Imperium Indonezyjskie AAR od 1935 do 2035

Temat na forum 'HoI - AARy' rozpoczęty przez Tobi, 18 Grudzień 2009.

?

Czy chcesz żebym kontynuował ten AAR?

Poll closed 1 Maj 2011.
  1. Tak, kontynuuj w pierwotnej formie. (patrz-pierwsze 15-17 odcinków)

    0 głos(y/ów)
    0,0%
  2. Tak, kontynuuj w obecnej formie. (patrz-ostatnie 5 odcinków)

    0 głos(y/ów)
    0,0%
  3. Nie.

    0 głos(y/ów)
    0,0%
Status Tematu:
Zamknięty.
  1. Tobi

    Tobi Ten, o Którym mówią Księgi

    Nowa Republika.
    [​IMG]
    Rozdział: 2 / Odcinek: 24
    "Wybrać mniejsze zło."

    Tobi obudził się na wygodnej brązowej wersalce. Powoli otworzył oczy i doszedł do wniosku, że to wcale nie przypomina Milvenowego mieszkania. Podniósł się i dokładnie obejrzał miejsce w którym przebywał. Był to raczej jego pokój w Łodzi. Na brązowym dywanie stało jasnobrązowe biurko z Windowsem 2000 na stanie. Obok stały regały z książkami i modelami. Odwrócił się. Pod ścianą, pomiędzy szafą na ubrania i drzwiami stał czerwono-brązowy fotel z kupką ubrań. Tak. Był to definitywnie jego pokój. Teraz dopiero Tobiego napadło zdziwienie. Przecież zasnął w Milvenowym mieszkaniu. Powoli wstał, wyjrzał za okno. Przecież to wszystko nie mogło być tylko snem. Miało mu się przyśnić kilka lat życia, rządy, to wszystko miało być tylko tylko mrzonką? Nie był w stanie odpowiedzieć sobie na to pytanie. Powoli godził się z myślą, że wcale nie jest władcą, gdy wpadł mu go głowy świetny pomysł.Postanowił opisać o wszystko w formie AARa na tym forum, co czytał ale jeszcze nie miał konta. EULI, EÓFI czy jakoś tak. Wtem poczuł w boku kujący ból...

    Tobi obudził się w Milvenowym mieszkaniu. Coś wbijało mu się w bok. Złapał szybko i wyciągnął pogiętą sprężynę która musiała wyskoczyć z kanapy i uwierać go w bok. A więc tylko śniło mu się że znów jest w Łodzi. To nawet lepiej, jaki szaleniec zniósł by taki irracjonalny AAR. Teraz dopiero Tobi zobaczył, że zasnął czytając Atlas Ziomowski. Znów zaczął przewracać strony. Zaczął przyswajać sobie całą historię Ziomowskich podbojów. Nie zważając na wczesną godzinę, usiadł i zaczął przeglądać zdjęcia.

    [​IMG]
    Skutki wybuchu Bomby M mającej stłumić Powstanie Paryskie.


    [​IMG]
    Nowe zastosowanie Statuy Wolności.


    [​IMG]
    Desant na Nowy Jork.


    [​IMG]
    Ostrzelana przez pancernik atomowy Bismarck Statua Wolności.


    [​IMG]
    Defilada Wehrmachtu przed Białym Domem.


    [​IMG]
    Opustoszały Pearl Harbor 15 lat po zrzuceniu Bomby M.


    [​IMG]
    Pentagon 15 lat po zrzuceniu Bomby M.

    Rozmyślania Tobiego i przeglądanie zdjęć przerwał Milven wchodząc z "śniadaniem". "Śniadanie" to składało się z 2 kromek czerstwego chleba i rozcieńczonej herbaty dla każdego z nich. Podczas jedzenia śniadania nawiązała się rozmowa...
    -Więc co proponujesz zrobić.

    -Nie wiem -odparł- jestem stary, a za młodu nie udało mi się powstrzymać Zioma. Poza tym czy myślisz, że nie próbowałem później zatrzymać jego dyktatorskich zapędów.

    -Więc czy jest sposób żeby go powstrzymać.

    -Hm... Sposób może by się znalazł, lecz nie mogę ci powiedzieć o co chodzi. Przynajmniej teraz. Musisz mi zaufać.

    -Wszystko, -odparł- żeby powstrzymać tego tyrana.

    -Dobrze więc, ale później. -odparł Milven- Na razie musimy dokończyć śniadanie i upewnić się, że nikt cię nie śledził. -Zakąsił bułką, po czym spuścił wzrok. Sprawiał wrażenie jakby coś go trapiło. Natychmiast jednak zdusił to w sobie i odniósł talerze do kuchni.

    ** ** **​


    W końcu nadszedł czas by wychylić się na ulicę. Na zewnątrz aż roiło się od żołnierzy i milicjantów. Tobi z zarzuconym na t-shirt i jeansy szarym płaszczem nie wyróżniał się z tłumu. Po kilku minutach doszli na obskurny, zrujnowany dworzec. To było miejsce z którego mieli wyjechać. Tobi dalej nie znając celu wyprawy pilnie przyglądał się przechodzącym przez dworzec patrolom. Po pewnym czasie przyjechał parowóz. Przeciążony zbyt dużą ilością wagonów powoli wciągnął się na peron. Wsiedli do ostatniego po czym zajęli jedyne wolne miejsca, obok grupy żołnierzy. Tobi błagał tylko w duszy, żeby żaden z niemieckojęzycznych "współtowarzyszy" podróży nie zagadał go o nic. Znał niemiecki dość dobrze, lecz jego niemiecczyzna ciągnęła wyraźnym polskim akcentem. W tym czasie, Polska nie istniała jako obszar jakkolwiek autonomiczny. Język Polski został wyplewiony około 18 lat temu, teraz wszyscy mówią już płynnie po niemiecku, cały świat. Wracając jednak do żołnierzy, żaden z nich nie miał widocznie ochoty wymieniać zdań z Tobim czy Milvenem, jazda więc przebiegła spokojnie. Wysiedli na małej, bezludnej stacyjce, składającej się z drewnianego podestu i schodków. Czując, że kamień spadł mu z serca, Tobi oddalał się od stacji, na której ciągle stał pociąg. Szli polną drogą, pomiędzy rowami, błotami i młakami. Po pewnym momencie weszli w las. Niedaleko od tego miejsca, w zasięgu wzroku idących ukazała się duża jaskinia. Milven zapalił latarkę i gestem nakazał Tobiemu iść za sobą. Tobi założył kaptur, gdyż wielka szczelina przez którą musieli przejść, była mokra i pełna nietoperzy. Po kilkuminutowym przeciskaniu się między coraz to węższymi skałami, dotarli do miejsca, w którym widać było w oddali światełko. Milven ruszył pewnym krokiem. Po pewnym czasie, na tle światła ukazała się Tobiemu postać ludzka. Zbliżając się doszedł do wniosku, że postać ta jest w mundurze. Po chwili stanęli przed wartownikiem, który nie wyrzekłszy ani słowa patrzył na nich niby pomnik. Patrząc pod światło trudno było dostrzec szczegóły sytuacji, Tobi zauważył tylko tyle, że Milven podszedł do żołnierza, szepnął coś do niego, po czym tamten odsunął się na bok.
    -Na co czekasz, chodź. -pośpieszył Tobiego Milven.
    Minęli wartownika. Teraz Tobi mógł zauważyć, że nosił on stary podarty polski mundur. Weszli do środka, mijali grupy żołnierzy. Dziwna to była zbieranina. jedni nosili polskie mundury, inni szwedzkie, jeszcze inni angielskie, amerykańskie, rosyjskie, tureckie a nawet japońskie. Tobi nie miał już wątpliwości, znalazł się w tajnej bazie. teraz jednak szli dalej, aż do dużych drewnianych drzwi wbitych w skale. Weszli do środka. Było to duże pomieszczenie, na rogach stali wartownicy, a po środku, do połowy przykryty cieniem, spoczywał na dużym, głębokim fotelu jakiś człowiek. Była to dziwna sytuacja. Oni nie widzieli jego, lecz on doskonale widział ich. Po chwili milczenia z mroku rozległ się cichy głos.
    -Czemu znów zabierasz mój cenny czas głupcze?
    Tobiemu od razu ten głos wydał się znajomy, ale do kogo on należał, tego przypomnieć sobie nie mógł.
    -Mości królu, przybywam tu z osobą, która może wydać się Waszej Miłości ciekawa. Mam nadzieję, że... -bąkał Milven.

    -Dosyć! -przerwano mu- Nieważne kim jest i czego chce. Najpierw musi złożyć mi przysięgę wierności.

    -Uklęknij przed nim. -szepnął Milven do Tobiego. Ten jednak stał nieporuszony, nie mając zamiaru klękać.

    -Co to ma znaczyć?! On obraża moją władzę! Czy zdajesz dobie sprawę z tego co czynisz?! -krzyknął monarcha wstając. Teraz dopiero światło rzuciło blask na jego twarz. Biała cera, ciemne włosy, blizna pod okiem. Przed Tobim stał Sleeper. Starszy o 20 lat, ale ciągle ten sam Sleeper. Król, nie poznając Tobiego, gdyż twarz spowita była mrokiem, rzucanym przez kaptur, powiedział cichszym, lecz surowszym tonem.
    -Masz uklęknąć.
    Wtedy napięcie stało się zbyt duże. Tobi podjął najwłaściwszą w tym momencie decyzję.
    -Przed tobą? Kiedyś chyba już ci powiedziałem, nie. -powiedział Tobi zdejmując kaptur. Na sali zaległ grobowa cisza. Sleeper zbaraniały stał jak słup mierząc Tobiego przenikliwym spojrzeniem. Pierwszy odezwał się Milven.
    -Taaak. -powiedział przeciągając irytująco- Więc chcielibyśmy uzyskać pomoc...

    -Co? -przerwał mu Tobi- Ja na takie coś się nie pisałem. Nie mam zamiaru z nim współpracować, ani tym bardziej prosić go o pomoc. Niezależnie w jak ciężkiej sytuacji byłbym ja, ty czy nawet cały świat.

    -Warto wspomnieć... -odezwał się Sleeper- że świat, znalazł się w obecnej sytuacji przez ciebie.

    -Przeze mnie? Może jeszcze powiesz, że to ja kazałem Ziomowi przeprowadzić zamach na siebie?

    -Nie, ale to ty dałeś mu broń, i swobodę. Byłeś ślepy i łatwowierny jak dziecko. Nie widziałeś nawet gdy miesiącami budował pod tobą pułapkę.


    -A co, może ty widziałeś?

    -Waszmoście, spokojnie. -próbował załagodzić sytuację Milven- Kłótnie nie są w naszym interesie. Musimy powstrzymać Zioma, najlepiej w przeszłości, wtedy gdy zdobywał władzę.

    -Ale żeby z nim? -zniesmaczył się Tobi.

    -Wyjąłeś mi to z ust zdetronizowany głupcze. -odszczeknął Sleeper.

    -Proszę was. Musimy jakoś zapewnić pokój naszym czasom. Spróbujcie pomyśleć, ile pokoleń męczyło się, i męczyć się będzie przez tego tyrana. -kontynuował Milven.

    Znów zapadła grobowa cisza. Zarówno Sleeper jak i Tobi zamknęli się w swoich rozważaniach. Efekt tego spotkania był nieprzewidywalny, jak i oni obaj. Było w nich wiele podobnego, do czego Tobi nie chciał się przyznać. Czy teraz jednak, w krytycznej sytuacji odłożą na bok dawne zatargi?


    CDN...

    _____________________

    Wiem no wiem. Piszę rzadko, ale nie miałem pomysłu jak godnie opisać tę scenę. Mam nadzieję, że wam się spodoba, i że warto było czekać. Gwiazdki i repy mile widziane. :p
     
  2. Tobi

    Tobi Ten, o Którym mówią Księgi

    Nowa Republika.
    [​IMG]
    Rozdział: 2 / Odcinek: 25
    "Układ z diabłem."

    Tobi siedział w przydzielonym mu pokoju, a właściwie celi, myśląc nad podjętą wcześniej decyzją i obecną sytuacją. Podsumowując znalazł się w świecie rządzonym przez Zioma, na łasce Sleepera, zdradzony przez swoich agentów, bez jakiegokolwiek oparcia, bez chociażby jednej przyjaznej mu duszy. Wiedział że musi być twardy, wiedział że nie może się teraz załamać, los Indonezji, świata i co ważniejsze, jego pozycja szalonego despotycznego władcy były teraz w jego rękach... Jego rozmyślania przerwało skrzypnięcie drzwi. Do pokoju wszedł Milven, rozejrzał się, otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć i znieruchomiał. Niebieskie, chłodne zazwyczaj oczy Tobiego płonące teraz żywym ogniem, świdrowały go, jakby chciały go ściąć ale nie mogły. Otrząsnąwszy się powiedział wolno.
    -Sleeper czeka na ciebie.
    -Czemu to zrobiłeś -zapytał zupełnie nie na temat Tobi- Czemu podstępem podpuściłeś mnie do podpisania tego diabelstwa?
    Nastąpiła chwila ciszy. Milven spuścił oczy, zmarszczył czoło, i mówiąc jeszcze wolniej niż wcześniej, cedząc słowo po słowie odpowiedział.
    -Nie było cię 20 lat... Wszyscy musieliśmy stawić opór pod czyimś dowództwem... my...
    -To był powód żeby mnie zdradzić?
    -Ten dokument umacnia tylko pozycję obecnie dowodzącego. Nie możemy pozwolić na rozdzielenie się władzy punktów oporu. Właściwie nie wiem czemu Sleeper czekał z przejęciem tego tytułu. Kiedy już pokonamy Zioma, obiecuję ci, że postaram się o to, co ci się należy.
    -Czy ty na prawdę myślisz, że on odda mi to co zabrał? Ten toporny zachłanny człowiek nie cofnie się ani o cal na tym co zdobył.
    -Słuchaj. Naprawdę nie mam wpływu na wszystko co się na tym świecie dzieje. Z czasem, zobaczymy. A na razie masz być gotowy za 10 min, dobrze?
    -A mam wybór?
    -No właśnie. Daj znać, potem ktoś zaprowadzi cie do Sleepera.

    Drzwi zamknęły się, zostawiając niezadowolonego Tobiego samego w pomieszczeniu. Ten jednak nie obszedł się prawdą mimo wcześniejszych rewizji. Teoretycznie rozbrojony, zachował w bucie swoja ostatnią deskę ratunku, długi asasyński scyzoryk o dwudziestocentymetrowym ostrzu. Rozłożoną broń schował do rękawa przydzielonego mu, jak myślał, z łaski munduru oficerskiego Wojsk Indonezyjskich. Jeszcze raz przemyślał swój zamiar, nie miał możliwości wrócić do Marsylii w 1939 ani do Łodzi w 2009. Nie miał też po co wracać do tych miejsc. Tutaj jego żywot był nic nie warty, pozbawiony wszystkiego, co stanowiło wartość, mógł uczynić tylko jedną rzecz. Plan był prosty, pójść na spotkanie, zbliżyć się dostatecznie, zadać cios, byle celny, nie będzie miejsca na błędy. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, cel zginie, a kiedy go schwytają, nawet jeżeli zostanie zabity za to co zrobił, spełni jeszcze jeden ze swoich życiowych celów. Jeszcze uspokoił się w myślach, tak, teraz mógł iść. Zaginając dłoń ku dołowi, czuł zimny czubek ostrza, wiedział że już niedługo nastąpi to na co od dawna czekał i co, jak mniemał, musiało nastąpić. Nacisnął klamkę, drzwi ustąpiły, za nimi stało dwóch strażników, jeden po lewej, drugi po prawej. Tobi bez słowa wszedł między nich. Prowadzony przez swoją "eskortę" uśmiechał się pod nosem. Idąc kamiennymi korytarzami, nikt z mijanych, nie zdawał sobie sprawy, ani kim jest idąca między żołnierzami osoba, ani jakie ma zamiary. Niebawem wyszli spomiędzy skał na równą przestrzeń. Przed Tobim rozwinął się niesamowity widok. Na zadaszonym od góry szkłem płaskowyżu, stało małe metalowo-drewniane miasto. Teraz dopiero był prowadzony główną ulicą wzdłuż zabudowań do stojącej centralnie, najwyższej budowli.
    -To pewnie pałac. -pomyslał.
    Gdy przekroczył jego drzwi, stało się coś nieoczekiwanego, dwóch strażników odstąpiło, podszedł do niego natomiast służący.
    -Czy mogę? -zapytał z wyraźnie niemieckim akcentem.
    -Hę? -odparł nie bardzo rozumiejąc.
    -Pańskie odzienie, sir.
    Tobi już miał zdjąć oficerski mundur, gdy opanował się, i przypomniał, że w rękawie tkwi przecież broń.
    -Nie, obejdzie się... -wywinął się- wolę pozostać w odzieniu.
    -Bardzo dobrze sir, herr Sleeper już na pana czeka.
    Wprowadzony do obszernego salonu Tobi, od razu zauważył, że strażnicy stoją jedynie przy wejściu. To ułatwiało sprawę. Sleeper spojrzał na niego i przez chwilę Tobiemu zdawało się, że byłby prawie trochę się uśmiechnął. Spojrzał na żołnierzy, po czym odprawił ich ruchem ręki. Gdy drzwi zamknęły się za nimi głęboko odetchnął, jakby chciał przej kilka sekund odwlec jeszcze czekającą go rozmowę.
    -Usiądź proszę. -zwrócił się zaskakująco uprzejmie do Tobiego.
    -Dziękuję postoję.
    Znów zapadła irytująca cisza.
    -Wybacz wszystkie wcześniejsze słowa i niedogodności, publicznie nie mogę się postarać, o godne traktowanie człowieka, znanego jako inicjatora obecnego ładu na świecie.
    Tobi uniósł brwi i już miał coś powiedzieć, gdy Sleeper zatrzymał go ruchem dłoni.
    -Dla jasności, dobrze wiem, że ni ma w tym twojej winy. -teraz w minie Tobiego widać było bardziej zdziwienie aniżeli złość- Orientujesz się zapewne w sytuacji na świecie. -skinienie głowy- Posiadamy dwadzieścia milionów ludzi w naszych szeregach. Niestety jest to siła wyposażona częściowo nawet w sprzęt sprzed 20 lat. Dla porównania żołnierze Zioma, to modyfikowane genetycznie klony, w liczbie osiemdziesięciu milionów, wyposażone w najnowsze zdobycze techniki, posiadające silną artylerię konwencjonalną, rakietową, nuklearną. jednym słowem wszystko.
    -Tak właściwie to po co mi to mówisz?
    -przerwał Tobi.
    -Posłuchaj mnie, mówi ci to, ponieważ to że tu jesteś, jest naszym największym asem. Prawdopodobnie dobrze zdajesz sobie sprawę z tego, że przejęcie przeze mnie tytułu Króla Indonezji było tylko pustym gestem, wymierzonym w podniesienie morale. Mówiąc szczerze, to zaczyna nam brakować amunicji i zaopatrzenia, niedługo może okazać się, że będziemy o włos od upadku, a wtedy...
    -Wtedy Ziom przejmie ode mnie wiedzę o przenoszeniu się w czasie a od ciebie ostatnią z istniejących części mocy, wszczepioną w ciebie 20 lat temu.
    -dokończył Tobi.
    -Właśnie. Poza tym pamiętaj, że ty także masz część tej mocy.
    -Nieaktywną
    -Ale posiadasz.
    -Nie do końca.
    -Tak.
    -Nie.
    -Tak!
    -Może.
    -Nie może tylko tak!
    -No dobra, tak.
    -Więc teraz mnie posłuchaj. Chce iść na pewien układ. Mam nadzieję, że się zgodzisz.
    -Słucham.
    -Wyślemy cię do przeszłości, do miejsca gdy Ziom przejął władzę. Zapobiegniesz tej kałabandze i wszystko wróci do normy.

    -No wiesz, spodziewałem się czegoś bardziej skomplikowanego po Królu Szwecji. Poza tym w jednym momencie może znajdować się tylko JEDEN Tobi, a skoro Ziom przejął władzę zaraz po moim zniknięciu...
    -Wcale że nie. -przerwał Sleeper.
    -Nie?
    -Nie. Po twoim zniknięciu, Milven stanął po twojej stronie. Schwytał zioma, i został on zamknięty w więzieniu marsyliańskim. Niestety po około tygodniu uwolnił się, i pojmał Milvena, zrobił z niego staruszka, i od tego momentu przejął władzę.
    -Więc teoretycznie gdybym, podjął się tego zrobić miałbym tydzień, na powstrzymanie...
    -Zabicie...
    -znów przerwał Sleeper.
    -Zabicie? Ech... Więc za zabicie Zioma.
    -Tak.

    Tobi zamyślił się, usiadł w głębokim fotelu i przez chwilę myślał.
    -Widzę, że będę musiał ci zaufać. Szczerze mówiąc myślałem, i miałem nadzieję, że tu i teraz rozstrzygnie się cały nasz spór -to mówiąc podniósł dłoń do góry, z rękawa na stół wysunął się otwarty scyzoryk- ale widzę, że twoja propozycja ma sens. Zobaczymy co da się wycisnąć z takiej współpracy.
    -Zobaczymy. -przyznał Sleeper- A tak na marginesie mówiąc, nawet gdybyś chciał mnie zabić, czy nie pamiętasz że mam moc, a ona nie pozwoli mi zginąć od tak błahej przyczyny. To naprawdę nic osobistego, jestem po prostu lepszy. Ale nie martw się. Kiedyś w przeszłości rozwiążemy jeszcze nasz spór, obiecuję ci to... -to mówiąc wstał i zostawił zastygłego w bezruchu z zaskoczenia Tobiego, siedzącego w głębokim fotelu, w pałacu, w mieście rządzonym przez Sleepera, w świecie rządzonym przez Zioma.

    I tak z odrodzenia AARu Indonezyjskiego nic nie wyszło. I znowu bezsensownie ciągnę coś mając nadzieję na lepsza przyszłość.
     
  3. Tobi

    Tobi Ten, o Którym mówią Księgi

    Lata'40.
    [​IMG]
    Rozdział: 3 / Odcinek: 2
    "Snajper?"

    Chamstwo. Chamstwo! Chamstwo!!! Powarkiwał Tobi. Szedł śpiesznym krokiem przez korytarz do tymczasowej sali odpraw. Siedział już tam Mołotow gdy Tobi wpadł jak burza.
    Tobi: Chamstwo!!!
    Mołotow:I barbarzyństwo kanclerzu!!! Ale o co chodzi? Wódka się skończyła?
    Tobi: Nie, przywiozłem potwora? :confused:
    Mołotow: Straszliwy Zły Złosiej von Siuśkenpupen z Pcimia Dolnego?
    Tobi: ...
    Tobi miał dość. Nie wdając się w rozmowy o ZZvSzPD trzasnął drzwiami i wyszedł. Z budynku prawie już wybiegł klnąc prawie na czym ten świat stoi. Poszedł do najbliższej jednostki wojskowej, czyli stojącym o kilkaset metrów stamtąd elitarnym korpusie Rommla. Minął 6 rzędów Twardych i wpadł do namiotu dowódczego.
    Tobi: Die Flegelei!!!
    Rommel: Und die Barbarei!!! Guten Abend mein Kanzler. Wurde etwas? (Dobry wieczór kanclerzu. Stało się coś.)
    Tobi: Nichts. Sage besserer mich wie geht die Reparatur der Panzerwagen. (Nico. Lepiej powiedz mi jak idzie naprawa czołgów.)
    Rommel: Gut. Wir brachten aus den Feldern das und aus 300 Wracken mit justierten wir 20. Er haben nur ein Nachteil. (Dobrze. Przywieźliśmy z pól te zepsute i z 300 wraków zmontowaliśmy 20 działających. Mają tylko jedną wadę.)
    Tobi: Welch?
    Rommel: Er können nicht fahren und schießen. (Nie chcą jeździć i strzelać.)
    Tobi: Wunderbar! :rolleyes:

    Mijały tygodnie i emocje Tobiego powoli opadały. Nie przeszkadzało mu to jednak by zamknąć swój pokój na 18 spustów, 4 kłódki 2 zamki i 1 strusie pióro. Inną rzeczą było również w-duszy-przeklinanie na czym świat stoi oraz Szlachcica. Towarzyszyły temu również różne prawie-dywersyjne-z-zemsty-tworzone-akcje. Po szczeniacku ograniczał się Tobi do zrzucania balonów z wodą, podkładania petard do Toalety i różnych innych wybuchowo-chamskich akcji skierowanych w Szlachcica.

    W międzyczasie fabryki i huty zaczęły osiągać coraz większą wydajność produkując seryjnie coraz większe ilości broni. Do rąk pierwszych dywizji WI dotarły nowe Beryle i sprzęt. Teraz na 10-osobową drużynę przypadało 10 Beryli. Nowe korpusy zostały gruntownie przeszkolone i zmodernizowane. Osiemdziesiąt-cztery pułki piechoty zostały rozlokowane w kluczowych prowincjach. Jednak nadal poruszały sie one pieszo, nie korzystając z ciężarówek. W Madrycie stacjonowało 80000 żołnierzy a w najbliższej okolicy jeszcze 60 stacjonujących tam włoskich bombowców morskich.

    [​IMG]

    Kolejne 80 tysięcy sprowadzono do Paryża. Tam żołnierze mogli podziwiać Wieżę Eiffela i francuski.

    [​IMG]

    W Lipawie stacjonowało natomiast jedynie niecałe 50000 a właściwie tylko 48. Te wojska były stałą barierą chroniącą Indonezyjskie Prusy i Łotwę przed Szwedami. Mimo że oficjalnie nadal wojska obu panstw mogły swobodnie przechodzić po swoim terytorium należy dmuchać na zimne. W pobliżu stacjonowało także około 30 ciężkich bombowców RAFu.

    [​IMG]

    Kolejne osiemset setek znalazło swe miejsce w Pradze, czeskiej oczywiście. To było zabezpieczenie wąskiego gardła pomiędzy Polską i Czechami.

    [​IMG]

    W Polsce tymczasem przechadzały się łącznie blisko 250-tysięczne szedzkie watahy. Dokonując niewielkich włamań, kradzieży, wandalizmów a czasem gwałtów przesuwały się w stronę Warszawy. Tobi, siedzący dotychczas w Marsylii postanowił na chwile rzucić swoje problemy i razem z wiernymi oddziałami wkroczyć do byłej stolicy II RP. Tak też się stało. Korzystając z różnych środków transportu, dotarł do swych oddziałów zaraz przed wkroczeniem do Warszawy. Tak. Na czele kilkudziesięciu tysięcy żołnierzy stał on - Kanclerz Indonezji. Ostatni raz czuł sie tak... No właśnie, kiedy? Chyba podczas zajmowania Filipin. Niewiele mówiąc stanął na środku pochodu witany owacyjnymi okrzykami przez Warszawiaków. I znowu zauważył, że ostatni raz pokazywał się tak publicznie i oficjalnie w Indonezji właściwej. Nic to. Wojska przechodzące kolejnymi alejami rozłożyły się w parkach, lasach i zarekwirowanych placykach, Tobi zaś poszedł do prezydenta Warszawy z wizytą prosząc o "stolik dla 80 tysięcy".

    [​IMG]

    W drodze powrotnej do Marsylii miał dużo czasu na myślenie. W jego głowie uknuł się też chytry plan wygryzienia Szlachcica z serca Hildy. Nawet gdyby to serce musiał po drodze złamać i przetoczyć trzy razy pod czołgiem. Plan był bardzo prosty, aż dziwne że wcześniej na niego nie wpadł. Gdy tylko powrócił cichaczem wemknął się do rezydencji a potem do pokoju Kate.
    Tobi: Masz chwilę?
    Kate: Nie, nie pożyczę ci kasy.
    Tobi: Nie o to idzie. mam sprawę.
    Kate: No?
    Tobi: Słuchaj. Wiesz kim jest Szlachcic, nie?
    Kate: Ten kochać co się wygryzł z serca Hildy.
    Tobi: Nie przeginaj struny... Tak ten.
    Kate: No i co z nim?
    Tobi: Tu jest moja prośba. Chciałbym abyś go no... hm powiedzmy uwiodła.
    Kate: o_O
    Tobi: Nie rób takiej miny. Mogę ci dać czego tylko za to chcesz!
    Kate: Wszystko?
    Tobi: Tak!
    Kate: A gdybym poprosiła cie o... o Milvena.
    Tobi: Co?
    Kate: Milvena.
    Tobi: Ech... Przyniósł bym ci go zawiązanego wstążką.
    Kate: Dobra wchodzę w to.
    Tobi: Dobra, a ja się w tym czasie gdzieś zamelinuję. Tak dla pozorów. :D Aha i jeszcze jedno. Musisz mieć coś co ci w tym niewątpliwie pomoże. Włóż mi rękę do kieszeni.
    Kate: Dobra, co wyjąć?
    Tobi: Nic. Po prostu chciałem sprawdzić czy to zrobisz jak poproszę. :lol2:

    Sprawa wydała się być załatwiona. Teraz wystarczyło znaleźć jakieś wygodne miejsce w którym można by przeczekać bez podejrzeń o zainicjowanie całej sytuacji. Tobi wiedział gdzie pójść. Już od dawna myślał o tym. Postanowił udać się na szkolenie do arcymistrza snajperstwa, którego śmierć sam kiedyś upozorował. Był to Ubersniper Medievista. Miły czarujący swym opanowaniem kobiety człowiek będący jednocześnie najlepszym snajperem jakiego świat widział. Medek bardzo ucieszył się na tą wieść. Dał tylko 1 warunek. Nie będzie się z Tobim cackać...


    [​IMG]
     
  4. Tobi

    Tobi Ten, o Którym mówią Księgi

    Lata'40.
    [​IMG]
    Rozdział: 3 / Odcinek: 3
    "Rosomaki, twarde i... rapiery."

    Szkolenie było ciężkie i trwało cały miesiąc. Medievista, mimo sympatycznego wyglądu, nienagannych obyczajów i rozbrajającego sposobu bycia w takich chwilach zmieniał się nie do poznania. Wrzaskom mordobiciom i bluzgom nie było końca. Po tygodniu Tobi chciał już tylko paść twarzą na ziemię i wyć z rozpaczy. Medek jednak najwyraźniej postanowił dotrzymać słowa i zrobić z Tobiego snajpera, gdyż najmilsza rzecz jaką doń przez ten miesiąc powiedział brzmiała "Ty zwiesz się kanclerzem? Jesteś groźny jak naleśnik, rusz ****!" Ale z biegiem czasu Tobi zaczynał okiełznywać tajniki9 snajperskiej sztuki. Nauczył się trzymać karabin kolbą do siebie, rozpracował zmienianie magazynka a nawet dowiedział się do czego służy podłużna tuba z szkiełkami na karabinie. Oprócz snajperstwa szkolenie obejmowało naukę walki białej wszystkim dłuższym od szpilki i krótszym od halabardy. W końcu, po ostatnim, najłatwiejszym tygodniu szkolenia Tobi został mianowany Snajperem Wyborowym Indonezji. Oczywiście tytuł był tylko papierkiem, Tobi mógł nadać go sobie sam ale wiedza którą posiadł dodała mu skrzydeł i usadowiła na 6. a może i 7. piętrze.

    W międzyczasie kolejne dywizję Wojska Indonezyjskiego kończyły swe modernizacje lub formowanie. Do wyposażenia weszły nowe dywizje zmotoryzowane i zmechanizowane na Rosomakach i BWP-1. Dwa dywizjony myśliwskie zostały przezbrojone na nowe myśliwce odrzutowe przy niebywałej pracy pilotów którzy nauczyli się je obsługiwać w niespełna 40 dni. Myśliwce Iskra II były budowane na podstawie zmodyfikowanych przez Tobiego planów TS-11 Iskra. Linie produkcyjne przystosowały się do montażu części w nienaganny sposób. Wkrótce całość planowanej armii stanęła na nogi. Zgodnie z wydanym przez Tobiego jeszcze w styczniu poleceniem, wszystkie te wojska zostały przeniesione nad granice z ZSRR by wywołać efekt paniki wśród dowódców radzieckich bowiem BWP w latach '40 wyglądał jak nie przymierzając czołg lekki albo i średni. W Łodzi zaś wzniesiono betonowe lotnisko odpowiednie dla Iskier II których stacjonować tam miało 30. Mając nadzieję, że radziecki wywiad jest tak mocny jak radziecka wódka była spora szansa na zdezorientowanie dowództwa RKKA. W istocie był to niecny plan.

    [​IMG]

    Tobi na skrzydłach swego pewnego poczucia powrócił do Marsylii z butną miną. Nie trzeba było wiele czasu. W pałacyku skończyły się już niskie temperatury, rosły kwiaty a nawet i śpiewały ptaszki. Wiosna była jednak przeciwnikiem Tobiego. Pobudzała instynkty które u niektórych osób wolał on zatrzymać. Postanowił zrobić więc niespodziankę. Zakradł się korytarzami. Stanął przed drzwiami i i rąbnął w nie z całej siły butem. Ustąpiły jak to drzwi po kopnięciu.
    Tobi: Hahahaha.
    Kate: Czy możesz mi wytłumaczyć czemu otwierasz z kopa moje drzwi śmiejąc się jak świr dokładnie w momencie gdy jestem w bieliźnie i przebieram się do spania?
    Szybki zwrot na pięcie Tobiego i zamknięcie oczu na czerwonej twarzy.
    Tobi: No... bo wiesz... ja Rommla chciałem... ech... no myślałem że... że on... tu... eee...
    Kate: Pokój obok.
    Tobi: Cholercia. Sorki. Hehe. Mam nadzieję, że się nie gniewasz... :lol:
    Kate: iii
    Tobi: ...a tak w ogóle to jak poszła misja.
    Kate: Daj spokój. Sprawa ci się rypła.
    Tobi: No?
    Kate: Jak tylko zaczęłam cokolwiek robić od razu mi powiedział że musisz się bardziej postarać żeby go uziemić.
    Tobi: Szlag.
    Kate: Tak czy inaczej chodź tu, musimy teraz omówić moją zapłatę. :)
    Tobi: Na pewno mogę się odwrócić?
    Kate: Kanclerz Indonezji a boi się odwrócić.
    Na te słowa Tobi jednak się odwrócił. Teraz Kate nie była już półnaga tylko w szlafroku a świeciła już tylko golizną łydek.
    Tobi: Mówiłaś że Milven?
    Kate: Tak.
    Tobi: Na kiedy.
    Kate: Jutro wieczór. jasne? :)
    Tobi: A tak z ciekawości to chcesz ko w tym celu co myślę.
    Kate: Nie wiem o czym myślisz.
    Tobi: No o... no wiesz... no... Kurde. Sama wiesz o co!
    Kate: :rolleyes:

    Tobi ustaliwszy parę konkretnych spraw przeszedł do pokoju obok. Tym razem pominął efektownego kopniaka i śmiech ale po dżentelmeńsku zapukał i wszedł. Nie mylił się. Rommel nie spał. W dużym pokrytym zielonym brezentem pokoju panował względny porządek, o dziwo bo wszędzie pełno było map, planów szkiców itp. Erwin poniósł wzrok na Tobiego. *
    Rommel: Ach Tobi. Dobrze że jesteś, myślę że musimy porozmawiać.
    Tobi: Ja również tak sądzę.
    Rommel: Widzisz chciałbym poruszyć pewien niezręczny temat.
    "Następny" pomyślał Tobi.
    Tobi: Proszę.
    Rommel: Wiesz pewnie że ostatnio sprawy nieco się skomplikowały...
    Tobi: Nooo...
    Rommel: ...i nie chciałbym żeby to w jakikolwiek sposób wpłynęło na naszą współpracę sztabową ale...
    Tobi: No mów rzesz.
    Rommel: Chcę żebyś pozwolił mojej córce samej wybierać.
    Tobiego zatkało. Tej wypowiedzi się nie spodziewał.
    Tobi: Proszę?
    Rommel: Przykro mi.
    Tobi: Ej ej ej. Chwila. Wydaje mi się, że to jest sprawa między mną a nią.
    Rommel: Wybacz. Ale jeżeli jeszcze raz się wtrącisz w tak nachalny sposób będę musiał zrobić tu pewien porządek.
    Tobi: Ej ej ej. Powoli panie Rommel. Chy7ba nie sądzisz...
    Rommel: Słuchaj. 200 metrów stąd stoi najbliższy czołg. Niestety ale zmuszasz mnie do tego.
    Tobi: Czy aby na pewno ja. Myslę jednak że to ten fircyk cię przekabacił na swoją stronę. Pośrednio, bezpośrednio to nie ma znaczenia.
    Rommel: Dbam o swoją rodzinę. Jeżeli na prawdę ją kochasz pozwól jej być szczęśliwą.
    "Jeżeli na prawdę ją kochasz pozwól jej być szczęśliwą." To zdanie rozebrzmiało w głowie Tobiego z siłą dzwonu. Całkiem niedawna myśl o zajmowaniu serca dla siebie przy jednoczesnym jego łamaniu i przewlekaniu pod czołgiem stała się nagle śmiertelnie wyraźnym objawem snobizmu.
    Tobi: Proszę cię... Uwierz mi że obaj chcemy dla niej jak najlepiej... Jeżeli to ma ją uszczęśliwić to dobrze... Zgoda... Tylko...
    Rommel: Rozumiem cię. Nie martw się. Życie się na tym nie kończy.
    Tobi: A jednak czuje jakąś pustkę.
    Nagle drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem i do pokoju wszedł nikt inny jak Szlachcic. Nie widząc zapewne Tobiego rzucił swoje "guten abent" i ruszył dalej do stolika.
    Tobi: Ty...
    Syknął Tobi. Teraz dopiero Szlachcic podniósł wzrok. Przez sekundę zapadła cisza lecz po chwili obaj rzucili się w swoją stronę, i gdyby nie Rommel doszło by pewnie do bitki.
    Rommel: Tobi spokojnie. Pamiętasz co mówiłeś chwilę temu?
    Tobi: Jej szczęścia mącić nie będę, ale mój honor to inna sprawa.
    Tu Tobi rzucił okiem na wiszące na ścianie rapiery skrzyżowane w niemym geście. Błyskawicznie złapał jeden i mierząc w Szlachcica rzekł.
    Tobi: Szlachcicu, odwieczny wrogu mej rodziny, dziś skarzę cię za dawne i za świeże czyny.
    Szlachcic: Za dużo Pana Tadeusza, uwierz mi mój drogi.
    Mimo wszystko chwycił drugi rapier i przyjął postawę.
    Szlachcic: czy jesteś pewien tej decyzji?
    Tobi: Oj jeszcze ci wyjdzie uszami ta pewność siebie.
    Szlachcic: Czyżbym ci nie wspominał, że mam mistrzostwo polski juniorów w walce na szpady?
    Zimny dreszcz przeszedł po plecach Tobiego. Sytuacje rozładowało nagłe otworzenie się drzwi i wejście Kate.
    Kate: Co tu się dzie...
    Nie dokończyła. Widząc Szlachcica i Tobiego z rapierami w rękach oparła się o ścianę i pobladła. Teraz, mimo uzyskanej przed chwilą informacji Tobi w żadnym razie nie mógł się wycofać bez tracenia twarzy. On również przyjął postawę.
    Tobi: Pokarz co umiesz młody.
    Jeszcze sekundę panowała cisza. Potem rapiery skrzyżowały się w powietrzu.

    [​IMG]

    Tobi wiedział że jeżeli ma wygrać takowy pojedynek musi to zrobić jak najszybciej. Czasy grał na korzyść Szlachcica. Każda sekunda pojedynku zmniejszała szanse Tobiego. Tobi natarł najagresywniej jak mógł. Oponent jednak nie przechwalał się na daremno bo doskonale skontrował wszystkie uderzenia Tobiego. Mimo wszystko, miesiąc ćwiczeń u Medka zrobił swoje. Walka trwała. Ku nieokazywanemu na zewnątrz, a zżerającemu od środka przerażeniu Tobiego trwało to coraz dłużej. Obaj mieli coraz mniejszy margines błędu. Kolej rzeczy była taka, że kontro Tobiego stawały się coraz mnie skuteczne a obrona powoli zaczęła szwankować. W końcu doszło do przelewu pierwszej krwi. Rapier szlachcica świsnął w powietrzu i mimo że Tobi szarpnął sie do tyłu zaciął go na szyi, trochę powyżej obojczyka. Tobi lewą ręką złapał się za gardło. nie, żył, oddychał. Rana piekła trochę ale w wypadku przecięcia tętnic albo tchawicy raczej nie mógł by teraz o tym tak spokojnie myśleć. Mimo wszystko zgromadził w sobie resztki siły i jeszcze raz uderzył z furią. Na to Szlachcic nie był przygotowany. Zanim zdążył spostrzec miał na ręce czerwony rowek który stopniowo wypełniał się krwią. Żaden z nich nie chciał jednak ustąpić. Każda następna rana motywowała ich tylko do dalszej walki. Rzecz jasna Tobi tych ran miał więcej ale nie zamierzał się poddać. W końcu nadszedł moment gdy siły obu były już na wyczerpaniu. Walczyli już w głuchej ciszy prawie 40 minut. Obaj zaczęli popełniać proste błędy. W końcu Szlachcicowi udało się odrzucić rapier Tobiego i podstawić mu swój pod samą brodę. Tobi czując na szyi dotyk metalu zreflektował się. Powoli opuścił rapier. Dalsza walka nie biała sensu. Sam zdziwił się, że tyle wytrzymał ale teraz walka nie miała już sensu. Z podstawionym pod szyję rapierem musiał uznać wyższość Szlachcica.

