Lepiej zostać zgwałconym niż zabitym i zgwałconym... Rzeczpospolita Polska AAR

Temat na forum 'HoI II - AARy' rozpoczęty przez Ceslaus, 6 Październik 2009.

?

Czy kontynuować AAR?

  1. Nie - napisz epilog i kończ to

    0 głos(y/ów)
    0,0%
  2. Tak - ale tylko do czerwca '45

    0 głos(y/ów)
    0,0%
  3. Tak - pisz do końca rozgrywki, ale już bez dostępu do gry

    0 głos(y/ów)
    0,0%
  4. Inna opcja (jaka - czekam tu na propozycje)

    0 głos(y/ów)
    0,0%
Status Tematu:
Zamknięty.
  1. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 46​


    Kampania Inflancka​


    1 kwietnia 1940 roku

    [​IMG]
    Wojna wybuchła niespodziewanie dla większości ludzi. Wbrew obiegowym opiniom rozpowszechnianym przez brytyjskich naukowców i historyków, nie wywołały jej niemieckie okręty podwodne, które 1 kwietnia o godzinie 16.59, rozpoczęły namierzanie przebywającego na niemieckich wodach terytorialnych przestarzałego litewskiego niszczyciela, lub jak zwykło się notować w większości almanachów morskich – minowca, „Prezidentas Smetona”, który w wyniku uszkodzenia urządzeń nawigacyjnych „zgubił się” i wpłynął na niemieckie wody terytorialne, lecz atak łotewskich oddziałów pieszych, na polską dywizję piechoty, dowodzoną przez generała Karola Świerczewskiego, który w czasie II wojny światowej, stał się jednym z lepszych polskich dowódców, i pomimo swojego „politycznego” skrzywienia, został po wojnie awansowany na odpowiedni do jego zasług stopień. Atak, na pozycje dowodzonej przez Świerczewskiego Cieszyńskiej Dywizji Obrony Narodowej, złożonej głównie z rezerwistów, i pośpiesznie powołanych pod broń, członków ONR – „Falanga”, którzy w pierwszym impecie łotewskiego natarcia nie wiedzieli czy rzucić się do ucieczki, czy też, otworzyć ogień do nacierającego nieprzyjaciela. Trudno jest zrozumieć, dlaczego doszło do ataku na polskie pozycje, jednakże, według większości opracowań, bezpośrednią przyczyną wybuchu II Wojny Światowej, była chęć przejęcia przez nowe państwa, wchodzące w skład sojuszu alianckiego, terenów, do których rościły sobie prawa, oraz przeprowadzenie zmian w rządzie polskim, który zdaniem większości lokalnych polityków zamierzał realizować ekspansywną politykę podbojów.
    Generał Świerczewski, przejął dowodzenie około godziny 17.30, gdy dla wszystkich w sztabie dywizji stało się jasne, że siły zaangażowane przez drugą stronę, nie mają za zadanie „przepędzenie” patroli, granicznych, które w wyniku pomyłki jednej bądź drugiej strony zapędziły się za daleko, lecz rozbicie oddziałów generała Świerczewskiego, i w dalszej perspektywie, otworzenie oddziałom litewsko – łotewskim drogi do Wilna. Około godziny 18.00 generał Świerczewski zebrał już dostateczne siły, do przeprowadzania lokalnego kontruderzenia, na siły łotewskie, które przeszły już przez pierwszą linię posterunków granicznych i po napotkaniu silnego oporu ze strażnic (małe murowane budynki ze stanowiskami dla dwóch karabinów maszynowych, lub jednego karabinu ppanc. Urugwaj) zatrzymały się. Pomiędzy sztabem Cieszyńskiej Dywizji ON, a dowództwem armii nastąpiła nerwowa wymiana depesz – nikt tak naprawdę nie wiedział, że właśnie rozpoczęła się wojna… Dopiero około godziny 19.00, wobec coraz większej liczby meldunków, od oddziałów stacjonujących wzdłuż granicy państwowej z krajami alianckimi, stało się dla wszystkich jasne, że Polska została zaatakowana, na polecenie angielskich i francuskich klik wojskowych, którym zależało na osłabieniu dominujących w regionie Niemiec, oraz Polski, która na sojuszu z III Rzeszą zyskała znacznie więcej niż spodziewali się tego polscy i niemieccy dyplomaci.

    [​IMG]

    [​IMG]

    Około godziny 20, Armia Prusy, rozpoczęła ofensywę, której celem było złamanie sił litewskich w pobliżu miasta Alytus, które stanowiło, zdaniem polskiego sztabu generalnego, klucz do Kowna, na które około godziny 21.00 uderzył generał Maczek, wspierany przez siły Armii Wilno, oraz oddziały generała Żandarma Kościałkowskiego. Siły pancerne II RP, około godziny 22.00, były pięć kilometrów od granicy państwowej, zaś następnego ranka toczyły już zażarte walki o przedmieścia Kowna, które stało się główną osią litewskiej obrony. Niestety, wobec strat w ludziach i związanego z tym spadku morale, z uderzenia na Kowno, wycofała się Armia Wilno, zaś później wobec poniesionych strat, również generał Kościłkowski, który zmuszony został do defensywy. Tak więc przeciwko czterem dywizjom litewskiej piechoty, walczyły już tylko czołgi generała Maczka, które żelaznym walcem spychały litewskie oddziały do kolejnych linii oporu. Tu jednak pojawił się problem – czołgi, przystosowane do niszczenia nieprzyjaciela w otwartym polu, nie były gotowe, do podjęcia walki z przeciwnikiem w ciasnych i archaicznych uliczkach Kowna, co zmusiło ludzi dowodzonych przez Maczka do zastosowania dość „niekonwencjonalnych” metod walk w mieście. Część litewskich pograniczników i policjantów, którzy zdążyli wycofać się z granicy państwa, przygotowała w mieście swoiste „ścieżki zdrowia” dla polskich czołgów, które z trudem przebijały się przez kolejne barykady wznoszone spontanicznie, przez lokalną ludność. Zasadniczo, gdy ludzie Maczka dostrzegali przejawy zbyt „spontanicznego oporu” posuwali się do metod delikatnie mówiąc barbarzyńskich – np. podczas ataku kilku tankietek TK, wyposażonych w działka 20 mm, na umocniony przez policjantów workami i ciężką bronią maszynową posterunek, grupa czołgistów, postanowiła wykorzystać do zdobycia owego punktu… zatrzymanych wcześniej tego samego dnia litewskich jeńców, których po solidnym spojeniu alkoholem, puszczono biegiem w stronę posterunku. Za jeńcami, w odległości jakiś trzydziestu, czterdziestu metrów posuwali się czołgiści, którzy w ten sposób dotarli aż do mury posterunku, z którego następnie, ogniem z działek – wykurzyli dwóch ocalałych z morderczej kanonady obrońców.
    Wieczorem 3 kwietnia, walki graniczne o Święciany zakończyły się zwycięstwem oddziałów polskich. Generał Świerczewski, postanowił przygotować pierwsze zestawienia strat, które okazały się nadzwyczaj pomyślne. Otóż, w ciągu trzech dni walk obronnych, dywizja straciła zaledwie piętnastu ludzi bezpowrotnie (zabici), czterdziestu ciężko rannych, oraz około dwustu pięćdziesięciu lekko rannych, którzy po założeniu im prowizorycznych opatrunków mogli wrócić do walki z wrogiem, który tym czasem postanowił podciągnąć cięższe siły. Nim jednak to nastało, z drugiej strony frontu, do sztabu generała Świerczewskiego przybyli parlamentariusze, którzy poprosili Polaków o zawieszenie broni. Jak się okazało, polskie bombowce taktyczne Łoś, wspierane przez niemieckie Heinkle i Dorniery, zbombardowały stolicę Łotwy, Rygę, obracając w perzynę najważniejsze budynki republiki, o tym jednak, jak i o wielu innych akcjach wspomnimy w następnych kilku akapitach poświęconych działalności lotnictwa obu stron, w czasie kampanii inflanckiej. Świerczewski, wobec braku odpowiednich wytycznych z Warszawy, postanowił wydać rozkaz „strzelać tylko w razie ataku nieprzyjaciela”, i podjął kilka bezskutecznych prób nawiązania łączności ze sztabem marszałka Śmigłego w Warszawie, który zgodnie z pierwotnymi planami, w razie wybuchu wojny, miał przejąć kontrolę, nad całością sił lądowych. Kontakt, udało się ostatecznie nawiązać około godziny 23.30. W archiwach Sztabu Generalnego znajduje się zapis rozmowy telefonicznej, jaką odbył generał Świerczewski z marszałkiem Rydzem – Śmigłym.

    Gen. Świerczewski: Tu, generał Świerczewski, panie marszałku, melduję wykonanie zadania. Napór nieprzyjaciela ustał, zaś dywizja dała z siebie wszystko. Odparliśmy liczne ataki nieprzyjaciela, i powstrzymaliśmy jego marsz do wnętrza naszej Ojczyzny.
    Marsz. Śmigły: Bardzo dobrze, generale Świerczewski, czy łotysze podjęli jakieś działania?
    G.Ś: Tak, dzisiejszego wieczoru, wysłali do nas parlamentariuszy, którzy mają nawiązać łączność z naszym dowództwem. Co mamy z nimi zrobić?
    M.Ś: Proszę przekazać ich pod straż Huzarów, niech odwiozą ich do Warszawy. Najlepiej będzie jeśli wsadzą ich w pociąg i odstawią bezpośrednio do mnie, potem przekażemy ich władzom cywilnym.
    G.Ś: Tak jest panie marszałku. Jeszcze jedno… w czasie walk udało nam się wziąć kilku jeńców, czy ich również mamy odesłać do Warszawy?
    M.Ś: Nie… Proszę ich przekazać miejscowej policji, lub pod eskortą żandarmerii wojskowej odesłać do Wilna, znajduje się tam przejściowy obóz jeniecki dla żołnierzy litewskich.
    G.Ś: Dziękuję panie marszałku. Dowidzenia.


    [​IMG]

    Litwini w czasie walk o Kowno​

    Tymczasem na froncie litewskim zakończyło się już zajmowanie miasta Alytus, zaś oddziały przeznaczone do zdobycia miasta przeszły do Kowna, które pomimo ucieczki litewskiego rządu wciąż jeszcze stawiało zacięty opór. Oddziały generała Maczka, co rusz zmuszone były do łamania oporu nieprzyjaciela, który pomimo rozbicia większości jego sił starał się zaszkodzić nacierającej polskiej armii, na tyle na ile potrafił. W momencie, gdy pod Kownem pojawiły się oddziały Armii Prusy, dowodzone przez Maczka siły pancerne, przeszły na kilka dni do defensywy, zabezpieczając zajęte w ciągu kilku poprzednich dni tereny. Ponadto do „linii” wróciło kilka lekko uszkodzonych, w czasie walk o miasto maszyn. Przez trzy dni, ludzie generała Maczka otrzymali również wiadomości z domu, od rodzin, które szczególnie ciężko przeżyły wybuch wojny, objęte troską o mężów i synów, którzy ruszyli bronić Ojczyzny. Ogółem w trakcie pierwszego okresu walk, oddziały dowodzone przez Maczka straciły około 300 ludzi (zabitych), 450 rannych, oraz ok. 500 kontuzjowanych, którzy po owym trzydniowym wypoczynku mogli na stałe powrócić do walczących oddziałów. Według szacunków, w wyniku walk obronnych przeciwko oddziałom generała Maczka, armia litewska straciła około trzech tysięcy zabitych, pięć tysięcy rannych i kontuzjowanych. Ponadto w polskich rękach znalazło się około 300 karabinów, pistoletów i automatów, a także 20 karabinów maszynowych typu Maxim, oraz przestarzałych francuskich rkm-ów Chauchat wz. 1915. Szczególnie tragiczny był los ludności cywilnej, której Litwini nawet nie próbowali ewakuować z terenów objętych walkami, licząc na to, że wciągną cywilów do walki z nacierającymi oddziałami polskimi. Przerwa w walkach dla oddziałów dowodzonych przez Maczka, zakończyła się wczesnym rankiem 6 kwietnia, kiedy wszystkie polskie jednostki w Kownie, otrzymały rozkaz natarcia, które tym razem wymiotło Litwinów do centrum miasta, gdzie toczyły się walki, aż do późnego wieczoru, dnia 7 kwietnia. Rankiem, następnego dnia ostatnie oddziały litewskie opuściły Kowno i pomaszerowały w stronę granicy z Łotwą. Wieczorem 8 kwietnia, generał Maczek nawiązał łączność z litewskim sztabem generalnym, który złożył na ręce Maczka decyzję o bezwarunkowej kapitulacji. Tak zakończyła się kampania inflancka…

    [​IMG]

    Front litewski, 8 kwietnia, około godziny 20.00​

    Lotnictwo w Kampanii Inflanckiej

    [​IMG]

    W czasie walk pomiędzy Litwą, Łotwą, a Niemcami i Polską doszło do masowego użycia lotnictwa, głównie przez stronę polską, która dysponowała przewagą techniczną i jakościową, jeśli chodzi o starcia z lotnikami Łotewskimi i Litewskimi, który w większości przypadków starali się za wszelką cenę unikać spotkania z polskimi samolotami myśliwskimi, zwłaszcza zaś z dwusilnikowymi samolotami wielozadaniowymi „Wilk”. W czasie Kampanii Inflanckiej, lotnictwo polskie wykorzystało bojowo 40 PZL 37B Łoś, 20 PZL 38 „Wilk”, 15 Ms. 406, oraz około 30 maszyn typu RWD 14 „Czapla”, które służyły głównie w celach rozpoznawczych i wywiadowczych. Niemcy, w czasie walk na Kownem i Kłajpedą rzucili do boju około 40 maszyn typu Heinkel He 111, 40 Dornierów Do – 17, 30 Bf 109 B, oraz około 20 Ju 87 Stukas, które całkowicie sparaliżowały wszelkie drogi ucieczki prowadzące do granicy z Łotwą.
    Po drugiej stronie do boju stanęło13 Dewoitine D.501L, 14 Gloster "Gladiator" Mk I i 7 FIAT CR.20, 20 ANBO-41, 14 Ansaldo A-120 i 1 ANBO-VIII, 12 obserwacyjnych i rozpoznawczych (ANBO-IV w wersjach L i M), 13 łącznikowych (5 ANBO-III, 2 Albatros J.II, 2 LVG C.VI, 3 ANBO-VI i 1 Piper J-3 "Cub"), 25 szkolnych i szkolno-treningowych (3 ANBO-V, 10 ANBO-51, 2 Avro 626 "Prefect", 3 Klemm Kl 35 B, 1 Fokker D.VII i 6 Bücker Bü 133C "Jungmeister") oraz 3 wielozadaniowe (2 De Havilland DH-89A "Dragon Rapide" i 1 Lockheed "Vega" 5B), wykorzystywane jako transportowe, kurierskie, łącznikowe i rozpoznawcze. Tak prezentowały się siły litewskie. Łotwa do walki rzuciła bliżej nieokreśloną liczbę samolotów typu Fiat CR.1 oraz kilkanaście myśliwców typu Gloster Gladiator, na które natknęli się polscy lotnicy w czasie nalotu na Rygę.
    Jako pierwsi do akcji weszli piloci Aeroklubu Wileńskiego, których zmobilizowano pierwszego kwietnia, o godzinie 22.00. Następnego dnia rano ich pośpiesznie uzbrojone w pojedyncze karabiny maszynowe samoloty typu „Czapla” poleciały na pierwszy lot bojowy tej wojny. Podczas wylotu, na rozpoznanie, dwie polskie „Czaple” zostały dostrzeżone przez patrolujące przestrzeń powietrzną Litwy, dwa Fiaty CR 20, które natychmiast ruszyły w stronę polskich samolotów zwiadowczych. Na szczęście, piloci w porę zdali sobie sprawę z zagrożenia i uciekli pozostawiając Litwinów samych sobie. Jakież było zdziwienie Polaków, gdy po powrocie na lotnisko, zastali na nim piętnaście nowych Ms. 406, które na wileńskie lotnisko przyleciały z Warszawy, ponadto na wielu lotniskach polowych rozlokowanych wokół Wilna pojawiły się „Wilki”, które już wkrótce miały stać się postrachem litewskiego lotnictwa.
    Pierwsze bojowe wykorzystanie samolotów bombowych, miało miejsce 2 kwietnia, po południu, gdy w stronę Kłajpedy, zajmowanej wówczas przez oddziały niemieckie wyruszyła wyprawa bombowa w składzie: 12 samolotów typu Łoś, 3 samoloty typu Czapla, dozbrojone lekkimi bombkami PWU 12,5 kg każda, oraz pięć „Wilków”, które pełniły rolę osłony. Wyprawa, rozpoczęła się startem wszystkich maszyn z wileńskiego lotniska wojskowego, o godzinie 17.00. Pierwsze utrudnienie w wykonaniu nalotu, pojawiło się już niebawem, o godzinie 18.30, gdy w powietrzu pojawił się liczący cztery samoloty, klucz litewskich Glosterów, które szybko zostały przechwycone, przez Wilki. W czasie walki kołowej, dwa zwycięstwa powietrzne odniósł pil. Jan Zumbach, jedno pil. Mikołaj Lalek, a po jednym tylni strzelcy kapral Michał Józefowski, oraz sierżant Karol Duma. Dalszy lot przebiegał już bez zakłóceń – około godziny 19.30, pierwsze polskie bomby w tej wojnie spadły na kolumnę litewskiej policji wycofującej się z Kłajpedy.
    Kolejną zwycięską akcją, polskich myśliwców, był patrol nad litewskimi lotniskami, który mniej więcej w tym samym czasie wykonywały dwa MS.406, które o godzinie 18.30, pojawiły się nad lotniskiem wojskowym w Kownie. W czasie lotu, wzrok porucznika Choroszego, który był prowadzącym, przykuła duża cysterna, wokół której stało kilka samolotów. Porucznik, znany ze swej porywczości, bezzwłocznie skierował maszynę w stronę cysterny i kilkoma krótkimi seriami z działka i karabinów maszynowych spowodował jej pożar, w wyniku którego z dymem poszło 5 lekkich bombowców ANBO 41. Tymczasem jego skrzydłowy ostrzelał przygotowujące się do startu pozostałe 3 bombowce, powodując pożar dwóch i poważne uszkodzenie trzeciego. Ogółem w dniu 2 kwietnia, Litwa w wyniku działać tylko i wyłącznie polskich sił zbrojnych straciła 5 Glosterów, 2 Fiaty, 10 bombowców ANBO 41 oraz 1 Ansaldo A-120. Działania floty powietrznej Niemiec, w dniach 3-5 kwietnia pozbawiły Litwę pozostałych bombowców, oraz pięciu maszyn szkoleniowych, które padły łupem niemieckich pilotów myśliwskich.
    6 kwietnia, gdy rozegrała się największa tragedia w dziejach litewskiego lotnictwa, do boju ruszyło, po stronie polskiej 6 „Wilków”, 15 Ms. 406, wszystkie „Czaple” i „Łosie”. Cała ta armada, nadleciała o godzinie 19.00 nad polowe lotnisko, które pośpiesznie tworzono 30 km od Kowna, w którym znajdowała się reszta litewskich materiałów pędnych przeznaczonych dla lotnictwa. Jako pierwsi, nadlatującą znad Wilna armadę powietrzną, dostrzegli litewscy artylerzyści, którzy ostrzelali nadlatujące samoloty z działek 20 mm, oraz karabinów maszynowych, które szybko zostały uciszone przez atakujące w locie koszącym „Wilki”. Na lotnisku polowym, znajdowały się wszystkie sprawne samoloty wchodzące w skład litewskich sił powietrznych, poza dwoma Dewonitami, które patrolowały przestrzeń powietrzną. Samoloty, wobec braku miejsca stały ciasno, jeden obok drugiego, a dodatkowym ułatwieniem dla polskich pilotów, był fakt iż załogi rozpaliły w pobliżu maszyn ogniska, przy których ogrzewali się lotnicy. Gdy czterdzieści bombowców średnich Łoś, zrzuciło swój śmiercionośny ładunek na znajdujące się w dole samoloty i ludzi, powstała w wyniku eksplozji łuna na długo rozświetliła niebo. Tylko dwa ANBO – 41, zdążyły umknąć spod bomb i na pełnej mocy ruszyć w stronę łotewskiej granicy. W czasie, gdy Łosie i towarzyszące im Czaple, dokonywały na ziemi dzieła zniszczenia, w powietrzu również toczyła się walka, choć właściwie trudno mówić, o walce, gdy przeciwko trzem samolotom typu Dewoitine D.501L, staje 21 nowoczesnych maszyn myśliwskich, które dosłownie w ciągu kilku sekund zmiotły poszczególne litewskie maszyny z nieba.
    Jednak największą operacją lotniczą Kampanii Inflanckiej był nalot połączonych sił polskich i niemieckich na Rygę, który miał miejsce 3 kwietnia. Wyprawa w której ogółem udział wzięło 138 samolotów (120 bombowców, 3 „towarzyszące” Czaple, oraz 15 Ms. 406), była największą w krótkiej historii II wojny światowej operacją lotniczą. Nalot na miasto rozpoczął się około godziny 14.00, w czasie przerwy obiadowej. Samoloty nadleciały od strony granicy litewskiej, zaś ich celem było zniszczenie trzech najważniejszych budynków w Republice Łotewskiej, a więc, budynku w którym obradowało Zgromadzenie Narodowe, Pałacu Prezydenckiego, oraz Sztabu Generalnego. Do wyszukania i oznaczenia kolorowymi flarami, wyznaczono trzy samoloty obserwacyjno, towarzyszące „Czapla”. Oddajmy głos porucznikowi w stanie spoczynku Janowi Brzozowskiemu, który w czasie nalotu miał za zadanie odnaleźć Pałac Prezydencki.

    Ogółem w trakcie kampanii inflanckiej polscy lotnicy odnieśli pierwsze zwycięstwo. W związku z tak wielkim tryumfem, w gazetach pojawiły się oficjalne listy „asów przestworzy”.

    1. Major Mikołaj Lalek ogółem – 11. W czasie kampanii inflanckiej 4
    2. Porucznik pilot Jan Zumbach ogółem – 10. W czasie kampanii inflanckiej 4
    3. Porucznik pilot Witold Urbanowicz – 10. W czasie kampanii inflanckiej 6
    4. Porucznik pilot Stanisław Skalski – 9. W czasie kampanii inflanckiej 5
    5. Porucznik pilot Eugeniusz Horbaczewski – 8. W czasie kampanii inflanckiej 4


    11 kwietnia 1940 roku

    W związku z przekazaniem Polskiej Marynarce Wojennej, ciężkiego krążownika ORP Roman Dmowski, oraz toczącymi się działaniami zbrojnymi, pomiędzy siłami zbrojnymi RP, Niemiec, Słowacji, Bułgarii i Królestwa Węgier, a wojskami Republiki Francuskiej, Wielkiej Brytanii, oraz różnych mniejszych państw, wchodzących w skład sojuszu alianckiego, w charakterze brytyjskich dominiów, sprawą palącą stało się zapewnienie polskiej marynarce wojennej odpowiedniego potencjału ogniowego, który pozwoliłby polskiej flocie, na prowadzenie zakrojonych na szeroką skalę działań obronno, zaczepnych, na akwenie morza Bałtyckiego. W tym celu, rozpoczęto budowę lekkiego krążownika, któremu nadano roboczą nazwę „Dragon”. Jednostka ma spełniać następujące uwarunkowania techniczne –
    wyporność 4850 t, długość 144 m, szerokość 14,8 m, zanurzenie 5 m, napęd turbiny parowe o mocy 40 000 KM napędzające 2 śruby, prędkość 29 węzłów, zasięg 2300 mil morskich przy prędkości 28 węzłów, załoga 462, uzbrojenie: 6 dział 152 mm (6 × I),3 działa 102 mm plot. (3 × I), 4 działka 20 mm plot. (4 × I), 12 wyrzutni torpedowych 533 mm (4 × III).

    [​IMG]

    Tego samego dnia rząd RP podjął decyzję o tymczasowym wcieleniu tak zwanego państwa litewskiego w skład Rzeczpospolitej, która do czasu „zapewnienia spokoju obrad” dla nowego rządu zobowiązała się „otoczyć troskliwą opieką” tereny dawnej Republiki Litewskiej.

    12 kwietnia 1940 roku

    [​IMG]

    Niejako w odpowiedzi na zapowiedź polskiego rządu, przebywający na terenie Związku Sowieckiego litewscy komuniści rozpoczęli wywierać wpływ na Stalina, który po całonocnej rozmowie ze swoimi najbliższymi zausznikami podjął ostateczną decyzję. 12 kwietnia, Stalin, który w ciągu kilku najbliższych miesięcy planował atak na III Rzeszę i Polskę, postanowił wykorzystać Litwę w charakterze karty przetargowej, a gdyby nie udało się odpowiednio zmienić sytuacji geopolitycznej, to wcielić małe państwo do ZSRR, jako kolejną republikę sowiecką, która byłaby zdominowana przez Rosjan z partii bolszewickiej. W celu stworzenia własnego organu, niezależnego od alianckiego rządu na uchodźctwie, którego nie poparło żadne państwo poza Anglią i Francją, Stalin wraz z pozostającymi na jego garnuszku komunistami stworzył Robotniczy Komitet „Wolna Litwa”, którego działalność stała się zarzewiem bliskiego już konfliktu z ZSRR. Szybko też rozpoczęło się tworzenie tajnej litewskiej organizacji patriotyczno – wojskowej, której głównym celem stało się wyzwolenie Litwy spod polskiej okupacji, oczywiście przy pomocy oddziałów sowieckich, które miały wkroczyć, i w charakterze wyzwolicieli, wyrzucić Polaków z Kowna, Wilna i Suwałk, które w najbardziej ambitnych planach wymieniano jako jedno z głównych miast nowego, komunistycznego państwa litewskiego. Taka propaganda sukcesu, nie mogła pozostać bez wpływu na litewskie społeczeństwo, które ochoczo poparło ideę stworzenia Litewskiej Armii Ludowej. Na czele „Pierwszego Batalionu Antyfaszystowskiego im. Karolisa Požėli”, stanął niejaki Motiejus Šumauskas, zwolniony z Kowieńskiego więzienia 2 kwietnia o godzinie 2.00.

    17 kwietnia 1940 roku

    [​IMG]

    Zgodnie z decyzją polskiego sejmu, całe terytorium Litwy, za wyjątkiem Litwy Środkowej, zostało objęte ścisłą okupacją, która miała trwać aż do odwołania przez rząd Rzeczpospolitej Polskiej. Nowa sytuacja polityczna zmusiła rządy wielu państw europejskich do zwrócenia się pod opiekę Niemiec. Taki układ spraw, znacznie osłabił pozycję Wielkiej Brytanii, która postanowiła uderzyć w Polskę dyplomatycznie – skoro brytyjskie bombowce nie były w stanie osiągnąć Warszawy lub Łodzi, należało, zdaniem brytyjskiego sztabu generalnego maksymalnie utrudnić funkcjonowanie polskiego przemysłu na drodze dyplomatycznej. W tym celu rząd brytyjski, skierował do Ligii Narodów oficjalny protest, który miał zdyskredytować Polaków. Wobec, silnego lobby probrytyjskiego w Lidze Narodów, do której Polska wciąż należała, Liga Narodów nałożyła na Polskę sankcje ekonomiczne, które mogły zostać bardzo szybko „zdjęte” pod warunkiem wypowiedzenia wojny Niemcom, i podpisanie pokoju z aliantami, którzy domagali się stworzenia niepodległego państwa Litewskiego, ze stolicą w… Wilnie. O ile na pokój z aliantami, rząd był wstanie się zgodzić (wzrost niezadowolenia w związku z wojną z Republiką Francuską, która w opinii wielu Polaków była „najlepszą przyjaciółką” Rzeczpospolitej), o tyle nie na oddanie Wilna. Ponadto, na terenach wcielonych do Rzeczpospolitej, za wyjątkiem Kowna i miasta Alytus, panowały dość dobre stosunki pomiędzy Polakami, a Litwinami. W związku z sankcjami, na terenie Wielkiej Brytanii, nasilił swą działalność polski wywiad gospodarczy, któremu udało się pozyskać plany brytyjskich samolotów i pojazdów mechanicznych, które po wprowadzeniu drobnych zmian w budowie i konstrukcji zamierzano wprowadzić na wyposażenie armii polskiej.

    @ Fafciu: Kolaże tworzę w Picassie, dlatego nie wiem czy jest jak, je zmniejszyć. U mnie (mam dość spory monitor) wszystko gra jak należy...
    @ Huberto: Chodzi Ci, o wartości z modyfikatorami, czy bez?
    @ Oruniak: Myślę, że przy takim składzie komisji orzekającej to przeszedł by nawet ORP "Adolf Hitler", ale biorąc pod uwagę, że sojusz polsko - niemiecki był jakby zasługą Dmowskiego, zdecydowałem, że eks "Berlin" będzie ORP "Roman Dmowski".
    @ Knight: mam rozegrane do grudnia 1940, i muszę Ci powiedzieć, że nie ma sensu dodawać tych paru mp, jak mam około 452 - 456 mp. Zwłaszcza po krótkiej wojnie z Bolszewią...
     
  2. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 47

    Oddech przed skokiem do głębokiej wody...

    2 maja 1940 roku

    [​IMG]

    Okręt i jego litewski dowódca​

    W gmachu kancelarii Rzeszy zapadła decyzja o przekazaniu Rzeczpospolitej Polskiej poważnie uszkodzonego i wyremontowanego litewskiego minowca „Prezidentas Smetona”, storpedowanego przez niemieckie okręty podwodne 1 kwietnia 1940 roku. W czasie walk pomiędzy oddziałami polskimi, a litewskimi okręt został podniesiony z mielizny, na którą wprowadzili go litewscy marynarze i przewieziony do stoczni remontowej w Hanowerze, gdzie jednostkę poddano gruntownemu remontowi. Jednostka w polskiej służbie miała nosić nazwę, ORP „Kniaź Witold” i wejść w skład Dyonu Minowców, który wziął wydatny udział w kampanii inflanckiej, min. podczas zajmowania przez oddziały niemieckie Kłajpedy, gdy pociski z ORP „Jaskółka”, zdemolowały kilka litewskich kolumn zaopatrzeniowych, wywożących z zajmowanego miasta, broń i amunicję, potrzebną wojskom walczącym pod Kownem. Nowym dowódcą jednostki, został komandor Sokołowski, awansowany za swoje zasługi w czasie walk o Madagaskar, oraz za naprawę pod ogniem litewskich dział artylerii portowej, uszkodzonego działa na ORP „Rybitwa”, która kilkukrotnie trafiona z litewskich dział morskich musiała 3 kwietnia wycofać się z redy portu w Siauliai i powrócić do Gdyni. Dopiero udana interwencja bosmana, pozwoliła na powrót okrętu do „linii”. W okresie późniejszym „Rybitwa” jak i pozostałe „ptaszki” odwaliły kawał dobrej roboty, która ułatwiła zadanie zajmującym Litwę polskim dywizjom. Przejęcie „Kniazia Witolda”, odbyło się trzeciego maja 1940 roku, w dniu święta państwowego Konstytucji 3-ego maja, które w Rzeczpospolitej było jednym z najważniejszych świąt państwowych. Jednostka, w chwili przejmowania przez polską załogę, była jeszcze w bardzo złym stanie, gdyż uszkodzone od wybuchu torpedy wały śrubowe nie nadawały się jeszcze do użytku, i okręt musiał przebywać w suchym doku. Kolejnymi uszkodzeniami, które należało usunąć, przed rozpoczęciem służby na jednostce było ponowne osadzenie steru, który był dosłownie zmasakrowany, po pierwsze przez wybuch torpedy, po drugie, podczas ściągania z mielizny.
    Mimo to na okręcie ustawiono już kilka karabinów przeciwlotniczych, Maxim, oraz rozpoczęto regularną służbę przeciwlotniczą, co wobec częstych nalotów na port, i stocznię remontową w Hanowerze, dość szybko wsparły swoim ogniem obronę przeciwlotniczą miasta i stoczni. Pierwsza okazja nadarzyła się 4 maja, gdy nad miasto i port nadleciało 30 lekkich bombowców Hampden, których celem było niszczenie okrętów podwodnych, oraz zaminowanie portu. Załoga ORP „Kniaź Witold” odniosła podczas tego nalotu swój pierwszy sukces, zestrzeliwując jedną maszynę nieprzyjacielską, która następnie wodowała w głównym kanale portu. Załoga, została wyratowana z wody, przez załogę niemieckiego niszczyciela. Późniejsze losy pilota oraz pozostałych członków załogi również związane są z Polską – wszystkich zestrzelonych brytyjskich lotników, władze niemieckie kierowały na terytorium polskie, skąd ucieczka do krajów neutralnych, lub alianckich była niemożliwością. Kolejnym dniem próby, dla załogi polskiego minowca, był dzień 6 maja, gdy nad Hanowerem pojawiło się około czterdziestu brytyjskich maszyn, które po zrzuceniu bomb na główne zabudowania portowe, rozpoczęły ataki z lotu koszącego na statki stojące w porcie, obrzucając je przy tym lekkimi bombkami, o wagoniarze około 20 kg, które choć nie mogły zniszczyć okrętu, to jednak były zabójcze dla przebywającej w strefie rażenia załogi. Nad suchy dok, w którym remontowano „Kniazia Witolda” ruszyło pięć brytyjskich maszyn. Trzy, odpędzone ogniem niemieckich niszczycieli weszły na kurs powrotny, pozostałe dwie zbombardowały jednak okręt, powodując liczne rany wśród załogi. Pokład najmłodszego polskiego minowca pokrył się po raz pierwszy w jego historii polską krwią…

    7 maja 1940 roku

    [​IMG]

    Łotwa po zakończeniu wojny z Polską, nie spodziewała się, że tak szybko, ponownie znajdzie się w stanie wojny z innym państwem. Sowieci, już od dawna przygotowywali się do agresji na kraje bałtyckie, które wobec sowieckich żądań terytorialnych jako pierwsze powiedziały zdecydowanie i stanowczo, nie, przeciwstawiając się tym samym planom Stalina, który zamierzał w pokojowy sposób, lub jak określają to niektórzy polscy i niemieccy historycy, tylnym wejściem dostać się do tej części Europy, która po 1918 roku, nie stała się częścią sowieckiego imperium. Uderzenie sowieckie bez większych problemów posuwało się wzdłuż całej granicy kraju. Do krajów ościennych, takich jak Polska, Niemcy oraz wolna jeszcze Estonia docierały coraz czarniejsze wieści. Szeptano, że przeciwko Łotyszom, sowieci rzucili 30 dywizji i to tylko w pierwszym rzucie. Mówiono, że sowieckie dywizje nie biorą jeńców, a ci, którzy jakimś cudem przeżyją natarcie, trafiają do cieszących się bardzo złą sławą obozów pracy za kołem polarnym. Tym co stanowiło, drobne pocieszenie dla wojsk, które już niebawem miały stanąć do walki z sowietami, były wiadomości o dużych, gargantuicznych wręcz starach zadawanych bolszewikom, przez małą łotewską armię, która dosłownie masakrowała nacierające jednostki armii czerwonej, która pomimo nawoływań oficerów politycznych nie była zdolna do szybkiej ofensywy… Jednocześnie, łotewskie dowództwo zdawało sobie sprawę z faktu, że nie mają większych szans, na zwycięstwo w walce z rosyjskim niedźwiedziem, i powoli rozpoczynali negocjacje z krajami sąsiedzkimi, w sprawie internowania części sił łotewskich, które po porażce, wobec przewagi armii sowieckiej była nieunikniona. W tym celu, pomiędzy generałami łotewskimi, a niemieckimi i polskimi doszło do tajnego spotkania w Święcanach, gdzie po przerwaniu frontu miały wycofać się łotewskie dywizje… Wcześniej bo już 10 maja 1940 roku, granicę powietrzną RP, przekroczyła część łotewskiego lotnictwa, a dokładniej dwa Glostery Gladiator, które skierowano na lotnisko wojskowe w Lidzie, skąd przetransportowano je wraz z pilotami do Warszawy, a następnie na Madagaskar, gdzie oba samoloty zostały poddane rozbrojeniu i już jako cywilne maszyny weszły w skład parku maszynowego lokalnego aeroklubu. Front łotewski załamał się wieczorem 12 maja. Poszczególne oddziały cofały się w dwóch kierunkach – te, w których straty nie przekroczyły jeszcze 30% stanu osobowego, maszerowały na Rygę, która miała być ostatnią redutą łotewskiej obrony, pozostałe skierowano do granicy z Polską.
    Żołnierze łotewscy szli niosąc w ręku karabiny. Ich podarte mundury, ubrudzone błotem i gliną spodnie i buty, wszystko to dopełniało obrazu klęski. Tu i ówdzie, na niskiej wysokości przelatywały pojedynczo Gladiatory, którym wydano rozkaz przelotu do Polski. Część pilotów wolała jednak śmierć w walce niż internowanie w Polsce i wyładowawszy swoje maszyny amunicją ruszyła w stronę sowieckich kolumn, które nieubłaganie zbliżały się do Rygi… Tymczasem sowieci, postanowili wykorzystać sytuację i 13 maja, gdy ostatnie łotewskie kompanie przekraczały granicę polsko – łotewską w Święcanach, wysłali nad Rygę i inne duże łotewskie miasta swoje bombowce, które miały tylko jeden cel… obrócić jak największą część zabudowy w perzynę… Najgorzej miała się sprawa nad Rygą, która ucierpiawszy w czasie kampanii inflanckiej, w ciągu zaledwie miesiąca miała zostać ponownie poddana ciężkiemu bombardowaniu. O ile jednak Polacy i Niemcy, jako narody cywilizowane, zbombardowali jedynie cele polityczne, o tyle Sowieci rzucili bomby również na osiedla mieszkaniowe, powodując straszliwe straty wśród cywili, którzy jak do tej pory, byli oszczędzani, nawet podczas angielskich nalotów na niemieckie zagłębia przemysłowe…

    18 maja 1940 roku

    Realizowany z dość dużym powodzeniem projekt budowy nowych autostrad i dróg szybkiego ruchu w zachodniej części Rzeczpospolitej okazał się sukcesem, z punktu widzenia, zarówno ekonomicznego, jak i politycznego, rząd pokazał bowiem, że jest w stanie jednocześnie prowadzić budowę nowej infrastruktury dla przemysłu, prowadzić działania wojenne i co najważniejsze nie odbija się to na poziomie życia szarego obywatela. W związku z trwającą wojną, ministerstwo gospodarki, zdecydowało się, na przekazanie wolnych mocy produkcyjnych, Marynarce Wojennej, która oprócz budowanego już od ponad miesiąca lekkiego krążownika „Dragon”, rozpoczęła, nijako dwutorowo, prace nad nowym niszczycielem ORP „Burza”, który ma stanowić osłonę przed okrętami podwodnymi, dla największego okrętu wojennego II RP, ciężkiego krążownika Roman Dmowski. Nowy okręt miał być w miarę lekką jednostką, zbudowaną w polskiej stoczni, na postawie służącego w PMW niszczyciela Wicher, którego zamierzano skopiować przy budowie „Burzy”. Ponadto budowa „Burzy” miała być dla polskich stoczni sprawdzianem, czy są w stanie budować okręty wojenne.

    [​IMG]

    Tego samego dnia, w Kownie władze polskie zorganizowały pierwszą jednostkę policji litewskiej, której podstawowym zadaniem było pilnowanie porządku na kresach wschodnich przyłączonych do Rzeczpospolitej. Wobec narastającego niepokoju, potęgowanego przez incydenty graniczne z udziałem nacierających na Rygę, żołnierzy RKKA, dowództwo wojsk polskich podjęło decyzję o natychmiastowej mobilizacji całego Litewskiego Korpusu Porządkowego, któremu nadano nazwę własną „Mendog”, odwołującą się do mitycznego twórcy Wielkiego Księstwa. Korpus liczył docelowo około 10 tysięcy ludzi. Kadry oficerskie wywodziły się głównie z przyjaźnie nastawionych do Polski i jej obecności polityczno – wojskowej na Litwie, mniejszości narodowej, która zamieszkiwała Wilno, oraz okoliczne wioski. Znacznie gorzej było z szeregowymi, którzy starali się za wszelką cenę uniknąć wcielania do Korpusu Porządkowego. W tym celu dowództwo Korpusu podjęło decyzję o wcielaniu do Korpusu, wziętych do niewoli litewskich żołnierzy, którzy po krótkim pobycie w niewoli pozbyli się już złudzeń co do siły polskiego wojska. Niestety, z nowymi rekrutami był poważny problem, gdyż wielu z nich związanych było z tworzonym przez bolszewików w Moskwie Komitetu Robotniczego „Wolna Litwa”. Z tego też powodu do Korpusu wprowadzono około 300 funkcjonariuszy „Huzarów Śmierci”, którzy w ciągu zaledwie kilku tygodni „wyłuskali” sowieckich agitatorów, i po krótkim przesłuchaniu posłali ich do więzienia śledczego na Świętym Krzyżu. W czasie transportowania zatrzymanych komunistów, doszło do pierwszej akcji litewskich oddziałów partyzanckich, które na drodze w okolicach Kowna zaatakowały konwój z więźniami…

    19 maja 1940 roku

    [​IMG]

    Samochody jechały dość wolno. Cóż, biorąc pod uwagę stan drogi, która jeszcze do niedawna była celem ostrzału polskiej artylerii to trudno się dziwić, że nawet osobisty kierowca kapitana Kopytka, który od kilku tygodni z dumą nosił na mundurze naszywkę przedstawiającą trupią czaszkę i dwa piszczele, jednostki która była symbolem odpowiednika niemieckiego Gestapo, i nosiła co najmniej bardzo bojową nazwę „Huzarzy Śmierci”. Osobowy Opel, którym jechał kapitan również był odpowiednio oznakowany. Na bocznych drzwiach po stronie pasażera widniało złowróżbne dla wszystkich komunistów godło. Kapitan oparł się głową o wykonany ze skóry zagłówek i powrócił myślami do tych przesłuchań w Kownie… Boże, gdyby wiedział, że jego praca będzie polegała głównie na przepytywaniu tych idiotów na okoliczność kontaktów z tą komunistyczną podziemną armią, to nigdy nie zamienił by swojego ciepłego czołgu, na małą willę pod Krakowem, gdzie mieściła się kwatera główna Huzarów. Prowadzący wóz policjant, podobnie jak kapitan dopiero od niedawna należał do najtajniejszej z organizacji policyjnych w kraju. Był człowiekiem niskiego wzrostu, z wielką głową, osadzoną na króciutkiej szyi, tak, że gdy chciał spojrzeć na swoje buty, to podbródek zatrzymywał się na jego klatce piersiowej.
    - Włącz jakąś muzykę – burknął kapitan i sięgnął po piersiówkę. Niestety, ulubiona metalowa buteleczka nie znajdowała się na swoim stałym miejscu, w wewnętrznej kieszeni płaszcza. Oznaczało to, że musi być gdzie indziej, najprawdopodobniej zaś w przepastnej teczce, która zalegała na siedzeniu obok kapitana. Kopytek schylił się by otworzyć teczkę… Detonacja, która w tym samym momencie wstrząsnęła drogą dosłownie rozerwała samochód pancerny, który jechał przed resztą konwoju. Niemal natychmiast w stronę pozostałych samochodów zaczęły padać strzały ukrytych w lesie Litwinów. Kopytek kopnięciem otworzył drzwi samochodu i wyskoczył na zewnątrz. Szybko wyciągnął z kabury swojego nowego Vis-a i wycelował w stronę kilku biegnących w stronę samochodu z więźniami partyzantów. Pierwsze pociągnięcie za spust… trafiony w szyję Litwin pada na ziemię, i trzymając się kurczowo miejsca w które trafił kapitan stara się zatamować upływ krwi… Drugi widząc ranę kolegi, klęka obok, podnosi broń zabitego i odwróciwszy się plecami do kapitana rzuca się do ucieczki… Drugi strzał… uciekający pada prosto w lej po pocisku… na plecach nieco poniżej łopatki – duży czerwony ślad po postrzale… Trzeci pada skoszony serią z drugiego samochodu pancernego, który jechał na tyłach konwoju. Kapitan kryje się za swoim Oplem i strzela do dwóch kolejnych bandytów… Tymczasem z samochodu więziennego wyskakuje dwóch żołnierzy, którzy otwierają chaotyczny ogień do ukrytych za drzewami bandytów… Kierowca Kopytka, dobiega do kapitana i ściskając w dłoniach pistolet opiera się o drzwiczki samochodu…Ogień bandytów słabnie… „Leśni” nie spodziewali się, że w konwoju będą dwa samochody pancerne… Komendant „Świdrygiełło” nie będzie zadowolony… Partyzanci oddają ostatnie strzały… Ta zasadzka to pierwsza akcja… Pierwsza porażka…
    Kapitan powoli schował Vis-a do kabury. Postrzeleni przez niego Litwini wciąż jeszcze żyli. Kopytek, postanowił nie marnować okazji. Gestem przywołał do siebie dwóch żołnierzy, którzy pilnowali siedzących w ciężarówce komunistów.
    - Chłopaki! Zabrać mi tych ********ów na pakę. Jedziemy do szpitala!
    - Tak jest!

    Wrak samochodu pancernego płonął jasnym płomieniem. Unosząca się w powietrzu woń płonących ciał drażniła nozdrza przybyłych na pobojowisko czołgistów. Jeden z żołnierzy wyciągnął ze swojego 10 TP gaśnicę i powoli gasił płonący samochód. Generał zatrzymał się przy swoim wozie i gestem przywołał do siebie adiutanta.
    - Jak sądzisz Mietek… Na tym się nie skończy co?
    - Nie panie generale. Sowieci ich wspomogą…
    - Tak, masz rację – generał Maczek odwrócił się na pięcie – aha, jeszcze jedno. Powiedz temu co gasi ten wrak, żeby zgłosił się do kwatermistrza po nową gaśnicę. Nie chcę tracić wozów i ludzi z powodu braków w sprzęcie. Rozumiemy się?
    - Tak jest, panie generale.

    24 maja 1940 roku

    Admirał Unrung zapalił papierosa. Przez chwilę w pokoju panowała grobowa cisza. Na twarzy admirała pojawił się cień uśmiechu.
    - Panowie, jako, że do tej pory pływaliście na okrętach Flotylli Rzecznej w Pińsku, oraz na Wiślanym oddziale Flotylli, chciałbym was poinformować, że Flotylla w dniu dzisiejszym została rozformowana. Nie martwcie się jednak – Szwed spojrzał na zebranych – W dniu dzisiejszym rozpoczynamy budowę trzech kontrtorpedowców, które zastąpią wasze monitory i kutry. Co prawda w przypadku trzeciego kontrtorpedowca, będzie to raczej remont przejętego przez niemiecką marynarkę angielskiego niszczyciela HMS Garland, to jednak będzie to jednostka zupełnie nowa…
    - A co będzie z nami w czasie budowy tych okrętów? Pójdziemy na zasiłek? – odezwał się głośno dowódca okrętu szpitalnego Flotylli Rzecznej w Pińsku, kapitan Zasępa.
    - Nie, skądże. Odbierzecie panowie zaległe urlopy…
    Na twarzach zebranych pojawiły się szerokie uśmiechy… Cóż może być lepszego od długiego płatnego urlopu i zmiany ich małych łupinek na prawdziwe okręty wojenne?

    26 maja 1940 roku

    Kapitan Kopytek nachylił się nad siedzącym na krześle Litwinem. Ranny w potyczce z 19 maja doszedł już do siebie i mógł zostać przesłuchany. Należało wydusić z niego wszystko co wie o działalności tego komunistycznego podziemia.
    - Więc… powiedz mi kto dostarcza wam broń – głos kapitana był spokojny. Kopytek starał się być miły, nawet dla człowieka, który z głębi serca pogardzał i którym brzydził się najbardziej na świecie – Powiesz mi to, czy mam użyć innych środków na poprawę pamięci?
    - Nic nie wiem!
    Kilka uderzeń pięścią w podbrzusze wywołało na twarzy zatrzymanego grymas bólu. Kopytek przez chwilę przyglądał się siedzącemu na krześle partyzantowi po czym usiadł na swoim krześle. Ostrożnie otworzył szufladę biurka i wyjął z niego krótką gumową pałkę, którą kupił za kilkanaście marek od niemieckiego funkcjonariusza Gestapo. Jako, że zanosiło się na dłuższą „rozmowę” spokojnie odwiesił swoją marynarkę mundurową na krzesło i podciągnął rękawy białej koszuli.
    - Skoro nie chcesz po dobroci…
    Niemal natychmiast na zatrzymanego Litwina posypał się grad uderzeń gumową pałką, która przy każdym ciosie wyginała się we wszystkie strony. Mimo to kapitanowi nie udawało się uzyskać odpowiedniego efektu. By zintensyfikować wyniki, postanowił że kilka razy kopnie partyzanta. Pierwsze kopnięcie przewróciło krzesło wraz z siedzącym na nim człowiekiem. Przy drugim dało się dość wyraźnie słyszeć trzask łamanych żeber…
    - To jak? Będziesz gadał? – kolejne kopniaki trafiały w głowę, w żołądek… Kapitan celowo starał się unikać kopania w ranę postrzałową na plecach, wiedział bowiem, że rozbicie świeżo zasklepionego miejsca po postrzale może spowodować bardzo paskudną infekcję. Serię ciosów przerwał dzwonek telefonu. Kapitan podniósł słuchawkę – Tak? Rozumiem. Już tam idę – po czym zwracając się do leżącego na podłodze Litwina – Na dzisiaj koniec. Ale jutro, przygotuj się na coś więcej.

