Goworit Moskwa!

Temat na forum 'HoI II - AARy' rozpoczęty przez Zoor, 23 Marzec 2011.

Status Tematu:
Zamknięty.
  1. Zoor

    Zoor Ideolog gender

    [​IMG]

    Odcinek 1

    Niżnyj Nowgorod
    3 stycznia 1936, około jedenastej


    Z garnków postawionych na kuchni wydobywało się rytmiczne bulgotanie – Nadieżda Michajłowna od trzydziestu dni gotowała tylko i wyłącznie ledwo nadające się do spożycia breje – trzeba się przygotować dobrze na święta. Powinniście pościć, Waleriju Iwanowiczu, zwykła powtarzać swojemu jedynemu tej zimy lokatorowi. Ten jednak nie zamierzał słuchać gadania starej kobiety – zbywał ją zwykle jakimś frazesem i przemykał do wynajmowanego pokoju. Zimno tam było jak jasna cholera – był co prawda jakiś rozpadający się blaszany piec z kominem wychodzącym za okno, ale zwykle strach było w nim palić. Ostatnio, ze względu na mrozy, nie było wyjścia – powiadają, że lepiej zatruć się dymem, niż zamarznąć – wszak to nie po chrześcijańsku bryłę lodu chować w poświęconej ziemi... Walerij Iwanowicz palił więc, ostatnimi dniami wyjątkowo obciążając stara kozę starymi papierzyskami – zostawiał tylko to, co zostawić musiał.
    Tego dnia pozbył się już wszystkiego, czego wścibskie oczy nie powinny zobaczyć – z jednej strony to dobrze, bo będzie miał ciepło w izbie. Z drugiej jednak - było mu trochę żal. Siedział na prostym stołku, ogrzewając ręce przy palenisku – ostatni raz? Może, Bóg rozsądzi. Podniósł się z niemałym wysiłkiem, sprawdził, czy ma w kieszeniach wszystko, co potrzebne – pieniądze, dokumenty, parę osobistych drobiazgów – i ostrożnie uchylił drzwi prowadzące do kuchni. Powinien wyjść wcześniej, chciał uniknąć festiwalu pytań i życiowych porad, przez jaki zawsze musiał przejść, kiedy nie dawał rano znaku życia. „Może rosołu wam zagotuję, Waleriju Iwanowiczu? Czaj ciepły, napijcie się przed pracą, to wam dobrze zrobi. Wika o was pytała, to dobra dziewczyna – powinniście się wreszcie ustatkować. Kto to widział, żeby taki przystojny mężczyzna sam chodził po świecie?” Trzeba było jednak robić dobrą minę do złej gry...
    -Zdrawstwujcie, Nadieżdo Michajłowna. Wyjątkowo zimny dzień dziś mamy, a wy od rana przy kuchni, jak prawdziwa przodowniczka pracy – uśmiechnął się nieznacznie.
    -Ach, dzień dobry, Waleriju Iwanowiczu – odpowiedziała kobieta, kaszląc przy tym gruźliczo – wcale nie jest aż tak zimno. Łamie mnie w kościach, a Anna Piotrowna mówiła, że ponoć od Sybiru mróz ma przyjść jeszcze większy. Tak w radiu Moskwa mówi, ale kto by im tak wierzył. Raz się sprawdzi, dwa razy nie... wychodzicie gdzieś? Mnie nie oszukujecie, przedeptujecie jakby się wam do ustępu chciało...
    -A owszem, wychodzę, ale nie do ustępu, ale trochę dalej – znów uśmiechnął się jakoś tak dziwnie. Bywajcie, Nadieżdo Michajłowna.
    Włożył płaszcz i bez słowa wyszedł na trzaskający mróz, starając się wpuścić do domu jak najmniej śniegu.

    [​IMG]
    Typowy rosyjski dom z początków lat 30. XX wieku. Jak widać - zbyt bogato nie jest.


    Dworzec Kursko-Niżegorodzki
    Moskwa
    3 stycznia 1936, wczesnym wieczorem


    Spóźnia się. Kto to widział, żeby pociąg tak się spóźniał... Mężczyzna w kolejowym mundurze stał na peronie, wypatrując już od dwudziestu minut pospiesznego z Niżnego Nowgorodu. Jeżeli utknął w zaspie gdzieś po drodze... nie, niemożliwe, nie w Rosji, prawda? Nie był tego pewien. Miał się obrócić i skierować w stronę poczekalni, kiedy z głośników popłynęło dość donośne skrzeczenie: „Spóźniony pociąg pospieszny z Niżnego Nowgorodu przez (tu nastąpiła dość długa lista miejscowości po drodze) wjedzie na tor czwarty przy peronie drugim”. Nareszcie – chociaż mogliby go wpuścić przynajmniej na dobry tor – oj, źle się dzieje z koleją w dzisiejszych czasach – nie to, co przed rewolucją... Przebiegł na szagę po torach – w końcu kolejarza w mundurze nikt nie ruszy na dworcu – jeszcze jeden dowód na zdziczenie obyczajów – po czym ustawił się pod tablicą z napisem „MOCKBA” i zapalił ostatniego papierosa. Lokomotywa tymczasem ospale toczyła się po szynach, wypuszczając kłęby pary i czarnego, wyjątkowo nieprzyjemnego o tej porze roku dymu. Z głośnym piskiem pociąg zaczął hamować – przypominało to przesunięcie paznokciami po szybie albo szkolnej tablicy. „Moskwa, Dworzec Kursko-Niżegorodzki!” - krzyknął ktoś z obsługi składu, a może personelu stacji, w sumie to nieważne. Jakby na umówiony sygnał z wagonów zaczęli wylewać się pasażerowie. Robili to falami – szczególnie w wagonach trzeciej klasy. Zamożniejszym podróżnym usługiwało kilkunastu bagażowych i innych chłopców na posyłki. Właściwego pasażera nie było widać jednak po żadnej ze stron, przynajmniej przez pierwszych kilka minut. W końcu wyszedł, a raczej wytoczył się z jednego z ostatnich wagonów. Wyglądał doprawdy strasznie – potargane włosy wyzierały spod uszytej na kozacką modłę czarnej papachy, płaszcz miał chyba oblany jakimś niezidentyfikowanym płynem, a chwiejny krok dopełniał obrazu nędzy i rozpaczy. Będzie ciężko, pomyślał, podchodząc do tamtego.
    -Dokumenty, obywatelu – starał się, żeby brzmiało to jak najbardziej oficjalnie.
    -Zaraz, panie generale – wybąkał zatrzymany – tylko kieszenie przetrząsnę... Klucze, to nie, pieniądze... może później... dokumenty... dokumenty! - niemalże triumfalnie zakrzyknął wręczając kolejarzowi swój paszport.
    -Ta... pójdziecie ze mną, obywatelu – rzucił krótko, chowając papiery gdzieś w zakamarkach płaszcza – To tak na wszelki wypadek – wyjaśnił.
    Zaprowadził go bez słowa do jakiegoś obskurnego pomieszczenia służbowego na zapleczu głównego budynku dworca. W zasadzie była to zbita z desek szopa z obowiązkowym portretem prezydenta i ministra kolei na ścianie. Stół, jakieś stare krzesła, wieszak na ubrania – ot i całe wyposażenie.
    -Dobrze – zaczął kolejarz – będę się streszczał. Masz tu swoje papiery, mnie one niepotrzebne. Pójdziesz do Siergieja, adres powinieneś znać. Jeśli nie, przeczytaj i zapamiętaj – nabazgrał na kartce coś niewyraźnie, a po kilku chwilach dał tamtemu.
    -Zniszcz ją na miejscu, albo jeszcze przedtem, poniatno? No... - z zadowoleniem rzucił, widząc, że tamten skinął głową.
    -Jeszcze jedno, najważniejsze – uśmiechnął się złowrogo, wyjmując z kieszeni niewielkie zawiniątko – jeśli cię z tym złapią, masz przerąbane, więc pilnuj jak oka w głowie. Jakieś pytania? Nie? No to w drogę i powodzenia – uścisnął dłoń przyjezdnego.
    -Wybacz, że nie proponuję wódki, czy choćby herbaty – takie rzeczy mamy w nieco bardziej przytulnych pomieszczeniach.
    -C oż, to zrozumiałe – odezwał się z lekką nutą zawodu w głosie – ale na mnie już czas. Bywajcie więc. Powiedzcie mi tylko jeszcze, jak najlepiej dostać się doi tego Siergieja?
    -Pierwszy raz w Moskwie, co? - ton kolejarza stał się natychmiast niemalże kordialny – Najlepiej chyba będzie tramwajem, zresztą zaraz wszystko dokładniej wyjaśnię...

