezły pomysł, Hänsel, dawno nie graliśmy.
    - Przyda się nieco odświeżyć formę, Lutz.


    Berchtesgaden


    Kiedy minister spraw zagranicznych Constantin von Neurath wkroczył na taras rezydencji Hitlera na Obersalzbergu, zastał Führera w zwyczajowej pozie, opartego o barierkę, z wzrokiem skierowanym w góry. Ten jak zwykle sam rozpoczął konwersację:
    - Witam Pana, von Neurath. Jakie przynosi Pan wieśći?
    - Mein Führer, pragnę poinformować, że wszystko poszło zgodnie z planem. Pan premier Salazar skontaktował się dziś rano z naszą ambasadą w Lizbonie. Obecnie traktat jest już gotowy, wymaga jedynie Pańskiego podpisu.
    - Dziękuję ministrze, nie omieszkam niezwłocznie podpisać dokumentu. Niemniej uprzejmie prosiłbym o chwilę samotności.
    Neurath wycofał się, położywszy tekst umowy na blacie stołu stojącego najbliżej kanclerza.
    Hitler został sam. Przejrzawszy tekst umowy podpisał ją przygotowanym wcześniej piórem. Trochę to wszystko chaotycznie, trochę mało oficjalnie, niemniej sojusz został zawarty.


    [​IMG]


    Wrócił na swoje miejsce. Patrząc w Alpy pomyślał, że los nie mógł mu bardziej sprzyjać. Napięcie w Hiszpanii wzrosło w idealnym momencie. Nie dość, że zawarcie sojuszu z Portugalią było w tych okolicznościach niesłychanie łatwe, to jeszcze nie mogło być lepszego do tego pretekstu. Cały świat myśli teraz, że to właśnie dla rozprawienia się z hiszpańską rewolucją III Rzesza i Portugalia zawarły przymierze.
    I cały świat jest w błędzie.


    Północny Atlantyk


    Podróż sterowcem przez Atlantyk to na pewno niezapomniane przeżycie. Pod warunkiem, że człowieka nie pochłaniają inne myśli.
    A tak niestety było w moim przypadku.
    Zostawiwszy wszystko, co było mi drogie leciałem w stronę Ameryki.
    Sam.
    Sam na sam ze swoim sumieniem.
    I mimo całego uroku tej podróży - nie było mi z tym dobrze.


    [​IMG]


    LZ-129 Hindenburg nad Nowym Jorkiem



    Berlin


    Po raz pierwszy od dłuższego czasu Heinrich Himmler był zadowolony.
    Raport dostarczony mu przez agenta Gestapo Kiesslinga był niezwykle obiecujący.
    Ten Schneider mógł być rozwiązaniem. W końcu wtyczka w Abwehrze, na której lojalność wobec reżimu jest mocno niepewna. I jego przeszłość dodatkowo dawała ku temu pewne przesłanki! A w dodatku były major posiada rodzinę... jest więc pole do szantażu.
    Z „przekonaniem” go do współpracy nie było większych problemów. Niemniej należało sprawdzić jego kwalifikacje.
    Gazeta Schneidera otrzymała bilet na podróż „Hindenburgiem” do Ameryki. Wszelkie koszty pokrywał rząd. W zamian Schneider napisać miał reportaż. Po prostu jednemu z pracowników ministerstwa propagandy tak spodobał się artykuł o uroczystościach ku czci urodzin Führera, że nalegał, żeby poleciał ten sam autor.
    Wiarygodna przykrywka.
    A w rzeczywistości Schneider napisze kilka raportów na temat powodów, z jakich nasi szanowani obywatele wybierają się do Nowego Jorku.
    To pokaże na ile będzie przydatny.


    Północny Atlantyk


    Ze szklanką koniaku w ręce spoglądałem w dół. Pode mną rozciągał się bezkresny ocean.
    Czułem się podle w mojej nowej roli.
    Nie podobała mi się wizja tego, co będzie, jeżeli Abwehra dowie się o mojej współpracy z Gestapo.
    Ale o wiele bardziej przerażała mnie wizja tego, co się stanie, jeżeli Gestapo dowie się, czym tak naprawdę zajmujemy się w wywiadzie wojskowym.
    Bo na szczęście wybrano mnie tylko ze względu na moją przeszłość. Na szczęście aparat inwigilacji Himmlera nie wiedział nic o naszej dodatkowej działalności.
    Dzięki temu jeszcze żyłem.
    Jeszcze.

    ***​
    W tym miejscu chciałbym jeszcze raz podziękować wszystkim Czytelnikom za cierpliwość, pozytywne opinie i, przede wszystkim za wsparcie. Dzięki Wam chce się tworzyć :)
    Pozdrawiam​
     
  11. Malki4

    Malki4 Guest

    ODCINEK IX
    15. maja 1936, południe


    Zatoka Kilońska,
    pokład pancernika kieszonkowego „Deutschland”


    Maj 1936 roku to był okres, w którym miałem ręce pełne roboty. I trzeba przyznać, że jako dziennikarzowi wiodło mi się lepiej niż kiedykolwiek. Okazało się, że podróż „Hindenburga” nad Atlantykiem była wyjątkowa – sterowiec pobił rekord przelotu nad Atlantykiem (rekord wśród sterowców rzecz jasna) i w Nowym Jorku byliśmy już w 62 godziny. Nie zabawiłem długo w Stanach, wracając od razu lotem powrotnym. Reportaż z rejsu okazał się moim drugim artykułem (po relacji z uroczystości ku czci urodzin Hitlera), który trafił na stronę tytułową. Naczelny był wniebowzięty moją pracą. I oto dostałem następne „grube” zlecenie. Miałem opisać przegląd sił Kriegsmarine, odbywający się na wodach Zatoki Kilońskiej. Przegląd wyjątkowy, gdyż na pokład pancernika kieszonkowego „Deutschland”, na którym przebywał sam Führer, wpuszczono grupkę dziennikarzy, w tym i mnie. Oczywiście oddzieleni byliśmy od mostku z dowództwem floty i kanclerzem poważnym kordonem bezpieczeństwa, a przed wejściem zostaliśmy dokładnie zrewidowani.


    [​IMG]


    KMS Deutschland w pełnej krasie


    Niestety nieco gorzej wiodło się w mojej drugiej i... trzeciej pracy. Abwehra skupiała ostatnio całą swoją uwagę na sytuacji w Hiszpanii (przynajmniej tyle informacji docierało do moich uszu) i warunki tam wymagały pracy doświadczonych agentów operacyjnych, do których na razie się nie zaliczałem. Przez jakiś czas miałem więc objeżdżać co ważniejsze wydarzenia sportowe, kulturalne i państwowe pisząc, pisząc i jeszcze raz pisząc... Przy czym rzecz jasna zawsze miałem mieć oczy i uszy otwarte.
    A co do współpracy z Gestapo... z ciężkim sercem oddałem mojemu „opiekunowi” Keβlingowi notatki z wszystkich rozmów odbytych i zasłyszanych na pokładzie „Hindenburga”. Interesy, plotki na temat kilku romansów, komentarze na temat nowej sztuki Teatru Narodowego... nic ciekawego z państwowego punktu widzenia. I przynajmniej nic, co mogłoby komukolwiek zaszkodzić (słabe usprawiedliwienie, ale człowiek zawsze próbuje siebie tłumaczyć). Mimo to kiedy wybierałem się już do Kilonii, odebrałem telefon od mojego „opiekuna” z pochwałą za skrupulatnie wykonaną pracę.
    Dziękuję za takie pochwały...
    A teraz stałem na pokładzie pancernika kieszonkowego „Deutschland”, dumy niemieckiej floty i obserwowałem największe manewry marynarki od czasu zakończenia Wielkiej Wojny.


    Mostek KMS Deutschland


    Wpatrzeni w wody Zatoki, oddzieleni tłumem ochroniarzy od grupki reporterów stali na mostku władcy wód Rzeszy, piątka mężczyzn, od których zależały losy niemieckiej floty: Adolf Hitler oraz admirałowie Raeder, Carls, Saalwächter i Marshall.
    Hitler jak zawsze podjął inicjatywę i rozpoczął:
    - Witam Panów! Dzisiejszy dzień jest bardzo istotny z punktu widzenia Kriegsmarine. Nakreślę Panom cele, jakie chcemy osiągnąć w przeciągu najbliższych trzech lat i przedstawię środki, jakie po tym upływie czasu będziecie mieli Panowie do dyspozycji... Po kolei jednak. Najpierw chciałbym posłuchać Panów. Proszę o opisanie mi tego, co widzimy przed nami.
    Jeżeli Führer lubił o czymś słuchać to była to broń. Broń każdego rodzaju. Hitler po prostu uwielbiał dowiadywać się nowinek o jej sile i zastosowaniach bojowych. A jeszcze bardziej uwielbiał potem przekazywać swoją wiedzę dalej w ramach niekończących się monologów na Obersalzbergu...
    Rozpoczął admirał Marshall, specjalista od tzw. pancerników kieszonkowych.
    - Stoimy teraz na pokładzie jednego z trzech okrętów klasy „Deutschland”. Projektowane były już po Wielkiej Wojnie, miały być okrętami o stosunkowo małej wyporności i dużej sile ognia. Razem ze zwodowanym w styczniu tego roku „Admiral Graf Spee” posiadamy trzy jednostki tego typu. Jest to w tej chwili najbardziej wartościowa broń naszej floty. Tutaj mein Führer, proszę, charakterystyka techniczna naszych „pancerników kieszonkowych”.
    Admirał podał Hitlerowi przygotowany wcześniej dokument.


    [​IMG]


    Kontynuował admirał Saalwächter:
    - Najbardziej zróżnicowanym rodzajem okrętów w Kriegsmarine są obecnie krążowniki lekkie. Posiadamy sześć jednostek tego typu: najstarszy, zaprojektowany tuż po wojnie „Emden”, następnie cztery* należące do tzw. K-Klasse to: „Karlsruhe”, „Köln”, „Königsberg” oraz „Leipzig”. Nasz najnowszy krążownik lekki to „Nürnberg”. Proszę, oto podsumowanie danych technicznych naszej floty krążowników.