    Bazowe pp około 70, z modyfikatorami ponad 80
     
  3. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 48

    Wodzu! Prowadź nas na Kijów!

    Kampania Mińsko – kijowska czyli blitzkrieg po polsku…

    1 czerwca 1940 roku

    [​IMG]

    Wybuch wojny polsko sowieckiej pozostawał kwestią czasu. Sowieci, już od kilku miesięcy prowadzili agresywną politykę w regionie, czego najlepszym przykładem może być wypowiedzenie wojny dwóm republikom nadbałtyckim, które bardzo szybko wpadły w łapy sowietów, pomimo męstwa żołnierzy i dobrej kadry dowódczej. Pierwszego czerwca Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich wypowiedział wojnę Finlandii. Wobec wkroczenia Sowietów do Skandynawii pozostałe państwa europejskie nie mogły pozostać obojętne i 1 czerwca o godzinie 21.00 wypowiedziały Sowietom wojnę. Do bloku antysowieckiego weszły Polska, Niemcy, Rumunia, Szwecja… oraz co najdziwniejsze Alianci, którzy uznali najazd na Finlandię, za naruszenie panującego na kontynencie europejskim ładu. Pomimo zakończenia działań na Łotwie, w Estonii wciąż trwały walki, dlatego też stacjonujące na dawnej granicy polsko łotewskiej oddziały dowodzone przez generała Maczka jako pierwsze otrzymały rozkaz natarcia. Niemal natychmiast zostały zaatakowane wszystkie oddziały stacjonujące wzdłuż granicy z Sowietami. Na polskie posterunki graniczne ruszyło ponad 50 dywizji, które pomimo przewagi liczebnej zostały powstrzymane i w dniach pierwszy – trzeci czerwca 1940 roku zostały wyparte na pozycje wyjściowe. Wobec następujących na Finów oddziałów sowieckich, dowództwo polskich sił zbrojnych zobowiązało się posłać Finom pomoc w postaci kilkunastu samolotów myśliwskich i bombowych, Finowie jednak nie wyrazili zgody i poprosili o „ochotników, amunicję strzelecką, środki opatrunkowe, zapasy żywności” oraz inne materiały pierwszej potrzeby, które miały trafiać głównie do ludności cywilnej, która w wyniku nalotów sowieckich bombowców na miasta, a nawet pojedyncze wioski ponosiła szczególnie duże straty. Ataki sowieckie polegały głównie na rzucaniu naprzód dużych tyralier piechoty, które wspierano ogniem artyleryjskim, i pojedynczymi czołgami, których zadaniem było „rozjeżdżanie” punktów oporu przeciwnika. Jednak polscy żołnierze i oficerowie znaleźli niesłychanie prosty sposób i na sowieckie czołgi, które podpuszczali najbliżej jak mogli, a następnie obrzucali wiązkami granatów, lub wprowadzali w błoto, w którym pojazdy dość łatwo zakopywały się, co czyniło je niezdolnymi do dalszej walki z piechotą. Potem, wozy sowieckie zwykle podpalano benzyną, lub znacznie częściej spirytusem, który w dużych ilościach znajdowano przy zabitych sowieckich żołnierzach. Napór sowietów zelżał bardzo szybko i zmęczone nieustanną walką z przeważającymi liczebnie oddziałami przeciwnika polscy żołnierze, mogli przez kilka godzin odpoczywać, oraz przygotować się do kontrofensywy, która rozpoczęła się bardzo szybko, bo już trzeciego czerwca. Sowieci byli zupełnie nieprzygotowani do obrony, zaś w wielu dywizjach po spontanicznej ofensywie z pierwszego i drugiego czerwca nie było dość amunicji dla wszystkich żołnierzy, co bardzo często doprowadzało do sytuacji kuriozalnych, gdy walczące w pierwszym szeregu drużyny sowieckiej piechoty wycofywały się po oddaniu kilku niecelnych strzałów wobec braku amunicji do karabinów i pistoletów maszynowych.

    [​IMG]

    [​IMG]

    Pierwsze poważne sukcesy​

    Ponadto, dała o sobie znać likwidacja elit Armii Czerwonej, co bardzo często skutkowało zupełnym idiotyzmem poczynań sowieckich dowódców. Na przykład na odcinku frontu, na którym walczyła 1 Armia Konna generała Rómmla, polscy kawalerzyści wzięli do niewoli cały sztab sowieckiej dywizji pancernej, który nie był w stanie nawiązać kontaktu z własnymi pododdziałami, które jak się okazało, od 2 czerwca wycofywały się na wschód wobec braku amunicji i paliwa. Kolejnym „kwiatkiem” było rozbicie przez generała Maczka całego korpusu, w którym kadra dowódcza, wybrała się na polowanie do leżącego przy froncie lasku, w którym wzięto ich wszystkich do niewoli. Dla polskiego dowództwa sukcesy odnoszone przez stosunkowo małe siły, w porównaniu do sowieckich możliwości mobilizacyjnych, były początkowo jedynie wymysłem chorej wyobraźni dowódców polowych, których marszałek Śmigły, wielokrotnie oskarżał o mitomanię i szerzenie fałszywego obrazu wojny wśród społeczeństwa. Dopiero gdy 4 czerwca wszyscy dowódcy, którzy otrzymali rozkaz uderzenia na siły sowieckie przekazali wiadomość o pobiciu przeciwnika, marszałek udał się na front by osobiście przekonać się o skali zwycięstw nad bolszewikami. W pamięci ludzi pojawił się znowu pamiętny z wielu powodów rok 1920, gdy bolszewików zapędzono, aż za Kijów…

    [​IMG]

    Dzień piąty czerwca 1940 roku, z pewnością przejdzie do historii, gdyż tego dnia miało miejsce kilka niezwykle ważnych wydarzeń. Po pierwsze, Generał Rómmel zajął po krótkich ulicznych walkach Żytomierz, a następnie rozpoczął przegrupowanie przed dalszą ofensywą na wschód. Po drugie, generał Tadeusz Kutrzeba, rozbił przeciwnika pod Bobrujskiem i zajął miasto. Po trzecie, służbę w PMW rozpoczął Dywizjon Trałowców, złożony z OORP „Jaskółka”, „Czapla”, „Rybitwa”, „Mewa”, „Żuraw”, „Czajka” oraz „Kniaź Witold”. Dywizjon wszedł w skład Floty Wojennej, dowodzonej przez kontradmirała Unrunga. Działalność dywizjonu w czasie kampanii mińsko – kijowskiej, podobnie jak całej marynarki wojennej była marginalna, i nie obfituje w wydarzenia, które mogłyby przedstawić polską flotę w jakimkolwiek świetle. Co prawda sowieci wykonali kilka nalotów na mosty, jednak nie spowodowały one większych uszkodzeń w infrastrukturze.

    [​IMG]

    Polacy łamią opór przeciwnika ogniem ciężkich karabinów maszynowych, sowiety uchodzą...

    [​IMG]

    Zdobyczny T-35, na ulicach Warszawy, parada zwycięstwa nad Sowietami​

    Następnego dnia wobec zwycięstw na pozostałych odcinkach frontu nastąpiły udane ofensywy na Rygę oraz, w centralnej części frontu na Zholbin, które zakończyły się sukcesami. Na odcinku generała Maczka doszło do ciężkich walk z sowieckimi dywizjami pancernymi, wyposażonymi głównie w przestarzałe T-35, które trafione polskimi pociskami przeciwpancernymi płonęły jak pochodnie. Szczególnie często pojazdy te padały łupem polskich czołgów lekkich 7 Tp, których załogi wyspecjalizowały się w niszczeniu pojazdów przeciwnika, za pomocą strzałów w przedział silnikowy, który zwłaszcza na powierzchniach bocznych był wyjątkowo słabo opancerzony. W ciągu zaledwie kilku godzin, trasę prowadzącą do Rygi, pokryło około 300 spalonych sowieckich pojazdów. Po stronie polskiej straty były marginalne – dwie tankietki, trafione pociskiem przeciwpancernym. W okolicach szosy ryskiej, pojawiły się również dwie niemieckie dywizje piechoty, które ogniem artylerii pułkowej wsparły polskie uderzenie. W ciągu dwóch dni ofensywy, ludzie generała Maczka wzięli do niewoli około 30 tysięcy sowieckich żołnierzy. Ogólnie rzecz biorąc dane przedstawiające ilość pojmanych przez Polaków czerwonoarmistów, są z punktu widzenia sowieckiego dowództwa zastraszające – od początku walk upłynęło zaledwie kilka dni, a już na barki Polaków spadł obowiązek utrzymywania około 300 tysięcy żołnierzy RKKA.

    8 czerwca przyszła kolej na sukcesy na południu – armia dowodzona przez generała Sikorskiego, po krótkiej walce zajęła Kamieniec Podolski, a 12 armia generała Dowbora – Muśnickiego wzięła po krótkiej walce wręcz Winnicę. W czasie walk o miasto szczególnie odznaczyli się żołnierze i oficerowie z oddziałów stworzonych spontanicznie przez ruch narodowy. Żołnierze z ONR-u, zdobyli główne punkty w mieście łamiąc tym samym opór pojedynczych kompani z dywizji piechoty, które istniały już tylko na papierze. Niestety w ciągu kampanii zdarzały się także porażki.

    [​IMG]

    11 czerwca do wycofania się ze Święcan została zmuszona Cieszyńska Dywizja Obrony Narodowej, dowodzona przez generała Karola Świerczewskiego. Tego samego dnia, operujące pod Mińskiem oddziały Armii Prusy, zostały skierowane do przeprowadzenia kontrofensywy na Święcany. Wspierające oddziały generała Przedmirskiego Krukowicza, z Armii Środek, kontynuowały marsz na Mińsk, który stał „opustoszały” – w pobliżu miasta działała zaledwie jedna dywizja piechoty, która po krótkiej walce z polską kawalerią rzuciła się do ucieczki. Następnego dnia rozpoczęła się ofensywa na froncie południowym, której celem było zajęcie Kijowa. W ramach działań osłonowych, które miałyby utrudnić Sowietom koncentrację na jednym konkretnym celu jakim był Kijów, część jednostek polskich zaatakowało bolszewików pod Mogilewem.

    [​IMG]

    Walki pod Kijowem trwały nieprzerwanie aż do 16 czerwca, kiedy zakończył się sowiecki kontratak na miasto. Tymczasem na innych odcinkach frontu również trwały ciężkie walki. 14 czerwca, oddziały polskie, przy wsparciu dwóch niemieckich dywizji piechoty uderzyły na Wyszogród, zaś dzień później, po ciężkich walkach, Święcany zostały wyzwolone przez polską piechotę. Wobec wielkich sukcesów polskich oddziałów, sowieckie kierownictwo postanowiło podjąć pewne kroki pokojowe. Rozmowy prowadzone za pośrednictwem Stanów Zjednoczonych rozpoczęły się późnym wieczorem 17 czerwca. Polacy próbowali ugrać dla siebie jak największą część wyzwolonego obszaru, zaś z drugiej strony starali się jak najszybciej zakończyć negocjacje. W tej sytuacji, wszystkie jednostki, zajmujące do tej pory Kijów i Winnicę, zostały skierowane do wsparcia niemieckich dywizji pancernych, które uderzyły na Żytomierz.

    [​IMG]

    Polacy przybyli na miejsce wieczorem 18 czerwca. Oddziały polskie, nie zdążyły jednak dokonać czegoś więcej – następnego dnia radio sowieckie ogłosiło podpisanie pokoju pomiędzy Rzeczpospolitą, a Związkiem Radzieckim, który zrzekał się na rzecz Rzeczpospolitej Mińska, Bobrujska, Winnicy oraz Kijowa…W czasie walk po stronie polskiej poległo około 3 tysięcy żołnierzy, około 10 tysięcy ludzi zostało rannych. Straty po stronie sowieckiej wyniosły odpowiednio 40 tysięcy zabitych, około 100 tysięcy rannych, oraz ponad 500 tysięcy wziętych do niewoli. Łupem sił polskich padło: około 300 samolotów różnych typów, 30 czołgów, 400 armat przeciwpancernych F-22, oraz duża ilość broni ręcznej i maszynowej. Wszystkie łupy wojenne przekazano armii niemieckiej, która zaczęła stopniowo wycofywać swoje siły do Polski, skąd miało nastąpić kolejne potężne uderzenie na Związek Radziecki.

    21 czerwca 1940 roku

    W wileńskim więzieniu od samego rana panowało niesłychane poruszenie. Policjanci, którzy dostarczyli do lokalnego posterunku kilku zatrzymanych za kradzież Litwinów usiedli przy stołach i zapalili papierosy. Gdzieś z boku dobiegało ich miarowe dudnienie silników samolotów, które powracały znad frontu wschodniego. Od dwóch dni radio, prasa i wszystkie inne dostępne ludziom media, z pocztą pantoflową na czele dudniły tylko i wyłącznie o drugim w historii zwycięstwie nad bolszewikami i wytyczeniu nowej linii granicznej. Ponadto, wielu korespondentów informowało, o załamaniu na froncie rumuńskim. Wyglądało, na to, że Polska zdążyła przed przegrupowaniem sił sowieckich, które od dwóch dni nieustannie szturmowały na rumuńskie pozycje. Marszałek Rydz Śmigły, przeczuł zbliżające się natarcie sowietów, którzy otrząsnęli się już z pierwszych porażek i zgodził się na pokój. Tak brzmiała oficjalna wersja. Mało kto wiedział, że pomiędzy rządem sowieckim, a polskim doszło do zakulisowego porozumienia, na mocy, którego do Polski miały trafić również inne ziemie, do których rościli sobie pretensję Polacy, najpierw jednak działający w ramach STAVKi sowieccy wyżsi oficerowie chcieli pozbawić władzy dyktatorskiej towarzysza Stalina i wprowadzić na jego miejsce kogoś bardziej odpowiedniego, ponadto, negocjacje polsko – sowieckie miała prowadzić, wciąż jeszcze działająca Liga Narodów. Policjantów z zadumy wyrwało pojawienie się ubranego w mundur nieznanego im kroju oficera. Porucznik szybko podszedł do biurka jednego z nich i odezwał się donośnym głosem.
    - Który to komendant?
    - Ja! – odezwał się siedzący z tyłu policjant w nienagannie utrzymanym mundurze.
    - Dawaj, telefon! – warknął porucznik i wyrwał z ręki komendanta słuchawkę. Szybko wykręcił jakiś numer i po chwili uzyskał połączenie – 1 Dywizja? Tu porucznik Miśkiewicz! Dawać mi do telefonu kaprala Baranowskiego! Co? Jego kompania jedzie do Gdańska? Z Mińska? To… dawać mi do aparatu szeregowego Koconia – chwila ciszy jaka nastąpiła pozwoliła porucznikowi na zlustrowanie przebywających na komendzie policjantów, którzy zajęli się swoimi sprawami – Kocoń? No, dobrze Cię słyszeć **********u! Słuchaj… Daj mi adres do Huzarów, do wileńskiego oddziału. Co? Aha, dobra. Jakby co to dzwoń do hotelu Continental, w Wilnie. Rozumiemy się? No to wracajcie na kompanię. Dzięki za wszystko! – porucznik odłożył słuchawkę i rozejrzał się po posterunku – Dwa kilometry od miasta, na moją drużynę napadli partyzanci. Podobno to strefa wolna od bandytów. A wy co?
    - Pan wybaczy, panie poruczniku, ale to nie mogli być Litwini. Może jakaś grupa komunistów…
    - W każdym bądź razie moi ludzie jeszcze walczą. Dawać mi tu natychmiast samochód pancerny i parę radiowozów!
    Policjanci słysząc o toczącej się walce pomiędzy partyzantami, a żołnierzami niemal natychmiast rzucili się po broń. Jeden z policjantów w przepraszającym geście podał porucznikowi pistolet maszynowy.
    - Pan porucznik, wybaczy… My tu niezwyczajni…
    Samochody ruszyły z piskiem opon. Dystans pomiędzy miejscem ataku, a posterunkiem zmniejszał się błyskawicznie. Partyzanci widząc nadjeżdżający samochód pancerny chcieli się wycofywać, ale kilka celnych serii z karabinu maszynowego pozbawiło ich dowódcy, który upadł na ziemię, i już po chwili leżał w kałuży krwi. Ktoś wyciągnął megafon i donośnym głosem zawołał:
    - Poddajcie się, a darujemy wam życie. Możecie liczyć na sprawiedliwy i pozbawiony szykan proces!
    Partyzanci zareagowali na wezwanie i powoli zaczęli ustawiać się przy szosie, na której stało kilka podziurawionych jak sito samochodów osobowych. Kilu żołnierzy porucznika podbiegło do najbliżej stojących partyzantów i wśród nie nadających się do powtórzenia wrzasków odebrało im broń, a następnie ustawiło w dość długą zwartą kolumnę. Do porucznika podszedł niski sierżant i zmieniając magazynek w „Morsie” rzucił krótko:
    - Coś nam się ta wojenka nie chce skończyć, co panie poruczniku?
    - Cóż, Stefek, zaraz będzie tu ktoś z tutejszych Huzarów, to zrobią z nimi porządek… Masz rację. Cholernie ciężko wrócić do Wilna, a co dopiero do domu.
    Po chwili zza zakrętu wyłonił się Opel Kadett, z namalowanym na masce godłem Huzarów Śmierci. Samochód zatrzymał się przed kolumną złożoną z partyzantów, którzy obrzucili pojazd nienawistnymi spojrzeniami. Z samochodu wysiadł wysoki kapitan w czarnym płaszczu, typowym dla jednostek „Huzarskich”. Powoli podszedł do porucznika i podał mu rękę.
    - Piękna robota. To Litwini z bandy „Kniazia”. Szukaliśmy ich parę dni – po chwili dodał, lekko zafrasowany – Zapomniałem się przedstawić. Kapitan Kopytek.
    - My się chyba znamy, co? – na twarzy porucznika pojawił się lekki uśmiech – Łukasz, co ty, pilota swojego nie poznajesz? To ja, Piotrek Miśkiewicz. Pamiętasz lataliśmy razem nad Kownem. Potem przerzucili nas na południe.
    - Cholera jasna! Stary! – kapitan Huzarów zdjął czapkę i poklepał starego przyjaciela po łopatce – Góra z górą się nie zejdzie, a człowiek z człowiekiem! – po czym zwracając się do policjantów rzucił – Nie pieprzyć się z tym ********ami! Przeczytać akty oskarżenia i kasować na miejscu. Zwłoki na ciężarówkę. Będzie za pięć minut.
    Po chwili miejsce ataku na ludzi porucznika rozbrzmiało odgłosem sal w karabinów.
    - Czemu ich tak… tu… kasujecie? – zapytał po chwili porucznik.
    - Rozkaz z centrali – odparł Kopytek zapalając papierosa – Wiesz stary, mamy kasować komuchów, to kasujemy!

    22 czerwca 1940 roku

    [​IMG]

    W związku z dwoma zwycięskimi wojnami w ciągu zaledwie jednego roku, wiele mniejszości narodowych zamieszkujących Rzeczpospolitą, postanowiło stać się w nieco większym stopniu Polakami. Jako pierwsi, na taki krok zdecydowali się Poleszucy, którzy od 22 czerwca, oficjalnie zrzekli się statusu mniejszości narodowej, i za pośrednictwem swoich przedstawicieli poprosili o likwidację ich niezależnych organizacji, które zajmowały się szerzeniem lokalnego folkloru i co najbardziej destrukcyjne, wskazywaniem na odrębność pomiędzy Polakami, a Poleszukami…
     
  4. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 49


    Nasza mała stabilizacja

    1 lipca 1940 roku

    Samochody zatrzymały się przed budynkiem koszar, z którego wolnym krokiem wyszedł porucznik Miśkiewicz. Otworzył drzwiczki jednej z maszyn i wsiadł do środka. Samochody niemal natychmiast odjechały w stronę szosy Kowno – Kłajpeda, na której pojawiły się oddziały partyzanckie. Z Korpusu Powietrzno Desantowego, jak na razie nie było żadnego pożytku, dlatego też poszczególne kompanie zostały skierowane w różne rejony zapalne w celu wspierania pozostałych oddziałów, które nie zawsze dawały sobie na bieżąco radę z nadciągającymi z różnych stron niebezpieczeństwami. Na przykład w okręgu Kijowskim i Winnickim, szczególnie aktywna pozostawała sowiecko – ukraińska partyzantka. Krążyły nawet plotki o porozumieniu pomiędzy komunistami, a OUN – UPA, których wspólnym celem miało stać się wyrzucenie Polaków ze zdobytych w kampanii mińsko – kijowskiej ziem. Dodatkowym wsparciem dla oddziałów komunistycznych, zwłaszcza na tak zwanych kresach południowych, okazali się nieprzychylni polskiemu rządowi Litwini, którzy zintensyfikowali działalność partyzancką. Kompania porucznika Miśkiewicza ruszała na rozpoznanie, wzdłuż szosy, na której doszło do kilku napadów na polskie ciężarówki, które na całe szczęście przewoziły tylko puste skrzynki po amunicji. Siedzący na tylnim siedzeniu kapitan Kopytek zapalił papierosa i rzucił od niechcenia:
    - Podobno, do ataku na tamten posterunek użyli moździerza, szkoda, że ten ********, nie chce nic powiedzieć – po czym dodał – Ale, spokojna głowa. Jeszcze dwie sesje, z moimi drogimi policjantami, i będzie śpiewał jak skowronek o świcie.
    - Długo siedzi? – zapytał porucznik.
    - Coś koło dwóch miesięcy. Wpadł w maju.
    - Mocny zawodnik – rzucił z uznaniem porucznik Miśkiewicz i również zapalił papierosa – Agnieszka ciągle powtarza, żebym to rzucił.
    - Serio?
    Samochód ruszył z miejsca i po krótkiej bo zaledwie dwudziestominutowej jeździe zatrzymał się gdzieś pośrodku niczego. Dookoła był tylko las i drzewa, które w najlepszym wypadku, mogły co najwyżej służyć za schronienie przed deszczem. Wzdłuż drogi stało kilka czerniejących wraków samochodów ciężarowcy. Do jednego ze spalonych pojazdów podeszło kilku niższych stopniem funkcjonariuszy Huzarów, i skrupulatnie badało miejsca przestrzelin, jakby w poszukiwaniu śladów po innej niż sowiecka amunicji. Z przeciwka nadjechał niemiecki transporter opancerzony, tak zwany „Hanomag”. Pojazd zatrzymał się na poboczu, a jakiś ubrany w polowy mundur podoficer zajął miejsce przy zamontowanym, ponad przednią płytą pancerną karabinem maszynowym, którego lufa została skierowana na pobocze. Po chwili z drugiej strony drogi pojawił się polski samochód pancerny, którego wieżyczka również została wycelowana w stronę lasu. Z niemieckiego pojazdu wyszedł ubrany w skórzaną kurtkę oficer, który podszedł do porucznika Miśkiewicza i ładną, choć lekko zniekształconą polszczyzną powiedział:
    - Pan, porucznik Miśkiewicz… Wiele o panu słyszałem! Hauptman Wittman z Polnische Wermacht.
    - Porucznik Miśkiewicz, Pierwsza spadochronowa – odparł Piotr i wskazując na Kopytka dodał – Kapitan Łukasz Kopytek, Huzarzy Śmierci.
    - A, tak również słyszałem – dodał z uśmiechem na twarzy Wittman – O panu poruczniku, słyszałem, na przykład, że bardzo chciałby wrócić do lotnictwa, ale nie może, prawda?
    - Prawda – odparł z nutą zażenowania w głosie porucznik – Ale cóż, służba nie drużba.
    - Fakt, w każdym bądź razie, chciałbym zamienić z panem na ten temat dwa słowa, po skończeniu naszego wspólnego zadania – odparł Hauptman i zawołał po niemiecku – Raus!
    Niemal natychmiast z „Hanomaga” wyszło kilku żołnierzy ubranych w niemieckie mundury, z przewieszonymi przez ramię pistoletami maszynowymi Empi. Żołnierze sprawiali wrażenie specjalistów, każdy miał przypiętą do bluzy mundurowej odznakę „za dzielność” i „za walkę z Sowietami”. Ponadto porucznik zauważył u nich kabury z pistoletami i po kilka granatów zatkniętych za pas.
    - To moi podkomendni z Polnische Wermacht – powiedział Niemiec i wskazując na swoich ludzi dodał – Każdy z nich walczył u boku polskich dywizji z Sowietami, ale wobec zakończenia wojny polsko – sowieckiej, i coraz gorszej sytuacji na południu, byliśmy zmuszeni zabrać ich do Prus Wschodnich. Tak, tak, również i tam docierają litewscy partyzanci. Dlatego, też nasi wspaniali przywódcy, zdecydowali, że część naszych jednostek zostanie posłana tutaj, na Wileńszczyznę i Kowieńszczyznę, żeby wesprzeć wasze oddziały w walce z bandami.
    - Świetnie panowie! – przerwał Wittmanowi Kopytek i zakomenderował – Policjanci, ludzie z naszej służby razem ze mną na tą stronę drogi, porucznik Miśkiewicz, spadochroniarze i ludzie pana Hauptmana na tamtą. W razie napotkania bandy, strzelamy czerwoną racę sygnałową. Czy to jasne? – widząc, że nikt nie zgłasza zastrzeżeń kapitan dał znak do wymarszu.
    Porucznik szybko dołączył do swoich skoczków, którzy szli dość gęstym szpalerem. Po ich lewej stronie teren przeszukiwali Niemcy, choć jeden ze spadochroniarzy po krótkiej rozmowie z jednym z nich nadał im zgoła inny tytuł, a mianowicie – „Farbowane szkopy”. Dowodzący wyznaczoną do przeszukania tereny po niedawnym ataku partyzantów drużyna skoczków, była dowodzona przez prawdziwego górala, sierżanta Bachledę, na którego wszyscy wołali Góral. Góral, był dość wysokim, lekko szpakowatym chłopakiem, na oko miał może dwadzieścia pięć lat i od początku wojny służył w kawalerii, ale podczas ataku na Kijów, jego pluton został zdziesiątkowany ogniem z karabinu maszynowego, i ocaleli dostali okazję do zmiany przydziału służbowego. Góral nie wahał się ani chwili i zgłosił swój aneks do Dywizji Spadochronowej, a jako, że miał doskonałe warunki fizyczne i cieszył się końskim zdrowiem dostał przydział. Teraz klęczał przy jakimś małym pniaku i trzymał w dłoniach jakieś dziwnie wyglądające zawiniątko.
    - Panie poruczniku, coś do sprawdzenia – zawołał. Po chwili zjawił się przy nim porucznik Miśkiewicz.
    - *****… dysk do Diegtiariewa zawinięty w gazetę… - porucznik odbezpieczył swój pistolet maszynowy. Niemal w tym samym momencie zaterkotały karabin maszynowy zamontowany w Hanomagu i samochodzie pancernym. Spadochroniarze i ludzie Wittmana poderwali się niemal natychmiast do biegu. Gdy przebyli mniej więcej połowę dystansu dzielącego ich od zaatakowanych na drodze pojazdów, kilku ukrytych w krzakach partyzantów otworzyło w ich stronę chaotyczny ogień.
    - Padnij! – zawołał Góral i wyciągnął zza pasa granat trzonkowy, który niemal natychmiast cisnął w stronę strzelających. Detonacja rozerwała poszycie leśne… Ukryty nieprzyjaciel rzucił się do chaotycznej ucieczki. Porucznik przyłożył do ramienia swojego morsa, wycelował w stronę uciekających i pociągnął za spust… Jeden z uciekających upadł na ziemię… Pozostali jeszcze przyśpieszyli kroku. Tymczasem strzelanina, na drodze przybierała na intensywności. Wittman zebrał swoich ludzi i jako pierwszy ruszył na pomoc odciętym ludziom w Hanomagu, i polskiej pancerce. Ludzie Miśkiewicza ruszyli z lekkim opóźnieniem, co uchroniło ich przed „nadzianiem się” na dwóch Litwinów z automatami, którzy po prostu postanowili zaczekać na nadejście odsieczy dla zaatakowanych i przy okazji posłali na tamten świat dwóch ludzi Wittmana, który zraniwszy jednego z nich, zabrał automat jednemu z zabitych ludzi i podszedłszy do rannego partyzanta, (drugi rzucił się do ucieczki, skoszony serią przez jednego z ludzi Hauptmana) przyłożył mu lufę automatu do głowy, a następnie bez większej odrazy pociągnął za spust…
    - O *****… - rzucił na widok egzekucji jeden ze spadochroniarzy.
    - Prędzej! Do drogi. Nasi towarzysze potrzebują pomocy! – porucznik poganiał ociągającego się żołnierza. Piotr obdarzył Hauptmana nienawistnym spojrzeniem i szybko przeładował swój automat. Pozostali byli już za plecami partyzantów, do których dobiegał właśnie ocalały z zasadzki Litwin. Miśkiewicz kucnął za drzewem i wymierzył do mężczyzny w jasnym płaszczu i cyklistówce. Powoli odbezpieczył karabin i pociągnął za spust… Kule trafiły prosto w cel. Niemal w tej samej chwili pozostali żołnierze porucznika otworzyli ogień. Niemcy, dowodzeni przez Witmana również włączyli się do ostrzału partyzantów, którzy zdając sobie sprawę, że wpadli w pułapkę, zaczęli rzucać się do ucieczki we wszystkie strony. Panująca wśród partyzantów panika spowodowała, że często strzelali do swoich, co jeszcze bardziej potęgowało panujące przerażenie. W końcu z drugiej strony drogi wyłonił się kapitan Kopytek, na czele swojego oddziału. Partyzanci zaczęli rzucać broń na ziemię i ponosić ręce do góry. Huzarzy odbezpieczyli karabiny i celując do poszczególnych osób zaczęli się zbliżać. Gdy odległość pomiędzy policjantami, a zatrzymanymi zmalała do jakiś dziesięciu, może piętnastu kroków, kilku policjantów pociągnęło za spusty…
    - STAĆ! – wrzasnął porucznik i wybiegł z lasu mierząc w stronę policjantów z Morsa, razem z nim wybiegli również pozostali skoczkowie, którzy zajęli pozycje strzeleckie i mierząc w stronę Huzarów przeładowywali broń – Macie natychmiast przestać strzelać do jeńców! To nie jest zgodne z kodeksem honorowym! A ty, jak możesz na to pozwalać – warknął na koniec porucznik pod adresem kapitana – I ty się, suczysynu, nazywasz polskim oficerem?
    - Przyłączam się do opinii pana porucznika – odezwał się Wittman celujący ze służbowego Walthera do stojącego obok niego Huzara – To nie jest zachowanie człowieka cywilizowanego. To jest ludobójstwo!
    - Panowie, mają coś przeciwko likwidowaniu komunistów – zapytał spokojnym głosem Kopytek i splunął na drogę, po czym zwracając się do załogi samochodu pancernego, zawołał – Marek, Stefek pokażcie panom spadochroniarzom, co mnie obchodzą ich ludzkie uczucia!
    W tym samym momencie wieżyczka wozu obróciła się w stronę jeńców, a jakaś niewidzialna ręka nacisnęła spust karabinu maszynowego, którego kule już po chwili zaczęły „kosić” stojących w szeregu Litwinów. Gdy lufa kaemu zaczęła kierować się w stronę krańca szeregu, na którym stali porucznik i hauptman, Miśkiewicz pchnął Niemca, i stojącego obok nich partyzanta do przodu co uratowało całej trójce życie – kule wystrzelone z samochodu minęły ich dosłownie o centymetry.
    - No cóż… Jedno zwierzątko uratowaliście – burknął pod nosem kapitan i razem z pozostałymi Huzarami ruszył w stronę samochodu pancernego, do którego wsiedli oficerowie, pozostali zaś ruszyli wolno, noga za nogą w ślad za samochodem pancernym. Pozostali na miejscu spadochroniarze i Niemcy natychmiast ruszyli do leżących na ziemi partyzantów…

    9 lipca 1940 roku

    [​IMG]

    Posiedzenie sztabu generalnego Finlandii​

    Choć sytuacja na froncie nie wyglądała najgorzej, to jednak decyzja, jaką tego wieczoru podjął Carl Gustav Manerheim była ostateczna. Starzejący się marszałek, był jednym z tych ludzi, którzy nigdy nie rezygnują i nie zmieniają zdania, gdy już raz podejmą decyzję, a ta zapadła w umyśle „ojca wszystkich Finów”, już bardzo dawno. Co prawda Armia Czerwona została pokonana w wielu bitwach, a pod przejściową okupacją znalazł się bardzo duży obszar, to jednak tu i ówdzie zaczęły się już pojawiać pierwsze symptomy porażki. Coraz częściej nad Helsinkami, oprócz myśliwców z niebieską swastyką na skrzydłach pojawiały się również sowieckie bombowce, które niczym roje much pokrywały błękitne niebo nad miastem. Choć żołnierze małej Republiki robili co mogli, to jednak żaden z nich nie był w stanie zabić w ciągu jednego dnia 150 Rosjan, i powtórzyć ten wynik przez kilkanaście kolejnych dni. Co prawda wojska szwedzkie, które w wielu rejonach frontu zostały już ochrzczone mianem „straży pożarnej Mannerheima”, to jednak nawet dzielne korpusy dowodzone przez najlepszych oficerów królewskich sił zbrojnych nie były w stanie powstrzymać nawału broni i pojazdów, jaki każdego dnia sypał się z sowieckiej strony.
    - Powiedzcie, ludziom w okopach, że wojna się skończyła. Damy Sowietom, to czego chcieli, ponadto będziemy musieli przystąpić do wojny z Polską i resztą Osi…– powiedział cichym głosem marszałek i usiadł na swoim fotelu.
    - Panie marszałku… - głos młodego adiutanta załamał się – ja… odmawiam wykonania rozkazu.
    - Hugo – marszałek zwrócił się do stojącego w kącie generała Ostermanna – Przekaż decyzję o zgodzie na sowieckie warunki i zawieszeniu broni do wszystkich jednostek. Zostaliśmy pokonani, ale nie zniszczeni.
    - Tak jest, panie marszałku – Ostermann popatrzył na adiutanta na którego policzkach pojawiły się łzy. Generał nie dziwił się, dlaczego młodzieniec płacze, jego rodzina pochodziła z rejonu Viipurii, powoli podszedł do chłopaka i trzymając go za ramię wyprowadził do hollu, w którym spotkali admirała Valve’go.
    - Stary podjął decyzję? – zapytał cicho admirał.
    - Tak, oddajemy Viipuri i spełniamy wszystkie prośby sowietów – odparł cicho generał i wskazując na chłopaka dodał – pochodzi z …. Viipurii. Zabierz go gdzieś, zanim zrobi sobie coś głupiego. Będziemy potrzebowali każdego żołnierza, już niebawem, prawda Vaino?
    - Tak, Hugo. Każdego…

    10 lipca 1940 roku

    Niemiecka piechota, po raz kolejny przygotowywała się do rozpoznania, gdy na kwaterze pierwszej kompanii rozpoznawczej pojawiło się dwóch wyższych oficerów, którzy gestem przywołali dowodzącego kompanią sierżanta Moltkego. Moltke był dość znanym w armii żołnierzem, gdyż przed wybuchem tej głupiej wojny startował w zawodach strzeleckich, w czasie których niemiecka reprezentacja otrzymała zasłużony tytuł Mistrzów Europy, co prawda zwycięstwo w finale z Polakami było bardziej łutem szczęścia niż, naprawdę zasłużonym tryumfem, ale liczył się wynik, a nie opinie specjalistów. Moltke przez chwilę rozmawiał z stojącymi przy drzwiach oficerami, po czym wrócił do ludzi ze swojej kompanii i głośno oznajmił:
    - Przygotowujemy się do przełamania. Zbierać manele! Za dwadzieścia minut ruszamy do ataku.
    - Cholera jasna! – zaklął któryś z żołnierzy – To przecież będzie drugie pieprzone Verdun! Nie widziałeś jaki mają sprzęt? Jak są zabezpieczeni za tymi fortyfikacjami? Przecież to jest nieprawdopodobne! Nie damy rady!
    - Kapralu Schmidt, chcecie coś jeszcze dodać? – na twarzy Moltkego pojawił się szyderczy uśmiech – Przecież nie pójdziemy tam tak jak stoimy. Zaraz nasze chłopaki z artylerii rozpoczną przygotowanie artyleryjskie, a za chwilę na niebie pojawi się Luftwaffe. Podobno nasi mają nowe bomby burzące, którym nie oprze się beton, nawet najlepszych fortyfikacji.
    Jakby w odpowiedzi na zapowiedz Moltkego w powietrzu pojawiły się dziesiątki bombowców z wymalowanymi czarnymi krzyżami. Jako pierwsze w dwóch falach po pięćdziesiąt maszyn nadleciały Sztukasy, które dosłownie obróciły w perzynę wszelkie drogi do fortecy wchodzącej w skład słynnej linii Maginota. Zaraz po nurkowcach na niebie pojawiły się średnie bombowce Heinkel He – 111, zwane pracowitymi końmi Luftwaffe. Heinkli było również około stu. Samoloty szybko weszły nad cel i otworzyły komory bombowe, z których posypały się bomby burzące, niemal natychmiast odezwała się niemiecka artyleria oblężnicza, która również strzelała pociskami burzącymi… Kłęby dymu jakie unosiły się nad pozycjami francuskimi mogły świadczyć tylko o jednym – Francuzi dostaną tego dnia potężnego łupnia i jeśli dobrze pójdzie to armia niemiecka zmaże z siebie piętno porażki z roku 1918, i przed końcem miesiąca będzie w Paryżu, albo i dalej…

    15 – 26 lipca 1940 roku

    [​IMG]

    Front 16 lipca​

    Niemiecka kolumna piechoty maszerowała po równej zacienionej przez piękne drzewa drodze. Do Paryża pozostało im już zaledwie piętnaście kilometrów – jeśli utrzymają to w miarę spacerowe tempo, to będą w stolicy Francji za jakieś dwie godziny. Daleko w przodzie była już Panzerwaffe. Czołgi dowodzone przez generała Kleista, przed godziną wjechały do Paryża, gdzie napotkały jedynie symboliczny opór ze strony oddziałów francuskiej samoobrony i spieszonych lotników, którzy nie zdążyli uciec z lotniska w Orly. Tym samym w rękach niemieckich znalazło się ponad 300 samolotów wojskowych różnych typów. Głównie zaś tak potrzebnych samolotów myśliwskich i lekkich bombowców. Szczególną uwagę zwróciły zwłaszcza dwa samoloty brytyjskie – Hawker Hurricane, które w stanie nienaruszonym wpadły w ręce niemieckich pancerniaków. Rząd francuski, wobec nieuchronnej porażki rzucił się, wzorem swojej armii, która jeszcze niedawno uchodziła za najpotężniejszą na świcie, do panicznej ucieczki. Rozkazy wydane przez sztab generalny pochodziły, jeszcze wczoraj z Orleanu, zaś już dzisiaj, ogłoszono ewakuację wszystkich instytucji rządowych na Korsykę. Armia niemiecka łamała opór, tak zwanych żołnierzy francuskich, którzy na widok nacierających Niemców w większości przypadków podnosili ręce do góry, a nawet wskazywali miejsca gdzie przebywają ich angielscy sprzymierzeńcy. Polska misja wojskowa, którą do Francji zaraz po przełamaniu Linii Maginota zniszczonej bombardowaniem, połączonym z ostrzałem artylerii i jednoczesnym natarciem sił pancernych, przysłał sam marszałek Rydz – Śmigły była delikatnie mówiąc zaskoczona tempem natarcia.
    Był słoneczny poranek 26 lipca, gdy do niemieckich dywizji w Dunkierce dotarła radosna wieść – miasto, które jako pierwsze podjęło zdecydowaną obronę – głównie dlatego, że byli w nim Brytyjczycy, jest ostatnim francuskim bastionem w Europie. Uskrzydleni tą wieścią niemieccy pancerniacy i piloci Sztukasów, tym chętniej rzucili się do ataku na wycofujące się do Wielkiej Brytanii oddziały alianckie. Piloci nieustannie bombardowali port, który wkrótce przerodził się w istne piekło. Kilka sprawnych jeszcze statków handlowych, które próbowały wyjść na redę portu, padły łupem dwóch U-bootów, skierowanych w ten rejon przez samego admirała Doenitza. Obrona załamała się bardzo szybko – około godziny jedenastej gdy zaczął się ostateczny szturm na miasto, do godziny czternastej trzydzieści, gdy niemieckie czołówki pancerne wjechały do portu… A potem tylko wino, przepustka, wódka, sznaps, byle w jednostce być na czas! Ciągnące się kilometrami kolumny francuskich jeńców i morze wspaniałego francuskiego alkoholu…

    28 lipca 1940 roku

    [​IMG]

    Do służby oficjalnie weszła II Dywizja Spadochronowa, która wraz z I Spadochronową ma stanowić trzon, I Korpusu Powietrzno – Desantowego, który w Wojsku Polskim, ma pełnić rolę oddziałów specjalnych, które będą zdolne do wykonania uderzenia w każdym punkcie frontu. Zadaniem wojsk powietrzno – desantowych, zgodnie z doktryną tworzoną przez generała Sosabowskiego, który został dowódcą Korpusu, będzie – „lądowanie, zajęcie, obrona aż do nadejścia posiłków lub śmierci na posterunku”. Docelowo, Korpus ma zostać wzmocniony przez III Dywizję Spadochronową, której formowanie rozpocznie się najprawdopodobniej w okolicach maja 1941 roku. Jednocześnie generał, złożył zamówienie na nowoczesną broń przeznaczoną dla skoczków, którzy po wylądowaniu nie będą mieli ze sobą żadnego uzbrojenia poza własnymi karabinami i granatami, co jak pokazały niemieckie doświadczenia z kampanii francuskiej, może okazać się zbyt „słabym argumentem” zwłaszcza w przypadku spotkania z wrogą dywizją pancerną, które jak się dobitnie okazało we Francji, we współczesnej wojnie stanowią o sile armii.

    30 lipca 1940 roku

    [​IMG]

    Rząd brytyjski już od dawna był areną rozgrywek politycznych i wywiadowczych. Niemieckie i sowieckie siatki, starały się stworzyć w brytyjskim parlamencie własne enklawy, które wraz z rozwojem sytuacji. O ile sowieccy agenci dość łatwo nawiązali kontakt z różnego rodzaju intelektualistami, którzy liczyli na poprawę własnej sytuacji materialnej i „wskoczenie” na szczebel wyżej, w miejsce tak zwanej „nowej szlachty” i „starej szlachty”, która od czasów Cromwell’a i Chwalebnej Rewolucji sprawowała realne rządy w Wielkiej Brytanii, o tyle siatki niemieckie od samego początku, wzięły za swój cel, tych którzy na zakończeniu Wielkiej Wojny stracili najwięcej – angielscy żołnierze, militaryści, bonzowie przemysłu zbrojeniowego, który po wojnie zszedł na dalszy plan. Wszyscy oni, żyli z dostaw dla brytyjskich dominiów, dlatego też szczególnie trudno było im się pogodzić z faktem, że coraz większa ilość państw, pozostających w zależności od Korony, stara się uzyskać niezależność i niepodległość. Od samego początku, aliancko – sowieckiej wojny, która de facto toczyła się tylko na salonach dyplomatycznych, gdzie przedstawiciele aliantów odmawiali rozmów z przedstawicielami Związku Radzieckiego, sowiecka siatka szpiegowska w Wielkiej Brytanii przygotowywała coś dużego. Nikt jednak nie spodziewał się, że będzie to coś, aż TAK dużego. Na początku trzeciego tygodnia lipca w Londynie zebrała się cała brytyjska lewicowa śmietanka towarzyska, inspirowana zakulisowo, przez sowieckiego agenta, Tomasza Iwanowicza Jhonsona, potomka jednego z amerykańskich emigrantów, którzy na początku lat 30. przybyli do ZSRR. Tomas Jhonson, miał wówczas trzynaście lat, i jako dziecko został „przejęty” przez OGPU, gdzie odbył specjalny trening, i najdelikatniej rzecz ujmując – pranie mózgu. Na początku 1939 roku, młody, przeszkolony już w odpowiedni sposób Jhonson trafił do Zjednoczonego Królestwa, gdzie otrzymał zadanie przygotowania „spontanicznej rewolucji socjalistycznej”. Jako „głęboko wierzący w ideały komunizmu” nawiązał kontakt z większością lewicowych polityków, i za pomocą dużych łapówek, wypłacanych głównie w syberyjskim złocie zdołał przekonać ich by pozostawali w gotowości i oczekiwali na jego znak. Umówiony sygnał został nadany 12 lipca 1940 roku.
    Rewolucja, która wybuchła w Anglii, polegała głównie, na wkroczeniu milicji robotniczej do gmachu parlamentu, ogłoszeniu neutralności, oraz aresztowaniu rodziny królewskiej, którą postanowiono tymczasowo „utrzymać przy życiu”, tak aby w przypadku jakiś problemów z ludnością wiejską, która najgłośniej przeciwstawiła się rewolucji, użyć króla i królowej w charakterze „strażników moralności”. Jedynym pozostającym na wolności członkiem rodziny królewskiej, był Edward VIII, który za pośrednictwem kilku niemieckich agentów Abwherry, zawczasu uciekł na pokładzie prywatnego jachtu do Niemiec, skąd udał się do Polski, która w tym czasie, rozpoczęła przygotowania do wsparcia restauracji monarchii. Wobec, faktu przejęcia insygniów koronacyjnych Zjednoczonego Królestwa, rząd Polski, w imieniu Księcia Walii, zażądał przekazania ich jedynemu prawowitemu następcy tronu brytyjskiego, który pozostaje na wolności. Dodatkowym poparciem polskiej prośby była, zapowiedź, iż jeśli nowy rząd (którego premierem został Harry Pollit), nie zgodzi się na wydanie, to na Londyn, Manchester i Dover, polecą polskie i niemieckie bomby.

    [​IMG]

    Edward VIII z małżonką, zdjęcie wykonane w Polsce​

    Jeśli chodzi o reakcję armii, to wielu Brytyjskich pilotów, wykorzystało ten trudny dla rewolucyjnego rządu okres, i wraz z maszynami przedostało się przez Kanał La Manche, by następnie trafić do Polski, na lotnisko Lublinek, w Łodzi, gdzie rozpoczęło się tworzenie zrębów, BEFP (British Expedition Force in Poland). W tym czasie, w polskie ręce trafiło wiele nowoczesnych brytyjskich maszyn, takich jak Supermarine Spitfire, Hawker Hurricane, bombowce typu Hampden i Bristol Blenheim. O ile napiętą sytuację zdołali wykorzystać lotnicy, o tyle pozostałe formacje sił zbrojnych pozostały niejako poza wszelką polityką i zdominowane przez wszechwładnych oficerów politycznych, którzy przybywali do Anglii, po szkoleniu w Rosji, i wywodzili się głównie z brytyjskich środowisk komunistycznych, trwały na osamotnionej wyspie, której jedyną wolną i niezawisłą władzą pozostawał niepopularny przed wojną eks – król Edward VIII.
     
  5. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 50​


    Nowe jednostki...

