Lepiej zostać zgwałconym niż zabitym i zgwałconym... Rzeczpospolita Polska AAR

Temat na forum 'HoI II - AARy' rozpoczęty przez Ceslaus, 6 Październik 2009.

?

Czy kontynuować AAR?

  1. Nie - napisz epilog i kończ to

    0 głos(y/ów)
    0,0%
  2. Tak - ale tylko do czerwca '45

    0 głos(y/ów)
    0,0%
  3. Tak - pisz do końca rozgrywki, ale już bez dostępu do gry

    0 głos(y/ów)
    0,0%
  4. Inna opcja (jaka - czekam tu na propozycje)

    0 głos(y/ów)
    0,0%
Status Tematu:
Zamknięty.
  1. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 25

    Przygotowania do odwetu...​


    [​IMG]

    3 stycznia

    [​IMG]

    Posterunkowy obudził się z potężnym bólem głowy. Ostatnie co pamiętał to brudna cela, wysoki Malgasz, w bluzie oficerskiej i kilku innych dryblasów, którzy co jakiś czas okładali go po całym ciele pałkami. Teraz jednak był w zupełnie innym miejscu. Dookoła na podłodze pokrytej słomą i piachem leżeli policjanci i kolejarze, których udało się Malgaszom wziąć do niewoli. Gdy posterunkowy otrzeźwiał na tyle by lekko poruszyć się na słomie, usłyszał porozumiewawczy szept i zobaczył, że siedzi za nim niski żołnierz w podartym mundurze kapitana piechoty.
    - Nie ruszaj się policjanciku…
    - Jak się tu znalazłem?
    - Słuchaj mały, to nie jest odpowiedni czas na pytania. Umiesz trzymać język za zębami?
    Posterunkowy przytaknął.
    - Dasz radę iść?
    - Tak.
    Na korytarzu dało się słyszeć głosy kroków. Po chwili ktoś otworzył celę… Do pomieszczenia buchnął strumień świeżego powietrza. Do obu Polaków siedzących w celi podszedł ubrany w oficerski płaszcz mężczyzna i podał żołnierzowi pistolet.
    - Nabity, panie poruczniku.
    - Dobra. Pomóżcie mu wstać i zwiewamy z tego przeklętego pudła – rzucił oficer i wybiegł na korytarz. Tymczasem pozostali więźniowie pośpiesznie ładowali broń, którą ku zaskoczeniu Grzelaka wyciągali z najbardziej nieprawdopodobnych miejsc. Kilku ludzi wyjęło dużą ilość automatów Suomi z ławy, która zdaniem posterunkowego powinna służyć za ustęp, inni wciągali do celi granaty połączone sznurkiem… Jednym słowem więźniowie zbroili się na potęgę. Wreszcie jakiś chłopak w harcerskim mundurze zwrócił uwagę na siedzącego pod ścianą Grzelaka i powiedział:
    - A pan będzie tu tak siedział?
    - A co ja mam robić?
    - Człowieku! Bierz automat i leć do majora Radosława, razem z resztą zrobił podkop pod więzienie i zamknął wszystkich Malgaszy w gabinecie nowego szefa tego więzienia….

    Strażnicy siedzieli na ziemi. Obok nich, przy wszystkich kluczowych wyjściach z pomieszczenia stali uzbrojeni w odbezpieczone automaty. Major Radosław powoli odpiął kaburę i wycelował do jednego z siedzących na podłodze.
    - No to panie Mbwambe… Tak się kończą głupie pomysły – major pociągnął za spust. Ciało murzyna opadło na ziemię – Ktoś jeszcze ma głupie pomysły? – Major popatrzył na siedzących strażników i zaklął pod nosem. Uzbrajanie i organizowanie jeńców trwało dłużej niż myślał. Praktycznie w każdej chwili pod więzieniem mógł pojawić się prawdziwy konwój. A wtedy nikt nie będzie czekał, aż któryś z przekupionych przez Radosława i jego ludzi Malgaszy otworzy bramę na dziedziniec, na którym w południowym słońcu, na całkiem zgrzebnej szubieniczce przygotowanej zawczasu dla polskich jeńców, wisiał sobie komendant Numombo. Po chwili do gabinetu wbiegł zziajany żołnierz.
    - Pani majorze… Mam złą wiadomość…
    - Mów!
    - Reasistance jest w drodze. Będą tu za dziesięć minut…
    - Cholera jasna! Zbieraj ludzi. Niech pakują się na ciężarówki.
    W całym kompleksie zapanował nieopisany chaos. Ludzie wskakiwali do pojazdów zgromadzonych na dziedzińcu. Do osobnego pojazdu ładowano rannych, do kolejnego amunicję, a do jeszcze innego ładowano skrzynie z zarekwirowanymi aktami.

    Zza zakrętu wyłoniły się ciężarówki z godłem Reasistance – dużą maczetą na czerwono-czarnym tle. Pierwsze pojazdy konwoju wjechały na dziedziniec, gdy oczom kierowców ukazał się straszliwy widok. Wszędzie, leżeli zabici i okaleczeni strażnicy z Resistance. Na ich piersiach znajdowały się tabliczki z napisami… Ktoś podszedł do jednego z zabitych, i podniósł mały kawałek tektury.

    „Jestem brudnym czarnuchem”

    „Bóg nie wpuszcza czarnych do nieba”

    „Boję się, że się wybielę” – obok wielki rysunek przedstawiający mydło…

    Niektórzy kierowcy i konwojenci na widok tych tabliczek wpadli we wściekłość. Jednak prawdziwy wybuch nienawiści nastąpił w chwili, gdy zobaczyli jak komendant Numombo, jeden z założycieli Reasistance wisi na szubienicy przeznaczonej dla Polaków… Tego już było za wiele, nawet jak dla dzielnych żołnierzy i oficerów, którzy „wsławili się” egzekucjami na polskich osadnikach… Gdy kilku najbardziej ofiarnych, i zatroskanych o cześć i pochówek Numomby próbowało odciąć jego wiszące smętnie na wietrze zwłoki, doświadczyli nie lada zaskoczenia… Detonacja która nastąpiła rozerwałą nie tylko doczesne szczątki założyciela Reasistance, ale także jego wiernych naśladowców, którzy próbowali go odciąć.

    10 stycznia

    Samochód zatrzymał się przed jedną z wielu ruder stojących wzdłuż ulicy jednej z robotniczych dzielnic miasta. Z samochodu wysiadło dwóch ubranych w markowe garnitury mężczyzn. Niższy przywołał gestem kompana i powiedział mu coś na ucho. Wyższy skinął głową i wskazał na drzwi prowadzące do środka budynku. W środku na śmierdzącej kiszoną kapustą i krochmalem klatce schodowej stał mężczyzna w średnim wieku. Na widok zbliżających się przybyszy zdjął czapkę i gestem wskazał na drzwi prowadzące do mieszkania dozorcy.
    Gdy cała trójka znalazła się w środku wszyscy usiedli przy dużym stole w kuchni. Po chwili pojawiła się wódka i kieliszki oraz kiszone ogórki – do zakąszania.
    - No, Cygan! – odezwał się niższy w garniturze – Kopę lat! Myślałem, że przestałeś już pędzić ten interes.
    - Myślisz Władek, że od czasów jak szmuglowałem białe złoto do bolszewii, nic mi nie zostało? – zapytał „dozorca” – To twój nowy wspólnik?
    - Tak. Boguś, poznaj Cygana. Razem rozkręcaliśmy nasz „interes” jako agenci wywiadu. Potem ja odszedłem z tej roboty i zająłem się zwykłym przemytem w partii Kołudy, a Cygan chodził wywiadowczo.
    - Dość już o tym. Co jeszcze oprócz „białego złota” was tu sprowadza? – zapytał Cygan przyglądając się swoim gościom.
    - Podobno Twój syn robi dla wywiadu wojskowego – mruknął przyjaciel Władka, nazywany przez niego Bogusiem – I wiesz co Cygan – Boguś nachylił się lekko ku Cyganowi – ****o z tego ma. Przyznasz mi chyba rację, że płacą mu nędzne grosze, za cholernie odpowiedzialną robotę. Wiesz ile mógłby dostać, i kim by był gdyby mieszkał w innym kraju?
    - A o jakim kraju niby myślicie co? – mruknął Cygan.
    - O kraju szczęśliwości proletariatu – odparł Boguś i szeroko rozparł się na krześle.
    - Myślisz, Cygan, że to wszystko jest tak jak kiedyś? – Władek popatrzył na dawnego kompana – U nas teraz konstruktor, czy chociażby mechanik to jest nie byle jaka szyszka. Pamiętasz jak po rewolucji, ludzie z partii, bliscy znajomi Lenina, czy chociażby Trockiego zasuwali po całym mieście samochodami? A pamiętasz jak im nadskakiwali wszyscy dookoła? Tak teraz u nas mają pracownicy lotnictwa!
    - Serio?
    - No, co ty Cygan, koledze nie wierzysz?
    - Chcesz, żeby syn skończył jak ty? – głos Bogusia był szczególnie natarczywy – Myślisz, że te szuje z policji granatowej nie dowiedzą się o jego związkach z KPP?
    - Dobrze. Jeśli mam być szczery to mam w *****, te wasze proletariaty, grunt żeby był szmalec! Pogadam z młodym, ale nic nie obiecuję! A teraz idziemy po towar? Rozumiemy się?
    Boguś i Władek przytaknęli. Po godzinie od wejścia do mieszkania Cygana wsiedli do samochodu i odjechali w stronę szosy warszawskiej.

    11 stycznia

    [​IMG]

    W wyniku prac związanych z rozbudową dróg kołowych na Śląsku przy współpracy niemieckich firm, udało się zbudować kilka nowych odcinków łączących Kraków i Katowice.

    13 stycznia

    Boguś stanął przy drzwiach na korytarz i popatrzył jeszcze raz na telegram od Cygana.
    - No, towarzyszu Władku! Możemy sobie obaj pogratulować. Ptaszek złapał się na naszą przynętę.
    - Nie wiem czy nie przeceniacie roli tego mechanika, towarzyszu Iwanie Michałowiczu – odparł Władek zapalając papierosa – to tylko zwykły mechanik. Gdybyśmy zwerbowali kogoś wyżej postawionego…
    - Rewolucyjny as wywiadu, towarzyszu Władku, nie może polegać na zgniłych intelektualnie synach burżuazji i światowego krwiopijstwa! Jedynie poprzez prostych proletariuszy możemy dostać się do „gniazda bestii”.
    - Możliwe – odparł Władek i zaciągnął się papierosem. Wszystko było możliwe w jego cholernej sytuacji. Złapali go na początku 1930 roku, gdy próbował przedostać się z Leningradu do Moskwy. Był agentem „zakordonowym”, na stałe zamieszkiwał w Rosji i co jakiś czas posyłał wiadomości przez kurierów do kraju. Na początku zauważył, że kręci się wokół niego bardzo wielu ludzi powiązanych z kontrwywiadem… Potem gdy próbował opuścić Leningrad dorwali go w drodze na pociąg. Potem było już tylko bicie i przesłuchanie. Na koniec dali mu propozycję jedną na milion – albo pracujesz dla nas, albo w najlepszym wypadku rąbiesz tajgę za Uralem. Wybrał to pierwsze.
    - O czym myślcie towarzyszu?
    - O naszych wielkich wodzach, towarzyszu Stalinie i Leninie – Władek natychmiast odzyskał przytomność umysłu – I o tym jak musiałem wspomnieć temu całemu Cyganowi o tym parszywym draniu Trockim.
    - Cóż, wasze polskie NKWD, jak tylko powstanie, będzie musiało zająć się kontrikami pokroju tego waszego, Cygana.
    - Oczywiście – mruknął Władek – oczywiście.

    17 stycznia

    [​IMG]

    Prace rozpoczęła kolejna fabryka powstająca w ramach planu czteroletniego. Tym razem jest to główny zakład produkcyjny wchodzący w skład nowopowstałego Lubelskiego Kombinatu Zakładów Mechanicznych. Szefem nowej fabryki został Stanisław Jankowski, członek ONR-u, który jako pierwszy został ranny w czasie walk o Madagaskar. Zadaniem fabryki jest produkcja pojazdów mechanicznych, potrzebnych polskiemu rolnictwu – takich jak nowoczesne ciągniki, glebogryzarki, sprzęt do nawożenia pól, oraz różnego rodzaju pługi i brony mechaniczne.

    18 stycznia

    [​IMG]

    Rząd polski rozpoczął realizację kilku zamówień złożonych przez marynarkę wojenną. Min. budowę nowego transportowca, który miałby wspomóc ORP Wilię, w transporcie wojsk na Madagaskar. Docelowo zamierzano zbudować trzy okręty transportowe, tak by móc ogółem rzucić na „malgaski” teatr działań cztery dywizje, które miałyby w sposób „dokładny” i „planowy” przeprowadzić pacyfikację i zabezpieczyć powrót dawnych właścicieli. Nowa jednostka miała nosić nazwę M/s Kopernik i była budowana jako typowy statek pasażerski.
     
  2. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 26

    Strzały w mroku...


    [​IMG]
    3 lutego

    [​IMG]

    [​IMG]

    Przed gabinetem Duce zatrzymali ich żołnierze Czarnych Koszul. Polscy dyplomaci spokojnie pokazali im przepustki i bez większych trudności przeszli do następnego pomieszczenia, gdzie dwóch rosłych strażników sprawdziło czy mają przy sobie odpowiednie dokumenty, oraz czy nie przemycają w teczkach jakiegoś pistoletu lub innej broni. Oczywiście, gdyby Polacy zamierzali dokonać zamachu na Il Duce, dokonaliby go w sposób bardziej wyrafinowany, niż przemycenie jakiegoś nędznego pistoletu i oddanie do „umiłowanego” przez wszystkich wodza kilku strzałów, które mogły okazać się bardzo niepewne. Dokonanie zamachu było tym łatwiejsze, że Duce, bardzo często opuszczał swoje liczne i dobrze chronione rezydencje, gdy udawał się do swoich licznych kochanek, których ilość prasa bulwarowa obliczyła na około 13 młodych kobiet w różnym wieku. Niektóre dopiero co osiągnęły pełnoletniość inne, uchodziły w swoim środowisku za szacowne matrony. Szefem przybywających do Duce polityków polskich był minister spraw zagranicznych Jędrzej Giertych. Co prawda ostatnie miesiące nie należały do najłatwiejszych to jednak, wraz z księdzem Trzeciakiem udało mu się stworzyć ściśle tajną organizację, która obejmowała swoim zasięgiem nie tylko Polskę, ale również Włochy, Japonię i Niemcy. Organizacja ta składała się głównie z najbardziej uwrażliwionych na czystość „rasy” ludzi. Jej członkami (w Polsce) byli min. premier Dmowski, oraz prezydent Paderewski, który regularnie nawoływał do bojkotu sklepów i przedsiębiorstw żydowskich. Co prawda, antyżydowska propaganda, ustąpiła miejsca propagandzie anty-malgaskiej, ale wszyscy zdawali sobie sprawę, że już niebawem, Malgasze mordujący polskich osadników i Żydzi zostaną ze sobą w cudowny sposób zestawieni, jako jeden nienawidzący wszystkich Polaków wróg. Co najciekawsze, Żydzi, sprawujący ważniejsze urzędy państwowe, byli jakby pod kokonem stworzonym przez Kościół Katolicki. Podobne podejście prezentowały władze państwowe, do wszystkich przyjmujących chrzest w kościele Katolickim, Protestanckim i Prawosławnym.
    Duce na widok gości wstał z miejsca i podał rękę „szefowi” całej polskiej dyplomacji, ministrowi Giertychowi.
    - Bardzo mi miło pana widzieć, signorie – powiedział Duce. – Słyszeliśmy o waszych problemach z tymi Malgaszami… To zdumiewające jak międzynarodówka i jej zagraniczne agendy, krzyżują nasze wspaniałe, dalekosiężne plany!
    - Tak, Duce, to wprost przerażające – stwierdził Giertych i lekko uśmiechnął się pod nosem – najgorsze jest jednak to, że za kulisami tych wszystkich potknięć naszych rządów stoi cały ten żydowski spisek ze Stalinem i Trockim na czele. Tu, w Italii jeszcze się tego nie wyczuwa, ale u nas w Polsce, prawie na każdym kroku należy spodziewać się, walki z bolszewizmem. Wielu ludzi, zwłaszcza młodych ulega tej zgubnej agitacji, jednakże…. Mamy odpowiednie środki zaradcze.
    - Słyszałem, słyszałem… Nie jesteśmy tu jednak by rozmawiać o komunistach i Żydach – niech panowie spoczną – Duce wskazał na kilka miękkich foteli stojących pod ścianą pomieszczenia – Mam nadzieję, że szybko dojdziemy do porozumienia. Słucham więc, czego panowie oczekują od rządu jego królewskiej mości?
    - Naszym zdaniem, dla zakończenia tego niebezpiecznego dla całego świata incydentu na Madagaskarze konieczne jest przerzucenie tam naszych wojsk. Formujemy już w tym celu pewne siły, które niebawem ruszą do walki z tą bandą dzikusów – Giertych spojrzał na oficera marynarki – Jednakże, część naszych ludzi uważa, że natychmiastowy desant z morza na wyspę byłby niepotrzebnym narażaniem ludzi i postuluje stworzenie baz sił pacyfikacyjnych, w których żołnierze przygotowaliby się do warunków panujących na wyspie.
    - Nie wiem gdzie tu nasza rola – odezwał się po chwili Musso – Przecież takie bazy możecie stworzyć na terenie każdego państwa kolonialnego…
    - Cóż, panie premierze – odezwał się kontradmirał Urung – jak by to panu powiedzieć… jeżeli baza szkoleniowa powstanie na terenie Anglii lub Francji, to jest dla nas bardziej niż pewne, że prędzej czy później jednostki te zostaną spenetrowane przez wywiady wzmiankowanych państw. Tego chcielibyśmy uniknąć. Portugalia, jako imperium kolonialne nie wchodzi w rachubę – tamtejsza ludność jest bardzo silnie uzależniona od metropolii, która prawdę powiedziawszy stoi w miejscu od początku XIX wieku. Dlatego też jedynym sensownym wyjściem z impasu w jakim się znaleźliśmy jest poproszenie o pomoc armii i marynarki włoskiej.
    - Myślę, że takie rozwiązanie mogłoby korzystnie wpłynąć zarówno na nasze przygotowania do wojny, jak i na zapewnienie spokoju w regionie Abisyńskim, gdzie zamierzaliśmy stworzyć takową bazę – dodał po chwili ciszy minister Giertych – Teraz ja zadam panu, Duce, kilka pytań. Po pierwsze, czy posiada pan niezbędne pełnomocnictwa, wydane przez Wielką Radę Faszystowską i króla?
    - Tak to oczywiste.
    - A czy może nam pan powiedzieć jakie są, pańskim zdaniem szanse na stworzenie takiej bazy?
    - Myślę, że jeżeli Polska prześle nam kilka tych nowoczesnych nowych lokomotyw, to na pewno będą znacznie większe. Sami panowie rozumiecie – Duce popatrzył na zebranych – kolej to moja pasja. Od dziecka marzyłem by zostać kolejarzem, dlatego też teraz szczególnie dbam o rozwój tej gałęzi infrastruktury…
    - Jeżeli mówi pan o lokomotywach wchodzących w skład poznańskiej „rakiety”, to zamierzamy otworzyć nową linię, na Madagaskarze, oczywiście jak tylko odzyskamy kontrolę nad wyspą, więc może być pan spokojny – Włochy dostana swoją nową lokomotywę, a nawet kilka.

    10 lutego

    [​IMG]

    Cygan usiadł przy stole i nalał samogonu do szklanek. Bimber pędził od najdawniejszych czasów, a kamienica w której był gospodarzem miała opinię najgorszej pijackiej meliny, jakich w mieście było (nawiasem mówiąc) bardzo wiele. Z braku pracy pili praktycznie wszyscy. W okolicy zresztą było wielu cwaniaków, którzy szukali ujścia dla swoich talentów, niekoniecznie związanych z uczciwą pracą, czy choćby stałym zatrudnieniem, które stanowiło dla nich jedynie problem. Na każdej ulicy można było znaleźć wielu pijaków, wyrzutków i narkomanów. Ludzie mieszkający w dzielnicy dawno już pogodzili się z takim, a nie innym stanem rzeczy. Szczególnie złą sławą cieszyła się ulica Kamienna, na której znajdowała się kamienica, w której gospodarzył Cygan. W piwnicy znajdowała się cała aparatura do pędzenia bimbru, którym zajmowali się wszyscy mieszkańcy kamienicy. Cygan zaciągnął się papierosem. Przez chwilę przypomniał mu się stary Malinowski spod piętnastego. Zapił się na śmierć przed kilku laty. Żona i dzieci zostały same. Teraz stać ich było na czynsz, tylko dlatego, że wdowa po Malinowskim poszła do domu publicznego…
    Cygan wstał z miejsca i podszedł do okna. Na zewnątrz, przed kamienicą, było pusto. Po chwili zza zakrętu wyjechał czarny Opel. Pojazd zatrzymał się przed kamienicą… Z samochodu wysiadło dwóch mężczyzn, w których gospodarz rozpoznał Władka i Bogusia. Obaj jak zwykle ubrani w drogie garnitury, Władek z nieodłącznym papierosem w ustach.
    Przybysze powoli skierowali się do kamienicy. Po chwili Cygan usłyszał pukanie do drzwi. Po chwili cała trójka siedziała już za stołem i w milczeniu piła samogon. Jako pierwszy odezwał się Władek.
    - Jest tu gdzieś twój syn?
    - Tak, ale zastanawiam się do czego on wam potrzebny?
    - Powiedzmy, że wspieramy rodzinne interesy – mruknął Boguś – Więc jak przyjdzie tu do nas, czy mamy sami przeszukać tą cholerną ruderę?
    - Dobra, dobra – Cygan lekko się uśmiechnął – zaraz przyjdzie. Myślicie, że to wszystko takie proste? Jacek! Chodź no!
    Z drugiego pomieszczenia wyszedł młody dwudziestoparoletni mężczyzna.
    - Poznaj panów, to jest pan Boguś, a to mój stary przyjaciel Władek. Panów interesuje Twoja robota w wojsku.
    - Nasi przyjaciele z Litewskich Sił Powietrznych wspominali nam coś na temat wielkiego polskiego samolotu, który „zaburza” ich spokój – na twarzy Bogusia pojawił się lekki uśmiech – Wiesz, że nasi drodzy przyjaciele z Moskwy mają dużo pieniędzy… a przecież nie przerobią ich na karabiny i samoloty…
    - Więc, do jasnej cholery kim niby mam być – Jacek wyjął z kieszeni papierosa i zapalił – mam wam ukraść ten cholerny samolot? Niby jak?
    - Kto mówi o kradzieży – zdziwił się Władek i również zapalił – Znasz chyba pilotów, dowódcę jednostki, innych mechaników… miejsce gdzie pracujecie, drogi dojazdu, wygląd samego lotniska… Co? Przecież obaj wiemy, że potrzebujecie pieniędzy. A pomyśl sam, jak coś się nie uda, to kto uwierzy, że prosty robotnik współpracował z wywiadem? Nawet gdybyś poszedł teraz do szefa ochrony i powiedział, o propozycji mojego kolegi, to kto by ci uwierzył?
    - Sugeruje pan, że jestem nikim? Że mam słomę w butach? – Jacek wypuścił nosem kłęby dymu – Może i nie mam kupy szmalu, ale trochę szacunku mi się należy.
    - Spokojnie. Szmal dostaniesz, a szacunek… cóż jeśli jest dla Ciebie ważny, to przyjdzie razem z pieniędzmi i mądrymi decyzjami – odezwał się Boguś – Kasę możemy Ci dać, powiedzmy na początek 2 tysiące złotych?
    - Za co?
    - Hmmm. Może poznamy historię naszych sokołów, dzielnych panów pilotów – Boguś wyjął kopertę i przeliczył pieniądze – Bierz pióro i kartkę papieru. Pisz wszystko co wiesz o personelu latającym. Tylko bez wodolejstwa.
    Po kilku godzinach z mieszkania Cygana, zaczęły dobiegać odgłosy radosnej libacji… Interes został ubity.

    15 lutego

    [​IMG]

    Major Radosław zatrzymał ludzi. Zwiadowcy powoli odłożyli swoje tobołki na bok i poszli sprawdzić dwie drogi prowadzące do wodopoju w głębi buszu. Od kilku dni maszerowali w stronę wsi Guomono, gdzie schroniło się wielu polskich osadników. Wszyscy obawiali się, że oddziały Resistnace w ciągu zaledwie kilku dni otoczą i zaatakują wieś, dlatego też major Radosław dowodzący największym oddziałem samoobrony na wyspie postanowił pojawić się tam jak najszybciej i choć przez kilka dni odpierać ataki Malgaszy. Polacy rozłożyli przejściowy obóz i przygotowali się do spędzenia krótkiej nocy nad strumieniem. Woda była krystalicznie czysta i nikomu, nawet największym pesymistom, za jakich uważani byli posterunkowy Grzelak i kaemista Staszek nie spodziewali się, że coś może ów spokój wczesnego wieczoru zakłócić. Żołnierze rozpalili kilka ognisk. Przy jednym z nich usiadł ubrany w polowy mundur major Radosław.
    - No to jak panowie, ile jeszcze zostało drogi do Guomono?
    - Myślę, że jakieś dwie godziny, jeśli wyjdziemy przed świtem panie majorze – odparł któryś z żołnierzy.
    - Jak sądzisz „Rudy”, damy radę dojść tam przed świtem, jeśli wyjdziemy stąd o trzeciej w nocy? – zwrócił się major do swojego adiutanta porucznika Rudego.
    - Myślę, że damy radę, ale…
    Porucznik urwał w pół słowa, chwilę przedtem z zarośli pokrywających skraj polany padł krótki strzał, którego porucznik nie zdążył już usłyszeć. Powoli osunął się na kolana i z trudem łapał powietrze w przestrzelone płuca. Ludzie Radosława niemal natychmiast padli na ziemię i odbezpieczyli broń. Zza drzew wybiegali Malgasze – obie strony prowadziły chaotyczny ogień.
    - Do mnie! Do mnie! – wołali oficerowie i odpowiadali ogniem. Tuż obok majora Radosława na murawę upadł jakiś murzyn z maczetą. Niemal w tym samym momencie major usłyszał, metaliczny szczęk – koniec amunicji pomyślał i odrzucił od siebie bezużyteczny już automat. Szybko złapał za upuszczoną przez Murzyna maczetę i podbiegł do najbliższego przeciwnika – ostrze wbiło się w brzuch… Krew spłynęła na ziemię i powoli wsiąkała w wyschniętą glebę. Tu i ówdzie walczyli jeszcze Polak i Malgasz, tu i ówdzie na ziemię padał ubrany w bluzę mundurową, lub granatową marynarkę policjant… Malgasze zniknęli pozostawiając zabitych i rannych.
    - Zbierać się! – zawołał major Radosław – Ruszamy do Guomono!

    Gdy po krótkim dwugodzinnym marszu dotarli na miejsce, przecierali oczy ze zdziwienia. Wieś stała. Dookoła tłoczyli się przybyli ze wszystkich stron żołnierze, policjanci i cywile, którzy nie zdążyli jeszcze opuścić wyspy, lub zmuszeni byli do powrotu po zeszłorocznej ewakuacji wyspy. Do przybyłych z buszu ludzi Radosława podszedł jakiś cywil.
    - Panie majorze… przekazuję panu dowództwo nad Guomono.
    - Dziękuję – odparł major – kiedy nastąpi atak?
    - Nie zaatakują nas przed początkiem kwietnia – odparł cywil i odszedł w swoją stronę…

    Do zwłok pozostawionych w lesie Malgaszy podszedł oficer Reasistance. Bezceremonialnie odpiął zegarek pozostający na przegubie jednego z zabitych i schowało go do kieszeni munduru.
    - Kiedy uderzymy na Guomono?
    - Nie wcześniej niż na początku kwietnia sir. – odparł stojący z tyłu podoficer w kolorowej bluzie wojskowej.
    - A więc te białe świnie w Guomono mają dużo czasu na przygotowania – Oficer zasępił się – czy ten prosiak, którego nazywają majorem Radosławem został znaleziony wśród zabitych?
    - Nie sir, ale nasi ludzie znaleźli jego automat – wie pan, ten ze srebrnymi gwoźdźmi wbitymi w kolbę. Jeden gwóźdź, jeden…
    - człowiek – dokończył oficer i odszedł. Radosław przeżył i zapewne dotarł już do Guomono. Podporucznik Mwambe postanowił, że nie podda się bez walki. Trzeba zmusić tych przeklętych gnoi z centrali, żeby przybyli tu szybciej…
     
  3. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 27

    Mord założycielski i szybki pogrzeb kolonii...

    [​IMG]

    2 marca

    [​IMG]

    W polskim sejmie od początku powstania Malgaszy trwały spory pomiędzy częścią posłów, którzy niejako z doskoku weszli do ONRu. Jednocześnie, pęd ku władzy coraz silniej rozpoczynały dawne elity, które wskazywały, że za ich rządów nie dochodziło do ekscesów w jedynej polskiej koloni, która nagle stała się oczkiem w głowie większości posłów. O ile ONR, jako partia sejmowa, wciąż był w stanie samodzielnie sprawować władzę ustawodawczą, o tyle dla szefa partii, premiera Dmowskiego stało się jasne, że następnych wyborów nie uda się ONR-owi wygrać. Powodem było zwiększenie się liczby sympatyków sanacji, która dzięki zręcznej propagandzie ukazywała rządy Dmowskiego jako pasmo niepowodzeń i utraty znaczenia Rzeczpospolitej. Coraz częściej do centrali w Warszawie dochodziły wieści o zmniejszającej się liczbie członków organizacji powiązanych zakulisowo z ONRem. Wielu po opuszczeniu ruchu endeckiego wracało na łono sanacji, która stopniowo stawała się coraz większą siłą polityczną. W tej sytuacji do akcji postanowił wkroczyć Roman Dmowski, który na początku marca 1937 roku spotkał się z przedstawicielami ONRu, w warszawskim mieszkaniu Walerego Sławka. Spotkanie rozpoczęło się od odczytania listy wzajemnych oskarżeń, które premier Dmowski opisał w swoim pamiętniku jako

    „wyssane z palca bezpodstawne dyrdymały, które w przypływie idiotycznego natchnienia ukuło dwóch durniów Mackiewicz i Sławek, którzy poza wyciąganiem z ONRu młodych i chętnych do działania ludzi nie zrobili przez tych kilka lat nic, co mogłoby służyć Polsce. Najbardziej zadziwiła mnie ich reakcja na moje słowa. Gdy powiedziałem im, że nie robili przez te dwa lata, odkąd stracili władzę nic pożytecznego, obaj potwierdzili, a Sławek dodał, że robili to celowo, żeby mój gabinet mógł <wkopać się po uszy>, a w odpowiednim momencie, na scenie pojawili się oni, jako jedyni <salwatorzy> polskiej prawicy. Ich żądania są zupełnie wyssane z palca, ale w obecnej sytuacji muszę na nie przystać. Po pierwsze, szefem dyplomacji zostanie nie znany mi bliżej Witold Staniszkis. Na szczęście udało się mi, wyperswadować tym durniom, sanatorom, że całkowite odsuwanie Jędrzeja od pracy w resorcie jest strzelaniem sobie w stopę, i na razie, mój drogi przyjaciel będzie mógł kontynuować rozmowy z Niemcami, Włochami i Brytyjczykami. Z tego co wiem pan Staniszkis, zobowiązał się wziąć na siebie obowiązek rozmów z Sowietami, Litwinami, Czechosłowakami i Rumunami. Ponadto część władzy w wywiadzie wyślizgnęła się z moich rąk na rzecz bliżej nieznanego mi z nazwiska oficera, który zgodnie ze słowami Walerego Sławka, „będzie prowadził dobrą politykę zwalczania wpływów komunistycznych”. Tak jakby jego poprzednik na tym stanowisku dążył do unii z wywiadem sowieckim…

    Nieco inaczej na sprawę zapatrywała się warszawska ulica. Zdaniem wielu ludzi, rząd ONRu wprowadził w życie wiele ustaw, które wskazują raczej na jego wiernopoddańczy stosunek do hitlerowskich Niemiec, które ostatnimi czasy coraz częściej starają się wywierać zakulisowe wpływy na polską politykę wewnętrzną i zagraniczną. Niektórzy zapytani przez dziennikarzy o zdanie przechodnie, byli skłonni posunąć się znaczenie dalej i stwierdzali, że pod rządami Dmowskiego Polska, już niebawem popadnie w pełną zależność od Niemiec. Inni jeszcze sądzili, że rząd sanacyjno – oenerowski doprowadzi do rychłego konfliktu zbrojnego z Sowietami, który może pociągnąć za sobą daleko idące konsekwencje. Ogólnie rzecz biorąc ludzie z utęsknieniem czekali na następne wybory parlamentarne, by tylko odsunąć od władzy niepopularnego premiera i prezydenta, który zdaniem wielu był „prezydentem malowanym”.

    [​IMG]

    Tego samego dnia do służby trafiła w pełni już sformowana i uzbrojona 2 Dywizja Piechoty Legionów, która miała stanowić zalążek tak zwanej armii afrykańskiej na czele której stanął generał Dąb – Biernacki. Początkowo armię afrykańską, zakwaterowano w Gdańskich koszarach policji portowej, później jednak, polaków przeniesiono do Gdyni, gdzie rozpoczęło się ogólne szkolenie wojskowe. Następnego dnia rozpoczęto formowanie Pomorskiej Brygady Kawalerii, która również miała wejść w skład oddziałów skierowanych na Madagaskar, z którego tym czasem następował szybki odpływ ludzi narodowości polskiej. Było to związane z zakulisowymi rozmowami ugodowego skrzydła Resistance i polskiego wywiadu, który oferował za każdego wypuszczonego przez Malgaszy Polaka, dwa karabiny produkcji niemieckiej.

    16 marca

    [​IMG]

    Reakcja rządu polskiego na proklamowanie niepodległości była jasna – wypowiadamy tym buntownikom wojnę. Nie było mowy, o żadnych rozmowach, ugodach czy próbach nawiązania międzynarodowej mediacji. Niektórzy co bardziej ugodowi posłowie, sugerowali wręcz, by zawrzeć polsko – malgaskie porozumienie, na mocy którego w największych miastach Madagaskaru powstały polskie okręgi autonomiczne, z których ewakuowano by ludność do kraju. Na taki projekt nie wyrazili jednak zgody posłowie prawicowej większości parlamentarnej, którzy domagali się, zdaniem społeczeństwa słusznej i uzasadnionej, akcji odwetowej, za mordy i grabieże popełnione przez Malgaszy.

    [​IMG]

    Odmienne stanowisko zajęły państwa alianckie, którym przewodziły Anglia i Francja. Ta pierwsza opowiedziała się za porozumieniem pomiędzy Polską i Madagaskarem, na mocy którego powstało by zależne od Polski państwo, którego oficjalną stolicą pozostawała by Warszawa, zaś które zdolne byłoby do formowania własnej armii, prowadzenia samodzielnej działalności reformatorskiej (zdaniem Anglików na Madagaskarze panowała jeszcze większa nędza niż w na Dalekim Wchodzie, gdzie jak podawał Reuters dochodziło do klęsk głodu w wyniku których umierały całe miasta).

    [​IMG]

    Zupełnie inaczej na sprawę niepodległości Madagaskaru zapatrywali się Francuzi, którzy co prawda musieli rozstać się z romantyczną wizją kolonialnego imperium, nad którym „słońce nigdy nie zachodzi”, ale pomimo to starali się zachować decydujący głos w rozgrywkach pomiędzy państwami opowiadającymi się za dekolonizacją (Niemcy, USA, kraje Skandynawskie), a państwami kolonialnymi (Francja, Anglia, Włochy, Holandia, Belgia). Szczególnie ciekawą pozycję do prowadzenia rozmów pomiędzy zwaśnionymi zaproponował sędziwy, aczkolwiek wciąż poważany i lubiany przez Francuzów marszałek Philipe Petien, który zaproponował wysłanie na Madagaskar Francuskiej Armii Rozjemczej, która miała by przywrócić spokój w regionie i ostatecznie zakończyć krwawe konflikty pomiędzy białymi, a czarnymi mieszkańcami wyspy.

    [​IMG]

    Ciekawy punkt widzenia całej sprawy przyjęła również Liga Narodów, która od samego początku wskazywała na prawo narodów do samostanowienia. „Skoro naród Malgaski, dojrzał do stworzenia własnego państwa, to żadne państwo sprawujące obecnie kontrolę, nad tym obszarem nie ma prawa mieszać się w wewnętrzną politykę prowadzoną przez przedstawicieli Malgaszy, którzy cieszą się poparciem większości tamtejszego społeczeństwa”. Taka postawa była szczególnie nie w smak Polsce, która zgłosiła oficjalny protest, wskazując na bestialstwa jakich dopuszczali się na polskich kolonistach żołnierze Reasistance. Głosy te znalazły odbicie w postawie jaką przyjęła ostatecznie Liga Narodów, której zdaniem władzę na wyspie powinien przejąć wysoki komisarz Ligii Narodów, który odpowiadał by tylko przed Zgromadzeniem Ligii. Jednocześnie, część deputowanych wskazywała, iż skoro doszło do takich rozruchów pomiędzy Polakami, a Malgaszami, to słuszne i sprawiedliwe, było by gdyby Ci ostatni wypłacili Rzeczpospolitej odszkodowanie za poniesione straty w ludziach (dylemat, na jaką kwotę wycenić życie ludzkie), oraz za stary mienia jakie ponieśli obywatele Rzeczpospolitej.

    [​IMG]

    Ksiądz Trzeciak w Berlinie

    Ostatecznie Rzeczpospolita nie uznała praw Madagaskaru do samostanowienia i 16 marca 1937 roku wypowiedziała młodemu państwu wojnę. Niemal natychmiast wypowiedzenie wojny potwierdził kanclerz Niemiec Adolf Hitler, który w wspólnym oświadczeniu wydanym wraz z księdzem Trzeciakiem (nowym konsulem RP w Berlinie) stwierdził iż:

    Mord, dokonany przez Murzynów, na człowieku białym, wchodzącym w skład wielkiej rodziny narodów cywilizowanych nie może przejść bez echa, i pozostać bez odzewu. Nie może pozostać bez reakcji, ze strony największych mocarstw światowych i europejskich rzeź, dokonywana przez ludzi niezdolnych do stworzenia niepodległego państwa, w warunkach do tego sprzyjających jakie zaistniały podczas sprzedaży wysypy.
    Śmierć każdego człowieka, bez względu na jego kolor skóry, jest tragedią, jednakże wykorzystywanie tej tragedii przez czynniki rządowe zdominowane przez dawną francuską elitę wysypy jest czynem odrażającym dla każdego zdrowo myślącego człowieka w Europie. Kolejnym aspektem, o którym nie wolno zapominać, jest sposób w jaki dochodzi do pogwałceń międzynarodowego prawa o wojnie, co może wskazywać iż Europa zapomniała już o konwencjach podpisanych w Genewie. Na Madagaskarze dochodziło bowiem, i wciąż dochodzi do aktów barbarzyńskich, za jaki może być chociażby uznany krwawy szturm na miejscowość Mbiti, gdzie grupa polskich misjonarzy prowadziła placówkę misyjną, zajmującą się szerzeniem Ewangelii wśród czarnych mieszkańców wyspy. O okropnościach, do jakich dochodziło po zajęciu Mbiti przez oddziały powstańcze, człowiek zdrowy nie jest w stanie mówić bez odrazy.
    Dlatego też, rządy Rzeczpospolitej Polskiej i III Rzeszy Niemieckiej, reprezentowane przez konsula generalnego w Berlinie, x. Stanisława Trzeciaka i Kanclerza Rzeszy, Adolfa Hitlera zwracają się do wszystkich miłujących pokój, prawo i sprawiedliwość narodów świata by nie dawały się zwieść czarnej propagandzie szerzonej przez pozostających na garnuszku francuskiego rządu, nowych władców Madagaskaru.


    Oświadczenie wydane przez Trzeciaka, poparł oficjalnie prezydent Paderewski, podczas przemówienia radiowego 25 marca.

    Jako jedna z osób, odpowiedzialnych za powstanie wolnej i niezależnej Polski, jestem głęboko poruszony tym co w ciągu ostatnich kilku miesięcy dzieje się, na terenie naszej jedynej kolonii. (…) często w dziejach naszego wielkiego narodu przychodziły dni klęsk, które zostały przez nas wszystkich dobrze zapamiętane, i które odcisnęły się głęboko, na naszym światopoglądzie i historii. Tak było w roku 1831, kiedy oddziały powstańcze, walczące przeciwko najstraszniejszemu z trzech zaborców, który rozszarpał żywe ciało Rzeczpospolitej.
    (…) Obecnie, podobnego mordu, próbuje się dokonać na koloniach, które stanowią dla nas, Polaków zabezpieczenie. Za pomocą zakulisowych intryg, próbuje się pozbawić nas jedynego miejsca ucieczki, jedynego azylu, o którego uzyskaniu marzyli nasi ojcowie i dziadowie.
    Któż z nas, jeszcze dwadzieścia lat temu, któryś z nas, żyjących wówczas dopuszczał do siebie myśl, iż z trzech różnych części powstanie wolne państwo, Polskie, które obecnie sięga po wolność i niezależność, które zabezpiecza swój byt, które walczy o należne sobie miejsce na mapie Europy i Świata. Kto z nas przypuszczał, że Ci, którzy wówczas uchodzili za naszych przyjaciół i partnerów w prowadzeniu polityki i wojny ze światowym bolszewizmem, dziś, za pomocą zawoalowanych intryg będą atakować niezależność Rzeczpospolitej Polskiej i jej zamorskich ziem? Rodacy! Walczcie, z tymi przeklętymi diabłami! Nie pozwólcie zamydlić sobie oczu prawem narodów, do samostanowienia! Czy bowiem jest ono przestrzegane przez Belgów, Anglików, Francuzów, Portugalczyków, Japończyków czy wreszcie Amerykanów? Nie. Ktoś mógłby zapytać dlaczego. Dlatego, że państwa te uważane są za mocarstwa światowe. Podobnie musi być z Polską. I nikt i nic nie przekona nas o tym, że wyżej stoją prawa Malgaszy, niż prawa Burów, Indian, Kongijczyków, Ruandyjczyków, Algierczyków, Chińczyków i Koreańczyków.


    30 marca

    Boguś podszedł do stojącego przy stole Włodka i powiedział cicho.
    - Dobre wieści. Nasz drogi Jacek zawarł już pakt z naszym imperialistycznym lotnikiem.
    - Kto jest naszym nowym człowiekiem?
    - Porucznik Miśkiewicz. Postaram się go sprawdzić – Boguś lekko się uśmiechnął – Może już niebawem dzieci w Polskiej Republice Rad, będą uczyły się, że dzielny syn burżuja pojął, że jest pijawką i skierował swój umaczany w socjalistycznej i robotniczej krwii oręż przeciwko swym braciom wyzyskiwaczom i pomógł wkraczającej do Polski Armii Czerwonej.
    - Towarzysz jest bardzo odważny, stawiając taką teorię. Nawet, go towarzysz nie widział – odparł Władek.
    - A wy jesteście zbyt ostrożni! As socjalistycznego wywiadu musi wykazywać się odwagą, sięgać śmiało, tam gdzie imperialiści się tego nie spodziewają. Zapamiętajcie moje słowa towarzyszu!
     
  4. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 28

    Morze masztów...

    [​IMG]

    około 15 kwietnia

    [​IMG]

    Nikt już nie pamiętał kiedy zaczął się szturm. Od kilku dni noc i dzień zlewały się w jedno. Żaden z żołnierzy, policjantów i ochotników broniących się w Guomono, nie pamiętał od czego rozpoczął się atak. Czy od ostrzału moździerzy, które oddziały Malgaskie zakupiły gdzieś na czarnym rynku, czy od kanonady artylerii. Grunt, że potem przychodziły kolejne fale piechoty, które zmuszały obrońców do chaotycznego odwrotu z coraz to bardziej wysuniętych punktów oporu. Wreszcie, główne siły dowodzone przez majora Radosława skurczyły się do stu ludzi. Reszta powoli wycofywała się w głąb dżungli, gdzie przez cały czas działały tajne szlaki prowadzące do wybrzeża, z którego codziennie do Polski odpływało kilkudziesięciu obrońców Guomono. Polska powoli traciła kontrolę nad Madagaskarem. A właściwie to straciła ją już dawno… Teraz należało bronić się do końca. We wzmocnionych tutejszym drewnem okopach i transzejach, w jaskiniach, jamach, ziemiankach. Każda piędź ziemi pozostająca w Polskich rękach oznaczała ratunek dla wielu polskich żołnierzy i policjantów, którzy każdego dnia strzelali do Malgaszy w Guomomo.
    Major Radosław powoli podniósł się z prowizorycznych noszy, które służyły mu za łóżko. Powoli, by nie robić hałasu podczołgał się do siedzących przy drzwiach chaty żołnierzy.
    - Co jest panowie?
    - Ruszają panie majorze – odparł posterunkowy Grzelak i wskazał ręką na pojedyncze ogniki, widoczne w dżungli – oświetlają sobie drogę pochodniami.
    - Kiedy wejdą na nasze pułapki?
    - Myślę, że za jakieś pięć minut powinni przeżyć mały szok – odezwał się drugi żołnierz, nazywany przez kolegów „Gnatem” – Zostawiłem im tam parę zabaweczek, które niechybnie sprawią radość tym czarnym gnojom…
    Detonacja wstrząsnęła powietrzem. Z oddalonej o kilka kilometrów dżungli do uszu żołnierzy dobiegały odgłosy chaotycznych serii z pistoletów maszynowych i detonacje granatów.
    - Wygląda na to, że wleźli na prezent numer jeden – mruknął pod nosem Gnat i popatrzył na majora – Jakie są rozkazy?
    - Wracamy na punkt – major podniósł leżący na podłodze automat i pistolet – Nie zostawiamy rannych czy to jasne?
    - Tak jest.