    [​IMG]


    Następnie głos zabrał Admirał Raeder:
    - Nasze największe jednostki to dwa przestarzałe krążowniki bojowe: „Schleswig-Holstein” i „Schlesien”. Powstałe jeszcze przed Wielką Wojną. Potencjał bojowy mają niewielki, użycie ich poza akwenem Morza Bałtyckiego wydaje się zbyt ryzykowne. Proszę, oto osiągi okrętów.


    [​IMG]


    Jako ostatni z oficerów przemówił admirał Carls:
    - W przeciwieństwie do poprzednio omawianych nasze niszczyciele to jednostki najnowszej generacji*, wszystkie zbudowane po 1934 roku, większość należy do klasy Typ-Z1934. Ich osiągi przedstawiają się następująco:


    [​IMG]


    Hitler uważnie przejrzał otrzymane dokumenty. Nie mógł się doczekać aż wyuczy się na pamięć tych wszystkich nowych danych i będzie nimi imponować kolejnym rozmówcom. Teraz jednak miał przedstawić oficerom marynarki swój plan.
    - Dziękuję Panom za wyjaśnienia. Teraz nadeszła moja kolej. Otóż zebrałem dzisiaj Panów w takim składzie nieprzypadkowo. W najbliższych dniach wejdzie w życie plan „K”. Nakreśla on rozwój floty na najbliższe trzy lata. Otóż zebrałem tutaj w moim mniemaniu czterech najzdolniejszych dowódców morskich naszego kraju. Dlaczego czterech? Otóż latem 1939 roku nasza marynarka liczyć ma cztery floty, w składzie następującym:
    1. Flota przypadnie Panu Raederowi. Pod pańskie dowództwo oddane zostaną cztery krążowniki bojowe: nasze dwa pływające zabytki, a poza tym „Scharnhorst” i „Gneisenau”, których budowa ruszyła zimą tego roku. Ponadto flotę uzupełnią trzy krążowniki ciężkie, dwa krążowniki lekkie oraz sześć dywizjonów niszczycieli.
    Dowódcą 2. Floty zostanie Pan admirał Saalwächter. Otrzyma Pan do dyspozycji dwa pancerniki, trzy krążowniki ciężkie, trzy krążowniki lekkie oraz także sześć dywizjonów niszczycieli.
    Dowództwo nad 3. Flotą obejmie Pan admirał Carls. W skład pańskiej floty wejdą dwa krążowniki ciężkie, trzy krążowniki lekkie oraz trzy dywizjony niszczycieli.
    4. Flota pod dowództwem admirała Marshalla obejmie natomiast nasze trzy okręty pancerne, trzy krążowniki lekkie oraz trzy dywizjony niszczycieli.
    Z każdą z flot współpracować będą po trzy flotylle okrętów podwodnych. Poza tym w sposób niestały będą im przydzielane współpracujące flotylle transportowców.
    Tyle informacji mogę Panom udzielić na daną chwilę. A teraz uprzejmie proszę Panów o oddanie się do dyspozycji naszym przyjaciołom z prasy, w końcu po to ich tutaj zaprosiliśmy. Oczywiście nie muszę dodawać, nie leży w moim interesie, aby poznali treść naszej rozmowy.
    Kiedy oficerowie zaczęli wychodzi Raeder z Hitlerem przez chwilę zostali sami. Admirał podszedł do kanclerza:
    - Czy wobec takiego planu rozbudowy, nie powinniśmy zmienić polityki szkolenia? Nasza obecna doktryna kieruje się raczej ku szkole przerwania linii komunikacyjnych nieprzyjaciela, natomiast obrany kierunek rozwoju, cóż, taki skład floty skłania mnie do wprowadzenia doktryny nazywanej przez Anglików Fleet in Being.
    - Panie Admirale, może to z technicznego punktu widzenia słuszne, ale... wróg nie śpi. Raporty Himmlera donoszą o pewnej infiltracji Akademii Floty przez niepożądany element i cóż, uznałem że najlepszym wyjściem będzie danie wrogu do myślenie poprzez pewną pozorną niekonsekwencję.
    - Ale...
    - Panie Raeder, nasi dziennikarze czekają.
    I wskazując drzwi Hitler niejednoznacznie okazał, że uznaje rozmowę za zakończoną.


    Pokład KMS Deutschland


    Ogólnie rzecz biorąc nasza flota prezentowała się dosyć ładnie. Ale groźnie już nie. W starciu z siłami morskimi dowolnego z wielkich mocarstw mogła co najwyżej z honorem pójść na dno. Po pewnym czasie przyglądania się manewrom szpaler członków SS otworzył się i na pokład wyszła czwórka admirałów, poprzednio zajętych na mostku. Podeszli oni w naszą stronę, sygnalizując chęć rozmowy i wyjaśnienia wszystkiego, co działo się na wodach Zatoki Kilońskiej. Sam Hitler na pokładzie nie pojawił się, pozostając na mostku.
    Za cel do wywiadu wybrałem sobie Ericha Raedera. Chociaż do rozmowy z nim było sporo chętnych, to admirał chętnie i cierpliwie odpowiadał na wszystkie pytania. Kiedy nadeszła moja kolej, przedstawiłem się. Reakcja zaskoczyła mnie niesamowicie...
    - Pan Schneider? To Pan napisał ten wspaniały reportaż z podróży „Hindenburgiem”? Tekst był niesamowity, bardzo podobał się mojej żonie. Muszę kiedyś sam polecieć tym cudem techniki. Niech Pan poczeka, mam dla Pana coś specjalnego...
    I wyciągnąwszy z kieszeni munduru własną fotografię złożył na niej autograf po czym podarował mi ją. Potem zaś z uśmiechem na ustach odpowiedział na wszystkie moje pytania.


    [​IMG]


    fotografia z autografem, którą otrzymałem od admirała



    Hanower


    Nie wracałem bezpośrednio do domu. W Kilonii wsiadłem w pociąg do Hanoweru, aby późnym wieczorem dotrzeć do miasta, w którym następnego dnia miał się odbyć mecz Herthy Berlin z tamtejszym Hannover 96.


    ***


    W jednym ze swoich punktów porozumienie francusko-niemieckie ze stycznia bieżącego roku przewidywało umożliwienie powrotu pewnej grupie emigrantów politycznych z Francji i zapewnieniu im bezpieczeństwa. Oczywiście nie mogło być mowy o żadnych komunistach, socjaldemokratach czy anarchistach, ale na łaskę mogła liczyć umiarkowano nastawiona część działaczy katolickiej partii Zentrum. Oczywiste było, że wszyscy wkrótce znajdą się pod czujną opieką Gestapo.
    Anna Riedel była właśnie jedną z takich działaczek. W latach dwudziestych posłanka do pruskiego Landtagu, w wyniku przejęcia władzy przez nazistów zdecydowała się wyjechać. Tęsknota za ojczyzną okazała się jednak nie do wytrzymania. Kiedy teraz pojawiła się okazja na legalny powrót, nie wahała się ani przez chwilę.

    Nasze drogi zetknęły się na dworcu kolejowym w Hanowerze.
    Kiedy zobaczyłem starszą przygarbioną kobietę zmagającą się z tonami bagaży na stopniach peronu, zdecydowałem się jej pomóc. Przyjęła moją ofertę pomocy jak ratunek, którego się już nie spodziewała. Powoli znosiliśmy kolejne walizki w dół schodów. Gdy razem podnieśliśmy jakiś wyjątkowo ciężki bagaż, kobietę nagle trącił jakiś spieszący się podróżny. Anna przewróciła się, lecąc w dół razem z walizką, której nie potrafiłem sam utrzymać. Na całej rozciągłości schodów rozsypały się książki i ubrania.
    Nieostrożny przechodzień zatrzymał się. Podszedł do kobiety, chcąc dowiedzieć się, czy coś jej się stało. Wraz z nim był pewien SA-Man. Ten zaczął wypytywać Annę.
    W międzyczasie zeszedłem ze schodów.
    Nic jej nie było, wydawała się tylko trochę oszołomiona. Na wszystkie pytania odpowiadała wyczerpująco. Dwaj Panowie dowiedzieli się, kim jest. Ich troska ustąpiła z miejsca.
    Ten, który ją zahaczył był w mundurze porucznika.
    Zmierzył mnie wzrokiem.
    Z jego oczu bił pewien desperacki chłód, jakże typowy dla pozbawionej w wyniku wydarzeń z 1918 swojej pozycji u steru władzy niemieckiej arystokracji. Obrzucił mnie spojrzeniem wyrażającym pogardę dla kogoś pomagającego „elementowi antypaństwowemu”. Odszedł bez słowa.
    Przed dworcem odnalazłem taksówkę i razem z kierowcą pomogliśmy pani Riedel z jej bagażami. Ja zaś udałem się w stronę hotelu.

    Człowiek, którego spotkałem w tak nieprzyjemnych okolicznościach był wykładowcą na szkole kawaleryjskiej w Hanowerze. Los miał nas jeszcze ze sobą zetknąć, jednak o wiele później i w jakże innych okolicznościach. Także ów porucznik przedstawiał mi sie później w innym świetle.

    Nazywał się Claus Schenk Graf von Stauffenberg.