    Sierpień 1940 roku

    Ludzie porucznika Miśkiewicza jeszcze długo dochodzili do siebie po tym co wydarzyło się, w lesie na szosie do Kowna. Nie byli w stanie zrozumieć dlaczego, ludzie, Polacy, których uważali przecież za tak inteligentnych i na tyle mądrych by zrozumieć, że po drugiej stronie barykady nie stoją jakieś bezrozumne istoty, ale również zwykli ludzie, którzy w wielu przypadkach szli do partyzantki z obawy przed utratą własnego życia i zdrowia, czy chociażby dorobku całego życia. Najbardziej całe zajście przeżył porucznik, który pomimo wielu nalegań ze strony hauptmana, nie zaglądał nawet do koszar i większość czasu spędzał na samotnych spacerach ulicami Wilna, które po raz pierwszy w życiu wydawało mu się miastem brzydkim i ponurym. Coraz częściej, na jego adres wpływały różnego rodzaju karty pocztowe i listy od znajomych, którzy po wojnie polsko – bolszewickiej zostali po tej gorszej stronie granicy. Pomimo wielu okazji do wyrwania się z miasta choć na parę dni porucznik, nie korzystał z tej rzadkiej okazji. Zbyt wyraźnie pamiętał scenę rozstrzelania. Uratowany w czasie akcji człowiek, okazał się prostym chłopem spod Kowna, któremu rozkazano ruszać do walki z „przebrzydłymi polakami”, grożąc mu bronią i spaleniem jego gospodarstwa, które nawiasem mówiąc pamiętało czasy króla Zygmunta Augusta. Miśkiewicz stwierdził, że nawet codzienne rozmowy telefoniczne z Agnieszką, nie poprawiają mu nastroju. Ona nic nie wiedziała, nie widziała tego co on tu na miejscu. Nie słyszała palby karabinowej, nie widziała, jak Huzarzy wpadają do poszczególnych domów i aresztują jakiś ludzi, na których donieśli z zawiści sąsiedzi, albo o zgrozo(!) rodzina. Wileńszczyzna i dawna Litwa, zaczęły powoli przypominać pod tym względem Sowiety. Porucznik wrócił do koszar. Bez większego zainteresowania przejrzał kilka leżących na jego pryczy gazet z ostatniego tygodnia po czym podszedł do stojącego na korytarzu oficera Cieszyńskiej Dywizji Piechoty i cicho zagaił rozmowę.
    - Długo w służbie?
    - Ja? Och… przepraszam panie poruczniku! – żołnierz miał chyba stopień chorążego, czy starszego sierżanta sztabowego… - Ja od początku. W kwietniu byłem jeszcze szeregowym, ale mój oddział został odcięty, od reszty i utrzymaliśmy się na naszych pozycjach aż do nadejścia kontrofensywy generała Świerczewskiego, i odznaczyli mnie za męstwo. Potem na samym początku wojny z czerwonymi zostałem ranny w głowę. Pojechałem do szpitala, w… Łodzi? Chyba, tak w Łodzi i dopiero co wróciłem.
    - A skąd jesteś? – porucznik oparł się o framugę drzwi i poczęstował chłopaka papierosem marki „Biełomor”, duże zapasy tych sowieckich fajek miał jeszcze od powrotu z akcji zagranicą, kiedy to razem z innymi żołnierzami przemycił w obie strony dużo niezbyt legalnych używek, podobnie jak większość jego ludzi z tamtej akcji.
    - Z Krakowa. Znaczy… spod Krakowa. Rodzina ma gospodarkę, a my tak trochę w mieście, trochę u nich.
    - Znaczy małorolni – zapytał porucznik wypuszczając z płuc kłąb papierosowego dymu.
    - Zgadza się.
    - I poszedłeś do wojska dla pieniędzy, co? A tu się wojna przytrafiła – indagował dalej Miśkiewicz.
    - No, tak było. Co tu dużo gadać. Ojciec mówili, że będzie dobrze, że teraz wszędzie pokój. A tu, masz babo placek – chłopak zapalił papierosa i rozejrzał się po korytarzu – A skąd pan wiedział, że nie po szkole oficerskiej?
    - Mam być szczery?
    - Jeśli pan może to bardzo chętnie – odparł chłopak.
    - Masz pogniecione spodnie od munduru. Przy okazji, twoje buty nie są ubłocone, więc nie wyglądasz na kogoś kto wraca z akcji – porucznik uśmiechnął się pod nosem i zerknąwszy na oporządzenie dodał – Ponadto masz dość nietypowe uzbrojenie jak na oficera, czy choćby podoficera. Popatrz – wszyscy oficerowie mają broń krótką, za to ty taszczysz ze sobą swojego mausera, tak jak to robią szeregowcy, gdy mają siedzieć w koszarach.
    - Nie widziałem. Kapitan obiecał mi, że znajdzie dla mnie jakiś pistolet, i że skierują mnie na szkolenie…
    Porucznik skinął głową i poklepał chłopaka po ramieniu. Musiał już się zbierać jeśli chciał zdążyć przed zamknięciem kantyny. Szybko narzucił na siebie płaszcz i ruszył w stronę kasyna oficerskiego. Po drodze Piotr mijał żołnierzy i oficerów, którzy biegnąc we wszystkie strony przygotowywali się do wyjazdu na wieczorne patrole. Miśkiewicz miał jednak tego dnia wolne. Żadnego patrolu, żadnego strzelania… no i co najważniejsze nie będzie musiał oglądać tych parszywców, z Huzarów. Przynajmniej do momentu, gdy któryś z nich wepchnie się na chama do ICH kasyna i zacznie popijać ICH wódkę. Piotr wolał uniknąć takiego spotkania, dlatego też postanowił kupić sobie kilka butelek koniaku i przez kilka godzin tego wieczoru posiedzieć u siebie, popijając z własnej butelki, w towarzystwie tych, którzy naprawdę mogą stanowić dla niego jakieś „godne” towarzystwo. Na widok kilku umundurowanych funkcjonariuszy zmierzających w stronę kantyny, porucznik rzucił dość niepochlebny komentarz, po czym ruszył ich śladem. Okazało się, że dwóch Huzarów, to znani porucznikowi z lasu sierżanci. Widząc porucznika jeden z nich szturchnął towarzysza i wskazując na Miśkiewicza i powiedział do kompana:
    - Popatrz, to ten miłośnik komunistów z lasu!
    - Rzeczywiście. To on – odparł drugi i zwracając się do porucznika rzucił z pogardą – O… Pan porucznik przyszedł po samogon?
    Miśkiewicz zawrzał, ale postanowił przede wszystkim trzymać klasę, i niezwracając uwagi na zaczepki Huzarów, podszedł do baru. Powoli wyjął z kieszeni portfel i kładąc na bufecie dwa banknoty powiedział cichy, spokojnym głosem, niezdradzając swojego zdenerwowania.
    - Poproszę dwa koniaki w butelce.
    - Francuskie? – zapytała kelnerka i rzuciła porucznikowi spojrzenie, które zdawało się mówić, „na Boga, nie wychodź człowieku, bo zaczną mnie zaczepiać”.
    - Mogą być – odparł porucznik i po chwili wahania dodał – poproszę jeszcze piwo. Na miejscu – następnie powoli odwrócił się w stronę siedzących przy stoliku Huzarów, i powoli wysuwając pistolet z kabury dodał – Panowie już wychodzą, czyż nie? Nie toleruję chamstwa.
    - Tylko… - zaczął jeden z sierżantów.
    - Tylko co? To? – zdziwił się porucznik i celnym strzałem rozbił stojącą na stoliku butelkę wódki – A teraz zmykać. Bo napiszę pismo do Maciejewskiego! Co nieznanie waszego nowego przełożonego?
    Słysząc nazwisko dowódcy Huzarów, obaj sierżanci wstali z miejsc i kładąc na stoliku pieniądze wyszli na zewnątrz. Przez chwilę w kasynie panowała absolutna cisza. Porucznik schował do pistolet do kabury, a kelnerka ruszyła do stolika by zetrzeć rozlaną wódkę i rozbite szkło.
    - Dobrze, że ich pan porucznik przepędził, bo by mi żyć te cholery nie dały!
    - A co na to ich przełożony?
    - Ten Kopytek? A co on może. Nie jest zły chłop. W stosunku do naszych. Bo obcych, znaczy, wie pan porucznik Litwinów, to on jak psów nienawidzi.
    - Zdążyłem zauważyć – odparł porucznik i pociągnął spory łyk zimnego piwa.

    25 sierpnia 1940 roku

    [​IMG]

    [​IMG]

    Do służby w PMW weszły nowe niszczyciele, którym nadano, w niektórych przypadkach dość dziwne, zdaniem niektórych wojskowych nazwy. O ile zastrzeżeń nie budziły ORP „Błyskawica”, „Grom” i „Burza” o tyle dziwnym, wydało się nadanie jednostce nazwy „Garland”, nawet jeżeli była to nie do końca jednostka polska. Kolejną przyczyną zawirowań w PMW, była obsada okrętów, a zarzewiem konfliktów stało się nawet przypisanie poszczególnych jednostek do odpowiednich flotylli. Ostatecznie, najlepiej na całym zamieszaniu wyszła Flotylla Uderzeniowa, która do osłony „Romana Dmowskiego” dostała aż trzy jednostki, co wywołało zrozumiały sprzeciw pozostałych „chętnych” na nowe jednostki. Największe larum podniósł jednak nowo mianowany dowódca Floty Bałtyku, kontradmirał Wroński, któremu przydzielono tylko jeden okręt, ORP „Garland” co wprawiło go w dość, delikatnie mówiąc, bojowy nastrój. Pomijając już dziwną, w uszach polaka, nazwę okrętu, to jeszcze jeden okręt – wobec trzech, które poszły do osłony ciężkiego krążownika, którego bronią przeciw okrętom podwodnym powinna być prędkość i sieci przeciwtorpedowe, a nie AŻ tak silna eskorta. By nieco uspokoić zdenerwowanego admirała Wrońskiego, obiecano mu, że po zakończeniu budowy ORP „Dragon”, jego Flotylla otrzyma jeszcze kilka jednostek lekkich, ale znacznie nowocześniejszych od „Dragona” i „Garlanda”, które docelowo, miały w przyszłości stać się częścią Flotylli Litewskiej, dla której rozbudowywano bazę morską w Siauliai.

    „Przegląd morski” Śmierć Plutona.

    [​IMG]

    Pancernik "Paris"​

    Od samego początku II wojny światowej, aktywny udział w walkach przeciwko sojuszowi alianckiemu mieli Włosi, którzy wraz z rozpoczęciem działań wojennych aktywnie wsparli niemiecką marynarkę wojenną w walce z nieprzyjacielem, który wobec porażki własnych sił lądowych rozpoczął masowe przegrupowanie na Korsyce – ostatnim kawałku francuskiej ziemi na kontynencie europejskim, który jeszcze nie został zajęty przez niepokonany Wermacht. O ile do chwili wybuchu rewolucji w Anglii, i przejęcia steru rządów przez Bevan’a, jedyne dostępne dla niemieckiej marynarki wojennej wejście na Morze Śródziemne było patrolowane przez brytyjskie okręty, co skutecznie utrudniało operowanie na tym akwenie niemieckim podwodnikom, o tyle wraz z upadkiem monarchii, działania na tym stosunkowo małym akwenie rozpoczęły się z całą pełnią. Jako pierwsi do akcji weszli marynarze z U – 19, którzy 1 sierpnia storpedowali i poważnie uszkodzili francuski pancernik „Paris”, który w towarzystwie krążownika minowego „Pluton” szedł do portów korsykańskich, gdzie zamierzał schronić się przed niemieckimi Sztukasami, które od ponad tygodnia nieustannie nękały nalotami resztę francuskiej floty wojennej. Wobec poważnych problemów z manewrowaniem, załoga pancernika opuściła pokład jednostki, którą na hol wzięły dwa holowniki i krążownik Pluton, który rankiem 2 sierpnia padł ofiarą lotnictwa szturmowego, które dokonywało regularnych nalotów na francuskie porty i bazy morskie. Bomby ugodziły krążownik w śródokręcie i w spowodowały detonację min, które w liczbie sześciuset składowano na pokładzie „Plutona”, gdyż tego dnia okręt miał postawić zagrodę minową na podejściach do portu. Detonacje, które wstrząsnęły okrętem nie zniszczyły jednak okrętu całkowicie – pomimo ciężkiego uszkodzenia i detonacji części min, głównie tych składowanych na rufie, był w stanie utrzymać się na powierzchni, co natychmiast wykorzystali marynarze i stoczniowcy, którzy rzucili się do napraw. „Pluton” był bowiem jedną z niewielu jednostek tego typu we francuskiej marynarce i jego zatonięcie, mogło skutecznie wydłużyć proces przygotowywania wyspy do obrony przed Niemcami i Włochami, których bombowce torpedowe, od kilku dni dokonywały skutecznego niszczenia poszczególnych zabudowań portowych. Niemieccy piloci, widząc płonący okręt przestali bombardować jednostkę i do końca tygodnia, „Pluton” nie ucierpiał już w wyniku bomb. Na początku drugiej dekady sierpnia, francuska admiralicja podjęła decyzję, o wsparciu minowców, które ponosiły ciężkie straty, głównie w załodze, przez „Plutona”, który odzyskał już stan sprzed bombardowania w dniu 2 sierpnia, i zdaniem stoczniowców mógł wyjść w morze.

    [​IMG]

    U-21 po powrocie do bazy​

    Niestety, jednostkę prześladował pech – w kilka godzin po wyjściu z portu, krążownik został wykryty przez dwa niemieckie okręty podwodne, operujące z bazy w La Spieza. Pierwszym był U – 21, który po dwóch godzinach skradania się do krążownika, znalazł się wreszcie w dogodnej pozycji do strzału torpedowego. Pierwsza torpeda minęła cel, dlatego też U-21 odpłynął i po następnych dwóch godzinach rozpoczął polowanie na „Plutona”. W tym czasie w rejonie pojawił się U-2, mały okręt podwodny typu II. Po przeszło godzinnym skradaniu się do celu, załoga U-2 oddała pierwszy strzał z wyrzutni torpedowych. Pierwsza torpeda uderzyła w śródokręcie powodując pożar paliwa, do gaszenia którego ruszyli wszyscy marynarze, poza minerami i maszynistami, którzy pozostali na swoich stanowiskach. W związku z chybieniem drugiej torpedy, U – 2 wycofał się, i właśnie wtedy do akcji wkroczył zaalarmowany wybuchem U – 21, którego załoga obawiała się, że detonacja na pokładzie krążownika to wybuch bomb głębinowych. Wobec zagrożenia, dowódca U-21, zdecydował o wystrzeleniu pozostałych dwóch torped, które tym razem trafiły w cel i rozerwały okręt na strzępy. W wyniku detonacji, zginęło 40 marynarzy, dalszych 80 utopiło się, lub zostało zepchniętych na pole minowe. Tak zakończyła się jedna z największych morskich tragedii kampanii francuskiej. Strata okrętu, oraz tak wielu marynarzy, a także niestabilna sytuacja polityczna i opanowanie całości terenów Republiki, zmusiły rząd francuski do rozpoczęcia negocjacji z Niemcami…

     
  6. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 51​


    Partyzant jest gotów oddać życie nie po to, by bronić idei, lecz by ją urzeczywistnić.

    Pamiętnik porucznika Miśkiewicza

    7 września 1940 roku

    Wobec wkroczenia RKKA do najważniejszych miast Rumunii, i pogarszającej się sytuacji na froncie rząd, podjął decyzję o podpisaniu pokoju z Sowietami, którzy natychmiast zainstalowali w państwie swój własny gabinet. Nim jednak do tego doszło, we wszystkich częściach kraju doszło do masowego przekraczania granicy przez uchodźców, którzy w ucieczce przed Sowietami, musieli porzucić cały swój dobytek. Niestety, armia sowiecka wciąż pozostaje niezatrzymania i istnieje poważne ryzyko, że oddziały niemiecko – węgierskie, które podjęły się obrony jedynego wolnego jeszcze państwa należącego do Osi Berlin – Rzym – Warszawa, nie podołają temu zadaniu i zostaną pokonane przez przeważające liczebnie oddziały sowieckie. Wraz z upadkiem Rumunii, na stronę przeciwnika przechodzi Bułgaria, której rząd oficjalnie prosi Marszałka Stalina o zawieszenie broni, i pozwolenie na zmycie hańby w boju z faszystowskimi „wieprzami”, które dokonały gwałtu na kraju rad. Stalin, w swej niezmierzonej mądrości i dobroci wyraził zgodę, na bułgarską propozycję, co miało stanowić „gwarancję” bezpieczeństwa dla państwa, nad granicami którego zgromadziło się ponad 30 dywizji Armii Czerwonej. Tymczasem sowieccy wojskowi ze STAVKi praktycznie zakończyli już wszystkie przygotowania do rozpoczęcia puczu, którego początek został wyznaczony na godzinę 7.00 dnia następnego. Dla wszystkich związanych z dowództwem Armii Czerwonej staje się jasne, że II Wojna Światowa zmierza ku nieuchronnemu końcowi…

    8 września 1940 roku

    [​IMG]

    Do wszystkich najważniejszych budynków w Związku Radzieckim wkraczają uzbrojeni po zęby funkcjonariusze policji politycznej, oraz armii, którzy w imieniu rzekomego rewtrybunału dokonują likwidacji najważniejszych przedstawicieli starej władzy. Jako pierwszy pod płot, wędruje Michaił Kalinin, samozwańczy prezydent Związku Radzieckiego. Nigdzie jednak nie widać, zwłok Stalina, który, w związku z nimbem jaki otacza go wśród prostego ludu wiejskiego, został aresztowany, pod pozorem udziału w „zorganizowanym spisku”. Stary dyktator przyznaje się do wszystkich zarzutów, i po krótkim przesłuchaniu ujawnia wszystkich współpracowników, z Wiaczesławem Mołotowem na czele. Na kilka godzin władzę w państwie przejmuje armia, a dokładniej grupa generałów i oficerów związanych bezpośrednio z głównym dowództwem Armii Czerwonej, cieszącej się dość mieszaną opinią – STAVKą. W ciągu zaledwie kilku godzin od nadania przez radio moskiewskie komunikatu, podpisanego przez przyszłego szefa sztabu RKKA, marszałka Rokossowskiego, do kraju powracają przedstawiciele innych ugrupowań rewolucyjnych, które po przejęciu władzy przez bolszewików zostały rozwiązane i rozpędzone na wszystkie strony świata. Jednym z polityków, który jako pierwszy przybywa do Rosji, a dokładniej do Petersburga, gdzie ludność cywilna spontanicznie rozbraja oddziały NKWD i podpala lokalne centrale Komsomołu, jest Aleksander Kiereński, któremu dowodzący armią, marszałek proponuje przejęcie stanowiska pierwszego ministra, oraz sprawowanie urzędu tymczasowego prezydenta ZSRR. Pierwszą uchwałą, podjętą przez „tymczasowego prezydenta” jest całkowita likwidacja Gułagów, oraz rozwiązanie NKWD. Wszyscy funkcjonariusze tej zbrodniczej instytucji, nie są w stanie wypowiedzieć choćby jednego słowa – w ciągu zaledwie kilku godzin z panów ludzkiego życia i śmierci, stali się zwykłymi obywatelami, w dodatku, rozbrojono ich, i pod eskortą żołnierzy odstawiono do specjalnych ośrodków odosobnienia. Znacznie gorzej mają się sprawy na Syberii, gdzie dochodzi do powstania więźniów, i część administracji obozowej, przeciwko NKWD, które decyduje się na likwidację więźniów w części obozów. Trudno powiedzieć skąd i w jaki sposób przebywający za kołem polarnym jeńcy dowiadują się, o tak zwanej Rewolucji Wrześniowej, na szczytach, ale wiedzą o niej, o delegalizacji NKWD, oraz o rozwiązaniu Gułagów, są teraz wolnymi ludźmi i zamierzają walczyć o swoje prawa, nawet z bronią w ręku. W całym kraju panuje przerażenie i zdziwienie – jakim cudem, rządząca krajem junta wojskowa zdołała przejąć tak szybko władzę i odsunąć od niej człowieka legendę – towarzysza Stalina?

    15 września 1940 roku

    [​IMG]

    Zakończyło się formowanie I Korpusu Pancernego, złożonego z dwóch dywizji pancernych, na czele którego stanął generał Dworak. Zadaniem nowej jednostki pancernej, będzie zapewnienie obrony ze strony jednostek szybkich dla centrum kraju, które jak dotychczas, pozostawało bronione jedynie przez I i II Dywizje Spadochronową, co wobec wielkości terenu do obrony wydaje się co najmniej śmieszną ilością.

    30 września 1940 roku

    [​IMG]

    Jedno z ważniejszych miast na terenie dawnej Republiki Litewskiej, zajęte w ciągu pierwszych trzech dni walk. To stąd ruszyło natarcie armii Prusy, wymierzone przeciwko ostatnim obrońcom Kowna, na których już w chwili pierwszego natarcia z Alytusu uderzyła armia pancerna dowodzona przez generała Maczka. To było miasto symbol – pierwsze wielkie zwycięstwo polskich dywizji w tej wojnie, pierwsza wielka porażka Litwinów, a co za tym idzie również i Aliantów. Pod koniec września stacjonowały tam tylko oddziały Cieszyńskiej Dywizji Obrony Narodowej, która razem z wieloma oddziałami milicyjnymi wzięła na siebie obowiązek zapewnienia porządku i bezpieczeństwa w tym rejonie. Dla żołnierzy pełniących służbę wartowniczą, dzień 30 września był bardzo dziwny – od samego rana widzieli mnóstwo młodych ludzi w wojskowych butach i długich płaszczach pomimo dość wysokiej temperatury panującej na zewnątrz. Dla wszystkich Polaków pozostających w tym czasie w mieście stało się jasne – kroi się coś dużego. Generał Świerczewski, informowany na bieżąco, o aktualnej sytuacji w mieście zdecydował się wprowadzić stan wyjątkowy. Około godziny 13.40 stało się jasne, że jest to decyzja spóźniona – małe kilkuosobowe grupki partyzantów zaatakowały główne punkty w mieście, zaś z pobliskich lasów, do miasta zaczęły przenikać kolejne jednostki. Niemal natychmiast oddziały polskie stanęły do walki. Po kilku godzinach walk wojska dowodzone przez generała Świerczewskiego stworzyły jednolitą linię obrony i przystąpiły do powolnego kontrataku na wycofujące się, do dzielnic mieszkalnych, oddziały powstańcze. W mieście ogarniętym walkami zapanował impas. Żadna ze stron nie była gotowa do podjęcia bardziej zdecydowanych działań. Przynajmniej na razie…
     
  7. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 52

    Dzieje pewnego króla

    1 października 1940 roku

    [​IMG]

    Przebywający w Rzeczpospolitej, eks – król Wielkiej Brytanii, Edward VII od samego początku swojego pobytu w kraju nad Wisłą, domagał się od polskich polityków, i wojskowych, z którymi, z racji istnienia BEFP musiał się spotykać, zintensyfikowania działań wywiadu wojskowego na terenie Wielkiej Brytanii, ze szczególnym naciskiem na przejęcie władzy w tak zwanej Macierzy, która zdaniem byłego króla, była kluczem do osiągnięcia poprzedniego status quo, panującego w Europie Zachodniej, gdzie powstała silna przeciwwaga dla rządów autorytarnych, dominujących w środkowej i wschodniej Europie. Pod koniec września wszystkie skrzydła myśliwskie i jednostki piechoty sformowane z jeńców, zostały przerzucone nad Kanał La Manche, gdzie rozpoczęły się przygotowania do przerzucenia za kanał jednostek BEFP. Jednocześnie, polscy agenci, działając za pośrednictwem swoich lokalnych współpracowników dotarli do miejsca, gdzie przetrzymywany był król Jerzy VI wraz z rodziną i rządem, którego poszczególni członkowie byli już sądzeni zaocznie przez RTES (Rewolucyjny Trybunał Anglii i Szkocji). 1 października wczesnym rankiem, kilkanaście bombowców typu Blenheim zbombardowało kluczowe cele w miastach Dover, Liverpool i Londyn, a następnie wraz z jednostkami pieszymi rozpoczęły triumfalny marsz na Londyn, który zakończył się tego samego dnia około południa. Wszyscy członkowie tak zwanego rządu rewolucyjnego zostali ujęci, i w większości przypadków podzieli los Guy’a Faweks’a. Z tym, że miast katowskiego topora napotkali na poważną przeszkodę w postaci plutonu egzekucyjnego, który wykonał pięć wyroków śmierci, oraz oddziałów policji, które zajęły się resztą. Jednocześnie nowy rząd z Winstonem Churchillem na czele rozpoczął przygotowania do restauracji monarchii. Początkowo, zamierzano przywrócić tytuł królewski, przebywającemu w Warszawie Edwardowi, jednak wobec gorącego protestu dotychczasowego króla Wielkiej Brytanii, Jerzego VI który został przetransportowany do Londynu na pokładzie transportowego C-47, premier Churchill zdecydował się na przekazanie insygniów koronacyjnych, powierzonych księciu Henrykowi Windsorowi. Nowy rząd i „nowego – starego” króla natychmiast uznały brytyjskie dominia. Ostatnią kwestią jaka wymagała rozwiązania było podpisanie pokoju pomiędzy Osią, a Aliantami, którzy nie mogli przejść obojętnie wobec pomocy przekazanej brytyjskiej rodzinie królewskiej, przez armię polską i niemiecką, które nie tylko pozwoliły na przygotowanie restauracji monarchii Windsorów w Wielkiej Brytanii, ale również wsparły ten zryw materiałowo – na siedziby partii komunistycznej spadały bowiem polskie bomby. Cena za pokój, okazała się nie wygórowana. Niemcy zażądały przekazania im linii Maginota we Francji, zaś jeśli chodzi o Wielką Brytanię, to Hitler „poprosił” o przekazanie Niemcom terenów dawnego terytorium mandatowego w Palestynie, które zajęte w czasie rewolucji przez Włochów, znalazło się pod kontrolą armii niemieckiej. Jak wspominają pamiętnikarze, jego wysokość Jerzy VI, był wściekły, lecz wobec panującej w kraju sytuacji – a zwłaszcza biedy spowodowanej rabunkową gospodarką rolną prowadzoną przez rząd komunistyczny, zgodził się, ku jeszcze większej wściekłości premiera, na proponowane przez Niemców warunki. W ciągu następnych 24 godzin, niemieckie przedstawicielstwa dyplomatyczne podpisały zawieszenie broni z pozostałymi aliantami. Druga wojna światowa na zachodzie zakończyła się. Nie była to bynajmniej wojna długa, gdyż trwała zaledwie kilka miesięcy, a jedyne państwo, wchodzące w skład Osi, które jeszcze oficjalnie prowadziło działania przeciwko Brytyjczykom, nie brało pod uwagi zintensyfikowania ich i za pośrednictwem Ligii Narodów, do której Włosi ponownie wstąpili dążyli do zakończenia działań zbrojnych. Wojna okazała się całkowitą porażką dla Francji, która nie dość, że straciła budowaną przez ostatnich dwadzieścia parę lat linię obronną, która miała zatrzymać Niemców, i nie dopuścić do powtórki z 1914, gdy wojna, która miała potrwać kilka miesięcy i zakończyć się postojem francuskich piechurów w Paryżu, trwała przez następne cztery długie lata i przysporzyła całemu światu mnóstwo cierpień.

    2 października 1940 roku

    Polska, jako „terytorium neutralne” stała się w pierwszych dniach października miejscem, gdzie został zawarty kończący II Wojnę Światową traktat pokojowy, pomiędzy III Rzeszą, a Związkiem Radzieckim, który okazał się z jednej strony wielkim przegranym wobec Rzeczpospolitej, a z drugiej wielkim zwycięzcą jeśli chodzi o dominację na Bałkanach. Postępy Armii Czerwonej i zupełny upadek niemieckich i polskich sojuszników na południu Europy był faktem, któremu nikt nawet nie próbował zaprzeczać i wszyscy zdawali sobie sprawę, że delegacja sowiecka, z ministrem spraw zagranicznych Aleksiejem Iwanowiczem Rykowem na czele nie będzie skłonna do wielkich ustępstw na rzecz III Rzeszy. Z tego też powodu, niemieccy dyplomaci, pod wodzą ministra propagandy Josepha Goebbelsa, wobec którego Rykow miał pewne zobowiązania osobiste (Goebbels, zorganizował ucieczkę z więzienia śledczego na Łubiance, która uchroniła Rykowa przed pokazowym procesem i karą śmierci), zdecydowali się na przystanie na główne sowieckie postulaty, w zamian za stworzenie przez ZSRR, szeregu państw buforowych, które w przypadku następnego konfliktu (który był jedynie kwestią czasu) opóźniłyby wejście do akcji silnej Armii Czerwonej. Cena za pokój była bardzo duża – pierwsza sowiecka propozycja pokojowa, obejmowała przekazanie Związkowi Radzieckiemu dominującej roli na Bałkanach, oraz zapewnienia bezpiecznego przejścia przez Cieśniny Duńskie, dla sowieckiej floty Czerwonego Sztandaru, która w czasie wojny została odcięta przez niemieckie okręty podwodne w bazie Kronsztadzkiej. Niemcy po długich debatach i dyskusjach w mieszanym, polsko – niemieckim gronie, zgodzili się ostatecznie na utworzenie Dwóch państw marionetkowych, podlegających w pełni Sowietom, ale… z proniemieckimi rządami. Zdaniem niektórych komentatorów, Goebbels, liczył, że zachęcony taką propozycją Rykow, zgodzi się na stworzenie tworów, które w razie wkroczenia na ich terytorium armii niemieckiej, lub polskiej, bardzo szybko zmienią strony i zamiast wspomagać Sowietów ruszą na nich z całą dostępną im siłą.
    Rykow w przeciwieństwie do Goebbelsa był realistą. Dobrze zdawał sobie sprawę, z tego, że jeżeli nie uda mu się zawrzeć pokoju, który będzie ze wszcechmiar korzystny dla Związku Radzieckiego, to zarówno on, jak i jego nowy przełożony Kiereński, bardzo szybko podzielą los Mołotowa, Litwinowa i pozostałych komunistycznych bonzów, z tak zwanego „dworu gruzińskiego”, którego główny twórca, towarzysz Józef Wissarionowicz Stalin, po osądzeniu za udział w przestępstwie przeciwko narodowi Radzieckiemu został oczyszczony ze stawianych mu zarzutów, i skierowany na drugorzędne stanowiska wice ministra w gabinecie Władimira Michajłowicza Smirnowa, który kierował resortem gospodarki, który pomimo prób wprowadzenia podstaw gospodarki liberalnej, wzorowanej na NEP-ie tworzonym swego czasu przez towarzysza Lenina, wciąż przynosił władzom sowieckimi więcej strat niż zysków. Dlatego też, po wielogodzinnej dyskusji z niemieckimi dyplomatami, i przewodniczącym niemieckiej misji dyplomatycznej, Goebbelsem, Rykow zgodził się ostatecznie na: stworzenie niezależnego (oficjalnie) od ZSRR, państwa Łotewskiego, Rumuńskiego (z rządem „profaszystowskim” – ukłon w stronę Niemiec). Ponadto ZSRR, zobowiązywał się do wycofania swoich wojsk, ze wszystkich obszarów zajętych przez oddziały sowieckie, do końca roku, co wobec ściągnięcia z Rosji niemal 3000 dodatkowych składów udało się osiągnąć znacznie szybciej niż spodziewali się tego obradujący w Krakowie dyplomaci niemieccy i sowieccy.

    3 października 1940 roku

    Wraz z odejściem od władzy tak zwanego „gruzińskiego dworu” – nazwa dla rządu sformowanego przez marszałka Józefa Stalina, nadana przez sowiecką prasę po rewolucji wrześniowej, diametralnie zmieniło się położenie litewskich komunistów, a zwłaszcza tych z nich, którzy zdecydowali się z bronią w ręku, walczyć przeciwko polskim „okupantom”. Po pierwsze skończyły się tajne dostawy broni i amunicji, co stawiało oddziały partyzanckie w dużo gorszej sytuacji niż dotychczas. Stosunkowo najgorzej miały te jednostki, które znalazły się w odciętym od świata, przez oddziały generała Świerczewskiego i pojedyncze brygady KOP-u, dowodzone przez generała Andersa, w Alytusie. Panujące w opanowanej przez partyzantów części miasta warunki sanitarne, brak amunicji, duża ilość zabitych i rannych oraz straszny los ludności cywilnej, zmusiły Litewski Sztab Partyzancki, do wydania dowodzącemu walkami generałowi „Niedźwiedziowi” rozkazu kapitulacji, który choć wydany na 2 października około godziny 14.00, został przez niego ogłoszony dopiero około południa dnia następnego, gdy polskie oddziały opanowały już większą część dzielnicy mieszkaniowej, w której schronili się litewscy powstańcy. Do niewoli poszło ogółem 3 tysiące ludzi, głównie zaś młodych mężczyzn z okolic miasta, oraz szeroko pojętej Kowieńszczyzny. W większości przypadków ludzie ci, do samego końca nie zdawali sobie sprawy, że idą walczyć z Polakami, których w większości przypadków darzyli wielkim szacunkiem. Naprawdę, zatwardziałych było, około 5%, przy czym większość owych „zatwardziałych” stanowili komuniści, którzy zamierzali doprowadzić do rewolucji proletariackiej, do której ich zdaniem mieli dołączyć polscy „proletariusze”.
    Po zakończeniu walk oraz bezpośrednio w ich trakcie oddziały polskie zabezpieczyły dużą ilość broni strzeleckiej, krótkiej, oraz pojedyncze egzemplarze broni maszynowej, które po przebadaniu przez ekspertów zostały ocenione dwoma słowami – „sowiecka robota”. Oprócz bowiem typowych dla wielu państw, które niegdyś wchodziły w skład Imperium Carów, karabinów Mosin – Nagan, wśród zdobycznej broni znajdowały się również najnowsze pistolety Tokarewa, erkaemy Diegtariewa, oraz pistolety maszynowe PPSz. Zdobytą na „partyzantach” lub, „żołnierzach podziemnej armii lewicowej” jako oficjalnie nazwano zatrzymanych przez Cieszyńską Dywizję Piechoty i KOP partyzantów, po przebadaniu i zabezpieczeniu, przekazano armii słowackiej, która poszerzyła swoje zapasy uzbrojenia. Większość broni maszynowej trafiła do jednostek tak zwanej Gwardii Hlinkowej, słowackiej organizacji paramilitarnej, założonej przez księdza Andrieja Hlinkę, który dla Słowaków był kimś w rodzaju księdza Trzeciaka w Polsce.

    8 października 1940 roku

    [​IMG]

    Do służby wszedł pierwszy w krótkiej historii PMW, zbudowany w Polsce krążownik, któremu nadano nazwę ORP „Dragon”. Matką chrzestną nowej jednostki została żona byłego premiera Rzeczpospolitej, a przy okazji dobra znajoma admirała Wrońskiego, Maria Bartlowi. Nowy okręt w służbie marynarki wojennej, niemal natychmiast został włączony do dowodzonej przez admirała Wrońskiego Floty Bałtyku. Jednostka szybko stała się okrętem flagowym, a dowództwo przejął sam admirał, co stanowiło dla wszystkich marynarzy służących na „Dragonie” szczególne wyróżnienie.

    15 października 1940 roku

    Samochód zatrzymał się przy ruinach jakiegoś budynku. Drzwiczki otworzyły się, i z pokrytego kurzem samochodu wysiadł porucznik Miśkiewicz. Powoli poprawił pas i koalicyjkę, po czym podszedł do siedzących na gruzach żołnierzy i poprawiwszy jeszcze mankiety przy koszuli chrząknął, a następnie warknął, udając zdenerwowanie i niezadowolenie:
    - Macie tu niezły burdel, sierżancie Góral. Myślicie, że jak nie ma dowódcy kompani to hulaj dusza, piekła nie ma?
    Żołnierze słysząc znajomy głos szybko obrócili się do tyłu, i ich oczom ukazał się zdrów i cały porucznik, którego już dawno spisali na straty, po tym jak poszedł na ochotnika do eskadry, która miała walczyć z bolszewikami na froncie rumuńskim. Jedyną zmianą w wyglądzie porucznika była głęboka rysa na policzku, która przecinała całą lewą stronę twarzy. Wokół blizny widać było jeszcze kilka mniejszych szram, które musiały mieć podobne pochodzenie jak główna rana. Jako pierwszy głos odzyskał sierżant Góral.
    - Martwiliśmy się o pana porucznika!
    - Właśnie widzę. Wszędzie macie wódkę i papierosy! – po czym siadając między żołnierzami dodał już radośniejszym głosem – Góral, daj szluga.
    Sierżant niezwłocznie wyciągnął paczkę i poczęstował siedzącego na gruzowisku porucznika, który powoli wyjął papierosa z paczki, obejrzał go ze wszystkich stron, i umieściwszy go w ustach powolnym ruchem wyjął posrebrzaną amerykańską zapalniczkę sztormową, firmy Zippo. Zapaliwszy papierosa popatrzył na twarze siedzących obok żołnierzy i zaciągnąwszy się dymem papierosowym odparł.
    - Dziwicie się pewnie, co mam na twarzy. Wszyscy myślą, że dokonałem czegoś wielkiego, że jestem kimś. Że jestem jakimś cholernym bohaterem wojennym. To wszystko pic na wodę, fotomontaż – po czym patrząc na Górala, dodał – Sierżancie, wie pan jak wygląda sowiecka kolumna piechoty? A wie, pan jak taki zgniło zielony, ciągnący się po horyzont wąż przeraża człowieka, gdy się na niego patrzy z powietrza? – Miśkiewicz wyciągnął nogi przed siebie i opierając się plecami o na wpółzburzoną ścianę kontynuował – To było już ostatniego dnia. Lecieliśmy powrotem na nasze lotnisko, gdy zdałem sobie sprawę, że mam jeszcze połowę amunicji. Skierowałem swoją jedenastkę, nad pierwszą zauważoną kolumnę piechoty. Niestety miałem mniej szczęścia niż rozumu, i podczas ostrzału tej bandy, tuż obok mnie rozerwał się pocisk z działka przeciwlotniczego. Odłamki zrobiły mi te małe szramy. Niestety, następny strzał był bardziej celny i rozleciała się szybka z pleksi, która służyła za wiatrochron. No i stało się… jakiś duży odłamek uderzył mnie w policzek i teraz jestem naznaczony.
    - Miał pan *******o dużo farta – odparł jakiś nieznany porucznikowi szeregowiec.
    - Ej, nie przeklinaj. Nie znam Cię jeszcze – mruknął porucznik i zwracając się do szeregowca dodał – Jak się nazywasz?
    - Tomasz Cegieła.
    - Wołamy na niego „Cegła” – odparł sierżant i poklepał szeregowego po plechach – jest u nas erkaemistą, za świętej pamięci Januszka.
    - Jak to? Co z Januszkiem? – porucznik wyraźnie się zdziwił.
    - Dostał serię z pepeszy, jak walczyliśmy z tymi psami. Całe miasto psie macie zajęły, i trzeba ich było wykurzyć. Januszek wziął Browninga i osłaniał moją drużynę. Zajęliśmy już budynek i przyszedł do nas, żeby zająć nowe stanowisko. Szedł, szedł i w połowie drogi, zza rogu wyleciał jakiś dureń z automatem. Zanim zdjął go Łysy, to Januszek dostał serię z pepeszy i padł na ziemię. Doktor od piechociarzy stwierdził, że stracił dużo krwi i, że możemy pisać list do jego rodziny.
    - Cholera… Szkoda go. Dobry był chłop – mruknął porucznik i zdjął z głowy rogatywkę. Żołnierze zobaczyli, że na dotychczas kruczoczarnej czuprynie oficera pojawiło się wiele siwych włosów – Mam wieści, że za tydzień przenoszą nas do Łodzi. Zamiast naszej będzie tu druga kompania. Cieszycie się co?
    - Jak cholera. Jak cholera – mruknął Góral i również zapalił – Teraz jak zdjęli Januszka to nas przenoszą. Niech *********ją. Po kiego grzyba nam to całe ******* Kowno?

    27 października 1940 roku

    [​IMG]

    W Toruniu, jednym z największych miast Rzeczpospolitej, wciąż nie było ośrodka uniwersyteckiego, który pomógłby rozładować zapotrzebowanie na edukację, dla dużych obszarów Warmii i Mazur, oraz polskiego Pomorza, które przed otworzeniem uniwersytetu w Toruniu było jednym z najsłabiej wyedukowanych regionów w całym państwie. Wiązało się to również z postępującą pauperyzacją społeczeństwa, które w związku z rozbudową przemysłu w innych częściach kraju, bardzo często wolało opuścić Pomorze, i wyemigrować do Kielc, lub Łodzi, gdzie w owym czasie powstawały duże ośrodki przemysłowe. Nowa uczelnia miała spowodować, że część młodych ludzi, którzy bądź opuścili Pomorze, bądź nie widzieli dla siebie perspektyw rozwoju na tym terenie, będą mogli w spokoju kształcić się w wybranym przez siebie kierunku naukowym.


    @sir renfadem - była. Walczyły Niemcy, Polska, Włochy, Rumunia, Bułgaria, Węgry i Słowacja vs. Alianci i Komintern.
    @ infantrymen - bardzo możliwe, że AI dało ciała. Nic mówi się trudno.
    @arcyżużel - jak pisałem pierwszy, to wydawało mi się, że to będzie bardzo odległy termin, gdy powstanie 50, czy chociażby 48. A tu proszę....
    Odcinków więcej w dniu dzisiejszym nie będzie. Literówki się poprawi, ale to już w 2010.
     
  8. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 53​


    Dymy nad kibucami...

    1 listopada 1940 roku

    [​IMG]

    Żołnierze stanęli przy stojącym na wojskowym cmentarzu nagrobku. Granitowa płyta z przyklejonym ceramicznym kafelkiem na którym znajdowało się zdjęcie ich przyjaciela, kolegi… Setki takich scen, i to nie tylko w Polsce. We Francji, w Anglii. W Niemczech. Wszędzie tego roku zginęli ludzie. Ich krew obficie wsiąknęła w ziemię. Szczególnie poruszony tym co się wydarzyło był marszałek Rydz – Śmigły. Przynajmniej sprawiał takie wrażenie podczas radiowego przemówienia, którego słuchali wszyscy przebywający tego dnia w koszarach. Co tam w koszarach! Cała Polska słuchała jak, kochany przez naród marszałek „zwycięstwo”, ogłaszał ilu poległo w czasie kampanii inflanckiej, ilu w czasie walk o Mińsk i Kijów, ilu w wyniku powstania litewskiego, którego ponure ślady wciąż jeszcze były doskonale widoczne na kresach. Wszyscy zadawali sobie pytanie, co przyniosą następne miesiące, następny rok. Ludzie, szukali jakiegoś punktu odniesienia, który pomógłby im odpowiedzieć sobie na pytanie, co będzie z tym światem. Najczęściej zadawali sobie te pytanie żołnierze, którzy zastanawiali się, przy okazji Wszystkich Świętych, nad własnym losem i planami dowództwa na następne lata. Co prawda zakończyła się II Wojna Światowa, ale wiele spraw zostało jeszcze nie rozwiązanych. Po pierwsze – Francuzi, pokonani przez Niemców, którzy dosłownie przetoczyli się przez Francję, biorąc bogate łupy, pałali żądzą zemsty i pomszczenia śmierci swoich przyjaciół i co najważniejsze – przywrócenie Republice dawnego blasku. Wielka Brytania pomimo powrotu do „dawnego porządku” również nie mogła pozwolić sobie na uspokojenie – wciąż znajdowała się oficjalnie w stanie wojny z Królestwem Włoch, które dosłownie pustoszyło brytyjskie kolonie i terytoria zależne w Afryce Północnej, zaś ostatnie zwycięstwo Włochów nad Brytyjczykami, miało oznaczać tragiczny koniec dla wielu tysięcy Żydów, którzy w obawie przed prześladowaniami uciekli do Palestyny, gdzie niegdyś istniało państwo Żydowskie. Południe Europy również przypominało mrowisko, w które ktoś wsadził kij. Rumunia, posiadająca oficjalnie proniemiecki rząd, pozostawała w ścisłej zależności od Związku Radzieckiego, który pomimo przeobrażeń na najwyższych szczeblach władzy nie pozostawał wolny od pewnych przejawów mocarstwowej polityki. Co prawda Kiereński, zgodził się by w styczniu 1941 roku doszło do regulacji linii granicznej pomiędzy Polską, a Sowietami, ale wszyscy zdawali sobie sprawę, że jeśli decyzja komisarzy Ligii Narodów, będzie korzystna dla strony polskiej, to również ZSRR, przyjmie postawę rewizjonistyczną, zwłaszcza biorąc pod uwagę proces Józefa Stalina, który stopniowo odzyskiwał dobre imię, i na początku listopada został oficjalnie mianowany ministrem gospodarki ZSRR. W tej sytuacji trudno było się dziwić żołnierzom, którzy stojąc przy grobach kolegów, więcej uwagi poświęcali na obserwację otaczającego ich świata – ilu z nich będzie za rok leżało w tej samej ziemi co ich przyjaciele, znajomi…
    Panujący na świecie niepokój udzielał się również Skandynawom. Coraz głośniej mówiło się, o planach Aliantów, którzy zamierzali stworzyć na terenie Danii, Norwegii i Szwecji, silne państwa, których polityka opierała by się na silnym sojuszu z Aliantami zachodnimi. Cel takiej polityki był jasny – osłabienie roli Niemiec, a jednocześnie zapewnienie aliantom panowania nad Cieśninami Duńskimi, które blokowały Niemcom wyjście na Atlantyk… Nad światem ponownie zaczęły zbierać się czarne chmury.

    4 listopada 1940 roku

    Samochód zatrzymał się przed ministerstwem gospodarki. Prezydent Paderewski szybko otworzył drzwi i nie czekając na swoją osobistą ochronę ruszył w stronę budynku. Stojący przed wejściem uzbrojeni strażnicy oddali prezydentowi honory i stuknęli obcasami. Za lekko przeszklonymi drzwiami czekał już minister gospodarki Eugeniusz Kwiatkowski. Na widok prezydenta lekko się skłonił, a następnie pewnym krokiem podszedł do głowy państwa, i wskazując na windę powiedział spokojnym, niezdradzającym oznak zdenerwowania głosem:
    - Proszę tędy panie prezydencie.
    Gdy obaj mężowie stanu znaleźli się już w windzie, minister nacisnął odpowiedni guzik. Winda powoli ruszyła w górę. Prezydent oparł się o pozłacaną poręcz i wbił wzrok we wskazówkę, która powoli wędrowała ku górze. Winda zatrzymała się na trzecim piętrze, drzwi otworzyły się. Przed wejściem do windy stało już kilku oficerów ubranych w galowe mundury. Prezydent znał ich z widzenia – byli oficerami wywiadu i pracowali w wydziale odpowiedzialnym za prowadzenie wywiadu gospodarczego, teraz jednak wraz z resztą swych kolegów, pracujących w innych wydziałach, musieli poświęcić całą swoją uwagę, przyszłej trójstronnej komisji, która pod egidą Ligi Narodów miała przeprowadzić nową linię graniczną pomiędzy Rzeczpospolitą, a Związkiem Sowieckim. W tym celu władze musiały przygotować się na każdą ewentualność, a specjalną pomoc w pracach nad projektem zaoferowali również Niemcy, którzy przysłali do Polski kilkanaście wagonów broni i amunicji, która miała trafić do specjalnych oddziałów szturmowych. Zadaniem każdej grupy szturmowej, było przeniknięcie na tereny, o które miała toczyć się debata na forum Ligi i likwidacja kluczowych przedstawicieli władzy sowieckiej, którzy mogliby zaszkodzić polskim dążeniom na wschodzie. Ostatnimi czasy, akacja taka stała się znacznie łatwiejsza, bowiem zdelegalizowane oddziały NWKD, nie kontrolowały już każdego obywatela na ternie ZSRR, a pomiędzy poszczególnymi rejonami wielkiego kraju można było swobodnie się przemieszczać.
    Prezydent Paderewski opadł na miękki fotel i spokojnie przyglądał się spacerującemu po pokoju ministrowi gospodarki. Kwiatkowski zatrzymał się przy biurku i spoglądając na prezydenta powiedział.
    - Panie prezydencie, nie wiem, co zamierza premier, ale jeżeli nie zjawi się tu za kilka minut to będę zmuszony wezwać marszałka Śmigłego. II Oddział nie dość, że ogłosił się za odpowiedzialnego jedynie przed Bogiem i historią, to jeszcze zajął połowę mojego ministerstwa – na twarzy Kwiatkowskiego pojawił się grymas niezadowolenia – I jak ja mam pracować w takich warunkach? Może powinienem zerwać współpracę pomiędzy ministerstwem, a II oddziałem? Jak długo jeszcze będą grzebać w naszych rejestrach?
    - Nie wiem, panie ministrze – odparł prezydent i wzruszył ramionami – Jak pan, sądzi, czy premier pojawi się, tu w ciągu najbliższej godziny?
    - Mój Boże! – na twarzy ministra gospodarki pojawił się wyraz rezygnacji – Panie prezydencie, przecież mówiłem panu, że powinien tu być już od ponad dwóch godzin, żeby opanować tych swoich… pomagierów. Te dranie zabrali połowę danych dotyczących zakładów przemysłowych i prywatnych firm, zarejestrowanych przez przybyłych ze wschodu. Po co im to wszystko?
    - Mam wrażenie, że już niebawem wszystko się wyjaśni – odparł prezydent i spojrzał na zewnątrz. Listopad był jednym z najzimniejszych miesięcy, ale taki mróz na samym początku miesiąca? Prezydent pomyślał, że bardzo dobrze się stało, że siedzi teraz w ciepłym gabinecie, przy Krakowskim Przedmieściu, a nie w tym „kurniku”, który nie dość, że nie ogrzewany to jeszcze kompletnie nie gustowny…
    Premier Piasecki usiadł przy biurku i powoli obserwował stojącego przy oknie wychodzącym na dziedziniec generała von Kleista. Niemiecki oficer powoli poprawił czapkę i przez chwilę obserwując polskiego przywódcę odezwał się, cichym nie zdradzającym oznak zdenerwowania głosem.
    - Więc nie zamierza się pan wybrać na spotkanie z waszym prezydentem i ministrem gospodarki?
    - Wysłałem tam swoich ludzi. Nie możemy sobie pozwolić na fuszerkę, prawda herr general?
    - Zgadza się, nasz Fhurer nie jest zadowolony ze stosunku waszego rządu do Żydów i komunistów, którzy mają tu całkiem niezłe warunki.
    - Najlepsze w całej Osi – dodał szybko premier – I obaj dobrze wiemy, że musimy coś z tym zrobić. To raz. Dwa, nie wiem jeszcze jak zachowa się armia, więc musimy na razie odłożyć operację „Sztorm” ad acta.
    - To znaczy – Niemiec podszedł do biurka premiera – Nie wiem, czy wyraziłem się DOŚĆ jasno. Pan kanclerz, domaga się, jak najszybszego zakończenia operacji „Sztorm”. Jeżeli nie będzie pan z nami współpracował, to… - generał poklepał się po kaburze – znajdziemy innego polityka, który zgodzi się na przejęcie władzy po świętej pamięci panu Paderewskim i Piaseckim, którzy zginą w niewyjaśnionych okolicznościach, w wypadku, lub w wyniku zamachu.
    - Nie odważy się pan mną pomiatać – burknął premier – Nie wiem jak zachowa się Rydz Śmigły. Część oddziałów huzarskich jest po naszej stronie, ale jak pan dobrze wie stanowią one zaledwie mały procent wszystkich jednostek.