    [​IMG]

    Policjant z Madagaskaru z automatem Suomi​

    Droga do punktu wiodła przez spaloną wioskę. Tu i ówdzie spomiędzy poczerniałych od dymu i ognia resztek chat wyłaniali się żołnierze, którzy wybrali sobie te zgliszcza na noclegownię. Dawało się tu spać, głównie dlatego, że nie było tu tego przeklętego robactwa, które w każdej innej części dżungli dosłownie pożerało człowieka żywcem… Gdy dotarli na miejsce major powoli wczołgał się do wykopanej w ziemi jamie. Pozostali uczynili to samo. W stronę wąskiego przejścia skierowanych było dwadzieścia luf automatów, pięć luf karabinowych i kilka pistoletowych. Po chwili na dole pojawili się żołnierze Reasistance. Polacy po raz ostatni sprawdzili swoją broń, sprawdzili czy granaty będzie można szybko złapać i rzucić pod nogi nadchodzących.
    Po chwili przednia straż ruszyła do góry. Nieprzyjaciel zbliżał się powoli, jakby obawiając się zbyt szybkiego marszu pod górę. Odległość pomiędzy żołnierzami, a ukrytymi pod ziemią zmniejszała się z każdą sekundą, gdy nagle głośny ryk rozdarł ciszę nocy.
    - OGNIA!
    Wszystkie lufy rzygnęły ogniem. Wśród wspinających się pod górę Murzynów zapanowała panika. Niektórzy rzucali się biegiem w dół, ale i tam nie było schronienia przed polskimi kulami. Dzieła zniszczenia i dezorganizacji dopełniły granaty, których nie trzeba było nawet rzucać… Wystarczyło lekko wypchnąć je z jamy i wyciągnąć zawleczkę. Detonacja na dole i wrzask rozerwanego na pół powstańca dopełniały ponurego efektu, jaki dawało skoordynowanie ognia kilku peemów na tak małym obszarze dopełniało ponurego efektu. Wyobraźnia robiła swoje…Część z tych ludzi, którzy tu teraz walczą już nigdy nie będzie taka sama jak niegdyś… Już nigdy nie zapomną, jak na zboczu małej góry Gimu, nieopodal wioski Guomono granat rozerwał na krwawe strzępy grupę czarnych. Już nigdy nie zapomną jak błoto pokrywające zbocze góry po kilku minutach zmieniło kolor z brązowo – szarego na czerwony…

    Potem nastąpił odwrót. Ponury jak wszystkie odwroty. Żołnierze długo nieśli przez dżunglę ranionych na zboczu Gimu, porucznika Jana Pisarczyka, pseudonim Mały, czy nieznanego z imienia i nazwiska chorążego „Rafała”, który zmarł z ran na kutrze PT 20. Nikt nie mógł jednak odnaleźć majora Radosława. Nieliczni wiedzą jak wyglądał jego koniec…

    Gdy przegrzmiały już ostatnie strzały, a Malgasze ostatecznie znikli spod zbocza, major wezwał do siebie szeregowego Piotra Wasilewskiego i rozkazał mu przekazać komendę nad jednostką pułkownikowi Wacławowi. Potem nikt już nie widział Radosława. Nikt nie widział kolejnych 20 gwodździ, które pojawiły się na kolbie jego automatu. Nikt nie słyszał jego jęku, gdy do jamy, z której prowadził ostrzał wpadł odbezpieczony granat. Nikt też nie widział radości na twarzy Malgaszy, którzy wyciągnęli zwłoki majora, któremu eksplozja granatu urwała obie nogi…

    20 kwietnia

    [​IMG]

    Porucznik Miśkiewicz otworzył drzwi swojego mieszkania. Po drugiej stronie stał ubrany w miękki płaszcz z wielbłądziej wełny major Żychoń, do którego porucznik zgłosił się natychmiast po nawiązaniu współpracy z wywiadem sowieckim. Żychoń był szczwanym listem, robił w tym zawodzie już dwadzieścia lat i wiedział kiedy można poznać, że ktoś jest podstawiony do roli podwójnego agenta, a kiedy ktoś chce rzeczywiście odegrać taką rolę, ku chwale niepodległej ojczyzny. W przypadku tego śmiesznego niskiego porucznika pilota, pasował tyko ten drugi scenariusz.
    - Witam, pana panie majorze – powiedział gospodarz i wskazał Żychoniowi by wszedł do środka – zechce pan usiąść?
    - Nie dziękuję – odparł major – Co pan otrzymał ostatnio od naszego drogiego przyjaciela?
    - Trochę pieniędzy i dyspozycje…
    - Jakie?
    - Mam przygotować mu dane odnośnie nastrojów w lotnictwie…
    - Dobrze, proszę mu przekazać to – mruknął major i podał porucznikowi dużą papierową teczkę – Znajdzie pan tam wszystko co mogłoby zainteresować naszych radzieckich przyjaciół. O jeszcze jedno – major popatrzył przez chwilę na porucznika – szukamy już panu nowego lokum. Co pan powie na piechotę?
    - Cóż, może być. Byleby tylko wyrwać się z tego bajzlu, bo smród sięga już pod sam sufit.
    - Dobrze pana rozumiem. Ja też nawiązałem swój pierwszy kontakt z wywiadem wojskowym w ten sposób, ale ja ten smród lubię…

    30 kwietnia

    [​IMG]

    Do służby w polskiej flocie wojennej wszedł nowy polski transatlantyk M/s Kopernik, który obok starej już Wilii, wejdzie w skład tak zwanej Floty Kolonialnej, której głównym zadaniem będzie przerzucenie polskich oddziałów do włoskich kolonii w Afryce wschodniej i dalej na objęty rewoltą Madagaskar. Co prawda istnieją pewne przesłanki za wykorzystaniem groźby desantu jedynie w charakterze broni propagandowej, jednakże jest to już sprawa polityków, a nie marynarzy, którzy 30 kwietnia objęli nowy okręt.
    Wyporność statku wynosiła około 5 tysięcy BRT. Prędkość maksymalna wynosiła 20 węzłów, co pozwalało „Kopernikowi” dotrzymać kroku nowoczesnym niszczycielom eskortowym. Uzyskiwanie takich prędkości zapewniało zamontowanie w „Koperniku” dwóch niemieckich silników okrętowych, budowanych na bazie silnik Diesla, była to z jednej strony duża wygoda, z drugiej zaś zmuszała załogę do oszczędzenia paliwa, bez którego statek pozostawał jedynie pływającą barką. Docelowo w Stoczni Gdańskiej miały powstać jeszcze dwa takie okręty.
     
  5. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 29

    Zmiany...

    1 maja

    [​IMG]

    M/s Mazovia po skreśleniu z listy floty​

    W tradycyjne święto robotnicze rozpoczęła się budowa nowego polskiego okrętu transportowego, który po wstępnych przymiarkach został wstępnie nazwany M/s Mazovia. Statek ten podobnie jak zwodowany w kwietniu Kopernik jest średniej wielkości statkiem pasażerskim, przystosowanym do przewozu żołnierzy i sprzętu wojskowego. Zgodnie z pierwotnymi założeniami, okręt miał być gotowy do służby na początku trzeciej dekady lipca bieżącego roku, co miało pozwolić Marynarce na przygotowanie przerzutu sił „pacyfikacyjnych” do Afryki jeszcze w tym roku. W tej sytuacji w szefostwie sił zbrojnych pojawiły się różne koncepcje dotyczące ataku na partyzantów i ogólnie prowadzenia wojny z Malgaszami, którzy okazali się groźnym i wymagającym przeciwnikiem.

    10 maja

    [​IMG]
    - Panie marszałku, wysoka izbo – głos premiera Dmowskiego przybrał nieco na sile – Staję tu, przed wam, przedstawicielami narodu polskiego, jako obecny premier Rzeczpospolitej Polskiej. Nigdy nie mówiłem, że jestem do tego czy innego stanowiska ściśle przywiązany. Nigdy nie mówiłem, że czuję się zobligowany do dożywotniego pełnienia jakiegokolwiek stanowiska. Wiem, że moi przeciwnicy uważają mnie za człowieka rządnego władzy, chciwego łatwych i szybkich pieniędzy, oraz zdolnego do popełnienia największych świństw, w imię zdobycia władzy, bądź utrzymania jej. Jako człowiek szanujący samego siebie… i moich przeciwników politycznych nigdy nie odpowiadałem na te bezpodstawne zarzuty, które w dużej mierze są wyssane z palca przez panów „sanatorów”. Nie zamierzam porywać się z motyką na słońce, i wobec takiej, a nie innej sytuacji w jakiej znalazł się mój rząd, nie zamierzam ciągnąć w nieskończoność rozmów pomiędzy ONR-em, a resztkami ruchu politycznego tworzonego przez pana marszałka, który zostawił mi w spadku spory bałagan, który musiałem jakoś rozładować. Zastanawiam się, co na moim miejscu zrobił by szanowny pan Sławek, lub inny miłośnik świętej pamięci pana Marszałka – premier popatrzył na zebranych po czym kontynuował nieco ciszej – Wraz z pogarszającą się sytuacją polityczną, zmuszony jestem przyznać iż moje zdrowie jest coraz gorsze. Nie jestem już w stanie wytrzymać kilku dni ciężkiej pracy bez zażywania silnych środków przeciwbólowych, które pozwalają mi choć na chwilę zdobyć się na koncentrację. W tej sytuacji nie jestem w stanie, dalej kontynuować pracy na stanowisku premiera Rzeczpospolitej Polskiej, która to funkcja, zwłaszcza w ciągu kilku ostatnich tygodni stała się dla mnie szczególną udręką. Teraz pragnąłbym złożyć swój urząd i podać się do dymisji. Jeśli mogę, jako odchodzący premier zaproponować kogoś do wyboru na moje stanowisko, to z całego serca proszę pana prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej, Ignacego Paderewskiego, o desygnowanie na Premiera RP, mojego dotychczasowego zastępcy i przyjaciela, pana Bronisława Piaseckiego. Moim zdaniem jest to człowiek kompetentny i zdolny do poświęceń, na które ja nie mogę już sobie, niestety pozwolić, zarówno z racji złego stanu zdrowia jak i z powodów, o których nie chciałbym mówić z tego miejsca.
    Korzystając z nadarzającej się być może już po raz ostatni okazji, pragnąłbym prosić pana marszałka o zezwolenie mi na wygłoszenie krótkiego oświadczenia, skierowanego do posłów, na Sejm Rzeczpospolitej.
    - Bardzo proszę panie premierze.
    - Panie i panowie posłowie sejmu Rzeczpospolitej Polskiej. Jako ustępujący premier RP, zwracam się od was z otwartym apelem. Proszę was wszystkich nie, o prowadzenie polityki, rozpoczynanie długich debat, które w waszym przekonaniu mają na celu ukazanie błędów przeciwnika politycznego, czy podkopywanie pozycji rządu, do czego zdążyłem się już jako działający premier przyzwyczaić, ale o otworzenie oczu na trudną sytuację, w jakiej znajduje się nasze państwo. W związku z słabym i wciąż rozbudowywanym przemysłem, Rzeczpospolita nie jest w stanie stworzyć silnych centrów przemysłu. Zmuszeni jesteśmy do kupowania technologii, czy to zbrojeniowych, czy to przemysłowych od Trzeciej Rzeszy, co czyni nas w dużym stopniu zależnymi od Berlina. Ponadto, tak niechętnie ułożony przez panów i panie budżet, każdego roku przewiduje mniejsze nakłady na siły zbrojne, a zwłaszcza marynarkę wojenną i lotnictwo, które w najkrótszym czasie podlegają procesowi starzenia się.
    Nie wiem jak długo można walczyć z samym sobą, by powiedzieć to w tej sali sejmowej wprost, ale… uważam, że większość z państwa nie dorosła do pełnienia tak ważnej funkcji. O ile jednak świętej pamięci marszałek Piłsudski starał się wychowywać to szanowne grono za pomocą wojskowych bagnetów, o tyle ja starałem się zawsze być odpowiedzialnym i twardym politykiem, który godzi się na kompromisy gdy zachodzi taka potrzeba. Skłonności do kompromisu u dużej części państwa nie jestem w stanie dostrzec, być może wynika to z mojego, jak to ujął jeden z posłów opozycyjnych w wystąpieniu radiowym, zacietrzewieniu.
    (…) Podsumowując, pragnąłbym bardzo wszystkim państwu podziękować za ten krótki, aczkolwiek bardzo pracowity okres rządów, który pozwolił mi na zapoznanie się, z panującą w Rzeczpospolitej sytuacji. Wywierałem wpływ na jedno z największych państw w Europie, ale niestety nie udało mi się zapobiec pewnym smutnym wydarzeniom, które rozegrały się na jego terenie za mojej kadencji…

    Roman Dmowski powoli zdjął z nosa okulary i zgasił lampkę stojącą przy mikrofonie. Przez kilka sekund na sali sejmowej panowała przejmująca cisza, po czym rozległy się głośne oklaski dla odchodzącego premiera. Brawo bili mu nawet jego zagorzali przeciwnicy polityczni, co miało być wyrazem ich szacunku dla człowieka, który właśnie przed chwilą otworzył im drogę do ubiegania się o najważniejsze miejsce we władzach Rzeczpospolitej. Jednocześnie wszystkie polityczne „reflektory” skierowały się na pozostającego do tej pory w cieniu Bolesława Piaseckiego. Przyszły premier urodził się 18 lutego 1915 roku w Łodzi, wchodzącej wówczas w skład Imperium Carskiego. Jego rodzice, od najmłodszych lat wpajali mu miłość i szacunek dla ojczyzny, która rozwijała się niemal równolegle z Bolesławem. Piasecki był świeżo po studiach i miał całkiem odmienny sposób postrzegania świata od swoich starszych kolegów z poselskiej ławy. Prezentował on poglądy pokolenia, które dorastało już w wolnej Polsce i nie czuło na sobie ducha rozbiorowego, który wymuszał na ludziach pewne określone, i przewidywalne kanony zachowań. Nikt nie spodziewał się, że młody premier będzie człowiekiem hołdującym starym polskim tradycjom parlamentarnym, nikt nie spodziewał się, że w zaistniałej sytuacji przyjmie nominację, którą de facto otrzymał z rąk Dmowskiego, który niejako, namaścił go na swojego bezpośredniego następcę, zarówno na stanowisku premiera Rzeczpospolitej, jak i w strukturach partyjnych ONR-u.

    15 maja

    [​IMG]

    Fragmenty expose premiera Bolesława Piaseckiego:

    - Panie marszałku, wysoka izbo. Nie po raz pierwszy staję tu przed państwem jako człowiek związany z Rzeczpospolitą i jej życiem politycznym, które w ciągu ostatnich kilku lat zostało zdominowane przez prawicę. Pomimo licznych sukcesów jakie udało nam się osiągnąć w ciągu tych kilku minionych lat, nie jestem jednak zupełnie zadowolony ze stanu w jakim znajduję Polskę, nigdy bowiem nie było tak dobrze, by nie mogło być lepiej. Moim pierwszym postulatem, jako premiera Rzeczpospolitej, będzie rozwój przemysłu, zwłaszcza tego, który pracuje na rzecz wojska, które winno odgrywać najważniejszą rolę w naszych projektach rozbudowy, gdyż dzięki armii powstaliśmy, dzięki armii, możemy teraz przebywać tu, gdzie przebywamy. Szczególny nacisk zamierzam położyć na najbardziej nowoczesne rodzaje sił zbrojnych, a więc lotnictwo, które musi zostać szybko unowocześnione, tak by nie odbiegać od wzorców zachodnich, siły pancerne, które muszą być rozwijane, gdyż najlepszą obroną przed agresją nieprzyjaciela jest atak, a to właśnie czołgi, a nie jak niegdyś kawaleria stanowią o sile uderzeniowej nowoczesnej armii, oraz marynarka wojenna, która musi zapewnić nam obronę naszego wybrzeża, które choć krótkie to jednak bez obrony pozostawione być nie może.
    (…) Jeśli chodzi o kwestie przemysłu, to koniecznie należy zwiększyć ilość zakładów przemysłowych, oraz zwiększyć ich wydajność poprzez wprowadzanie nowych metod produkcji, przy czym musimy wykazać się daleko idącym szacunkiem dla nowości, które w naszej, niezbyt przyjemnej sytuacji muszą stać się podstawą gospodarowania. Ponadto dużo uwagi musimy poświęcić „zaniedbywanym” do tej pory gałęzią przemysłu, jak produkcja nowych rodzajów silników, w tym owianych już nimbem tajemniczości i niezawodności silników rakietowych, jak również wprowadzeniem w życie zalążków polskiego programu atomowego, który jak podają media zagraniczne jest już z sporym powodzeniem realizowany w USA, Związku Sowieckim i Anglii. Biorąc pod uwagę, że nasz wróg – Sowieci, zbroi się w atom, my również nie możemy pozostać mu dłużni, i czym prędzej musimy rozpocząć badania na tym polu.

    Expose trwało około dwóch godzin. Głosowanie, które po nim nastąpiło zakończyło się zwycięstwem ONRu, który poparł swojego nowego szefa.


    Ps. Rozegrałem już odcinki aż do roku 1938, do pierwszego stycznia. Mam nadzieję, zakończyć 1937 jeszcze w tym tygodniu.
     
  6. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 30

    Dymy nad Azją...

    [​IMG]

    5 czerwca

    [​IMG]

    Tokio już od kilku dni żyło nadchodzącą wielkimi krokami wojną. Dlatego też dla nikogo nie było tajemnicą, że jej wybuch jest już bliski i nic nie da się zrobić by zapobiec zbliżającemu się końcowi pokoju, który na wiele lat zapanował w Azji. Flota Cesarska wyszła już w morze, w oddziałach stacjonujących w Korei, Chinach i Mandżurii trwało już ostre pogotowie bojowe. Samoloty bombowe powoli kołowały na pasach lotnisk by po chwili oderwać się od ziemi i po długim locie znaleźć się nad granicą japońską – chińską. Z komór bombowych setek maszyn posypały się bomby…Wzdłuż całej granicy ruszyli żołnierze. Piękny widok dla znajdujących się w powietrzu lotników, znacznie mniej piękny i porywający dla tych na dole, którzy w pocie czoła musieli ruszać do ataku w ten słoneczny czerwcowy poranek.

    Wojna! – głosiły nagłówki większości gazet w Europie.
    Japonia idzie na wojnę! – pisał „New York Times”
    Samuraje ruszają na podbój – krzyczał nagłówek na pierwszej stronie Izwiesti
    Czarne chmury nad Azją – pisał Volkicher Beobacher.
    Koniec marzeń o Japońskiej strefie dobrobytu – pisał Kurier Warszawski.

    Dla całego świata stało się jasne, że już niebawem ogień, który zapłonął w Azji rozleje się również na Europę i obie Ameryki. Ludzie coraz częściej zastanawiali się, czy jest jeszcze jakaś szansa na ratunek. Czy w ciągu tych kilku miesięcy, które upłynęły od pierwszych bardzo chaotycznych jeszcze rozmów pomiędzy generałem Czang-Kai-Szekiem, a przywódcami Japonii była szansa na pokojowe rozwiązanie? Zdaniem wielu obserwatorów i ekspertów tak, zdaniem wielu innych nie. W każdym bądź razie jedno pozostawało pewne – wojna się rozpoczęła, i nikt nawet najbardziej przewidujący pracownicy wywiadów nie byli w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy potrwa miesiąc i zakończy się remisem, czy będzie toczyć się latami pochłaniając setki istnień ludzkich. Jednak tego nie wiedzieli nawet odpowiedzialni za wybuch wojny japońscy generałowie, którzy późnym wieczorem 5 czerwca spotkali się w jednej z wilii pod Tokio.


    Oficerowie sowieckiego wywiadu zatrzymali się pod dużym mieszkaniem, w którym miało dojść do spotkania z porucznikiem Miśkiewiczem. Obaj wiedzieli, że to zupełnie bezpieczne miejsce. Po kilku minutach stali już przed drzwiami wejściowymi do dużego mieszkania na drugim piętrze. Drzwi otworzył porucznik.
    - Witam, panowie w sprawie zakupu dykty?
    - Tak, ale kupujemy tylko w hurcie – odparł Boguś i lekko się uśmiechnął – Możemy wejść?
    - Ależ oczywiście – odparł porucznik i wprowadził gości do środka – Siadajcie panowie w salonie, zaraz przyniosę herbatę.
    Gdy goście zniknęli w salonie, porucznik szybko wszedł do kuchni i włączył czajnik. Po chwili szybko podniósł słuchawkę telefonu i wykręcił numer majora Żychonia.
    - Dzień dobry, czy tu cukiernia Braci Miś?
    - Tak, proszę mówić panie poruczniku – odezwał się po drugiej stronie major Żychoń.
    - Chciałbym odwołać zamówienie tego tortu na dzisiejsze popołudnie. Okazuje się, że ciotka nie przyjedzie – porucznik spojrzał do pokoju, ale obaj sowieci siedzieli spokojnie przy stole i przyglądali się kwiatkom na parapecie – proszę załatwić to jak najszybciej. Nie chciałbym przepłacać.
    - Dobrze poruczniku, już wysyłam ludzi!
    Miśkiewicz odłożył słuchawkę i wyjął z szafki trzy szklanki. Przez chwilę patrzył na siedzących w pokoju bolszewików po czym schował do kieszeni marynarki swój pistolet i spokojnie wszedł do salonu.
    - Panowie napiją się kawy, czy herbaty?
    - Ja poproszę kawę – odparł Władek po czym wstał z miejsca i podszedł do wiszącego na ścianie portretu marszałka Piłsudskiego – To jakaś pamiątka?
    - Cóż, sami rozumiecie – Miśkiewicz lekko się uśmiechnął – mieszkanie należy do mojego brata, on ma dość staromodne poglądy na politykę.
    - W dokumentach nie ma nic na temat waszego brata – odparł cicho Boguś i utkwił w poruczniku wzrok.
    - Cóż, u nas w Polsce, a przynajmniej w moich stronach na kuzyna, lub bliskiego krewnego często mówi się brat – odparł najspokojniej w świecie Miśkiewicz, choć poczuł jak po plechach spływają mu już kropelki potu – Co pan sobie życzy?
    - Ja poproszę herbatę, o ile ma pan jakąś dobrą.
    - Oczywiście – odparł porucznik i ponownie zniknął w kuchni.
    - Co sądzisz – mruknął Władek patrząc na siedzącego przy stole kompana.
    - Myślę, że nie jest jeszcze pewien czy chce tego dokonać i trochę się wacha, choć wydaje mi się, że pociągają go pieniądze.
    - Tak… Zazdrości kuzynowi mieszkania – mruknął Władek i po chwili dodał – To musi być niezły burżuj, według naszego systemu politycznego, prawda towarzyszu?
    Niestety Boguś nie zdążył odpowiedzieć, gdyż w drzwiach pojawił się porucznik z tacą. Powoli podszedł do stołu i postawił tacę na blacie.
    - A więc jesteście w posiadaniu pewnych danych, które mogą być przydatne dla rządu sowieckiego? – odezwał się po chwili Boguś.
    - Tak. Dysponuję rozkładem wszystkich lotnisk polowych w kraju. To drogie dane, i każdy chciałby mieć do nich dostęp, dlatego będziecie musieli mi zapłacić. Dużo – porucznik szczególnie zaakcentował to ostatnie słowo – Trzydzieści tysięcy złotych. Macie te pieniądze przy sobie?
    - Mamy – burknął Władek i wyjął spod poły płaszcza dużą kopertę – Tu powinno być trzydzieści tysięcy. Jeśli nie ma, to zaraz dołożę panu parę ładnych błyskotek – to mówiąc wskazał na dłoń na której znajdowało się kilka drogich pierścionków.
    - Dobrze, proszę chwilę zaczekać – porucznik wstał z miejsca i poszedł ponownie do kuchni. Szybko wyjrzał na podwórze, na które właśnie wjechała duża furgonetka z napisem „Pawlak i Syn. Przeprowadzki”. Z tyłu samochodu wysiadło kilku mężczyzn w roboczych kombinezonach, którzy już po chwili pomaszerowali na górę w stronę mieszkania Miśkiewicza. Porucznik szybko podszedł do drzwi wejściowych i otworzył je.
    - Są w środku?
    - Tak.
    Do salonu wbiegło kilku mężczyzn w kombinezonach. Nim siedzący przy stole agenci zdążyli się odwrócić w ich stronę wymierzonych było już pięć pistoletów i jeden automat.
    - Jesteście aresztowani pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Związku Sowieckiego. Macie prawo milczeć…
    Do stojącego z boku porucznika Miśkiewicza podszedł ubrany na czarno major Żychoń.
    - Dobra robota. Może pan liczyć na awans.
    - Dziękuję panie majorze.
    - A propo… W protokole z zatrzymania, kazałem zapisać, że poza kosztownościami w postaci pierścionków i sygnetów. Koperta z pieniędzmi leży na stole. Jak wyprowadzimy tych ptaszków zabierze pan pieniądze i opuści to mieszkanko.
    - Tak jest panie majorze.

    [​IMG]

    Tego samego dnia do służby w Armii Afrykańskiej weszła Pomorska Brygada Kawalerii. Swoistym novum, było wyposażenie tej jednostki w brygadę artylerii ciężkiej, która miała zapewnić kawalerzystom wsparcie ogniowe na polu walki, i „oczyszczać” drogę żołnierzy, którzy w czasie walk mogli napotkać na różnego rodzaju bunkry i inne przeszkody terenowe.

    9 czerwca

    Premier usiadł w swoim fotelu i lekko skinął głową wchodzącemu właśnie do jego gabinetu szefowi GISZ-u, generałowi Śmigłemu.
    - Widzę, że pan generał przybył na moje wezwanie. Jak zapewne pan generał wie, zakończyliśmy ostatnio formowanie Pomorskiej Brygady Kawalerii, i musimy podjąć decyzje odnośnie dalszego programu rozbudowy sił zbrojnych. Co prawda, czytałem już pańskie memorandum w sprawie rozbudowy linii obronnych – premier spojrzał na leżący na biurku plik akt – ale uważamy że to niepotrzebne blokowanie potencjału ludzkiego. Teraz zaś czekam na pańską opinię. Czego najbardziej potrzebuje armia?
    - Skoro odrzuca pan moje memorandum, to chyba wie pan lepiej czego potrzebuje polskie wojsko. Za pańskiego poprzednika panowały tutaj inne porządki – mruknął lekko niezadowolony generał.
    - Panie generale, rozumiem, że nie darzy mnie pan zbyt dużym szacunkiem z powodu mojego, szczenięcego, pańskim zdaniem wieku, ale jeżeli zamierza pan robić mi wyrzutów. Co do mojego poprzednika – premier uśmiechnął się znacząco – to mówił mi, że z wojskowymi trzeba krótko.
    - Rozumiem, że część poświęconą naszym poprzednikom i pańskiemu zdaniu na mój temat mamy już za sobą? – Rydz Śmigły wydawał się być lekko zdenerwowany słowami premiera.
    - Jeżeli nie zamierza pan odwoływać się do tego, jak rozmawiał z panem mój poprzednik to tak. A teraz, jak wygląda sytuacja w siłach pancernych?
    - Cóż wydaje mi się, że na dzień dzisiejszy mamy dość czołgów.
    - Panie generale, czy poza panem, w Generalnym Inspektoracie jest ktoś, kto potwierdza pańskie słowa? – premier wyjął z szuflady jakiś raport i zaczął głośno czytać – „Potrzebujemy czołgów z prawdziwego zdarzenia, a nie lekkich pojazdów opancerzonych, takich jak nasze Tk. Jeżeli nasz przemysł nie jest w stanie wyprodukować takich pojazdów, to proszę rząd Rzeczpospolitej o podjęcie pewnych działań, które doprowadziłyby do zakupu tych pojazdów.”
    - Kto jest odpowiedzialny za powstanie tego pisma?
    - Pan chyba nie liczy, że powiem kto napisał coś takiego – premier lekko się uśmiechnął – chciałbym jednocześnie poinformować pana iż zamierzamy rozpocząć formowanie Warszawskiej Dywizji Pancerno – Motorowej.
    - A co na to inne formacje sił zbrojnych?
    - To już chyba nie jest sprawa rządu prawda panie generale? – na twarzy premiera pojawił się szeroki, typowy dla polityków uśmiech – Dowidzenia, panu. Mam nadzieję, że już niebawem spotkamy się w przyjaźniejszej atmosferze.

    Tego samego dnia zakłady produkujące broń pancerną w całym kraju otrzymały jedno z największych zamówień w historii. Co prawda część oficerów armii nie była zbytnio zadowolona z decyzji rządu, ale całe zacietrzewienie, gdzieś zniknęło, gdy pozytywnie o całym projekcie wypowiedzieli się przebywający w Polsce oficerowie Wermachtu.

    13 czerwca

    [​IMG]

    We wszystkich lokalnych komendach ONRu, młodzi ludzie gotowi już do objęcia służby w armii, dla których zabrakło jak na razie miejsc w regularnych jednostkach liniowych powoli ustawiali się w kolejce po „Kartę Powołania ONR”, która uprawniała ich do stanięcia przed wojskową komisją powołań. Szef partii politycznej zbroił swoją „elitę”, na którą miały składać się dwie dywizje. Co prawda trudno powiedzieć coś więcej na temat wartości jaką reprezentowały oddziały złożone z młodych chłopaków z ONRu i „Falangi”, ale suma sumarum, wojska polskie uzyskiwały dwie kolejne dywizje, które postanowiono wcielić do Armii Afrykańskiej dowodzonej przez generała Dęba – Biernackiego.

    26 czerwca

    [​IMG]

    Śmierć członka wielkiego rodu arystokratycznego zawsze powoduje pewne zawirowania w państwie. Zwłaszcza, gdy umiera człowiek tego pokroju co książę Czartoryski, który nie dość, że należał do jednego z najważniejszych polskich rodów szlacheckich, to był również dość dobrze znanym w kraju i zagranicą politykiem. Podobnie jak w przypadku śmierci marszałka Piłsudskiego do Warszawy od chwili gdy zagraniczne media podały informację o jego śmierci zaczęły napływać kondolencje. Swoje wyrazy współczucia do bolejącej nad tak wielką stratą rodziny skierował również kanclerz III Rzeszy Adolf Hitler. Jego słowa odnosiły się również do ogólnej sytuacji w Rzeczpospolitej, którą kanclerz uważał za:

    „Wysoce korzystną, pozwalającą na prowadzenie dobrej i skutecznej polityki narodowościowej, która w przyszłości może zaowocować osiągnięciem niezbędnego dla Wenedów i Aryjczyków Lebensraumu”.

    Wobec takiego postawienia sprawy przez przywódcę jednego z największych państw europejskich, rząd Polski zmuszony był do przejęcia się sprawą pogrzebu księcia, i wysłał do rodziny oficjalną zapomogę, którą przeznaczono do urządzenie państwowego pogrzebu. W czasie uroczystości, w kościele pojawił się prezydent Paderewski i premier Bolesław Piasecki.
    Po złożeniu ciała do grobu, obaj przedstawiciele najwyższych władz państwowych zostali zaproszeni na uroczystą stypę, która odbyła się w rezydencji księcia. Nie wiadomo jednak jak wyglądała sama uroczystość, gdyż uczestnicy zostali poproszeni przez rodzinę zmarłego o nie rozgłaszanie „o czym dyskutowano przy obiedzie”.

    27 czerwca

    [​IMG]

    Zakończono budowę nowych zakładów przemysłowych w Lublinie i Siedlcach. Gratulacje z tego powodu odebrał minister Kwiatkowski, którego plan rozbudowy państwa zaczyna już przynosić wymierne korzyści, w postaci zwiększenia się liczby miejsc pracy i znacznego spadku bezrobocia w całym kraju.
     
  7. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 31

    II-gie półrocze​


    [​IMG]

    Nota od autorska:

    Szanowni czytelnicy tego AAR-a, w związku z moją wrodzoną chorobą, jaką bezsprzecznie jest skleroza, utraciłem gdzieś swoje notatki i część screenów z okresu od lipca do grudnia 1937 roku. Od razu też odpowiadam na pytanie, które zapewne ciśnie się na usta wielu z was – nie jestem w stanie korzystać z tak zwanego oldautosave, gdyż dzięki wspaniałej aplikacji jaką jest JGSME, korzystam jednocześnie z kilku modów, i prowadzę kilka rozgrywek równocześnie. By uniknąć pytań o możliwość ponownego rozpoczęcia gry w lipcu, bądź nawet czerwcu, z góry informuję iż możliwość taka nie istnieje z dość prozaicznej przyczyny – mianowicie, jako człowiek lekko leniwy/zaganiany/uczący się materiał na odcinki gromadzę w ciągu jednego wieczora – czasem dwóch w tygodniu. Zwykle jest to piątkowy wieczór, w godzinach 21 (22) – 23 (24). Na podstawie notatek, które sporządzam sobie na kartce formatu A4, lub w specjalnym zeszyciku jestem później w stanie napisać odcinek. Niestety, nie pokusiłem się o dodatkowy wysiłek i nie przepisałem wydarzeń z drugiej połowy roku 1937 do owego zeszytu. Nie było by w tym na pozór nic złego, gdyby nie fakt, że za ową kartkę zabrał się mój pies, który zupełnie przypadkowo, dostał się do mojego „gabinetu”, choć moja szanowna rodzicielka z bliżej nieznanych mi przyczyn nazywa to pomieszczenie „burdelem” i w sposób ostateczny zniszczył ową kartkę. Z powyższego wynika, że tych kilka miesięcy należałoby pominąć milczeniem – czego nie chcę, gdyż taka wyrwa czasowa w AAR-ze mogłaby być przyczyną różnego rodzaju dywagacji, co to autor w tym czasie nie zrobił, jakich czitów nie użył, etc. Dlatego też odcinek 31 otrzyma formę raportu, czytanego, tworzonego etc. przez różnych ważnych ludzi w państwie w okresie od 1 grudnia 1937 roku, do 1 stycznia (godzina 14.00, kiedy wszyscy politycy obudzą się już po różnego rodzaju balach i rautach w ambasadach obcych mocarstw), i gdy ich skacowane głowy zaczną w miarę normalnie pracować.
    Co do słów Nikogo Ważnego, to owszem wgrałem eventy z podanego przez Ciebie linku, jednak wyskakują one dopiero na początku 1938, swoją drogą świetny event o Huzarach śmierci, postaram się przygotować jeszcze kilka propozycji (gdyż widzę, że moje pisańsko nie poszło na marne i dało się to przekuć na jakieś sensowne eventy). Dzięki Ci za to!

    I pełnoprawny już odcinek.

    Premier Piasecki usiadł na swoim ulubionym fotelu i przez chwilę przyglądał się piętrzącym się na jego stole plikom dokumentów dotyczących raportów za ostatnie półrocze. Nie pamiętał dokładnie kiedy wydał dyspozycję wszystkim podległym sobie resortom o przygotowywaniu tych raportów, które teraz przed wylądowaniem w szafie miały dać mu choć trochę informacji na temat ogólnej sytuacji państwa. Na samym wierzchu leżał raport przygotowany przez generała Śmigłego. Obaj „mężowie stanu” nie przepadali za sobą, co dało się zauważyć choćby podczas wprowadzenie w życie decyzji o rozpoczęciu formowania Warszawskiej Dywizji Pancernej. Tym razem jednak generał stanął na wysokości zadania, i nawet nieprzychylny mu polityk musiał to przyznać.

    [​IMG]

    Raport o stanie polskich lądowych sił zbrojnych na dzień 30 grudnia 1937 roku, plany rozwoju, propozycje, możliwości

    W ciągu minionych sześciu miesięcy, armia Rzeczpospolitej zwiększyła swój stan osobowy o jedną dywizję pancerną, wyposażoną w czołgi Tk-34. Zdaniem wielu naszych ekspertów, pojazdy te są najlepszym rozwiązaniem dla polskich oddziałów pancernych, pozwalają bowiem na osiąganie dobrych prędkości na polu walki, oraz nie pochłaniają dużych mocy przerobowych przemysłu. Jednocześnie wciąż trwa formowanie 1 Dywizji Pancerno – Motorowej, której podstawowym wyposażeniem pozostają lekkie czołgi 4TP. Zdaniem ekspertów z dziedziny broni pancernej, są to pojazdy dorównujące, lub nawet lepsze od niemieckich pojazdów typu Pz.II i Pz. I. W związku, ze zwiększaniem się liczby jednostek szybkich w wojsku polskim, razem z grupą kilku młodych oficerów kawalerii założyłem nową komórkę w dowództwie armii, której nadałem roboczą nazwę „Armijny Komitet Pancerny”. Na czele komitetu stanął generał Rola – Żymierski, który osobiście poprosił o przekazanie mu pracy w tej komórce. Komórkę powołałem do życia przed świętami Bożego Narodzenia, dlatego też nie znalazła się ona w wykazie prezentowanym panu premierowi na początku grudnia.

    [​IMG]

    Najważniejszym programem rozwojowym prowadzonym obecnie przez Wojsko Polskie, jest zdecydowanie kwestia opracowywania nowych metod prowadzania walki, na długiej granicy polsko – sowieckiej. Prace nad tym zagadnieniem, (metody prowadzenia walk pozycyjnych) powierzyłem zaufanemu człowiekowi pana premiera, jednemu z naszych najlepszych taktyków, generałowi Sikorskiemu, który dowodzi obecnie Armią Łódź, która została wzmocniona Warszawską Dywizją Pancerną. Co zdaniem generała Maczka, pozwoli tej jednostce zablokować ewentualne ataki jednostek szybkich i będzie stanowiło lepszą broń do walki z nieprzyjacielską piechotą, niż przewidywana pierwotnie dla armii dywizja kawalerii. Kolejnym ważnym osiągnięciem jest opracowanie przez zespół taktyków i oficerów, pracujących przy Fabryce Broni w Radomiu, schematu organizacyjnego dla dywizji piechoty zmotoryzowanej, które zgodnie z pomysłem oficerów pracujących w Radomiu, miałby by stanowić wsparcie dla dywizji pancernych, za którymi nie nadążają tradycyjne jednostki piechoty. Zgodnie z pierwszymi planami, jednostka ta miała by mieć 100 samochodów ciężarowych do przewozu żołnierzy, 100 samochodów do przewozu amunicji i zaopatrzenia, około 20 maszyn sztabowych (motocykle, lekkie pojazdy terenowe, etc.). Generalny Inspektorat Sił Zbrojnych proponuje sformowanie dwóch takich dywizji.
    Zdaniem sztabu generalnego największym osiągnięciem naszej armii w minionym półroczu było zdecydowanie przeniesienie wszystkich jednostek z zachodu kraju na wschód, gdzie nasze oddziały rozpoczęły służbę wartowniczą, wzdłuż linii Wilno – Stanisławów, co zdaniem szefostwa Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych pozwoli nam uniknąć ewentualnego ataku sowieckiego w głąb kraju.

    [​IMG]

    Prognozy. Zdaniem szefostwa Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych w ciągu najbliższego roku nie dojdzie do większych niepokojów i walk w, których udział mogłoby brać wojsko polskie. Jedyną „mało pozytywną” kwestią pozostaje przetransportowanie do kraju, lub części kolonii tak zwanej Armii Afrykańskiej, która wobec rozpoczęcia rozmów pomiędzy Rzeczpospolitą, a Republiką Madagaskaru nie będzie już spełniała swojego podstawowego zadania, wyzwolenia Madagaskaru spod wrogiej okupacji. Odnośnie rozbudowy sił zbrojnych, to najważniejszym pozostaje wprowadzenie do służby nowych rodzajów artylerii, zarówno przeciwpancernej jak i haubicznej, tak aby nie „pozostawać w tyle” za armiami francuską i niemiecką.
    Jeśli chodzi o rozwój sił pancernych, to celowe może być opracowanie nowego modelu czołgu średniego, którego masową produkcję, należy rozpocząć jak najszybciej.


    Premier odłożył teczkę na blat biurka i lekko się zamyślił – Czyżby ten stary ramol, Rydz – Śmigły wreszcie zrozumiał, że to czołgi i artyleria, a nie jego ulubiona jazda i piechota, są tym czego potrzebuje polskiego wojsko? – premier zasępił się – Może ta „dywizja zmotoryzowanej piechoty” to jakiś wybieg starej gwardii, której nie podoba się, że do głosu w wojsku dochodzą „młode wilki” jak zaczęto nazywać generałów pokroju Roli – Żymierskiego. Swoją drogą wypadałoby się zainteresować tą „komórką” do spraw „motoryzacji armii”.
    Premier powoli wstał z miejsca i włączył radio. Przez chwilę premier patrzył się na stojący na drewnianym stoliku radioodbiornik by po chwili usiąść z powrotem na fotelu i zagłębić się w lekturze kolejnego raportu.

    Raport o stanie polskich sił powietrznych – przygotował generał Józef Zając

    [​IMG]

    Sytuacja polskich sił powietrznych nie jest zła. Tym na co musimy zwrócić w nadchodzącym roku uwagę, to zakup nowych samolotów bombowych od III Rzeszy, oraz uzupełnienie otrzymanych od Niemców maszyn naszymi, produkowanymi w kraju samolotami, które będą w stanie dorównać maszynom niemieckim, a nawet je prześcignąć, pod względem nowoczesności, oszczędności paliwa, maksymalnego zasięgu i udźwigu bomb. Jednocześnie należy opłacić rozbudowę linii produkcyjnych na potrzeby wprowadzenia do służby liniowej nowego typu samolotów bombowych, mówię oczywiści o PZL 37 A Łoś, który w najbliższym czasie może okazać się samolotem który zrewolucjonizuje polski, i nie tylko polski przemysł lotniczy.

    [​IMG]

    Jeśli chodzi o działania prowadzone przez siły lotnicze, to w minionym półroczu sprowadzały się one głównie do prowadzenia działań szkoleniowych w ramach jednostek liniowych oraz w ramach „Szkoły Orląt”. Jednocześnie z wielką radością donoszę iż w ciągu minionego półrocza, „Jednostka Rozpoznania Lotniczego” dowodzona przez majora Lalka wykonała ponad dwadzieścia tysięcy zdjęć lotniczych terenów ewentualnej koncentracji wojsk litewskich, obecnie zaś zgodnie z rozkazem naczelnego dowództwa, została przerzucona nad granicę z Czechosłowacją, gdzie jednostka realizuje program lotów nad terytorium Czechosłowacji, który jak dotąd zaowocował wykryciem miejsc koncentracji oddziałów nieprzyjaciela, jego liczebności i poznaniem możliwości i aktywności czechosłowackiego lotnictwa, które według posiadanych przez nas informacji w zbliżającym się konflikcie nie podejmie żadnych kroków, które mogłyby zostać odczytane, przez Polskę za wrogie lub co najmniej podejrzane.
    Jednocześnie pragnąłbym zasugerować rozpoczęcie programu rozwoju polskich sił powietrznych, który wyrażałby się rozpoczęciem badań i sfinansowaniem konkursu na nowy samolot szturmowy dla polskiego lotnictwa. Potrzebujemy praktycznie wszystkich typów samolotów, od bombowców strategicznych po samoloty transportowe. Szczególne braki widzę w zakresie maszyn szturmowych i morskich, oraz w zakresie badań nad „niekonwencjonalnymi” metodami napędzania aparatów lotniczych. Jako, że posiadamy odpowiednie materiały i jednostki badawcze (min. w Zakładach PZL w Mielcu) zwracam się do pana premiera z gorącą prośbą o skierowanie odpowiednich środków finansowych na ten cel, z kasy państwa.
    W związku z działalnością wspomnianego już przeze mnie majora Mikołaja Lalka, pragnąłbym zwrócić się do pana premiera z gorącą prośbą o pozytywne rozpatrzenie mojego wniosku o odznaczenie następujących oficerów:

    Krzyżem Zasługi Wojsk Litwy Środkowej

    [​IMG]

    Major pil. Lalek Mikołaj – za mężne i odpowiedzialne dowodzenie jednostką specjalną w czasie działań wywiadowczych skierowanych przeciwko rządowi w Kownie.
    Kapitan obserwator Kopytek Łukasz – za udział w około 250 lotach rozpoznawczo – wywiadowczych na terytorium podporządkowane rządowi w Kowine.

    Krzyżem Niepodległości

    [​IMG]

    Porucznik pil. Miśkiewicz Piotr – za wykonanie około 260 lotów rozpoznawczych nad terytorium pozostającym pod kontrolą rządu w Kownie, za zdemaskowanie groźnej siatki wywiadowczej pozostającej na usługach rządu sowieckiego.
    Porucznik pil Kowalewski Marian – za zestrzelenie w dn. 4 grudnia Br. sowieckiego samolotu myśliwskiego I-16, który o godzinie 20.20 przekroczył polską przestrzeń powietrzną na obszarze województwa Wileńskiego.