    [​IMG]

    Po chwili obaj jednak już nie kojarzyli. Niemal równocześnie runęli na podłowę. Widok był opłakany. Dwóch ludzi z rapierami w dłoniach leżało na ziemi w powiększających się kałużach krwi. Faktycznie Może zakrwawione, pocięte ubrania sprawiały wrażenie że rany są większe niż w rzeczywistości były ale mimo wszystko obaj mili na korpusie przynajmniej jedno cięcie. Tej nocy po prowizorycznym opatrzeniu a następnie fachowym szyciu ran obaj spoczęli w jednej sali na sąsiadujących łóżkach...


    __________________________________

    * Uznałem że nie ma sensu pisać po niemiecku i tłumaczyć.

    PS1: Wiem, że wyszło trochę melodramatycznie i pewnie jakiś student medycyny albo już lekarz zdybie mnie za to, że po cięciu na szyi powinno się leżeć na ziemi, kopać nogami i dusić się we własnej krwi ale jak powiedział ktoś mądry. "Autor jest bogiem w swoim AARze".

    PS2: Wiem że to wygląda bardziej jak szpada niż rapier z koszem dzwonowym ale już tam. Cicho. Nie wchodźmy w szczeguły. :p
     
  5. Tobi

    Tobi Ten, o Którym mówią Księgi

    Lata'40.
    [​IMG]
    Rozdział: 3 / Odcinek: 4
    "Indonezja."

    Tobi obudził się na biało-białej sali z białym stołem i białymi krzesłami. Leżał na białej kołdrze owinięty w białe bandaże. Na haku w roku wisiała podziurawiona moro bluza i dwa t-shirty, błękitny i szary. Musiał chwilę pomyśleć żeby zrozumieć czemu t-shirty były dwa. Nagłe olśnienie i spojrzenie w drugą stronę nastąpiły jednocześnie. Chwila ciszy, zmarszczone brwi a pod nimi zdziwione oczy. Na łóżku obok niego leżał Szlachcic. Teraz dopiero wspomnienie wczorajszych wydarzeń i na nowo zapalająca się chęć zemsty zatarły chwilowo pieczenie ran na ciele. Trwało to zaledwie kilka sekund ale Tobi już pałał gniewem. Rzucił się w stronę szlachcica lecz coś zatrzymało go i rzuciło na łóżko. Spojrzał w dół. Był przywiązany kilkoma pasami a oprócz tego miał ręce przywiązane w przegubie kajdankami do łóżka. Teraz spojrzał znowu na pokój. Kraty w oknach, drzwi bez klamki, szlachcic również związany. Złość chwilowo zahamowana nagłym odkryciem znów wzięła górę. Spróbował się wyrwać. Szarpnął się. Nic. Znowu. I znów nic. Zaczął coraz szybciej i mocniej szarpać rękami mając nadzieję, że uda mu się wyrwać barierkę łóżka. I co? I nic. Teraz zaczął powoli się uspokajać. Ochłonął i zaczął analizować sytuację. 'Hm, leżę w spodniach i bandażach przywiązany do łóżka.' -myślał- 'Kabura, gdzie jest kabura. A tak. Leży pod bluzą. No to co mam. Hm. Scyzoryk! Tak, gdzie ja go miałem. Ach tak. Kieszeń spodni.' -sięgnął- 'Grrwrh. nie sięgam. Hm. No tak. Barierki nie wyrwę, do kieszeni nie sięgnę. Co tu jeszcze jest...' -rozejrzał się po pokoju.Właściwie nic tam nie było. Tylko przez uchylone z lekka okno śpiewały ptaszki. Za oknem siedziała wiewiórka. Patrzyła się z ciekawymi oczkami na pokój i ku ogólnemu zdziwieniu jedynemu przytomnego w pokoju Tobiego, wlazła przez okno do pokoju. Przespacerowała sobie po parapecie, wskoczyła na łóżko a potem na Tobiego. Usiadła i zaczęła patrzeć i coś po swojemu piszczeć.
    Tobi: Nie no, nie będę teraz z tobą gadał. Chociaż... właściwie właśnie to robię.
    Wiewiórka przekrzywiła łepek i zeskoczyła na łóżko i zaczęła przymierzać się Tobiemu do kieszeni. Teraz dopiero przypomniał sobie, że oprócz scyzoryka-sztyletu miał w kieszeni trochę orzechów laskowych. Mógł to wykorzystać, zwłaszcza że wiewiórka nie okazując strachu wkładała już mu łepek do kieszeni. Poruszył nogą na tyle ile mógł otwierając zapraszająco kieszeń. Wiewiórka wlazła do środka o to chodziło. Ruch nogą i kieszeń zamknęła się częściowo. Mimo buszującej w kieszeni wiewiórki Tobi pozostawał opanowany. Odczekał chwilę, otworzył kieszeń a z niej wypadła wiewiórka pociągając za sobą kilka orzechów i scyzoryk. Tak! Teraz dopiero po niego sięgnął. Udało mu się go jedną ręką otworzyć i zastanowił się co zrobić. Pasa nie przetnie, przynajmniej nie w takiej pozycji, ale barierkę mógł spróbować rozpołowić. Trzymając sztylecik dźgał nit dobre kilka minut zanim tamten ustąpił. Potem drugi. W końcu szarpnął ręką. Poręcz rozjechała się na dwie części zsuwając z siebie kajdanki. Teraz miał jedną rękę wolną. Łatwo odpiął pasy trzymające go na łóżku. Teraz wystarczyło już tylko odmontować drugą barierkę i wstać. Po chwili stał już na równych nogach. Jeszcze raz pomyślał. Pusty pokój, biegająca w popłochu wiewiórka, sztylet w ręce i przywiązany do łóżka Szlachcic. Te dwie ostatnie rzeczy wprawiły go w niewiarygodnie dobry nastrój. Podszedł do drugiego łóżka i stanął. kłóciły się w nim moralność i on. Z jednej strony czół że tak nie można, z drugiej miał ochotę wbić mu ten sztylet czy scyzoryk dokładnie głęboko między żebra. Wprawdzie zabił już kilku ludzi, ale zawsze dopuszczał myśl, że mają, chociażby najmniejszą szanse na obronę. A tak. Ciężka sprawa... W końcu popukał go lekko w głowę żeby sprawdzić czy na pewno śpi. Żadnej reakcji. 'Łiizuułaazaa!' -krzyknął. Teraz dopiero powoli Szlachcic zaczął się budzić. Podniósł powiekę, potem drugą. Jak przez mgłę patrzył na oddalonego od siebie o pół metra Tobiego. Gdy po dobrej chwili milczenia zdawał się już kojarzyć Tobi nachylił się.
    Tobi: Czy boisz się śmierci?
    Szepnął przesuwając mu przed nosem scyzoryk. Ten patrzył na niego jak na wariata. Choć Tobi w środku mało nie umierał ze śmiechu na zewnątrz postanowił zachować grobowa powagę.
    Tobi: Odpowiedz szczerze. Czy boisz się śmierci?
    Szlachcic szarpnął się, lecz teraz dopiero zauważył że jest przywiązany.
    Szlachcic: Zwariowałeś!
    Tobi: Tylko odrobinę.
    Szlachcic: Człowieku, czego ty ode mnie chcesz!
    Tobi: Chcę jednej prostej rzeczy.
    Szlachcic: Żebym odwalił się od Hildy? Pomarz sobie dziecko.
    Tobi: Uważaj! Nie przeginaj struny. Słuchaj uważnie. Bierz sobie ją. Możesz ją mieć. Ale jest jeden prosty warunek. Bez mojej zgody nie będziesz wtrącał się do rządzenia Indonezją, Niemcami ani niczym większym od Tanganiki.
    Szlachcic: A to nie jest jezioro?
    Tobi: Taka kolonia w Afryce. Słuchaj dalej. Mogę cię uwolnić i możemy sobie odpuścić jeżeli tylko będziesz robił tak jak powiedziałem.
    Szlachcic: Hm. Pomyślimy... Ale jednego nie pojmuję. Tak łatwo rezygnujesz z czegoś co jeszcze nie dawno było twoje.
    Tobi: Hm. Miłość to... okowy ograniczające człowieka. Już wkrótce się o tym przekonasz (Mwhahaha!!!)
    Szlachcic: Serio?
    Tobi: Nie, ale warto to sobie powtarzać.
    Szlachcic: Tiaaa... Załóżmy że się zgadzam, wypuścisz mnie i co?
    Tobi: Świat dowie się że po tym dramatycznie epickim pojedynku w którym pokazaliśmy niezliczony młodzieńczy maczyzm i który mogliśmy prowadzić aż do sylwestra, przekonaliśmy się do siebie. Dodatkowo mogę ci dać słoik korniszonów na zgodę.
    Szlachcic: Niech będzie. Teraz mnie rozwiąż.
    Tobi: Spokojnie towarzyszu. Zaraz to zrobię. A ty pamiętaj że nie chcę zostać nabity w butelkę.
    Szlachchc: Jak Indonezja odkąd w niej rządzisz?
    Tobi: Nie przeginaj...
    Rach ciach i Szlachcic był rozwiązany. Wystarczyło teraz tylko odmonotwać barierki. Proste? Nie do końca, kajdanki ciągle trzymały się na drugiej barierce, która jak na złość nie chciała odpaść. Tobi tracąc cierpliwość, złapał za nią i wspierając się nogą o łóżko szarpnął. Nic. Barierka jak była tak jest, a teraz bolało go już wszystko co wczoraj nie było jeszcze pocięte. Szlachcic w wolną jedynie jedną ręką był w podobnie podłym nastroju.
    Tobi: Poddaje się. To jest niezniszczalne. Chcesz to sam spróbuj.
    Dał mu scyzoryk. Ten jednak wcale nie zrezygnował, i zamiast barierki zajął się kajdankami. Położył część przyczepioną do łóżka na płasko i włożył w otwór scyzoryk.
    Szlachcic: Co się gapisz? Walnij!
    Faktycznie. Innej drogi nie było i innej szansy nie mieli. Tobi podbiegł po kaburę i wracając z pistoletem w ręku miał już silną nadzieję że się uda. Złapał za rękojeść scyzoryka i uderzył weń jej odpowiednikiem od pistoletu. Coś chrząknęło. Raz jeszcze. Kilka uderzeń a kajdanki skrzypnęły i z pewnym oporem otworzyły się.
    Szlachcic: No! Udało się. A tak w ogóle to miałeś świetny pomysł, porozkręcajmy sobie łóżka.
    Ironizował.
    Tobi. Oj cicho tam. teraz właściwie powinniśmy...
    No właśnie co?
    Tobi: Wydostać się stąd.
    Szlachcic: czym jest "stąd"?
    Tobi: Hm. To jest chyba sala psychiatryczna w szpitalu. Hehe. Pewnie wsadzili nas tu żebyśmy wydobrzeli z tych paru zacięć a żebyśmy się nawzajem nie pozabijali przymocowali nas do łóżek.
    Ostatnie zdanie błysnęło niczym pochodnia w jaskini. Jeszcze dzień wcześniej w podobnej sytuacji Szlachcic rzucił by się z nożem na Tobiego, albo Tobi postanowił by zastrzelić Szlachcica. Teraz jednak nic takiego nie nastąpiło.
    Szlachcic: To co robimy?
    Tobi: Chyba powinniśmy stąd się wydostać czy coś. Albo przynajmniej zakomunikować tamtym na zewnątrz że jesteśmy przytomni.
    Szlachcic: A gdyby tak... Gdyby tak zrobić im zawrót głowy.
    Tobi: Co masz na myśli?
    Zaciekawił się. Szlachcic szybko zaczął przedstawiać mu swój plan. Jednak było coś co ich bezsprzecznie łączyło. Zamiłowanie do awantur. Obaj ubrali się w swoje poszarpane rzeczy tak, by bandarzy możliwie nie było widać. Po chwili stanęli razem przed jednym z okien. Złapali za kratę i z całej siły wybili się do tyłu. Krata ustąpiła. Odłożyli ją cichaczem na podłogę. Wyjrzeli. Do ziemi było jakiś trzy metry. Skoczyli Najpierw Szlachcic potem Tobi.
    Szlachcic: Zapomniałem cię zapytać. Co tam robiła ta wiewiórka?
    Tobi: To... Długa historia...
    Przeszli ulicami w stronę dworku, gdzie powinna być cała reszta rządu. Z zegarka wynikało, że jest 7:45. To znaczy że za piętnaście minut powinni jeść śniadanie. Idealny moment. Do środka weszli tylnym wejściem. Nakazując strażom milczenie stanęli przed drzwiami do jadalni. Była 8:05. Przystawili uszy do drzwi nasłuchując rozmowy.
    Rommel: ...tak więc nie mogliśmy zrobić inaczej.
    Torbo Dymo Man: No ale żeby wiązać ich do łóżka?
    Rommel: Nic im się nie stanie. Ochłoną trochę, wydobrzeją...
    Mołotow: Dżemu?
    Rommel: Nie dziękuję. Wydobrzeją i będą mogli jakoś się dogadać.
    Turbo Dyma Man Oni... Nie ma takiej możliwości. Są jak woda i ognień. Zresztą, nie można ich winić. Winę ponosi twoja córka która powinna wybrać któregoś a nie trzymać sobie obu. Wtedy nie musiał byś za nią interweniować w błędnej decyzji.
    Rommel: Sralis-mazgalis a chłop śliwki rwie. Nie obwiniaj mnie, ktoś musiał!
    Mołotow: Panowhie. Chy to whypada...
    Przełknął.
    Mołotow: ...czy to wypada tak się kłócić przy śniadaniu. Rzuć ten temat.
    Tyle starczyło. Tobi kiwnął na Szlachcica, wyprostowali się i z rozmachem otworzyli z kopniaka drzwi. Mina jaką miał Szlachcic po obudzeniu była bez wątpienia nie do porównania z miną siedzących obecnie przy stole. Cisza. lepszej reakcji nie przewidywali.
    Milven: Caramba porka mizeria.
    Tylko Milven coś wybąkał.
    Milven: Co wy tu robicie?
    Tobi: Nie "co wy tu robicie". Co WY tu robicie?
    Milven: Nie " Nie, co wy tu robicie". Co WY tu robicie?
    Tobi: Nie " Nie, Nie co wy tu robicie". Co WY tu robicie?
    Milven: Nie, "Nie...". Dobra Stop. To idiotyczne!
    Tobi: A idiotycznym nie było przywiązanie nas do łóżek...
    Milven: ...kajdankami?
    Rommel: Spokojnie kanclerzu. To było dla waszego dobra.
    Tobi: Prawda była jak wilk **** do wsi przyjdzie...
    Tobi: Nie ma żadnego ale! Potrącę ci to z wypłaty!
    Rommel: Ty mi nie płacisz...
    Tobi: Nie ważne! To nie ma znaczenia. Potrącę i już. To jest rozkaz, zrozumiano?
    Rommel: Nie bardzo.
    Tobi: Nie ważne.

    Czy zaufanie zostało nadwyrężone? Niezbyt. Sam by tak pewnie zrobił gdyby był na ich miejscu. Tak czy inaczej, sprawa wojny z Szlachcicem na śmierć i życie była na pewien czas zażegnana. Teraz należało zająć się odpowiednio sprawami państwowymi. Wdrażając do życia kolejne etapy planu, Tobi małymi kroczkami realizował tylko jemu znane założenia. Kroczek po kroczku, dywizja po dywizji naprzód. Nie wszystko dało się jednak przewidzieć. Na przykład rosnących fal niezadowolenia mieszkańców połowy Europy na tle niepodległościowo-narodowym. Wszędzie pojawiały się hasła "Francja dla Francuzów", "Hiszpania dla Hiszpanów", "Lebensraum fur Deutsche" etc. Jak by nie było, wojska na nich słać nie można, strzelać jeszcze nie zaczęli a jedynie wydajność przemysłowa zaczęła powoli spadać. Na półwyspie Iberyjskim rozpoczęły się rozruchy portugalskie. Tymczasem jednak wojska włoskie nie reagowały w wyniku rosnącego napięcia na linii Rzym-Ateny. W przeciągu kilku dni doszło do pierwszych starć granicznych a potem do regularnej wojny.

    [​IMG]

    Włosi już od początku próbowali odciąć Grecję od jej azjatyckiej kolonii lecz spadkobiercy Leonidasa stawiali twardy opór.

    [​IMG]

    Osiemnastego lipca, hucznie obchodzone urodziny Tobiego nie wpłynęły na nastroje narodów. Rozdawane masowo pożywienie, alkohol i wszelkiego rodzaju sprzęty nie były w stanie przekonać tłumu do rządzącego. Doszło do tego, że gdy wyremontowana kancelaria imperium została oddana do użytku, musiała być na wszelki wypadek zabezpieczona okopami, wartowniami i workami z piaskiem. Sytuacja wymykała się z rąk a plan nie był jeszcze w 100% gotowy. Pewnego razu Tobi przywołał do siebie Milvena.
    Tobi: Witaj Milvenie.
    Milven: Witaj Tobiaszu.
    Tobi: Wiesz co się dzieje?
    Milven: Chyba tak.
    Tobi: Tron zaczyna się chwiać.
    Milven: Podłóż pod niego książkę.
    Tobi: ... Mniejsza. Widzisz nastroje społeczne naszego ludu, nie?
    Milven: Mówisz o tych stojących przed kancelarią i skandujących różne brzydkie wyrazy?
    Tobi: Tak o tych.
    Milven: A, no to wiem.
    Tobi: Widzisz więc że trzeba się stąd powoli ewakuować.
    Milven: Chcesz uciekać?
    Tobi: EWAKUOWAĆ.
    Milven: Jak zwał tak zwał. no i co z tą ucie... ewakuacją?
    Tobi: Właśnie. Czy wiesz jaka jest sytuacja w naszej Afryce?
    Milven: Spokojnie, a co? Chcesz nawiać do Tunisu?
    Tobi: Nie. A powiedz mi, czy nadal stacjonuje tam ORI Tobiasov i te transportowce?
    Milven: Nooo.
    Tobi: W takim razie słuchaj. To ważne. Jestes jadyną osobą która poza mną będzie o tym wiedziała.
    Milven: Kupujesz wyspy Kanaryjskie?
    Tobi: Nie. Słuchaj! Masz za zadanie dopilnować, żeby nasze cztery dywizje stojące w Tunisie załadowały się na transportowce i popłynęły do Singapuru.
    Milven: Kupujesz Singapur?
    Tobi: Słuchaj dalej. Potem mają wypłynąć na nasze stare wody terytorialne. Mogą czekać gdzieś koło Filipin. Potem mają uderzyć.
    Milven: Zaraz zaraz. Czy ty chcesz zrobić to o czym ja myślę?
    Tobi: Tak.
    Milven: Wracamy do domu?
    Tobi: Wracamy do domu.
    Milven: Ale... Indonezja jest szwedzka. A z Szwecją wojny nie mamy.
    Tobi: Chwilowo.
    Milven: Jesteś wariatem! :D
    Tobi: I o to w tym wszystkim chodzi. :p
    Milven: I co, od tak sobie po prostu wyzwolisz Indonezję.
    Tobi: Tak.
    Milven: Aha. Ok. A co potem?
    Tobi: Potem? Potem zbudujemy tam wrota i za pomocą jakiejś fajnej technologii osuszymy bagna, góry zrównamy z ziemią a dżungle wytniemy.
    Milven: Aha...

    [​IMG]

    I tak już niedługo flota inwazyjna z wielkim pancernikiem na czele ruszyła do Singapuru. Kilkanaście dni później wznowiona została wojna ze Szwecją. Oczywiście od razu wylądował desant zajmując Barapasi.

    [​IMG]

    W Europie natomiast Wojsko Indonezyjskie, w obawie przed okrążeniem wycofało się z Warszawy i zajęło pozycje na Śląsku Cieszyńskim. Szwedzi natomiast parli na przód, aż do Krakowa dokonując jednocześnie tego, co nie udało im się kilkaset lat wcześniej. Zajęli Częstochowę.

    [​IMG]

    Tymczasem natarcie w Indonezji rozwijało się. Wojska rozdzieliły się i maszerowały w różne strony witane owacyjnie przez ludność. Szwedów nie było. Widać nie trwonili sobie głowy pilnowaniem zamorskiej kolonii.

    [​IMG]

    Wykonując strategię żabich skoków coraz to nowe prowincje były wyzwalane. W końcu nawet i Balikpapan musiał być wyzwolony. Dalej i dalej ojczyzna była wyzwalana.

    [​IMG]

    To był decydujący moment. Ludzie już niemal kamieniami rzucali w jakiekolwiek oddziały Indonezyjskie. Wtedy Tobi nadał niepodległość Francji i Hiszpanii. Niemcom zostały zwrócone ich dawne terytoria plus Szwajcaria. na mocy zawartej z Stalinem i jego małżonką paktu, Rosjanie zwracali kresy w zamian za zajęte dotąd przez Szwecję kraje bałtyckie. W ten sposób odrodziła się II Rzeczpospolita. Chyba jedyny kraj który nie skandował przeciw Indonezji.

    [​IMG]

    Stacjonujące w odrodzonej Rzeszy, w której władzę Tobi przekazał Rommlowi, oddziały, były stopniowo przerzucane do Indonezji. A Indonezja, jak Tobi zapowiedział, została cała przemieniona w jeden wielki step. Niepromieniotwórcze ładunki jądrowe kruszyły góry i wysuszały bagna. W wielkich wywołanych przez nie pożarach płonęły dżungle. Mimo wszystko efekt końcowy był godny podziwu. Indonezja stała się taką enklawą. Wyspa o zachodnich standardach.

    [​IMG]

    Od początku rozpoczęto też dalsza rozbudowę armii. Chociaż bardziej można było by to nazwać eksperymentami. Pod broń dostawały się nowe formacje, które jeszcze nigdy nie były formowane. Tak więc na początku stycznia 1941 roku w szeregach WI znalazły się dwie brygady powietrznodesantowe, czyli elita elit wojsk świata...

    [​IMG]

    ...dwa dywizjony bombowe wyposażone w IŁ-28...

    [​IMG]

    ...dwa dywizjony transportowe wyposażone w zmodernizowane modele tych samych maszyn...

    [​IMG]

    ...i cztery dywizje piechoty morskiej.

    [​IMG]

    Armia eksperymentowała i odrodziła się jednocześnie oś Berlin-Warszawa-Hollandia. Obok niej, do sojuszu dołączyły także Anglia i Filipiny. Świat zdawał się pokazywać Tobiemu, że nie ma rzeczy niemożliwych. Odzyskał Indonezję, miał wierność Szlachcica, któremu na dłuższą metę nie układało się z Hildą, ale pot protekcją Tobiego był nietykalny. Świat wie już, że nie ma rzeczy niemożliwych, teraz wie to także Tobi.

    Kolejny konflikt nie wybuchnął z jego winy. Był po prostu kwestią Niemickiej świadomości Narodowej. Chcąc nie chcąc, po pewnym czasie, gdy Rzesza znów stałą się potężna, Rommel musiał poprowadzić swe armie na Paryż.

    [​IMG]

    W dniu wybuchu wojny przewaga na froncie była miażdżąca. Była niemal taka jak przewaga Kserksesa pod Termopilami. Ren przekroczyły dywizję butnego Wehrmachtu...

    [​IMG]

    Tymczasem Anglia korzystając z tego, że świat patrzy teraz na Francję, cichaczem najechała Syjam. Nikt nie zwróci zapewne uwagi na agonię tego państewka a Oś wzrośnie ku czci i chwale.

    [​IMG]

    Tymczasem Beneluks rzucił się z motyka na słońce, i wspomógł Francję. Oczywiście był to krok ku zagładzie. Nie było takiej siły, poza Wojskiem Indonezyjskim, zdolnym wtedy powstrzymać Wehrmacht.

    [​IMG]

    Po piętnastu dniach kampanii sprawa stała się jasna. Wyjątkowo jasno ukazała się różnica między zwycięzca a przegrywającymi.

    [​IMG]

    Tobi jednak siedział sobie w Indonezji patrząc zza oceanu jak wykrwawiały się inne narody. Miał własne plany. Nawet niekoniecznie wojenne. Wielki postęp zrobiła przez te miesiące Indonezyjska nauka. Najwybitniejsi naukowcy na zlecenie Tobiego zgłębiali tajniki genetyki. Tobi mógł chcieć już tylko jednego. Maszyny do robienia klonów. I to nawet nie do militarnych celów. Chciał po prostu stworzyć siebie, drugiego, identycznego siebie. Tak na wszelki wypadek...
     
  6. Tobi

    Tobi Ten, o Którym mówią Księgi

    Lata'40.
    [​IMG]
    Rozdział: 3 / Odcinek: 5
    "Luftwaffe von Republik."

    Tobi siedział w swoim pokoju nerwowo międląc w rękach kartkę papieru. Sprawa która, zaraz po inżynierii genetycznej, spędzała mu sen z powiek miała się właśnie rozstrzygnąć. Testy nowo wyprodukowanych dwóch prototypowych Iskier II. Teoretycznie nie było się czego obawiać, gdyż już wcześniej udało się wyprodukować całe dwa dywizjony Lightning II, ale były one produkowane w specjalnie przystosowanych halach według oryginalnego projektu. Iskry II były to, no cóż, samoloty z zmienionymi przez Tobiego silnikami i uzbrojeniem a to mogło oznaczać że mogą się rozpaść w locie z najbardziej prozaicznej przyczyny. Wtem jego nerwy przerwało pukanie do drzwi.
    Tobi: Wejdź... Milven.
    Drzwi otworzyły się a za nimi stał rzeczywiście Milven mający teraz trochę zdziwiona minę.
    Milven: Skąd wiedziałeś że to ja?
    Tobi: A. Tak jakoś.
    Milven: Aha.
    Mruknął.
    Milven: Ale do rzeczy, w każdym razie, jak by nie było...
    Tobi: Wysłów się.
    Milven: Iskry II są gotowe do prób, jeśli chcesz możesz je obejrzeć.
    Tobi: Wiem że mogę. Ale... Widziałeś je już?
    Milven: Tak.
    Tobi: Nie wyglądają tak jakby miały się rozpaść w locie, czy coś?
    Milven: Nie. :lol:
    Tobi: Aha. To możemy jechać.

    Jak postanowili tak zrobili. Droga na główne lotnisko zajęła im tylko kilkanaście minut. Gdy wreszcie zatrzymali się przed wejściem zobaczyli kordon żołnierzy ogradzający wejście. Wysiedli. Droga przez kolejne przejścia, gdzie sprawdzano czy Tobi jest na pewno tym Tobim a Milven tym Milvenem wlokła się niemiłosiernie ale w końcu mogli dojść do wieży lotniska. Tam czekał już Richthofen.
    Richthofen: Witaj kanclerzu mój. Dziękuję za przybycie.
    Tobi: Iskry jak rozumiem są gotowe.
    Richthofen: Oczywiście.
    Wskazał ręką na płytę lotniska. Faktycznie. Stały tam dwa samoloty o niespotykanym dotąd na świecie układzie napędowym, uzbrojeniu, podwoziu i konstrukcji. Dwie nowiutkie Iskry II jeszcze bez indonezyjskich oznaczeń ale z wymalowanymi na czerwono tylnymi statecznikami błyszczały w słońcu kując oczy. W obu kabinach siedzieli już piloci czekając na rozkaz startu. Richthofen skinął na żołnierza siedzącego przy radiu a ten przekazał pilotom rozkaz startu. Obie Iskry ruszyły leniwie po równoległych pasach. Był to pierwszy start tych samolotów, i chyba nikt oprócz Tobiego i pilotów, którzy jak dotąd przerabiali pilotowanie odrzutowca tylko teoretycznie, nie przeżywał go bardziej. Samoloty jednak rozpędzały się coraz bardziej. Po rozwinięciu odpowiedniej prędkości i po jakichś 800 metrach od miejsca gdzie stały na początku oderwały się od ziemi. Z hukiem silników odrzutowych przeleciały nad głowami zaskoczonych żołnierzy. Nikt z obecnie tam się znajdujących, oprócz Tobiego i Milvena oczywiście, nigdy w życiu nie widział czegoś podobnego. Iskry zataczając koła nad lotniskiem, w przeciągu minuty, może półtorej, wzniosły się na wysokość kilometra. Rozpędzone do prędkości 700 km/h huczały teraz gdzieś w górze.
    Richthofen: Przekaż im żeby zaczęli akrobacje.
    Zwrócił się do żołnierza.
    Tobi: Akrobacje? Chcesz sprawdzić jak sobie poradzą w różnych ciasnych skrętach i tak dalej?
    Richthofen: Tak. Poza tym będzie to dobra rozgrzewka dla pilotów przed treningiem ogniowym.
    Wtedy Iskry dokładnie nad środkiem lotniska weszły w korkociąg, najpierw jedna, potem druga. Tobi już przez chwile myślał, że może rzeczywiście jego zmodyfikowany silnik rozleciał się w drzazgi, ale od razu zaczął się uspokajając, gdy zreflektował się, że to zapewne część planu. Faktycznie, Iskry w przeciągu kilkunastu sekund znalazły się na wysokości 100 metrów, po czym wyrównały i niemal błyskawicznie weszły w stromą świecę prosto w niebo. Cały czas śledziło je kilkaset par oczu ludzi zgromadzonych wokół lotniska. Na wysokości o kilkaset metrów większej z świecy przeszły w beczki. Potem jeszcze kilka ósemek, ślizg na skrzydło przy minimalnej prędkości i koniec. Teraz samoloty wyrównały czekając na dalsze polecenia.
    Richthofen: Dobrze skończyli. Powiedz im żeby rozpoczęli atak na kolumnę pancerno-motorową tak jak ustaliliśmy.
    Tobi: Kolumnę pancerno-motorową?
    Richohofen: Ot, kilkanaście starych 7TP, wraków ciężarówek i 5 nienadających się już do użytku Twardych. Dla efektu wypełniliśmy im baki benzyną.
    Iskry najpierw wspinały się w górę jeszcze przez jakieś 30 sekund, po czym zapikowały w stronę, gdzie na przylegającej do lotniska polanie stało rzeczywiście dużo pojazdów. Tobi wziął lornetkę i obserwował. Samoloty wyszły z nurkowania i nakierowały się prosto na dwa przeciwne końce kolumny, gdzie stały mniej opancerzone cele. Każdy z samolotów posiadał w nosie 4 działka kalibru 23mm, teraz 8 takich działek rozpoczęło prawdziwą rzeź tego co było na ziemi. Ciężarówka po ciężarówce oraz duża część 7TP zginęła w ogniu kończąc swoją służbę Indonezji efektownymi wybuchami. Pociski kalibru 23mm nie wyrządziły jednak najmniejszej krzywdy Twardym odbijając się od ich pancerza. Iskrzy przeleciały więc nad resztkami kolumny i odbiły w dwie strony zatoczywszy koło i uderzając od boku. Każda Iskra II miała także miejsce na cztery zasobniki amunicyjne pod skrzydłami. W tym wypadku były to rakiety, po cztery na każdy zasobnik. Tak więc dwie iskry miały w sumie 32 rakiety różnego kalibru i przeznaczenia. Tym samym na wraki Twardych pozbawione pancerza reaktywnego pofrunęły z świstem rakiety, które w przeciągu sekund pokonały odległość dzieląca samoloty i czołgi i spowodowały monumentalny wybuch czworoboku PT-91. W tej chwili odezwało się radio.
    Radio: Tu stanowisko obserwacyjne nr. 1. Odbiór.
    Richthofen: Tu Richthofen. Jakie są wyniki nalotu? Odbiór.
    Radio: Melduję że nalot przeprowadzany na wysokości od 50m do 300m trwał około dwóch minut. Zniszczone zostało 95% kolumny. Pozostałe pojazdy wyglądają na mocno postrzelane jednak nie wybuchły. Odbiór.
    Richthofen: Doskonale. Sprawdźcie dokładnie uszkodzenia ocalałych pojazdów. Bez odbioru.
    Zakończył rozmowę z stanowiskiem.
    Richthofen: Miałeś rację. Faktycznie to jest broń niezłomna. Skąd ty żeś je wziął.
    Z przejęcia zapomniał o oficjalnej formie zwracania się do Tobiego per kanclerz. Żołnierz siedzący przy radiostacji aż odwrócił się w wybałuszonymi oczami.
    Tobi: Drobne modyfikacje całkiem porządnych samolotów, nic więcej.
    Richthofen: A ile masz zamiar ich wyprodukować?
    Tobi: Jakieś dwa dywizjony na początek. Czyli z 60 samolotów.
    Richthofen: Przecież to... To mogło by zniszczyć...
    Szybko przekalkulował.
    Richthofen: ...dywizje pancerną. I to w mniej niż godzinę.
    Tobi: Nie rozpędzaj się mój drogi. To tylko wraki były. I jak by nie było to nie strzelały. Poza tym nie wiadomo jak było by z prawdziwym poruszającym się wrogiem. No i bądź co bądź to jest samolot myśliwski, nie bombowy.

    [​IMG]

    Tymczasem w Europie front został rozpruty niemieckim uderzeniem i tym sposobem Wehrmacht rozpoczął ofensywę w rejony południowo-zachodniej Francji. Wkrótce zostały zajęte Grenoble, Lyon i Marsylia. Niemieccy generałowie widać liczyli na jakieś pozostałości sprzętu indonezyjskiego jednak przeliczyli się. Wszystko co możliwe zostało ewakuowane, a co nie było możliwe do ewakuowania wysadzone z wielkimi halami fabrycznymi włącznie.

    Nazajutrz również był dzień. Tobi siedział razem z Szlachcicem na tarasie. Oprócz funkcji tłumacza był on też jednym z najlepszych inżynierów w Indonezji.
    Tobi: A więc mój drogi mówisz, że nasze nowe hale fabryczna są już w stanie osiągnąć 80% zakładanej mocy produkcyjnej.
    Szlachcic: Tak, do 100% brakuje nam jedynie kilku szczegółów.
    Tobi: To dobrze. Moje dywizjony będą więc budowane zgodnie z rozkładem.
    Szlachcic: Mówisz o Iskrach?
    Tobi: Tak. Jak pamiętasz produkcja Ił-28 szła jak po grudzie. Niewykwalifikowani inżynierowie, prymitywne fabryki.
    Szlachcic: Ale jednak Iły latają i mają się dobrze.
    W tym momencie na taras wszedł Milven.
    Milven: Heil Tobiasov kanclerzu. Siema.
    Tobi: I nawzajem. Czy zrobiłeś to o co cię prosiłem?
    Milven: Tak, upewniłem się, że nic co mogłoby choć dawać mgliste wskazówki o naszej technologii nie wpadło w ręce Niemców.
    Szlachcic: Przecież to chyba nasi sojusznicy. I lubisz Rommla przy okazji.
    Milven: Ja też nie rozumiem, czemu miałbyś psuć szyki swojemu niedoszłemu przyszłemu ale niedoszłemu teściowi.
    Tobi: Cicho! Moja sprawa. Niemcom ufać nie można. Przynajmniej do końca. Ale nie ważna. Miałem cię zapytać Milven, co chciała od ciebie wtedy Kate?
    Milven: Err... Nieważne.
    Tobi wymienił porozumiewawcze spojrzenie ze Szlachcicem.
    Milven: Ale byście dali spokój no. Z nas trzech to ja jeden jestem pełnoletni. Starszych trzeba szanować.
    Tobi: Pełnoletni od kilku miesięcy pfff... A tak w ogóle, to z nas trzech to ja jedyny jestem kanclerzem światowego imperium z arsenałem z XXI wieku.
    Szlachcic: Ale z nas trzech to ja odbiłem dziewczynę kanclerzowi światowego imperium z arsenałem z XXI wieku i pociąłem go rapierem.
    Tobi: Cicho! Cicho! Cicho!
    Szlachcic: Przepraszam. Zresztą ona i tak prawie mnie już nienawidzi.
    Tobi: Ale wiesz co Milven, patrzysz się na nią, wiem o czym myślisz. Dzisiejszej nocy ona ci się przyśni. Potem pocałunki i spacer za rękę. Za rok będzie ślub i pozorne szczęście.
    Szlachcic: Będziesz musiał tyrać zawsze i bez końca. Stracisz wolność, szczęście i całe pieniądze. Będziesz wstawał rano i wracał o zmierzchu. Będziesz słyszał krzyk swej żony i dziecka. Potem będziesz skomlał i żałował błędu. Dobrze się zastanów zanim go popełnisz.
    Tobi: Ona jest jak żmija którą będziesz tulił. Kupi ci garnitur i białą koszule. Zabierze wypłatę, wyrzuci jeansy. Nie pozwoli kumplom by do ciebie przyszli.
    Nie zauważyli, że ich rozmowie od kilkunastu sekund przysłuchuje się ktoś inny.
    Kate: Tobiaszu, Szlachcicu, mogę was poprosić na chwilę.
    Przełknęli ślinę i wyszli.
    Milven: A szkoda. Lubiłem ich.
    Tymczasem za ścianą.
    Kate: Sprawa jest prosta. Macie nie zniechęcać Milvena.
    Tobi: My tylko uświadamiamy go na parę istotnych aspektów.
    Szlachcic: Nom.
    Kate: Zapamiętaj sobie Tobi. Nie wiesz o mnie jeszcze bardzo wielu rzeczy.
    Mówiąc to, wyjęła dwa Colty i jeden przyłożyła Szlachcicowi do gardła a drugi Tobiemu między oczy.
    Tobi: No super. Znowu...
    Kate: Co?
    Tobi: Nieważne.
    Kate: Mniejsza. Chcę tylko mieć pewność, że przestaniecie paplać.
    Szlachcic: Bo co, zastrzelisz nas?
    Wcisnęła mu mocniej Colta.
    Kate: A chcesz sprawdzić?
    Szlachcic: No dobra już. Sory.
    Westchnęła i schowała oba Colty.
    Kate: Idę teraz na taras. A wam dobrze radzę, nie przeszkadzajcie.
    Wyszła.
    Tobi: Chyba kupię sobie opaskę na czoło z płytą pancerną.

    W międzyczasie ofensywa syjamska postępowała lustrzanie. Anglicy wypierali Syjamczyków a Syjamczycy Filipińczyków. Tak więc za utracony Sawan, Syjam dostał Penh.

    [​IMG]

    A na bliskim wschodzie angielska ofensywa zajęła już połowę francuskiego Lewantu i zbliżała się do ruin dawnego Rejonu Umocnionego Homs. Zajęte natomiast zostały już doskonałe niewyburzone indonezyjskie autostrady, które przewoziły zaopatrzenie oz wybrzeża do RUH.

    [​IMG]

    W Afryce jednak brytyjskie korpusy miały jednak inny cel. Biły one belgów, którzy ze swojego Konga doszli aż do Jeziora Wiktorii. Teraz czekała ich równie długa droga powrotna.

    [​IMG]

    Francja była niemiłosiernie bita na każdym froncie, nie tylko w Europie i Lewancie. Nawet Etiopczycy potrafili zająć francuskie Dżibuti bez żadnego oporu. I tak Etiopia zyskała dostęp do morza i jeden niszczyciel.

    [​IMG]

    Polacy odegrali w Beneluksie decydującą rolę. Gdy miażdżące niemieckie natarcie z Groningen złupało Holandię, Polacy wdarli się do niej od południa i zajęli Brukselę.

    [​IMG]

    Francuzi jednak nie pozostali bierni. Nie można zakładać, że pojedyncze kopnięcie leżącego przeciwnika wystarczy. Zwłaszcza kiedy okazuje się, że przeciwnik może odciąż ci stopę. W tym przypadku odcięta stopa liczyła prawie 130.000 ludzi.

    [​IMG]

    W Syjamie trwało natarcie. Tyle że było to natarcie syjamskie. Syjamczycy parli na przód tak mocno, że zanim brytyjska ofensywa zdążyła się rozwinąć, zajęli Ubon Ratchthani.

    [​IMG]

    Złamanie Belgii pozwoliło Wehrmachtowi na złapanie byka za rogi, lub właściwie za szyję. Rogi byka, najeżone działami Linii Maginota były nienaruszone. Szyja zaś, mająca swój kręgosłup w Nancy była łapana dwoma rękoma. Lewą z Dijon i prawą z Chaumontu.

    [​IMG]

    W Indonezji natomiast utworzona I Dywizję Żandarmerii. Była to jednostka, która mimo swej nazwy, dorównywała piechocie innych krajów. Tak więc plan zakładał obsadzenie żandarmerią plaż.

    [​IMG]

    Filipiny nie stały bezradnie patrząc jak Syjam wygrywa na południu. W centrum i na północy frontu udało się wojskom filipińskim zająć Cziang Maj i tym samym połączyć się z Anglikami oraz miasto Kean, które chyba wymawia się tak samo jak Ceen we Francji

    [​IMG]

    Włosi natomiast realizując swój plan rozcięcia Grecji na pół, zajęli Saloniki. Chcieli też zająć Istambuł, żeby w ten sposób odciąć Grecję od ewentualnej drogi przez Republikę Bałkańską, lecz natarcie zakończyło się niepowodzeniem. Włochy nie miały wyjścia. Dołączyły do Osi wpisując tym samym Imperium Spartańskie na listę wrogów Indonezji.

    [​IMG]

    Aryjskie ręce złamały kark Frankijskiego byka, choć w nieco innym miejscu. Przełamanie nastąpiło w Troyes skazując tym samym głowę z rogami na szybki upadek.

    [​IMG]

    Na południu zaś Niemcy przyszyli sobie swą stopę i ruszyli z kopyta. Wehrmacht zepchnął armię Francji za Rodan, co nie wróżyło nic dobrego francuzom chcącym niepodległości.