    8 listopada 1940 roku

    [​IMG]

    W związku z zajęciem przez oddziały włoskie terytorium mandatowego Palestyny, do służby okupacyjnej na nowych terenach należało przeznaczyć nowe oddziały, jednak w związku z problemami z zaopatrzeniem działających na innych obszarach frontu angielsko – włoskiego, naczelne dowództwo armii włoskiej zdecydowało się na przekazanie kontroli nad Palestyną i półwyspem Synaj armii niemieckiej. Zanim jednak w Berlinie zapadły odpowiednie decyzje, premier królestwa Włoch, Benito Mussolini przedstawił projekt niemieckiej okupacji terytorium mandatowego, Hitlerowi, który zaaprobowawszy projekt zaczął przygotowywać się, do „ostatecznej likwidacji” Żydów zamieszkujących na terenie Palestyny i Jordanii. Dzięki raportom włoskich oddziałów okupacyjnych, które powoli wycofywały się z tego terenu, Niemcy ustalili liczbę kibucy, oraz zamieszkujących w nich Żydów. Niemal natychmiast nastąpiła szybka rozbudowa obozów zagłady, które już niebawem miały przyjąć setki tysięcy nowych nieświadomych niczego ofiar…
    Oficjalną „opiekę” nad nowymi ziemiami zależnymi od Rzeszy, Hitler uzyskał 5 listopada 1940 roku, we wczesnych godzinach porannych. W kilka godzin później, cała Kancelaria Rzeszy rozbrzmiewała jego radosnym śmiechem na wieść o zajęciu przez niemieckich spadochroniarzy kluczowych pozycji. Humor, wielkiego wodza narodu niemieckiego poprawił się jeszcze bardziej, gdy dotarła do niego wiadomość, o nawiązaniu kontaktów z członkami różnych arabskich organizacji politycznych, które bardzo pozytywnie zapatrywały się na wypędzenie Żydów, z ziem, które niegdyś utracili na rzecz Wielkiej Brytanii. Taka sytuacja była znacznie korzystniejsza niż spodziewał się Hitler.

    [​IMG]

    Jako pierwsza „wyzwolona” została Palestyna, której rząd został de facto sformowany przez oficera tureckiej artylerii z czasów pierwszej wielkiej wojny, Mohammada Amina al-Husyniego, który od samego początku włoskiej okupacji, czynił starania by nawiązać kontakt z Hitlerem, którego uważał za jedynego zbawcę Palestyny i Arabów.

    [​IMG]

    Niemal natychmiast podobną inicjatywę podjął Naif al – Hashemi, który również znany był z wyraźnych sympatii proniemieckich. Nowy rząd Palestyny i Jordanii, od pierwszych godzin istnienia „niepodległego” państwa, w całej rozciągłości poparł antysemicką politykę Berlina. Nim ktokolwiek zdążył zorientować się w panującej sytuacji – w stronę żydowskich osiedli na terenie całego kraju ruszyły patrole niemieckiej żandarmerii, które brutalnie wrzucały zatrzymanych Żydów do ciężarówek, które z piskiem opon ruszały do portów, w których zatrzymanych przez Einstazgruppen i żandarmów, Żydów ładowano na stare statki, które miały odbyć jeszcze jeden góra dwa rejsy pod niemiecką banderą, by po raz ostatni w swej historii zawinąć do portu, gdzie przedsiębiorcy stoczniowi zamierzali przerobić je na żyletki. Tymczasem w okolicach Jerozolimy trwał terror szerzony przez palestyńską armię, a właściwie jedną dywizję piechoty, w biegu uzbrajaną i szkoloną przez niemieckich oficerów frontowych, którzy dopiero co przybyli do Palestyny. Oddziały dowodzone przez samozwańczego generała Alya al – Mutalliba bardzo szybko opracowały niezwykle skuteczną metodą zajmowania poszczególnych żydowskich osiedli. Na początku, należało otoczyć całą okolicę kordonem wojska i lokalnej policji, która na sygnał nadany przez kierującego akcją niemieckiego oficera ruszała w stronę kibucu przetrząsając po drodze dosłownie każdy zakamarek. W tym czasie, główną drogą prowadzącą do osiedla ruszał niemiecki transporter, a za nim kilka, kilkanaście ciężarówek. Gdy pojazdy znajdowały się już przed drzwiami poszczególnych domostw, z transportera wysiadał niemiecki oficer, który w towarzystwie dwóch miejscowych wchodził do poszczególnych domostw i wydawał odpowiednie rozkazy. Żydzi, dostawali na spakowanie około piętnastu minut, czasem dwadzieścia jeżeli oficer miał dobry humor. Zatrzymanym odczytywano najpierw protokół, z którego wynikało, że w związku z ich „podludzkim pochodzeniem” i faktem „zanieczyszczenia rasy ludzkiej” przez „zwierzęta” ich pokroju, rząd niemiecki, w swej „dobroci i hojności” postanowił dać im wybór dalszej drogi życia. Następnie wyrzucanym z domu Żydom podtykano pod nos formularz, na którym mieli wybrać „rodzaj ostatecznego rozwiązania problemu żydowskiego”. Pierwsze rozwiązanie, brzmiało:

    „Jako Żyd, proszę o umieszczenie mnie w specjalnym miejscu odosobnienia, gdzie wraz z innymi Żydami, będę mógł w ciszy i spokoju kontynuować swoje życie, zmienione w jak najmniejszym stopniu, wraz z całą rodziną i przyjaciółmi.”

    Drugie, było bardziej złowieszcze: „Odmawiam uznania mnie Żydem, i domagam się uznania mnie za bezpaństwowca (bezrasowca). Jednocześnie proszę, o przekazanie mnie armii niemieckiej, w celu przeprowadzenia na mnie badań”.


    Z powodu zachowania niemieckich żołnierzy, oraz wymowy obu „próśb” ludzie zazwyczaj wybierali opcję pierwszą, która wiązała się z szybkim spakowaniem się w jedną lub dwie walizki. Nikt nie wiedział, gdzie znajduje się docelowy punkt podróży, dlatego Żydzi, zabierali zwykle różne zupełnie niepotrzebne w dalekiej drodze rzeczy, jak na przykład książki, zabawki dla dzieci… Oficjalnie pozostały na ich dotychczasowym miejscu zamieszkania dobytek, miał być w najbliższej przyszłości posłany do ich nowego miejsca pobytu, na koszt rządu niemieckiego, w rzeczywistości jednak, zaraz po dokładnym przeszukaniu, które obejmowało dokładne przetrząśnięcie całego mieszkania, domu, czy wręcz kibucu w poszukiwaniu jakiś ukrytych ludzi, których w razie wykrycia zabijano na miejscu kilkoma strzałami z pistoletu maszynowego, do opuszczonych przez właścicieli pokoi wprowadzano przybyłych z najpodlejszych slumsów arabów, którzy zajmowali miejsce Żydów.

    Ostatnie tygodnie listopada i grudnia przyniosły poważny rozwój sił zbrojnych, zwłaszcza zaś lotnictwa, które wzbogaciło się o następujące jednostki:

    [​IMG]

    - Skrzydło bombowe, jak na razie złożone jedynie z I Dywizjonu Bombowego

    [​IMG]

    - Skrzydło Transportowe, złożone z 1 i 2 Dywizjonu Transportowego

    [​IMG]

    - Lwowska Brygada Pościgowa, składająca się jak na razie z jednej jednostki myśliwskiej wyposażonej w samoloty PZL 38 Wilk.
     
  9. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 54

    Nalewajmo bratia... czyli niepokoje na kresach

    [​IMG]


    1 stycznia 1941 roku

    W czasie gdy większość cywilizowanych narodów świata dochodziło do siebie po sylwestrowym raucie, w gabinecie premiera Rzeczpospolitej panowała cisza. Po obu stronach biurka premiera znajdowali się oficerowie Huzarów Śmierci, którzy przy wtórze huku fajerwerków przeszukiwali dokładnie gabinet premiera – nic dziwnego, dzień wcześniej, w biurze prezydenta RP nastąpił wybuch małego ładunku, który co prawda nie spowodował większych szkód, jednak strach jaki zapanował w kraju zmusił premiera do „wpuszczenia” huzarów na „swoje terytorium”. Mało kto wiedział, że w czasie gdy funkcjonariusze tajnej policji państwowej prowadzą przeszukanie w gabinecie pana premiera, on sam, razem z kilkoma niemieckimi generałami siedzi w swojej garsonierze, przy Krakowskim Przedmieściu. W garsonierze, przy dość dużym kuchennym stole, zastawionym drogimi francuskimi i rosyjskimi alkoholami siedziało kilku polskich i niemieckich wojskowych, oraz premier Piasecki, który pełnił zaszczytną rolę gospodarza. Ze strony niemieckiej przybyli: von Kleist, Kesserling oraz dowodzący pierwszą dywizją spadochroniarzy generał Heidrich. Z Polaków, przy stole pana premiera zasiadali: Krukowicz, Abraham oraz dopiero co awansowany na generała Dobrzański. Wszyscy zdawali się być lekko zdenerwowani najnowszymi doniesieniami z domu pana prezydenta, nie chodziło jednak, o to że do zamachu na życie Paderewskiego doszło, lecz o fakt iż zamach bombowy, pozostał nieudany. Kleist wydawał się wyjątkowo zdenerwowany, i oskarżał stronę polską, o niekompetencję i brak zaangażowania. Strona polska z kolei, oskarżała Niemców o dostarczenie wadliwego zapalnika.
    - Czy, w całym przeklętym Wermachcie nie ma choć jednego porządnego zapalnika czasowego do bomby? – warknął po chwili Krukowicz – Przecież „wzięliście” mnóstwo bomb lotniczych i innych z francuskich arsenałów, które nie zostały ewakuowane w czasie kampanii francuskiej!
    - No i co z tego – odburknął Heidrich – Wasi tak zwany saperzy, nie potrafią nawet ładunku dobrze założyć. Po co montować bombę w lampie na suficie? Przecież jest widoczna z dołu. Czy uważacie swojego prezydenta z totalnego idiotę?
    - Na pewno nie większego niż wasz kochany fhurer – odburknął Abraham i zapalił papierosa – Jako kawalerzysta powiedziałem raz, i powiem po raz kolejny – prezydenta trzeba zastrzelić z karabinu wyborowego. Mamy przecież dwie kompanie strzelców wyborowych w I Korpusie Pancernym.
    - Niestety – premier wzruszył ramionami – Generał Dworak, jest przychylny prezydentowi i zapewnił go, o „oddaniu” żołnierzy I Korpusu. Jeżeli poprosimy o snajpera to dość łatwo odkryjemy swoje plany przed ludźmi pokroju generała Andersa, albo Dworaka. Podobno Maczek również jest przeciwny likwidacji prezydenta i zapowiedział, że jeśli „nasza klika” odważy się na atak na głowę państwa, to jego ludzie jako pierwsi skierują broń przeciwko nam.
    - Hitler również się nie popisał – dodał po chwili Dobrzański nalewając sobie kawy – Obiecał nam, że przyśle nam odpowiedni sprzęt, i doradców wojskowych z Gestapo, ale zamiast tego przysłał nam was – to mówiąc świeżo upieczony generał wskazał palcem na siedzących po drugiej stronie stołu Niemców.
    - Ma pan coś przeciwko nam, herr Dobrzański? – odezwał się Kesserling – Może pańscy chłopcy z Huzarów, zechcieliby wreszcie skończyć z ciągłą ochroną. Moi dwaj adiutanci mają „towarzystwo” nawet gdy idą do wygódki, a pan się dziwi że nie pracują, jak należy. Nie moja wina, że nie są w stanie na spokojnie nawiązać kontaktu z admirałem Canarisem.
    - Wasi ludzie, nie potrafili by nawet poznać agenta GRU, gdyby stał metr od nich! – warknięcie generała Krukowicza zakończyło pierwszą turę rozmów.

    1 stycznia 1941 roku GISZ

    Generalny Inspektor Sił Zbrojnych – marszałek Rydz Śmigły, obudził się około godziny drugiej po południu i niemal natychmiast, mając na sobie jeszcze lekko znoszoną piżamę, podszedł do stojącego w rogu pokoju biurka ‘a la Ludwik XIV. Szybko usiadł na pięknie zdobionym drewnianym krześle i nalał do stojącej, obok stojaka na pióra, szklaneczki kilka kropli drogiego francuskiego koniaku. Nim upił pierwszy łyk ulubionego napoju rzucił jeszcze okiem na leżące na blacie raporty, które czytał wczorajszego wieczoru, przed przybyciem gości, których na „domowy bal” zaprosiła małżonka marszałka. Przez chwilę na twarzy marszałka, pojawił się wyraz zmęczenia – przecież formowanie dywizji zmotoryzowanych właśnie teraz, gdy sytuacja jest szczególnie napięta może być niebezpieczne – jak to zostanie odczytane przez Ligę Narodów, której komisarze przywitali Nowy Rok w Polsce i obecnie zapoznają się ze stanem polskiego wojska. Z drugiej jednak strony, te dywizje były potrzebne już w czasie wojny z Sowietami, a sformowanie nowego korpusu, mogłoby poważnie wpłynąć na zaufanie jakim darzą polskie wojsko mieszkańcy kraju. Marszałek upił kolejny łyk i sięgnął po wieczne pióro, gwiazdkowy podarunek od swojej małżonki – „a niech już będzie” – pomyślał dowódca polskiego wojska i dopił resztę koniaku. Przez chwilę przez całe jego ciało przechodziła fala przyjemnego ciepła. Pierwsze prace nad formowaniem 4 nowych dywizji piechoty zmotoryzowanej, wzoru 38, rozpoczęły się już następnego dnia, od złożenia zamówienia rządowego, na ponad 300 ciężarówek typu Opel Blitz, które produkowano na licencji w Poznaniu i Kaliszu. Ponadto, części zamienne do każdego samochodu, oraz kilkanaście ciągników artyleryjskich, pojazdy szybkie, budowane na bazie niemieckich Sdkfz. 251 „Hanomag”, oraz mnóstwo innego sprzętu, od samochodów sztabowych „Fiat” poczynając, na motocyklach „Sokół” i „Orlik” dla zwiadowców kończąc.
    Jednocześnie Państwowa Wytwórnia Papierów Wartościowych, rozpoczęła masowy druk nowych kart powołań, dla żołnierzy, których zamierzano skierować do powstających dywizji. Jako, że zgodnie z polską doktryną wykorzystania broni zmotoryzowanej, dywizja powinna liczyć około 10 tysięcy ludzi, należało znaleźć w archiwach lokalnych komend policji i Urzędów Stanu Cywilnego, odpowiednie zapisy dotyczące poszczególnych „powołanych” pod broń żołnierzy. Nie istniały żadne logiczne przesłanki, by rezygnować z tych ludzi, którzy w młodości mieli za sobą krótką przygodę z komunizmem, lub w czasie wojny starali się uzyskać gorszy stopień kategorii wojskowej, niż w rzeczywistości. Do obrony ojczyzny miał stanąć każdy zdolny do noszenia broni, a nie tylko Ci, najbardziej wysportowani. Tym bardziej, że dywizje zmotoryzowane, większość czasu w czasie walki spędzały nie na długich marszach, ale na przejazdach z jednego odcinku frontu na drugi, zaś jak to pokazała kampania francuska, żołnierz przerzucany samochodem, zazwyczaj po krótkiej walce powraca do maszyny, gdyż jest bardziej wypoczęty, a co za tym idzie, lepiej przygotowany do walki niż zwykły piechur.

    3 stycznia 1941 roku

    [​IMG]

    Jednym z niewielu litewskich miast, w których nie stacjonowały żadne większe oddziały polskie był Siauliai, w którym poza jedną dywizją milicji, złożoną z pośpiesznie przeszkolonych milicjantów i funkcjonariuszy Huzarów Śmierci, a której dowódcą został, drogą awansu, lub niezbyt udanego żartu historii, generał Władysław Anders, który jako pierwszy skrytykował formowanie dywizji milicji, jako zbyt słabych i nie zdolnych do podjęcia zdecydowanego oporu przeciwko oddziałom nieprzyjaciela. Poza jednostkami pod dowództwem Andersa w mieście był jeszcze pluton przeszkolonych do działań zbrojnych pocztowców, którzy zostali zmobilizowani i uzbrojeni w czasie krótkiej, czerwcowej wojny polsko – sowieckiej, a którzy jak dotychczas nie oddali jeszcze wydanego im uzbrojenia.
    Z takimi właśnie siłami, przyszło generałowi przeciwstawić się dużemu zgrupowaniu partyzantki litewskiej, która korzystając z zamieszania jakie niesie ze sobą nastanie nowego roku kalendarzowego, postanowiła po raz kolejny spróbować szczęścia, i zaatakowała oddziały polskie stacjonujące w mieście. W ciągu zaledwie kilku pierwszych godzin, oddziały Andersa, zostały niemal całkowicie odcięte, od sztabu co spowodowało rozpad struktury dowodzenia, która skupiła się wokół kilku oficerów, w stopniu pułkownika, którzy rozpoczęli reorganizowanie podległych sobie oddziałów i jako pierwsi stanęli do walki z Litwinami, których dowódca, towarzysz generał „Dexter” zdecydował się na zajęcie portu rybackiego, z którego niemal natychmiast ruszyły transporty z rannymi, których portem docelowym była Ryga, znajdująca się w radzieckiej strefie wpływów. Ponadto, towarzysz generał, ogłosił się „jedynym obrońcom ludu pracującego” i jako taki, rozpoczął systematyczne rozstrzeliwanie polskich i litewskich przedsiębiorców, których produkcja skupiała się na dostawach dla wojska. Jako pierwsi w rejon walk trafili marynarze z Dywizjonu Okrętów Podwodnych, a dokładniej załoga okrętu ORP „Wilk”, który około godziny 22.00 3 stycznia 1941 roku storpedował dwa kutry rybackie idące z rannymi do Rygi. W powietrzu niemal natychmiast pojawiły się polskie PZL 38, oraz kilka Bf-109 E, które operowały z niemieckiej bazy powietrznej w Królewcu. Walki pomiędzy partyzantami, a oddziałami polskimi toczyły się nieprzerwanie aż do końca miesiąca, gdy nastąpiło lekkie „wygaszenie” walk, związane z wyczerpaniem się zapasów amunicji po obu stronach barykady. Jednocześnie przez cały okres walk styczniowych, z miasta ewakuowano ludność cywilną, którą komunistyczni partyzanci w razie „nieposłuszeństwa” lub oskarżenia o kolaborację z administracją polską, brutalnie rozstrzeliwali, co wywołało protesty międzynarodowe. Wobec zatrzymania polskiego natarcia na pozycje powstańcze, do akcji włączyli się marynarze z okrętów podwodnych, którzy odcięli miasto od świata, a każdy idący do portu w Siauliai statek, w miarę możliwości zatrzymywali lub torpedowali, co ograniczyło zapasy amunicji i ilość walczących z Polakami partyzantów. Mimo to wielu żołnierzy podziemia, przenikało do ogarniętego powstaniem obszaru dawnego państwa litewskiego i osobistym udziałem wspierało walczących. Bilans prawie miesięcznych walk o panowanie nad miastem, w ostatnim dniu stycznia prezentował się w sposób następujący:
    Polacy, dowodzeni przez generała Władysława Andersa panowali nad 2/3 miasta, w czasie walk mogli liczyć na wsparcie lotnicze ze strony niemieckiej (adepci szkoły lotniczej w Królewcu), oraz ze strony polskiej. Ponadto, na powstańczych tyłach działała silna eskadra podwodna, wspierana przez niszczyciele i lekki krążownik „Dragon”, której zadaniem było likwidowanie partyzanckich linii zaopatrzenia pomiędzy ZSRR, a oddziałami generała „Dextera”.
    Jeśli chodzi o Litwinów, to w ciągu ponad 27 dni walk udało się im opanować 1/3 miasta, oraz port. W czasie walk i działań transportowych tracili każdego dnia około 4 ton amunicji, co sugerowałoby, że część zapasów armii litewskiej zostało przejętych przez powstańców. Ponadto, każdego dnia, według szacunków oddziałów walczących z Litwinami, ich szeregi zasilało około 40 ludzi, głównie pochodzących z innych części dawnego państwa litewskiego. Towarzysz generał, w czasie trwania operacji, utracił ponad 30% pierwotnego stanu osobowego, 40 jednostek pływających oraz dużą ilość broni maszynowej, tak potrzebnej w walkach na terenie zurbanizowanym…

    6 stycznia 1941 roku

    [​IMG]

    Prace zakończyła międzynarodowa komisja Ligii Narodów. Choć wynik i ostateczna decyzja wciąż pozostają dla wielu przedstawicieli służb dyplomatycznych „bardzo” kontrowersyjne, to jednak ostateczny wynik był bardzo korzystny dla Rzeczpospolitej. Przyczyn takiego „wyroku” było kilka. Po pierwsze, pomimo zawirowań wewnętrznych, jakie przeżywa obecnie Polska, (min. litewskie powstanie), to i tak jest ona bardziej stabilna od Związku Radzieckiego, w którym ludzie nie są pewni jak długo u władzy będzie pozostawał obecny rząd, nie są w stanie stwierdzić kto tak naprawdę sprawuje władzę poza Moskwą, w której niepodzielnie panuje rząd Kiereńskiego, który nie posiada już większych wpływów 30 – 40 km od Moskwy. Dodatkowo, na terenach, co do których pretensje zgłasza strona polska, mieszka znaczenie więcej osób, które deklarują się jako związani bliskimi więziami polityczno – gospodarczo – uczuciowymi z Rzeczpospolitą, głównie z powodu zapomogi wypłacanej wszystkim obywatelom polskim, którzy przebywają na danym terenie. Ponadto, rząd radziecki nie był w stanie wytłumaczyć się, jaka jest przyczyna straszliwej biedy i braku artykułów pierwszej potrzeby, na terenach znajdujących się pod kuratelą ZSRR, co do których pretensje zgłaszali Polacy. Zgodnie z opinią jednego z komisarzy Ligii, na pytanie „dlaczego w okolicach Orszy, panuje taka bieda” jeden z polityków związanych z Kiereńskim miał odpowiedzieć – „nie mam zielonego pojęcia! Pytajcie ministra gospodarki, Stalina!”. W związku z takim „stanem rzeczy” Liga Narodów, za pośrednictwem swoich komisarzy, zdecydowała się na przyznanie Polsce ziem, co do których rząd RP zgłaszał pretensje terytorialne wobec Związku Radzieckiego.
    Całą sytuację najlepiej streszczają słowa Prezydenta RP, słynnego pianisty i filantropa Ignacego Paderewskiego: „Okazuje się, że święto Trzech Króli, w roku 1941, będzie jednym z bardziej radosnych dni, w historii Polski, kiedy to nasze umęczone państwo po raz pierwszy od końca XVII wieku odzyskało należną mu pozycję w Europie”.

    10 stycznia 1941 roku

    [​IMG]

    Wraz z przyłączeniem do Rzeczpospolitej jej historycznych ziem, choć część miłośników historii i skrajnych prawicowców uważało, że należy iść jeszcze dalej na wschód i zagarnąć Inflanty, oraz Oczaków i Odessę, które niegdyś należały do Wielkiego Księstwa Litewskiego, dla większości polskiego społeczeństwa stało się jasne, że proces asymilacji Ukraińców zakończył się, jeśli nie całkowitym fiaskiem to przynajmniej lekką porażką. Pomimo dużych nakładów pieniężnych włożonych w propagowanie sprawy polskiej na kresach ukrainnych, duża cześć tamtejszego społeczeństwa wciąż pozostawała głucha na apele polskich władz i bardziej niż do Rzeczpospolitej, przywiązywała się do dawnego, kozackiego samorządu, który powoli odradzał się na ziemiach Ukrainy. Pierwszymi przejawami takiego stanu, był powrót do dawnych rodowych rezydencji spadkobierców rodu Wiśniowieckich, oraz innych kresowych rodów magnackich, które wraz ze zmianami politycznymi w Polsce stopniowo wracały na arenę polityczną. Coraz bardziej umacniała się również rola szlachty, która przyjęła wiele zagranicznych tytułów, które z lubością wpisywano za nazwiskiem posiadacza. I tak w Polsce pojawiło się kilkuset baronów, około tysiąca grabiów, a nawet kilkudziesięciu lordów, którzy za duże pieniądze zapewnili sobie wstęp do brytyjskich rodów arystokratycznych. Jednocześnie wielu mieszkających w dużych aglomeracjach, dawnych szlachciców, których przodkowie zostali przez zaborów pozbawieni majątków, powracało na utracone niegdyś ziemie, które zgodnie z wyrokami sądowymi przywracano spadkobiercom dawnych właścicieli. Wyrazem niezależności i wolności Ukraińców, stała się stworzona przez kilku oficerów Wojska Polskiego „Wspólnota Kozacka”, która ze składek swoich członków wykupiła jedną z kilku wysp na Dnieprze, gdzie założyli tak zwaną „sicz”, gdzie jak przed wiekami przybywali młodzi Ukraińcy, by ćwiczyć się w rzemiośle wojennym i służyć Rzeczpospolitej. Zanim jednak państwo polskie wyciągnęło pierwsze korzyści z istnienia „siczy” kijowskiej miało upłynąć jeszcze bardzo dużo wody w Dnieprze. „Kozacy” jak kazali nazywać się członkowie wspólnoty, za swój „Hymn” obrali jedną z dawnych kozackich dum:
    Jednak znacznie bardziej popularna okazała się inna pieśń, śpiewana przez „Kozaków” przy każdej okazji:

    14 stycznia 1941 roku

    [​IMG]

    Zgodnie z decyzją szefa GISZ-u sformowany został tak zwany KOP Południe, w którym kilka brygad składało się głównie z przeszkolonych na Siczy Ukraińców. Dowódcą jednostki został generał Orlik – Łukowski.
     
  10. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 55

    Nowe korpusy...​


    [​IMG]

    Luty 1941 roku

    Sytuacja panująca na przełomie lutego i stycznia 1941 roku nie była szczególnie wesoła. Po pierwsze dogasające powstanie litewskie, po drugie zaś knujący prawicowy zamach stanu premier, który zamierzał siebie uczynić prezydentem RP, a na miejsce ONRu, który przynajmniej zachowywał pozory demokratycznego ustroju i co jakiś czas starał się obalić dość silną pozycję ugrupowań lewicowych, wprowadzić wojskową juntę, która wzięła by kraj jak to się zwykło potocznie mówić „za mordę”. Oczywiście nikt nie był w stanie udowodnić premierowi i klice jego zauszników, że tak naprawdę starają się obalić jedyny legalny rząd, z którego upadkiem w Polsce może nastać naprawdę ciężki okres nie tylko dla komunistów i Żydów, których jak sam zwykł mawiać premier Piasecki, „powinno się wieszać na latarniach ulicznych”, ale również dla Polaków. Zdaniem wielu komentatorów, gdyby obecny rząd, został w sposób gwałtowny i wcześniej nie zapowiedziany, zmieniony na inny, oparty na tak zwanej „frakcji” militarnej, to na taką zmianę nie zgodziłby się Związek Sowiecki, który po niedawnej porażce w czasie działań komisji granicznej Ligii Narodów, został pozbawiony kilku „punktów wyjścia” do dalszej ekspansji na zachód, do czego dążył Trocki, który wraz z pozostałymi członkami gabinetu Kiereńskiego, odsunął od władzy Stalina, który de facto, większość czasu spędzał pod kluczem w swojej daczy, pilnie strzeżony przez wierne Kiereńskiemu i Trockiemu oddziały „Gwardii Robotniczej”, która stała się najważniejszym organem rządowym w Związku Sowieckim. Nie wiadomo, czy prezydent Paderewski zdawał sobie sprawę, z faktu, że powołany przez niego premier przygotowuje się do objęcia pełni władzy w Rzeczpospolitej, pewne było tylko jedno – ciągle unikał niechybnej śmierci, a z zamachów przygotowywanych przez ludzi premiera Piaseckiego nie wychodziło zupełnie nic. Jedynym sukcesem, jakie udało się „zanotować” niemieckiej grupie dywersantów, którzy otrzymali zadanie „likwidacji” Paderwskiego było wysadzenie jednego z biur, w którym w chwili eksplozji nie było żadnego pracownika. Niedługo po nieudanym zamachu na prezydenta do akcji przystąpił marszałek Rydz Śmigły, który stanął na czele tajnego sprzysiężenia oficerów, którzy postanowili „uratować” prezydenta przed śmiercią w zamachu. Nie wiadomo, kto dokładnie jako pierwszy podjął się organizowania spotkań i „demaskowania” ludzi odpowiedzialnych za udział w serii zamachów, które wymierzone były w prezydenta Paderewskiego. Słynny pianista starał się nie zwracać uwagi na kolejne akty terroru, gdyż obawiał się, że jeśli powie oficjalnie – że jakaś część oficerów, lub polityków stara się zamordować prezydenta RP, to na ulicach mogłoby dojść do zamieszek. Jednocześnie prezydent przy każdej okazji zaznaczał, że w związku z pogarszającą się sytuacją geopolityczną, naród powinien być zjednoczony wokół rządu i prezydenta. Większość społeczeństwa odnosiła się od prezydenckiego projektu bardzo pozytywnie – dla ludzi, którzy w ciągu zaledwie trzydziestu kilku lat istnienia państwa przeżyli trzy wojny, z których ostatnia okazała się najkrótszą i najbardziej zwycięską w historii, chcieli trzymać się jak najbliżej władzy, która byłaby zdolna do zapewnienia stabilizacji.

    Jednocześnie zakończyły się walki na Litwie. Po raz kolejny do niewoli trafiło wielu powstańców, mnóstwo sprzętu wojskowego, głównie zaś broni ręcznej i automatycznej, oraz amunicji do broni strzeleckiej, którą w całości przekazano członkom „Towarzystwa Kozackiego”. Komendantura powstańcza kapitulowała na początku pierwszego tygodnia lutego, gdy dla wszystkich walczących partyzantów litewskich stało się jasne, że zostało im już bardzo mało żywności, środków opatrunkowych, amunicji, a ludzie nie mają już gdzie i jak odpoczywać przed powrotem na pole walki. Wszyscy zatrzymani przez wojska polskie partyzanci zostali osądzeni za zdradę, a wielu z nich, głównie litewskich policjantów, zostało rozstrzelanych za skierowanie oręża przeciwko Rzeczpospolitej. Aresztowanych zostało ponad 300 policjantów. Skazanych na najwyższy wymiar kary zostało około 250, pozostali zostali bądź oczyszczeni ze stawianych im zarzutów, bądź skazani na wyroki pozbawienia wolności do lat trzech, w zawieszeniu na dwa lata. Do niewoli trafiło około 3 tysięcy litewskich partyzantów, około 4 tysięcy zostało rannych lub zabitych w czasie działań wojennych, zaś zdaniem łotewskiej straży granicznej, zagranicę przeniknęło około 2 tysięcy powstańców.

    4 marca 1941 roku

    [​IMG]

    [​IMG]
    W dniu 4 marca 1941 roku zakończyło się formowanie 6 Dywizji Pancerno – Motorowej, której dowodzenie przekazano generałowi Olszynie – Wilczyńskiemu. Jednostka, której zadaniem miało być prowadzenie działań zaczepnych przeciwko Rumunom, w przypadku wojny pomiędzy Rzeczpospolitą i pozostałymi krajami Osi, a Związkiem Radzieckim. Dowodzący dywizją generał, otrzymał również zapewnienie od najwyższych władz państwowych, że w ciągu zaledwie kilku miesięcy, dywizja stanie się zalążkiem korpusu, który roboczo nazwano 2 Korpusem Pancernym im. Stefana Batorego. Początkowo jednostka posiadała jedynie czołgi 10TP, oraz brygadę artylerii przeciwlotniczej, która miała zapewnić polskim czołgom obronę przed ewentualnym atakiem z powietrza.

    15 marca 1941 roku

    [​IMG]

    Wraz z zakończeniem prac nad nowymi doktrynami lądowymi i nowym modelem uzbrojenia i wyposażenia przeznaczonego dla dywizji piechoty, polscy naukowcy otrzymali wytyczne natychmiastowego rozpoczęcia prac nad samolotami szturmowymi, i nowymi standardami dla dywizji kawalerii, które w przyszłości, miały zostać wyposażone w samochody pancerne, które zastąpiły by konie. Ponadto zmiany w sposobie transportowania oddziałów kawalerii, były zdaniem polskiego sztabu generalnego kwestią honorową – w wielu zachodnich opracowaniach dotyczących wojny na wschodzie pojawiały się dość niepochlebne opinie, z których wynikało, że podstawą polskich sił zbrojnych jest kawaleria, co szczególnie „deprymowało” postulujących pełną mechanizację armii generałów, na czele których stał generał Juliusz Rómmel, dowodzący 1 Armią Konną, która w czasie wojny zdobyła wiele samochodów, które częściowo zastąpiły konie jako środek transportu na pole walki. Jeśli zaś chodzi o samoloty szturmowe, to do tej pory do zadań bliskiego wsparcia, armia wykorzystywała przestarzałe dwupłatowce Potez XXV, które nie spełniały wymogów, nakładanych przez nowoczesne sposoby prowadzenia walki na lotnictwo wojskowe. Dlatego też zespół konstruktorów i inżynierów z fabryki RWD, postanowił rozpocząć prace nad nowym modelem samolotu, którego wstępnie postanowiono oprzeć o projekt lekkiego bombowca „Karaś”. Co prawda PZL 23, nie był wprowadzony do służby w dużej ilości i pełnił raczej marginalną rolę jeśli chodzi o produkcję lotniczą, (około 30 maszyn rocznie) mimo to konstruktorzy postanowili lekko przebudować lubianą przez lotników maszynę, co zaowocowało powstaniem PZL 23c „Karaś II”. Samolot ten różnił się od zwykłego „Karasia” głównie innym silnikiem, który w projekcie rozwijanym przez RWD został zastąpiony przez brytyjski silnik Merlin, które w dużej ilości trafiły do Polski wraz z angielskimi lotnikami. Ponadto, konstruktorzy postanowili wzmocnić uzbrojenie strzeleckie, i zamiast dwóch lekkich karabinów maszynowych, z których mógł prowadzić ogień pilot, zamontowali w obu skrzydłach dwa działka lotnicze MG 151, dla których opracowano specjalne pociski przeciwpancerne, które bez większych problemów przebijały pancerz większości używanych wówczas czołgów. Wraz z wprowadzeniem zmian konstrukcyjnych nie doszło do zmian w wyglądzie „Karasia”, który został uznany za jeden z ładniejszych samolotów szturmowych świata.

    16 marca 1941 roku

    [​IMG]


    [​IMG]

    KOPiści odpoczywający po walce
    Wraz z zakończeniem walk na wybrzeżu, część litewskich partyzantów przeniknęła na Łotwę, skąd stosunkowo łatwo udało im się przeniknąć z powrotem do Polski, gdzie już od samego początku swojego pobytu, rozpoczęli swoją krecia robotę. Jako pierwszy, do Rzeczpospolitej, przybył skierowany do Polski, przez Litewski rząd w Londynie, brytyjski generał Pembroke, którego w czasie działań wojennych we Francji ujęli niemieccy pancerniacy i wraz z innymi żołnierzami brytyjskimi skierowali do Polski, gdzie przebywał w obozie jenieckim. Później w związku z rewolucją w Anglii, oraz zainstalowaniem się w Polsce angielskiego rządu na uchodźctwie, dołączył do oddziałów brytyjskich, w których miał opinię totalnego idioty, nie znającego się zupełnie, na realiach współczesnej wojny. Bardzo szybko został zdymisjonowany przez jego Królewską Mość Edwarda VIII, który w czasie gdy jego brat Jerzy VI nie był w stanie pełnić obowiązków króla, przyjął tytuł, którego musiał się zrzec w imię małżeńskiej uczciwości. Po powrocie do Ojczyzny Pembroke, bardzo szybko został dostrzeżony przez reakcyjny i rewizjonistyczny względem większości krajów Osi rząd premiera Churchila, który mianował go brytyjskich attache wojskowym przy rządzie litewskim, który uznawała tylko Wielka Brytania, a który składał się głównie z litewskich komunistów i anarchistów, którzy zostali wydaleni z ZSRR, i po krótkiej tułaczce odnaleźli przyjazny kąt w Anglii. 16 marca 1941 roku, generał wraz z przebywającymi w dawnej stolicy Litwy, Kownie, oddziałami partyzanckimi, które znajdowały się wówczas na stopie konspiracyjnej rozpoczął powstanie narodowo – wyzwoleńcze, które zostało bardzo szybko „zauważone” przez stacjonujące w okolicy oddziały polskie, które nie czekając na rozwój sytuacji ruszyły do Kowna by powstrzymać powstańców przed zajęciem tego ważnego ośrodka przemysłowego na północnym wschodzie kraju. Jako pierwsi od akcji weszli żołnierze dowodzeni przez generała Kopańskiego, który dowodził przebywającymi w Kownie oddziałami KOP-u. Niemal natychmiast po zaatakowaniu koszar KOP-u, generał wysłał wiadomość do wszystkich znajdujących się w promieniu 40 kilometrów od miasta oddziałów polskich. W swoim meldunku, generał donosił iż został zaatakowany przez nieznane mu z liczby siły nieprzyjacielskie, których głównym zadaniem jest jak na razie, zajęcie koszar KOP-u. Jako pierwsi na apel Kopańskiego odpowiedzieli podwładni generała Roli – Żymierskiego, który dowodził 2 Armią Pancerną WP. Szybkie natarcie czołgistów położyło kres działaniom partyzantów, którzy już następnego dnia pośpiesznie wycofali się do lasów.

    23 marca 1941 roku

    [​IMG]

    [​IMG]

    Do służby weszły cztery dywizje zmotoryzowane, których formowanie rozpoczęło się w styczniu bieżącego roku, zgodnie z decyzją marszałka Rydza – Śmigłego. Nowe jednostki postanowiono zgrupować w następujący sposób – trzy dywizje (4, 24 i 3 Dywizja Zmotoryzowana) zostały włączone w skład tak zwanej 1 Armii Szybkiej, którą rozlokowano na zapleczu ewentualnego frontu polsko – radzieckiego, w okolicach miasta Równe. Dowódcą jednostki, znanej jako 1 Armia Szybka, został generał Karol Świerczewski, którego od samego początku służby w Wojsku Polskim ani na krok nie odstępowali Huzarzy Śmierci, którzy w przypadku gdyby generał choć spróbował przeprowadzić jakiekolwiek jednostki na stronę sowiecką, mieli rozkaz rozstrzelać generała wraz z całym jego sztabem. Zadaniem 1 Armii, miało być prowadzenie koncentrycznych uderzeń w rejonach przełamania frontu. Choć, brzmi to bardzo mądrze, to w rzeczywistości sprowadzało się głównie do szybkiego dotarcia na miejsce gdzie nieprzyjaciel przełamał obronę polskich oddziałów, natychmiastowe przegrupowanie i zatrzymanie przeciwnika, a następnie przejście do kontrofensywy, która pozwoliłaby pobitym jednostkom pierwszego rzutu na „dojście do siebie” po bitwie granicznej.
    Czwarta sformowana 22 marca 1941 roku dywizja zmotoryzowana (2 Dywizja Piechoty Zmotoryzowanej) została włączona w skład nowej jednostki szybkiej, która powstała na Litwie, w celu powstrzymywania wrogich oddziałów partyzanckich, które w pewnym momencie stały się naprawdę wielką przeszkodą dla polskich oddziałów, pełniących w okolicach Kowna służbę garnizonową. W skład tak zwanego Litewskiego Korpusu Szybkiego, weszła również Pomorska B.K, której zadaniem miało być „docieranie tam, gdzie oddziały na samochodach nie są w stanie dojechać”. Dowódcą jednostki został generał Walerian Czuma, który na garnizon Korpusu wybrał jedno z pierwszych zdobytych przez wojsko polskie miast dawnej Republiki Litewskiej – Alytus.

    24 marca 1941 roku

    [​IMG]

    Fiaskiem zakończyła się, próba uchwalenia przez polski sejm ustawy dotyczącej bojkotu produktów wytwarzanych przez przedsiębiorstwa prowadzone przez ludzi wywodzących się z rodzin żydowskich. Taka, a nie inna decyzja sejmu polskiego, była szczególnym ciosem dla rządu, który dość niepochlebnie wypowiadał się od dłuższego czasu o statusie różnych mniejszości religijno – narodowych, które za swój dom obrały Rzeczpospolitą, która powoli zaczynała powracać do prowadzenia dość agresywnej, imperialnej polityki, na terenach, które określano mianem „ziemi odzyskanych”, a którymi były min. Kijów, czy Kamieniec Podolski, które znalazły się w granicach Polski po raz pierwszy od końca XVIII wieku, gdy w ciągu zaledwie dwudziestu kilku lat Polska została wymazana z map Europy.
    Szczególne niezadowolenie okazywał premier Piasecki, który po ogłoszeniu wyniku miał dokonać słownej napaści na marszałka seniora, sędziwego Macieja Rataja. Premier, według relacji świadków miał krzyczeć iż, wynik który podał do publicznej wiadomości Rataj, to jawna zdrada interesów narodowych. Nie wiadomo jak na zarzuty młodego i kąpanego w gorącej wodzie, premiera zareagował Rataj, który w kręgach politycznych znany jest z „ciętego” języka.


    Drogi Krisie Dziesiąty, uważam, że jeśli jakaś dywizja została sformowana, (wyprodukowana) to nie ma sensu zmieniać jej siły, a nazwa jak nazwa. Batalion w sile dywizji. Co do Ukraińców, to około roku 1941 służą w WP i KOPie, głównie z powodu problemów z rekrutem.

    Jacku, bardzo dziękuję za tak pochlebną opinię o tym grafomańskim dziele, co do wujka Joe, to myślę, że Kiereński i towarzysz Lew Dawidowicz nie pozwoliliby mu na zmazanie winy wobec ludu pracującego miast i wsi, ale po prostu rozwalili go gdzieś pod płotem, ale gra tego nie kuma i AI, przy maksymalnie prawicowym rządzie ZSRR, zrobiło go ministrem gospodarki... Cóż, nie chciałem oszukiwać czytelników więc... wygląda to jak wygląda. Mam nadzieję, że uda mi się go "kropnąć" szpiegami, więc wszystko jeszcze przed nami.

    Korzystając z okazji chciałbym zapowiedzieć nowy projekt AAR-owy w dziale EU3, który będzie nawiązywał do Oberowych Dziejów Królestwa Obojga Narodów w dziale EU 2. Pozdrowienia dla Obera!
     
  11. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 56​


    Good bye uncle Joe...​


    [​IMG]

    Kwiecień był jednym z tych miesięcy, o których mówi się, że ich wygląd stanowi odbicie tego, jaki będzie następny rok. Wiele wydarzeń, które w miesiącu kwietniu zmieniły, choć na krótko sytuację międzynarodową, miało w przyszłości zaowocować zmianami, które wstrząsnęły całym cywilizowanym światem. Przede wszystkim, najważniejszym wydarzeniem na arenie międzynarodowej był wybuch wojny aliancko – sowieckiej, którą w opinii wielu komentatorów należy traktować jako III Wojnę Światową. Jak na razie trudno wypowiadać się na temat sił poszczególnych stron konfliktu, gdyż oficjalne wypowiedzenie wojny dotarło do Moskwy 1 kwietnia 1941 roku. Według opinii całej sowieckiej „wierchuszki”, wojna aliancko – sowiecka została wywołana przez zwolenników Stalina, którzy jakimiś ściśle tajnymi kanałami utrzymywali kontakt ze swym „wodzem”, który nieustannie knuł plany swojego powrotu do władzy. By zrealizować swoje cele potrzebował państwa wchodzącego w skład bloku sowieckiego, które będzie zachowywało się w sposób skrajnie nieodpowiedzialny, i sprowokuje Wielką Brytanię i Francję do zaangażowania się w działania zbrojne. Do roli „podpalacza” świata idealnie nadawała się Rumunia, której prawicowy rząd, zmuszony do utrzymywania dobrych stosunków z Sowietami, starł się ukoić ból spowodowany przegraną wojną ze Związkiem Radzieckim, który niemal całkowicie zdominował biedną Rumunię, która starała się wzmocnić swoją pozycję na sojuszu z III Rzeszą, która gdy przyszedł czas na pomoc sojuszniczą, pośpiesznie zawarła pokój z Sowietami, pozostawiając Rumunię na pastwę losu. Pretensji takich, Rumuni nie zgłaszali względem Polski, która w ostatnich dniach wojny rumuńsko – sowieckiej posyłała do walczącego kraju ochotników, broń, amunicję oraz inne materiały szczególnie potrzebne w czasie walk z przeciwnikiem, którego liczebność podawana jest nie w setkach tysięcy, lecz w milionach. Swoistym „preludium” do wybuchu wojny pomiędzy Rumunią, a sojuszem alianckim, była krótka wojna rumuńsko – jugosłowiańska, która zakończyła się całkowitym zwycięstwem Armii Robotniczo Chłopskiej Rumunii. Warunki pokoju, który Rumunia podyktowała Jugosławii, były bardzo trudne do przełknięcia zarówno dla Jugosłowian, jak i dla opinii międzynarodowej, która dotychczas głęboko wierzyła w słowa Józefa Stalina i marszałka Antonescu, który został mianowany głównodowodzącym armią, utrzymujących, że Rumunia podobnie jak Związek Sowiecki dąży do stabilizacji międzynarodowej i utrzymania pokoju na świecie.

    [​IMG]

    Rumuni w Jugosławii​

    Jeżeli ktoś miał jeszcze wątpliwości, co do fałszu kryjącego się w słowach obu polityków, to stracił je na początku lutego 1941 roku, gdy Rumunia wypowiedziała wojnę małej Grecji. W czasie walk, pomiędzy Grekami, a Rumunami, do akcji wkroczyła Liga Narodów, która zagroziła odcięciem dostaw zaopatrzenia dla ludności cywilnej w Rumunii, co skłoniło władze Republiki Rumuńskiej, do podpisania pokoju z Grecją, która poza wielkimi stratami w ludziach i sprzęcie nie poniosła w wojnie żadnych większych kosztów. Wobec takiego prowadzenia polityki zagranicznej na Bałkanach nie mógł pozostać obojętny brytyjski lew, czy też jak zwykli mówić Niemieccy i polscy żołnierze „zapijaczony buldog”, i 1 kwietnia 1941 roku, w Prima Aprilis, wypowiedział wojnę komunistycznej Rumunii. Jako pierwsi do akcji przystąpili brytyjscy piloci ciężkich bombowców strategicznych Manchester, którzy wieczorem tego samego dnia dokonali silnego nalotu bombowego na Ploeszti. Przeciwko 60 Avro Manchesterom, w powietrze wzbiło się zaledwie kilkanaście samolotów myśliwskich produkcji polskiej, PZL P.11c, które wobec poważnych problemów z silnikami, które nie były konserwowane od dłuższego czasu, nie były w stanie nawiązać walki z uchodzącymi na pełnym gazie bombowcami brytyjskimi. By nieco „poprawić” sytuację, kilku rumuńskich pilotów, zdecydowało się na krok co najmniej desperacki – wprowadzając swoją maszynę na wysokość około 3 – 4 tysięcy metrów, rzucili się w dół i staranowali dwie brytyjskie samoloty. Wszyscy rumuńscy piloci zakończyli swój lot na spadochronach, sukces w pierwszej bitwie lotniczej pomiędzy Rumunami i Anglikami zakończyła się pełnym zwycięstwem tych drugich. Następnego dnia nad Bukaresztem pojawiła się kolejna wyprawa bombowa, złożona z 20 Avro Lancasterów, 40 bombowców Halifax, oraz około 30 maszyn myśliwskich typu Supermarine Spitfire. Samoloty wystartowały z bazy w Atenach i towarzyszyły bombowcom jedynie nad Rumunią, gdzie wyprawa została zaatakowana przez rumuńskie myśliwce IAR 81.