    CIĄG DALSZY NASTĄPI




    *w rzeczywistości do K-Klasse, należały jedynie pierwsze trzy okręty, natomiast dwa pozostałe należały do L-Klasse (Leipzig) i zmodyfikowanej L-Klasse (Nürnberg). W grze natomiast równo to pochrzanili. Według mnie krążowniki lekkie poziomu IV powinny należeć do L-Klasse i powinny to być zarówno „Leipzig” jak i „Nürnberg”. Tak samo „pancernikom kieszonkowym” dałbym poziom III. A te stare krążowniki bojowe to już wogóle za mocne, powinny mieć poziom 0 ;P
    ** I kolejne nieporozumienie. Niemieckie niszczyciele w 1936 to nowoczesne jednostki, niemal małe krążowniki. Jak dla mnie poziom IV bez dyskusji. Dobra, tyle marudzenia z mojej strony ;)
     
  12. Malki4

    Malki4 Guest

    Odcinek X
    Na krańcu Świata
    18. maja 1936

    Makau


    [​IMG]


    Był wczesny ranek. Taka pora dnia w orientalnych portach miała w sobie coś niesamowitego. Jakże różniły się one klimatem od rodzinnej Kilonii, gdzie wody portowe opanowane były z reguły przez kilkadziesiąt mniejszych lub większych statków o silnikach spalinowych. Tutaj z mgły wyłaniały się setki rybackich dżonek, na których uwijało się mrowie Chińczyków wyruszających na poranny połów. Podobnie zresztą było w portach japońskich, tylko że każdego z nich strzegł jakiś groźnie uzbrojony stalowy kolos. Tutaj zaś wrażenie powrotu do przeszłości było doskonałe.
    Kapral Fleischer zapalając na papierosa na pokładzie transportowca „Kronprinz Wilhelm” nie mógł oderwać oczu od okolicznej panoramy.


    [​IMG]


    panorama portu Makau


    Wpływając do portu docierali wreszcie do kresu wielotygodniowej podróży.
    Wszystko zaczęło się jeszcze w zeszłym roku.
    Wtedy to Albert Fleischer, zawodowy żołnierz, zgłosił się do nowopowstającego batalionu piechoty morskiej. Kryteria selekcji były ostre, na każde miejsce przypadało kilku chętnych. Testy medyczne, sprawnościowe, teoretyczne – szczególnie to ostatnie znacznie lepiej szło marynarzom z Kriegsmarine. Ale ostatecznie do szkolenia załapało się też kilku żołnierzy Wehrmachtu. A wśród nich kapral Fleischer.
    A w połowie pierwsza grupa nowej Marine-Sturm Einheit wyruszyła w podróż. Na pokładzie statku „Kronprinz Wilhelm” mieli pilnować bezpieczeństwa cennego ładunku, a następnie rozpocząć służbę w nowym miejscu. Dopiero kilka dni temu dowiedzieli się, że Rzesza zawarła sojusz z Portugalią, a celem ich.... dwunastoosobowego oddziału będzie wzmocnienie obrony Makau.
    - I jak Ci się podoba w nowym domu, Albert? – kapral usłyszał za plecami głos dowódcy całego przedsięwzięcia, kapitana Schnee*.
    - To miejsce niewątpliwie ma swój czar, kapitanie. Myślę, że będzie się można zaprzyjaźnić z myślą spędzenia tutaj jakiegoś czasu.
    - Świetnie. Zresztą mi służba tutaj też się uśmiecha. Aż serce się cieszy, kiedy Wehrmacht nawiązuje do starych imperialnych tradycji Cesarstwa i zakłada placówki w tak odległym rejonie świata. Dziwi mnie tylko ten pośpiech... Wysłano nas długo przed formalnym porozumieniem z rządem Portugalskim, na dobrą sprawę nie wiedząc, czy negocjacje dotyczące sojuszu zakończą się sukcesem... Przy złym obrocie sprawy musielibyśmy teraz wracać do Kilonii. Z drugiej strony, nic tylko podziwiać dar przewidywania naszego Führera...
    „Kronprinz Wilhelm” przybił do brzegu.
    W porcie czekali już przedstawiciele administracji portugalskiej. Schnee przerwał rozmowę z Fleischerem, zapraszając całą delegację na pokład. Po powitaniu i chwili rozmowy zwrócił się jeszcze raz, tym razem oficjalnym tonem do Alberta:
    - Kapralu, zbierzcie drużynę. Przewodnik zaprowadzi Was do nowego miejsca zakwaterowania.
    Na pokład zaczęli wychodzić inni pasażerowie statku. Zaroiło się też od oddelegowanych do rozładowywania Portugalczyków i Chińczyków. Rozchodzili się w różne strony: jedni do ładowni, Fleischer ze swoją drużyną w stronę miasta, a kapitan wraz z szefem delegacji portugalskiej na mostek.


    ***


    Niemieccy mechanicy wprowadzili jednego z Portugalczyków i chińskich tragarzy do ładowni. Ci nie posiadali się ze zdumienia na widok tego, co zobaczyli...
    Po chwili jeden z członków załogi rzekł:
    - Dobra Panowie, dość podziwu. Najpierw wydostaniemy to na pokład, a potem trzeba będzie jakoś przetransportować to do miejsca przeznaczenia. A tam my się już zajmiemy poskładaniem tych zabawek do kupy.
    Tłumacz przełożył polecenie i wszyscy wzięli się do roboty.


    ***


    Kapitan Schnee i szef administracji portugalskiej, Ricardo Oliveira zostali sami. Rozłożywszy na stole plany rejonu portu rozpoczęli naradę. Na szczęście obaj nie mieli większych problemów z porozumiewaniem się po angielsku.


    [​IMG]



    [​IMG]


    Pierwszy przemówił gość na statku:
    - Na powitanie mam kilka świeżych wiadomości o sytuacji w regionie. Otóż przebieg wydarzeń staje się coraz bardziej niepokojący. Wzrasta napięcie pomiędzy centralnym rządem w Nankinie a tak zwaną „Klika Guangdong”. Jest to grupa warlordów sprawujących faktyczną władzę w południowych Chinach. Najważniejsze postacie w tym rejonie to Li Zongren, Huang Shaohong i Bai Chongxi. Istnieje wręcz groźba wybuchu walk pomiędzy nimi a siłami Cziang Kai-Szeka. Wobec tego zastanawiamy się, czy któraś ze stron nie wpadnie na fatalny pomysł opanowania naszego miasta, które de facto wraz z Hongkongiem szachuje ważne strategicznie podejście do portu w Kantonie...
    Schnee z niepokojem wsłuchiwał się w słowa Oliveiry. W końcu zapytał:
    - Jaka jest nasza rola w tym wypadku?
    - No właśnie, Panie Kapitanie. Dziś w nocy otrzymałem telegram w którym za porozumieniem Lizbony i Berlina zostaje Pan mianowany szefem sił zbrojnych sojuszu na Dalekim Wschodzie.
    - Jakich sił?! Czy wie Pan iloma ludźmi dysponuję?!
    - Wiem dokładnie. Dostanie Pan do dyspozycji wszystko co mamy. Kilkudziesięciu ludzi, nie licząc tubylców, stara kanonierka rzeczna...
    Schnee ukrył twarz w dłoniach.
    - Mało, mało...
    - Oczywiście do czasu przybycia posiłków.
    - Posiłków?
    - Cóż miejsca to u nas za dużo nie ma, ale myślę że te dwie dywizje waszej piechoty i parę okrętów jakoś zmieścimy. A dalej, Pan po opanowaniu sytuacji ma zostać poza kolejnością awansowany na pułkownika i dostać pod swoją komendę cały regiment.
    We Schnee po raz pierwszy od rozpoczęcia rozmowy wstąpiło trochę optymizmu.
    - No to bierzmy się ostro do roboty.
    Oliveira spojrzawszy na zewnątrz wskazał na pokład:
    - Aha, i jeszcze wkrótce dostaniemy więcej tego.


    ***


    Przez otwór na w pokładzie na zewnątrz wydostawały się kolejne skrzynie, beczki i worki. Wszystkie opatrzone ostrzeżeniami „Nie otwierać!” i „Ostrożnie! Niebezpieczny ładunek” w językach niemieckim, portugalskim i kantońskim. Daremny trud, nikt z chińskich tragarzy nie potrafił czytać. Brak tej umiejętności nie przeszkodził im jednak w zdumieniu wobec czegoś innego wyciąganego z trzewi statku. Były to skrzydła i kadłuby trzech myśliwców Arado Ar-68.


    [​IMG]


    myśliwiec Ar 68



    ***


    Żołnierze piechoty morskiej maszerowali przez miasto.
    Fleischer nie mógł wyjść z podziwu. Zmierzał przez miasto na krańcu świata, a czuł się, jakby był w Europie. Te uliczki, kamienice.... Gdyby nie Azjatyccy mieszkańcy mógłby przysiąc, że znajduje się gdzieś na Półwyspie Iberyjskim.


    [​IMG]


    zabudowa Makau


    Ważniejsze jednak było to, co dowiedział się od kapitana.
    Ten jako rozmówca nieco przynudzał. Ale ważne było to co mówił. A mówił dużo, o wiele za dużo...
    Ale tym lepiej.
    I kapral Albert Fleischer w myślach już zaczął układać raport jaki prześle przełożonemu.
    Admirał Canaris z pewnością się ucieszy.


    Berlin


    Hitler odłożył słuchawkę. Wieści z Lizbony były znakomite. Na twarz Führera wstąpił szeroki uśmiech zadowolenia. Po chwili namysłu kazał połączyć się z dowództwem Kriegsmarine:
    - Tutaj Admirał Raeder – usłyszał głos dowódcy floty – słucham, mein Führer.
    - Ogłaszam rozpoczęcie operacji Fall Magellan.
    I już było po rozmowie.


    ***


    Admirał Raeder oniemiał. Nie tak miało być... To za wcześnie, o wiele za wcześnie...
    Ale ciążyła na nim przysięga wierności wobec Führera.
    Chcąc, nie chcąc, musiał wydać konieczne rozkazy...


    ***


    Generał Göring usłyszawszy wiadomość wypluł łyk wina warty tyle co pensja przeciętnego niemieckiego robotnika.
    - Cholera, jasna cholera....
    Zaczął gorączkowo myśleć. Kto mógł mieć jakiś wpływ na Hitlera i zatrzymać to szaleństwo...
    Hess, Beck, Fritsch, Blomberg...
    Wertował kolejne nazwiska. Albo figuranci, albo ludzie którzy nie mogli przekonać kanclerza. A potrzebny był ktoś, komu Führer ufał, w kogo wierzył...
    W końcu jednak zdecydował się. Wezwał swego adiutanta. Wydał krótki rozkaz:
    - Dowiedzieć mi się najszybciej gdzie jest Albert Speer!!!