    [​IMG]

    Syjam jest ciekawym państwem. Gdy jego armie broniły macierzystego terytorium, jedna jedyna dywizja zabunkrowała się w Sajgonie nie licząc na odsiecz i zamiast przebijać się do swoich stanowiła swoistą enklawę.

    [​IMG]

    Francja dogorywała. Pozbawiona pożywienia głowa została schwytana w porażkę. Jeden z rogów byka został złamany a drugi z pewnością nie będzie w stanie bronić się zbyt długo. Szanse na odsiecz także były minimalne. Front oddalał się coraz bardziej i bardziej.

    [​IMG]

    Wojna rozszerzyła się o Italię i Grecję, ale definitywnie widać już było stronę zwycięską. Trudno u zresztą mówić o stronie. Przeciw osi stanęły nijak nie związane ze sobą państewka.

    [​IMG]

    Brytyjczycy zawiesili swoją flagę na ruinach Rejonu Warownego Homs. Zdobyli także blisko 60 wraków myśliwców Gryf zniszczonych przez załogi razem z fortem. Teraz zaś kierowali się przeciw Grecji, na północ.

    [​IMG]

    Identycznie zresztą poszło im w Afryce północnej. Dwa desanty zajęły Oran i Algier gdzie nie było już, lub raczej jeszcze francuzów ale stały ciężkie i wielkie ilości paliwa, zaopatrującego niegdyś transportowce i ORI Tobiasova.

    [​IMG]

    Francja umarła. Resztki jej wojsk trzymały się jeszcze na wybrzeżu atlantyckim, lecz obrona, przecięta na 3 części przez 2 rzeki była skazana na porażkę. Wehrmacht jak zwykle tryumfował. Po raz kolejny udowodnione zostało, że kierunek natarcia zawsze idzie z berlina na paryż, a nigdy na odwrót.

    [​IMG]



    ___________________________

    NOTKA OD AUTORA​


    Kochani.

    Prosiłbym, abyście wyrażali swe negatywne lub pozytywne opinie na temat odcinków a komentarzach, bo naprawdę żaden autor nie lubi pisać w ciemno. Ostatnio przytrafiła mi się rzecz, jakiej jeszcze nigdy nie doznałem, a mianowicie na ponad 200 wejść i około 35 punktów repa dostałem tylko jedną jedyną opinię. Nie wiem jak mam to sobie tłumaczyć. Czy odcinek był tak zły że z litości nie komentowaliście? No ale co wtedy robiły by te repy. A może odcinek był tak dobry że zabrakło wam słów. Nie. Takie rzeczy nie są możliwe. Naprawdę nie karzcie mi pisać w ciemno, bo AAR, chociaż mój, jest pisany także dla was.

    Wasz
    Tobias von Tobiasov
    Tobi.
     
  7. Tobi

    Tobi Ten, o Którym mówią Księgi

    Lata'40.
    [​IMG]
    Rozdział: 3 / Odcinek: 6
    "Inżynieria genetyczna."

    Tobi czytał raporty dotyczące końcowych prac mających na celu utworzenie z Indonezji równiny. Był bardzo skupiony toteż nie zwracał początkowo uwagi na dobiegający zza drzwi hałas. Dopiero głośne walenie do drzwi wyrwało go z zadumy. Podszedł i otworzył. Do środka wskoczył Szlachcic z przestrachem na twarzy i zatrzasnął drzwi.
    Szlachcic: Ratuj... Człowieku... Przechowaj mnie tu...
    Sapał.
    Tobi: Co się stało?
    Szlachcic: Hilda. To się stało.
    Tobi: Aaa. A więc tak sprawa wygląda.
    Powiedział poważnie lecz zaśmiał się w duszy.
    Szlachcic: Proszę.
    Tobi: Czego oczekujesz?
    Szlachcic: Przechowaj mnie tu przez kilka godzin. Aż jej emocje opadną, co?
    Tobi: Ech... Niech będzie. Możesz tu być ale nie ruszaj czegokolwiek czego ja bym nie ruszył. Łazienka jest na lewo, jakbyś był głodny nad łóżkiem jest półka, tam znajdziesz trochę jedzenia. Są też suchary wojskowe. Tak, te szaropomarańczowe kostki. Możesz je wziąć tylko najpierw rozmocz w wodzie bo zęby sobie połamiesz. Na stole są różne plany, Jak by ci się nudziło poprzeglądaj sobie. A, i nie dotykaj dywanu, może ugryźć.
    Szlachcic: Serio?
    Tobi: Nie.
    Szlachcic: Ok. Jak coś to na wszelki wypadek nie dotknę. I jakby cie o mnie pytała powiedz że mnie dziś nie widziałeś.
    Tobi: Ok.
    Tobi wyszedł zostawiając Szlachcica zabarykadowanego w swoim pokoju. Miał teraz pewną ważną sprawę do załatwienia. Patrząc czy na pewno nikt go nie śledzi, przemknął się korytarzem do piwnicy. Tam zatrzymał się. Zdawać by się mogło, że jest w ślepym zaułku. Niezupełnie. Pociągnął za wystający kij od miotły, coś zgrzytnęło, ściana obróciła się razem z Tobim. Teraz znalazł się w tajnym laboratorium wybudowanym razem kilka miesięcy temu podczas renowacji budynku. Siedzący tan naukowcy odwrócili się.
    Naukowiec 1: A, pan Tobiasov. Witamy.
    Tobi: Witam panów. Jak idą prace?
    Naukowiec 1: Bardzo dobrze. Uczyniliśmy wielki postęp.
    Naukowiec 2: Jeszcze dziś będziemy mogli przeprowadzić próbę.
    Tobi: Doskonale, mam tylko jedno pytanie. Czy mój klon będzie organiczny czy nie?
    Naukowiec 1: Całkowicie organiczny.
    Tobi: Znakomicie. I będzie także miał mój poziom inteligencji?
    Naukowiec 2: Owszem.
    Tobi: Dziękuję panowie. Teraz muszę zostawić was, lecz za kilka godzin wrócę i wtedy przeprowadzimy próbę.

    Tymczasem do Hollandii dotarła wiadomość o nowej wojnie. Napięcie na Pacyfiku okazało się tak duże, że USA wypowiedziało wojnę Japonii. Oba państwa dysponowały potężnymi flotami więc teraz pływanie po środkowym i północnym Pacyfiku stało się niebezpieczne, bo nawet ORI Tobiasov mógł zostać poważnie uszkodzony jeśli nie zatopiony w wypadku wzięcia go za okręt którejś z walczących stron.

    [​IMG]

    Front na wybrzeżu atlantyckim był już tymczasem przełupany na dwie połówki. Niemcy rozczłonowali Francję na tyle części ile mogli co zresztą skutecznie zmniejszyło ocalały potencjał dywizji Francuskich.

    [​IMG]

    Grecy natomiast uderzyli na Lewant i zajęli Rewah. Dalsza ich ofensywa była skierowana na... Rejon Warowny Homs. Przez te gruzy przebiega jak widać mnóstwo ataków. Widać każdy ma nadzieje, że odkopie zawalone hale.

    [​IMG]

    Od pewnego czasu Milven stał się jakiś taki markotny i zamknięty w sobie. Co jakiś czas ten stan przerywały dziwne wybuchy radości, a to było już niepokojące. Pytany o to, mówił że nic mu nie jest i normalnie rozmawiał, Tobi jednak wiedział jaka jest tego przyczyna. Gdy zaś zebrał myśli poszedł do pokoju owej przyczyny, zapukał i wszedł.
    Tobi: Witaj.
    Kate: Witaj Tobi. Co cię sprowadza?
    Odparła rozpromieniona.
    Tobi: Pewna sprawa... Lub raczej osoba... Właściwie sprawa pewnej osoby... Milvena...
    Teraz zmarkotniała.
    Kate: Prosiłam Cię, żebyś się nie wtrącał.
    Tobi: Wybacz ale nie mogę.
    Podszedł do niej.
    Tobi: Milven to mój przyjaciel i najlepszy agent. Widzę że coś jest nie tak.
    Kate: Odpuść.
    Tobi: Nie mogę.
    Szybkim ruchem sięgnęła do kieszeni. Tobi wiedział już co nastąpi i że tym razem sprawa może potoczyć się mniej przyjaźnie. Nauczony doświadczeniem zareagował. Złapał mocno jej ściskającą Colta rękę w przegubie, tak że nie mogła nic zrobić.
    Kate: Uwierz mi nie chcesz tego robić. Jak mówiłam wiele jeszcze o mnie nie wiesz.
    Tobi: Zaryzykuję.
    Spojrzała mu w oczy. Było to jednak jakieś dziwne spojrzenie. Takie zimne. Mimowolnie poluzował uścisk. Wyrwała swoją dłoń. Zaskoczony Tobi spojrzał na swoją lekko zdrętwiałą dłoń po czym dokonując pewnego wysiłku poruszył palcami. Uczucie zdrętwienia przeszło. Spojrzał na Kate. Nic nie powiedział. Po prostu szybkim krokiem wyszedł. Miał teraz o czym myśleć. Tego samego dnia udał się jeszcze do laboratorium. Teraz miała odbyć się próba. Na prośbę naukowców odciął sobie trochę włosów, paznokieć i skórę. To była baza DNA. W przeciągu godziny miało powstać ciało. Tak, drugi Tobi. Ale nie do końca. Było to tylko zimne nieożywione ciało. Była to jedna z najdłuższych godzin w życiu Tobiego, lecz zniósł ją z myślami mieszającymi się o tym co stało się w pokoju kilka pięter na nimi, oraz o całym procesie. Gdy ciało było gotowe do głowy Tobiego podpięte zostały dwie elektrody. Umieszczone na skroni, miały w czasie snu pobrać wszystko co ważne a nie cielesne, czyli nadać ciału duszę. Tobi zasnął. Elektrody pracowały przenosząc informacje, wspomnienia i preferencje do klona. Gdy proces został zakończony wybudzono Tobiego.
    Tobi: Yawn. I co udało się?
    Naukowiec 1: Na to wygląda. Czekamy tylko na pański rozkaz aby go wybudzić.
    Tobi: A więc. Wybudzajcie.
    Naukowiec 2: Tak jest.
    Do żył klona powędrowała ta sama substancja, która przed chwil.a wybudziła Tobiego. Drugi Tobi otworzył oczy, ziewnął i powoli wstał. Spojrzeli na siebie.
    Tobi: Witaj. Jesteś...
    Klon: Wiem kim jestem. Jestem twoim klonem.
    Tobi: I powinieneś mieć także moje wspomnienia, preferencje etc.
    Klon: Tak.
    Tobi: A więc krótki test. Ile ważę?
    Klon: 70 kilogramów.
    Tobi: Imię pradziadka?
    Klon: Sylwester.
    Tobi: Ulubiona broń?
    Klon: Beryl.
    Tobi: Rozmiar stan...
    Naukowiec 1: Panie kanclerzu! Czy to wypada?
    Tobi: Proszę dać mi skończyć. Rozmiar stanowiska zaprojektowanego przeze mnie okopu strzeleckiego?
    Klon: Głodnemu chleb na myśli. Trzy na dwa na metr.
    Tobi: Dobra. Zdałeś.
    Klon: Jestem Tobą. Nie mogłem nie znać. Znałem pytania zanim je zadałeś.
    Tobi: Aha. :D
    Klon: A więc?
    Tobi: Twoje pierwsze zadanie to iść coś zjeść. Potem masz iść do Richthofena i nadzorować postępy w pracy Iskier. Wieczorem do mojego pokoju.
    Klon: Tak jest.
    Tobi wyszedł zadowolony. Poszło łatwo i szybko. Nikt nie powinien się połapać. Co więcej klon był na prawdę zdolny. Jedna sprawa została załatwiona. Zaraz po wyjściu z piwnicy poszedł do swojego pokoju. Otworzył drzwi, wszedł. Cisza.
    Tobi: Helo. Jesteś tu?
    Dopiero teraz zobaczył wygrzebującego się zza biurka Szlachcica.
    Szlachcic: Jestem jestem.
    Tobi: Dobrze. przeczekałeś. Chyba będziesz mógł wyjść. A ja mam dla Ciebie zadanie.
    Szlachcic: Jakież to?
    Tobi: Pójdziesz ze mną do krawca. Tam zdejmie ze mnie miarę na mundur marszałkowski.
    Szlachcic: A czemu jeżeli można zapytać?
    Tobi: Mam zamiar urządzić uroczystość z okazji odzyskania władzy w Indonezji. A w moro-bluzie. Sam rozumiesz.
    Szlachcic: No dobra. Przekonałeś mnie.
    I poszli. U krawca miara była zdejmowana dokładnie i rzeczowo. Nic dziwnego. Stara dobra jakość usług. Najlepszy krawiec w Indonezji. Mundur miał być gotowy na za trzy dni. Tobi był zadowolony z tego dnia. Wieczorem wpuścił do siebie swojego Klona, któremu zawczasu oddał t-shirt i khaki-spodnie. Oddał mu też materac, który postawił w drugiej części pokoju. Poszli spać. Tak się przynajmniej Tobiemu wydawało. Następnego dnia Tobi obudził wcześnie rano się z jakimś dziwnym uczuciem. Znał je. Skąd? Tak! Ze szpitala. Spojrzał. Był związany. W pokoju ubierał się Klon. I ubierał się w jego rzeczy.
    Tobi: Hej! Co ty odwalasz? Rozwiąż mnie!
    Klon: Ach już się obudziłeś. Szkoda.
    Tobi: Rozwiązuj ale już!
    Klon: Nie ma mowy frajerze. Nie będę twoim sobą od czarnej roboty.
    Tobi: *****! Rozwiązuj ale już! To jest rozkaz!
    Klon: Zamknij ryj. Nie chce mi się słuchać twoich wrzasków. Albo wiesz co?
    Podszedł do Tobiego i zakneblował go szmatką i taśmą klejącą.
    Klon: Tak będzie ciszej.
    Następnie zarzucił na niego koc, lub raczej owinął go w koc i jakby nigdy nic zaczął gdzieś ciągnąć. Szedł bocznymi korytarzami pustej o tej porze kancelarii. Tobiego rozwinął dopiero gdzieś na dole, w którejś z piwnic. Tam pozostawił go razem z kocem i z pełnym uśmiechem na twarzy poszedł na górę.

    Klon szybko zadomowił się w pokoju Tobiego. Już po dwóch godzinach siedział sobie wygodnie w fotelu popijając poranną kawę. Przerwało mu dopiero pukanie do drzwi. Wziął oddech. Mimo wszystko się stresował. Była te jego pierwsza prawdziwa próba. Do pokoju weszła Kate.
    Klon: Ach. Witaj Katherine. Co cię do mnie sprowadza.
    Kate: Hm. Myślę że powinniśmy wyjaśnić sobie wczorajsze zdarzenie. Na pewno chcesz wiedzieć co się stało...
    Klon: Nie. Właściwie nie. Teraz nie myślę o tym. Teraz mam inne myśli w głowie. Porozmawiamy o tym kiedy indziej.
    Kate: Um. Jak chcesz. A o czym teraz myślisz?
    Klon: O dzieciach.
    Kate: Co proszę?
    Klon: Popatrz na dzieciaki z tego państwa, kopią piłkę i czekają na swój czas. Kiedyś każde z nich dorasta i zaczyna poznawać czym jest świat. To cena za życie, to cena za chleb. Z otwartych bram fabryk, kopalni i stoczni wyjdą żołnierze czekający na konflikt. Popatrz na ich maskujące uniformy, które da im kiedyś Indonezja. Nikt nie może odstawać od normy. Niech nauczą się, że ucisk jest częścią życia. Z ich ust znikną uśmiechy. Z ich serc ucieknie współczucie. Czy coś może dać im nadzieję?
    Kate: Ja... No nie wiem.
    Klon: Owszem. Indonezja. Nasz kraj.
    Kate: A. Tak. Fajnie. Wiesz, ja już muszę lecieć. Narka.
    Klon: Do widzenia Katherine.

    Tymczasem w piwnicy Tobiemu udało się rozplątać z więzów i odkneblować. Przeczesał całą piwnicę. Nie ma możliwości wydostania się stąd. Krzyki nic nie pomogą. jest pod grubą warstwą stali za kilkoma pancernymi drzwiami. Dobrze chociaż, że Klon zostawił go z żywnością a pomieszczenie było wentylowane.

    Tymczasem Klon jadł sobie obiad w swoim pokoju głośno myśląc. Spaghetti smakowało mu szczególnie. Ser sos kluski. Mniam.
    Klon głośno myśląc: Ha. Plan się powiódł. Ten <gryz> idiota nawet nie podejrzewał że coś takiego może się stać <grduk> ale mimo wszystko do ostatniej chwili nie mogłem uwierzyć <gryz> że da się własnemu klonowi. <grduk>
    Nie wiedział, że drzwi do pokoju były uchylone. Nie wiedział że ktoś słyszał jego głośno-myślenie. Była to ich obu największa wada. Zarówno Tobi jak i Klan myśleli na głos w nieodpowiednich sytuacjach. Drzwi jęknęły i do środka wpadły Kate i Hilda.
    Kate: A więc to tak? Ha. Dobrze że zdążyłam ją ze sobą zabrać.
    Obie wyciągnęły pistolety. Teraz Colt i Walther były wycelowane w głowę Klona. Nie wiedziały jednak że on tylko na to czeka. Z uśmiechem pod nosem milczał.
    Kate: Mów kim do cholery jesteś albo...
    Klon: Albo co?
    Wstał i podszedł do niej. Oba pistolety nadal były w niego wycelowane. Tak samo jak Tobi złapał jej rękę w przegubie ale dodatkowo pociągnął. Zakotłowali się. Colt wystrzelił w sufit. Klon, jako silniejszy popchnął Kate na szafę. Uderzyła głową o kąt i na chwile zachwiała się. Hilda, która nie mogąc oddać strzału rzuciła się Klonowi na plecy również została odrzucona.
    Klon: Straż! Do mnie!
    To był jego atut. Zaalarmowani już chwilę temu strzałem strażnicy wbiegli do pokoju.
    Klon: Straż! One oszalały, chcą mnie zabić. Pojmać je i do aresztu.
    Strażnicy bez słowa rzucili się na Hildę i ciągle półprzytomną Kate. Mimo oporu ze strony Hildy wyrażonego krzykiem i rzucaniem się wyprowadzali je siłą z pokoju kiedy wszedł Szlachcic.
    Szlachcic: Usłyszałem jakieś krzyki więc...
    Zamilkł zobaczywszy wyprowadzane przez strażników dziewczyny.
    Kate: To ci się nie uda niegodziwcze!
    Krzyknęła już z progu. Szlachcic spojrzał na niego z dziwną miną. Klon już zastanawiał się czy by go też nie uwięzić ale tamten odezwał się.
    Szlachcic: Tobi, jesteś lepszy z minuty na minutę. :D
    Klon uśmiechnął się. Klepnął Szlachcica po ramieniu i znów usiadł do spaghetti. Teraz nie martwił się już niczym...
    _______________________________________________


    @Peeguła:
    Ja. tak troszkę interesuję się lotnictwem, poza tym mój tata po przeszkoleniu podstawowym latał na Junakach już jako żołnierz. I tyle. A iskry wybrałem, gdyż poszukiwałem samolotów używanych w kraju tak bardzo jak mogłem. Poza tym to zdaje się dobre, porządne samoloty były.
     
  8. Tobi

    Tobi Ten, o Którym mówią Księgi

    Lata'40.
    [​IMG]
    Rozdział: 3 / Odcinek: 7
    "Zdemaskowanie."

    Hilda i Kate siedziały w Hollandyjskim areszcie oddalonym od kancelarii o zaledwie kilkadziesiąt metrów. Zamknięto je w małej dwuosobowej celi 2x3m i odizolowano od świata grubymi pancernymi drzwiami. Kate, ciągle przymroczona leżała na pryczy Hilda zaś skuliła się w kącie i zdawała się pozostawać w głębokiej zadumie, chcąc znaleźć jakieś sensowne wyjście.Niestety. Nic z posiadanych przez nie materiałów nie mogło w żaden sposób pomóc im się wydostać.
    Kate: Ciągle myślisz jak się stąd wydostać?
    Hilda: A ty nie?
    Kate: Ja też. Oczywiście że ja też.
    Hilda: No i jak obie wiemy stąd się nie wydostaniemy bez pomocy z zewnątrz.
    Kate: A mamy taką?
    Hilda: Tak trochę.
    Kate: Co to znaczy "trochę"?
    Hilda: Mój tata miał jutro rano przyjechać w odwiedziny.
    Kate: No to dobrze. Więc jest pomoc.
    Hilda: Niezupełnie. Nie wie, że siedzimy w areszcie a władzę przejął ten... ten... klon.
    Kate: Czyli możemy modlić się tylko, żeby przybył z obstawą i zaczął coś węszyć.
    Hilda: Chyba tak...

    Tobi tymczasem łaził w kółko po magazynie w którym go zamknięto. Jak zwykle gdy nie widział rozwiązania po raz któryś tam z rzędu analizował sytuację. Nawet gdyby był już na skraju sił i jedzenia dalej łaził by w tą i z powrotem ze skupieniem wyrytym na twarzy. Rozumiał, że sam się stąd nie wydostanie. Wiedział też że znowu traci władzę, i to na rzecz siebie samego. Nie mógł rozgryźć jednak jednego. Co sprawiło, że klon, który był jego kopią tak się zachował. Czy w przypadku gdyby on sam był w takiej sytuacji zrobił by tak? Sam nie wiedział. Kontynuował więc bezcelowe krążenie po pokoju w tą i z powrotem nie wiedząc co dalej.

    Pozycja Klona faktycznie wydawała się stabilna. Jedyne osoby które mogły pokrzyżować mu plany lub się czegoś domyślały zostały zamknięte pod kluczem. Miał też po swojej stronie Szlachcica, który wierząc, że działa z rozkazu prawdziwego Tobiego nawet nie pomyślał o tym że coś było nie tak. Z zewnątrz sytuacja też wyglądała na normalną. Jedyną nowością był nowy generalski mundur, który leżał na Klonie tak dobrze jak na Tobim. Przyjazd Rommla, choć opóźniony o dwa dni z powodu tajfunu nad Singapurem, który musiał przeczekać razem ze swoim He-70 w Indiach, również nie wzbudził żadnego zamieszania, głównie z tego powodu że prawie nikt, z Tobim włącznie o nim nie wiedział. Tak więc gdy Klon i Szlachcic nakładali pierwsze linie na mapy podboju świata przez zdominowana przez Indonezję Oś, pojawienie się Rommla w drzwiach całkowicie ich zaskoczyło.
    Rommel: Guten tag herr kanzler.
    Klon: O... Fhurer Rommel. Guten tag. A... Co właściwie ty tu robisz?
    Rommel: Przyjechałem w odwiedziny do córki i przy okazji sprawdzić jak się miewa odrodzona Indonezja.
    Klon: A... Do córki... Ale...
    Rommel: Nie mieszaj się. Tym razem to nie ty złamałeś jej serce.
    Złowieszcze spojrzenie na Szlachcica.
    Rommel: A więc widzieliście ja gdzieś?
    Klon: Taaak... Właśnie... widzieliśmy ją... jak... ona...
    Szlachcic: A czy przypadkiem nie mówiłeś, że udała się razem z Kate na tygodniową wycieczkę do jednej z ocalałych jeszcze dżungli i kazała ojcu na siebie nie czekać?
    Klon: Tak. Dokładnie tak było generale Szlachcicu.
    Rommel: Pfff... Generale?
    Stłumił śmiech Rommel.
    Szlachcic: Przyzwyczaj się.
    Odpowiedział z szerokim prowokacyjnym uśmiechem.
    Rommel: Taaak... A nad czym wy tu pracujecie?
    Klon: A nic, takie tam bazgroły. Stare mapy. kampania w Filipinach. te klimaty. No wiesz...
    Szybko zwinął mapy.
    Klon: No Erwinie. Na pewno zmęczyła cię ta podróż. Proszę, idź wypocząć.
    Rommel: Faktycznie. Hm. Podróż była męcząca. Dziękuje, do zobaczenia.
    Wyszedłwszy czuł jednak że coś tu nie pasuje. Nie wiedział co, ale wiedział że coś nie gra.

    W tym samym czasie, we Francji ostatnie pozycje Armii Francuskiej były bezproblemowo łamane przez Wehrmacht. Ostatni silny opór żołnierzy Francji lokalizował się u ujścia Garonny, Loary oraz w francuskich Pirenejach. Ciągle trzymała się jeszcze linia Maginota na odcinku Strasburg-Metz. Ogółem w Francji broniło się jeszcze okołu 18 dywizji.

    [​IMG]

    Klon korzystając z tego, że Rommel poszedł odpocząć, odczekał do godziny wczesno porannej i poszedł do magazynu w którym zamknął Tobiego. Zapasy które mu zostawił powinny skończyć się dwa dni temu, więc należało się liczyć z oporem głodnej istoty. Zaopatrzywszy się w maskę zszedł na dół starając się załatwić sprawę tak cicho jak tylko było można. Tobi jednak usłyszał zbliżające się kroki. Magazyn był tak skonstruowany, że z zewnątrz słychać było bardzo dużo, jednak na zewnątrz nie mógł wyjść żaden odgłos. Już miał zerwać się na równe nogi, gdy usłyszał skrzypnięcie drzwi. W przeciągu kilku sekund w powietrzu zaczął się unosić gryzący dym. Zakrycie dłonią twarzy niewiele dało. Tobi uklęknął lecz prawie natychmiast stracił równowagę i upadł na ziemię. Zobaczył jeszcze wchodzącą do pokoju postać, potem już nic.

    Pod koniec października 1941 Armia Syjamska przestała właściwie istnieć. Jedynie okolice Bangkoku i Sajgonu były jeszcze pod administracja syjamską. Nieliczne syjamskie dywizje, wbiły się tak głęboko w terytorium filipińskie, że zostały okrążone i zniszczone.

    [​IMG]

    Tymczasem we Francji całe zachodnie wybrzeże zostało zajęte, i jedynie kilka tysięcy francuskich żołnierzy zdołało uciec w Pireneje. Te skazane na porażkę wojska o przesądzonym losie będą broniły się tak długo jak mogą, lub internują się w Hiszpanii.

    [​IMG]

    Na linii Maginota zostało natomiast około 9 dywizji. Istniały one jednak tylko na papierze, gdyż stan osobowy wynosił w nich tylko 20-25%. Niemcy, słusznie nie chcąc narażać swoich żołnierz, postanowili poczekać aż Francuzom zaczną się kończyć amunicja i prowiant. Tak więc przeciwko 30.000 głodnych i słabo uzbrojonych francuzów zostało wysłane ponad 350.000 żołnierzy Wehrmachtu i 1/3 Luftwaffe.

    [​IMG]

    Natomiast w Afryce północnej Włosi i Anglicy zajmowali kolejne kilometry francuskiego wybrzeża Morza Śródziemnego. Wszystkie ważne porty, z Algierem i Tunisem na czele zostały już przejęte, a Francuzi zamknęli się w Batnie, gdzie skrył się także ich rząd.

    [​IMG]

    Grecy siedzieli zamknięci z Rejonie Umocnionym Homs. W ruinach znaleźli idealne miejsce do obrony, Brytyjczykom jednak ani w głowie ni e było atakować ich frontalnie. Wojska Albionu okrążyły grecką dywizję wkraczając na dawne terytorium Turcji.

    [​IMG]

    W Hollandi natomiast miała się odbyć, zarządzona jeszcze przez Tobiego, wielka uroczystość z okazji odrodzenia Indonezji. Klon Tobiego miał zamiar jednak trochę wykorzystać ten event na swoje potrzeby, 15 listopada 1941 do Hollandi przyleciały wszystkie delegacje państw Osi. Rommel, fhurer IV Rzeszy był już na miejscu. na lotnisku kłębiły się tłumnie małe samoloty pasażerskie osłaniane przez dziesiątki myśliwców. Przyleciał Mościcki i Rydz-Śmigły razem z chmarą PZL-24. Był też samolot Winstona Churchilla a za nim kilka kluczy Spitfire'ów. Nieco dalej kołowała awionetka Manuela Luisa Quezóna y Molina i 5 filipińskich IWP Gryfów. Był także Haile Selassie w asyście 2 dwupłatowców. Na końcu przyleciał Duce i jego Fiaty G.50. Lotnisko było więc pełne od różnorakiego sprzętu a samo przydzielenie samolotom sektorów i kołowanie ich na wyznaczone miejsca zajęło kilka dobrych godzin. Całość rozpoczął Bankiet, na który oprócz wspomnianych wcześniej osobistości było mnóstwo arystokracji i szlachetnie urodzonych z całego świata. Pod sam koniec na przygotowanej mównicy stanął Klon w generalskim mundurze z przypiętymi wszystkimi posiadanymi przez Tobiego odznaczeniami i przemówił.
    Klon: Nie wierze w słowa, lecz wierzę w czyny, wielu odeszło, my wciąż stoimy. Francja jest dzisiaj, jutro jej nie ma a Indonezji zmienić się nie da! Brudna polityka i brudne państwa. Wojna gdy trzeba i duma na zawsze. Wiara w sojusze, sztywne zasady. Nienawiść do tych, co trzymają się zdrady!

    [​IMG]

    Spotkanie miało jednak i ukryty cel. Po oficjalnym bankiecie przyszła pora na tajną naradę przywódców państw Osi. Tam także przemawiać miał kanclerz Indonezji. Indonezja bowiem rządziła niepodzielnie Osią i jej los zależał od niej.
    Klon: Panowie. Ostatnie miesiące przyniosły Osi wielkie sukcesy. Udało nam się ustabilizować rządy w naszych krajach pozbywając się takich szarlatanów jak Hitler. Oś umocniła swą pozycję na świecie i niekwestionowalnie jest największym z sojuszy wojskowych. Teraz gdy nasze armie przegoniły Szwedów, Francuzów, Greków i inne narody stanowiące dla nas przeszkodę należy zastanowić się nad następnymi krokami. Panowie, Świat stoi otworem. Wszystko zależy od tego kto i jak mocno otworzy jego drzwi. Celem Osi jest światowa dominacja! Możemy to osiągnąć! Potrzebuję tylko jednego! Potrzebuję pełnej kontroli nad waszymi armiami panowie! Świat będzie nasz! Musicie tylko zaufać mi i przekazać mi dowództwo nad swoimi siłami zbrojnymi!
    Na sali zapanowała cisza. Kilkanaście par oczu skierowanych było teraz na niedawnego mówcę. Cisza utrzymała się jeszcze chwilę po czym na sali zapanował jazgot i zgiełk. "Chamstwo!", "Barbarzyństwo!", "Cóż za tupet", okrzyki tego rodzaju rozbrzmiały po sali. Nastawienie słuchających do pomysłu stawało się zasadniczo wrogie. Klonowi pozostało już tylko jedno. Skinął głową do stojących przy drzwiach wartowników. Ci natychmiast otworzyli drzwi i na salę wbiegło kilkunastu żołnierzy uzbrojonych w Beryle. Zamieszanie przerodziło się w strach a więc i krzyki umilkły.
    Klon: Pragnę stwierdzić, że nie pytam panów o zdanie, ale informuję was. Możecie przyjąć to do wiadomości po dobroci albo po złości. Decyzja należy do was.
    Skinął na dowódcę oddziału. Żołnierze zaczęli wyprowadzać zgromadzonych tylnymi drzwiami i w gęstym kordonie wsadzili ich na ciężarówki. Pojazdy wkrótce odjechały w stronę więzienia.

    Kilkanaście minut wcześniej w więzieniu, skrzypnięcie drzwi obudziło Hildę i Kate. Spojrzały w stronę padającego światła. Ich oczy były tak przyzwyczajone do ciemności, że nie mogły rozpoznać stojącej w drzwiach postaci. Usłyszały jeszcze szczęknięcie zamka karabinu...
     
  9. Tobi

    Tobi Ten, o Którym mówią Księgi

    Lata'40.
    [​IMG]
    Rozdział: 3 / Odcinek: 8
    "Konfrontacja."

    Hilda: Papa.
    Krzyknęła Hilda rzucając się na szyje Rommlowi.
    Hilda: A więc zwietrzyłeś że coś jest nie tak.
    Rommel: Tak. Nareszcie Cię znalazłem córuś.
    Przewiesił Mausera przez ramię.
    Rommel: Nie wiem czemu Tobi was tak potraktował, ale bądź pewna, że nie ujdzie mu to na sucho...
    Hilda: Ale...
    Rommel: Nie ma żadnych ale. Człowiek musi ponosić odpowiedzialność za swoje winy, więc...
    Hilda: Ale to nie Tobi.
    Przerwała mu.
    Rommel: Co? na własne oczy widziałem... Jak to nie on? Niemożliwe!
    Kate: A jednak... Niestety stało się coś, co...
    W tym momencie dobiegł ich odgłos dalekich kroków.
    Rommel: Nie ma teraz czasu! Szybko! Ktoś idzie!
    Cała trójka czmychnęła bocznym wyjściem zanim zbliżająca się para żołnierzy zdążyła cokolwiek zauważyć.

    Milven tego wieczora leżał na kanapie. Nie był na bankiecie, nie miał do tego głowy. W tęsknocie za pewną osobą opróżniał kolejny kieliszek wina. Nie przywykł do picia samemu. Zazwyczaj brali się na nocne wyjście z Tobim i tam pili w mniej lub bardziej doborowym towarzystwie ale teraz... Jego melancholię przerwał łomot do drzwi. Obejrzał się, wstał i poszedł zniechęcony zobaczyć kto tak wali. Jakże wielkie było jego zdziwienie gdy okazało się, że za drzwiami była osoba, o której myśląc przed chwilą pił.
    Kate: Milven. Jak dobrze że jesteś.
    Milven: Eee... Ja też się cieszę, ale o co chodzi. I czy ty przypadkiem nie powinnaś była być teraz gdzieś w dżungli?
    Kate: Za chwilę ci wszystko wyjaśnię, tylko błagam, wpuść nas.
    Milven: Dobrze już. Proszę... Ale chwila. Jakich nas?
    Wtedy zobaczył, że trochę dalej w cieniu stała jeszcze Hilda z Rommlem. Sekunda milczenia. Wpuścił ich bez słowa. Czuł że dzieje się coś dziwnego.

    Klon tymczasem zdążył zauważyć, że Rommla nie było wśród uwięzionych person. Przeszedł go zimny dreszcz. Gdyby państwa Osi, dowiedziały się o zaistniałym incydencje, sytuacja niewątpliwie by się skomplikowała. Nie mogąc zrobić nic więcej, rozkazał rozpocząć poszukiwania wszystkim znajdującym się w pobliżu jednostkom żandarmerii. Ponadto kolejny rozkaz nakazywał otoczyć lotnisko gęstym kordonem, i w nocy zaaresztować lotników i przejąć samoloty. Następnie nie widząc już jakiegokolwiek możliwego posunięcia, jakiego mógł by wykonać poszedł do swojego, a właściwie Tobiego, pokoju. Położył się spać z przekonaniem, że do jutra Rommel zostanie schwytany i przyprowadzony przez jego oblicze. Westchnąwszy głęboko opadł na poduszkę i niebawem zasnął.

    Milven: ...klon więc mówicie?
    Hilda: Tak.
    Milven: Hmm...
    Hilda: Nie wierzysz nam?
    Milven: Nie no, wiesz, czemu miałbym nie wierzyć że jakiś klon przejął władzę i uwięził was i kilkunastu światowych przywódców...
    Kate: Milven. Proszę cię. Musisz nam uwierzyć.
    Zmieszał się. Wzrokiem wodził po podłodze i przez dłuższa chwilę milczał. Zagryzł wargi. Podniósł wzrok, spojrzał jej w oczy i zapytał.
    Milven: A co z Tobim?
    Zapadła krepująca cisza. Faktycznie, nikt z nich jak dotąd nie pomyślał co mogło stać się z Tobim. Nie wiedzieli czy w ogóle żyje ani gdzie jest.
    Kate: My... Nie wiemy.
    Milven: Załóżmy, że wam wierzę. Co planujecie zrobić. Wskoczyć niczym skaczące meksykańskie fasolki do pokoju i pojmać duplikat?
    Rommel: Chociażby.
    Rozmowę przerwało pukanie do drzwi. Milven spojrzał na nich, lecz wstał i powoli powlekł się do drzwi. Otworzył je. Przed nim stanęło dwóch żołnierzy z Berylami w rękach.
    Żołnierz: Heil Tobiasov. Przepraszam, że przeszkadzam tak późno w nocy, ale z rozkazu kanclerza poszukujemy fhurera IV Rzeszy Niemieckiej Erwina Rommla, jego córki Hildy i niejakiej Kate. Czy widział ich pan?
    Milven zmarszczył brwi. Kątem oka spojrzał na błagalny wzrok Kate.
    Milven: Nie... Nie widziałem. Czy coś się stało?
    Żołnierz: Dopuścili się zdrady stanu. Są uzbrojeni nieprzewidywalni i niewątpliwie groźni. Proszę na siebie uważać, a jakikolwiek z nimi kontakt zgłosić do najbliższego żandarma.
    Milven: Tak zrobię, obiecuję. Dziękuję za informację. Heil Tobiasov!
    Żołnierze zasalutowali i odeszli. Milven zamknął drzwi i przez chwilę trzymał rękę na klamce. Westchnął ciężko.
    Milven: Zdrada stanu co?
    Kate: Ale...
    Milven: Nie mów nic. Wierzę wam. Prawdziwy Tobi sam by tu przyszedł i mi o tym powiedział.
    Odetchnęła z ulgą.
    Rommel: A więc, jaki jest plan?

    Klona nie obudziły otwierające się drzwi. Spał niesprawiedliwie snem sprawiedliwego gdy do pokoju wślizgiwał się Milven. Podkradł się do niego i zapalił światło.
    Klon: Łyych... Co jest?
    Milven: Tobi, musimy uciekać.
    Klon: Co, ale...
    Milven: Nie ma czasu na ale! Szybko!
    Klon wstał półprzytomny zdążył tylko się przeciągnąć gdy poczuł mocne uderzenie w tył głowy, potem zapadła ciemność. Milven stał nad nieprzytomnym duplikatem ciągle trzymając za lufę pistolet, którego rękojeścią zadał cios. Zaraz potem podszedł do okna i otworzył je.
    Halo. Jesteście tam?
    Syknął przyciszonym głosem.
    Rommel: Jesteśmy jesteśmy.
    Milven: Dobra, zrzucam wam go.
    Złapał Klona i wystawił do połowy przez okno. Spojrzał czy na pewno Rommel mógł w porę złapać lecące ciało. Wyrzucił. Trochę zziajany z powodu nadmiernych emocji i targania kilkudziesięciu kilogramów sam przełożył nogę za okno i skoczył.
    Milven: Dał się nabrać jak dziecko. Teraz idźcie do dworku i tam go zwiążcie i zakneblujcie. Koniecznie zakneblujcie.
    Rommel: A co z tobą?
    Milven: Idę uprzedzić pozostałych członków rządu. Aha, rano powiem, że kanclerz pojechał w ślad za wami w dżunglę, a władzę przekazał Rommlowi. Jeżeli dobrze pójdzie, wszyscy uznają, że cały dzisiejszy wieczór to zwykłe nieporozumienie. Aha i przywódcy...
    Rommel: Nie wiem jak im to wytłumaczysz... Zresztą my również nie wiemy skąd on się wziął, więc na razie lepiej ich nie uwalniać. Tylko dopilnuj żeby ich dobrze traktowano.
    Milven: Ok... Jeżeli się uda, jutro popołudniu będziesz mógł spokojnie wrócić do kancelarii. Powodzenia.
    Rozstali się w ciemności. Milven poszedł do kancelarii i położył się spać. Jutrzejszy dzień miał być decydujący.

    Klon obudził się na ziemi i z niezadowolenie odczuł ból głowy. Chciał przekląć i się podnieść, lecz zauważył także, że jest związany i zakneblowany. Mimo to warknął, co było słyszane jako głuche ghmfff".
    Rommel: O, patrzcie, obudził się.
    Uśmiechnął się złośliwie.
    Rommel: Biedaczek nie może mówić. Ooo. Szkoda. Wyjmijcie mu ten knebel.
    Kate faktycznie wyjęła mu z ust knebel. Gdy tylko to zrobiła rozległo się soczyste *****.
    Klon: Macie mnie wypuścić! Ale już!
    Rommel: Nie piekl się. Pożyjemy zobaczymy. Najpierw mógłbyś nam opowiedzieć czym lub kim jesteś i gdzie jest Tobi.
    Klon: ****** się.
    Rommel westchnął i ponownie zakneblował Klona. Mimo wszystko akcja powiodła się. Milven chwilę temu powiedział im, że mogą spokojnie wracać. Rząd i żołnierze pilnujący kancelarii zostali odpowiednio poinformowani. Klon został więc przeniesiony do kancelarii tą samą metodą, jaką przenosił Tobiego do piwnicy, Hilda i Kate natomiast, w kapturach, poszły obok Rommla do sali odpraw...

    To że w Hollandi panował dramat, nie znaczy że na świecie wojna zatrzymała się w martwym punkcie. Już tydzień później wojska Filipińsko-Brytyjskie położyły koniec istnieniu Syjamu. Państwo to zostało wymazane z map świata a nowe terytoria umocniły pozycję Filipin na kontynencie.

    [​IMG]

    W Europie natomiast niespodziewanie wojna z Grecją nagle nabrała dużo korzystniejszego obrotu. Włosi przeprowadzili wielki desant, i zajęli Ateny, co niewątpliwie skomplikowało plany dowództwa Armii Grackiej. Posiekana Hellada dyszy resztkami sił.