    [​IMG]

    Kilka maszyn brytyjskich zostało zestrzelonych, jednak brytyjscy piloci zgłosili tego dnia około 40 zestrzeleń. Straty po stronie brytyjskiej, były biorąc pod uwagę walczące w powietrzu siły – marginalne – RAF stracił około 10 maszyn (pięć Spitfireów, dwa Halifaxy i trzy Lancastery, z których jeden lądował awaryjnie na pustyni, a dwa pozostałe wodowały w odległości 30 km od wybrzeży Krety), podczas gdy na rumuńskie lotniska nie wróciło, według danych Rumunów, około 45 maszyn myśliwskich. 3 kwietnia, premier Wielkiej Brytanii, sir Winston Churchill wydał specjalny rozkaz przeznaczony dla wszystkich żołnierzy, lotników i marynarzy przebywających w rejonie działań przeciwko ZSRR i Rumunii. Najważniejsze punkty rozkazu premiera brzmiały:

    [​IMG]

    Najwyższy czas położyć kres, zbrodniczej polityce prowadzonej przez rządy sowiecki, który choć prowadzony przez nowego człowieka, nie wyrzekł się uwłaczających ludzkiej kulturze metod prowadzenia polityki. W związku z ciągłymi agresjami na kraje ościenne, wszczynaniem niepokojów na Bałkanach, oraz jawnym atakom w brytyjskie interesy na Morzu Śródziemnym, Rząd Jego Królewskiej Mości, jest zmuszony do podjęcia zdecydowanych działań, które przywrócą pokój umęczonej ziemi bałkańskiej, która szarpana przez oddziały komunistyczne każdego dnia oddaje światu potężną daninę krwi ludzkiej. Obowiązkiem każdego pilota RAF-u, każdego marynarza Królewskiej Marynarki Wojennej, a także każdego brytyjskiego żołnierza przebywającego w rejonie działań zbrojnych, jest zdecydowane i permanentne przeciwstawienie się agresywnej polityce Rumunii i jej krwawych władców. Każdy pocisk, każda bomba, wystrzelona do komunistów, zbliża nas do położenia kresu męczarniom setek tysięcy ludzi, którzy pozostając pod komunistycznym uciskiem starają się odzyskać wolność. Wobec komunistów, każdy żołnierz, musi okazać daleko idącą bezwzględność, oraz na czas walki zapomnieć o wszystkich ograniczających go przepisach i regułach, gdyż nasza sprawa jest słuszna, a cel, jakim jest wyzwolenie narodu Jugosłowiańskiego oraz rumuńskiego uświęci, niezbyt humanitarne środkach, do których będziemy musieli się posunąć w walce z tymi zwierzętami, które w swej pysze i bucie mienią się ludźmi.

    [​IMG]

    3 kwietnia na Rumunię znów wyruszyła potężna flota powietrzna, złożona z ponad 200 bombowców różnych typów, eskortowana przez ponad 100 samolotów myśliwskich, które podzielone na cztery sekcje krążyły nad, pod, oraz na bokach wielkiej formacji bombowców, które dokonały nalotu na większość rumuńskich lotnisk wojskowych, niszcząc na ziemi setki samolotów komunistów, w tym wiele maszyn sowieckich, które zgodnie z decyzją Kiereńskiego przerzucono do Bukaresztu. Według wstępnych szacunków, opublikowanych po nalocie, sowieci stracili na ziemi ponad 300 maszyn, w tym: 190 Iłów 2, 40 Su – 2, oraz 70 samolotów myśliwskich typu Jak – 1, ŁaGG-3 oraz I-16. W powietrze wzbiło się jednak kilka Ławoczkinów, które po krótkiej walce kołowej z Spitfire’ami powróciły na nienaruszone przez lotnictwo alianckie lotniska polowe wokół głównych miast. Sowieccy piloci zameldowali tego dnia około 20 zestrzeleń, głównie lekkich bombowców, które w liczbie 50 maszyn wspierały główne siły złożone z maszyn cięższych. Łupem sowietów padło ogółem: 10 bombowców Bristol Blenheim, 4 Hawkery Hurricane, oraz 6 Supermarine Spitfire.
    Walki nad Rumunią trwają nieprzerwanie aż do końca miesiąca. W bojach powietrznych zwycięstwo przechyla się na szalę, Brytyjczyków, którzy ogółem niszczą ponad 3000 wrogich samolotów, nie licząc tych zestrzelonych przez strzelców pokładowych i zniszczonych na ziemi. Czołowi brytyjscy Asi przestworzy, tacy jak Douglas Bader, zgłaszają po 20 zestrzeleń dziennie. Nawet wieść o śmierci towarzysza Stalina w zamachu dokonanym przez bliżej nieznane komando nie zmienia zaciętości, z jaką pchają się w powietrze sowieccy piloci. Świetnie wyszkoleni i atakujący z przewagi wysokości Brytyjczycy niszczą kolejne sowieckie myśliwce.

    Lista czołowych brytyjskich asów przestworzy:

    Keith Logan Caldwell ogółem 54 zestrzelenia – 25 z I Wojny Światowej (nad Rumunią 38)
    Sydney Carlin ogółem 30 zestrzeleń – 10 z okresu wcześniejszego (nad Rumunią 20)
    Arthur Henry Cobby – ogółem 60 zestrzeleń – 29 z okresu wcześniejszego
    Douglas Robert Steuart Bader – ogółem 70 zestrzeleń – 20 z okresu wcześniejszego.

    [​IMG]

    Współpraca pomiędzy wywiadem polskim, a angielskim układała się wspaniale, od czasu, gdy Rzeczpospolita udzieliła schronienia bratu jego królewskiej mości Edwardowi VIII, który zapoczątkował erę owocnej współpracy polsko – niemiecko – brytyjskiej. Pierwsze rozmowy dotyczące zlikwidowania jakiegoś bliżej jeszcze wówczas nieokreślonego sowieckiego dostojnika rozpoczęły się już w marcu 1941 roku, jednak żadna ze stron, nie chciała oficjalnie powiedzieć, o kogo tak naprawdę chodzi. Dopiero na początku kwietnia, w dniu 3.04.1941, brytyjski szef wywiadu w Polsce, brygadier Jhon Porter przekazał polskiemu oficerowi wywiadu, kapitanowi Antoniemu Polkowi „zlecenie”, które oznaczono numerem 42.45/67. Wewnątrz zlecenia, które było zwyczajną papierową kopertą opatrzoną wspomnianym już numerem znajdowało się kilka zdjęć przyszłego celu. Jakież było zdziwienie kapitana Polka, gdy na zdjęciu rozpoznał Józefa Stalina. O pomyłce nie mogło być mowy. Jako, że polski II Oddział Sztabu generalnego posiadał własną wtyczkę przy Stalinie, dotarcie do celu było znacznie ułatwione, należało jedynie znaleźć kogoś, kto byłby w stanie wykonać zadanie. Do tego celu potrzebny był człowiek młody, dobrze gdyby był w stanie wykonać skok ze spadochronem na terytorium sowieckim, pożądany byłby również stopień oficerski i doświadczenie w operacjach tajnych. Po długiej selekcji wyznaczono, porucznika Piotra Antoniego Miśkiewicza, służącego w I Dywizji Spadochronowej, który na początku 1941 roku ukończył kurs dla strzelców wyborowych i snajperów. Jako, że wyniki osiągane przez oficera podczas szkolenia znacznie przekraczały ogólnie przyjętą normę, dla uczęszczających na kurs żołnierzy, dowództwo zdecydowało się, skierować go do szkoły snajperów w Zossen. Również podczas szkolenia w Niemczech, Miśkiewicz okazał się wyjątkowo utalentowanym snajperem, i po powrocie do kraju, na początku marca 1941 roku rozpoczął prace nad otworzeniem polskiej szkoły snajperskiej, która działałaby przy I Dywizji Spadochronowej. W czasie szkolenia w Niemczech, Miśkiewicz poznał i jak mówią niektórzy, zaprzyjaźnił się z najlepszymi niemieckimi snajperami – min. z Josefem Allerbergerem i Fridrichem Peinem. Gdy 3 kwietnia zaproponowano mu wykonanie zamachu na Józefa Stalina, porucznik nie wahał się ani chwili. Poprosił jedynie o zezwolenie na dobranie sobie dwóch ludzi, którzy w razie gdyby chybił dobiliby Józefa Wisarionowicza. Wybór porucznika padł na jednego Polaka (porucznik Ignacy Guzek) oraz swojego przyjaciela z Zossen, Austriaka Josefa Allerbergera. Dowódcą grupy został Miśkiewicz, zaś jego zastępcą porucznik Guzek, który trafił do ZSRR dzień przed dwoma pozostałymi.
    11 kwietnia cała trójka znajdowała się na pozycjach ukrytych wzdłuż drogi, która prowadziła z daczy, w której mieszkał Józef Stalin do Moskwy. Codziennie rano, około godziny 7.40 tą trasą przejeżdżał konwój, z towarzyszem Józefem Stalinem. Polscy zamachowcy musieli tylko znaleźć sposób by zatrzymać cały konwój. Dowodzący akcją porucznik Miśkiewicz długo zastanawiał się nad najlepszym sposobem likwidacji Stalina, jednak największym problemem było zdecydowanie zatrzymanie całego konwoju. W tym celu porucznik Guzek otrzymał sowiecki karabin snajperski Mosin Nagan z zamontowanym na lufie tłumikiem, tak zwaną „bezszumką”. Zadaniem Guzka, było oddanie jednego celnego strzału do opony prowadzącego konwój pojazdu, tak, aby Miśkiewicz mógł w tym czasie oddać celny strzał do znajdującego się w czarnym fordzie Stalina. Gdyby chybił, strzał do Stalina miał oddać Josef, a gdyby i on, Guzek.

    [​IMG]

    [​IMG]

    Około godziny 7.40 samochody z konwoju towarzysza Stalina wyłoniły się zza zakrętu. Gdy jadąca na czele maszyna minęła stanowisko Guzka, ten pociągnął za spust oddając celny strzał. Wszystkie pojazdy zatrzymały się w miejscu, a z czarnego Forda wysiadł Stalin, który zaczął przeklinać swoich podwładnych i grozić im zwolnieniem, oraz innymi nieprzyjemnościami, jeśli natychmiast nie ruszą w dalszą drogę. Na to czekał tylko porucznik Miśkiewicz. Powoli nabrał powietrza w płuca i wycelował dokładnie w krtań Stalina. Odczekał kilka sekund aż „cel” ustawi się w odpowiedni sposób i pociągnął za spust… Kula trafiła idealnie w krtań Gruzina, opryskując krwią stojącego przed nim żołnierza Gwardii Robotniczej. Niemal natychmiast padł drugi strzał, oddany przez, Josefa, który trafił w głowę dowódcę konwoju eks – komisarza Markowa. Trzeci strzał, oddany z karabinu wytłumionego, oddał Guzek, który trafił w czoło osobistego ochroniarza Stalina, który widząc śmierć swojego pryncypała rzucił się do ucieczki. W tym czasie Miśkiewicz i Allerberger pośpiesznie zmienili stanowiska, a następnie oddawszy jeszcze dwa strzały do konwoju wycofali się z rejonu zasadzki. Stalin umarł na miejscu. Przez kilka godzin po zamachu nikt nie odważył się podejść do zwłok byłego dyktatora, którego z drogi zabrał dopiero jego syn Wasia Stalin. Przez kilka tygodni cała sowiecka władza, z premierem Kiereńskim na czele zastanawiała się jak wytłumaczyć ludziom śmierć wielkiego towarzysza, który dla wielu ludzi, zwłaszcza na prowincji wciąż stanowił swoisty symbol ZSRR, jednocześnie władze państwa obawiały się nagłego spadku zaufania do milicji i innych organów bezpieczeństwa, które dopuściły do udanego zamachu na Stalina, a później mając do dyspozycji wszelkie możliwe środki, nie zdołały nawet trafić na trop zamachowców. Pomimo oficjalnego komunikatu, który podawał iż, Józef Wissarionowicz Stalin zmarł w wyniku wylewu krwi do mózgu, całe sowieckie społeczeństwo plotkowało o tajemniczym zamachowcu, który jednym celnym strzałem położył kres życiu towarzysza, który przez ostatnich kilkanaście lat nieustannie pozostawał w mniejszym lub większym stopniu u władzy w państwie radzieckim.
    Po powrocie do kraju porucznik Miśkiewicz, wraz z pozostałymi dwoma snajperami, został odznaczony orderem Virtuti Militari V klasy. Od tego momentu jego kariera nabrała tempa, był bowiem jedynym oficerem w wojsku polskim, który pełnił służbę w piechocie, wojskach powietrznodesantowych, broni pancernej i lotnictwie, ponadto miał na koncie 5 strąceń, ponad 3000 godzin wylatanych na różnych typach samolotów, oraz kolekcję odznaczeń i medali, których pozazdrościłby mu nie jeden generał.

    [​IMG]

    Badania nad „czystością rasy” prowadzone prze wielu niemieckich naukowców, nie omijały również Rzeczpospolitej. W Polsce, kilku absolwentów antropologii na Otto-Friedrich-Universität w Bambergu, rozpoczęło prace nad obywatelskim projektem ustawy dotyczącej dofinansowania dla programu eugenicznego. Od samego początku projekt ten wzbudził wiele kontrowersji zarówno w kręgach naukowych, jak i wśród samego społeczeństwa, które przesiąknięte ideałami katolicyzmu, niezbyt przychylnie odnosiło się do „zabawy w Pana Boga”. Księża, podczas kazań od samego początku publicznej debaty o programie eugenicznym i „próbie uzyskania” czystej krwi „Weneda”, wskazywali na fakt, który ich zdaniem miał bardzo duże znaczenie antropologiczne – a mianowicie, zapisy Pisma Świętego, a dokładniej Księgi Rodzaju, w której Bóg pokarał ludzi pomieszaniem języków, gdy Ci, chcieli mu dorównać i rozpoczęli budowę wieży Babel. Nagonkę na katolicki sposób postrzegania problemu badań nad rasą, prowadziły państwowe organy prasowe, natomiast akcję potępiającą „zabawę w Boga”, katolickie pisma i tygodniki, które pod każdym względem przebijały rządowe periodyki, głównie z bardzo prozaicznej przyczyny – znacznie łatwiej trafiały w ręce prostego ludu, który słowo padające z ambony uważał za prawo, a każdy pomysł księdza, za kolejne objawienie. Dyskusja nad programem zaproponowanym przez ONR „ABC” i „Falangę”, stawała się coraz bardziej zacięta i zataczała coraz szersze kręgi. Wreszcie, po długich debatach, sprawa trafiła do sejmu, który rozpatrzył sprawę pod każdym kątem. Pierwszym zadaniem „wybrańców narodu” stało się powołanie odpowiedniej komisji sejmowej, która w porozumieniu z teologami i antropologami rozpoczęła prace nad „etyczną i moralną stroną zagadnienia”. Prace w komisji były bardzo burzliwe, głównie z powodu nieprzejednanego stanowiska strony kościelnej, i środowiska naukowego, które argumentowało iż należy poznać człowieka, by móc czynić go lepszym. Ostateczny raport komisji stanowił zlepek dwóch stanowisk, których wyznawcy nie zamierzali składać broni, nawet po wycofaniu się głównych pomysłodawców – dwóch polskich absolwentów niemieckiego uniwersytetu w Bambergu. Wreszcie 27 kwietnia sejm rozpoczął głosowanie nad kwestią programu. W związku z napięciem panującym na sali, zrezygnowano z debaty, oraz propozycji poprawek, które mogłyby spowodować tylko niepotrzebną kłótnię pomiędzy posłami. O godzinie 15.45 marszałek senior, Maciej Rataj ogłosił Polsce i światu:
    - Panie i panowie, posłowie. W związku z zakończeniem głosowania w sprawie przyjęcia przez Sejm projektu ustawy nr.456/409 czyli, tak zwanej ustawy o projekcie eugenicznym, stwierdza się co następuje. Ustawa została odrzucona kwalifikowaną większością głosów.
    Gdy marszałek zakończył swoją wypowiedź w sejmie zawrzało jak w ulu – zwolennicy ustawy dawali głośno wyraz swojemu niezadowoleniu, zaś posłowie, którzy głosowali za odrzuceniem równie głośno wyrażali swoje zadowolenie.

    [​IMG]

    Maj był pod każdym względem miesiącem ukojenia – walki na południu Europy stopniowo „przygasały”, zaś w Polsce znowu zapanowało uspokojenie. Jedynymi ważniejszymi wydarzeniami było, rozpoczęcie budowy nowego okrętu podwodnego klasy „Orzeł”, któremu nadano „roboczą” nazwę ORP „Ryś”, oraz rozpoczęcie formowania dwóch kolejnych jednostek myśliwskich wyposażonych w nowe myśliwce Hawker Hurricane, produkowane w Polsce na brytyjskiej licencji.
     
  12. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 57​


    Niespotykanie gorące lato...​


    [​IMG]

    Czerwiec był jednym z najgorętszych miesięcy w roku. Temperatura w cieniu znacznie przekroczyła dwadzieścia dziewięć stopni Celsjusza, co zaowocowało falą zasłabnięć, udarów i innych niespotykanych do tej pory wypadków, które sprawiały, że ludzie starsi coraz częściej odwiedzali lekarzy. Straż ogniowa, wobec dużego zagrożenia pożarowego, również nie mogła narzekać na brak pracy, zarówno tej bardziej przyjemnej – jak napełnianie basenów, czy organizowanie różnego rodzaju imprez, jak i tych, których każdy starał się uniknąć – gaszenia pożarów, najczęściej wybuchających w lasach. Największe kataklizmy dotknęły zachodnią Polskę, a zwłaszcza okolice Poznania, gdzie leśnicy wydali absolutny zakaz wstępu na tereny leśne. Mimo to, w pamięci ludzi, połowa roku 1941, funkcjonuje po dziś dzień, jako jeden z tych spokojnych okresów, które poprzedzają burzę. Jako pierwsi zwiastuny zbliżającego się niepokoju dostrzegli polscy poborowi, których lotem błyskawicy obiegła wieść, iż już niebawem, rozpocznie się formowanie nowej dywizji piechoty. Wielu młodych nie widziało swojej przyszłości w armii, dlatego też, gdy tylko dowiedzieli się o planach rządu i GISZ-u, rozpoczęli załatwianie różnych zupełnie niepotrzebnych dokumentów, które w ich mniemaniu miały uchronić ich przed służbą wojskową. Zgodnie z ustawą rządową z dnia 24. 4. 1939 roku, zwolnienie od służby w armii mogli uzyskać: studenci kierunków wojskowych, medycznych oraz inżynieryjnych, osoby niezdolne (fizycznie) do podjęcia służby oraz jedyni żywiciele rodzin. Plotka okazała się prawdą – marszałek Śmigły, szczególnie obawiał się, o południową granicę, dlatego też postanowił, że skieruje do jej obrony nowe siły. Według pierwotnych planów, na południe miały trafić dwie dywizje pancerne, trzy dywizje piechoty, ze wsparciem brygad artylerii, oraz duże formacje kawalerii, których zadaniem byłoby przełamanie frontu przeciwnika i prowadzenie wojny na tyłach. Co prawda, do takiego przełamania nie doszło nawet w czasie zwycięskiej kampanii kijowsko – mińskiej, ale jak zwykł mawiać marszałek, „zawsze musi być ten pierwszy raz”. 2 czerwca, wraz z rozpoczęciem się najlepszego okresu poborowego, gdy uczniowie szkół średnich odbierają już świadectwa maturalne, i coraz częściej zaczynają myśleć o czekającej ich przyszłości, marszałek wydał decyzję, na mocy, której rozpoczęło się formowanie 11 Karpackiej Dywizji Piechoty. Jako dodatkowe wsparcie ogniowe, jednostka miała otrzymać dwie baterie artylerii średniej, których wyposażenie miały stanowić najnowsze działa 7,5 cm wzorowane na niemieckiej armacie przeciwpancernej PaK 40. Działo, po drobnych modernizacjach, min. montażu zupełnie innej wykonywanej w Polsce lufy, i drobnych przeróbkach łoża, okazało się zupełnie dobrą bronią, służącą głównie do wspierania piechoty. Jedną z niewątpliwych zalet armaty, była jej stosunkowo mała waga, co pozwalało na szybkie przerzucanie poszczególnych baterii z jednego miejsca w drugie. Dodatkowym „prezentem” dla żołnierzy 11 Karpackiej DP, okazało się wprowadzenie nowego standardu dla piechoty, który obejmował min. zwiększenie liczby broni automatycznej przypadającej na drużynę. I tak, w jednej, liczącej 10 osób drużynie dowódca dysponował dwoma lekkimi karabinami maszynowymi, trzema peemami typu Mors, lub produkowanymi na niemieckiej licencji MP40, oraz pięcioma karabinami Mauser. Jako dodatkowe wsparcie ogniowe, do dyspozycji każdego dowódcy plutonu oddelegowana została drużyna przeciwpancerna wyposażona w karabiny przeciwpancerne „Urugwaj”, które nieustannie modyfikowano. Najnowsza wersja karabinu, wprowadzona do służby na początku czerwca 1941 roku, posiadała większy magazynek, który w najnowszym modelu mógł pomieścić nie cztery, lecz dziesięć pocisków. Ponadto, konstruktorom udało się zmniejszyć ciężar karabinu, poprzez zastosowanie do produkcji metali lekkich.

    [​IMG]

    Również w sztabach najwyższego szczebla, dowództwo nie spoczywało na laurach. Wielu doświadczonych w czasie walk żołnierzy, oficerów i podoficerów, zostało skierowanych do sztabu generała, Sikorskiego, który wraz z podległym sobie sztabem specjalistów z zakresu taktyki i nowoczesnych metod walki zbrojnej, pracował nad nowymi doktrynami walki piechoty. Pierwszym planem generała, było podzielenie każdej większej operacji na następujące po sobie fazy, zaś w przypadku planowania zadań na potrzeby całego frontu, czy armii, na niezależne od siebie operacje, których ostatecznym celem miało być oskrzydlenie i zniszczenie przeciwnika, nim ten zdąży wprowadzić do akcji większe siły. Prace kierowane przez generała rozpoczęły się stosunkowo późno – 28 czerwca, co stawiało pod znakiem zapytania wykorzystanie wyników prac ekspertów i żołnierzy przed końcem roku. Jednym z najważniejszych „unowocześnień” w stosunku do stosowanych wcześniej regulaminów walki, było wprowadzenie dużych oddziałów strzelców wyborowych, których zamierzano szkolić w specjalnej, położnej w Górach Świętokrzyskich szkole, której komendantem mianowano najlepszego polskiego snajpera, porucznika Piotra Miśkiewicza. Ponadto, już w pierwszym memoriale, skierowanym przez sztab generała do dowództwa Giszu, znalazły się postulaty, co najmniej … kontrowersyjne, dla myślącego kategoriami poprzedniej wojny dowództwa. Sikorski, domagał się min. by wraz z rozwojem przemysłu, którego dalsza rozbudowa doprowadziła do powstania ponad dziesięciu nowych fabryk, głównie w Warszawie, i na terenie COP-u, który stał się swoistym magnesem dla niemieckich i amerykańskich inwestorów, rząd wymógł na zagranicznych inwestorach zwiększenie intensywności badań, nad przemysłem, zwłaszcza zaś nad nowoczesnym sprzętem wojskowym. Początkowo, rząd premiera Piaseckiego, wyrażał się niezbyt przychylnie o wynikach prac zespołu generała, i planował obciąć całkowicie subwencję przysługującą generałowi. Jednak wraz ze wzrostem zaufania, jakim w armii cieszył się generał Sikorski, również „wybrańcy narodu” musieli zmienić swój stosunek do dowódcy armii Łódź. Pierwszym przejawem zmiany stosunku, było złożenie zamówienia na nowe działko przeciwpancerne, które miało wejść na wyposażanie wszystkich jednostek w kraju. By zminimalizować koszty, władze zdecydowały się nawiązać kontakt z przedstawicielami szwedzkiej firmy Bofors, i zaproponować nowy kontrakt na broń przeciwpancerną, pod warunkiem, że nowy produkt byłby jedynie rozwinięciem stosowanego dotychczas działka, które spisało się bardzo dobrze podczas wojny z Sowietami, kiedy to oddziały bolszewickie straciły znacznie więcej wozów bojowych niż można się było spodziewać.

    [​IMG]

    Szwedzi wyrazili zgodę na przebudowę polskiej armatki i przygotowali odpowiednie propozycje zmian, które zdaniem producenta miały zaowocować „unowocześnieniem” podstawowej polskiej broni przeciwpancernej, prace nad rozwojem popularnej „trzydziestki siódemki” powierzono Toruńskiej Szkole Artylerii. Pierwsze prace nie napawały optymizmem – okazało się, że przekalibrowanie działka prowadzi do znacznego zmniejszenia celności, oraz prędkości pocisku przeciwpancernego. Konstruktorzy zamierzali już porzucić projekt, gdy na toruńską uczelnię przybyła niemiecka misja wojskowa, której przedstawiciele zaproponowali przekazanie Polsce, oczywiście nie za darmo planów niemieckiej armaty przeciwpancernej i przeciwlotniczej Flak 88, która stała się popłochem francuskich i sowieckich czołgistów. Polacy otrzymali pierwsze działa tego typu bardzo późno – dopiero na początku lipca 1941 roku, pierwsza partia złożona z 10 armat trafiła do Torunia, gdzie natychmiast poddano je próbom i drobnym przeróbkom. Pierwszą zmianą wprowadzoną przez Polaków, był demontaż łoża działa, które umieszczono na dwukołowym wózku, podobnym do tego, który stosowano przy „trzydziestce siódemce”. Ponadto, po kilku pierwszych próbach zdecydowano się odciążyć działo, poprzez demontaż różnego rodzaju wzmocnień, charakterystycznych dla działek przeciwlotniczych. Odciążone działo, zostało zabrane na poligon, gdzie po raz pierwszy trafiło w ręce żołnierzy (podczas prób byli to słuchacze Toruńskiej Szkoły Artylerii). Pierwsze próby udowodniły, że czas poświęcony nowej broni przez polskich specjalistów, nie poszedł na marne – przerobiona Flak 88, okazała się bardzo celna. Przy okazji postanowiono przetestować również przerobione „trzydziestki siódemki”. Po kilku strzałach próbnych, oddanych do pełniącego rolę celu T-35, cel został kilkukrotnie przebity na wylot. W tej sytuacji, podjęto decyzję, o wprowadzeniu obu armat na wyposażenie baterii przeciwpancernej, która miała liczyć:
    - 2 działa Flak 88
    - 4 działa Bofors kal. 45 mm (przeróbka „trzydziestki siódemki”
    - 4 działka Bofors kal. 37 mm
    - drużynę pionierów uzbrojoną w karabiny przeciwpancerne Ur.
    Wraz z rozwojem poszczególnych rodzajów sił zbrojnych, dowodzący armią marszałek Śmigły, coraz częściej przygotowywał się do przeprowadzenia drobnych zmian w systemie zaopatrywania armii, który podczas dłuższych walk okazywał się często niewystarczający i powodował, że oddziały zamiast atakować nieprzyjaciela, musiały częstokroć po kilka dni czekać na dowiezienie amunicji lub prowiantu, zwłaszcza, że regularne dostarczanie niezbędnych zapasów podczas walk na froncie było na wielu odcinkach bardzo utrudnione. Przykładem może być chociażby Litwa, gdzie w czasie kampanii kijowsko – mińskiej, regularnie dochodziło do ataków na oddziały transportowe, zajmujące się dowozem amunicji i zaopatrzenia do jednostek frontowych, które operowały wówczas na terytorium Łotwy. Pierwszym krokiem na tej drodze, miało być stworzenie głębokiego zaplecza logistycznego, złożonego z magazynów dla poszczególnych dywizji, armii i frontów, co znacznie ułatwiłoby wydzielanie potrzebnego zaopatrzenia, i położyło kres długim przerwom w dostawach. Rydz Śmigły, powierzył to odpowiedzialne zadanie, oficerom pracującym w Rembertowskiej Szkole Piechoty. Pierwszym krokiem, jaki podjęli wykładowcy i ich uczniowie, na których spadł obowiązek rozpoczęcia prac nad utworzeniem głębokiego zaplecza, było przeprowadzenie dokładnej inwentaryzacji, całości posiadanego przez wojsko majątku, liczby żołnierzy służących w poszczególnych dywizjach ich wyposażenia strzeleckiego i umundurowania. Prace ruszyły dopiero 20 lipca, i od samego początku, stały się solą w oku, dla odpowiedzialnych za zaopatrzenie oficerów szczebla dywizyjnego, którzy przeprowadzenie spisu inwentarza, potraktowali jako zamach na ich osoby.

    22 lipca 1941 roku

    [​IMG]

    Fala manifestacji antyżydowskich inicjowanych przez radykalną partię ONR przetacza się przez Polskę. W stan gotowości postawiono policję i wojsko, między innymi zaś porucznika, Miśkiewicza, który wraz z grupą uczniów ze swojej szkoły został oddelegowany do Warszawy, gdzie jednostka, nad którą otrzymał dowództwo, ma zająć stanowiska strzeleckie na dachu Belwederu, oraz budynku Polskiej Akcji Telegraficznej, skąd zamierzano „w razie, czego” powstrzymać atak tłumu. Porucznik ubrany w lekki polowy kombinezon powoli otworzył okno na najwyższym piętrze „Pasty” i przyłożył lunetkę karabinu do oka. W dole… jak to na manifestacji politycznej. Transparenty, okrzyki, tu i ówdzie migają sylwetki młodych ludzi w mundurach polowych z naszywkami ONR na ramieniu – to ludzie z Falangi. Pomiędzy nimi – tłum. Według zapewnień premiera Piaseckiego, na manifestacji pojawiło się ogółem ponad 40 tysięcy ludzi, drugie tyle nie dotarło z powodu zablokowania przez wojsko głównych tras prowadzących do stolicy. Oficjalny powód blokady dróg – manewry dywizji powietrznodesantowych i wojsk pancernych. Miśkiewicz przez chwilę obserwował zebranych w dole ludzi, po czym powoli wstał z miejsca i podał swój karabin niskiemu blondynowi, który z namaszczeniem wziął go do ręki i zajął miejsce Miśkiewicza.
    - Jakby, co, to pamiętaj – strzelaj do ludzi z bronią w tłumie – mruknął Miśkiewicz i usiadł pod ścianą – Co prawda wywoła to panikę, ale wolę, mieć tam na dole 40 tysięcy spanikowanych demonstrantów, niż dwóch ludzi z bronią i wielu martwych Żydów.
    - Tak jest panie poruczniku – odparł blondyn. Przez kilka następnych minut na stanowisku panowała absolutna cisza. Porucznik czytał gazetę, a blondyn w stopniu sierżanta obserwował tłum.
    - Słyszałeś, że zdaniem pana premiera Żydzi są zupełnie obrzydliwi – zapytał po chwili porucznik.
    - Tak jest. Cóż… nie wiem jak zareagowaliby na to Josze i Abram – mruknął blondyn i delikatnym ruchem dłoni zmienił ostrość – To cholernie dobrzy snajperzy.
    - Tak, Mieciu, tak – mruknął porucznik i podszedł do siedzącego przy oknie żołnierza – Jak tam?
    - Wydaje mi się, że jeden z tych gnoi ubranych na czarno ma za paskiem pistolet – mruknął Mietek i dodał – Mam strzelać panie poruczniku?
    - Chcemy uniknąć wszelkich pomyłek – porucznik odebrał szeregowemu broń i przez kilka minut obserwował maszerujących – Masz rację. Ten gościu ma pistolet…
    - Czy dobrze mi się wydaje, że wyjmuje go z kabury? – szeregowy przyłożył do oczu lornetkę.
    - Tak do diabła – warknął porucznik i pociągnął za spust. Kula trafiła manifestanta w rękę, wytrącając mu z dłoni pistolet. Niemal jak na komendę z pobliskich zaułków i bocznych ulic wyłoniły się czołgi eskortowane przez piechurów, którzy z odbezpieczoną bronią zatrzymali pochód. Miśkiewicz odłożył karabin i powoli poczłapał w stronę stojącego na drewnianej skrzynce telefonu. Szybko podniósł słuchawkę i wykręcił numer dowództwa GISZ-u. Po chwili telefon odebrał sam marszałek Rydz Śmigły.
    - To ty Miśkiewicz? Co się dzieje?
    - Panie, marszałku melduje się porucznik Miśkiewicz – Piotr nabrał powietrza w płuca i zaczął szybko mówić – Postrzeliłem jednego z ONRowców, był uzbrojony i właśnie przygotowywał się do oddania strzału. Kula trafiła gnoja w łapę, na dole pojawiły się czołgi i piechota. Z tego, co widzę, to aktualnie przeszukują wszystkich zatrzymanych.
    - Świetna robota – mruknął z zadowoleniem marszałek, po czym dodał – Trzeba go było zabić. Wiesz, jakie będą reakcje rządu i społeczeństwa? Część stwierdzi, że obroniliśmy porządek publiczny, inni, że dokonujemy gwałtu na prawach politycznych. Tak czy inaczej szykuje się niezła zadyma.
    - Tak jest panie marszałku. Czy dla mnie i moich ludzi są jeszcze jakieś rozkazy?
    - Nie, możesz jechać to chłopaków z Belwederu. Premierem i jego „psami gończymi” się nie martw. Zajmę się nimi, zanim zdążą wam zaszkodzić.
    - Dziękuję panie marszałku. Bez odbioru.
    Porucznik powoli odłożył słuchawkę. Maskując drżenie rąk wyjął z kieszeni bluzy papierosa i zapalniczkę. Po chwili zapach palonej nikotyny roznosił się po całym pomieszczeniu. Dla porucznika skończył się właśnie kolejny, strasznie trudny dzień.
    Tak jak przewidywał marszałek Śmigły, nim minęło 30 minut na miejscu pojawił się premier wraz ze swoimi najbliższymi zausznikami. Zanim do premiera podszedł kierujący akcją pułkownik wojsk pancernych, Piasecki przywołał do siebie jakiegoś młodzieńca w mundurze bojówkarza Falangi.
    - Co się stało? – zapytał przyciszonym głosem premier.
    - Jeden z naszych został postrzelony. Potem dosłownie z nikąd pojawiła się armia. Gdyby to była tylko piechota, to byśmy ich usunęli, ale mieli czołgi… - na twarzy chłopaka pojawił się wyraz zawodu – Stchórzyliśmy…
    - Nie mów tak – mruknął premier – To tylko drobna przeszkoda na drodze do narodowego socjalizmu. Snajperzy… łatanie dziury w burcie starą pierzyną…
    - Panie premierze, rozumiem, że jest pan związany z tymi ludźmi, ale proszę rozmawiać najpierw ze mną – czołgista wyrwał premiera z rozmyślań – Jeżeli chcą odzyskać swoją broń, to niech zgłoszą się do koszar. Teraz zabieramy ich na Pawiak. Niech pan im to przekaże.
    Żołnierze szybko otoczyli zatrzymanych manifestantów, którzy pokornie, ustawieni jeden za drugim wsiadali do więziennych karetek, otoczonych przez wojsko i policję państwową. Piasecki po raz kolejny rozejrzał się po całym terenie, a następnie bez słowa, wsiadł do swojej czarnej limuzyny. Gdy tylko premier zatrzasnął drzwi samochód odjechał z piskiem opon.
    Po kilku minutach na twarzy dostojnika pojawił się cień uśmiechu – umysł „drugiego człowieka w państwie” znów zaczął pracować na wysokich obrotach. Skoro Śmigły, wysyła przeciwko jego chłopcom, swoich najlepszych ludzi, to może to oznaczać tylko jedno – panicznie boi się porażki.
    - Trzeba wprowadzić kreta…
    - Co pan powiedział, panie premierze – kierowca odwrócił głowę i spojrzał na Piaseckiego.
    - Nic, nic. Żona mówiła, że robactwo rozpanoszyło się na jej grządkach warzywnych – na twarzy polityka pojawił się fałszywy uśmiech – powiedziałem jej, że musi skądś ściągnąć kreta…
    - Kobiety… - mruknął szofer.

    29 lipca 1941 roku

    Doświadczenia płynące z działań wojennych przeciwko sowietom, stały się głównym tematem debat w zakładach Państwowego Instytutu Uzbrojenia, który do tej pory zajmował się głównie tworzeniem prototypów uzbrojenia, dla dywizji górskich. Zdaniem większości konstruktorów, podstawową trudnością w walce z oddziałami sowieckimi, była duża ilość broni pancernej, używanej przez sowieckie jednostki. Bardzo często, w czasie walk, oddziały piechoty, bądź kawalerii musiały zatrzymać natarcie z powodu kilku samotnych czołgów, które w ogniu bitwy zostały odcięte od pozostałych sił, i pozostały na tyłach nacierającej armii. Zmuszało to żołnierzy, do usunięcia zagrożenia, co w wielu przypadkach wiązało się, z dużymi stratami w ludziach – sowieckie czołgi należały bowiem do najlepszych na świecie, i pomimo dość dużej masy i awaryjności, spowodowanej głównie przez brak odpowiedniej konserwacji, były naprawdę groźną bronią. By jakoś „odmienić” sytuację, niektóre oddziały piechoty, rozpoczęły samorzutne formowanie jednostek tak zwanych „niszczycieli czołgów”. Jednostki te składały się głównie z dwóch lub trzech drużyn piechoty, wyposażonych w działka przeciwpancerne, które metodą chałupniczą montowano na samochodach ciężarowych. Po wprowadzeniu drobnych przeróbek, powstawał „domowej roboty” pojazd przeciwpancerny, którego użycie wiązało się z dużą szansą na utracenie cennego działa i obsady, ale dawało pewne szanse, na ocalenie choć kilku piechurów, którzy w innej sytuacji, musieliby niszczyć wóz nieprzyjaciela przy pomocy granatów. W związku z tym, pracownicy PIU, rozpoczęli dofinansowywane przez rząd prace nad produkcją „niszczyciela czołgów” z prawdziwego zdarzenia. Pierwszy projekt, przewidywał poddanie drobnym przeróbkom niemieckie działo opancerzone Stug, lub czołg Panzer I, który po zdemontowaniu wieży, i założeniu w jej miejsce działa przeciwpancernego PaK, zabezpieczonego osłoną z blach pancernych pełnił w Wermachcie rolę wsparcia dla jednostek pancernych. Ostatecznie jednak, zdecydowano się, na rozpoczęcie produkcji własnego pojazdu, tworzonego od podstaw w Polsce. W tym celu, inżynierowie, „wzięli na warsztat” podwozie lekkiego czołgu 4 TP, wzbogacone o blachę pancerną, za którą zamontowano działo ppanc. Bofors kal.37 mm. Nowy pojazd nazwano „niszczycielem czołgów 6 TP”, w związku z masą jaką posiadał. Nieoficjalna nazwa nadana, maszynie przez żołnierzy, brzmiała mniej pochlebnie – „sześciotonowa trumna dla czterech”.

    Na frontach w Europie:

    [​IMG]

    Trwają naloty dywanowe na Rumunię, których ostatecznym celem jest zniszczenie w jak największym stopniu infrastruktury i fabryk pracujących na rzecz wojska. Jednocześnie, w Egipcie i nielicznych angielskich posiadłościach nad Morzem Śródziemnym gromadzone są siły inwazyjne, przeznaczone do lądowania w Rumunii, a dokładniej, na terenie dawnego państwa Jugosłowiańskiego, które obecnie posiada jedynie skrawek ziemi wokół Belgradu. Według BBC, w walkach powietrznych nad Rumunią, bierze udział ponad 3000 samolotów wszystkich typów, dane te jednak wydają się być znacznie zawyżone. Jednocześnie, na północy, Brytyjczycy rozpoczynają aktywniejsze działania przeciwko siłom sowieckim. Na początku lipca na Bałtyku pojawiają się dwa angielskie lotniskowce, które pod osłoną nocy, wchodzą do Archipelagu Alandzkiego, skąd następuje atak brytyjskich maszyn bombowych i torpedowych na flotę Czerwonego Sztandaru, stacjonującej na Kronsztadzie. Straty wśród marynarzy sowieckich, są tak duże, że dowództwo Floty Bałtyckiej, prosi Kiereńskiego o zgodę na wprowadzenie okrętów, które nadają się jeszcze do użytku na mielizny wokół Leningradu. W dniu 2 i 4 lipca na dno idą dwa sowieckie okręty podwodne, których zadaniem było storpedowanie brytyjskiego lotniskowca Ark Royal. Pomimo podejścia na odległość umożliwiającą strzał torpedowy, okręt pozostaje nienaruszony i do końca miesiąca kontynuuje bombardowanie Leningradu i okolic miasta. Płonie Pałac Zimowy i Smolny Prospekt. Na Newie, pływają setki trupów w marynarskich mundurach, których nikt nawet nie stara się wyłowić z rzeki. Wszyscy mieszkańcy miasta z przerażeniem spoglądają w niebo, skąd w każdej chwili mogą spaść brytyjskie bomby, Anglicy latają bowiem ponad chmurami, rzucając bomby na tak zwanego „czuja” – gdy pilotowi wydaje się, że pod jego maszyną znajduje się cel militarny, po prostu zwalnia wyrzutnik bomb, i odlatuje w swoją stronę. Taktyka przynosi głównie straty wśród cywili, oraz drastyczny spadek morale, wśród wojsk stacjonujących w mieście. Dopiero skierowanie pod Leningrad nowych jednostek myśliwskich wyposażonych w samoloty Ławoczkin ŁaGG – 3, sprawia, że sytuacja nad miastem wraca przejściowo do normy – sowieci nie są co prawda w stanie zdobyć panowania w powietrzu, ale przynajmniej kończą się rajdy pojedynczych samolotów typu Swordfish.

    W najbliższym czasie odcinków będzie znacznie mniej, możliwe, że w ramach "odpoczynku" od HoI 2 zacznie powstawać jakiś AAR na EU 3, ponadto poszukuję jakiegoś darmowego, możliwie niewymagającego rejestracji darmowego serwisu, na którym można by umieszczać grafiki z gry, gdyż imageshack coraz częściej wywala mnie w czasie zamieszczania odcinka do Widny, co przyjemne i "dobre" nie jest. Pozdrawiam wszystkich czytelników, a korzystając z okazji, chciałem tylko powiedzieć, że spadek formy musiał kiedyś nastąpić, a że niestety nie mam zbyt wiele umiejętności poza tymi pisarskimi, to mówi się trudno... W każdym bądź razie do marca będę musiał poświęcać trochę więcej czasu na naukę, głównie do Olimpiady wiedzy o Afryce i Misjach, trzymajcie za mnie kciuki, gdyż po całkowitej porażce w historycznej, mam co najmniej denny humor.
     
  13. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 58​


    Zmian w armii ciąg dalszy.​


    [​IMG]

    Upał, żar leje się z nieba, ale setki młodych, ubranych w skautowskie mundury, ludzi wytrwale maszeruje po zakurzonej polnej drodze, po której podobno kilkanaście lat temu przetoczyła się Pierwsza Brygada Kadrowa, Legionów Piłsudskiego. Tak naprawdę, nikt z obecnych na typowym masowym „spędzie” młodych harcerzy nie wierzy w, to co opowiadali im wczoraj przewodnicy i specjalnie ściągnięci ze wszystkich większych miast nauczyciele. Oczywiście takie poglądy reprezentuje tylko część uczestniczących w marszu „Śladami Kadrówki” – pozostali ślepo zapatrzeni w nauczycieli i przewodników maszerują bez szemrania, całe swoje jestestwo podporządkowując „duchowi świętej pamięci marszałka”. Razem z uczniami idzie kilku reporterów radiowych, którzy prowadzą relację na żywo. Zamiast porannego programu z muzyką amerykańską – relacja z wycieczki szkolnej – jednym słowem, bajka. Zwłaszcza dla ludzi w jednostkach wojskowych, którzy pomimo wolnego dnia musieli zostać w koszarach. Pół biedy jeśli było się oficerem – tak jak porucznik Miśkiewicz. Wystarczyło wstać trochę wcześniej, sięgnąć po telefon i powiedzieć do uśmiechniętej od ucha do ucha sekretarki:

    - Pani Jadziu, pani powie oficerowi kadrowemu, że biorę dzisiaj wolne bo mam bóle w całej klatce piersiowej…

    - Oczywiście panie poruczniku – sekretarka chce coś jeszcze dodać, ale Miśkiewicz odkłada słuchawkę. Uniknie przykrej konieczności opowiadania swoim podwładnym, jakim to wspaniałym człowiekiem był marszałek Piłsudski. Porucznik wstał z łóżka i powoli poczłapał do kuchni, gdzie czekała już na niego Agnieszka. Bez słowa usiadł przy kuchennym stole i patrząc na swoją małżonkę mruknął pod nosem:

    - A ty dzisiaj idziesz do pracy?
    - Nie. Załatwiłam sobie zastępstwo – Agnieszka nalała wody do szklanki porucznika i spojrzała w stronę męża – Załatwiłeś?
    - Tak, powiedziałem, że boli mnie w mostku, i że idę do lekarza.
    - To dobrze. Wypiszę Ci odpowiednie papiery – Agnieszka usiadła obok Piotra i po chwili znów się odezwała – cieszę się, że nie musimy już przyjmować tych przeklętych oficerów z II oddziału. Jeden z nich był wyjątkowo chamski.
    - Zaczepiał Cię?
    - Powiedzmy, że tak. Ale nie martw się – na twarzy pani komendantowej pojawił się łobuzerski uśmiech – Zanim następnym razem zacznie podrywać cudzą żonę, zastanowi się dwa razy.
    - To ten, który wyszedł bez pożegnania, zgięty w pół?
    - Ten sam.
    - Cóż, dobrze, że ja Ci tak nie podpadłem – zaśmiał się Miśkiewicz, po czym wstał z miejsca i dodał – pójdę popracować w swoim gabinecie. Jak będzie dwunasta to daj mi znać. Wezmę jakieś łachy i pojadę po wędki i resztę sprzętu.
    - Dobrze, idź, postaram się zrobić jakiś obiad – Agnieszka nie była zbyt dobrą kucharką i Piotr dobrze o tym wiedział, dlatego gdy tylko wszedł do swojego gabinetu zamknął drzwi na klucz i z dolnej szuflady biurka wyjął puszkę wojskowych konserw, a także lekko zużyty bagnet. Odczytawszy napis na etykiecie lekko się uśmiechnął, po czym ponownie sięgnął do szuflady. Tym razem na stole wylądował lekko przyschnięty bochenek chleba. Komendant szkoły nie był człowiekiem, który przywykł do jadania posiłków o regularnych porach. Bardzo często, jego jedynym wyżywieniem w ciągu dnia był cukier, jedzony przeważnie łyżeczką wprost z cukierniczki. Zwyczaj ten pojawił się u porucznika w czasach, gdy jeszcze jako student, trafił na podstawowe szkolenie wojskowe do Rembertowa. Potem na krótko znów powrócił na uniwerek, by następnie na kilka lat trafić do Dęblina, gdzie ukończył szkołę pilotażu, oraz studia historyczne w Warszawie.
    Porucznik szybko wstał z miejsca i podszedł do stojącego w kącie gabinetu regału. Przez chwilę szukał wzrokiem pozycji godnej zainteresowania w ten piękny sierpniowy dzień, gdy jego wzrok zatrzymał się na pewnej bardzo ważnej dla komendanta pozycji – „Historyi Jazdy Polskiej”. Przez następnych kilka godzin, Miśkiewicz zagłębiał się w dzieje polskich chorągwi, które przez wiele lat stanowiły o sile i potędze Rzeczpospolitej szlacheckiej… W czasie gdy porucznik siedząc w swoim mieszkaniu czytał książkę, jego podwładni i uczniowie, siedzieli na straszliwie nudnym apelu, którego głównym przesłaniem było pochwalenie i przypomnienie „geniuszu wojskowego marszałka”, który był jednym z wielu samouków. Gdy oficer odpowiedzialny za przygotowanie historyczne kadetów, zakończył swój wykład, na sali rozległy się gromkie brawa – kursanci dziękowali mu bynajmniej nie za to jak wspaniale zaprezentował swój temat, ale za sam fakt, że kapitan Wiśniewski raczył wreszcie skończyć… To samo co roku, to samo w każdej jednostce… Dobrze, że chociaż w radiu co roku relację prowadził kto inny, a i pogoda czasami płatała figle… Przynajmniej było z czego się pośmiać…

    9 sierpnia 1941 roku

    [​IMG]

    Duży dok dla okrętów podwodnych leżał nieco na uboczu, zasłonięty, od strony morza przez kilka nabrzeży dla okrętów wojennych, wśród których dominowały niszczyciele. Było jeszcze bardzo wcześnie, gdy do doku, powoli, na minimalnych obrotach silnika elektrycznego wszedł nowy nabytek Dywizjonu Broni Podwodnej, okręt ORP „Ryś”. Nowy okręt w polskiej flocie zacumował tuż obok stareńkiego „Wilka”, który w niektórych częściach kadłuba był tak skorodowany, że nabierał wody nawet, na głębokości peryskopowej. Stojący na pokładzie „Wilka” marynarze szybko zebrali swoje rzeczy i przeszli na pokład nowej jednostki, wprowadzonej do portu wojennego na Oksywiu, przez załogę rezerwową. W czasie gdy przed kioskiem okrętu, ustawiali się nowi użytkownicy „Rysia”, po drugiej stronie w równym szeregu ustawili się marynarze i oficerowie z załogi rezerwowej. Bez słowa przeszli na Wilka, który okazał się być bliskim zatonięcia. Wszędzie, nawet w częściach, które wymieniano podczas ostatniego przeglądu w styczniu, pojawiła się rdza, i korozja. W najgorszym stanie był zdecydowanie przedział torpedowy, w którym już od dawna nie trzymano torped – montaż „cygara” na specjalnym podnośniku był zbyt ryzykowny, gdyż podnośnik, podczepiony był do sufitu, przez który w czasie zanurzenia, do środka dostawały się litry wody. Dowodzący załogą rezerwową kapitan Władysław Salamon, około południa zszedł na ląd, i w towarzystwie swojego pierwszego oficera, a zarazem mechanika udał się do kapitanatu, portu wojennego. Po krótkiej rozmowie z dowódcą Dywizjonu Broni Podwodnej, stało się jasne, że dni „Wilka” są już policzone. Jednostka nie była w stanie sama wyjść z basenu portowego, od dawna też nie wychodziła na patrole poza Zatokę Gdańską. W czasie gdy na pokładzie „Rysia” trwały przygotowania do pierwszego rejsu, na „Wilku” trwał demontaż wszystkich przydatnych jeszcze urządzeń i aparatów. W najlepszym stanie były aparaty podsłuchowe, oraz peryskopy, wyprodukowane jeszcze w czasie pierwszej wojny we Francji. Gdy zapadał już zmrok, przechodzący obok basenu okrętów podwodnych ludzie mogli dostrzec niezwykły widok, jednostki, która za chwilę uda się w swoją ostatnią drogę – do stoczni, gdzie zostanie pocięta na żyletki. Z kiosku okrętu zdemontowano już oba peryskopy, sprzęt do prowadzenia namiarów nawodnych, busolę, kompas… Podobne dzieło spustoszenia miało miejsce niżej, w centrali, gdzie usunięto już wszystkie sprzęty, poza kołami sterowymi i siedziskami dla sterujących okrętem. Wyprowadzeniem okrętu z portu miał zająć się komandor Józefiak. Jako, że z „Wilka” wymontowano już wszystkie silniki, transportem pływającego wraku, miały zająć się dwa holowniki, sprowadzone specjalnie w tym celu z Gdańska. Gdy sprowadzone z dawnego Wolnego Miasta, statki zaczepiły cumy i ruszyły z miejsca ciągnąc za sobą starego „Wilka” na pokładach wszystkich jednostek stojących w porcie ustawili się marynarze, którzy jak na komendę stanęli na baczność, oddając w ten sposób ostatni hołd odchodzącemu na złom okrętowi, który swoje najlepsze lata służby miał już dawno za sobą, ale mimo to stał się integralną częścią Polskiej Marynarki Wojennej.