    [​IMG]
    Moskwa - Dworzec Kursko-Niżegorodski


    Okolice placu Teatralnego
    Moskwa
    4 stycznia 1936, wieczór


    Niemiłosiernie bolała go głowa. Spędzenie ostatniej nocy u całego tego Siergieja nie było chyba dobrym pomysłem. Tyle wódki naraz nie wypił jeszcze nigdy w życiu – i pomyśleć, że ten cholerny kolejarz nawet go nie poczęstował, ha! Mógł sobie rozmyślać, miał jeszcze dużo czasu – mieszkanie Siergieja opuścił, co prawda, kilka godzin temu, ale długi spacer na mrozie był mu bardzo potrzebny – przy okazji pozwiedzał miasto, które nie zrobiło na nim zbyt dobrego wrażenia – ot, Niżnyj Nowgorod do kwadratu. Zgiełk, ludzie kręcący się nie wiadomo po co, straganiarze jakimś cudem wciskający swoje towary nawet siarczystą zimą... mogło być lepiej. Podobno za cara było przynajmniej spokojniej – Siergiej mówił, że lepiej nie zapuszczać w niektóre dzielnice bez broni. Cholerny burdel, ale to są właśnie uroki demokracji... Jedno musiał jednak przyznać – jedzenie mieli tu dobre i nawet nie tak drogie, jak początkowo sądził – trzeba było po prostu wiedzieć, gdzie wejść. Miał tu jednak swój cel i musiał się go trzymać. Grunt to działać szybko.
    Starał się kręcić po placu i okolicznych ulicach jak mieszkańcy stolicy, nie wzbudzający podejrzeń policji. Musiał odpędzić kilku religijnych i bolszewickich agitatorów, próbujących wcisnąć mu jakieś ulotki – aż dziw bierze, że pozwalają im tu normalnie funkcjonować... Tymczasem jednak zjawił się on. Wszedł do Teatru Bolszoj, cholera, jeszcze półtorej godziny stania na zimnie – trzeba się przysunąć bliżej. Podśpiewywał sobie stare piosenki, żeby nie zamarznąć i zabić czymś czas – obejrzał dokładnie już wszystkie budynki wraz z detalami, przeczytał wszystkie ogłoszenia, szyldy i inne napisy... żałował, że nie wziął którejś z tych ulotek. Mógłby chociaż kupić jakaś popołudniówkę, ale i tak by jej nie przeczytał na takim mrozie. Pół godziny, godzina, głowa boli niemiłosiernie, na szczęście słońce już zaszło, więc przynajmniej patrzeć można normalnie. Półtorej godziny od wejścia – trzeba się przygotować. Kręcił się niemal przy wejściu, raz po raz spoglądając na zegarek – gdyby ktoś się pytał, umówił się tutaj – kiepska wymówka, ale lepsza, niż inne.
    Drzwi teatru otworzyły się raz, potem drugi, trzeci i tak dalej. Widzowie zaczęli opuszczać gmach. Bliżej, bliżej, ciągle stał za daleko. Hospody, pomyłuj...
    Wyszedł, rozmawia z jakimś innym facetem w cylindrze. Ostatnia szansa. Podszedł dość szybko, ale starał się, żeby wyglądało to spokojnie. Nie zauważył go – to dobrze. Ręka do kieszeni, pozbyć się tej cholernej rękawicy – był gotowy. Traktowali go jak powietrze – chyba dlatego, że od Siergieja dostał lepszy płaszcz – „na okoliczność”. W tamtym by go od razu przegnała policja. Podszedł, zanim tamten skierował się do samochodu. Niebezpiecznie rozmawiać w takim miejscu – pomyślał i uśmiechnął się krzywo. Ręka w kieszeni, jest gotowy. Bezczelnie podszedł do niego.
    -Dobry wieczór, panie prezydencie...

    [​IMG]
    Aleksander Kiereński przygotowujący się do wygłoszenia jednego ze swoich ostatnich przemówień. Grudzień 1935

    =================================================================
    Kilka słów od autora:
    Jest to kolejny AAR, którego zapewne nie skończę, chociaż jeszcze zobaczymy ;) i teraz podstawowa kwestia: jeżeli ktoś nastawia się na to, że "kolejny AAR Zoora, znowu będą odcinki na czterdzieści tysięcy znaków - nie czytam", to niech będzie pewien, że tak długich odcinków nie będzie - książki przecież nie piszę.
    Konkretna akcja zacznie się w przyszłym odcinku. to tyle. Mam nadzieję, że ktoś to przeczyta i skomentuje.
     
  2. Zoor

    Zoor Ideolog gender

    Odcinek II

    [​IMG]

    Odcinek 2

    Moskwa, plac Teatralny
    4 stycznia 1936, wieczorem


    -Dobry wieczór, panie prezydencie...
    -Dobry wieczór – rzucił Kiereński, nawet nie odwracając się. Niedobrze, nie tak miało być. Plan awaryjny, może to lepiej, może policja nie zauważy. Ręka, kieszeń, wszystko w porządku, odbezpieczony. Wyjął z kieszeni rewolwer – niewielki, niemalże damski – idealny na tę okazję. Działał szybko, bez zastanowienia. Jeden, drugi, trzeci wystrzał – w plecy, po zbójecku. Nie tak miało być. Ludzie krzyczą, tamten upada, trzeba wymierzyć lepiej, nie ma wiele czasu. Czwarty – pudło – szlag by to trafił! Niedobrze, niedobrze, bardzo niedobrze. Ostatni moment, trzeba działać jak automat – więc niemal na ślepo – huk, to musi wystarczyć. Może uda się uciec, a może nie – szaleństwo? Hospody, pomyłuj... W tył zwrot i biegiem. Tamci się odwracają. Nie widzi, nie chce widzieć. Tylko znaleźć jakąś boczną uliczkę – będzie trudno. Słyszy gwizdki policjantów – z tyłu, z przodu, zewsząd. Ostatni nabój? Jeszcze nie, póki co – nie trzeba. Odwraca głowę, to nierozsądne, patrzy, czy nikt go nie śledzi, nie zwalniając tempa. Wpada na coś? Na kogoś? Patrzy przed siebie – Matko Przenajświętsza... zdaje sobie sprawę, że ciągle trzyma broń. Ręka, usta, spust, anielski orszak niech twą duszę przyjmie.
    Policjant patrzy skołowany na samobójcę, nie wie, co się dzieje. Później dostanie awans i medal za ujęcie zamachowca. Przypadek...