    ***


    W Himmlera wstąpiło podniecenie, jakie odczuwa się, kiedy po długiej bezczynności można wreszcie wkroczyć do akcji. Tak, teraz w końcu miał okazję odegrania się na zawistnych konkurentach i zdobycia całkowitego zaufania Hitlera.
    Wezwał Heydricha.
    - Reinhard, przechodzimy na stopień gotowości operacyjnej jeden.
    Heydrich wpadł w osłupienie.
    - Ale...
    - Wiem. Pierwszy stopień gotowości operacyjnej wprowadzamy przy bezpośrednim zagrożeniu wojną.


    Makau


    Był wieczór.
    Fleischer skończył pisanie raportu.
    Za godzinę miał się spotkać z agentem terenowym Abwehry w regionie kantońskim.
    Canaris miał następnego dnia dowiedzieć się wielu ciekawostek z regionu.

    Niestety kilka innych postaci już teraz wiedziało wiele więcej.


    CIĄG DALSZY NASTĄPI


    * kapitan Schnee to kapitan wojsk lądowych – Hauptmann, nie zaś dowódca statku. To tak dla jednoznaczności.
     
  13. Malki4

    Malki4 Guest

    Odcinek XI
    Odliczanie
    19. maja 1936

    Berlin

    Dla admirała Canarisa dzień rozpoczął się jak zwykle. Rozsiadłszy się wygodnie za biurkiem wypił łyk świeżo zaparzonej kawy i rzucił okiem na zajmujący sporą część nienajmniejszego blatu stos raportów. Szef Abwehry swoim zwyczajem postanowił najpierw przejrzeć tytuły dokumentów, a potem zacząć lekturę od co ciekawszych.
    Tym razem nie zdążył zapoznać się ze wszystkimi.
    Jego uwagę przykuł plik opatrzony tytułem „METZGER” – był to kryptonim nowego agenta na Dalekim Wschodzie, kaprala Alberta Fleischera. Canaris uśmiechnął się – chłopak ledwo został zwerbowany, a już dawał owoce swojej pracy. To się chwaliło, zresztą nabytki Abwehry w tym roku okazały się wyjątkowo cenne.
    Nie przejmując się pozostałymi papierami zabrał się do lektury raportu, która wciągnęła go bez reszty.
    Nie wierzył własnym oczom. Niemiecka obecność wojskowa w południowych Chinach... Co do diabła Hitler sobie przy tym myślał? Ale już zanim skończył czytać, zdał sobie sprawę co to wszystko mogło oznaczać...
    Admirał starał się opanować emocje.
    Trzeba było postawić priorytety w działaniu.
    Tak.
    Przede wszystkim zagrożone było życie człowieka.
    Należało je ratować.
    Canaris chwycił za słuchawkę telefonu, chcąc wykręcić numer...
    Linia milczała.
    Wybiegł z gabinetu. Złapał za telefon na biurku sekretarki.
    To samo.
    Dobra, bez paniki. Jakoś trzeba to ogarnąć. Jakoś trzeba go ostrzec. Ale on sam nie mógł tego zrobić. Zazwyczaj uprzejmy i opanowany admirał tym razem nie mógł ukryć zdenerwowania. Krzyknął wzywając podwładnego:
    - LAAAAAANGEEEE!!!

    Andi Lange błyskawicznie pojawił się w pomieszczeniu.
    - Słucham, Panie Admirale.
    - Lange, padły nam telefony. Musi Pan ostrzec pewnego człowieka. Tu ma pan dane kontaktowe. Proszę nie marnować czasu. Ale jednocześnie niech Pan pamięta, priorytetem jest ostrożność.
    - Ale to adres Monachijski!
    - Więc musi Pan skontaktować się z kimś, kto jest w Monachium. Nie mamy czasu do stracenia.

    Leutnant Lange w mgnieniu oka opuścił budynek. Wsiadł do swojego samochodu. Przekręcił kluczyk w stacyjce i... nic. Samochód nie chciał zapalić. Wysiadając z furią trzasnął drzwiami. Widząc przejeżdżającą ulicą taksówkę nie zastanawiał się. Wyprowadzenie któregoś ze służbowych samochodów z garażu zajęłoby wieki.

    ***

    Eva Nehle nienawidziła tej roboty. Wstawanie o nieludzkiej porze, a przede wszystkim to poniżające szorowanie podłóg, toalet, opróżnianie koszy na śmieci.... To wszystko czyniło pracę sprzątaczki trudną do wytrzymania.
    Ale w tej chwili była z siebie dumna. Słysząc rozpaczliwy krzyk Canarisa a potem widząc pędzącego gdzieś jakby goniło go sto diabłów Lange tylko z trudem ukrywała uśmiech zadowolenia. Dzisiaj o czternastej wyjdzie z tej cholernej roboty i już tutaj nie wróci. I nikt nigdy nie dowie się, co się właściwie stało.
    Nikt nawet nie wpadnie na pomysł że niepozorna sprzątaczka mogła przeciąć kable telefoniczne i usunąć świecę z samochodu oficera wywiadu.
    Tak samo jak nikt nie wpadł na ten pomysł kiedy zrobiła to samo 6. stycznia w gmachu Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
    Z satysfakcją pomyślała, że była najlepsza w tej robocie. I już w wyobraźni wymalowała sobie pochwały szefa, awans i premię, które niechybnie ją czekały.
    Tak, właśnie dla takich chwil została agentką Gestapo.

    ***

    Helmut zatrzymał swoją taksówkę, widząc wymachującego w jego stronę oficera marynarki. Ten otworzył drzwi nie czekając nawet, aż samochód się zatrzyma.
    - Dokąd tak spieszno?
    Pasażer przez kilka sekund zastanawiał się.
    - Redakcja „Preussiche Tageszeitung” – rzekł w końcu.

    ***

    Redaktor naczelny Müller z zadowoleniem czytał kolejny artykuł Schneidera. No, no, pomyślał, jeżeli ten jeszcze na takim samym poziomie opisze dzisiejszy mecz ligowy, to chyba będzie musiał dostać podwyżkę...
    - Nie może Pan bez terminu... - usłyszał krzyk sekretarki.
    Drzwi gabinetu otworzyły się z hukiem.
    - Andi, co Ty tu...
    - Nie mamy czasu, Heinrich. Masz kogoś w Monachium? Kogoś z firmy koniecznie...
    - Nie, nikogo. Gdybyś zapytał przedwczoraj... Teraz jest tam tylko ten nowy, Schneider, pisze reportaż z meczu. Ale on nie ma żadnego dośw...
    - Schneider! Masz do niego kontakt?
    - Powinien jeszcze być w hotelu. Masz tu numer do recepcji.
    Lange bez pytania zabrał się do telefonu redaktora.

    Monachium

    Nienawidzę, gdy się mnie nieoczekiwanie budzi.
    Tym razem ze snu wyrwało mnie natarczywe pukanie do drzwi pokoju.
    - Panie, Schneider, proszę otwierać...
    - Chwila włożę coś na siebie - odburknąłem.
    - Dostałem wskazówkę, żeby nie dać Panu tracić na to czasu.
    - Co?!
    To chyba wyjaśniało kto dzwonił.
    Inni goście hotelowi patrzyli ze zdziwieniem i lekkim zaszokowaniem, kiedy zbiegałem w dół schodów w samych spodenkach, części garderoby trzymając w zębach, rękach bądź mając je przerzucone przez ramię...

    Dziesięć minut później siedziałem już na tylnym siedzeniu taksówki, zapinając jeszcze ostatnie guziki koszuli. W głowie miałem adres podany mi przez Andiego.


    ***


    Porucznik Kong od roku przebywał w Monachium. Sam pobyt tutaj był dla niego ogromnym wyróżnieniem. Jako jeden z dziesiątek kandydatów został wybrany na odbycie kursu w Akademii Sztuki Wojennej w Monachium. Jego wyjazd był efektem niemiecko-chińskiej współpracy militarnej, a polecony został przez samego generał von Falkenhausena. Podstawowa znajomość niemieckiego, dużo talentu, trochę szczęścia i duże poparcie warlordów z „Kliki Guangdong” pozwoliły mu wyprzedzić wszystkich konkurentów.
    Teraz zdobywał wiedzę w jednej z najlepszych akademii woskowych świata. Po powrocie do Chin miał dzięki temu zapewnioną prostą drogę do stopnia generalskiego. Tymczasem wynajmował norę na poddaszu starej kamienicy. No cóż, nikt nie obiecywał luksusu.
    Przy okazji zdobywał informacje dla jego patronów z władz Guangdongu. Sporo ułatwień dawała współpraca z niemieckim wywiadem wojskowym. W zamian on dostarczał różnorakich informacji na temat sytuacji w Państwie Środka.
    Zaalarmowało go pukanie do obskurnych, rozpadających się i zawsze niedomkniętych drzwi. No cóż, nikt nie chciał zapłacić za ich wymianę. Zresztą, pal to sześć, nie był aż tak głupi by przechowywać coś istotnego w mieszkaniu, a o bezpieczeństwo jego własnego tyłka troszczyła się Abwehra...
    Niemniej zainteresowało go, kto zagubił się w tutaj.
    Otwierając drzwi zobaczył mężczyznę niedbale ubranego w garnitur, na twarzy którego po ujrzeniu gospodarza pojawiła się widoczna ulga.
    - Porucznik Kong? – zapytał przybysz.

    ***

    W końcu dotarłem do mieszkania Konga. Zapukałem w niedomknięte, paskudne drzwi. Otworzyły się. Moim oczom ukazał się widok człowieka, którego miałem odnaleźć.
    Porucznik Kong leżał na podłodze w kałuży krwi, która sączyła się z poderżniętego od ucha do ucha gardła.
    Spóźniłem się. Nie zdążyłem. Przez moją opieszałość ten człowiek musiał umrzeć.