    [​IMG]

    Niewątpliwie wiedzieli to również okrążeniu przez Brytyjczyków w ruinach Homsu żołnierze Gracji. Ich ostatnie garstki broniły sie w ruinach przed kilkunastokrotnie większymi siłami Albionu niczym ich pradziadowie kilka tysięcy lat temu pod Termopilami.

    [​IMG]

    W przeciągu kolejnych dwóch tygodni, z linii produkcyjnych zaczęły schodzić ostatnie Iskry do nowych dywizjonów. Niedługo potem cztery nowe dywizjony z nowiutkimi lśniącymi Iskrami stały na lotniskach polowych Balikpapanu.

    [​IMG]

    Minął miesiąc. Klon trzymany pod kluczem poddawany był bezskutecznym przesłuchaniom, które bez użycia metod fizycznych nie były w stanie niczego od niego wyciągnąć. Metod tych jednak użyć nie można było, gdyż nie wiadome pozostawało kim lub czym jest Klon i czy uszkodzenie go nie poskutkuje podobnie na oryginale. Milczący opór nie dawał jednak dobrych perspektyw na przyszłość. Niepokojąca stawała się także sprawa, że już od ponad 30 dni nie było żadnego śladu życia Tobiego.
    Milven: I co? Ciągle bez odpowiedzi?
    Zapytał Milven po którymś z rzędu bezowocnym przesłuchaniu.
    Rommel: Tak. Milczy jak grób. Nie wiem, czy przez myśl mu przeszło żeby cokolwiek powiedzieć.
    Szlachcic: Nie rozumiem czym wy się tak wszyscy martwicie.
    Milven: Oj zamknął byś się.
    Hilda: Nie dziwie się że jesteś cały zadowolony. Masz funkcje generała a ten tutaj, jest ci bardziej przychylny niż stary Tobi.
    Szlachcic: Ej no! Zejdźcie ze mnie!
    Warknął. Zapadła jednak frustrująca cisza. Rozmowa jakoś się im nie kleiła.
    Milven: Niech to szlag. Gdyby istniał jakiś sposób...
    Skwitował melancholijnie. Hilda spuściła oczy. Zdawała się bardzo głęboko myśleć.
    Hilda: Może istnieje...
    Oczy patrzących zwróciły się w jej stronę.
    Hulda: On chyba... powinien być trochę jak Tobi... jego zachowanie, reakcje powinna mieć coś wspólnego, nie?
    Milven: Noo... Ale co to nam dale?
    Kate: Chyba wiem o czym myślisz.
    Uśmiechnęła się półgębkiem do Hildy. Tamta natomiast wstała i bez słowa, ale z stałym skupieniem na twarzy wyszła z pokoju i udała się w stronę aresztu.

    Przybycie Hildy było dla Klona pewnym zaskoczeniem. Od miesiąca widywał jedynie kolejnych wartowników i kolejne przesłuchujące go osoby a bycie codziennie związanym i posadzonym na krześle nie uśmiechało się mu. Odczuł coś w rodzaju nadziei, że w końcu ich nastawienie wobec niego zmiękło. Hilda nakazała wartownikom wyjść. Żołnierze spojrzeli zdziwieni, jednak z rozkazem się nie dyskutuje, więc po chwili byli już za drzwiami. Hilda odetchnęła, wzięła krzesło i usiadła.
    Hilda: Ciągle nie chcesz nic mówić...
    Odpowiedziało jej milczenie.
    Hilda: Mógłbyś zmienić zdanie. Pomógł byś sobie i nam.
    Klon patrzył na ścianę. Unikał jej wzroku, jednak widać było że każde jej słowo rozbrzmiewa w jego czaszce. Hilda wstała i podeszła do niego.
    Hilda: Na prawdę. Jeżeli jest w Tobie coś z Tobiego, powinieneś rozumieć, że również z tobą na czele da się prowadzić państwo. Wszystko stało się po prostu w niefortunnych okolicznościach.
    Nadal nie odpowiadał jej lecz drgnął nieo.
    Hilda: Mógłbyś być kanclerzem Indonezji, przywódcą Osi. Gdybyś z nami współpracował świat był by twój. Ja z resztą również.
    Wiedziała jakiego punktu nacisku użyć. Klon tak jak Tobi posiadał kilka słabych stron, które ona umiała z łatwością wykorzystać. Usiadła mu na kolanach.
    Hilda: Czy na prawdę myślisz, że jest między tobą a Tobim wielka różnica?
    Klon nadal na nią nie patrzył, lecz nieświadomie podniósł brwi i zwężył źrenice. Odgarnęła kosmyk włosów, który spadł mu na brew. Przybliżyła się do niego jeszcze bardziej po czym dodała szeptem.
    Hilda: Różnicy nie ma, kochałam jego kocham i ciebie. Mogę być twoja, wiesz co musisz zrobić, zależy nam tylko na jednej informacji.
    Pocałowała go w ucho łapiąc je też wargami. Klon spojrzał na nią oczami mieszającymi zdziwienie i pożądanie. Był jednak czasem zupełnie jak Tobi. "Wiesz co musisz zrobić." wyszeptała ledwie dosłyszalnym głosem. Pocałowała go namiętnie. Była pewna, że powie to, czego chcieli...

    Oczekujący na nią ludzie przeżywali pełne niepokoju chwile gdy jej nie było. Gdy nareszcie Hilda wróciła wszyscy bez słowa spojrzeli na nią pytającym wzrokiem.
    Hilda: To zwykły klon. Najzwyczajniejszy klon zrobiony z DNA Tobiego. Co więcej ma jednak inny charakter i usposobienie, lecz te same wspomnienia. Jest kropla w kroplę odwzorowaniem Tobiego z wyglądu, czasem tylko z niewiadomych przyczyn mu odbija i staje się agresywny i nieprzewidywalny.
    Milven: Ale jak żeś się tego dowiedziała?
    Uśmiechnęła się.
    Hilda: Tobi czy nie Tobi. Jak by nie było jest facetem i myśli jak facet...
    Rommel: A... Gdzie jest Tobi?
    Hilda: Tego nie chciał powiedzieć. Ale dał cenę, za którą nas do niego doprowadzi.
    Milven: Co to za cena?
    Hilda: Wolność...
     
  10. Tobi

    Tobi Ten, o Którym mówią Księgi

    Lata'40.
    [​IMG]
    Rozdział: 3 / Odcinek: 9
    "W pustyni i w... tarapatach."

    W pokoju stał stół. Po jednej jego stronie siedział Klon, pod drugiej zaś Rommel. Siedzieli w milczeniu. Przez dłuższą chwile mierzyli się wzrokiem. Zdawało się być to swoistym rodzajem pojedynku na siłę woli. W końcu klon odetchnął, odgarnął leżące na czole włosy i uśmiechnął się nieznacznie.
    -Więc, pozwól że się upewnię. Ja powiedziałem wam kim jestem, teraz zapewne będziecie chcieli, żebym zaprowadził was do Tobiego, w zamian dacie mi życie i wolność. Czyż nie?
    -Ależ... -zająknął się Rommel- Przecież ustaliliśmy że ty...
    -Oj weź. Dobrze oboje wiemy, że dałem się wziąć na głupi zwód. Nie ma możliwości, żebym ja tu robił za kanclerza, kiedy mój oryginał jest gdzieś, nie wiadomo gdzie. Hehehe. -zaśmiał się ironicznie- Muszę przyznać, że udał się twojej córce.
    Rommel pominął milczeniem ostatnie zdanie.
    -Czyli dla mnie wolność dla was Tobi?
    -Tak.

    Klon zamyślił się. I zamilkł na kilkanaście sekund.
    -Dobrze więc. Zaprowadzę was tam, ale na miejscu chcę dostać broń i samolot. Potem pozwolicie mi odejść.
    -Ale jeżeli nie znajdziemy Tobiego tam gdzie wskazałeś, uprzedzam, że nie tylko cię nie wypuścimy, ale i stosownie nagrodzimy, za twoją "pomoc".
    Zmrużył oczy.
    -Zgoda. Widzę, że muzę wierzyć waszemu słowu...

    -No. To dobiliśmy targu?
    -Jawohl mein Fhurer. Hehehe.
    -Nie przeginaj.


    Klon został uwolniony. Był oczywiście pod wszechobecną strażą, ale był wolny. Po miesiącu przebywania pod ziemią z uśmiechem na twarzy powitał promienie słońca padające teraz przez okno. Wyprawa, mająca na celu odnalezienie Tobiego, składała się z samolotu transportowego, awionetki, Rosomaka i zapasów na 2 tygodnie. Mimo powszechnego niezadowolenia w rządzie z powodu, że Klon najspokojniej siedział sobie w fotelu i wcinał fistaszki, wszyscy rozumieli, że on, on i tylko on mógł zaprowadzić ich do Tobiego. Aż do momentu wylotu nie podał im miejsca docelowego, potrzebował jakiejś taryfy ochronnej na wypadek, gdyby uznali że mogą lecieć sami. Samoloty skierowały się z Hollandii na południe. Ku nieoczekiwanemu przez nich kierunkowi wiódł prosty szlak. Gdy znaleźli się nad brzegiem australijskim kierunek zmienił się na południowo-wschodni. Klon pod eskortą co jakiś czas wchodził do kabiny pilotów by podać dalsze wskazówki lub zasygnalizować odchylenia od kursu. Krajobraz pod nimi stawał się coraz bardziej żółty, powoli znikały drzewa a pozostawały jedynie trawy i krzaki, niedługo i one zniknęły. Cała szóstka, to znaczy Klon, Rommel, Szlachcic, Milven, Kate i Hilda siedzieli w przedziale transportowym z tyłu. Za nimi stał jeden BWP, kilka skrzyń zapasów i śpiąca załoga wspomnianego pojazdu.
    Rommel: A więc zostawiłeś go na pustyni...
    Klon: Owszem.
    Rommel: A teraz o ile się nie mylę, lecimy nad pustynią...
    Milven: Simpsona.
    Rommel: Właśnie Simpsona. Więc mamy rozumieć że zostawiłeś go na pustyni na pewną śmierć?
    Klon: No... nie. Nie do końca. Pozostawiłem go na pewnej farmie z studnią czerpiąca z wód artezyjskich, jednym Berylem na wypadek jakichś pędzących po okolicy rabusiów i Coltem. Oprócz tego były tam też zapasy żywności na tydzień. Farma leży na skraju pustyni i półpustyni, daleko od cywilizacji, jednak blisko różnych rozbójniczych band. Na farmie nie było właściwie nic oprócz kilku zabudowań, a właściwie ruin i jednego wiatraka.
    Milven: Czyli pozostawiłeś go tam by sobie wegetował.
    Klon: Można tak powiedzieć... No... Nie patrzcie tak na mnie.
    Rommel: Sprawdź lepiej ile zostało nam do celu.
    Klon wyszedł. Kiedy drzwi kabiny pilotów zamknęły się z zgrzytem rozmowa poszła w kierunku już dawno przez wszystkich oczekiwanym.
    Hilda: Czy... czy jak znajdziemy Tobiego to mamy zamiar dotrzymać umowy.
    Milven: Nie ma mowy! Zabijemy go w jakiś chory i niecywilizowany sposób?
    Rommel: Na przykład?
    Milven: Każemy recytować liczbę Pi do milionowej po przecinku aż nie wybuchnie mu mózg.
    Hilda: A ja myślę... Myślę, że powinniśmy dotrzymać umowy. Jeżeli tego nie zrobimy, pokażemy że jesteśmy tacy jak on.
    Kate: Właśnie. Poza tym, zauważcie że to trochę jakbyśmy skazywali Tobiego. Skoro powstał z jego DNA to biologicznie patrząc nie różni się wieloma rzeczami.
    Rommel: Oprócz wrednego charakteru...
    Szlachcic: Właśnie. Do pieca z nim!
    Rommel: Hm. Czyli jest 2 do 2. A więc mój głos decyduje.
    Rommel zmarszczył brwi i przykrył dłonią oczy. Głęboko dumał dłuższą chwilę aż ni z tego ni z owego wstał i bez słowa wyszedł do kabiny pilotów.

    Wylądowali na dużym utwardzonym polu w pobliżu farmy. Samoloty kołowały na samym krańcu, natomiast na ziemię zjechał BWP z obsługą. W odległości kilometra widniały budynki, do których należało dotrzeć. Prawie bez słowa, wszyscy, nawet Klon, usiedli na pancerzu pojazdu, który ruszył w kierunku zabudowań. Po kilku minutach byli na miejscu. Farma nie wyglądała szczególnie. Zrujnowany domek, prawie pusta obora, studnia przykryta metalową klapą. Wszędzie mnóstwo złomu, ale nigdzie Tobiego. Przeszukali wszystkie budynki od strychu aż po piwnice ale nie znaleźli nawet żywej duszy. Nie widać było jakichkolwiek oznak przebywania tu kogokolwiek, nie było nic. Sytuacja zrobiła się frustrująca. Siedzieli pośrodku pustyni nie mając pojęcia gdzie jest szukana osoba ani czy w w ogóle żyje. Ciszę przerwał jednak daleki warkot silnika. Daleki dźwięk narastał aż w końcu o jakieś dwa kilometry od nich, na czubku łagodnie schodzącej wydmy pojawił się jakiś pojazd. Co to było? Ustrojstwo mogło być ciężarówką, pojazdem opancerzonym albo jeszcze inną dewiacją jednak na pewno było zardzewiałe i nieoznakowane. To wykluczało jego przynależność do armii australijskiej. Rommel odłożył lornetkę od oczu.
    Rommel: Hm. Pojazd jest uzbrojony. To pewnie jakaś miejscowa banda. Może uda nam się wywinąć bez walki.
    Rommel wystąpił kilka kroków w przód i przyjaźnie pomachał ręką. Z pojazdu rosnącego w ich stronę nie odwzajemniono jednak pozdrowienia. Z dala rozległy się strzały. Ziemię kilka metrów od Rommla przeszyła seria. Rommel odbiegł w tył gdy następne fontanny pisku wyrosły w miejscu gdzie przed chwilą stał.
    Rommel: Chyba nie tym razem... Załoga do wozu. Wyjechać na wprost przeciwnika i odpowiedzieć ogniem.
    Kilkanaście sekund potem z obory wyjechał BWP. Armatka 30mm prześlizgnęła się w powietrzu. Przez chwilę zapanowała cisza po czym seria pocisków poleciała w stronę obcego pojazdu. Automatyczna armatka oddała raptem trzy strzały z czego bezpośrednio trafił jeden to jednak wystarczyło. Wybuch pocisku 30 mm gdzieś w tyle kadłuba przerwał wóz na pół i wywrócił. Dwa kawałki metalu sunęły jeszcze przez kilka sekund po pisku po czym zatrzymały się. Z piasku podniosła się jednak postać, która musiała wypaść przy uderzeniu o ziemię. Człowiek podniósł się, otrzepał i spojrzał w stronę stojącego BWP. Dalej jednak odezwał się kaem który uporczywie chciał zmusić ocalała z pojazdu osobę do umarcia. Pociski jednak najwyraźniej chybiły celu. Człowiek poderwał się, zaczął machać obiema rękami, uchylił się przed następną serią i pobiegł. Uciekał tak, że tylko się za nim kurzyło. Rommel nie tracił czasu.
    Rommel: Przerwać ogień. Ruszamy za nim.
    BWP ruszył z kopyta zabierając na pokład jeszcze kilka osób. Dopiero teraz Rommel wyjaśnił.
    Rommel: Musimy go złapać. Jeniec z tych okolic na pewno nam się przyda, może wiedzieć coś o Tobim. Poza tym, jeżeli ucieknie to zawiadomi swoich, a wtedy będziemy tu mieli małych rozmiarów bitwę.
    Mimo ucieczki co sił w nogach, pochyłość wydmy i szybkość BWP sprawiła, że odległość między ścigającymi a ściganym gwałtownie zmalała. Zdążył on jednak czmychnąć za wydmę. Wydma natomiast, po chwili stała się na tyle stroma, że wóz zaczął się z niej ześlizgiwać. W dół, przerobioną ciężarówką było i może łatwo zjechać, ale w górę ciężkim pojazdem nie za bardzo. Po drugiej próbie wjechania na wydmę Milven stracił cierpliwość. Zeskoczył z pancerza i zaczął na pieszo gonić zbója. Wkrótce w jego ślady poszedł Szlachcic. także Rommel i Klon zeskoczyli z BWP który musiał zjechać trochę w dół by poszukać innej drogi. Gdy tylko wbiegli na wydmę zauważyli że uciekającego człowieka nigdzie nie ma. Szybkim krokiem zbiegli na dół. Pusto. Postanowili się rozdzielić. Po chwili Milven stał na czubku następnej wydmy i dopiero teraz dostrzegł pełznącą postać. Ruszył biegiem w jej stronę. Człowiek zdawał się go nie widzieć. Po chwili odległość spadła do kilkunastu metrów. nadal niezauważony Milven uzyskiwał przewagę wysokości wchodząc bokiem na wydmę po czym gdy uznał że odległość jest dostatecznie bliska a wysokość dająca pole manewru, wczepił się palcami w piasek, ugiął kolana by po chwili wyprostować je i sprężyście niczym kto rzucić się na uciekającego. Trafił. Uderzony dużą siłą w plecy człowiek wywrócił się. Milven jednym ruchem wyjął Colta z kieszeni. Zanim tamten zdążył się podnieść celował już mu w plecy.
    Milven: Better don't move you piece of a ****. Freeze. Stay calm!


    _______________________________________

    Wybaczcie że odcinek jest dopiero teraz. Jak pewnie zauważyliście odcinek, lub dwa, daje zawsze w weekend, jednak bój boski dostawca neta zrobił mi przerwę od piątku wieczorem do poniedziałku po południu więc gdy klikałem podgląd gdy napisałem już odcinek wszystko mi skasowało i musiałem pisać od nowa. :) Poza tym miałem trochę czasu by popracować nad kontynuacją Indonezji, która niestety w HoI 1 już nie będzie. Jak pamiętacie wspominałem od tym jakoś na przełomie 2009 i 2010. Tak więc oto wasz spóźniony odcinek. Za wszelkie błędy przepraszam.

    Tobi.
     
  11. Tobi

    Tobi Ten, o Którym mówią Księgi

    Lata'40.
    [​IMG]
    Rozdział: 3 / Odcinek: 10
    "Ujawnione tajemnice."

    -O *****.
    -Podzielam twoją opinię przyjacielu..
    . -rzekł Milven nieco zaskoczony umiejętnościami językowymi leżącego teraz na ziemi człowieka- ...ale lepiej nie ruszaj się. Mógłbyś mi też powiedzieć skąd znasz polski.
    -Milven?

    Dopiero teraz Milvena coś tknęło. Szybkim szarpnięciem obrócił leżącą przed nim personę na plecy.
    -Tobi?
    -A co ***** masz wątpliwości?

    Patrząc na miesięczny zarost, brudną twarz, nędzne resztki moro bluzy i włosy, które nie trzymane żelem opadły na czoło Milven już chciał powiedzieć "tak" lecz powstrzymał się. Uznał że nie jest to odpowiedni moment żeby mówić Tobiemu że wygląda jak żul.
    -Co się gapisz? Odsuń broń i pomóż mi wstać.
    Faktycznie. Milven nadal odruchowo mierzył Coltem w Tobiego. Powoli zaczynało do niego docierać że pod zaniedbaną powłoką czai się ten stary dobry Tobi.
    -Dobra, już sorry. Nie chciałem cię tak poturbować.
    -Ech... Daj już spokój.

    Tobi zdawał się powoli uspokajać.
    -Dobra. A mógłbyś mi powiedzieć co tu się...
    Przerwał mu wrzask z góry wydmy.
    -Milven! Trzymaj tego sukinkota. Już idę!
    Zanim Milven zdążył zareagować z góry zsunął się Szlachcic, z rozpędu rzucił się na Tobiego i znów wcisnął go w piach.
    -To ja ty parszywy frędzlu!
    -Tobi?
    -Never ending story...
    -skwitował krótko Tobi.
    -Taaak. To może już z niego zejdziesz? -zaproponował Milven.
    -A. Tak. Sorry. Tak jakoś...
    -Szlag. Powie mi ktoś wreszcie co tu się wyprawia?
    -ponownie wkurzył się Tobi.
    -Jasne... Ale może za chwile co? Najpierw chodźmy do samolotu.
    -Samolotu?
    -Tak. A myślisz że przyszliśmy na pieszo?


    Po pierwszym zaskoczeniu radości i złości wszystko zaczęło się wyjaśniać. Rozmowa w transporterze ułożyła układankę niewiadomych w logiczną całość.
    Rommel:: Bo widzisz. Przylecieliśmy by cię uratować. Doszliśmy do tych zabudowań ale tam było pusto. Ukryliśmy więc BWP i wtedy nadjechałeś ty. Wzięliśmy cię za zbójów.
    Tobi: A ja was. Wracałem właśnie z poszukiwania jakiegoś zdatnego do zjedzenia zwierzaka gdy zobaczyłem ludzi przy mojej chatce. No i moja pierwsza myśl była że to ta banda. A więc zacząłem strzelać.
    Rommel: A my odpowiedzieliśmy z BWP.
    Tobi: A ja zanim zdążyłem sobie uświadomić co się stało poczułem wstrząs i wyrzuciło mnie z bryki. Następne pociski zrobiły z niej złom. Wtedy przyszło mi do głowy, że to Klon przysłał was tu ludzi by mnie wykończyli. No. A tak w ogóle to jak tu trafiliście?
    Ostatnie trzy zdania rozjaśniły coś wszystkim w głowie. Klona z nimi nie było. Rommel wyskoczył na wieżę.
    Rommel: O w mordę. Nie ma awionetki.
    Dopiero teraz zobaczyli na horyzoncie oddalający się na południowy-wschód punkcik. I tyle było by w kwestii łapania go. Tobi dopiero teraz skojarzył fakty.
    Tobi: Chwila. Czy mam rozumieć, że ten parszywy zdradziecki zniedołężniały wypłosz właśnie zwiał?
    Zapanowała grobowa cisza którą ośmielił się przerwać dopiero Milven.
    Milven: Tak.
    Wszyscy skulili się czekając na wybuch złości którego całkiem słusznie się spodziewali. On jednak nie nastąpił. Tobi stał z kamienna twarzą wpatrując się w punkcik na horyzoncie. Jeszcze w czasie podróży powrotnej do Hollandi milczał dużo czasu.

    Po pewnym czasie sytuacja zaczęła powoli powracać do normy. Klon znikł. Kierunek jego ucieczki wskazywał na stolicę Australii ale to nie dawało powodów do zmartwień. Co prawda co jakiś czas pojawiały się niesamowite doniesienia o tym, że widziano kanclerza Indonezji jak je w barze mlecznym albo siedzi z żulami, ale były one od razu dementowane przez samego Tobiego na publicznych wystąpieniach. Świat miał zresztą ważniejsze rzeczy do oglądania. Przez ostatni miesiąc ofensywa włoska w Grecji wyparła spadkobierców Aten, Sparty, Krety i Tebów prawie z całej europejskiej części Grecji. Niezajęte pozostawały jedynie wyspy, na których stawiający fanatyczny opór Grecy bronili swej niepodległości.

    [​IMG]

    Brytyjczycy również triumfowali. Greckie oddziały w ruinach Homsu zostały unicestwione. Ofensywa zajęła Homs i ruszyła na północ. Niedługo pod okupacją znalazły się liczne miasta i tereny będące na południu administracji greckiej. W tym rejonie nie było także żadnych ale to żadnych jednostek. Jak się niebawem okazało, zostały one przeniesione do Grecji gdzie miały przeprowadzić ostatnia rozpaczliwą próbę zmienienia losów wojny.

    [​IMG]

    Nadludzkim wysiłkiem Greckie dywizje uderzyły w wolne luki między oddziałami włoskimi. Szarżujących z furią greków nie powstrzymały kontrataki Osi. W przeciągu kilku dni odbity został Konstantynopol. Jednocześnie resztki Greckiej floty z zaskoczenia uderzyły na dominującą na wodach marynarkę Osi. Udało jej się na kilka godzin zatrzymać włoskie angielskie i niemieckie pancerniki, aby druga flota, transportowa, mogła wysadzić desant. Grecy zajęli cały Peloponez i w momencie gdy sytuacja już zaczynała się stawać niepokojąca możliwości ofensywy wyczerpały się.

    [​IMG]

    W Indonezji natomiast do służby weszły cztery nowe dywizje zmotoryzowane. Uzbrojonych w Beryle i RPG 64.000 ludzi, Rosomaki i zaplecze zaopatrzeniowo-techniczne. To wszystko tworzyło nowy korpus Wojska Indonezyjskiego który stacjonuje sobie spokojnie na Borneo. Jeden taki korpus był by najprawdopodobniej w stanie zatrzymać połowę ówczesnej amerykańskiej armii, o ile nie więcej.

    [​IMG]

    Również Tobi odzyskał już większą część równowagi ducha po tygodniu od powrotu. Dawny animusz i wyrachowanie powróciły, choć może tylko jemu tak się wydawało. W każdym razie znów rozpoczął zarządzanie Indonezją tak, jak robił to w '36. Wtedy też wpadł mu do głowy pewien pomysł, mający stanowić zabezpieczenie na wypadek dalszych zamachów stanu. Zapoznał z nim Szlachcica i Milvena po czym wezwał do siebie resztę rządu a nawet zciągnął z Europy Justynę, która do tego czasu siedziała sobie spokojnie w Berlinie.
    Tobi: No. Nareszcie jesteśmy tu wszyscy. Chciałbym abyście zapoznali się z pewnym pomysłem, którego autorem jesteśmy ja Milven i Szlachcic.
    Odpowiedziało mu skinienie głową Rommla.
    Tobi: Erwinie, Tadeuszu...
    Zwrócił się do Rommla i Kutrzeby.
    Tobi: Myślę że dobrym pomysłem było by, żebyśmy wyszkolili sobie pluton komandosów.
    W pokoju zapanowała grobowa cisza. Co niektórzy spojrzeli na siebie ze zdziwieniem.
    Kutrzeba: Komandosów?
    Milven: Tak.
    Rommel: A cóż to za ludzie?
    No tak. To im do głowy nie przyszło. Jak by nie było znajdowali się w latach 40 i jedynie oni wiedzieli czym owi komandosi naprawdę są. Trójka wymieniła się szybkim spojrzeniem, więcej nie było trzeba, rozumieli się bez słów.
    Szlachcic: Komandosi, to specjalnie szkolona jednostka bojowa do działania w trudnych warunkach...
    Rozpoczął tłumaczenie Szlachcic.
    Milven: ...ich zadaniem jest likwidowanie po cichu niewygodnych ludzi odbijanie jeńców, działania dywersyjne...
    Tobi: ...czyli byli by taką. Hm. Może strażą przyboczną. Urodzone maszyny do zabijania.
    Rommel: Czyli takie coś...
    Domyślał się Rommel.
    Rommel: jak moi Fallschirmjäger?
    Tak jak mógł tak próbował się ich zrozumieć. Jak na człowieka który dowiedział się o istnieniu czegoś takiego po raz pierwszy nawet dobrze mu szło.
    Tobi: Może trochę. Komandosi nie muszą działać ze spadochronami, i raczej całą akcję przeprowadzają po cichu. A jeżeli nawet nie to głośno zaczyna się robić jak już wkroczą.
    Kutrzeba: Czyli takie... duchy.
    Milven pstryknął placami.
    Milven: Tak. Właśnie coś w ten deseń.
    Kutrzeba: Czyli mamy zorganizować sobie taki pluton. Ale w co ich uzbroimy. Przecież, z tego co rozumiem, powinni dysponować uzbrojeniem lepszym niż normalna piechota, a nawet ta należy do światowej elity.
    Tobi: Słuszna uwaga. Proponuję Glauberyty , Mini-Beryle, Tory oraz Colty jako broń osobista.
    Milven: Colty?
    Skrzywił się.
    Szlachcic: Ma rację, trochę to stare.
    Tobi: Ech... Dobrze wiecie że Colt jest bardzo dobry i tani ale niech wam będzie. Glock czy USP?
    Milven: USP. Zdecydowanie.
    Coraz bardziej zagłębiali się w temat nie zauważając, że wszyscy zebrani, może oprócz Justyny która coś tam piąte przez dziesiąte słyszała o militariach, patrzyli teraz na nich jak na świrów. Dopiero gdy umilkli a cała reszta zdążyła ochłonąć Rommel przemówił.
    Rommel: Kanclerzu... Jestem całkowicie pewny, że wiecie o czym mówicie, jednak myślę, że może przyszła pora abyście przybliżyli nam parametry i pochodzenie waszej wunderwaffe.
    Kilka głów przytaknęło Rommlowi, inni po prostu wgapiali się w siedzącą z drugiej strony stołu trójkę. Tobi spojrzał na Szlachcica, ten zaś na Milvena. Zanim którykolwiek z nich zdążył cokolwiek powiedzieć Rommel znowu zaczął mówić.
    Rommel: Jak wiecie, ja sam znam się głównie na waszych czołgach oraz na tych tam... karabinkach automatycznych.
    Tobi wytarł pot z czoła. Wiedział że ta chwila kiedyś nadejdzie. Teraz Szlachcic i Milven oczekiwali od niego jakiejś reakcji. Podniósł głowę i spojrzał Rommlowi w oczy.
    Tobi: Jak dobrze wiecie broń ta jest dużo bardziej zaawansowana niż w innych państwach. Pochodzi ona, a przynajmniej jej egzemplarze na podstawie których rusza produkcja z... hm... z przyszłości. Niewiele więcej mogę powiedzieć. Przykro mi. A teraz jeżeli pozwolicie, musimy zakończyć naszą dyskusję. Czas nas nagli. Dziękuje za przybycie.
    Jeszcze chwila a zebrani zaczęli podnosić się i wychodzić. Tobi gestem nakazał Szlachcicowi i Milvenowi by pozostali. Z pomieszczenia wyszli już wszyscy oprócz nich. Rommel jednak stanął w drzwiach, tak jakby coś go tknęło, odwrócił się i wszedł z powrotem.
    Rommel: Tobi, proszę jednak żebyś ujawnił mi rąbek tajemnicy.
    Tobi spojrzał na niego. Już miał powiedzieć że "to niestety nie możliwe". Gdy usłyszał głos Milvena.
    Milven: Może by mu jednak powiedzieć...
    Szlachcic: Nie ma w tym nic co mogło by nam zaszkodzić.
    Widząc, że nie uzyska od nich poparcia Tobi westchnął tak głęboko jak nigdy i przystał na to. Nakazał Rommlowi by usiadł. Zanim ktokolwiek zdążył zadać jakiekolwiek pytanie bez jakiegokolwiek pohamowania z ust Tobiego polały się słowa.
    Tobi: Erwinie. jak wiesz nasza trójka pochodzi z przyszłości. Nie jest to nasza, a raczej wasza przyszłość tylko przyszłość w oddzielnym, równoległym hm... wymiarze. Na razie kapujesz?
    Rommel: Staram się.
    Tobi: Gut. W tamtym wymiarze historia potoczyła się... em... powiedzmy że z goła niefortunnie i doszło do wielu pomyłek, których można by było uniknąć. Nie to jest jednak naszym pierwszorzędnym celem. Ja jestem tu nie żeby naprawiać historię, ale... właściwie tworzyć ją od nowa. W tamtej przyszłości, sprzęt którym wyposażyliśmy nasze wojsko nie był już ani supernowoczesny ani nie posiadał wielkiej mocy. Co więcej, w dużej mierze był przestarzały.
    Rommel: Chcesz mi więc powiedzieć. Ze to wszystko...
    Machnął ręką w bliżej nieokreślona stronę.
    Rommel: ...jest dla was złomem.
    Tobi: Prawie wszystko. Wiem że trudno ci w to uwierzyć, ale wszystkie te śmiercionośne zabawki, przy których Wehrmacht wygląda jak...
    Rommel: No no! Tylko bez takich!
    Tobi: ...więc przy których cały dzisiejszy sprzęt wygląda jak dziecięce zabaweczki, są całkiem nowoczesne tylko tu i teraz.
    Rommel: No dobrze. Wspomniałeś jednak coś o całkowicie katastrofalnej historii. Co miałeś na myśli.
    Tobi wziął głęboki wdech by jednym tchem wyrzucić co miał do powiedzenia.
    Tobi: Rzesza, Japonia i Włochy wspomagane przez pomniejsze państwa Osi atakują świat jednak przegrywają. Ruscy ustanawiają swą strefę wpływów w połowie Europy i aż do 1989 istnieje żelazna kurtyna pośrodku tego kontynentu.
    Rommel podniósł brwi. Nic nie powiedział ale wyglądał na dość zbaraniałego.
    Rommel: Ale... Ale to... Wy pochodzicie z tych czasów? Przecież to znaczy że komunizm się rozpanoszył i to poważnie.
    Tobi: Nie do końca z tych czasów. Powiedziałem "do 1989" bo wtedy posypał im się system. Związek Radziecki przekształcił się w Rosję i kilka innych państw.
    Rommel: Czyli jednak nie skończyło się tak źle. W waszych czasach, przepraszam, właściwie to kiedy one są?
    Tobi: Cała nasza trójka została przeniesiona tutaj pomiędzy 2009 a 2012 rokiem.
    Rommel: No właśnie. Czyli komuny nie ma wtedy już kilkanaście lat.
    Milven: Komuny w Rosji nie, ale pozostają Chiny, Korea, Kuba... Nie tak łatwo z czerwonymi.
    Szlachcic: A poza tym, na świecie liczą się głównie dwa państwa. USA i Chiny. Czyli właściwie sytuacja nic a nic się nie zmieniła, przestała tylko w bezpośredni sposób dotykać Europy.
    Rommel: Czyli jednym słowem jesteście takim mini łącznikiem przyszłości z przeszłością, przynajmniej technologicznej.
    Tobi: Można tak powiedzieć.
    Rommel zamilknął na chwilę. Nie wydawał się rozumieć wszystkiego od razu ale powoli zaczynał łączyć ze sobą kawałki nawału informacji jaki przed chwilą spadł na jego mózg. Zdawał się być chwilowo nieobecny. Zamyślił się i zagryzł wargi. Nie było w tym nic dziwnego. Właśnie dowiadywał się o rzeczach które prawie przekraczały jego pojmowanie. A na zrozumienie takich rzeczy trzeba czasu.

    Niecałe trzy dni później plany organizacji jednostek specjalnych były prawie gotowe. Jednocześnie spośród zawczasu upatrzonych kandydatów wybierano ludzi, którzy po przeszkoleniu mieli by stanowić zalążek przyszłej kadry dowódczej. Ostateczne uzbrojenie jednostki także zostało zdefiniowane. Teraz trzeba było tylko kilkudziesięciu dni, aby uczynić tych ludzi przeszkolonymi w stopniu chociaż zbliżonym do GROMu, SASu albo Delta Force. Tobi był z tego piekielnie zadowolony. Indonezja rozwijała się i kwitła. Stał w końcu na czele najnowocześniejszego państwa świata. Tego dnia wymknął się jednak do rządowej sauny, gdzie często siedział gdy nie miał żadnych problemów na głowie. Ciepłe wilgotne powietrze zawsze działało na niego kojąco. Był w siódmym niebie. Gdyby nie inne obowiązki najprawdopodobniej siedział by tam całe dni. Kiedy już wyszedł, obmył się zimną wodą, owinął ręcznikiem i udał się do szatni. Tam jednak czekała na niego nielicha niespodzianka.
    Tobi: Kate! Kurde. Co ty tu robisz?
    Kate: Mam ważną sprawę do obgadania.
    Tobi: Nie mogła byś poczekać aż skończę?
    Kate: Przecież już skończyłeś.
    Tobi: Taaak. W końcu marznę tylko w tym piekielnym zimnie. Jak mnie tu w ogóle znalazłeś. patrzyłem przecież czy nikt za mną nie idzie.
    Kate: To było banalne. Hilda powiedziała mi że lubisz ciepłe i mokre miejsca.
    Tobi: Em... Tak... Właśnie tak. Na przykład saunę.
    Kate: Słuchaj. Nie zajmę ci wiele czasu. Chcę ci tylko o czymś powiedzieć.
    Tobi: Niech ci będzie... Wal.


    _____________________________________



    Przepraszam, że tak się gmeram z tymi odcinkami, ale sami wiecie, ostatnie sprawdziany, próbny FCE, trochę innych spraw. ;) Tak czy inaczej oto odcinek.
     
  12. Tobi

    Tobi Ten, o Którym mówią Księgi

    Lata'40.
    [​IMG]
    Rozdział: 3 / Odcinek: 11
    "Wiinia."

    Kate przełknęła ślinę, odetchnęła głośno, po czym zaczęła mówić.
    -Słuchaj. Jak pamiętasz, półtora miesiąca temu, zaraz przed przejęciem władzy przez Klona wydarzyło się coś, co chyba powinnam ci wyjaśnić.
    -Err... A mówisz o... Hm... O...

    Pstryknął palcami.
    -Ach tak, o tym momencie co samym wzrokiem sparaliżowałaś mi rękę.
    -No właśnie. I pewnie chciałbyś wiedzieć...
    -Ależ spokojnie. Wiem że jesteś paranormalna. Ale spokojnie. My tu lubimy wariatki.

    Uśmiechnął się przyjaźnie.
    -Posłuchaj mnie uważnie, bo więcej nie będę powtarzać.
    W jej tonie było coś tak ostrego i nieznoszącego sprzeciwu że uśmiech w jednej chwili uciekł z jego twarzy.
    -Chyba się nie obraziłaś o tą "wariatkę"... Ot taki żarcik.
    -Słuchaj mnie. Za chwilę zanim zaczniesz w ogóle cokolwiek robić, daj mi powiedzieć to co mam do powiedzenia. Nie przerywaj i słuchaj.
    -A więc mów.

    Kate zagryzła lekko wargi, zrobiła głęboki wdech, wypuściła powietrze i zaczęła monolog.
    -Może to się dla ciebie wydać dziwne, ba, nawet nienormalne ale musisz w końcu poznać prawdę.
    Tobi zmarszczył brwi. Czyżby miała przyznać się, że to ona notorycznie wyjada mu krakersy?
    -Jestem kosmitką. Pochodzę z planety Wiinia. Zostałam przysłana na Ziemię z ważna misją, którą sfinansował rząd naszej planety. Jestem oficjalną przedstawicielką rasy Wiinijskiej na ziemi. Badałam waszą cywilizację przez dosyć długi czas. Uznałam, że nadszedł czas, w którym jesteś już gotowy, żeby uchylić ci rąbka tajemnicy.
    Tobi przez chwilę milczał. Z uchylonymi ustami zdawał się być zawieszony. Nie drgnęła mu nawet powieka. Potem wydostał się z niego zduszony chichot, który w oka mgnieniu przekształcił się w głośny śmiech. Nie, nawet nie śmiech, to był histeryczny rechot.
    -Hehehehe. Taaak. Dobry żart. Hehe. Prawie nie padłem. A teraz może ze swojej łaski Kate dała byś mi się przebrać?
    Ona jednak się nie śmiała. Bez słowa nacisnęła na swoją bransoletkę. Jasne światło, bijące od biżuterii przez jakąś sekundę oślepiło Tobiego. Gdy zgasło stała przed nim... Hm... Dziewczyna. Humanoid. Natychmiast głos zamarł mu w gardle. Wyglądem właściwie przypominała człowieka, skórę jednak miała różowo-białą. Szary kombinezon przykrywał jej ciało. W takich sytuacjach ciałem rządzą wyrobione odruchy. Tak że pierwszą rzeczą, jaką, mimo że nieświadomie, zrobił, było sięgnięcie ręką do miejsca gdzie zazwyczaj trzymał kaburę z Coltem. W ułamku sekundy zdał sobie jednak sprawę, że jest tylko w ręczniku a kabura i inne rzeczy leżą dwa metry za nim. W nerwowym tiku zaczęła drgać mu powieka.
    -Teraz mi wierzysz?
    Zrobiła krok do przodu, lecz w tym samym momencie Tobi złapał leżący nieopodal mop i zaczął nim wymachiwać.
    -Zgiń przepadnij istoto nieczysta! Odejdź ode mnie! Żywcem mnie nie weźmiesz!
    -Możesz się ogarnąć? Nic ci nie zrobię!
    -Akurat! Wyssiesz mi mózg, albo porwiesz jak krowę żeby przeprowadzać na mnie niezwykle bolesne i równie bezsensowne eksperymenty.

    Z głośnym westchnięciem położyła sobie rękę na czole.
    -Czy nie pomyślałeś o tym, że gdybym chciała cię porwać jak krowę albo wyssać ci mózg, już dawno bym to zrobiła?
    Ponownie kliknęła na swoją bransoletkę i ponownie zobaczył przed sobą znaną mu osobę. Nie powiedział nic ale wolnym ruchem odłożył mop pod ścianę.
    -Chciałam po prostu cię poinformować, gdyż mogłeś uznać mnie za paranormalną i wsadzić do izolatki.
    -Mówiłem już że lubimy tu wariatki! A teraz rób swoje. Czekam na błysk.
    -Eee... Co?
    -No to fleshowe ustrojstwo?
    -Powtarzam. Co?
    -teraz w jej głosie czuć było zdziwienie.
    -Wymazywacz pamięci.
    -Aha... Dobra. A skąd pomysł że mam to coś?
    -Mam rozumieć że kiedy już spotkałem kosmitkę to jej rządu nawet nie stać było na coś takiego?
    -znowu się uniósł- Wiesz jaki mam teraz przez ciebie mętlik w głowie?
    -Zapewne duży. Postaraj się jednak nie wrzeszczeć.
    -Czego ty ode mnie chcesz?
    -wycedził przez zęby z trudem pohamowując gniew.
    -Nic. Kompletnie nic. Po prostu powinieneś wiedzieć i tyle.
    -I tyle?
    -Tak.