    [​IMG]
    Rosyjski bohater z przypadku...

    Moskwa, Sztab Generalny
    4 stycznia 1936, późnym wieczorem

    Grupa wysokich oficerów gromadziła się wokół radia umieszczonego w kącie sali konferencyjnej. Z głośnika płynął spokojny głos premiera Miliukowa wygłaszającego orędzie do narodu – do bólu sztampowe i bez polotu. W tym trudnym momencie, musimy się zjednoczyć i tak dalej. Równie dobrze mogłoby być odczytane w jakimkolwiek innym momencie – zresztą o tej porze i tak nikt go pewnie nie słuchał. Szef rządu mówił właśnie o złożeniu dymisji na ręce przewodniczącego Senatu – nie udało nam się zapewnić prezydentowi bezpieczeństwa, honor nam nakazuje i tego typu bzdury – kiedy do pomieszczenia wszedł generał Denikin.
    -Dobry wieczór, panowie – przywitał się z wyprężonymi jak struna podwładnymi – wyłączcie to, Miliukow i tak nie ma nic ciekawego do powiedzenia – radio momentalnie ucichło, ustępując pierwszoplanowemu aktorowi tej nocy.
    -Jak panowie sobie zapewne wyobrażacie, sytuacja jest skomplikowana. Nie mamy prezydenta, premiera, a Duma równie dobrze może wybrać jego następcę jutro albo za dwa lata. To nie jest dla nas jednak większym problemem – poradziliśmy sobie z rewolucją lutową, z bolszewikami i z odbudową kraju po niemieckim dyktacie, więc i teraz sobie poradzimy. Zebrałem was jednak tutaj z jednego względu – spojrzał na zgromadzoną grupę tajemniczo – i jestem pewien, że kilku z was się domyśla, o co mi chodzi – uśmiechnął się spod swych siwych wąsów, przechadzając się po pokoju.
    -Po tym, jak to spotkanie się zakończy – a zapewniam panów, że nie będę ich długo męczył, cały Moskiewski Okręg Wojskowy zostanie postawiony w kształt najwyższej gotowości. I teraz powiecie mi, dlaczego... słucham więc.
    -Czyżby jego wieliczestwo zamierzał przeprowadzić zamach stanu dla ratowania Rosji przed anarchią? - niepewnie zapytał jakiś młody podpułkownik, którego Denikin znał tylko z widzenia.
    -Jesteście na dobrym tropie, ale niekoniecznie wskazujecie na dobrą osobę.
    -Czyżby pan generał obawiał się posunięć marszałka Wrangla? - padł głoś gdzieś z tyłu.
    -Brawo! Wrangel kontroluje w tej chwili cały Piotrogród, a większość aparatu bezpieczeństwa obsadzona jest jego ludźmi. Nie dopuszczę do tego, żeby znów w Rosji zaistniała dwuwładza, lub co gorsza, rządy tego szaleńca. Z Pitierem nie możemy się od kilku godzin połączyć, dlatego zabezpieczymy najważniejsze obiekty – moskwianie to zrozumieją, Duma nie będziemy się przejmować. Oni mają swoje problemy, my – swoje. Zreszta może powstrzyma ich to przed zrobieniem czegoś głupiego. Czekamy do jutra, do zakończenia obrad, wtedy zdecyduję, co robić dalej. Jakieś pytania?

    Piotrogród, rezydencja marszałka Wrangla
    4 stycznia 1936, późnym wieczorem


    -Panie marszałku, Moskwa dzwoni po raz siedemnasty, może jednak odebrać ten telefon? - adiutant czarnego barona, pułkownik Griszyn, był wyraźnie zakłopotany całą tą sytuacją.
    -Denikin to uparta bestia, więc niech sobie jeszcze trochę podzwoni. Założę się, że siedzi teraz w sztabie z grupą potakiwaczy i planuje, jak tu nie stracić swojej ciepłej posadki. Nie jest lepszy, niż ta cholerna Duma, zresztą... to bardzo dobra nazwa dla tej bandy darmozjadów – zaczął kaszleć, ostatnio często to mu się przydarzało, gdy się denerwował – zamiast działać, dumają tylko, hence the name, pułkowniku. Powinniśmy zadziałać szybko – usadowił się wygodniej na swoim wielkim fotelu – ale coś najwyraźniej nie wyszło. Jakiś patałach nie wykonał tego, co powinien wykonać automatycznie, a znając starego generała, teraz jest już za późno. Straciliśmy szansę, Zachar.
    -Może jednak warto jeszcze spróbować? Obsadzenie najważniejszych budynków w państwie o tej porze nie powinno być problemem, a wydanie odpowiedniej odezwy to zaledwie kilka godzin pracy. Niech i będzie to prowizorka, ale proszę przypomnieć sobie choćby czasy wojny domowej – skoro wtedy się panu udawało, to dlaczego nie spróbować znów?
    -Widzicie, pułkowniku – odparł Wrangel – doceniam wasz patriotyzm i zdecydowanie – może mi tego na stare lata zaczyna brakować – ale nie jestem pewien, czy nie wywołalibyśmy wojny domowej. Wydaje mi się, że patrzę na to szerzej – co z tego, że będziemy kontrolować Piotrogród, skoro w Moskwie będzie działać jakiś legalny rząd? Jak za bolszewików - „biełaja armija, cziornyj baron”, pułkowniku, tyle że teraz po przeciwstawnych stronach barykady – znów zaczął kaszleć, tym razem brzmiało to wręcz gruźliczo – czort, będę musiał ostawić papierosy... teraz przyszedł czas na subtelniejsze posunięcia. Z Denikinem poradzimy sobie w jakiś inny sposób, powoli. Jesteście wolni, pułkowniku, proszę się dobrze wyspać przed jutrem.
    -Tak jest, panie marszałku. Dziękuję – zasalutował i wyszedł, pozostawiając dowódcę samego. Wrócił jednak po chwili z nietęgą miną.
    -Panie marszałku, major Piteruszew właśnie przekazał, że Moskwa dzwoni po raz osiemnasty – rozłożył bezradnie ręce – nie chcę się wtrącać, ale wydaje mi się, że nie dadzą panu spać przez całą noc...
    -Dobrze – westchnął – niech mnie połączą, albo sami z nimi rozmawiają....

