Korona za dziewięć groszy - AGOT CK II AAR

Temat na forum 'CK - AARy' rozpoczęty przez vantikir, 2 Wrzesień 2017.

  1. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    Zapraszam na ostatni fragment o lordzie Daemonie. Chciałbym by jego historia skończyła się inaczej, ale cóż... To w końcu Westeros. W następnym odcinku zajmiemy się jego bratem, Corlysem.


    [​IMG]

    Król Aegon wtrącił lorda Daemona do ciemnicy.

    AEGON III

    Trzeci poziom lochów Czerwonej Twierdzy był starszym miejscem. Niemal najgorszą ze wszystkich ich kondygnacji.
    Na pierwszym z nich znajdowały się duże komnaty z szerokimi oknami, w których przetrzymywano drobnych złodziejaszków czy innego rodzaju rzezimieszków. Odbywali swoje kary razem, bez choćby cienia szansy na prywatność czy jakiekolwiek wygody. W drugim z nich wydzielono wiele, mniejszych sal, o nieco mniejszych oknach. Te cele służyły wysoko urodzonym więźniom, zapewniając im standardy należne z racji pochodzenia. Czwarty i ostatni poziom był tym, który zwykle pogrążony był w mroku – bowiem znajdowały się tam rzeczy, których nie powinno oglądać ludzkie oko, które powinny zostać zapomniane – tam bowiem trafiali wszyscy nieszczęśnicy, których sprawiedliwość, królewska wola bądź wyrok bogów skazały na dodatkowe cierpienia i tortury. Trzeci poziom, ten, który odwiedzał właśnie monarcha, był przeznaczony dla najgroźniejszych i najbardziej niebezpiecznych przestępców. I właśnie tutaj zamknięto lorda Daemona Wane’a.
    Niemal natychmiast nozdrza Aegona zostały zaatakowane przez osobliwą mieszankę zapachów – stęchlizny, uryny i krwi.
    Strażnik więzienny poprowadził swego monarchę wąskim korytarzem. Gdyby nie pochodnie, które trzymali obaj mężczyźni, ich droga byłaby całkowicie skąpana we wszechobecnym mroku. Aegon musiał przyznać rację strażnikom lochów, którzy ostrzegali go przed tym miejscem – cele na tym poziomie były małe, pozbawione okien, zaś dostępu do nich broniły solidne drzwi, których więzień nie był w stanie sforsować. W środku nie było żadnych wygód… Po prawdzie, nie było tam nic – ani pryczy ani miejsca, w którym skazany mógł załatwić swoje potrzeby. W celi na trzecim poziomie lochów istniał jedynie mrok.
    - To tutaj, Wasza Miłość! – strażnik więzienny otworzył drzwi jednej z cel na końcu korytarza – Będę tuż za drzwiami.
    Strażnik więzienny otworzył masywne drzwi i przepuścił króla w ich progu, pozwalając monarsze na wejście do ciasnego pomieszczenia. Jedynym źródłem światła, które było dostępne dla Aegona, była pochodnia, którą trzymał w dłoni. W celi nie znajdowało się absolutnie nic – Daemon siedział oparty o jedną z jej ścian, jego dłonie i nogi skute były łańcuchami. Kiedy tylko jego twarz oświetlił ogień pochodni, zamrugał gwałtownie oczami, a potem osłonił je dłonią.
    - Co…? – próbował zapytać, ale jego głos szybko się załamał.
    Aegon mimowolnie się uśmiechnął. Kiedy tylko dowiedział się o zdradzie żony i szwagra, ogarnął go wielki gniew. Do Vis dotarł pierwszy, ukarał ją odpowiednio za wszystkie z jej czynów. Daemona przyprowadził mu Stark, skutego i bezbronnego. Skazanie niepokornego lorda i zdradzieckiego szwagra na tortury, odmawianie mu posiłku i wody, zesłanie go do tej celi, gdzie nie miał dostępu nawet do światła… To wszystko przyniosło pewną ulgę, nieco przytłumiło ogrom tego upokorzenia, na który tych dwoje skazało Aegona… Ale kulący się w mroku przed nim mężczyzna musiał ponieść najwyższą cenę, stać się przykładem dla każdego, kto kiedykolwiek pomyśli o tym, by wystąpić przeciwko swemu królowi.
    - Jutro odbędzie się proces, Dae… - odezwał się król, spoglądając z góry na skutego łańcuchami mężczyznę.
    Oczy skazańca przyzwyczaiły się w końcu do półmroku i spojrzał on na swojego króla. Monarchę, którego zdradził.
    - Pozwól… - powiedział z trudem Daemon – Pozwól… Pozwól mi przywdziać czerń.
    Aegon podszedł do więźnia i uderzył go w twarz dłonią wolną od pochodni.
    - To by było zbyt proste, Dae… - odezwał się król – Wiesz dlaczego?
    Więzień milczał, czekając na słowa Aegona.
    - Miałem cię za brata… Bliższego niż Aenar! – Aegon przycupnął przy leżącym mężczyźnie i spojrzał mu prosto w oczy – Wyobrażasz sobie? Bliższego niż rodzony brat.
    Daemon patrzył swoimi fioletowymi oczami wprost w oczy swojego szwagra, nawet poniżony i złamany nie chciał odwrócić wzroku.
    - Domagam… - głos lorda Wane’a był słaby i cichy, król musiał się delikatnie pochylić by go usłyszeć – Domagam się próby walki.
    Na początku, Aegon chciał odmówić tej prośbie. Próba walki mogłaby zakończyć się zwycięstwem oskarżonego, co uczyniłoby go niewinnym w oczach bogów i królestwa. Na to, Czarny Smok nie mógł pozwolić. Chciał, by jego szwagier cierpiał. Pozbawienie go życia w prostej egzekucji byłoby zbyt proste, niemal miłosierne. Pozwolenie mu na dołączenie do Nocnej Straży i uczynienie z niego żywego pomnika upokorzenia króla Aegona V też nie było dobrą opcją. Czarny Smok chciał by lord, którego zwano Upartym Bykiem, cierpiał. Aegon chciał by to cierpienie nie było jedynie fizyczne, ale by czuł się zdradzony i poniżony…
    - Błagaj… - wysyczał król, patrząc na swego chorążego i szwagra oczami skrzącymi się od gniewnych błysków.
    Daemon zamrugał, wyraźnie zaskoczony.
    - Co? – wyszeptał, zupełnie, jakby nakaz Aegona do niego nie dotarł.
    - Błagaj! – warknął Aegon V – Chcę słyszeć jak skomlesz u moich stóp.
    W głowie króla rysowały się różne możliwości poprowadzenia jutrzejszego procesu i próby walki. Wiedział, że Vis musi widzieć śmierć brata, a i on powinien móc przed swoją śmiercią dowiedzieć się, że będzie ojcem. Dopiero wtedy oboje zostaną dostatecznie ukarani, odczują głębię upokorzenia i ogrom cierpienia, którym poddali również Aegona. Tak, król zamierzał przystać na propozycję Daemona i pozwolić mu dowodzić swej niewinności w pojedynku. Przeciwko niemu stanie najbardziej zręczny z rycerzy Gwardii Królewskiej. Ale nie zamierzał przekazywać radosnej wieści więźniowi, nie teraz… Nie przed momentem, w którym Uparty Byk się przed nim ukorzy i zacznie błagać.
    Przed odebraniem mu życia, Aegon chciał pozbawić go również dumy.

    [​IMG]

    Daemon poprosił o próbę walki. Król Aegon V wybrał na swego czempiona ser Rycherda Vyrwela.

    [​IMG]

    Daemon ginie w pojedynku z Białym Płaszczem.

    DAEMON VI

    Aenar Blackfyre pomógł mi założyć zbroję.
    Wcześniej odwiedził mnie Wielki Maester, robiąc co tylko mógł by zniweczyć staranną pracę królewskich katów, którzy poddawali mnie torturom. Zadano mi wiele ran, które pokrywały moje ciało niczym groteskowe barwy wojenne, a sam Pycelle miał mało czasu by je opatrzyć, zajął się więc najpoważniejszymi z nich. Kiedy wysłannik Cytadeli opuścił komnatę, w której mnie umieszczono, wszedł do niej królewski brat i następca, oznajmiając, że to on pomoże mi przygotować się przed pojedynkiem. To były jedyne słowa, które od niego usłyszałem i po ich wypowiedzeniu młodzieniec skupił się na zadaniu – a to nie należało do łatwych czy szybkich. O dziwo, cały ten trud brat króla znosił z cierpliwością, był dokładny i metodyczny, ale przy tym starał się nie zadawać mi niepotrzebnego bólu. Myślałem, że Aenar będzie podobny Aegonowi, ale ten młodzieniec miał w sobie więcej współczucia, był wolny od gniewu, który owładnął Czarnego Smoka. Na początku mnie to zdziwiło, ale później przypomniałem sobie, że bracia nie wychowywali się razem – byli dla siebie równie obcy jak ja i lord Stark.
    - Naprawdę ją kochasz? – zapytał młodzieniec, gdy udało mu się założyć ostatni z elementów pancerza – Tak prawdziwie?
    To pytanie całkowicie mnie zaskoczyło, było ostatnim, czego mógłbym się spodziewać. Wszyscy zdawali się mnie zawczasu osądzić, potępiać za moje czyny i patrzeć na mnie wyłącznie z pogardą, a nagle znajduje się osoba, która pyta o coś zupełnie nieistotnego dla innych, a co doprowadziło przecież do tego wszystkiego… A jest tą osobą brat człowieka, który chce mnie ukarać. Była w tym wielka ironia i mógłbym przysiąc, że Nieznajomy był blisko, chichocząc pod nosem.
    - Tak, Aenarze… - odezwałem się, nie patrząc na młodego księcia – Za to właśnie ginę.
    Książę podał mi pochwę i miecz, które zawiesiłem sobie na pasie.
    - Zaczekaj tu chwilę, ser… - poprosił Aenar i wyszedł z pokoju.
    Przez krótką chwilę rozważałem ucieczkę. Postępowanie młodego księcia nie było rozsądne i – być może – swoim wyjściem dawał mi szansę na uniknięcie próby walki. Zaraz jednak odrzuciłem tę opcję. Wydostanie się z Królewskiej Przystani i tak było poza moim zasięgiem, nie bez pomocy kogoś z wewnątrz. Westchnąłem ciężko i czekałem na powrót Aenara, pogodzony ze swoim losem.
    - Pomyślałem, że zechcesz z nią porozmawiać… - Aenar wkrótce pojawił się w komnacie, ale nie był sam.
    Vis podeszła do mnie i dotknęła mojego policzka w nieśmiałym ruchu, zupełnie jakby nie mogła uwierzyć, że pozwolono jej mnie zobaczyć. Próbowałem się uśmiechnąć by dodać jej otuchy, ale na mojej twarzy pojawił się jedynie niewyraźny grymas.
    - Vis… - odezwałem się cicho – Dobrze cię widzieć.
    Objęła mnie delikatnie, w jej oczach zalśniły łzy. Równie dobrze jak ja, zdawała sobie sprawę, że to może być nasze ostatnie spotkanie. Była w tym pewna doza okrucieństwa, zobaczyć ukochaną przed śmiercią po raz ostatni, widzieć ją tylko przez moment, zbyt krótki by wyrazić to wszystko, co ciśnie się na usta, co pojawia się pod postacią rozbieganych i chaotycznych myśli. Ale ten moment był mi potrzebny, bardziej niż powietrze – by przypomnieć mi, za co gotów byłem umrzeć, stawić na szali wszystkie zaszczyty i wpływy.
    - Będziesz ojcem, Dae… - wyszeptała mi wprost do ucha Vis – Obiecuję ci, że ochronię naszego syna przed tym potworem.
    Wiedziałem, że Aegon nie spocznie, dopóki nie zniszczy wszystkich, przypominających mu o zdradzie i upokorzeniu, jakich doznał. Byłem pewien, że wybierze najzręczniejszego ze swoich rycerzy, bym przegrał próbę walki, byłem pewien, że będzie próbował zmienić życie Vis w jedno z siedmiu piekieł, ale nasze dziecko… Żywy dowód tej zdrady… Nie będzie dla niego większej obrazy, będzie chciał jego śmierci.
    - Lady Yolanda pomoże mi uciec z Królewskiej Przystani… - wyszeptała jeszcze Vis, a później odsunęła się ode mnie.
    Nie wiedziałem, co próbowała osiągnąć lady Tully. Dlaczego wcześniej mnie ostrzegała, a teraz gotowa była pomóc mej ukochanej i naszemu nienarodzonemu dziecku w ucieczce. Ale wątpliwości nie były tym, co zajmowało moje myśli w tamtym momencie, była to czysta wdzięczność. Żałowałem jedynie, że nie będę w stanie podziękować za ten czyn lady Yolandzie osobiście.
    - Już czas! – odezwał się książę Aenar – Czas na pożegnanie.
    Spojrzałem na Vis i na moich ustach pojawił się słaby uśmiech. Ująłem delikatnie jej dłoń, spojrzałem po raz ostatni w jej purpurowe oczy.
    - Oh, jestem ostatnim z olbrzymów, lecz niedługo już zamknę powieki… - zanuciłem słabo – Zapamiętajcie pieśń moją, bo gdy mnie już nie będzie…
    Mój głos załamał się, ale wiedziałem, że Vis zna ostatnie słowa tej pieśni. Otarła łzę, która spłynęła jej po policzku i dokończyła:
    - Wszystkie pieśni umilkną na wieki… - kiedy przebrzmiało ostatnie z jej słów, nachyliłem się i złożyłem na jej ustach delikatny pocałunek.
    Myśl o tym jednym pocałunku towarzyszyła mi, gdy – prowadzony przez Aenara – wszedłem do Wielkiej Sali. Czekali tam wszyscy ważniejsi dworzanie, rycerze Gwardii Królewskiej, członkowie małej rady, dowódca Złotych Płaszczy i sam Aegon V. Kiedy stanąłem przed nimi wszystkimi, w komnacie zapanowała cisza. Aenar położył mi dłoń na ramieniu, skinął głową i odszedł by zająć miejsce obok swojego brata.
    - Lord Daemon Wane poprosił o próbę walki! – odezwał się król Aegon, podnosząc głos – Będzie własnym ostrzem bronił swej niewinności.
    Król rozłożył szeroko ręce i niemal krzyczał, jego głos niósł się echem w przestronnej komnacie. Dworzanie słuchali go z uwagą, większość całkowicie mnie ignorowała. Starałem się wyprostować i patrzeć na króla, nie odwracając wzroku. Nie zamierzałem teraz okazywać słabości, nie przed nimi wszystkimi, a zwłaszcza nie przed Aegonem.
    - Korona wybrała swojego czempiona! – oznajmił król i uśmiechnął się szeroko – Wystąp, ser Rycherdzie!
    Jeden z rycerzy Gwardii Królewskiej spełnił królewskie polecenie i postąpił kilka kroków do przodu, zbliżając się do mnie.
    - Zrobię to szybko, ser… - odezwał się mężczyzna – Z uwagi na szacunek, jakim darzyłem twojego ojca.
    Skinąłem głową, zaciskając mocno palce dłoni na rękojeści miecza.
    - Niech bogowie sprzyjają lepszemu! – zawołał król Aegon – Zaczynajcie.
    Kiedy dobyłem miecza i rzuciłem się na rycerza Gwardii Królewskiej, nie mogłem się opędzić od pewnej natarczywej myśli, która pojawiła się gdzieś z tyłu głowy, na granicy mojej podświadomości. Nie mogłem się pozbyć słów pewnej pieśni, które wciąż i wciąż pojawiały się w mojej głowie…
    „Bracia, ach bracia, moje dni są skończone, życie zabrał mi Dornijczyk szalony…”
    Ostrze ser Rycherda trafiło mnie w nogę, zagłębiając się w niej prawie po rękojeść. Opadłem na kolano, a rycerz wyszarpał klingę z mojego ciała w jednym szarpnięciu.
    „Ale to nic nie szkodzi, wszyscy umrzeć musimy, a jam poznał smak jego żony”

    [​IMG]

    Lord Daemon ginie w obronie zakazanej miłości. Jego następcą zostaje jego młodszy brat, Corlys.​

    Lorda Daemona zaręczono z lady Bess Bracken. Nie doszło do zawarcia małżeństwa ze względu na przedwczesną śmierć Wane’a.
    Z nieformalnego związku ser Daemona z królową Visenyą Wane narodził się jeden syn:
    - Gaemon Waters, który przebywa obecnie z matką na wygnaniu w Królestwie Tyrosh.
     
    Piterdaw lubi to.
  2. ers

    ers Ten, o Którym mówią Księgi

    A tak swoją drogą, to bękart nazywa się Waters, gdy urodzi się w Dorzeczu, dobrze pamiętam? Jak nazywałby się, gdyby urodził się na Stopniach lub w Tyrosh?
     
  3. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    @ers

    Nie do końca, bękart urodzony w Dorzeczu otrzymałby nazwisko Rivers - przykładem mogą być Aegor i Brynden Rivers. (późniejsi Bittersteel i Bloodraven, których matki pochodziły z Dorzecza, od rodzin Brackenów i Blackwoodów)

    Bękart nazywa się Waters, ponieważ przyszedł na świat w Krainach Korony. Cały ten podział wygląda tak:
    Krainy Korony - Waters.
    Dorzecze - Rivers.
    Zachód - Hill.
    Krainy Burzy - Storm.
    Reach - Flowers.
    Żelazne Wyspy - Pyke.
    Dorne - Sand.
    Dolina - Stone.
    Północ - Snow.

    Co do pytania o Stopnie czy Tyrosh, cóż... Nadawanie nazwisk bękartom jest pewnym procederem wykształconym przez zwyczaj, ale właściwym jedynie dla Siedmiu Królestw. Ponieważ Stopnie nigdy de facto nie były jedną z krain podległych Żelaznemu Tronowi - był co prawda epizod z Daemonem Księciem Łotrzykiem, który obwołał się Królem Stopni, ale nie udało mu się wysp utrzymać - i są właściwie siedliskiem wszelkiej maści piratów, gdzie nie zaprowadzono porządku, kraina ta nie ma własnego określenia na naturalnych synów czy naturalne córki. Podobnie z Tyrosh - jako jedno z Wolnych Miast, które nigdy nie było w sferze wpływów Żelaznego Tronu, nie wykształciło ono zwyczaju nadawania nazwiska bękartom. Zapewne i na Stopniach i w Tyrosh, dziecko nie dostało by nazwiska.
     
    ers lubi to.
  4. ers

    ers Ten, o Którym mówią Księgi

    Lub mechanika CK2 przypisałaby jakieś losowe.
     
  5. Piterdaw

    Piterdaw Ten, o Którym mówią Księgi

    Trochę już nudzi mi się pisanie pod każdym odcinkiem, że to jest majstersztyk ;) Zakończenie po prostu powaliło. Ciekawy jestem jak poradzi sobie młody Corlys, ale obawiam się, że nie będzie już tak wyrazistą postacią jak Daemon.
     
  6. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    @ers

    Co też ma pewne odzwierciedlenie w samej historii Westeros. Gra nadaje losowe nazwiska nie samym bękartom, a dopiero ich dzieciom. Podam pewien przykład, który ładnie obrazuje tę zależność. Po Tańcu ze Smokami, Alyn Velarion doczekał się dwójki bękartów z Elaeną Targaryen - Jona i Jeyne Waters. Jon stał się później znanym rycerzem, a jego syn poszedł w jego ślady - jako, że syn Jona urodził się ze związku prawomocnego, zmienił nazwisko na Longwaters, by zmazać skazę bękarciego pochodzenia.

    Rozegrałem nieco do przodu i TUTAJ MAŁY SPOILER DOTYCZĄCY GAEMONA, sam potomek Dae i Vis stał się znanym najemnikiem, a później został pasowany na rycerza. Doczekał się jednego syna, który przyjął nazwisko "Jaeganyon" i za herb złotego sokoła na brązowym polu.

    @Piterdaw

    Po raz kolejny dziękuję. Ze swojej strony zachęcam jednak do pisania, bo motywuje mnie to do pracy, a i lubię podyskutować tak o samym Westeros jak i swojej pracy. Daemon miał to szczęście, że jako pierworodny dość sporo miał czasu, był wszechobecny i mogłem go i jego relację z Vis dobrze zarysować i rozwinąć. (na przykład wątek pieśni jako coś, co go wyróżniało) Sam Corlys czasu będzie miał mniej, a definiować go będą czyny innych w znacznym stopniu, ale postaram się go dobrze przedstawić.
     
  7. Ferios

    Ferios User

    Nie do końca. Proces nadawania nazwisk nie jest do końca jasny. Jest to miejsce urodzenia, nazwisko ojca albo matki :)
     
  8. ers

    ers Ten, o Którym mówią Księgi

    Czyli jakie nazwisko miałby bękart Lannistera i Dornijki urodzony na Północy?
     
  9. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    Widzę tutaj dwie możliwości. Albo Snow albo Hill. (nawet gdyby Dornijka była wysoko urodzona, jej pochodzenie byłoby pominięte i Sand nie wchodzi w grę - przykład, bękart Roberta Baratheona, Edric Storm, miał za matkę Florentównę, a mimo wszystko chłopiec nazwany został Edric Storm, a nie Flowers.)

    Ujmę to tak, zwykle nazwisko zyskuje się dzięki miejscu urodzenia i wychowania, ale ponieważ jest to zwyczaj, nie jest to reguła i można wziąć pod uwagę również pochodzenie ojca. Na przykład, Żmijowe Bękarcice noszą nazwisko Sand, mimo tego, że Obara spędziła dzieciństwo w Oldtown, a Nymeria za Wąskim Morzem, w Volantis.

    Rozwiązując już podany przykład, uważam, że dziecko otrzymałoby na nazwisko Snow lub - w drugiej kategorii - Hill.

    Ale to tylko moje dywagacje. Zapewne zależałoby to od kilku czynników - jak ten, ile lat dziecko spędziło na Północy i czy tam się wychowywało, jak bardzo lannisterski ojciec by się tym dzieckiem zajmował... (biorąc pod uwagę potęgę rodu, dobrze by było uchodzić za potomka Lannistera, nawet jeśli z nieprawego łoża, a związek z Północą... Dawał mniej wymiernych korzyści.)
     
  10. Ferios

    Ferios User

    Jeżeli byle jakiej dornijki to najprawdopodobniej Hill.
    Ale patrząc po przykładzie Jona Snowa (Który oficjalnie jest dzieckiem Eddarda Starka) Urodził się na południu i ma nieznaną matkę. Mimo to posiada nazwisko Snow.
    Martin nie określił dokładnego nazywania bękartów, po prostu różnie to bywa :p
     
  11. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    Dokładnie, Martin tutaj bardzo wygodnie zasłonił się zwyczajem. Czyli brak w Westeros jakiś norm prawnych dotyczących nadawania nazwisk bękartom, istnieje jedynie ustalona praktyka. A jak wiadomo, z nią może być różnie, raz weźmie się pod uwagę takie kryterium (miejsce urodzenia i wychowania), raz inne (pochodzenie ojca). I stąd te rozbieżności i nasze rozważania.
     