    Spojrzał na nią trochę spokojniej. Może rzeczywiście nie chciała wyssać mu mózgu.
    -To daj mi się ubrać i przyjdź dopiero za pół godziny do mojego pokoju.
    Spojrzała na niego. Przez sekundę myślała po czym skinęła głową i wyszła. Tobi natomiast odetchnął głęboko, usiadł i dał sobie piętnaście sekund na odpoczynek. Ubrał się szybko. Jeszcze szybciej wybiegł stamtąd i nic już nie mówiąc wbiegł zziajany, z zwężonymi źrenicami na salę dowodzenia, gdzie siedzieli Milven i Szlachcic.

    Oczekiwanie w pokoju dłużyło mu się niemiłosiernie, mimo że było to tylko 5 minut. Gdy nareszcie dobiegło go pukanie do drzwi poczuł jednocześnie wielką ulgę i skok adrenaliny.
    -Wejść! -powiedział jak najpewniejszym głosem.
    Zgodnie z umową do pokoju weszła Kate. Powoli zajrzała zza drzwi i widząc go siedzącego na łóżku weszła. To że odruchowo wstał zapewne było kompletnie odruchowe. Przez chwilę mierzył ją wzrokiem w kompletnej ciszy. Żadne z nich nie odezwało się, bo i żadne nie wiedziało jak taką rozmowę zacząć i od czego.
    -A więc. -on przełamał barierę jako pierwszy.
    -A więc?
    -No tak. A więc.
    -Więc pewnie...
    -urwała na chwilę- ...chciałbyś się czegoś dowiedzieć.
    -Zapewne tak.
    -Czego?
    -Wszystkiego. Wszystkiego od początku do końca, od a do z od afly do omegi. Nie wiem od czego powinnaś zacząć. Mów najlepiej chronologicznie od początku.
    -Hm. Wiesz skąd pochodzę. Powinieneś poznać też cel mojej podróży. Otóż nasza cywilizacja wysłała na ziemię małą misję badawczą. Trzy osoby, próbnik i mały statek. Jedną z tych osób byłam ja. Był tu także mój ojciec z którym tu przyleciałam. W chwilę po lądowaniu, gdzieś na obszarze dzisiejszej Rzeczypospolitej, wpadliśmy pod ogień waszych karabinów i moździerzy. Było to pięć lat temu.

    -Wtedy chyba przechodził tamtędy front. Całkiem możliwe że zostaliście ostrzelani zupełnie przez przypadek. -przerwał jej.
    -Tak. -ściszyła głos- Pewnie tak. Wtedy jednak mój papa został ciężko ranny. Niedługo potem umarł. Także nasz statek został kompletnie zniszczony. Został nam próbnik a razem z nim, przekaźnik łącznościowy. Jedyny kontakt z moim domem. Baza postanowiła nie przerywać misji i w dalszym ciągu badać. Niestety, zanim ekspedycja na dobre się rozpoczęła, ciężko zachorował także i drugi naukowiec, przyjaciel mojego ojca. Nie byłam w stanie udzielić mu żadnej pomocy. Chyba do jego organizmu przedostały się wtedy toksyny, nasze jedzenie, przynajmniej to, które zdążyliśmy wyładować z statku przed jego zniszczeniem okazało się być w dużej mierze zatrute i niespożywalne. Szczęśliwie mój organizm jest w stanie przyswajać odpowiednie substancje również i z waszego pożywienia.
    -Dobra dobra. Chwila. Zaczynasz mi tu schodzić z tematu. Co to była za misja? I co ważniejsze dlaczego kilka lat temu, wpadłem na ciebie i to w szkole w Niemczech?
    Spojrzała mu w oczy. Trochę się zmieszał. Może nie powinien był przerywać jej tak gwałtownie.
    -Misja nie była tylko jest. Według zaleceń bazy, mieliśmy sprawdzić i dokonać obszernej dokumentacji gatunku ludzkiego. Wasze zwyczaje, pożywienie, anatomia... Ogółem wszystko. Ja z kolei uczyłam się także waszych języków. My Wiinianie mamy bardzo dobrą zdolność przyswajania informacji, dlatego już po kilku miesiącach byłam w stanie spokojnie komunikować się z Ziemianami. Szłam też cały czas na zachód. Dowiadywałam się nowych rzeczy o sytuacji politycznej na waszym globie. Tak też natrafiłam na ciebie. Jak pewnie pamiętasz, gdy się poznaliśmy, nie wiedziałam że rządzisz państwem. Dopiero po jakimś czasie mi to ujawniłeś. Może nie na taką skalę, ale postąpiłeś wobec mnie tak jak ja dziś wobec ciebie. -uśmiechnęła się ironicznie- Badanie waszej rasy wymagało zacieśnienia stosunków z przynajmniej jednym człowiekiem. Ty jednak nie wchodziłeś w grę.
    -Dlaczego.
    -obruszył się z lekka- Masz mnie za... hm... jakiś wybrakowany model?
    -Niestety wprost przeciwnie.
    -A konkretniej.
    -Ty jesteś napromieniowany mocą Edenu. Jak pamiętasz, dawki które nam się udzieliły wpływały na wygląd, stan fizyczny, umiejętności itp. Okazało się jednak że wszystko to znikało. Wygląd u każdego, jednak ty i Sleeper byliście wtedy tak mocno napromieniowani, że poza wyglądem, który wrócił do normy, moc wpłynęła w jakiś sposób na wasze ciała.
    -Wpłynęła? Ja żadnej zmiany w sobie nie zauważyłem.
    -Zmiana może pojawić się kiedykolwiek. To nie działa jak wasze promieniowanie. Tak więc kontynuując, ty nie wchodziłeś w grę. Nie byłeś okazem przeciętnym. Badanie więc musiało się przenieść na kogoś innego.

    -Na Milvena. -teraz wszystkie elementy układani zaczęły się składać w jedną logiczną całość - I dlatego właśnie tak nerwowo reagowałaś gdy razem z Szlachcicem utrudnialiśmy ci zadanie. -skinęła głową.
    -No. Mam nadzieję, że wszystko ci wyjaśniłam.
    -Właściwie tak. Mam tylko jeszcze jedno pytanie. Jak się nazywasz?
    -Imię doskonale znasz. Tego co nazywacie nazwiskiem nie wymówiłbyś za żadne skarby.
    -uśmiechnął się biorąc tę odpowiedź za dobrą monetę.
    -Trochę mi szkoda Milvena, wiesz. On naprawdę myśli że go kochasz.
    Zagryzła wargę. Tobi spojrzał na nią lecz i jej wzrok uciekł. Cichym głosem chciała coś powiedzieć ale została uprzedzona.
    -A więc tak się sprawy mają. Miałać badać-zakochałaś się.
    -Ja... Ale... -szamotała się bezradnie- Skąd wiesz?
    -Takie rzeczy się widzi.

    W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Rozmowa tak bardzo wciągnęła go wciągnęła że zapomniał o wezwanych gościach.
    -Chwilkę! -krzyknął po czym dodał trochę ciszej- Za drzwiami są Milven i Szlachcic. nie, nie wiedzą. Jeżeli nie sprawi ci to kłopotu, powiedz im prawdę. Jeżeli nie chcesz, odprawię ich. pamiętaj jednak, że jeżeli zdecydujesz się na to pierwsze, będziesz musiała im ujawnić wszystko. A przynajmniej tyle ile mi.
    Kate nie potrzebowała nawet dwóch sekund na myślenie, od razu kazała mu ich wpuścić. Rozmowa choć toczyła się głównie jednostronnie, była bardzo napięta. Zarówno Milven i Szlachcic, po pierwszym wrażeniu że biorą udział w ukrytej kamerze, zaczęli rozumieć że mówi się do nich prawdę. Szlachcic cały czas pomrukiwał coś sobie pod nosem, Milven zaś zaczął patrzeć na otoczenie jakby widział je po raz pierwszy w życiu. Gdy skończyła mówić w pokoju zapanowała frustrująca cisza.
    -*****. -mruknął Szlachcic po czym dodał już trochę głośniej- *****. I co? I mamy niby uwierzyć w te banialuki z **** wzięte. -zaczynał mówić coraz głośniej i głośniej, kończył wręcz krzycząc- Co to za ******** mrzonki są? Co wyście wczoraj pili, co?
    -Uspokój się. -próbował załagodzić sytuację Tobi.
    -Uspokój się? Pfff... -pokpiwał dalej krzycząc- Jak mam się uspokoić jak wciskasz mi jakiś pojechany kit? Poważnie, co ty wczoraj brałeś?
    -Michał, proszę cię. Uspokój się. -o dziwo podziałało.
    -Tomaszu, mówiłem ci, żebyś nie mówił mi po imieniu. -to mówiąc wypiął brodę rzucając wyzywające spojrzenie.
    -Zaprzestań. Mamy ważniejsze sprawy do obgadania.
    -Że niby tę paranoiczną historyjkę?
    -w takich sytuacjach z Szlachcica ulatywało całe opanowanie i wychowanie. Stawał się zaczepny i prowokujący.
    -Tak, właśnie jak to ująłeś, tą paranoiczną historyjkę.
    -Przestań wreszcie wciskać kit i zacznij mówić od rzeczy.

    Tobi westchnął. Nie tylko dla tego, że upór nie zmniejszył się nic a nic, ale także dla tego, że zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy od dobrych kilku lat ktoś powiedział do niego po imieniu. Widząc, że nie ma chyba innej możliwości, zdecydował się na te drastyczna metodę. Skinął głową na Kate, a ta nacisnęła na swoją bransoletkę. W następnej sekundzie, patrząc na Szlachcica i Milvena zobaczył jaką minę musiał mieć niecałą godzinę temu. W absolutnej ciszy, słychać było tylko cichy gwar ulicy tętniącej życiem za oknem. Milczenie przerwał histeryczny śmiech Milvena. Dopiero teraz zdali sobie sprawę z tego, że przez cały czas siedział w milczeniu bawiąc się guzikiem. Gdy umilkł cisza pogłębiła się. WBrew pozorom, ten śmiech uspokoił ich, jak by nie było był poniekąd tym, co wszyscy teraz czuli. Szlachcic westchnął głęboko, uśmiechnął się gorzko po czym rzucił w powietrze.
    -A więc Wiinia?
    Tobi potrząsnął głową.

    W momencie gdy kończyła się ta rozmowa, niemieckie bomby i pociski artyleryjskie padały na Metz, ostatni punkt oporu francuzów w Europie. Ostatni wolny kawałem Francji, ostatnie kilkanaście kilometrów Linii Maginota, ostatnia reduta z powiewającą trójkolorową flagą. Nieliczne przetrzebione dywizje skryły się za betonowymi ścianami najpotężniejszej z linii obronnych świata odwlekając moment kapitulacji. Wszyscy oni dobrze wiedzieli, że każda następna godzina oporu wprowadza w szał wrogie dowództwo. Nie walczyli już o żwycięztwo ani nawet niepodległość, na to było już za późno, walczyli o honor żołnierze francuskiego. Otoczeni przez Wehrmacht, bombardowani przez Luftwaffe, nie tracili ducha walki. Na betownowych bunkrach pojawiał się jeden napis. Vive la France!

    [​IMG]

    Podobnie wyglądała sytuacja a Afryce północnej. Dywizje kolonialne oraz te nieliczne oddziały, które zdołały ewakuować się przez marsylię do Algierii, nie stanowiły żadnego zagrożenia dla pełznącej powoli ofensywy brytyjskiej. W rękach francuskich pozostawały już tylko dwa ważniejsze miasta. Metz i Batawia.

    [​IMG]

    Na niemal wszystkich frontach, Oś była w ofensywie. W Grecji, po ofensywie wojsk Hellady, zaskoczenie minęło wyjątkowo szybko. Gdy impet natarcia spadł, ruszyła włoska kontrofensywa. W mgnieniu oka cała europejska część Grecji padła łupem żołnierzy Duce.

    [​IMG]

    Zaistniała sytuacja miała pewne plusy. Po odcięciu się do Włochów morzem, można było wystać więcej jednostek do Syrii. Tak też zrobili Grecy, i dzięki tym jednostkom, dosłownie odcięli brytyjską ofensywę i mimo że los Hellady był prawie przesądzony, jej obrońcom z pewnością nie brakło animuszu.

    [​IMG]

    Po miesiącu, kolejne wielki przedsięwzięcie Indonezji zostało zakończone. Wielki teleskop, którego budowa opóźniła formowanie kilku dywizji milicji, został nareszcie skończony, a dzięki połączeniu wielkich elementów, technologii wiinijskiej oraz tez z XXI wieku możliwa był rzecz niesamowita. Sięgnięcie wzrokiem 50 lat świetlnych od Ziemi i zobaczenie Wiinii w wielkości jednego centymetra. Na otwarcie przybył Tobi wraz z Kate, która siłą rzeczy była ekspertką w tych sprawach. Czekania dłużyło się mu niemiłosiernie, zwłaszcza że podniesienie stumetrowego kawałka żelastwa trochę trwało. W końcu nadszedł ten moment. Tobi podszedł do najmniejszej soczewki i przyłożył oko.
    -Nic nie widać. -zmartwił się.
    -Em... Przyłóż to otwarte oko. -poradziła mu Kate.
    -A tak... -odparł trochę speszony- Hm. Teraz lepiej.
    -I co?
    -Szarozielona.

    -Nic dziwnego, większość obszaru zajmują obszary zurbanizowane i puste przestrzenie.
    -Czyli Wiinia nie różni się tak bardzo od Ziemi.
    -mruknął nie odrywając oka od teleskopu.
    -Nie. nasze cywilizacje są podobne. My jesteśmy tylko, no... bardziej zaawansowani.
    -Pamiętaj że pochodzę z przyszłości.
    -w jego głosie zabrzmiała nutka przekory- Cały wiek do przodu.
    -Mimo wszystko. Wy nawet nie wyszliście jeszcze w kosmos. Poza tym dochodzi kwestia innej kultury, historii, flory fauny i tym podobnych...


    W ciągu miesiąca w który budowany był teleskop, dużo się na świecie zdarzyło. Ostatni bastion wolnej Francji w Europie został zdobyty. Nad bunkrami Metzu powiewa czarno-biało-czerwona flaga. Zorganizowany byt państwa francuskiego był niemal zakończony.

    [​IMG]

    Do służby weszło też 16 z 22 dywizji milicji. Pozostałe 6 miało w najbliższym czasie również zakończyć formowanie się, więc nie było jakichś poważniejszych opóźnień. Biorąc pod uwagę, że wszystkie te dywizje miały zając pozycje na wybrzeżu w miejscach zdatnych do desanowania oraz to, że były one w porównaniu tak silne jak zagraniczna pierwszorzutowa piechota, dzięki swoejemu uzbrojeniu, można było stwierdzić, że obrona wysp była dobrze zaplanowana.

    [​IMG]

    Do uzbrojenia weszło także kolejne 180 nowiutkich iłów w wersji taktycznej. Z tych sił sformowane były nowe dywizjony o numerach od 3 do 8. Razem licząc, w skład Sił Powietrznych Imperium Indonezyjskiego wchodziło 390 uzbrojonych samolotów, które swoją konstrukcją przedstawiał jak na tamte czasy myśl futurystyczną.

    [​IMG]

    Niecałe dwa tygodnie później Grecy rzucili się w szaleńczym uderzeniu na Syrię. Udało im się wbić w pas ziemi na wschodzie co mogło spowodowań niemałe kłopoty sześciu brytyjskim dywizja na zachodzie i to w niedługim czasie.

    [​IMG]

    Formowanie zakończyły także ostatnie dywizje milicji. Oddziały zajęły miejsca na ostatnich plażach uszczelniając system obronny Indonezji.

    [​IMG]

    Po kolejnych dwóch tygodniach los Hellady został całkowicie i nieodwracalnie przesądzony. Wojska OSI zajęły dużą część zachodniej Azji Mniejszej rozpoczynając tym samym wyścig, kto pierwszy wyprze wrgoa. Włosi Greków czy Grecy Anglików.

    [​IMG]

    W Indonezji rozpoczęła się natomiast koncentracja sił myśliwskich. Wszystkie dywizjony zostały skierowane do Samitau. Na tym lotnisku miało wkrótce stać całe 210 myśliwców, i to myśliwców klasy najlepszej i niepowtarzalnej.

    [​IMG]

    Był kwiecień roku tysiąc dziewięćset czterdziestego drugiego.
     
  13. Tobi

    Tobi Ten, o Którym mówią Księgi

    Lata'40.
    [​IMG]
    Rozdział: 3 / Odcinek: 12
    "Dyktatorska dusza."


    Kwiecień. Początki wiosny. Budzący się świat. Wszystko stawało się jakby prostsze i jaśniejsze. Tobi siedział jednak dniami w pokoju. Nie obchodziło go słońce, ptaszki ani inne błahostki. Na czystej kartce powstawał nowy monstrualny projekt. Dzieło tak niewyobrażalne, że wręcz trochę absurdalne. Na projekcie pojawiały się ostatnie linie, gdy do drzwi ktoś zastukał.
    -Wejść! -rzekł mrukliwym głosem.
    -Heil Tobisov! -żołnierz wyprostował się jak struna- Panie kanclerzu zachodzi potrzeba aby zjawił się pan w sali dowodzenia.
    -Jaka potrzeba? -odmruknął nie odrywając się od kreślenia- Błacha i rozwlekła czy ważna i nie cierpiąca zwłoki?
    -Podobno ta druga. -to ostatecznie rozwiało wątpliwości.
    -O. A więc poinformuj że już idę.
    -Tak jest.
    -za żołnierzem trzasnęły drzwi.
    Nie śpiesząc się, Tobi zsunął ołówki w jedno miejsce, wytarł ręce i wyszedł. Powoli zaczynał się zastanawiać, jakaż to znowu nagląca potrzeba jego rządu zmusza go do odrywania się od pracy. Zanim jednak doszedł do jakichkolwiek sensownych wniosków pojawiły się przed nim drzwi do sali. Uznał za stosowne zatrzymać się i otworzyć je, by nie rozbijać sobie nosa w zderzeniu czołowym co też zrobił. Skrzypnięcie zawiasów, których oczywiście nikt nie raczył naoliwić i był już w środku.
    -Wybaczcie mi proszę spó... -urwał- A... to ty.
    -Nareszcie, ile można na ciebie czekać.
    Naprzeciwko niego stała Justyna. Teraz dopiero przypomniał sobie, że od dawna z nią nie rozmawiał, a widział z rzadka i sporadycznie. Przez ostatnie kilka lat, gdy pełniła funkcję ambasadora w Madrycie i Berlinie nie utrzymywali praktycznie żadnego kontaktu. Teraz w końcu mógł się jej przyjrzeć. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to to, że wyrosła. Faktycznie była dość wysoką przedstawicielką płci pięknej bo zaledwie o kilka centymetrów niższą od Tobiego. Patrzył dalej. Reszta nie szokowała go rzucając po ścianach. Pozostałych rzeczy mógł i właściwie spodziewał się. Jak była ładna tak ładna pozostałą. Widać Madryt i Berlin obeszły się z nią należycie bo dalsze oględziny nie wykazały żadnej innej ułomności. Mimo, że wydawało się iż ta chwila trwała kilka minut, było to zaledwie parę sekund.
    -Wybacz. Miałem trochę pracy. Hm. Dawno żeśmy nie gadali.
    -To dobrze... -mówiła podchodząc do niego- bo mam ci coś bardzo ważnego do powiedzenia.
    Zanim zdążył odpowiedzieć dostał z liścia. Po sekundzie zrobił wręcz komiczną minę w której widać było zarówno zaskoczenie jak i niezrozumienie.
    -Ale... Za co to? -spytał.
    -Jeszcze się pyta... Zostawiłeś mnie na kilka lat w Europie!
    -Ale... Przecież pełniłaś ważną funkcję. Byłaś ambasadorem tak, więc chyba nie masz powodów do narzekań.
    -Oj zdziwił byś się. Poza tym nie chodzi tylko o mnie!
    -Co? Zalazłem za skórę jeszcze komuś innemu?
    -Może nie zauważyłeś, ale w swoich bezsensownych działaniach odcisnąłeś piętno na świecie!
    -Ale że co ja proszę?
    -Myśl. W tych swoich wojnach wymordowałeś setki tysięcy jeżeli nie miliony osób! A co tym uzyskałeś?! Nic! Jest tak samo jak było w '36 a populacja świata zmniejszyła się o kolosalne ilości ludzkich istnień.
    -Pieprzysz. To nie była moja wina. Szczerze mówiąc gdyby nie ja, teraz od dwóch i pół roku trwała by druga wojna światowa. A jak pewnie jeszcze pamiętasz, w niej zginęło kilkadziesiąt razy więcej ludzi.
    -Więc zamiast skazać na śmierć kilkadziesiąt milionów skazałeś kilka.
    -Weź przestań. To jest śmieszne. Oboje dobrze wiemy, że twoje pacyfistyczne poglądy są subiektywnymi mrzonkami.
    -Co się z tobą stało?

    -O błagam. Już to przerabialiśmy. A teraz jeśli pozwolisz, mam ważniejsze sprawy do załatwienia. -to mówiąc wyszedł trzaskając drzwiami. Kiedy jednak tylko przekroczył próg zaczął kląć w najszpetniejsze sposoby na czym ten świat stoi. Bardziej irytowało go jednak to, że była w tym nutka racji. Indonezja rzeczywiście zyskała tylko nowocześniejsze uzbrojenie a kilka milionów ludzi szlag trafił. Ale co go to obchodziło. Nie wszystko jest jego winą. Poza tym, nie można było obiektywnie patrzeć na subiektywne pacyfistyczne pierdoły. Musiał to jakoś odreagować. Nie był bynajmniej w nastroju żeby kończyć swoje monstrualne projekty, więc dopiero wypiwszy kieliszek płynu o nazwie Soviecka Vodka uspokoił się. W końcu przypomniał sobie, że także dziś miał rozważyć pewien projekt i zlecić coś Szlachcicowi. Nie spiesząc się, spacerowym krokiem powędrował do pokoju swojego głównego konstruktora i tłumacza. Zapukawszy dwukrotnie, nie czekając na pozwolenie wszedł do środka. Zastał go rzucającego rzutkami w tarczę wiszącą na ścianie.
    -Witaj. I Heil ja.
    -Heil.
    -odmruknął- Co cie do mnie sprowadza?
    -Jest robótka.
    -Szlachcic niespiesznie wstał z łóżka- I to nawet dosyć ważna.
    -Dobra, co ci mam zbudować?
    -uśmiechnął się- Latający lotniskowiec?
    -Nie. Może kiedyś. Chcę żebyś wygrzebał z planów które mam u siebie oraz z swojej głowy odpowiednie rzeczy i zaprojektował mały reaktor nuklearny.

    -Chcesz reaktor nuklearny?
    -Tak.
    -A po co? Budujesz elektrownię czy coś?

    -Nie. Mam zamiar wybudować sobie skromną serię atomowych okrętów podwodnych. To druga część twojego zadania. Projekt okrętu z tymże reaktorem, z możliwością odpalania rakiet balistycznych i fajnym wyglądem.
    -No fajnie.
    -ucieszył się na nową pracę- A ta krótka seryjka to ile będzie, sześć, siedem?
    -Pięćdziesiąt.

    Szlachcica dosłownie zamurowało.
    -Po co ci pięćdziesiąt okrętów podwodnych z napędem atomowym i pociskami balistycznymi?
    -Poprawka. Pięćdziesiąt okrętów podwodnych z napędem atomowym i wyrzutniami pocisków balistycznych. Same pociski, a za czym idzie również ich zawartość opracujemy później
    . -przez "my" miał na myśli Szlachcica.
    -Err... Dobra, a teraz bezsensownie zapytam o cel tego przedsięwzięcia.
    -Hm. Armia która będzie w stanie powalić ten świat na kolana?

    Szlachcic zbliżył się do niego.
    -Piłeś!
    -Tylko kieliszek. Myślę trzeźwo.
    -To po co chcesz powalać świat na kolana?
    -Wiesz. Niedawno ktoś przekonał mnie, że bezcelowa ludzka śmierć jest idiotyzmem. Dlatego chcę wyciągnąć jak największe korzyści z dużej ilości poległych.

    Westchnienie Szlachcica mówiło zapewne o tym, że kłócić się z nim nie zamierzał.
    -Czyli masz już jakiś konkretny plan?
    -Owszem.
    -To jak, wołać feldmarszałków?
    -Gdybyś był łaskaw.
    -uśmiechnął się żegnając wzrokiem oddalającego się na poszukiwania Kutrzeby i Rommla. Gdy drzwi trzasnęły a w powietrzu rozległ się głos "Sorry przeciąg." Tobi opadł na łóżko. Mimo, iż nie było jego nie czół się tym jakoś skrepowany. Od razu poczuł coś pod poduszką. Zajrzał. Colt, magazynek do colta, i drugi, i trzeci. Granad obronny, granat przeciwpancerny. Beryl... Pocisk do RPG... Jak ten człowiek mógł na tym spać? Nie miał jednak czasu by zastanawiać się nad tą sprawą, gdyż drzwi ponownie skrzypnęły i do pokoju wszedł właściciel owego żelastwa, za nim obaj feldmarszałkowie, Richthofen i Kotbayashi. Przez następne kilka godzin na nieoficjalnym zebraniu opracowywano trzynastoletni plan rozwoju Indonezyjskiej armii, przemysłu i terytorium. Z pokoju wyszli późnym popołudniem. Każdy zmęczony ale z uśmiechem na twarzy. Plan beż zbędnych problemów został opracowany w najdrobniejszych szczegółach, jeżeli gdzieś pojawił się problem, rozwiązywali go przy kieliszku Sovieckiej. Pierwszoplanowo do wszystkich stoczni w kraju wysłane zostały informacje, by przygotować się na dużą produkcję. W końcu 50 okrętów podwodnych to nie było byle co, jednak wpierw trzeba było przygotować play wspomnianych jednostek. Kolejne założenia zakładały poszerzenie armii o 90 dywizji piechoty, 72 dywizje zmotoryzowane, 40 dywizji zmechanizowanych i 20 pancernych. Armia lądowa miała więc łącznie powiększyć się o jakieś 3.500.000 ludzi. Ponadto miało ją wspierać potężne lotnictwo. W służbie Indonezji miało znaleźć się nowe 300 Lightning II, 900 Iskier i 1800 Ił-28 w wersji taktycznej i 600 w wersji strategicznej. Dalej flota. Nie miała być wielka, ale miała być nowoczesna. Wszystkie duże okręty napędzane atomowo w tym przynajmniej 50 okrętów podwodnych i 25 krążowników. Oczywiście w służbie pozostać miał także napędzany konwencjonalnie ORI Tobiasov, w planach były jednak dwa atomowe kolosy o artylerii głównej 32 działa 800mm. Do tego przedsięwzięcia należało posiadać potężny przemysł. Tu założenia przechodziły w podwójną rozbudowę przemysłu. Był tylko jeden problem. Nie należało nadawać wyspom charakteru czysto przemysłowego, do takich celów potrzebne były wielkie puste teryny, na których można by wszystko wybudować od zera. Wniosek? Australia.

    Wojna jednak nie wybucha od tak. Wpierw trzeba było znaleźć pretekst, ustalić plan ataku i zinfiltrować wroga. To wszystko wymagało czasu, a czas była to rzecz której akurat Tobiemu nie brakowało. Nie były to poza tym jego jedyne plany. Nie, oprócz spraw prywatnych i wojskowych myślał też przecież o własnych poddanych. Życie ludności Indonezyjskiej od 1935 zmieniło się diametralnie. Powstały radiostacje, powierzchnia kraju stała się równinna i przyjazna dla nowoczesnego rolnictwa, miast przekształciły się z dużych wiosek w prawdziwe aglomeracje. W Hollandii stały już pierwsze bloki i wieżowce, funkcjonowała komunikacja miejska i duże sklepy. W przygotowaniu w międzyczasie była telewizja. Małe odbiorniki o 18-calowej przekątnej ekranu stały już w magazynach. W całej Indonezji stawiane były ogromne wieże przekaźnikowe. Była to metoda strasznie niewydajna, w porównaniu do satelitów, ale cóż począć. W planach były trzy kanały telewizyjne w kolorze odbierane oczywiście. Pierwszy, najsłabszy miał być przeznaczony tylko dla Hollandii, drugi nieco mocniejszy miał obejmować całe imperium, trzeci zaś, o najmocniejszym przekazie miał być za pomocą kolejnych wielkich anten przekazywany na duże odległości, w pierwszym rzędzie do Berlina, Londynu, Rzymu, Warszawy, Waszyngtonu i paru innych dużych stolic. Poza tym w powszechnym użyciu były także telefony. Wprawdzie nie wymagały już użycia korbki ale nadal nie były tej jakości co powinny być.

    Szlachcic był inżynierem nie tylko wybitnym ale i wyjątkowym. W to nad czym pracował wkładał dusze i serce. Wszystko co konstruował, od pepeszy z tłumikiem, przez teleskopy, na atomowych okrętach podwodnych kończąc było kunsztownie zaprojektowane i powinno być jeszcze lepiej wybudowane. Nie zdziwił Tobiego więc fakt, że zaledwie dwa tygodnie pracy 15 godzin na dobę wystarczyło, żeby plan był gotowy. Sama konstrukcja okazała się być genialna, mimo to Szlachcic okazał się coraz bardziej sceptycznie nastawiony do całej tej koncepcji. Nie był do końca pewien czy...
    -...czy na pewno dobrze robimy przygotowując się do wojny.
    -A czemu niby nie?
    -zdziwił się Tobi.
    -Bo zabijemy kilka milionów ludzi?
    -Kilkanaście dla ścisłości. I myślałem że już się z tym oswoiłeś.
    -Słuchaj. Co innego jest się bronić, co innego wywoływać wojnę światową.
    -Ach nie *******. Pomyśl o tym tak, będziemy panami świata.
    -Za cenę kilkunastu milionów ludzi?
    -Mniej-więcej. Ale spójrz. Będziesz miał tytuł oficerski, będziesz... no może nawet gubernatorem jakiejś wielkiej prowincji.
    -Mówisz?
    -No ba! Pomyśl. Wielka przestrzeń pod twoimi rozkazami, kasa, piwo i hoże dziewoje.
    -Wiesz... Skoro tak to przedstawiasz...
    -Nie będziesz miał nad sobą nikogo poza mną. No to jak? Zgadzasz się... pułkowniku Szlachcicu?

    Odpowiedź oczywiście brzmiała potwierdzająco. Wychodząc z założenia, że to nie on będzie naciskał guziki, Szlachcic z całą możliwą na ową chwilę radością przyjął stanowisko. Z jego planów miały także powstać przyszłe zabójcze maszyny.

    [​IMG]

    W ciągu następnych tygodni na świecie zapanował ku ironii pokój. Wojska osi pokonały swych wrogów miażdżąc wszelki opór. Pokłuta niczym kaszanka Grecja została rozdarta między Włochy i Imperium Brytyjskie. Granice kolonii tych państw sięgały już Związku Radzieckiego. Tereny Włoskie wzdłuż Morza Czarnego ostentacyjnie, niby macka, wskazywały Ural.

    [​IMG]

    Padła także Francja. Grabione bezlitośnie kolonie w Algierii i Tunezji przypadły Włochom i IV Rzeszy. Część ziem wzdłuż północno-zachodniego wybrzeża Atlantyku została natomiast przekazana Hiszpanii, która od jakiegoś czasu była związana sojuszem z USA i Wenezuelą.

    [​IMG]

    Indonezja natomiast szykowała się do wojny z niczego nie podejrzewającą Australią. Chociaż może Australia mogła by się domyślić, że coś się święci, gdyby tylko infiltrowała z pokładu swoich statków poczynania Wojska indonezyjskiego. nie robiła jednak tego, więc uwadze dowództwa australijskiego uszło uwagi koncentrowanie się Sił Powietrznych Indonezji.

    [​IMG]

    Gdy ostatnie samoloty lądowały na wyznaczonych lotniskach był już wieczór. W tym czasie Tobi siedział razem z Szlachcicem i Milvenem na betonowym dachu bazy okrętów podwodnych. Mrużąc oczy przed zachodzącym słońcem patrzył na pierwsze budowane w położonej nieopodal stoczni kadłuby okrętów podwodnych. Uśmiechnął się do siebie.
    -Zdobędziemy ten świat za pomocą czołgów, samolotów oraz bezsensownego użycia rozmaitych lecz bezwzględnych metalowych przedmiotów.
    Spojrzał na nich otwierając zębami butelkę.
    -Pijcie kamraci do dna.
     
  14. Tobi

    Tobi Ten, o Którym mówią Księgi

    Lata'40.
    [​IMG]
    Rozdział: 3 / Odcinek: 13
    "Australia."

    Pod koniec maja plan inwazji na Australię był już właściwie gotowy. Przeciw siłom australijskim liczącym 76.000 żołnierzy sformowanych w dywizję piechoty, dwie dywizje kawalerii i sześć brygad milicji wystąpić miał 1. Korpus Zmechanizowany. Cztery dywizje zmechanizowane liczące 62.000 ludzi, działające autonomicznie i niezależnie od siebie miały łamiąc wszelki opór w jak najszybszym czasie zająć kluczowe prowincje i strategiczne punkty zmuszając rząd australijski do bezwarunkowej kapitulacji. Fizycznie rzecz biorąc, w Australii kontynentalnej miały znaleźć się tylko trzy dywizje, czyli 48.000, gdyż jedna dywizja miała zająć Wyspy Salomona, Nową Irlandię i Nową Brytanię. Całość nie powinna być właściwie nazwana wojną, tylko dziesięciodniowymi manewrami. Armia Australijska, mimo że liczniejsza, składała się głównie z milicji. Nawet gdyby było tam pięć dywizji piechoty z brygadami saperów i tak nie udało by im się zatrzymać uderzenia BWP. Jednocześnie na ziemie bezpośrednio sąsiadujące z Indonezją miała spaść ofensywa 1., 2. i 3. Korpusu Zmotoryzowanego, razem 96.000 ludzi. Nie było tam jednak żadnych wrogich jednostek, więc nie powinno to sprawić jakichkolwiek kłopotów. Po wojnie oczywiście wszystkie te terytoria zostaną ucywilizowane, dżungle wycięte, góry zburzone etc. Data rozpoczęcia wojny: 1 czerwca 1942.

    [​IMG]

    Pewnego poranka Tobi smakowicie zajadał śniadanie. Był kompletnie zaabsorbowany konsumpcją bułki z dżemem, więc nie zauważył, że drzwi uchyliły się po cichu i ktoś wśliznął się do pokoju. Zanim zdążył przełknąć ów ktoś zakrył mu dłońmi oczy. On jednak jakby nie przejmując się tym pogryzł, przełknął i dopiero westchnął. Nie miał zielonego pojęcia komu zebrało się na taką dziecinną zabawę, ale jego samego to z pewnością nie bawiło. Zdjął dłonie z swoich oczu i jednym ruchem obrócił się wstając w stronę owego tajemniczego gościa.
    -Ah... To ty. -zdziwił się widząc Hildę.
    -Tobi... -uśmiechnęła się niemrawo- Wiesz... tak przyszłam bo chciałam ci powiedzieć... że...
    -Wiem.
    -przerwał jej- I też tak czuję.
    -Ale...
    -Ćśśś...

    Objął ją i pocałował delikatnie. Spojrzała mu w oczy zastygając na sekundę po czym odwzajemniła pocałunek i to dużo natarczywiej. Nie można mieć było żadnych zarzutów ani do jego jakości ani do niesionego przezeń uczucia.
    -Chwilkę. Spokojnie. Teraz nie mamy czasu.
    Spojrzała na niego oczami skarconego psiaka. Tobi westchnął i uśmiechnąwszy się bezradnie musiał przyznać jej racje.
    -No dobrze, może i mamy ale muszę przygotować do końca wojnę, sprawdzić pracę stoczni... Jutro dobrze?
    W odpowiedzi dalej patrzyła świdrując go swoim spojrzeniem.
    -No już dobrze, dobrze... -westchnął śmiejąc się bezgłośnie- Ale przyjdź w nocy. Teraz nie mam czasu.
    Chyba była to odpowiedź, na jakiej jej zależało bo od razu uśmiechnęła się, dała mu całusa w policzek i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć już jej nie było w pokoju. Jeszcze przez chwile patrzył na zamykające się drzwi, po czym kiwając głowa usiadł na krześle. Tak. Kilkanaście sekund może całkowicie zmienić relacje międzyludzkie. Po raz ostatni westchnął i zabrał się za niedokończone śniadanie.

    Prywatna część kancelarii imperium wychodziła z widokiem na ocean. Hollandia, miasto położone nad morzem oferowała wiele wspaniałych widoków jednak morze, definitywnie było jednym z najpiękniejszych. Na najwyższym piętrze znajdował się taras na którym można było przesiadywać pod daszkiem tworzącym swoista altanę. Nie było może tam tak ładnych widoków jak na samym nadbrzeżu, ale były tam leżaki, stolik i uchwyty na kubki. Prawie każdego wieczora, gdy był wolny czas, Tobi siadał tam na kilkanaście minut obserwując zachodzące słońce. Czasami towarzyszyli mu Milven, Szlachcic lub Rommel, gdyż każdy lubił to miejsce. Rommel miał wprawdzie swoją rezydencję, która nie ucierpiała tak bardzo podczas okupacji, ale mimo wszystko częściej przebywał i nocował w kancelarii. Na kilka dni przed inwazją Szlachcic i Tobi również wypoczywali na tarasie, wiedząc że niedługo mająca się rozpocząć wojna, oznaczała nieprzespane noce i mniej czasu na odpoczynek. Patrząc na wschód mogli zobaczyć granicę w pobliżu której stały już oddziały wojsk zmotoryzowanych.
    -A więc pierwszy czerwca... -zaczął Szlachcic.
    -Owszem. To najlepsza data.
    -I jesteś pewien że jeden korpus pokona całą australijską armię? Cztery dywizje to chyba trochę za mało.
    -W praktyce trzy. Jedna będzie zajmować Wyspy Salomona.
    -A więc tym bardziej. Zauważ, że mimo nowoczesnych BWP, oddziałom brakuje radarów, noktowizorów i innego sprzętu. Może być trudno, zwłaszcza w nocy.

    -Brutalna siła. Tylko tyle jest potrzebne. Armia australijska to 76.000 ludzi, tak? A 30.000 to milicja. Myślisz że 46.000 ludzi z sprzętem pamiętającym czasy wielkiej wojny zatrzyma natarcie dywizji zmechanizowanych?
    -Bo ja wiem... -wstał, podszedł do balustrady i oparł się patrząc w morze- Jest jeszcze flota australijska. Przynajmniej jeden krążownik i 10 niszczycieli.
    -Myślisz, że te stateczki dadzą radę naszemu superpancernikowi. -uśmiechnął się myśląc o Tobiasovie.
    -Wątpię.
    -Tak jak mówiłem, gdy dziś wieczorem Tobiasov wyjdzie z portu, nic nie zostanie z Australijskiej floty.
    -Dziś wieczorem?
    -w jego głosie słychać było coś więcej niż zaciekawienie.
    -Tak. Dziś wieczorem.
    -To czemu Tobiasov nie stoi w porcie tylko płynie na wschód?
    -Co?
    -Tobiasov płynie na wschód. Czekaj...
    -wyjął lornetkę- No definitywnie. Nawet dym bije gęsto z kominów. O... I... I na mostku stoi jakiś bardzo podobny do ciebie oficer.
    -Gdzie?

    -No na mostku. To ta duża budka zaraz za działem obróconym w nasza stro... -nie dokończył- Wiej, w mordę jeża wiej!
    Zanim Tobi zdążył jakkolwiek zareagować Szlachcic z rozpędu zwalił się na niego spychając ich obu na niższą kondygnację. Zanim zdążyli upaść z daleka doszedł ich huk i po chwili potężny pocisk 400mm uderzył w miejsce gdzie niedawno stali. Czterdziestocentymetrowy kawał żelastwa nawet nie wybuchł tylko przebił budynek na wylot i pofrunął w siną dal. Mimo to, z tarasu nie zostało nic, a i znaczna część niższego piętra nie miała sufitu. Dopiero teraz zaczęli wstawać. Chociaż trudno to było nazwać wstawaniem. Po upadku z pięciu metrów na dach nie wstaje się tak beztrosko, zwłaszcza że Tobi siłą rzeczy był pod spodem i stanowił prowizoryczny materac dla Szlachcica. Podnieśli się jednak jakoś i jeden i drugi. Posiniaczeni, ale żywi powoli postawili się na równe nogi i ochłonęli z pierwszego zaskoczenia.
    -Żyjesz? -zapytał Szlachcic.
    -Tak, chyba tak. Co to było?
    -Ostrzelali nas.
    -Kto? Z Tobiasova?
    -Mhm.
    -skinął głową.
    Chcąc nie chcąc musieli wejść do środka i zakomunikować że żyją. Do tego celu najlepiej nadawało się okno od szerokiego korytarza wychodzące na ten właśnie dach, który w dość bolesny sposób zatrzymał ich spadanie. Gdy tylko weszli do środka oczom ich ukazał się ogólny zamęt. Jacyś żołnierze krzątający się tu i ówdzie, gruz na podłodze i brak sufitu nad połową korytarza, w tym nad pokojem Szlachcica. To znaczy nad tym co z niego zostało bo zza wyrwanych z zawiasami drzwi zionęła pustka zawalonego kurzem, brudem i papierami pomieszczenia. Łóżko, a raczej jego pozostałości wbite były w ścianę a o suficie, jak już wiemy można było tylko pomarzyć. Nie mieli jednak czasu opłakiwać tego jakże ważnego pomieszczenia, gdyż dopadł ich Milven.
    -Boże... Żyjecie... -sapał najlepszy agent Indonezji.
    -Tak. Na to wygląda.
    -Wracałem z dworu gdy usłyszałem jakiś huk. Wiedziałem że siedzicie na tarasie, a wtedy stamtąd spadały jakieś dwie osoby po czym taras szlag trafił. Brrr...
    -Potem nam opowiesz.
    -przerwał mu Tobi- Teraz musimy pójść do sali dowodzenia powiedzieć że żyjemy.
    Sala dowodzenia była dużym prostokątnym pomieszczeniem na parterze. Tak jak można było przypuszczać nic jej się nie stało jednak i tam panowało spore zamieszanie. Zaraz po wejściu trafili oczywiście na Rommla i grupę innych wysokich oficerów.
    -Kanclerzu. Dobrze że jesteście. Zostaliśmy zaatakowani.
    -No nie mów? Naprawdę?
    -poirytował się Tobi- Może ucieszy cię wiadomość że oberwaliśmy 400-milimetrowym pociskiem Tobiasova?
    -Co? Jak to się stało?
    -A skąd mam wiedzieć? Jak znajdę człowieka który jest za to odpowiedzialny to każę mu zjechać na ***** po asfalcie do wanny z spirytusem.
    -Może powinniśmy zapytać Kotbayaschiego?
    -zasugerował Milven- W końcu flota, to jego działka.
    -A gdzie on jest?
    -Rano jechał do portu.
    -odpowiedział Rommel- Tam powinniśmy go szukać.
    -No to szybko. Niech ktoś przekaże Turbo Dymo Manowi żeby ogarnął tu wszystko, sprawdził czy nie ma strat itp. a my w tym czasie pójdziemy do portu.