    [​IMG]
    Piotr Wrangel - Czarny Baron

    Moskwa, Duma Państwowa
    5 stycznia 1936, wczesne popołudnie


    -Miliukow narobił nam niezłego bigosu przez to swoje odejście. My tu sobie głosujemy, cholera, ale to sztuka dla sztuki. Bez koalicji niczego nie uda nam się zrobić, a kadeci zdecydowali się poprzeć najsilniejszego. Jeżeli nie zadziałamy szybko, to zaczną ich podbierać konserwatyści, albo jeszcze gorzej, Wiktorze Michaiłowiczu – Cereteli postanowił być tym razem bardziej bezpośredni – potrzebujemy koalicji i potrzebujemy jej natychmiast, jeśli władzy nie ma przejąć tu wojsko, czy też ci zwolennicy nowego cara.
    -Formowanie rządu to nie jest prosta sprawa – możemy, co prawda, stworzyć jakiś przejściowy gabinet na szybko, ale w przeciągu kilku godzin nie uda nam się tego zrobić. Jest jednak inny sposób: jeśli o koalicję chodzi – w obecnej sytuacji nie mam innego wyjścia, jeśli nie jestem samobójcą politycznym, dobrze to rozumiecie, Irakliju Gieorgijewiczu, inaczej nie przyszlibyście do mnie z taką propozycją. Mój plan wygląda jednak trochę inaczej – niech Miliukow rządzi do czasu wyłonienia kolejnego premiera, długo nam to nie zajmie, skoro wola jest po obu stronach. Wprowadzimy jednak do jego rządu p.o. ministrów z mienszewików – jeśli teraz kilka głów poleci, to ludzie przyjmą to życzliwie.
    -Podoba mi się ten plan, ale pod jednym warunkiem – moi ludzie zostaną na stanowiskach po sformowaniu nowego rządu. Poparcie kadetów może i jest ważne, ale nie za wszelką cenę – w czasie, kiedy mówił, prawa ręka dygotała mu miarowo.
    -Nie zamierzam was sprzedać kadetom, pas du tout! Zresztą, jeśli takie jest stanowisko mienszewików, to ta rozmowa chyba nie ma sensu... tylko że wtedy – rozejrzał się wokoło i ściszył głos w dość teatralny sposób – z Milukowem dogadają się carownicy. Tego nie chcemy obaj, więc... lepiej zawrzyjmy sensowną umowę, zanim nas ubiegną, albo co gorsza, wojsko spali całą tę budę. To co, jak będzie? – wyciągnął rękę do Gruzina.
    -Zgoda – odparł tamten, ściskając mocno dłoń Czernowa – przydałoby się wydać jakieś oświadczenie w tej sprawie. No i zawiadomić starego premiera o rozwoju sytuacji. Do wpół do piątej powinniśmy się wyrobić ze sporządzeniem umowy i ściągnięciem tu jakiegoś dobrego fotografa, prawda?

    [​IMG]
    Przetasowania na szczytach władzy

    Niżnyj Nowgorod
    5 stycznia 1936, po południu


    Nadieżda Michajłowna pochylała się nad garnkiem z zupą, która została jej jeszcze od wczoraj – skoro Walerij Iwanowicz gdzieś przepadł (pewnie za pokój nie zapłaci, szuja jedna), to nie wyrzuci przecież takiej ilości jedzenia – toć to grzech straszliwy... Jeszcze dwa „Zdrowaś Mario” i powinna być dobra – mruknęła do siebie, gdy ktoś zaczął rytmicznie pukać do drzwi. Diabli nadali, trzeba będzie odejść od kuchni...
    Odsunęła zasuwkę, otworzyła niespodziewanym gościom (Walerij Iwanowicz zawsze wchodził bez pukania) i ku jej zdumieniu ujrzała dwóch jegomości w urzędowo wyglądających płaszczach – nie podobało jej się to, nie tylko dla tego, że nie lubiła obcych spoza dzielnicy. Po prostu od czasów bolszewików miała złe skojarzenia z takimi ludźmi.
    -Nadieżda Michajłowna Ławrina? - spytał poważnie niższy z nich, choć i tak postawny.
    -Tak, a o co chodzi? Zupa mi się wygotuje, panowie, więc proszę szybko, jeśli można – odpowiedziała sucho.
    -Zupa poczeka. Wejdziemy, porozmawiamy sobie spokojnie, nie mamy w zwyczaju się zanadto spieszyć, rozumiecie... - nie czekając na odpowiedź weszli do izby, rozglądając się bacznie.
    -Taa... więc mieszkał u was niejaki Zbrujew, Walerij Iwanowicz... nie odpowiadajcie, tylko stwierdzam fakt, mamy na to dokumenty. Które pomieszczenia zajmował? - zapytał, w czasie gdy jego partner w dalszym ciągu lustrował pomieszczenie.
    -A, tamten pokój wynajmował, ale za ostatni miesiąc nie zapłacił jeszcze – pokazała jedne z drzwi w bocznej ścianie.
    -To nas akurat nie interesuje, trzeba się było rozliczyć z nim wcześniej – zaznaczył oschle pierwszy, podczas gdy drugi przeszedł do pokoju Iwanowicza – i uwierzcie mi, to sprawa wagi państwowej. Wasz lokator, ***** jego mać, załatwił wczoraj prezydenta, więc nie będziecie stawiać nam tu warunków, kapewu? - trzasnął pięścią w stół, aż stara kobieta podskoczyła ze strachu – Chyba że... chcecie, żebyśmy was zatrzymali do wyjaśnienia...
    -Panie oficerze, ja jestem tylko prostą kobieta, nie znam się na polityce, ja nic nigdy... - zaczęła tłumaczyć się bezładnie i w zasadzie niepotrzebnie. Tamten przerwał jej, podnosząc rękę.
    -Skoro tak, to może obejdzie się bez aresztowania – dodał powoli, po czym krzyknął w stronę otwartych drzwi: - Jewgienij! Masz tam coś ciekawego? - nie uzyskał odpowiedzi, ale drugi wrócił do izby kuchennej z naręczem ulotek i kolorowych obrazów.
    -Oj, żebyś wiedział, Nikołaj, żebyś wiedział... święte obrazki, pisma bolszewików, gazety codzienne, wranglowska propaganda, a nawet zbiór pieśni zatytułowany – słuchaj dobrze – 'Boże, przywróć nam cara”. Mamy albo wariata, albo dobrze się maskował. W każdym razie, posiedzimy tu jeszcze parę godzin, a może dzień, czy dwa, poszperamy i tak dalej. Ale jeśli spróbujecie nam, babciu, wywinąć jakiś numer, to się módlcie, żeby Pan Bóg kule nosił... i coś tu śmierdzi, spaliła się wam chyba ta zupa...
     
  3. Zoor

    Zoor Ideolog gender

    Odcinek III

    [​IMG]

    Odcinek 3

    Moskwa, Kitaj-Gorod, siedziba partii nowobolszewickiej
    14 stycznia 1936, około piątej po południu