  12. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    ODC III

    Lord Corlys Wane, zwany Potwornym. Pan Zachodnich Stopni oraz Lys, lord Słonecznego Kamienia oraz Wyspy Wstydu, Obrońca Stopni. (268 – 291 rok po Lądowaniu Aegona)

    [​IMG]

    Ze względu na skandal, z jakim się to wiązało, na pogrzebie poprzedniego lorda pojawiła się tylko najbliższa rodzina.

    DERRICK V

    Chłopak potrzebował ser Derricka Fossowaya.
    Zgniłe Jabłko wiedział, jak przewodzić ludziom. Umiał przełamać ich strach, sprawić, by podążali za nim wprost w same centrum bitwy. Był wprawnym szermierzem, jednym z najlepszych, ostrze prowadzone jego dłonią krzyżowało się z klingami największych i nigdy jeszcze go nie zawiodło, sprowadzając kres na tych, którzy przeciwko niemu wystąpili. Całe swoje życie, ser Fossoway doskonalił swoje umiejętności, chciał stać się rycerzem doskonałym, niepokonanym wojownikiem. Nie znał strachu i nie dbał o swoje życie, nade wszystko pochwalając odwagę i zdecydowanie, w pogardzie mając sentymenty i przywiązanie. Miłość była śmiercią obowiązku, rycerz zdawał sobie z tego sprawę – całe swoje życie poświęcił wojaczce, tylko ją prawdziwie kochał, była dla niego jak powietrze, potrzebował jej do życia. Ale lata przeminęły, nieliczni przyjaciele odeszli, synowie wyruszyli w świat, poszukując lepszego życia, pewna niegdyś dłoń osłabła i z trudem unosiła ostrze…
    Ser Fossoway był wojownikiem, wojna była jedynym, na czym się dobrze znał… Ale chłopiec potrzebował mentora.
    W myśli Derricka wdarło się zwątpienie.
    Czy potrafił podołać tak ważnemu zadaniu? Nie udało mu się w pełni ukształtować Willema, nie był w stanie poradzić sobie z wychowaniem synów, zawiódł jako królewski namiestnik i nie zdołał uratować przyjaciół. Wiedział, jak ukształtować wojownika – nie miał problemu z wpojeniem podopiecznemu fechtunku, zasad strategii, przygotowaniem go na wszystkie trudy bitwy i pojedynku… Ale nie wiedział, co znaczy być lordem, nie potrafił odnaleźć się we wszystkich związanych z tą godnością obowiązkach i przywilejach, ten świat był dla niego równie obcy jak praca na roli. Ale mimo wszystko, był w stanie spróbować…
    Chłopak był mu bliższy niż był gotów to przyznać. Synowie Zgniłego Jabłka byli dla niego rozczarowaniem, ale jego giermek i syn jego przyjaciela, który stał z Derrickiem przed septem, był inny.
    - Ludzie mówią… - odezwał się Corlys, pierwszy raz odkąd pożegnali Daemona i opuścili sept – Że mój brat zginął jako zdrajca.
    Ser Fossoway otworzył usta, aby odpowiedzieć, ale zorientował się, że nie wie, jak przekuć chaotyczne myśli w słowa. Lord Willem poświęcił całe swoje życie by służyć Czarnym Smokom – najpierw Maelysowi, a potem jego następcy. Zaś Daemon… Syn pana Słonecznego Kamienia popełnił ogromny błąd, ale Derrick nie sądził, że spotka go za to tak okrutna kara – wystarczającą hańbą byłoby odsunięcie od siebie królowej i wysłanie zdradzieckiego szwagra na Mur. Wane’owie zostaliby ukarani, a całe Siedem Królestw stanęłoby murem za sprawiedliwym i nader łaskawym królem. Ale Aegon V nie był Maelysem, był okrutny i małostkowy… I właśnie te cechy sprawiały, że ser Fossoway bardziej lojalny był względem małego Corlysa niż króla, któremu zapewnił tron.
    - Zginął z mieczem w dłoni, chłopcze… - odpowiedział ser Derrick – To dobra śmierć. Godna rycerza.
    Chłopak skinął głową. Zawsze lubił słuchać opowieści o honorowej walce, o niespotykanym męstwie i przekraczaniu granicy własnych możliwości w słusznej sprawie. Ser Fossoway nie zamierzał opowiadać mu o próbie walki, której był świadkiem – Daemon zginął z mieczem w dłoni, to prawda, ale nie było w tym pojedynku honoru. Młody rycerz ledwo trzymał się na nogach, nie był w stanie obronić się przed doświadczonym i zręczniejszym rycerzem Gwardii Królewskiej. Wynik tej walki rozstrzygnął się jeszcze przed jej rozpoczęciem i przypieczętowała jej wynik staranna praca królewskich katów. Ale Corlys nie musiał o tym wiedzieć, Derrick chciał by zachował w pamięci obraz starszego brata, by postrzegał go tak, jak mieszkańcy Słonecznego Kamienia – jako ser Daemona Wane’a, Upartego Byka.
    Potrzebowali tego. Derrick wiedział, że Aegon nie odpuści.
    Wiele nieszczęść spotka ród Wane’ów.
    - Mój panie! – jakby na potwierdzenie myśli ser Fossowaya, rozległ się głos maestera Tytosa – Ser!
    Starszy mężczyzna rodem z krain Zachodu wypadł z drewnianej hali i ruszył szybkim krokiem w ich kierunku, nawołując. Ser Fossoway skinął na swojego podopiecznego i ruszyli powoli, spotykając się z maesterem w połowie drogi pomiędzy septem, a drewnianą halą. Starzec odetchnął ciężko i skłonił się przed Corlysem.
    - Co się stało, maesterze? – zapytał mały lord, spoglądając jeszcze przelotnie na swojego mentora.
    Ser Derrick domyślał się, że wysłannik Cytadeli nie przynosi dobrych wieści. Był pewien, że król nie zadowoli się jedynie zabiciem lorda, który go zdradził, ale również będzie próbował dokonać odwetu na jego krewnych. Za mniejsze przewiny, za czasów Czerwonych Smoków, całe rodziny były mordowane…
    - Wiadomość ze stolicy, mój panie! – słowa Tytosa potwierdziły przypuszczenia ser Fossowaya – Jego Wysokość wyśle na Słoneczny Kamień swojego przedstawiciela.
    - To wszystko? – zapytał ser Derrick – Tylko tyle?
    Starzec potwierdził krótkim skinieniem głowy.
    - To cała treść wiadomości, ser… - powiedział cicho – Nic więcej.
    To nie wróżyło nic dobrego, tego ser Fossoway był pewien. Nie wiedział, kim był ten tajemniczy królewski przedstawiciel, jaki będzie cel jego wizyty i dlaczego król zdecydował o posłaniu kogoś na Stopnie.
    - Przed nami sporo pracy… - stwierdził ponuro ser Derrick – Trzeba będzie się przygotować.
    Corlys spojrzał na niego pytająco, ale ser Fossoway nie odezwał się ponownie. W myślach rozważał już wszystkie scenariusze, skupiał się na rozwiązaniu problemu, który wkrótce pojawi się na wyspie. Małostkowy król nie zakończył swego okrutnego przedstawienia, śmierć Daemona i upokorzenie Visenyi były dla niego zbyt małą ceną za zdradę. Ród Wane’ów będzie jeszcze płacił cenę za błędy popełnione przez dzieci Willema i to właśnie Zgniłe Jabłko będzie musiał przygotować Słoneczny Kamień na to, co nadchodziło.
    Nie było czasu do stracenia.

    [​IMG]

    Król zażądał by najmłodszy z Wane’ów – Willem – przybył do Królewskiej Przystani i przebywał pod opieką księcia Aenara.

    CORLYS III

    Musiałem być odważny. Jak pan ojciec. Jak Daemon.
    Mówił mi o tym ser Fossoway, ale nie tylko jego słowa przekonały mnie o takiej konieczności. Czułem ją, była niemal namacalna, czułem ją w panującym w hali napięciu, widziałem ją w nerwowych spojrzeniach, które mi rzucano. Na samym początku, gdy dowiedziałem się o śmierci starszego brata, czułem się zagubiony i osamotniony, odczuwałem wielki żal, wydawało mi się to niesprawiedliwe i niewłaściwe – drudzy synowie nie zostawali lordami, nie wiązały ich przysięgi i ziemia przodków, posiadali więcej swobody. Marzenie o zostaniu sławnym rycerzem, o wstąpieniu do Gwardii Królewskiej, nie miało większego znaczenia teraz, gdy zostałem lordem. Chociaż nie mówiło się o tym otwarcie, wiedziałem, że wszyscy mieszkańcy Słonecznego Kamienia i Wyspy Wstydu będą spoglądać na swego nowego seniora, u niego wyglądać pocieszenia po stracie dwóch poważanych lordów, każdy z nich uważnie będzie śledził moje postępowanie. To było ogromne brzemię, tak ujął to ser Derrick, brzemię, które nie powinno mi przypadać. Ale los sprawił, że to ja zasiadałem na tronie dawnego korsarskiego watażki, tronie dla mnie zbyt wielkim….
    Musiałem być odważny. Albo za takiego uchodzić. Nikomu nie mogłem pokazać, jak bardzo się boję.
    - Nadchodzą! - poinformował mnie Davos, rzucając jeszcze krótkie spojrzenie ser Derrickowi, który stał przy korsarskim tronie, po mojej prawej stronie.
    Uniosłem głowę i spróbowałem wygodniej ułożyć się na przestronnym siedzisku, by chociaż zachować pozór dostojności i władczości.
    - Ser Desmond Chambers! - pierwszym z przybyłych był wysoki mężczyzna, odziany w liberię barwioną czernią i czerwienią rodu Blackfyre – Ser Alyn Crafton!
    Zaraz za mężczyzną, który zapowiadał obu przedstawicieli królewskich, do drewnianej hali wkroczył wysoki i smukły młodzieniec o jasnych włosach, odziany w zbroję, na którą zarzucił złocisty płaszcz. Przeszedł on kilka kroków, zupełnie ignorując wrogie spojrzenia kilku z moich zbrojnych, zatrzymał się przed moim tronem i spojrzał prosto na ser Fossowaya swoimi ciemnymi oczami.
    - Zgniłe Jabłko… - mruknął, przeciągając nieco to miano – Postarzałeś się.
    Ser Fossoway milczał, nie odpowiadając na jawną zaczepkę.
    - Niezbyt okazała hala… - mówił dalej mężczyzna, rozglądając się po całym pomieszczeniu – Ale się nada.
    Otworzyłem usta, żeby do niego przemówić, ale wtedy jego spojrzenie padło wprost na mnie i uśmiechnął się szeroko.
    - Ha, ładny tron! - młodzieniec wyszczerzył się w uśmiechu, wciąż przemawiając jakby do ser Derricka – Zabierzcie stamtąd tego chłystka, chętnie tam usiądę.
    Gdy jeszcze mówił te słowa, podszedł do mnie, bardzo blisko, nachylając się nade mną. Wciąż się uśmiechając, patrzył na mnie, jawnie szukając zaczepki. Ser Derrick poruszył się niespokojnie i chciał coś powiedzieć, ale go ubiegłem.
    - To miejsce lorda, ser… - odezwałem się, próbując panować nad gniewem – Nie jesteś go godzien.
    Młody mężczyzna wyprostował się, jakby moje słowa były niczym cios. Spojrzał na mnie, a potem… Zaśmiał się.
    - Odważne słowa, dzieciaku… - nagle przypadł do mnie i poczułem jego dłoń zaciskającą się na mojej szyi – Uważam, że powinieneś na nie bardziej zważać.
    Kiedy tylko zdobył się na ten gwałtowny ruch, zbrojni obecni w hali obnażyli swoje ostrza, a ser Derrick postąpił do przodu, chwytając młodego mężczyznę za ramię. Mimo strachu, który czułem, uniosłem głowę i spojrzałem prosto w oczy człowieka, który mógł wydusić ze mnie życie i starałem się ze wszystkich sił nie okazać chociaż cienia przerażenia.
    - Wystarczy! - ostra uwaga sprawiła, że młody mężczyzna cofnął rękę i postąpił krok do tyłu – Ser Alynie!
    Ser Fossoway dał znak zbrojnym i ci również się uspokoili. Ja zaś skierowałem spojrzenie na przemawiającego – był nim postawny mężczyzna, o kilkanaście zim starszy od ser Alyna. Podszedł on ku mojemu siedzisku i skłonił się głęboko.
    - Wybacz mi gwałtowność mojego towarzysza, mój lordzie… - od początku zwracał się tylko do mnie, przemawiał w uprzejmym tonie – Nie chcemy żadnego zatargu.
    Szybkie spojrzenie w kierunku ser Derricka upewniło mnie w pierwszej myśli – miałem przed sobą ser Desmonda Chambersa, dawnego zwycięzcę turnieju, wyprawionego jeszcze przez mego pana ojca.
    - Chcemy jedynie przekazać królewskie nakazy… - mówił dalej ser Chambers – Kilka poleceń.
    Ser Derrick ostrzegał mnie przed tym. Wedle jego słów, królowi nie wystarczyło pozbawienie mnie brata, chciał jeszcze bardziej upokorzyć naszą rodzinę. Wizyta obu królewskich przedstawicieli była sposobem na sprowokowanie mnie. Musiałem być ostrożny i obchodzić się z nimi delikatnie, wystąpienie przeciwko królowi w tym momencie byłoby sprowadzeniem zagłady na każdego z moich poddanych. Ale Aegon V mógł być pewny, że nadejdzie dla nas chwila zemsty – nie zamierzałem puszczać płazem żadnej ze zniewag…
    - Przedstaw je zatem, ser… - odpowiedziałem krótko, wciąż obserwując ser Alyna.
    Ser Desmond skinął głową i odchrząknął.
    - Jego Wysokość pragnie by twój najmłodszy brat udał się do stolicy, lordzie… - przedstawił pierwsze z żądań Aegona ser Desmond – Książę Aenar potrzebuje giermka.
    Zakładnik. Ser Fossoway ostrzegał mnie przed tego typu żądaniem – król chciał w ten sposób zapewnić sobie moją lojalność. Musiałem się na to zgodzić, ale modliłem się gorąco do wojownika by uchronił mojego najmłodszego brata od losu Daemona i Vis.
    - Coś jeszcze? - zapytałem, posyłając przelotne spojrzenie ser Derrickowi.
    Ser Desmond skinął głową.
    - Król obawia się, że Stopnie mogą być zagrożone atakami piratów… - ser Desmond ponownie odchrząknął – Z powodu… Wybacz mi, lordzie, ale…
    - Mojego wieku… - przerwałem mu, doskonale zdając sobie sprawę z tego, do czego zmierzał – Przejdź do rzeczy, ser.
    Ser Desmond milczał przez chwilę, pocierając brodę. Posłał spojrzenie ser Alynowi, a gdy tamten skinął głową, przemówił:
    - Słoneczny Kamień i Wyspa Wstydu otrzymają królewską pomoc… - powiedział ser Desmond – Garnizony pod dowództwem moim i ser Alyna… Które ród Wane’ów utrzyma z własnego skarbca.
    Po tym oświadczeniu zapadła cisza. Napięcie stało się wyczuwalne. Żądania króla były wygórowane – nie tylko zapewniał sobie kontrolę nad moimi włościami, umieszczając w nich własnych żołnierzy, ale jeszcze ja miałem ich utrzymywać?
    - Mój lordzie… - próbował odezwał się ser Fossoway.
    Ale żadne z jego słów nie mogły zmienić mojej decyzji. Mieli mnie za chłopca, niezdolnego do podejmowania odpowiedzialnych wyborów… Chciałem im udowodnić, że jest inaczej. Jeśli chciałem zemsty, musiałem grać w grę króla.
    - Witamy na Słonecznym Kamieniu, ser Desmondzie! - odpowiedziałem, przywołując na twarz sztuczny uśmiech – Ser Alyn może udać się na Wyspę Wstydu.
    Musiałem uśpić czujność Czarnego Smoka. Grać w jego grę, a gdy poczuje się zbyt pewnie…
    Wtedy przyjdzie czas na moją zemstę.

    [​IMG]

    Nadchodziła zima i trzeba było się na nią przygotować.

    DERRICK VI

    Zgniłemu Jabłku ciężko było panować nad gniewem.
    Przez ostatnie miesiące, ser Alyn i jego podwładni robili absolutnie wszystko, by sprowokować tak ser Fossowaya jak i podległych mu zbrojnych – szukali zaczepki, upokarzali słabszych od siebie, specjalnie popełniali błędy, gdy ser Desmond przydzielał ich do choćby najprostszych prac na obu wyspach. Sprawdzali, jak daleko mogą się posunąć, testując cierpliwość młodego lorda i jego opiekunów, przy okazji szukając pretekstu. Wszyscy z królewskich wysłanników zdawali sobie sprawę z tego, w jakim położeniu znalazł się ród Wane’ów i wykorzystywali to. Ser Derrick był niejednokrotnie świadkiem tego typu zachowań, gdy jeszcze walczyć pod sztandarem Złotej Kompanii w Essos – ludzie Czarnego Smoka zachowywali się jak najeźdźcy, którzy podbili swojego przeciwnika. Wykorzystywali jego zasoby, sprawdzali cierpliwość i czekali na pretekst, by ostatecznie go zdławić. Było to bolesne dla starego rycerza, ta cała bezsilność, ten gniew, który musiał tłumić, ta nienawiść kiełkująca w jego sercu, która nie mogła znaleźć dla siebie ujścia. Obserwowanie poczynań ludzi króla było tym bardziej uciążliwe, że…
    W dawnych czasach, to ser Fossoway był najeźdźca. Teraz dowiedział się, jak czuły się ofiary.
    - To wino jest zepsute! - warknął ser Alyn, obracając się do ser Derricka – Chcesz otruć moich ludzi, Fossoway?
    Nadchodziła zima. Dla jej przetrwania, kluczowa była kwestia zebrania odpowiednich zapasów. Była ona jeszcze bardziej istotna dla wysp, których zwierzchnikiem był młody lord Corlys – z bardzo prostego powodu… Tej zimy, skromne zasoby obu wysp musiały wyżywić nie tylko poddanych młodzieńca, ale również ludzi króla. Ta sprawa należała do delikatnych i właśnie dlatego ser Derrick wizytował teraz portowy magazyn w towarzystwie ser Alyna – jeden z nich reprezentował Obrońcę Stopni, drugi zaś samego króla.
    - Nie odpowiedziałeś na pytanie, starcze! - warknął ser Alyn i odwrócił się w kierunku starszego mężczyzny.
    Nie doczekawszy się odpowiedzi od ser Derricka, młody rycerz przechylił bukłak wypełniony winem i obserwował przez chwilę jak alkohol wylewa się i rozpływa po posadzce magazynu. Kiedy ostatnia kropla wina znalazła się na podłodze, ser Alyn uśmiechnął się.
    - I po problemie! - młodzieniec uniósł dłoń i poklepał ser Fossowaya po ramieniu, w imitacji przyjaznego gestu – Sprawdźmy resztę zapasów.
    Kiedy tylko jego dłoń się uniosła, ser Derrick pomyślał o tym, jak cudownym uczuciem byłoby obserwowanie miny ser Alyna, gdy miecz, który stary rycerz nosił przy pasie by jej go pozbawił. Coraz trudniej było Zgniłemu Jabłku panować nad gniewem, chociaż wiedział, że ludzie Wane’ów nie byli jeszcze gotowi. Musieli czekać, cierpliwie znosić wszystkie upokorzenia i zaczepki, tolerować śmiałe poczynania ser Alyna, po to tylko by w przyszłości mu za to wszystko odpłacić. Ser Fossoway żałował jedynie, że nie może już teraz utemperować bezczelnego młodzieńca, pragnął zadać mu ogromny ból i raz na zawsze zetrzeć ten pełen samozadowolenia uśmieszek z jego twarzy…
    - Reszta wydaje się w porządku… - ser Alyn przeszedł obok jednego z koszów wypełnionych owocami i zachwiał się nagle, przewracając go – Ale ze mnie niezdara!
    Zaśmiał się, nie okazując nawet najmniejszej skruchy. Wyszedł z magazynu i ser Derrick usłyszał jeszcze jego słowa:
    - Hej, ty! - wysłannik króla zwracał się prawdopodobnie do strażnika, który pilnował magazynu z zapasami – Do środka. Posprzątaj bałagan.
    Strażnikiem, którego ser Alyn obarczył tym obowiązkiem, okazał się być Davos. Wierny sługa rodu Wane’ów wszedł do magazynu, obrzucił go szybkim spojrzeniem i westchnął, przenosząc je na ser Fossowaya.
    - Niedługo się z nim policzymy, Davosie… - szepnął do zbrojnego ser Derrick – Cierpliwości.
    Zbrojny skinął głową i schylił się by pozbierać rozrzucone owoce.
    - Moi ludzie nie wytrzymają… - powiedział cicho – Ser Alyn…
    Ser Derrick przyklęknął, również podnosząc z ziemi jeden z owoców. Gdyby młody rycerz powrócił do magazynu, ujrzałby swoich wrogów wykonujących jego polecenie, a będąc bliżej Davosa, ser Fossoway zmniejszał prawdopodobieństwo tego, że ktoś ich podsłucha. Musieli być uważni, zwłaszcza teraz.
    - Trzeba się go pozbyć! - zgodził się szeptem ser Derrick – Tylko jak?
    Davos milczał przez chwilę. Nagle uniósł głowę, a w jego oczach ser Fossoway dostrzegł osobliwy błysk.
    - Za tydzień ludzie ser Alyna zostaną przydzieleni do budowy zamku… - odezwał się zbrojny – To będzie nasza okazja.
    Ser Derrick uśmiechnął się. Kiedy Willem zajął Słoneczny Kamień, ulokował się w drewnianej hali, którą niejako odziedziczył po pirackim lordzie owej wyspy. Kiedy tylko jego włości zaczęły przynosić pierwsze dochody, przyjaciel ser Derricka wykorzystał je by rozpocząć budowę odpowiedniej dla siebie siedziby – nie tylko zamku godnego Obrońcy Stopni, ale też budowli o walorach obronnych, by uchronić Słoneczny Kamień od ataków korsarzy i innych przeciwników. Budowa takiej konstrukcji wymagała czasu – prace wciąż trwały, ani Willem ani Daemon nie byli w stanie ich dokończyć.
    - Łatwiej będzie upozorować wypadek! - na twarzy starego rycerza po raz pierwszy od wielu dni pojawił się uśmiech – Nie padnie na nas choćby cień podejrzenia.
    Davos skinął głową.
    - Mam paru zaufanych ludzi… - powiedział tylko – Ale co powiemy lordowi Corlysowi?
    Ser Fossoway zgromił go spojrzeniem.
    - Chłopak nie musi o niczym wiedzieć! - ser Fossoway wstał – Nie jest jeszcze gotowy.
    Davos milczał przez chwilę, jakby rozważał sprzeciwienie się Zgniłemu Jabłku. Wydawał się rozdarty pomiędzy lojalnością wobec swojego seniora, a palącą chęcią zemsty. Śmierć ser Alyna miała być – według planu ser Fossowaya – jedynie pierwszym krokiem ku wywarciu zemsty. Wsparcie lorda Corlysa nie było im teraz potrzebne – młodzieniec będzie musiał dołączyć do ich spisku później, gdy jego ludzie będą potrzebowali kogoś, kto ich poprowadzi.
    Dowódca zbrojnych Wane’ów skinął głową, nie wyrażając sprzeciwu.
    Plan ser Derricka został zaakceptowany. Pierwszy krok do uzyskania zemsty został podjęty.
    Zgniłe Jabłko niedługo zniszczy ser Alyna.