    [​IMG]



    ***


    Hofer ukradkiem obserwował wejście kamienicy. Czekał aż budynek opuści człowiek, z którym minął się w drzwiach. Znał skądś jego twarz...
    Tak! To była ta nowa wtyczka w Abwehrze. Młody agent, niedouczony, nic dziwnego, że się spóźnił na akcję. A może miał tylko sprawdzić robotę? Pewnie tak.
    Niemniej dziwne było, że Gestapo wyznaczyło do likwidacji tego Konga jeszcze jednego agenta. Przecież ta robota była jeszcze łatwiejsza niż pozbycie się tego, no jak mu tam, tego kierowcy ambasady radzieckiej... o! Lewczenki!
    Ale do Hofera należało wykonywanie rozkazów. I pomyślał, że nie wspomni w raporcie o tym drugim agencie. Po co psuć młodemu od razu opinię na starcie...

    Berlin

    - Jak to w Paryżu?! To niech przyjeżdża natychmiast – Göring ryczał do słuchawki
    - Speer twierdzi, że rozmowy z francuskim ministrem kultury to rozkaz samego Führera i nie będzie wracał do Rzeszy z powodu zachcianek Pana Generała.
    Göring złamał widełki z impetem odkładając słuchawkę. Niech to piekło pochłonie, teraz sam będzie musiał się zająć rozmową z Hitlerem...

    Środkowe Chiny

    Samochód Cziang Kai-Szeka i von Falkenhausena jechał wyboistą, nieutwardzoną drogą. Cała kolumna wlokła się nieziemsko, ale nie było rady. Trzeba było dokonać wizytacji garnizonu i w tym rejonie. W pewnej chwili minęli grupę milicji prowincjonalnej z ciekawością przyglądającej się przejeżdżającym pojazdom.


    [​IMG]


    Na ich widok Cziang Kai-Szek z rezygnacją pokręcił głową.
    Generał von Falkenhausen odezwał się:
    - Na razie to dość niewyraźne plany, ale wydaje mi się, że wkrótce będziemy mogli coś więcej poradzić w kwestii uzbrojenia i wyszkolenia tutejszych oddziałów. Mój rząd gotów jest zwiększyć zakres środków przeznaczanych na Niemiecką Misję Wojskową w Chinach, pod kilkoma wszakże warunkami...
    - Proszę kontynuować, Panie generale – generalissimus nie potrafił ukryć zaciekawienia...

    Berlin

    Heinrich Himmler był więcej niż zadowolony. Na jego biurku leżały właśnie przeczytane, świeże jeszcze raporty agentów Nehle i Hofer. Wszystko toczyło się idealnie według planu.
    Pomyślał, że Führer będzie z niego bardzo dumny.

    Wilhelmshaven

    Marschall i Raeder siedzieli w przygnębieniu. Byli świadomi tego, co czekało Kriegsmarine w razie wybuchu wojny.
    - No Wilhelm, wyruszysz 4. Flotą w pełnym stanie bojowym, do tego otrzymasz trzy flotylle okrętów podwodnych i dwie transportowców.
    - Kiedy rusza Fall Magellan?
    - Wypływacie za dwanaście godzin. Odliczanie do rozpoczęcia operacji już trwa.


    CIĄG DALSZY NASTĄPI
     
  14. Malki4

    Malki4 Guest

    Odcinek XII
    Exodus
    20. maja 1936

    Lizbona

    Wczesny ranek.
    Ricardo jak zwykle zmierzał do pracy. Nie było to zbyt wdzięczne zajęcie. Był barmanem na przedpołudniowej zmianie w najgorszej portowej spelunie, jaką widział świat. Lokal pozostawał czynny całą dobę – marynarze poczuwszy kawałek stałego gruntu pod nogami pili na potęgę, nie zważając na porę dnia czy nocy. Bez znaczenia była tutaj narodowość.
    Pierwszym klientem tego dnia był jakiś niemówiący ani słowa po portugalsku czarnoskóry chłopak. Wskazał jednak na piwo i w ten sposób osiągnięto porozumienie. Kiedy chłopak wychodził otworzył drzwi i Ricardo przez chwilę zobaczył coś niezwykle osobliwego. Postanowił wyjść i sprawdzić co jest grane.
    Część portu odcięta była przez wojskowy kordon. W tym basenie znajdowało się kilka ogromnych niemieckich transoprtowców. Nieco dalej zakotwiczyły trzy torpedowce. Ponad wszystkim górował jednak wyłaniający się z mgły kolosalny krążownik bojowy. Na jego maszt właśnie wciągano portugalską banderę.
    Znawca bez trudu rozpoznałby zarysy przedwojennego okrętu klasy „Braunschweig”.

    Berlin

    Göring stał w przedpokoju gabinetu Hitlera. Zbierał w sobie całą odwagę. Musiał koniecznie powiedzieć Führerowi co o tym wszystkim sądzi. To igranie z ogniem musiało się skończyć. I to natychmiast.
    Z gabinetu wyszedł Constantin von Neurath w towarzystwie ambasadora Portugalii. Tuż za nimi sam kanclerz. Szef Luftwaffe postanowił spróbować.
    - Mein Führer, musimy porozmawiać.
    - Musimy – odparł Hitler – do twojego biura kazałem dostarczyć rozkaz o oddaniu do dyspozycji Niemieckiego Korpusu Ekspedycyjnego dwóch grup bojowych Luftwaffe. Podpisz go jak najszybciej, a potem przygotuj się do wiecu.
    - Adolfie! – Göring zrozumiał, że nie ma na co czekać. Trzeba było wytoczyć od razu najcięższe działa – Adolfie, boję się że postępujemy zbyt ryzykownie...
    Hitler zawahał się przez chwilę.
    - Czas jest cenny, ale... zapraszam na sekundę do gabinetu. Chyba jestem Ci w końcu winny kilku wyjaśnień, Hermann.

    Pół godziny później Göring opuszczał kancelarię Rzeszy z mieszanymi uczuciami. Ten plan był ryzykowny, szatańsko ryzykowny... Ale od początku do końca logiczny i.. mógł się udać.

    ***

    Dokładnie miesiąc trwał mój koszmar. Miesiąc temu także sterczałem w takiej masie ludzkiej, będąc świadkiem zbiorowej ekstazy i uniesienia w ramach kultu siły.
    Teraz byłem tu po raz kolejny.
    Wiec nie był planowany. Wiadomość o nim podano przez radio dopiero wczorajszego wieczoru.
    A i tak zebrały się dziesiątki tysięcy ludzi. Wszyscy w jednym tylko celu – wysłuchać przemówienia Hitlera.

    W końcu mały człowiek wstąpił na mównicę i przedstawienie zaczęło się.

    Czangsza

    Czang Kai-Szek cierpliwie wysłuchiwał oferty generała. Raz po raz kiwał głową, dopytywał się o szczegóły. Kiedy von Falkenhausen skończył mówić, powiedział:
    - No to niech Pan przekaże swojemu rządowi, że jestem zainteresowany.

    Generał zasallutował i wyszedł. Skierował się w stronę swojej kwatery. Postanowił, że tego dnia położy się spać nieco wcześniej. Przedtem zawołał jednak swojego adiutanta i poprosił go o wysłanie do Berlina nieoficjalnym kanałem krótkiej wiadomości.
    - Niech Führer dowie się, że złota rybka połknęła haczyk.

    Berlin

    Hitler powoli dochodził do najważniejszego punktu mowy:
    - Nikt nie może twierdzić, że jesteśmy słabi. Bo nie jesteśmy! Nasza siła zdolna jest pokonać każdego wroga, który śmie podnieść rękę na nas bądź naszych przyjaciół! I trzeba wiedzieć, że są głupcy na tym świecie! Dziś ja sam dowiedziałem się, o próbie haniebnego zamachu, jaka grozi naszemu sojusznikowi. To barbarzyńscy Hunowie zamierzają zagrozić naszym przyjaciołom z Portugalii atakując jej posiadłości na Dalekim Wschodzie! Ale niech wiedzą, że Rzesza potrafi dbać o swoich przyjaciół! Dlatego chwilę po tym jak usłyszałem o tej groźbie, postanowiłem zaproponować Portugalii naszą pomoc...

    [​IMG]


    [​IMG]


    Lizbona

    W tym samym momencie na krańcu Europy do swoich rodaków przemawiał premier Salazar:
    - ...dlatego przyjąłem wspaniałomyślną ofertę naszych niemieckich przyjaciół! Teraz niemieccy żołnierze pomogą bronić naszych granic przed atakiem wschodnich barbarzyńców. Na czas istnienia zagrożenia przekażemy niemieckim strategom dowództwo nad Makau. Niemcy dodatkowo przekazali naszej marynarce potężny krążownik liniowy „Hessen” i dywizjon torpedowców. Nasze lotnictwo zostało wzmocnione o służące jeszcze zimą potężnej Luftwaffe myśliwce. Szeregi naszych analityków wojskowych wspomogą wielcy niemieccy planiści. Ponadto Rzesza udzieli nam pomocy gospodarczej, inwestując w budowę trzech wielkich fabryk. A już teraz na Daleki Wschód wyruszają...

    Berlin

    ...nasze trzy statki pancerne, będące dumą czwartej floty i całej Kriegsmarine. Admirał Marschall z pewnością dumnie spogląda teraz na otwarty ocean z mostku „Deutschland”. Dodatkowo na pomoc naszym braciom podążają dwie elitarne dywizje piechoty dowodzone przez Brauchitscha i Mansteina. Wspiera ich zaś elita naszego lotnictwa, zgrupowana w jednostce „Legion Drache”. Tej sile podporządkowane zostanie do czasu aż zagrożenie nie minie terytorium Makau. I każdy, kto odważy się zaatakować, utonie we własnej krwi!