    W sali panowała cisza. Członkowie Biura Politycznego Rosyjskiej Partii Komunistycznej spoglądali badawczo jeden na drugiego lub wczytywali się zawzięcie w przyniesione papierzyska – nikomu nie przyszło do głowy, by się odezwać. Czekali. Wyglądało to cokolwiek dziwnie – kilkanaście osób pogrążonych w niemalże modlitewnym skupieniu. W końcu dało się usłyszeć szuranie krzesła po podłodze – niechybny znak zbliżającego się wystąpienia. Tylko kilku działaczy miało zwyczaj wstawać na tych dość kameralnych spotkaniach – tym razem wstać mógł jednak tylko jeden z nich.
    Towarzysz Bucharin omiótł wzrokiem swoje KC – po kilkunastu latach na stanowisku pierwszego sekretarza zwykł uważać partię prawie za swoją własność – i wspierając się rękoma o blat stołu, rozpoczął przemowę – najważniejszą i jedyną podczas tego zebrania.
    -Towarzyszki i towarzysze, jak wszyscy wiemy, kilka ostatnich dni spędziłem w Wielkiej Brytanii na zaproszenie naszych brytyjskich przyjaciół. Towarzysz Mosley, który wyrasta na główną figurę zachodnioeuropejskiej części postępowej ludzkości, zorganizował zjazd, konferencję, nazywajcie to, jak tylko chcecie, w której udział wzięli przywódcy partii lub partyjnych frakcji z całej Europy. Miałem okazję porozmawiać z nimi wszystkimi osobiście i muszę przyznać, że tak oddanych sprawie światowego proletariatu ludzi jak towarzysz Mussolini, czy towarzysz Valois, trudno znaleźć nawet w naszym Komitecie Centralnym. Jedynie ta świnia Beria psuła obraz całości, ale jakieś ***** w każdym parku się znajdzie – uśmiechnął się, wyraźnie usatysfakcjonowany tym porównaniem. Wracając jednak do kwestii samych obrad, towarzysz Mosley przedstawił wyraźnie swoją nową koncepcję, o której do tej pory czytaliśmy tylko w zagranicznych pismach. Państwo totalne, towarzysze – przerwał na chwilę – leninowskie w kwestach gospodarczych, marksistowskie, jeśli wziąć pod uwagę tworzenie nowego, bezklasowego społeczeństwa. Przez ostatnie piętnaście lat nie mieliśmy do zaproponowania nic, co pociągnęłoby za nami masy ludowe. Odrzuciliśmy rewolucję, przez co coraz bardziej upodabnialiśmy się do kryptokapitalistów w rodzaju Cereteliego. Szeregi naszej partii topniały, robotnicy i chłopi nie widzieli w nas żadnej alternatywy dla kapitalistycznego wyzysku. Stajemy więc dziś przed wyborem: nowa jakość lub śmietnik historii – po sali przeszły niepokojące pomruki, a kilku członków politbiura zaczęło notować coś gorączkowo. Bucharin jednak zdawał się tym nie przejmować i dość spokojnie kontynuował.
    -Tak, towarzysze, słyszycie dobrze! Naszą partię czeka ponury koniec, jeśli nie zrewidujemy swoich poglądów! Możecie zarzucać mi rewizjonizm, absolutyzm, czy inne bzdury, ale prawda kole w oczy, czyż nie? Na Zachodzie idzie czas nowej wojny, która przyniesie rewolucję w Niemczech, Austrii i Włoszech. Wtedy i u nas reżim obszarników i panów w cylindrach padnie, i zrobię wszystko, żeby padł właśnie dzięki nam. Wyjdziemy na ulice, do szkół, fabryk i na wieś, ale zanim to nastąpi, potrzebujemy jasnej wizji. W Birmingham ta wizja przyszła do nas sama. Państwo ludu pracującego, ale nie popierdółka w stylu wczesnego Lenina! To lud będzie państwem, a partia będzie ludem – oczywiście wszystko w imię światowego proletariatu...

    [​IMG]
    Wielki Brat już szykuje swoje urządzenia obserwacyjne...

    Moskwa, siedziba Sztabu Generalnego
    9 stycznia 1936, przed południem


    -Panie generale, przyszło właśnie pismo od przewodniczącego Senatu, do rąk własnych – pułkownik Pustowojt położył je na biurku zwierzchnika, po czym odesłany krótkim ni to pomrukiem, ni to westchnięciem Denikina, oddalił się i po cichu zamknął za sobą drzwi. No to już koniec, pomyślał stary żołnierz, rozcinając ostrożnie kopertę. Teraz wyślą mnie na emeryturę, albo nawet gorzej – na jakąś zapadłą dziurę na Syberii... Wyciągnął kartkę, wiadomość nie była zbyt długa. Wbił wzrok w pochyłe, równe pismo przewodniczącego i powoli odcyfrowywał je – nie mógł nigdzie znaleźć okularów, a bez nich czytanie sprawiało mu trudność.

    Skończywszy czytać, posłał list na biurko, nawet nie patrząc, dokąd poleciał. Okopują się na z góry ustalonych pozycjach, pomyślał. Cóż, chyba pozostaje zrobić to samo... Podniósł powoli słuchawkę telefonu i wezwał adiutanta.
    -Andrieju Josifowiczu – zaczął, zanim tamten zamknął drzwi – proszę zebrać za dwadzieścia minut wszystkich wyższych oficerów w sztabowej restauracji. Reszta personelu również może przyjść, jeśli pomieści się na stojąco. Muszę zakomunikować jedną bardzo ważną rzecz. Przychodzi się nam pożegnać ze Sztabem Generalnym, ale mam nadzieję, że mogę nadal liczyć na pańska pomoc w dowództwie okręgu. Proszę to sobie spokojnie przemyśleć, nie będę zanudzał pana przemowami, za pół godziny wszyscy będą mieli już dość mojej gadaniny. No, do roboty! - pognał podwładnego, który zasalutował krótko i oddalił się.
    No to koniec...

    [​IMG]
    Anton Denikin - oficjalny portret sztabowy

    Moskwa, Duma Państwowa
    15 stycznia 1936, wieczorem


    -No to, czym chata bogata – uśmiechnięty od ucha do ucha Cereteli rozlewał wódkę do kieliszków. Od dobrych dwudziestu minut trwało spotkanie na szczycie rosyjskiej polityki – przywódcy trzech koalicyjnych partii próbowali się dogadać w kwestiach kadrowych – o suchym pysku jednak negocjacje nie mają prawa się udać...
    -Uuu, skąd wy bierzecie to cholerstwo? - skrzywił się Miliukow – wykręca gębę, jakby na mazucie było pędzone...
    -Nie chcecie wiedzieć, Pawle Nikołajewiczu – roześmiał się Czernow – to jakaś piekielna gruzińska alchemia – dodał, podgryzając powoli ogórka – a może to i mazut, kto tam wie...
    -No, no, panowie, pijmy szybciej, bo się ściemnia – lekko brązowawy płyn znów na chwilę wypełnił szkło.
    -Pawle Nikołajewiczu, mamy dla was propozycję nie do odrzucenia... ale najpierw napijmy się – kolejna kolejka: z butelki w szkło, ze szkła w krtań. Mocne dziadostwo...
    -No cóż, słucham – były premier koncentrował się na znalezieniu odpowiedniej zagryzki, spoglądając raz po raz na towarzyszy.
    -Powiem bez ogródek, bo za jakiś czas będzie nam wszystko jedno: Bucharin szleje, różne wieliczestwa, psia ich mać, z Senatu drą mordy, że chcemy tylnymi drzwiami bolszewizm wprowadzać (no to chlup!), rewolucję nam w wojsku robią, a jak tak dalej pójdzie, to Wrangel ruszy z Piotrogrodu na Moskwę i się nasza władza skończy. Dlatego potrzebujemy was na stanowisku premiera – pal licho ministerstwa, tu się jakoś ugadamy prędzej, czy później. A jak zostaniecie na starym stołku, to dobrze będzie to wyglądać. To co, jak będzie? - puścił oko, rozlewając kolejną kolejkę.
    -Szczerze mówiąc, jestem nieco zaskoczony... w zasadzie to nie widzę większego problemu, ale zawsze jest coś za coś, prawda? - spojrzał badawczo na współkoalicjantów.
    -Najśmieszniejsze jest to, że nie ma żadnego haczyka – my zostajemy wicepremierami i podejmujemy decyzje kolegialnie. Tyle. To co, za koalicję?
    Godzinę i dwa litry zajęły jeszcze negocjacje na szczycie w gmachu Dumy Państwowej. Niektórych propozycji, które podczas nich padły, nie przystoi przytaczać w tym miejscu, jednak wraz z upływem czasu coraz bliżej było do osiągnięcia porozumienia satysfakcjonującego wszystkich. Po usłyszeniu po raz siedemnasty tego samego z ust Czernowa, Miliukow zmarszczył czoło, pomyślał intensywnie przez chwilę (wszak magiczne eliksiry destylowane z nie wiadomo czego poprawiają jakość procesów myślowych), przeszedł się chwiejnym krokiem po gabinecie, popatrzył przez okno na jego[/b] Moskwę, stolicę jego Rosji i rzucił krótko w kierunku pozostałych dwóch uczestników rozmów:
    -A wiecie co, **** z tym. Zgadzam się.
    Zapanowała zatem ogólna wesołość, w przypływie przyjaznych uczuć wszyscy trzej mężczyźni wyściskali się, wypili jeszcze kilka obowiązkowych kolejek na koniec, po czym zadowoleni udali się służbowymi samochodami do domów.