    Następnego dnia w Gdyńskiej Stoczni, grupa konstruktorów i inżynierów, pod kierownictwem inżyniera Bogusława Burdy, rozpoczęła prace nad projektami dwóch nowych okrętów podwodnych. Ostatecznie po wielu burzliwych dyskusjach, zdecydowano się, że nowe okręty, zostaną zbudowane według tego samego projektu co wprowadzony do służby „Ryś”. Obie jednostki miały być wyposażone w dodatkowe aparaty torpedowe na dziobie i rufie, zamiast wyrzutni na śródokręciu, które podczas pierwszych prób morskich okazały się zupełnym niewypałem. Nowe okręty otrzymały również pierwsze, robocze nazwy – ORP „Żbik” oraz ORP „Wilk” – dla uczczenia pociętego na złom okrętu podwodnego, wyposażonego dodatkowo w trały minowe do stawiania min morskich. „Nowy” „Wilk” był zupełnie innym okrętem, mimo to wiele elementów, które dało się ocalić ze starej jednostki, zostało na początku sierpnia przewiezionych do stoczni, gdzie zostały ponownie wykorzystane przy budowie, drugiego w polskiej flocie, okrętu podwodnego noszącego szlachetne imię „Wilk”.

    [​IMG]

    W czasie gdy na służbę w polskiej flocie wchodził nowy okręt podwodny, w Ameryce Południowej rozpoczynała się właśnie jedna z pierwszych wojen, które w ciągu czwartej dekady miały wstrząsnąć całym światem. Przyczyny wybuchu konfliktu Peruwiańsko – ekwadorskiego, były delikatnie mówiąc, bardzo trudne do zrozumienia, z punktu wiedzenia europejskiego polityka czy chociażby dyplomaty, wynikało to głównie z zupełnie innego poziomu kultury politycznej, która na gruncie europejskim dawno już odrzuciła zaborcze wojny o tereny bogate w surowce naturalne – by zająć jakieś terytorium, należało znaleźć dużą diasporę, która zamieszkiwała ten rejon, i była skłonna poprzeć swój kraj ojczysty. Zupełnie inna sytuacja panowała w Ameryce Południowej, gdzie młode kraje żyły ze sobą jak przysłowiowy pies z kotem, a wszystko to pod bokiem „najbardziej demokratycznego” kraju świata – Stanów Zjednoczonych. Podobne podłoże miał konflikt peruwiańsko – ekwadorski. Wszystko zaczęło się od odnalezienia dużych pokładów ropy w dżungli na pograniczu Peru i Ekwadoru. Oba państwa, tego samego dnia ogłosiły za pośrednictwem swoich ministrów spraw zagranicznych, że mają pełnię praw do korzystania ze złóż, gdyż znajdują się one na ziemiach, które od dziesiątek lat należą do każdego z nich. Z politycznego impasu nie było wyjścia – obie strony zarzekały się, że „Ci drudzy” to zwykli uzurpatorzy i nie mają najmniejszych praw do nowych złóż ropy. Na początku grudnia, w rejonie mają pojawić się komisarze Ligii Narodów. Niestety, w rejonie szczególnego zainteresowania obu stron, wysyłane są patrole złożone głównie z wojsk szybkich – w warunkach amazońskich – kawalerii. W powietrzu pojawiają się samoloty bojowe, które każdego dnia odbywają loty nad spornym terytorium. W tych warunkach prędzej czy później musi dojść do wybuchu – jako pierwsi do boju ruszają Peruwiańczycy – 9 sierpnia wkraczają na tereny sporne i otwierają ogień do patroli złożonych z ekwadorskiej piechoty, która ponosi ciężkie straty. Wybuch wojny staje się faktem. Niemal natychmiast w rejon walk, wysłani zostają dyplomaci największych mocarstw świata, z USA i Niemcami na czele. Wszyscy liczą, że strona która wygra nowy południowoamerykański konflikt okaże się wiernym wasalem. Niemcy, jako pierwsi popierają „agresorów”- 15 sierpnia do Limy przylatuje 10 nowoczesnych samolotów myśliwskich Focke Wulf 190. Następnego dnia, do peruwiańskich portów wpływają dwa statki transportowe wyładowane niemieckimi karabinami maszynowymi, ciężarówkami i czołgami, które natychmiast trafiają w ręce żołnierzy peruwiańskich. Po drugiej stronie, do Ekwadoru przybywa około 30 amerykańskich bombowców A-20. Pierwsze spotkanie obu stron miało miejsce dopiero pod koniec miesiąca i zakończyło się zestrzeleniem dwóch bombowców, oraz uszkodzeniem jednego Focke Wulfa. Na wojnie w Peru, dorobić zamierzały się wszystkie kraje świata – również pozostająca w sojuszu z III Rzeszą Polska, której władze, niemal równocześnie z Niemcami, przekazały do Peru 10 samolotów myśliwskich PZL P.7, których używano w charakterze samolotów szturmowych.

    [​IMG]

    18 sierpnia, do służby weszła 11 Karpacka Dywizja Piechoty. Jednostka, złożona głównie z poborowych ze Śląska, została skierowana na „gorące” pogranicze, polsko – rumuńskie, gdzie weszła w skład 10 Armii, dowodzonej przez generała Felicjana Sławoja – Składkowskiego. Razem z 1 DP Legionów im. Marszałka Piłsudskiego, 11 Dywizja miała za zadanie osłonę południa kraju, oraz ochronę rejonów koncentracji pozostałych oddziałów polskich działających na południu. Wraz z zakończeniem formowania jednostki, obozy szkoleniowe, które rozlokowano w centrum kraju, w okolicach Brześcia Litewskiego, zapełnili młodzi ludzie, którzy nie zdążyli dotrzeć na czas, i po sformowaniu 11 DP, zostali bez przydziału. Jako, że dowództwo już od dawna zamierzała stworzyć kolejną armię szybką, marszałek Śmigły, zdecydował się na formowanie Wileńskiej Brygady Kawalerii, jednostki w sile dywizji, która miała stanowić trzon 2 Armii Szybkiej. Kolejnym etapem zmian w armii polskiej miało być nadanie poszczególnym dużym związkom taktycznym, operującym na wschodniej granicy kraju, nazw bardziej adekwatnych do ich położenia. Inicjatorami takich, „rewolucyjnych” przemian, byli generałowie Sikorski, Maczek oraz Abraham. Nowe nazwy zostały oficjalnie nadane poszczególnym związkom taktycznym 27 sierpnia, rozkazem dziennym prezydenta RP nr. 30.98/87. Początkowo, zamierzano zmienić nazwy wszystkich jednostek, jednak ostatecznie, Śmigły podjął decyzję o objęciu „reformą” jedynie sześciu jednostek, były to:

    - Armia Łódź – po zmianie – Armia Podole

    - Armia Lublin – po zmianie – Armia Kijów

    - Armia Kraków – po zmianie – Armia Wyszogród

    - Armia Poznań – po zmianie – Armia Mozyr

    - Armia Pomorze – po zmianie – Armia Mińsk

    - Armia Prusy – po zmianie – Armia Orsza.

    Dowództwo nie zamierzało jednak rezygnować z obrony zachodnich granic kraju, które co prawda najlepiej bronione były przez Wermacht, jednak mimo to zamierzano wystawić własne siły zdolne do obrony kraju. Formacje te, które istniały na razie jedynie na kartce papieru, miały stać się rzeczywistością dopiero na początku 1942 roku.


    Witam wszystkich czytelników po długiej przerwie. Odcinek powstał w sobotę, jednak z powodu awarii forum, pojawia się dopiero dzisiaj. Czekam na państwa komentarze. W dniu dzisiejszym powinien mieć premierę pewien nowy, AAR mojego autorstwa, tym razem w dziale EU3, będzie "irlandzko" i "gaelicko". Pozdrawiam Cesluas.
     
  14. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 59

    Prawo i pięść... cz.1​


    [​IMG]

    Samochód zatrzymał się przed dużym budynkiem. Właściwie trudno było nazwać to budynkiem – była to raczej zwykła rudera, bez okien i drzwi. Po na wpół zburzonych ścianach lała się woda – pochodząca zapewne z rozbitego przez bomby i pociski artyleryjskie dachu. Z czarnego Opla wysiadł ubrany po cywilnemu porucznik Miśkiewicz. Bez słowa skinął szoferowi, a gdy ten odjechał, wszedł do środka. Gdy znalazł się już w budynku, bez słowa podszedł do resztek jednej z ocalałych jeszcze ścian i ostrożnie odsunął na bok przegniły regał na książki. Gdy wreszcie udało mu się odsunąć go na bok, otworzyło się przed nim przejście prowadzące do podziemnego lochu. Oficer przez chwilę jakby się zastanawiał czy ma schodzić na dół. Na twarzy pojawił się grymas niezadowolenia – porucznik sięgnął do kieszeni cywilnego płaszcza i wyjął metalową zapalniczkę. Przyświecając sobie tym, niebyt pewnym źródłem światła zszedł po kilkudziesięciu schodkach do dużej piwnicy. Przez chwilę macał w absolutnych ciemnościach ścianę. Dopiero po dłuższym poszukiwaniu udało mu się odnaleźć włącznik światła. Gdy zapaliła się żarówka, pomieszczenie okazało się zwykłą dziurą – pomieszczenie również wyglądało na zdemolowane. Pod wilgotną ścianą leżało kilkanaście rozbitych krzeseł. Tu i ówdzie walały się porwane na strzępy książki i dokumenty. Po chwili porucznik zebrał się na odwagę i podszedł do resztek jednego z regałów, które niegdyś musiały stać tu gęsto. Obserwując resztki papierów sięgnął po jeden z zeszytów w czerwonej oprawce i ostrożnie otworzył okładki. Zdjęcia… dużo zdjęć przedstawiających młodego człowieka w ładnym garniturze. Chłopak na zdjęciu miał jakieś, dwanaście, trzynaście lat. Porucznik usiadł na ziemi. Przez kilka minut oglądał ten stary album. Zdjęcia których nie widział już od dawna… Bez słowa wstał i otworzył starą szafę. Na podłodze walały się różne bibeloty, w tym podarty na strzępy mundur legionisty. Przez kilka sekund, porucznik miał zamiar podnieść nadające się jeszcze do użytku części garderoby, ale po chwili zdał sobie sprawę, że to bez sensu – przeszłość już dawno zapomniana i miniona, nagle zaczęła wracać. Po kilku minutach porucznik był już na górze. Szybko wyszedł na zewnątrz i gestem przywołał kierowcę, który zaparkował swój samochód jakieś trzydzieści metrów dalej. Żołnierz bez słowa podszedł do swojego dowódcy i wskazując na dom szepnął cicho:
    - Pamięta pan co było u mnie? To samo. Musieli tu być przed nami – żołnierz popatrzył dookoła i dodał – Huzarzy musieli tu być przed nami.
    - Tak. Co z Twoją żoną?
    - Dzięki Bogu udało mi się ich wywieźć do rodziny w Niemczech. Tam ich nie będą szukali. Kupili już sobie bilet na samolot do Londynu. Za dwa tygodnie lecę do nich z Okęcia.
    - Tak, ty to masz szczęście Władek – mruknął porucznik i usiadł na rozbitym schodku – Moi bliscy pojechali do rodziny w Gdańsku. Wczoraj dostałem wiadomość, że odjechali do Szwecji na jakimś starym frachtowcu. Nie wiem nawet, czy są już bezpieczni.
    - Panie poruczniku?
    - Tak?
    - Czemu oni chcą nas zabić?
    - Oficjalnie, czy w rzeczywistości? Bo jeśli w rzeczywistości to powiem ci wprost – dlatego, że nie jesteśmy tacy jak oni. Zabiłeś kiedyś jakiegoś sukinsyna z Huzarów?
    - Nie, ale dałem kiedyś takiemu w mordę, jak zatrzymali mnie za przekroczenie prędkości.
    - Tak, za to raczej cię nie szukają – mruknął porucznik i wyciągnął przed siebie nogi – Powiem Ci czemu mnie szukają. Byłem oficerem w lotnictwie, ale miałem własne zdanie i nie dawałem sobie w kaszę dmuchać. Potem robiłem w wywiadzie powietrznym. Widziałem, dobrze, że Litwini nie są w stanie nas zaatakować. Wiedziałem, dobrze wiedziałem że nie mają cienia szansy na zwycięstwo w takiej wojnie – porucznik splunął – Potem wysłali mnie do armii. Długo byłem zwykłym piechociarzem. Potem zrobili mnie dowódcą szkoły snajperskiej. Liczyli, że zrobię coś, co pozwoli im wyrzucić mnie z wojska. Ale ja byłem grzeczny. Aż do tamtego tygodnia, gdy nie pozwoliłem strzelać do tych chłopaków, który odmówili pracy w tym niemieckim obozie, wiesz gdzie – porucznik spojrzał w stronę żołnierza – w Dachau. Sami byli komunistami, mieli własnych kolegów na śmierć odprowadzać? A ilu Żydów miałem w każdej kompanii? Powiem Ci ilu – jakieś trzydzieści czterdzieści procent. Jak nie Żydów, to półżydów, albo z wyglądu podobnych do Żydów.
    - Chyba rozumiem – odparł żołnierz – A co teraz?
    - Teraz musimy się zbierać. Moich dwóch podoficerów kupiło tu niedaleko gospodarkę. Przechowają nas parę dni, a potem spróbuję nawiązać kontakt z generałem Andersem. Musimy zlikwidować całą tą cholerną kamarylę – odparł porucznik – Albo chociaż zapewnić sobie bezpieczeństwo.
    Tymczasem w Warszawie, w kwaterze głównej Huzarów Śmierci, mieszącej się w piwnicach budynku zajmowanego przez GISZ, w dużym wentylowanym pomieszczeniu, które na co dzień pełniło rolę sali konferencyjnej siedzieli ubrani po cywilnemu oficerowie polskiej tajnej policji. Jednym z nich był kapitan Kopytek. Przed każdym oficerem, na blacie dębowego stołu leżały otwarte teczki osobowe – każdy miał przed nosem kilka dokumentów, plik zdjęć oraz co najważniejsze – pełne dossier każdego z poszukiwanych oficerów. Przed Kopytkiem leżała teczka osobowa porucznik Miśkiewicza. Bardzo dobrze wiedział, że będzie musiał go zatrzymać, lub zabić. Wiedział, też, że Miśkiewicz jest poszukiwany za zbrodnię wojskową z paragrafu 17, podpunkt 3, „O zdradę”. Jako zdrajcy, porucznikowi groziło szczególne niebezpieczeństwo. W przypadku zatrzymania, przez policję, lub Huzarów, miał prawo do jednego przesłuchania, po którym, praktycznie bez procesu miało nastąpić rozstrzelanie. Kopytek nie był już jednak tym samym człowiekiem, który krótko po wojnie pasjonował się mordowaniem litewskich komunistów. Wszystko, co wtedy było dla niego ważne, wszystko co wydawało mu się pożyteczne, teraz stało się dla niego z gruntu złe, zepsute. Od ponad dwóch miesięcy, kapitan, pracował na dwie strony – raz w tygodniu zmieniał ustawienie kwiatów na parapecie swojego gabinetu, po czym chyłkiem wymykał się do parku, gdzie na pierwszej ławce przy wejściu zostawiał pudełko po zapałkach, w którym znajdował się mikrofilm, przedstawiający najnowsze plany niemieckiego „Oddziału 14”, który de facto przejął dowództwo nad Huzarami i tymi jednostkami armii, które ideologicznie związane były z obozem premiera Piaseckiego. Meldunki składane przez Kopytka, były odbierane przez kilku agentów, którzy następnie dostarczali je do sztabu generała Andersa, który stanął na czele tajnej jednostki kontrwywiadu wojskowego, o której istnieniu wiedziało tylko pięć osób w rządzie – prezydent, marszałek Śmigły, który był jednym z założycieli, minister gospodarki Kwiatkowski, który dostarczał broni i pieniędzy, admirał Świrski (zajmujący się przerzutem ludzi do neutralnej Szwecji), oraz generał Rayski, dowodzący polskim lotnictwem. Jednym z najważniejszych członków organizacji, znanej jako „Armia Krajowa” był porucznik Miśkiewicz, który przyjmował do dowodzonej przez siebie szkoły snajperów ludzi, których należało jakoś zabezpieczyć, ukryć przed Huzarami i „Oddziałem 14”. Problemy zaczęły się, gdy na początku drugiej dekady sierpnia, do szkoły zaczęli przybywać obserwatorzy. Ich zadaniem było wytypowanie 30 uczniów szkoły, którzy w obozie koncentracyjnym w Dachau mieli rozpocząć szkolenie, obejmujące min. badanie rasy, oraz różnego rodzaju testy, które w armii polskiej nie były stosowane, ale w oddziałach SS były zupełnie normalne. Porucznik sprzeciwił się, takim jak to ujął „zabawom w wojsko” i zabronił swoim uczniom udziału w eksperymentach prowadzonych przez oddziały Huzarów, wraz z SS. Przez tydzień trwały zabiegi o pozyskanie zgody dowódcy. Niestety – porucznik był nieprzejednany. Dowódca lokalnej komórki „Oddziału 14” SS-Grupehfhurer Martin Grote, wydał podległym sobie oddziałom Huzarów rozkaz aresztowania porucznika. Do wykonania tego, jakże odpowiedzialnego zadania wyznaczono dwóch polskich oficerów, pozostających od dawna na usługach niemieckiego Gestapo, którzy od lat zajmowali się wyszukiwaniem Żydów. Dokładnie znali zwyczaje porucznika, oraz drogi, którymi wracał do domu. Zatrzymanie miało nastąpić dziesiątego września, po południu, gdy porucznik wracał już do domu. Wcześniej jednak, w ostatnich dniach sierpnia, porucznik jakby przeczuwając, że jego decyzja nie pozostanie bez echa, i spotka się z „odpowiednim odzewem”, dlatego też Miśkiewicz za pośrednictwem komórki transportowej, wysłał swoją rodzinę do Szwecji, której wywiad doskonale zabezpieczył przyjaciół generała Andersa. Zatrzymanie, a dokładniej jego próba były zwykłą farsą – gdy zza zakrętu polnej drogi wyłonił się samochód porucznika, tytułowanego oficjalnie „panem komendantem” przed samochód Miśkiewicza wjechał zdezelowany Volkswagen, z którego wyskoczyło dwóch ludzi ubranych w niemieckie mundury. Obaj Niemcy byli uzbrojeni w pistolety maszynowe. Po chwili, z przydrożnych rowów, ciągnących się po obu stronach drogi wyleźli dwaj inni funkcjonariusze. Kierowca porucznika wyłączył silnik. Gdy tylko Niemcy opuścili lufy pistoletów maszynowych, porucznik dał znać kierowcy by natychmiast ruszył z miejsca. Obaj Niemcy z przerażeniem odskoczyli na boki… Porucznik, poszukiwany wraz z kierowcą przez Huzarów, stał się z dnia na dzień wyrzutkiem. Spodziewając się od dawna takiej możliwości, przeniósł się do swojego „zapasowego” mieszkania – w Ustrzykach Dolnych, gdzie wraz ze swoim kierowcą zmienili wojskowe mundury na cywilne ubrania. Natychmiast też pozbyli się starych dokumentów i zmienili samochód.

    Porucznik Miśkiewicz ubrany w czarny sweter usiadł za kierownicą. Przez chwilę obserwował drogę prowadzącą z miasteczka do lasu. Władysława nie było już od ponad godziny. W mieście na pewno była komenda Huzarów, na pewno byli też tam członkowie niemieckiego „Oddziału 14”. Porucznik otworzył schowek i wyjął z niego wojskową lornetkę. Przez chwilę obserwował drogę. Na całe szczęście Władek szedł już z drugiej strony. Był ubrany w brudny kombinezon roboczy i wyraźnie się śpieszył. Piotr włączył silnik i podjechał do Władysława. Bez słowa wskazał mu by usiadł obok. Gdy Władek wsiadł, porucznik ruszył z miejsca. Szybko ominął drogę prowadzącą do miasteczka i ruszył na zachód, do starego dworku, który kiedyś należał do rodziny generała Andersa. Teraz jednak dom stał pusty – zbyt niebezpiecznie było przebywać na południ Polski, gdzie dużą rolę odgrywali funkcjonariusze ONR-u i Huzarów Śmierci, co wobec nieprzejednanej postawy generała i jego, sprecyzowanych poglądów było bardzo niebezpieczne. Domu tego używali głównie ludzie, którzy musieli się ukrywać przed tajną policją lub Niemcami. Początkowo byli to Żydzi, później przeciwnicy polityczni Piaseckiego. Miśkiewicz zatrzymał się w niedużym lasku. Szybko otworzył paczkę z jedzeniem, którą podał mu Władek i szybką wyjął kawałek suchego chleba.
    - Panie poruczniku… - Władek również wyjął z torby kawałek chleba – w mieście jest dużo Niemców. Widziałem SS-manów i żołnierzy formacji pomocniczych. Kilka kompanii Wermachtu, i policji kręci się w pobliżu dworca kolejowego.
    - Może przygotowują transport – mruknął porucznik wyjmując z torby termos z kawą zbożową – Słyszałem, że Słowacy deportują swoich działaczy komunistycznych.
    - Nie panie poruczniku – powiedział cicho Władek – Oni szukają nas. Siedziałem na przystanku, gdy podszedł do mnie jeden z naszych ludzi. Pokazał mi list gończy wydany przez Niemców. Jesteśmy oskarżeni o morderstwo dwóch niemieckich żołnierzy. Podobno nasi żandarmi mają odebrać zatrzymanych od Niemców i przewieźć ich do Warszawy.
    - A więc jesteśmy w stanie wojny – rzucił porucznik – Mamy jakąś broń?
    - Jednego Stena i niemiecki pistolet maszynowy. Do każdego po pięć magazynków – Władek powoli wyjął z kieszeni płaszcza granat – Dostałem to od Mundka.
    Porucznik zakręcił termos i włączył samochód. Szybko ruszyli z miejsca. Gdy tylko wyjechali na główną drogę do Lwowa, gdzie miał na nich czekać generał Anders, zauważyli mały niemiecki posterunek, zajmujący się kontrolą dokumentów. Oprócz Niemców, byli tam również polscy żołnierze z formacji Huzarskich. Porucznik zredukował gaz i powoli podjechał do szlabanu. Gdy niemiecki żandarm podszedł do samochodu by wziąć dokumenty do kontroli, porucznik szybko wyszarpnął spod swetra pistolet i pociągnął za spust. W tym samym momencie Władek wyskoczył na zewnątrz z odbezpieczonym Schmaisserem i krótką serią skosił dwóch Niemców. Huzarzy widząc, że ich niemieccy przyjaciele leżą podziurawieni jak sita powoli podnieśli ręce do góry.
    - Nie strzelać! My Polacy! – zawołał jeden z Huzarów.
    - Rzucicie broń! – zawołał porucznik – Władek zabierz im te zabawki.
    Gdy kompan porucznika rozbroił już zatrzymanych Huzarów, Miśkiewicz sięgnął po stena i wymierzył do stojących przy niemieckim samochodzie pancernym Huzarów. Przez chwilę wahał się, czy ma prawo strzelać do Polaków, po chwili jednak w powietrzu rozbrzmiała seria z pistoletu maszynowego.
    - Musiał pan to robić poruczniku? – zapytał Władek schylając się nad jednym z zastrzelonych Huzarów – Przecież to Polacy.
    - Tak, to Polacy – powiedział porucznik i wskazując na zwłoki dodał – Ale żaden z nich nie wahał by się ani minuty, żeby wpakować nam kulę w plecy, albo by powiadomić komendę o naszej obecności. Musimy ruszać…

    18 września 1941 roku

    [​IMG]

    Zgodnie z decyzją Ministerstwa Gospodarki, zakończył się konkurs na projekt nowego bombowca średniego. Założenia, które stały przed konstruktorami były bardzo wymagające, władzom zależało bowiem na stworzeniu lepszego samolotu niż używane w polskim lotnictwie PZL 37 Łoś, które pierwotnie zamierzano przerobić, lub sprzedać zagranicę. Do konkursu stanęło pięć firm – brytyjski Vickers oferujący Polsce zmodyfikowaną wersję dwusilnikowego bombowca Wellington, niemiecki Heinkel – który przedstawił projekt samolotu bombowego Heinkel He 111 H4, amerykańska firma Boeing, z konkursowym B-20, oraz dwie firmy polskie – PZL z wersją rozwojową Łosia, oznaczoną jako PZL 54 „Miś” oraz RWD oferująca zmodernizowanie istniejących samolotów, poprzez zamontowanie zbiorników samo uszczelniających, zwiększenie pojemności komory bombowej, oraz montaż karabinów maszynowych na obrotowych podstawach. Jako pierwsze odrzucone zostały oferty polskie – wiązało się to, z dość słabym przygotowaniem ofert konkursowych – „Miś” nie wyszedł jeszcze z fazy wczesnych testów fabrycznych, zaś projekt modernizacji „Łosia” był z góry skazany na niepowodzenie wobec stanowczego sprzeciwu właścicieli licencji produkcyjnej na samoloty PZL 37 – firmy PZL. W tej sytuacji na placu boju pozostały jedynie projekty zagraniczne. W drugiej turze, odrzucona została propozycja amerykańska – samolot A-20, który firma Boeing, starała się sprzedać Polsce, okazał się bardzo trudny w pilotażu i jak pokazały testy terenowe, był nieprzystosowany do lądowań na polskich lotniskach – głównie z powodu niespotykanego w polskim lotnictwie wojskowym modelu podwozia. Na placu boju pozostały dwie maszyny – brytyjski Wellington, w którym producent zobowiązywał się min. zamontować lepsze silniki, oraz zwiększyć udźwig bomb, oraz niemiecki Heinkel, którego producent, nie oferował żadnych większych zmian w konstrukcji maszyny. Ostatecznie 18 września 1941 roku, został wydany oficjalny werdykt – zwycięzcą konkursu została brytyjska firma Vickers, której maszyna – dwusilnikowy Wellington została oficjalnie przyjęta na służbę w polskim lotnictwie. Zanim jednak pierwsze bombowce z biało – czerwoną szachownicą zaczęły przybywać na polskie lotniska, musiało upłynąć jeszcze dużo czasu. Jak do tej pory powstał tylko jeden prototyp Wellingtona Mk. XIX P(olish), szczególnych problemów dostarczało zapewnienie polskiej maszynie nowych silników, gdyż standardowe silniki Bristol Pegasus zostały przez stronę polską odrzucone. Ponadto bardzo trudnym zadaniem okazało się założenie pod skrzydłami pylonów przeznaczonych do transportu bomb – w przerobionym w Anglii bombowcu oznaczonym numerem X298/92, który był prototypem sprzedanego Polsce bombowca, Mk. XIX P, cała operacja poszła zdecydowanie łatwiej – głównie z powodu zużycia maszyny, która przed trafieniem na Wyspy Brytyjskie, brała udział w walkach nad Rumunią, gdzie została poważnie uszkodzona pociskiem artylerii przeciwlotniczej.

    19 września 1941 roku

    [​IMG]

    [​IMG]

    Ważną rolę, jaką odgrywała Lwowska Brygada Pościgowa, bardzo dobrze rozumieli najważniejsi dowódcy Sił Powietrznych. Jednym z nich był generał Rajski, który nieustannie opowiadał się za wzmocnieniem sił lotniczych stacjonujących we Lwowie. Nie wiadomo, co najbardziej martwiło generała – czy to mała ilość samolotów myśliwskich, czy duży obszar, jaki LBP miała pod swoją kuratelą. Dość powiedzieć, że wraz z zakończeniem formowania IV/1 Dywizjonu Myśliwskiego, którego wyposażenie stanowiły nowe myśliwce Hawker Hurricane, generał podjął śmiałą decyzję, wzmocnienia LBP właśnie siłami IV/1 Dywizjonu. Początkowo nową jednostkę zamierzano skierować do Kijowa, później jednak, wobec zdecydowanego sprzeciwu Rajskiego i postawienia Dowództwa Lotnictwa, działającego w ramach GISZ-u, wobec faktów dokonanych Hurricane’y zaczęły latać z Lwowa na dalekie patrole, w czasie których niektóre maszyny widywano nawet nad Kijowem. W kilka dni później doszło do kolejnego starcia pomiędzy generałem Rajskim, a dowództwem, gdy młodzi piloci dowodzeni przez generała Krasnodębskiego, zamiast zgodnie z planami szefostwa udać się na Litwę, gdzie mieli wspierać działania antypartyzanckie, zostali w Warszawie. Krasnodębski, otrzymał bowiem od Rajskiego tajny rozkaz, który przewidywał włączenie I/2 Dywizjonu Myśliwskiego, w skład ochotniczej formacji lotniczej, tak zwanego Mazowieckiego Korpusu Powietrznego, który do tej pory miał na wyposażeniu zaledwie pięć samolotów obserwacyjnych typu RWD 8 i dwie „Czaple”, które trafiły do Warszawy po zakończeniu wojny polsko – litewskiej. Początkowo, planowano rozpocząć formowanie kolejnych dywizjonów myśliwskich, jednak obawiający się o swoją pozycję generał Rajski, zdecydował się „oddać” fundusze, o które mógł się ubiegać wojskom lądowym. Z funduszy, które początkowo zamierzano przeznaczyć na formowanie dywizjonów myśliwskich powstały dwie jednostki kawalerii, która w wojsku polskim pełniła na niektórych odcinkach frontu rolę jednostek szybkich. Były to: Wołyńska B.K, oraz Brygada Kawalerii „Plis”.


     
  15. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 60​


    Prawo i pięść cz.2

    [​IMG]

    Miśkiewicz oparł się o drzwi samochodu i powoli wsunął rękę do kieszeni, gdzie przyjemnie ciążył mu pistolet. Wszędzie wokół niego byli ludzie. Mnóstwo ludzi, których nie znał nawet z widzenia. Każdy z setek ludzi, którzy mijali porucznika byli mu zupełnie obcy. Nikt z nich nawet przez chwilę nie przypuszczał, że człowiek ubrany w czarny sweter, jasne spodnie i nieco znoszone buty nie jest jednym z wielu pracowników firmy transportowej, przed którą zatrzymał się porucznik. Wydawało się, że cały Lwów krąży właśnie po tej jednej ulicy, że każdy napotkany człowiek stara się minąć go jak najszybciej i ruszać w swoją stronę, w pogoni za własnymi sprawami, własnymi problemami, które z punktu widzenia Piotra, były delikatnie mówiąc bardzo przyziemne. Żadnego z ludzi, którzy go mijali nie poszukiwała policja, czy choćby Huzarzy Śmierci. Pomiędzy światem Piotra, a światem pozostałych ludzi istniała wielka bariera, której nie był w stanie przekroczyć – jeszcze nie tak dawno, on sam był po drugiej stronie. Jeszcze niedawno, to dla niego ludzie wyjęci spod prawa, byli częścią marginesu, czymś co odrzucało go na samą myśl. W jego głowie wciąż pokutował dość stereotypowy obraz człowieka wyjętego spod prawa – zawsze był to wysoki ogolony na zero drab, z cwaniackim wyrazem twarzy i nieodłącznym papierosem w gębie. Tymczasem w chwili gdy to ON stanął poza prawem, stało się dla niego jasne, że nic nie wygląda tak jak to sobie wyobrażał. Również teraz, gdy stał przed wejściem do siedziby największej firmy transportowej w Lwowie – „Przeprowadzki Maślankiewicz i Synowie” – jego czekanie, nie było takie zwyczajne, przestępcze. W siedzibie firmy znajdowała się bowiem centrala Armii Krajowej na cały okręg lwowski. Właśnie w tej chwili generał Anders siadał przy stole, i zabierał się do czytania raportów, przygotowanych przez dowodzącego lwowską komórką AK, pułkownika Ujejskiego, który poza działalnością kontrwywiadowczą pełnił rolę szefa sztabu w Lwowskiej Brygadzie Pościgowej.

    [​IMG]

    Skorzenny w Berlinie, rok 1941, styczeń​

    Po drugiej stronie ulicy, w Cafe „Zamkowa” siedział przy stoliku wychodzącym na wejście do formy Maślankiewiczów siedział generał Juliusz Rómmel. Obok niego, kilku wyższych stopniem niemieckich oficerów. Wszyscy wiedzieli, gdzie mieści się siedziba Armii Krajowej w Lwowie, wiedzieli też jakie wymagania ma co do nich premier Piasecki. Jako pierwszy odezwał się jeden z niemieckich oficerów, nazwiskiem Skorzenny:
    - Panowie – powiedział – mam wrażenie, że sprawa jest prosta. Weźmiemy dwa oddziały moich chłopców z Waffen SS, jako eskortę drużynę Huzarów. Otoczymy ten kurnik i wchodzimy do środka. W razie oporu – rozwalamy wszystkich.
    - To nie takie proste, herr Skorzenny – odparł Rómmel – Lwów to nie Kijów. Tu nie można ot, tak po prostu wkroczyć do cudzej firmy i wyprowadzić pracowników na dziedziniec, a potem zagnać ich do furgonu policyjnego. Tam, na dawnych ziemiach radzieckich, ludzie są do tego przyzwyczajeni i nikt nie powie nawet słowa. Tutaj, bez urazy, panują zupełnie inne zwyczaje. Cywilizacja – sam pan rozumie.
    - Herr general ma rację – dodał niski oberst w mundurze Wermachtu – Ludzie i tak gadają, a sprawa porucznika Miśkiewicza nie przysparza nam popularności. Sam generał przyznaje, że pewne akcje, które możemy bez większych trudności przeprowadzić pod Mińskiem czy Kijowem, tutaj są zbyt ryzykowne. Nie chciałbym burzyć panującego tu ładu. To może zostać źle odczytane przez miejscowych.
    - Uwzięliście się panowie na mnie – mruknął Skorzenny – zwłaszcza pan Wagner. Jeżeli uważa pan, że można tak po prostu zmienić sposób w jaki działamy to się pan grubo myli. Wszędzie gdzie jesteśmy obecni, SS i moja, nieco bardziej bojowa formacja, znaczymy swój ślad w odpowiedni sposób. Czy panowie wiedzą, że po naszym pobycie w niektórych rejonach Francji, przestępczość spadła o ponad 89%?
    - Mówi pan, o regionach, które zostały przez Reichsfhurera Himmlera uznane za „nadające się” do kolonizacji niemieckiej – zagadnął generał Rómmel – Pan wybaczy, ale jako człowiek, którego premier Piasecki darzy dużym szacunkiem zmuszony jestem zaprotestować. Jeżeli zamieracie prowadzić tutaj regularne wywózki i najogólniej mówiąc zrobić to co w regionie Metzu, to będę musiał się temu sprzeciwić. Wielu moich kawalerzystów nie darzy Niemców zbyt ciepłymi uczuciami…
    - Panowie uspokójcie się – rzucił w końcu Wagner i wskazując na Skorzennego dodał – Po pierwsze jeżeli zamierza pan tu wprowadzić metody z Francji, to muszę pana ostrzec, że nie zyska to poparcia dowództwa SS i Wermachtu. Po drugie – skierował swój wzrok na generała Rómmla – pańscy kawalerzyści są daleko stąd. I nikt nie ma zamiaru odrywać ich od bardziej odpowiedzialnych zadań. Skoro nie jesteśmy w stanie podjąć decyzji co dalej, z tym gniazdem buntowników – to mówiąc wskazał na siedzibę firmy Maślankiewiczów – To sugeruję, byśmy pozostali przy naszych dotychczasowych działaniach. Obserwacji. Słyszałem, że ten wasz najlepszy człowiek, jak mu tam… Kopytek? Jakoś tak, wczoraj przyleciał do Lwowa, niech on się tym zajmie.

    [​IMG]

    Sobór św. Jura​

    Oficerowie powoli rozchodzili się do swoich zajęć. Żaden z nich nie przypuszczał, że po drugiej stronie ulicy, przy starym poobijanym fordzie, w zupełnie normalnym, cywilnym ubraniu stoi jeden z najbardziej poszukiwanych ludzi w całym Lwowie – porucznik Miśkiewicz. Tymczasem porucznik otrzymał znak, który wskazywał, że spotkanie dobiegło końca. Po chwili przez drzwi wejściowe wyszedł generał Anders, i nie zwracając uwagi na porucznika, który obecnie stanowił jego obstawę ruszył w stronę wzgórza św. Jura (św. Jerzego), gdzie znajdowała się jedna z najpiękniejszych lwowskich świątyń unickich. Był to tak zwany Sobór św. Jura, gdzie znajdowała się siedziba arcybiskupa greckokatolickiego. Droga nie była długa – po kilku minutach generał wchodził już po schodach prowadzących na plac kościelny. Gdy porucznik w ślad za generałem Andersem wszedł do środka od razu poczuł panujący wewnątrz budynku przejmujący chłód. Widząc, że generał zajął miejsce w jednej z ostatnich ławek, porucznik powoli podszedł do Andersa i udając, że szuka sobie miejsca usiadł obok przełożonego.
    - Wszystko w porządku panie poruczniku?
    - Tak jest, zupełny spokój.
    - To dobrze – na twarzy Andersa pojawił się przelotny uśmiech – Proszę teraz słuchać uważnie. Jesteśmy bardzo zadowoleni, że udało się panu bezpiecznie przewieźć swoją rodzinę do Szwecji. Nasz konsul generalny, zajął się już pańską żoną i ma dla pana dobre wieści – to mówiąc generał sięgnął do kieszeni płaszcza, po krótkim poszukiwaniu wyjął z niej kopertę i podał ją porucznikowi – To dla pana. Od żony.
    - Dziękuję. Ale chyba nie po to mnie pan tu zabrał.
    - Tak, ma pan rację. Mam do pana pytanie – Anders spojrzał w stronę nawy głównej, starając się w ten sposób uniknąć kontaktu wzrokowego z Miśkiewiczem – czy nie chciałby pan wrócić do żony, wieść w miarę normalne życie?
    - Panie generale – porucznik nachylił się ku generałowi – Gdy wstępowałem do armii przysięgałem bronić Polski przed jej wrogami. Tymi zewnętrznymi i wewnętrznymi. Sytuacja wymaga by zostać w kraju i robić swoje. Najlepiej jak potrafię. Jeśli pańskim zdaniem, moje miejsce jest w Szwecji, to dobrze wyjadę, choć bardzo niechętnie.
    - A więc, jest pan zdecydowany by zostać w kraju?
    - Tak jest panie generale – odparł porucznik.
    - Dobrze. Takiej odpowiedzi się po panu spodziewałem – Anders ponownie spojrzał na ołtarz główny – Spotka się z panem nasz najlepszy człowiek. To podwójny agent. Pracuje i dla nas i dla nich. Uprzedzając pańskie pytanie jest pewny. Powiem więcej – bardziej uwierzę w to, że zdradziłem ja, niż on. Jest oficerem Huzarów Śmierci, otrzymał zadanie pojmania pana. Natomiast na początku marca, chcę mieć pana przy sobie – w Warszawie. Myślę, że udana współpraca z agentem JZ-34 będzie układała się dobrze. Pan musi zlikwidować, albo chociaż poważnie ranić premiera. Rozumie pan?
    - Tak jest. Gdzie mam się z nim spotkać?
    - Sugerowałbym pokój w hotelu Grand. Jeśli ma pan inną propozycję to niech pan mówi bez skrępowania.
    - Uważam, że spotkanie dwóch mężczyzn w pokoju hotelowym wygląda co najmniej podejrzanie, zwłaszcza, że obaj są dość młodzi i będą tam w mundurach dość nie lubiących się formacji. Sugerowałbym raczej kawiarnię w hotelu, lub gdzieś w pobliżu.
    - Pańska propozycja jest sensowna. Poinformujemy o niej JX – 34. Gdy zgłosi się do pana człowiek, który poda panu hasło: „W tym kraju już nie ma prawa” odzew: „Tu panuje prawo i pięść”, będzie pan wiedział, że to JX – 34. Może się pan bardzo zdziwić.
    - Tak jest panie generale – Miśkiewicz rozejrzał się po kościele jakby kogoś szukał – Kiedy nastąpi spotkanie?
    - Za dwa trzy dni – generał zamilkł po czym dodał – niech pan już wraca do siebie. Trafię do swojego mieszkania.
    - Do widzenia panie generale.
    Po jakiejś godzinie porucznik trafił wreszcie na Brygidki. Jego nowe mieszkanie znajdowało się bowiem naprzeciwko słynnego więzienia, które obecnie zostało zamienione w główną komendę Huzarów Śmierci na cały okręg lwowski. Porucznik od czasu gdy się tu wprowadził dowcipkował w duchu, że gdyby funkcjonariusze wiedzieli kto mieszka po drugiej stronie ulicy to nie siedzieliby tak spokojnie w pracy. Do mieszkania porucznik wrócił bardzo późno – ścienny zegar wskazywał godzinę 14.30. W radiu właśnie zaczynała się ulubiona audycja porucznika – „Obiadek przy mikrofonie”, nadawana przez Trzeci Program Polskiego Radia. W audycji prowadzonej przez dość popularnego prezentera, nazwiskiem Jakub Mann, poruszano dość kontrowersyjne tematy, podczas jednej z audycji prowadzący powiedział wprost, że jego zdaniem premier Piasecki nie jest w stanie stworzyć własnego programu politycznego, bez konsultacji z Hitlerem. Innym razem pan Mann, zadał dość trudne pytanie, które dla części polityków partii rządzącej okazało się gwoździem do trumny: „Co tak naprawdę, robią Niemcy z Żydami, zatrzymanymi w Polsce?”. Wszystko to, było okraszone dużą ilością muzyki, której zazwyczaj nie puszczały popularne stacje radiowe – w audycji Jakuba Mana regularnie pojawiały się amerykańskie big bend’y, bardzo często dało się usłyszeć Hot Five, ze wspaniałym Louis’em Armstrongiem. Mann zorganizował nawet trasę koncertową zespołu Armstronga, po całej Polsce. Dlatego też, gdy tylko porucznik usiadł przy kuchennym stole szybko włączył radio. W całej kuchni dało się słyszeć spokojny głos Jakuba Manna – Witam wszystkich państwa w audycji „Obiadek przy mikrofonie” pozostaniemy w naszym gronie aż do godziny 16, gdy zastąpi mnie pan redaktor Wojciech Wiktorowski, młody wilczek polskiej sceny. Teraz jednak przedstawię państwu, tematy dzisiejszej dyskusji: po pierwsze – co to jest telewizja, i dlaczego stać nas na taki wydatek. Tematem drugim będzie wojna na południu Europy, a dokładniej krwawa łaźnia, jaką Armia Czerwona urządziła wojskom brytyjskim. A teraz już wasz ulubiony Louis, wraz ze swoim zespołem „Hot Five” i Georgia Grind…

    [video=youtube;WSsPC5gu87A]http://www.youtube.com/watch?v=WSsPC5gu87A[/video]

    Gdy rozbrzmiały pierwsze takty utworu porucznik powoli otworzył kopertę, wręczoną mu przez generała Andersa. Gdy Piotr przeczytał kilka pierwszych słów listu, na jego twarzy pojawił się wraz głębokiego zdziwienia połączonego z radością i przerażeniem jednocześnie – na kartce pokrytej równym pismem Agnieszki widniały, na samym początku listu dwa słowa:

    Jestem w ciąży…

    Tymczasem Armstrong wygrywał kolejne takty utworu…

    Restauracja w Hotelu Grand była o tej porze pusta. Porucznik znalazł odpowiednie miejsce przy pustym stoliku, i wziął do ręki gazetę, którą skutecznie zasłonił swoją twarz. Po kilku minutach do jego stolika ktoś podszedł.
    - W tym kraju już nie ma prawa – porucznik usłyszał hasło.
    - Tutaj panuje prawo i pięść – odparł składając gazetę. Jakież było jego zdziwienie i przerażenie, gdy przed sobą zobaczył ubranego w mundur Huzarów Śmierci kapitana Łukasza Kopytka. Nim jednak porucznik zdążył się odezwać choć słowem, głos zabrał mu kapitan.
    - Witaj Piotrze. Nie musisz się mnie obawiać. Pracuję w ramach AK. Mój kod to JZ – 34.
    - Do prawdy? – porucznik wciąż nie był jeszcze pewien czy ich agent nie wpadł w ręce Huzarów Śmierci – To naprawdę bardzo miłe spotkanie po latach, ale pan kapitan wybaczy, od czasów Litwy, gdy zostawił nas pan z całą masą trupów na środku leśnej drogi w rejonie zagrożonym przez Litwinów wiele rzeczy się zmieniło.
    - Masz rację. Wiele się zmieniło. Rozumiem, że wciąż uważasz mnie za niereformowalnego funkcjonariusza tajnej policji politycznej – mruknął Kopytek lekkim ruchem rozczesując włosy – Cóż, powiem Ci tylko, że jeśli naprawdę masz mnie za pierwszego z wiernych to się bardzo grubo mylisz. Przecież gdybym był tu jako Huzar, to od pięciu minut byłbyś już otoczony.
    - Bardzo możliwe – odparł porucznik i nachylił się w stronę Kopytka – Bardzo możliwe jest również to, że działasz sam, żeby zyskać większy poklask. Jeśli naprawdę jesteś z AK, to pokaż mi swój „nieśmiertelnik”. Przecież jako agent AK masz go wszytego w pasek od zegarka – warknął niechętnie Miśkiewicz.
    - Proszę bardzo – odparł Kopytek i podał porucznikowi swoją Omegę. Widząc, że Miśkiewicz wymacał już palcami metalowe wzmocnienie zaszyte w pasku rzucił z wyrazem zadowolenia na twarzy – no to jak wierzysz mi, czy mam zacząć strzelać do ludzi, których widuję każdego dnia w gmachach lokalnych siedzib Huzarów?
    - Wierzę – odparł porucznik – powiedzmy że wierzę. Ale wciąż nie mam do Ciebie zaufania.
    - Masz do tego pełne prawo – odparł Kopytek – Dobrze, a teraz przejdźmy do naszych spraw zawodowych. Przez najbliższy miesiąc musisz zostać w Lwowie. Mam nadzieję, że masz dobrą melinę?
    - Powiedziałbym, że bardzo dobrą – odparł Piotr.
    - W takim razie, nie będę Ci zawracał głowy. Na początku listopada w mieście pojawi się jeden z najważniejszych ludzi, wchodzących w skład Oddziału 14, major Wermachtu, Franz Bauer. Ma przejąć raporty i dokumenty o działalności AK, od niejakiego Wagnera, jednego z ważniejszych ludzi w lokalnej jednostce „czternastki”. Przez ten miesiąc odbierzesz od naszych przełożonych broń i amunicję.
    - Mam go zabić?
    - Tak. Najlepiej strzałem w głowę. Powiedzmy sobie szczerze – Kopytek spojrzał na porucznika i uśmiechnął się szeroko – Wolisz Mosina czy Mausera?
    - Cel będzie w ruchu?
    - Możliwe, że nie.
    - W takim razie załatwcie mi Mosina. Jeszcze coś?
    - Nie – odparł Kopytek i widząc, że porucznik wstaje z miejsca dodał – Wyjdę stąd za jakąś godzinę, żebyś nie miał podejrzeń, że jesteś śledzony. Naprawdę wszystko się zmieniło…
    - Pewne sprawy Łukasz – porucznik wbił wzrok w Kopytka – Zawsze pozostaną takie same. Pamiętaj o tym na przyszłość.