    [​IMG]

    Corlys stał się również lordem Zachodnich Stopni.​
     
    ers, Piterdaw i Ferios lubią to.
  13. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    Opiekun Corlysa, ser Desmond Chambers, wynegocjował jego zaręczyny z lady Eglantine Baratheon.

    DESMOND I

    Aegon V był w dobrym humorze.
    Monarcha przyjął ser Desmonda w swoich prywatnych komnatach, poczęstował go winem i powitał uśmiechem. Czarny Smok niezwykle rzadko okazywał komuś tyle uprzejmości – to, co go spotkało, sprawiło, że stał się człowiekiem szorstkim, nieufnym i skłonnym do wybuchów gniewu. Sprawa dotycząca Daemona Wane’a zmieniła go, sprawiła, że niezdecydowany i słaby młodzieniec zmienił się w cynicznego i okrutnego mężczyznę, rządzącego za pomocą strachu. I nie tylko ród Wane’ów przekonał się, jak wielka była to zmiana – chociaż była to jedna z nielicznych rodzin, które wciąż płaciły cenę za upokorzenie monarchy – ale także lordowie Krain Burzy, którzy zdecydowali się poprzeć Steffona Baratheona w jego rebelii. Wielu z nich lojalność wobec seniora przypłaciło głowami, a sam Steffon musiał patrzeć… Patrzeć, jak królewski kat oślepia jego córkę. Ser Desmond wzdrygnął się mimowolnie, na wspomnienie strasznej sceny, którą i on musiał oglądać.
    - Co cię do mnie sprowadza, Desmondzie? - zapytał Czarny Smok, nie zdając sobie sprawy z myśli, które targają jego rozmówcą – Czyżby Wane’owie?
    Na twarzy króla pojawił się lekki uśmiech. Ser Desmond był pewny, że monarcha tylko czeka na zawiadomienie o chociażby najlżejszym przewinieniu lorda Corlysa, że jest gotowy całkowicie zgnieść rodzinę, którą darzył tak wielką nienawiścią. Dlatego właśnie ser Desmondowi towarzyszył na Stopniach ser Alyn, człowiek podobny charakterem samemu monarsze, chociaż bardziej od niego gwałtowny i śmiały. Aegon V czekał tylko, aż jego szwagier da mu pretekst by wywrzeć na nim ostateczną zemstę.
    - Tak, Wasza Miłość… - odezwał się ser Desmond – To sprawa związana z lordem Corlysem.
    Uśmiech króla stał się szerszy, a w jego oczach dostrzegłem błysk. Był pewny, że za chwilę ser Desmond poda mu głowę człowieka, którego uważał za swojego wroga, na tacy. Ale Chambers musiał go rozczarować.
    - Lord Corlys jest w odpowiednim wieku do ożenku… - ser Chambers obserwował jak uśmiech znika z twarzy króla – To okazja, Wasza Miłość.
    Odpowiedzią ze strony monarchy było prychnięcie i krótkie spojrzenie, które wyrażało jego niedowierzanie.
    - Żartujesz sobie, ser? - zapytał krótko, ponownie wbijając w rozmówcę spojrzenie ciemnych oczu.
    Ser Desmond spodziewał się, że król – w swoim zaślepieniu – nie będzie dostrzegał ani możliwości ani niebezpieczeństw, które wiązały się z wybraniem przez lorda Corlysa małżonki. Nie było więzów silniejszych niż te, które przypieczętowano krwią, a młody pan na Słonecznym Kamieniu mógł z pomocą małżonki i jej krewnych zagrozić pozycji, którą ser Chambers wypracował sobie na Stopniach – a Desmond był jedynym, na którego król Aegon mógł liczyć, tylko on łagodził spór Wane’ów z Koroną i dbał o to, by nie doszło do ponownego rozlewu krwi.
    - To okazja… - by wszystko poszło po jego myśli, ser Chambers musiał uderzyć w odpowiedni ton, taki, który przemawiał do Aegona – By jeszcze bardziej go upokorzyć, mój panie!
    Król milczał przez dłuższą chwilę, przymknął oczy i pogrążył się w myślach, jakby zapominając o obecności ser Chambersa. Rycerz nie przerywał ciszy, która między nimi panowała, wiedząc, że cierpliwość popłaci. Nie mylił się – po chwili, na ustach króla pojawił się uśmiech i ten otworzył oczy, spoglądając ponownie na ser Desmonda.
    - Masz coś konkretnego na myśli? - zapytał monarcha.
    To był ten moment, ser Desmond czuł to wyraźnie. Słowa, które wypowie, one będą fundamentem jego sukcesu bądź porażki. Musiał być teraz ostrożny i bardzo rozważnie je dobierać, cała jego sprawa od tego zależała.
    - Daj mu oślepioną dziewczynę… - ser Chambers postawił wszystko na jedną kartę.
    Aegon skrzywił się.
    - Córkę tego zdrajcy? - prychnął gniewnie na wspomnienie Steffona Baratheona – Przecież…
    Desmond musiał mu przerwać… Jak najszybciej.
    - Wasza Miłość, ona i ten chłopak to symbole… - wpadł w słowo monarsze ser Chambers – Żywy przykład tego, jak kończą zdrajcy i buntownicy.
    Te słowa przemówiły do monarchy. Skinął głową, pozwalając swemu rozmówcy kontynuować. Ser Desmond odetchnął w duchu, wiedząc, że jest o krok bliżej od osiągnięcia swojego celu.
    - Wane poślubi oślepioną wariatkę, której ojciec wystąpił przeciwko królowi… - mówił dalej rycerz – To ostatecznie zniszczy jego reputację. Nikt go nie poprze…
    Aegon kiwał głową, na jego twarzy ponownie pojawił się uśmiech. Obserwując go, ser Chambers zastanawiał się, jak bardzo ten człowiek pochłonięty był przez żal, gniew i żądzę zemsty, jak bardzo został skrzywdzony…
    - A człowieka, który założy rodzinę… - zakończył ser Desmond, prezentując ostatni ze swoich argumentów – Łatwiej kontrolować.
    W ciemnych oczach Aegona ser rycerz dostrzegł to, czego potrzebował. Wiedział, że monarcha zgodzi się z jego argumentami i pozwoli na zaślubiny lorda Corlysa Wane’a z lady Eglantine Baratheon, nieświadomie łącząc dwa brakujące elementy z pozostałymi częściami całego obrazu – ostatecznie przypieczętowując plan zemsty i powrotu, który opracowywano na długo przed narodzinami wspomnianej dwójki. Ser Chambers nie chciał być jego częścią, nie robił też tego dla siebie – robił to dla swojej miłości, Perriane i dla człowieka, który okazał dobroć dla jego córki – lorda Willema Wane’a. Niektóre kontrakty pieczętowano atramentem, ale ten spisany był krwią. Ser Chambers nie mógł uchronić dzieci Willema i Perriane od strasznego losu, który stał się ich udziałem, ale mógł zapewnić im jedno…
    Zemstę.
    A jeśli przy okazji przywróci Czerwonego Smoka na należny tron… Tym lepiej.

    [​IMG]

    Corlys nie posiada zdolności dowódczych swojego ojca czy brata…

    [​IMG]

    Lord Corlys – słaby dowódca, ale sprawny wojownik. Giermek, którego nie pasowano jeszcze na rycerza. Młodzieniec odważny, ale również okrutny i gniewny. Ma też dobre strony – jest skromny i umiarkowany.

    [​IMG]

    Wkrótce Corlys stał się ser Corlysem Wane’em.

    DERRICK VII

    Chłopak był gotowy.
    Ser Fossoway był tego pewien. Ukształtował go w odpowiedni sposób, przygotował na to wszystko, co czekało na niego w przyszłości. Młody Corlys stał się twardy niczym skała, jego ręka była pewna, cios silny, na każdy atak odpowiadał szybko i bezlitośnie. Ser Derrick przekazał mu wszystko, co sam wiedział… Ukształtował chłopca na swoje podobieństwo, próbując stworzyć w jego osobie idealnego rycerza, bezlitosnego wojownika, który nigdy nie ucieka, zawsze walczy do końca i nie puszcza płazem żadnej zniewagi. Mawiało się, że takich ludzi nie potrzeba już Siedmiu Królestwom, że nastały czasy pokoju, że teraz potrzeba sprawiedliwych lordów, którzy pozwolą swoim poddanym kwitnąć pod ich rozsądnymi rządami… Nie było zapotrzebowania na wojowników, bo nastały czasy pokoju i bogactwa, dobrobytu pod berłem Czarnego Smoka.
    Ale ród Wane’ów prowadził wojnę. I Corlys będzie idealnym kandydatem na lorda dla rodziny, która od dawna nie doświadczyła pokoju.
    - Opadałeś na kolana jako chłopiec… - ser Derrick dotknął płazem miecza drugie z ramion swego podopiecznego – Ale wstaniesz jako mężczyzna.
    Corlys uniósł głowę i spojrzał na swojego mentora. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, jedno z jego największych marzeń właśnie się spełniało.
    - Powstań, ser! - rozkazał mu ser Fossoway, oficjalnie pasując swego giermka na rycerza.
    Młodzieniec wykonał polecenie. Ser Derrick nie wiedział, ile znaczył dla niego ten moment – czy był tylko spełnieniem dziecięcego marzenia czy może czymś więcej, czymś bardziej znaczącym… Ale Corlys klękał jako chłopiec, a powstał jako żołnierz, który bierze udział w wojnie. Nie, bardziej dowódca, który musi poprowadzić swoich ludzi do boju. Ser Fossoway zaszczepił w jego umyśle ideę zemsty, karmił go nią od czasu śmierci Daemona, poprzez chłopaka zamierza urzeczywistnić własną potrzebę odwetu.
    - Co teraz? - zapytał Corlys, pozwalając sobie na delikatny uśmiech.
    To było dobre pytanie, ale jedno z tych, na które ser Fossoway znał odpowiedź. Pierwsze ruchy zostały podjęte – wyeliminowano najbliższe z zagrożeń w osobie ser Alyna, udało się pozyskać sojusznika w obozie wroga, którym okazał się ser Desmond Chambers, a do tego zaaranżować małżeństwo z Baratheonami… Dla Czarnego Smoka to ostatnie wydarzenie mogło nic nie znaczyć, ale dla rozgrywki, jaką prowadził ser Derrick poprzez Wane’ów, było posunięciem, które wydatnie zmieniało zasady gry. Zaślubiny z lady Baratheon nie tylko sprawiły, że lord Steffon opowie się za swoim zięciem, ale również otworzyły wiele drzwi – książę Aenar za namową pana Końca Burzy zwolnił ze swej służby Willema Wane’a, a zaręczyny najmłodszego syna dawnego Obrońcy Stopni z siostrą lady Yolandy Tully przysporzyły kilkoro sympatyków dla sprawy rodu w Dorzeczu.
    Byli gotowi. Mogli w końcu przejść do ofensywy.
    - Najpierw poślubisz lady Baratheon, chłopcze… - przypomniał mu ser Fossoway, przemawiając poważnym tonem – A później uderzymy.
    Corlys parsknął, wyraźnie rozbawiony.
    - Nie brzmi to aż tak źle, staruszku! - wciąż nieco rozbawiony, poklepał mentora po ramieniu.
    Chociaż ser Fossoway chciał utemperować go jednym, chłodnym spojrzeniem, nie mógł powstrzymać uśmiechu.
    - To ta łatwiejsza część planu… - stwierdził z delikatnym uśmiechem malującym się na twarzy – Chyba, że jest brzydka.
    Corlys zaśmiał się, ale bardzo szybko spoważniał.
    - Jak chcemy to rozegrać? - zapytał cicho – Bardzo szybko możemy pozbyć się królewskiego garnizonu. Wystarczy mój jeden rozkaz.
    Ser Fossoway pokręcił głową.
    - Na razie musimy czekać… - powiedział tylko – Przypieczętować nasze sojusze krwią. Nie damy rady bez Baratheonów i Tullych.
    Zgniłe Jabłko zdawał sobie sprawę z tego, że ich plan wymagał od ich obu dużej dozy cierpliwości. Musieli działać ostrożnie, budować sieć swoich wpływów i nie dążyć do bezpośredniej konfrontacji, zbierając siły. Czas działał na ich korzyść – z każdym dniem, przybywało przeciwników Czarnemu Smokowi, okrutny król nie potrafił zjednywać sobie przyjaciół, a jedynie krzywdził tych blisko niego, zyskując kolejnych wrogów.
    - Męczy mnie czekanie… - Corlys westchnął – Nie pragnę niczego bardziej niż…
    Ser Derrick machinalnie skinął głową.
    - Wierz mi, chłopcze… - przerwał mu – W moich myślach zabijam Czarnego Smoka raz za razem.
    O ile byłbym w stanie unieść miecz i przebić nim jego serce, dodał w myślach Zgniłe Jabłko. Stary rycerz coraz bardziej odczuwał zmęczenie, coraz mocniej doskwierał mu brak sił. Ser Fossoway wiedział, że Nieznajomy jest blisko, obserwując jego każdy krok i tylko czekając na najmniejsze potknięcie… Czasami niemal czuł jego oddech na swoim karku, zdawał sobie sprawę z tego, że nie zostało mu wiele czasu. Być może było to w pewnym sensie niewłaściwe, ale Corlys był ostatnią szansą Derricka na uzyskanie sprawiedliwości dla rodziny jego przyjaciela…
    I dla jego własnej.
    - W porządku, staruszku? - pytanie Corlysa wyrwało Zgniłe Jabłko z zamyślenia.
    Starszy rycerz spojrzał na niego.
    - Nazwij mnie jeszcze raz staruszkiem… - ser Derrick próbował brzmieć poważnie, ale zdradził go uśmiech – A twoja ładniutka twarz przestanie być w porządku.
    Młody lord pogładził brodę, pokrytą delikatną, srebrnawą szczeciną.
    - Więc mówisz, że jestem przystojny? - młodzieniec wyszczerzył zęby – Lady Baratheon będzie zadowolona, skoro sam Zgniłe Jabłko mnie docenia!
    Zgniłe Jabłko kochał tego młodzieńca, jak rodzonego syna. Bardziej od pierworodnego, z którego życie wydusił Czarny Smok w jednym z napadów gniewu. Tym bardziej, wykorzystanie go do zemsty wydawało mu się niewłaściwe. Długo wmawiał sobie, że robi to dla Willema i jego rodziny, w imię starych czasów i lojalności, ale wiedział, że Jabłko zawsze pozostaje Zgniłe, że tak naprawdę chodziło o jego egoizm…
    Ale istnieją przysięgi, które przypieczętowano krwią. Silniejsze nawet od braterstwa, które tworzyło się przez lata.
    Alios Fossoway zostanie pomszczony. A wraz z nim Daemon Wane i wielu innych.
     
  14. ers

    ers Ten, o Którym mówią Księgi

    Cóż, dewiza "Wierni przysiedze" może iść się…

    Pierwszy Wane uczynił Maelysa królem, drugi sypiał z siostrą (Targaryenowie oraz Cersei & Jaime lubią to), która była żoną syna Maelysa. Teraz 3 Wane chce pomścić brata wprowadzając Targaryena zpowrotem na Żelazny Tron. Niwecząc to co dokonał jego ojciec.

    Jaki jest tytuł Królewski dla Stopni?
     
  15. Ferios

    Ferios User

    A co z królową? Rozwód? Żyje na wygnaniu?
     
  16. ers

    ers Ten, o Którym mówią Księgi

    W jednym z poprzednich odcinków na koniec jest napisane:
     
  17. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    @ers

    Za to właśnie lubimy Pieśń Lodu i Ognia, prawda? Zmienność, nieprzewidywalność, dynamikę.

    Słowa odpowiednie dla Willema nie pasują już do jego dzieci. Chociaż, gdyby ująć je bardziej metaforycznie... WIllem złożył przysięgę Maelysowi, dotrzymał jej. Daemon złożył przysięgę Vis i ona kosztowała go życie. A Corlys, cóż, poprzysiągł sobie zemstę.

    Chociaż, jeśli chodzi o zemstę, postrzegam to nieco szerzej. Jest w Słonecznym Kamieniu trzech aktorów o tym samym motywie, ale różnej motywacji. Ser Desmond, ser Derrick i Corlys, oni wszyscy trochę inaczej pojmują zemstę.

    A odpowiadając na drugie pytanie, w grze jest to po prostu Król Stopni. (czy też Piracki Król, o ile to pirat zjednoczy Stopnie) Jeśli chodzi o historię Westeros, było kilku królów na terenie Stopni w historii. Daemon Książę Łotrzyk przyjął tytuł Króla Stopni i Wąskiego Morza, po nim ten tytuł nosiło sześciu pretendentów. I myślę, że ten właśnie tytuł przyjmę, jeśli uda mi się otrzymać tytuł królewski.

    @Ferios

    Ers już częściowo na Twoje pytanie odpowiedział, ale ja mogę tutaj trochę tę szczątkową informację rozwinąć - głównie dzięki temu, że rozegrałem dość sporo do przodu. (Jeśli kogoś ten wątek nie interesuje, może pominąć moją odpowiedź i przejść niżej do następnego fragmentu)

    Po śmierci Daemona, królowa wraz z synem - z pomocą lady Yolandy Tully - uciekła do Tyrosh i tam dość długo przebywała. Pech chciał, że król Tyrosh, potomek Srebrnego Języka, zdradził ją i wydał królowi Aegonowi. (spisek Aegona mający na celu porwanie) Aegon ukarał swoją niewierną małżonkę i w wyniku tej kary na świat przyszedł książę Orys, jedyny syn Aegona V i następca tronu. Później Vis udało się uciec z niewoli Aegona i resztę swoich dni spędziła w Volantis, gdzie została kochanką pewnego możnego z rodu Maegyrów. (urodziła mu nawet syna, ale dziecko zmarło przy urodzeniu) Przyczyną śmierci Vis była szara łuszczyca, przeżyła Daemona o 40 lat.

    Tymczasem, zapraszam na kolejny fragment!


    [​IMG]

    Zaledwie w kilka dni po zaślubinach Willema Wane’a i Daminy Tully, lady Tully opuściła Słoneczny Kamień i dała się wplątać w gierki lorda Stevrona Freya.

    WILLEM I

    Willem Wane miał tego wszystkiego dość.
    Od czasu śmierci pana ojca, jedynymi uczuciami, które mu towarzyszyły były strach, zwątpienie, niepokój i zagubienie. Nikt nie wskazał mu odpowiedniej drogi, nie pozwolono mu nawet poradzić sobie z żałobą. Zupełnie, jakby przestał być człowiekiem o wolnej woli, nie mógł być całkowicie niezależny, jego los możni tego świata kształtowali wedle swoich własnych kaprysów i zachcianek. Stał się najprostszym z pionków w rozgrywce, która dla niego pozostawała tajemnicą, a przy tym – była śmiertelnie niebezpieczna. Kiedy zmarł ojciec, ani Daemon ani Vis nie mieli dla niego czasu, nikt się nim nie zajmował, nawet Corlysa przygotowywano do roli rycerza i następcy lorda, ale o Willemie zdawano się nie pamiętać. Poczucie osamotnienia zwiększyło się jeszcze, gdy Corlys sprzedał swego najmłodszego brata okrutnemu królowi i jego bratu…
    Ale Aenar okazał się dobrym opiekunem.
    Pod opieką księcia, Willem po raz pierwszy od bardzo dawna, poczuł… Poczuł się bezpiecznie. Mimo wszystkich krzywd, które król Aegon wyrządził rodzinie najmłodszego z Wane’ów, mimo całej tej nienawiści, która zapanowała pomiędzy dwoma rodami… Książę Aenar zaopiekował się Willemem, wskazał mu odpowiednią drogę, starał się sumiennie wypełniać swoje obowiązki… Jako opiekun, a nie strażnik czy oprawca – chociaż młodzieniec zdawał sobie sprawę z tego, że w czasie pobytu w Królewskiej Przystani był jedynie zakładnikiem, gwarancją lojalności swego brata względem Korony, dzięki staraniom Aenara poczuł to, czego nie czuł od bardzo dawna. Ciepło rodzinnego ogniska, które zapewnił mu brat największego wroga jego rodu – wychowując go u boku swego najstarszego syna, Maelysa. Willem nie mógł oprzeć się również wrażeniu, że królewski brat chronił go przed Aegonem V, niejednokrotnie opuszczając stolicę, wymawiając się ze wszystkich bankietów i bali, a później przenosząc się do włości, które król podarował swemu następcy.
    Aenar był dla Willema jak drugi ojciec, być może bliższy nawet niż lord Słonecznego Kamienia, którego młodzieniec pamiętał jedynie mgliście.
    - Chciałeś mnie widzieć, braciszku? - Corlys wszedł do drewnianej hali i na widok Willema się uśmiechnął – Co się stało?
    Willem posłał swojemu starszemu bratu niepewne spojrzenie. Corlys znacznie się zmienił przez te wszystkie lata – Willem widział go po raz ostatni przed śmiercią Daemona, kiedy byli jeszcze dziećmi – stał się okrutnym i gniewnym mężem, którego całkowicie owładnęła żądza zemsty. Być może był on w stanie oszukać żołnierzy królewskiego garnizonu, a także ser Desmonda Chambersa, ale Willem wiedział, że jego brat najchętniej utopiłby króla Aegona w morzu jego własnej krwi, wcześniej skazując go na niewyobrażalne tortury. Zmiana jaka zaszła w Corlysie – tym radosnym, pełnym energii chłopcu, który pragnął zostać rycerzem Gwardii Królewskiej, a którego strata brata zmieniła w szaleńca, który pragnął rozlewu krwi… Przerażała Willema.
    Musiał odejść. Jak najszybciej. Jak najdalej.
    I nadarzyła się ku temu okazja, okazja, którą podarował mu sam Corlys. Willem zdawał sobie sprawę, że jego małżeństwo z lady Daminą Tully miał jedynie przypieczętować udział tego rodu w szalonym planie zemsty jego brata, ale ten nie wziął pod uwagę ani zdania Willema ani jego świeżo poślubionej małżonki – żadne z nich nie pragnęło wojny, chcieli jedynie żyć w pokoju i zestarzeć się u swego boku, z dala od dworskich intryg, wojen czy krwawej zemsty. Willem nie spodziewał się tego, ale w osobie swojej żony znalazł sojusznika, kogoś, kto miał podobne do niego poglądy, pragnienia i aspiracje. Młodzieniec nie zamierzał zaprzepaszczać takiej szansy, chciał – po raz pierwszy w swoim życiu – podjąć niezależną od innych osób decyzję. Willem zdawał sobie sprawę z tego, że jego brat będzie próbował go zatrzymać, zmienić jego postanowienie…
    I dlatego, nawet samo rozpoczęcie tej rozmowy było takie trudne.
    - Chcę… Chcę z tobą o czymś porozmawiać, Corlysie… - na samym początku, Willem się zająknął, ale resztę zdania wypowiedział niemal jednym tchem – Chodzi o mnie i Daminę…
    Corlys nie przerywał mi, jedynie posłał mi pytające spojrzenie.
    - Chcemy wyjechać… - przedstawiłem sprawę jasno – Odwiedzić Jonquil.
    Willem nie mijał się z prawdą. Ich przyrodnia siostra, córka ser Desmonda i lady Wane, w istocie zaprosiła Daminę Tully i jej małżonka do Bliźniaków, na prośbę lorda Stevrona, który sprawował władzę nad Przeprawą.
    - Co? - Corlys spojrzał na swojego brata, na jego twarzy malował się brak zrozumienia – Chcecie wyjechać? Teraz?
    Willem skinął głową. Stał się czujny, obawiał się, że jego brat wkrótce zaprezentuje mu kolejny z jego wybuchów gniewu. Corlys zacisnął swoją prawą dłoń w pięść, po czym wbił w młodszego brata oskarżycielskie spojrzenie.
    - Jesteśmy w stanie wojny, braciszku… - lord Słonecznego Kamienia podniósł nieco głos – Nie rozumiesz?
    Willem westchnął ciężko. Co mógł mu powiedzieć? To nie była jego wojna, to nie była jego zemsta. Nie chciał po raz kolejny stać się jedynie pionkiem, narzędziem, środkiem dla kogoś… Wykorzystanym by osiągnąć cel.
    - To nie moja wojna, Corlysie… - odezwał się cicho najmłodszy z braci – Musisz to zrozumieć.
    Starszy brat uniósł pięść i uderzył nią Willema w pierś.
    - Nazywasz się Wane, bracie… - jego słowa były ciche, ale zawarły w sobie cały jego gniew – To twoja wojna. Przelano twoją krew i tylko krew może być zapłatą.
    Willem nie widział dalszego sensu w spieraniu się z bratem. Wiedział, że on i Damina muszą opuścić Słoneczny Kamień, inaczej nigdy nie uwolnią się od jego mrzonek. Młodzieniec odsunął się od brata i obrócił, by odejść.
    - Wyjdź z tego pomieszczenia… - zawołał za nim Corlys – A przestaniesz być mi bratem.
    Słowa Corlysa sprawiły, że Willem się wzdrygnął. Ale decyzję podjął już dawno temu i nawet gniew brata nie mógł tego zmienić. Upewniając się w swoim postanowieniu, młodzieniec uczynił pierwszy, niepewny krok na przód. Później drugi i trzeci, coraz bardziej oddalając się od Corlysa, który wpatrywał się w jego plecy intensywnie. Willem nie wiedział, czy decyzja, którą podjął była słuszna…
    Ale miał dość bycia pionkiem. Żołnierzem w niekończącej się wojnie. Od tamtego dnia…
    Sam zamierzał być kowalem swego losu.