    [​IMG]
    Siedziba Dumy Państwowej na moskiewskim Kremlu i nowy - stary premier Rosji

    Niżnyj Nowgorod, siedziba tajnej policji
    17 stycznia 1936, wczesnym popołudniem


    -Co to ma, do ***** nędzy być?! - wrzeszczał czerwony ze złości naczelnik niżegorodzkiej Ochrany – To jest jakieś *****, a nie raport! Myślicie, że co, że można sobie tak po prostu napisać, że zabójca prezydenta być najprawdopodobniej szalony i działał sam? Czy wy jesteście idiotą, Zbrujew? Jak w Moskwie to przeczytają to nam tu wszystkim powyrywają nogi z ****! - wstał i zaczął chodzić po pokoju, niemal obijając się o ściany.
    -Panie pułkowniku, rozumiem pańskie rozczarowanie – próbował się ratować blady jak ściana śledczy – ale póki co nie udało nam się ustalić niczego konkretnego. Na podstawia materiału dowodowego zebranego na miejscu nie można określić poglądów politycznych zamachowca, a świadkowie potwierdzają...
    -Nic mnie to nie obchodzi! - ryknął tamten – czytałem ten wasz ********* raport od deski do deski! Jesteście, razem z Owieczkinem, dwoma nieudolnymi kretynami, którzy nadają się tylko do szlifowania krawężników! - złapał teczkę i cisnął nią w podwładnego – Zabierajcie te bazgroły i nie chcę was tu więcej widzieć! Odsuwam was od śledztwa. Obu – dodał już spokojniej. A teraz won – syknął i wskazał na drzwi. Poczuł nieodpartą potrzebę rozładowania jakoś swojego stresu, więc zamknął się na piętnaście minut w gabinecie, a gdy się już uspokoił, chwycił słuchawkę telefonu, wybrał wewnętrzny numer i cierpliwie czekał, aż ktoś z drugiej strony zainteresuje się łaskawie dzwoniącym dzwonkiem.
    -Tu naczelnik – pominął, jak zwykle, regulaminowe formułki – macie niezwłocznie doprowadzić na przesłuchanie następujące osoby – wymienił kilkanaście nazwisk – do jutra potrzymajcie ich w celach, przyjdę do was rano. Teczki zaraz do was podeślę. To wszystko, dziękuję.
    Dlaczego musiał zawsze robić wszytko sam?

    ===============================================================
    Jak widać, nowy odcinek nosi numer 3, a nie 4 - wynika to z faktu, że odcinek primaaprilisowy istniał w całości tylko i wyłącznie w mojej skrzynce PW, którą przetrzebił crash bazy danych. Być może kiedyś, jeśli skończę pisać AAR, zrekonstruuję treść i umieszczę w jakimś wydaniu specjalnym.

    Jak zwykle, wszystkie komentarze i krytyka moich wynurzeń są mile widziane.

    Od ponad miesiąca nie pojawił się nowy odcinek więc zamykam aar. W razie chęci kontynuowania skontaktuj się z którymś z moderatorów działu.
    Pozdrawiam, N.
     
  4. Zoor

    Zoor Ideolog gender

    Odcinek IV

    [​IMG]

    Odcinek 4


    Piotrogród, siedziba giełdy papierów wartościowych
    4 lutego 1936, późne popołudnie


    -Dziękuje, to bardzo ciekawe, z pewnością przyda nam się ta informacja. Płatność jak zwykle? Mhm, dziękuje jeszcze raz, do widzenia – naczelnik biura maklerskiego Preobrażenskij et consortes odłożył zręcznie słuchawkę na widełki. Przez chwilę przyglądał się przez szybę kilkuset mężczyznom w czerwonych szelkach (denerwujący zwyczaj przywieziony jakiś czas temu z Ameryki) przekrzykującym się i wyrywającym konkurencji co lepsze oferty. Jego ludzie byli w tym najlepsi – jako jedni z nielicznych rozumieli, że naprawdę dobre okazje wykorzystuje się jeszcze przed upublicznieniem oferty. W ostatnich latach firma przypominała bowiem bardziej agencję wywiadowczą niż dom maklerski – klienci chcieli tym bardziej korzystać z jej usług, zostawiając na kontach okrągłe sumy denominowane w zagranicznej walucie.
    Naczelnik wstał, po czym zamachał w kierunku kłębiącego się tłumu, a po chwili, dla pewności, załączył jeszcze czerwoną lampkę znajdującą się po tamtej stronie – znak, że sprawa jest wyjątkowo pilna. Kilka minut zabrało zgromadzenie wszystkich ważniejszych pracowników. Trzeba będzie popracować nad czasem, pomyślał, mrucząc coś niewyraźnie pod nosem.
    -Panowie, inni dowiedzą się o tym za kilkanaście minut, więc mamy jeszcze przewagę: berlińska giełda zanurkowała właśnie o trzydzieści pięć procent w przeciągu dwóch godzin. Nie wiemy jeszcze, jak to się odbije na Rosji, ale zacznijcie dyskretnie, powtarzam: dyskretnie pozbywać się akcji niemieckich spółek, najlepiej sprzedajcie drugiemu obiegowi, im da się wcisnąć każdy kit. Reszta pozostaje bez zmian, po zamknięciu zbiórka u mnie, przygotujcie się na to, że do domów wrócicie późno. No, to na co jeszcze czekacie? - popatrzył na podwładnych wzrokiem wyrażającym coś pomiędzy „do roboty” a „wynocha” i wskazał na drzwi. Tamci bez słowa opuścili gabinet i wrócili do swoich zajęć.


    Wiadomości Radia Moskwa
    22 lutego 1936, kilka minut po trzynastej


    Kryzys na berlińskiej giełdzie papierów wartościowych zbiera zwoje ponure żniwo w kolejnych krajach europejskich. Po Polsce i Holandii, które niemalże z dnia na dzień odczuły gospodarcza panikę w Niemczech, przychodzi czas na Finlandię, której handel niemalże w całości uzależniony jest od niemieckich odbiorców. Giełda w Helsinkach zanotowała wczoraj spadek głównych indeksów o niemal dwadzieścia siedem procent, natomiast dziś, kilka godzin po otwarciu notowań, znajduje się już piętnaście procent pod kreską. Niepokojące sygnały dobiegają także z Białorusi, Szwecji i Hiszpanii, Rosja natomiast jak na razie stanowi prawdziwą zieloną wyspę w morzu europejskich spadków.