    Premier przez chwilę przeglądał raport dostarczony przez generała Zająca po czym zamaszystym ruchem złożył swój podpis na wnioskach o odznaczenie. Należało się im… Premier przez chwilę przyglądał się jeszcze zdjęciom dostarczonym przez Lalka i jego „ekipę”, po czym sięgnął po kolejny raport sytuacyjny.

    Raport o stanie Polskiej Marynarki Wojennej – na dzień 30.12.1937 admirał J. Świrski

    W związku z rozpoczęciem działań zbrojnych przeciwko tak zwanym „Malgaszom” Polska Marynarka Wojenna zmuszona była do adaptacji na potrzeby transportowców wojskowych czterech dużych okrętów pasażerskich, które przejęto w fazie budowy w stoczni w Gdyni. Remonty i budowę pierwszych dwóch (M/ss Kopernik i Mazovia) zakończono przed końcem czerwca, jednakże trzeci z kolei (M/s Modlin) wszedł do służby stosunkowo niedawno (październik 1937). W związku z działaniami prowadzonymi w porozumieniu z Generalnym Inspektoratem Sił Zbrojnych, marynarka wojenna pełniła zadania transportowe, które polegały głównie na przeżucie do Afryki Armii Afrykańskiej dowodzonej przez generała Dęba – Biernackiego, który w porozumieniu z władzami państwowymi i po uprzednim poinformowaniu rządu włoskiego na początku listopada (około 4) założył polską bazę wojskową w dużym porcie włoskim w Abisynii – Masuii.
    Jednocześnie działania marynarki wojennej polegające na ewakuacji ludności cywilnej z Madagaskaru zakończyły się pełnym powodzeniem. W czasie prowadzenia tej akcji, Marynarka Wojenna utraciła ogółem 30 jednostek wyczarterowanych od lokalnych władz, około 20 oficerów i marynarzy, z czego ok. 13 zaginęło w czasie pełnienia służby, 7 poległo na polu walki lub z ran. Wśród zaginionych znajdują się min. bosman Michał Sokołowski, który wsławił się brawurową akcją podczas walk w miastach.
    Jeśli chodzi o rozwój Marynarki Wojennej, to najważniejszym zadaniem stojącym przed rządem i dowództwem PMW jest opracowanie specyfikacji dla nowego rodzaju niszczyciela, oraz rozpoczęcie badań nad nowym modelem lekkiego krążownika, które w przyszłości powinny stanowić podstawę polskiej floty.
    W związku z działaniami prowadzonymi przez PMW na Madagaskarze, wnoszę o odznaczenie następujących oficerów i marynarzy:

    Krzyżem Komandorskim Orderu Polonia Restituta

    [​IMG]

    - bos. Michała Sokołowskiego – za walki z Malgaszami, ewakuowanie ludności cywilnej.
    - mat. Jana Kowalskiego – za walki z Malgaszami, ewakuację cywili.
    - mar. Tomasza Jezierskiego – za walki z Malgaszami, ewakuację cywili.
    - kom. Jerzego Barańczaka – pośmiertnie, za odwagę w obliczu wroga, utrzymywanie radiostacji i kapitanatu portu w Tantananarywie.

    Krzyżem Zasługi za Dzielność

    [​IMG]

    Mjr. Radosława Poznańskiego – pośmiertnie, za objęcie dowództwa nad jednostkami polskimi walczącymi na Madagaskarze.
    Posterunkowego Jana Grzelka – za walki z Malgaszami, obronę wioski Guomono.
    Posterunkowego Michała Jaworzewskiego – pośmiertnie, za obronę Guomono.
    Posterunkowego Tomasza Janickiego ps. „Rudy” – pośmiertnie, za walki z Malgaszami.

    Pióro premiera po raz kolejny zaskrzypiało na kartce papieru. Kolejni odznaczeni i kolejny raport…

    Ogólna sytuacja ekonomiczna – minister gospodarki i zbrojeń Eugeniusz Kwiatkowski

    [​IMG]

    Prace nad zwiększeniem potencjału przemysłowego Rzeczpospolitej przebiegają zgodnie z planem i wciągu następnego roku zostaną zapewne zintensyfikowane. Jednocześnie konieczne będą kolejne nakłady na kontynuowanie rozwijania tak zwanego planu „czteroletniego”.
    Jeśli chodzi o rozwój dróg to w minionym półroczu powstał odcinek drogi szybkiego ruchu, który w przyszłości zamierzamy przerobić na autostradę Łódź – Warszawa.
    Jako, że dalsze prognozy i podsumowania, są jak na razie bezpodstawne (nowe zakłady w Płocku, Kaliszu i Bydgoszczy dopiero powstają, i nie wiadomo jak będą funkcjonowały pozwalam sobie zakończyć raport stwierdzeniem iż tym co powinno skupić uwagę rządu i resortów naukowych w nadchodzącym roku nie jest rozwijanie sił zbrojnych lecz wprowadzanie w życie nowinek technologicznych w przemyśle, co może zaowocować zwiększeniem się efektywności produkcji przemysłowej.


    Z wyrazami szacunku

    Eugeniusz Kwiatkowski.

    Na biurku premiera pozostały jeszcze dwa raporty. Pierwszy dotyczył działalności wywiadu wojskowego, a drugi sytuacji międzynarodowej. O ile ten pierwszy nie stanowił dla premiera zagadki gdyż o różnego rodzaju procesach szpiegowskich i likwidacji wrogich agentów słyszało się niemal każdego dnia premier postanowił odłożyć jego lekturę ad calendas graecas i od razu zająć się raportem przygotowanym przez ministra spraw zagranicznych, Witolda Staniszkisa.

    Sytuacja międzynarodowa RP – minister spraw zagranicznych Witold Staniszkis.

    Europa.

    Jak na razie nie wydaje mi się, by nasze działania na gruncie europejskim mogły przynieść jakiekolwiek zmiany w naszym obecnym położeniu, które biorąc pod uwagę sojusz z III Rzeszą nie jest najgorsze. Po pierwsze – jesteśmy zabezpieczeni od zachodu, zaś sowieci nie zamierzają nas atakować (przynajmniej jeśli nie ruszymy na Litwę, która jak wiadomo ma sowieckie gwarancje niepodległości). Jeśli chodzi o mocarstwa zachodnie (Anglia, Francja) to możemy być zupełnie spokojni – oba państwa są bardziej zajęte prowadzeniem rozmów z Japończykami, którzy dążą do przejęcia panowania w Chinach i niezbyt przejmują się spadkiem roli, jaką do tej pory odgrywały na tym obszarze mocarstwa zachodnie.

    Azja

    Na terenie Azji, jak na razie najważniejszym wydarzeniem, które przykuwa uwagę całego świata jest wojna japońsko – chińska, w której Japończycy jak na razie odnoszą zdecydowane sukcesy. Co prawda w wyniku działań zbrojnych prowadzonych przez Cesarstwo Japonii doszło do kilku przykrych incydentów, które w dalszej części raportu zamierzam opisać szerzej, jednakże w gruncie rzeczy żadne państwo, poza Stanami Zjednoczonymi nie potępiło otwarcie działalności rządu japońskiego. Najbardziej „charakterystycznymi” wydarzeniami jakie rozegrały się w Chinach od chwili wypowiedzenia wojny są:

    [​IMG]


    Ścięte głowy obrońców...​

    a) masakra w Nanjing (18.IX.1937)

    [​IMG]

    USS Panay i dżonka​

    b) incydent w Panay (19.IX.1937)

    Zwłaszcza to ostatnie wydarzenie wywołało swoistą lawinę informacji na temat tego co dzieje się obecnie w Chinach. W czasie działań zbrojnych przed oddziałami Cesarskiej Armii Kwantuńskiej skapitulowało miasto Nanjing, będące stolicą sił Kuomintangu. Po zajęciu miasta żołnierze japońscy „pohulali” trochę z cywilami. W wyniku ich działań zginęło (od ran, rozstrzeliwania, i innego rodzaju akcji) około 300 tysięcy Chińczyków, którzy są traktowani przez Japończyków jak rasa gorsza, stojąca niżej na drabinie ewolucji. Następnego dnia dwa japońskie samoloty zaatakowały płynącą pod amerykańską banderą kanonierkę USS Panay, na pokładzie, której znajdowali się obywatele amerykańcy, płynący do nowej stolicy Chin. Atak na USS Panay, wywołał istną burzę, i doprowadził do zaangażowania się Stanów Zjednoczonych w wojnę japońsko – chińską.

    Afryka

    Jedynym problemem jaki napotykamy na kontynencie afrykańskim jest powstanie niepodległego państwa Madagaskarskiego, na czele którego stanęli dawni francuscy plantatorzy, i dzierżawcy największych posiadłości na wyspie, którzy w zamian za pokój, zgodzili się na oddanie nam połowy wyspy, wydanie wszystkich odpowiedzialnych za mordy i nadużycia na ludności polskiej, oraz wypłatę odszkodowania za zabitych, rannych, zaginionych i poszkodowanych w czasie powstania Malgaskiego. Przedstawiciele rządu Madagaskarskiego, przybędą do Warszawy na początku lutego w celu podpisania układu pokojowego.


    Premier powoli odłożył teczkę na miejsce i popatrzył na świat za oknem… Co przyniesie nadchodzący rok? Tego… tego nie wie nikt.
     
  8. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Wniemanie tawariszcze! Z radością i dumą donoszę iż w dniu dzisiejszym AAR dostaje za....tego boosta i będzie kontynuowany na WtV 1.2a!

    ---------- Post dodany 29.11.2009 o 13:56 ----------Poprzedni post został napisany 28.11.2009 o 22:05 ----------

    Odcinek 32​


    Preludium...​


    [​IMG]
    2 stycznia

    Pamiętnik Eugeniusza Kwiatkowskiego…

    [​IMG]

    [​IMG]

    Dzień ten przejdzie do historii. Wreszcie po tylu zabiegach i nieudanych próbach udało mi się, doprowadzić do powstania Centralnego Okręgu Przemysłowego. Niestety, jak zawsze w naszym wspaniałym kraju nie obyło się bez protestów, narzekać i marudzenia, ludzi zbyt ograniczonych by pojąć, jak ważne są moje plany i jak wiele od nich zależy. Jak zwykle przy takiej okazji odezwały się głosy wiecznych malkontentów, którzy wskazywali iż ja i moi prywatni wspólnicy dawaliśmy i otrzymywaliśmy łapówki. Najbardziej tymi zarzutami przejął się mój młody przyjaciel, którego poznałem podczas mojej wizyty w Łodzi, Mariusz Geyer. Jego szwagier założył nawet kilku co bardziej zapalczywym „mądralom” sprawy sądowe o zniesławienie. Tak… Antek Kostanecki to nerwus jakich mało, choć muszę przyznać, że w zaistniałej sytuacji i mnie, zazwyczaj opanowanemu i spokojnemu podniosło się ciśnienie. Nic nie zrobię, że nie mogę rozmawiać z ludźmi, którzy na każdym kroku widzą moje rzekome łapownictwo, alkoholizm, a nawet homoseksualizm. Czasami mam ochotę strzaskać jednego z drugim po mordzie. Ale w obecnej sytuacji nie powinienem się tym zajmować.

    [​IMG]

    "Minister Kwiatkowski broni skarbu!"

    [​IMG]

    Około godziny czternastej zadzwonił do mnie, premier Piasecki z dobrą wiadomością, na którą czekałem już od dawna. Jutro zostaną przyznane kolejne nakłady pieniężne z budżetu państwa na opracowany przeze mnie Plan 4 letni. Mam nadzieję, że tym razem obejdzie się bez wizyty w sejmie, który zdążyłem już znienawidzić. Tym razem „panowie posłowie” zgodzili się na przyznanie mi 350 tysięcy złotych. Cóż to jest wobec planów, i zamówień jakie muszę przygotować. Dobrze, że moi wspólnicy zgodzili się na zawieszenie odbioru płatności, bo inaczej musiałbym zwrócić się do nich o niewypłacalnie pensji ludziom… A to mogłoby doprowadzić do drobnych zawirowań. Zwłaszcza wobec silnej agitacji komunistycznej. Dziś rano próbowałem rozmawiać z protestującymi, na budowie zakładów mechanicznych w Lublinie. Jeden z „prowodyrów” obrzucił mnie jajami… Dopiero inni, okazali się zdolni do podjęcia jakiś normalnych rozmów. Zapytałem ich czemu uważają, że ich okradamy. Nie umieli odpowiedzieć. Zapytałem, dlaczego uważają, że nie płacimy im tyle ile powinniśmy. Nie umieli odpowiedzieć. Zapytałem dlaczego nie wybiorą swoich przedstawicieli do negocjacji z szefostwem zakładu. Odparli „bo nas oszukają”. Mówię im na to, to przecież macie umowy podpisane. Zamilkli…
    Cóż, polscy robotnicy jeszcze długo nie będą w stanie zmienić swojego postępowania, i zrozumieć, że nie osiągną niczego krzykami i rzucaniem jajkami w ludzi, którzy chcą z nimi rozmawiać. Przy okazji rozpocząłem rozmowy z jednym z przedstawicieli lokalnej firmy budowlanej „Spychalski i Syn”. Opłaciłem budowę szkoły podstawowej dla dzieci i dorosłych… Straszny jest analfabetyzm panujący na wsi… Jeśli nie zwalczymy analfabetyzmu to nigdy nie pozbędziemy się widma komunizmu.

    3 stycznia

    Samolot lekko zniżył lot. Pod kadłubem maszyny, gdzieś w dole migały górskie grzbiety. Pomiędzy nimi, dało się zauważyć drogę szybkiego ruchu prowadzącą z Cieszyna do Pragi. Wszędzie panowała cisza i spokój. Nikt nawet nie spodziewał się, że tam w górze, na wysokości około 3 tysięcy metrów nad ziemią, na pełnych obrotach pracuje aparat fotograficzny. Major Lalek siedział przy karabinie maszynowym zamontowanym w gondoli podkadłubowej i obserwował wieczorne niebo.
    - Daleko jeszcze do tego cholernego lotniska?
    - Nie! – odparł porucznik Miśkiewicz i popatrzył na wysokościomierz – Mam zejść niżej, żeby obejrzał pan sobie tą drogę, czy trzymamy się na tej wysokości?
    - Zostajemy w górze. Na tej wysokości nie jesteśmy zagrożeni przez ich Avie, a im niżej, tym większe prawdopodobieństwo spotkania z myśliwcami.
    - Tak jest.
    Przez następnych kilka minut w powietrzu panował spokój. Samolot powoli przelatywał przez duże grupy chmur, w których całą maszyną targały turbulencje. W pewnym momencie pilot zdał sobie sprawę, że do wejścia na nowy kurs zostało mu zaledwie kilka minut. Powoli zredukował gaz i zszedł w dół. Niemal natychmiast przywitał go ogień lekkiej artylerii przeciwlotniczej.
    - Cholera jasna! – zawołał pilot ściągając maszynę w lewo – Chyba dostaliśmy, poczułem jak nami szarpnęło!
    - Co ty nie powiesz – warknął major Lalek i wszedł do kabiny – W gondoli pod kadłubem jest dziura wielkości mojej głowy.
    - Cóż, miałeś cholernie szczęście – mruknął porucznik i położył maszynę na bok w ciasnym skręcie.
    Tymczasem zza chmur wyłoniły się dwa czechosłowackie myśliwce, które niemal natychmiast wzięły na cel samotny polski samolot. Kule zagrzechotały na tylnym stanowisku strzelca. Po chwili z jednego z silników samolotu buchnął ogień. Porucznik Miśkiewicz odciął dopływ paliwa i skierował maszynę w stronę granicy Rzeczpospolitej… Dym powoli wdzierał się do kabiny pilotów, gdy nagle wśród kłębów dymu, dało się zauważyć linię graniczną… Samolot z głośnym hukiem uderzył o podłoże. Przez przeszklony dziób do kabiny samolotu wpadło trochę ziemi, kamieni i małych krzewów…
    W stronę wraku niemal natychmiast wyruszyły patrole czechosłowackiej i polskiej straży granicznej. Żołnierze polscy na widok zestrzelonego samolotu rzucili się do wyciągania rannych lotników. Jako pierwszego wydobyli pilota, który wydawał się być przytomny do chwili gdy opuścił rozbitą kabinę. Drugi lotnik był w znacznie gorszym stanie. Wydawało się, że ma rozbitą czaszkę, jednakże gdy żołnierze przyjrzeli się mu lepiej zobaczyli, że ma również połamane nogi. U stóp małego wzgórza na obu rannych czekał już ambulans. Tymczasem do wraku samolotu zaczęli zbliżać się czechosłowaccy strażnicy. Gdy pilot miał być już niesiony na dół powiedział cicho do jednego z pograniczników:
    - W… kadłubie… aparat… Wymontuj…
    Żołnierz szybko podbiegł do samolotu i przecisnął się przez zmiażdżoną blachę i resztki sterów… Po chwili wyszedł z wraku z aparatem fotograficznym w rękach.
    - O to chodziło?
    Pilot z trudem skinął głową i opadł na ręce niosących go ludzi…

    4 stycznia

    [​IMG]

    Pamiętnik aresztowanego, i osadzonego w Berezie Kartuskiej Ukraińca.

    Dziś rano zlikwidowali ostatnią niezależną ukraińską gazetę w Lwowie. Z dniem dzisiejszym w życie weszła ustawa „O Ukraińcach i ich asymilacji”. Zostaliśmy zmuszeni do obowiązkowej nauki polskiego, do podjęcia pracy na rzecz Rzeczpospolitej. Byłem jedynym w zakładzie, który odmówił. Dali mi czterdzieści minut na zabranie rzeczy osobistych, a potem w towarzystwie, dwóch smutnych panów z policji granatowej zostałem przetransportowany na posterunek, gdzie spisano moje zeznania, a następnie… przewieziono na dworzec, gdzie bez słowa wyjaśnienia trafiłem do wagonu więziennego. Razem ze mną są tu działacze OUNu, kilku działaczy KPP… Jednym słowem masa wyrzutków społecznych, dla których Lachy nie widzą miejsca w normalnym społeczeństwie. Co prawda zapomniałem postawić cudzysłów przy „normalny”, ale na Boha! Jakże to tak?
    Kraje sąsiedzkie w gruncie rzeczy popierają decyzje polskiego rządu. Co my raby biedne możemy zrobić? Jeno cierpieć. Na szczęście udało mi się przemycić w bagażu tomik wierszy Szewczenki. Słyszałem, że jeden z OUNowców, ma przy sobie Pismo Święte po ukraińsku. Nie wiem nawet na jak długo trafię do tej Berezy. Przecież nie będą mnie trzymać wiecznie bez wyroku sądu.


    Wielu innych zatrzymanych przez policję i wojsko Ukraińców również zastanawiało się, jak długo będą siedzieć w Berezie Kartuskiej. Niestety… lub stety, żaden z nich nie dowie się tego przed końcem tego roku, kiedy to zapadną pierwsze wyroki w ich procesach o odmawianie przystąpienia do „niezwyciężonego narodu polskiego”. Ustawę o walce z „ukraińskością” poparł x. Stanisław Trzeciak, wciąż pełniący funkcję ambasadora w Berlinie.

    „Uważam, że nie ma czegoś takiego jak naród ukraiński, i wszelkie próby podjęcia rozmów z jego tak zwanymi przedstawicielami są bezpodstawne. Nie można wymagać od człowieka, który nie jest w stanie samemu przygotować sobie pokarmu, bądź zdobyć stałego zatrudnienia, by mógł być uznawany przez swoje otoczenie i społeczeństwo, za jednostkę w pełni gotową do życia w zdrowym społeczeństwie. Podobnie naród, gdy nie jest w stanie sam stworzyć swojego własnego państwa, a jedynym przejawem myśli państwowo-twórczej są kolejne bunty przeciwko swoim własnym warstwom wyższym, które dołączyły do bardziej rozwiniętego narodu, oraz kult, rozbójników, którzy łupili i mordowali, to jasne dla każdego staje się, że nie jest to naród, tylko tradycyjna społeczność bandytów i złodziei. Najlepszym przykładem na to może być chociażby niedawne powstanie ukraińskie, które zmusiło rząd RP, do zaangażowania sporych sił policyjnych, których zadaniem nie było bynajmniej tłumienie walk, ale strzeżenie porządku, którego to Ukraińcy jako naród stojący znacznie niżej na drabinie rozwoju myśli państwowej, i tworzenia się świadomego społeczeństwa zdolnego do samodzielnego decydowania o swoich potrzebach i stanowiskach.”

    5 stycznia

    [​IMG]

    W Sejmie rozpoczęły się prace nad ustawą dotyczącą różnego rodzaju mniejszości narodowych, które wobec nowego kursu polityki Rzeczpospolitej Polskiej, oficjalnie uznały się za część polskiego społeczeństwa, i zgodnie z ustawą, o „Mniejszościach narodowych”. Jedną z mniejszości, które wykonały wszystkie zaplanowane procedury, byli Tatarzy, którzy na początku stycznia otrzymali zgodę na formowanie własnych jednostek wojskowych podlegających bezpośrednio pod WP.

    10 stycznia

    Pamiętnik ministra Eugeniusza Kwiatkowskiego.

    „Mariusz Geyer dzwonił dzisiaj do mnie z dobrą wiadomością! Buduje drugą fabrykę, w kooperacji z państwem. Mam nadzieję, że będę mógł mu jakoś pomóc. Prawdopodobnie będzie skupiał się na budowie broni automatycznej, min. nowych pistoletów maszynowych Mors, które zostały niedawno wprowadzone do służby. Nie wiem skąd ten spryciarz dostał cynk na temat produkcji tych automatów, ale w każdym bądź razie udało mu się wyciągnąć od skarbu państwa dwadzieścia tysięcy na rozbudowę. Cóż… taki to pożyje, a znając Mariusza to mogę być pewny, że doprowadzi tą sprawę do samego końca.”


    Ps. Następny odcinek będzie nosił tytuł "Bunt generała Dęba - Biernackiego" i będzie toczył się pomiędzy 12 stycznia, a lutym 1938 roku.
     
  9. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 33

    Bunt Dęba - Biernackiego

    [​IMG]


    Aresztowany Unrung​

    10 stycznia w Warszawie doszło do spotkania na szczycie. Po jednej stronie stołu negocjacyjnego zasiadł szef dyplomacji Republiki Madagaskaru, Herbinger. Po drugiej stronie zaś, zajął miejsce polski premier. Nikt z zebranych w Warszawie na oficjalnych rozmowach pokojowych nie wiedział, że w tym samym czasie, na Madagaskarze, ląduje armia generała Dęba – Biernackiego, który na wieść o rozpoczęciu rozmów pokojowych z Malgaszami rozkazał załadować swoich ludzi na pokład czterech polskich transportowców wojskowych, stojących na redzie portu wojennego Massua. Gdy wszystkie oddziały Armii Afrykańskiej znalazły się na pokładzie jednostki, dowodzący flotą, admirał Urung przeżył największy szok w swoim życiu. Do jego kajuty wbiegło kilku uzbrojonych po zęby ułanów z Pomorskiej Brygady Kawalerii, którzy rozbroili przerażonego admirała, a następnie odprowadzili go pod strażą do kajut pod pokładem, gdzie admirał został objęty aresztem domowym.
    Kolejnym krokiem buntowników, było sfałszowanie rozkazu, wydanego przez admirała Urunga. Większość załóg okrętów wchodzących w skład polskiego zespołu, nie miało zielonego pojęcia, o tym, że prawdziwym autorem rozkazu nr. 134/209 jest nie admirał Urung, ale generał Biernacki, który w porozumieniu z komandorem Kaczmarkiem skierował polski zespół na wody terytorialne Madagaskaru, które były wówczas patrolowane przez siły międzynarodowe, wyasygnowane do tego celu przez Ligę Narodów. W skład sił tak zwanego „Patrolu Pokojowego” wchodził min. amerykański okręt podwodny USS Pike, na który natknął się polski zespół. W tej sytuacji, doszło do pierwszego momentu przełomowego. Amerykanie bowiem, podpłynęli do polskiego zespołu na odległość umożliwiającą strzał torpedowy i wezwali okręty do opuszczenia akwenu, uznawanego za Madagaskarskie wody terytorialne. Wobec dużego zagrożenia życia załogi, władzę przejął w swoje ręce komandor Kaczmarek. W ciągu zaledwie kilku minut wyładowano ze skrzyń działka przeciwpancerne, używane przez Pomorską B.K. do „oczyszczania” dżungli i wycelowano je w okręt podwodny. Z zaistniałego impasu nie było wyjścia. Wreszcie na pokład M/s Kopernik, który pełnił rolę okrętu flagowego wszedł amerykański kapitan USS Pike, którego natychmiast aresztowano, i zażądano, by na pokład łodzi podwodnej weszli polscy oficerowie. Amerykanie, wobec braku dowódcy nie byli w stanie podjąć samodzielnie decyzji i zgodzili się na polskie ultimatum.

    [​IMG]

    Niemal natychmiast do przybijającego do pokładu „Kopernika” okrętu podwodnego wkroczyli polscy żołnierze, głównie ułani z Pomorskiej Brygady Kawalerii, którzy uzbrojeni w broń automatyczną (pistolety maszynowe Suomi, rkm Browning i jeden ckm, który ustawiono na kiosku okrętu) wyprowadzili całą załogę na pokład Kopernika, a następnie przy pomocy kilku pozostałych na jednostce amerykańskich marynarzy polskiego pochodzenia, którzy zostali „wzięci do niewoli”, rozbroili okręt. Do wody wyrzucono wszystkie pociski do armaty pokładowej, torpedy, oraz amunicję do działek przeciwlotniczych. Jednocześnie korpus buntowników Biernackiego został wzmocniony o trzech marynarzy. Po upewnieniu się, że okręt amerykański nie ma na pokładzie już żadnego uzbrojenia, na USS Pike, powrócili amerykańcy marynarze. Niejako na „dobranoc” ułani rozbili okrętową radiostację, tak iż dowódca USS „Pike” nie był w stanie poinformować dowództwa „Patrolu Pokoju” o całym zajściu.

    [​IMG]

    Okręty polskie odpłynęły i rankiem 12 stycznia w porcie rybackim w Fianarantosie stał już gotowy do walki polski korpus. Niemal natychmiast po wylądowaniu na wyspie, generał Biernacki wysłał na tereny podległe Malgaszom silnie uzbrojony oddział piechoty z 2 Dywizji Piechoty Legionów, który zaatakował kutry rybackie, a następnie zaatakował kilka większych wiosek rozlokowanych wzdłuż wybrzeża. Niemal natychmiast w stan pogotowia zostały postawione oddziały Republiki Madagaskaru, która na wieść o lądowaniu korpusu Biernackiego wypowiedziała wojnę II Rzeczpospolitej. Przebywający na rozmowach pokojowych w Warszawie, Herbinger nie wiedział co się dzieje. Wobec absolutnego braku wiedzy po stronie polskiej, i kilku nieudanych próbach połączenia się z generałem Biernackim, którego korpus według wiedzy generała Rydza Śmigłego wciąż stacjonował w bazie na terenie Abisynii, w Warszawie zapanował zrozumiały strach.
    Tymczasem na wyspie w stronę pozycji polskich wyruszyły patrole Malgaskie. Oddajmy głos kanonierowi z Pomorskiej Brygady Kawalerii, Piotrowi Galosowi.

    Było południe. Razem z innymi ludźmi z mojej kompanii siedzieliśmy pod drzewem kokosowym i w cieniu rzucanym przez duże liście paliliśmy popołudniowego papierosa. Wtedy z naszego wysuniętego posterunku w dżungli, wybiegł młodszy ułan Kropiwnicki i zaczął krzyczeć: Nadchodzą! Nadchodzą. Nie bardzo wiedzieliśmy kto nadchodzi, ale na wszelki wypadek zajęliśmy stanowiska przy naszym działku. Widziałem, że podobnie zachowują się ludzie z innych kompani, które podobnie jak nasza miały za zadanie bronić drogi do Fianarantosy. Po kilku minutach zza drzew zaczęli wyłaniać się piechurzy. Otworzyliśmy ogień… początkowo nieprzyjaciel nie spodziewał się chyba tak „gorącego” przyjęcia, gdyż niemal natychmiast rzucił się do ucieczki. Na to tylko czekali chłopcy z „Falangi” i „ABC”, którzy mieli przygotowane zawczasu stanowiska w lesie. Kilka krótkich serii dobiegło z głębi dżungli, i uciekający do tej pory żołnierze malgascy ruszyli w naszą stronę. Zdali sobie chyba sprawę, że jedyną szansą, na przeżycie, jest przebicie się do naszych dział. Waliliśmy do nich ze wszystkich luf, ale byli coraz bliżej i bliżej. Szykowaliśmy się już do walki na bagnety, gdy zza zakrętu wyłonił się szwadron kawalerii dowodzony przez rotmistrza Rosa. Nieprzyjaciel poszedł w zupełną rozsypkę, zwłaszcza, że nasz ogień spowodował pożar lasu, z którego szybko wycofali się „Falangiści”. Nieprzyjaciel po krótkim boju z szarżującymi kawalerzystami Rosa, poddał się. Tego dnia w nasze ręce dostał się cały pułk.

    Przez cały dzień 12 stycznia toczyły się ciężkie walki pomiędzy nacierającymi oddziałami Malgaskimi, a okopanymi oddziałami dowodzonymi przez generała Dęba Biernackiego. Jednak około godziny dwudziestej pierwszej wzdłuż całego „frontu” zapanował spokój. Niema w tej samej chwili, pozostający w Tantannanarywie prezydent i jednocześnie premier Republiki Madagaskaru, Leon Cayla, przejął dowództwo nad armią Republiki, która po raz kolejny znalazła się w stanie wojny. W Warszawie, generał Rydz Śmigły otworzył list od generała Biernackiego w którym generał – buntownik donosił:

    Drogi Edku!

    Jako żołnierz polski, podobnie jak i ja ślubowałeś, że nigdy nie darujesz wrogom naszej młodej ojczyzny. Jako żołnierz polski, podobnie jak i ja zawsze starałeś się walczyć z tymi, którzy jej zagrażają, najlepiej jak potrafiłeś, i jak dotychczas wychodziło Ci to w sposób dobry, a nawet bardzo dobry. Nie jestem w stanie uwierzyć, byś i Ty, był zgodny z nową, ugodową linią lansowaną przez jego „wysokość” pana premiera. Jestem człowiekiem poważnym i nie przywykłem by jakiś ****iarz dawał mi rozkazy. Zwłaszcza, że wojnę zna tylko z podręcznika historii i nigdy nawet prochu nie powąchał. Dlatego też podobnie jak niegdyś marszałek Piłsudski, tak i ja dzisiaj biorę sprawy naszego kraju w swoje ręce. Wiem, że przez wielu zostanę uznany za zdrajcę, warchoła, wyrzutka społecznego i miernego oficera, ale Ciebie, jako szefa sztabu generalnego proszę, o daleko posuniętą wyrozumiałość dla mnie i podlegających mi żołnierzy. Wszystko co robię, robię dla Polski, a nie dla osobistej chwały i poklasku, którego się nie spodziewam, i którego pod żadnym pozorem nie chcę. Jeśli nie wierzysz moim słowom, to trudno, jednak wszystko jest już gotowe i nie zamierzam niczego zmieniać. Jeżeli się mi uda, to odzyskamy utracone ziemie, i pokażemy całemu światu, w tym również naszym drogim sojusznikom, że z Polakami nie ma żartów i że nie jesteśmy w ciemię bici. Jeśli zaś nie, to nie oczekujcie nas w ostatnim transporcie. Zostaniemy na polu walki. Ja i mój osobisty sztab.​


    [​IMG]

    13 stycznia zmęczone po całodziennej walce oddziały generał Dęba – Biernackiego przeszły do kontrnatarcia. Żołnierze dowodzeni przez Leona Cayla nie byli w pełni gotowi do stawienia zorganizowanego oporu, dlatego też Polacy praktycznie bez większych problemów przerwali linie nieprzyjaciela, i szybkim marszem podążyli do stolicy młodej republiki, która powstała na grobach polskich żołnierzy, policjantów i osadników. Szczególnie, ciężkim okazał się marsz dla ułanów, którzy masowo tracili swoje konie. Głównie z powodu pewnego małego sprytnego robaczka, który właził pod kopyto konia, a następnie przesuwał się coraz wyżej. Następnie wyjadał zwierzęciu oko, po czym atakował mózg. Żołnierze Pomorskiej B.K nazywali tego szkodnika „koniokradem”, choć równie chętnie jak konie atakował także i ludzi. O ile jednak koń, nie był w stanie dać znać swojemu jeźdźcu, że coś wlazło mu w kopyto, o tyle piechurzy i spieszeni kawalerzyści często donosili o małym insekcie swoim przełożonym, ci z kolei kierowali „poszkodowanych” do oddziałowych lekarzy, którzy z czasem nabyli takiej wprawy w usuwaniu „koniokrada”, że operacje te wykonywali bez znieczulenia. Tymczasem oprócz insektów, brudu, opadów deszczu i wysokich temperatur, maszerujących przez dżunglę żołnierzy nękały również innego rodzaju problemy, a mianowicie – Malgasze. Część z atakujących należała do rozbitego przez główne władze państwowe ruchu Reasistance, który okazał się tylko windą, dla osobników pokroju internowanego w Polsce, po odebraniu listu generała Biernackiego, ministra spraw zagranicznych Republiki Malgaskiej, Herbingera. W miejsce bojówek, które podobnie jak w czasach polskiej dominacji na wyspie, po oficjalnym rozwianiu przeszły do podziemia. Było to tym bardziej ciekawe, że do „partyzantki” przeszły niemal wyłączenie elementy „murzyńskie” lub jak kto woli „negroidalne”. Wszyscy czarni oficerowie, którzy brali udział w walkach z policją państwową, zostali aresztowani i rozstrzelani, powodem likwidacji miała być domniemana zdrada interesów narodowych.

    [​IMG]

    Rankiem 1 lutego rozpoczął się szturm na Tantannarywę. Udział w walkach po stronie polskiej wzięły Pomorska Brygada Kawalerii (której drogą morską dostarczono nowe konie z Abisynii, gdyż włosi oficjalnie poparli działania generała Dęba – Biernackiego), oddziały złożone z ONR-owskich ochotników, oraz 2 Dywizja Piechoty Legionów, która w czasie szturmu pełniła rolę „straży pożarnej” gaszącej pożary, tam gdzie pojawiały się szczególnie duże oddziały nieprzyjaciela. O świcie 1 lutego ogień w stronę „stolicy” Cayla otworzyły polskie armatki ppanc.., które z dystansu około 1,5 km dosłownie zmasakrowały oddziały lokalnego garnizonu, który próbował powstrzymać nacierających prowadząc ogień z karabinów maszynowych wycelowanych na drogi dojazdowe do miasta, które docelowo miały być zaminowane, jednak wobec szybkiego ataku ułanów, plany odgrodzenia się od nacierających polem minowym spaliły na panewce. Na zajętych przez Polaków ulicach, niemal natychmiast pojawiały się polskie, przedwojenne nazwy ulic. Jednym z najbardziej znanych przykładów takiego podejścia do wyzwalania miasta, są chociażby walki oddziałów ONR „Falanga” na ulicy Bielańskiej, na którą w dniu 2 lutego nieprzyjaciel rzucił wszystkie dostępne siły. Straty po bitwie na ulicy były tak duże, że gdy 4 lutego zakończyły się walki, statek m/s Modlin, został w całości zamieniony na szpital dla rannych na Bielańskiej, żołnierzy polskich. Tym co najbardziej zadziwiało walczących z Malgaszami polaków było ich zachowanie w przypadku odniesienia rany. Malgasz taki wyciągał zza pasa granat (lub jeśli takowego nie posiadał nóż) i popełniał samobójstwo. Czwartego lutego dla wszystkich żołnierzy i oficerów 2 Dywizji Piechoty Legionów stało się jasne dlaczego. Wczesnym rankiem ostatniego dnia walk, polska grupa uderzeniowa w składzie porucznik Stefan Wawer, kapral Janusz Chmielarz i szeregowi Zbigniew Macoszyn oraz Piotr Pawłowski odnaleźli „powstańczy” szpital polowy połączony z leprozorium. Obok trędowatych i gnijących żywcem murzynów, leżeli porozrywani przez pociski i odłamki Malgasze… Był to przerażający widok. Wieczorem tego samego dnia, generał Dąb Biernacki oficjalnie aresztował władze Republiki Madagaskaru. Niemal natychmiast wytypowano oddział, który pozostał na Wyspie, podczas gdy reszta wojska „zapakowała” się na statki i ruszyła w drogę powrotną do kraju.

    [​IMG]

    Przez cały miesiąc luty nie milkły komentarze, na temat tego co stało się na Madagaskarze. O ile wypowiedzi polityków polskich i niemieckich były na ogół pozytywne dla generała Dęba – Biernackiego, którego wyczyn został oficjalnie uznany, za „niesubordynację, nawiązującą do najlepszych tradycji Wojska Polskiego”, o tyle wypowiedzi Anglii i Francji były swoistymi seansami nienawiści podczas których pod adresem generała padały sformułowania w stylu:

    - „Rzeźnik z Tantananarywy” – prasa francuska

    - „Morderca z Wyspy” - Guardian
    - „Krwawy generał” – Daily Mail
    - „Generał morderca” – The Times

    [​IMG]

    By nieco odciąć się od nieprzychylnych komentarzy, premier Piasecki rozpoczął prace nad stworzeniem podstaw prawnych do ustanowienia nowego województwa, które powstało oficjalnie 23 lutego.

    Ps. Masz obraz z Twojego prezentu. Co do bosmana, to pożyjemy zobaczymy.
     
  10. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 34

    Anszlus!

    [​IMG]
    2 marca

    Pociąg zatrzymał się na ostatniej stacji. Dalej była już granica polsko – sowiecka. Miśkiewicz powoli wyszedł z wagonu. Noga wciąż mu dokuczała, ale zgodnie z tym co powiedzieli mu lekarze i tak miał dużo szczęścia. O wiele więcej niż major. Swoją drogą, to dobrze, że już razem nie pracują. Porucznik miał już dość nocnych lotów w nieznane. Na początku wydawało mu się to nawet dość przyjemne, ale potem… Ciągły strach przed zestrzeleniem, brak możliwości do wyżycia się w wielkiej dwusilnikowej maszynie. Wszystko to sprawiało, że porucznik jako pilot wojskowy stawał się coraz mniej przydatny. Przynajmniej on sam tak czuł. Nie żeby nie mieli dostępu do zwykłych myśliwców, chociaż porucznika, jako miłośnika nowości bardziej pociągały nowe PZL P.24, niż dwa stare P.7, które dowództwo dostarczyło im do „eskorty” ich supertajnego samolotu.
    Porucznika zadziwił panujący na dworcu ścisk. Tu i ówdzie przemykali żołnierze i oficerowie w mundurach czołgistów, a przy rampie przeładunkowej stał pociąg z podczepionymi kilkunastoma wagonami, których ładunek był w całości przykryty czarnym brezentem. Po dworcu kręcili się również żołnierze żandarmerii wojskowej, którzy pod byle powodem legitymowali wszystkich, którzy wydali się im „podejrzani”. Porucznik szybko opuścił dworzec i udał się w stronę klubu garnizonowego, który również przypominał oblężone miasto – wszędzie w budynku, pod nim, przed nim widać było grupy budowlańców, zwykłych żołnierzy i oficerów, którzy prowadzili jakieś niepojęte dla porucznika prace budowlane. Jednocześnie dawne koszary plutonu kawalerii policyjnej zostały przebudowane, tak iż w poszczególnych budynkach, w których do tej pory mieściły się stajnie i zagrody dla koni, przerobiono na budynki warsztatów i zakładów naprawczych. Nad jedną ze stajni widniała wielka drewniana tablica z napisem „Park Maszynowy”. Porucznik wszedł do dawnego klubu garnizonowego i zagadnął stojącego przy wejściu żołnierza.
    - Co tu się dzieje?
    - Jak to co, panie poruczniku – odparł zapytany – To pan nic nie wie? Za cztery dni będzie tu sztab 2 Armii Pancernej.
    - Ja zostałem przydzielony do 2 Armii – odparł porucznik.
    - W takim razie powinien się pan jak najszybciej zgłosić do generała Żymierskiego – mruknął żołnierz – Jest na górze w swoim gabinecie.
    Porucznik powoli skierował się w stronę schodów po których w górę i w dół biegali adiutanci i młodsi oficerowie. Na pierwszym piętrze został skierowany do małego klaustrofobicznego pokoju w którym swój gabinet miał „stary” – generał Michał Rola – Żymierski.
    O generale Żymierskim mówiło się w Wojsku Polskim, a zwłaszcza w lotnictwie bardzo dużo. Część oficerów uważała go za karierowicza, który w pogoni za kolejną gwiazdką na pagonie sprzeda każdego podległego sobie człowieka, inni za parszywego komucha, który dorwał się do dowodzenia armią. Jednakże zgoła odmienne zdanie o generale miał Generalny Inspektor, który do nowej komórki odpowiedzialnej za wdrażanie do wojska polskiego nowej i nieznanej w Armii Polskiej broni jaką były czołgi. Oprócz generała Roli – Żymierskiego do komórki, która powstała przy Generalnym Inspektoracie trafił także generał Maczek, Rudnicki oraz generał Juliusz Rómmel, który miał koordynować i nadzorować prace, a na początku roku 1940 otrzymać dowództwo nad własną armią, która prowadziła by walkę u boku Niemiec.
    Na widok porucznika Miśkiewicza, generał Żymierski wstał z fotela i odezwał się donośnym głosem:
    - Proszę bardzo! Niech pan spocznie.
    - Dziękuję panie generale – odparł porucznik Miśkiewicz i usiadł na stojącym przy biurku generała fotelu.
    - Jak pan zapewne wie, trafił pan do mojej jednostki na postawie prośby jaką skierowałem do Kwatermistrzostwa. Prosiłem ich żeby przysłali mi oficera znającego się, choć pobieżnie, na uzbrojeniu artyleryjskim. Jako, że przed rozpoczęciem nauki w Dęblinie, krótko służył pan w artylerii, a obecnie nie ma dla pana miejsca w lotnictwie wojskowym, dlatego też trafił pan do mnie. Nie wiem, czy wie pan czym jest czołg, ani czy orientuje się pan jak wygląda użycie maszyny tego typu na nowoczesnym polu bitwy. W każdym bądź razie, tak długo, jak nie zechce pan powrócić do Jednostki Rozpoznawczo Wywiadowczej majora Lalka, lub nie znajdzie się dla pana przydział w lotnictwie wojskowym tak długo będzie pan u mnie szefem 1 Kompanii w 1 Dywizji Pancerno Motorowej. Jakieś pytania?
    - Nie panie generale.
    - To dobrze. Na naszym wyposażeniu pozostają jak na razie czołgi 4TP, jednak wkrótce otrzymamy drobną pomoc w postaci niemieckich czołgów lekkich Panzer I. Zgodnie z tym co mówił mi generał Rómmel, który prowadzi negocjacje, nie wejdą one jednak do służby w naszej dywizji. Prawdopodobnie przed upływem dwóch miesięcy będziemy mieli w naszej 2 Armii już dwie dywizje… No cóż. Pańska kompania to jak na razie zbieranina przypadkowych żołnierzy i oficerów, niektórzy mają już za sobą przeszkolenie w Armii Łódź, inni tak jak załoga pańskiego wozu to zupełni nowicjusze, którzy nie mają zielonego pojęcia o służbie w wojskach pancernych…

    [​IMG]

    Rozmowa z generałem trwała jeszcze długo, choć porucznik nie określił jej jako rozmowę, lecz jako wykład z jednym dość nudnawym prelegentem. 6 marca do służby oficjalnie weszła 1 Dywizja Pancerna Motorowa, która stanowiła trzon 2 Armii Pancernej Wojska Polskiego, której dowódcą został generał Rola – Żymierski.

    Maszyny które otrzymali przypominały porucznikowi metalowe trumny. Jego „wóz” jak dumnie określił swój pojazd jeden z członków załogi Miśkiewicza, chorąży Wiechowski (kierowca), miał na burcie kadłuba wymalowaną dużą białą jedynkę, zaś na maszcie anteny dumnie powiewała kolorowa chorągiewka informująca, że jest to wóz dowódcy 1 kompanii. Jedyny kompan porucznika, zajmował miejsce przy przednim włazie, natomiast Miśkiewicz siedział przy armatce ppanc. w wieży. Pomiędzy „Rysiem” – czyli najkrócej mówiąc chorążym Wiechowskim, a porucznikiem niemal nieustannie dochodziło do drobnych spięć, które zazwyczaj wynikały z podejścia obu żołnierzy do różnych spraw związanych min. ze stosunkami damsko – męskimi. Porucznik, jako typowy przedstawiciel korpusu oficerskiego II RP skłaniał się głównie ku utrzymywaniu „bliższych kontaktów” z jedną panną, natomiast chorąży był przykładem typowego „Casanovy”…

    8 marca

    [​IMG]

    Zakończono rozmowy handlowe pomiędzy Rzeczpospolitą, a Trzecią Rzeszą, na mocy których Polska otrzymywała 20 czołgów Panzer I i 40 wozów typu Panzer II.