    [​IMG]

    Wkrótce nadworny medyk poinformował lorda Corlysa, że jego małżonka jest brzemienna.

    CORLYS IV

    Wyglądała pięknie.
    Zabawne, że nie dostrzegłem tego wcześniej. Nie widziałem tego w trakcie zaślubin, kiedy septon wypowiadał święte słowa, które nas połączyły. Nie byłem w stanie tego dostrzec, gdy trwała weselna uczta i musieliśmy sprawować obowiązki gospodarzy, zabawiając wszystkich zaproszonych gości. Nie mogłem tego dojrzeć, gdy rozpoczęła się ceremonia i wszystkie kobiety, uczestniczące w weselu, wśród śmiechów, chichotów i niewybrednych komentarzy odprowadzały mnie do małżeńskiej sypialni, zrzucając ze mnie wszystko, nawet najmniejszy skrawek ubrania, zostawiając mnie przed sobą bezbronnego, takiego, jakim stworzyli mnie bogowie. Dopiero, kiedy kobiety wrzuciły mnie do sypialni, kiedy ucichły śmiechy i komentarze weselnych gości, kiedy zostawiono nas samych, spoczywających na szerokim łożu, kiedy jedynym, co słyszeliśmy były nasze oddechy… Dopiero wtedy mogłem jej się dokładnie przyjrzeć. Dostrzec piękno żony, której nie poślubiłem dla jej urody, ogłady czy bystrego umysłu, a po to tylko, by spełnić jedyne pragnienie, jakie mnie napędzało…
    Z jej pomocą mogłem dokonać zemsty.
    Odetchnąłem i pokręciłem głową, odrzucając od siebie tę myśl. Moje spojrzenie prześlizgnęło się po jej alabastrowej skórze, nie pomijając żadnego, najmniejszego szczegółu. Jej uroda była delikatna, dziewczęca. Spojrzałem na czarne włosy, które skromnie spięła, a później na białą opaskę, która osłaniała jej oczy. Potem moje spojrzenie skierowało się na nieco haczykowaty nos, rumiane policzki, pełne wargi, a potem niżej, ku małym, ale kształtnym piersiom, płaskiemu brzuchowi i… Poczułem delikatne ciepło, a także zdradę własnego ciała, które żywo zareagowało na ten widok, pragnęło się nim sycić… W pierwszym odruchu, chciałem uspokoić przyszłą małżonkę, przeprosić za tę reakcję…
    Reakcję, której nie mogła przecież widzieć.
    Powoli, z wahaniem, sięgnąłem ku jej dłoniom i ująłem je w moje. Wzdrygnęła się pod wpływem mojego dotyku, ale nic nie powiedziała, uznałem to więc za zachętę. Delikatnie uniosłem jej dłonie i ułożyłem je na swoich policzkach. Nie mogła mnie zobaczyć, ale chciałem żeby dotykiem spróbowała mnie poznać. Zabrałem dłonie i zamknąłem oczy, byśmy na chwilę zamienili się rolami. Teraz nie mogłem jej dostrzec, ale ona, swoim dotykiem, mnie badała, nadrabiając innymi zmysłami to, czego nie mogły jej pokazać oczy.
    - Wiele o tobie słyszałam, panie mężu… - odezwała się w końcu, w cichych słowach – A także o twojej rodzinie. Przykro mi z powodu tego, co spotkało twego brata.
    Skrzywiłem się delikatnie na te ostatnie słowa, ale ona od razu to wyczuła i przeniosła jedną dłoń na moje usta, dotykając ich delikatnie smukłymi palcami. Drugą dłonią, z delikatnym wahaniem, pogłaskała mnie po policzku, w pocieszającym geście.
    - Mi także opowiedziano twoją historię, moja pani… - odezwałem się, odruchowo unosząc dłoń i sięgając ku jej twarzy – O tym, jakie rany ci zadano.
    Tym razem to ona się wzdrygnęła. Nie był to delikatny grymas, który zagościł na jej twarzy – dreszcz przeszedł przez całe jej ciało i nim wstrząsnął. Zupełnie, jakby lady Baratheon wciąż żywo pamiętała zadaną jej krzywdę, jakby ten czyn wciąż do niej powracał, jakby była nim przytłoczona. Po tym odruchu, byłem pewien, że nie poradziła sobie z zadanym jej upokorzeniem.
    - Co czułaś… - jedną dłoń położyłem jej na ramieniu, by choć częściowo czuła bliskość drugiej osoby, a druga zamarła nad opaską, osłaniającą jej oczy – Gdy ser Toyne zadawał ci tę ranę?
    Jej dłonie zatrzymały się, a ona zamarła. Przez dłuższy moment panowała między nami cisza, tak długa, że myślałem, że lady Baratheon nie odpowie na moje pytanie. Myliłem się.
    - Ból… - odpowiedziała bardzo cicho, tak cicho, że niemal nie usłyszałem jej szeptu – Straszny ból.
    Ułożyłem swoją dłoń na jej skroni, dotykając palcami opaski, która zasłaniała jej oczy. Drgnęła, jakby chciała odsunąć głowę, uciec od mojego dotyku.
    - To było wszystko? - zapytałem, również szeptem – Nie było… Gniewu?
    Nie odpowiedziała, jedyne, co słyszałem to jej oddech. Po pierwszym wahaniu, pozostała na miejscu, nie odsuwając się ode mnie.
    - Żadnego gniewu? - przypomniałem sobie mój własny gniew, tak bardzo palący, płynnym jadem odkładający się w każdej cząstce mojego ciała – Mogę?
    Ku mojemu zaskoczeniu, uniosła dłoń, dotykając moich palców, po czym sama zdjęła opaskę, odsłaniając przede mną ziejące czernią dziury, które były jedynym, co pozostało po jej ciemnych oczach, które widziałem na dostarczonym mi portrecie. Mogłem jedynie się domyślać, jak wielkim ciosem była dla takiej dziewczyny ta okrutna kara, na którą nie zasłużyła. Nawet więcej – nigdy nie powinna ona stać się jej udziałem, dziecko nie powinno płacić za czyny ojca… Nie dziwiło mnie to, że ten ból ją złamał, odebrał jej radość i sprawił, że zobojętniała...
    Czy nie przechodziłem swojej żałoby w podobny sposób?
    - Odebrano ci wzrok, ale nie wolę walki, moja pani… - nie było łatwo do niej przemówić, ale musiałem spróbować – Dopóki tli się w tobie życie, wciąż możesz uzyskać zemstę.
    Pochyliłem się i powoli, z namaszczeniem niemal, złożyłem pocałunek na lewym, a później prawym policzku, bardzo blisko odsłoniętych przede mną oczu mojej małżonki. Była w takiej samej sytuacji jak niegdyś ja i byłem pewien, że jestem w stanie jej pomóc. Potrzebowała zamknięcia tego rozdziału, spuszczenia kurtyny zapomnienia na cały ten ból i upokorzenie, którego doznała. Musiała skupić myśli na czymś innym…
    Czy nie było od tego rzeczy właściwszej niż zemsta?
    - Zemsta nie przywróci mi oczu… - odezwała się w końcu.
    Skinąłem głową. Poczuła ten gest, poprzez dłoń, którą wciąż trzymała na moim policzku.
    - Nie, moja piękna pani… - zgodziłem się – Ale przyniesie ci spokój. Nie tylko tobie, ale również twojemu mężowi. Nikt nie będzie bezkarnie krzywdził pani Słonecznego Kamienia.
    Kiedy patrzyłem na rany, które jej zadano, czułem jeszcze większy gniew, opanowywała mnie jeszcze większa frustracja. Zemsta była koniecznością, Aegona V trzeba było powstrzymać, zanim skrzywdzi kolejnych...
    - Winni za wszystko zapłacą, Eglantine… - uśmiechnęła się lekko, gdy użyłem po raz pierwszy jej imienia, nie nazywając ją panią żoną czy lady Baratheon – Obiecuję ci to.
    A Wane’owie zwykli dotrzymywać obietnic. Mówiły o tym słowa naszego rodu.
    Wierni przysiędze. Do samego końca.

    [​IMG]

    Chłopiec otrzymał imię po dziadku i stryju.

    [​IMG]

    Willem służył jako giermek trzem lordom – (byli to Daemon Wane, książę Aenar Blackfyre i lord Corlys) jego brat postanowił pasować go na rycerza, mimo różnic między nimi.​
     
    Piterdaw, Ferios i filip133 lubią to.
  18. Ferios

    Ferios User

    Kto teraz włada ziemiami burzy? (Mam nadzieje że poprawiasz rozmieszczenie wasali bo czasami tak się odpierdala że Reach ma wasali w dolinie arrynów xD)
     
  19. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    @Ferios

    Namiestnikiem Krain Burzy jest wciąż, znany i lubiany, Steffon Baratheron, czyli (w innej rzeczywistości) ojciec Roberta, Stannisa i Renly'ego.

    Jego następcą jest najstarszy syn, Cedrik. Pozostałe jego dzieci to Ormund i Eglantine.

    Co do wasali, jeszcze nie ma z tym problemu. Ale niedługo... Będzie się działo w tym względzie, tyle, że nie w Westeros :D

    A tymczasem, zapraszam na ostatni fragment dotyczący Corlysa.

    [​IMG]

    W wieku 68 lat umarł ser Derrick Zgniłe Jabłko, mentor i przyjaciel ojca lorda Corlysa.*​

    (*Wcześniej wkradł mi się w tekst błąd, Alios Fossoway był pierwszym wnukiem ser Derricka, a nie jego pierworodnym)

    DESMOND II

    To szaleństwo trzeba było powstrzymać!
    Ser Desmond miał czasem wrażenie, że jako jedyny dostrzega pewne proste fakty, prawidłowości i rezultaty podjęcia pewnych działań. Również pragnął zemsty, podobnie jak lord, któremu służył i Zgniłe Jabłko, ale wiedział, że nie warto dążyć do niej za wszelką cenę i jeśli już po nią sięgać, to unikając podejmowania decyzji, które zniszczą wszystko to, co Willem i Perriane budowali przez lata. Zarówno Corlys jak i ser Derrick, stawali się coraz bardziej zniecierpliwieni, jakby ich pragnienie ukarania Aegona za wszystkie krzywdy, które im wyrządził powoli stawało się tak silne i naglące, że gotowi byli zignorować dla niego całe zagrożenie, z jakim wiązało się wystąpienie przeciwko królowi. Ser Desmond niejednokrotnie powtarzał, że powinni działać ostrożnie, budować odpowiednią sieć sojuszy, zgrywać lojalnych poddanych monarchy. By obalić władcę potrzebowali siły i elementu zaskoczenia, a nierozsądne postępowanie Corlysa i jego opiekuna mogło to wszystko zaprzepaścić…
    Ser Desmond nie zamierzał do tego dopuścić.
    - Chciałeś mnie widzieć, ser? - Zgniłe Jabłko wydawał się być w dobrym humorze, gdy wszedł do komnaty ser Desmonda, na jego twarzy widniał uśmiech, a on sam był nad wyraz energiczny – Co to za sprawa niecierpiąca zwłoki?
    Ser Desmond obrócił się ku niemu, chować ostrze sztyletu za plecami.
    - Jesteśmy gotowi do pozbycia się królewskiego garnizonu… - oznajmił ser Desmond, uśmiechając się do starszego rycerza.
    Ser Derrick uśmiechnął się i poklepał swego młodszego rozmówcę po ramieniu.
    - Nareszcie… - mruknął, jakby do siebie, starszy mężczyzna – Długo na to czekałem.
    Ser Desmond nie przerywał przemowy swego towarzysza. W myślach planował już zadanie ciosu, który miał powalić starego rycerza.
    - Te wszystkie upokorzenia, cały ten ból, który musieliśmy znieść… - mówił dalej Zgniłe Jabłko – Nawet, gdyby przyszło nam odejść… Lepiej odejść z mieczem w dłoni.
    Ser Desmond nie spodziewał się innych słów od rycerza owianego złą sławą. Zgniłe Jabłko nie znał innego życia niż to, które prowadzi najemnik. Jego serce biło żywiej tylko w trakcie bitwy, gdy pod jego ostrzem padali nieprzyjaciele, gdy każda chwila mogła okazać się jego ostatnią, gdy nawet zabłąkana strzała, wystrzelona przypadkiem, mogła posłać go na spotkanie z Nieznajomym. Ser Derrick Fossoway umiał jedynie niszczyć, jego jedynym rzemiosłem było zabijanie i nie potrafił nawet dostrzec, że zadanie ciosu i walka na śmierć i życie nie jest jedynym rozwiązaniem. Dla starszego rycerza świat był prosty, zabarwiony jedynie prostą mieszanką czerni i bieli… Ser Derrick nie zaznał nigdy ciepła rodzinnego, nie wiedział, jak można zapewnić przyszłość całemu rodowi, jak ciężką pracą jest budować, budować od podstaw coś, z czego korzystać mogą całe pokolenia potomnych. Nie był w stanie zrozumieć, co udało się osiągnąć Willemowi i Perriane, obcymi były dla niego nie tylko ich osiągnięcia, ale również poświęcenia, które się z nimi wiązały. Gotów był – w imię podjęcia walki, której ród Wane’ów nie był w stanie jeszcze wygrać – lekką ręką zniweczyć cały ich wysiłek, posłać na zatracenie lorda i Obrońcę Stopni…
    Tylko dlatego, że nie dostrzegał innego wyjścia?
    - Jeśli mogę… - ser Desmond postanowił wpłynąć na starszego rycerza, odwieść go od podjętej decyzji – Nie sądzę by to był właściwy moment.
    Ser Derrick prychnął, mierząc mnie długim, oceniającym spojrzeniem.
    - Nie zostało mi wiele czasu, ser… - stwierdził oczywisty fakt, nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo prawdziwe były to słowa – Tylko ja mogę poprowadzić lorda Corlysa do zwycięstwa.
    Jego słowa upewniły ser Desmonda w jego decyzji. Tacy ludzie jak ser Derrick i jego podopieczny, lord Corlys, musieli zostać powstrzymani, bowiem to oni okażą się zgubą całego rodu. Poświęcenie dwóch głupców, by dotrzymać powziętej przysięgi i uratować cały ród od niechybnej zguby… To była cena, którą dawny kochanek lady Wane był w stanie zapłacić.
    - Siedmiu mi świadkami… - westchnął ser Desmond – Że tego nie chciałem.
    Jego słowa sprawiły, że ser Fossoway otworzył szeroko oczy, zaskoczony i instynktownie uniósł dłoń, próbując się osłonić przed nadchodzącym uderzeniem. Ale chociaż jego ciało wciąż poddawało się wyuczonym odruchom, było również pozbawione młodzieńczego wigoru, jego reakcja była za wolna i krótkie ostrze zagłębiło się w jego piersi, zaś druga dłoń ser Desmonda zdławiła jego krzyk. Drugie uderzenie sztyletu dokończyło dzieła, wbijając się w gardło starego rycerza.
    - Niech Siedmiu mi wybaczy… - szepnął do siebie ser Desmond – Musiałem dochować przysięgi. Za wszelką cenę.
    Ser Desmond wiedział doskonale, że zbrodnia, którą popełnił, nie była godną pasowanego rycerza, że Siedmiu nie spojrzy na nią łaskawie... Nie zabił ser Derricka w pojedynku, nie dał mu szansy na obronę i śmierć z mieczem w dłoni, ale czy nie próbował powstrzymać tego szaleńca? Czy nie dał mu szansy, by ten odstąpił od swego szalonego planu? Zgniłe Jabłko tak bardzo dał się zaślepić swemu pragnieniu zemsty, że gotów był poświęcić nie tylko swego podopiecznego, ale również jego poddanych, tylko dla osiągnięcia celu. W duchu, ser Desmond był pewien, że podjął właściwą decyzję,wybierając jedną śmierć, miast setek czy tysięcy. Nie zmniejszało to ogromu poczucia winy, które odczuwał, bowiem darzył starszego rycerza szacunkiem, był on postacią prawie z innej epoki, ostatnim z tych, którzy podążali za Czarnym Smokiem…
    Ser Desmond potrząsnął głową, odrzucając od siebie zbędne myśli. Podjął już decyzję. Odroczył nieco wyrok, ale by całkowicie się go pozbyć, musiał odebrać jeszcze jedno życie…
    Ser Chambers odetchnął głęboko.
    Musiał być wierny przysiędze.

    [​IMG]

    Do lorda Corlysa przylgnął nowy przydomek.

    [​IMG]

    Siostra lorda Corlysa – a przy tym żona Aenara Blackfyre’a - zmarła na raka.

    [​IMG]

    Samego lorda Corlysa otruto! Prostaczkowie zaczęli szeptać między sobą o „Klątwie Daemona”

    CORLYS V

    Zemsta była na wyciągnięcie ręki.
    W tamtej chwili wyobrażałem sobie, że słodki smak Złotego Arborskiego był właśnie tym poczuciem, które wiązało się z uzyskaniem odwetu, naprawieniem doznanych krzywd i uzyskanej sprawiedliwości. Samo wino miało również delikatnie cierpki posmak, który mógł reprezentować wszystkie poświęcenia, całą masę upokorzeń, które zarówno ja jak i moi poddani musieliśmy znosić. Przez urażoną dumę naszego władcy i własny upór. W tej chwili, pozornie, nie było nic niezwykłego, to był jeden z wielu, podobnych do siebie wieczorów, kiedy siadałem w drewnianej hali odziedziczonej po przodkach, na tronie, który niegdyś należał do pirackiego lorda, racząc się winem. Nie byłem sam, towarzyszyła mi osoba najbliższa memu sercu, moja pani i żona. Brakowało tej doniosłości i napięcia, które zwykle towarzyszy chwilom przełomowym, ten moment wolnym był od nadmiernego patosu, a jednak… Dla rodu Wane’ów mógł być najważniejszą chwilą od jego zarania, a na pewno taką, która ukształtuje nasze losy – doprowadzi naszą rodzinę do wielkości albo ostatecznego upadku.
    O świcie rozpoczniemy naszą rebelię.
    - Więcej wina? - żona napełniła mój puchar, nie czekając na moją odpowiedź , czyniąc to nad wyraz sprawnie, roniąc jedynie kilka kropli napitku – Złotego Arborskiego nigdy dość.
    Posłała mi uśmiech. Później, w pewnym odruchu, którego nie mogła powstrzymać, położyła dłoń na swoim brzuchu. Eglantine przepadała za winem z Reach i zapewne chętnie dołączyłaby do mnie, ale jej stan… Właśnie przez nią, a właściwie przez przyszłość mego rodu, którą nosiła obecnie pod sercem, gotów byłem zwlekać, nieco odłożyć plany zemsty… Ale wczorajsza rozmowa z ser Derrickiem, jego słowa o tchórzostwie, o tym, co uczyniliby ojciec i Daemon na moim miejscu… Nie mogłem dłużej zwlekać. Nie mogłem.
    - Nigdy wcześniej nie piłem tego wina… - mruknąłem, po czym upiłem kolejny łyk – Ma dziwny posmak.
    Twarz żony nie wyrażała żadnych emocji. Dopiero budując swoją relację z małżonką zorientowałem się, jak wiele o człowieku mówią jego oczy. Były niejako odbiciem duszy, bardzo szybko zdradzały wszelkie emocje… Lady Eglantine zdawała się czasami chłodna, niedostępna i zdystansowana, ale szybko nauczyłem się przenosić spojrzenie z oczu na resztę jej twarzy i odgadywać jej emocje poprzez najmniejszy nawet grymas. Zadana jej przed laty rana okazała się wielkim atutem, nawet, jeśli Eglantine nie była skłonna tego przyznać. Przemieniła słabość w siłę, wykorzystała ją… Potrafiła w sobie odnaleźć siłę i to cholernie mi imponowało.
    - Dostaliśmy to wino od ser Desmonda, mój mężu… - odezwała się lady Baratheon.
    Uśmiechnąłem się. Ser Desmond okazał się człowiekiem honoru, który wiernie mi służył. To dzięki niemu zawiązaliśmy odpowiednie sojusze, to on uczynił nas silniejszymi, to on sprawił, że zemsta była w ogóle możliwa. I pomyśleć, że człowiek, którego niegdyś miałem za wroga, stał się tak pożytecznym…
    - Za ser Desmonda! - uniosłem wysoko puchar, wznosząc toast – I naszą zemstę!
    Eglantine prychnęła.
    - Przecież wiesz, że nie mogę się napić… - mruknęła z wyraźnym wyrzutem.
    Nie słuchając jej słów, w jednym, szybkim ruchu uniosłem puchar i niemal od razu go osuszyłem. Jak wielki błąd popełniłem, zorientowałem się, gdy było już za późno. Próbowałem wypluć wino o paskudnym posmaku, ale nie byłem w stanie. Krztusząc się i plując, poczułem nagły ból… Moje palce rozluźniły się i puchar upadł na posadzkę. Nagle twarz mojej żony i obraz drewnianej hali stały się niewyraźne, zamazane, przekształcając się jedynie w paletę różnej maści kolorów. Poczułem, że nie mogę złapać oddechu, próbowałem poruszyć dłońmi, złapać się za gardło, ale nie byłem w stanie. Otworzyłem usta, by coś powiedzieć, uświadomić żonę, że zostałem otruty, wezwać pomoc, ale jedynym, co wydostało się z moich otwartych ust była ślina, zmieszana z krwią. Byłem bardzo blisko spotkania z Nieznajomym, ale nie mogłem w żaden sposób zareagować, jednocześnie odczuwając dobitnie własną niemoc.
    - Co się dzieje, Corlysie? - Eglantine nie mogła dostrzec, jak rozpaczliwie walcząc o następny oddech osunąłem się z pirackiego tronu, ale zaalarmowały ją wszelkie odgłosy, które towarzyszyły mojej walce o życie – Corlysie?
    Moje myśli, opanowane przez strach, rozpędzone przez ból, zmuszone do przeraźliwej gonitwy, nie pozwalały mi się poddać. Zmuszały mnie do walki o oddech, do prób wezwania pomocy, do próby odzyskania kontroli nad własnym ciałem. Tylko jedna z nich, czająca się gdzieś daleko, zepchnięta przez te wszystkie bardziej naglące, skupiała się na czymś innym, zadawała ważne pytanie – dlaczego ser Desmond postanowił mnie zdradzić, dlaczego teraz?
    - Pomocy! - krzyknęłam w końcu lady Baratheon – Pomocy! Straże! Maesterze!
    Pomoc. Wciąż była nadzieja, wciąż możliwy był dla mnie ratunek. Cały mój umysł uczepił się kurczowo tej myśli, zmuszając słabnące pod wpływem trucizny ciało do ostatniego wysiłku. Nie mogłem się poddać, jeszcze nie teraz. Ale ten ból, ten obezwładniający ból… Jakże prościej byłoby po prostu przestać walczyć, zapomnieć o zemście…
    - Ktoś nadchodzi! - słowa lady Baratheon zdawały się przytłumione, jakby dochodziły do mnie z innego pomieszczenia albo sporej odległości – To…
    - Wybacz mi, pani… - do głosy Eglantine dołączył inny, męski, który wydawał się znajomy, ale… - To było konieczne.
    Przybyły mężczyzna i moja żona toczyli jeszcze rozmowę, ale ja nie mogłem rozróżnić poszczególnych słów. To wszystko wydawało się tak odległe, pochodzące z tej samej krainy, w której królował ból, od której chciałem uciec. Tam czekały na mnie jedynie ciągła walka i cierpienie, a ja pragnąłem… Ciszy, spokoju, po prostu…
    Pustki.