    Już mieli wyjść gdy do sali wpadł zziajany Kotbayaschi.
    -Ludzie! Kanclerz oszalał! Kanclerz osza... O. Kanclerzu, co pan tu robi?
    -Właściwe pytanie powinno chyba brzmieć co ty robisz?
    -Ale mówię poważnie. Co pan TU robi.
    -Em.
    -Tobi zmarszczył brwi- Jak to tu? Siedzę i próbuję nie dać się zabić.
    -Ale przecież...
    -zaperzał się tamten- ...przecież sam pan mi rozkazał przygotować Tobiasova do drogi dziś rano. I wsiadł pan na pokład i wypłynął. A potem Tobiasov wystrzelił do kancelarii.
    W miarę jak Kotbayaschi mówił brwi i górna warga Tobiego uniosły się dając twarzy wyraz mówiący "czy to ja czy on coś brał".
    -Nie. Całe rano siedziałem tu. Potem popołudniu razem z Szlachcicem siedzieliśmy na tarasie.
    -A potem mało nie walnął nas czterdziestocentymetrowy kawał metalu.
    -dorzucił Szlachcic.
    -Ale chwila... -w tej chwili wszystko stało się przerażająco jasne- Szlachcic, mówiłeś że na mostku stał oficer podobny do mnie. A pan panie dowódco floty Kotbayaschi widział mnie wchodzącego na pokład. Ponadto ponoć kazałem przygotować Tobiasova. Czy ktoś ma jakieś pomysły? -doskonale widział już co się dzieje ale wolał żeby sami do tego doszli.
    -Klon. -skwitował krótko Turbo Dymo Man. Tobi pokiwał głową. Wszyscy zrozumieli nagle co się stało. Gdy na Pustyni Simpsona uciekł awionetką, musiał jakoś przedostać się do Hollandii. Co więcej udając Tobiego porwał flagowy okręt marynarki Indonezji, ostrzelał kancelarię i nawiał.
    -To co? -pierwszy odezwał się Milven- Wysyłamy na niego lotnictwo?
    -Wykluczone! Wolę widzieć moje cacko w jego rękach niż na dnie oceanu. Poza tym Iły zmiotły by może działa ale niewiele więcej. Pokład, burty i znaczna część mostku ma pancerz grubości jednego metra.
    -Czyli, pozwolisz mu uciec?
    -A co mogę zrobić. Spróbuję jeszcze połączyć się z radiotelegrafistą Tobiasova przez radiostację, ale nawet jeżeli Klon nie zablokował im odbioru, w co wątpię, to tamten gość uzna mnie za wariata.
    -W sumie... Masz rację.

    Ogólne westchnięcie i każdy powoli odszedł myślami od tej sprawy. Tylko ekipy remontowe miały pełne ręce roboty...

    Późnym wieczorem w sali dowodzenia wciąż panował zamęt ale już zupełnie z innego powodu. Za kilka godzin miała rozpocząć się planowana inwazja na Australię. Tobi a razem z nim Szlachcic, Milven, Rommel, Kutrzeba, Richthofen, Kotbayaschi oraz Turbo Dymo Man i Mołotow siedzieli nad stołem z rozłożonymi mapami. Mimo że część logistyczna operacji była minimalna to była to pierwsza tak poważnie planowana operacja od czasu wojny na Filipinach. Siły I Korpusy Zmechanizowanego oraz I, II i III Korpusu Zmotoryzowanego zaznaczone na mapie różnymi znacznikami aż prosiły aby je przesunąć. Za pięć dziesiąta nadszedł czas by przekazać ambasadorowi Indonezji w Canberze żeby wręczył informację, że wojna rozpocznie się o północy. Na wojnę przystać mógł i chciał, ale nie z zaskoczenia niewypowiedzianą. W ciemnościach u wybrzeży Wysp Salomona i Sydney czekały dziesiątki transportowców z wojskiem. Wszystkie czekały godziny 0.

    [​IMG]

    [​IMG]

    [​IMG]

    W tej pełnej napięcia chwili zawsze można było liczyć na Szlachica, który zawsze umiał rozładować sytuację.
    -Err. Tobi...
    -Tak?
    -A słuchaj. Mam taki mały problem.
    -Mianowicie?
    -Gdzie mam spać?

    Faktycznie. Jego pokój z łóżkiem wbitym w ścianę, brakiem przeciwległej ściany i sufitu nie nadawał się do wypoczynku.
    -Hm. A zresztą. Ja dziś raczej nie będę się kładł. Mam na głowie wojnę. Możesz przespać się u mnie.
    -Ha. Dzięki.

    Szlachcic wyszedł z pokoju słaniając się noga za nogą. Wydarzenia bieżącego dnia wpłynęły na niego dość mocno, choć początkowo wcale tego nie okazywał. No tak. Jak by nie było nie każdy siedemnastolatek rzuca się po dachach razem z kanclerzem Indonezji uciekając przed ostrzałem z pancernika. Blady jak ściana widać był już skrajnie zmęczony. Powlókł się więc po schodach na pierwsze piętro, przeszedł przez jadalnię i dopadł pokoju Tobiego. Gdy już wreszcie rozebrany do bielizny zwalił się na łóżko potrzebował sekundy żeby zasnąć.

    O północy z okrętów desantowych wypuszczonych z transportowców wyjechały na brzegi plaży BWP osłaniane przez piechotę. Jednocześnie wszystkie trzy korpusy zmechanizowane wjechały w dżunglę za australijską granicą i jak duchy nie napotykając żadnego oporu z prędkością dochodzącą do 65km/h posuwały się na wschód. Na plażach Wysp Salomona również nie zaobserwowano jakichś wrogich jednostek. Jak na razie jedynie w Australii kontynentalnej napotkano na czołówki wojsk nieprzyjaciela...

    W przeciągu następnej godziny walki stały się dużo bardziej zagorzałe. Nocny desant zmusił atakujących do powolnego poruszania się do przodu w stronę nieustannie ziejących ogniem bunkrów. Doszło do pewnego rodzaju pata, gdyż ani 40mm działka BWP nie mogły rozgryźć nieprzyjacielskich schronów, ani wrogie kaemy nie mogły powybijać ukrytej za pojazdami piechoty. W tym czasie Rosomaki były już kilkadziesiąt kilometrów wgłębi australijskiego terytorium. Dżungla nie skrywała wrogich niespodzianek. Bardziej niż wojna, Tobiego zaniepokoiło coś co usłyszał kilka minut po pierwszej. W czasie gdy kolejne meldunki były analizowane w sali dowodzenia, uszu zgromadzonych doszły jakieś krzyki. Tobi gestem nakazał im siedzieć i nie przerywać a sam z pistoletem w ręku pobiegł w stronę z której słyszał owe wrzaski. Ku jego zaskoczeniu w mgnieniu oka zlokalizował źródło hałasów jako swój pokój. Teraz dopiero rozpoznał krzyczące osoby i pełen zgrozy przypomniał sobie komu rano pozwolił do siebie w nocy przyjść. Wydarzenia poprzedniego dnia najwyraźniej wymazały z pamięci jego poranną rozmowę z Hildą, więc zapomniawszy o tym pozwolił Szlachcicowi u siebie spać. Z jeszcze większą zgrozą zdobył się na uchylenie drzwi. Spojrzał przez szparę i nadstawił ucha.
    -Ty zboczeńcu, ty nieogarnięty chamie!
    Spojrzał. Aż włosy mu stanęły dęba. Oczom jego ukazała się scena, którą gdyby nie sytuacja w jakiej się znajdował, można by było uznać za komiczną. Na środku pokoju stała pozbawiona bluzki i t-shirtu Hilda rzucająca w biednego, leżącego na łóżku, półnagiego i bez tego nawet półżywego Szlachcica wszystkim co miała pod ręką od poduszki po budzik. Westchnął głęboko i zrozumiawszy że jutro rano czeka go ciężkie tłumaczenie się i to im obu przy jednoczesnym kierowaniu wojną na głosie przymknął cicho drzwi i powrócił do dowódców. Na razie musiał ogarnąć desanty i chociaż widmo porannej furii jaka miała w niego uderzyć przerażał go, nie mógł zrobić nic innego...
     
  15. Tobi

    Tobi Ten, o Którym mówią Księgi

    Lata'40.
    [​IMG]
    Rozdział: 3 / Odcinek: 14
    "Australia, ciąg dalszy."

    Około godziny szóstej uderzenie wojsk indonezyjskich pełzło powoli dalej i dalej. Przełamana została pierwsza linia oporu, dawało więc to szanse na szybkie stworzenie namiastki przyczółka a więc i bazy wyjściowej dla dalszego natarcia. Do tej pory korpusy zmotoryzowane wbiły się już wgłąb terytorium wroga na 300 kilometrów i nie napotykając żadnego oporu szły dalej. O tej godzinie w sali dowodzenia było tylko kilka osób. Pomijając siedzącego tu całą noc Tobiego, przy mapach uwijało się jeszcze paru oficerów dyżurnych. Pod ścianą siedział radiotelegrafista a pomieszczenia pilnowało czterech żołnierzy. Siorbiąc kolejny kubek kawy zbożowej Tobi zdawał się nie pamiętać co zdarzyło się wczoraj wieczorem. Dopiero wejście do pomieszczenia kolejnej osoby rozjaśniło mu pamięć i przeleciało go dreszczem. Hilda była człowiekiem porywczym i płomiennie wykazującym swoje niezadowolenie z najbardziej błahych nawet przyczyn, więc to co mogło się zdarzyć za chwilę było by w stanie na zawsze przekreślić dalszą egzystencję Tobiego na tym świecie. Zauważył jednak że szczęśliwie nie przyniosła ze sobą noża, pistoletu ani granatu odłamkowego. Jedyną rozsądną decyzją która przyszła mu do głowy było zgrywanie greka. Już miał powitać ją tak jakby o niczym nie wiedział gdy bez niczego postanowił się z nim nie cackać, dała mu z liścia i energicznie odwróciwszy się na pięcie wyszła z pokoju. Przynajmniej oficerowie znajdujący się w Sali wykazali na tyle taktu że jakby nigdy nic dalej pracowali przy mapach. Westchnął i już miał zamiar usiąść gdy drzwi ponownie się otworzyły. Jak na ironię wszedł Szlachcic co aż śmierdziało wcześniej umówionym spiskiem. On również nie miał przy sobie żadnej broni masowej zagłady tyko kaburę z etatowym oficerskim Coltem. Tym razem trzeba było grać w otwarte karty.
    -Witaj mój najbardziej zaufany oficerze, inżynierze i tłumaczu. –zaczął Tobi.
    -Odpuść sobie. Lepiej powiedz mi czy wiedziałeś kto ma przyjść wczoraj do twojego pokoju.
    -Mówiąc szczerze... tak ale na prawdę o tym zapomniałem.
    -Zapomniałeś...
    –pokiwał głową. Zanim Tobi zdążył odpowiedzieć dostał prostego w twarz i zwinąwszy przewrócił się pod stół. Nie stracił jednak do końca zimnej krwi, gdyż zanim doszło do tragedii gestem wstrzymał żołnierzy z których dwóch błyskawicznie znalazło się przy szlachcicu a następnych dwóch celowało już do niego z Berylów. Podnosząc się otarł krwawiący nos i chwiejąc się oparł się o stół.
    -Jesteś odważny.
    -A ty? Wpakowałeś mnie z nią do łóżka.
    -Nie o to mi chodzi. Mogłeś być już martwy. Jesteś żołnierzem a uderzyłeś swojego przełożonego.
    -Pieprzysz.
    -Nie. Ani trochę. Ale rozumiem twoje zbulwersowanie.
    –po czym zwrócił się do strażników- Puśćcie go.
    Szlachcic spojrzał na niego i nic nie powiedziawszy wyszedł za drzwi. Jak to jedna pomyłka może stworzyć katastrofę.

    Cztery dni później Wyspy Salomona były w całości w rękach Osi. Dywizja zmotoryzowana nie napotkawszy żadnych przeszkód ruszyła dalej by metodą żabich skoków zająć Nową Irlandię i Nową Brytanię. Terytoria te miały być później rozdzielone między Anglię a Indonezję.

    [​IMG]

    W Sydney natomiast rozpoczęły się walki uliczne. 32.000 żołnierzy indonezyjskich natarło z furią na 15.000 australijskich kawalerzystów. Wielka przewaga technologiczna sprzętu indonezyjskiego okazała się jednak mało ważna wobec braku wyposażenia do walk w nocy, radarów i odpowiedniej elektroniki. O ile w dzień natarcie powolutku szło do przodu przez zamienione w twierdzę miasto, o tyle w nocy małe grupy kawalerzystów uzbrojonych w butelki zapalające atakowały mniejsze oddziały Wojska Indonezyjskiego i często raniły żołnierzy.

    [​IMG]

    Po trzech dniach walk Australijczycy musieli się wycofać i Sydney zostało zdobyte. Wtedy dywizję zmechanizowane rozdzieliły się. Jedna ruszyła wzdłuż wybrzeża, na północ, a druga skierowała swe BWP na południe, ku Canberze. Jak na razie plan działań był opóźniony o dwa dni.

    [​IMG]

    Walki o stolicę Australii miały dziwny przebieg. Szybkie BWP dotarły do miasta znacznie szybciej niż wycofująca się kawaleria i wdały się w walki uliczne z miejscową milicją, mające zresztą przebieg, taki jak w Sydney. Żadna strona nie mogła uzyskać przewagi a gdy do oblężonego miast nareszcie dotarli kawalerzyści, bitwa rozgorzała na dobre. Całe pięć dni zajęło Indonezyjczykom zajęcie miasta. I to nie dla tego że wybili większość wrogów, ale dla tego że dywizje australijskie powoli traciły swoją organizację aż do zera. Gdyby nie to, walki trwały by dużo dłużej.

    [​IMG]

    Na północnym krańcu frontu, postęp dywizji zmechanizowanej został zahamowany jedynie na jeden dzień. Nieudaną próbę obrony podjęła jedna dywizja milicji, jednak nie mogła dłużej przeciwstawić się szarżom BWP. Dywizja zmechanizowana ruszyła na północ i bez dalszych przeszkód przebyła resztę wschodniego wybrzeża Australii.

    [​IMG]

    Wtenczas Nowa Irlandia i Brytania były już zajęte. Indonezyjska flaga powiewała też nad Port Morsby, gdzie wywiesiły ją oddziały indonezyjskich wojsk zmotoryzowanych. Wojna powoli się kończyła.

    [​IMG]

    Dywizja podbijająca Wyspy Salomona po dotarciu do Nowej Brytanii została załadowana na okręty transportowe i jedenastego dnia miesiąca wzięła udział w desancie na Perth. Po pięciu dniach, napotkawszy te same problemy co inne dywizje zmechanizowane udało się zdobyć miasto. Oznaczało to że właściwie wszystkie strategicznie ważne punkty są pod kontrolą indonezyjską.

    [​IMG]

    Szesnastego było już po wszystkim. Cała Australia podpisała akt bezwarunkowej kapitulacji. Całość terenów przeszła pod władzę Indonezji, Armia Australijska przestała istnieć. Miejsce na nowy przemysł Imperium zostało utworzone.

    [​IMG]

    Dzień później Tobi postanowił awansować Szlachcica na nowe stanowisko. Poszedł więc do jego pokoju i zapukał.
    -Proszę. -odpowiedział Szlachcic. Wślizgnął się więc do pokoju i jednym tchem wygłosił oświadczenie.
    -Wiem że jeszcze możesz żywić do mnie urazę, za sytuację którą przypadkiem sprowokowałem pół miesiąca temu ale oto nadszedł czas rekompensaty. Niniejszym mianuję cię gubernatorem prowincji Australia Środkowa, gdzie zostanie wybudowana twoja rezydencja oraz wielki indonezyjski przemysł.
    Tamten patrzył na niego jakby nie rozumiał o czym to było.
    -Ja? Gubernatorem?
    -Ty.
    -No... To chyba dzięki. Ale naprawdę nie musiałeś. Tylko wiesz... Ja niezbyt chcę stąd wyjeżdżać.
    -wyznał.
    -A kto ci każe? Będziesz rządził stąd. Masz do tego warunki. Myślisz że wypuściłbym swojego ulubionego oficera, inżyniera i tłumacza? -zaśmiał się Tobi.
    -Zapewne nie bardzo. A więc dobrze. Niechaj tak będzie.
    Z uśmiechem podali sobie dłonie. Szczęśliwie ostatnie szramy po niefortunnej sytuacji sprzed 17 dni zniknęły właśnie bez śladu i ich stosunki znowu były przyjacielskie. Wszystko się ułożyło. Ale czy na pewno?
     
  16. Tobi

    Tobi Ten, o Którym mówią Księgi

    Lata'40.
    [​IMG]
    Rozdział: 3 / Odcinek: 15
    "Kontakt."

    Po podbiciu Australii Indonezja zyskała miliony kilometrów kwadratowych powierzchni mającej się już wkrótce stać wielkim centrum przemysłu. Na miejscu pustyń miały powstać wielkie klimatyzowane podciągnięte do kanalizacji hale fabryczne a na obrzeżach forty lądowe i morskie. Całość miała posiadać jeszcze obronę przeciwlotniczą zabezpieczającą przed możliwymi nalotami wrogich bombowców strategicznych.

    [​IMG]

    Wiązało się to niestety z wielkimi wydatkami, na które niestety trzeba się było zdecydować.

    [​IMG]

    Zapasy surowcowe zmniejszyły się o niemal [SUP]1[/SUP]/[SUB]5[/SUB] i część magazynów świeciła teraz pustkami, ale dotychczasowy przemysł indonezyjski jest z pewnością w stanie odrobić całość braków przez niecały rok.

    Jeszcze w dniu zatwierdzenia projektów AOP, TA i Ia na głowę Tobiego zwaliły się kolejne rzeczy. Już w czasie gdy starali się odpoczywać jego pokoju z Szlachcicem męczyły ich odgłosy odbudowy tarasu, który po przepuszczeniu przez siebie pocisku 400mm nie wyglądał szczególnie pięknie. Po podpisaniu dziesiątek kwitków, zatwierdzeń i projektów nie czuli się jakoś specjalnie dobrze i dopiero chłodne piwo postawiło ich na nogi. Był środek lata i upał lał się z nieba jednak klimatyzacja, również według projektu zapożyczonego z XXIw, dawała ochłodę. Siedzieli więc jeden na krześle drugi na łóżku popijając chłodny alkohol i mając nadzieję na spokojną resztę dnia. Nie było im to jednak dane, gdyż bardzo szybko ktoś zapukał do drzwi. Tobi, nie okazując jakiegoś specjalnego zaangażowania ani nie podnosząc się mruknął:
    -Proszę.
    Do pokoju weszła Kate. Początkowo tylko Szlachcic zwrócił na nią uwagę i dopiero gdy szturchnął Tobiego ten podniósł się zezując.
    -Ach. To ty. Witaj.
    -Cześć.
    -Usiądź...
    -wskazał miejsce obok Szlachcica- ...nie krępuj się.
    Dziewczyna usiadła we wskazanym miejscu lecz wyglądało na to że chce coś powiedzieć ale nie może zacząć.
    -Piwa? -zapytał dla ośmielenia Tobi.
    Skinęła głową więc napełnił ze znajdującej się obok łózka beczułki kufel i podał jej. Wypiła łyk piwa, spojrzała na nich i dopiero zaczęła.
    -Posłuchajcie... Mam prośbę. Chciałabym... gdyby to tylko było możliwe... jeżeli byś pozwolił... w najbliższej przyszłości... -mówiła cicho przerywając co chwilę.
    -Żebyśmy? -zniecierpliwił się Szlachcic.
    -Żebyście pozwolili mi nawiązać kontakt z Wiinią.
    Zamilkła spuszczając głowę. Patrzyła teraz prosto w róg pokoju.
    -A jest taka możliwość.
    Skinęła głową.
    -Dziewczyno, czemuś ty nam wcześniej nie powiedziała. Kontakt z obcą cywilizacją. -oczy Tobiego aż błyszczały ekscytacją.
    -Można zbudować nadajnik. Taki, który wykorzystując moduł z wehikułu czasu, wyśle wiadomość z prędkością światła, cofając ją w czasie o 50 lat i sprawi że będzie możliwa błyskawiczna komunikacja.
    -No to świetnie. Ale jak uzyskać odpowiedź... Chociaż nie. Zapewne macie tam u siebie jakieś ustrojstwa od tego, prawda?

    Znów skinęła głową. Było w jej zachowaniu coś dziwnego. Siedziała cicho i markotnie gdy oni się cieszyli. Zdecydowała by wyłożyć karty na stół.
    -Ale musicie o czymś wiedzieć.
    -Tak?

    Wzięła głęboki wdech.
    -My Wiinianie żywimy się... trochę podobnie do was. Zwierzętami żyjącymi na naszej planecie.
    -No i? Jesteście zapewne wszystkożercami więc o co chodzi?
    -Nie. Nie do końca. Nie jemy tych zwierząt. My...
    -wzięła kolejny głęboki wdech- pijemy ich płyn ustrojowy. Tak dokładnie to ich krew.
    Czy mogła się dziwić ciszy w pomieszczeniu? Obaj patrzyli teraz na nią jakby pierwszy raz w życiu ją widzieli.
    -Nie.
    -Proszę?
    -Nie
    -powtórzył Tobi- Nie zbudujesz żadnego nadajnika. -jego głos przechodził przez kolejne tony prawie do krzyku- Nie pozwolę ci na to!
    -Uspokój się na chwile. -próbował reagować Szlachcic.
    -Uspokój się? Uspokój się?! Siedzę w pokoju z kosmicznym wampirem, który chce skontaktować się ze swymi pobratymcami, również kosmicznymi wampirami, i zapewne ściągnąć ich tutaj! Tu na Ziemię! To jest jak prolog do tandetnego filmu katastroficznego albo thrillera!

    -Spokojnie, nie wiemy wszystkiego. Nie żartujesz? -teraz dopiero zwrócił się do Kate.
    Potrząsnęła głową.
    -A czy będziesz chciała ich tu ściągnąć.
    -Jeżeli zdecydują się na nową ekspedycję... Ale to na prawdę nie jest żadna inwazja.
    -No dobrze...
    -mówił dalej- ...trochę już wiemy. A jakie jest prawdopodobieństwo, że zostali byśmy potraktowani jak zwierzęta.
    -Żadne. Na prawdę. Czysto naukowa ekspedycja.
    -No nie wiem jak ciebie Tobi...
    -powiedział- ale mnie przekonała.
    Tamten ciągle jednak patrzył nieufnie opierając rękę na kaburze. Zmierzył wzrokiem Szlachcica, potem zlustrował Kate. Powoli przestał marszczyć brwi. Ściśnięta szczęka rozluźniła się. Przełknął ślinę. Reagował teraz zupełnie inaczej gdy po raz pierwszy dowiadywał się o pochodzeniu Kate. Co innego kontakt z obcą cywilizacją a co innego wampiry z kosmosu. Teraz miał mętlik w głowie. Patrzył nieufnym wzrokiem, chociaż złość mu już przeszła.
    -Jesteś wampirem? Zmieniasz się w nietoperza, śpisz w trumnie i w ogóle?
    -Eee... co?
    -Wybacz mu.
    -przerwał Szlachcic- Zasugerował się w niewłaściwy sposób.
    -Dobra. Niech będzie. Ale nad projektem pracujesz ty, Kate i Albert. Jesteś w razie czego odpowiedzialny za wszelkie następstwa. A ty... -teraz zwrócił się do Kate- ...jeżeli już będziesz musiała sprowadzić tu ekspedycję, to załatw też ambasadora z obstawą. I jeżeli zobaczę, że próbujesz kogokolwiek ugryźć, to obiecuję, że strzele ci w łeb. A jeżeli okaże się, że pod pretekstem tej sztucznej miłości ssałaś krew Milvena, to nie wiem co ci zrobię, ale obiecuję że będziesz błagała o ten strzał w skroń.
    -Milven? -teraz jakby ocknęła się- Biedak. Szczerze mówiąc nie kocham go... Był mi potrzebny tylko do badań nad anatomią ludzkiego ciała. I bidulka zamknęłam w przekonaniu że mnie kocha a ja jego.
    -To wredne... właściwie chore. Jesteś chora!
    -cedził przez zęby Tobi.
    -Misja badawcza.
    -Nie p******.
    -Oj dajcie spokój. Z resztą dziwię się wam.
    -mówiła- Widzieliście mnie parę razy w normalnej postaci i nie zwróciliście uwagi na cienkie ostre długie na dwa centymetry kły. Hm? -uśmiechnęła się.
    Suma sumarum, stanęło na tym, że powołany zostanie specjalny projekt badawczy "Hollandia", mający zbudować nadajnik i odbiornik oraz przygotować ewentualne lądowisko dla ekspedycji i ewentualnego ambasadora. Co do Milvena to miał zostać delikatnie odhipnotyzowany, tak aby nie wyrządzić mu żadnego uszczerbku psychicznego. A Tobi, Tobi ciągle nieufny z daleka obserwował poczynania chorej, według niego, kosmitki.

    Z biegiem czasu także inne pomysły i projekty wchodziły w decydujące fazy. Wyprodukowana została pierwsza Indonezyjska rakieta balistyczna zdolna przelecieć 18000 km. Umieszczona wśród budujących się hal fabrycznych miała stanowić pomnik indonezyjskiego postępu. Nieoficjalnie jednak była cały czas gotowa do odpalenia i załadowania ładunkiem jądrowym.

    [​IMG]

    Innym pomysłem było ściągnięcie kogoś z XXI wieku i wysłanie do USA, gdzie miałby objąć stanowisko prezydenta-dyktatora. Tym razem, w przeciwieństwie do Szwecji, gdzie trzeba było wybić całą rodzinę królewską, wszystko miało się odbyś legalnie. Obrany człowiek miał zostać kandydatem do wyborów prezydenckich, w których już by się postarano, aby wygrał. W ten sposób można by było przyłączyć USA do Osi i poszerzy tym samym jej strefy wpływów na obie Ameryki. Człowieka jednak jak na razie jeszcze nie znaleziono, gdyż były inne, ważniejsze sprawy do zrobienia i załatwienia w trybie niezwłocznym i natychmiastowym,

    Kilka miesięcy później Tobi leżał na swoim łóżku. Patrzył na plakat przedstawiający projekty Australijskie, który wywiesił sobie niedawno i myślał o tych wszystkich fabrykach, które już za niecałe 7 miesięcy zaczną produkować broń. Niestety nie dane mu było rozmarzyć się na dobre, gdyż do dzrwi ktoś zapukał i nie czekając na pozwolenie wszedł. Był to Szlachcic. Ze spazmami na twarzy patrzył na Tobiego mamrocząc coś pod nosem.
    -Udało się! -krzyknął- Chyba nawiązaliśmy kontakt!
    -To udało się, czy chyba. -stonował go Tobi.
    -Sygnał jest z lekka zniekształcony, ale Kate twierdzi że rozumie. Z resztą, musimy zdać się na jej umiejętności językowe. -zaśmiał się.
    -A więc chodźmy. Zobaczymy coście tam zmajstrowali. -zarządził Tobi.
    Wyszli obaj bardzo podekscytowani, jednak okazywał to tylko Szlachcic. Tobi szedł zaś zastanawiając się, jakie wieści dotrą za chwilę do ich uszu, i przede wszystkim, czy będzie się mógł z nich cieszyć. Oboje nic nie mówiąc zeszli do podziemi. Znaleźli się w tym samym laboratorium, w którym powstał Klon, teraz zaś za grubą ścianą stał nadajnik i odbiornik. Klamka skrzypnęła obwieszczając ich wejście...

    [​IMG]
     
  17. Tobi

    Tobi Ten, o Którym mówią Księgi

    Lata'40.
    [​IMG]
    Rozdział: 3 / Odcinek: 16
    "Kontakt ciąg dalszy."

    Gdy weszli do pokoju oczom ich ukazała się Kate siedząca przy czymś z rodzaju radiostacji podłączonej do długiego pręta wychodzącego przez sufit. Był to początek anteny przekazowej w której środku znajdował się komponent cofający wiadomości w czasie o pięćdziesiąt lat. Całość sytuacji wyglądała nadzwyczaj śmiesznie, gdyż Kate przemawiała do mikrofonu w jakimś nieznanym dla nich języku zachowując na twarzy pełne skupienie. Przez cały czas w pokoju panowała cisza, ażeby tylko nawiązanie łączności się udało. Po kilku minutach rozmowy, wyłączyła mikrofon i odetchnęła z ulgą.
    -Udało się. -skwitowała krótko.
    -Co im powiedziałaś? -zapytał Szlachcic.
    -A, opisałam krótko co się stało z ekspedycją badawczą, gdzie jestem, jak się z nimi kontaktuje...
    -I co?
    -przerwał jej Tobi.
    -I chcą tu przylecieć. Nowa ekspedycja.
    -Brrrr. Kiedy.
    -Myślę, że to możesz sam ustalić. W końcu ty tu dowodzisz.
    -Zapytaj ich najpierw czy by nie przysłali ambasadora?

    Kate włączyła mikrofon i rzuciła w eter coś niezrozumiałego. Odpowiedział jej równie dziwnie brzmiący głos.
    -Zdaje się, że da się to załatwić. -odpowiedziała- To kiedy mają przylecieć?
    -Bo ja wiem? Ile trwa taka podróż?
    -Przy naszych możliwościach miesiąc.
    -A dziś mamy...
    -zerknął na zegarek- ...7 grudnia '42. No to niech przybędą 7 lutego.
    -Niech i tak będzie. Ekspedycja plus ambasador plus obstawa?
    -Obstawa?
    -Tak, sam przecież mówiłeś...
    -A tak, faktycznie. Dobra, przekaż im to, ja idę się napić. Idziesz ze mną?
    -zwrócił się do Szlachcica.
    Tamten spojrzał na niego znacząco, lecz Tobi nie zrozumiał. Wskazał głową na Kate, lecz i to nie zostało odczytane. Dopiero głośnie chrząknięcie i znaczące wskazanie brodą w jej stronę rozjaśniło trochę niezręczną sytuację.
    -Ach tak... -przebudził się Tobi- A gdy już skończysz przyłącz się do nas.
    Jak by nie było, jedynym co mogła zrobić było wzięcie tego za dobrą monetę, więc skinąwszy głową zgodziła się. Wkrótce cała trójka siedziała w pokoju Tobiego pijąc piwo.

    Na kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia Europą zatrząsł kolejny konflikt. Tym razem porywczy Duce, nie pytając o opinię sojuszników, najechał na Republikę Bałkańską wciągając w tę wojnę całą Oś. Bałkany zostały postawione w sytuacji krytycznej, gdyż na północy i południu graniczyły z państwami Osi, na wschodzie było morze i Związek radziecki a na zachodzie kolejne morze oddzielające je od Włoch. Średniej wielkości armia bałkańska stanęła naprzeciw armii włoskiej, niemieckiej i polskiej. Jej żołnierze jednak nie zawahają się oddać życia za ojczyznę, wojna więc będzie zapewne długa i krwawa.

    [​IMG]

    Indonezja jednak nie miała w tej wojnie żadnego interesu. To nie była indonezyjska walka, co najwyżej walka Osi, ale i tu można by polemizować. Tobi wolał zachować stanowisko izolacjonalistyczne, przynajmniej do czasu pełnej pięciomilionowej armii. Tym samym ambasador Indonezji w Belgradzie zawarł pokój pomiędzy Republiką Bałkańską a Imperium Indonezyjskim. nie dotyczyło to jednak reszty osi, której wojska przekroczyły już granice Bałkanów.

    [​IMG]

    W tak zwanym międzyczasie ostatni z 60 atomowych okrętów podwodnych wszedł do służby. Teraz dwanaście flotylli okrętów podwodnych o napędzie nuklearnym stało gotowych na rozkazy z pełnym ekwipunkiem, lecz bez głowic...

    [​IMG]

    Miesiąc później Bałkany były już powoli zgniatane, lecz sytuacja na froncie nadal była stabilna. Po prostu przeprowadzane były kolejne strategiczne odwroty. W czasie gdy Wehrmacht zajął już prawie całe Węgry a Wojsko Polskie wbiło się szerokim łukiem wzdłuż Seratu w Rumunię, Włosi ledwo wkroczyli do Bułgarii, mimo że posiadali miażdżącą przewagę liczebną i jednostki kawalerii.

    [​IMG]

    Szóstego lutego wieczorem Tobi leżał po ciemku na swym łóżku zagłębiony w swych myślach. Jutro miał być wielki dzień. Myślał o wszystkim co może pójść nie tak. Myślał nie nie palnie jakiejś gafy. Było dla niego jasne, że jutrzejsze popołudnie zapewne zmieni wiele rzeczy ale jednak był dobrej myśli. W końcu to była wizyta, oficjalna wizyta jakich miał już wiele, tym razem tylko że z gośćmi z bardziej odległego i egzotycznego kraju. To myśląc zamknął oczy. Sen zataczając wielkie koła nareszcie do niego przyszedł. Powoli zapadał się w ciemność. Po chwili z pokoju dochodziło już tylko symetryczne gwizdowe pochrapywanie...
     
  18. Tobi

    Tobi Ten, o Którym mówią Księgi

    Lata'40.
    [​IMG]
    Rozdział: 3 / Odcinek: 17
    "Przybysze."

    O godzinie szóstej Tobi był już na nogach. Szybkie golenie, kawa i już był gotowy do nadzorowania ostatnich prac przygotowawczych do przybycia kosmicznych gości. Spośród doborowych dywizji wybranych zostało tysiąc ludzi, mających oddać honory przybyłym. Wydzielony został także specjalny zespół lotniczy mający uświetnić całe przybycie. Mimo to, wszystkich żołnierzy obowiązywała przysięga i każdy z nich musiał zachować milczenie. Całą sprawę miano na razie zachować w tajemnicy, gdyż nie wiadomo dotychczas nawet jak uda się pierwsze spotkanie. Goście mieli zostać umieszczeni w najlepszym Hollandyjskim hotelu, gdzie miały być spełniane ich zachcianki, w tym celu opróżniono całą dzielnicę miasta. Po drodze miał być wyprawiony jeszcze uroczysty bankiet pomiędzy przybyszami a rządem Indonezji i innymi ważnymi osobami. Przygotowanie potraw zaczęto dopiero rano, a więc Tobi mógł osobiście pouczać odpowiedzialnych za to ludzi.
    -I pamiętaj. -mówił- Wszystko ma być gotowe na 19:30. O 20 zjawią się goście. Najpierw toast. Przygotowane ma być 9 kieliszków z krwią i 10 z czerwonym winem. Potem będzie danie główne, czyli podane ma być 9 talerzy z czerniną i 10 z czerwonym barszczem. W rezerwie drugie tyle. Zapamiętasz? -Milven kiwnął głową- Ufam ci, i wiem że nie dasz plamy. No dobra. Teraz idź poinstruować kucharzy.
    Tobi wyszedł z recepcji hotelowej a tamten w tym czasie wszedł do kuchni.
    -Mistrzu patelni. -zwrócił się do naczelnego kucha- Dziś na godzinę 19:30 macie mieć gotowe 10 kieliszków z krwią i 9 z czerwonym winem. Potem 10 talerzy z czerniną i 9 z czerwonym barszczem plus rezerwa na dokładkę dla każdego.
    Kucharz poszedł przytaknąwszy wpierw głową do swoich kuchcików a Milven zadowolony z siebie udał się do kancelarii na krótką drzemkę.


    Niedługo potem, bo już o dziewiątej, Tobi siedział z Szlachcicem i Kate w swoim pokoju. Samemu ustępując łóżko tamtym, rozkraczył się na odwróconym o 180[SUP]o[/SUP] krześle opierając brodę o przedramiona leżących na oparciu. Był już bardzo zdenerwowany i chciał by wszystko poszło jak najlepiej.
    -A więc powtarzając...
    -Po raz milionowy.
    -przerwał mu Szlachcic.
    -Mimo wszystko. Przylatują, lądują na lądowisku, i wysiadają. Naprzeciw stoję ja i ty. -zwrócił się do Kate- Jesteś przede wszystkim tłumaczem. Ty zaś Szlachcic...
    -Daję komendę do oddania honorów a nad wszystkim przelatuje kilkanaście Iskier.
    -znów mu przerwał.
    -Właśnie. Pamiętaj że nie możesz walnąć żadnej gafy, wszystko ma błyszczeć zorganizowaniem i wyszkoleniem, tak, że gdyby naszym nowym przyjaciołom przyszło coś głupiego do głowy, od razu zostanie z niej wybite.
    Kate westchnęła i sarkastycznie zatoczyła oczami półokrąg jednak Tobi nie zwracając na to najmniejszej uwagi mówił dalej.
    -Potem zostaną przewiezieni na bankiet w hotelu, po którego zakończeniu odda się im najlepsze apartamenty. W razie jakichkolwiek pytań, niepewności i niedomówień masz im wszystko objaśnić. -urwał na chwilę- Czy wydałeś naszej gwardii powitalnej nowiutkie beryle i oddałeś ich mundury galowe do pralni?
    Szlachcic skinął głową.
    -No dobra. -westchnął- Więcej przygotować nie można. Czyli tak. Nie pić, wypocząć. Ok. Uff...
    -Nie martw się. -położyła mu rękę na ramieniu uśmiechając się- Będzie dobrze.
    Spojrzał na nią. Było w jej spojrzeniu coś szczerego, coś naturalnie szczerego. Uśmiechnął się na znak że wierzy.
    -Masz rację. -rzekł wstając- A teraz przepraszam was na chwilę. Idę wziąć prysznic.
    I poszedł. Jak zawsze od dzieciństwa zimny prysznic uspokajał go. Nie miał teraz czasu na saunę ani wylegiwanie się na tarasie. Chciał tylko przez chwile postać sobie spokojnie pod strumieniem zimnej wody spływającym mu po głowie.


    Wczesnym popołudniem, koło godziny pierwszej zajęciem dla Tobiego było grzebanie w podłodze. Wyjmował kolejne deski chcąc stworzyć coś w rodzaju skrytki aż wreszcie uzyskał dziurę trzydzieści na piętnaście na trzydzieści centymetrów. Już miał wyczyścić dokładnie wnętrze gdy drzwi skrzypnęły i wszedł Szlachcic. Nieomal nadepnąwszy na ślęczącego z ręką w podłodze Tobiego. Dopiero zreflektowawszy się, że to co widzi to rzeczywistość, bardzo dziwna ale rzeczywistość.
    -Co robisz? -zapytał, bardzo zresztą naiwnie.
    -Skrytkę. -odpowiedział tamten.
    -Skrytkę?
    -Ano skrytkę.
    -Na co?
    -Jeszcze nie wiem.
    -powiedział wyciągając kolejną garść ocieplenia- Ale coś się na pewno znajdzie.
    -Na przykład?
    -Nie wiem.
    -zdenerwował się- Chociażby te narysowane przeze mnie kiedyś szkice.
    -Które?
    -Te co leżą na stole.

    Szlachcic przeszedł nad nim i podszedł do stołu. Rzeczywiście, na stole leżały dwie kartki, więc wziął je do ręki i obejrzał.