    [​IMG]


    Kilonia

    „Deutschland” jako ostatni opuścić miał port. Na mostku admirał Raeder udzielał Wilhelmowi Marschallowi ostatnich wskazówek:
    - Nie wiem, co Cię dokładnie czeka. Przydzieliłem Ci jednak wszystkie siły, jakie według planu zbrojeń „K” przysługiwać miały czwartej flocie w lecie 1939 roku. W skład sił głównych wchodzą nasze trzy „pancerniki kieszonkowe” i trzy krążowniki klasy „K”. Jako eskortę dostałeś niszczyciele, których koordynacją zajmie się Bachmann. Jako siły pomocnicze towarzyszyć Ci będą flotylle okrętów podwodnych von Nordecka.

    [​IMG]

    Staraj się nie rozpraszać sił. Jeżeli twoje zgrupowanie będzie skoncentrowane, powinieneś sobie poradzić z potencjalnymi przeciwnikami. Zgodnie z danymi wywiadu górujesz liczebnie i jakościowo zarówno nad marynarką chińską, jak nad brytyjską „China Station” i amerykańską „Asiatic Fleet”. Jeżeli natomiast wasza wycieczka poirytuje Japończyków... módl się o cud. Pamiętaj, dostajesz pod rozkazy niemal cały potencjał bojowy naszej floty, jeśli zawiedziesz, nie będziemy mieli się czym bronić...
    Na transportowce zabierzecie po drodze stacjonujące w Wilhelmshaven dwie wzmocnione dywizje piechoty i samoloty „Legionu Drache”.

    [​IMG]

    [​IMG]

    Wilhelm, i nie daj się załatwić jak Flota Pacyfiku admirała Spee.
    - Zrobię co w mojej mocy.

    Erich Raeder opuścił okręt. Jeszcze długo patrzył, jak sylwetki stalowych kolosów znikały na horyzoncie.

    Operacja Fall Magellan była w pełnym toku.

    CDN

    Na zakończenie dwie sprawy.
    * Postanowiłem jednak od tej chwili konsekwentnie w grze używać niemieckich nazw jednostek.
    ** Ogromne podziękowania kieruję pod adresem Crystiano. Jego pomoc przy tworzeniu eventów była nieoceniona i to dzięki niemu akcja gry może zostać skierowana na właściwe tory fabularne.
     
  15. Malki4

    Malki4 Guest

    Odcinek XIII
    27. maja 1936

    Berlin

    Ostrze brzytwy delikatnie muskało policzek. W lustrze widziałem jak za każdym ruchem ręki spod zasłony pianki wydostawał się coraz większy kawałek twarzy. W końcu mogłem rozpoznać siebie. Od jakiegoś czasu każdego ranka dość długo wpatrywałem się we własne odbicie. Nie sprawiało mi to żadnej przyjemności. Wręcz przeciwnie.
    Dokończyłem poranną toaletę, założyłem garnitur i opuściłem mieszkanie. Coś mnie tknęło, żeby po drodze zajrzeć jeszcze do skrzynki pocztowej. Trochę irracjonalnie, w nocy nie powinna przyjść żadna poczta. Jednak ostatnie kilka miesięcy nauczyło mnie, że przewidywania to jedno, a rzeczywistość to drugie. Tak czy inaczej, sprawdziłem zawartość skrzynki.
    A w środku był fragment kartki z krótką wiadomością.


    Makau

    [​IMG]

    - Ognia!
    Huk salwy karabinów wypełnił plac. Kapral Fleischer ruchem ręki nakazał odłożenie broni. Chiński pluton pomocniczy posłusznie wykonał polecenie. Albert podszedł do tarcz. Niecelność strzałów wołała o pomstę do nieba. Mało który ze strzelców wogóle trafił w tarczę, w jednej znajdowały się nawet dwie dziury po pociskach, co oznaczało chybienie o kilka metrów...
    Fleischer spojrzał na szkolony oddział. Trzydziestu rybaków i kupców, którzy nigdy w życiu nie mieli do czynienia z bronią. Żadnej wartości bojowej. Nieco lepiej poczynali sobie Portugalczycy, ale tych udało się zmobilizować niespełna setkę. Broni i amunicji było pod dostatkiem, tych ludzi też w końcu musiało się dać wyszkolić, ale nie było czasu. A w tym stadium przygotowania opór miasta mógł być złamany przez dwa bataliony regularnego wojska.

    ***

    W ciągu kilku dni „Kronprinz Wilhelm” znacznie zmienił swój wygląd. Na pokładzie mocowano kolejne, wynoszone z ładowni działa. Na maszcie łopotała bandera Kriegsmarine. Przed umieszczoną na kadłubie nazwą statku domalowany został napis „HSK 1”. „Hilfskreuzer 1 Kronprinz Wilhelm” przeobrażał się w krążownik pomocniczy. Jego zadaniem miała być obrona portu i wsparcie obrony miasta ogniem swoich dział.

    ***

    Po pokładzie okrętu przechadzali się kapitan Schnee i Oliveira.
    - W Kantonie stacjonuje cały korpus wojsk nieprzyjaciela, kilkadziesiąt tysięcy ludzi – rozpoczął Portugalczyk. Na szczęście większość sił okopane jest na pozycjach na północ od miasta i stanowi garnizon samej metropolii.
    - Szczerze mówiąc, słabe pocieszenie. Niech zdejmą tylko pułk z pozycji i przyślą nam na wizytę, to wystarczy by zdławić nasz opór w kilka godzin. Ma Pan jakieś dane na temat lotnictwa i floty wroga?
    - Rybacy z portu donosili kilkakrotnie o czymś, co najprawdopodobniej określić można jako dywizjon torpedowców. O lotnictwie nic nie wiadomo.
    - Niedobrze. „Kronprinz” jest całkowicie nieopancerzony i mimo że byłby może w stanie zatopić okręt przeciwnika, to mocno wątpliwe jest, czy wytrzyma bezpośrednie trafienie.
    - Rozumiem, jak Pan wie posiłki już są w drodze. Dwie dywizje, lotnictwo i flota. Otrzymałem zapewnienie, że na prawdopodobne siły przeciwnika to wystarczy. Trapi mnie jednak pewna myśl... Co jeśli to Nankin postanowi wysłać swoje wojska do nas na wizytę?
    - Wtedy musieliby nam przysłać Blomberga i z dwie armie.
    - Rozumiem.
    Oliveira pożegnał się z kapitanem i ruszył w stronę centrum miasta. Myśl o złym zidentyfikowaniu przeciwnika nie dawała mu spokoju.

    ***

    Stary Ling z niepokojem przyglądał się zmianom w mieście. Najpierw przybycie tego stalowego kolosa, a na jego pokładzie żołnierzy o oczach koloru wody i tych wszystkich diabelskich maszyn. A potem jeszcze przymusowe ubieranie młodzieży w mundury. Młodzi mężczyźni byli nieocenieni przy łowieniu ryb i noszeniu towaru na targu. A teraz tych rąk do pracy brakowało i starzy, tacy jak Ling musieli pracować bardzo ciężko. Młodzi tymczasem ćwiczyli strzelanie na miejskich placach.
    Starzec pomyślał, że z pewnością to wszystko zainteresuje jego młodszego brata, który był oficerem sztabowym garnizonu w Kantonie. I postanowił, że poświęci następne kilka dni i złoży mu wizytę.

    Maroko Hiszpańskie

    Pułkownik Gonzalez zauważył na horyzoncie sylwetkę samolotu. Nareszcie. Po kilku minutach bez trudu rozpoznał sylwetkę Ju-52.

    [​IMG]

    Maszyna wylądowała na pasie polowego lotniska. Po chwili ze środka wydostała się grupka niemieckich żołnierzy, wśród nich oficer. Pułkownik przywitał się z przybyszem. Rozpoczęli rozmowę.
    - Witam, Panie Gonzalez. Zgodnie z zapowiedzią przybyliśmy z nieoficjalną wizytą. Czas nagli, więc proponuję od razu przejść do rzeczy. W tych skrzyniach znajduje się po kilka modeli broni ręcznej, będącej obecnie także na wyposażeniu naszej piechoty. Proszę rzucić okiem.
    Hiszpan dokładnie przyjrzał się zawartości jednej ze skrzyń, które Niemcy zaczęli wynosić z samolotu. Po chwili jednak bardziej zainteresowała go sama maszyna. Podszedł do niej i rzucił okiem do środka.
    - Przestronne cudo, mój przyjacielu. Gdybyście wypożyczyli nam pewną ilość tych Ju-52, mogłyby okazać się bezcenne dla transportu naszych jednostek przez cieśninę.
    - Myślę, że to jest do załatwienia – odparł Niemiec – czy jesteście pewni tego przedsięwzięcia?
    - Całkowicie. Te czerwone ścierwa inaczej zniszczą nasz kraj. W zeszłym miesiącu zabili mojego brata, poważanego stróża prawa, w jego własnym domu. Musimy coś zrobić z tym nieporządkiem. A ja jak najszybciej przekażę wieści generałowi. Będzie rad.
    - W porządku, Panie pułkowniku. Kiedy rozpoczynacie operację?
    - Niedługo, mój przyjacielu. Już niedługo.