    [​IMG]

    Urodzony już po śmierci lorda Corlysa, Maekar, został obwołany następcą brata na wypadek jego śmierci.​

    Lord Corlys Wane poślubił lady Eglantine Baratheon. Urodziła mu ona dwóję synów:
    - Lorda Willema, lorda Zachodnich Stopni i Lys, pana na Słonecznym Kamieniu i Wyspie Wstydu, Obrońcę Stopni.
    - Lorda Maekara Wane’a, następcę swego brata.
     
    ers, filip133 i Piterdaw lubią to.
  20. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    Zapraszam na kolejny odcinek. Postanowiłem ten o lordzie Willemie podzielić na dwie części - regencję sprawowaną w jego imieniu przez lady Baratheon oraz ser Chambersa oraz czas, w którym podejmował decyzje samodzielnie.

    ODC IV – regencja ser Desmonda i lady Baratheon.

    [​IMG]

    Młody lord zapadł na zapalenie płuc!

    [​IMG]

    Matka lorda Willema wysłała go na Smoczą Skałę by stał się paziem lorda Maegona II Targaryena.

    DESMOND IV

    Chłopiec potrzebował opiekuna. Musiał wyrosnąć na wojownika.
    Ser Desmond czasami odczuwał wyrzuty sumienia i wątpliwości, kiedy patrzył na najstarszego syna lorda Corlysa. Dziecko było chorowite i słabe, niezwykle strachliwe i nieśmiałe, zbyt długo pozostawało pod wpływem matki, której żałoba i poczucie winy odebrały rozsądek. W chwili obecnej, Willem nie był w stanie wyrosnąć na człowieka, którego potrzebowali jego poddani - wojna z siłami królewskimi zbliżała się nieubłaganie i siły Wane'ów będą potrzebowały dowódcy... Energicznego, odważnego, charyzmatycznego wojownika, który będzie w stanie poprowadzić ich do walki. Ser Desmond zdawał sobie doskonale sprawę z prostego faktu - ani on ani tym bardziej lady Baratheon, nie byli w stanie przygotować chłopca na to, co nadchodziło. A ten brak możności otwierał wiele możliwości - oddanie młodego Wane'a w opiekę komuś innemu było wielce ryzykowne i nie dawało żadnej gwarancji tego, że inny opiekun wykształci w chłopcu pożądane cechy... Ale, z drugiej strony, tworzyło to pewne możliwości. Więź, która istniała pomiędzy paziem czy giermkiem, a rycerzem, który się nim opiekuje, była niezwykle silna, czasem równie mocna, co więzy krwi. To była okazja, by stworzyć kolejną sieć sojuszu, zależności, które wspomogą cały ród w nadchodzącej walce. Ser Desmond rozważał wiele opcji, przez głowę przeszła mu cała plejada różnego rodzaju kandydatów, ale był jeden, który wręcz idealnie się nadawał...
    Maegon Targaryen, pan na Smoczej Skale.
    - Moja pani… - ser Desmond spojrzał na lady Baratheon – Chłopiec…
    Po śmierci swojego męża, lady Baratheon długo nie mogła sobie poradzić z żalem, ciężko przeżywając żałobę. Przez całe dnie przesiadywała w swojej komnacie, a gdy w końcu z niej wyszła, odziana była w żałobną czerń. Zajęła miejsce swego zmarłego pana męża w jego hali, sadowiąc się na pirackim tronie i przejmując obowiązki władcy Słonecznego Kamienia – czyniąc przy okazji plan ser Desmonda nieco bardziej skomplikowanym. O ile prościej by było, gdyby żałoba ją złamała i rycerz mógł samodzielnie pociągać za wszystkie sznurki. Nawet teraz, gdy rozmawiali w drewnianej hali, ser Chambers musiał mierzyć się ze słynnym uporem Baratheonów, przy podjęciu tak znamiennej decyzji.
    - Wiem, co jest dobre dla mojego dziecka, ser… - odpowiedziała lady Baratheon w ostrym, wręcz napastliwym tonie.
    Ser Desmond z trudem powstrzymał się od zamanifestowania swojej frustracji za pomocą dość wymownego westchnienia. Zdawał sobie sprawę z tego, że – jeśli chciałby postawić na swoim w kwestii wychowania lorda Wane’a – musiał być ostrożny i cierpliwy. Gdy chodziło o jej synów, lady Baratheon polegała na instynkcie i uczuciach, a ten fakt ser Desmond mógł wykorzystać dla własnej korzyści.
    - Domena lorda Willema jest pod zarządem zwolenników króla… - ser Desmond nie wspomniał o tym, że teoretycznie to on reprezentuje monarchę – Chłopiec będzie bezpieczniejszy…
    Lady Baratheon poruszyła się niespokojnie.
    - Mogę wysłać go do Końca Burzy… - przerwała swemu rozmówcy, chociaż jej ton zdradzał niepewność i wahanie.
    Ser Desmond zdawał sobie sprawę z tego, że Koniec Burzy będzie pierwszym z miejsc, o których pomyśli lady Baratheon – ale w jej rodzinnym domu nie było żadnego rycerza, który mógłby wykształcić w młodym lordzie odpowiednie cechy. Lord Steffon był już stary, do tego dręczyła go choroba. Jego synowie dopiero niedawno otrzymali ostrogi i zdobywali dopiero doświadczenie, wciąż poszukując okazji do zyskania sławy. Jedynym rycerzem, który mógł wziąć pod swoje skrzydła chłopca był kasztelan Końca Burzy, ser Simon, ale ten cieszył się raczej złą sławą – był niebezpieczny i lady Baratheon nigdy by się nie zgodziła, by lord Willem został jego giermkiem.
    - Lord Steffon już raz poddał się woli króla, moja pani… - ser Desmond sięgnął po drastyczny argument, ale tylko taki ich rodzaj mógł przemówić do lady Eglantine – Zapłaciłaś za to wysoką cenę. Czy chcesz by twój syn również ją płacił?
    Ser Desmond odnosił się do rebelii lorda Steffona i wydarzeń, które po niej nastąpiły – okrutny król zmusił pokonanego do oglądania przerażającej sceny, w której królewski kat pozbawił oczu jego jedyną córkę. Rycerz był pewny, że wspomnienie otrzymanej kary wciąż było żywym w pamięci lady Baratheon i była to karta, którą postanowił zagrać by w końcu postawić na swoim. Było to ryzykowne posunięcie, gdyż dumna lady mogła potraktować te słowa jako przekroczenie granicy i obrazę… Ale ser Desmond musiał zaryzykować.
    Lady Eglantine odetchnęła głośno. Ser Chambers nie był pewien, czy było to westchnienie wyrażające zrezygnowanie…
    - Co zatem sugerujesz, ser? - zapytała. Jej ton wydawał się obojętny i rzeczowy, ale dało się w nim wyczuć chłód.
    Chociaż była negatywnie nastawiona do jego sugestii, ser Desmond cieszył się, że udało mu się zyskać jej uwagę. Teraz, czy tego będzie chciała czy nie, będzie musiała rozważyć opcję, którą zamierzał jej przedstawić od początku.
    - Oddajmy chłopca w opiekę Maegonowi Targaryenowi… - ser Chambers postanowił, że bezpośrednie podejście będzie tym najbardziej odpowiednim – To najlepsze wyjście.
    Lady Baratheon drgnęła delikatnie, a na jej twarzy pojawił się nienaturalny grymas. Być może wyrażał zaskoczenie, być może niedowierzanie czy zwątpienie, ale rycerz był pewny, że jego rozmówczynią targały teraz silne emocje, które napędzały tylko jej wątpliwości – lady Eglantine była zawsze opanowana, oszczędna w gestach i chłodna, reagowała z większą dozą rezerwy niż większość ludzi, ale ser Desmond wiedział, że odniósł sukces. Przynajmniej częściowy.
    - Oddać syna w opiekę największego przeciwnika tego mordercy? - ostatnie słowo zaakcentowała bardzo wyraźnie i dobitnie, najdosadniej jak mogła wyrażając swoją opinię na temat miłościwie panującego Aegona V – Przypomni mu to tylko o zdradzie Wane’ów, rozgniewa i ponownie otworzy starą ranę…
    - Miano Targaryen wiele jeszcze znaczy w Siedmiu Królestwach, moja pani… - gdy tylko przerwała by zaczerpnąć tchu, ser Desmond przemówił – Smocza Skała to najbezpieczniejsze miejsce w Westeros. Przemyśl moją propozycję, proszę.
    Gdy tylko skończył mówić, skłonił się i odwrócił na pięcie. Uczynił pierwszy krok, zmusił lady Baratheon do przeanalizowania jego propozycji, do czystej kalkulacji, której wynik był dla niego oczywisty.
    Gdy tylko mały lord uda się na Smoczą Skałę, rozpocznie się partia, którą najwięksi gracze przygotowywali od tak dawna…
    Czerwone pionki kontra czarne, pojedynek dwóch Smoków.

    [​IMG]

    Kiedy tylko wiek młodego lorda był odpowiedni, Maegon uczynił go swoim giermkiem.

    WILLEM I

    Tamten dzień był niczym początek nowego życia.
    Czułem się niemal jak bohater jednej z opowieści starego maestera Tytosa. Jedynym, co poznałem była wyspa Słonecznego Kamienia, na której każdy dzień wyglądał tak samo, wciąż oglądałem znajome i te same twarze, moje dni wypełniały jedynie nudne nauki i wszechobecne zakazy ze strony pani matki czy ser Desmonda, jedynie opowieści starego maestera, o dawnych bohaterach, wielkich wojownikach i moich przodkach pozwalały mi na ucieczkę od szarej rzeczywistości tamtych dni. Czułem się niemal jak jeden z nich, stawiając nogę na nowej ziemi, na wyspie, która mnie fascynowała – nie było w Westeros miejsca bardziej znaczącego niż Smocza Skała, miejsce, z którego wielki król Aegon rozpoczął swój podbój setki lat temu. To zupełnie tak, jakby podróżnik docierał do źródła tego wszystkiego, do początku swojej historii, cofał się o kilka kroków by zdobyć odpowiedzi na nurtujące go pytania. Kiedy z pokładu łodzi i w towarzystwie kilku zaufanych ludzi ser Desmonda przemierzałem tę wyspę – tak inną od rodzinnego Słonecznego Kamienia – czułem strach mieszający się z fascynacją.
    Smocza Skała, wyspa Czerwonych Smoków. Dziedzictwo dawnej Valyrii.
    Gdy zbliżaliśmy się do zamku, który zajmował każdy z dziedziców Pierwszego Smoka, dziedzictwo dawnego Imperium stawało się coraz wyraźniejsze… Z zaciekawieniem obserwowałem ciemny kamień, który dawni budowniczowie ukształtowali w taki sposób by przypominał najgroźniejszą broń i największy symbol, które charakteryzowały ich ojczyznę. Cóż mogło być bardziej reprezentatywnego dla ludu starej Valyrii niż ziejąca ogniem bestia? Kiedy maester Tytos opowiadał mi o historii dawnych krain, kiedy słuchałem o ludzie zamieszkującym dawną Valyrię, smoki były tym motywem, który powtarzał się najczęściej – to dzięki nim upadło Stare Ghis z jego legionami, to one zmusiły lud królowej Nymerii do ucieczki… Niegdyś marzyłem o tym, by dosiąść jednego z nich i wzbić się w przestworza, wznieść się ponad Stopnie…
    - Mój panie! - stary Davos zatrzymał się i uniósł dłoń, wskazując zbliżających się ku nam ludzi, którzy nadchodzili od strony twierdzy.
    W nerwowym odruchu, dotknąłem klamry płaszcza. Kiedy oznajmiono mi, że zostanę podopiecznym lorda Smoczej Skały, poczułem radość i podekscytowanie, ale podszyte one były niepokojem. Bałem się tego, jak wypadnę przed swoim opiekunem, jak będę przez niego postrzegany… Wpajano mi od najmłodszych lat, że muszę być silny i stanowczy, że pewnego dnia zostanę lordem Słonecznego Kamienia i Obrońcą Stopni i starałem się z całych sił sprostać tym oczekiwaniom… Zdając sobie doskonale sprawę, że większość ludzi nie doceniała mnie, przez mój wiek… Widziałem w wielu oczach to odbicie pogardy czy pobłażania i bałem się, że oczy lorda Maegona również będą nimi wypełnione, że będzie mnie lekceważył jak wielu innych.
    - Lordzie Willemie! - sługa odziany w czerwono-złotą liberię skłonił się i uśmiechnął usłużnie – Oczekiwaliśmy twego przybycia. Pójdź z nami.
    Spojrzałem niepewnie na starego Davosa, ale wierny sługa mego rodu skinął głową, dając znak rękom pozostałym członkom mojej świty. Ludzie Wane’ów cofnęli się, ja zaś zostałem otoczony przez podwładnych lorda Smoczej Skały, wyglądało to nieco osobliwie, niemal jak przekazanie zakładnika.
    - Lord Maegon przyjmie cię w swojej hali, mój panie… - odezwał się ponownie sługa Czerwonego Smoka, gdy zbliżaliśmy się do twierdzy – Jego serce przepełnia radość… Od dawna bowiem starał się o giermka.
    Chociaż pani matka i ser Desmond bardzo starali się, by ich plany i posunięcia, które wykonali w moim imieniu pozostawały dla mnie tajemnicą, uważając, że nie warto wtajemniczać we wszystko chłopaka, który niedawno obchodził dwunasty dzień imienia, wiedziałem, w jakiej sytuacji znajdował się ród Targaryenów. Maester Tytos dzielił się ze mną tak swoimi przemyśleniami jak i wieściami ze stolicy i Siedmiu Królestw. Dzięki niemu wiedziałem, dlaczego tak trudno było lordowi Smoczej Skały znaleźć giermka – lord Maegon stał się niemal więźniem na swej wyspie, żaden z lordów Westeros nie ośmielał się chociażby kontaktować się z dziedzicem Czerwonych Smoków, nie chcąc narazić się na królewski gniew i popaść w niełaskę okrutnego króla Aegona V. Ród, który niegdyś władał Siedmioma Królestwami, był teraz w podobnym położeniu jak mój własny…
    Dobrze wiedziałem, co znaczyło być więźniem na wyspie. Aż za dobrze.
    Tak bardzo pogrążyłem się w rozmyślaniach, że nie poświęcałem uwagi antycznym zabudowaniom i samej twierdzy. Nim się obejrzałem, nasz pochód dotarł do drzwi, które wyrzeźbiono na podobieństwo paszczy smoka i przez nie przeszedł, wchodząc w szeroki korytarz, ciemny niczym gardziel ogromnej bestii. Wkrótce stanąłem przed obliczem pana tej wyspy i mojego przyszłego opiekuna, lorda Maegona Targaryena, zasiadającego na okazałym tronie. Jego słudzy rozstąpili się przed nim, a prowadzący pochód i ten, który ze mną rozmawiał, skłonił się głęboko.
    - Lord Willem Wane… - zaanonsował mnie donośnie – Pan Zachodnich Stopni i Lys, władca Słonecznego Kamienia i Wyspy Wstydu.
    Kiedy sługa przemawiał, ja miałem okazję przyjrzeć się mężczyźnie, który miał mnie wyuczyć rycerskiego rzemiosła. Nie wyglądał on na wojownika, był raczej wysoki i smukły, wydawał się raczej wątły. Ale było w nim coś… Nie potrafiłem tego określić, ale wydawał się skupiać na sobie uwagę wszystkich w pomieszczeniu. Jego wygląd wskazywał jednoznacznie, że w jego żyłach płynęła krew dawnej Valyrii – srebro i złoto mieszały się osobliwie, czyniąc jego włosy lśniącymi, on sam zaś spoglądał na mnie niesamowicie jasnymi oczami o kolorze nieba.
    - Witaj na Smoczej Skale, chłopcze! - gospodarz wstał ze swego tronu i podszedł do mnie, wyciągając dłoń.
    Na jego twarzy pojawił się dobroduszny uśmiech, w oczach wesoły błysk. Pan Smoczej Skały cieszył się z każdej składanej mu wizyty, mogłem sobie tylko wyobrażać, jak bardzo cieszy go to, że zostanę tutaj jako jego podopieczny i giermek. Jego postawa przełamała moją nieśmiałość i ująłem jego dłoń, ściskając ją niepewnie.
    - Przygotujcie dla nas wieczerzę! - rzucił cicho lord Maegon do sług,które wciąż nas otaczały – Chodź ze mną, Willemie.
    Nawet, gdy przemawiał do swoich poddanych, jego ton był miękki, a głos przyjemny dla ucha. Nie podnosił go, nie wzmacniał dodatkowym gestem, ku mojemu zaskoczeniu – jego ciche słowa wystarczyły. Pan Smoczej Skały różnił się znacznie od innych mężczyzn, który posiadali władzę, a przynajmniej od tych, których dane mi było spotkać. Cały mój wcześniejszy niepokój zniknął, zniszczony przez aurę, którą roztaczał wokół siebie lord Maegon.
    Chociaż wtedy tego jeszcze nie wiedziałem, ten dzień miał całkowicie zmienić moje życie.
     
    Ferios i Piterdaw lubią to.
  21. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    Lord Willem towarzyszył ser Maegonowi w trakcie turnieju w Rosby. (295 rok po Lądowaniu Aegona)

    [​IMG]

    Lord Maegon pokonał w pierwszym starciu ser Galladona Follarda.

    [​IMG]

    A później także ser Willamena Mallery’ego.

    [​IMG]

    Lord Smoczej Skały uległ dopiero trzeciemu z przeciwników.