    [​IMG] [​IMG]

    -Teleskop i baza okrętów podwodnych. Widzę że na jednym jesteśmy nawet my ale toż to jakieś bazgroły. -zaśmiał się- Rozumiem że ten teleskop jest sam w sobie brzydki, że o bazie już nawet nie wspomnę, ale już sam bym to lepiej narysował.
    -Ale przynajmniej skrytka nie będzie pusta.
    -Niech ci będzie.
    -A tak w ogóle to po co przyszedłeś?
    -Mam problem.
    -odpowiedział- Nie wiem czy efektowniej wyglądać będzie salwa honorowa czy salut.
    -Jeżeli mówisz o powitaniu naszych kosmicznych wampirów to salut. Ale posłuchaj, bo mam do ciebie interes.
    -No?
    -Skonstruujesz mi skrzynkę, metalową. Ścianki grube na centymetr. Wymiary 25x10x15. Zamek... Hm.
    -zastanowił się- Skonstruuj taki żeby otwierało się tylko po włożeniu i przekręceniu tego.
    Mówiąc to zdjął z szyi elipsoidalny otwierany medalion i podał go Szlachcicowi. Ten spojrzał na niego z ciekawością.
    -Jeszcze jedno. -złapał go w przegubie dłoni i spojrzał mu w oczy- Nie otwieraj go. Jest tam coś dla mnie bardzo, ale to bardzo ważnego.
    Szlachcic spojrzał na niego. Widok oczu Tobiego upewnił go że nie był to nawet rozkaz. To była rozpaczliwa prośba. Nic nie mówiąc wziął go do ręki i kiwnął głową. Zanim jednak zdążył usłyszeć "dziękuję" skrzypnęły za nimi drzwi i nimi machnąwszy weszła do pokoju Hilda. Nie zdążyła jednak się odezwać, gdyż wcelowała stopą nieszczęśliwie [SUP]3[/SUP]/[SUB]4[/SUB] w dziurę. Błyskawicznie zsunęła się wgłąb czego efektem było wywrócenie się jak długa. Jak ją znali, to najpewniej zaraz poderwałaby się i urządziła im piekło. Ale nie tym razem. O ile faktycznie rzuciła się do przodu i wydobyła nogę z dziury, o tyle pierwsze stąpnięcie spowodowało że syknęła z bólu i znów, tym razem bardziej kontrolowanie osunęła się na podłogę. Tobi i Szlachcic widząc to niemal równocześnie poderwali się do niej.
    -Nic ci nie jest? -zapytał naiwnie.
    -Co cię boli?
    -Możesz wstać?

    Nie wyglądało na to, by mogła powstać, a jak wiedzieli, nie był typem osoby, która jęczała by o byle co. W końcu była córką niemieckiego feldmarszałka.
    -Kto zrobił dziurę na środku podłogi?
    -Teraz to nie ważne. Musisz jak znaleźć się pod opieką medyczną.
    -sprytnie wymigał się Tobi.
    -Zaniosę cię. -zaproponował Szlachcic.
    -Nie ma mowy. -powiedziała cicho- Nie położysz łapy na moim tyłku.
    Mówiąc to wyciągnęła rękę w stronę Tobiego. Ten zaś nie zważając na ich ostatnio dosyć trudne stosunki oraz na głupią minę Szlachcica wziął ją na ręce i powtarzawszy sobie, że najważniejsze jest zdrowie wyszedł niosąc ją do kancelaryjnego medyka.


    Szczęśliwie okazało się, że skręcona kostka nie uniemożliwia jej poruszania się. Po schłodzeniu, podaniu zastrzyku przeciwbólowego i usztywnieniu oraz zabandażowaniu mogła już spokojnie poruszać się o dwóch kulach. Posiadając czyste sumienie, Tobi mógł zacząć przygotowywać się powoli do wizyty. Wyczyścił mundur, przymierzył go, przypiął krzyż oraz posiadane medale i obejrzał się w lustrze. Jak dla siebie wyglądał więcej niż dobrze ale tylko jak dla siebie. Zdjął więc mundur, aby nie pognieść go przed 18 i poszedł w stronę sali dowodzenia. Za dwie-trzy godziny powinni pojawić się na orbicie, przynajmniej z tego co mu tłumaczyła Kate. Postawił więc w stan gotowości stanowiska radarów i Iskry, co więcej poinstruował obronę przeciwlotniczą miasta, żeby do odwołania nie ostrzeliwała żadnego obiektu latającego. Następnie pojechał do hotelu i jego restauracji. Tam stał już przygotowany stół, a na nim, równo jak w pruskiej armii poukładane kartki informujące, kto gdzie powinien usiąść. Sztućców i naczyń jeszcze nie było, gdyż obawiano się, że przez te kilka godzin mogły by się zabrudzić. Wszystko więc wydawało by się być w najlepszym porządku. Wrócił więc do kancelarii, gdzie została mu jeszcze przynajmniej godzina do spodziewanej możliwości pojawienia się ich na orbicie. Przebrał się więc w mundur i położył się w swoim pokoju, w którego podłodze dalej tkwiła niedokończona skrytka. Nie spał, nawet nie drzemał, leżał po prostu w pełnej gotowości. Wiedział doskonale, że gdy tylko znajdą się w pobliżu Ziemi skontaktują się z Kate za pomocą najzwyklejszych fal radiowych. Wtedy zostanie o tym poinformowany także on. Kate naprowadzi ich nad Hollandię i przekaże instrukcję lądowania. Dalej pojedzie razem z nim na lotnisko, które oczywiście leży w opróżnionej dzielnicy. Tam będą czekali. W międzyczasie statek powinien być już widoczny na radarach, więc zostaną naprowadzone trzy Iskry, aby zgodnie z przekazaną im wcześniej instrukcją pomóc im wylądować. Wtedy powinna być 19. Dalej oczywiście powitanie, salut, przelot kilkunastu Iskier nad głową i wio do hotelu. Tam krótka mowa, toast i jedzenie. Dalej gości odstawi się do kwater. Uspokoił się trochę. Powtórzył sobie jeszcze raz doskonale znany mu plan, co jak widać mu pomagało. Leżał więc dalej w nastroju pełnym nadziei czekając tylko na sygnał.


    Jakoś na chwile przed 18 wysłany łącznik powiadomił go o kontakcie radiowym z statkiem obcych. Tobi szybko pobiegł do sali dowodzenia, gdzie szybkimi zdaniami Kate wydawała ostatnie instrukcje pilotom. W kilka chwil potem siedzieli już w samochodzie w drodze na lotnisko.
    -I co? -zaczął Tobi- Zaraz będą?
    -Muszą jeszcze tylko okrążyć trochę Ziemię, i już schodzą w atmosferę. Statek pasażerski i dwa myśliwce eskorty. Na 15.000 metrów będą krążyć nad Hollandią, tam odnajdą je Iskry i naprowadzą na lotnisko.
    -Dobrze więc. Wszystko idzie zgodnie z planem.
    Spojrzał na nią. Po jej policzkach spływały łzy, ale nie były to łzy żalu czy smutku. nareszcie po wielu latach będzie miała kontakt z swoimi pobratymcami. Na lotnisko dojechali w okamgnieniu. Tam wszystko było już gotowe. Szlachcic wykonał kawał dobrej roboty. Wzdłuż długiego czerwonego dywanu ustawiony był pięćdziesięciometrowy szereg żołnierzy z Berylami a za nimi szereg czołgów. Mocarne Twarde zostały ustawione w równiutkich odstępach podnosząc lufy pod dokładnym kątem. Po prostu wszystko było bardzo bardzo dobrze dopracowane. Czekali więc tylko na gości z kosmosu. Wreszcie na kilka minut przed 19 na niebie pojawił się klucz iskier a za nim, dużo większy obiekt a dalej dwa mniejsze. Wszystkie sześć maszyn powoli obniżało lot. Klucz Iskier zgrabnie nadleciał nad lotnisko i wylądował dokładnie na trzy kółka. Aż miło patrzeć. Dalej, za iskrami podążyły dwa myśliwce. Wyglądały one dosyć futurystycznie. Z przodu duża przeszklona, chyba dwuosobowa kabina, przed nią krótki lecz spiczasty nos, a za nią napęd. Mnóstwo różnej elektroniki, poziome skrzydła, brak ogona, to wszystko sprawiało że wyglądały bardzo futurystycznie. Nawet i tak wyprzedzające swój czas o dekady Iskry nie wyglądały tak nowocześnie. Na sam koniec ciężko usiadł duży statek transportowy. Była to właściwie duża prostokątna bryła zaostrzona z przodu i z tyłu z maleńką przeszkloną kabiną z przodu. Transportowiec podkołował w stronę czerwonego dywanu, tak że otwierające się w dół drzwi, były dokładnie przed nim. Nadeszła ta chwila. Długo oczekiwana, wielka, donośna. Drzwi syknęły i powoli zaczęły opadać. Oczy wszystkich, nawet żołnierzy skierowane były właśnie w ten jeden punkt. W końcu uwalniając całe obłoki pary dotknęły ziemi. Tobi i Kate stojący dokładnie przed nimi mieli najlepszy widok, ale tylko na jego twarzy widniał odcień fascynacji. Z statku tymczasem wyszła pierwsza osoba. Mężczyzna miał na sobie, jak się Tobiemu zdawało, mundur, niebieski mundur ozdabiany licznymi orderami i wstążkami. Kolor jego skóry kontrastował się z mundurem a na twarzy widać było ciekawość krytą pod zimnym opanowaniem. W końcu zatrzymał się naprzeciw nich. Zapadła chwilka dosyć krępującej ciszy w czasie której Kate zdążyła zdezaktywować swoją bransoletkę. Teraz więc będąc już w swojej właściwej formie rozpoczynała swoją rolę tłumacza. Ktoś musiał tę ciszę przerwać i zrobić przy tym możliwie jak najlepsze pierwsze wrażenie. Zrobił to Tobi. Przełknął ślinę i zaczął mówić to, co tego dnia zdążył powtórzyć sobie kilkanaście razy.
    -W imieniu mojej cywilizacji ziemskiej witam na mojej planecie.
    Lakoniczne lecz wymowne zdanie zostało błyskawicznie przetłumaczone przez Kate. Przybysz odpowiedział coś w swoim języku.
    -Jestem ambasadorem wiinijskim na Ziemi. Marszałek floty galaktycznej Corion.-Kate tłumaczyła słowo w słowo bez pudła.
    -Kanclerz Imperium Indonezyjskiego Tobias von Tobiasov.
    Tobi zasalutował, czego dawno już wobec nikogo nie robił. Marszałek oddał honor, chociaż nie wiadomo czy zrobił to według regulaminu, czy tylko wyczuł że należy tak postąpić, i że jest to jakieś ziemskie oddanie czci. Z transportowca wyszli teraz następni kosmici. Czterech z nich wyglądało na oficerów, albo przynajmniej żołnierzy a kolejnych czterech zapewne było zapowiedzianymi naukowcami ze wznowionej ekspedycji. Dopiero gdy wszyscy oni wyszli se statku 150 żołnierzy Wojska Indonezyjskiego jak jeden mąż zasalutowało trzaskając obcasami a czołgi natomiast podniosły lufy o równe 5[SUP]o[/SUP] w górę. Jednocześnie nad lotniskiem przeleciało 60 Iskier. Wszystko to wykonane było jednocześnie tak, że wyglądało wręcz oszałamiająco.


    Przybysze zostali przewiezieni podstawionymi limuzynami do hotelu, gdzie zgodnie z planem odbyć się miał bankiet. Na sali, którą wypełniały dźwięki muzyki klasycznej stał centralnie pośrodku stół. Dziewiętnaście miejsc ustawionych w dwa równiutkie rzędy po obu stronach stołu czekało jak na zaproszenie. Bez problemów i nieporozumień wszyscy usiedli na swoich miejscach, a po odczekaniu stosownych kilkunastu sekund Tobi zaczął wznosić toast.
    -Chciałbym wznieść toast za współpracę... -mówił.
    Miał szczególny dar do tego, ażeby krótkie toasty zmieniać w przemowy, co było zresztą u niego dziedziczne, ale tym razem starał się opanowywać. Korzystając z tego, że wszyscy słuchają tego co mówi Tobi, Milven i Szlachcic wymienili się doświadczeniami.
    -Jak poszło powitanie? Żołnierze w końcu zrobili to czego ich uczyłeś?
    -Tak. Wyszło całkiem przyzwoicie. Ale jak widzę ty też nie próżnowałeś.
    -No, może nie wypada się chwalić ale niech słowa powiedzą same za siebie. Udało mi się tak z********e, że ja p*******. Wszystko ugotowane, jest orkiestra, jest wszystko. Chociaż 10 porcji dla nich i 9 dla nas to nie było jakieś specjalnie skomplikowane.
    -A to czasem nie miało być 9 porcji dla nich 10 dla nas?
    -skonfundował się Szlachic.
    -Co?
    -Tak, tak zdaje się właśnie miało być.
    -Cholera. To kto ma niedobry kieliszek?
    -No, każdy z nich ma na pewno krew, to było sprawdzone, Kate pije to co my, głównie z przyzwyczajenia, każdy chyba zauważył by że ma coś nie tak z kieliszkiem. Chyba że...
    -nie dokończył.
    -A więc panie i panowie. -kończył Tobi- Toast! -podniósł kieliszek do góry po czym przystawił go do ust.
    Przez ułamek sekundy zatrzymał się i wyczuł że coś jest nie tak, lecz była to tak krótka chwila, że tylko Milven i Szlachcic ją dostrzegli. Mimo wszystko nie chcąc robić afery przechylił rękę i wypił cały kieliszek zimnej krwi. Nawet się nie wzdrygnął. Dalej jednak przyszła pora na Czerninę. Gościom zupa smakowała nadzwyczajnie, gdyż łączyła ziemskie umiejętności kulinarne i ich zwyczaje żywieniowe. Tobi jednak nienawidził tego smaku. Mimo wszystko wypił cały talerz cały czas wbijając szkieletowe spojrzenie w Milvena i Szlachica podśmiewających się teraz z niego pod nosem. Mimo to bankiet był udany. Wszyscy, oprócz Tobiego rzecz jasna, w dobrych nastrojach opuścili salęę jadalną. Przybysze z Wiinii zostali odprowadzeni do swoich apartamentów a Kate zaś oddelegowana do pomocy im w tym nowym, nieznanym dla nich świecie. Tobi zaś z piorunami w oczach wracał samochodem do kancelarii. Jeden mały incydent tak bardzo zepsuł mu dzień.
     
  19. Tobi

    Tobi Ten, o Którym mówią Księgi

    Lata'40.
    [​IMG]
    Rozdział: 3 / Odcinek: 18
    "Narada."

    Gdy Milven i Szlachcic wracali do kancelarii było już dosyć późno. Po drodze zahaczyli parę pubów i wypili kilka kufli za "porządnie wykonaną robotę". W oka mgnieniu obaj dobrze sobie podpili, tak więc krocząc chwiejnym krokiem po ulicy i przez zewnętrzną wartownię, podpierali się nawzajem aż do drzwi kancelarii. Tu doznali olśnienia. Żaden z nich nie miał kluczy. Nie wiele myśląc i nie zważając też na godzinę zaczęli łomotać w drzwi. Minęła dobra chwila zanim wrota skrzypnęły. Otworzył in Tobi, który zważając już wcześniej na zepsuty nastrój i przerwane w tym momencie zajęcie teraz był po prostu rozjuszony. Jednakowoż widząc ich spitych rozbroił się całkiem. Jako że Szlachcic miał mocniejszą głowę, to on głownie trzymał pion podbierając zataczającego się Milvena jak jego anioł stróż. Kanclerz spojrzał uważnie Milvena i westchnął.
    -Znowu pijany?
    -Nie szkodzi, ja też. -odpowiedział mu Milven.
    -Lepiej idźcie już spać. -po czym zwrócił się do Szlachcica- On da radę sam się dowłóczyć do pokoju?
    Odpowiedziało mu skinięcie głową.
    -Dobrze. No to idźcie. -ponaglił- Ludzie chcą spać.
    Pułkownik popchnął nie kontaktującego tajnego agenta i sam miał zamiar już iść, lecz zrobiwszy krok, odwrócił się na pięcie.
    -Jesteś umazany szminką...
    -Ja Noo...
    -skonsternował się kanclerz- Mówię przecież że ludzie chcą spać... Poza tym... To nie twoja sprawa. Idź mi już stąd! Paszoł won!
    Szlachcic westchnął tylko głęboko i poczłapał wedle rozkazu do swojego pokoju. Został zresztą odprowadzony wzrokiem przez Tobiego, który chciał być pewien, że nikt już nie będzie mu dziś przeszkadzał.

    Następnego dnia kanclerz został brutalnie wyrwany ze snu przez mało subtelne acz bardzo irytujące walenie do drzwi. Mieląc w zębach przekleństwo wstał i powlókł się by otworzyć. Czekała go niemiła niespodzianka, gdyż przerywającym jego spokój był nie kto inny jak Szlachcic. Nosząca jeszcze ślady kilku ostatnich godzin twarz nie wyglądała na zachwyconą tą nagłą wizytą.
    -Czego chcesz? -warknął?- Nie mam teraz czasu.
    -Jak już skończysz to może łaskawie wybrał byś się na obradę którą sam wczoraj zatwierdziłeś.
    Faktycznie. Wczoraj rano zatwierdził naradę w celu obgadania kwestii USA. W spojrzeniu Szlachcica było coś wyrażającego zimną satysfakcję, coś co nie pozwoliło kanclerzowi przyznać się do błędu.
    -Zaraz przyjdziemy... znaczy przyjdę. -zreflektował się.
    Tamten zaś odchodząc tylko westchnął i machnął ze zrezygnowaniem ręką dając do zrozumienia ze nie chce mu się bawić w gry typu "wszyscy wiedzą ale udają że nikt nie wie". Tobi obrzucił pokój szybkim spojrzeniem. Jego wzrok przywarł do leżącej na łóżku sylwetki, która teraz oplatawszy nogami kołdrę leżała zwinięta w kłębek trochę poniżej poduszki. Uśmiechnął się. Nie widział najmniejszego powodu by ją budzić.

    Tymczasem Szlachcic zdążył wrócić do sali dowodzenia. Od razu na wstępie omiótł go pytający wzrok siedzących w sali ludzi, lecz on nic sobie z tego nie robiąc po prostu usiadł.
    -I co? -spytał enigmatycznie Rommel.
    -Co, co?
    -Dojdzie tu do nas?
    -Wiecie. W takich sytuacjach kanclerz dość długo dochodzi.
    -stwierdzenie było skonstruowane tak, by prawdziwa jego treść ominęła feldmarszałka i trafiła bezpośrednio do Milvena. Jego prawdziwy sens został przez niego błyskawicznie odczytany pomimo potężnego kaca.
    -Nie rozumiem. -skonfundował się Rommel- Co miałeś przez to na...
    Nie zdążył jednak skończyć gdyż na salę wpadł poirytowany Tobi. Niczym burza potoczył się do stołu, oparł się na nim rękami i patrzył na zebranych spode łba. Nikt z pięciu siedzących tam osób nie śmiał przez chwilę niczego powiedzieć. Kanclerz jeszcze raz omiótł ich wszystkich wzrokiem, zmarszczył brwi i głośno wypuścił powietrze.
    -A więc. -zaczął- Nie mamy czasu na wstępy więc będę mówił wprost. Musimy znaleźć kogoś kogo mogli byśmy posadzić w amerykańskiej polityce i stopniowo wznosić na wyższe i wyższe stanowiska. Nie może być to nikt z naszego rządu gdyż istnieje obawa że został on już dawno rozpracowany przez wywiad amerykański. Dodatkowo powinien to być ktoś mówiący płynnie po angielsku a widzę tu, nie licząc mnie oczywiście, tylko dwie takie osoby. -to mówiąc spojrzał na Milvena i Szlachcica- Tak więc musimy znaleźć kogoś zaufanego, kompetentnego, znającego angielski i do tego wiernego. To zadanie zdecydowałem się powierzyć Szlachcicowi, jako że wierzę w jego daleko idące możliwości. Przyjmujesz zadanie?
    Pułkownik skinął lekko głową.
    -Dobrze więc. Druga sprawa. Wnioski wyciągnięte z kampanii australijskiej. Może na początek zapytam was o wasze spostrzeżenia i odczucia. Milven?
    -Przeszliśmy przez ten kraj jak burza. Nic z nich nie zostało!
    -A dodatkowo poruszaliśmy się w pełni mobilnie. Oddziały zmechanizowane przemieszczały się szybciej niż ich wycofująca się kawaleria a co dopiero piechota...
    -poparł go Szlachcic.
    -I nie zauważyliście żadnej skazy w naszym natarciu? -patrzyli na niego zdziwieni, on zaś westchnął- Herr Feldmarschall, jest pan moją ostatnią nadzieją.
    Rommel wstał, wygładził kant munduru po czym zaczął wywód.
    -Szczerze mówiąc, kampania w Australii była jedną wielka improwizacją. To prawda, że nasze wojska przejechały przez te pustkowia błyskawicznie, ale był to tylko i wyłącznie wynik użytego sprzętu. Co do taktyki nie ma to nic wspólnego z dzisiejszym Blitzkriegiem a co dopiero z rozwiązaniami futurystycznymi. Na całej linii zawiódł brak łączności, zaopatrzenia i wyposażenia. W nocy brakło noktowizorów i termowizjerów, zaopatrzenie często szło całkiem niebronione nie nadążając za oddziałami, całkowity brak urządzeń radarowych i mobilnej artylerii przeciwlotniczej sprawiał że do obrony przed wrogim nalotem żołnierze mieli tylko własna broń oraz wyposażenie BWP. Brak łączności i koordynacji działań sprawił że żołnierze właściwie poruszali się na "ura i w pieriod" wzdłuż wybrzeża. Nie mamy najmniejszego pojęcia jakim cudem udało się zdobyć kilka miast, ale było to chyba wynikiem tego, że Australijczycy mieli tylko malutkie armatki przeciwpancerne i butelki zapalające. Całość tej improwizacji przyniosła niezłe skutki, ale jak słusznie pamiętamy podbój miał trwać co najwyżej 10 dni, nie 16.
    -Dziękuję. Jakieś wnioski?
    -Należy od zera opracować taktykę walki w mieście, natarcia na piechotę i siły pancerne, ochrony zaopatrzenia i mobilnego jego poruszania się w niewielkiej odległości za nacierającym oddziałem.
    -podchwycił Szlachcic- Do tego potrzeba aby wyprodukowano sprzęt noktowizyjny i termowizyjny, tak by przynajmniej po jednym egzemplarzu znalazło się w każdej drużynie. Ponadto wszystkie wozy należy wyposażyć w identyczny osprzęt. Należy zadbać o mobilne środki przeciwlotnicze posiadające radar. Oprócz tego proponuję, żeby do każdego batalionu dodać po wozie dowodzenia i zapewnić stałą sieć łączności pomiędzy poszczególnymi jednostkami od wielkości wspomnianego batalionu aż po armie. -głośny wydech zakomunikował koniec wypowiedzi.
    -Nieźle. Widzę że odrobiłeś pracę domową. -uśmiechnął się Tobi- A skoro już omówiliśmy po krótce najważniejsze zagadnienia przejdę do nieco innego tematu. Mianowicie jak powinniśmy zachować się wobec naszych gości z Wiinii?
    -To chyba oczywiste.
    -zaczął Milven- Należy dalej separować ich od społeczeństwa. Jeżeli już będą musieli wyjść to niech sobie skombinują takie bransoletki jak ma Kate. Ludzie nie są gotowi na przybyszów z innej planety. Jeszcze niedawno w Stanach była panika z powodu tej audycji o Marsjanach. W takim układzie musimy podjąć się trudnego zadania trzymania ich w hotelu tak, by nie czuli się ograniczeni ani aresztowani. Dzielnicę wokół hotelu trzeba będzie znowu udostępnić, prasa na pewno będzie chciała się dorwać do powodu takiego a nie innego zachowania... -urwał- Balansujemy na bardzo cienkiej linie.
    -Możliwe ale ewentualne korzyści mogą być całkiem duże.
    -A jakie będą z tego korzyści?
    -zapytał Rommel drapiąc się po głowie.
    -No... -wszyscy patrzyli na Tobiego żądni wyjaśnienia- Na pewno jakieś są. Między innymi... takie jak... eee... -jąkał się.
    -Chcesz powiedzieć... -Szlachcic cedził przez szczerzone w nienaturalnym uśmiechu zęby- ...że sprowadziłeś sobie tutaj obcych ot tak... beż konkretnego celu?
    Zapadła cisza. Tobi rozejrzał się po twarzach zgromadzonych, przeniósł wzrok na czubek swojego nosa, cmoknął po czym odpowiedział.
    -Można by to tak rozumieć. Ale kontakt z obcą cywilizacją jest korzyścią samą w sobie. Daje to nam przecież szeroką możliwość rozwoju techniki, poszerzenia horyzontów, poznania kultury...
    -Pfff... Konkrety prosimy.
    -Milven odbił piłeczkę.
    Przelotny uśmiech przemknął przez sekundę po twarzy kanclerza po czym znikł, jednak po oczach widać było że właśnie posiadł jakiś potężny argument.
    -Na przykład jak odróżnić czerninę i krew od barszczu i wina. Bo wiesz Milven, niektórym by się bardzo to przydało. -jeden precyzyjny cios sprawił że tajny agent został całkowicie zbity z tropu, przygarbił się trochę, odchrząknął i otworzył usta by coś powiedzieć, lecz powstrzymał się i zamilkł patrząc na podłogę.
    -Jeżeli nie ma już innych spraw zamykam naradę. Można się rozejść.
    Zebrani zaczęli się rozchodzić lecz to jeszcze nie był koniec.
    -Milven, Szlachic, zostańcie jeszcze chwilkę. -to zdanie, wypowiedziane wszak spokojnie, poraziło ich bardziej niż poraziła by tyrada wygłoszona prosto w twarz.
    Sala szybko opustoszała i pozostała na niej tylko ta trójka. Jeszcze przez chwilę Tobi mierzył ich wzrokiem po czym nie wykazując jakichkolwiek emocji przemówił.
    -Macie zapewne świadomość jak bardzo byłem wczoraj zawiedziony. Ale mniejsza o to. Nie będę wyciągam żadnych konsekwencji. Mam za to dla was kilka bardzo ważnych i nie cierpiących zwłoki zadań. Primo, Szlachcic. Jak wiesz potrzebujemy kogoś zaufanego do Ameryki. Masz mi znaleźć takiego gościa, jeżeli nie znajdziesz tu, daje ci do dyspozycji wehikuł. Dodatkowo, ponieważ wiem że jesteś inżynierem, ale na moim wynalazku zbytnio się nie znasz, daje ci do pomocy Justynę. Wiem że oficjalnie się zgodziłeś, ale muszę zapytać ponownie. Przyjmujesz misję?
    -Tak jest towarzyszu kanclerzu.
    -Nie przeginaj.
    -warknął- Secundo, Milven. Jako że ty jesteś tajnym agentem, będziesz obserwował Kate i naszych gości w hotelu. Nie mam ciągle pełnego zaufania do nich, a że nie potrafię przewidzieć jak myślą, potrzebuję czujki wczesnego ostrzegania. Krótko mówiąc masz zbliżyć się do naszej przyjaciółki pod jakimś pretekstem, który jak wierzę wymyślisz, i śledzić co robią. Ta misja nie jest dobrowolna, to jest rozkaz. I wreszcie tertio. Obaj możecie brać dowolny sprzęt, byle bez wygłupów. No czmychajcie.
    Nie prowokując Tobiego szybko wyszli z pokoju. Ciesząc się, że upiekło się im szli do magazynu by wyposażyć się w potrzebny sprzęt.
    -Udało się. -zagadał Milven- Nie wyciągnął konsekwencji.
    -Ba. Wiesz, z reguły to on ma miękkie serce. Musiało by się stać coś naprawdę strasznego, żeby stał się despotycznym tyranem.
    -No. Szkoda tylko że cały czas bywa półprzytomny, jakby obecny tylko ciałem. Notorycznie się spóźnia.
    -Nie nam to oceniać.
    -odpowiedział Szlachcic pamiętając co widział rano- Ale robote wypałnia bardzo dobrze. Lepszego kanclerza nie ma.
    -Może i tak. Szkoda tylko że nas też zawalił robotą.
    -Łech. Nie powinieneś narzekać. Ty przynajmniej spędzisz sobie czas w miłym towarzystwie a ja będę szukał jakiegoś polityka z nieznaną mi prawie osobą, z tą... jak jej tam... Justyną.
    -Ojtam ojtam. Za to ty będziesz miał wehikuł czasu do własnego użytku.
    -Służbowego...
    -No chyba mi nie powiesz, że nie zawadzisz sobie w 2012 o parę klubów nocnych żeby wyrwać jakieś fajne...

    -Milven! -oburzył się- Jesteś zdemoralizowany! Jestem oficerem, mi takie rzeczy nie przystoją!
    -No chyba nie chcesz...
    -Nie będę cię więcej słuchał. Mów do ręki.
    -Słuchaj.
    -Nie.
    -Słuchaj!
    -Nie!
    -SŁUCHAJ!
    -NIE!
    -NO TO ***** NIE SŁUCHAJ. Świętoszek się znalazł.
    -trzasnąwszy drzwiami wyszedł z magazynu. Szlachcic tyko westchnął i poszedł dalej wybierać broń, by być najlepiej przygotowanym na akcję wyboru i rekrutacja kandydata na miejsce przyszłego prawdopodobnego marionetkowego prezydenta USA.
     
  20. Tobi

    Tobi Ten, o Którym mówią Księgi

    Lata'40.
    [​IMG]
    Rozdział: 3 / Odcinek: 19
    "2014."

    Wybranie odpowiedniego sprzętu nie zajęło mu więcej niż pół godziny. Apteczka, środki usypiające i przeciwbólowe, USP, plecak. Więcej raczej nie potrzebował. Miała to być tylko prosta misja rekrutacyjna. Według rozpiski danej zawczasu przez Tobiego, kandydatów miał szukać po bankietach w Warszawie roku 2011. Wiedząc że nie wpuszczą go w mundurze, a co więcej uzbrojonego, postanowił pójść do tego samego krawca, który szył mundur oficerski na zamówienie Klona. Z tym zamiarem i klamotami spakowanymi w plecak wyszedł z magazynu i udał się do swojego pokoju. Szedł myśląc jak właściwie wyglądał będzie werbunek. Podejdzie, i co powie? Prawdę? Uznają go za wariata. Jakąś historyjkę? Nigdy nie był mocny w te klocki. Po drodze wpadł na Tobiego. Ten z kolei szykował się do wyjścia do hotelu, gdzie rezydowali tajemniczy przybysze. Szlachcic wyjaśnił mu jednak swój dylemat dorzucając parę słów o tym co myśli o tym pomyśle. kanclerz westchnął.
    -Jeżeli chcesz... -zaczął- Możesz faktycznie wciskać im kit, ale to wiele nie da. Potrzebny nam ktoś, kto uwierzy w prawdę. Jak to zrobisz? Nie wiem. Wierze w twoją pomysłowość. A tak przy okazji to powiem Justynie, żeby przygotowała sobie jakąś sukienkę wieczorową. O której chcesz wyruszyć?
    -Myślałem o jutrzejszym wieczorze.
    -Tak wcześnie?
    -A co mnie tu trzyma?
    -Nie, nic. Nie spodziewałem się tylko...
    -bąkał.
    -Po prostu im szybciej będziemy to mieli za sobą tym lepiej. Pewnie i tak nikogo nie znajdziemy.
    -Nie ma to jak optymizm... -westchnął- No nic, powiem jej żeby była gotowa na jutrzejszy wieczór.
    Pułkownik tylko skinął głową. Rozstali się i każdy poszedł w swoją stronę. Niedługo potem krawiec wysłuchiwał jakże pilnego zamówienia na modny garnitur męski do uszycia w 24 godziny...

    Odpoczynek nie był jednak częstym gościem w kancelarii. Ledwo w kilka godzin po spotkaniu z Szlachcicem Tobi został zerwany na równe nogi przez adiutanta mającego zapewne jakąś bardzo ważną wiadomość. Niestety żołnierz przekazał jedynie że owa rewelacyjna wiadomość jest teraz w porcie wojennym Marynarki Indonezyjskiej. Chcąc nie chcąc odprawił więc adiutanta i kazał się zawieźć na wybrzeże. Budynek Dowództwa Marynarki Wojennej był trzykondygnacyjnym biurowcem o typowej miejskiej konstrukcji. Nie czekając na nic kanclerz ruszył do dowódcy marynarki, czyli Kotbayashiego. Zanim jednak doszedł do jego gabinetu, zorientował się że ów siedzi nie dalej niż dziesięć metrów od niego w centrali dowodzenia i słucha wywodu operatora radaru. W ciągu kilku następnych minut Tobi dowiedział się wielu cennych rzeczy. Primo, za pomocą rozpoznania radarowego i lotniczego odnaleziono ORI Tobiasova. Secundo, okręt jest na pełnym morzu. I wreszcie tertio, ma niedziałającą antenę radiową. Potrzebował minuty na podjęcie decyzji. Wkrótce na lotnisku, na którym stała całość sił powietrznych zabrzmiał alarm. Wszystkie samoloty w gotowość do startu. Rozpoczęło się wielkie polowanie.

    Tej nocy mało osób spało. Właściwie rzecz biorąc ledwo kto spał. Tobi leżał na łóżku myśląc jakie będą wyniki ostatnich spraw, które zlecił wyjątkowo kompetentnym ludziom. Szlachcic, również na swoim łóżku układał plany wykonania misji werbunkowej. Justyna ślęczała do późna przymierzając coraz to nową kreację z jej kolekcji wieczorowej, Hilda pomna przeżyć wcześniejszej nocy patrzyła w gwiazdy myśląc o swym lubym, Kate i Milven zapewne zajmowali się teraz jednym z dwóch: wygodą gości lub wygodą własną. Richthofen i Kotbayaschi siedzieli kontrolując rozpoczętą akcję lotniczą i zapewne tylko Klon pochrapywał sobie smacznie w kajucie kapitańskiej na skradzionym okręcie.

    Rano wyniki akcji były już właściwie znane. Niekończące się fale Iskier i Iłów naprowadzone radarowo na cel nie miały najmniejszej możliwości zatopić okrętu, ale zgodnie z rozkazem zaatakowały rufę okrętu. Po blisko dwóch godzinach bombardowania i ostrzału ster i cały czteroturbinowy napęd były już tylko powyginanymi kawałkami metalu. Wielki pancernik stanął więc w miejscu i bez opcji poruszenia się dryfował na pełnym morzu. Teraz wystarczyło poczekać aż wymrą z głodu albo zrobić duży desant i bohatersko odzyskać okręt. Ale to było dopiero kwestią planowania na najbliższe kilka dni.

    Zapoznawszy się z przebiegiem bombardowania Tobi postanowił odpocząć sobie cały ranek i przedpołudnie. Udał się więc do jednej z fabryk by zamówić dwie interesujące go rzeczy. O ile nie miał teraz możliwości zlecenia sprawy Szlachcicowi, o tyle miał nadzieję że fabryka sama sobie z tym poradzi. Służbowy samochód zatrzymał się przed wrotami wielkiego budynku. Mijając długie hale udało się nareszcie dojść do czegoś, co przypominało zarząd. Wszedł nawet nie pukając. Po kilkunastu minutach gotowe zamówienie leżało na stole. Za dwa tygodnie miał odebrać wykonane w priorytetowym tempie maszyny. Pierwszą był śmigłowiec szturmowy Mi-24, drugą rzecz mniej militarna. Motor, a konkretnie motor z koszem. Ot miły i szybki środek transportu na letnie wypady za miasto. Był z siebie bardzo zadowolony...

    Wieczór zastał pułkownika Wojska Indonezyjskiego i osobistego tłumacza kanclerza Michała Szlachcica K na ostatecznym sprawdzaniu czy spakował wszystko do plecaka. Zielona militarna 'kostka' niezbyt pasowała do eleganckiego garnituru który miał na sobie. Czarny garniak z niebieskim krawatem dodawał mu powagi. Nie wyglądał teraz na siebie, lecz na przedstawiciela warszawskich wyższych sfer drugiej dekady XXI wieku. Gdy tylko był pewien, że wszystko było gotowe, przerzucił plecak przez ramię i przekręciwszy klucz w zamku do drzwi do pokoju poszedł do garażu na tyle kancelarii, gdzie od dawna stał wehikuł. Poczłapał powoli mijając pojedynczych oficerów i urzędników państwowych przechodził obok szarzejących już krajobrazów Hollandii aż znalazł się przed drzwiami małego garażu, mogącego pomieścić co najwyżej jeden samochód. Otworzył je. Nic tu się nie zmieniło, odkąd niejaki pułkownik Ziom próbował przejąć władzę. Światło było już zapalone a w środku stała jakaś kobieta. Szlachcic oniemiał. Niewątpliwie była to Justyna. Ubrana w ciemnoniebieską, może granatową sukienkę do połowy uda stała odwrócona do niego nic na razie nie mówiąc. Strój doskonale ukazywał jej zgrabną sylwetkę i wręcz idealnie wymodelowane kształty. Wrażenia dopełniały ciemne przeciwsłoneczne okulary, które miała teraz na nosie. Przez ułamek sekundy przyglądał się jej wodząc wzrokiem od burzy ciemnych rozpuszczonych włosów aż po długie zgrabne nogi, którym mógł by się przyglądać bez końca. Nie dał rady wykrztusić z siebie słowa.
    -Jedziemy? -zapytała unosząc lekko brew.
    Skinął głową. Chwilę później wehikuł pomknął ku rokowi 2014.




    A ponieważ właśnie stuknęła rocznica. :D

    [​IMG]
     
  21. Tobi

    Tobi Ten, o Którym mówią Księgi

    Lata'40.
    [​IMG]
    Rozdział: 3 / Odcinek: 20
    "Kentucky."

    -W********** mi stąd ćpunie ******! -wrzasnął ochroniarz wywalając Szlachcica z Muzeum Narodowego.
    Zaraz za jęczącym pułkownikiem spokojnym krokiem wyszła Justyna.
    -A nie mówiłam?
    -Tak tak wiem.
    -zdenerwował się- Mówiłaś że podchodzenie do przypadkowych osób i mówienie im prawdy to zły pomysł... -pomasował bolący krzyż- ...ale naprawdę nie musisz się teraz mądrzyć. Następnej osoby nie weźmiemy od tak, pierwszej lepszej. I miejmy nadzieję że nie wykopią mnie wtedy tak jak tu.
    -I w Sobieskim, i w Hiltonie, i w Marriottcie...
    -Ech. Dała byś że spokój. Naprawdę nie mam już na to siły.
    -widać w jego głosie było coś przekonywującego, gdyż docinki się skończyły.
    -Czyli na dziś koniec poszukiwań?
    -Zdecydowanie. Za to powinniśmy poszukać jakiegoś żarcia, głodny jestem.
    -jego wczorajszy polot i kultura zniknęły w krzakach.
    -To gdzie idziemy?
    -Gdziekolwiek. Szukaj małych barów i budek. Tam będzie najtaniej.

    Powoli robiło się coraz ciemniej. Wyglancowana jak na bal para w strojach troszeczkę retro zdecydowanie przykuwała uwagę przechodniów. Szli ulicami stolicy starając się nie rzucać nikomu w oczy jednak nie było to takie proste. Włóczyli się Alejami Jerozolimskimi, sprawdzali twardość krawężników na Jana Pawła, szli rozświetlonym Śródmieściem... Uciekając kilka razy przed obciętymi na łyso panami w dresach omijali wszystkie bary gdzie chociaż słychać było ich pijackie pokrzykiwania. Szli dalej i dalej coraz bardziej zmęczeni i głodni aż w końcu skręcili w aleję Lotników. Mijali kolejne bary i restauracje aż znaleźli odpowiednie miejsce. Zaraz za solarium był średniej wielkości dwudrzwiowy bar. Duże okna z napisem Kabul Kebab przyodziane były w zielone framugi. Szlachcic popchnął drzwi i zaraz ogarnęło ich ciepło i przyjemny zapach kebabów, tortilli i innych azjatyckich przekąsek. Sam nie zdążył zauważyć kiedy znalazł się przy kasie. Sympatycznie wyglądający Afgańczyk pytał go co chce zjeść.
    -Dwa duże kebaby... -wydukał jak przez mgłę- i dwa piwa.
    Zajęli miejsce przy stoliku pod ścianą. Dopiero teraz mógł się rozluźnić. Oprócz nich, w barze siedziało jeszcze dwóch gości z których jeden mówił coś do drugiego który zdawał się spać na blacie. Po chwili przyszły kebaby. Zazwyczaj wywołując powszechny śmiech, pułkownik zaczął by go jeść nożem i widelcem ale tym razem był już tak zmęczony i głodny że po prostu runął twarzą w jedzenie, nie zważając że będzie je miał za chwilę we włosach i na nosie. Gdy trzydzieści sekund później skończył jeść, wziął kilka serwetek i wytarł sobie twarz. Znowu stał się tym samym eleganckim dżentelmenem z tą małą różnicą, że pachniał teraz sosem czosnkowym. Justyna patrzyła tylko na niego jak na nieszkodliwego wariata i jadła powolutku swój kebab. Gdy skończyła mieli zamiar wyjść ale zatrzymała ich w środku usłyszana wypowiedź.
    -Więc mówię ci stary, gdybym rządził Stanami podporządkował bym je jakiemuś super Polakowi co by umiał z nich pożytek zrobić.
    Autorem tych słów był kolega śpiącego na blacie. Szlachcic zbliżył się do Justyny na odległość piętnastu centymetrów po czym szepnął.
    -Chyba mamy naszego wybrańca...