    11 marca

    [​IMG]

    Pomiędzy Rzeczpospolitą Polską, a Republiką Litewską nigdy nie było czegoś co można by określić mianem „poprawnych stosunków politycznych”. Obie strony od proklamowania niepodległości przez Litwę i Polskę patrzyły na siebie niejako przez pryzmat wspólnej przeszłości, która w pojęciu każdego narodu prezentowała się zupełnie inaczej. Dla Polaków czasy Rzeczpospolitej Szlacheckiej były okresem prosperity, złotym wiekiem do którego chętnie nawiązywano w państwowej propagandzie do tradycji Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Z kolei dla Litwinów Polska od samego początku była agresorem, który uzyskał przewagę nad państwem litewskim w wyniku wyjątkowo nie pomyślnego układu politycznego w XIV wieku. W obiegowej opinii większości Litwinów, państwo, które przez kilka wieków dominowało w Europie Środkowo – Wschodniej powstało dzięki działalności zdrajcy narodu litewskiego, Władysława Jagiełły, którego oficjalnie pozbawiono obywatelstwa litewskiego. Również najnowsza historia obu państw nie obfitowała w przyjemne i łatwe do jednoznacznej interpretacji wydarzenia. Przykładem może być chociażby tak zwany „bunt generała Żeligowskiego”, który po zakończeniu wojny polsko – bolszewickiej, zajął Wilno, i ogłosił powstanie tak zwanej „Litwy Środkowej”, która po kilku tygodniach ogłosiła swoją akcesję do Rzeczpospolitej. Cała akcja tylko na papierze była buntem. W rzeczywistości o całym przebiegu akcji, był na bieżąco informowany marszałek Piłsudski, który był jej inicjatorem.
    Na początku roku 1938 pomiędzy Litwą, a Polską ponownie zawrzało. Nie wiadomo dokładnie co było przyczyną owych niepokojów. Część źródeł Litewskich podaje iż polski oddział Korpusu Ochrony Pogranicza, w skrócie KOP, przekroczył litewską granicę i otworzył ogień do litewskiego patrolu, który został wysłany w celu zawrócenia polaków. Polski punkt widzenia przedstawiał całą sytuację nieco inaczej, obwiniając Litwinów za śmierć polskiego strażnika granicznego.
    Rząd Polski miał do wyboru wykorzystać sytuację do własnych celów i zaatakować Litwę, lub postawić wszystko na jedną kartę i próbować wymóc na Litwie pewne ustępstwa w zamian za pokój. Za tym drugim rozwiązaniem przemawiało głównie sowieckiej zaangażowanie w „ochronę suwerenności Litwy”. Suma sumarum polska dyplomacja wysłała do rządu w Kownie ultimatum, które przewidywało min.
    1) wypłatę odszkodowania dla rodziny zabitego żołnierza KOP-u
    2) normalizację stosunków dyplomatycznych
    3) ograniczenie kursu prosowieckiego w polityce zagranicznej
    4) rozpoczęcie normalnego ruchu granicznego pomiędzy Litwą, a Polską.
    Wobec dość „nieciekawego” położenia międzynarodowego, rząd litewski bez większych oporów podpisał się pod ultimatum…

    20 marca

    [​IMG]

    Ledwo skończył się rok 1937, niepokoje wszczynane, przez partię hitlerowską w Wiedniu osiągnęły stadium, którego Hitler potrzebował. Ale jego dobry nastrój po obiecującym spotkaniu z Halifaxem (ministrem spraw zagranicznym UK) prysł. Rząd w Wiedniu w dalszym ciągu uparcie przeciwstawiał się „anszlusowi”.
    Schuschnigg (kanclerz Austrii) i austriaccy monopoliści sprzeciwiali się anszlusowi, bo odbierał im niezależność gospodarczą i krzyżował ich własne agresywne plany. Obstawali przy następującej formule: Austria jest drugim państwem niemieckim. Zdolność do życia Austrii niezależnej od Niemiec kręgi wokół Schuschnigga uzasadniały tym, że Austria w wojnie 1914 – 1918 roku prowadziła ludy słowiańskie do walki za naród niemiecki.
    Oburzony zachowaniem rządu Schuschnigga, Hitler wezwał do szefa rządu do siebie na Obersalzberg. Kanclerz austriacki przybył 11 lutego 1938 roku. Hitler przyjął Schuschnigga bez jakichkolwiek ceremonii w swoim gabinecie. Minę miał ponurą, czoło zmarszczone. W ten sposób chciał pokazać Schuschniggowi, jaka burza go czeka. Rozmowę Hitler prowadził bez świadków.
    Wkrótce jednak jego grzmiący głos było słychać na całym piętrze: „Boże litościwy! Co pan sobie właściwie wyobraża? Ja, Austriak z urodzenia, zostałem przez Opatrzność wyznaczony do stworzenia wielkoniemieckiej Rzeszy! A pan mi staje na drodze! Ja pana rozdepczę!”.
    Hitler zadzwonił na Lingego (swojego adiutanta i służącego), który pełnił służbę pod drzwiami gabinetu. Gdy wszedł, ujrzał zapadniętego w sobie Schuschnigga i rozwścieczonego Hitlera. Ten, z roziskrzonym wzrokiem, wrzasnął na niego: „Wezwać generała Keitla!”.

    [​IMG]

    Z powodu wizyty Schuschnigga Keitel już od wczesnego rana przebywał w zamku. Zwarty i gotowy, w pełnym rynsztunku wyglądał jak bóg wojny Mars we własnej osobie.
    Keitel był najwierniejszym generałem Hitlera. Zajął miejsce Blomberga, który popadł w niełaskę z powodu swojego niezdecydowania podczas remilitaryzowania Nadrenii. Hitler miał później jeszcze często wspominać: „Jest dla mnie za miękki. Nie przyda się w moich dalszych planach”.
    Keitel siedział w oranżerii, gdy wezwał go do siebie Hitler. Przypasał szablę, rzucił, tak jak Hitler, jeszcze jedno badawcze spojrzenie w wielkie lustro, czy dostatecznie wojowniczo wygląda, po czym pobrzękując bronią, pospieszył schodami w górę do gabinetu Hitlera.

    [​IMG]

    Za chwilę Keitel odprowadził Schuchnigga na dół. Esesmani, którzy stali wszędzie wokół, stwierdzili, że Schuschnigg sprawiał dość żałosne wrażenie. Odszedł zupełnie skonsternowany, wykonując nieskoordynowany ruch, który, jak ze śmiechem zauważyli esesmani, miał chyba sugerować pozdrowienie hitlerowskie.
    Przy kolacji Hitler demonstrował, jak „załatwił” nieszczęsnego kanclerza: „Gdy Keitel wszedł, zapytałem go: >Ile dywizji stoi na granicy, Keitel?<.” I dalej: „Co rozpoznanie melduje o armii przeciwnika, Keitel?”. A Keitel odpowiedział z pogardą: „Nie ma o czym mówić, mein Führer”. Był tylko jeden występ – występ „boga wojny” Keitla – śmiał się Hitler w głos.
    Niedługo po przyjęciu Schuschnigga, Hitler wrócił do Berlina. W Kancelarii Rzeszy kursowały plotki, że wedle informacji ambasadora niemieckiego w Austrii, von Papena, Schuschnigg nadal się sprzeciwia i że poprosił Anglię o pomoc. W Kancelarii Rzeszy zaczął się gorączkowy ruch. Hitler przyjął Hendersona, ambasadora angielskiego w Niemczech. Poza tym miał kilka narad z Goringiem, Keitlem i naczelnym dowódcą wojsk lądowych von Brauchitschem. Gorączkowo rozmawiano z Wiedniem. Po południu 11 marca zjawił się u Hitlera Goring. Wieczorem był telefon z Wiednia. Hitler kazał przełączyć rozmowę do salonu muzycznego, który był najlepiej izolowany. Przy telefonie był Seyss – Inquart, przywódca nazistów austriackich. Zanim Hitler zdołał powiedzieć jedno słowo, połączenie się urwało. Rozmowy zamiejscowe zawsze wyprowadzały go z równowagi, ale teraz był dwa razy bardziej zdenerwowany.

    [​IMG]

    Seyss-Inquart ​

    Z telefonami Hitler był na stopie wojennej. Często na jego linię nakładały się cudze rozmowy, co prowadziło do absurdalnych sytuacji. Gdy ktoś zapytał Hitlera, kto mówi, a on zgodnie z prawdą odpowiedział, z drugiego końca usłyszał: „Chyba masz bzika!”. W Bayreuth ktoś przez telefon zapytał go o godzinę. A kiedyś, gdy Hitler rozmawiał z Ewą Braun, powiedziano mu: „Rozmowy prywatne są tu niedzowlone”.
    Podczas rozmowy zamiejscowej z Wiedniem 11 marca centrala telefoniczna Kancelarii Rzeszy wyraźnie nie stanęła na wysokości zadania. Z niewiadomych przyczyn nie wystarczało prądu, żeby przełączyć rozmowę do prywatnych pomieszczeń Führera. Hitler i Goring musieli w końcu przyjść do centrali, gdzie Hitler wziął słuchawkę. Po długiej przerwie ktoś się zgłosił, ale był to tylko mechanik służby łączności. Hitler ostatecznie stracił nerwy i przekazał „trudne” zadanie Goringowi.
    Goring, który swoją tuszą wypełnia niemal całe pomieszczenie, otrzymuje w końcu połączenie z Seyss – Inquartem. Woła do słuchawki: „Halo, Seyss, co się u was dzieje?”. Przez pół minuty słucha, a potem półgłosem zadaje Hitlerowi pytanie. Ten stał przy sofie, oparty na niej kolanem, i w zdenerwowaniu kręcił sznurem zasłony. Nagle szarpnął nim tak mocno, że całą zasłona spadła na sofę. Hitler zawołał: „Tak, tak, niech działa!”. Goring zakończył rozmowę słowami: „Wszystko w porządku, jesteśmy tego samego zdania. Do zobaczenia wkrótce!”.
    To, że Schuschnigg w kwestii przyłączenia Austrii do Niemiec zarządził plebiscyt, doprowadziło Hitlera do białej gorączki.
    Nazajutrz, 12 marca, o godzinie 9.00 rano Hitler wystartował w eskorcie myśliwców w Berlinie, a wylądował na lotnisku Oberwiesenfeld pod Monachium.
    Stamtąd pojechał samochodem do sztabu grupy armii von Bocka, znajdującego się Muhldorfie na granicy austriackiej.
    Tego samego dnia wojska niemieckie wkroczyły do Austrii…

    Fragment książki „Teczka Hitlera” wyd. Świat Książki Warszawa 2005.

    23 marca

    [​IMG]
    Rząd przeprowadził przez sejm nowelizację ustawy o prawie karnym, która likwidowała ławy przysięgłych. Nowelizacja cieszyła się dużym entuzjazmem w społeczeństwie, dlatego też likwidacja Ław, spowodowała wzrost poparcia dla rządu.
     
  11. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 35​


    Łyk powietrza przed skokiem do wody...

    [​IMG]

    10 kwietnia

    [​IMG]

    Wóz porucznika Miśkiewicza powoli wtoczył się na podjazd warsztatu. Niemal natychmiast czołg został otoczony przez mechaników, którzy powoli zaczęli rozkręcać maszynę i dokonywać na bieżąco przeglądu sprzętu. Najgorzej wyglądało zawieszenie, które przeszło już kilka „prób bojowych” na betonowych zaporach, które na próbę rozłożono na jednej z dróg. Przez przeszkodę przeszedł tylko wóz Miśkiewicza. Reszta ugrzęzła. Kolejnym słabym i wymagającym wymiany i drobnych napraw elementem czołgu, było działko, które po oddaniu kilkudziesięciu strzałów ślepymi nabojami zaczęło sprawiać wrażenie rozkalibrowanego. Co prawda zarówno Rysiu, jak i porucznik próbowali „coś” z tym fantem zrobić, jednak mimo to pociski działka nie „siedziały” w celu. Bywało, że seria pocisków ppanc. wystrzelonych z działka zamiast w stronę drewnianej tarczy udającej wóz bojowy przeciwnika, szybowały w stronę pobliskiego zagajnika.
    Do mechanika stojącego obok wprowadzonego nad tunel wozu podszedł porucznik Miśkiewicz:
    - No i jak będzie coś z tego pudła?
    - Wie pan panie poruczniku… Zawsze mogło być lepiej. Nie wiem po co obaj z Rysiem grzebaliście przy oporopowrotniku. Teraz cała armatka do wymiany – mruknął mechanik i oparł się łokciem o burtę wozu.
    - No, a co miałem zrobić – mruknął porucznik – i walić po lasku? Jeszcze ktoś mógł dostać…
    - Powiedz pan, lepiej coś pan taki markotny – odparł mechanik i wlazł na pokrywę silnika.
    - A, co tu dużo gadać – mruknął Miśkiewicz – sprawy damsko – męskie.
    - Co… w ciąży jest?
    - Nie. Gorzej.
    - W ciąży, ale nie z panem porucznikiem?
    - Nie jest w żadnej cholernej ciąży – burknął porucznik – Po prostu dzięki mamusi i jednemu gościowi uważa mnie za kawał gnoja. I co pan na to panie chorąży?
    - A to, znajoma, koleżanka, czy ktoś więcej?
    - Dobra… Pogadamy innym razem. Ludzie od starego idą – porucznik popatrzył z szacunkiem na mechanika, który wgramolił się do wieży i zaczął pracę przy działku – Długo będziecie to reperować?
    - Dwa dni zabawy z działkiem, tydzień z zawieszeniem…
    W tym momencie do rozmawiających podszedł osobisty adiutant generała Roli – Żymierskiego, starszy chorąży sztabowy Jan Mandalian. Był to niski oficer w wieku lat około trzydziestu pięciu, przedwcześnie osiwiały, obecnie zaczynał już lekko łysieć, co stanowiło podstawę licznych żartów i kpin, często niewybrednych, tworzonych na poczekaniu przez żołnierzy i niektórych, oficerów. Mandalian, toczył bowiem osobistą wojnę, z połową kadry Dywizji. Wszystko zaczęło się, od satyrycznego rysunku, który na początku istnienia dywizji pojawił się w gazetce dywizyjnej. Nieznany z nazwiska rysownik, którego personalia nie zostały ujawnione przez redaktora naczelnego, kaprala Wiśnika, przedstawiał zupełnie łysego Mandaliana, który gładzi się po czaszce. Na pozór, nie było w tym nic złego, jednak chorąży, był wyjątkowo uczulony na punkcie swojej czupryny, co w sposób dość chamski i bezczelny wykorzystywali jego podwładni.
    - Porucznik Miśkiewicz ma się zgłosić do pana generała – burknął chorąży i odszedł w stronę budynku zajmowanego przez sztab. Porucznik wzruszył ramionami i ruszył w ślad za odchodzącym chorążym.
    Po krótkim spacerze korytarzami budynku sztabu, porucznik znalazł się w gabinecie generała Żymierskiego. Pierwszym „szczególikiem”, który przykuł uwagę porucznika w wyglądzie generała, był kolejny pagon na jego naramienniku.
    - O jest już pan – ucieszył się generał i wskazał porucznikowi miejsce na fotelu – Widzę, że już się pan zaaklimatyzował w naszej dywizji.
    - Można tak powiedzieć panie generale – odparł Piotr i przez chwilę uśmiechał się do generała najszczerzej jak potrafił – Ale wciąż pozostaję lotnikiem…
    - Cóż, rozumiem pana poruczniku. Niestety nie mam dla pana dobrych wieści. Nie wraca pan do lotnictwa – generał lekko się uśmiechnął i po chwili dodał – Jutro na stację kolejową przybywa pierwszy transport nowych niemieckich czołgów Panzer I i II. 12 bieżącego miesiąca przeprowadzi pan odbiór techniczny tych wozów. Wejdą w skład 3 Dywizji Pancernej. To nowa jednostka. Co prawda na początku będzie liczyła więcej ludzi niż czołgów, ale od czegoś trzeba zacząć…

    Dziennik porucznika Miśkiewicza

    14 kwietnia

    Samochód zatrzymał się przed dużym pomieszczeniem, w którym zazwyczaj odbywały się wykłady z taktyki. Z auta wysiadło dwóch oficerów w lotniczych mundurach. Kilku młodych elewów, którzy zupełnie przypadkowo zajrzało na chwilę do sali wykładowej zostało najpierw ostro „zwymyślanych” przez nieznanego im majora, a potem odprowadzonych do osobnego pomieszczenia. Tymczasem na sali wykładowej trwała dyskusja pomiędzy wyższymi oficerami. Gdy drzwi do pomieszczenia zostały na chwilę otworzone, przez jednego z oficerów, elewowie usłyszeli głos jednego z nich.
    - A więc od jutra zaczynamy prace z najlepszymi elewami.
    Następnego dnia wczesnym rankiem zatrzymani poprzedniego wieczoru elewowie, zostali wezwani do gabinetu dyrektora Dęblińskiej Szkoły „Orląt”. Jakież było ich zdziwienie, gdy w fotelu zamiast dyrektora, siedział poznany wczorajszego wieczoru major.
    - Witajcie chłopcy – odparł – Nie macie się czego obawiać. Nazywam się major Lalek, i od dziś prowadzę badania nad nowym projektem, który może pomóc naszym chłopakom w czasie walk powietrznych. Chcecie wziąć udział w tych badaniach?
    - Jako? – zapytał nieśmiało jeden z adeptów lotnictwa.
    - Jako piloci oczywiście odparł z uśmiechem major i przez chwilę wodził wzrokiem po twarzach pilotów.

    Na pierwsze loty, obaj młodzieńcy nie musieli długo czekać. Start, krótki lot w formacji, wypełnianie poleceń z ziemi… Wszystko to tylko na pozór było bardzo nudne. Ciągłe treningi i zapisy wykonywanych przez obu „oblatywaczy” lotów lądowały na biurku majora Lalka, który nieustannie oglądał nagrania i razem z innymi wykładowcami taktyki zapisywał wnioski, sugestie… prace powoli posuwały się naprzód…

    15 kwietnia

    [​IMG]

    Działalność wojewody wołyńskiego do dawna wywoływała opory wśród lokalnych działaczy partyjnych ONRu, i nawróconych na endecję, „sanatorów”, którzy nie godzili się z jego polityką pokojowego współistnienia pomiędzy Polakami, a Ukraińcami, których zgodnie ze starym, sięgającym czasów I RP, przesądem uważali za dzikich i nieokrzesanych…

    22 kwietnia

    [​IMG]

    Zgodnie z postanowieniem Ministra Edukacji Narodowej, Katolicki Uniwersytet Lubelski otrzymał prawo nadawania oficjalnych i uznawanych przez państwo polskie, tytułów naukowych. Wydarzenie to wywołało duże zadowolenie w kręgach kościelnych, które upatrują w tym początki porozumienia pomiędzy państwem, a Kościołem.
     
  12. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 36

    Skok do wody...​


    [​IMG]


    Pamiętnik porucznika Miśkiewicza


    1 maja 1938 roku

    [​IMG]

    [​IMG]

    Szef brytyjskich negocjatorów​

    Dzień ten przejdzie do historii jako jedno z najważniejszych wydarzeń w XX wieku. Wydarzenia które rozegrały się tego dnia w Berlinie i Londynie, dwóch największych europejskich stolicach, na trwałe zmienią oblicze globu, i prawdopodobnie wprowadzą Europę w nową erę walki o dominację. Na początek należy opisać sytuację jaka wytworzyła się Londynie, gdzie spotkali się przedstawiciele państw, czujących się „zagrożonymi” przez Niemcy po tym jak Adolf Hitler przyłączył do III Rzeszy Austrię. O dziwo, jednym z przerażonych zmianami terytorialnymi w Europie okazał się, min. Benito Mussolini, który przybył do Londynu wraz z królem Włoch Wiktorem Emanuelem. Kolejnym „zatroskanym” o ład panujący w Europie, politykiem okazał się prezydent Czechosłowacji, Eduard Benes, który również pojawił się na spotkaniu na szczycie londyńskim. Przedstawiciele Aliantów, rozpoczęli negocjacje z Włochami, jednak wobec impasu rozmów, (kwestia Etiopii, której „prawowity” cesarz schronił się w Londynie), delegacja angielska i francuska rozpoczęły rozmowy z delegacją czechosłowacką, która domagała się w zasadzie tylko jednego – zwiększenia brytyjskich i francuskich gwarancji, dla Czechosłowacji, która była otoczona ze wszystkich stron przez państwa sprzyjające Niemcom. Po długich dyskusjach, rząd Brytyjski przystał na żądania Czechów, i zaprosił ich oficjalnie do sojuszu alianckiego, na co strona czeska przystała „z radością”.
    Teraz Anglicy i Francuzi wraz z nowym „aliantem” rozpoczęli drugą turę rozmów brytyjsko – włoskich. Strona włoska, podobnie jak Czesi poczuła się zagrożona wzrostem potęgi Niemiec, które de facto nie przejawiały „agresywnych” zamiarów wobec Królestwa Włoch, ale zajmując Austrię wkroczyły we włoską strefę „zainteresowania”. Przeszkodą, która blokowała zgodę Anglii, na przyjęcie Włoch do sojuszu alianckiego, był ustrój państwa, oraz okupacja Etiopii, której cesarz żądał zakończenia rozmów włosko – brytyjskich i wypowiedzenia królestwu wojny. Na to jednak nie godzili się Brytyjczycy, którzy starali się przeciągnąć „gorączkę wojenną” we Włoszech i zmusić Hitlera do wykonania jakiegoś ruchu, który przez Włochów mógłby zostać odczytany jako wrogi. Jednocześnie, brytyjscy negocjatorzy, starali się przekonać Włochów do utworzenia marionetkowego państwa etiopskiego, w którym pod pozorem demokracji można by utrzymać włoską administrację i wojsko. De facto, było to rozwiązanie jakie zastosowali swego czasu Japończycy wobec ostatniego chińskiego cesarza, Pu Yi. Po długich negocjacjach pomiędzy włoskim poselstwem, a brytyjskimi dyplomatami osiągnięto konsensus, który przewidywał:
    1) Przyjęcie Królestwa Włoch do sojuszu alianckiego,
    2) Stworzenie przez Królestwo Włoch autonomicznej „Prowincji Etiopskiej”,
    3) Wydanie Włochom cesarza Etiopskiego, który otrzymałby tytuł księcia Etiopii, i objął władzę w „Prowincji”
    4) Wysłanie na dwór „księcia Etiopii” angielskiego oddziału piechoty, który pełniłby rolę jego straży przybocznej.
    Dzień przekazania cesarza Włochom, przypadał zgodnie z umową na 20 maja 1938 roku.

    [​IMG]

    Tymczasem niejako w odpowiedzi, w Niemczech, w stolicy państwa Berlinie, spotkali się przedstawiciele Niemiec (Adolf Hitler, gen. Guderian, oraz Rudolf Hess), Rzeczpospolitej (premier Piasecki, szef polskiego poselstwa x. Stanisław Trzeciak, polski attache wojskowy, por. Rogowski)Węgier (minister spraw zagranicznych Bela Imredy) oraz Bułgarii (Iwan Bagrianow). Przedstawiciele Bułgarii i Węgier, podobnie jak Polska i Niemcy czuli narastające zagrożenie dla dalszej niepodległości ich państw, głównie ze względu na duże natężenie akcji szpiegowskich prowadzonych przez agentów sowieckich i angielskich, Ci ostatni w porozumieniu z Czechami dążyli do dalszych niekorzystnych dla Węgier zmian terytorialnych. W zaistniałej sytuacji, delegacje Węgierska i Bułgarska, poprosił rząd Rzeszy i przedstawicieli Rzeczpospolitej, o rozszerzenie polsko – niemieckiego sojuszu wojskowego na Bułgarię i Węgry, które „mają podobne interesy narodowe jak Rzeczpospolita i III Rzesza”. Jednocześnie Hitler wciągnął, do Paktu Antykominternowskiego Bułgarię i Węgry, które w przeciwieństwie do Polski nie miały wspólnej granicy z ZSRR i nie musiały, aż w takim stopniu jak Polska, obawiać się prowadzenia antysowieckiej polityki wewnętrznej. Negocjacje, w przeciwieństwie do tych londyńskich przebiegały w bardzo przyjaznej atmosferze. Jednocześnie rząd Rzeczpospolitej zobowiązał się do rozpoczęcia rozmów z Rumunią, która podobnie jak Bułgaria i Węgry obawia się Związku Radzieckiego.

    2 maja 1938 roku

    [​IMG]

    Sejm Rzeczpospolitej Polskiej po długich debatach uchwalił dwa ważne z punktu widzenia ustroju państwa rozporządzenia. Po pierwsze – zgodnie z decyzją Sejmu i Ministra Edukacji narodowej ostatecznie zabroniono wprowadzania do szkół, urzędów i uniwersytetów wszystkich stopni tak zwanych „Gett ławkowych”, które stanowiły wyraźny przejaw antysemityzmu i oddzielania jednych obywateli od drugich.
    Drugą ważną ustawą była decyzja o rozbiórce cerkwi prawosławnych i przeznaczaniu metalu pozyskanego z rozbiórek na produkcję tak zwanej „surówki” w hutach.

    Jednocześnie rozpoczęto kierowanie na granicę z Czechosłowacją oddziałów wchodzących w skład armii generała Biernackiego, oraz Mazowieckiej Samodzielnej Grupy Operacyjnej.

    Madagaskar maj 1938.
     
  13. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 37

    Ułańska fantazja...

    [​IMG]


    Pamiętnik porucznika Miśkiewicza
    20 czerwca Londyn.

    [​IMG]

    Dowodzący akcją gen. Okulicki

    [​IMG]

    I jego "cel" przed odbiciem

    Przed siedzibą cesarza Etiopii zjawili się już włoscy i angielscy oficerowie. Co prawda od przewidywanego przejęcia „jego cesarskiej mości” upłynał miesiąc, jednak obu stronom, czas jaki upłynął był bardzo potrzebny. Tak samo jak innym państwo, takim jak Polska, czy Węgry, których wywiady podjęły wysiłek polegający na nawiązaniu stosunków z przetrzymywanym w Londynie cesarzem. Ostatecznie, dzięki wsparciu agentów Abwhery, polscy wywiadowcy spotkali się z Haile Silessiae i po krótkiej dyskusji kontakt został nawiązany. Niemal natychmiast po nawiązaniu kontaktu z cesarzem w głowach polskich agentów zaczął kiełkować śmiały plan „przejęcia” cesarza i zabraniu go do Polski. W plan ten zostało wtajemniczone polskie dowództwo i szefostwo wywiadu woskowego, które po krótkim wahaniu wydało zgodę na przeprowadzenie akcji. Przeprowadzeniem operacji miał zająć się, generał Okulicki, który na początku czerwca incognito, przybył do Londynu. Razem z nim, pod pozorem zwiedzania, przybyła grupa tak zwanych komandosów, dowodzonych przez majora Żychonia. Wśród komandosów był także odnaleziony na Madagaskarze bosman Sokołowski i pułkownik Rogowski. Ogółem cała „grupa szturmowa” liczyła 30 ludzi. Ich wyposażenie stanowiły dwa rkm-y Browning, jeden ckm Mg-34, oraz pistolety maszynowe Mp 40, Bergman i brytyjskie karabiny Lee Eneflied.
    Około godziny 12.00 pod rezydencję cesarze Haile Silessiae przybyli posłowie włoscy, oraz eskorta złożona z jednej drużyny strzelców alpejskich, którzy obstawili wszystkie wejścia do pałacu. Po kilku minutach pod bramę zajechała czarna limuzyna, do której wprowadzono cesarza Etiopii. Przed samochodem z cesarzem jechała ciężarówka z włoskimi strzelcami alpejskimi, za limuzyną dwa motocykle z brytyjskimi policjantami. Cały „konwój” ruszył w stronę włoskiej ambasady, która mieściła się przy Picadilly Street 12. Przy wjeździe do dzielnicy, znajdowała się mała boczna uliczka, która prowadziła do dalszej części dzielnicy. Gdy pojazdy rządowe opuściły rezydencję cesarza, dowodzący akcją major Żychoń odebrał telefon od podążającego za konwojem porucznika Rogowskiego, który dzwonił z budki telefonicznej. W tym momencie inicjatywę przejął Żychoń, który rozkazał by pozostali zablokowali przejazd główną ulicą, i ustawili znak wskazujący objazd na boczną ulicę, w której już czekali pozostali ludzie (10) dowodzeni przez bosmana Sokołowskiego.
    Była godzina 12.15 gdy konwój rządowy wjechał w boczną uliczkę prowadzącą do włoskiej ambasady, w której zamierzano uwięzić cesarza. Wszystko wyglądało normalnie. Kierowca ciężarówki zasygnalizował, że musi się zatrzymać, żeby przepuścić przechodzących przez jezdnię cywili, gdy nagle z witryn sklepowych i zaułków padły strzały. Jako pierwsi ogień otworzyli strzelcy karabinu maszynowego, który ukryto na wystawie sklepu warzywnego. Obsługę karabinu stanowili szeregowy Marian Cios, odznaczony Krzyżem Walecznych za walki na Madagaskarze, oraz szeregowy Józef Cebula, brat znanego działacza ONR. Oddajmy głos szeregowemu Cebuli.

    [​IMG]

    Udana akcja odbicia cesarza przyczyniła się do stworzenia tak zwanych batalionów szturmowych. Zdjęcie przedstawia sierżanta Cebulę po udanej akcji (Cebula na drugim planie z karabinem ku górze)

    „Wszystko szło zgodnie z naszym planem. Na moim zegarku była 12.15, gdy ciężarówka z włoskimi strzelcami alpejskimi (poznaliśmy ich po kogucich piórach przy hełmach) i pozostałe pojazdy wjechały w naszą uliczkę. Przyłożyłem ramię do kolby karabinu i spokojnie wymierzyłem w szoferkę. Samochód zatrzymał się. Pociągnąłem za spust… i po chwili w stronę szoferki poleciał grad kul. W tym samym momencie przechodzący przez ulicę Staszek (kapral Stanisław Kozakowski) i Mietek (szer. Mieczysław Kowalewski) wyciągnęli swoje automaty i zaczęli grzmocić do wyskakujących z „paki” Italiańców. Szybko przeniosłem ogień na tył ciężarówki. Widzę jak wyskakujący z wozu włosi padają ścięci moimi seriami, po chwili do kanonady dołączają inni, przebrani za robotników budowlanych, którzy strzelają co ocalałych z erkaemu i automatów. Po chwili w zaułku pojawia się samochód porucznika Rogowskiego, do którego wsadzamy przerażonego nie na żarty Haile Silessiae. Tymczasem ocalali włosi odzyskują pewność siebie i odpowiadają chaotycznym ogniem. Widzę jak pada ranny w bark szeregowy Kurculewicz. Natychmiast przygniatamy przeciwnika silnym ogniem i zabieramy rannego towarzysza do drugiego wozu.
    - Wycofujemy się! – krzyczy bosman Sokołowski i strzałem z pistoletu dobija włoskiego oficera, który „eskortował” Haile Silessiae. Ulica spłynęła krwią, zaś w oddali słychać już dźwięk policyjnych syren. Razem z Marianem wiejemy do środka sklepu, szybko, byle szybciej, ładujemy nasz karabin maszynowy do dużej walizki i zakładamy cywilne ciuchy. W niekompletnej garderobie – Marian zakłada jeszcze buty, wybiegamy na ulicę, gdzie po chwili podjeżdża po nas wóz z Ministerstwa. Szofer wie co ma robić – gaz do dechy i cudem wchodząc w zakręty ruszamy do naszej ambasady.
    Na miejscu zbiórka. Stan wszyscy obecni jeden ranny. Cel osiągnięty – Cesarz rozmawia z konsulem generalnym RP w Wielkiej Brytanii, Leonem Kozłowskim…Do mnie i Mariana pochodzi porucznik Rogowski, daje nam po papierosie i klepie po ramieniu:
    - Świetna robota chłopaki!”

    Na zakończenie wypada tylko dodać co stało się na miejscu zbrodni po tym, jak Polacy zlikwidowali Włochów i ukryli się bezpiecznie w Ambasadzie. Niemal natychmiast na miejscu pojawiła się angielska policja i oficerowie MI6, którzy rozpoczęli zabezpieczanie miejsca zasadzki. Zwłoki włoskich żołnierzy przezornie zapakowano na ciężarówkę i przewieziono do ambasady włoskiej, gdzie ciała zabitych pośpiesznie włożono do trumien, w których zostały wysłane do ojczyzny. Tymczasem rozpoczęło się gorączkowe poszukiwanie robotników budowlanych, które zakończyło się odkryciem sterty kombinezonów złożonych przy jednym z włazów prowadzących na ulicę. Poszukiwania broni okazały się bezcelowe.
    Tymczasem Kozłowski za pomocą szyfrowanego meldunku powiadomił o powodzeniu akcji rząd w Warszawie. Premier Piasecki podjął decyzję, by jego cesarska mości, jeszcze przez jakiś czas przebywał w Ambasadzie, potem zamierzano wyrobić mu fałszywe dokumenty i zmienić nieco jego wygląd, a następnie przerzucić na Madagaskar, gdzie miał powstać „Etiopski Komitet Wyzwolenia Narodowego” oraz „Rząd Etiopski na uchodźctwie”. Plany te jednak, wobec poszukiwania „zamachowców” przez brytyjski wywiad i policję, należało odłożyć póki co „ad acta”. Cesarz został następnego dnia ukryty w bagażniku samochodu osobowego, i przewieziony do Liverpoolu, gdzie w jednym z magazynów, należących do firmy Pol-med, będącej przykrywką dla polskiego wywiadu, ukryto go w dużej drewnianej skrzyni, którą następnie przeniesiono na pokład polskiego statku towarowego, który na początku grudnia przybył do Tantannanarywy, gdzie cesarz rozpoczął prace nad stworzeniem rządu na uchodźctwie.
    Jeśli chodzi o polskich „komandosów”, to na pamiątkę tej akcji, wprowadzono odznakę szturmową, którą nadawano żołnierzom, którzy „swoją dzielną postawą w czasie wykonywania tajnych operacji rządowych w sposób najlepszy z możliwych osiągnęli powodzenie i zakończyli pomyślnie misję”.


    ---------- Post dodany o 19:13 ----------Poprzedni post został napisany o 18:52 ----------

    @Zohan rozegrane mam do grudnia 1938 (włącznie) co do wojny to ona sama jest dla mnie zagadką.
    @ JURI pożyjemy zobaczymy, o traktacie słyszałem.
    Dziękuję za pozytywne (i te negatywne też) komentarze. Następny odcinek... when it's done!
     
  14. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 38

    Serce, Urugwaj... i dziura w nodze

    [​IMG]

    1 lipca

    [​IMG]

    Łąka przed polem wzlotów​

    Dzień był wyjątkowo spokojny. Piloci siedzieli pod kilkoma małymi jabłonkami, gęsto pokrytymi małymi zielonymi jabłkami. Zdaniem kapitana były to kosztele, inni twierdzili, że papierówki, a jeszcze inni woleli skwapliwie, przemilczeć pewne kwestie dotyczące eudemonii jabłek i zajęli się ich regularnym zjadaniem. Wkrótce pod drzewami leżała już całkiem spora sterta ogryzek i niedopałków. Wreszcie, któryś z lotników, w przypływie tak zwanej „refleksji” przytargał pod drzewo radio na baterie i włączył muzykę.
    - O cholera… - mruknął któryś z pilotów – To jest życie. Wiecie chłopaki czego mi jeszcze brakuje do szczęścia?
    - Wiesz Jareczku – odparł po chwili porucznik Miśkiewicz – taki wódo – żłop jak ty, czułby się zupełnie szczęśliwy gdyby obok niego, w jakimś gustownym gąsiorku spoczywała butelka żytniej.
    - No jakbyś zgadł! – odparł radośnie pilot nazwany Jareczkiem.
    Przez chwilę zapanowała cisza. Jedynym dźwiękiem, który zakłócał ciszę spokojnego słonecznego przedpołudnia było buczenie jakiegoś bąka, który przyleciał pod jabłonie znad łąki. Piloci obserwowali przez chwilę owada, po czym jeden z lotników odezwał się cicho.
    - Słyszycie?
    Rzeczywiście, w oddali dawało się już dość wyraźnie usłyszeć odgłos jadącego szybko samochodu ciężarowego. Piloci dobrze znali ten dźwięk. Zwykle gdy w oddali było słychać ciężarowego Fiata znaczyło to tylko jedno – trzeba szykować się do lotu. Tym razem jednak, było inaczej. Samochód zatrzymał się na skraju łąki, która była oddzielona od pola wzlotów pasem drzew, pod którymi „zalegli” piloci. Z samochodu wysiadł jakiś człowiek ubrany w mundur oficerski. Po krótkiej obserwacji leżący twarzą do drogi Miśkiewicz rozpoznał w nim pułkownika Konopczyńskiego, szefa dywizjonu.
    - No chłopaki…. „stary” idzie – rzucił Miśkiewicz i dokończył nadgryzione już jabłko.
    Konopczyński był starszym już pilotem dobrze pamiętającym I wojnę światową, którą spędził w armii carskiej, latając głównie na dużych rosyjskich bombowcach Ilia Murmoniec. Pułkownik był niskim, krępy mężczyzną, z głową pokrytą bujną grzywą siwych włosów, spomiędzy których na samym czubku głowy można było dostrzec pojedyncze łyse pola. Pułkownik podszedł do leżących na trawie pilotów i zmierzył ich groźnym spojrzeniem.
    - Miśkiewicz? Co to za sterta nierobów, pijaków i innego towarzystwa?
    - Melduję posłusznie, panie pułkowniku, odpoczywamy.
    - Dobrze, zostaw kolegów i chodź ze mną. Potrzebują cię w sztabie.
    - Mnie? – zdziwił się porucznik i powoli wstał z miejsca – A na co ja im potrzebny?
    - Nie masz jakiś tam, badań czy czegoś takiego – powiedział pułkownik i popatrzył na stertę niedopałków piętrzącą się pod drzewem – A z tym co zamierzacie zrobić?
    - Ja nic – mruknął Miśkiewicz i podniósł swój kombinezon – Jak ktoś pali to jego sprawa.
    - Dobra. Chodź filozofie. I jeszcze jedno – dodał po chwili pułkownik – bądź miły. Tam pani doktor jechała do Ciebie z samej Warszawy, więc postaraj się być miły jasne?
    - Jasne panie pułkowniku.

    [​IMG]

    Fiacik​

    Po chwili obaj oficerowie siedzieli już w Fiacie. Porucznik Miśkiewicz siedział na tak zwanej pace, natomiast pułkownik obok chorążego Nagielskiego w szoferce. Po kilku minutach jazdy samochód zatrzymał się pod budynkiem sztabu. Porucznik zeskoczył na ziemię i powoli podreptał za pułkownikiem. Przez chwilę czekał przed gabinetem lekarza dywizyjnego, po czym wszedł do gabinetu i usiadł na krześle stojący przed biurkiem lekarza. Zza parawanu wyszła młoda lekarka. Mogła mieć około 22 – 24 lat. Porucznik na jej widok wstał z miejsca i lekko się skłonił.
    - Porucznik pilot Piotr Miśkiewicz.
    - Doprawdy? Wyobrażałam sobie pana nieco inaczej – odparła „dziewczyna” i usiadła – Czy wszyscy lotnicy są tak dobrze wychowani, czy stara się mi pan tylko przypodobać?
    - Cóż, pani doktor… - Miśkiewicz również usiadł i lekko się uśmiechnął – sądzę, że wszyscy piloci to porządni ludzie, w przeciwieństwie do takich na przykład piechurów.
    - Dobrze, widzę, że z pana naprawdę jest gawędziarz – lekarka uśmiechnęła się lekko i otworzyła teczkę porucznika – Co my tu mamy… Podobno na początku roku został pan ranny… W co dokładnie?
    - Pani doktor… - Miśkiewicz pochylił się lekko ku młodej pani doktor – Bądźmy szczerzy. Pani zależy na tym, żeby iść nad rzekę i trochę odpocząć od miasta, a mnie na tym żeby latać. Umówmy się tak… - Miśkiewicz zauważył w ciemnych oczach lekarki błysk zainteresowania – Ja odprowadzę panią nad rzekę, i jeśli pani pozwoli, trochę jej potowarzyszę, a pani wpisze mi, w te papiery – to mówiąc wskazał na leżącą na biurku młodej doktorowej teczkę pacjenta – że wszystko jest w porządku i mogę dalej latać.
    - Doprawdy?
    - Doprawdy…. O Boże, jaka ze mnie gapa – rzucił po chwili Miśkiewicz – Nawet nie zapytałem jak ma pani na imię…
    - Agnieszka – odparła lekarka i lekko się uśmiechnęła. Porucznik dopiero teraz zauważył, że ma naprawdę ładny uśmiech… Zresztą, pal licho uśmiech! Dziewczyna była naprawdę ładna.
    - Piotr – odparł porucznik i uśmiechając się od ucha do ucha pocałował lekarkę w dłoń – zresztą pewnie już to pani wie.
    - Odnośnie pańskiej propozycji… To myślę, że najpierw pokaże mi pan swoją łydkę. Podobno nie jest zbyt ciekawa co?
    Nim porucznik zdążył zrobić choć jeden ruch lekarka pociągnęła go za nogawkę i położyła jego nogę na szafce. Ostrożnie podsunęła do góry nogawkę. Na jej twarzy pojawił się brzydki grymas niezadowolenia.
    - To jest ta pańska „pamiątka”, po wypadku w Czechosławcji?
    - Powiedzmy – mruknął Miśkiewicz. Rzeczywiście. Wzdłuż jego łydki przebiegała długa na około 40 cm blizna, którą dodatkowo obrzydzał fakt, że stanowiła ona właściwie zaokrągloną dziurę w nodze – Uprzedzając pani pytanie…
    - Nie zamierzam pytać się czy to pana boli, bo i tak znam odpowiedź – odparła Agnieszka i wzięła do ręki jakieś ostro zakończone narzędzie lekarskie – i jeszcze jedno. Jestem panną – to mówiąc przecięła strup na „zaokrąglonej” części blizny i delikatnie manewrując ostrzem pobierała jakąś próbkę.
    - Bardzo…. Przepraszam… najmocniej…. – na twarzy porucznika pojawił się grymas bólu – myślałem, że taka…. Ładna dziewczyna…. nie może się…. opędzić…. od zalotników…
    - To jakaś propozycja? – uśmiechnęła się figlarnie lekarka i wyjęła z nogi porucznika „narzędzie zbrodni” – Cóż, mój narzeczony zostawił mnie dla jakiejś, lafiryndy więc jestem sama.
    - To gnida! – rzucił Miśkiewicz. Po chwili z jego gardła wydarł się krzyk – Agnieszka przyłożyła do rany nasączoną spirytusem gazę – Znaczy ten pani narzeczony.
    - Cóż… Powiedzmy, że nie zasłużył – odparła lekarka i sięgnęła po igłę i nici lekarskie – muszę to panu zaszyć. Inaczej będzie się to panu źle goiło.
    - Yhm… - porucznik popatrzył na dziewczynę i lekko się uśmiechnął – Panno Agnieszko?
    - Tak?
    - Bo ja mam taką sprawę do pani… enki – Piotr musiał zacisnąć zęby żeby nie krzyknąć z bólu, gdy lekarka zaczęła zszywać ranę – Czy ja będę mógł z tym latać?
    - Mam być miła czy szczera? – zapytała dziewczyna – Bo jeśli chce pan szczerości to powiem wprost, dziwię się, że jest pan wstanie chodzić i nie utykać. A jeśli mam być miła to powiem, tak… Będzie pan latał. Polubiłam pana.
    - To bardzo… Auuu – zawył porucznik i zacisnął zęby – miłe… z panienki strony.
    - Jeśli mam pana dopuścić do latania – zaczęła Agnieszka – to musi mi pan coś obiecać.
    - Co? Jeśli można wiedzieć?
    - Że odprowadzi mnie pan na stację kolejową.
    - Panno Agnieszko… Z największą przyjemnością.

    Po skończonym zabiegu, porucznik wraz z młodą lekarką udali się w stronę stacji kolejowej. Bez białego kitla, Agnieszka okazała się naprawdę ładną dziewczyną. Miała ładną, miłą twarz, dość długie, sięgające ramion lekko brązowe włosy i piękne oczy, które od samego początku przykuły uwagę porucznika. Lekarka wzięła porucznika pod rękę i zaczęła go wypytywać, o różne, z pozoru błahe sprawy.
    - A pan, Piotrze, to zamierza tak na zawsze w wojsku?
    - Panno Agnieszko – porucznik uśmiechnął się pod nosem – Tak długo jak się da. Mam tam niby jakiś fach w ręku, ale na Boga, ile można siedzieć w Bieszczadach.
    - Ma pan dom w Bieszczadach?
    - Tak, można tak powiedzieć, rodzina tam mieszka… Ojciec, matka, sama panna rozumie…
    - Nie wiem, czy mogę się panu do tego przyznać… - dziewczyna lekko zawahała, się ale widząc zachęcający uśmiech na twarzy porucznika powiedziała cicho – Zawsze chciałam mieszkać w Bieszczadach.
    - Naprawdę? No, to jak tylko będę miał jakiś dłuższy urlop, zapraszam panią do siebie – uśmiechnął się porucznik – I proszę mi nie odmawiać. Jestem pani dłużnikiem. Student medycyny nie wydał by mi takiego zezwolenia.
    - Ale ja nie jestem studentką – zaśmiała się Agnieszka – Zaliczyłam trzy lata w rok, i teraz jestem zwyczajną doktorantką na Uniwersytecie Medycznym w Warszawie…
    Jako, że oboje byli już w pobliżu stacji porucznik pożegnał się z Agnieszką i ruszył w stronę jednostki. Na pożegnanie, dziewczyna wcisnęła mu do ręki kartkę:

    Agnieszka Tyburowska

    Warszawa, Aleje Jerozolimskie 203

    Porucznik powoli złożył kartkę i schował ją do lewej kieszeni munduru.
    - No… To się nazywa kobieta stary – mruknął pod nosem i ruszył w stronę jednostki.