    [​IMG]
    Kryzys ogarnia powoli całą Europę


    Moskwa, Państwowa Giełda Papierów Wartościowych
    29 lutego, około godziny dziesiątej rano


    -Nic mnie to nie obchodzi! - krzyczał łysiejący mężczyzna w eleganckim garniturze. Sprzedawaj wszystko, może ktoś to kupi!
    -Wasze błagarodje, eksperci radzą czekać na poprawę koniunktury. To załamanie może być tylko chwilowe – próbował uspokoić go makler. Wciąż jest szansa na odzyskanie całej kwoty, proszę tylko dać mi szansę i kilka dni... - niemal błagalnie spojrzał na czerwieniejącego ze złości klienta.
    -***** ci dam, a nie szansę! - wrzasnął wściekły - ty chyba nawet nie wiesz, gówniarzu, co to są za sumy! Na tablicę patrz, a nie na mnie, dyletancie jeden! - zamaszyście wskazał na wypełnioną czerwonymi napisami tabelę notowań. - ***** mnie obchodzą twoje spekulacje, w Berlinie też kazali czekać i teraz połowa miasta chodzi goła!
    -Sire, to naprawdę da się odkręcić... - wydukał blady jak ściana.
    -Ja tu jutro wrócę, mały człowieczku i ty się lepiej módl, żeby straty nie były zbyt duże – wycedził, po czym odwrócił się na pięcie, i, rozpychając się łokciami, utorował sobie drogę do wyjścia.


    Moskwa, Państwowa Giełda Papierów Wartościowych
    1 marca, około południa


    -Pieniądze na stół – zaczął bezceremonialnie – a spróbuj mnie tylko oszwabić... - omiótł maklera i jego pomocnika spojrzeniem mordercy.
    -Wasze błagarodje, pojawiły się pewne trudności... - broker był jeszcze bledszy, niż poprzedniego dnia. Wyraźnie chciał coś powiedzieć, ale nie szło mu zbyt dobrze.
    -Wykrztuś to wreszcie! - ryknął arystokrata, aż asystent stojący za biurkiem cofnął się gwałtownie.
    -Chodzi o to... że... Deutschrübenfeld GmbH Russland... - zwlekał z wypowiedzeniem każdego słowa, jak gdyby próbował odwlec egzekucję.
    -Deutschrübenfeld GmbH Russland ogłosiło wczoraj po południu bankructwo – wtrącił się asystent. Przepraszam was, Klimencie Wasiliewiczu – dodał jeszcze tylko niemal niesłyszalnym szeptem.
    -Tak, właśnie tak – dodał makler, któremu trochę ulżyło. Obawiam się – dodał po chwili, już mniej pewnie – że zainwestowane pieniądze przepadły bezpowrotnie. Zresztą tu ma wasze błagarodje wyliczenia – podsunął arkusz wypełniony cyframi pod nos klienta.
    -Ile? - spytał tamten, najwyraźniej gubiąc się w matematycznym gąszczu.
    -Zostało prawie cztery tysiące rubli, sire – usłużnie stwierdził makler.
    -Cztery? Ze stu dwudziestu? Pan raczy żartować – tym razem to arystokrata pobladł, zdawać by się także mogło, że znacznie posiwiał w przeciągu tych kilku minut.
    -Niestety nie... - bezradnie rozłożył ręce – życzy pan sobie w gotówce, czy mamy wystawić czek?
    -Czek niech będzie... mnie to i tak wszystko jedno...


    Moskwa, Hotel Kijew
    1 marca, późnym popołudniem


    Jakiś pijany jegomość wtoczył się do głównego holu, wymachując plikiem papierów niewiadomego pochodzenia. Chwilę przyglądał się roślinom ustawionym w ozdobnej donicy (chociaż niewykluczone, że przez chwile poczuł się gorzej), po czym krokiem tanecznym podążył ku recepcji.
    -Kotku, macie tu jakieś porządne pokoje? - rzucił bezczelnie do recepcjonistki, jednocześnie puszczając oko. Kobieta nie dala po sobie poznać żadnych emocji, stała nadal niewzruszona, przeglądając księgi meldunkowe.
    -Jaki pokój sobie szanowny pan życzy? Mamy... - nie zdążyła dokończyć.
    -Na najwyższym pietrze. Widok muszę mieć, *****, dobry – przeczesał parę razy swoją łysinę. Po kilku minutach bełkotu o pieniądzach, polityce i paru nieprzyjemnych słowach na temat cara i jego małżonki rzucił na blat zwitek banknotów oraz paszport i wziąwszy klucz, poczłapał do windy. Plama na chodniku wyglądała wprawdzie źle, ale przydała hotelowi popularności wśród zubożałych kapitalistów...

    [​IMG]
    Złote czasy dla kapitalistów i masonów są już tylko wspomnieniem


    Niżnyj Nowgorod, siedziba tajnej policji
    19 stycznia 1936, przed południem


    Drzwi do celi otworzyły się gwałtownie, dręcząc więźniów straszliwym piskiem. Kilkunastu ludzi, usadzonych na prostych krzesłach w kilku rzędach ocknęło się po ciężko spędzonej nocy. Wyglądali szaro, nawet w złym świetle celi było widać na ich twarzach zmęczenie. Słabi są, pomyślał oficer, który zaraz po wejściu przyjrzał im się uważnie. Kilka osób wciąż siedziało ze spuszczonymi głowami – strażnicy w mgnieniu oka ocucili ich paroma kubłami zimnej wody.
    -Widzę, że śpiące królewny postanowiły wreszcie zaszczycić nas swoją obecnością – rzucił dowódca, uśmiechając się złowrogo. A teraz posłuchajcie: jestem pułkownik Zbrujew, komendant tego ****idołka. Macie teraz do wyboru dwie możliwości: albo wyśpiewacie wszystko od razu, albo porozmawiamy sobie inaczej. Macie do namysłu trzy sekundy, kto chce mówić, podnosi rękę. Raz, dwa, trzy! - w powietrzu znalazło się kilka wysoko wzniesionych dłoni.
    -Bardzo ładnie, bardzo ładnie... szeregowy, wyprowadzić do szesnastki – strażnik, nie dbając zbytnio o delikatność, wywlókł ochotników jednego po drugim, w razie potrzeby pomagając sobie pałką.
    -No, widzicie, to byli ci rozsądni. Wy tu sobie posiedzicie jeszcze długi czas... porozmawiamy sobie szczerze o waszych zapędach, oj, porozmawiamy sobie. Z tobą – wskazał młodą kobietę w pierwszym rzędzie – wywiad przeprowadzę sobie najpierw. Wyprowadzić – dwóch funkcjonariuszy chwyciło ją i przeniosło do celi obok, gdzie pułkownik urządził sobie prywatny gabinet przesłuchań.
    Kazał na siebie czekać dobre dwadzieścia minut – w tym czasie w pomieszczeniu, oprócz więźniarki, znajdowali się tylko strażnik i (od pewnego momentu) protokolant, którzy, jak gdyby nigdy nic, rozmawiali o zeszłotygodniowym meczu piłkarskim. W rzeczywistości rozmowie tej towarzyszyło baczne przysłuchiwanie się odgłosom dobiegającym z korytarza – stukot pułkownikowskich obcasów słychać było z dobrych kilkunastu metrów. W takich sytuacjach najbezpieczniej było zamilknąć i przyjąć postawę zasadniczą – i tak też obydwaj zrobili, czekając na otwarcie solidnych metalowych drzwi prowadzących do pomieszczenia.
    Wszedł powoli, starannie stawiając kroki czystej jeszcze podłodze. Spojrzał tylko przelotnie na niższe stopniem dekoracje, po czym zasiadł za masywnym biurkiem, pamiętającym chyba jeszcze czasy Aleksandra III. Wyciągnął z szuflady paczkę „Wostocznych”, zapalił, po czym, jakby od niechcenia spojrzał w oczy kobiecie. W szeroko otwarte z przerażenia oczy, które miały dość czasu na przyjrzenie się niektórym znajdującym się w pokoju przyrządom.
    „Zaczynamy”, pomyślał, uśmiechając się szyderczo.