    MAEGON I

    Maegon w końcu poczuł, że żyje.
    W przeszłości zawsze pozostawał w cieniu swoich starszych braci. Mieli być trzema głowami smoka, ale to Rhaegar i Laenor byli ulubieńcami ojca, to oni zawsze stali u jego boku i reprezentowali ród Czerwonych Smoków. Rhaegar był pełen ogłady, towarzyski i potrafiący zjednać sobie każdego człowieka, nawet o oślim uporze i hardym sercu. Laenor zaś był niczym pazury i kły smoka, żył po to by walczyć, urodził się po to by dowodzić, przewodzić i zdobywać. Kiedy jego bracia zdobywali swoje ostrogi, brali giermków, zawierali mariaże i wkraczali w wiek męski, Maegon zaczytywał się w historiach o dawnych bohaterach i starych królach, których krew płynęła również w jego żyłach. Był jeszcze chłopcem, gdy Rhaegar zginął, a Laenor popadł w obłęd, stając się świadkiem śmierci ukochanego brata. Smocza Skała zmieniła się wtedy bezpowrotnie, stała się miejscem ponurym i pełnym żałości, odbiciem żałoby swoich mieszkańców – nie wypełniały jego komnat dźwięki lutni, jak niegdyś, ale zawodzenie ojca, który musiał pochować swego pierworodnego, a także zawodzenie szaleńca, który całkowicie stracił rozum. Żałoba odebrała wkrótce Maegonowi tak ojca – który zmarł z powodu choroby niedługo po swoim najstarszym synu – jak i brata, który, pochłonięty całkowicie przez swój obłęd, skoczył z najwyższej wieży rodowego siedliska. Maegon stał się lordem Smoczej Skały i przy okazji więźniem swojego tytułu…
    Ale Willem Wane wszystko odmienił.
    Wraz z przybyciem młodego lorda na Smoczą Skałę, na horyzoncie pojawił się cel, zaistniał poważny powód ku temu, by Maegon zamknął rozdział dotyczący swojej żałoby, stał się odpowiedzialny za inne życie. Wcześniej nie był gotowy do tego by opuścić rodowe siedliszcze i udać się do Westeros, zbyt wiele bólu mogła mu zadać taka podróż, zbyt wiele ran otworzyć, zbyt wiele wspomnień ponownie przywołać. Ale opieka nad tym chłopcem, którego rodzina tak boleśnie została doświadczona przez działania Czarnego Smoka, tak okrutnie przez niego potraktowana, była tym, co wyrwało pana Smoczej Skały z marazmu i szponów żałoby. Historia rodu, który stał przy Maelysie Monstrualnym do samego końca, a w zamian otrzymał tak krwawą zapłatę, przypomniała Maegonowi słowa jego ojca i misję najstarszego brata – przypomniała o celu, który przyświecał Czerwonym Smokom od chwili, gdy stracili tron, a który to cel sam Maegon zaniedbał, skazując się na samotność i żałość. Targaryenowie byli dla takich ludzi jak Wane’owie symbolem nadziei, żywym przypomnieniem lepszych czasów, gdy nie rządził nimi okrutny król Aegon V. Aerys i Rhaegar nie pożądali korony z powodu urażonej dumy czy nadmiernej chciwości, ale pragnęli jej odzyskania by ukrócić okrucieństwo syna Maelysa.
    Tamtego dnia, gdy giermek Maegona pomagał założyć mu zbroję, w namiocie rozbitym na przedpolu Rosby, lord Smoczej Skały podjął decyzję.
    Zrobi wszystko by odzyskać koronę przodków i ukrócić okrucieństwo Aegona V. Zrobi to dla takich ludzi jak Willem Wane.
    - Mój panie? - Maegon zamrugał, kierując spojrzenie na swojego giermka – Czy dobrze leży?
    Maegon zorientował się, że za bardzo się zamyślił. Willem wpatrywał się w niego intensywnie, na jego twarzy rycerz mógł dostrzec lekko zarysowany grymas zniecierpliwienia. Był pewien, że giermek był zmuszony do zadania swojego pytania przynajmniej dwukrotnie.
    - Tak! - odpowiedział odruchowo wyrwany z zamyślenia lord – Dobrze się spisałeś.
    Chociaż odpowiedź była raczej odruchowa, nie mijała się z prawdą. Willem był pojętnym i żądnym wiedzy uczniem, a przy tym – miał nader często okazję do tego, by zajmować się ekwipunkiem swojego mentora i opiekuna. Maegon uważał turnieje rycerskie za kwintesencję wojowniczego rzemiosła w czasach pokoju i od momentu opuszczenia przez niego i Willema Smoczej Skały, bardzo często brał udział w organizowanych lokalnie turniejach. W ten sposób, jego podopieczny mógł zapoznać się z atmosferą takich wydarzeń, obejrzeć stających w szranki znamienitych rycerzy z całego królestwa, a przy tym była okazja, by ćwiczył się tak w kopii jak i mieczu. Był też jeden powód, który Maegon zataił przed swoim podopiecznym…
    Na turniejach lord Smoczej Skały mógł spotykać się z poplecznikami Czerwonych Smoków, nie wzbudzając podejrzeń Aegona V.
    - Będziesz się potykać z ser Galladonem Follardem, mój panie… - odezwał się ponownie Willem – Pokonasz go bez trudu. Jego zbroja jest stara i przerdzewiała, a on sam…
    Maegon przerwał jego wywód, unosząc dłoń w stalowej rękawicy.
    - Will, mój drogi chłopcze… - przemówił do podopiecznego łagodnie, spoglądając mu w oczy – Rycerzowi nie wolno lekceważyć swojego przeciwnika. Nigdy.
    Chłopak otworzył usta, by zaprotestować. I chociaż Maegon mógłby nie pozwolić mu na wyrażenie swojego zdania, zdusić je w zarodku i wymusić na nim posłuszeństwo, miast tego pozwolił swemu podopiecznemu przemówić.
    - Ale to oczywiste, że ser Follard nie da ci rady! - zaprotestował żywiołowo Willem.
    Maegon pozwolił sobie na lekki uśmiech. Musiał przyznać, że bardzo przywiązał się do chłopaka, a i sam giermek zdawał się mieć go za wzór do naśladowania, pokładając w nim więcej wiary i ufając mu w większym stopniu, niż on sam był gotów uczynić. Cieszyła go ta wiara, którą pokładał w nim podopieczny – nie mieli jej względem niego ani ojciec ani bracia, ale Willem… Gotów był mu zaufać, zdać się na niego.
    - Mógłby zyskać przewagę chociażby przez łut szczęścia, Will… - pouczył go delikatnie – Jeśli bogowie będą tego pragnęli.
    Maegon skierował się ku wyjściu z namiotu, nie mówiąc nic więcej. Chciał, żeby jego giermek zastanowił się nad jego słowami.
    - Powodzenia, ser! - powiedział jeszcze Willem – Niech Ojciec ma cię w swojej opiece, a Wojownik prowadzi twoją kopię.
    Maegon skinął głową. Jeśli bogowie z nim byli, ser Follard nie mógł mu dać rady.
    Nie da mu rady również Aegon V, gdy będzie im dane stanąć w szranki.

    [​IMG]

    Nowym Lordem Dowódcą na Murze został ser Brynden Tully.

    [​IMG]

    Dzięki wstawiennictwu lorda Maegona, jego podopieczny zaręczony został z lady Miną Tyrell, córką namiestnika Południa, Mace’a Tyrella.

    [​IMG]

    Na prośbę lorda Maegona, zaślubiny młodego lorda odbyły się na Smoczej Skale.

    WILLEM II

    Dla wielu, Smocza Skała była ponurym miejscem. Dla mnie była… Domem.
    Mówiło się, że dawni Valyrianie władali magią tak silną, że była w stanie kształtować nawet najtwardszy materiał … Używali jej zatem do kształtowania różnego budulca wedle swej woli, zależnie od zachcianek czy kaprysów. Wszelkie przekazy milczały na temat tego, dlaczego dawni budowniczowie uformowali czarny jak noc kamień w kształt wielu smoków, znacząc dawną twierdzę kształtem najgroźniejszej bestii, którą Valyrianie zdołali niegdyś okiełznać. Smoki ginęły – gdy król Aegon zapragnął ugiąć do swej woli Dornijczyków, gdy stawały naprzeciw siebie w trakcie Tańca Smoków, gdy padały pod ciosami rozwścieczonej gawiedzi w Smoczej Jamie, a w końcu ostatni z nich padł za czasów Aegona III Zguby Smoków… Ale smoliście czarna twierdza, niczym złowróżbne przypomnienie i pomnik dawnej wielkości, wciąż stała. Nie dziwiłem się, że mogła ona wzbudzać w innych niepokój, a nie pomagały w tym i losy braci mojego pana i nauczyciela – wielu maluczkich powtarzało, że to zła aura tej twierdzy wywołała szaleństwo lorda Laenora i to ona przyczyniła się do jego śmierci… Ale dla mnie, nie było bardziej znaczącego miejsca. Nawet Słoneczny Kamień… Tam nie zaznałem nigdy poczucia wolności, zawsze będąc jedynie kukiełką innych, starszych i potężniejszych ode mnie.
    Ale Maegon Targaryen sprawił, że poczułem się na tej wyspie i w tej twierdzy jak w domu. Nigdy nie było mi dane poznać swego prawdziwego ojca, ale Czerwony Smok mi go zastąpił.
    - Jedzenie ci nie smakuje? - uniosłem wzrok znad talerza i spojrzałem na lorda Maegona, siedzącego u szczytu stołu – Wydajesz się nieobecny.
    Wspólne spożywanie posiłków było częścią naszego codziennego rytuału. Kiedy nie byliśmy w podróży i przebywaliśmy na wyspie, większą część dnia spędzaliśmy osobno – rankiem lord Maegon zajmował się sprawami swojej domeny, ja zaś pobierałem nauki pod okiem maestera Cressena. W południe wspólnie wychodziliśmy do septu, by odmówić modlitwę w towarzystwie septona Rodrika, a później wychodziliśmy na plac ćwiczebny, by wprawiać się we władaniu mieczem i kopią. Ale wieczór i spożywany wtedy posiłek, to był czas, w którym mogliśmy odetchnąć od codziennych zadań i szczerze porozmawiać. Po prawdzie, była jedna sprawa, którą chciałem przedyskutować z moim opiekunem, ale nie byłem pewien, jak zacząć.
    - Coś nie tak z mięsiwem? - dopytywał się lord Maegon, spoglądając na mnie z ciekawością, wypisaną na całym jego obliczu.
    Potrząsnąłem głową. Maegon wciąż wpatrywał się we mnie, tym razem wyczekująco.
    - Ja… - odezwałem się niepewnie – Słyszałem twoją rozmowę z maesterem Cressenem…
    Maegon uniósł brew, nie przerywając mi. Mógł nie wiedzieć, o którą rozmowę mi chodzi, bo z maesterem rozmawiał często i niemal o każdej porze dnia. Zwykle chodziło o rozgrywki polityczne, w które mój opiekun nie chciał mnie mieszać, ale pewna rozmowa, którą podsłuchałem dzisiaj rano nie dawała mi spokoju. To była… Rozmowa o mnie, o moim ożenku.
    - Chodzi mi o… - nie było łatwo zebrać się na odwagę pod ojcowskim spojrzeniem, zwłaszcza, że przyznałem się do podsłuchiwania – O Minę Tyrell.
    Kiedy wypowiedziałem te słowa, wolno spuściłem głowę, wbijając je w potrawę spoczywającą na talerzu. Dostatecznie wolno by dostrzec błysk zrozumienia w oczach pana Smoczej Skały. Przez chwilę panowało między nami milczenie, ale byłem skłonny dać Maegonowi całą noc, jeśli będzie trzeba i dzięki temu dowiem się, dlaczego moje imię wymienione razem z mianem córki namiestnika Południa.
    - Will, drogi chłopcze… - Maegon przemawiał łagodnie, czułem na sobie jego spojrzenie – Maester Cressen zasugerował mi po prostu…
    - Tak? - wciąż nie patrzyłem mu w oczy.
    Chciałem by to przyznał. Że jest taki sam, jak matka. Jak ser Desmond. Że próbował ułożyć moje życie chociaż w części na swoją modłę, nagiąć je do swojej woli. Oni wszyscy zawsze tak ze mną postępowali.
    - Maester Cressen zasugerował, że jesteś w odpowiednim wieku do ożenku, Will… - odezwał się ponownie Maegon – Zasugerował mi Minę Tyrell jako godną ciebie kandydatkę.
    Związać się z córką Namiestnika Południa, pana Wysogrodu, to był wielki zaszczyt. Maester Cressen musiał się pomylić, lord ze Stopni nie mógł oczekiwać zgody tak możnego rodu na oddanie mu ręki nawet najmłodszej córki Namiestnika, a co dopiero pierworodnej!
    - Will, spójrz na mnie! - posłusznie uniosłem głowę i spojrzałem na lorda Maegona – To była tylko sugestia maestera. Nie chciałem podejmować żadnych kroków bez twojej zgody.
    Teraz wszystko stało się zrozumiałe. Głowa rodu Targaryenów, potomek dawnych królów, jego słowo mogło wiele znaczyć – nawet dla kogoś tak majętnego i znaczącego jak lord Mace Tyrell – i przy jego wsparciu…
    - Pomyśl o tym, dobrze? - Maegon przełknął kęs posiłku – Taki mariaż umocniłby twój ród, a i sama lady Mina…
    Młody lord uśmiechnął się i mrugnął do mnie.
    - Powiadają, że jest niezwykle urodziwą niewiastą! - zakończył teatralnie Bezpoważnym tonem, który do niego nie pasował.
    Myliłem się. Nie był jak pani matka albo ser Desmond, kierowało nim coś innego… Życzliwość? Może troska? Zupełnie, jakby moja przyszłość nie wiązała się z wymierną korzyścią, którą może osiągnąć, przez chwilę czułem się, jakby całkowicie szczerze zależało mu na tym, by wybrać najkorzystniejsze dla mnie rozwiązanie.
    - Czy to by była Mina Tyrell czy inna wybranka twojego serca… - odezwał się nagle lord Maegon, ponownie w bardzo poważnym tonie , ale pozbawionym tej wcześniejszej teatralności – Chciałbym, żebyś poślubił ją tutaj, na Smoczej Skale.
    Posłałem mu kolejne spojrzenie, tym razem pełne zaskoczenia.
    - Nie poznałeś ojca, a dla mnie byłoby zaszczytem stać w tym dniu u twego boku… - z jakiegoś powodu, pan Smoczej Skały nie wytrzymał mojego spojrzenia i uciekł przed nim, speszony – Dlatego pomyślałem, że mógłbyś… Wypowiedzieć przysięgę tutaj.
    Bez słowa wstałem ze swojego miejsca i podszedłem do szczytu stołu, wychodząc naprzeciw lordowi Maegonowi.
    - Mylisz się, mój panie… - powiedziałem, stając naprzeciw jedynego człowieka, który potrafił okazać mi bezinteresowną dobroć i troskę – Poznałem go... Stoi przede mną.
    Czasami zastanawiałem się, czy to bogowie nie postawili nas naprzeciw siebie. Dwojga ludzi, którzy potrzebowali innej osoby, która w nich uwierzy. Może i nie poznałem nigdy swojego ojca, może nie otrzymałem wiele ciepła od pogrążonej w żałobie matki, może nie był mi życzliwym opiekun, który próbował mnie wykorzystać w swoich intrygach… Ale czy bogowie nie wynagrodzili mi tego, w osobie Maegona Targaryena, którego prawdziwie mogłem uznać za ojca, chociaż nie łączyły nas więzy krwi?
    Być może byłem synem Corlysa Wane’a i moim domem była wyspa Słonecznego Kamienia…
    Ale w tamtej chwili czułem się jak potomek Czerwonego Smoka, od zawsze mieszkający na Smoczej Skale…
    To był prawdziwy dom.
     
    filip133 i Ferios lubią to.
  22. Ferios

    Ferios User

    Aegon ma syna z prawego łoża? Czy po jego śmierci będzie zwołana wielka rada? ;)
     
  23. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    @Ferios

    Owszem, Aegon doczekał się syna z Vis Wane, imieniem Orys, to właśnie on jest uznany za następcę tronu. Wciąż istnieje również linia rodu Blackfyre wywodząca się od księcia Aenara i Falyse Wane, więc ród Czarnego Smoka ma się dobrze.

    A tymczasem zapraszam na ostatni fragment o regencji ser Desmonda Chambersa. Następne będą opisywały działania lorda Willema jako niezależnego władcy.


    [​IMG]

    W 301 roku po Lądowaniu Aegona, wybucha rebelia lorda Cedrika Baratheona. Z uwagi na fakt, iż lord Willem nie osiągnął wieku męskiego, a jego wychowaniem zajmowali się Czerwony Smok i jego matka (z pochodzenia lady Baratheon) lord Zachodnich Stopni zachował neutralność.​

    DESMOND V

    Tak długo oczekiwany dzień w końcu nadszedł.
    Wszystkie te lata ostrożnego planowania, podejmowania brzemiennych w skutki decyzji, manipulowania i pociągania za sznurki, ustawiania ludzi niczym pionki w osobliwej partii cyvasse, każde z doznanych upokorzeń, każda niepowetowana strata, każde z koniecznych poświęceń, wszystkie te rzeczy prowadziły do tej właśnie chwili. Ser Desmond delektował się tym momentem, ostatkiem woli powstrzymując się by całkowicie się nim nie chełpić i nie zachłysnąć, niczym głodujący człowiek, któremu pozwolono zasiąść do suto zastawionego, pańskiego stołu. Najzabawniejszym było to, że żaden z zebranych nie spodziewał się, że działa w sposób, który przewidział jeden człowiek, postępując dokładnie tak, jak ów mąż sobie wymarzył.
    Ser Desmond Chambers był panem tej sytuacji. I tylko on był tego w pełni świadom.
    Nie zdawali sobie sprawy z tego wszyscy rycerze i żołnierze na służbie Wane’ów, którzy ustawili się za plecami ser Desmonda. Nie miał o tym najmniejszego pojęcia stary Davos, który nominalnie dowodził tymi mężczyznami, ale teraz wpatrywał się w dawnego opiekuna jego młodego lorda, szukając u niego wyraźnego rozkazu. Aż wreszcie, nie wiedział o tym rycerz w barwach rodu Blackfyre, na którego ser Chambers spoglądał z wysokości końskiego grzbietu. Wysłannik królewski przypominał obserwującemu go mężczyźnie ser Alyna – w jego oczach jaśniały te same emocje, gniew i pogarda. Na jego twarzy wykwitł niemal identyczny uśmieszek, pełen samozadowolenia, wyrażający przesadną pewność siebie. Król Aegon przepadał za takimi podwładnymi – byli idealnymi narzędziami, mieczem, który król zawieszał nad szyją bezbronnego skazańca.
    Problem w tym, że Wane’owie nie byli już bezbronni.
    - Co to ma znaczyć, ser Desmondzie? - zawołał królewski posłaniec, jego spojrzenie omiotło wszystkich zbrojnych by w końcu zatrzymać się na mężczyźnie, do którego się zwracał – Czy tak ród Wane’ów przyjmuje królewskiego posłańca?
    Po tych słowach, młody mężczyzna począł się gorączkowo rozglądać. Ser Desmond był pewien, że jego spojrzenie poszukuje wszystkich ludzi króla, których posłano na Stopnie. Posłaniec spodziewał się innego przyjęcia, a w przypadku problemów – wsparcia od innych, lojalnych wobec króla. Kiedy ich nie zobaczył, w jego sercu zawitało malutkie ziarenko… Strach, który wkrótce miał wykiełkować.
    - Chyba się przejęzyczyłeś, ser… - Desmond Chambers uśmiechnął się, spoglądając z góry na młodzika. Był to zły uśmiech, zimny i drapieżny. - Jesteś posłańcem uzurpatora.
    Młody rycerz otworzył usta, ale zaraz je zamknął. Ser Chambers z zadowoleniem oglądał zmianę na jego twarzy, kiedy jego słowa stawały się coraz bardziej jasne dla jego rozmówcy.
    - Co? - wyraził nader tępo swoje zaskoczenie młodzieniec – Uzur…
    Ser Desmonda bardzo bawiło przeciąganie tego momentu, pozwolenie rycerzowi na dojście do właściwych wniosków samodzielnie. Jednocześnie dziedzic rodu Chambersów zdawał sobie sprawę z tego, że – biorąc pod uwagę typ towarzysza, za jakim przepadał monarcha z rodu Czarnego Smoka – istnieje możliwość, wedle której wysłannik króla nie wpadnie dostatecznie szybko na rozwiązanie swojego problemu, marnując jedynie cenny czas. Delektował się tym momentem przez krótką chwilę, po czym postanowił oświecić zdezorientowanego młodzieńca.
    - Stopnie nie należą do domeny Czarnego Smoka, ser! - wymawiając tytuł młodzika, ser Desmond uśmiechnął się pobłażliwie – Uznaliśmy za swojego króla lorda Maegona Targaryena, pana na Smoczej Skale.
    Młodzieniec pobladł zauważalnie, gdy usłyszał te słowa i zrozumiał ich sens. Jego spojrzenie prześlizgnęło się po wszystkich zbrojnych, którzy stali za plecami ser Chambersa, później zatrzymało się na starym Davosie, a na samym końcu spoczęło na jego niedawnym rozmówcy. Walka, jaka toczyła się w jego głowie, wymalowana była na jego twarzy, ale w końcu brawura i odwaga pokonały rozsądek i rycerz dobył miecza.
    - To zdrada! - krzyknął, zupełnie, jakby ten głośny okrzyk miał mu dodać odwagi bądź złamać ducha jego przeciwników.
    Jedynym, czym się spotkał ze strony zbrojnych Wane’ów było pobłażanie i lekceważenie. Młodzieniec był odważny, to trzeba było mu przyznać, ale nawet on nie był w stanie przedrzeć się samodzielnie przez tych wszystkich mężczyzn.
    - Odrzuć miecz… - odezwał się stary Davos, nie patrząc nawet na posłańca Czarnego Smoka – A zachowasz życie, chłopcze!
    Stary dowódca zbrojnych Wane’ów był gotów okazać łaskę królewskiemu posłańcowi, ale ser Desmond wiedział, że nie mogą sobie pozwolić na okazanie słabości w ten sposób. Byli teraz na wojnie, a prawa gościnności czy nietykalności posłańców… One były wymysłem, przystosowanym do czasów pokoju, postępowaniem ludzi słabych i niepewnych swojej siły. Rycerz zeskoczył z siodła i wolnym krokiem zaczął zbliżać się do posłańca Aegona.
    - Ostatnia szansa, ser! - oznajmił ser Desmond, stając naprzeciw młodzieńca, który wciąż nerwowo ściskał rękojeść miecza, który wycelował w kierunku Chambersa – Rzuć broń!
    Młodzieniec rzucił ostatnie, wyzywające spojrzenie ser Desmondowi i wypuścił z dłoni swoją broń, pozwalając jej upaść na ziemię.
    - Poddaję się! - gdy jeszcze mówił, ser Desmond dobył własnego miecza – Pod…
    Królewski posłaniec nie zdołał dokończyć zdania, nie zdążył nawet sięgnąć po upuszczone ostrze, miecz ser Chambersa przebił jego pierś.
    - Na Siedmiu! - stary Davos nie zdążył nawet zaprotestować – Co ty…
    Ser Desmond wyszarpał ostrze z ciała królewskiego posłańca i obrócił się do starca i jego ludzi. Przez chwilę, dwaj dowódcy mierzyli się spojrzeniami. Ser Chambers przez chwilę zastanawiał się, czy starszy mężczyzna jest dla niego zagrożeniem – podobnym do tego, jakie stanowili ser Alyn czy Zgniłe Jabłko… Szybko jednak odrzucił tę myśl, tym starcem łatwo było manipulować, przy odpowiednich słowach łatwo mógłby przychylić się do odpowiedniej sprawy.
    - Zrobiłem to… - odpowiedział powoli ser Desmond – Co było konieczne, Davosie.
    Pozbycie się ludzi króla ze Stopni było priorytetem. Ser Desmond wydał odpowiednie rozkazy, nie licząc się z prawami ludzi i bogów czy choćby rycerskim honorem. Zrobił to, co było konieczne by uwolnić Stopnie od wpływu Aegona V.
    Zabicie jego posłańca było jedynie końcowym aktem tej tragedii.

    [​IMG]

    Niemal wszystkie głowy największych rodów w Westeros wystąpiły przeciwko okrutnemu królowi Aegonowi, zgłaszając pretensje do tronu lorda Smoczej Skały, Maegona II „Marzyciela” Targaryena.