    2 października 1941 roku

    [​IMG]

    Wraz z zakończeniem się jednej z największych inwestycji na ziemiach odzyskanych w czasie zakończonej już II Wojny Światowej, która polegała na położeniu w pasie przygranicznym ponad 300 km nowych dróg, znaczne środki finansowe przeznaczono na rozwój armii i sił powietrznych. Jeśli chodzi o wojska lądowe, to największą inwestycją, było rozpoczęcie formowania nowej Brygady Kawalerii, której na cześć marszałka Rydza – Śmigłego nadano nazwę „Edward”. Duży zastrzyk sprzętu, miało otrzymać również lotnictwo bombowe, w ramach którego służbę miały rozpocząć II oraz III Dywizjony Bombowe. Pierwsza jednostka, w czasie formowania została skierowana na bombowce średnie, docelowo, miały to być samoloty PZL 37b Łoś, oraz różniące się jedynie usterzeniem tylnim samoloty PZL 37a Łoś. Szkolenie jednostki, odbywające się w Szkole Orląt w Dęblinie, było dodatkowo utrudnione, poprzez nowe elementy szkolenia, które obejmowały min. trening zrzutu bomb, na formacje zmechanizowane, oraz kolumny transportowe przeciwnika. O dziwo, podobne ćwiczenia wykonywali piloci, którzy już niebawem mieli stać się częścią III Dywizjonu Bombowego, wyposażonego w lekkie bombowce typu „Karaś”. Pewnym ułatwieniem w stosunku do załóg z II Dywizjonu, był fakt iż samolot PZL P23, zabierał znacznie mniejszą załogę niż „Łoś” co pozwalało na skrócenie szkolenia każdego członka załogi. Ponadto do III Dywizjonu trafiło wielu byłych pilotów myśliwskich, którzy z powodów zdrowotnych musieli zrezygnować z lotów na myśliwcach, ale wciąż nadawali się do służby w lotnictwie wojskowym. Zupełnie inaczej wyglądała sprawa w II Dywizjonie, gdzie wszystkie kadry, od pilotów i strzelców pokładowych, na mechanikach skończywszy dopiero co trafili do Dęblina.

    [​IMG]

    W drugiej połowie października, inżynierowie z finansowanej przez państwo firmy PZInż, rozpoczęli prace nad projektem nowego czołgu, który został w swym założeniu oparty na angielskim Crusaderze, których duże ilości zostały użyte przez armię brytyjską w czasie nieudanego desantu na Rumunię. Pojazdy produkowane w Polsce na angielskiej licencji, miały zostać poddane szeregowi przeróbek. Po pierwsze zdecydowano się założyć mocniejsze działo, oraz wzmocnić pancerz czołowy, którego przemijalność była przyczyną dużych strat jakie zanotowały wojska brytyjskie w czasie walk na przyczółku przy granicy rumuńsko włoskiej, na początku drugiej dekady września i w pierwszych tygodniach października. Producent Crusadera, doskonale zdawał sobie sprawę z wszystkich wad swojego produktu, dlatego też na samą wieść iż Polska chce wykupić prawa do budowy tego pojazdu, zgodził się na niewygórowaną cenę 30 milionów funtów.

    [​IMG]

    Brytyjczycy na plaży w Jugosławii​

    Wracając jednak do samego desantu w Jugosławii, była to od samego początku operacja chybiona. Przede wszystkim największym błędem Aliantów był wybór miejsca – oddalone od sojuszniczych baz wybrzeża dawnej Jugosławii, i to w dodatku w niezbyt ciekawym politycznie regionie – na granicy z Włochami Mussoliniego, który partnerów politycznych zmieniał jak rękawiczki, z góry skazywało całą operację na niepowodzenie. Po drugie szczupłość zaangażowanych sił, które w pierwszej fazie operacji składały się jedynie z pięciu dywizji piechoty, oraz jednej dywizji pancernej, wyposażonej we wspomniane już Crusadery. Dopiero po kilku dniach na miejsce dotarła druga część sił inwazyjnych, która liczyła mniej więcej – 3 dywizje piechoty. Tymczasem siły sowieckie skierowane w rejon brytyjskiego desantu były naprawdę duże – około 5 dywizji piechoty, 3 dywizje kawalerii, 5 dywizji zmotoryzowanych, oraz 3 dywizje pancerne. Wobec takich sił, armia brytyjska musiała ponieść sromotną porażkę, której goryczy nie osłodziły Aliantom nawet szczególnie udane naloty na różne cele wojskowe i cywilne w całej Rumunii oraz Związku Radzieckim (bombowce strategiczne startujące z Grecji). Z punktu widzenia militarnego, cała impreza jugosłowiańska była totalnym niewypałem – siły sprzymierzonych poniosły duże straty w sprzęcie i w ludziach, ponadto Sowieci przejęli duże ilości zapasów. Mimo to z brytyjskiego punktu widzenia, walki w dawnej Jugosławii, były sukcesem. Trudno nam, przyzwyczajonym do dość jednoznacznego podchodzenia do spraw militarnych, zrozumieć takie nastawienie Imperialnego Sztabu Generalnego. Po pierwsze, z rejonu walk, wojska brytyjskie w ostateczności wyewakuowały jedynie 75% początkowych sił, nie licząc uzupełnień, które walczące z sowietami jednostki otrzymały w międzyczasie. Ponadto, siły brytyjskie, a zwłaszcza flota i wojska pancerne poniosły ciężkie straty – marynarze brytyjscy, nie byli w stanie obronić przed atakami z powietrza dwóch okrętów podwodnych, które zostały ciężko uszkodzone w wyniku nalotu w pierwszych dniach inwazji. Jednostki, pośpieszenie wycofano na Maltę, gdzie dowództwo podjęło decyzję o pocięciu ich na złom. Jednak jeśli weźmiemy pod uwagę względy polityczne, to inwazja może wydawać się nawet uzasadniona. Po pierwsze, armii brytyjskiej udało się pobudzić do działania jugosłowiańską partyzantkę, która dzięki tymczasowemu wkroczeniu wojsk angielskich została wzmocniona, zarówno pod względem osobowym jak i materiałowym – do oddziałów leśnych trafiło bowiem ponad 30 tysięcy sztuk nowoczesnej brytyjskiej broni, w tym lekkiej broni przeciwpancernej – wyrzutni PIAT, które stały się postrachem sowieckich czołgistów. Kolejnym aspektem politycznym, który przewija się w każdej próbie oceny inwazji na Jugosławię, jest kwestia zaakcentowania obecności Wielkiej Brytanii w basenie Morza Śródziemnego, oraz jak to ujmuje część komentatorów i historyków – pogrożenie palcem Mussoliniemu, który był jedną z wciąż nie odkrytych kart w rejonie…
     
  16. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 61​


    Prawo i pięść cz. 3 ostatnia...

    [​IMG]

    Listopad rozpoczął się od opadów deszczu. W czasie gdy niemal wszyscy Polacy krążyli po cmentarzach, odwiedzając groby swoich bliskich, na południu Europy, i w salonach dyplomatycznych wciąż jeszcze wrzało. Również porucznik Miśkiewicz i inni członkowie podziemnego stowarzyszenia, do walki z nazizmem i ruchem radykalno narodowym w Polsce, mieli pełne ręce roboty. Ostateczny upadek brytyjskiego przyczółka na południu, sprawił, że polityczni pieniacze, tacy jak Mussolinii i Hitler, szybko obrośli w piórka, i tłumaczyli każdemu, kto tylko chciał ich słuchać, że tylko połączone siły sojuszu niemiecko – polsko – włoskiego, są w stanie zatrzymać spodziewaną lada dzień, sowiecką ofensywę na zachód. Tymczasem sam Kiereński, który stał się jednym z głównych bohaterów polskich bulwarówek, wyjaśniał, że ZSRR został do wojny z Anglią wciągnięty, przez militarystyczną politykę Rumunii, której rząd sowiecki zobowiązał się bronić. Wszystkie te wydarzenia, w połączeniu ze wzrostem nastrojów antyniemieckich w Polsce, sprawiało, że agenci „Oddziału 14” musieli zatrzymać toczone przez nich antypolskie postępowania i skupić się głównie na odbudowie dobrego wizerunku Niemców w polskich oczach. By tego dokonać, stojący na czele „czternastki” Himmler, wydał rozkaz, by niemieccy agenci stopniowo zawieszali swoją agenturalną działalność i w miarę możliwości przechodzili do podziemia. W tej sytuacji dużo dodatkowej roboty mieli ludzie z AK, na których spadł obowiązek weryfikacji nowych, przychodzących często z ulicy ludzi, którzy w sposób niepochlebny wyrażali się o Niemcach i współpracy polsko – niemieckiej. Od pierwszych dni listopada, porucznik Piotr Miśkiewicz przebywał w Warszawie – oto nadarzyła się wspaniała okazja do choćby czasowej likwidacji zagrożenia, w osobie premiera Piaseckiego, który nagle stracił swoją osobistą ochronę złożoną z Polaków wyszkolonych przez SS i Gestapo. Goryle premiera, zostali nagle wezwani do Niemiec, gdzie rozpoczęło się ich ponowne szkolenie. W tej sytuacji dała o sobie znać opozycja w łonie samego ruchu narodowego, który za pomocą różnych nieoficjalnych kanałów szukał kontaktu z oficerami AK. Jednocześnie, postępujący w łonie ONRu rozłam, doprowadził do powstania drugiej obok AK, tajnej organizacji o charakterze wojskowym, której głównym celem było przyłączenie do Polski, w wyniku powstania wspartego przez wojsko polskie, ziem zachodnich, które niegdyś pozostawały przy państwie pierwszych Piastów. Zapleczem politycznym dla nowej tajnej armii funkcjonującej w Polsce było SN – Stronnictwo Narodowe, partia z której na początku lat 30, wyodrębnił się ONR. Organizacja SN która zajęła się w zasadzie tworzeniem tajnej armii, której nadano nazwę Narodowe Siły Zbrojne, szczególnie duży akcent położyła na akcję propagandową i kolonizacyjną na Pomorzu Zachodnim, w Prusach Wschodnich, oraz na Śląsku, którego znaczna część pozostawała po niemieckiej stronie granicy. Jednym z czołowych przywódców NSZ na ziemiach niemieckich pozostawał „Żbik” – Władysław Kołaciński, zwolniony z czynnej służby w dywizji piechoty zmotoryzowanej podoficer pozostający oficjalnie w rezerwie. Na początku listopada, również jego oddelegowano do Warszawy, w celu nawiązania kontaktu z oficerem łącznikowym z AK.

    Porucznik Miśkiewicz siedział właśnie w swoim mieszkaniu i spokojnie palił papierosa, gdy ciszę sobotniego popołudnia przerwał dzwonek telefonu.
    - Tak słucham, mówi Wacław – rzucił porucznik podnosząc słuchawkę. Gdy usłyszał odzew, na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.
    - A więc, gdzie mam się spotkać z tym człowiekiem? – znów chwila nerwowego oczekiwania – W hotelu Victoria? Rozumiem. Jak go poznam? Tak, przekaż wujowi, że odbiorę od niego tą paczkę z Opola.
    W tym samym czasie w hallu hotelu Victoria, pojawił się młody mężczyzna, w wieku lat 30. Zbliżając się do recepcji bez słowa wyjął z kieszeni dowód osobisty na nazwisko Józef Gryncarski. Nikt nie robił większych problemów przy rejestracji – wiadomo, przybysz z Niemiec nie może być przecież poszukiwany przez policję, czy Huzarów Śmierci, dlatego też nikt nie zadał sobie trudu by porównać wygląd nowego gościa z kartoteką dostarczoną przez rejonową komendę Huzarów do hotelu. Kołacińskie nie spodziewał się, że pójdzie aż tak łatwo. Przecież nikt nawet nie zapytał go o cel przybycia do Warszawy z Opola, gdzie znajdowała się jego polowa kwatera główna. Bardzo szybko, odebrał swój dowód i skierował się do windy, którą dotarł na piąte piętro. Oprócz niego w windzie były jeszcze dwie osoby. Jakiś niski jegomość w szarym garniturze, który głośno rozmawiał ze swoim wysokim asystentem. Obaj sprawiali wrażenie handlowców z zagranicy, w rzeczywistości byli to jednak pracownicy KZ Dachau, którzy przybyli do Warszawy, by uzgodnić zakup dużych ilości gazu, którego produkcja w Niemczech okazała się zbyt kosztowna – zwłaszcza wobec dość nikłego zapotrzebowania na broń chemiczną. Kołaciński zmierzył wzrokiem obu Niemców, którzy nawet nie zwrócili uwagi na towarzysza podróży. Niższy, był przeciwny zmniejszaniu ilości zamówionego towaru, argumentując to „nowymi transportami”, które miały przybyć do Dachau „już niebawem”. Drugi upierał się przy swoim, twierdząc, że „chleba i tak nie będzie dla wszystkich dosyć, więc po co wydawać pieniądze na drogie chemikalia”. Kołaciński był już bliski wybuchu, gdy wina zatrzymała się na pierwszym piętrze i obaj Niemcy wyszli z niej, nawet nie zwracając uwagi na „Żbika”.
    Następnego ranka Kołaciński vel Józef Gryncarski obudził się wcześnie rano. Tuż obok jego łóżka stał portier, który w dość natarczywy sposób potrząsał śpiącym.
    - Co się stało? – wybełkotał wreszcie Gryncarski.
    - Ktoś do pana, panie Gryncarski – odparł portier – Mówi, że nazywa się Rapacki i chce koniecznie z panem porozmawiać.
    - Mówił coś jeszcze – zapytał Kołaciński wstając z łóżka i narzucając na siebie szlafrok.
    - Tak. Pytał o pańskiego wuja z Opola…
    Na dźwięk słów hasła Kołaciński odzyskał do reszty przytomność. Nim portier zasypał go całą masą pytań, kazał zaprowadzić Rapackiego do swojego pokoju i przynieść im obu po butelce wina, rocznik i gatunek dowolny, byleby było dobre i co najważniejsze odpowiednie do rozmowy o interesach. Po kilku minutach w drzwiach jego pokoju pojawił się niski mężczyzna, lat na oko trzydziestu kilku. Bez słowa zamknął za sobą drzwi na korytarz i bez zaproszenia usiadł w fotelu naprzeciwko Kołacińskiego. Nim gospodarz zdążył się odezwać przybysz zapytał po niemiecku.
    - Czy możemy tu rozmawiać bez obaw?
    - tak, naturalnie. W pokoju nie ma żadnego podsłuchu, sprawdziłem to osobiście – odparł Kołaciński.
    - W takim razie nie bawmy się w niemieckich przemysłowców – odparł Miśkiewicz, gdyż to właśnie on odwiedził Kołacińskiego – i przejdźmy od razu do rzeczy. Dlaczego NSZ szuka kontraktu z AK? Wiecie przecież, że naszym jedynym celem jest zapewnienie pełni władzy panu prezydentowi Paderewskiemu.
    - Celem waszej walki z Piaseckim jest przede wszystkim zapewnienie pokoju Polsce – odparł Kołaciński i po chwili dodał – Szukamy kontaktu bo również nie przepadamy za Piaseckim. Zdradził nasze ideały narodowe i zabronił ludziom z ONR wspierać nasze działania na ziemiach zagrabionych przez Niemców.
    - Do prawdy? Nie wiadomo mi by taka pomoc kiedykolwiek istniała, oraz by Piasecki przeznaczał na pomoc Polakom za granicami kraju jakiekolwiek środki finansowe – odparł Miśkiewicz i oparł się o oparcie fotela – Jeżeli jednak sądzicie, że tak po prostu rzucimy wszystko i zaczniemy was wspierać w walce o nową granicę na zachodzie to się grubo mylicie.
    - Waszym celem jest fizyczna likwidacja, lub odsunięcie od władzy premiera Piaseckiego, czy nie?
    - Tak, to jest nasz główny cel – odparł porucznik – Nie widzę jednak powodu dla którego miałbym postępować w tej materii zgodnie z waszymi wytycznymi. Zgodnie z rozkazami jakie otrzymałem od mojego przełożonego, generała X, jestem zobowiązany zażądać podporządkowania się Kierownictwu Armii Krajowej, i jego decyzjom.
    - Panie Rapacki – na twarzy Kołacińskiego pojawił się grymas niezadowolenia – nie jestem tu by podporządkowywać się dowództwu AK, ale by dokonać z waszym dowództwem drobnej wymiany. My damy wam pewne informacje, którymi dysponujemy, wy dacie naszym ludziom broń i amunicję, oraz stworzycie obozy szkoleniowe dla naszych partyzantów. Co prawda nasz ruch ogranicza się na razie do ukrywania się po lasach i szkolenia kadr, jednak w przyszłości, dzięki naszej drobnej pomocy, możecie liczyć na silną organizację wojskową, działającą na terenach pomiędzy Odrą a Nysą Łużycka.
    - Dobrze, poznałem już pańskie propozycje, a proszę mi jednoznacznie wytłumaczyć – na twarzy Miśkiewicza pojawił się wyraz niezadowolenia – czego mogę się od pana spodziewać. Co chcecie nam dać w zamian. Zaznaczam, że nie konsultowałem takiego obrotu spraw ze swoim dowództwem dlatego też proszę, by po wyjaśnieniu mi o co tak właściwie chodzi, umożliwił mi pan kontakt z własnym dowództwem.
    - Rozumiem – odparł Kołaciński – informacje które posiadam, mają kluczowe znaczenie dla likwidacji premiera, lub odsunięcia go od władzy. W przypadku ich ujawnienia, pan Piasecki, nie dostałby nawet pracy na majątku własnego ojca, a co dopiero mówić o prawach politycznych.
    - A więc, są to materiały obciążające premiera? – Piotr nachylił się ku Kołacińskiemu – Jaka jest ich wartość, i skoro są tak ważne, to czemu nie opublikujecie ich sami?
    - Duża, tak duża, że gdybyśmy jako członkowie ruchu narodowego zdecydowali się na ich publikację, to większość naszych działaczy nie było by w stanie stworzyć jakiejkolwiek organizacji. Piasecki bardzo się nas obawia, dlatego odebrał nam oryginały, które jak się domyślamy zniszczył. Jednak, jeden z moich ludzi wykonał kopię tego archiwum, które obecnie zamierzamy przekazać AK.
    - W zamian za broń i amunicję?
    - Tak jest. Dobrze pan to ujął – zaśmiał się Kołaciński.
    - To niemoralne. Nie wypada mi jako oficerowi szantażować kogokolwiek. Nawet, nawet…
    - Nie wiem jaki ma pan stopień wojskowy – odparł Kołaciński – Ale proszę przekazać swoim przełożonym, że te dokumenty… to koniec dla Piaseckiego. Jeżeli będą zainteresowani to niech dadzą mi znać. Zostaję w Warszawie do końca miesiąca, potem wracam do Opola.

    Raport dla KG AK, przygotowany przez por. Piotra Miśkiewicza ps. „Murzyn”

    W dniu 6 listopada br. (1941) wraz z przydzielonymi mi ludźmi, wkroczyliśmy do prywatnego mieszkania premiera RP Bolesława Piaseckiego, w ramach wykonywania planu przejęcia władzy w państwie i zabezpieczenia pozycji prezydenta Paderewskiego. Na miejscu zatrzymaliśmy dwie osoby, kobietę w wieku lat 60, służącą premiera, oraz Bolesława Piaseckiego, którego następnie pod eskortą odwieźliśmy do lokalu konspiracyjnego przy ulicy Rojnej 12 m. 4. Tam też, zgodnie z rozkazem nr. 98/4554 przedstawiliśmy mu materiały przekazane nam przez pułkownika NSZ Kołacińskiego, ps. „Żbik”. Z materiałów jednoznacznie wynikało, że premier jest homoseksualistą i kokainistą, ponadto ustaliliśmy, że za współpracę niemieckim Oddziałem 14 otrzymywał stałą pensję w wysokości 3000 marek miesięcznie, oraz w charakterze premii złote przedmioty, w tym protezy zębowe odbierane przez oficerów SS i Gestapo zatrzymanym Żydom i komunistom. Ogólnie w mieszkaniu premiera znaleźliśmy przedmioty złote i walutę obcą na sumę – 3 milionów dolarów amerykańskich. W tym 1,3 mln. dolarów w banknotach o niskich nominałach (od 10 do 50 dolarów), 0,9 mln dolarów w kosztownościach (biżuteria damska, pierścionki, obrączki etc.), oraz 0,8 mln dolarów w złocie, głównie dentystycznym. Po przedstawieniu premierowi obciążających go materiałów, Piasecki przekazał nam adresy siedzib Oddziału 14 w całej Polsce oraz spis jednostek Huzarskich, które podlegały tej organizacji. Dane te przesyłam w załączniku do Meldunku Sytuacyjnego po wykonaniu akcji, opatrzonego nr. 1. Jeńca przekazaliśmy w ręce kawalerzystów z Wileńskiej B.K, dowodzonej przez generała Fieldorfa.”


    Wnioski dotyczące akcji przeprowadzonej przez porucznika Miśkiewicza, ps. „Murzyn”, gen. Władysław Anders, głównodowodzący AK

    W dniu 6 listopada 1941 roku, oddział szturmowy w sile 20 ludzi wkroczył do prywatnego mieszkania premiera RP, Bolesława Piaseckiego, którego aresztował, a następnie przewiózł do lokalu konspiracyjnego przy ulicy Rojnej 12, nr. lokalu 4. Tam też, przedstawiono premierowi materiały przekazane Armii Krajowej przez pułkownika Narodowych Sił Zbrojnych niejakiego Władysława Kołacińskiego, ps. „Żbik”, który dowodzi dużym oddziałem enszetowców w okolicach Opola. Wobec wagi zarzutów (narkomania, pedofilia, homoseksualizm, zdrada RP) premier zgodził się na nasze warunki, a więc natychmiastowe rozpisanie wyborów powszechnych do sejmu i senatu, zlikwidowanie Huzarów Śmierci (pozostaje przybudówka w sile jednej dywizji piechoty, dowódca kapitan Łukasz Kopytek ps. „Kopyto” z AK), wskazanie wszystkich konfidentów i współpracowników Oddziału 14, oraz odejście od polityki w zamian za zachowanie tych materiałów w tajemnicy przed opinią publiczną. Do czasu ogłoszenia wyniku wyborów powszechnych, skład rządu pozostaje bez zmian, zaś do wszystkich resortów związanych z premierem zostanie wprowadzony wojskowy komisarz z ramienia AK, która pozostanie organizacją tajną. Premier został przekazany patrolowi wystawionemu przez Wileńską B.K.
    Z dniem dzisiejszym zrehabilitowany i przedstawiony do awansu na kapitana wojsk powietrznych został porucznik Piotr Antoni Miśkiewicz, syn Andrzeja i Urszuli, ze starszeństwem od dnia 8 listopada 1941 roku.


    Nagłówki prasowe:

    8.11. 1941

    „Szczerbiec” – naczelny organ prasowy ONRu – „Wybory już w kwietniu!”
    „Kurier Warszawski” – „Koniec czasu prawa i pięści”
    „Dziennik Lwowski” – „Zrehabilitowany oficer dostaje awans”
    „Dziennik Łódzki” – „Aresztant z Huzarów, czyli koniec pewnej epoki”
    „Volkicher Boebacher” – „Premier Piasecki kończy swoją polityczną karierę”
    „Prawda” – „Polski premier odchodzi w stan spoczynku”
    „NY Times” – „Kto wygra wybory parlamentarne?”
    „Times” – „Upadek ONR?”

    7 listopada 1941 roku

    [​IMG]

    Do służby w ramach tak zwanej 2 Armii Szybkiej weszła Wileńska Brygada Kawalerii. Dowódcą armii, która docelowo ma liczyć jeszcze trzy dywizje został mianowany generał Emil Fieldorf, który od początku miesiąca przebywał w Warszawie, wraz z oddziałem żandarmerii dywizyjnej, który pełni rolę osłony sztabu jednostki. W stolicy, dowódca 2 Armii Szybkiej odebrał od marszałka Rydza Śmigłego dokumenty potrzebne do przejęcia dowództwa nad jedną z ważniejszych jednostek w polskiej armii, oraz dyspozycje dotyczące bojowego użycia jednostki w przypadku wybuchu wojny. Nie wiadomo dokładnie dlaczego, Fieldorf otrzymał rozkazy, które przewidywały postawienie w stan gotowości całego południowo polskiego okręgu wojskowego, ani dlaczego, rozkazów tych nie otrzymał generał Chutten – Czapski (dowódca okręgu) który oficjalnie należał do ONR i przez wielu uważany był przez wielu za ideowego zwolennika silnej władzy premiera Piaseckiego. Na wieść o rozpisaniu przez premiera wyborów parlamentarnych Czapski miał poprosić o zwolnienie go z funkcji dowódcy okręgu i przekazać to stanowisko w ręce generała Fieldorfa, ostatecznie jednak po krótkiej rozmowie z marszałkiem Rydzem Śmigłym został na swoim stanowisku.

    9 listopada 1941 roku

    [​IMG]

    Do służby w polskiej flocie wchodzą dwa nowe okręty podwodne, których budowa rozpoczęła się jeszcze latem. Nowe jednostki nie są najnowocześniejszymi na świecie, jednak w pełni odpowiadają standardom jakie każda flota podwodna musi spełniać na Morzu Bałtyckim. Jednym z nich jest ORP „Wilk”, nieoficjalnie nazywany ORP „Wilk II”, okręt w kilka godzin po przybyciu do portu Marynarki wojennej na Oksywiu zostaje wyprowadzony w morze, ku wybrzeżom Szwecji, gdzie podejmuje pierwsze próbne działania przeciw „nieprzyjacielowi”. W czasie rejsu bojowego, który trwał 48 godzin, załoga dotarła do największego portu wojennego szwedzkiej marynarki wojennej, gdzie przez 12 godzin prowadziła obserwację, a do największych jednostek szwedzkich, głównie krążowników, zbliżyła się na odległość strzału torpedowego. Po wykonaniu kilku zdjęć kapitan Jan Miwa wyprowadził okręt na otwarte morze i powrócił do portu macierzystego. Następnego dnia po powrocie do macierzystej bazy „Wilka” w morze wychodzi „Żbik” wyposażony dodatkowo w jeden tor minowy. Około godziny 12.30 11 listopada zanurza się na głębokość peryskopową przed patrolującym przestrzeń powietrzną sowieckim wodnosamolotem Be-4. Po dalszych dwóch godzinach, okręt stawia zaporę minową na trasie sowieckich konwojów zaopatrzeniowych płynących głównie do Szwecji i Norwegii, skąd do Sowietów sprowadzane są towary luksusowe, w zmian za surowce strategiczne. O godzinie 21.48 12 listopada, „Żbik” zauważa dwa sowieckie transportowce, które przechodzą przez zaporę… Gdyby miny były uzbrojone na dno poszłoby ponad 30 tysięcy BRT… Komandor Bojemski czeka aż sowieci znikną za horyzontem i podejmuje udaną próbę likwidacji zapory – trał przeciwminowy uruchomiony przez jednostkę spisuje się znakomicie i marynarze wciągają powrotem na pokład 30 min, które przed kilkoma godzinami wrzucili do wody… 13 listopada Żbik wraca do portu macierzystego.

    17 listopada 1941 roku

    [​IMG]

    Dzięki zabiegom generała Władysława Andersa, rozpoczął się proces tworzenia Polowej Jednostki Sztabu Generalnego WP, który miałby zajmować się koordynowaniem i planowaniem działań wojsk lądowych w razie zerwania kontaktu z głównym ośrodkiem decyzyjnym (GISZ-em) lub jego zniszczeniem w wyniku działań nieprzyjaciela. Jednostka miała w przyszłości stać się zalążkiem Armii Warszawa, której zadaniem byłoby bronienie stolicy kraju w razie ataku nieprzyjaciela. Gdyby inwazja miała swój początek na wschodzie, siły w skład których wchodziłaby armia Warszawa, miały rozkaz utrzymywania swoich pozycji i oczekiwania na rozwój wypadków – rozkaz wymarszu na front mógł paść tylko w przypadku, gdy wróg zająłby tereny do linii rzeki Bug i dokonał desantu na jej zachodnim brzegu.
    Docelowo, mają powstać dwie jednostki polowe sztabu. Pierwszą ma być Sztab Generalny WP, funkcjonujący jako dywizja wchodząca w skład Armii Warszawa, drugą Sztab Wojsk Wschodnich, stacjonujący docelowo w Lwowie lub Równym, choć niewykluczone jest również rozmieszczenie Sztabu, gdzieś na Polesiu…


    Przepraszam, że musieliście tak długo czekać na odcinek, ale od środy, wraz z moją klasą przygotowywałem salę na studniówkę, po której obecnie jestem. Do matury jeszcze 96 dni, a ferie za dwa tygodnie... Damy radę :p
     
  17. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 62

    Historia pewnego myśliwca...

    [​IMG]

    Samoloty stały na bocznym pasie, kilka nowych myśliwskich maszyn typu Hawker Hurricane. Wszystkie pokryte były białą maskującą farbą – wiadomo grudzień, na tle ciemnego wieczornego nieba, w mdłym świetle roztaczanym przez kilka małych ognisk rozpalonych przy polu wzlotów cztery Hurricane’y były doskonale widoczne. Mechanicy zajmowali już miejsca przy otwartych pokrywach silników by dokonać niezbędnych przeglądów. Dokonywanie napraw na lotnisku polowym nigdy nie należało do łatwych, ale teraz na początku grudnia, gdy pierwszy śnieg już dawno przykrył szczelną powłoką całą ziemię stało się to jeszcze trudniejsze niż zwykle. W obawie przed morzem i odmrożeniami, cała obsługa naziemna pracowała w grubych futrzanych rękawicach. Na widok dwóch zbliżających się do samolotów lotników mechanicy przerwali pracę i odbarzyli kapitana Miśkiewicza i porucznika Lebiodę dość nieprzyjaznym spojrzeniem, które wyrażało ich głęboko ukryte pod warstwą szacunku do pilotów uczucia nerwowości, za każdym razem, gdy na lotnisku lądował porucznik Lebioda. Taki niezbyt przyjazny stosunek wynikał głównie z faktu, że porucznikowi prawie nigdy, ale to zupełnie nigdy nie udawało się wylądować na polowym lotnisku w przepisowy sposób. Za każdym razem, poprzez nieumiejętne manewrowanie doprowadzał swój samolot do kapotażu, lub w trakcie lądowania uszkadzał podwozie. Najbardziej nieprzejednanym wrogiem Lebiody był kapral Stefaniak, o którym wszyscy wiedzieli, że w czasach gdy trwały wewnętrzne zatargi pomiędzy władzami, należał do ONR i był podoficerem w Huzarach Śmierci. Potem, po rozwiązaniu jednostek Huzarskich trafił do lotnictwa, gdzie wykonywał swój wyuczony zawód mechanika. Stefaniak był w gruncie rzeczy dobrym człowiekiem, miał jednak sporo wad; lubił dużo wypić, wstawanie o stałej porze wyznaczonej przez dowódcę oddziału uważał za zamach na swoją wolność osobistą, a pełnienie służby wartowniczej przy samolotach, zwłaszcza gdy odbywała się ona w czasie manewrów traktował jak zło konieczne. Co innego porucznik Marian Lebioda, młody dwudziestojednoletni oficer, niski nie rzucający się w oczy szczupły blondyn – według nazistowskiej teorii rasowej, można go było uznać za skarlałego nordyka. Marian pochodził z Pomorza, a dokładniej z Gdańska, czy Tczewa… Tego kapitan Miśkiewicz nie wiedział i przez grzeczność, nie starał się dowiedzieć, wiedział jednak że rodzina Lebiody po wojnie z sowietami wykupiła dwie kamienice w Kijowe. Budynki te znajdowały się przy głównym placu miejskim i w czasie sowieckiego „panowania” nad Kijowem znajdowały się tam jakieś instytucje w stylu dzielnicowego komitetu partii lub komsomołu. Miśkiewicz zatrzymał się przy samolocie oznaczonym jako HX – 11, na którym loty wykonywał porucznik. Przez chwilę przyglądał się nadwyrężonej konstrukcji podwozia, którego szkielet z racji zdemontowania części poszycia górnego był doskonale widoczny, po czym zapytał cichym, spokojnym, nie zdradzającym oznak zdenerwowania głosem:
    - Który to w tym tygodniu?
    - Trzeci – odparł beznamiętnie Stefaniak i zaczął dłubać przy układzie hydraulicznym podwozia.
    - A więc, panie poruczniku, w ciągu zaledwie czterech dni, rozbił pan trzy samoloty? – kapitan Miśkiewicz zwrócił się ku porucznikowi – Co ma mi pan do powiedzenia na swoją obronę…
    - No, bo widzi pan kapitan, to było tak, że ja….
    - … że ja nie mam pojęcia o lataniu – warknął pod nosem Stefaniak.
    - KAPRALU! – wrzasnął kapitan – Nie wtrącać się w rozmowę starszych stopniem. Może takie zwyczaje panowały w Huzarach, ale nie w tej jednostce!
    - Tak jest, przepraszam – bąknął Stefaniak i obrzucił Mariana nieprzyjaznym spojrzeniem.
    - A więc, co się z panem dzieje?
    - Bo to jest taka delikatna sprawa – zaczął nieśmiało porucznik – Widzi pan… ja mam pewne problemy ze zdrowiem…
    Piotr wskazał Lebiodzie drogę do swojej ziemianki – takie wiadomości nie powinny trafić do uszu kogoś niepowołanego. Przecież w przypadku, gdy do jednostki trafia żołnierz, który nie powinien w niej być, po głowie dostaje nie tylko dowódca, ale również lekarze i jego nauczyciele, zwłaszcza gdy taka sytuacja ma miejsce w jednostce lotniczej. Gdy obaj lotnicy znaleźli się wreszcie w dość przytulnej ziemiance zajmowanej przez kapitana Miśkiewicza, Piotr wskazał porucznikowi miejsce przy małym stole do gry w karty, który przytargał tu na swoich plecach mechanik kapitana – szeregowy Zieliński. Gdy Marian zajął swoje miejsce, kapitan sięgnął do małej metalowej szafki, z której wyjął dwie szklanki, dużą metalową puszkę, oraz mały czajnik, który szybko ustawił na kuchence.
    - Czego się napijesz?
    - Może być herbata panie kapitanie.
    - Dobrze, a teraz słucham – odparł Piotr siadając naprzeciwko porucznika – Co to za problemy zdrowotne?
    - Bo widzi pan, ja tracę w powietrzu, zwłaszcza przy lądowaniu panowanie nad sobą. Wszystko jest w porządku, gdy ląduję na samolocie ze stałym podwoziem – Lebioda uśmiechnął się smutno – W Dęblinie mieliśmy na wyposażeniu „jedenastki” i „siódemki” więc tego problemu nie było. Kłopoty zaczęły się dopiero w Warszawie, ale tam jakoś zawsze udawało mi się wyhamować na betonowym pasie. A tu… jeszcze teraz zimą, sam pan wie…
    - Jak wygląda to twoje… - kapitan na chwilę zamilkł – zaburzenie?
    - Przy lądowaniu samolot szybko wytraca prędkość – zaczął powoli Lebioda – I właśnie wtedy… tracę nad sobą panowanie. Zaczynają mi się trząść ręce, zdarza się, że nie jestem w stanie opanować strachu, z maszyny wysiadam cały zlany potem… Ludzie mówią, że to tchórzostwo, ale mój lekarz powiedział, że mam problemy z jakimś nerwem w mózgu i nie powinienem w zasadzie latać… - na twarzy porucznika pojawił się prawdziwy smutek – Ale ja to kocham…
    - Jutro polecimy razem – mruknął kapitan i pokazał porucznikowi by wyszedł z jego ziemianki – Aha, jeszcze jedno nie przejmuj się. Taka „dolegliwość” to nie problem…
    - Ale ja przecież rozbijam samolot za samolotem…
    - Nie martw się. Po jutrzejszym nie rozbijesz już ani jednej maszyny….

    [​IMG]

    Zdjęcie wykonane na trasie przelotu​

    Rankiem na polowym lotnisku, dwadzieścia kilometrów na południe od Drohobycza mechanicy już od samego brzasku rozgrzewali silniki dwóch Hurricane’ów. Zegar w kabinie maszyny HX – 10 wskazywał godzinę 8.00, gdy miejsce w kokpicie zajął kapitan Miśkiewicz. Spokojnie przygotowywał się do startu, w locie, podczas którego jego skrzydłowym był porucznik Lebioda. Start nastąpił w jakiś kwadrans później. Samolot Miśkiewicza oderwał się od ziemi bez większych problemów i po wykonaniu ciasnego zakrętu nad lotniskiem wyrównał lot. Po chwili dołączył do niego porucznik, który zajął miejsce na godzinie 4 maszyny prowadzącej. Przez następne 40 minut w powietrzu panowała zupełna cisza – piloci przelatywali nad drogą Lwów – Warszawa – Bydgoszcz – Gdańsk, gdy samolot Miśkiewicza zaczął nagle opornie reagować na stery.
    - Ziemia, ziemia… ja Orzeł „1” – kapitan przełączył pokładowe radio na odbiór.
    - Tu ziemia, Orzeł, obowiązuje cię cisza radiowa…
    - Ja Orzeł, samolot opornie reaguje na stery – Piotr spojrzał na wskaźnik paliwa i dodał – proszę o zgodę na przerwanie patrolu.
    - Orzeł, wyrażam zgodę, wracajcie ze skrzydłowym!
    Obaj piloci wykonali zwrot na skrzydło, i już po chwili weszli na kurs powrotny nad lotnisko. Po krótkim locie, w dole zamajaczyły znajome laski i polanki, wśród których ukryto pole wzlotów. Samoloty zmniejszyły wysokość. Jako pierwszy do lądowania podchodził kapitan Miśkiewicz… wszystko szło zgodnie z procedurą, gdy nagle w słuchawkach porucznika Lebiody zadźwięczał głos kapitana.
    - Marian… cholera… podwozie się zacięło nie dam rady… skaczę…
    - Panie kapitanie! Za nisko na skok!
    - Jasna cholera… już po mnie… to już koniec – prawie krzyczał Miśkiewicz.
    - Niech pan nie panikuje… - porucznik był naprawdę zdziwiony zachowaniem tak doświadczonego lotnika jak Miśkiewicz…
    - Marian… Potrzebuję TWOJEJ pomocy…
    - Spokojnie panie kapitanie. Niech pan rozpocznie procedurę awaryjną – powiedział spokojnie porucznik – Co sprawdzi pan najpierw?
    - Nie wiem, Boże nie wiem….
    - Wysokościomierz. Jaką wartość wskazuje?
    - 50 metrów…
    - Dobrze… Proszę sprawdzić klapy…
    - Pozycja neutralna…
    - A teraz niech pan przełączy dźwignię podwozia na otwieranie ręczne… Zrobił to pan?
    - Tak…
    - Dobrze, a teraz proszę powoli, i spokojnie kręcić tą dźwignią, na prawej burcie…
    - I jak?
    - Wysuwa się… da pan radę?
    - Tak, tak. Ląduj pierwszy…
    Samolot Lebiody wyszedł na prowadzenie i bez problemów wylądował na trzy punkty (koła w skrzydłach – dwa punkty, kółko ogonowe (trzeci punkt) i powoli potoczył się po pasie pod polowy hangar. Po chwili obok niego zatrzymał się samolot Miśkiewicza. Pilot bez większych problemów i oznak zdenerwowania wysiadł z kabiny i zwracając się do porucznika powiedział:
    - No i co? Wylądowałeś na trzy punkty, a mówiłeś, że mózg Ci w tym przeszkadza… Będą z ciebie ludzie Marian.
    - To pan, to pan to wszystko… - porucznik nie mógł opanować zdenerwowania – wymyślił?
    - Można tak powiedzieć. Podwozie wcale mi się nie zacięło, wcale nie straciłem kontroli nad nerwami – powiedział spokojnie kapitan Miśkiewicz – A tobie udało się przezwyciężyć nerwy i wylądować poprawnie. W powietrzu radzisz sobie świetnie, jutro, albo jeszcze dzisiaj polecisz sam, nie potrzebujesz już niczyjej osłony.
    - Pan nie mówi poważnie…
    - Zupełnie poważnie Marian. Zupełnie…

    Następnego dnia rano, gdy pierwsze promienie słońca padły na ziemianki zajmowane przez poszczególnych pilotów, z jednej z nor w ziemi wynurzył się porucznik Lebioda. Szybko podszedł do stojącej na polu wzlotów maszyny i zajął miejsce w kabinie. Nim upłynęło trzydzieści minut, był w powietrzu. Po krótkim locie szkoleniowym nad poligonem, położonym w samym środku lasu, Hurricane Lebiody pojawił się nad lotniskiem… Pilot wyrównał lot i bez przeszkód wylądował na pustym pasie. Po chwili wokół maszyny zebrali się wszyscy wolni od zajęć żołnierze i oficerowie. Każdy chciał pogratulować Lebiodzie przełamania niemocy – jak donosił dowodzący obsługą naziemną poligonu oficer piechoty cel, który miał ostrzelać Lebioda został całkowicie zniszczony i gdyby był to samochód terenowy, a nie kupa dykty, to zamieniłby się już dawno w jeden wielki płomień.

    18 grudnia 1941 roku

    [​IMG]

    [​IMG]
    Zgodnie z rozkazem naczelnego dowództwa sił lądowych, powstaje armia Prusy, której zadaniem jest ochrona przed ewentualnym desantem nieprzyjaciela na ziemie na zachodzie kraju. O ile sam fakt istnienia Armii Prusy, nie jest dla nikogo jakąś przeszkodą, czy wręcz problemem, gdyż wszyscy uważają, że Polska, przy swoim potencjale przemysłowym, który jest wciąż rozbudowywany, jest zdolna do utrzymania znacznie większych sił, niż te którymi dysponuje, o tyle problemy dotyczyły kwestii dowódcy. Część oficerów wywodzących się ze środowisk legionowych, widziałaby w roli dowódcy któregoś z zaufanych ludzi, świętej pamięci marszałka, na przykład Rydza Śmigłego, który od dawna starał się o zapewnienie sobie jakiejś osobistej jednostki. Po długich targach na linii prezydent – szef GISZ-u, zdecydowano, że dowódcą Armii Prusy, będzie marszałek. Nie sprecyzowano jednak – o kogo dokładnie chodzi – zapis brzmiał bowiem – „dowódcą Armii Prusy (…) będzie oficer w stopniu Marszałka WP.”. Tego samego dnia, wczesnym przedpołudniem prezydent wydał decyzję o awansie generała Władysława Andersa na marszałka Wojska Polskiego. Taka decyzja wywołała wybuch wściekłości u Rydza – Śmigłego i burzę oklasków w środowisku dawnych AK-owców, którzy za służbę w konspiracji, skierowanej przeciwko Piaseckiemu i jego niemieckim pomagierom zostali w większości wypadków odznaczeni wysokimi odznaczeniami państwowymi, oraz nagrodzeni awansami – często o dwa, trzy stopnie. Dwa dni później, to jest 20 grudnia 1941 roku, do życia powołano Armię Poznań, na czele której stanął generał Kukiel – choć prezydent wysunął propozycję kandydatury Rydza – Śmigłego, którą ten, z racji „zbyt dużej odległości pomiędzy Poznaniem i Warszawą, a co za tym idzie niemożnością połączenia dwóch stanowisk” odrzucił. W armii coraz mocniej zaznaczał się podział, który w przyszłości mógł być bardzo niebezpieczny – podział na oficerów, którzy popierali marszałka Śmigłego, oraz tych, którzy z różnych powodów byli mu bardzo przeciwni. W wyniku zamieszania w GISZ-u, na noworocznym planie dozbrojeniowym skorzystała Marynarka Wojenna, która na Boże Narodzenie 1941 roku, otrzymała od władz szczególnie piękny, bo niespodziewany prezent w postaci zlecenia na budowę trzech lekkich krążowników, nowego typu „Hetman”, które miały trafić do Floty Bałtyku, oraz Floty Uderzeniowej, w zamian za jeden niszczyciel. Nowe jednostki, różniły się od „Dragona” głównie siłą artylerii głównej, oraz ilością broni przeciwlotniczej – na jednostkach typu „Hetman” montowano bowiem łącznie nieco ponad 15 stanowisk przeciwlotniczych (w tym kilka stanowisk dla karabinów plot.). Zwiększono także możliwości techniczne silników, które przy mniejszym zużyciu paliwa mogły osiągnąć większy zasięg. Trzy nowe okręty, otrzymały już w pierwszej fazie budowy robocze nazwy – były to OORP: „Conrad”, „Stefan Czarniecki” oraz „Stanisław Żółkiewski”.
    Kolejnym rodzajem sił zbrojnych, który zyskał na kłótniach na szczycie były siły pancerne – 28 grudnia, na specjalnym posiedzeniu rządu, Kwiatkowski poinformował prezydenta, który przejął stanowisko wicepremiera i w rządzie pełnił rolę ministra bez teki, iż jest w stanie sfinansować z wpływów za pożyczki, udzielone pomniejszym państwom w regionie budowę dywizji pancernej, na co zgodzili się wszyscy biorący udział w nadzwyczajnym posiedzeniu. Nowa jednostka – 7 Dywizja Pancerno Motorowa, od samego początku stała się solą w oku marszałka Śmigłego – gdyż to jego konkurent – marszałek Anders, miał być propagatorem jej sformowania.
     
  18. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 63 ​


    Zabójcy...