    17 lipca

    [​IMG]

    - Panowie! Jak zapewne wszyscy wiemy, bronią do której należy przyszłość na polu walki są czołgi. Co jednak ma zrobić państwo, które w przyszłości zamierza walczyć z dużą armią, wyposażoną w liczne i silne oddziały pancerne, a której nie stać na budowę własnych zagonów pancernych? – Rydz – Śmigły spojrzał na siedzącego przy stole premiera i ciągnął dalej – Na pewno nie poddawać się. Główną bronią przeciw wrogowi powinna być nie wola złożenia broni i uniknięcia walki, ale coś co da się wyprodukować małym kosztem w jak największych ilościach. Jako, że nas przemysł skupia się obecnie na rozbudowie swojego potencjału i zaledwie „nędzne resztki” przypadają nam na potrzeby modernizacji i unowocześnienia armii. Dlatego też, rozwiązaniem, które jako generalny Inspektor Sił Zbrojnych popieram w całej rozciągłości, jest ten oto projekt – to mówiąc generał wskazał dłonią na stojący na podwyższeniu karabin – oto panowie broń przeciwpancerna dla każdego! Karabin przeciwpancerny Urugwaj! Śmiercionośna broń, zdolna do zniszczenia każdego czołgu! Zarówno niemieckiego jak i sowieckiego!

    28 – 30 lipca

    [​IMG]
    Minister Kwiatkowski spojrzał na dokument – A więc budowa zakładów w Bydgoszczy i Kaliszu już się zakończyła, czyż nie?
    - Tak jest pani ministrze.
    - To wspaniale. Acha, proszę przydzielić „kolejkę” tej nowej inwestycji dla Rydza – Śmigłego, wie pan o czym mówię panie Czarku, o tej całej dywizji zmotoryzowanej.
    - A tak… Pamiętam. A propos, umówić pana z Rydzem na dziś czy na jutro?
    - Może lepiej na jutro…
     
  15. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 39

    Nosił Wilk razy kilka, ponieśli i Wilka...

    [​IMG]

    1 sierpnia

    [​IMG]

    Od ostatniego badania upłynął miesiąc, jednak blizna na nodze porucznika nie zmieniła się na lepsze. Wciąż zaczerwieniona, rozpromieniowała na całą nogę, powodując liczne bóle, urazy i oszpecając nogę chorego do tego stopnia, że przez cały dzień trzymał ją przewiązaną bandażem mimo, wielkiego upału. Co prawda porucznik wciąż wykonywał loty, w tym również szczególnie trudne i ciężkie loty nocne, które wymagały od lotnika pełnego zaangażowania. Coraz częściej po wylądowaniu porucznika cierpiał z powodu skurczów chorej nogi. Było to szczególnie niebezpieczne – zwłaszcza biorąc pod uwagę sposób, w jaki pilot sterował orczykiem samolotu – za pomocą pedałów, które ustawione na „maksymalną” czułość reagowały na każdy ruch nogą pilota. Gdyby porucznik doznał skurczu w trakcie lotu w formacji, to przez swoje schorzenie mógł doprowadzić do szczególnie niebezpiecznej kolizji z innym samolotem lecącym w formacji, złożonej z kilku maszyn „idących” w ciasnym szyku torowym.
    Nikogo nie zdziwiło, gdy podobnie jak na początku lipca, na polu wzlotów nagle pojawił się „fiacik” pułkownika, do którego został „zaproszony” porucznik Miśkiewicz.

    Porucznik usiadł na kozetce i odwinął nogawkę. Na dworze było tak gorąco… W dodatku w gabinecie pani doktor panowała taka duchota. Po chwili Agnieszka wyszła zza biurka i ze zmarszczoną twarzą przyglądała się szramie na nodze porucznika.
    - Dziwię się, że możesz jeszcze chodzić.
    - Tak? A czemu – zapytał Miśkiewicz i przez chwilę patrzył na lekarkę.
    - Pobrałam próbkę tego paskudztwa – to mówiąc wskazała na strup – do analizy. Wyniki przyszły parę dni temu, i postanowiłam, że przyjadę zanim się pogorszy.
    Porucznik zdziwił się i przez chwilę przyglądał się Agnieszce, która powoli ruszyła w stronę przeszklonej szafy. Po krótkiej manipulacji otworzyła duże pudełko z jakąś maścią i usiadła obok Piotra na kozetce.
    - Co to jest?
    - Pan porucznik chyba się nie boi… - Agnieszka uśmiechnęła się zalotnie i zanurzyła palec w słoiku – Nie martw się głuptasie. To tylko maść zmiękczająca takie strupy jak ten. Przyznasz, że ma ładny zapach?
    - Tak oczywiście – porucznik dopiero po chwili poczuł delikatny zapach piżma – pachnie tak… Naturalnie… - po chwili widząc, że dziewczyna układa na biurku różne inne przedmioty i przybory potrzebne lekarzowi chirurgowi, Piotr mruknął pod nosem – A to po co?
    - Zasadniczo zamierzałam to jakoś zaleczyć – dziewczyna popatrzyła na porucznika – Ale skoro nie chcesz…
    - Chcę, chcę – porucznik lekko uśmiechnął się pod nosem – Ale wyzdrowieję do balu pułkowego?
    - A co, chcesz iść ze swoją narzeczoną? – zagadnęła lekarka i kucnęła przy nodze porucznika – ładna jest?
    - Agnieszko… jakby Ci to powiedzieć… - porucznik przez chwilę obserwował lekarkę po czym powiedział – moja narzeczona… okazała się być stukniętą panną, która wymaga ode mnie pełnego zaangażowania. A ja, jestem tylko człowiekiem i moją największą miłością jest wolność, chlanie i latanie. Dokładnie w tej kolejności.
    - Brzmi ciekawie – mruknęła Agnieszka i zajęła się wcieraniem maści w ranę – Ja też cenię sobie „chlanie”, oczywiście z głową. Wolność… cóż jestem wolna. A jeśli chodzi o latanie… to nigdy nie leciałam samolotem.
    - Wiesz… widzę, że jesteś naprawdę wspaniałą kobietą, i doskonałym fachowcem, ale pewnie każdy Ci to mówi, więc – porucznik nabrał nieco powietrza w płuca – korzystając z okazji, chciałbym pannę zaprosić, na bal pułkowy, który odbędzie się 30 stycznia 1939 roku, w sobotę o godzinie 19.00, a zakończy się o godzinie piątej rano 31 stycznia.
    - To oświadczyny? – Agnieszka powoli rozcięła ranę, i zaczęła oczyszczać jej brzegi – Bo jeśli tak to zwracam uwagę na punkt pierwszy – wolność.
    - Nie, zaproszenie… To jak? Zgadzasz się, pani doktor?
    - Wiesz, jest taka sprawa…
    - Tak?
    - Ja kiedyś chodziłam z Jareczkiem, i… nie chciała bym, żeby ktoś…
    - Taak?
    - Podejrzewał, że my… no wiesz…
    - Słuchaj. Jeżeli się zgodzisz, to będę w siódmym niebie. A jeśli chodzi o Jareczka, to nie przejmuj się. Pewnie i tak schla się z mechanikami.
    - Dobrze, powiem tak… Daję Ci miesiąc. Jeśli nic się nie zmieni, i nie znajdziesz nikogo lepszego, to bardzo chętnie – Agnieszka uśmiechnęła się i polała ranę na nodze porucznika jakimś płynem – a teraz bierzemy się za „nóżkę” szanownego pana porucznika!

    2 sierpnia

    [​IMG]

    Targi lotnicze w Paryżu. Coś wspaniałego. Zwłaszcza dla zawodowego pilota wojskowego. Furorę, na tegorocznych targach robiły zwłaszcza polskie konstrukcje – PZL 38 Wilk, i PZL 37 Łoś. Major Lalek usiadł na chwilę w kabinie Wilka, gdy tuż obok maszyny pojawili się japońscy oficerowie i grupa tłumaczy. Jeden z nich, przywołał gestem majora Lalka, po czym odezwał się do niego:
    - Jakiego typu, jest to maszyna?
    - Cóż… PZL 38 Wilk to samolot wielozadaniowy. Dzięki silnemu uzbrojeniu strzeleckiemu, możemy prowadzić silny ostrzał, zdolny do zniszczenia większości pojazdów, polować na nieprzyjacielskie samoloty bombowe, myśliwskie… Biorąc pod uwagę zasięg, to jest naprawdę „co robić”. Zwłaszcza jeżeli samolot ma pełne zbiorniki – tłumacz przez chwilę powtarzał słowa Lalka.
    - A czy pan już latał?
    - Cóż, sądzę, że nie powinienem tego panom mówić, ale owszem, odbyłem krótki lot jednym z dwóch prototypów. Ten prezentowany, tu za mną, ma silniki Ranger, a prototyp, którym leciałem miał, zamontowane dwa polskie silniki Foka, wrażenia z lotu… Super zwrotny, dobrze trzyma się ręki lotnika.
    Japończycy chwilę pokiwali głowami, po czym ruszyli w swoją stronę. Po chwili przed polskim stoiskiem pojawiła się delegacja niemiecka. Pomiędzy majorem Lalkiem, a szefem niemieckiej delegacji również wywiązała się krótka rozmowa, która najogólniej przypominała poprzednią rozmowę z Japończykami. Po Niemcach na stoisku pojawili się Francuzi i Anglicy, którzy długo przyglądali się najdrobniejszym szczegółom „Wilka”. Na samym końcu pojawili się amerykanie, którzy dziwili się wszystkiemu, i zadawali pytania, które doprowadzały majora Lalka do szewskiej pasji, ale mimo to, oficer starał się być miłym i kulturalnym gościem i raz po raz udzielał odpowiedzi, lekko się uśmiechając.
    Gdy delegacja amerykańska dowiedziała się wreszcie wszystkiego co chciała wiedzieć na temat samolotu, major z uczuciem ulgi i dumy opadł na fotel obserwatora i zasunął owiewkę kabiny. Po chwili z miejsca tylnego strzelca rozległo się donośne chrapanie.
    Następnego dnia major obudził się w pokoju hotelowym, razem z innymi członkami polskiej delegacji. Nie pamiętał jak się tu znalazł, wiedział tylko jedno, czeka go następny cholernie ciężki dzień targów, podczas którego, będzie musiał znosić wścibstwo i marudzenie wielu ludzi, którzy będą chcieli zobaczyć z bliska nowy polski samolot. O ile, major nie miał nic przeciwko pokazywaniu maszyny Niemcom, czy nawet Bułgarom i Rumunom, o tyle na widok delegacji litewskiej, czy sowieckiej zazwyczaj krew go zalewała. Co najciekawsze, właśnie te dwie grupy pojawiały się najczęściej. Wyglądało to jakby obie delegacje starały się poznać słabe punkty maszyny. Wrażenie takie sprawiali zwłaszcza Sowieci, którzy, zdaniem majora posunęli się za daleko.
    Rankiem drugiego dnia, krótko po otworzeniu „salonu”, na polskim stoisku pojawili się Rosjanie, którzy, jakgdyby nigdy nic zaczęli oglądać maszynę. W chwili gdy zostali na chwilę sami i nikt ich nie pilnował, jeden z członków rosyjskiej delegacji, korzystając z okazji, wskoczył na tylny statecznik i próbował dostać się do stanowiska tylnego strzelca. Zanim udało mu się zrealizować ten zamiar major Lalek wyciągnął pistolet i wycelował go w stronę „delegatów”. Rosjanie niemal natychmiast „zmyli się” z polskiej ekspozycji i ruszyli w swoją stronę.
    Targi zakończyły się 6 sierpnia. Droga do Polski trwała trzy dni. Gdy ekipa zakładów PZL wróciła do Warszawy, nie czekał tu na nią upragniony wypoczynek. Zaledwie po trzech dniach, rząd podjął decyzję o rozpoczęciu badań nad myśliwcem, którego specyfikacja techniczna odpowiadała projektowi „Wilka”. Inżynierowie niemal natychmiast przystąpili do pracy…

    6 sierpnia

    [​IMG]

    Rozpoczął się marsz „Śladami 1 Kadrowej”.Co prawda impreza funkcjonuje już od kilku lat, jednak po raz pierwszy nadano mu taką oprawę, i rozreklamowano w całej Polsce.

    18 sierpnia

    Zakończono formowanie 2 Dywizji Pancerno Motorowej, którą przydzielono do 1 Armii Pancernej, której dowództwo objął generał Stanisław Maczek. Jednocześnie rozpoczęto formowanie Suwalskiej i Wielkopolskiej B.K, które w przyszłości wejdą w skład „Armii Konnej”.


    Jako, że w AAR-ze pojawiają się pewne wątki autobiograficzne, to chciałbym zadać pytanie, czy
    a) porucznik Miśkiewicz ma kontynuować znajomość z lekarką?
    b) czy takie wstawki wam pasują?
    c) czy skupiać się na fabule, czy na samej grze?
     
  16. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 40

    Piękny polski wrzesień...

    [​IMG]

    1 września

    Choć od ostatniej wizyty u lekarki minął miesiąc, porucznik nie siedział na kozetce w gabinecie lekarskim. Pomieszczenie w którym się znajdował było jedną z wielu pokojów w rezydencji, która należała do jego kuzyna, który wyjechał na długo do Niemiec, i obecnie zostawił porucznika samego na gospodarstwie. Porucznik raz po raz brał się za jakąś robotę, raz po raz starał się znaleźć sobie jakieś, zajęcie, które oderwałoby go od przytłaczającej go nudy. Wreszcie po kilku dniach „błogiej” bezczynności, odezwał się aparat telefoniczny stojący w hallu.
    - Tak słucham?
    - Porucznik Miśkiewicz?
    - Przy telefonie.
    - Tu Agnieszka! Słuchaj… przyjedź do mnie, do Warszawy, musimy o czymś porozmawiać.

    Porucznik natychmiast spakował się w jakąś znalezioną na dnie szafie teczkę, założył najlepszy mundur i tak jak stał wsiadł w pierwszy pociąg do Warszawy, zostawiając wcześniej klucze do rezydencji sąsiadom. Droga do stolicy dłużyła się nieprzeciętnie. Najbardziej dobijającą częścią drogi była jazda pociągiem. Gdy wreszcie porucznik znalazł się na dworcu wszystko stało się nagle bardzo jasne i przejrzyste. Porucznik nie znał miasta, dlatego szybko ruszył w stronę postoju dla taksówek, i uiściwszy odpowiednią opłatę ruszył do mieszkania Agnieszki.
    Dom był bardzo ładny. Murowany z czerwonej cegły, wyglądał na jedną z wielu secesyjnych kamienic. Po krótkim spacerze po podwórku, porucznik zdecydował się wejść do środka i odnaleźć mieszkanie, młodej lekarki. Nie było to proste. Jak się okazało, dziewczyna mieszkała u jakiejś starej panny, która nie bardzo chciała uwierzyć, że młody oficer przychodzi do jej lokatorki, a nie do „pana generała”, który z tego co zrozumiał porucznik mieszkał na niższym piętrze.
    - Nie, szanowna pani… Ja do panny Agnieszki.
    - Ale jak, że to tak?
    Na nic tłumaczenia, prośby, całe nawet elaboraty… pani gospodyni była nieprzejednana. Porucznik miał już odchodzić, gdy nagle drzwi do jednego z pokoi przy wejściu otworzyły się i zobaczył wychodzącą Agnieszkę. Dziewczyna ubrana była w miękki sweter i krótką spódnice. Na widok porucznika, podeszła do gospodyni i lekko szturchając ją w bok powiedziała:
    - Pani Jadziu… Pan porucznik przyszedł od mnie.
    Pani Jadzia rzuciła jeszcze coś pod nosem poczym zniknęła w czeluściach kuchni. Tymczasem Agnieszka wprowadziła porucznika do pokoju i posadziwszy go na krześle usiadła obok i po krótkiej chwili milczenia odezwała się cicho.
    - Słuchaj, Piotr, będę miała do Ciebie ogromną prośbę – widząc zdziwienie na jego twarzy dodała szybko – nie gniewaj się, na mnie, ale…
    - Ale?
    - Chciałabym Cię o coś prosić, nie musisz się zgadzać, nie obrażę się jeśli powiesz nie – dodała szybko i przez chwilę obserwowała reakcję porucznika.
    - Słuchaj… po pierwsze to nie wiem na co mam się nie zgadzać. Po drugie… To zobaczymy co da się zrobić. Więc?
    - Wiesz… Bardzo bym chciała, żebyś pomógł mi z…. z dostaniem pracy u was w jednostce – wydusiła wreszcie dziewczyna i spuściła głowę na piersi.
    - No, i tylko tyle? – uśmiechnął się lekko porucznik – Ja myślałem, że chcesz żeby zastrzelił jakiegoś natręta, albo coś w tym stylu… Jasne, nie ma sprawy, zrobię co będę mógł!
    - Słuchaj… Jesteś naprawdę wspaniałym gościem!
    Porucznik wrócił do domu następnego dnia. Cały świat wydawał mu się zupełnie inny niż wczoraj. Nawet postać Agnieszki stawała się dla niego ważniejsza i bardziej zrozumiała. Niestety… na miejscu czekała na niego, jego dotychczasowa narzeczona. Jak zwykle został najpierw uraczony całą jej historia życia, fakt, kiedyś zależało mu na tym, żeby ją poznać, ale teraz po tym jak wystawiła go w kwestii balu pułkowego, zgodnie z wolą „mamusi” zgodziła się pójść z lekko szurniętym mechanikiem, który posadę w armii dostał dzięki protekcji, a powiadomiła go o tym dopiero na początku drugiej połowy lipca. Porucznik jak zawsze wysłuchał dziennej porcji lamentów po czym po pozorem bólu nogi i gorączki zamknął się w mieszkaniu. Przez całe popołudnie siedział na kanapie i zapisywał kolejne kartki, próbując ułożyć w miarę zasadną prośbę o przyjęcie od służby nowej pani doktor… W końcu zrezygnowany postanowił zadzwonić do pułkownika i powiedzieć mu wprost, „panie pułkowniku, Doktor odchodzi na emeryturę, przyjmijmy dziewczynę!”. Porucznik podniósł słuchawkę i wykręcił numer.
    - 1 Dywizjon Bombowców Ciężkich, porucznik Pietraszewicz, oficer kadrowy na linii, słucham!
    - Cześć stary byku! – rzucił gromkim głosem Miśkiewicz – podobno nasz stary szuka kogoś na lekarza?
    - Zgadza się skubańcu. A co? Nudzi Ci się na wczasach i chcesz zostać lekarzem – zarechotał porucznik Pietrasiewicz.
    - Nie, ale mam kogoś na to stanowisko. Pamiętasz tą młodą co mi nogę cięła?
    - Y… czekaj…. Tą taką małą?
    - No. – porucznik dobrze pamiętał żarty jakie krążyły po dywizjonie, ale wolał je teraz przemilczeć – To jak, nadała by się?
    - A co masz ją na oku, i chcesz żeby była blisko? – zapytał Pietrasiewicz – Słuchaj, znasz moje zdanie. Z Gośką to wariactwo i kończ je stary jak najszybciej, bo po spotkaniu z Wesołowskim, to bym się przez tydzień kąpał.
    - Wiem, wiem. Ale wiesz, nie mogę tak od razu po tym… Będzie bal pułkowy, to trzeba będzie podziękować za towarzystwo nie?
    - Dobra stary, wisisz mi dwa koniaki jasne? – Pietrasiewicz zaśmiał się w słuchawkę – I powiedz tej Tudorowskiej, że jest przyjęta. Jutro daję staremu do podpisania.
    - Dzięki. Wiedziałem, że zawsze można na Ciebie liczyć.

    Porucznik wyciągnął się na kanapie. Wszystko zaczynało stawać się jasne. Agnieszka była młodsza, ładniejsza, mniej marudziła – w sumie jak do tej pory nie marudziła w ogóle… No i chodziła kiedyś z Jareczkiem, który co prawda mógł wyrwać, każdą, ale za to nie trzymały go się zbyt długo. Wiadomo, panny nie za bardzo lubią alkoholowe wyziewy wydobywające się z ust „absztyfikanta”. Ponadto, jako historyk z wykształcenia, Miśkiewicz pomagał tej biednej dziewczynie, która studiowała historię, choć tak naprawdę jej nauka polegała na kuciu się na pamięć, które dawało jej pewność siebie podczas egzaminu. Porucznik był przydatny na okoliczność, "weryfikacji" wiedzy. A tutaj? Proszę bardzo! Jedna mała prośba z jego strony, parę miłych słów pod jego adresem… Tak… Tego do tej pory nie było. No… jeśli nie wspomnieć owych dwóch panien z Dęblina…

    7 września

    [​IMG]
    Minister Kwiatkowski przechadzał się po swoim przestronnym gabinecie. Wszystko układało się znakomicie, albo i jeszcze lepiej. Właśnie otrzymał wiadomość telefoniczną od swojego asystenta, docenta Łasicickiego, że prace na budowie zakładów mechanicznych w Płocku dobiegły końca i rozpoczęło się oficjalne przejmowanie zakładu przez robotników, którzy zaczęli być zatrudniani na początku poprzedniego miesiąca.
    - Więc kiedy ruszy praca?
    - Nie wiem panie ministrze, wydaje mi się, że niedługo….

    [​IMG]

    Tak… Niedługo to zdecydowanie nie było ulubione słowo ministra Kwiatkowskiego. Zwłaszcza, że należało rozpocząć realizację planu rozbudowy Polski „B”. Oficjalnie projekt przewidywał rozbudowę sieci dróg, wzdłuż ściany wschodniej, choć część generalicji była temu zdecydowanie przeciwna, mówić iż im gorsze drogi na wschodzie, tym wolniej będzie nacierała Armia Czerwona. Słowa te szczególnie denerwowały marszałka Śmigłego, który na dniach otrzymał awans i buławę, z rąk prezydenta Paderewskiego, który również dążył do zwiększenia obronności kraju i w porozumieniu z Niemcami szykował się do „drobnej rewizji granic”. Oczywiście nikt nawet nie myślał o zdobywaniu jakiś szczególnie silnie uprzemysłowionych regionów, ale… gdyby tak dostać w swoje ręce część czechosłowackich, albo nawet rumuńskich fabryk… Minister wiedziałby co z nimi zrobić.
    Następnego dnia do biura ministra Kwiatkowskiego wpłynęło bardzo radosne pismo – pełna zgoda na I Etap rozbudowy Polski „B”. Niemal natychmiast minister złapał za telefon i wydał odpowiednie dyspozycje. Program budowy dróg w Polsce „B” można uznać za rozpoczęty.

    17 września

    Pamiętnik porucznika Miśkiewicza

    [​IMG]

     
  17. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 41

    .... Zbłąkany pocisk w namiot sztabu trafił rano,
    i padł na stół zasłany obrusami map,
    pergaminowy popiół czyjąś krwią schlapany,
    zamiast ostatniej mapy ujrzał sztab.


    [​IMG]

    1 października

    Porucznik Miśkiewicz w towarzystwie Agnieszki powoli opuścił teren jednostki. Przez kilka minut oboje rozmawiali o pogodzie, pracy i innych małoznaczących kwestiach. Wreszcie porucznik zebrał się na odwagę i cicho odezwał się do dziewczyny.
    - Słuchaj Agnieszka… Jak z tym balem pułkowym?
    - Wiesz długo o tym myślałam… Nie chciałabym Cię denerwować, a ni martwić… ale niestety nie czuła bym się dobrze, gdybyś poszedł ze mną na bal. Wiesz… widziałam dzisiaj Jareczka… Nie wiedziałam co mam zrobić z oczami…
    - Eh…. No cóż trudno – porucznik uśmiechnął się pod nosem i zapalił papierosa – Nie ma sprawy.
    - Ale… Nie gniewasz się?
    - Nie. Nie mam o co. Mówi się trudno – odparł porucznik i lekko uśmiechnął się pod nosem – To po prostu… kolejna czarna polewka w życiu.
    - Ale naprawdę się nie gniewasz?
    - No mówię, że nie – uśmiechnął się porucznik – Jak mogę się gniewać na kogoś kto grzebie mi co miesiąc w nodze i raz za razem wyciąga z niej coraz ciekawsze „fanty”.
    - Dzięki. Wiedziałam, że mogę na Ciebie liczyć – Agnieszka uśmiechnęła się promiennie – Jeśli mogę się jakoś… Odwdzięczyć, przeprosić…
    - Dobra. Jeśli chcesz żebym, jakoś… że tak powiem … wyznaczył Ci pokutę, to powiem wprost… Powiedz mi ale tak dokładnie co wyciągasz z mojej nogi.
    - Ale to jest… wiesz… tajemnica…lekarska…
    - Agnieszka, nie chcesz nie mów. Ja nie mam do Ciebie o nic żalu, będę kogoś szukał, ale to nie będzie proste – porucznik uśmiechnął się pod nosem – Masz kogoś? Narzeczonego?
    - No powiedzmy… Chłopaka – Agnieszka spuściła smutno oczy – Przepraszam. Pomogłeś mi dostać dobrą pracę, utrzymywałeś mi dom, pożyczyłeś pieniądze na wypożyczenie jakiegoś pokoiku tu przy jednostce… no naprawdę jest mi głupio.
    - Agnieszko – Porucznik usiadł na jakimś przewróconym pniaku i zdjął skórzaną kurtkę lotniczą – jeśli mam być zupełnie szczery, to bardzo Cię lubię, jesteś naprawdę wspaniałą kobietą i jeśli kiedykolwiek będę mógł Ci, w czymś pomóc to zrobię to bez wahania.
    Agnieszka usiadła obok i patrzyła w ziemię. Przez chwilę patrzyła na korzenie pniaka, na którym siedział porucznik. Przez chwilę milczała po czym spojrzała na porucznika i przymknęła oczy.
    - Pierwszy raz spotykam mężczyznę, który nie próbuje zrobić ze mnie idiotkę – Agnieszka popatrzyła na porucznika – Pracowałam kiedyś u rodziców w gospodarstwie. Potem… poznałam jednego faceta. Nie chodzi nawet o to, że nie chciał mnie traktować poważnie…. Po prostu potrzebowałam kogoś takiego jak on. Potem były studia. Niby nic specjalnego, ale starałam się najlepiej jak mogłam. Mimo to, on nie chciał nawiązać jakiegoś poważniejszego związku. Potem… znalazł sobie kogoś innego. Przez długi czas nie nawiązywałam, żadnych bliższy kontaktów z kimkolwiek. Potem poznałam Jareczka. Też nie było najprzyjemniej. Potem długo nie było nikogo. Nie tak dawno poznałam jakiegoś lotnika. Przez kilka tygodni starałem się trzymać z dala, ale potem… sam wiesz… - dziewczyna spojrzała ze smutkiem na porucznika.
    - Mam coś powiedzieć? – zapytał porucznik – Jeśli byłbym kiedykolwiek na Twoim miejscu to naprawdę… sam miałbym problem. Agnieszko, jeśli mam być szczery to pomogę ci na tyle na ile będę mógł.
    - Mówisz poważnie? – dziewczyna uśmiechnęła się i poprawiła fryzurę – Myślałam, że jesteś na mnie bardzo zły…
    Porucznik wyjął srebrną piersiówkę i powoli odkręcił korek. Przez chwilę patrzył w niebo po czym odezwał się cicho.
    - Jeśli chcesz poznać historię mojego życia, to Cię rozczaruję. Jestem zwykłym szczurem, pracuję od najmłodszych lat w armii Teraz mam dwadzieścia osiem lat i kupę blaszek na klapie. Skończyłem historię, ale mimo to nie mam dość „odwagi”, żeby rzucić pracę w lotnictwie. Poznałem parę kobiet, ale z żadną nie byłem w stanie stworzyć czegoś więcej – porucznik pociągnął spory łyk z piersiówki – Traciłem i uzyskiwałem posady w lotnictwie. Myślę, że biorąc pod uwagę mój charakterek, będę miał jeszcze cholernie dużo posad. Pewnie niedługo wybuchnie wojna. Jako inwalida nie będę, pewnie, miał zbyt wiele szans na przetrwanie w boju. Wolę śmierć w płomieniach gdzieś nad Francją, Czechosłowacją, Włochami czy chociażby Rosją niż powolne zdychanie w domu z „kochającą żoną” i rodzinką.
    - Dziwne. Taki miły mężczyzna jak ty, może mieć na pęczki dziewczyn…
    Porucznik przez chwilę patrzył na Agnieszkę po czym lekko się uśmiechnął i dodał.
    - Jestem kawałem **********a, chlam za trzech, bywa że nie potrafię zasnąć bez butelki. Która takiego zechce.

    [​IMG]

    Minister spraw zagranicznych podał rękę księdzu Trzeciakowi, który otworzył przed nim drzwi samochodu.
    - A więc zaczyna się zabawa z Czechosłowacją?
    - Tak, panie ministrze. Przejdźmy do środka.
    Gdy obaj politycy zatrzymali się na pierwszym piętrze małej podberlińskiej wilii, Trzeciak otworzył drzwi jednego z pokojów. Obaj mężczyźni weszli do środka.
    - A więc to koniec?
    - Tak myślę. Mam nadzieję, że Czesi nie wezmą sobie do serca słowa kanclerza Hitlera i nie będą sprawiać kłopotów – Staniszkis zapalił papierosa i przez chwilę przyglądał się siedzącemu naprzeciwko Trzeciakowi.
    - Jeżeli będzie możliwe, postawienie w stan gotowości, dywizji stojących na granicy z Czechosłowacją, oraz oczywiście sił powietrznych, a zwłaszcza sił ofensywnych to będę panu ministrowi bardzo wdzięczny – ksiądz Trzeciak złożył ręce i przez chwilę obserwował ministra Staniszkisa – Jak pan wie, panie ministrze, dziś rano otrzymałem bardzo „intratną” propozycję, od szanownego kanclerza tysiącletniej Rzeszy. Nie wiem, czy miał pan czas na zapoznanie się z nią w samolocie…
    - Tak, czytałem to pismo. Co ksiądz o nim sądzi?
    - Cóż, pomiędzy Rzeczpospolitą, a Czechosłowacją zawsze dochodziło do małych spięć. Nie chciałbym, żeby pomyślał pan, że jestem zwolennikiem wojny, zwłaszcza, że Kościół każe nam miłować naszych nieprzyjaciół, ale… - Ksiądz uśmiechnął się chytro – sugeruję by był pan bardzo twardy jeśli chodzi o rozmowy z Czechami. Ich minister spraw zagranicznych…. Jakby to delikatnie powiedzieć… To tchórz. Na dodatek ateista… Więc… Sam pan rozumie. Z takimi trzeba ostro. Żadnego słodzenia.
    - Rozumiem co ma ksiądz na myśli. Myślę, że wiem jak prowadzić negocjacje z pozycji siły, ale czego dokładnie mogę zażądać, aby nie wyjść przed kanclerzem na tchórza, albo co gorsza na… przyjaciela Czechów?
    - Panie ministrze… Jako osoba duchowna, polityką interesuję się tylko i wyłącznie z musu. Nie wiem, czego powinien pan zażądać. Na pewno, nie tego czego chce pan kanclerz. To bardzo nerwowy człowiek. Jako Polak powinien pan zasadniczo, prosić o polskie ziemie… Ale nie wiem jak, zostanie odebrana prośba o dostęp do Bratysławy… czy żądanie przekazania Pragi.
    - To chyba trochę za dużo. Nie jestem drugim Bolesławem Chrobrym – uśmiechnął się minister Staniszkis.

    Tego samego dnia wieczorem, w głównym gmachu partii nazistowskiej w Niemczech, doszło do pierwszego rozbioru Czechosłowacji. Po jednej stronie stołu stanęli główni gracze, na politycznej arenie, regionu, po drugiej delegacja Czechosłowacka, która od samego początku pobytu w Monachium bała się własnego cienia. Przez cały czas, Czesi podróżowali po Niemczech pod eskortą kilkunastu rosłych esesmanów, którzy przez cały czas nie rozstawali się z odbezpieczonymi pistoletami maszynowymi. Ostateczne rozmowy zakończyły się wyrażeniem przez Czechów zgody na przejęcie przez Niemców tak zwanego Sudetenlandu, oraz pasa umocnień wzdłuż granicy z Niemcami i Austrią, którą nazywano „małą linią Maginota”. Niemal natychmiast na zajętych pozycjach czeskiej armii pojawili się Polacy i Niemcy, którzy rozpoczęli poszukiwania słabych punktów czeskich umocnień…

    2 października

    [​IMG]

    Łódź jako zagłębie przemysłu wojskowego, to zupełnie nowy program, którego wdrażaniem w życie zajął się niejaki Mariusz Geyer. Dzięki zabiegom Geyer’a każdego roku, w Łodzi powstaje kolejna fabryka produkująca na potrzeby wojska. I tak, ledwo otworzona została fabryka amunicji, zaraz ruszyła budowa fabryki artylerii, a wszystko to w ramach… nowego imperium przemysłowego Geyer’ów, którzy kontynuują przemysłową tradycję miasta. Co ciekawe odejście od przemysłu lekkiego, głównie zaś tekstylnego jest nieco ryzykowne, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę oddalenie Łodzi od centrów surowcowych, jednak, przy prowadzeniu odpowiedniej polityki w ramach korporacji może okazać się… opłacalne. Rodzina Geyerów ma duże doświadczenie jeśli chodzi o robienie dużych, naprawdę dużych pieniędzy, a obecny właściciel Imperium Geyerów, Mariusz wydaje się być bardzo podobny do swojego dziadka, Emila, który bez większych problemów dorobił się dość sporych oszczędności, które pozwoliły mu na budowę szkoły, oraz sfinansowanie linii tramwajowej, obsługiwanej przez elektryczne wagoniki sprowadzane z Niemiec.
    Obecnie Imperium Geyerów składa się z czterech dużych zakładów, nastawionych na produkcję zbrojeniową. Pierwszym i największym jest kombinat „Szkolno – fabryczny, im. Księdza Jana Bosko, przy ulicy Wodnej 34”, zajmujący się przygotowywaniem kadr dla pozostałych zakładów. Niejako, przy okazji, w zabudowaniach fabrycznych szyte są mundury dla oddziałów piechoty, oraz różnego rodzaju galanteria skórzana dla wszystkich formacji.
    Drugim pod względem wielkości, zakładem Geyerów jest „Fabryka Karabinów” przy ulicy Targowej 10. Zakłady zajmują się głównie naprawą i montażem karabinów maszynowych wzoru Maxim 1910, oraz ręcznych karabinów maszynowych Browning. Zakład zatrudnia około 1000 pracowników fizycznych i około 100 umysłowych. Tym, na co należy zwrócić uwagę, jest fakt, że fabryka przy Targowej 10, jest pierwszą w Polsce fabryką produkującą karabiny maszynowe Browning, które od czasu wprowadzenia do armii wzoru 36, stały się podstawowym wsparciem dla każdej drużyny piechoty.
    Trzecim zakładem zbrojeniowym Geyer’a jest fabryka amunicji, mieszcząca się przy ulicy Miedzianej. Fabryka produkuje głównie pociski przeciwpancerne, używane w działkach Bofors, karabinach przeciwpancernych Urugwaj, oraz standardowe pociski artyleryjskie, przystosowane do wszystkich typów dział używanych w wojsku polskim. Najbardziej… nowoczesną bronią produkowaną w fabryce nr. 3, jak oznaczono ją w „Prospekcie dla posiadłości pana Geyer’a” jest granat dymny wz. 36.
    Najnowszy zakład produkujący działa, który został otworzony 1 października o godzinie 12.00. Następnego dnia zapadła decyzja o budowie „Fabryki nr. 5”, która zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem, będzie zajmować się produkcją samolotów PZL 38 „Wilk”.

    3 października

    [​IMG]

    W związku z podziałem Czechosłowacji pomiędzy Rzeszę, a jej sojuszników, pomiędzy Rzeczpospolitą, a III Rzeszą rozpoczęły się rozmowy dyplomatyczne, których celem było „przyznanie łupu” należnego Polsce za poparcie Niemiec. Pierwotne propozycje, tworzone na poczekaniu, przez księdza Trzeciaka, obejmowały przekazanie Rzeczpospolitej ziem sięgających aż pod Pragę i Brno, w przypadkach „najlżejszych” oraz przyznaniu Polsce baz na terenie Słowacji, oraz całego Zaolzia i części Tatr, w wariancie „najbardziej ugodowym”. Ostatecznie, dzięki wstawiennictwu kanclerza Hitlera, Polacy zdecydowali się, na przejęcie jedynie Zaolzia, które w myśl postanowień Dyktatu Wersalskiego, miało być zależne od Rzeczpospolitej.

    5 października

    Korzystając z coraz lepszej koniunktury gospodarczej, minister Eugeniusz Kwiatkowski, wysunął śmiały plan budowy pierwszego odcinak autostrady łączącej Radom i Warszawę. Plan został przyjęty przez sejm i skierowany do zatwierdzenia przez Senat i Prezydenta. Oba „ciała ustawodawcze” nie wyraziły większych obiekcji, i w dniu 5 października rozpoczęła się budowa pierwszego Warszawskiego odcinak trasy.

    27 października

    [​IMG]

    W wyniku rozmów pomiędzy „państwem, a Kościołem” na początku października stworzony został program ustawy zakazujący działalności lóż masońskich, które uważano za, „ośrodki, antypolskiej agentury”. Ustawy, które prasa bulwarowa, potocznie ochrzciła już „Masońskimi” obejmowały min. obowiązkową rejestrację wszystkich podejrzanych o przynależność do loży masońskich. Projekt, głównie z racji jego wymowy, która była wybitnie katolicka, popierały głównie stronnictwa, związane blisko z Kościołem Katolickim.
    Przeciwko, głównie w imię potępiania w czambuł, wszystkiego co związane z Katolicyzmem, jako religią wyznawaną przez około 60% Polaków, głosowali posłowie związani z Lewicą, oraz ruchem ludowcowym, którzy jak udanie podsumował ich marszałek sejmu, Maciej Rataj – „w ustawach antymasońskich wiedzieli główne zło jakie może dotknąć chłopa – konieczność walki z masonem, którym może być każdy większy posiadacz ziemski.” W rzeczywistości jednak, jak się później okazało, głosowanie na „nie” w sprawie ustaw, zostało… opłacone przez Loże, które na wieść o ustawach zwarły szyki i opłaciły część posłów, zapewniając sobie znaczącą większość w Sejmie. Co prawda, dzięki staraniom części działaczy katolickich, ustawy udało się „przepchnąć” do Senatu, jednak tam zostały odrzucone i nie trafiły na biurko prezydenta.


    @NW: Aryjczycy postanowili dać zwyciężyć dzielnym Wenedom.
    Przepraszam, że dziś tak późno, ale byłem na konkursie recytatorskim (nic nie wygrałem) z "Cześć i dynamit!" Broniewskiego, oraz "Czarny Messerchmidt" Okudżawy, a potem były imieniny u ciotki więc...
     
  18. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 42

    Ostatnie miesiące 1938 i rok 1939...


    [​IMG]

    Droga ku wojnie, która zmieni oblicze świata….

    Sytuacja międzynarodowa

    [​IMG]

    Wszystko zaczęło się od przyłączenia Austrii i części Czechosłowacji do Niemiec. Świat zadrżał w posadach po raz pierwszy, gdy do sojuszu alianckiego przyłączyli się Włosi, których tradycyjnie uznawano za niezadowolonych z nowego podziału ziem w Europie. Działalność Mussoliniego, przejęcie cesarza Etiopii przez Polaków oraz coraz agresywniejsze zagrywki w stronę Czechosłowacji, dały całemu światu jasny przekaz – wszyscy miłujący pokój… Strzeżcie się! Nikt tak naprawdę nie wiedział co przyniosą ludzkości ostatnie miesiące roku 1938 i nadchodzący 1939. Niepokój związany z bliskim już wybuchem wojny dał się zaobserwować już na początku listopada, kiedy to Polska powiedziała głośno o propozycjach jakie przekazał jej rząd III Rzeszy, które obejmowały zgodę na zajęcie przez Polaków Spiszu i Orawy. Wywołało to tym większy niepokój Czechów, że w przypadku wojny pozostawali praktycznie bezbronni, gdyż cała obrona, jaką mogli stawić mieszkańcy tego malutkiego państwa, położonego w Europie Środkowo – Wschodniej, skupiała się głównie na fortyfikacjach, które obecnie znajdowały się po niemieckiej stronie granicy. W tej sytuacji, nawet nastawieni wybitnie antyniemiecko Anglicy, zaproponowali Czechom, by rozpoczęli tworzenie rządu na uchodźstwie, którego głównym „miejscem obradowania” byłby Rzym, jako położona najbliżej Pragi, stolica państwa alianckiego. Jednocześnie, pomiędzy poszczególnymi państwami koalicji, a Rzeszą wrzało coraz bardziej. Byle głupota mogła spowodować wybuch bomby zegarowej znanej powszechnie jako Adolf Hitler. Nikt nie spodziewał się, że na początku marca 1939 roku wybuchnie wojna, która zmieni oblicze świata. Nikt nie spodziewał się, że walki toczone w następnym, 1940 roku ogarną wkrótce całą Europę…

    [​IMG]

    Tymczasem, nim komukolwiek przyszło na myśl, że w ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy wybuchnie wojna, w Chinach zakończyła się wojna domowa, wygrana przez Japończyków, którzy na początku roku 1939 opanowali już całe Chiny, i zmusiwszy generała Czang Kai – Szeka do ucieczki proklamowali restaurację dynastii Quinn. Władcą państwa, które stało się częścią Wschodnioazjatyckiej strefy wspólnego dobrobytu, został ściągnięty z Mandżukuo, Cesarz Pu Yi, który przekazał władzę jednemu z projapońskich panów wojny, znanemu jako Long Yun. Jako pierwsi swoje zadowolenie z tego faktu wyrazili Niemcy, Polacy, Bułgarzy oraz… Rumuni, którzy pod wpływem polskiej dyplomacji, coraz silnej popadali w objęcia Niemiec.
    Uciekinierowi, jakim z dnia na dzień stał się generał Czang Kai – Szek, udzielił Związek Radziecki, którego władze z Józefem Stalinem na czele postanowiły trzymać obu wielkich wodzów narodu chińskiego, a więc przewodniczącego Mao i generała Szeka, pod kluczem. Jednocześnie rozpoczęło się orbitowanie Japonii, Cesrawstwa i przyłączonego do Cesarstwa Mandżukuo, ku III Rzeszy i sojuszowi, zwanego już potocznie Osią.

    [​IMG]

    Ostateczne rozwiązanie dla sprawy Czechosłowackiej przyniósł marzec roku 1939, kiedy to oddziały niemieckie podzieliły Czechosłowację na dwie części. Pierwszą, złożoną głównie z historycznego obszaru obejmującego Czechy, przyłączono do III Rzeszy, jako protektorat Czech i Moraw, drugą, którą w oficjalnych dokumentach określano jako „Słowację”, przekazano Polsce pod zarząd wojskowo – administracyjny. Wszystkie urzędy w państwie, oficjalnie piastowali Słowacy, w rzeczywistości jednak, za każdym tak zwanym ministrem, stanął wiceminister Polak.

    [​IMG]

    Po raz pierwszy od końca XVI wieku, Węgry i Rzeczpospolita miały wspólną granicę lądową….

    Dlaczego?

    [​IMG]

    Po przeczytaniu tego całego wywodu, każdemu wydaje się niezrozumiałe i trudne dlaczego, wojna wybuchła właśnie na Litwie. Przyczyn jest wiele. Min. stopniowe zacieśnianie stosunków dyplomatycznych pomiędzy państwami bałtyckimi (Litwa, Łotwa, Estonia), a sojuszem alianckim, który dążył do przejęcia północnej części Europy, tak aby ograniczyć dalszy terytorialny rozwój Osi. Wynikało to z tajnego porozumienia zawartego pomiędzy przedstawicielami aliantów zachodnich, a Związkiem Radzieckim, który zobowiązał się do „stworzenia pozorów”, i ataku na Oś, w chwili gdy alianci będą lądowali w Estonii i na Łotwie. Pomiędzy Osią, a Aliantami trwała „zimna wojna”, zaś w krajach po obu stronach niewidzialnej wciąż barykady, rosło napięcie. Wystarczyła byle iskra, by wojna „zimna” przekształciła się w wojnę gorącą.
    Jednym z pierwszych znaków iż, ludzie czują już w „kościach” detonacje i strzały, jakie już niebawem miały rozlec się nad Europą, było pojawienie się na ekranach kin nowego filmu Chaplina, noszącego tytuł „Dyktator”. Wszyscy zadawali sobie doskonale sprawę z tego, kto tak naprawdę jest głównym bohaterem filmu, i niejako podskórnie obawiali się reakcji Niemiec i ich kanclerza na nowe dzieło. Niejako w odpowiedzi, w Rzeszy, Rzeczpospolitej, Bułgarii oraz innych państwach wchodzących w skład „Osi” na początku lutego 1939 roku pojawiły się ostrzeżenia, mówiące iż każdy, kto „będzie przechowywał, dokonywał projekcji, lub nie poinformuje o takowych praktykach, godzących w dobre imię kanclerza Niemiec Adolfa Hitlera, zostanie aresztowany i osądzony”. Ludzie co prawda nie przejęli się zbytnio nowym zarządzeniem władz, jednak dla wszystkich stało się jasne, że „Dyktator” może ukazywać rzeczywiste plany Adolfa Hitlera i jego bandy, jak zaczęto określać rządy państw związanych z Rzeszą sojuszem wojskowym.
    Najbardziej o tych niepokojach, dawał znać rządy litewski, łotewski i estoński, które znajdując się niejako w „ogródku” Hitlera, czuły już na swoich plecach jego oddech. Jednocześnie Niemcy zaczęli domagać się od swoich zakładów przemysłowych i hut produkcji większych ilości stali, niż kiedykolwiek przedtem. Ponadto, niezwykle chwytliwą i przyjemną perspektywą dla Hitlera i państw sojuszniczych, było opanowanie Bałtyku i odcięcie sowieckiej flocie Czerwonego Sztandaru drogi na Atlantyk.