    Lizbona

    Panorama portu zdominowana była przez nowy okręt flagowy portugalskiej marynarki, krążownik bojowy klasy „Braunschweig” – „Hessen”.
    Ricardo od tygodnia codziennie widywał tego czarnoskórego chłopaka. Początkowo przychodził tylko pić. Brał kufel, po czym siadał w kącie i popijał piwo nie odzywając się do nikogo. Pewnie po prostu nie mógł, nie wypowiedział bowiem ani słowa w europejskim języku, z obsługą porozumiewając się na migi. W jego twarzy był jednak jakiś głęboki smutek, a spojrzenie miał zupełnie nieobecne. Może po prostu nie chciał z nikim rozmawiać...
    Któregoś dnia chłopak przyszedł jak zwykle do baru. Tym razem jednak przemówił.
    - „Pi-wo” - powiedział po portugalsku z widocznym trudem.
    Ricardo podał mu trunek i jak zwykle zażądał pieniędzy. Klient przecząco pokręcił głową.
    - „Pra-co-wać” – wydobył z siebie.
    Barman pomyślał, że w sumie przydałoby się, żeby ktoś w końcu trochę posprzątał w tej spelunie. Przyniósł szmatę i wiadro, po czym pokazał jak wycierać podłogę. Przybysz wziął się do roboty i solidnie wykonywał niewdzięczne zadanie. Kiedy skończył, Ricardo uznał, że zapracował sobie na więcej niż piwo. Wręczył chłopakowi trochę chleba. Ten uśmiechnął się z wdzięcznością i wręcz rzucił się na posiłek.
    - Ricardo – powiedział barman wskazując na siebie. Powtórzył jeszcze dwa razy.
    Gość połknąwszy kęs chleba popatrzył uważnie na Ricardo. Klepnął się dłonią w klatkę piersiową i wypowiedział swoje imię:
    - Menelik.

    Hanower

    Anna Riedel z dumą patrzyła na stronę tytułową trzymanej w rękach gazety. Był to pierwszy numer tygodnika „Lokale Volksstimme”.
    W ostatnich dniach, już po powrocie z Paryża wszystko wydawało się być nad wyraz w porządku. Po niemiłym incydencie na dworcu kolejowym zameldowała swoje przybycie w lokalnej siedzibie partii. O dziwo potraktowano ją uprzejmie i życzliwie. Mogła wrócić do starego mieszkania.
    Potem spotkała kilku starych znajomych. Razem wpadli na szalony pomysł wydawania tygodnika. Po przedstawieniu projektu w komórce Ministerstwa Propagandy natychmiast otrzymali pozwolenie. Napisali artykuły, wynajęli drukarnię i pierwszy numer był gotowy.
    „Lokale Volksstimme” – tytuł wpasowywał się w szeregi niemieckiej prasy, nie wyróżniał się. Wewnątrz artykuły na tematy związane z rodziną i wartościami chrześcijańskimi w codziennym życiu. Żadnej polityki, punkty sporne z polityką partii nazistowskiej omijane były z daleka. W sumie nic szczególnego.
    Ale mieli własną gazetę. I mogli w niej pisać o czymś innym niż parteitagi, wiece i zbrojenia. I to im zupełnie wystarczało. Na początek.

    [​IMG]

    Berlin

    Andi Lange pracował zazwyczaj do późna. Dzień kończył porządkowaniem raportów, które spłynęły w ciągu dnia, segregacją wedle stopnia ważności i dostarczeniem tych najważniejszych na biurko „lisiej nory”, aby szef miał rano przegląd przez najważniejsze wiadomości.
    Kiedy zobaczył dokument nadesłany parę chwil wcześniej przez jednego z informatorów wstrzymał oddech. Nie dowierzał, że naprawdę zamierzali się w to pakować. Tym bardziej, że przecież zaangażowali się już w inne przedsięwzięcie...
    Podniósł słuchawkę telefonu. Z ulgą stwierdził, że tym razem aparat działa.
    Mimo niestosownej pory musiał wezwać admirała Canarisa natychmiast. Wykręcając jego domowy numer miał świadomość, że widok roztaczający się przed nim całkowicie usprawiedliwia natychmiastowe działanie.

    ***

    Heinrichstrasse to wąska ulica w śródmieściu zabudowana kamienicami. Bez trudu odnalazłem numer 22. Wspiąwszy się na czwarte piętro zapukałem do drzwi mieszkania numer 17.
    Mężczyzna, który otworzył zmierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem.
    - Pan Schneider – to było stwierdzenie, nie pytanie.
    Nie racząc się przedstawić wpuścił mnie do przedpokoju.
    - O co tutaj chodzi? Czy to Pan zostawił u mnie wiadomość?
    - Jeszcze kilka sekund cierpliwości – usłyszałem w odpowiedzi – proszę za mną.
    Zaprowadził mnie do pokoju.
    Nie wiedziałem co myśleć, kiedy wszedłem do pomieszczenia.
    Za stołem siedział człowiek wyglądający na starca. Zniszczona, wychudzona twarz pokryta bliznami.
    Wydawało mi się, że widzę ducha. Bo w rzeczywistości byłem pewien, że ta osoba od długiego czasu nie żyje. A jednak żyła.
    Za stołem siedział Dawid Ichaak.

    CIĄG DALSZY NASTĄPI
     
  16. Malki4

    Malki4 Guest

    Odcinek XIV
    3. czerwca 1936

    Drezno

    Heinkel He 70 zmierzał w stronę lotniska. Za sterami siedział szef sztabu Luftwaffe, generał-porucznik Walther Wever. Mimo wysokiej rangi i nienajmłodszego już wieku oficer nie myślał dać odebrać sobie frajdy, jaką dawało mu samodzielne sterowanie samolotem. Tym razem wszystko przebiegało jak zwykle. Przygotowanie do lądowanie było jeszcze kwestią czasu, po długoletniej praktyce sam lot stał się rutyną – generał w dużej mierze zajął się więc swoimi myślami.

    [​IMG]
    Heinkel He 70

    Te jak zwykle dotyczyły toczącej się nieustannie w najwyższych władzach dowództwa lotnictwa próby sił. Kontrowersje dotyczyły roli samolotów bombowych, jakie miałyby zostać użyte w przyszłej wojnie. On sam uważał, że konflikt z Aliantami bądź Związkiem Radzieckim okaże się wojną na wyczerpanie, przeciągającą się próbą sił, w której kluczem do zwycięstwa będzie zniszczenie przemysłu wojennego przeciwnika. Środkiem do pokonania wroga powinno stworzenie pokaźnej floty wielkich, czterosilnikowych bombowców strategicznych o ogromnym udźwigu i zasięgu, nazywanych roboczo ze względu na swoje przeznaczenie „Uralbomber”. One miałyby gruntownie rozprawić się z brytyjską czy radziecką produkcją przemysłową i w ten sposób umożliwić Niemcom uzyskanie decydującej przewagi i w rezultacie wygranie wojny.
    Przedstawicielami przeciwnego poglądu byli między innymi zastępca Wevera – generał Stumpff czy Ernst Udet. Oni postulowali produkcję niewielkich bombowców nurkujących, mających atakując naziemne siły przeciwnika ściśle współpracować z wojskami lądowymi. Wojna według nich miała polegać na szybkim rozbiciu wroga, bez dania mu możliwości rozwinięcia i wykorzystania swojego potencjału gospodarczego, który zamiast zostać zniszczonym, miał być przejęty. Nie było tajemnicą, że Hitler został zafascynowany taką wizją bitew powietrzno-lądowych, a testy prototypu pierwszego Sturzkampfbombera były w pełnym toku i kwestią tygodni było, nim ruszy jego masowa produkcja.
    Póki co siły ofensywne Luftwaffe zdominowane były przez kompromisowe taktyczne grupy bojowe, radzące sobie jako tako zarówno ze zwalczaniem armii czy floty przeciwnika, jak i nękaniem jego produkcji. Kwestią czasu było jednak, zanim najwyższe władze podejmą ostateczną decyzję co do kierunku rozwoju lotnictwa. I on, generał-porucznik Wever, obrał sobie za cel przeforsowanie budowy chociażby skromnych sił strategicznych. Upatrywał sojuszników w kierownictwie wojsk lądowych, Fritschu i Blombergu, równie sceptycznie jak on nastawionych do możliwości szybkiego wygrania wojny.
    Na razie czekał go jednak wykład w Dreźnie. Od lotniska dzieliło go kilkanaście minut.
    I nagle stało się coś nieoczekiwanego. Silnik zatrzymał się. Zaczął pozostawiać na niebie cienką, ale zauważalną smugę dymu. Na czole generała pojawiły się krople potu. Walczył ze sterem, usiłując utrzymać Heinkla w poziomym położeniu. To już tylko chwila, myślał. I zarazem w duchu przeklinał się, że spiesząc się, odpuścił sobie kontrole techniczne. Teraz zapewniło mu to niemiłe atrakcje. Maszyna zaczęła opadać.
    Doświadczony pilot jednak nie dał za wygraną. Ogromnym wysiłkiem ustabilizował tor lotu i wysokość. I w ten sposób dotarł na lotnisko. Mógł teraz podejść do lądowania i uratować się. Wszystko było już tylko kwestią minut.
    Samolot by wylądować musiał wytracić szybkość. I to przypieczętowało jego los. Przy pewnej prędkości radził sobie bez silnika, ale kiedy zwolnił fizyka zrobiła swoje. Heinkel He 70 wyłamał się spod wszelkiej kontroli i runął pionowo w dół. Czego nie zniszczyła siła uderzenia, dopełniło wybuchające paliwo – samolot zatankowany do pełna w Berlinie, w trakcie krótkiego przelotu zużył niewielką część pojemności zbiornika.
    Szef sztabu Luftwaffe, generał-porucznik Walther Wever zginął w kuli ognia.