    Moskwa, Ministerstwo Bezpieczeństwa Wewnętrznego
    14 lutego 1936, około dziewiątej rano


    Teczka znalazła się na biurku, a porucznik, który przyniósł ją do ministerskiego gabinetu, właśnie zamykał za sobą drzwi. Kilkanaście stron wstępnego raportu prosto z Niżegorodu... oby znalazło się w nim coś więcej, niż ustalenia z zeszłego miesiąca – prasa zaczynała już nieprzyjemnie kąsać rząd za rzekomą opieszałość w wyjaśnianiu prawdy o zamachu.
    Chociaż na dworze panował trzaskający mróz, pani minister poczuła, że musi otworzyć okno – przy świeżym powietrzu zawsze lepiej się jej pracowało, nawet za cenę regularnych przeziębień. Kilka głębokich oddechów i tysiące mroźnych igieł wbiło jej się w płuca. Było to, co prawda, dość nieprzyjemne uczucie, ale świetnie przywracało jasność umysłu – na pewno na tyle, by nie zostawiać zimą otwartego szeroko okna – żeby nie wyziębić zbytnio gabinetu, postanowiła zostawić jedynie niewielki lufcik.
    Uważne przestudiowanie kilkunastostronicowego raportu zajęło około Spiridonowej dwudziestu minut – dwudziestu minut, podczas których, pomimo narastającego chłodu, minister robiło się coraz goręcej. Prowadzący śledztwo musiał być albo autorem powieści sensacyjnych, albo...
    -Proszę połączyć mnie z premierem Czernowem – zaordynowała zaraz po podniesieniu słuchawki telefonu. Czekanie, czekanie, choć nie trwało długo, bardzo ją denerwowało, szczególnie w takich sytuacjach. Na biurko poleciała więc złocona papierośnica, uboższa o jednego papierosa. Wreszcie z tamtej strony dało się coś usłyszeć – niezapalony papieros, zmięty tylko w dłoni, powędrował do kosza.
    -Wiktor, posłuchaj... mam dla ciebie bombę...

    [​IMG]
    Siedziba Ministerstwa Bezpieczeństwa Wewnętrznego na placu Łubieńskim w Moskwie - miejsce, gdzie ostatecznie znajdą się wszystkie raporty

    Moskwa, rezydencja premiera Republiki Rosyjskiej
    21 marca 1936, wczesnym wieczorem


    -Panowie, panowie, proszę o spokój – premier Miliukow przerwał utarczkę między ministrami obrony i spraw zagranicznych – prywatne sprawy załatwią panowie po posiedzeniu, a teraz proszę skupić się na interesie państwa. Czy ktoś ma coś przeciwko? - spojrzał przelotnie na każdego ze swoich współpracowników, próbując ocenić intencje przedstawicieli poszczególnych frakcji.
    -Dobrze, w takim razie – spojrzał w stos lezących na stole notatek – Mario Aleksandrowo, oddaję pani głos.
    -Dziękuję – rzuciła z przekąsem, wstając od stołu.
    -Otrzymaliście państwo kopie raportów z Niżnego Nowgorodu, te same, którymi zajmują się właśnie komisje Dumy i Senatu – podniosła i otworzyła dość grubą teczkę – wiecie więc, że sprawa Kiereńskiego skończyć się może dość dla nas nieoczekiwanie. Wyniki niżegorodzkiego śledztwa pokazują jasno, że nie da się wykorzystać go do ataku na frakcję arystokratów, ani na zwolenników Wrangla. Jedynym celem dla nas po tym wszystkim wydawać by się mogli bolszewicy, którzy są z kolei zbyt podzieleni i mało znaczący. Mam jednak pewność, że konserwatyści z Senatu w przeciągu kilku dni rozpoczną atak na lewicową część rządu, jako potencjalnie związaną ze spiskowcami. W związku z tym proponuję... - przerwał jej minister transportu, blisko związany z premierem.
    -Przepraszam bardzo, panią minister, ale pozwolę sobie nie zgodzić się z jej zdaniem. Należałoby zdelegalizować raczej całą tę bolszewicko-francuską ekstremę, a ich wyborcy w naturalny sposób przejdą na rzecz waszego ugrupowania. Jeżeli tylko – Miliukow spojrzał na wicepremierów, którzy ledwo zauważalnie skinęli głowami.
    -Panie ministrze, proszę pozwolić kontynuować sprawozdanie pani minister. Mario Aleksandrowna, proszę kontynuować, jednakże tym razem proszę powstrzymać się od sugerowania rozwiązań politycznych.
    -Dziękuję, panie premierze – Spiridonowa spojrzała na ministra transportu, uśmiechając się triumfalnie. Przez blisko pół godziny rząd z uwagą – po części udawaną – słuchał jej wystąpienia, a kilku ministrów notowało coś zawzięcie. Uważne ucho wychwyciłoby jednak zadowolone szepty, gdy prelegentka powróciła na swoje miejsce.
    -Dziękuje bardzo, dziękuję bardzo – premier podniósł się z krzesła, po czym ze szklanką wody w ręce zaczął przechadzać się po sali posiedzeń.
    -Co mamy zrobić z tym fantem, drodzy państwo? - spytał, zbliżając się do szczytu stołu – cokolwiek zrobimy, narazimy się na krytykę i oskarżenia o rozbijanie koalicji, spiskowanie z zabójcami i tego typu chłam. Wraz z wicepremierami podjęliśmy jednak decyzję następującą – aby uspokoić lewicowy elektorat, a zarazem uderzyć w arystokratyczną opozycję... no i nie zapominajmy też o płynących z niżegorodzkiego raportu oczywistych wnioskach – przerwał na chwilę, przyglądając się wiszącemu na ścianie portretowi Kiereńskiego – partie syndykalistyczne zdelegalizujemy z całą stanowczością – ale wróćmy do meritum... - odstawił na stół pustą już szklankę – przeprowadzimy reformę samorządową wedle projektu zgłoszonego przez mienszewików pana Ceretelego – przedstawiciele kadetów spoglądali z wyraźnym zdumieniem to na siebie, to na Kiereńskiego – w ten sposób wilk będzie syty i owca cała. Jakieś pytania? - na sali natychmiast rozbrzmiało kilkanaście głosów.

    [​IMG]
    Polityczne targi

    ========================================================================
    Wróciłem. Odcinki powinny teraz pojawiać się już normalnie. Przy okazji chciałbym zapowiedzieć powrót mojego ostatniego AAR-u z CK, ale zanim to nastąpi, pojawi się jeszcze jedna rzecz - stay tuned ;)

    Wyczyszczone i zamknięte.
    Pozdrawiam, N.
     
Status Tematu:
Zamknięty.

Poleć forum

  1. Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych reklam.Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej.
    Zamknij zawiadomienie