    Rzeczpospolita…

    PRZEMYSŁ

    [​IMG]

    Polska nie była przygotowana do wojny. Ludzie, na początku marca, choć oczywiście spodziewali się rychłego wybuchu działań zbrojnych byli co najmniej zaszokowani ich kierunkiem, i koniecznością zaangażowania polskich oddziałów. Przez ostatnie miesiące roku 1938 i cały rok 1939 trwała powolna rozbudowa przemysłu. Jedną z najważniejszych inwestycji, było sfinansowanie budowy dwóch zakładów przemysłowych w Częstochowie i Katowicach, rząd nie poprzestał jednak na tych dwóch zakładach i do końca 1939 roku, wyasygnował środki finansowe na budowę dróg we wschodniej Polsce, zakładów przemysłowych Łodzi, oraz rozpoczęcie budowy dwóch kolejnych w Łodzi i Radomiu. Kolejnym ważnym punktem rozwoju polskiego przemysłu był Centralny Okręg Przemysłowy, który w dniu 6 marca 1939 roku, po raz kolejny zwiększył ilość fabryk wchodzących w jego skład, oraz co najważniejsze po dziewięciu miesiącach, w dniu 12 października, został wsparty przez prywatną inicjatywę. Mniej ważną, lecz również interesującą nas kwestią, była budowa fabryk w Płocku i Kaliszu, oraz rozpoczęcie budowy autostrady Bydgoszcz – Kalisz – Warszawa – Radom. Co najważniejsze odcinek Warszawsko – Radomski był już ukończony i prace na pozostałych kierunkach mogły przebiegać bez większych trudności. Jednocześnie rząd w ramach programu rozbudowy Polski „B”, stworzył małą bazę lotniczą w Lwowie, przeznaczoną tylko i wyłącznie dla lotnictwa wojskowego, którą oddano do użytku 30 grudnia 1939 roku.

    ARMIA

    [​IMG]

    W roku 1939, polskie siły zbrojne nie przeżyły jakiegoś wielkiego „skoku jakościowego”. Swoistą nowością było formowanie tak zwanych armii konnych, pierwsza złożona z Mazowieckiej SGO oraz Wielkopolskiej i Suwalskiej B.K. została sformowana 14 listopada 1938 roku, których zadaniem było zabezpieczanie piechoty i pełnienie roli oddziałów szybkich tam gdzie istniały oczywiste trudności z rzuceniem do boju oddziału zmotoryzowanych i pancernych. Dowódcą 1 Armii Konnej został generał Juliusz Rómmel, który jako członek specjalnej komórki ds. Rozwoju Sił pancernych, był przeciwny całkowitemu zarzucaniu jazdy jako oddziału biorącego udział w walkach, wskazując na jej przydatność w różnego rodzaju trudnych warunkach terenowych, które występowały min. na Polesiu.

    [​IMG]

    [​IMG]

    Kolejną ważną kwestią pozostaje tworzenie oddziałów tak zwanej piechoty górskiej, które nasiliło się zwłaszcza po powstaniu zależnego od Polski państwa słowackiego, które w porozumieniu z rządem Rzeczpospolitej tworzyło mieszane dywizje polsko – słowackie, pozostające pod nadzorem polskim i stacjonujące na terenie Rzeczpospolitej. Pierwszą dywizją, powstałą w ten sposób byłą „Polsko – Słowacka Dywizja Piechoty Janosik”, która przeszła do polskie dowództwo 12 maja 1939 roku, i wraz z dwoma polskimi dywizjami „górskimi” weszła w skład 13 Armii Wojska Polskiego, znanej powszechnie jako „Armia Gór”, której dowódcą został generał Hutten – Chapski.

    [​IMG]

    Dalszy rozwój tak zwanej armii gór, przypada na początek grudnia, kiedy to dzięki przeprowadzeniu na Słowacji masowego poboru do wojska, polskim jednostkom werbunkowym przydzielono około 3 tysięcy młodych Słowaków, którzy po przetransportowaniu przez granicę i krótkim szkoleniu, odbytym w Szczyrku na koszt rządu słowackiego, po czym 2 grudnia dołączono do nich grupę polskich rekrutów, pochodzących głównie z Nowego Targu i Zakopanego. Następnie całą grupę przeniesiono do koszar, gdzie oficjalnie sformowano drugą już Polsko – Słowacką Dywizję Piechoty „Harnaś”.

    [​IMG]

    Równie ważne jak pozostałe formacje sił zbrojnych jest lotnictwo, które w roku 1939 zostało wydatnie wzmocnione poprzez sformowanie I i II Eksadry I Dywizjonu Myśliwskiego, z których w dniu 30 kwietnia 1939 roku sformowano Warszawską Brygadę Pościgowa, której dowódcą został generał Jarina. Jednocześnie miał miejsce niezrozumiały i trudny do wytłumaczenia wypadek – jeden z pilotów jednostki, porucznik Piotr Miśkiewicz, został aresztowany pod zarzutem zastrzelenia swojego podwładnego, kaprala Wesołowskiego, który jak udało się ustalić w późniejszym śledztwie, współpracował z wywiadem sowieckim, pod pseudonimem „Klecha”. Porucznik został zwolniony z więzienia w dniu 15 października 1939 roku, co jest o tyle ważne, że tego dnia rozpoczęło się formowanie 1 Dywizji Spadochronowej. Jako były więzień, porucznik nie został dopuszczony do służby w lotnictwie i trafił do wojsk powietrzno desantowych. Ostatnimi wzmocnieniami dla armii w roku 1939, było sformowanie 3 Dywizji Pancerno – Motorowej wyposażonej w pojazdy 7 TP, oraz stworzenie dwóch dywizji lekkiej piechoty.

    POLITYKA WEWNĘTRZNA

    [​IMG]

    [​IMG]

    Najważniejszymi wydarzeniami pierwszych miesięcy 1939 roku były śmierć byłego premiera Romana Dmowskiego, oraz kolejna już Konferencja Narodowosciowa, podczas, której delegaci ONR-u podjęli decyzję o kontynuowaniu akcji, anty ukraińskiej na wschodnich kresach Rzeczpospolitej.

    [​IMG]

    Kolejnym godnym uwagi wydarzeniem była śmierć byłego ministra Maurycego Zamoyskiego, którego pogrzeb, odbył się 5 maja 1939 roku. Na uroczystości obecni byli przedstawiciele władz państwowych i wojska.

    [​IMG]

    23 czerwca, aresztowano i osadzono w Berezie Kartuskiej kolejną grupę Ukraińskich działaczy narodowych.

    [​IMG]

    29 września, na wniosek ministra Kwiatkowskiego powołane do życia zostało województwo Sandomierskie.

    [​IMG]

    Ostatnim wydarzeniem w roku 1939, było rozpoczęcie się masowych ucieczek polskich żydów do Palestyny…

    Nota od autorska:

    Podobnie jak jakiś czas temu wcięło mi gdzieś notatki z tego okresu i odcinek wygląda jak wygląda. Co jakiś czas będą takie odcinki, więc proszę o trochę wyrozumiałości i… przyjemnego oczekiwania na wojnę. Niestety, porucznik Miśkiewicz jako spadochroniarz nie weźmie w niej jeszcze udziału, ale mogę wam obiecać, że kilka następnych odcinków będzie opisywało jego losy w prezentowanym obecnie okresie, a także to co działo się z majorem Lalkiem, który podobnie jak porucznik znajdzie się w 1 Dywizji Spadochronowej.


    @ Marius - +1 do PP
     
  19. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Retrospekcja nr. 1 – Porucznik Miśkiewicz.

    Aresztowanie – listopad, grudzień, styczeń

    [​IMG]

    To był jeden z tych wieczorów, gdy pierwszy śnieg pokrywa zmarzniętą ziemię, a podmuchy wiatru zakłócają odbiór radia. Wielu nie może w takie wieczory spać, wielu takie wieczory przesypia. Porucznik Miśkiewicz zaliczał się do tych pierwszych. Od jakiegoś czasu pomiędzy nim, a Agnieszką nie działo się już nic ponad zwykłe rozmowy o pogodzie, zdrowiu… Pomimo, że czuł do niej coś więcej niż tylko sympatię, to był zmuszony trzymać się z boku. Nie miał zamiaru wchodzić miedzy nią, a tego „drugiego”, jak nazwał go w myślach. Ogólnie rzecz biorąc porucznik nigdy nie miał szczęścia do kobiet. Albo zostawiały go po kilku spotkaniach, albo pociągał je tylko wykonywany przez porucznika zawód oficera zawodowego. Gdy okazywało się, że nie jest to tak wygodne życie jak wyobrażały sobie, młode pełne dystynkcji damy, zazwyczaj znajomość ustawała. A, że porucznik bardzo lubił Rosjan, jako naród, i często, gęsto wzbogacał swoją wypowiedź siarczystym i jakże dobrze rozumianym, „Job Twaju mać!”, czy innym tekstem z gatunku „swołocz”, często słyszał iż jest… bolszewikiem. Co prawda nie czuł się nigdy specjalnie związany z prawicą, ale komuchem to on nie był.

    Tego feralnego wieczora porucznik, słuchał długo płyt z muzyką jazzową, głównie amerykańskich big bendów, oraz kilku niemieckich śpiewaczek, których ni w ząb nie rozumiał, ale lubił, oficer postanowił tuż przed snem spróbować znaleźć w swoim gabinecie pewną książkę, którą zamierzał poczytać jeszcze przed snem. Nie było to nic specjalnego, ot, kolejna powieść przemytnicza Sergiusza Piaseckiego, autora, który szczególnie przypadł do serca lotnikowi.
    Porucznik wyszedł z opustoszałej świetlicy i powoli, kryjąc się w ciemnościach ruszył w stronę swojego gabinetu, który mieścił się na końcu długiego korytarza. Jako, że porucznik pełnił rolę funkcyjnego w koszarach przeznaczonych dla mechaników należało poruszać się szczególnie cicho, by nie obudzić śpiących. Gdy porucznik znalazł się przy drzwiach do swojej „izby”, jak nazywał żartobliwie mały gabinecik przeładowany książkami i papierami, ze zdziwieniem zauważył, że drzwi do wewnątrz są otwarte, a klamka nienaturalnie pokrzywiona.
    - Albo mam omamy, albo dzieje się coś niedobrego – mruknął porucznik i wyciągnął z kabury pistolet. Powoli pchnął lufą drzwi i bezszelestnie wsunął się do środka.
    Przy biurku porucznika stała jakaś postać. Był to mężczyzna, ubrany w żołnierski mundur. Intruz, był dość wysoki, na głowie miał czapkę polową, spod której wystawały długie włosy. Jedyną osobą w Dywizjonie, która miała taką fryzurę, pomimo napomnień, ze strony dowództwa był pewien mechanik, którego ogólnie rzecz biorąc uważano za, delikatnie mówiąc, psychopatę. Większość wolnego czasu, przypadającego głównie na krótkie przerwy między kolejnymi lotami, spędzał stojąc z boku, i trzymając jedną rękę w kieszeni.
    Porucznik powoli wycelował w plecy intruza, po czym głośno odbezpieczył pistolet.
    - No, ptaszku… łapy w górę!
    Intruz milczał i zamarł w bezruchu.
    - RĘCE DO GÓRY – warknął znacznie ostrzej porucznik. Ponownie brak reakcji – Podniesiesz, ręce suczysynu? – Reakcja intruza zaskoczyła porucznika. Wesołowski obrócił się na pięcie i z wyrazem wściekłości na twarzy rzucił się z pięściami na porucznika ,który w ostatniej chwili odskoczył w bok. Napastnik zatrzymał się w miejscu i dysząc z wściekłości sięgnął ręką w stronę Miśkiewicza, który w ostatniej chwili uchylił się przed ciosem.
    - Uspokój się! – warknął porucznik, i z całej siły kopnął Wesołowskiego w kolano. Przeciwnik upadł na podłogę. Przez chwilę leżał spokojnie. Porucznikowi wydawało się, że już się uspokoił i nie będzie sprawiał dalszych problemów, gdy nagle, leżący na podłodze wstał i rzucił się na porucznika… Tym razem porucznikowi nie udało się „umknąć” i na jego klatkę piersiową spadło kilkanaście ciosów pięścią. Porucznik nie spodziewał się, że uderzenia będą, aż tak silne… Lekko zamroczony zataczał się w stronę swojego biurka… W tym momencie do pokoju weszła druga postać. Szybko wyciągnęła zza pazuchy jakieś małe zawiniątko i podała je Wesołowskiemu, który wykorzystując sytuację podbiegł do porucznika i uderzył go kilka razy w głowę. Miśkiewicz upadł na podłogę…
    Gdy odzyskał przytomność, stał nad nim oficer w mundurze żandarmerii wojskowej i celując w niego z pistoletu dopytywał się „co tu się u diabła stało?”. Porucznik powoli wstał z miejsca i rozejrzał się po gabinecie. Obok drzwi wejściowych w kałuży krwi leżał jakiś człowiek w mundurze. Spod leżącego wypływała cienka strużka krwi.
    - Ja… nie mam pojęcia. Pamiętam tylko, że ktoś uderzył mnie mocno w głowę… i że nakryłem Wesołowskiego w moim gabinecie. Rzucił się na mnie z pięściami… broniłem się…
    - Dobrze panie poruczniku – rzucił żandarm i kucnął przy komodzie. Wsunął rękę pod komodę i po chwili, ku zaskoczeniu porucznika wyjął spod niej pistolet – To pański Vis?
    - Nie wiem… - porucznik otworzył swoją kaburę, która ku jego przerażeniu była pusta – Może… to i mój. Nie mam zielonego pojęcia…
    - Przed kilkoma minutami oddano z niego strzał…

    [​IMG]

    Zestaw opatrunkowy i polowy zestaw chirurgiczny nie będą już potrzebne...​

    Kilka następnych tygodni zamieniło się w nieustanną udrękę. Żołnierze i oficerowie ciągle pytali o to samo. Co stało się wieczorem 20 listopada, w gabinecie porucznika Miśkiewicza. Był tylko jeden podejrzany – podejrzany o zabójstwo dokonane z zimną krwią na niższym rangą. W najlepszym wypadku porucznik liczył na dożywocie, w najgorszym na pluton. Ku jego zdziwieniu nawet jego „papuga” nie podjął się zbyt aktywnej obrony, skupiając się głównie na lakonicznych stwierdzeniach, w stylu „wysoki sądzie, mój klient nie pamięta całego zdarzenia”, albo „wysoki sądzie, dlaczego mój klient, miałby zabijać tego człowieka?”. Na pozór linia negowania i podważania każdego wniosku oskarżenia prostym pytaniem o motyw była słuszna i logiczna. Oczywiście do pewnego momentu. Momentu, w którym ktoś życzliwy porucznikowi poinformował władze o jego konflikcie z kapralem. Na nic zdały się zeznania Agnieszki, która podczas procesu powiedziała wprost, że porucznik przestał spotykać się z dziewczyną, o którą „pokłócił się”, z kapralem. Na nic zdały się słowa samej „zainteresowanej”, która sama powiedziała, że nic już nie łączy jej z porucznikiem Miśkiewiczem, a związek z kapralem istniał tylko i wyłącznie na „rozkaz” jej matki. Mimo to sąd pozostawał nieprzejednany. Wyrok nie był zaskoczeniem dla porucznika. W ciągu zaledwie kilku dni, przetransportowano go do ciężkiego więzienia dla kryminalistów na Świętym Krzyżu. Kolejne dni zlewały się w jedno. Ta sama dobijająca cisza, brak wieści od innych… Brak wieści o wyroku jaki zapadł na porucznika. Niektórzy współwięźniowie mówili, że nie jest źle, że ma jeszcze szansę, żeby wyrwać się z tej matni i wrócić do wojska. Inni nie pozostawiali mu złudzeń – pluton. Wyrok zapadł na początku stycznia. To był zimny poranek, który dla porucznika zaczął się wczesnym rankiem w okolicach godziny piątej rano. Miśkiewicz powoli wstał z łóżka, a właściwie wąskiej pryczy i podszedł do zakratowanego okna, które o tej porze było już pokryte mrozem. Przez chwilę obserwował padający śnieg poczym powoli ruszył w stronę ustępu. Gdy upewnił się, że „kibel” jest zamknięty, wrócił na swoje miejsce i powoli zapalił papierosa. Cisza panująca na dworze przypomniała mu pewien dzień… Chyba w październiku… Gdy Agnieszka powiedziała mu, że kogoś ma… Owszem cieszył się, że nie jest sama, że kogoś ma, ale… zrobiło mu się cholernie źle, że jest sam, że nie ma szczęścia. Wtedy zagłuszył to poczucie alkoholem, teraz nie było już czym. Wiedział, że co jakiś czas dawała mu znać, że pyta i przejmuje się jego sprawą, ale czuł, że Agnieszka robi to raczej z musu, niż z dobrego serca.
    Przez kilka następnych godzin porucznik leżał na pryczy i czekał. Sam nie wiedział na co czeka, ale najogólniej rzecz biorąc powinni przynieść mu do celi jakiś posiłek. Koło dziewiątej w celi pojawił się strażnik, który bez słowa położył przed porucznikiem zaklejoną kopertę.
    - To do pana – odparł po czym wyszedł i przekręcił klucz w drzwiach. Porucznik niemal natychmiast rzucił się na list.

    Wyrok sądu w składzie…..

    Sąd wojskowy, przy prokuraturze generalnej w Warszawie, w składzie……, stwierdza co następuje. Uznaje się porucznika Piotra Antoniego Miśkiewicza, syna Andrzeja, winnym zarzucanych mu czynów…. Sąd wojskowy w składzie…. Na mocy ustawy o prawie karnym z dnia…. Zdecydował się, na wydanie wyroku skazującego, który przewiduje pozbawienie wolności do lat trzydziestu, degradację do stopnia szeregowego, oraz pozbawienie wszelkich praw publicznych na okres lat pięciu od zakończenia odbywania kary.
    Jednocześnie zawiadamia się porucznika Piotra Antoniego Miśkiewicza, syna Andrzeja, iż zabijając kaprala Wesołowskiego, dokonał on nie tylko czynu karalnego, za który odpowiada z paragrafu…. Kodeksu karnego z roku …., ale również likwidacji groźnego sowieckiego szpiega, którego zadaniem było przejęcie nowych maszyn przeznaczonych dla polskiego lotnictwa i uprowadzenie ich wraz z lotnikami do Związku Sowieckiego. Z tego powodu, przyznaje się porucznikowi Piotrowi Antoniemu Miśkiewiczowi, prawo do odwołania się od wyroku sądu, oraz… możliwość zamienienia odbywania kary na służbę w karnym batalionie policji państwowej, który ma zostać w najbliższym czasie skierowany na Madagaskar. Jeżeli osadzony w więzieniu karnym, o zaostrzonym rygorze, porucznik Piotr Antonii, Miśkiewicz wyraża zgodę na przedstawione warunki, uprasza się go o podpisanie załączonego dokumentu…


    Porucznik dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że do wyroku dołączony jest również drugi druczek, na którym znajdowała się jego prośba o przeniesienie do karnego batalionu. Miśkiewicz wstał z miejsca i zapukał w drzwi celi. Po chwili w drzwiach pojawił się klawisz.
    - Może pan to już zabrać. Zapoznałem się z wyrokiem – odparł Piotr i opadł na posłanie – Aha, jeszcze jedno, proszę o poinformowanie mojego adwokata, że domagam się uniewinnienia, gdyż po pierwsze nie zabiłem tego dziadygi, a po drugie, jeżeli ten człowiek był sowieckim agentem, to nie wiem dlaczego miałbym odpowiadać za jego śmierć.

    Kolejne tygodnie znów wypełniło oczekiwanie. Jedyną zmianą w codziennym więziennym dniu były przychodzące od czasu do czasu listy od Agnieszki, która pisała, że nie wierzy w jego winę, że stara się coś załatwić w jego sprawie… Oraz, że skontaktowała się z majorem Lalkiem w sprawie jego obecnego położenia. Lalek obiecał pomóc… Ale jak on u diabła może mu pomóc? Zbombarduje więzienie? Tymczasem stan zdrowia porucznika, a dokładniej szeregowego, bo decyzja o degradacji nie podlegała odwołaniu gwałtownie się pogorszył. Wreszcie na początku lutego 1939 roku, Miśkiewicz został zabrany do szpitala więziennego, gdzie zdiagnozowano ciężkie zapalenie płuc.

    Choroba i rekonwalescencja

    Luty – sierpień

    [​IMG]


    Personel szpitala więziennego​

    Od początku drugiego tygodnia lutego porucznik przez cały czas przebywał w szpitalu w Kielcach. Lekarze robili co mogli, ale Miśkiewicz nie był łatwym pacjentem. Miał swoje własne opinie na temat tego co mu jest i jak należy to leczyć. Bywało, że przez kilka minut kłócił się z pielęgniarkami o to czy powinien brać takie, a nie inne leki. Wszystko zmieniło się na lepsze, gdy na początku kwietnia szpital odwiedziła niby przypadkiem Agnieszka.
    W czasie obchodu zatrzymała się przy łóżku eks – porucznika i udając zupełnie nieznajomą mu osobę odezwała się cicho:
    - Słyszałam, że z pana to niezły gagatek?
    - Pani doktor – Miśkiewicz dobrze rozgryzł pokrętną grę Agnieszki – pani wybaczy, ale nie przywykłem, żeby traktować mnie jak dziecko. Umiem o siebie zadbać, a to zapalenie płuc złapałem w pace.
    - Widzę, że rzeczywiście umie pan o siebie zadbać – rzuciła na odchodnym Agnieszka i pod pozorem sprawdzania pulsu wsunęła mu do rękawa kartkę z krótką notatką. Miśkiewicz leżąc na szpitalnej leżance czekał aż zakończy się obchód, i będzie mógł w spokoju przeczytać krótką notatkę od Agnieszki. Wreszcie gdy ruch na oddziale ustał już zupełnie powoli wysunął kartkę z rękawa. Ładne równe pismo od razu przykuło jego wzrok…

    Przyjechałam na krótko do Kielc. Będę pracowała w szpitalu, w którym leżysz. Jeśli możesz, to spróbuj się wyrwać na krótkie spotkanie. Musimy poważnie porozmawiać.

    O nic się nie martw. Wszystko będzie dobrze – Agnieszka.


    Porucznik wcisnął świstek pod poduszkę i przez chwilę obserwował strażnika stojącego pod drzwiami jego sali.
    - E... Stachu… - zawołał cicho.
    - Tak? – strażnik podszedł do łóżka chorego i nachylił się nad porucznikiem.
    - Kojarzysz tą lekarkę, co była dzisiaj u mnie na obchodzie?
    - No ba… Taka kobieta…
    - Dobra, zostawmy na razie gusta estetyczne. Muszę z nią porozmawiać. W cztery oczy. Rozumiemy się?
    - Nie bardzo. O czym będziecie rozmawiali?
    - O pogodzie. Powiedzmy, że ja i moja narzeczona znamy ją ze studiów i jako chory chciałbym się dowiedzieć jakie mam szanse na wyzdrowienie – Piotr uśmiechnął się do strażnika – To jak?
    - No dobra. Ale jak będę miał z Twojego powodu jakieś kłopoty…
    Stachu szybko wyszedł z pokoju Piotra i ruszył w stronę pokoju lekarskiego. Bez większych problemów odnalazł dziewczynę, która podczas obchodu badała jego „podopiecznego” i wręczywszy jej klucz do pokoju ruszył do bufetu szpitalnego.
    - Daję wam trzydzieści minut – mruknął puszczając oko do Agnieszki – potem wchodzę, i choćbyście byli oboje w łóżku nie zamknę drzwi. Rozumiemy się?
    - Rozumiemy. I nie musi się pan krępować – rzuciła na odchodnym Agnieszka – Nie sypiam z pacjentami.
    Nim Stanisław zniknął za zakrętem korytarza Agnieszka była już przy drzwiach do pokoju Piotra. Szybko otworzyła drzwi i weszła do środka.
    - Agnieszka… nie myślałem, że tak szybko…
    - Cicho. Mam dobre wieści. Po pierwsze… wypuścili Cię z więzienia i uwolnili od zarzutów. Jesteś na razie zamieszany w sprawę o zabójstwo. W związku z tym przywrócili Ci twój dawny stopień i odznaczenia – Agnieszka zamknęła drzwi na korytarz – A ponadto… Ponadto… to chciałam Ci powiedzieć…
    Nie musiała nic mówić. Przez chwilę obejmował ją, a potem pocałował w policzek i opadł na łóżko – za dużo informacji na raz. Przy jego, wciąż bardzo nie stabilnym stanie zdrowia, zdecydowanie za dużo.
    - A więc… znowu… jestem – nabrał powietrza w płuca i lekko uśmiechnął się do dziewczyny – wolnym człowiekiem?
    - Tak. Niedługo przyślą do Ciebie pismo, w którym przeproszą Cię za zamieszanie i odeślą mundur, oraz rzeczy osobiste z depozytu więziennego.
    Przez kilka następnych godzin, które dzieliły go od wieczornego obchodu porucznik był zupełnie innym człowiekiem niż tego samego dnia rano. W zachowaniu Agnieszki wyczuł pewną niezrozumiałą dla niego zmianę. Wydawało mu się, że zależy jej na nim. Czyżby… nie… to zbyt… zbyt piękne by mogło być prawdziwe.
    Kolejne tygodnie przynosiły coraz lepsze wieści. Zgodnie z przepowiednią Agnieszki oddano mu jego mundur i rzeczy osobiste, ponadto sprzed drzwi jego sali szpitalnej zniknął strażnik. Wszystko wskazywało, że sprawy wreszcie zaczynają się układać. Na początku sierpnia, porucznika wypisano ze szpitala i skierowano na leczenie sanatoryjne w Kudowie Zdroju. Jakież było jego zdziwienie, gdy po dotarciu do domu zdrojowego w recepcji jednego z pensjonatów zastał czekającą już na niego Agnieszkę….
    Przez kilka następnych tygodni życie porucznika zamieniło się w piękny sen. Codzienne długie spacery, kolacje w towarzystwie Agnieszki i jej uśmiech, który nie znikał nawet na minutę… Wszystko to sprawiało, że znowu chciało mu się żyć. Znowu był porucznikiem wojska polskiego. Znowu mógł snuć plany na przyszłość…

    Back in action…

    Wrzesień – grudzień

    Gdy porucznikowi udało się jako tako ustabilizować sprawy osobiste, a Agnieszka została jego oficjalną narzeczoną, Miśkiewicz postanowił zapewnić sobie i jej jakieś sensowne utrzymanie. Z jednej strony zależało mu na tym, żeby robić coś naprawdę ważnego, a nie tylko siedzieć w koszarach i czekać na kolejny urlop, kiedy będzie mógł bez większych problemów spotkać się z Agnieszką i w jej towarzystwie spędzić trochę wolnego czasu. Co prawda w Generalnym Inspektoracie proponowano mu skierowanie na Madagaskar, albo do oddziałów pancernych, ale porucznik wolał robić coś związanego z lotnictwem. Dzięki zupełnemu przypadkowi na początku września, Miśkiewicz spotkał się z jednym z tych światłych i bystrych oficerów, którzy nie zamierzają spędzić całego życia na jednym stanowisku. Oficerem tym był generał Stanisław Sosabowski, który dowodził 9 Pułkiem Piechoty. W młodości jako polak, miał utrudniony dostęp do lotnictwa w C.K. armii i zmuszony koniecznością zaciągnął się do piechoty. Po rozpoczęciu służby w wojsku polskim, dla człowieka tego pokroju co generał nie było miejsca w lotnictwie. Sosabowski był wizjonerem, człowiekiem, któremu nie wystarczało wprowadzenie w życie nowej doktryny, czy przekazanie do pododdziałów piechoty nowego pistoletu maszynowego. Dla Sosabowskiego liczyła się innowacyjność innego rodzaju. Innowacyjność polegajaca na pełnym zaskoczeniu przeciwnika. Dlatego też dość ławo udało mu się nawiązać bliższy kontakt z porucznikiem Miśkiewiczem, który podobnie jak Sosabowski chciał wprowadzić do Wojska Polskiego nutkę świeżości.

    [​IMG]

    Jednostka Miśkiewicza na szkoleniu. Miśkiewicz pierwszy z lewej.​

    Gdy 15 października generałowi Sosabowskiemu powierzono misję formowania dywizji powietrznodesantowej, przyszły szef korpusu zwrócił się do porucznika Miśkiewicza, z propozycją objęcia dowództwa nad jedną z kompani wchodzących w skład dywizji. Kompania Miśkiewicza miała wchodzić w skład tak zwanego 1 Pułku Spadochronowego. Oficjalnie była to zwykła jednostka. W rzeczywistości żołnierzy wchodzących w jej skład szkolono do specjalnych tajnych akcji na zapleczu wroga. Kompania „A”, którą dowodził porucznik została sformowana jako pierwsza. Po krótkim, bo tygodniowym szkoleniu, żołnierzy porucznika i jego samego zrzucono w Bieszczadach, gdzie rozpoczęło się szkolenie terenowe. Pierwszy skok z Łosia uwidocznił braki tej maszyny, i zmusił dowództwo do złożenia zamówienia na nowy samolot.
    Szkolenie trwa…

    Pojawi się jeszcze kilka retrospekcji, tak aby uporządkować warstwę fabularną. Bądźcie cierpliwi.
     
  20. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Retrospekcja nr. 2 – Żydzi

    [​IMG]

    Żyd. Judaeum, ioudaios. Miano nadane w IV w. p.n.e narodowi potomków Abrahama. Rozproszyli się po świecie, by w każdym państwie stać się tyle samo przedmiotem kontrowersji, co braku zrozumienia dla odrębności ich języka, pisma, religii, kultury.
    Do Polski przybyli prawdopodobnie na przełomie XII i XIII wieku, jeszcze przed najazdem mongolskim. Najwcześniej pojawili się na Śląsku, potem w Wielkopolsce i na Kujawach. Zmuszały ich do tego z jednej strony prześladowania, jakich doznawali, w Europie zachodniej, z drugiej – gorączka osadnicza, jaka ogarnęła ludność walońską, niemiecką i holenderską na przełomie XIII i XIV stulecia. Dlaczego wybrali Polskę? Czy wiązało się to tylko z przyjęciem, jakiego doznawali, z przywilejem immunitetowym, jakim się cieszyli? Z gwarancjami, jakim obdarzył ich książę Bolesław Pobożny, które rozszerzył na całą Polskę Kazimierz Wielki? A może wiodła ich legenda o Po-lin (po hebrajsku: tu spocznij) – miejscu wytchnienia, jakie wskazał Bóg wygnańcom z Niemiec? Stała się nim Polska istotnie na kilka wieków, aż do XVII wieku, wieku wojen i masakr, wieku nietolerancji i narodzin stereotypów, wieku, w którym narodził się wizerunek Żyda – wroga „prawdziwej wiary” i zagrożenia dla polskiego mieszczaństwa.

    [​IMG]

    Życie mężczyzny wyznaczone było kolejnymi etapami: obrzezaniem, które następowało obowiązkowo w ósmym dniu po narodzinach, bar micwą (uroczystym przyjęciem do grona dorosłych, zwykle obchodzonym w synagodze) po ukończeniu trzynastego roku życia i skromnym pogrzebem. Wszystkie obwarowane były rytuałem, którego ściśle przestrzegano. Najstarszy z nich, obrzezanie (nie uległ zmianie od V wieku p.n.e.) – może być uważany jako odpowiednik chrztu. Księga Rodzaju (17,14) mówi bowiem: „Przymierze moje, przymierze obrzezania, będzie przymierzem na zawsze”. Ślub miał charakter zawsze bardziej niż uroczysty. Dokonywał się za pośrednictwem suto opłacanych swatów (szachdenów), których zadaniem było wyszukanie dla wydawanej za mąż dziewczyny bogobojnego (znaczy biegłego w naukach talmudycznych) młodzieńca. Sierotami opiekowała się gmina żydowska, a jeżeli rodzice nie pozostawili testamentu – kahał. Przepych wesel żydowskich nie miał sobie równych. Na Kazimierzu w Krakowie najbogatsi zapraszali na uroczystość po 75 par gości. Bachdeni (ludowi śpiewacy) i maszelicy (wesołkowie) przyłączali się do żydowskiej kapeli, by uświetnić uroczystość. Narzeczony czekał na oblubienicę pod ślubnym baldachimem. Widział ją zaledwie raz. Zasłonięta welonem, obejdzie go tanecznym krokiem siedem razy. Rabin błogosławi kielich wina, który poda rodzicom narzeczonych. Przekażą go oblubieńcom. Po nałożeniu obrączek i odczytaniu ślubnego (ketuby) wychylą drugi kielich. By uniknąć miana ofermy i pantoflarza, pan młody ma go stłuc za jednym razem. Przyjęcie weselne otworzą państwo młodzi, a podczas tańców ściśle będzie przestrzegany podział między kobietami, a mężczyznami.
    Jakiż kontrast z pośpiesznym i skromnym pogrzebem. Prosta drewniana trumna. Skromny grób u stóp którego umieszczano kamienną tablicę (macewę) z inskrypcją odpowiadającą chrześcijańskiemu „niech odpoczywa w pokoju” – „niech dusza jego związana będzie w węzełek życia”. Po śmierci bliskiego przez siedem dni obchodzono pokutę (sziwę), a w chwili pogrzebu i potem w każdą rocznicę śmierci odmawiano uroczyście kadisz – modlitwę za zmarłego. Na znak żałoby – na pamiątkę biblijnego rozdzierania szat – symbolicznie rozrywano rąbek klapy ubrania.

    [​IMG]

    Kultura dnia codziennego nierozerwalnie związana była z kultem religijnym. Rok żydowski znaczyły kolejne święta, bardziej lub mniej związane z religią. Za Reginą Lilientalową można je podzielić na trzy kategorie: pielgrzymie święta rolnicze (Pesah, Szawuot, Sukot), inne święta pielgrzymie (Rosz Haszana, Jom Kipur) oraz święta świeckie (Purym, Chanuka). Na połowę miesiąca nisan (okres przesilenia wiosennego) przypadało Święto Przaśników (Pesah). Wiązało ono ze sobą dwie tradycje: składanie pasterskiej ofiary z jagnięcia z uroczystym spożywaniem macy na pamiątkę udanej ucieczki z Egiptu. Święto poprzedzone było gruntownymi porządkami, rytualnymi ablucjami i usuwaniu z domu wszystkiej żywności mającej w sobie (chamec). Mace na Pesah przygotowywane były nader starannie: „Pszenica, z której ową macę przyrządzają, pozostaje pod ich obserwacją od chwili zżęcia, a w obawie, aby nie zetknęła się z rosą, przed zachodem słońca do stodoły ją zwożą. Wypiek macy szmira odbywa się przy śpiewie psalmów, a wieńczy go poczęstunek złożony zazwyczaj z wódki, bułek i sera”. Ów rytuał stał się powodem niejednego oskarżenia. Niezrozumiały dla postronnych, zakrawał na czary. Stąd więc mir, że do wyrobu macy Żydzi używali krwi chrześcijańskiego dziecka, co w niektórych epokach prowadziło do procesów o czary, z wiadomym wynikiem.
    Święto rozpoczynała uczta sederowa. Prowadził ją najstarszy w rodzie mężczyzna. Wygłaszał błogosławieństwa, święcił wino i spełniał obowiązkowe toasty. Odpowiadał też na trzy rytualne pytania zadawane przez najmłodszego członka uroczystości, dotyczące znaczenia święta. Na stole królowały trzy nakryte mace (symbolizujące lewitów, kapłanów i lud Izraela), udziec barani, przypominający ofiarę z baranka, gorzkie zioła, jajko pieczone w popiele (symbol płodności) i mieszanka jabłek, migdałów oraz orzechów. Centralne miejsce na stole zajmował kielich dla proroka Eliasza. Kolejne święto – Szawuot zwane Świętem Tygodni, obchodzone było w siedem tygodni po Pesah i upamiętniało boską epitafia na górze Synaj. Sukkot (Święto Szałasów) było jesiennym świętem pielgrzymim, wypadającym po zakończeniu zbiorów. Rozpoczynał się on piętnastego dnia miesiąca tiszri, najważniejszego miesiąca liturgii hebrajskiej. Obchodzone są w nim bowiem jeszcze dwa ważniejsze święta religijne: Rosz Haszana i Jom Kipur. Rozpoczyna się tym samym świecki rok żydowski.
    Rosz Haszana przypomina zarazem dzieło stworzenia świata i Dzień Sądu, dzień ostatni. W synagogach – na pamiątkę ofiary Abrahama – rozbrzmiewa odpędzający demony szofer. Rozpoczynają się Straszne Dni, które trwać będą aż do najbardziej podniosłego święta żydowskiego Jom Kipur (Dzień Pojednania). W ów dzień obowiązuje ścisły dwudziestopięciogodzinny post i absolutny zakaz pracy. Synagoga udekorowana jest na biało, mężczyźni modlą się w białych „śmiertelnych koszulach” (kitel). Intonowana jest czasem pieśń Kol Nidre zwalania wiernych z przysięgi, dotrzymanej pod przymusem. Światła lampek oliwnych Chanuki zapalają się na pamiątkę powstania Machabeuszy w 165 r. p.n.e., a wiosenny karnawał Purym jest okazją do obdarzenia się wzajemnie prezentami, do urządzania balów, pochodów i maskarad.

    [​IMG]

    Sytuacja panująca w Polsce, po odzyskaniu niepodległości była bardzo korzystna dla wszystkich mniejszości etnicznych i narodowych, w tym dla Żydów, którzy min. na kresach całkowicie zdominowali miasteczka. Tradycyjna wizja – żyda sklepikarza, bankiera wciąż pokutowała w masowej świadomości i bardzo często nie była tylko czczym wymysłem. Wielu łódzkich fabrykantów działających w przemyśle lekkim miało korzenie żydowskie, do czego otwarcie się przyznawali. Wielu aktywnie uczestniczyło w życiu kulturalnym i oświatowym żydowskiej diaspory w Łodzi. Wielu młodych ludzi, wychowanych do najmłodszych lat w duchu patriotyzmu i miłości do ojczyzny trafiało do wojska, gdzie nikt nie pytał o to czy są wiary mojżeszowej. Pomimo iż w przypadku zdemaskowania, zdarzały się sporadyczne wypadki aktów antysemityzmu, polegające głównie na „drobnych” dowcipach w stylu dodatkowa musztra, odbierania prawa do przepustek, wyznaczanie prac porządkowych w koszarach w czasie szabatu, to zdaniem samych Żydów służących w polskim wojsku – „nie było źle”.
    Po drugiej stronie należy postawić sposób w jaki zachowywali się względem Polaków żydzi. Część z nich traktowało Polskę, jako kolejny niestabilny twór państwowy, który powstał na ziemiach między Niemcami, a Rosją. Postawa taka, cechowała zwykle bogatszą i bardziej wykształconą część społeczeństwa żydowskiego.
    Zupełnie inną postawę przyjmowali żydzi wywodzący się z tak zwanej klasy średniej, którzy w większości dążyli do stabilizacji, zarówno pod względem politycznym – stabilny rząd, jak i finansowym – stała, w miarę dobrze płatna praca, lub przedsiębiorstwo prywatne, zdolne do pokrycia kosztów utrzymania rodziny. Klasa średnia, bardzo często była zaangażowana w działania, anty – kościelne, takie jak produkcja pornografii, klubów, których obecność i istnienie była szczególnie głośno krytykowana przez księży.
    Szczególną postawę, prezentowała biedota żydowska, która przy każdej okazji dawała odczuć swoim polskim sąsiadom i przyjaciołom, że losem Polski, która zapewniała im całkiem dobre warunki życia, przejmuje się bardziej niż większość Polaków. Oczywiście zdarzali się również typowi, sprzedajni kryminaliści, i delikatnie mówiąc element patologiczny, ogólnie jednak znaczna część społeczeństwa żydowskiego, stała murem za Polską i Polakami.
    Wraz ze wzrostem poparcia dla endecji i Romana Dmowskiego, dla wielu przebywających w Polsce Żydów, stało się jasne, że nie będą mogli w nieskończoność żyć jak „u pana Boga za piecem”. Coraz częstsze wizyty niemieckich oficerów, w tym również cieszącego się złą sławą Gestapo, oraz wprowadzenie w 1935, obowiązku rejestracji każdego przedstawiciela religii mojżeszowej w specjalnej księdze, którą przechowywano w synagodze, wskazywało nowy kurs polskiego rządu. Specyficznym przejawem nowej polityki było wprowadzenie wzorowanych na niemieckich ustawach norymberskich, ustaw grudniowych, jak potocznie nazywano pakiet ustaw wprowadzonych przez rząd Romana Dmowskiego w grudnia 1935 roku. Późniejsze nowelizacje ustaw grudniowych, przeforsowane przez księdza Trzeciaka, trochę uspokoiły społeczność żydowską, nie zmieniły jednak faktu zwiększania się liczby Żydów, przybywających do Polski z Niemiec, a później również z Austrii i Czechosłowacji, która zwłaszcza po tak zwanym „Pierwszym rozbiorze” szczególnie panicznie reagowała na każdą wzmiankę o zamieszkujących państwo mniejszościach religijnych i narodowych.
    Napływ Żydów do Polski był spowodowany przede wszystkim:
    - niezrealizowanym przez rząd projektem ograniczeń nakładanych na Żydów,
    - przyjaznym stosunkiem ludności do Żydów, pod warunkiem, że nie prowadzili działalności antykościelnej,
    - dużą, lokalną polską diasporą żydowską, która często i chętnie zapraszała Żydów z Niemiec, Austrii i Czechosłowacji na „wspólne spotkania”, które zazwyczaj kończyły się emigracją „gości” wraz z rodzinami do Polski,
    - dużymi szansami na dalszy „transfer”, na Litwę, do ZSRR (w przypadku części niemieckich komunistów), lub do Skandynawii, skąd zazwyczaj uzyskiwano wizy do Ameryki.

    [​IMG]

    Na początku 1939 roku, w Berlinie, prawdopodobnie w Kancelarii Rzeszy odbyło się zebranie, zwane później naradą sytuacyjną, w której udział wzięli, Hitler, Goring, Goebbels, oraz szef wywiadu, admirał Wilhem Canaris. Rozmowa dotyczy Żydów niemieckich przebywających na terenie Polski. Nie jest to bynajmniej rozwiązanie problemu żydowskiego w Niemczech – przynajmniej tak uważa kanclerz Hitler. Zwraca się do admirała Canarisa z prośbą o „podjęcie jakiś działań” w tej kwestii. Następnego dnia rano, dochodzi do spotkania pomiędzy Canarisem, a przedstawicielami polskiego wywiadu i Gestapo. Obie strony dochodzą do porozumienia – „zagraniczni” Żydzi będą wywożeni z Polski przez Gestapo, natomiast „polscy” pozostają wewnętrzną sprawą rządu w Warszawie. Trudno powiedzieć czy na to liczył Hitler.

    Od tego momentu wszystko zmienia się diametralnie. Stopniowe kontrole, zapisy… Wszystko to miało na celu oddzielenie urodzonych w Polsce od przybyszów z Zachodu i Południa. Wreszcie na początku grudnia 1939 roku, w gabinecie Hitlera pojawiają się rozpromienieni uśmiechem Himmler i Canaris – obaj z radością meldują iż udało im się sprowadzić do Niemiec 99% pozostałych na ternie Polski uciekinierów… Hitler jest rozpromieniony…

    W rzeczywistości, do Niemiec wróciło zaledwie około 80 – 89 % Żydów, którzy po ucieczce z Niemiec pozostali na terenie Polski. Pozostałe 20 – 11 % zostało objętych programem pomocy Żydom, prowadzonym przez powstałą przy wywiadzie wojskowym Radę Pomocy Żydom „Żegota”, która zajmowała się min. wyprowadzaniem Niemców w błąd. Dzięki działalności tych ludzi udało się uratować około 300 – 500 tysięcy istnień ludzkich…
     
  21. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Retrospekcja nr. 3 Major Lalek



    [​IMG]

    Prace nad „Wilkiem” zakończyły się w listopadzie, i dla wszystkich związanych z wojskowością stało się jasne, że już niebawem ten myśliwiec będzie niezwykle często widywany na polskich lotniskach wojskowych. Niemal natychmiast rozpoczęło się formowanie I i II Skrzydła Myśliwskiego, I Dywizjonu, które później weszły do służby w ramach Warszawskiej Brygady Pościgowej. W pierwszej kolejności do nowej jednostki myśliwskiej przyjmowano dawanych dowódców jednostek, którzy obecnie bądź przeszli w stan częściowego spoczynku i „przejściowo” nie mieli nic do roboty, lub znajdowali się na długich urlopach. Początkowo w I Skrzydle było kilka wakatów, jednak na początku stycznia udało się je szczęśliwie „zapełnić” i tak dowódcą pierwszej eskadry (w każdym skrzydle były cztery eskadry, które składały się na cztery klucze po cztery maszyny), został ściągnięty z Dęblińskiej szkoły Orląt, major Lalek. Po krótkim zapoznaniu się z ludźmi, ludzie podlegającym majorowi otrzymali pierwsze zadanie… 1 lutego 1939 roku ich samoloty pobrały dodatkowe paliwo, amunicję do działek i karabinów maszynowych obsługiwanych przez tylnych strzelców, oraz… ampułki z trucizną, które należało spożyć w razie uszkodzenia maszyny nad Związkiem Sowieckim… Zadanie jakie przypadło w udziale ludziom majora Lalka, było nie tyle tajne… ile bardzo trudne. Zgodnie z rozkazami, jakie piloci otrzymali od generała Jarniny, było przechwytywanie sowieckich myśliwców, które korzystając z braku stałych sił powietrznych na wschodzie przekraczały granicę polsko – sowiecką i w miarę możliwości, jakimi dysponowały, wspierały bandy reakcyjne, które szerzyły sowiecki terror na wschodnich kresach Rzeczpospolitej.