    MAEGON II

    Byliśmy gotowi.
    Maegon zastanawiał się, czy właśnie tak mogło to wyglądać setki lat temu, kiedy jego przodek, Aegon Zdobywca, wyruszał na podbój całego Westeros. Sam król zajmował teraz to samo miejsce, na którym siedział lord Smoczej Skały – z tego punktu mógł ogarnąć wzrokiem całą mapę Westeros, którą zdolny artysta naniósł na cały Rzeźbiony Stół. Wszystkie najważniejsze miasta, rodowe siedziby, całe ujście Czarnego Nurtu, starożytne budowle. Maegon widział ten obraz wyraźnie, gdy zamykał oczy: Aegona wodzącego dłonią po mapie, zastanawiającego się nad kolejnym podbojem, Rhaenys ze znudzeniem wypisanym na pięknej twarzy, bawiącą się jednym z niesfornych kosmyków, a także stojącą w kącie Visenyię, która obserwowała poczynania swojego brata, gotowa w każdej chwili na dyskusję o strategii… Maegona otaczali teraz wielcy lordowie, wbijając w niego spojrzenia pełne oczekiwania, pozostający w pewnego rodzaju podniosłej ciszy, cierpliwie czekający, aż on ją przerwie… Maegon był pewien, że samego Aegona również otaczali jego zwolennicy, w słowach wielkiego zdobywcy oczekując rozwagi – rodziny Celtigarów i Velaryonów, które jako pierwsze poparły Czerwonego Smoka…
    Od Maegona oczekiwano rozwagi, chociaż on nie był pewien, czy nadaje się na przywódcę.
    Został nim z konieczności, nigdy do tego nie dążył.
    To uczucie nie było mu znane. Ten cały posłuch, którym nagle obdarzyli go ludzie większej od niego mądrości, większego doświadczenia, większej możności… Każdy z tych lordów, którzy obecni byli teraz w komnacie na szczycie Kamiennego Bębna, nawet najmniej z nich znaczący, osiągnął w swoim życiu więcej niż Maegon Targaryen, ale to lorda Smoczej Skały wybrali sobie na przywódcę, podążyli za nim poprzez krew, płynącą w jego żyłach, poprzez nazwisko, które nosił – zebrali się pod sztandarem Czerwonego Smoka, i chociaż większość z nich zapisała się chwalebnie w historii całego Westeros, to miano Targaryen było tym najbardziej znaczącym – odciśniętym na pergaminie całych Siedmiu Królestw złotymi literami.
    Lordowie opowiedzieli się po stronie Maegona, ale nie podążali za nim ślepo. Zdawali sobie sprawę z tego, że Czerwony Smok nie jest doświadczony, że nie zaznał jeszcze prawdziwej bitwy i – jeśli ma odnieść sukces – bardziej doświadczeni od niego muszą mu pomóc, służyć radą. Dlatego właśnie zebrali się na Smoczej Skale, sformowali nieoficjalną królewską radę.
    - Żelazna Flota zapewni nam panowanie na morzach… - słowa lorda Greyjoya zwróciły uwagę lorda Maegona.
    - Lordowie Redwyne i Hightower są gotowi do wypłynięcia… - dodał lord Tyrell, pan na Wysogrodzie.
    Maegon nie chciał, by wszystkie decyzje padły bez jego udziału, chciał udowodnić starszym od siebie lordom, że również ma choćby szczątkowe pojęcie o strategii i taktyce.
    - Flota lorda Velaryona będzie w stanie zablokować stolicę… - odezwał się lord Maegon, wpadając w słowo starszemu możnemu – Nie możemy pozwolić Aegonowi na ucieczkę.
    Starsi lordowie przytaknęli, zgadzając się z jego propozycją. Wciąż pamiętano, jak zakończyła się wojna o koronę, którą rozpoczął Maelys Monstrualny – wiele istnieć można by ocalić, gdyby jego potomek dostał się do niewoli, jak niegdyś dziad Maegona.
    - Flota królewska może próbować przedrzeć się na Stopnie albo ku Wolnym Miastom… - lord Tyrell w zamyśleniu potarł brodę – Ale siły Velaryonów i moich chorążych powinny ją powstrzymać.
    Stopnie. Przez krótką chwilę, myśli Maegona skupiły się na jego wychowanku, lordzie Willemiie, którego przed kilkoma dniami odesłał na wyspę Słonecznego Kamienia. Czerwony Smok chciał oszczędzić młodzieńcowi trudu wojny, nie chciał narażać go na niebezpieczeństwo, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Willem – gdyby dowiedział się o zamiarach swego opiekuna – zostałby u jego boku.
    - Wane jest giermkiem lorda Maegona… - zauważył, milczący dotąd, lord Lannister – Stopnie poprą naszą sprawę.
    Stary lord spojrzał na Czerwonego Smoka, zupełnie, jakby szukał poparcia dla swoich słów. Pozostali również obrócili się i wbili spojrzenia w Maegona. Gdy ten skinął głową, na znak zgody, ponownie odezwał się lord Lannister.
    - Moje siły połączą się z armią Mace’a… - lord Kevan spojrzał na pana Wysogrodu, a gdy ten skinął głową, kontynuował – I ruszą na stolicę.
    Maegon wiedział, że siły rebeliantów posiadają znaczną przewagę liczebną – siły Martellów, Lannisterów, Tullych, Tyrellów i Greyjoy’ów stawały naprzeciw skromnym siłom królewskim i mogły od razu uderzyć na stolicę… Ale wciąż, lordowie Arryn i Stark nie opowiedzieli się po żadnej ze stron… Dlatego lordowie popierający Czerwonego Smoka woleli działać ostrożne i koordynować podejmowane kroki, by nie narazić się na zaskakujące uderzenie z północy czy wschodu. Przewagę łatwo można było roztrwonić, jeśli rozsądek zastąpi pycha i nadmierna pewność siebie, każdy z zebranych w komnacie to wiedział.
    - Stark się nie ruszy… - mruknął lord Kevan Lannister – To cwany wilk. Dołączy do zwycięzców. W ostatniej chwili.
    Maegon nie mógł go winić. Dla większości krain, Aegon był krwawym tyranem, ale wielu północnych lordów opływało w bogactwo i zaszczyty na jego dworze, sam lord Stark przez wiele lat pełnił urząd królewskiego namiestnika. Związki dumnego rodu ze stolicą były znacznie większe niż te z Południem…
    - Arryn nie ruszy przeciwko Czarnemu Smokowi… - po raz pierwszy odezwał się jednooki lord Doran Martell – Wciąż pamięta się w Dolinie o ataku Zgniłego Jabłka na Orle Gniazdo…
    Przez krótką chwilę uwaga wszystkich skupiła się na władcy Dorne. Ale enigmatyczny mężczyzna nie powiedział nic więcej, nic sobie nie robiąc ze spojrzeń, w których tliło się oczekiwanie. Kiedy stało się jasnym, że przybysz z Południa nie zamierza dodać nic więcej, lord Tully odchrząknął.
    - Moje siły będą w stanie zablokować ewentualny atak z Północy… - przemówił spokojnie pan na Riverrun – Osłonią połączone siły lordów Lannistera i Tyrella.
    - A nasi zbrojni będą w stanie odeprzeć Arryna… - dodał lord Kevan – Gdyby zdecydował się poprzeć Czarnego Smoka.
    Maegon odetchnął głęboko. Czy był gotowy czy nie…
    Musiał wyruszyć na wojnę.

    [​IMG]

    Podobnie jak jego ojciec przed nim, lord Willem okazał się niezbyt zręcznym dowódcą.​
     
    ers, Piterdaw, Ferios oraz 1 użytkownik lubi to.
  24. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    Zapraszam na pierwsze w nowym roku fragmenty AARa, kontynuację opowieści o lordzie Willemie.


    ODC V

    Lord Willem Wane, lord Zachodnich Stopni i Lys, pan na Słonecznym Kamieniu oraz Wyspie Wstydu. Członek małej rady króla Maegona I Targaryena. Namiestnik Zachodu króla Cedrika I Baratheona, Obrońca Stopni. (286 - 320 po Lądowaniu Aegona)

    [​IMG]

    Lord Willem – niezbyt charyzmatyczny dowódca, giermek lorda Maegona II Targaryena, całkiem uzdolniony wojownik, człowiek szczery, niezwykle towarzyski, odważny, pobożny oraz gniewny.

    [​IMG]

    Wychowanek Czerwonego Smoka, w którego żyłach płynęła krew Baratheonów, nie mógł podjąć innej decyzji. Zachodnie Stopnie poparły buntowników.

    WILLEM III

    To było dziwne uczucie, powrócić…
    No właśnie, gdzie? Do domu? Lata spędzone pod opieką lorda Smoczej Skały zdawały się wymazać lata dzieciństwa, nieodmiennie pozbawiając mnie więzi z ojcowizną i miejscem, w którym przyszedłem na świat. A jednak, stojąc przy burcie jednego ze statków flotylli lorda Velaryona, wpatrywałem się w swoje włości, obserwowałem wyspy, które z racji urodzenia należały do mnie. Nie mogłem pozostawać jedynie giermkiem pana na Smoczej Skale, wraz z upływem szesnastego Dnia Imienia, musiałem się stać czwartym Obrońcą Stopni, podjąć się wykonywania obowiązków, który nałożono na mój ród lata temu. Bałem się tego momentu, wiedziałem doskonale, że wraz z zejściem z pokładu tego statku i postawieniem pierwszego kroku na ziemi Wane’ów, dokona się pewnego rodzaju symboliczna przemiana – ze statku zejdzie chłopiec, ale na lądzie pierwszy krok postawi mężczyzna i lord we własnym imieniu. Nie było przy mnie mojego opiekuna, ser Desmond i pani matka nie wyszli mi na spotkanie, ale wiedziałem, że są ze mną bogowie, przywołani przez modlitwę, którą uparcie powtarzałem niby mantrę. Wojownik obdarzy mnie odwagą i siłą, Starucha przekaże mi swoją mądrość, a Ojciec pozwoli zawsze podążać drogą honoru i sprawiedliwości. Nie potrzebowałem innych wartości, nie było lepszego drogowskazu niż przykazania Siedmioramiennej Gwiazdy. Odetchnąłem i skinąwszy na pożegnanie kapitanowi na służbie lorda Velaryona, zszedłem na ląd.
    - Mój panie! - uniosłem głowę i spojrzałem na starego mężczyznę, który czekał na mnie na pomoście – Nareszcie!
    Starzec opadł przede mną na kolano i pochylił głowę w geście szacunku. Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w niego –odziany był podobnie jak większość zbrojnych na usługach mego rodu, ale było w nim coś znajomego, jego twarz wydawała się…
    - Powstań, Davosie! - przemówiłem, w końcu rozpoznając lojalnego kapitana zbrojnych Słonecznego Kamienia – Miło cię widzieć!
    Skarciłem się w duchu za tę ostatnią uwagę. Wciąż zdawała się przeze mnie przemawiać dziecięca infantylność, potrzeba kontaktu i wylewności, zapominałem o tym, że prawdziwy lord powinien być zdawkowy, konkretny i władczy. Żałowałem, że nie potrafię być podobny do swojego opiekuna – pan Smoczej Skały zdawał się wręcz emanować aurą pewności siebie i władczości, był w moich oczach idealnym obrazem lorda… I z pewnością byłby lepszym królem niż okrutny i nad wyraz brutalny Czarny Smok…
    - Prowadź mnie do pani matki i ser Desmonda! - nakazałem, może nieco zbyt chłodnym tonem – Muszę z nimi pomówić.
    Stary zbrojny skinął głową i wykonał moje polecenie, prowadząc mnie przez całą dzielnicę portową. Zastanowiły mnie pustki, które wszędzie panowały – Davos i ja byliśmy jedynymi osobami, które przemierzały wąskie uliczki małego miasteczka, które wydatnie się rozwinęło, gdy ukrócono na wyspie samowolę piratów. Nie było nigdzie widać marynarzy, kupców czy choćby miejscowych mieszkańców, okolica wydawała się całkowicie wyludniona.
    - Gdzie są wszyscy? - swoje pytanie zadałem, gdy dotarliśmy do palisady, którą wznieśli moi przodkowie by odgrodzić centrum swego domu od portu – Nie spotkaliśmy nikogo…
    Spojrzałem na starca, a na jego prostej twarzy dostrzegłem dziwny wyraz. Przez dłuższą chwilę nie odpowiadał, ale gdy ponownie zadałem swoje pytanie, otworzył usta.
    - Ser Desmond nakazał rozpoczęcie przygotowań, mój panie… - w głosie starego zbrojnego przebrzmiał ton pełen niechęci.
    Przygotowań? W pierwszej chwili nie zrozumiałem, co mógł mieć na myśli. Jeśli wszyscy przygotowywali się do przywitania powracającego do domu lorda, dlaczego Davos był jedynym, którego spotkałem w porcie? Dopiero po chwili, dotarło do mnie prawdziwe znaczenie słów starca i zrozumiałem, dlaczego wspominał o tym z taką niechęcią.
    - Przygotowań do wojny? - upewniłem się jeszcze, a gdy starzec skinął głową, poczułem gniew – Nie miał prawda…
    Gniew sprawił, że znacznie przyśpieszyłem, zostawiając mojego towarzysza w tyle i niemal wpadłem do drewnianej hali. W pierwszym odruchu, dwójka zbrojnych, która stała na straży wejścia do komnaty wystąpiła do przodu, próbując mnie zatrzymać, ale zaraz się cofnęli, widząc wpadającego do pomieszczenia zaraz za mną starego Davosa. Ignorując ich nadgorliwość, przeszedłem przez całą halę, stając naprzeciw pani matce, zasiadającej na tronie dawnego pirackiego lorda, a także ser Desmondowi, który stał u jej boku.
    - Co to ma znaczyć, ser? - zapytałem od razu, wbijając pełne gniewu spojrzenie w rycerza – Wyjaśnij swoje postępowanie.
    Lady Baratheon poruszyła się niespokojnie, słysząc mój podniesiony głos i obróciła głowę w moją stronę.
    - Synu? - odezwała się niezwykle cicho – Czy to ty?
    Odruchowo przesunąłem spojrzenie z rycerza, na kobietę zasiadającą na tronie. Mijające lata nie oszczędziły lady Baratheon, odciskając znaczne piętno na jej wyglądzie. Cały czas nosiła się na czarno, podkreślając żałobę po dawno zmarłym mężu. Od razu założyłem, że to dlatego dała się zmanipulować rycerzowi, dając mu niemal wolną rękę – również jej umysł nie był wolny od piętna dawnego żalu.
    - Nie teraz, pani matko! - odpowiedziałem, nieco ostrzej niż zamierzałem – Czemu zbrojni i żeglarze szykują się do wojny? Poparłeś Czarnego Smoka w moim imieniu, ser?
    Ser Desmond Chambers był przedstawicielem króla na Stopniach, wykorzystanie moich poddanych do wsparcia tego tyrana przy okazji pozbawiając mnie możliwości wyboru strony… To byłoby sprytne posunięcie i plan, który tylko moje pojawienie się mogło pokrzyżować. W tamtej chwili dziękowałem Ojcu za to, że zdecydowałem się powrócić, a nie pozostawać u boku mojego opiekuna.
    - Ich sztandarem jest Czerwony Smok, mój panie… - ser Chambers przemawiał spokojnie, a mój tytuł wymawiał z szacunkiem – Przygotowałem wszystko na twoje przybycie.
    Ale… Wieści, których mi dostarczył były…
    - A co z ludźmi króla? - zapytałem, poruszając pierwszą kwestię, która przyszła mi do głowy po oświadczeniu ser Chambersa – Przecież…
    Starszy mężczyzna uśmiechnął się. Był to zły uśmiech.
    - Zbrojnych na wyspach kazałem stracić… - jego uśmiech stał się szerszy – A przybyłego posłańca przebiłem mieczem na dziedzińcu.
    To… To nie było zachowanie godne rycerza. Ile było honoru w mordowaniu posłańca, który przybywa z wiadomością, nawet jeśli służy wrogowi? Ile było odwagi w wydaniu wyroku na jeńca, który nie może się obronić? A to wszystko… Uczynione w moim imieniu!
    - Ser Desmondzie Chambersie… - starałem się przemawiać spokojnie, ale czułem narastający we mnie gniew – Splamiłeś honor swego lorda. I właśnie dlatego… Zostajesz wygnany.
    - Ale… - starszy rycerz otworzył usta by zaprotestować, zaskoczenie było wymalowane na jego twarzy – Zrobiłem to wszystko dla…
    Skinąłem na Davosa i pozostałych zbrojnych, którzy znajdowali się w pomieszczeniu. Bez słowa ruszyli ku ser Chambersowi, gotowi go siłą wyprowadzić z pomieszczenia.
    - Twoja noga nie postanie na żadnej z wysp Stopni, ser… - przerwałem jego tłumaczenia – Za swoją służbę otrzymasz należytą zapłatę…
    Zdawałem sobie sprawę z tego, że działania Chambersa były – z jego punktu widzenia – koniecznością. Sam zamierzałem podjąć decyzję o wsparciu lorda Maegona, a by to zrobić, musiałbym się rozprawić z ludźmi króla obecnymi na Stopniach. Ale za swoje metody, postępowanie podstępne i pozbawione honoru, rycerz musiał zostać ukarany.
    A przy okazji, pozbywałem się ostatniego zagrożenia dla swojej władzy.

    [​IMG]

    Lord Maegon osobiście pasował swego wychowanka na rycerza, gdy siły Zachodnich Stopni dołączyły do armii Lannisterów i Tyrellów oblegających Królewską Przystań.

    MAEGON III

    Lord Maegon nie tak sobie wyobrażał otwartą rebelię.
    Spodziewał się rozstrzygnięcia w wielkiej bitwie, w której staną naprzeciw siebie armie buntowników i lojalistów, miał nadzieję, że król Aegon V – podobnie jak jego honorowy przodek, Daemon – wyjdzie im na spotkanie i zdecyduje się przyjąć rzucone mu wyzwanie, a bogowie rozstrzygną, kto powinien odnieść zwycięstwo, kogo sprawa jest słuszna. Ale jego wyobrażenia mijały się z prawdą – armia królewska uciekała przed przeważającym przeciwnikiem, unikając konfrontacji, a jej szlak znaczyły ogień i zniszczenie. Okrutny król nie dbał o swoich poddanych, uznając, że dopuścili się zdrady… A nie mogąc przezwyciężyć rycerzy i możnych, swój gniew skierował przeciwko tym, którzy nie mogli się obronić, rozkazując swoim żołdakom palenie wsi. Bardziej doświadczeni lordowie przyznawali, że ta pozbawiona honoru taktyka jest zasadna, bowiem pozbawia buntowników źródła zaopatrzenia. Maegon nie dbał o zasady prowadzenia wojny, obserwował cierpienie prostych ludzi, cierpienie, którego można było uniknąć…
    I narastał w nim gniew. Gniew godny Smoka.
    Gniew, który mieszał się z frustracją, którego nie było mu dane wyładować na żadnym z przeciwników… Ludzie króla skryli się bowiem za murami stolicy, mając ją za ostatnią linię swej obrony, wciąż naiwnie wierząc, że siły Północy bądź Doliny przybędą im z odsieczą. Przywódcy buntowników zgodnie stwierdzili, że szturmowanie umocnień Królewskiej Przystani będzie zbyt kosztowne i postanowili wziąć ostatni bastion króla Aegona V głodem. I tak, ostatnie miesiące zlały się Maegonowi w jeden, koszmarny dzień. Jego codziennością stał się obóz wielotysięcznych sił buntowników: przykrą koniecznością stały się zebrania wojennej rady, w których brał udział jako nominalny przywódca rebelii, a także wszelkie inne aktywności, jak turnieje i uczty, które organizowali zamożniejsi lordowie, by dbać o morale swoich żołnierzy, a jednocześnie drażnić owym widokiem głodujących w stolicy rojalistów. Całe dnie Maegon spędzał w bogato zdobionym namiocie, który lord Kevan Lannister przykazał wznieść w centrum rebelianckiego obozu, a ten specyficzny rodzaj niewoli sprawiał, że lord Smoczej Skały markotniał, stawał się rozdrażniony i skory do kłótni. Wszystko zmieniło się kilka dni temu…
    Gdy do obozu sił rebelii przybył na czele swoich zbrojnych lord Willem Wane.
    Maegon musiał przyznać, że dobrze było mieć przy sobie swojego wychowanka, jednego z niewielu ludzi, którym mógł zaufać w pełni. Pozostali lordowie traktowali go jak nieopierzonego młodzieńca, którego potrzebują jedynie do zrealizowania swoich celów. Rywalizowali o jego względy, ale ich oferty przyjaźni były nieszczere i miały na celu jedynie uzyskanie zaszczytów i nadań w przyszłości. Lord Smoczej Skały przekonał się na własnej skórze, że wśród największych rodów Westeros intrygi, nieszczerość i zdrada były na porządku dziennym. By tego uniknąć, Maegon sięgnął po dobrze sobie znany środek, który służył mu dobrze we wcześniejszych latach, gdy unikał pogrążonego w żałobie ojca i trawionego przez obłęd brata – po prostu się od nich odseparował, zamknął się w swoim namiocie, przykazując strażnikom, by przepuszczali jedynie nielicznych.
    - Mój panie! - jeden ze zbrojnych, którzy stali na straży jego namiotu, pojawił się w środku – Lord Willem Wane.
    - Przepuść go! - odpowiedział Maegon – I nikogo więcej.
    Strażnik skłonił się i wycofał. Po chwili, na jego miejscu stanął Willem Wane. W pełnym pancerzu, z mieczem przy pasie, hełmem, który trzymał w dłoni. Na ramionach nosił płaszcz, na którym wyszyto herb jego rodu, ale jego klamra ukształtowana była na podobieństwo karmazynowego smoka.
    - Wszystko gotowe… - oznajmił wychowanek pana na Smoczej Skale – Możemy wyruszać.
    Tajemnicza wiadomość od lorda Cregana Boltona. Maegon bardzo długo nie chciał się zgodzić na plan swojego wychowanka, uważał go za zbyt ryzykowny. Pan Dreadfort mógł równie dobrze zastawić pułapkę, użyć wychowanka pana Smoczej Skały jako środka do osiągnięcia własnych celów. Ale ewentualne korzyści… Przeciągnięcie jednego z najpotężniejszych lordów Północy na swoją stronę, ten krok mógł znacznie zwiększyć przewagę buntowników, a do tego trzymać lorda Starka w szachu bądź przynajmniej go spowolnić.
    - Jesteś tego pewny? - zapytał po raz kolejny Maegon – To ryzykowne.
    Willem uśmiechnął się szeroko.
    - Nie musisz się o mnie martwić, mój panie! - młodzieniec położył znacząco wolną dłoń na głowni swojego miecza – Nic mi nie będzie.
    Maegon był dumny z osiągnięć swojego podopiecznego. Willem wziął sobie do serca jego słowa i nauki, nabrał pewności siebie, zaufał Siedmiu i stał się sprawiedliwym i honorowym mężczyzną, lordem we własnym imieniu. Lord Smoczej Skały miał nadzieję, że jego nowonarodzony syn w przyszłości również wyrośnie na młodzieńca podobnego pierwszemu jego wychowankowi. Nawet teraz, pan Słonecznego Kamienia gotów był zaryzykować bezpieczeństwo swoje i swojej siostry, udając się w niebezpieczną podróż do owianego złą sławą zamku lorda Boltona. Wiadomość, którą otrzymał Maegon, mogła być pułapką, ale jeśli intencje lorda Cregana okażą się szczerze, buntownicy pozyskają silnego sojusznika, a lord Dreadfort poślubi damę z rodu blisko związanego ze Smoczą Skałą. Wciąż, pewna doza niepokoju towarzyszyła Maegonowi. Posyłał swojego giermka na niebezpieczną misję…
    - Nauczyłem cię wszystkiego… - odezwał się lord Smoczej Skały – Co sam wiem. Dlatego…
    Młodzieniec był gotowy. Maegon odwrócił się i podszedł do skrzyni, którą jego słudzy umieścili w kącie namiotu. Lord Willem przyglądał się swemu opiekunowi z zaciekawieniem, obserwując jak ten otwiera ogromną skrzynię i unosi jej wieko. W jej wnętrzu spoczywał bogato zdobiony miecz, który lord Smoczej Skały otrzymał od lorda Mace’a Tyrella. Maegon ujął jego rękojeść i uniósł ostrze. Chciał pasować swego podopiecznego w stolicy, dzierżąc Blackfyre, ale…
    - Uklęknij, Will! - mruknął Maegon, chwytając rękojeść miecza również drugą dłonią – Już czas.
    Niech Wojownik prowadzi cię na twojej ścieżce, dodał w myślach pan Smoczej Skały.