    *** *** ***

    Tymczasem w stronę błyszczącego światłami pozycyjnymi Tobiasova płynęła duża dwudziestometrowa motorówka. Na jej pokładzie siedział przygotowany do akcji pluton komandosów i przyodziany w czarny mundur i rapier Tobi. Ostatnie 100 metrów przepłynęli na cichych elektrycznych silnikach. Do burty dobili niemal bezgłośnie. Zanim ktokolwiek zdążył cokolwiek zauważyć kilkudziesięciu ubranych na czarno ludzi było już na rufie. Pierwsze oznaki, że coś jest nie tak zostały dostrzeżone zapewne równo z ostrą palbą karabinków szturmowych Beryl. Precyzyjnymi trzystrzałowymi seriami komandosi oczyszczali sobie drogę z ogarniętych paniką marynarzy. Podkładane co jakiś czas ładunki miały zapalnik radiowy a więc mogły być zdetonowane w każdej chwili. Maszynowni nawet nie otwierano, po prostu zablokowano drzwi nie pozwalając nikomu stamtąd wyjść. Po dziesięciu minutach pokład od rufy przez pierwsze trzy stanowiska dział aż po śródokręcie usiany był setkami trupów. Natarcie powoli zbliżało się do mostka, na co z niecierpliwością czekał Tobi. W końcu poprzedzony jednym z żołnierzy wpadł na mostek. Rozbłysło jasne światło oślepiając go na chwilę. Gdy kilka sekund później odzyskał ostrość widzenia zobaczył przeszytego rapierem komandosa walącego się na ziemię. Gdy ciało bezgłośnie upadło ukazał się zabójca. Przyodziany w admiralski mundur człowiek trzymał w ręce zbroczoną krwią broń. Naprzeciw niego stał Klon uśmiechając się leciutko. Kanclerz wyjął rapier. Czyżby nadszedł moment ostatecznego rozstrzygnięcia? Rapiery skrzyżowały się w powietrzu. Walka rozgorzała na dobre, lecz żaden z nich nie mógł zdobyć przewagi. Walczyli tak samo, tym samym sposobem zadawali ciosy i bronili się. Po minucie obaj mieli zranioną prawą rękę i właściwie nic więcej. Sapiąc ciężko przystanęli na chwilę. Trzysekundowa przerwa była wręcz niezbędna. już mieli ponownie stanąć w szranki gdy nagle zgasło światło. Oznaczało to, że padła sieć elektryczna okrętu. Zanim Tobi zdążył dobyć noktowizora poczuł potężne uderzenie i został rzucony na ścianę. Zobaczył jak jakaś sylwetka otwiera drzwi i wybiega i już chciał podnieść się ruszyć w pogoń lecz ból w prawej ręce zreflektował go.

    Dziesięć minut później motorówka z komandosami, rannymi i zabitymi oraz z Tobim płynęła już w kierunku macierzystego okrętu. Złamana ręka opatrywana była przez medyka, w drugiej zaś kanclerz ściskał podłużny pilot. Niemal pieszczotliwie gładził guzik na nim po czym, gdy ustosunkował się już do myśli, że osobista zemsta mu się nie udała nacisnął go. Kilkanaście potężnych eksplozji targnęło superpancernikiem. Przez wielkie dziury w pokładzie i burtach zaczęła wlewać się woda. Wybuch magazynów amunicyjnych po prostu sprawił że wielkie wieże razem z działami wzleciały kilka metrów w górę po czym ciężko opadły. Zmasakrowanemu okrętowi nie dane było nawet normalnie zatonąć. Zniszczony kadłub nie wytrzymał tak wielkiego parcia i po protu pękł w połowie. Motorówka zaś oddalała się dalej w łunie płonącego jeszcze Tobiasova...
     
  22. Tobi

    Tobi Ten, o Którym mówią Księgi

    Lata'40.
    [​IMG]
    Rozdział: 3 / Odcinek: 21
    "Zamach."

    Gdy Tobi powrócił z swojej wyprawy przeciw pancernikowi został od razu poinformowany że, także świeżo przybyły, Szlachcic oczekuje go w jego pokoju. Zdając sobie sprawę, z wagi informacji które mógł posidać, nie przebierał się nawet tylko jak stał, z miejsca pobiegł na piętro. Gdy wpadł do pokoju zastał go rozwalonego na swoim łóżku z miną, która ma oznaczać tylko jedno. Udało mu się. Nie upewniając się co do poprawności interpretacji mimiki roześmiał się głośno.
    -A więc kto to? Kiedy go sprowadziłeś? Gdzie on jest? Jak wygląda? Jaki jest?
    -Rafał aka Kentucky. Kilka godzin temu. W samolocie do USA. Ciemny blondyn, trochę kędzierzawy, mały brzuszek. Wesoły, spontaniczny, odważny i pamiętliwy.
    -odpowiedział jednym tchem na tak samo zadane pytanie.
    -Co? -kanclerza zaskoczyła ta odpowiedź- To znaczy że nawet go nie poznam?
    -Poznasz, poznasz. Po prostu od razu wprowadzamy go do polityki. Nasi ludzie już się tym zajmą żeby za jakieś trzy, może cztery miesiące przejął władzę.
    -A tak szczerze? To dobry kandydat na lojalnego marionetkowego dyktatora USA?
    -Najlepszy jakiego znaleźliśmy.
    -Jak go przekonałeś?
    -Podszedłem, przedstawiłem sprawę jasno, zgodził się. Justyna założyła mu worek na głowę, związaliśmy go i zabraliśmy tutaj.
    -A skąd go zabraliście?
    -Aaa. No wiesz... Z takiej ekskluzywnej kameralnej restauracji.
    -skłamał.
    -No to wyśmienicie. Teraz pozostało ci już tylko jedno zadanie. Najlepiej by było gdybyś zaczął wykonywać je już teraz.
    -Eee... Teraz?
    -Ano teraz.
    -Ale wiesz... myślałem że... hm... chciałbym mieć może wolny wieczór... bo...
    -Chcesz się spotkać z Justyną.
    -Nie przerywaj mi! Ja chcę się spo... Co? Skąd wiesz?
    -Dobry władca widzi i słyszy wszystko.
    -uśmiechnął się wyrozumiale- Niestety misja ta jest niecierpiąca zwłoki. I o ile miałem cię wysłać ze Zdzichem i Milvenem to mogę dołączyć do składu jeszcze Justynę. Pojedziecie do stoczni sprawdzić jej zabezpieczenia obronne, zdolność do wytwarzania dużych jednostek oraz nastroje panujące wśród robotników. Już. Bez gadania idź.
    I poszedł bez szemrania szczęśliwy że nie będzie musiał spędzać wieczoru całkiem sam. Tobi zaś położył się na swoim, dopiero co zwolnionym, łóżku i zasnął.

    Jakoś w godzinę później obudził się. Nie mógł ponownie zasnąć więc leżał przez chwilę przekręcając się z boku na bok lecz ostatecznie powziął decyzję żeby wstać. Nieoczekiwanie dla niego samego czół, że stało się coś złego. Odrzucił od razu tę myśl, lecz ona wracała i za każdym razem stawała się silniejsza. Żeby zbyć to nawracające odczucie postanowił się odprężyć. Wszedł do łazienki i rzuciwszy ubrania na wieszak stanął pod prysznicem. Jak zawsze w takich momentach odkręcił tylko jeden kurek i jak zawsze był to kurek zimny. Jak zawsze pierwszy dreszcz spowodował całkowity relaks i odpędził od niego złe myśli. oparł się o ścianę i zaczął obserwować swoją dłoń, po której jedna za drugą spływały stróżki wody, by zatrzymać się na placach i skapywać z nich jako krople. To pasjonujące zajęcie przerwało mu ledwo dosłyszalne przez szum wody walenie do drzwi. Zakręciwszy kurek i krzyknąwszy- Już idę! -wytarł się pośpiesznie ręcznikiem i założywszy spodnie oraz t-shirt wyszedł z łazienki i otworzył drzwi.
    -Herr Kanzler. Zaistniała potrzeba by udał się pan do stoczni.
    -A czemu?
    -zdziwił się- Coś nie tak?
    -Nie wiem ale sprawa nie wygląda dobrze.
    -Dobrze. Powiedz że będę tam za jakieś piętnaście minut.

    Żołnierz zasalutował i odszedł. Co mogło stać się w tej piekielnej stoczni? Odpowiedź czekała kilkaset metrów stąd. Ubrawszy się do końca i otrząsnąwszy włosy z wody, Tobi zbiegł na dół i wsiadł do samochodu. Jego złe przeczucia zdawały się być sprawdzone. Z oddali widać było że nad portem unosił się czarny dym. Po mieście pędziły karetki zaś żandarmeria odcięła dostęp do nadbrzeża. Wylegitymowawszy się policjantom kanclerz wjechał pomiędzy szczątki i gruzy. Wyskoczywszy z auta dopadł do najbliższego oficera i zażądał wyjaśnień.
    -Co tu się stało?
    -Wygląda na to że jakiś zamachowiec próbował wysadzić stocznię. Nie znamy na razie szczegółów ani dokładnej liczby ofiar ale na razie wyciągamy stamtąd samych średnio i ciężko rannych oraz trupy.
    -Dziękuję.
    -szybkim krokiem poszedł w stronę nadwątlonego budynku.
    W środku pracowały ciągle ekipy ratownicze lecz wyglądało na to że wszystkich rannych już wyniesiono. W środku panował zaduch i wszechobecny odór popalonych ciał. Tobi przeszedł pomiędzy kolejnymi trupami. Z zaciśniętym gardłem oglądał niemą już teraz scenę. Łzy cisnęły mu się do oczu lecz jeszcze nie płakał. Kiedy przechodził obok maszyn spawalniczych oniemiał. Spomiędzy uniformów stoczniowców wystawał mundur wojskowy. I był to mundur oficera Wojska Indonezyjskich. Podbiegł szybko w tą stronę i odsunął leżącego trupa. Pod nim ukazał mu się koszmarny widok. Człowiek, cały zakrwawiony, leżał na boku pocharkując cicho. Pagony na naramiennikach świadczyły jednoznacznie kim on był. Z gardła kanclerza wydał się zdławiony dźwięk.
    -Sanitariusz... Sanitariusz!
    Najdelikatniej jak umiał położył Szlachcica na wznak i widząc że dwóch ludzi z noszami już biegnie oparł się o ścianę bezradnie łapiąc się za głowę. Rozejrzał się po otoczeniu i pośród kilkunastu trupów i Szlachcica odnalazł coś jeszcze. W kącie pomiędzy ścianą a maszyną siedziała skulona postać. Nie mogąc uwierzyć własnym oczom, powoli wstał i krok za krokiem powędrował w jej stronę.
    -Milven? Milven! Ty żyjesz! -para przekrwionych oczu spojrzała na niego.
    Dopiero teraz zobaczył długi pręt z zbrojenia budynku wystający ze ściany i przechodzący na wylot przez jego brzuch. Agent był po prostu na niego nadziany jak na rożen. Usta skrzywiły się w grymasie bólu i spróbowały coś powiedzieć lecz nie zdołały. Złapał więc Tobiego za rękę i wskazał mu pewien kierunek. Tez zaś tylko na chwilę spuszczając go z wzroku spojrzał we wskazane miejsce. W ciemnym garniturze leżała tam sylwetka kogoś mu dobrze znanego. Głowa jej odchylała się pod jakimś nienormalnym kątem. A był to Zdzichu Zdzich.

    Kilka minut później Szlachcic był już wynoszony na noszach na zewnątrz a Milvenowi starano się pomóc przecinając drut zaraz za jego plecami. Tobi patrzył na to wszystko przez chwilę lecz w końcu zabrakło mu siły. Wyszedł na zewnątrz. Z czterech osób które tam się udały jedna zginęła a dwie są w stanie ciężkim. Pozostała jeszcze Justyna. Pośród trupów jej nie było więc powinna zatem być gdzieś wśród wywiezionych już rannych. Pobiegł więc w stronę, gdzie pod wielkim wojskowym namiotem urządzono prowizoryczny szpital. Wpadł do niego i zagadnął od razu o lekarza dyżurnego. Pielęgniarka wskazał mu siedzącego nieopodal na krześle mężczyznę w białym fartuchu czytającego teraz gazetę. Od niego dowiedział się gdzie szukać. Po chwili widział już matę na której siedziała Justyna. Nie wyglądała na jakoś specjalnie pokiereszowaną. Po prostu miała rękę na temblaku i pochlipywała cicho. Popukał ja lekko po ramieniu by jej nie wystraszyć. Spojrzała na niego i nawet prawie się uśmiechnęła.
    -Trzymasz się? -zagadnął.
    -Tak. Teraz jest już ok.
    -Wiesz o Szlachcicu, Milvenie i Zdzichu?
    -odpowiedziało mu skinięcie głową.
    -To było okropne... Oglądaliśmy akurat maszyny do spawania... I nagle zatrzęsła się cała hala i... i jakiś gość przebrany w mundur robotnika stał jakieś dwadzieścia metrów od Szlachcica i reszty... ale to nie był robotnik... to... to był... -nie wytrzymała i złapawszy go jedna ręką za szyję zaczęła płakać- Zdetonował się i wszystko zniknęło w dymie... Mną targnęło i wyrzuciło mnie przez okno... To było straszne... -szlochała dalej.
    Tobi zaś położywszy jej jedną rękę na głowie objął ją drugą i przytulił. Miał teraz o czym myśleć. Życie po raz kolejny kopnęło go mocno w tyłek.



    [​IMG]
    Tymczasem na Bakanach.​
     
  23. Tobi

    Tobi Ten, o Którym mówią Księgi

    Lata'40.
    [​IMG]
    Rozdział: 3 / Odcinek: 22
    "Ostatnia szansa."

    -Stan krytyczny, stabilny oraz bardzo ciężki, niestabilny. Obaj nieprzytomni. -kanclerz skinął głową by dać znać że rozumie.
    -Czy da się coś zrobić?
    -Robimy co możemy Ale... szczerze mówiąc... to przegrana walka.
    -tej odpowiedzi się obawiał.
    Podziękowawszy chirurgowi wyszedł z oddziału w stronę czekającej na izbie przyjęć reszty. W grobowej ciszy przyjęli jego wejście czekając na to co powie.
    -Żyją.
    Żyją. To jedno krótkie słowo mówiło wszystko, a właściwie utwierdziło w swej racji ludzi przekonanych już o tym jak jest.
    -Idźcie się przespać. Nie możemy im w tej chwili pomóc. Ja tu zostanę. -to nie była propozycja, to był ukryty rozkaz kanclerza, który wszyscy bez trudu odczytali.
    Wszyscy też bez szemrania powstali i jeden po drugim zaczęli wychodzić. Po chwili izba zaświeciła pustką. Na całym wynajętym piętrze szpitala nie było właściwie żywej duszy poza dwiema ofiarami i lekarzami. Chociaż niezupełnie. W samym rogu izby siedziała jeszcze jedna postać.
    -Nie masz zamiaru nic z tym zrobić? -spytała Kate.
    -Co? -Tobi wybudził się jakby z odrętwienia.
    -Czy nic z tym nie zrobisz?
    -Z tym? Że jak? Co ja mogę...
    -Możesz.
    -Taaak?
    -poirytował się- A to bardzo ciekawe, że o tym nie wiem. Może więc mnie oświecisz?
    -Masz w sobie moc Edenu, czy nie?
    -No mam.
    -No to może jej użyjesz.
    -Jak? O ile pamiętam uzdrawiać jeszcze nie potrafię. W ogóle żyje jakbym jej nie miał. Nie ma żadnego wpływu na moje życie.
    -Tak myślisz?
    -uniosła brwi- A nie zauważyłeś, że z każdego zranienia, złamania czy choroby wychodzisz zdumiewająco szybko, powiedziała bym wręcz nadludzko.
    -Ale jaki to ma związek?
    -Gdyby można było tak samo zadziałać na Milvena i Szlachcica, zapewne by przeżyli.
    -Aha.
    -nabrał sarkastycznego tonu- Dobrze. Więc zorganizuję jakąś ekspedycję, znajdę kolejny fragment, chociaż nie mam pojęcia gdzie się znajduje, umieszczę go przy krytycznie chorych i zdetonuję. No świetny plan. Co tu się może nie udać...
    -Myślę że jest trochę prostsze rozwiązanie. Gdyby udało się przetransferować część tej mocy do ich ciał byli by uratowani.
    -Ale ja nie mam pojęcia jak to zrobić, a wydaje mi się że ty też nie.
    -Nie, ale wydaje mi się że jest ktoś, kogo bardzo dobrze znasz, kto zna się na tym nawet lepiej od ciebie.
    -Nie...
    -Czemu?
    -Nie, nie i jeszcze raz nie! Nie będę go prosił o przysługę. To bandyta, morderca i cham ostateczny!
    -Wolisz poświęcić więc ich życia dla twojej wygody.
    -Tego nie powiedziałem...
    -Więc pójdziesz i spróbujesz z nim pogadać.
    -Dobrze.
    -westchnął- Ale ty pójdziesz ze mną. A jeżeli nie wytrzymam i go zastrzelę to ty będziesz odpowiedzialna...

    Godzinę później na ekspresowo szybko zwołanym nadzwyczajnym posiedzeniu rządu aż wrzało. Byli na nim wszyscy poza Tobim a główny temat, zamach pochłonął dyskutantów do tego stopnia, że zaczęli pokrzykiwać wymieniając często radykalne opinie.
    -Nie, nie i jeszcze raz nie! -krzyczał Mołotow- Zdrajców należy ukarać z całą surowością. Jak dla mnie jedyną opcją jest kara śmierci!
    -Pozostaje im się cieszyć, że nie od ciebie zależy ich los. To Tobi wykłada karty.
    -odparła z przekąsem Justyna.
    -Tobi może i wykłada karty, ale dopilnuję żeby zginęli marnie! Niezależnie od wyroku!
    -A to co miało niby znaczyć? Jak dostaną dożywocie to wynajmiesz gangsterów żeby ich załatwić po cichu?
    -oponował von Richthofen.
    Ironiczny śmiech Turbo Dymo Mana przerwał na chwilę kłótnie.
    -Debatujecie nad tym jak byście już ich pojmali. Zauważcie, że na razie nawet nie wpadliśmy na ich trop. Powinniśmy najpierw pomyśleć, co poczniemy, jeżeli jednak nie uda nam się ich schwytać.
    -Sądzę że Tobi byłby wtedy wściekły. W końcu zabili trzech jego bliskich przyjaciół.
    -odpowiedziała Justyna.
    -Jak na razie jednego. O ile mnie pamięć nie myli Milven i Szlachcic jeszcze żyją. -mruknął Kotbayashi.
    -A myślisz że przeżyją? Jeden ma ciężkie wstrząśnienie mózgu i połamane kości a drugi poprzebijane chyba wszystkie narządy miękkie.
    -Odchodzimy od tematu.
    -przerwał znów Turbo Dymo Man- Proponuję zakończyć posiedzenie jedną wspólną decyzją zanim wybuchnie kolejna kłótnia. Po prostu ustalmy że wszczynamy poszukiwania pełną parą i wszystkimi dostępnymi środkami. Potem zobaczymy co z tego wyniknie.
    -Niechaj będzie.
    -A więc ustalone...


    Kanclerz szedł pospiesznie korytarzem. Zaraz miało nastąpić spotkanie które mogło rozstrzygnąć wszystko i było teraz jednocześnie najbardziej pożądaną jak i znienawidzoną przez niego rzeczą. Dwa ludzkie życia wisiały na włosku a ich los miał być przez niego uratowany lub zgubiony i to za niecałe 30 minut. Zbiegł schodami w dół w stronę garażu, gdy drogę zagrodziła mu Justyna.
    -Tobi, muszę ci coś...
    -Nie teraz, nie mam czasu.
    -Ale to naprawdę ważne...
    -Powiesz mi potem.
    -Ale chcę ci tylko powiedzieć, że...
    -Potem!
    -odbiegł.
    -...nareszcie ustabilizowały się granice Europejskie. -dokończyła- Ech... kiedyś ktoś mu da w mordę za takie zachowanie...


    [​IMG]
    GRANICE PRZED KOREKTĄ

    [​IMG]

    [​IMG]
    I PO NIEJ​

    Samochód prowadzony przez Tobiego mknął ulicami Hollandii. Na siedzeniu obok milcząc siedziała Kate. Po kilku minutach szybkiej jazdy dotarli w końcu do dobrze im znanego wielkiego szarego budynku. Wysiedli z samochodu i minąwszy wartowników weszli do środka. Znaleźli się w miejscu gdzie przetrzymywano w izolacji najgorszy element społeczeństwa. Było to Hollandyjskie Więzienie o zaostrzonym rygorze. Tutaj, w odizolowaniu od elementu siedziała jeszcze jedna persona. I była to właśnie osoba mogąca im pomóc. W końcu dotarli do drzwi od celi skazanego. Strażnik złapał za wielką dźwignię, i zaczął otwierać zamki, jeden po drugim. Po krótkiej chwili drzwi ustąpiły a za nimi ukazały się następne, dużo potężniejsze. Po chwili i te zostały otwarte. Strażnik nakazując im gestem by poszli za nim zszedł na zaczynające się za drzwiami schody. Po chwili byli już na dole. Znaleźli się w dość obszernym pomieszczeniu z roletą umieszczoną na jednej ze ścian. Po pociągnięciu dźwigni coś trzasnęło i skrzypiąc zaczęła się podnosić. Ukazała im się szyba pancerna a za nią kolejne pomieszczenie. Siedzący w nim zarośnięty człowiek spojrzał na nich i po chwili na jego twarzy ukazała się jakaś dzika satysfakcja.
    -A kogo to moje oczy widzą? -powiedział z przekąsem- Czyżby to kanclerz? A czemu to zawdzięczam tak wspaniałych gości. -Tobiemu już otwierał się nóż w kieszeni, ale mimo wszystko powstrzymał się i głosem pozbawionym emocji odpowiedział.
    -Odpuść sobie Ziom. Nie musisz ironizować. Potrzebuję od ciebie kilku informacji.
    -Ach informacji ode mnie. Ale jest taki malutki problem. Skazałeś mnie na dożywocie w tej dziurze, nie pamiętasz już? Choć wiesz. Gdybyśmy poszli na kompromis może mógłbym coś tam powiedzieć.
    -Czego oczekujesz?
    -Uwolnienia mnie, zapewnienia bezpiecznego przewozu do Związku radzieckiego, przekazanie mi jednego miliona dolarów w złocie i oficjalną obietnicę że nie będę ścigany.

    Tobi zaciskał zęby ścierając sobie szkliwo, byle by tylko nie stracić nad sobą panowania.
    -Dobrze.
    -O, widzę że sprawa jest poważna. A więc czego ode mnie chcecie?
    -Twojej wiedzy na temat mocy Edenu.
    -A konkretnie?
    -Czy i jak można ją transferować, i przechowywać mając za źródło ciało człowieka.
    -Hm.
    -zamyślił się- Teoretycznie było by to możliwe, jednak potrzeba była by odpowiednia maszyneria.
    -A byłbyś w stanie taką zbudować?
    -Myślę że tak. Tylko po co ci ona.
    -Ta wiedza nie jest częścią stawki. Może potem ci powiemy.
    -Dobrze. Niech i tak będzie. Musisz jednak wiedzieć, że nie mam pojęcia, i nie chcę ponosić odpowiedzialności za to jak zachowa się organizm z którego pobierze się moc i czy osoba taki zabieg przeżyje.

    Zimny dreszcz przebiegł po karku kanclerza. Faktycznie. Istniało i takie wyjście.
    -Nie poniesiesz. Czyli jak? Można uznać że nawiązaliśmy... hm... porozumienie?
    -Tak...
    -Dobrze... Czas ucieka a my mamy go bardzo mało...
     
  24. Tobi

    Tobi Ten, o Którym mówią Księgi

    Lata'40.
    [​IMG]
    Rozdział: 3 / Odcinek: 23
    "Deus ex machina."

    Niedługo potem ogolony i świeży Ziom pod strażą dwóch uzbrojonych po zęby wartowników siedział przykuty do podłogi pracując nad planami maszyny mającej być ratunkiem dla ciężko rannych person. Za szybą pancerną i lustrem weneckim siedział Tobi masując się dłonią po czole. Po głowie dreptało mu tysiące myśli. Setki niewiadomych przeplatały się z chwiejnymi hipotezami opartymi na nielicznych znanych faktach. Kim był zamachowiec? Dlaczego to zrobił? Kto go nasłał? Czy działał sam? Jeden wielki znak zapytania. Nic więcej nie przychodziło mu do głowy. Żaden z jego nemezis nie mógł
    tego zainicjować. Ziom siedział w najgłębszych lochach więziony od długiego czasu. Tak samo Hitler. Klon był wtedy na Tonącym superpancerniku a Sleeper... Sleeper miał zapewne ważniejsze rzeczy do roboty, poza tym to nie było w jego stylu. On w jakiś mistyczny mało zrozumiały sposób uknuł by mroczną intrygę a nie bawił się w zamachy. Jego tok myślowy przerwało pukanie do drzwi. Uchyliły się one i wyjrzała zza nich Kate.
    -Mogę? -odpowiedziało jej kiwnięcie głową.
    Kocim ruchem cicho weszła do środka, zrobiła dwa ruchy i już była przy Tobim.
    -Jak mu idzie?
    -Chyba dobrze.
    -Chyba?
    -Zakładając że buduje maszynę do transferu mocy a nie potrójne krzesło elektryczne to tak. Dobrze.
    -Widzę że nie przekonałam cię do tego pomysłu?
    -Przekonałaś. Znasz mnie. Gdybym być przeciwny to tamten palant...
    -wskazał brodą Zioma- ...siedział by dalej w celi.
    -Więc o co chodzi?
    -Po prostu nie czuję że dobrze robimy zgadzając się na jego wolność.
    -Ale nie mamy wyboru.
    -Nie mamy, to prawda. Ale mimo wszystko kiedyś to się obróci przeciw nam...
    -Możliwe...
    -Możliwe...


    Upłynęły ledwie niecałe dwie doby od momentu wypuszczenia Zioma do chwili ostatecznego ukończenia urządzenia mającego zapewnić stabilny transfer mocy. Maszyna stała gotowa do działania na jednej z sal szpitalnych zarekwirowanych na potrzeby rządowe. Całość składała się z jednej komory, przeznaczonej dla źródła mocy, czyli Tobiego. Od niej rurkami wypełnionymi rtęcią transfer miał dochodzić do kumulatora a w nim nadawana miała zostać stała wysokość dalszego przesyłu. Dalej za pomocą plastikowych przewodów, również wypełnionych rtęcią moc miała być doprowadzona do miejsc uwolnienia podłączonych do ciała rannych. Proste? Niezupełnie. Nikt nie miał gwarancji czy maszyna zadziała i jeśli to w jaki sposób konkretnie. Poza tym nie stwierdzono czy dopływ i odpływ mocy są bezpieczne. W końcu ostatnim, i być może najważniejszym problemem było odpowiednie dawkowanie mocy, gdyż zbyt duże jej przyswojenie mogło by im ugotować mózgi, uwędzić wątrobę czy zamarynować nerki. Pozostawał jeszcze aspekt złego pułkownika Zioma pałającego zapewne rządzą zemsty. Pomimo to, jako że stan rannych był coraz gorszy i tylko coraz większe dawki środków przeciwbólowych utrzymywało ich w stanie względnej żywotności. Kilka ostatnich poprawek i maszyna była gotowa do użycia. Teraz należało tylko przygotować rannych i można było zaczynać. Ponieważ miało to potrwać trochę czasu, Tobi postanowił ostatni raz, jak miał nadzieję, spotkać się z Ziomem. Wszedł do sąsiadującego pomieszczenia, gdzie czekał pułkownik i widząc że nogi ma przykute a ręce związane za plecami nakazał wartownikowi opuszczenie pokoju. Gdy tylko drzwi zamknęły się za nim, kanclerz płynnym gestem wysunął sobie krzesło i spojrzał więźniowi oczy.
    -Spisałeś się... -zaczął chłodno- Jeśli wszystko pójdzie dobrze, zapewne zostaniesz uwolniony...
    -Albo złamiesz słowo i znów będę gnił w tej obskurnej celi.
    -warknął.
    -Staram się nie łamać słowa... O ile ty go także nie złamałeś i skonstruowałeś to co trzeba...
    -Skonstruowałem, ty się nie martw, gdybym chciał cię zdjąć zrobił bym to osobiście, a nie maszyną...
    -Mhm...
    -A teraz posłuchaj...
    -wyciągnął z rękawa ostatniego asa- zanim przebiegnie operacja masz coś zrobić. Napiszesz że zostaje zwolniony i podpiszesz się. Rozkaz trafi teraz do mnie.
    -A czemu miałbym to zrobić?
    -Bo tylko ja umiem obsługiwać tamto urządzenie...

    Siła argumentu była niezaprzeczalna. Nie mówiąc nic, Tobi westchnął ciężko, wyjął zza pazuchy notatnik, wyrwał kartkę, i zaczął pisać.

    Ciągle się nie odzywając, pokazał treść rozkazu Ziomowi, złożył go wpół i położył przed nim. Miał jeszcze coś powiedzieć ale przerwało mu wejście żołnierza meldującego, że można przeprowadzać operację.

    Tobi usiadł na fotelu wewnątrz komory. Chirurg pod nadzorem Zioma przypiął mu różne kabelki, obręcze i inne ustrojstwo którego przeznaczenia nijak nie można było odgadnąć. Obok komory zgodnie z planem leżeli obaj ranni także naszpicowani kabelkami. Gdy wszystko było gotowe drzwi zamknęły się i po raz pierwszy od wielu lat poczuł się trochę jak klaustrofobik. Żałując że nie kazał zamontować im okna rozsiadł się wygodnie w fotelu. Ściany zaczęły poruszać się dookoła, z sufitu zapaliła się zielona lampka. Zdążył jeszcze zauważyć że przewody z rtęcią nabrały pomarańczowego koloru. Potem poczuł jakby kopnięcie w tył głowy i stracił przytomność. Gdy transfer osiągnął 66% mocy pierwotnej maszyna została wyłączona. Zewnętrzna osłona zaczęła wirować wolniej i wolniej, po chwili zatrzymała się w ogóle...


    Wybaczcie długość ale Szlachcic tak się domagał że nie mogłem dokończyć.
     
  25. Tobi

    Tobi Ten, o Którym mówią Księgi

    Lata'40.
    [​IMG]
    Rozdział: 3 / Odcinek: 24
    "Hipnoza"

    Nieprzytomny Tobi siedział na fotelu kapsuły z opuszczoną głową. Zaraz po końcu operacji wyciągnięto go z kapsuły i położono na tej samej sali co Milvena i Szlachcica. W momencie gdy wszyscy oni trzej byli nieprzytomni faktyczną władzę, przejął chwilowo Turbo Dymo Man. Podczas krzątaniny zaraz po zabiegu wszyscy zdawali się zapomnieć o siedzącym przy stole Ziomie. Ten jednak korzystając z chwili gdy tymczasowy lider przechodził obok zagaił.
    -Chyba już czas żebyście mnie wypuścili.
    Tamten spojrzała na niego jak na wariata.
    -Jaja se robisz? Naprawdę myślałeś, że będziesz wolny?
    Ziom przewidując takie posunięcie wyjął z kieszeni kartkę podpisaną niecałą godzinę temu przez Tobiego.
    -Masz.
    -Co to?
    -Przeczytaj.

    Turbo Dymo Man bez słowa wziął do ręki kartkę i zlustrował ją wzrokiem. Zmarszczył brwi. W miarę czytania tekst coraz bardziej mu się nie podobał. Spojrzał na Zioma i jeszcze raz na kartkę. Zgrzytając zębami wycedził.
    -Do ZSRR?
    -Do ZSRR...

    Złapawszy najbliższego strażnika nakazał mu przekazać rozkaz przygotowania ciężkiej eskorty dla więźnia specjalnego i podstawienie na lotnisku pojedynczego pozbawionego amunicji Iła. Do niedługiej chwili Ziom transportowany przez pięćdziesięciu żołnierzy i dwa Rosomaki jechał w stronę lotniska najwspanialszej z stolic świata gdzie czekał już na niego w pełni przygotowany do podróży Ił.

    Stan rannych zgodnie z przewidywaniami Kate i przeciw wszelkiej medycznej wiedzy zdumionych lekarzy zaczął się polepszać. Następnego dnia byli już całkowicie stabilni i jedynie ciągle gojące się głębokie rany nie pozwalały im wstawać. Stan ten jednak szybko minął i w trzecim dniu po operacji na ich wyraźne żądanie pozwolono im na samodzielne wstawanie i poruszanie się w obrębie pokoju. Co się zaś tyczy Tobiego, to przez trzy dni leżał nieprzytomny bez ruchu i tylko kołaczące serce świadczyło o tym że żyje. Nikt nie miał pojęcia ile może trwać pooperacyjny sen i co mogło go spowodować. W końcu cały przeprowadzony zabieg przypominał bardziej science-fiction niż medycynę. Takie medic-fiction. W końcu rano trzeciego dnia po operacji coś się stało. Milven z Szlachcicem leżeli sobie spokojnie na swoich łóżkach czytając przyniesioną im rano prasę i dopiero po pewnej chwili zauważyli że Tobi leży z otwartymi oczyma. Obejrzeli się na siebie, potem jeszcze raz na Tobiego i jeszcze raz na siebie.
    -Obudził się? -szepnął Milven.
    -Nie wiem. -odpowiedział Szlachcic- Może śpi z otwartymi oczyma?
    -Tak można?
    -Tak. Ale... patrz, mrugnął.

    Rzeczywiście. Gdyby nie cokilkusekundowe mruganie faktycznie można by przyjąć że kanclerz śpi z otwartymi oczyma.
    -Tobi?
    Odpowiedzi nie otrzymano. Co prawda spojrzał w ich stronę, więc ewidentnie ich słyszał ale sprawiał wrażenie jakby widział tych ludzi po raz pierwszy w życiu.
    -Tobi? Halo?
    -Ziemia do kanclerza.

    Poza coraz wyżej uniesionymi brwiami żadnej odpowiedni nie było. Minęło kilka sekund konsternującej ciszy. Wtedy już, już prawie otworzył usta by coś powiedzieć gdy do pokoju wszedł lekarz.
    -I jak się dzisiaj czujecie panowie?
    -Doktorze, kanclerz się chyba obudził.
    -powiedział Szlachcic nie spuszczając wzroku z Tobiego.
    -Taaak? To bardzo dobrze. Zaraz zlecę dokładne badanie.
    Wyszedł, drzwi trzasnęły i tyle go było widać. Kanclerz odetchnął głęboko i spróbował odgarnąć włosy z twarzy. Opadł potem na poduszkę, przesłonił jedną dłonią oczy i otworzył usta. Przez chwilę zastygł tak jakby szukając odpowiednich słów po czym wolno, ściszonym głosem zapytał.
    -Czy któryś z was, mógłby mi powiedzieć... -znowu zamilknął na chwilę- ...kim ja jestem i co tu się wyprawia?
    -O *****...


    Następnego dnia na korytarzu sali szpitalnej zebrał się cały rząd i wszystkie ważne persony z Tobim związane. Nie bardzo mogli uwierzyć w usłyszaną przed chwilą relację Szlachcica, który teraz siedział przed nimi razem z Milvenem zachowując śmiertelna powagę.
    -Więc. -odezwał się Turbo Dymo Man- O ile dobrze zrozumiałem, kanclerz ma amnestię, tak?
    -Tak.
    -I jest to amnestia całkowita, tak?
    -Tak.
    -I lekarze nie mogą zdiagnozować jej przyczyny, tak?
    -Tak.
    -Cholera.
    -Cholera.
    -zgodził się Milven.
    Tak złowieszczego "trzy razy tak" chyba jeszcze nie było. Nagle cały system mógł stanąć na głowie.
    -A próbowaliście mu coś przypomnieć?
    -Oczywiście.
    -I nic?
    -Poza tym że zaczął do nas mówić per pan, to nic.

    Kolejny moment ciszy przerwał i tak już trudną rozmowę.
    -Czy są... -po raz pierwszy odezwał się Rommel- instrukcje na wypadek niedyspozycyjności kanclerza?
    -Co?
    -No... takie dokumenty na mocy których ktoś inny przejmuje władzę na czas powrotu do zdrowia przywódcy. W Rzeszy na przykład gdybym ja był niedyspozycyjny władze przejęła by Hilda.
    -Hm...
    -zastanowił się Turbo Dymo Man- Teoretycznie takie coś mogło by być w ustawach kryzysowych, które spisał Tobi.
    -Jest takie coś?
    -zaciekawił się Milven.
    -Tak, jakieś pół roku temu zaczął je pisać.
    -Cóż. Sprawdźcie to. Na razie myślę że należało by dać mu trochę spokoju. To może być wynik szoku pourazowego czy czegoś w tym rodzaju. Dajmy mu kilka dni, potem się zobaczy.


    Kilka dni później przyszedł ów czas przypominania Tobiemu kim jest i co robił przez ostatnie dwadzieścia-kilka lat. Rozpoczęło się uporczywe pokazywanie mu filmów propagandowych, nagrań jego wystąpień i opowiadań wszystkich, którzy mogli pomóc. Udało mu się jednak zapamiętać tylko jedną jedyną informację a mianowicie kim jest Tobias von Tobisov, nie utożsamiał jednak tej postaci z sobą. Podczas kolejnego z tych spotkanek uświadamiających pałeczkę przejął Szlachcic, zaś reszta w osobach Justyny, Milvena, Turbo Dymo mana, Hildy i Rommla siedziała i notowała. Wprowadził on kanclerza w stan hipnowzy i próbował wycignąc z jego podświadomości jego prawdziwe ja.
    -Dobrze więc. -mówił Szlachcic- Kim jesteś?
    -Nie wiem.
    -A kto to jest?
    -pokazał jego fotografię.
    -Kanclerz Tobias von Tobiasov.
    -A ty jesteś?
    -Nie wiem.
    -A kto to jest?
    -postawił mu przed nosem lusterko.
    -Ja.
    -Czyli?
    -Nie wiem.

    -Arhrgh... Dobrze w ten sposób do niczego nie dojdziemy. -westchnął po czym zwrócił się do Milvena- Przynieś tu te wszystkie klamoty.
    Milven wstał i przyciągnął do nich pudło z mnoga liczbą wszelakich ilustracji, szkiców, planów, map, zdjęć i ogólnie rzecz biorąc rzeczy poruszające prywatne aspekty życia Tobiego. Szlachcic pogmerał w nich chwilę po czym wyjął zdjęcia zniszczonego niegdyś urządzenia Sleepera mającego przetransferować w niego moc z kawałka Edenu co też zrobiło.
    -Co to jest?
    -Emm... To urządzenie jest?
    -Tak.
    -Takie... hm... laserowate.
    -Tak.
    -Tak jakby...
    -zamilknął lecz widać było na jego twarzy że intensywnie myśli i nagle jakby doznał olśnienia- Do transferu mocy!
    -Tak!
    -Które zbudowałem by przejąć moc z kawałka Edenu i posiąść nadludzkie moce!
    -Tak! Co? Nie!
    -Jak to nie, przecież posiadłem je i jestem superpotężny!
    -Nie, nie nie... Tobi, nie jesteś Sleeperem...
    -westchnął- Dobra, obejrzyj sobie to...
    Z pudełka został wyciągnięty sztylet który niegdyś dostał.
    -Pamiętasz to?
    -Hm... Sztylet?
    -Yhm...
    -Do CQC. Tak?
    -Poznajesz?
    -ucieszył się Szlachcic.
    -Tak, przecież sam dałem go temu gnojkowi Tobiemu.
    -Nie no ***** nie! Nie jesteś Ziomem!
    -Jak to nie?
    -Nie! Na to teraz spójrz!
    -warknął wręczając mu plany atomowego okrętu podwodnego.
    -No to okręt, i?
    -Poznajesz go?
    -Nie.
    -Jak możesz nie poznawać?
    -No nie.
    -Na pewno? Nic?
    -Może... Coś tak jakby. Atomowy?
    -No.
    -Posiadający możliwość wystrzeliwania rakiet balistycznych z głowicami atomowymi. Maksymalne zanurzenie 450 metrów, prędkość nawodna 30 węzłów, podwodna 15, uzbrojenie dodatkowe, 6 dziobowych wyrzutni torped oraz dwie rufowe. Wybudowane w liczbie 60.
    -No. Teraz pamiętasz?
    -Oczywiście, przecież sam je projektowałem!
    -...
    -Co?
    -Nie! Nie nie projektowałeś ich! Nie jesteś Szlachcicem! Ja jestem Szlachcicem!
    -Ależ oczywiście że ja! Jestem pułkownik Michał. K. Szlachcic. Mam 179 centymetrów wzrostu, ważę 75 kilogramów, jestem praworęczny, moja ulubiona potrawa to bigos, ulubione kolory niebieski i zielony, mam mistrzowski tytuł w szermierce, rapierem posługuję się jak zawodowiec...

    Dokładnie opisywany pułkownik M. K. S. nie wiedział nawet że Tobi wie te wszystkie rzeczy.
    -...ulubione wino czerwone półsłodkie bułgarskie, ulubiona broń USP, boję się wielkich pająków mutantów i beznadziejnie zabujałem się w pewnej dziewczynie sprawującej funkcję ministra spraw zagranicznych.
    -Co? -krzyknęła Justyna.
    -Co? -zawtórował jej właściwy Szlachcic, choć chciał powiedzieć coś zupełnie innego- On bredzi! Gada bez ładu i składu! Nie słuchajcie go! Tak do niczego nie dojdziemy! Koniec przesłuchania na dziś! -trzepnął Tobiego w łeb a ten wybudził się z hipnozy.
    -Co, jak, gdzie? Co się stało?
    -Nic. Idź lepiej spać. -po czym zwrócił się do całej reszty- A wy na co się gapicie? Wypad!
    Szlachcic opadł ciężka na krzesło. Z pokoju wyszli wszyscy poza Justyną...
     
Status Tematu:
Zamknięty.

Poleć forum

  1. Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych reklam.Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej.
    Zamknij zawiadomienie