    [​IMG]

    Wilk majora Lalka w Lidzie​

    2 lutego o godzinie 12.00 maszyny oderwały się od powierzchni i ruszyły na wschód. Prowadził major Lalek. Pierwszym punktem na trasie przelotu były zabudowania twierdzy Modlin. Wszystko grało jak w zegarku… Około godziny 21.00 po przeszło dziewięciu godzinach lotu, major Lalek wylądował na małym polowym lotnisku w Lidzie. Obok niego posadzili piloci z jego klucza. Na następne klucze Lalek czekał długo bo, aż do 22.00, kiedy ostatni samolot wylądował na lotnisku w Lidzie. Gdy Lalek wraz ze swoim adiutantem palił wieczornego papierosa, stało się dla niego jasne, że jutro rano mogą pojawić się sowieci.
    - Słuchaj, Stefek – rzucił niedbale major – Wiesz, że jutro mogą się tu pojawić sowieci?
    - Nie wiem, panie majorze – odparł podporucznik Stefan Michałowski – Jestem tylko strzelcem tylnim. Jak przylecą, to wskakujemy do maszyny, odpalamy silniki… i rura! Ja tam z pełnymi taśmami amunicji nie będę lądował – dorzucił po chwili Michałowski i zaciągnął się dymem.
    - Tylko tak mówisz. Nigdy nie byłeś w boju – odparł Lalek i uśmiechnął się pod nosem – w walce… musisz mieć oczy dookoła głowy. Widzisz – leci z dołu… Wal do niego i wypatruj drugiego, który idzie z góry. Idą z góry? Patrz na boki! W walce każda seria powinna iść w cel. Krótkie serie, żadnej kanonady. Wchodzisz mu na ogon, grzejesz za nim na pełnym gazie, póki nie jego widok nie wypełni Ci owiewki, póki nie widzisz jak drgają muskuły na jego twarzy… i wtedy walisz ze wszystkiego co masz!
    - Mówi pan o tym, jakby był pan nieraz w walce – odparł Stefan i podszedł do uchylonego okna.
    - Bo tak było. Walczyłem z Anglikami w czasie Wielkiej Wojny. Mam na koncie parę zestrzelonych Cameli, jednego Airco, i Nieuporta.
    - Nie wiedziałem – odparł podporucznik i zaciągnął się dymem – Dobry papieros. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że nie wiem kiedy będę palił następnego.
    Obaj lotnicy wyrzucili niedopałki w śnieg i ruszyli w stronę koszar, gdy nagle, z Biura Kontroli Lotów, rozległ się krzyk oficera dyżurnego:
    - Wszyscy do maszyn!
    Ktoś uruchomił syrenę. Mechanicy w pośpiechu nalewali do baków paliwa, sprawdzali taśmy amunicyjne… Zdawało się, że lada chwila wpadną na siebie, gdy tak biegali wokół stojących w hangarach PZL – 38. Tymczasem lotnicy, często w niekompletnych strojach ruszyli do pokoju odpraw. Przywitał ich stary oficer odpowiedzialny za stan techniczny lotniska.
    - Panowie! Odebraliśmy właśnie meldunek, mówiący iż dziesięć sowieckich I-16, leci w stronę Wilna. Nie wiemy co zamierzają, jednak policja zgłosiła dzisiaj atak na wioskę Bielezowo, trzy kilometry od granicy, która przebiega tamtędy w lesie. Jako, że tropy napastników urywały się w lesie, nasi przestali ich ścigać. Wygląda na to, że nieproszeni goście wrócili i zamierzają coś naprawdę dużego.
    Więcej nie trzeba było mówić. Wszyscy ludzie dowodzeni przez majora Lalka doskonale znali sylwetki sowieckich maszyn. Po chwili, na pasie startowym stała pierwsza czwórka „Wilków” prowadzona przez majora. Samoloty powoli oderwały się od ziemi i szybko nabierając wysokości ruszyły w stronę Wilna. Po drodze, w pobliżu granicy polsko – litewskiej, prowadzący klucz, major Lalek, dostrzegł w dole kilka sylwetek z czerwonymi gwiazdami na skrzydłach i kadłubach.
    - Panowie! Czerwoni w dole. Godzina pierwsza. Wysokość jakieś 2 – tysiące. Schodzimy dwójkami. Każdy bierze swojego i jazda!

    [​IMG]

    I-16 zdjęty przez majora Lalka.​

    Samoloty polskie przeszły do lotu nurkowego. Sowieci lecieli spokojnie. Wciąż trzymali się w ciasnej formacji, co mogło bardzo szybko doprowadzić do istnej masakry przestarzałych „jastrząbków”, jak potocznie nazywano myśliwce I-16. Major Lalek ruszył w stronę prowadzącego sowiecką formację. Samolot przeciwnika leciał w stronę sowieckiej granicy z prędkością jakiś, 200 – 300 kilometrów na godzinę. Jego pilotem był połkownik Władimir Ilicz Ozimow, oficer polityczny 24. IAD. Zadanie wyznaczone lotnikom prowadzonym przez Ozimowa na dzisiejszy wieczór było bardzo proste – przekroczyć granicę burżuazyjnej Polski, i kierując się na Wilno, rozpoznać ruch kołowy na drogach. Wiadomości z rozpoznania przekazać do grupy dywersyjnej…
    Kadłub Iszaka, czerwona gwiazda na kadłubie… Otwarta kabina… wszystko to było doskonale widoczne przez szybkę celownika w samolocie majora. Mimo to Lalek nie naciskał spustu. Postanowił podejść jeszcze bliżej. Gdy linie podziału pomiędzy poszczególnymi częściami kadłuba sowieckiego myśliwca stały się wyraźnie zauważalne Lalek nacisnął na spust trzech zamontowanych w kadłubie działek lotniczych. Samolot zatrząsł się, zaś rozgrzane do czerwoności pociski rozpoczęły swój lot ku „Iszkaowi”. Pierwsza salwa była celna – pociski utkwiły za kabiną pilota w charakterystycznym garbie. Pilot na krótko stracił panowanie nad samolotem po chwili jednak udało mu się odzyskać przytomność. Kule Lalka znów trafiły w cel, tym razem zrywając potężny fragment poszycia z lewego skrzydła. Dla Ozimowa stało się jasne, że musi sadzać, tym bardziej, że jego podwładni rzucili się do chaotycznej ucieczki przed pozostałą trójką polskich myśliwców, których pociski dosłownie masakrowały słabo opancerzone „Iszaki”. Jedna z maszyn runęła w dół ciągnąc za sobą czarny słup ognia i dymu… Ozimow z trudem utrzymując maszynę pod kontrolą, zszedł na pięćset metrów. W ślad za nim ruszył Lalek, który musiał zredukować obroty, by utrzymać się za bolszewikiem. Kolejna krótka seria z działek w dziobie dosięgła Iszaka, który stracił prawą lotkę i wpadł w korkociąg. Władimir nie miał innego wyjścia. Szybko odpiął spadochron i wyskoczył ze spadającej maszyny, która z głośnym hukiem rozbiła się o taflę jakiegoś na wpół zamarzniętego jeziora, czy rzeczki. Pozostali piloci również cieszyli się z sukcesu – Iszaki zwiewały na poprzestrzelanych silnikach, lub spadały gwałtownie w dół, ciągnąc za sobą grube kłęby czarnego dymu… Tu i ówdzie na płatach maszyn pojawiały się języki ognia, które rozświetlały lutową noc… Ziemia pokryła się wrakami. Tego wieczora na lotniskowym kasynie trwało picie aż do bladego świtu, gdy ostatni „pijacy” zostali zabrani do koszar i wsadzeni do łóżek.

    [​IMG]

    PZL 38 okazał się świetną maszyną, której boi się każdy sowiecki pilot.​

    Nauczka dana „czerwonym” pilotom była tak skuteczna, że aż do początku maja żaden z nich nie odważył się wylecieć nad Polskę. Kolejne miesiące upływały więc głównie na wykonywaniu lotów „szturmowych” przeciwko sowieckim bandom dywersyjnym. Major był w swoim żywiole – po raz pierwszy do 1918 roku dorzucił coś do swojego nielichego dorobku z „Jasta 11” i po raz kolejny mógł czuć się doskonale jako pilot myśliwski. Kolejne tygodnie upływały na oczekiwaniu na kolejne spotkanie z sowietami. Wreszcie w kilka dni po największym sowieckim święcie 1 maja, na niebie pojawiły się dwa samotne sowieckie I-16. Na przechwycenie „intruzów” ruszyli Lalek i porucznik Zabawa, który w tym locie był skrzydłowym Lalka. Sowieci początkowo lecieli dość wysoko, później jednak, zdając sobie zapewne sprawę z braku artylerii przeciwlotniczej zeszli niżej. Ich maszyny muskały łopatami śmigieł czubki wysokich sosen w pobliskich lasach. Jako pierwszy w stronę przeciwnika ruszył Lalek. Powoli zwiększając ciąg silników „Foka” wszedł wreszcie na ogon jednemu z sowieckich pilotów i oddał kilka strzałów ostrzegawczych, które zmusiły jednego z sowietów do ucieczki w stronę granicy. Wobec tego, również i drugi sowiecki pilot stracił ochotę na lot szpiegowski i odlatując na pełnym gazie w stronę sowietów, znikł z pola widzenia majora.
    Kolejne tygodnie nie przynosiły żadnych zmian. Wreszcie na początku września przez granicę, w godzinach wieczornych przeleciało kilkanaście sowieckich maszyn. Lalek, zdając sobie sprawę, że nie jest to zwyczajny wypad, zerwał swoich ludzi na równe nogi i już po kilku minutach wraz z pozostałymi pilotami patrolował przestrzeń graniczną. W odległości około 30 kilometrów od posterunku granicznego w Lipcach, zauważył płonącą wioskę. W stronę kilku stodół strzelano z karabinów maszynowych umieszczonych na skraju lasu. Major postanowił działać szybko – ściągnął drążek do siebie i szybko rzucił maszynę w stronę zauważonych ckm-ów. Kilka krótkich serii i kaemy umilkły na zawsze. Jednocześnie w słuchawkach rozległ się trzask i major Lalek usłyszał głos swojego tylnego strzelca:
    - Panie majorze! Sowiety! Cała zgraja! Pięć iszaków idzie od tyłu!
    - Nie strzelaj! Podpuść bliżej!
    Major poderwał maszynę do góry i zdał sobie sprawę, że za każdym razem, gdy piloci likwidowali bandę, w okolicy pojawiały się oddziały sowieckie – czy to samoloty, które zazwyczaj uciekały zanim w pobliżu pojawiły się „Wilki”, czy to lądowe, które często przekraczały granicę i uciekały pośpiesznie na sowiecką stronę, na sam dźwięk silnika… Sowieci musieli zauważyć „Wilka” majora, bo również weszli na wyższy pułap i czekali, aż major ustabilizuje lot. Po chwili w powietrzu dało się słyszeć terkot karabinu maszynowego. Kule minęły kabinę „Wilka” dosłownie o metry.
    - Cholera, Stefek wal! – zawołał Lalek i położył maszynę na bok w ciasnym skręcie. Kule Iszaka po raz kolejny przecięły powietrze nie osiągając celu. Po chwili do terkotu czterech karabinów maszynowych I-16, dołączyło się miarowe warkotanie karabinu Stefka.
    - Cholera! Trafiłem! – usłyszał po chwili Lalek w słuchawkach.
    - Ilu ich jest?
    - Widzę czterech.

    [​IMG]

    Sb-2​

    Major po raz kolejny odbił gwałtownie w prawo i kątem oka zauważył kilka sowieckich maszyn, które leciały dołem. Były do duże dwusilnikowe samoloty, typu SB – 2.
    - Pewnie idą ze skoczkami – pomyślał Lalek i wciskając gaz do oporu rzucił Wilka w stronę uciekających bombowców. Za nim ruszyły cztery Iszaki, które widząc uciekającego w kłębach dymu towarzysza postanowiły zachować daleko posuniętą ostrożność i nie wchodzić w zasięg strzału tylnych kaemów Wilka, który tym czasem był już za ostatnim w szyku Sb-2. Lalek nie myślał zbyt długo… Położył palec na przycisku odpowiadającym za otworzenie ognia z działek dziobowych… Chwila napięcia, po której powietrze rozdarł dźwięk strzałów. Pociski Lalka poszybowały w stronę sowieckiego bombowca, który trafiony w silnik zaczął opadać na lewe skrzydło. Ciągnąc za sobą smugę dymu, bombowiec runął w las wzniecając pożar. Lalek skupił się teraz na drugiej maszynie, której pilot widząc tragedię swojego „kompana” postanowił uciec przed polskim lotnikiem. Szybko zwiększył prędkość, i zszedł na niższy pułap. Pilot nie przewidział jednak, że maszyna Lalka ma jeszcze całkiem spore zapasy mocy – major pchnął manetkę gazu do oporu i po chwili przednią szybę jego kabiny wypełniły kontury S(zybkoj) B(ombadirowszczyka) – 2. Krótka chwila wahania… i następne wciśnięcie spustu… Pociski lecą w stronę sowieckiej maszyny. Dosięgają ją, wyprzedzają, przechodzą przez cienki pancerz… W zdemolowanym wnętrzu wybucha pożar… Załoga ratuje się na spadochronach. Trzecia maszyna, zawraca i na pełnej mocy ucieka w stronę granicy. Po chwili dołączają do niej myśliwce, które eskortują bombowiec aż do granicy… Świtało już gdy nad lotniskiem w Lidzie pojawił się samolot majora. Wszyscy gratulowali mu szóstego i siódmego zwycięstwa powietrznego…
    Tymczasem Sowieci starali się zataić fakt tajnych lotów, które kończyły się ciągłymi porażkami i niepowodzeniami. Szef sowieckiego wywiadu, podczas każdego sprawozdania przedstawianego Stalinowi, szczególnie obawiał się, gdy rozmowa schodziła na tematy związane z lotami nad Polską. Szczególnie przeraził się, gdy Koba, zapytał go kiedyś, w kilka dni po „zmiecieniu” dwóch Sb-2, przez pojedynczy samolot myśliwski.
    - Jakie wieści od naszego zrzutu? Co nadają…
    - No, tak się składa towarzyszu… że nic nie nadają.
    - Jak to? Nie mają radiostacji czy jak? Na Syberię im śpieszno?
    - No… bo sam towarzysz rozumie… Ich maszyna została zestrzelona przez polski myśliwiec….

    [​IMG]

    Następca majora Lalka

    [​IMG]

    I schemat budowy jego "ulubionego" celu.​

    Następnego dnia do szefa jednostek lotniczych, które miały przeprowadzić „akcję specjalną nad burżuazyjną Polską”, wpłynęły rozkazy, w myśl których generał miał się pakować i wraz z rodziną, stawić się w komendanturze NKWD… Po kilku godzinach odnaleziono go martwego, z rewolwerem w dłoni, ubranego w nienagannie utrzymany mundur… Tego samego dnia szefostwo sowieckiego lotnictwa podjęło decyzję o całkowitym odwołaniu lotów szpiegowskich nad Polskę… Wilki zdały pierwszy egzamin na szóstkę z plusem. Już niebawem do Warszawy przybyli niemieccy sztabowcy, ciekawi nowego polskiego samolotu, głównie z powodu dokonań grupy lotników, przerzuconych na początku roku na Kresy, gdzie udało się im w zaledwie pięciu lotach bojowych (w pięciu lotach spotkano sowieckie maszyny) zestrzelić, 30 samolotów, z czego 10 myśliwskich I-16, 16 rozpoznawczych R-10, oraz 4 Sb-2, przystosowane do roli samolotu transportowego. Do końca roku trwało stopniowe wycofywanie sił powietrznych z Kresów, i koszarowanie ich w Warszawie. Jako ostatni z Lidy wyjechał major Mikołaj Lalek, który już niebawem zamierzał odejść na zasłużoną emeryturę. Schedę po nim, miał przejąć młody i zdolny Jan Zumbach, który podczas działania na kresach zestrzelił dwa R-10 i cztery I-16, co czyniło go drugim pod względem skuteczności pilotem myśliwskim w polskim lotnictwie.

     
  22. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Retrospekcja nr. 4 Wywiad Rzeczpospolitej

    Kierunek niemiecki

    [​IMG]

    Od stworzenia polsko – niemieckiego sojuszu wojskowego pomiędzy wywiadami obu państw niemal jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknęły niesnaski i wzajemna niechęć. Agenci polscy, posłusznie przystali na dyrektywy wydane im przez dowództwo wywiadu wojskowego na Niemcy i maskując swoją poprzednią działalność, zwinęli swoje ekspozytury. Tak było w większości przypadków, jednak część polskich agentów postanowiła podjąć ryzykowną grę. W ramach II Oddziału Sztabu Generalnego powstała specjalna ściśle tajna komórka, o istnieniu której wiedziało tylko dwóch ludzi. Szef kontrwywiadu na Rzeczpospolitą – major Jan Henryk Żychoń, który odpowiadał bezpośrednio przed Prezydentem RP, oraz szef wywiadu wojskowego Wojciechem Zalewskim. Nowa polska organizacja wywiadowcza działająca na terenie Niemiec, została nazwana „Bellona” na pamiątkę rzymskiej bogini wojny. Szefem organizacji został porucznik Jan Gruszewski, dawny oficer wywiadu zakordonowego na Rosję Sowiecką. Do jego stałych współpracowników należeli: kmdr. Wojciech Janik, polski przedstawiciel marynarki wojennej RP, przy Krigsmarine, oraz Mikołaj Łajszczak polski przedsiębiorca, prowadzący w Niemczech małą fabrykę wchodzącą w skład koncernu Opla. Początkowo działalność Bellony była marginalna, jednak na początku 1939 roku, agenci dotarli do śladów prowadzących do obozów koncentracyjnych w Dachau. Dane na temat nieludzkich warunków panujących w obozach zostały przekazane do Warszawy. Raport obejmował min. opis tortur jakie spotykały zatrzymywanych przez Gestapo na terenie Rzeczpospolitej Żydów niemieckich, oraz sposoby eksterminacji.
    Jednocześnie, ludzie wchodzący w skład Bellony, zajmowali się zdobywaniem informacji na temat niemieckich planów wojennych, o których niemiecki sojusznik nie zawsze informował Polaków. Najbardziej błyskotliwym sukcesem na tym polu, było zdobycie planów „Wojny prewencyjnej” z Francją, którą planowano na rok 1940. Dane te przekazane do rozpatrzenia polskiemu sztabowi generalnemu uzyskały pełne poparcie marszałka Rydza – Śmigłego, który stwierdził, że są to plany możliwe do realizacji, zwłaszcza biorąc pod uwagę „bezład” jaki opanował francuską scenę polityczną, wraz z przyłączeniem się Rzeczpospolitej do III Rzeszy, w dziele walki z komuną. W ciągu zaledwie kilku dni od uzyskania wiadomości o planach wojennych w stosunku co do Francji, polscy wywiadowcy odkryli również plan obronny na wypadek wojny z Włochami, które od przystąpienia do sojuszu alianckiego wykazywały coraz większą wojowniczość i chęć na przejęcie ziem Austrii, które jak utrzymywali, należały się im jeszcze za ich udział w I Wojnie Światowej. Kolejną rewelacją, odkrytą podczas działalności wywiadowczej w Niemczech, były dane dotyczące przelotnego „flirtu aliancko – rumuńskiego”. Gdy wiadomość ta trafiła na biurko szefa sztabu generalnego, wywołała zrozumiałą konsternację w Warszawie. Dla wszystkich stało się jasne, że jeśli Anglicy wywrą odpowiedni nacisk na Rumunię oraz inne państwa bałkańskie, może dojść do wojny, która pogrąży w mrokach całą Europę. Z tego też powodu, od maja 1939 roku, w wywiadzie powstała „ekspozytura” wywiadu na Europę Południową, która swoją działalnością objęła głównie Rumunię, oraz inne państwa południowej Europy.

    Kierunek Północny


    [​IMG]

    Polscy agenci w drodze na Litwę... Grudzień 1939​

    W związku z dość dużymi odległościami dzielącymi Rzeczpospolitą i państwa skandynawskie, silny wywiad wojskowy na terenie Szwecji, Danii i Norwegii nie był rozwijany. Główną areną działalności polskiego wywiadu wojskowego stała się Republika Litewska oraz inne państwa leżące wzdłuż granic ze Związkiem Sowieckim. Jeśli chodzi o działalność wywiadowczą na terenie Litwy, to wraz z likwidacją „Lotniczego oddziału wywiadowczego”, dowodzonego wcześniej przez majora Lalka, II Oddział Sztabu generalnego podjął decyzję, o wprowadzeniu metod wywiadowczych realizowanych do tej pory na granicy ze Związkiem Sowieckim. Wywiad, tak zwany, zakordonowy skupiał się głównie na nawiązywaniu kontaktów z litewskimi oficerami, politykami i działaczami społecznymi, którzy mogli dostarczyć polskim agentom wiadomości o znaczeniu operacyjnym.
    Przechodzenie przez granice odbywało się na wszystkich jej odcinkach, i czasami prowadziło do drobnych incydentów granicznych, których wynikiem było np. postrzelenie strażnika granicznego po jednej lub drugiej stronie. Dlatego też, w celu uniknięcia takich, nieprzyjemnych z polskiego punktu widzenia wypadków, na początku 1939 roku, wprowadzono nowy regulamin, którego przestrzeganie, zdaniem jego twórców miało zagwarantować względne bezpieczeństwo. Przede wszystkim, agentom zabroniono spożywać alkoholu na pięć dni przed terminem przechodzenia granicy. W tym czasie, każdy wywiadowca idący za granicę pozostawał w ukryciu, i przez kilka dni czytał zdobyte od litewskich strażników gazety litewskie, uczył się na pamięć repertuarów kin w Kownie i Kłajpejdzie. Zgodnie z przewidywaniami, ilość incydentów zmniejszyła się.
    Jeśli chodzi o prowadzenie działań wywiadowczych na ternie Estonii i Łotwy, to polski wywiad ograniczał się głównie do wspierania niemieckiego wywiadu, który zobowiązywał się do przekazywania wszystkich zdobytych informacji Polakom. W razie gdyby niemiecki agent potrzebował, w miarę szybko, pozbyć się ścigających go agentów kontrwywiadu, Polacy zakupili we wszystkich większych miastach po kilkanaście mieszkań, w których przebywali polscy wywiadowcy. W razie, wizyty współpracownika Abwhery, agenci dysponowali kompletami zapasowych dokumentów, wystawionych na fałszywe nazwiska, zapasami cywilnych ubrań, które w razie potrzeby przydzielali przybyszom, oraz… bronią, na wypadek „niezapowiedzianej wizyty” lokalnego kontrwywiadu, bądź policji.

    Kierunek Południowy

    [​IMG]

    Samolotów "Czapla" używano do przerzutu broni i ludzi przez "zieloną granicę"​

    Na południu, cały polski wywiad skupiony był głównie na działalności na terenie Czechosłowacji. Wraz z rozpadem państwa, i powstaniem zależnego od Rzeczpospolitej Słowacji, działalność wywiadowcza została ograniczona i sprowadzona głównie do działań kontrwywiadowczych, które zapewniały względne bezpieczeństwo. Wraz z odkryciem przez „Bellonę” danych dotyczących działań Rumunii, w maju 1939 roku, powstała tak zwana komórka rumuńska, której zadaniem było stworzenie zrębów wywiadu wojskowego na terenie Rumunii. Szefem jednostki został pułkownik Michał Bednar. W ciągu zaledwie pięciu tygodni pracy, udało mu się stworzyć stałą siatkę wywiadowców i konfidentów, którzy donosili mu o każdym kroku rumuńskich elit politycznych i wojskowych. Pomimo oczywistych trudności, komórka mogła liczyć na stały dopływ, ludzi, sprzętu i co najważniejsze pieniędzy, z Polski, Niemiec, a także z Bułgarii, która aktywnie wspierała działalność polskiego wywiadu. Na początku grudnia, polskim agentom udało się przechwycić i przekazać do Warszawy schemat obrony Rumunii, atakiem ze strony Sowietów. Polacy musieli zdecydować jak wykorzystać wiadomości, uzyskane przez wywiad. Część polskich kół związanych z wywiadem sugerowała sprzedaż tych wiadomości Rosjanom, lub Niemcom, w zamian za technologię, lub uzbrojenie, którego potrzebowały polskie wojska, zwłaszcza zaś flota, która była niewspółmierna do sił lądowych jakimi dysponowała Rzeczpospolita.
    Kolejną udaną akcją polskich agentów, w Rumunii, było uzyskanie dostępu do rumuńskich baz morskich, skąd zamierzano „uprowadzić” kilka okrętów, zwłaszcza zaś jednostek jakich w polskiej flocie było mało. Oczywiście nikt nie spodziewał się, że będzie to akcja łatwa, jednak… apetyt rośnie w miarę jedzenia i szefostwo wywiadu snuło już ambitne plany zdobywania broni, amunicji i sprzętu wojennego za granicami kraju. Zdaniem wielu polskich ekspertów, działających przy II Oddziale Sztabu Generalnego, nie było to niemożliwe, lecz bardzo trudne. Akcje tego typu wiązały się też z małymi szansami powodzenia, w przypadku dekonspiracji, choćby jednego członka oddziału szturmowego, lub nieprzewidzianymi wcześniej komplikacjami. Ponadto, zdaniem większości polskich ekspertów, należało najpierw odpowiedzieć na pytanie, czy warto ryzykować życie ludzi dla zdobycia samolotów lub okretów, które nie będąc tak zwaną „nowinką techniczną”, wchodziły już od jakiegoś czasu w skład sił zbrojnych danego państwa.

    Kierunek Wschodni (ZSRR)

    [​IMG]

    Działo na okręcie 12 Flotylli Okrętów Podwodnych​

    Od początku lat 20, kiedy to rozpoczęła się polska działalność wywiadowcza na terenie Związku Sowieckiego, nie zmieniło się wiele. Wciąż, jak na początku lat 20, przez granicę, praktycznie przy każdej możliwej pogodzie, przechodzili polscy agenci zakordonowi, którzy nawiązywali w Sowietach kontakty, z przedstawicielami miejscowej administracji i oficerami. W roku 1939, panujący stan rzeczy nie uległ zmianie. Wciąż, jak niegdyś przez granicę przechodzili w obie strony polscy agenci i przemytnicy, ale zmienił się obiekt zainteresowania polskiego wywiadu, który przestał interesować się wojskami lądowymi, które były już dość dobrze rozpracowane i przerzucił się, na marynarkę wojenną, którą jak do tej pory omijały wielkie czystki prowadzone przez Stalina i jego krwawych palatynów. Infiltracja obejmowała wszystkich członków załogi okrętów, admiralicję, a nawet poszczególnych dostawców. Na cele związane z infiltracją i przeciąganiem na swoją stronę sowieckich marynarzy, II Oddział Sztabu Generalnego, w marcu 1939 roku, otrzymał rekordową sumę czterech milionów dolarów, uzyskanych głównie od Niemców, którzy byli szczególnie zainteresowani objęciem całego ZSRR, działalnością szpiegowską. Szczególne sukcesy, udało się polskim agentom odnieść w 12 Flotylli Okrętów Podwodnych, bazującej we Władywostoku, w 5 Flotylli Minowców, i na pokładzie niszczyciela Strogi, który dopiero co opuścił stocznię w Sewastopolu i wraz z 5 Flotyllą, prowadził dalekie patrole u brzegów Rumunii i Bułgarii.
    Większość marynarzy wchodzących w skład załogi niszczyciela, pochodziło z okręgów położonych przy granicy z Polską, co pozwalało na nawiązanie bliższych kontaktów, pomiędzy agentami, a służącymi na okręcie ludźmi. W związku z dyrektywami, przekazywanymi do szefostwa wywiadu na ZSRR, oraz planami budowy kilkunastu niszczycieli, w polskich stoczniach, agenci związani z załogą „Strogiego” otrzymali rozkaz przygotowania ucieczki okrętu z Sewastopola do bułgarskiego portu, gdzie na „uciekinierów” oczekiwali już polscy marynarze, którzy mieli przejąć okręt. Na początku grudnia, służący na okręcie Polacy, opracowali pierwszy plan ucieczki niszczyciela, który po krótkich debatach uzyskał akceptację polskich władz wojskowych. Plan był prosty – podczas następnego patrolu u wybrzeży Rumunii, niszczyciel miał nagle zwolnić i rzucić kotwicę, z powodu awarii kotłów. Następnie zamierzano zlikwidować wszystkich związanych z partią komunistyczną oficerów na okręcie, oraz przejść na zachód, do Bułgarii, gdzie uciekinierzy z ZSRR mieli zostać ukryci w polskiej ambasadzie. Plan tylko na pozór brzmiał dziwnie…
    5 Flotylla Minowców, która pełniła rolę osłony niszczyciela Strogi, również zdominowana była przez sympatyków Rzeczpospolitej, którzy w zamian, za kilka tysięcy rubli, bądź dolarów, w zależności od człowieka, gotowi byli przeprowadzić podległe im okręty do sojuszniczych portów, a na masztach swych jednostek wywiesić biało – czerwoną banderę. Co prawda, w szefostwie sił zbrojnych istniały uzasadnione obawy odnośnie, „pewności” i skuteczności takiego przejęcia kilku jednostek morskich, a także odnośnie zachowania ich załóg, ale ogólnie projekt przypadł do gustu i admiralicja wyraziła zgodę na wysłanie polskich marynarzy do Bułgarii. Jednocześnie za pośrednictwem polskich wywiadowców porozumiano się z załogami, sowieckich okrętów, które wyznaczyły wstępny termin ucieczki na luty 1940 roku.

    Inne kierunki działalności wywiadu

    [​IMG]

    Poza działającym w państwach sąsiednich ekspozyturami wywiadu zagranicznego, II Oddział, działał również na terenie największych mocarstw europejskich. Przykładem, może być chociażby Wielka Brytania i Francja, z których sprowadzano do Polski większość wzorców dla polskiego przemysłu zbrojeniowego. Z Francji udało się sprowadzić do Rzeczpospolitej, a raczej ukraść, gdyż „sprowadzającym” był agent polskiego wywiadu, Mieczysław Marczak, plany nowego francuskiego myśliwca do uzyskiwania przewagi powietrznej, który po drobnych przeróbkach miał wejść na wyposażenie polskiego lotnictwa. Maszynę tą, oznaczoną jako MS-406, wprowadzono do służby w polskim lotnictwie myśliwskim na początku 1939 roku, zastępując przestarzałe już PZL P.24.

    Następny odcinek nie będzie już retrospekcją, i obejmie styczeń 1940 roku.
    @ Nikt Ważny: Bądź cierpliwy. Prędzej czy później, jak nie będzie weny twórczej, opiszę dobrze państwo Słowackie, w ramach "odcinka specjalnego".
     
  23. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 43

    Kompania braci...

    [​IMG]

    1 stycznia 1940 roku

    Porucznik Miśkiewicz z trudem przetarł oczy, i z pewnym trudem wstał z łóżka. Powoli, ostrożnie stawiając kroki wszedł do łazienki i popatrzył w lustro. Po drugiej stronie stał facet średniego wzrostu, w pomiętej niebieskiej piżamie i ciemnym szlafroku. Facet w lustrze z trudem sięgnął po szczoteczkę do zębów, i stwierdziwszy, że przed myciem zębów należy najpierw napełnić kubek wodą, a na szczoteczkę nałożyć pastę, zaklął ordynarnie, po czym ruszył powoli w stronę sedesu. Gdy cały ten skomplikowany rytuał dobiegł wreszcie końca, z łazienki wyszedł obolały, po wczorajszym sylwestrowym wieczorze, aczkolwiek całkiem przytomny porucznik Piotr Miśkiewicz, od niedawna dowódca I kompanii 1 Dywizji Spadochronowej, która obecnie przechodziła szkolenie, i miała wejść do regularnej służby w kwietniu bieżącego roku.
    Porucznik, wraz z narzeczoną, przebywał aktualnie u swoich, jak sądził przyszłych teściów, którzy podobnie jak jego „druga połówka” nie pochwalali jego wczorajszej „imprezy”, na którą udał się w towarzystwie miejscowych gospodarzy. Gdy wrócił do domu, około godziny pierwszej w nocy, dostał cały wykład, którego udzieliła mu jego narzeczona. Najogólniej rzecz biorąc mówiła coś o „zdrowym rozsądku” i „brataniu się z parobkami”. Co prawda, nie słyszał ani słowa ze strony swojego ewentualnego, teścia, pana Jana, który po wykładzie pojawił się obok porucznika i stwierdził, że „baby to nigdy nie wiedzą, czego chcą!”, ale mimo to Miśkiewicz czuł, że dobrze byłoby zmienić miejsce pobytu i jak najszybciej znaleźć się w koszarach, albo w ich mieszkaniu, przy ulicy Tuwina 4 w Łodzi, gdzie jak na razie odbywało się szkolenie dywizji.
    - Pssst! Piotrze! – porucznik odwrócił się i zauważył, że ojciec Agnieszki, woła go gestem do kuchni. Chcąc nie chcąc, Piotr ruszył w stronę pomieszczenia i widząc wyjątkowo zmartwionego pana Jana, postanowił, że zamknie za sobą drzwi.
    - Pan mnie wołał?
    - Tak, tak. Jak tam po wczorajszym? Głowa boli? – zapytał z nutą troskliwości starszy jegomość.
    - Boli… trochę. Niech się pan o mnie nie martwi. Bywało gorzej.
    - Ha ha, znam ten ból – uśmiechnął się starzec i usiadł na krześle stojącym tuż obok sporego dębowego zapewne stołu – Widzę, że przypadliście sobie do gustu, z moją córką, co?
    - Cóż…
    - Dobrze, dobrze. Wiem jak to jest, z twojego punktu widzenia – odparł szybko mężczyzna – Z jednej strony nie chcesz jej zostawić na lodzie, z drugiej chcesz żeby wszystko było tak, jak tobie odpowiada. Chcesz jeszcze wrócić do lotnictwa, ale wiemy obaj, że jeśli się ożenicie, to zrobią Cię w najlepszym wypadku instruktorem myśliwskim, gdzieś w Dęblinie, czy innej szkole pilotażu i na nowych maszynach to sobie nie polatasz prawda?
    - No… prawda. – odparł po chwili porucznik i również usiadł na krześle – Co ja winny, że to się wszystko tak, a nie inaczej układa? Nic. Agnieszka… ona jedna coś dla mnie zrobiła.
    - Wiem. To dobra dziewczyna, ale Tobie nie muszę o tym mówić. Słuchaj… ty jesteś wojskowym, a ja mam znajomości w armii, i wiem dużo. Podobno, wasza jednostka, ma być skierowana do współdziałania z Niemcami? To prawda, czy tylko takie plotki?
    - Pan wybaczy, ale miałem już przygodę z obcym wywiadem… i przypłaciłem to nerwami i paroma siwymi włosami. Jeśli chce pan się czegoś dowiedzieć o 1 Dywizji Spadochronowej, to proszę pytać swoich znajomych w armii – porucznik oparł się głową o ścianę – ale nie mnie.
    - Spokojnie. Widzę, że dobrze zapamiętałeś tamtą lekcję co? – Tudorowski uśmiechnął się szeroko – A teraz przejdźmy do konkretów. W imieniu Sztabu Generalnego proponuję Tobie i Twojej kompani wykonanie ściśle tajnego zadania, które będzie wymagało od was naprawdę dużo. Musicie pokazać, że macie ikrę. Tak jak to zrobiliście w Bieszczadach.
    Miśkiewicz natychmiast odzyskał przytomność.
    - Więc… Mogę pana prosić o jakieś uwierzytelnienie? Na przykład rozkaz mojego dowódcy?
    - Oczywiście – na twarzy Tudorowskiego pojawił się cień uśmiechu – Proszę bardzo, oto i rozkaz Twojego dowódcy. Pułkownik Wiśniewski, jeśli się nie mylę? Bardzo przyjemny chłop. Był tu u nas. Zaraz po Bożym Narodzeniu. Byliście wtedy w miasteczku, na zakupach, a ja odebrałem te papiery – to mówiąc Tudorowski podał porucznikowi blankiet z rozkazem, z którego wynikało, że z dniem 1 stycznia 1940 roku, jego kompania przechodzi pod rozkazy majora Jana Tudorowskiego, z II Oddziału Sztabu Generalnego.
    - Cóż… Czego pan ode mnie oczekuje?
    - 10 stycznia kończy się urlop Twojej kompanii. Na pierwszym apelu, czy jak wolisz zbiórce po urlopie, wybierzesz pięciu najlepszych ludzi. Reszty dowiecie się później.
    - Pan wybaczy, ale brzmi to co najmniej enigmatycznie…
    Rozmowę przerwało wejście Agnieszki, która na widok ojca i narzeczonego pogrążonych w rozmowie rzuciła pod ich adresem jakiś uszczypliwy komentarz, którego porucznik nie usłyszał, czy też co bardziej prawdopodobne nie zrozumiał. Za to, Jan zrozumiał go doskonale i najwyraźniej uważał go za „świetny dowcip”.


    Tego samego dnia w Londynie…

    [​IMG]

    Samochód zatrzymał się przed ambasadą litewską, w której już od kilku dni przebywał litewski prezydent Ananas Smetona. Z samochodu wysiadło kilku wyższych brytyjskich oficerów, ubranych po cywilnemu, którzy bez słowa skierowali się do budynku ambasady, okazując stojącym przy bramie wjazdowej strażnikom swoje dokumenty i specjalne przepustki. Po chwili cała czwórka, wśród której można było rozpoznać min. marszałka Montgoomery’ego znalazła się w dużym hollu, w którym oczekiwał już litewski prezydent. Brytyjscy goście bez słowa ukłonili się, a następnie, usiedli przy dużym stole, na którym leżała mapa Litwy.
    - Witam panów, w ambasadzie Litwy, w Londynie. Mam nadzieję, że podróż przebiegała bez większych nieprzyjemności – powiedział cicho prezydent – Najbardziej cieszę się z faktu, że tajne rozmowy rządowe pomiędzy naszymi rządami dobiegły już końca, i że nie musimy się już kryć z naszą… że tak powiem przyjaźnią.
    - Nigdy nie musieliśmy ukrywać naszych przyjaznych stosunków wobec Republiki – odparł cicho Montgomery, po czym rzuciwszy spojrzenie na mapę zapytał – A więc to jest pański kraj?
    - Tak się składa, że to jest mapa Litwy – potwierdził Smetona – Widzę, że nie zamierza pan czekać, na zachętę do podjęcia pracy. To bardzo miło z pańskiej strony – powiedział prezydent i obdarzył marszałka lekkim uśmiechem – Na mapie zaznaczone są pozycje moich dywizji, oraz prawdopodobne pozycje wojsk polskich. Obawiamy się, że w przypadku ataku Niemiec na nasz kraj, ich pojazdy pancerne i kawaleria, zmiotą nas z powierzchni ziemi….
    - Rzeczywiście, wróg, a raczej prawdopodobny wróg ma przewagę w liczbie, zdolnościach bojowych i nowoczesnym sprzęcie. Z wojskowego punktu widzenia, trudno znaleźć jakąś szansę, na ocalenie waszego kraju przez polsko – niemieckim blitzkriegiem – Marszałek założył nogę na nogę i przez chwilę przypatrywał się prezydentowi – Jak długo jesteście w stanie odpierać ich ataki? Tydzień? No, powiedzmy, że popiszą się idiotyzmem, i dadzą wam wygrać w kilku bitwach granicznych. To by nam dawało… dwa tygodnie. Jako przedstawiciele brytyjskiej armii – to mówiąc wskazał na pozostałych zebranych w ambasadzie oficerów – możemy dać wam dwie ewentualności. Pierwsza… poddać się bez walki. Druga… walczyć przez ten tydzień i przystać na pierwszą polską propozycję pokoju – widząc niezadowolenie na twarzy Smetany dorzucił – Oczywiście rząd brytyjski zagwarantuje wam możliwość stworzenia gabinetu w Londynie, ale nie będzie to łatwe, mówię z ręką na sercu.
    - Alianci oferują nam tylko tyle? – zdziwił się Litwin.
    - Spróbujcie przekonać Łotyszy i Estończyków. Jeśli zatrzymacie Polaków i Niemców, na granicy, przez powiedzmy dwa tygodnie… Wielka Brytania zaatakuje razem z Francją, zmaleje niemiecki nacisk… a wtedy również Polacy będą musieli ustąpić. Zawsze możecie liczyć na włączenie się do wojny ZSRR, ale będąc na waszym miejscu wolałbym, żeby to nigdy nie nastąpiło. Komuniści usuną was z waszego kraju i wprowadzą własnych ludzi, na wasze stanowiska.
    Prezydent Litwy pokiwał głową.
    - A więc, Litwa jest spisana na straty?
    - Jedyną nadzieją Litwy jest sojusz aliancki. Nie zostawiamy naszych sojuszników w potrzebie…

    Czas miał pokazać jak bardzo mylił się marszałek Montgomery… Choć w styczniu 1940 roku doszło do podpisania sojuszu pomiędzy Republiką Litwy, a Anglią i Francją, na początku kwietnia nikt nie wspierał Litwinów, w samotnym boju z potężnym wojskiem polskim.

    10 stycznia 1940 roku

    Porucznik Miśkiewicz stanął przed frontem swojej kompani. Powoli poprawił mundur i wyrzucił wykałaczkę, która do tej pory pałętała mu się po ustach.
    - Dobra panowie! Witam w jednostce po naszych kochanych ćwiczeniach. Pytanie numer jeden, do panów spadochroniarzy – porucznik stanął z rękami założonymi do tyłu – Kogo najbardziej boi się przeciwnik?
    - SPADOCHRONIARZY! – odpowiedziało mu chórem kilkadziesiąt gardeł.
    - Kogo najbardziej kochają dziewczyny?
    - SPADOCHRONIARZY!
    - Świetnie panowie. Kapral Wiśniewski, sierżant Kalinowski, plutonowy Kowalski, Babiński, Sosnowski, Michałowski po treningu, zameldować się w moim gabinecie. Strój dowolny, ale jak któryś przyjdzie w gaciach to się wkurzę – po chwili ciszy porucznik dodał – Rozejść się!
    Żołnierze rozbiegli się we wszystkie strony. Jeden pluton ruszył w stronę „małpiego gaju”, drugi ruszył w stronę małego wzgórza pokrytego błotem po którym wbiegali na górę. Gdy żołnierze włazili na górę, stawał nad nimi ich sierżant i bezceremonialnie zrzucał ich na dół. I tak dopóki w uszach ćwiczących nie rozbrzmiał gwizdek kończący pierwszą część treningu.
    Miśkiewicz usiadł na niskim murku i wyjął z kieszeni na piersi metalowy gwizdek.
    - Chłopaki! Koniec!
    Po chwili w jego gabinecie stawili się wyczytani przez niego rano oficerowie. Porucznik usiadł za swoim biurkiem i położył na blacie ich teczki osobowe.
    - Dobra panowie. Wszyscy w tym radosnym gronie mówimy po rosyjsku lepiej niż po polsku. Wszyscy mamy na pieńku z czerwonymi. Sierżancie Kalinowski, pytam was jako najbardziej bojowych z całej ekipy. Piszecie się na tajną akcję na terenie Związku Sowieckiego?
    - Ta jest.
    - Wiśniewski to samo pytanie.
    - Ta jest panie poruczniku, ale pod warunkiem, że będzie można postrzelać.
    - Dobra, Kowalski?
    - Wchodzę w to.
    - Babiński?
    - Wpieriod tawariszcz nastawnik!
    - Sosnowski?
    - Podoba mi się opcja, pod tytułem strzelanie do czerwonych – uśmiechnął się żołnierz i skinął głową.
    - Michałowski?
    - Będę tuż za panem!
    - Doskonale chłopaki. Dobierzcie po dwóch ludzi ze swoich plutonów, którzy znają rosyjski, mają wygląd kołchoźnika lub robotnicy i skierujcie ich teczki do mnie. Potem przekażemy je trochę wyżej. Ponadto od dzisiaj macie spakować swoje graty i przenieść je do nowego baraku, który stoi tam na końcu. Musimy mieć pewność, że nikt z was nie powie innemu oficerowi o celu waszej misji, dlatego będę go znał tylko ja – porucznik uśmiechnął się pod nosem i dodał – czas, miejsce akcji, oraz zadanie ściśle tajne i zostanie wam wyjawiona dopiero w samolocie. Dziękuję za uwagę, i … za waszą decyzję.