    [​IMG]

    Lordowie Północy jako jedni z nielicznych zachowali neutralność w konflikcie. Lord Willem wydał swoją siostrę za lorda Cregana Boltona, mając nadzieję, iż przekona to chociaż część północnych lordów do poparcia Maegona.

    [​IMG]

    Wkrótce Królewska Przystań upadła, zaś Wielki Septon włożył na skronie lorda Maegona koronę, czyniąc go królem Maegonem Taegaryenem, Pierwszym Tego Imienia.

    WILLEM IV

    To wszystko było wręcz oszałamiające.
    Jeszcze kilka miesięcy temu, cała Królewska Przystań przymierała głodem, kontrolowana przez okrutników, którzy służyli dawnemu królowi. Człowiekowi, który gotów był bronić się do ostatniej kropli krwi, do samego końca, zmuszając swoich przeciwników do zdobywania każdego, nawet najmniejszego, kawałka ogromnego miasta. Gdy otwarto przed nami bramy stolicy po raz pierwszy, wszechobecnymi były śmierć i nędza, niegdyś dumne miasto królewskie zdawało się obracać w ruinę przez długotrwałe oblężenie. Wtedy aż strach było pomyśleć, jak potoczyłyby się losy Królewskiej Przystani gdyby kapitanowie Złotych Płaszczy nie otwarli jego bram przed siłami buntowników – zapewne oglądalibyśmy jego upadek, ucztując i walcząc w wielu turniejach, podczas gdy zwykli ludzie umierali z głodu i zmęczenia. Ale teraz, gdy orszak zwycięskiego lorda Smoczej Skały przejeżdżał ulicami Królewskiej Przystani, wszystko wyglądało inaczej.
    Byliśmy traktowani niczym zbawcy. I trudno było nie poddać się temu uczuciu, nie zanurzyć we wszechobecnym szacunku, nienaturalnym uwielbieniu.
    - Niech żyje król Maegon! - krzyknął ktoś z tłumu.
    Lord Smoczej Skały nie miał jeszcze korony na skroniach, ale trudno było winić otaczających nas prostaczków, Maegon prezentował się iście po królewsku, przodując całemu naszemu orszakowi. Uniósł dłoń zakutą w żelazną rękawicę i pozdrowił tłum, uśmiechając się szeroko. Zbroja, ozdobiona rubinami i gęsto przetkana srebrem, z hełmem, który zręczny rzemieślnik wystylizował na głowę smoka, była prezentem dla nowego monarchy od lorda Lannistera. Stary lord Kevan uznał, że wielki zwycięzca powinien prezentować się jak prawdziwy wojownik, dawny zdobywca, podobny winien być dawnym bohaterom, a nie zwykłym ludziom. Nieco na przekór jego słowom, orszak Maegona również prezentował się wspaniale – na przedzie, ustępując królowi o zaledwie milę, jechaliśmy my, przyboczni lorda Smoczej Skały. Każdy z nas w pełnej zbroi i płaszczu, na którym wyszyto nasze herby rodowe. Jako wychowankowi króla i jego dawnemu giermkowi, to właśnie mi przypadał zaszczyt trzymania sztandaru, na którym wyszyto Czerwonego Smoka na czarnym polu, symbol mojego seniora.
    - Ja pierdolę! - zrównał się ze mną ser Alaric Stonehelm, inny z przybocznych króla – Czy oni muszą być tak głośno?
    Zgromiłem go spojrzeniem i syknąłem ostrzegawczo, chociaż tego drugiego zapewne nie usłyszał. Tłum ludzi, który nas otaczał, raz za razem wznosił okrzyki chwalące lorda Smoczej Skały, sam ledwo dosłyszałem słowa mojego towarzysza.
    - Zbyt ochoczo raczyłeś się wczoraj winem… - pochyliłem się lekko, szepcząc przepełnione niechęcią słowa niemal wprost do ucha ser Alarica – Aż żałuję, że ominęła mnie cała zabawa.
    Mężczyzna spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko.
    - Strasznieś markotny, Wane… - odpowiedział rycerz, po czym zamyślił się, wyraźnie zamierzając coś dodać.
    Nie chcąc wdawać się z towarzyszem w dalszą rozmowę, przyspieszyłem nieco, wyprzedzając cały orszak i przybliżając się do mojego dawnego opiekuna. Byłem przy tym niezwykle ostrożny, nie mogłem zrównywać się z królem, cały ten pochód był niezwykle precyzyjnie zorganizowany, tak, by dobitnie zaznaczyć hierarchię i postawić w centrum człowieka, w którego imieniu tak wielu walczyło i straciło życie. Jako wychowanek królewski, cieszyłem się pewnymi przywilejami, ale wciąż istniały granice, których nie mogłem przekroczyć.
    - Ach, lordzie Maegonie! - uniosłem głowę, próbując skupić spojrzenie na przemawiającym.
    Przyszły król i jego przyboczni dotarli do celu, stając naprzeciw Wielkiego Septona, który czekał na cały orszak lorda Smoczej Skały u schodów prowadzących do wielkiego septu Baleora. To właśnie tam, na oczach możnych całego Westeros, świętobliwy miał włożyć na skronie mojego opiekuna koronę, czyniąc go królem w oczach ludu i przed obliczami bogów.
    - Wielki Septonie! - przemówił przyszły król głośno i dźwięcznie – Niech Siedmiu ma cię w swojej opiece!
    Wielki Septon był ubrany skromnie, jego szata była znoszona i wielokrotnie łatana, nie zwykł nosić butów, przechadzając się po mieście boso. Maluczcy uwielbiali go właśnie za tę prostotę, fakt, że poświęcał im wiele czasu i nie bał się dzielić z nimi trudów codzienności. Wiele mówiło się o jego przeszłości, miał być ponoć żołnierzem okrutnego króla Aegona V, który w swojej posłudze kapłańskiej chciał odpokutować popełnione w imieniu Czarnego Smoka zbrodnie. Nie wiedziałem, ile w tych słowach prawdy, ale jego spojrzenie i postawa zdradzały człowieka, który niegdyś parał się wojennym rzemiosłem.
    - Łachmaniarz… - ser Alaric znów się ze mną zrównał i wyszeptał ową uwagę wprost do mego ucha – Na…
    Nie zdążył powiedzieć więcej, uderzyłem go bowiem łokciem w bok. Obaj byliśmy odziani w pełne zbroje, więc rycerz nie poczuł tego uderzenia, ale zrozumiał aluzję. Wbił we mnie tylko wyrażające jego irytację spojrzenie, ale posłusznie zamilkł.
    - Niech Ojciec pozwoli ci rządzić sprawiedliwie, mój panie… - odpowiedział Wielki Septon, uśmiechając się.
    Nie mówiąc nic więcej, mężczyzna obrócił się i ruszył przed siebie, wolnym krokiem, wspinając się po stopniach. Przyszły król, uznając udzielone mu przez kapłana błogosławieństwo za zaproszenie, zręcznie zaskoczył z siodła i ruszył jego śladem, zachowując pewien odstęp. W myślach odliczyłem do dziesięciu i również zsiadłem ze swojego wierzchowca, by po chwili ruszyć w ślad za przyszłym monarchą i Wielkim Septonem. Wkrótce dołączył do mnie ser Alaric, a za nami podążyła cała reszta okazałego orszaku. Mieliśmy stać się pierwszymi świadkami nowego rozdziału w historii całego Westeros… Zakończyła się tyrania Czarnego Smoka, teraz wszyscy liczyliśmy na czasy długotrwałego pokoju…
    Miałem nadzieję, że pokój zapanuje na długie lata.
     
  25. vantikir

    vantikir Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    Przedziwne wieści dotarły kilka miesięcy później na Stopnie ze stolicy – oto, ponoć smoki powróciły do Westeros!

    [​IMG]

    Król Maegon chciał mieć swego wychowanka przy sobie, mianował go zatem członkiem swojej małej rady.

    MAEGON IV

    Stworzonko zaskrzeczało przeciągle i buchnęło wątłą strużką dymu z malutkich nozdrzy.
    Maegon uniósł dłoń i bardzo delikatnie dotknął małego łebka stworzenia, głaszcząc je po nim. Malutki smok poruszył się szybko i zahaczył ząbkami o jeden z palców króla, ale nie ugryzł go, jedynie dotknął go swoim szorstkim językiem. Król Siedmiu Królestw przyglądał się stworzeniu, które uznano za wymarłe lata temu, z zaciekawieniem, ale również nieukrywaną radością – miał nieodparte wrażenie, że był pierwszym ze świadków czegoś niewyobrażalnego, przełomowego, o czym będą pisane pieśni jeszcze długo po jego śmierci. Maegon wyobrażał sobie te wersy o Czerwonym Smoku, który powrócił na tron, a także o smokach, które powróciły… Łuski małego stworzonka, które teraz wczepiło się pazurami w jego udo wciąż pokrywała sadza, ale kilka z nich lśniło w słońcu ujmującą głębią karmazynu – nie było lepszego koloru dla smoczęcia, które wykluło się powracającemu na tron przedstawicielowi dynastii Targaryenów. Niegdyś Aegona III nazwano Zgubą Smoków, Maegon był ciekaw, jaki jemu poddani nadadzą przydomek…
    Maegon Smoczy Władca? To by brzmiało dumnie.
    - Smocza Jama? - król obrócił głowę i skierował spojrzenie na zbliżającego się ku niemu Willema Wane’a – Dziwne miejsce na spotkanie!
    Obrońca Stopni kroczył ku swojemu monarsze szybkim krokiem, Maegon mógł dostrzec uśmiech na twarzy młodego mężczyzny. Lord Wane zmienił się znacznie od czasu ich rozstania, zmężniał, dała o sobie znać krew Baratheonów płynąca w jego żyłach, jeszcze bardziej zaznaczając potężną szczękę. Zarówno włosy lorda Słonecznego Kamienia jak i jego zarost, ciemne jak przystało na potomka rodu władającego Końcem Burzy, były starannie przystrzyżone. Króla zaskoczyło odzienie jego dawnego podopiecznego – mężczyzna odziany był bowiem w zbroję, hełm trzymał w lewej dłoni, zupełnie, jakby był gotowy do bitwy.
    - Wkrótce przekonasz się… - zawołał do niego Maegon – Że na to spotkanie właśnie ono jest najwłaściwsze!
    Maegon dotknął dłońmi ziemi i uniósł się delikatnie, bardzo uważając, by nie zaniepokoić w żaden sposób małego stworzonka, wciąż kurczowo uczepionego jego nogi. Chciał niepostrzeżenie się obrócić, w taki sposób, by lord Willem mógł dostrzec maleństwo z odległości. Obrońca Stopni godzien był tego by jako drugi człowiek w królestwie zobaczyć pierwszego z nowych smoków, wydawało się to Maegonowi właściwe.
    - Czy to…? - lord Willem zatrzymał się, przyglądając się w zdumieniu małemu jaszczurowi – To niemożliwe!
    Stworzenie, zupełnie jakby chciało poddać w wątpliwość jego słowa, poruszyło małymi skrzydłami. Monarcha nie był pewien, jak niedawno wyklute smoczę zareaguje na pojawienie się w jej polu widzenia drugiego człowieka, ale musiał podjąć to ryzyko, jeśli chciał obwieścić powrót smoków wszystkim swoim poddanym. Stworzenie było wciąż małe, nie mogło zagrozić dorosłemu mężczyźnie, więc Willem nie znajdował się w niebezpieczeństwie.
    - Chciałem żebyś został pierwszym świadkiem ich powrotu, przyjacielu… - Maegon uśmiechnął się, delikatnym ruchem dłoni zachęcając swego wychowanka do tego by ten się zbliżył – Jak minęła podróż?
    Mężczyzna nie odpowiedział od razu na pytanie, postąpił krok do przodu, unosząc dłonie. Każdy kolejny ze stawianych przez niego kroków był bardzo ostrożny, Wane skupił swoją uwagę w całości na małym stworzeniu, obserwując jego zachowanie. Smok bardzo szybko stracił zainteresowanie osobą króla i przeniósł spojrzenie na zbliżającego się ku niemu Obrońcę Stopni. Zamarł bez ruchu, obserwując nową postać z wyraźnym zaciekawieniem.
    - Bez większych problemów… - mruknął Willem, opadając na kolano i wyciągając dłoń ku małemu stworzonku – Piraci nie atakują statków Wane’ów. Już nie.
    W jego tonie dało się słyszeć osobliwą mieszankę gniewu, chłodu i pewną zaciętość, której Maegon nie uświadczył u niego wcześniej. Przez krótką chwilę, monarcha zastanawiał się, czy pozwolenie Willemowi na udanie się na Stopnie było dobrą decyzją, czy nie byłoby dla niego lepiej pozostać na dworze… Ale nie mógł zmienić przeszłości, mógł jedynie naprawić ten błąd.
    - Jak go nazwiesz? - mały smok z uwagą obserwował dłoń młodego mężczyzny, która powoli zbliżała się do jego głowy – Pierwszy smok od czasów Aegona III winien nosić odpowiednie miano.
    Maegon zamyślił się. Sam rytuał wyklucia jaja, które znalazł w ruinach Summerhall zajął go tak bardzo, że nawet nie rozważał kwestii imienia dla smoka. Trzy wielkie jaszczury biorące udział w podboju Westeros nosiły ponoć imiona dawnych valyriańskich bogów… Czy takie imię będzie powinno przypaść w udziale temu małemu stworzeniu, które próbowało właśnie ugryźć dłoń Obrońcy Stopni?
    - Nie wiem… - odrzekł Maegon, obserwując poczynania swojego pupila – Pomyślę nad tym.
    Willem zabrał dłoń, ostatecznie chroniąc ją przed ząbkami smoczęcia. Z jego pyszczka wydostało się pełne protestu syknięcie, stworzenie machnęło gniewnie skrzydłami w kierunku Obrońcy Stopni. Ten uśmiechnął się tylko, przenosząc spojrzenie na króla.
    - Nie wezwałem cię tutaj tylko po to byś zobaczył smoka, Willemie… - odezwał się po chwili Maegon.
    Młody mężczyzna skinął głową.
    - Wiem! - odrzekł tylko – Czego ode mnie oczekujesz, mój królu?
    Bezgraniczna lojalność. Król zdawał sobie sprawę, że mógł jej oczekiwać jedynie ze strony najbliższej rodziny oraz swojego wychowanka. Być może przywołanie go do stolicy było w pewien sposób egoistyczne, ale monarcha potrzebował go u swojego boku. Za nic miał Stopnie i piratów, z którymi Wane walczył. Wiedział, że lord, na którym mógł polegać, bardziej przyda mu się w stolicy, a i sam będzie w niej bezpieczniejszy…
    - Chcę byś został członkiem mojej małej rady! - Maegon uśmiechnął się, na widok zaskoczenia malującego się na twarzy jego wychowanka – Potrzebuję cię tutaj.
    Willem musiał się zgodzić. Nie odmawia się monarsze, który posiadał smoka.

    [​IMG]

    Największa miłość króla – turnieje rycerskie – stała się również jego zgubą. W trakcie turnieju w Lannisporcie, w 304 roku po Lądowaniu Aegona, król Maegon ginie pechowo trafiony lancą przez ser Renly’ego Gaunta.

    [​IMG]

    Następcą mentora lorda Willema zostaje jego pięcioletni syn, Aelor.

    [​IMG]

    Lord Willem doświadcza kolejnej tragedii. W miesiąc po śmierci jego mentora i króla, lady Mina rodzi chłopca, który okazuje się martwy.

    WILLEM V

    Dlaczego?
    To jedno pytanie zaprzątało każdą z moich myśli. Nie było dla mnie istotnym zimno posadzki septu, nie przejmowałem się tym, że stara świątynia była w całości spowita w mroku, a ja byłem jedynym, który mógłby zapalić świece. Brak światła w pewien sposób oddzielał mnie od spojrzeń siedmiu rzeźb przedstawiających każde z bóstw, nie chciałem ich czuć na sobie, pewna część mnie pragnęła uciec od ich wpływu… Chociaż byłem pewien, że Nieznajomy wciąż nade mną stoi, spogląda na moje cierpienie bezdennie czarnymi oczami, a zasłona na jego twarzy skrywa przede mną jego uśmiech. Moja pokuta była niewystarczająca dla Siódemki, ale dlaczego wyrazili swoje zagniewanie w tak straszny sposób, dlaczego postanowili wstrząsnąć całym moim światem? Czy byli zadowoleni, patrząc na mnie z góry? Na mężczyznę, który odmawiał sobie strawy i napitku, przez cały dzień leżąc przed ich posągami, na zimnej posadzce septu na Wyspie Wstydu? Okazywałem pokorę i uniżenie w najbardziej dobitny sposób, ale na to było już za późno, kara bogów spadła na mnie niczym młot, oszałamiając mnie i pozbawiając woli do dalszego życia, dalszej walki.
    Straciłem wszystko.
    Zawsze starałem się przestrzegać przysięgi, którą składałem przed obliczem swego mentora i bogów, gdy zostałem pasowany na rycerza. Przysięgałem służyć wiernie swojemu królowi, ale mogłem jedynie obserwować bezradnie jego upadek i rosnącą kałużę krwi, gdy umierał, nie potrafiłem go przed tym uchronić. Przysięgałem Wojownikowi, że będą odważny, ale , gdy tylko Maegon umarł, uciekłem na Stopnie, pogrążając się w żałobie. Przysięgałem Ojcu zawsze sądzić sprawiedliwie, ale gotów byłem zabić ser Gaunta za czyn, który ten popełnił nieumyślnie. Przysięgałem Matce, że bronił będę słabych i niewinnych, ale nie potrafiłem obronić małego Corlysa, nie potrafiłem wstawić się za młodym królem, Aelorem… Przysięgałem Dziewicy bronić wszystkich kobiet, ale nie potrafiłem nawet spojrzeć na Minę po tym, co przydarzyło się naszemu synowi, nie mogłem w sobie znaleźć siły, z której ona również mogłaby czerpać, nie potrafiłem być dla niej oparciem w tej trudnej dla nas obojga chwili.
    Dlaczego zostałem tak bardzo ukarany? Dlaczego, o Siedmiu…
    Jakże łatwo byłoby teraz zaszyć się w tym miejscu, spocząć przed obliczami bogów… To wszystko, co czekało na mnie, gdy tylko wyjdę z tej zapomnianej świątyni… To wszystko mnie przerastało, jak mogłem wrócić do tak okrutnego świata? Tam czekały na mnie jedynie smutek i gniew, z którymi musiałem się zmierzyć. Prawdziwy rycerz powinien to uczynić, wyjść naprzeciw swoim lękom i zmierzyć się z nimi, stanąć im naprzeciw i pokonać je. Ale w tamtej chwili nie czułem się tym odważnym rycerzem, który walczył za swego króla, potykał się z piratami, nie bał się żadnego z wyzwań. Byłem bardziej podobny do miecza, który został złamany, moja wola walki wyparowała, zupełnie jakby wraz ze śmiercią mojego mentora, a później także przyjściem na świat syna, który okazał się martwy, umarły również ważne części mojego własnego jestestwa. Czułem się pusty, straciłem cel i oparcie…
    - Ojcze… Pokaż mi drogę! - wyszeptałem błagalnie, lekko unosząc głowę by skierować ją w stronę ciemnego zarysu posągu, który przedstawiał surowego boga – Proszę, zmiłuj się nade mną…
    Dopiero wtedy wszystko zrozumiałem. Modlitwa do Ojca czy Wojownika, ona nie była właściwa. Nie powinienem modlić się do Matki o miłosierdzie czy do Staruchy o mądrość. Stałem się człowiekiem pozbawionym celu, którego spotkała straszliwa tragedia. Stałem się podobny jednemu z bogów, któremu poświęcano mało uwagi, do którego modlili się nieliczni. To on towarzyszył mi od tamtego czasu, to jego spojrzenie na sobie czułem… Bardzo powoli, wstałem z posadzki i wyprostowałem się. Podszedłem do posągów, dotykając każdego z nich. Ojciec, Matka, Wojownik, Kowal, Dziewica, Starucha… Aż wreszcie, moja dłoń dotknęła twarzy spowitej zasłoną, tej, której szukałem od początku.
    Nieznajomy. To on powinien być moim przewodnikiem.
    - Jon! - zawołałem głośno – Twój lord cię potrzebuje.
    Młody kapitan straży, zastępujący na tym stanowisku swego wuja, Davosa, w mgnieniu oka pojawił się w wejściu do starego septu. Zachęciłem go ruchem głowy by podszedł do mnie, co młodzieniec szybko uczynił.
    - Czym mogę służyć, mój panie? - zapytał, skinąwszy mi z szacunkiem głową.
    To było dobre pytanie. Co właściwie chciałem uczynić? Czy warto było dać się ponieść temu impulsowi? Delikatnie poruszyłem głową, ostatecznie rozwiewając wszystkie ze swoich wątpliwości. Dość już pokuty, dość już uciekania, czas zmierzyć się z tym, co czeka na mnie na zewnątrz.
    - Ta świątynia potrzebuje opiekuna… - powiedziałem stanowczo – Chcę byś znalazł dla niej septona.
    Jon skinął głową. Był raczej cichym i pracowitym młodym mężczyzną, nie zwykł zadawać zbędnych pytań. Kiedy wydawałem mu rozkaz, on dokładał wszelkich starań by go wykonać, a mnie odpowiadała taka dynamika.
    - Chciałbym by zapalono tutaj świecę… - dodałem jeszcze – Jedną. Dla Nieznajomego.
    Młodzieniec zamrugał gwałtownie, w ten sposób manifestując swoje zaskoczenie. Czekałem na jego potwierdzenie przyjęcia mojego polecenia, ale ku mojemu zaskoczeniu, kapitan straży zdecydował się wyrazić swoje zaskoczenie:
    - Nie… Nieznajomego, mój panie? - zająknął się Jon, wyraźnie zaniepokojony otrzymanym rozkazem – Przecież…
    Młodzieniec speszył się wyraźnie, kiedy spojrzałem na niego. Nie było w moich oczach gniewu czy złości, ale samo spojrzenie wystarczyło by zdusić jego protest w zarodku. Mimo tego, dodałem jeszcze:
    - Nieznajomy również jest częścią Siódemki, kapitanie! - upomniałem Jona nader łagodnie – Zasługuje na miejsce dla siebie.
    Z bogiem śmierci warto być w dobrej komitywie.
     
    filip133 i ers lubią to.

Poleć forum

  1. Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych reklam.Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej.
    Zamknij zawiadomienie