    Lizbona

    Premier Salazar zza biurka spoglądał na szanownego gościa. Minister spraw zagranicznych von Neurath był w świetle ostatnich wydarzeń w Lizbonie niezwykle mile widzianą osobą. Gość rozpoczął konwersację:
    - No więc, Panie premierze, jak Pan ocenia owoce dotychczasowej współpracy naszych narodów?
    - Muszę powiedzieć, że jestem więcej niż zadowolony. Wydaje się, że wysłane na Daleki Wschód siły ekspedycyjne z łatwością poradzą sobie z ochroną naszych obywateli w Makau. Z raportów które otrzymuję wynika, że przybycie eskadry Bachmanna spodziewane jest za trzy dni, siły główne admirała Marschalla na miejscu mają być dzień później. Konwój transportujący korpus Brauchitscha i dywizję Mansteina oraz lotnictwo przybyć ma w drugiej dekadzie miesiąca, grupa okrętów podwodnych zaś pod jego koniec. Także podarunki dla naszej floty i lotnictwa oraz doradcy wojskowi wydają się fantastycznymi wzmocnieniami. Zmartwienia sprawia mi jednak jedna rzecz, Panie Ministrze...
    - Słucham. Z przyjemnością postaramy się sprostać problemom naszych drogich przyjaciół, Premierze.
    - No więc odnoszę wrażenie, wsparte rzecz jasna przez opinie naszego wojskowego kierownictwa a także doradców, którzy dotarli w ostatnich tygodniach z Niemiec, że armia portugalska nie jest w stanie poradzić sobie, jeżeli hiszpańska czerwona zaraza zechce ogarnąć nasz kraj.
    Neurath uśmiechnął się.
    - Przygotowaliśmy plan na ten wypadek.
    Otworzywszy aktówkę wyciągnął z niej dokument, który podał rozmówcy. Ten nie potrafił ukryć zdumienia. Minister spraw zagranicznych kontynuował:
    - Jest to plan koncentracji naszych sił ekspedycyjnych na wypadek zagrożenia sojusznika. W razie potrzeby wyślemy wam na pomoc dziewięć dywizji piechoty, zgrupowanych w trzech korpusach. Pierwszy dowodzony przez von Bocka, z siedzibą dowództwa w Porto, chronić będzie granicy północnej od Atlantyku aż do rzeki Duero. Odcinek między rzekami Duero i Tagiem chronić będzie II Korpus, dowodzony przez generała von Rundstedta z siedzibą w Guardzie. Tereny pomiędzy Tagiem, a miejscem gdzie Gwadiana dochodzi do granicy portugalskiej planujemy powierzyć Armii Portugalskiej, której siedzibę dowodzenia proponujemy ustanowić w Evorze, co zapewni optymalną łączność ze wszystkimi jednostkami. Za zabezpieczenie dolnego biegu Gwadiany odpowiedzialny będzie III Korpus Ekspedycyjny generała von Leeba, z kwaterą w Faro. Dodatkowo planujemy zgrupowanie w rejonie będącym miejscem stacjonowania waszych sił grup pancernych „Kleist”, „Guderian”, „Höpner” oraz „Hoth”. Przestrzeń powietrzna kraju zabezpieczona zostanie przez nasze lotnictwo. Dodatkowo funkcje pomocnicze spełniać będzie 1. Flota admirała Raedera.
    Salazar uniósł wzrok z dokumentu, spoglądając na rozmówcę.
    - To wszystko bardzo dobre siły, ale... za dobre. Przyjacielu, musze stwierdzić, że te trzynaście dywizji z powodzeniem wystarczy nie do obrony, lecz przeprowadzenia ofensywy. Nie jestem pewien, czy możemy odpowiadać za atak na sąsiada...
    - A co jeśli to Hiszpanie zaatakują nas?
    Salazar przez chwilę zastanowił się. Dość szybko jednak pojął, co ma na myśli von Neurath.
    - To oczywiście inna sytuacja.
    - Jest wszakże jedno uwarunkowanie udzielonej Wam pomocy. Dowództwo nad całością sił zaangażowanych w rejonie, w tym także portugalskich oddane ma zostać w ręce generała Keitla, jednego z ulubieńców Führera.
    - To żadna cena - odparł premier bez chwili namysłu - Kiedy możemy podpisać odpowiednie decyzje?
    - Natychmiast, przygotowałem odpowiednią umowę, już parafowaną przez Führera.
    I Neurath wyciągnął z aktówki kolejny dokument, który po przeczytaniu został przez Salazara bez ociągania podpisany.

    [​IMG]

    Berlin

    Dwudniowa wizyta prezydenta Turcji dobiegała końca. Mustafa Kemal Pasza Atatürk przyjmowany był tak, jakby Imperium Osmańskie ciągle istniało, a on piastował godność sułtana. Nie szczędzono żadnych kosztów, by jego pobyt w Niemczech był jak najprzyjemniejszy i wywarł na nim jak największe wrażenie. Ostatnim oficjalnym punktem podróży była rozmowa z Hitlerem w kancelarii Rzeszy. Po dwóch dniach uprzejmości zabrano się tam ostatecznie za kształtowanie rzeczy podstawowych. W bezpośredniej rozmowie zamierzano wreszcie osiągnąć długo oczekiwane po stronie niemieckiej porozumienie.
    - Drogi przyjacielu, nasze kraje od lat utrzymując znakomite stosunki. Byliśmy już sojusznikami w Wielkiej Wojnie, kiedy zarówno Pan jak i ja bohatersko przeciwstawialiśmy się imperialistycznym zakusom wroga. W ostatnich miesiącach władze Rzeszy na każdym kroku były dla nas uprzejme i pomocne. Zawarliśmy umowy handlowe korzystne dla obu stron. Myślę, że czas się zrewanżować. Bo i nam nieobca jest myśl o reaktywacji sojuszu. Nie bezwarunkowo jednak. Jak wiecie, drogi Führerze nasz kraj boryka się z wieloma problemami. Jeżeli Rzesza Niemiecka gotowa jest pomóc rozbudować nasz przemysł, przekazać doświadczenia w budowie infrastruktury, wreszcie zaś pomóc zbudować i wyposażyć armię, flotę i lotnictwo godne Wielkiej Turcji, to wtedy jesteśmy gotów stać się sojusznikami na śmierć i życie, zaatakować każdego, kto zagrozi Rzeszy, bo będzie i wrogiem Turcji.
    - Chcemy pomagać naszym braciom na każdym polu, na jakim będzie to możliwe. Jesteście dla nas równorzędnym partnerem i zawsze otwarci będziemy na wasze prośby i rady – odparł Hitler.
    - W takim razie nie pozostaje nic innego jak tylko ogłosić wstąpienie Republiki Tureckiej do sojuszu z III Rzeszą.
    I na znak porozumienia dwie głowy państw uścisnęły sobie ręce.

    [​IMG]

    Hamburg

    Stare, hanzeatyckie miasto było jednym z zanikających powoli niemieckich okien na świat. Z jego portu odchodziły transatlantyckie statki, kursujące do Nowego Jorku. I właśnie jeden z takich statków mnie interesował.
    Dawid Ichaak mówił niewiele. Ani słowem nie wspomniał o tym gdzie go zabrano i co przeżył. Nie chciał także wspomnieć o tym jak się stamtąd wydostał. I ani słowem nie wspominał o swojej rodzinie. Ten zniszczony, roztrzęsiony człowiek opowiadał tylko o swoim planie ucieczki do Ameryki, w którym ja miałem mu pomóc. I nie interesowało go, gdzie wyląduje. Chciał się po prostu wydostać z Niemiec. Bo tutaj wytropiony przez władze nie miał szans na przeżycie.
    W tajemnicy wziąłem tydzień urlopu i razem z żoną udałem się do Hamburga. Razem spędzaliśmy czas w mieście, ale ja raz po raz wychodziłem na rzekome wywiady. W trakcie tych wypadów próbowałem załatwić jakikolwiek transport. W końcu udało się, za gruba łapówkę kupiłem Ichaakowi miejsce w ładowni transportowca płynącego do Stanów. Człowiek ukrywający Dawida przywiózł go do Hamburga na pace wynajętej ciężarówki, ukrytego w transporcie mebli.
    Wynajęliśmy mu pokój jednym z najgorszych hoteli miasta, gdzie nikt nie zwracał uwagi na gości. Tego dnia wieczorem miałem go zaprowadzić na statek.
    Przez cały dzień w Hamburgu niemiłosiernie lało.
    Kiedy prowadziłem Dawida do hotelu, na ulicy minęliśmy postać otuloną w płaszcz tak, że niemal zakrywał całą jej twarz. Wpatrując się w nas na chwilę przystanęła, lecz nie na długo, po kilku sekundach ruszając dalej. Nie zwróciłem na to większej uwagi. Zaprowadziłem przyjaciela do pokoju, a potem ruszyłem zakupić nieco prowiantu na podróż.

    ***

    Dawid Ichaak leżał na łóżku obskurnego hotelowego pokoju wpatrując się w sufit. Od dawna zatracił wszelkie poczucie czasu. Nie wzbudziło więc jego podejrzeń, kiedy pukanie do drzwi usłyszał o wiele wcześniej, niż powinien. Otwierając drzwi zobaczył znajomą twarz.

    ***

    Postarałem się kupić chleba i konserw na kilka dni tak szybko, jak tylko było to możliwe. Po niespełna godzinie wracałem już do hotelu.
    Kiedy byłem kilka metrów od drzwi budynku minęła mnie postać, którą już gdzieś wcześniej widziałem. Był to ten mężczyzna którego spotkałem na ulicy, prowadząc Ichaaka do pokoju. Ale nie stąd go znałem.... Kiedy zdałem sobie sprawę z sytuacji pędem ruszyłem na piętro.
    Drzwi pokoju hotelowego były lekko uchylone. Dawid leżał na podłodze ciężko pobity, zakrwawiony. Na roztrzaskanej twarzy ślady kopnięć ciężkim butem.
    Dawid Ichaak nie żył.
    A wszystko to przez tragiczny zbieg okoliczności. Człowiek spotkany na ulicy i przed hotelem, człowiek, który dokonał tego morderstwa był mi bowiem doskonale znany. Już wcześniej doskonale znał mnie i Dawida. Był to mężczyzna, przez którego mój przyjaciel wogóle musiał uciekać z kraju, a ja zostałem wyrzucony z wojska.
    Weteran partii nazistowskiej, jeden z najstarszych wojowników wodza.
    SA-Mann Walter Meinecke.
    A mój umysł opanowany został przez jedną myśl.

    Dopadnę drania.

    CIĄG DALSZY NASTĄPI

    Od ostatniego odcinka minęło ponad 30 dni w związku z tym AAR oczyszczam i zamykam. W przypadku chęci kontynuowania zgłoś się do kogoś z HOI Officium w celu ponownego otwarcia.
    Shogun

     
Status Tematu:
Zamknięty.

Poleć forum

  1. Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych reklam.Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej.
    Zamknij zawiadomienie