    Podpolinik zapalił papierosa i usiadł na przewalonym pniu. Obok niego siedziało kilku skutych w kajdanki polskich przemytników. Uwagę podpolnika zwrócił jeden z nich, ogolony na łyso, z niedopalonym papierosem w ustach i butelką polskiego wiśniaka w kieszeni brudnej kufajki.
    - Nu, a ty, sabaka, szto za ptica?
    - A wasza sawieckaja! – odparł bezczelnie siedzący na ziemi przemytnik – Rozkuj mnie, ścierwo, to pokażę dokumenty wystawione przez szefa waszego *******go wywiadu na białą Polskę!
    - Wot, ścierwo – mruknął podpolnik i powoli podszedł do siedzącego na ziemi przemytnika. W ręku miał odbezpieczonego nagana. Po chwili wahania rzucił mu na ziemię kluczyki do kajdanek – Odepnij się i trzymaj dystans. Jakby co to u mnie kulka z maszyny, leci szybciej niż myślisz.
    Siedzący na ziemi szybko wyciągnął ręce po klucze i sprawnie rozpiął kajdanki, które rzucił na ziemię z wyraźną odrazą. Po chwili wsunął rękę za kufajkę, i wydobył małe zawiniątko, które ostrożnie położył na pieńku i powoli rozwinął. Podpolnik zapalił papierosa i zmierzył wzrokiem przemytnika.
    - Dobra, odsuń się od tego pniaczka i stój z łapami na widoku – rzucił podpolnik, po czym podszedł do pieńka i powoli podniósł dokumenty do oczu, przez kilka sekund jego wzrok błądził po literach – Nu! Charaszo. Wy swoi, znaczy człowiek sowiecki, a nie takie jak to ścierwo burżuazyjne. Dokąd idziecie?
    - Do Mińska, do szefa tamtejszego NKWD.
    - Dobrze. Mam wam jakoś pomóc, czy wolicie, żebym został tutaj i zajął się tymi przebrzydłymi burżujami?
    - Zostańcie z nimi. I jeszcze jedno, zlikwidujcie wszystkich. W pierwszej kolejności ich maszynistę (przewodnika przemytników, w gwarze przemytniczej). To parszywe ścierwo rzuciło pod moim adresem dość nieprzystojny komentarz, gdy się pozbywałem tych pięknych bransoletek – sowiecki agent „Klecha” uśmiechnął się pod nosem – Strzelcie mu w łeb, za tą jego Polskę. I tak do niczego się już nie przyda.
    Gdy agent zniknął już na horyzoncie podpolnik wstał z miejsca i podszedł do siedzącego na ziemi maszynisty przemytników. Powoli wyjął zza pasa butelkę samogonu i podetknąwszy mu pod nos powiedział dość głośno:
    - Napijesz się towarzyszu?
    - Świnia gęsi nie towarzysz – odparł hardo maszynista i splunął podpolnikowi w twarz.
    - Po to te nerwy? – mruknął podpolnik i powoli wstał z kucków. Wyczekawszy odpowiedni moment zamachnął się i kopnął siedzącego na ziemi przemytnika w bok – Jak was nazywają?
    - Niedźwiedź, mówią na mnie Niedźwiedź – rzucił przemytnik i podniósł się z śniegu.
    - To, ty sobako, prowadziłeś partię Wańki Bolszewika?
    - Ja – warknął siedzący na ziemi przemytnik i z całej siły kopnął podpolnika w kolano. Gdy ten obalił się na ziemię, Niedźwiedź rzucił się na niego i kilka krotnie kopiąc go w twarz sięgnął po nagana. Po chwili ciszę jaka panowała tej nocy na granicy polsko – sowieckiej przerwał pojedynczy suchy strzał z sowieckiego nagana…
    Niedźwiedź otrzepał się ze śniegu i uwolnił z okowów pozostałych przemytników. Niedbale przykryli zwłoki podpolnika darnią, a następnie ruszyli po swoje nioski, które musieli zostawić pod dużym dębem. Maszynista popatrzył na dwóch Żydów, którzy przed opuszczeniem miejsca grandy, podeszli jeszcze na chwilę do przykrytych darnią zwłok i przez chwilę kiwali głowami.
    - Znaliście go? – zapytał spluwając obficie na ukrytego po ziemią trupa.
    - Znalimy, panie!
    - Co za jeden?
    - Wielki pan, wielki pan u Sowietów. Oni wam teraz tego nie darują. Dowiedzą się, że to Niedźwiedź kropnął Romanowskiego i partia Niedźwiedzia już nie przejdzie. Będą czekać, ludzi, czołgi, karabiny postawią wzdłuż granicy, że żadna partia nie przejdzie i wtedy będzie wielka bieda. I u nas i u was goi.
    - Gadasz głupoty pudlu – rzucił z pogardą Niedźwiedź i po raz ostatni spojrzał ku drodze do futoru… - Tam poszedł sowiecki agent. Masałki, dadzą dużo szmalu jak się dowiedzą, co za ptica w mojej partii do Sowdepii poszła.
    Przemytnicy ruszyli na punkt po sowieckiej stronie. Raz po raz zatrzymywali się, i czekali, aż Niedźwiedź sprawdzi przejście. Żaden z nich nie miał ochoty na powtórkę z rozrywki.


    27 stycznia 1940 roku

    [​IMG]

    Marszałek Rydz Śmigły usiadł wygodnie w fotelu i zapalił fajkę, która od jakiegoś czasu stała się jego nieodłączną towarzyszką, podczas długich nudnych narad w sztabie i w Generalnym Inspektoracie Sił Zbrojnych. Powoli wstał z miejsca i sięgnął po leżące na zniszczonym kredensie teczki oznaczone napisem Cieszyńska Dywizja Obrony Narodowej. Powoli otworzył tekturową okładkę i patrząc na siedzącego po drugiej stronie stołu generała Świerczewskiego, powiedział przyciszonym głosem.
    - Słyszałem o was różne rzeczy. Dziwi mnie, że człowiek o poglądach takich jak pańskie, przechodzi na polską stronę i podejmuje się służby w naszym wojsku, zwłaszcza, że będzie stał tak blisko granicy z bolszewią. Ale niech, już pana o to głowa nie boli – marszałek uśmiechnął się pod nosem – Pewnie kojarzy pan nazwę, Husarzy Śmierci, z waszych sowieckich kursów?
    - Tak, znam tą nazwę. To ściśle tajna policja wojskowa działająca w ramach waszego wojska, uh… przepraszam. Naszego wojska.
    - Tak lepiej generale – odparł marszałek i położył teczkę przed generałem – Będziesz miał czterech oficerów z Huzarów Śmierci, tuż obok siebie, na wypadek, gdyby zachciało Ci się pohulać i rwać z kopyta do Sowietów. Czerwoni… mają brzydki zwyczaj posyłania nam szpiegów – marszałek uśmiechnął się po raz kolejny – A my, brzydki zwyczaj likwidowania ich cicho, cichuteńko, tak, że najmniejszego śladu nie ma, ani po agencie, ani po tych, którzy go wspierali. Jeśli zdradzisz, to lepiej, żebyś ni z tego, ni z owego zaszył się pod pniakiem w samym środku Syberii, bo wtedy są małe szanse, że Cię nie znajdziemy. Rozumiesz?
    - Tak. Mam być… No… - generał zaczął szukać odpowiedniego słowa – waszym…
    - Naszym, naszym. A teraz… do widzenia panu!
    Świerczewski wstał z miejsca i wyszedł na zewnątrz…
     
  24. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 44​


    Chmury nad Litwą...

    [​IMG]

    1 luty 1940 roku

    [​IMG]

    Generał Sosabowski, jak co rano otworzył drzwi swojego mieszkania w Warszawie, i ubrany w doskonale skrojony i dopasowany do jego sylwetki mundur ruszył w stronę siedziby Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych. Na jego twarzy błądził lekki uśmiech, proponowano mu bowiem, rozpoczęcie formowania 2 Dywizji Spadochronowej, która razem, z powoływaną już pod broń 1 Spadochronową, miały wkrótce wejść w skład nowej jednostki, z którą generał wiązał wielkie nadzieje. Zresztą, nie tylko on. Również wielu innych oficerów, ze Sztabu Generalnego i z lotnictwa, wiązało duże nadzieje z powstaniem elitarnych jednostek piechoty, które mogłyby wspierać lotnictwo i dokonywać ataków z najmniej spodziewanego kierunku… z powietrza, które dla szeregowego żołnierza wciąż pozostawało niedostępną przestrzenią. Bardzo często, wielu młodych oficerów, musiało w bardzo młodym wieku opuszczać Wojsko Polskie, pomimo iż wciąż byli w pełni sił i zdolności, ale… kończył się „ich termin ważności” w lotnictwie. Po służbie np. w myśliwcach, niewielu pozostawało w armii do emerytury, gdyż jedyną opcją zamienną z lataniem było dla nich… latanie w dęblińskiej Szkole Orląt, która choć była bardzo ważną instytucją, z punktu widzenia dowództwa lotnictwa wojskowego, to jednak nie była w stanie zapewnić odpowiedniego, poziomu… adrenaliny, dla spragnionych wrażeń młodych jeszcze ludzi.
    W GISZ-u, na generała czekało już kilku oficerów, którzy po krótkiej rozmowie przy wejściu zaprowadzili go do gabinetu Marszałka Rydza Śmigłego. Śmigły, był lekko znudzony kolejnymi perorami, na temat ważności poszczególnych formacji, sił zbrojnych i oczekiwał od Sosabowskiego, krótkiego treściwego stwierdzenia w stylu: „Potrzebujemy tych dywizji!” albo „Bez tych dywizji będzie nam bardzo ciężko”. Jednocześnie, marszałek już od jakiegoś czasu musiał znosić obecność admirała Świrskiego, który nieustannie, niczym przekupka na rynku, „truł mu” pewną część ciała o rozpoczęcie rozmów z Niemcami, którzy za „przysłowiową złotówkę” zamierzali odsprzedać Polsce nowy ciężki krążownik, którego budowę zlecił Adolf Hitler, a który okazał się kompletnym niewypałem, z niemieckiego punktu widzenia. Jednocześnie Świrski domagał się wyznaczenia kilku drużyn spadochroniarzy, do wykonania „akcji specjalnej”, a gdyby nie otrzymał zgody na takie wykorzystanie ludzi, pozostających formalnie pod dowództwem Sosabowskiego, odgrażał się, że sam wygospodaruje ludzi na wykonanie swojego planu, który miał zwiększyć potencjał militarny polskiej floty…
    - Panie marszałku? Generał Sosabowski do pana…
    - Powiedz mu, żeby wszedł. Nie mam czasu na czekanie!
    Adiutant wprowadził do środka generała, po czym wyszedł cicho zamykając drzwi.
    - Proszę, niech pan spocznie.
    - Dziękuję panie marszałku.
    - Generale Sosabowski – Rydz Śmigły zmierzył przybysza od stóp do głów – Czy formowanie 2 Spadochronowej uważa pan za niezbędne?
    - Cóż, jeśli mam być zupełnie szczery, to formacje tego typu powstają już we Włoszech i w Sowietach, gdzie zaliczane są do najlepiej wyposażonych i uzbrojonych oddziałów pozostających w ręku stalinowskich generałów – Sosabowski strzepnął niewidoczny pyłek z munduru – Jeśli mam być z szanowny panem marszałkiem zupełnie szczery, to powiem wprost. Chcę, żeby Polska, miała co najmniej trzy razy tyle dywizji, co w dniu dzisiejszym. Naszym zadaniem jest zdobycie tego co niegdyś utraciliśmy na rzecz Imperium Carskiego, a później na rzecz bolszewickiej Rosji. Tylko sojusz z Niemcami, pozwala nam na prowadzenie takiej… polityki. Jeśli uważa pan, że Ci ludzie powinni trafić do oddziałów pancernych, trudno, nie będę się z panem sprzeczał. Jeśli sądzi pan, że należy budować myśliwce i bombowce, zamiast dawać broń tym ludziom, proszę bardzo. Zna pan moje zdanie.
    - Cóż, wydaje mi się, że wybuch wojny jest już bliski i kłótnie są tu jak najbardziej nie na miejscu, dlatego też, zastanawiam się jak zadowolić i pana i admirała Świrskiego, choć wiem, że będzie to bardzo trudne – Rydz Śmigły spojrzał na leżące na biurku memorandum, autorstwa admirała – Proszę, żeby na przyszłość, nie angażował się pan generał tak bardzo w powierzone mu zadanie. Proszę również, aby pamiętał pan, że wyrażam zgodę, pod jednym tylko warunkiem – będzie pan współpracował z admiralicją.
    - Tak jest, panie marszałku – generał Sosabowski wstał z miejsca i zasalutował – Zrobię co będzie w mojej mocy.
    - Mam nadzieję, że wilk będzie syty i owca cała – marszałek odprowadził generała do drzwi. Gdy Sosabowski wyszedł, szef GISZ-u usiadł przy swoim biurku i włączył radio. „Robota na dzień dzisiejszy może zostać uznana za zakończoną…”.

    2 luty 1940 roku

    [​IMG]
    Wielki wódz wszystkich Włochów, Benito Mussolini, siedział właśnie przy porannym posiłku, gdy jego zaufany człowiek w partii, podał mu raport dotyczący planów pozostałych aliantów odnośnie Litwy, którą na początku roku wspólną uchwałą, przyjęto do sojuszu. Duce, bez większego zainteresowania rzucił okiem na okładkę pisma. Przez chwilę przeglądał ilustracje, które zdaniem jakiegoś zadufanego w sobie Brytyjczyka, miały oddawać przygotowanie litewskich sił zbrojnych do obrony przed ewentualną polską i niemiecką agresję. Przez chwilę w dużym klimatyzowanym gabinecie duce panowała grobowa cisza, po czym Mussolini wstał z miejsca i powoli podszedł do otwartego na oścież okna.
    - A więc, Polacy i Niemcy zaatakują Litwę?
    - To bardzo prawdopodobne, Duce.
    - Litwini nie poradzą sobie z armią polską, i niemieckim lotnictwem?
    - Tak duce. Litwa nie ma najmniejszych szans. Zostaną pobici.
    - Giuseppe, powiedz mi, czy jest sens narażać życie moich dzielnych, strzelców alpejskich? Czy jest sens ryzykować życie naszych wspaniałych marynarzy? Czy posyłania naszych przyjaciół i wyborców na ten cały mroźny wschód ma szanse powodzenia?
    - Nie wiem, duce. Bóg nie obdarzył mnie tak przenikliwym umysłem.
    - Cóż, na szczęście Włochy mają mnie – Mussolini uśmiechnął się pod nosem i podszedł do biurka – Przygotuj odpowiednie dokumenty Giuseppe, wychodzimy z sojuszu alianckiego. Nie mam zamiaru ryzykować życia moich ludzi dla jakiś Litwinów, do których nie dotarli nawet wspaniali rzymscy kupcy, w czasach, gdy Rzym skupiał w swoich rękach wszystkie nici na kontynencie.
    - To…, to…
    - Tak Giuseppe? – Duce wziął się pod boki i obdarzył swego współpracownika pogardliwym spojrzeniem – Masz mi coś jeszcze do powiedzenia?
    - To… Wizja godna największego z Cezarów!
    - Też tak sądzę mój drogi Giuseppe. Też tak sądzę…

    3 luty 1940 roku

    [​IMG]

    Czołgiści generała Maczka zajmowali miejsca w swoich pojazdach. Kapitan Kopytek usiadł na pancerzu pokrytego śniegiem lekkiego czołgu 7 TP. Kapitan powoli wyjął z mapnika mapę dróg w okolicy Wilna i pokazał ją kierowcy czołgu, który przez chwilę przyglądał się ładnie wykonanej mapie drogowej.
    - Panie kapitanie, o której wyruszamy?
    - Myślę, że za jakieś dwadzieścia minut. W sumie, czekamy już tylko na średnie, i na tankietki.
    - Panie kapitanie… - kierowca odsunął na bok okulary motocyklowe i wytarł czystą szmatą, pokrytą smarem twarz – niech pan powie. Oczywiście jeśli, będzie mógł pan mi powiedzieć na ten temat prawdę. Coś się szykuje prawda?
    - Słuchaj Józek… - kapitan złożył powoli mapę i włożył ją do przewieszonego przez ramię mapnika – Wiem, że następuje koncentracja naszych sił w okolicach Wilna. Nie wiem co to może oznaczać. Wyznaczyli nas, do stawienia się na miejscu, to i ruszamy. Jeżeli się boisz, to mam przy sobie wniosek o przeniesienie razem z wozem do 2 Armii, wiesz… tej dowodzonej przez Żymierskiego…
    - Dobra! – kierowca czołgu założył okulary i wsunął się do środka wozu – Jadą nasze dziesiątki! Niech pan leci do swojego wozu, bo Maciek ma słabe nerwy i może ruszyć szybciej.
    Rzeczywiście na horyzoncie było już widać nadjeżdżające z przeciwka średnie polskie czołgi 10 TP. Na pokrytych białą maskującą farbą kadłubach kołysały się karnistry z benzyną, skrzynki z amunicją do działek i karabinów, oraz siedzący na pancerzu członkowie załóg wozów. Wszyscy ubrani w czarne, skórzano – futrzane kombinezony machali do przechodzących obok ludzi, wznosili ręce w geście pozdrowień… Kapitan Kopytek nie miał jednak czasu na podziwianie pojazdów pancernych i ich dzielnych załóg. Szybko ruszył po świeżym śniegu w stronę swojego 7 TP, na którego boku ktoś wymalował białą farbą dużą jedynkę, będącą numerem taktycznym pojazdu. Kapitan sprawnie wszedł na błotnik i otworzył właz prowadzący do wieży, w której siedział już przykryty grubym wełnianym kocem sierżant Dobroń, niżej przy włazie kierowcy siedział kapral Wojtaszek, którego wszyscy nazywali Maciusiem. Kopytek wlazł do wieży i założył hełmofon. Powoli podpiął swój logofon do czołgowego akumulatora. Po chwili wszyscy członkowie załogi usłyszeli jego spokojny, pewny głos w swoich słuchawkach.
    - Dobra Maciuś, zapalaj. Jedziemy. Dziesiątki, już przejeżdżają, przez most. Kierunek Wilno!
    Dobroń poprawił swoje okrycie i półgłosem rzucił krótką uwagę:
    - Żeby tylko z tego co nie wynikło!

    Tego samego dnia w Warszawie

    [​IMG]

    - Panowie posłowie! Wysoka izbo, panie marszałku! – głos ministra Kwiatkowskiego przybierał na sile – W ciągu minionych czterech lat, wielokrotnie, ja i pozostali panowie, różniliśmy się w opiniach dotyczących największej inwestycji ostatnich lat, a być może również dziesięcioleci. Jednak, dziś, gdy przychodzi nam zestawić wszystkie plusy i minusy, to wszyscy jak jeden mąż, musimy stwierdzić, że… pieniądze, które z takim trudem, przy każdym uchwalaniu budżetu zdobywałem nie poszły na marne. Dzięki tym pieniądzom, nasze państwo, Polska, weszło na drogę wspaniałego rozwoju, który nie może już zostać zatrzymany. Dysponujemy jednym z największych centrów przemysłowych w Europie Środkowo – wschodniej – Kwiatkowski przez chwilę milczał, po czym wodząc wzrokiem po sali sejmowej kontynuował – jestem przekonany, że już niebawem w nowych hutach i fabrykach, zostaną wykute podstawy naszego dobrobytu. Jestem pewien, że już niebawem, gdy ktoś będzie chciał powiedzieć coś na temat państwa, które staje się mocarstwem przemysłowym, będzie w pierwszym rzędzie wymieniał dwa państwa europejskie, kroczące ramię w ramię, na drodze sojuszu i wzajemnego wsparcia. Myślę oczywiście o Polsce i Niemczech, które razem, są w stanie zmienić oblicze starej Europy.
    W dawnych czasach, nasi przodkowie, wywodząc swój rodowód od starożytnego plemienia sarmatów, wspominali iż, Adam i Ewa w raju mówili po polsku. Nie wiem, jaka była prawda, nie wiem też, czy ówcześni Polacy dopuszczali do siebie myśl sojuszu z Niemcami, jaki widzimy dziś. Jego owoce… w postaci rozwoju przemysłu, sił zbrojnych, widzimy każdego dnia idąc po ulicy. Pamiętam Warszawę w styczniu 1934 roku. Po ulicach krążyło wówczas około 3 tysięcy samochodów osobowych. Dziś, min. dzięki budowie COP-u, na terenie którego powstają tanie i dostępne dla zwykłego Kowalskiego, samochody osobowe, zaprojektowane przez Opla i Volkswagena, w samej tylko Warszawie zarejestrowanych jest około 100 tysięcy samochodów. Każdego dnia zwiększa się ilość młodych ludzi, którzy kupują swoje pierwsze mieszkania, do Polski, stworzonej z trzech różnych części napływają zagraniczni pracownicy, którzy szukają w Polsce, nie dogodnego przejścia do Niemiec i Skandynawii, lecz stałego lokum. Teraz to Polska jest ośrodkiem do którego napływają ludzie potrzebujący… Zakończył się okres emigracji za chlebem… Rozpoczął się okres, imigracji… Polsko… idź dalej tą drogą!
    W sejmie, który do tej pory tak często sprzeciwiał się ministrowi finansów Kwiatkowskiemu, rozbrzmiały brawa. Ktoś krzyczał by odznaczyć ministra orderem Orła Białego, ktoś inny nawoływał, by zaraz z miejsca stawiać Kwiatkowskiemu marmurowy pomnik… Największa polska inwestycja przemysłowa, przełomu lat 30 i 40 zakończyła się sukcesem. Pieniądze, o które każdego roku, w polskim sejmie toczyła się ciężka i bezpardonowa walka pomiędzy posłami ONRu i opozycji okazała się całkowitym sukcesem rządu. Nawet przeciwni wszystkiemu, co prawicowe komuniści tego dnia zapomnieli o podziałach politycznych i wstawszy z ław poselskich bili gromkie brawa dla „ojca polskiego sukcesu”.

    4 luty 1940 roku

    [​IMG]

    Admirał Świrski usiadł w wygodnym fotelu. Siedzący po drugiej stronie admirał Karl Doenitz, zwany przez swoich ulubionych podwodników „papą” poczęstował swojego polskiego gościa kubańskim cygarem. Przez chwilę obaj admirałowie w ciszy i skupieniu zakrawającym niemal na pietyzm palili produkt narodowy Kuby. W końcu, w ciszę gabinetu mieszczącego się naprzeciwko głównego wejścia do Kancelarii Rzeszy wkradł się głos adiutanta.
    - Herr adrmiral?
    - Ja, Hans?
    - Kanclerz Hitler…
    - Bitte, przełącz tutaj – mruknął Doenitz i odłożył cygaro do kryształowej popielniczki. Po kilku sekundach od wyjścia adiutanta stojący na biurku telefon zadzwonił. Admirał sięgnął po słuchawkę – Admirał Doenitz na linii, mein Fhurer! … Ja, naturlisch! Już mu o tym mówiłem. Tak, tak. Zgodzili się pokryć koszty… Ja, ja. Alles in ordnung!
    Świrski również odłożył swoje cygaro. A więc projekt, który przed chwilą przedstawił mu admirał Doenitz, nie był tylko czczymi obietnicami. Rząd niemiecki postanowił przekazać Polsce nowy ciężki krążownik, służący w niemieckiej Krigsmarine pod nazwą „Berlin”. Okręt nie był zdaniem niemieckich konstruktorów zbyt udany – w raporcie, który Doenitz przedstawił Świrskiemu, były jakieś uwagi dotyczące zbyt częstych jak na niemieckie warunku awarii wind doprowadzających pociski do dział artylerii głównej. Nie było już czasu naprawiać tej usterki, a wysłanie „nie panującego” nad własną artylerią okrętu równało się jego zagładzie, lub przynajmniej ciężkim uszkodzeniom. Dlatego też, kanclerz Hitler, w zamian za pomoc, w „ostatecznym rozwiązaniu” kwestii żydowskiej zaproponował Polsce przejęcie krążownika. Admirał od dawna marzył o wzmocnieniu polskiej floty. W tym celu propagował min. tajne akcje, które mogły jeszcze bardziej wzmocnić potencjał polskiej floty. Jedynym haczykiem było przeprowadzenie pewnych napraw, oraz pokrycie kosztów budowy, co nie było zbyt dużym obciążeniem dla polskiego przemysłu. Jednocześnie Niemcy zgodzili się wesprzeć akcję przejęcia kilku jednostek amerykańskich, które wchodziły w skład patrolu neutralności, który już od jakiegoś czasu nękał ich okręty wojenne wychodzące na ćwiczenia poza swoje bazy.
    - Panie admirale? – głos Doenitza był cichy i bardzo spokojny – Kanclerz Hitler, chce z panem porozmawiać.
    - Tak słucham?.... Bardzo dziękuję za wspaniałą ofertę… Tak, tak. To naprawdę wielki zaszczyt, pierwszy polski krążownik… w dodatku ciężki… tak… naprawdę bardzo panu dziękuję. Panu i społeczeństwu tysiącletniej Rzeszy…

    20 luty 1940 roku

    Polscy inżynierowie z zespołu PZInż rozpoczęli prace nad nowym samochodem pancernym, który miał zastąpić przestarzałe wz.34. Wybór, padł na niemieckie pojazdy typu Leichter Panzerspahwagen. Polscy inżynierowie zamierzali jednak wprowadzić pewne zmiany, które ich zdaniem miału uczynić, pancerkę, w miarę „nowocześniejszą”. Pierwszą zmianą, jaką zamierzali wprowadzić polscy inżynierowie, było zamontowanie mocniejszego pancerza czołowego, zdolnego wytrzymać strzały z Kb Ur, ponadto, zamierzano zamontować lepszy, silnik, który przy zwiększeniu masy pojazdu, związanym z montażem cięższego pancerza, pozwoliłby na utrzymanie, lub poprawienie osiągów samochodu…
     
  25. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 45

    Ostatnie dni pokoju...

    [​IMG]

    1 marca 1940

    Ludzie porucznika Miśkiewicza siedzieli pod burtą samolotu. Powoli z pietyzmem sprawdzali swoje oporządzenie. Na zewnątrz było jeszcze bardzo ciemno. Chmury, które przypominały duże unoszące się w powietrzu kupy popiołu, które zakrywały przelatujący na niskim pułapie samolot transportowy. Dowodzący grupą porucznik siedział z przodu, w kabinie pilotów, którzy starali się trzymać ciągnącej się w dole rzeki, która miała zaprowadzić ich do celu, do Mińska… Fokker nie był może najlepszą maszyną do wykonywania tej akcji, ale i tak dawał większe szanse powodzenia zrzutu niż doraźnie przystosowywany do tej roli Łoś. Wszyscy w samolocie byli uzbrojeni. Żołnierze mieli przy sobie po trzy granaty, pistolet maszynowy i zapas amunicji na czterdzieści magazynków, czyli jakieś… 5 tysięcy naboi na lufę. Dodatkowo, w samolocie znajdowały się dwa zasobniki z bronią i amunicją, głównie zaś z ciężkimi karabinami maszynowymi, które w razie „wpadki” miały stanowić wsparcie ogniowe. Porucznik zapalił papierosa i przez kilka minut obserwował wskazania przyrządów pokładowych.
    - Jak daleko do celu? – zawołał przekrzykując trzy pracujące na pełnych obrotach silniki.
    - Jakieś dziesięć minut – odkrzyknął pilot – Zrzucimy was na pola w okolicach miasta. Stamtąd dojdziecie do Mińska.
    - Wygląda nieźle – rzucił porucznik wskazując na prędkościomierz – Ile lecisz?
    - Trzysta dwadzieścia!
    - Dobra, powiem chłopakom, żeby się szykowali – porucznik przeszedł do przedziału dla skoczków i głośno zawołał – Panowie! Do celu zostało 10 minut! Przygotować się. Listy do rodzin zostawiamy w pudełku. Rozumiemy się?
    - Ta… jes…
    Samolot zszedł na trzysta pięćdziesiąt metrów. Piloci, starali się, utrzymywać możliwie najbliżej pól należących do lokalnych kołchozów, w których istniały silne polskie społeczności, infiltrowane przez polską siatkę wywiadowczą. Nowością, w misji Miśkiewicza i jego ludzi był cel. Początkowo ich zadaniem miało być dotarcie do Odessy i zajęcie kilku jednostek morskich, które zamierzano przeprowadzić do Bułgarii. Jednak wobec sprzedania Rzeczpospolitej ciężkiego krążownika Berlin, plany uległy zmianie. Podstawowym celem, stało się zajęcie mińskiego podwału NKWD, w którym przetrzymywano wielu polskich agentów i żołnierzy, którzy po zakończeniu wojny polsko – bolszewickiej przeprowadzili się do sowietów, gdzie zostały ich rodziny i najbliżsi. Wielu, ludzi, których prowadził z sobą porucznik miało znajomych w Mińsku. Tajemnicą poliszynela, było iż w planach większości z nich było odwiedzenie i zabranie znajomych z bolszewii do Polski. Porucznik zapalił papierosa. Od chwili zrzutu wszyscy mieli działać sami. Dopiero 5 marca, wczesnym rankiem cała grupa miała spotkać się przy bramie do Pierwszego Podwału. Wszyscy znali swoje zadania, treningi prowadzono całymi tygodniami. Jeżeli ktoś zginie, to tylko przez własną głupotę i brak poszanowania dla panujących w wojsku regulaminów… Wreszcie… Zielone światło… Wszyscy ustawiają się przy drzwiach… Skok… Strumień zimnego powietrza, które rozwiewa spadochron… Szybkie lądowanie w jakimś stogu siana… Porucznik szybko zrzucił z pleców spadochron i za pomocą saperki rozgrzebał miękką ziemię…Pozostali też już lądują. Szybko ukrywają w miękkiej mińskiej ziemi ślady, które mogły pokazać jaką drogą przybyli do Sowdepii. Teraz muszą przystąpić do realizacji swojego zadania. Jeżeli wykryją ich Sowieci… Wyjazd do mogilewskiej guberni mają jak w banku… (mogilewska gubernia – rozstrzelanie, do mogiły).

    Niedźwiedź po raz ostatni spojrzał na mapę. Stojący obok oficer poklepał go po ramieniu. Przez chwilę panowała przybijająca cisza.
    - Dobra Niedźwiedź. Wiesz co masz robić.
    - Tak, tak. Jutro wieczorem wychodzę na granicę, idę do Mińska, gdzie pod wskazanym adresem spotykam się z tym całym… jak mu tam? … Miśkiewiczem.
    - Świetnie. Widać, że będą z Ciebie jeszcze ludzie.
    - Panie… kapitanie…
    - Tak?
    - A co ze mną będzie? – przemytnik popatrzył ze spokojem na żołnierza – no wie, pan… już po tej… całej… jak to wy mówicie…akcji?
    - Jak to co Niedźwiedź? – kapitan wydawał się być wyraźnie rozbawiony pytaniem – Dostaniesz na wódkę i obiecasz nam, że już nigdy w życiu nie pójdziesz za granicę do Sowietów.
    - A…
    - Nie ma żadnego ale Niedźwiedź – głos żołnierza stał się nagle bardziej natarczywy – Jak dowiemy się, że łazisz do bolszewików to pójdziesz siedzieć do paki. A wierz, mi, pan sędzia nie będzie tak łaskawy, jak dwa lata temu. Zresztą – Kopista uśmiechnął się pod nosem – Możemy powiedzieć Twoim kumplom błatnym, że z nami pracowałeś. A wtedy…
    - Wiem, co wtedy równie dobrze jak pan – odparł przemytnik i wyszedł z pokoju lekko kłaniając się przy wyjściu.
    Kopista spojrzał na mapę pogranicza. Tam, po sowieckiej stronie są już ludzie Miśkiewicza. Za kilka godzin będą w mieście, za dwa, trzy dni będą zaledwie trzysta metrów stąd, czekać na pojawienie się tego parszywego Niedźwiedzia, który zaniesie do placówki KOP-u wiadomość o tym, że zbliżają się „nasi”. Kapitan zamknął oczy i położył się na swoim małym tapczaniku, który w tym momencie wydał mu się najprzyjemniejszym miejscem na ziemi.


    Tego samego dnia w Warszawie, polski premier, Bolesław Piasecki podpisał pakt o nieagresji ze Związkiem Sowieckim… Wszystko wskazywało, na to, że będzie to kolejny nudny rok, w którym jedyną odskocznią od ciągłych wiadomości o zbrojeniach poszczególnych państw, będą zawody sportowe…

    5 marca 1940 roku

    Ludzie porucznika Miśkiewicza czekali już na swojego dowódcę, który ubrany w watowaną kurtkę i takież spodnie nadszedł od strony cmentarza. Na jego widok, czekający już od kilku minut ludzie zaczęli wychodzić na ustalone zawczasu posterunki. Ulica była już pusta, zresztą, przed więzieniem NKWD, nigdy nie było tłumów. Stojący w budce zmarznięty na kość enkawudzista zapalił papierosa i zaczął przyglądać się pornograficznej pocztówce, którą znalazł przy jednym z aresztowanych poprzedniego dnia Żydów. Dziewczyna na zdjęciu była nawet ładna, miała duże jędrne piersi, długie blond włosy… „Z taką, to ja bym mógł, o kontrrewolucji pogadać” – zaśmiał się w duchu enkawudzista gdy nagle, zupełnie dla niego niespodziewanie poczuł na swojej szyi ostrze noża.
    - Siedź spokojnie, to obejdzie się bez tego… - szepnął jakiś ubrany na czarno dziad. Żołnierz bez słowa usiadł na miejscu i powoli podał mu karabin.
    - Bierzcie, to ode mnie w cholerę! Nie chcę ginąć za Stalina i jego plugawców!
    Stojący za enkawudzistą polski żołnierz nie miał jednak ochoty wysłuchiwać jego próśb i narzekań. Szybkim ruchem przeciągnął ostrze noża po odsłoniętym gardle czekisty, jak nazwał go w głowie szeregowy Piwowarczyk. Trup powoli osunął się na podłogę stróżówki. Piwowarczyk posadził „nieboszczyka” na drewnianej ławeczce w stróżówce i zabrał mu karabin. Szeregowy, już miał odchodzić, gdy kątem oka zauważył na przegubie zabitego bolszewika zegarek… „Jemu się już nie przyda” – pomyślał i szybko wrócił do zwłok.
    Tymczasem pozostali wchodzili już na teren pierwszego podwału. Ubrani w cywilne ubrania, nie zwracali na siebie uwagi, zwłaszcza, że o tej porze do więzienia przychodziło zawsze kilku grabarzy, którzy zabierali zwłoki zamęczonych więźniów i ładowali je na dużą ciężarówkę, która jak zawsze około godziny pierwszej w nocy pojawiła się na ulicach Mińska. Grupie wchodzącej przewodził porucznik Miśkiewicz. Jego pierwszym celem było biuro komrota, Iwana Riadionowicza Górskiego, który znany był w lokalnej NKWD jako największy polakożerca. Biuro komrota mieściło się na paterze i było zazwyczaj pilnowane przez dwóch ludzi. Miśkiewicz wziął ze sobą szeregowych Tokarzewskiego i Chmielnika. Chmielnik, ubrany w uszytą na wojskową modłę kufajkę stanął obok jednego ze strażników i dając w ten sposób znak pozostałym powiedział dość głośno:
    - Ilu dzisiaj towarzyszu?
    - Co ilu?
    - No ilu was tu dzisiaj?
    - Jakich, nas! Wy po te ścierwa nie po nas…
    Dwa strzały oddane z zaopatrzonego w tłumnik Vis-a, porucznika na zawsze zamknęły usta dwóm sowieckim żołnierzom, którzy już szykowali się, by „wtłuc” Chmielnikowi. Jako pierwszy do drzwi dopadł Tokarzewski, który otworzył je silnym kopnięciem. Tokarzewski i Miśkiewicz wpadli do gabinetu komrota. Pomimo iż od początku wiedzieli, ze to co mogą zobaczyć w Sowietach, na pewno nie będzie zupełnie normalne i zupełnie jasne, z ich perspektywy, to jednak to co zobaczyli wprawiło ich w lekkie zdziwienie. Na dużym, dość brudnym, sądząc po kolorze pościeli barłogu, leżał kompot Górski w towarzystwie prostytutki, druga, siedziała przy jego biurku i zażywała kokainę. Wszędzie było pełno papierów, oznaczonych klauzulą „tajne”, butelek po wódce i samogonie, oraz… co zdziwiło porucznika i szeregowego najbardziej… zdjęć polskich więźniów podejrzanych o szpiegostwo na rzecz Rzeczpospolitej.
    - Panie poruczniku… ***** też? – dopiero głos Tokarzewskiego, wyrwał porucznika z osłupienia, które dobitnie malowało się na jego twarzy.
    - Też!
    Obaj pociągnęli za spusty swoich „Morsów”. Kule dosłownie rozniosły tłuste cielsko komrota, który na widok dwóch postaci z peemami, odzyskał na chwile przytomność. Prostytutki rzuciły się do okna, licząc na to, że tajemnicze postacie z bronią, w których obie damy lekkich obyczajów domyślały się oddziału egzekucyjnego NKWD, zajmą się tylko i wyłączenie komrotem…Skoszone krótką serią padły na ziemię…
    Tymczasem pozostali zajmowali już cele więzienne, z których wyprowadzano więźniów, którzy słysząc strzały przerazili się, iż Stalin, lub szef lokalnego NKWD, wydał rozkaz likwidacji więzienia. Dopiero słowa rzucane do więźniów po polsku, uświadomiły im, że przychodzą po nich, nie bolszewicy, ale Polacy. Wielu, nie wierzyło we własne szczęście, inni z wyrazem zdziwienia na twarzy szczypali się, by sprawdzić czy nie jest to jedynie piękny sen, który za chwilę zakończy się krzykiem strażnika z czerwoną gwiazdą na czapce.
    Od wejścia do więzienia nie minęło piętnaście minut, gdy pod bramą pojawiła się ciężarówka. Szeregowy Piwowarczyk, otworzył szlaban, i pojazd znalazł się na dziedzińcu. Niemal natychmiast otoczyli go spadochroniarze, wyprowadzając prawdziwych grabarzy, których razem z resztą, zaskoczonych we śnie strażników odprowadzono do cel. Po chwili pod bramą pojawiła się druga ciężarówka, która również bez większych przeszkód wjechała na dziedziniec. Z drugiego wozu, wysiadł nieznany żołnierzom cywil, dość pokaźnego wzrostu z wielkimi, niedźwiedziowatymi łapami.
    - Czołem chłopaki! – powiedział przybysz po polsku i wskazując na gabinet komrota, dodał – Dajcie mi tu, porucznika. Mamy sprawę do obgadania.
    Porucznik tymczasem pakował do mapnika dokumenty, które jego zdaniem zdawały się mieć jakieś znaczenie. Gdy w drzwiach pojawił się szeregowy Chmielnik, porucznik siedział właśnie przy biurku i próbował wepchnąć do mapnika, dużą tekturową teczkę, opatrzoną napisem „ŚCIŚLE TAJNE!”.
    - Panie poruczniku! Ktoś do pana!
    - Dawaj go tu!
    Po chwili w drzwiach stanął znany już porucznikowi, maszynista przemytników Niedźwiedź.
    - Widzę, że już po zabawie – rzucił pod nosem przemytnik i usiadł obok zwłok komrota – Mam dla was drugi samochód.
    - Dobrze, spisałeś się na medal – rzucił porucznik i przeładowawszy Morsa wstał z miejsca – Są jakieś komplikacje?
    - Niby, nie… ale…
    - No?
    - Chciałbym, żebyście nie przewozili mnie przez granicę.
    - A… to dlaczego? - zapytał zdziwiony porucznik – Masz coś na sumieniu, czy jak?
    - Sprawa jest taka, ten skubaniec z KOP-u, się na mnie uwziął, pamięta pan, mówiłem o nim, prawda?
    - Ano, prawda mówiłeś. Więc się na Ciebie uwziął…I co w związku z tym?
    - I chciałbym, żebyście, panowie… - przemytnik uśmiechnął się porozumiewawczo – zgubili mnie gdzieś po przeprowadzeniu was przez granicę. Pokażę wam co i jak, a wy… powiedzmy… poślecie mnie jeszcze na tyły, żebym zobaczył jak tam nasze ciężarówki… Wie, pan porucznik…Czy się ładnie palą i takie tam…
    - Pomogłeś mi więcej niż wszyscy moi ludzie razem wzięci – Miśkiewicz lekko się uśmiechnął, choć wiedział, że z miejsca w którym siedzi przemytnik, przy panującym mroku nie będzie tego widać i szybko odparł – Zgoda. Ale, pamiętaj, że jeżeli Cię złapią masałki, to pójdziesz do mamra na dłużej…
    - Panie poruczniku… Jakby mnie złapali, to ja jestem z domu Lenina, z miasta Kalinina, z ulicy Stalina, obywatel Jan Dzban, albo obywatelka Anna Wanna.
    Przemytnik wstał z łóżka i splunął na zwłoki komrota.
    - Znaliście go?
    - Znałem, znałem. Trochę podpolnikiem był. A tych nie cierpię. W tym roku, już jednego stuknąłem. Razem z nim jakiś sowiecki agent, od nas na sowiecką stronę przeszedł. „Klecha” jakiś…
    - Klecha? – na twarzy porucznika malowało się zdziwienie – Jesteś pewien, że dobrze słyszałeś?
    - Pewien.
    W tym samym momencie do pokoju wpadł żołnierz, który zameldował, że pojazdy są już gotowe do drogi. Porucznik i Niedźwiedź natychmiast ruszyli do ciężarówek, które natychmiast ruszyły w stronę „drugiej linii”. Ten odcinek wydawał się najłatwiejszy. Oddział przebył go w ciągu zaledwie godziny… Potem trzeba było zostawić ciężarówki. Krótki marsz w stronę granicy odbywał się w zupełniej ciszy. Żołnierze kurczowo ściskali broń, która w każdej chwili mogła „przemówić”, by pogonić nieproszonych świadków przemarszu oddziału porucznika – sowieckich strażników granicznych, którzy mogli kręcić się w pobliżu, zwabieni dźwiękami ciężarówek. Jako pierwszy szedł przemytnik, pozostali za nim. Jako ostatni szli porucznik Miśkiewicz, i szeregowy Tokarzewski. Porucznik założył swój automat na ramię i spokojnie szedł po śladach zostawionych przez pozostałych. Wreszcie zatrzymali się obok słupów granicznych z godłem Polski i Sowdepii. Prowadzący grupę, Niedźwiedź dał znak by się zatrzymać. Miśkiewicz podszedł do przemytnika i uścisnął mu dłoń.
    - Wielkie dzięki, stary druhu – porucznik uśmiechnął się pod nosem – Dobry z Ciebie chłop.
    - Nie ma sprawy panie poruczniku – na twarzy przemytnika pojawił się szczery uśmiech – Gdyby potrzebował pan pomocy, to proszę mówić…
    - Gdybyś kiedy usłyszał, o tym… „Klesze”, to daj znać – porucznik podał przemytnikowi małą kartkę z adresem i numerem telefonu – Musimy sobie pomagać nie?
    - Nie ma sprawy, panie poruczniku… morowy chłop z pana.
    Gdy ostatni żołnierze Miśkiewicza przekraczali granicę po drugiej stronie czekał już na nich pluton KOP-u. Jako pierwszy do powracających z Sowietów podszedł kapitan.
    - A gdzie… ten przemytnik…
    - Jaki przemytnik?
    - No, ten wasz… - kapitan nabrał powietrza w płuca – przewodnik po sowietach?
    - Poszedł spalić ciężarówki – mruknął Miśkiewicz. Po chwili panującą na granicy ciszę przerwały strzały karabinowe, i krótkie urywane serie z automatu…
    - Chyba go znaleźli…
    - Tak… W sumie, co to dla niego za różnica… - kapitan splunął z obrzydzeniem na ziemię…


    Tego samego dnia Gdynia.

    [​IMG]

    W porcie Marynarki Wojennej, dawno nie panowało takie poruszenie. Wszystkie polskie okręty przyozdobione, jak na święta, marynarze ubrani w galowe mundury. Powód był co najmniej zrozumiały – na stan Marynarki Wojennej wchodził nowy okręt, pierwszy krążownik jeśli nie liczyć przestarzałego hulku mieszkalnego ORP Bałtyk, którego zamierzano w najbliższym czasie wyremontować i wprowadzić do służby w polskiej flocie. Nowa jednostka miała wyporność 16 200 BRT. Uzbrojenie okrętu składało się z 6 dział 280 mm, 8 dział 150 mm, 6 dział 105 mm, 8 dział 37 mm,10 dział 20 mm, 8 wyrzutni torped kaliber 533 mm. Załoga okrętu składała się z 1150 marynarzy i oficerów. Początkowo istniały drobne problemy z wyborem nazwy dla okrętu. W celu ustaleniu nazwy dla nowego okrętu, zebrało się konsylium orzekające w składzie: premier Piasecki, polski attache w Berlinie x. Stanisław Trzeciak, kontradmirał Unrung, oraz admirał Doenitz podjęło ostateczną decyzję w kwestii „imienia” dla nowej jednostki pływającej pod polską banderą. Po wielu długich dyskusjach, przyjęto projekt zaproponowany przez księdza Trzeciaka – nowa jednostka otrzymała imię ORP „Roman Dmowski”. Nowa jednostka weszła w skład Flotylli Uderzeniowej, dowodzonej, przez admirała Świrskiego.

    20 marca 1940 roku

    Komunikat Łotewskiej Kwatery Główniej

     
Status Tematu:
Zamknięty.

Poleć forum

  1. Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych reklam.Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej.
    Zamknij zawiadomienie