    [​IMG]

    Zreformowani Huzarzy stali się jedną z najmniej potrzebnych jednostek w całym wojsku. Jeśli dodatkowo weźmiemy pod uwagę, że większość z nich stanowili dawni oficerowie odpowiedzialni za przesłuchiwanie i wydobywanie zeznań z niewygodnych świadków to uzyskamy pełny obraz tej wspaniałej jednostki, na czele której stanął kapitan Łukasz Kopytek. Był pierwszy stycznia – Nowy Rok i nikt, absolutnie nikt poza kapitanem nie siedział w biurze. Od ponad dwunastu godzin dowódca Huzarów przygotowywał się do przedstawienia projektu swojej przyszłej działalności Sejmowi RP, który miał zaakceptować lub odrzucić projekt przekształcenia Huzarów w jednostkę elitarną, przeznaczoną do tajnych działań daleko za granicami kraju. Pióro, które kapitan otrzymał jako nagrodę za rozwiązanie poważnego problemu jakim była litewska partyzantka, raz po raz skrzypiało na pokrytym nierównymi, niewidocznymi gołym okiem bruzdami, papierze kancelaryjnym. Wreszcie kapitan odłożył pióro i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku wstał z miejsca. Przez chwilę wydawało mu się, że słyszy kroki na korytarzu, ale gdy zastanowił się nad tym głębiej doszedł do wniosku, że nie zna kogoś kto byłby o tej porze w pracy, zwłaszcza jeśli pracował w „Huzarach”. Łukasz podszedł do okna i lekko przymknął powieki. Wydawało mu się, że oto on, zwyczajny człowiek staje przed całym Sejmem, i z mównicy, ubrany w nienagannie dopasowany, galowy mundur oficerski wygłasza swoje przemówienie do zebranych na sali sejmowej posłów… Gdyby się dobrze skupił usłyszałby nawet własny głos, wypowiadający słowa, które miały odmienić wizerunek Huzara… Z marzeń wyrwało go skrzypienie drzwi do jego biura. Nim niespodziewany gość zdążył obrócić się na pięcie Kopytek już patrzył w stronę drzwi wejściowych w których stał nieznany mu oficer, ubrany w mundur huzarski. Przybysz przez chwilę lustrował gospodarza wzrokiem po czym, spokojnie zapytał:
    - Kapitan Łukasz Kopytek?
    - Zgadza się – odparł kapitan i powoli podszedł do biurka – Czym mogę służyć?
    - W imieniu Huzarów Śmierci, i premiera RP, Bolesława Piaseckiego został wydany na pana wyrok śmierci – to mówiąc gość wyciągnął pistolet i wymierzył do Kopytka. Nim ten zdążył sięgnąć po broń ciszę noworocznego poranka przerwał huk wystrzału… Kapitan złapał się za brzuch i upadł na podłogę. Zamachowiec widząc, że oddane przez niego strzały są celne uśmiechnął się nieprzyjemnie i podszedł do leżącego. Ostrożnie nachylił się i zerwał z munduru Łukasza Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski, po czym splunął z pogardą na leżącego na ziemi oficera.
    - Nie jesteś godzien by go nosić, kanalio – warknął napastnik i kopnął swoją ofiarę w brzuch. Kopytek został sam. Straszny ból, który z przebitej kulą jamy brzusznej promieniował na całe ciało, poczucie bezsilności i strach przed śmiercią odbierały mu zdolność do racjonalnego działania…Zdawało mu się, że zapada się w studnię bez dna, że jest coraz głębiej i głębiej…, czuł że lada chwila, jego bezwładne ciało upadnie na betonowe dno studni… Przytomność odzyskał dopiero dwa tygodnie później. Leżał w szpitalu, a pierwszym widokiem który zobaczył była ubrana w biały strój pielęgniarka. Nim Łukasz zrozumiał co tak naprawdę się stało minęło kilka następnych dni. Dopiero 20 stycznia dotarło do niego, że stał się ofiarą zamachu, że jakiś oficer, działający w ramach Huzarów dokonał na niego prawie udanego… Nie… to słowo nie mogło mu przejść przez usta. Postanowił że nie sprzeda swojej skóry tak tanio. Nim został przesłuchany przez policję, z pamięci odtworzył tekst rozkazu, który zostawił tego feralnego dnia na swoim biurku. Słowo po słowie, akapit po akapicie. Gdy 23 w jego małej jasnej szpitalnej sali pojawili się oficerowie wydziału zabójstw (Kopytek co prawda żył, ale nikt nie wiedział jak długo) i żandarmi zapytał ich tylko o jedno:
    - Panowie, jaka jest decyzja sejmu w sprawie Huzarów?
    - Pozostaną policją polityczną – odparł jeden z żandarmów – tak jak pan sobie tego życzył…
    - Rozumiem – na twarzy Kopytka pojawił się cień uśmiechu – Tak jak tego chciałem…Niestety nie jestem w stanie powiedzieć kto do mnie strzelał – dodał po chwili – Nie umiem go nawet opisać. Sami wiecie panowie… Wszystko spowija mgła… Ostatnie co pamiętam, to jak pyta się mnie, czy nazywam się Łukasz Kopytek i czy jestem szefem Huzarów. Gdy odpowiedziałem twierdząco, i odwróciłem się w jego stronę, poczułem ból w klatce piersiowej. Nic więcej nie pamiętam.
    - Na pewno? – zapytał jeden z policjantów pochylając się nad łóżkiem chorego.
    - Jestem ABSOLUTNIE pewien – odparł Kopytek i sięgnął po szklankę z wodą – Przepraszam panowie, ale czy mogę was o coś prosić? Chciałbym spotkać się z moim przyjacielem, porucznikiem Miśkiewiczem…
    - Chyba kapitanem? – zapytał drugi policjant – Dobrze, zadzwonimy do niego, albo w ostateczności poprosimy którąś z sióstr…

    Telefon zadzwonił w najmniej odpowiednim momencie – jak zwykle zresztą. Piotr usiadł właśnie w swoim ulubionym fotelu i założył swoje ulubione kapcie, gdy jakiś nieznany mu jeszcze intruz wyrwał go z tej twórczej zadumy… Kapitan, znany wśród swoich podwładnych z dość ciętego języka rzucił więc pod nosem, słowo którego przytaczać nie wypada i siląc się na spokój podniósł słuchawkę.
    - Halo? Kapitan Miśkiewicz.
    - Tak, przy aparacie. Kto mówi – warknął kapitan i spojrzał na nagłówek „Dziennika Lwowskiego” – „Kopytek przeżył!”.
    - Siostra Maria Zawiasa ze szpitala GISZ w Warszawie…Kapitan Kopytek…
    - Znaczy Łukasz – burknął Piotr ciskając gazetą w kąt pokoju.
    - Prosił mnie żebym poprosiła pana o jak najszybsze przybycie…
    - Co z nim? Umiera, że mnie woła, czy co? Przecież ma się już lepiej – w GAZETACH o tym piszą…
    - Chce z panem porozmawiać…
    - Zobaczę co da się zrobić – warknął na dowidzenia Miśkiewicz i odłożył słuchawkę. Zapowiadał się kolejny wyjazd do Warszawy… Ostatnim razem skończyło się na przedterminowych wyborach na początku kwietnia. Ciekawe na czym zakończy się tym razem…

    Szpital przeznaczony dla oficerów i żołnierzy pracujących w Generalnym Inspektoracie od zawsze był przepełniony. Trudno się dziwić, skoro była to jedna z lepszych placówek medycznych w całym kraju, to właśnie tu praktyki odbywali najlepsi polscy i niemieccy specjaliści, to właśnie tu przeprowadzano operacje, które gdzie indziej uważano za niemożliwe. Również polożenie szpitala było można by rzecz – wzorcowe. Za miastem, na prawym brzegu Wisły, z dala od zgiełku i szumu Pragi, w dużym parku angielskim. Samochód kapitana Miśkiewicza został wpuszczony aż pod sam budynek, na parking przeznaczony dla pracowników szpitala. Czarny Opel Kadet, którego prowadził kapitan zatrzymał się jednak o wiele wcześniej, w połowie drogi. Jedyny pasażer, ubrany w wojskowy płaszcz wysiadł i ruszył do środka maszerując po wąskiej zasypanej śniegiem dróżce.
    - Latem musi tu być pięknie – pomyślał Piotr i spojrzał w okna szpitala – Praktycznie żadne z nich nie jest oknem od sali dla chorych. Wszystkie pomieszczenia dla pacjentów mają okna wychodzące na dziedziniec, na którym obywają się apele i spotkania, oraz występy znanych artystów… Ciekawe jaki jest w tym cel… Może obawiają się zamachu, albo chcą uniknąć nachodzenia znanych wojskowych przez dziennikarzy…
    Miśkiewicz zatrzymał się przed drzwiami, obok których krążył strażnik ubrany w wojskowy mundur. Kapitan podał mu bez słowa swoją przepustkę. Żandarm rzucił na nią pobieżnie okiem a następnie skinął głową, na znak że Piotr może wejść od środka. Gdy zamknął za sobą duże, wyglądające na solidne drewniane drzwi jego oczom ukazał się przepiękny holl w którym przebywali pacjenci. Przy jednym ze stolików do gry w pokera, zauważył swojego przyjaciela z dawnych lat, kapitana Łukasza Kopytka. Miśkiewicz bez słowa podszedł do niego i usiadł przy stoliku. Kopytek wyglądał całkiem dobrze. Na widok gościa uśmiechnął się lekko i wyjął z kieszeni pasiastego brązowego szlafroka talię kart, którą przetasował i rozdał dla dwóch graczy. Piotr chciwym ruchem przyciągnął do siebie rozdane karty, i przybierając pokerowy wyraz twarzy powiedział przyciszonym głosem:
    - Nie ściągałeś mnie tu z Lwowa, żeby grać ze mną w pokera.
    - Masz rację – odparł ranny – Mam do ciebie ważną sprawę. Wymieniasz coś?
    - Dwie. Co to za sprawa?
    - Jak się zapewne domyślasz związana z zamachem na mnie.
    - To mnie jakoś nie zdziwiło – odparł Piotr i sięgnął po dwie karty – Masz jakieś podejrzenia? I czego tak naprawdę ode mnie oczekujesz?
    - Na pewno, nie tego że złapiesz tego gościa. Jeśli dostaniesz go w swoje ręce możesz go nawet zabić – odparł Kopytek rzucając na stół cztery karty – Chodzi raczej o to co masz odzyskać.
    - Nie rozumiem…
    - Z mojego gabinetu, w trakcie zamachu zniknął dokument, który następnego dnia miałem przedstawić w Sejmie. Dotyczył on dalszego losu Huzarów, których ja widziałem jako doborowe oddziały szybkiego reagowania.
    - Przecież twój zastępca ogłosił inny projekt…
    - … którego nie napisałem osobiście – dodał szybko Kopytek – W moim projekcie była mowa o przemianie, o stworzeniu elitarnego oddziału – w propozycji przedstawionej przez mojego tak zwanego zastępcę, porucznika Wiktora Milewskiego nie ma o tym mowy. Od pierwszych słów, kreuje Huzarów jako policję polityczną, która musi zostać utrzymana. „Huzarzy będą zajmowali się walką z korupcją”, proszę Cię, kto dzisiaj daje łapówki? Chyba tylko najbogatsi ludzie w państwie swoim prawnikom. Łapówkarstwo jest passe…
    - Cóż osobiście znam wielu, którzy zawdzięczają swoją pozycje kopercie, ale masz prawo tak to widzieć – odparł kapitan – A teraz powiedz co mam tak właściwie zrobić ze swej strony?
    - Wystawię ci, legitymację huzarską, a ty postarasz się ustalić kto próbował mnie zabić.
    - Dlaczego właśnie ja? – zapytał zniesmaczony kapitan – przecież jestem zwyczajnym lotnikiem.
    - Podczas pracy w AK dałeś się poznać jako świetny konspirator. Udało ci się doprowadzić do upadku reżimu premiera Piaseckiego, który obecnie tylko formalnie rządzi krajem. Dasz sobie świetnie radę. Musisz grać agenta z prowincji, który przybywa do stolicy, żeby odebrać swoje dokumenty.
    - Postaram się jakoś to załatwić ale nie mogę nic obiecać – kapitan wstał z miejsca i wyłożył swoje karty, nie miał żadnej pary, każda karta była, jak to się mówi z innej parafii.

    [​IMG]

    "Terrorysta" Żbik​

    Kołaciński i dwóch innych partyzantów leżało przy drodze do miasta. „Żbik” trzymał odbezpieczonego Smith – Wessona wz. 1905, jego kompanii mieli dwa pistolety maszynowe MP 40. Nowa broń została im wydana dopiero kilka dni temu – świeży transport z magazynów Huzarów Śmierci. Cały oddział Opolskiej Brygady Narodowych Sił Zbrojnych oczekiwał właśnie na moment w którym zza zakrętu wyłoni się konwój Gestapo wyjeżdżający z Opola do Wrocławia, gdzie miała odbyć się rozprawa porucznika „Wiśnika”. Wiśnik wpadł na początku zeszłego roku, gdy cała organizacja była jeszcze w powijakach. Po krótkim acz burzliwym procesie sąd skazał go na dziesięć lat obozu reedukacyjnego w Dachau, jednak wkrótce okazało się, że „Wiśnik” wie znacznie więcej. Niektórzy mówili, że złamał się w śledztwie inni, że sprzedał swoich przyjaciół w zamian za obietnicę życia, jeszcze inni mówili, że Gestapo wyciągnęło wnioski z dokumentów, które znaleziono przy aresztowanym oficerze. Proces wznowiono na początku grudnia 1941 roku. Jego podstawowym celem było wyjaśnienie każdemu kto tylko chciał słuchać, że na terenie Śląska działają tajne grupy, powiazane z jednym z państw sojuszniczych. Nikt w Niemczech nie wiedział, że „Wiśnik” a dokładniej leutnant Johan Grubber, pracował dla Polaków – dokumenty które przewoził były bowiem wystawione w języku francuskim, co początkowo zaowocowało oskarżeniem Grubbera o szpiegostwo na rzecz III Republiki, taką bowiem nazwę przyjęły dla swojego państwa władze Francji po zakończeniu II wojny światowej. Kołaciński zsunął się na dół kanału melioracyjnego i zapalił papierosa. Samogon, który razem z resztą drużyny pił przed kilkoma godzinami w gospodarstwie starego Czereśniaka powoli ulatywał z jego organizmu. Władek dopiero teraz czuł, że w gruncie rzeczy to jest mu bardzo zimno. Powolnym ruchem poprawił swój kożuch i ponownie położył się tuż przy nawierzchni szosy.
    - Panie komendancie – odezwał się jeden z partyzantów – Chyba dzisiaj nie pojadą dalej. Droga jest…
    - Cicho. Bierz dwóch ludzi i obejdź posterunki. Muszą się tu pojawić. Rozprawa zacznie się o dwunastej, więc jeśli chcą zdążyć, to albo już wyjechali, albo właśnie to robią.
    - Tak jest – odparł żołnierz. Bezszelestnie zsunął się na dno pokrytego śniegiem rowu i przeczołgał się do pobliskiego lasku, w którym przy stanowisku ciężkiego karabinu maszynowego siedziało kilku innych partyzantów – Jawor, Dąb i Łysy za mną – rzucił w stronę grupki pięciu siedzących przy małym ognisku ludzi.
    - Panie poruczniku – rzucił jeden z nich – a co będzie jak nie przyjadą?
    - Nie wiem Jawor – odparł porucznik – Komendant się uparł.
    Cała czwórka przeszłą zaledwie kilkadziesiąt metrów, gdy ukryty na drzewie snajper zawołał w stronę idących na dole ludzi.
    - Jadą!
    Wszyscy natychmiast pobiegli na swoje stanowiska. Jawor podbiegł do stanowiska ich karabinu maszynowego i szybko podpiął nową taśmę z amunicją.
    - Jadą!
    Tymczasem samochody z konwoju więziennego wjechały już na ostatnią prostą przed zakrętem na którym miał nastąpić atak. Prowadzący karetkę sierżant zwolnił… Nim zorientował się co się dzieje usłyszał tylko jakby coś rozerwało się pod samochodem, a po chwili cały samochód wyrzucił w powietrze strumień gorącego powietrza. Ciężarówka z hukiem uderzyła o ziemię, a z rowów melioracyjnych wyskoczyli jacyś ludzie z bronią w ręku… Nim starszy sierżant sztabowy Bach zdał sobie sprawę z tego co właśnie miało miejsce widział, jak napastnicy prowadzą w stronę lasu, z którego się wynurzyli aresztanta, którego miał dostarczyć do Wrocławia. Po krótkiej szamotaninie z pasami bezpieczeństwa udało mu się wypełznąć z kabiny samochodu. Próbował wstać miejsca, gdy poczuł silne kopnięcie w mostek, i bezwładnie upadł na asfalt.
    - Hilfe, nich schielsen… bitte…
    Krótki dźwięk wystrzału z rewolweru Smith Wessą jeszcze przez chwilę rozbrzmiewał na pobojowisku. Strzelcy, ukryci za karabinem maszynowym na wzgórzu pośpiesznie ściągali stanowisko ckm-u.

    Następnego dnia po ataku gazety pisały:
    - Prawda „Faszyści niemieccy tracą ważnego świadka”
    - Volkicher Boebacher „Terroryści mordują kierowcę więziennej karetki”
    - Times „Niepokoje w Opolskim – dzieło wrogów czy sojuszników?”
    - Les Echos – „Śląscy wrogowie Hitlera – tajemnicza organizacja odbija głównego świadka”
    - Kresy Zachodnie – organ prasowy NSZ, wydawany nielegalnie – „Kapitan <Żbik> odbija <Wiśnika>
    - Kurier Codzienny – „Opolskie walczy z Niemcami!”

    5 stycznia 1942 roku

    [​IMG]

    Do służby wchodzą dwie dywizje lekkiej piechoty, są to: Lwowska i I Karpacka Dywizje Obrony Narodowej. Dowództwo nad nowymi jednostkami obejmuje generał Olbrycht, który pod swoimi rozkazami na również Górnośląską Dywizję ON. Trzydywizyjny korpus lekki dowodzony przez Olbrychta został oficjalnie nazwany Korpusem Bieszczadzkim, z racji miejsca stacjonowania. Do zadań KB należy głównie utrzymywanie spokoju na południowym odcinku granicy – głównie zaś w paśmie Bieszczad.

    13 stycznia 1942 roku

    [​IMG]

    Minister Kwiatkowski od dawna nie był tak zadowolony – kolejny wielki projekt rozwoju państwa przynosił wymierne skutki i zasłużoną popularność jego twórcy. W ciągu zaledwie pięciu dni od otworzenia Drohobyckiego Zagłębia Naftowego, na jego terenie zarejestrowały się cztery amerykańskie spółki naftowe. Bardzo szybko powstała też polska firma, która przy drobnym poparciu strony rządowej uzyskała pakiet kontrolny nad złożami zagłębia. 13 stycznia Polacy z Polskiej Kompanii Naftowej, podpisali umowę z amerykańskimi nafciarzami, umowa jest niezwykle korzystna dla strony polskiej – 90% wydobytego surowca musi pozostać w Rzeczpospolitej. Czyżby oznaczało to koniec ciągłych problemów z ropą?

    26 stycznia 1942 roku

    [​IMG]

    Dla wszystkich konstruktorów i pilotów już od dłuższego czasu było jasne, że PZL „Wilk” jest bardzo dobrą maszyną, która może służyć jeszcze wiele lat, pod warunkiem że przeprowadzone zostaną w niej odpowiednie modyfikacje. Dlatego też gdy na początku stycznia władze ogłosiły konkurs na nowy myśliwiec wielozadaniowy firma PZL wystartowała z projektem przebudowy „Wilka”. Jedyną konkurencją była oferta firmy Supermarine. Co prawda istniały odgórne decyzje dotyczące popierania rodzimych przedsiębiorców, jednak oferta jaką przedstawili Brytyjczycy była po prostu lepsza. Przede wszystkim, Anglicy oferowali Polsce budowę dwóch fabryk, które byłyby nastawione tylko i wyłączenie na produkcję nowych myśliwców. Dodatkowym atutem była obietnica przekazania kilku gotowych maszyn do szkół lotniczych i testów – jednak przysłowiowym gwoździem do trumny polskiego projektu była zgoda na przebudowę angielskiego oryginału… W tej sytuacji werdykt mógł być tylko jeden – zwycięzcą konkursu na nowy samolot wielozadaniowy została brytyjska firma Supermarine, która do konkursu wystawiła Spitfire’a Mk. I.
     
  19. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 64


    Air raid on Pearl Harbor...

    [​IMG]

    Przez cały rok 1941 admirał Kelly Turner jako szef Wydziału Planów Wojennych US Navy informował na bierzącą admirała Starka oraz Biały Dom o narastającym zagrożeniu ze strony Japonii. W styczniu przepowiedział, że Japończycy jeszcze przed końcem roku, lub na początku następnego, mogą przeprowadzić „atak z zaskoczenia” nie tylko na Filipiny, ale także na Pearl Harbor. W połowie kwietnia sporządził „Projekt planów obrony półkuli zachodniej”, tworząc, między innymi marynarkę wojenną dwóch oceanów.
    Natomiast 11 lipca Turner ostrzegał Starka, że w lipcu lub sierpniu Japończycy zajmą, lub podejmą takie próby, ważne punkty w Indochinach i przyjmą oportunistyczną postawę do nadmorskich prowincji Syberii, co było prawdopodobne, biorąc pod uwagę słabość rządu Kiereńskiego, zwłaszcza na tych terenach. Turner zalecał podjęcie kroków mających postawić wojska lądowe i marynarkę wojenną Stanów Zjednoczonych na Dalekim Wschodzie w „stan pogotowia”. „Może mieć rację – pisał Stark do przyjaciela, komandora Charlesa <Savvy> Coole’a Jr. – Zazwyczaj ją ma”. Dziesięć dni później Japończycy rzeczywiście podjęli próbę wkroczenia na tereny Wietnamu, a Roosevelt i Churchill w trybie pilnym spotkali się na Nowej Finlandii.
    Szesnastego października 1941 roku Turner wysyła do admirała Starka kolejne memorandum, ostrzegając iż istnieje” wyraźne prawdopodobieństwo, że Japonia w bliskiej przyszłości zaatakuje Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone”. W oficjalnym komunikacie do wyższych dowódców marynarki wojennej w Panamie, na Filipinach i Hawajach Stark złagodził to sformułowanie, stwierdzając, że „istnieje możliwość, że Japonia być może zaatakuje”. W sprawie sytuacji na Syberii Turner zwrócił uwagę, że w chwili obecnej wojska sowieckie i japońskie dysponują jednakowymi siłami, co „uniemożliwia ofensywę” do momentu zgromadzenia na Dalekim Wschodzie większych sił sowieckich, co wobec problemów z jakimi boryka się Kiereński po śmierci Stalina jest terminem bardzo odległym”…

    [​IMG]

    Początek lutego był bardzo trudnym okresem dla całego sztabu US Navy, głównie z powodu „zaginięcia” kilku najnowocześniejszych japońskich lotniskowców, które po prostu zniknęły z oczu śledzącym je kryptologom i szyfrantom. Marshall postanowił wysłać ostrzeżenie na Filipiny, Hawaje i do Panamy. Stark zaproponował skorzystanie z systemu łączności marynarki wojennej, wyraźnie szybszego i bardziej niezawodnego niż wojsk lądowych, ale Marshall nie wyraził zgody. Kiedy Bratton pospieszenie wychodził z depeszą, dyrektor planowania wojennego Leonard T. Gero zawołał: „Jeżeli jest jakaś kwestia priorytetu dajcie Filipinom pierwszeństwo”. W tym samym czasie samoloty admirała Nagumo zbliżały się do Hawajów. Na Formozie inne japońskie dywizjony czekały na poprawę pogody, by wystartować do uderzenia na Filipiny.

    [​IMG]

    Ponieważ George Marshall wykluczył powiadomienie baz na Pacyfiku za pośrednictwem telefonu z elektronicznym urządzeniem szyfrującym – obawiał się, że nieprzyjaciel połączył się do podmorskich kabli, co w tak krytycznym momencie było zupełnie niewczesną obawą – pułkownik Bratton pobiegł do ośrodka łączności wojsk lądowych. Tam pułkownik Edward Frencz powiedział mu, że zaszyfrowanie cytowanych wyżej trzech zdań zajmie co najmniej trzydzieści minut. W czasie ponad połowę krótszym wiadomość mogła być przekazana telefonicznie na Filipiny, Hawaje i do Panamy. W Waszyngtonie minęła już dwunasta w południe…

    [​IMG]

    Mniej więcej w tym samym czasie USS „Antares” zbliżał się do toru wodnego prowadzącego do Pearl Harobor. Jeden z jego oficerów dostrzegł kiosk japońskiego okrętu podwodnego i natychmiast wezwał na pomoc znajdujący się w pobliżu niszczyciel „Ward”. W przeciwieństwie do dowódców „Selfidge’a” i „Talbota”, które wcześniej meldowały kontakty z japońskimi okrętami podwodnymi, dowódca „Warda” o szóstej czterdzieści czasu hawajskiego ogłosił alarm bojowy i otworzył ogień do okrętu podwodnego. Pocisk trafił w kiosk, a następnie „Ward” wykończył nieprzyjacielską jednostkę bombami głębinowymi. Czujmy komandor Wiliam Outerbridge z „Warda” niezwłocznie zameldował przez radio o ataku do Pearl Harbor i wiadomość dotarła do admirała Kimmela tuż po siódmej. Ten rozkazał, by meldunek sprawdzić. Wcześnie nie zamierzał nikogo alarmować, na ten niedzielny poranek zaplanował partię golfa z generałem Shortem. Kimmelowi na pewno nie można było zarzucić, że nie stawiał kropki nad „i”. Podobnie jak Starkowi i Marshallowi, nie przyszło mu do głowy, żeby w obecnej sytuacji lepiej byłoby przesadzić z gotowością bojową, niż postępować według dawnych, powolnych, metodycznych, przedwojennych reguł, które gwarantowały dobrą ocenę kwalifikacji służbowych.

    [​IMG]

    "Doug" Mc Arthur w tym samym czasie skopał sytuację na Filipinach​

    W Waszyngtonie ośrodek łączności wojsk lądowych znajdujący się budynku uzbrojenia wysyłał ostrzeżenia Marshalla do Panamy, do McArthura na Filipinach i dowódcy 4. Armii w kwaterze głównej Presidio w San Francisco. Jednakże z powodu „problemów atmosferycznych” pomiędzy Kalifornia, a Hawajami cała łączność radiowa wojsk lądowych między tymi dwoma miejscami została wstrzymana do dziesiątej dwadzieścia standardowego czasu wschodniego. Pułkownik French wysłał depeszę na Hawaje za pośrednictwem Western Union ze znacznie silniejszego nadajnika radiowego RCA, który nie miał żadnych kłopotów z utrzymaniem łączności radiowej z wyspami. Pomimo tych opóźnień – jak się okazało zabójczych – Marshall nadal odmawiał przekazania wiadomości na Hawaje, lub Filipiny drogą telefoniczną.

    [​IMG]

    B-17 D, takie samoloty miały nadlecieć z kontynentu...

    [​IMG]

    ... i Zero vel "Zeke".​

    Na Hawajach na Kahuku Point w niedzielę o siódmej (po południu czasu waszyngtońskiego) szeregowi obsługujący jedyne ruchome stanowisko radarowe wojsk lądowych na wyspach mieli właśnie z powodu oszczędności wyłączyć aparaturę na resztę ranka, kiedy radar wykrył ponad pięćdziesiąt samolotów znajdujących się około 132 mil na północ od Oahu i szybko się zbliżających. Obaj żołnierze natychmiast zameldowali o tym do Centrum Informacji Lotnictwa, gdzie porucznik Kermit Tyler nonszalancko zapewnił ich, że samoloty ten należą albo do wojsk lądowych, albo do marynarki wojennej. „No cóż, nie martwcie się nimi” – polecił i nie zrobił nic więcej w tej sprawie. Bądź co bądź była niedziela. Minęła już siódma dwadzieścia i zła ocena porucznika Tylera naraziła Hawaje na niebezpieczeństwo.
    Wysyłane przez generała Marshalla do generała Shorta ostrzeżenie w końcu dotarło na Hawaje o 7.33. Ponieważ jednak linia teleksowa pomiędzy RCA a Fort Shafter nie działała, urzędnik wręczył zaszyfrowany meldunek posłańcowi, który wyruszył na motocyklu. Tymczasem dwaj szeregowi na Kahuku Point, którzy zgodnie z rozkazem powinni wyłączyć radar, pozostali na posterunku, śledząc zbliżającą się falę nieprzyjacielskich bombowców aż do 7.30, kiedy zakłócenia radiowe uniemożliwiły dalszą obserwację. O 13.09 w Waszyngtonie DC generał Marshall wracał jak zwykle do Fort Myer na lunch. Prezydent Roosevelt zwołał w Białym Domu konferencję wojenną, która miała rozpocząć się o piętnastej.

    [​IMG]

    W budynku uzbrojenia „[…] O 13.30 do biura wpadł zdyszany marynarz” – wspominał pułkownik John R. Deane, sekretarz Sztabu Generalnego wojsk lądowych i jedyny oficer na służbie w biurze szefa sztabu w Waszyngtonie. – [Miał] wypisaną ołówkiem notatkę, która była jakoby depeszą wysłaną przez radiooperatora marynarki wojennej w Honolulu i, jak sobie przypominam brzmiała: <Pearl Harbor zaatakowany. To nie są ćwiczenia>. Natychmiast zadzwoniłem do generała Marshalla, który znajdował się w swojej kwaterze w Fort Myers na lunchu, i poinformowałem go o otrzymanej depeszy”. Marshall niezwłocznie pospieszył do Ministerstwa Wojny. Goniec z marynarki dostarczył tę samą depeszę ministrowi marynarki w hotelu Wardman Park.
    „Dzisiaj jadłem lunch z prezydentem przy jego biurku w Gabinecie Owalnym”, odnotował w dzienniku Robert Sherwood:
    Rozmawialiśmy o sprawach zupełnie niezwiązanych z wojną,, kiedy około pierwszej czterdzieści, zadzwonił minister Knox i powiedział, że odebrali radio [depeszę] z Honolulu od głównodowodzącego znajdujących się tam naszych sił [Kimmlea] informującą wszystkie nasze placówki, że trwa nalot i że <to nie ćwiczenia>.
    Wyraziłem przekonanie, że to na pewno jakaś pomyłka i z całą pewnością Japonia nie zaatakowałaby Honolulu […].
    Prezydent uznał, że meldunek jest prawdopodobnie prawdziwy i że było to właśnie takie nieoczekiwane posunięcie, jakie mogliby wykonać Japończycy […].”

    [​IMG]

    Czwartego lutego admirał Yamamoto, który jeszcze w styczniu 1941 przygotowywał komplet planów ataku na Pearl Harbor, z niepokojem czekał na pokładzie swojego okrętu flagowego, potężnego „Yamato”. Wiceadmirał Nagumo doprowadził zespół uderzeniowy, czyli Kido Butai, który miał wykonać atak na Pearl Harbor, na wyznaczony punkt znajdujący się na 26 stopniu szerokości północnej i 158 stopnień długości zachodniej, w odległości 275 mil dokładnie na północ od celu. Sześć lotniskowców Nagumo – „Akagi”, „Kaga”, „Hiryu”, „Soryu”, „Shokaku” i „Zuikaku” eskortował lekki krążownik i dziewięć niszczycieli, a poprzedzało je dwadzieścia pięć okrętów podwodnych, w tym pięć nosicieli dla miniaturowych okrętów podwodnych. Ich śladem podążał zespół wsparcia – dwa pancerniki, krążowniki, trzy rozpoznawcze okręty podwodne, dwa niszczyciele, osiem zbiornikowców i osiem jednostek zaopatrzenia. Nagumo i Yamamoto mieli nadzieję, że znajdą i zniszczą amerykańskie lotniskowce na Hawajach, piloci samolotów katapultowanych z jedenastu wielkich okrętów podwodnych ustalili wieczorem 3 lutego, że lotniskowców nie ma na tych wodach. Wiatr wzmógł się, osiągając siłę sztormu, co zagroziło wyznaczonym na następny dzień startom. Pięć miniaturowych okrętów podwodnych odeszło od nosicieli 4 lutego o godzinie pierwszej, z rozkazem wejścia do samego Pearl Harbor, jeśli będzie to możliwe.

    [​IMG]

    4 lutego o piątej morze wciąż było bardzo wzburzone i wykatapultowano dwa następne wodnosamoloty, aby ustaliły, czy możliwe jest przeprowadzenie pełnego ataku. Pomimo niebezpiecznego kołysania wielkich okrętów, Nagumo zaczął wysyłać pierwszą falę samolotów o 5.30 i o 6.15 183 maszyny (49 bombowców, każdy z przeciwpancerną bombą o masie 1600 funtów, 40 samolotów torpedowych z torpedami o płytkimi biegu, 51 bombowców nurkujących z bombami o masie 500 funtów i eskorta 43 myśliwców Zero) zgodnie z harmonogramem było już w powietrzu i na kursie do celu. Wcześniej admirał Yamamoto wydał rozkaz bojowy, przypominając zespołowi operacyjnemu, że „rozwój lub upadek cesarstwa zależy od tej bitwy”. Były to słynne słowa admirała Togo wypowiedziane tuż przed bitwą koło Cuszimy. Obecnie zabrzmiały one w uszach kolejnego pokolenia wojowników.

    [​IMG]

    Gotowi do staru...​

    Ich celem była amerykańska flota w Pearl Harbor – około dziewięćdziesięciu okrętów, wśród nich osiem pancerników, dwa ciężkie i sześć lekkich krążowników, dwadzieścia dziewięć niszczycieli i kilka okrętów podwodnych. Mieli również zaatakować sześć lotnisk: Hickham, Wheeler, Kaneohe, Ewa, Bellowi i lotnisko na Ford Island. Admirał Nomura otrzymał poleceni przekazać sekretarzowi Hullowi swoją ostatnią notę dyplomatyczną kończącą negocjacje o godzinie ósmej czasu Honolulu, tak aby zbiegło się to w czasie z atakiem, ale go nie poprzedziło. O 7.55 japońskie bombowce nurkujące runęły w dół, atakując lotniska i ostrzeliwując lotniska i ostrzeliwując z lotu koszącego samoloty, których nie zniszczyły bomby. Jednocześnie zaatakowały samoloty torpedowe i bombowce. Japończycy osiągnęli pełne zaskoczenie i przez pierwszy kwadrans amerykańska artyleria przeciwlotnicza nie otworzyła ognia ani z lądu, ani z okrętów. Admirał Kimmel i generał Short, którzy w czasie uderzania pierwszej fali wciąż znajdowali się na polu golfowym, nie ogłosili stanu pełniej gotowości bojowej wynikającej zarówno z ostrzeżenia z 27 listopada, jak i informacji dostarczonych prze Rocheforta. Większość amerykańskich żołnierzy, marynarzy i pilotów dosłownie spała. Żadne z dział nie było obsadzone, nie przygotowano amunicji.

    [​IMG]

    Samoloty przemknęły nad Pearl Harbor na minimalnej wysokości i uderzyły z morderczą precyzją. O 8.10 kilkakrotnie trafiona „Arizona” zniknęła w potężnej eksplozji. W tym momencie sporadycznie odzywała się już artyleria przeciwlotnicza, ale zaledwie garstka samolotów lotnictwa wojskowego i marynarki wojennej zdołała wystartować, by stawić czoła napastnikom. O 9.15 gdy kapitan Holmes dotarł do stoczni marynarki, druga fala 167 samolotów ponownie uderzyła na port i lotniska. I tym razem nie zaatakowały warsztatów naprawczych i zmagazynowanych wokół baz wojskowych i portów 4,5 miliona galonów ropy naftowej i benzyny, ale stało się tak dlatego że nie były one wymienione w ich rozkazach.

    [​IMG]

    W południe poza „Arizoną”, która wyleciała w powietrze, powodując ciężkie straty w ludziach, „Oklahoma” i „Utah” przewróciły się, „Kalifornia” i „West Wirginia” zatonęły, a poważnie uszkodzoną „Nevadę” dowódca wprowadził na brzeg natomiast „Tennessee” i „Pensnsylvania” odniosły ciężkie uszkodzenia. „Maryland” został lekko uszkodzony, podobnie jak krążowniki „Raleigh”, „Helena” i „Honolulu”. Trafione były też trzy niszczyciele i okręt-baza wodnosamolotów.
    Rzeź urządzona samolotom była równie straszliwa. Sto osiemdziesiąt osiem maszyn (lotnictwa wojsk lądowych i marynarki wojennej) uległo zniszczeniu na ziemi, kolejne 159 poważnie uszkodzono. Pozostały jedynie 43 sprawne samoloty. Dowiedziawszy się o całkowitym zniszczeniu amerykańskiego lotnictwa na Oahu, wstrząśnięty FDR wyrżnął pięścią w stół i zawołał: „Nasze samoloty zniszczone na ziemi, mój Boże, na ziemi!”. Ogółem 2402 Amerykanów poległo, a 1178 poniosło rany…

    Piasecki podszedł do okna i spojrzał na zewnątrz. Było jeszcze jasno, ale słońce chowało się już za widnokręgiem. Na całym terenie jego posiadłości krążyli strażnicy z Huzarów Śmierci, nie byli to jednak jego protegowani – na strażników byłego premiera wyznaczono nowych dopiero co przyjętych do służby ludzi, którzy premiera darzyli raczej nienawiścią niż szacunkiem i miłością. Pod drzwiami pokoju w, który przebywał Piasecki stało dzień i noc dwóch Huzarów z odbezpieczonymi pistoletami maszynowymi, sami strażnicy powiedzieli eks – premierowi, że jeśli spróbuje uciekać to nie będą próbowali go łapać – po prostu zastrzelą go przy pierwszej próbie jak psa. Każdego dnia o godzinie czternastej trzydzieści do pokoju premiera wchodził dowódca warty i wręczał mu świeże wydanie gazety. Potem przez dziesięć minut obaj rozmawiali o sprawach, które nie dotyczyły osobiście premiera, a następnie oficer stwierdzał że musi wracać do swoich ludzi. Dziś jednak było inaczej. Około południa do rezydencji podjechała stara wojskowa ciężarówka z której wysiadło kilku Huzarów. Potem z dołu dobiegały odgłosy kłótni. Premier był już pewien, że lada moment wejdą tu na górę i go zabiją, gdy ku jego zaskoczeniu drzwi otworzył generał Abraham i bez słowa wskazał mu biurko.
    - Proszę przygotować odezwę – warknął od drzwi i wyszedł. Piasecki właśnie skończył pisanie, gdy drzwi otworzyły się ponownie i do pokoju weszło dwóch Huzarów. Jeden z nich podszedł do premiera i bez słowa wyszarpnął mu pismo z ręki.
    - Bardzo dobrze – warknął huzar i zwracając się do swojego kompana dodał – Zostań z nim.
    Przez następnych kilka minut drugi z Huzarów trzymał premiera na muszce. Potem po raz kolejny tego dnia otworzyły się drzwi wejściowe i stanął w nich nieznany premierowi oficer, w huzarskim mundurze.
    - Panie premierze, przyjechałem, żeby pana stąd zabrać.
    - Kim pan jest?
    - Nie czas na pytania – odparł przybysz i wskazał premierowi na drzwi – proszę ze mną.
    Piasecki wstał z miejsca i po raz pierwszy od prawie dwóch miesięcy wyszedł na zewnątrz. Po kilku minutach obaj byli już w samochodzie który z dużą prędkością mknął w stronę granicy polsko – niemieckiej. Po drugiej stronie byli o północy…

    Gdy Kopytek został poinformowany o zniknięciu Piaseckiego przez kilka godzin nie mógł dojść do siebie. Dopiero gdy przedstawiono mu zeznania zamkniętych w piwnicy wilii huzarów zrozumiał co tak naprawdę stało się pod Warszawą. Natychmiast wydał rozkaz by zablokować wszystkie drogi wyjazdowe z Niemiec. Niestety na próżno. Ptaszek uciekł z klatki…

    Samolot oderwał się od ziemi. Wszystko przebiegało zgodnie z planem do chwili gdy kapitan Miśkiewicz próbował wciągnąć podwozie. Najpierw poczuł lekkie turbulencje, które zatrzęsły całym samolotem, zaraz potem zauważył, że silnik zaczyna dziwnie pracować, a spod osłony wydobywa się czarny dym. Nim Piotr zdał sobie sprawę, z tego, że czuje spaleniznę upłynęło kilka długich sekund. W tym czasie samolot zaczął tracić wysokość… Po chwili maszyna z hukiem uderzyła o ziemię. Śmigła ustawione przez pilota w chorągiewkę nieco zamortyzowały uderzenie o ziemię. Po kilku minutach na miejscu katastrofy była już straż pożarna i karetka pogotowia. Lekarze i strażacy z trudem wyciągnęli poparzonego pilota z wraku, który palił się coraz szybciej…

    Osieu wsiadł do swojego samochodu i z uśmiechem spojrzał na duży słup czarnego dymu. Maszyna Miśkiewicza musiała się pięknie palić. Szkoda, że tego nie widział… W głowie płatnego zabójcy plątała się tylko jedna myśl – co z pilotem? Przeżył? W sumie cały mechanizm zadziałał za wcześnie – gdyby startował od razu to do katastrofy doszło by nad lasem – a tam nie było szans na wyjście obronną ręką z takiej kraksy. Co innego nad lotniskiem… Osieu zapalił papierosa i ponownie podniósł lornetkę – z lotniska wojskowego wyjechała właśnie karetka na sygnale…

    29 lutego

    [​IMG]


    [​IMG]
    Z rozkazu marszałka Rydza – Śmigłego utworzone zostaje I –sze Skrzydło Bombowe, którego wyposażeniem mają docelowo być bombowce średnie typu Łoś. Skrzydło dowodzone przez generała Tuskiewicza liczy dwa dywizjony, jednak w najbliższym czasie zostanie zapewne wzmocnione przez 1 Dywizjon Bombowców Ciężkich. Jako swoiste wsparcie dla bombowców średnich sformowano 1 – szą Grupę Szturmową, na wyposażeniu której znajdują się lekkie bombowce Karaś.
     
  20. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 65​


    Nowy początek...

    [​IMG]

    Przed spotkaniem z Piaseckim Hitler spotkał się z dziećmi z Hitlerjugend​

    Premier Piasecki wstał z miejsca i powoli podszedł do kanclerza III Rzeszy Adolfa Hitlera, który powoli wszedł do pomieszczenia. Hitler bez słowa wskazał Polakowi by usiadł i się do niego nie zbliżał. Po wodzu tysiącletniej Rzeszy było widać, że jest zmęczony. Jego słynny angielski wąsik był przyprószony siwizną, cała sylwetka pochylona do przodu, oczy wyglądały jak dwa małe czarne punkciki zatopione w opuchniętych powiekach, okalających siatkówkę. Największy wódz w dziejach świata sprawiał wrażenie ciężko chorego dziecka, które ktoś na siłę wysyła do szkoły. Po chwili Hitler odezwał się cichym spokojnym głosem, który nie zdradzał oznak zdenerwowania.
    - Za kilka tygodni zaatakujemy Wielką Brytanię. Później będę zmuszony wypowiedzieć wojnę. Alianci nie opowiedzą się po ich stronie, dlatego zyskamy kilka tygodni na zabawy polityczne. Jeśli zamierza pan mnie nadal wspierać w swoim kraju to proszę doprowadzić do uspokojenia sytuacji. Niech pan publicznie przyzna, że popełnił pan błędy, a pańscy ludzie nie mieli prawa do takich działań.
    - Ale przecież…
    - Rozmawiałem już z prezydentem Paderewskim – ciągnął dalej Hitler – Jeśli publicznie wyrazi pan skruchę to zapomni o wszystkim i powoła pana ponownie na prezesa rady ministrów. Jest pan za?
    - Ależ mein…
    - Ponadto pańscy Huzarzy Śmierci przestaną dosyłać nam Żydów – Hitler kilkakrotnie zakaszlał, ostrożnie wyjął z kieszeni marynarki chustkę do nosa i przetarł nią twarz i dłonie – Jestem zmęczony Herr Piasecki. Władzę w sojuszu powinni przejąć młodsi ode mnie, ale niestety, jedyny kandydat okazał się totalnym idiotą. Jak można było pozwolić tym durniom, generałom na stworzenie „czternastki” i danie im do pomocy własną policję polityczną? Czy pan kiedykolwiek brał udział w naradzie sztabowej? Oni nie mają pojęcia o konspiracji, o grze wywiadów.
    - A więc kto zajmie moje miejsce? – zapytał niepewnie premier.
    - Na razie nikt. Jeśli pojawi się ktoś godny zaufania lub umrze pan prezydent to wtedy może nastąpić zmiana na stanowisku, które pan zajmuje, ale byłbym bardzo ostrożny jeśli chodzi o sądy w tej kwestii – odparł Hitler – Mam już dość takich imbecyli jak pan! Herr Piasecki, pana działania mogły doprowadzić do rozpadu sojuszu, do wojny polsko – niemieckiej! – Hitler wpadł w szał i zaczął tłuc pięścią w stół – Właśnie teraz, gdy Japończycy wciągnęli Amerykanów do wojny! Czy pan głowę stracił? Przecież jeśli teraz, właśnie teraz Polska wyjdzie z naszego sojuszu to wszyscy jesteśmy kaputt! I ja i pan. TRZY MILIONY polonii amerykańskiej to na oko około 10 dywizji! Jeśli Amerykanie dostaną takie siły, i będą mogli rzucić je do Europy, pod pozorem pomocy waszemu wojsku to będzie po NIEMCZECH! HIMMLER – wrzasnął wreszcie Hitler – Zabierz mnie stąd zanim zabiję tego imbecyla!
    Po chwili w drzwiach pojawił się Heinrich Himmler. Bez oznak zdenerwowania podszedł do Hitlera i pomógł mu wstać. Przez chwilę Adolf patrzył na polskiego polityka, po czym powoli pokuśtykał w stronę drzwi. W ślad za nim z dużego przestronnego pokoju wyszedł Himmler. Gdy znaleźli się na korytarzu Hitler spojrzał na swojego najwierniejszego podwładnego i powiedział:
    - Rozmawiałeś już z prezydentem?
    - Tak mein Fhurer.
    - Co mówi Paderewski? – Hitler ożywił się – Czy zgodzi się na utrzymanie sojuszu, nie dogada się z Kiereńskim? Wyobrażasz sobie jak Armia Czerwona rusza spod Warszawy na Prusy Wschodnie i pozostałe miasta Niemiec… Boże, to by był koniec świata. Nie możemy do tego dopuścić.
    - Wszystko w najlepszym porządku. Prezydent jest bardzo zadowolony z naszego sojuszu, a młodzi oficerowie również nas popierają. Najbardziej przychylny jest nam marszałek Anders, zwłaszcza po tym jak odznaczyliśmy go za działalność w AK
    Krzyżem Żelaznym.

    [​IMG]

    Prezydent podszedł do biurka i podniósł słuchawkę telefonu.
    - Marszałku Anders, zapraszam.
    Po chwili drzwi gabinetu otworzyły się, i do środka wszedł marszałek Władysław Anders. Na widok prezydenta stanął na baczność i zasalutował.
    - Proszę spocząć – powiedział prezydent i wskazał na fotel stojący przy małym stoliku do kart – Słyszał pan o wyróżnieniu jakie otrzymał pan od naszego drogiego sojusznika?
    - Nie, prawdę powiedziawszy to nie wiem dlaczego miałbym być odznaczany przez Niemców.
    - Okazuje się, że im również zaimponował sposób w jaki rozprawił się pan z „czternastką”. Dziwne, ale bardzo pożądane, jeśli mogę tak powiedzieć – na twarzy prezydenta pojawił się miły uśmiech – Co prawda pan kanclerz Hitler, wolałby wręczyć to odznaczenie osobiście, ale mam nadzieję, że zrobię to równie dobrze jak on.
    Anders wstał i przyjął postawę zasadniczą, podczas gdy prezydent wyjął z kieszeni marynarki pudełeczko z Krzyżem Żelaznym pierwszej klasy, który szybko przypiął do bluzy mundurowej marszałka. Po chwili Anders powrotem usiadł na fotelu. Bez zbytniego entuzjazmu odpiął Krzyż i włożył go do pudełka, które prezydent położył na blacie swojego biurka.
    - Czy wiadomo co na najbliższych kilka tygodni planują Niemcy? – powiedział w końcu Anders – Jak długo będziemy jeszcze ich popierać?
    - Tak długo jak będziemy mieli z tego pewne korzyści – odparł prezydent – Póki co chcemy żeby Wermacht i Gestapo zajęły się Zachodem. Jeśli Niemcy ruszą na Zachód, to my uzyskamy dość czasu na przygotowanie się do nagłej zmiany stron i uderzenia na Niemców, gdy Ci będą zajęci odpieraniem desantu amerykańskiego.
    - Więc do zabawy włączą się też Amerykanie?
    - Czyżbyś w to wątpił?
    - A co jeśli nasze prognozy się nie spełnią? Co wtedy?
    - Dogadamy się z Kiereńskim – powiedział spokojnie prezydent i wskazał na mapę Polski – Widzisz ziemie na zachodzie? Nie mamy połowy tego co nam się należy. A wiesz, co jest celem naszej polityki? Odzyskanie tego co nasze. Właśnie dlatego potrzebujemy ludzi pokroju Żbika – Kołacińskiego. A propo – prezydent uśmiechnął się pod nosem – Kiedy zaczniemy zrzuty broni i amunicji?
    - Zgodnie z harmonogramem opracowanym przez moich ludzi na początku grudnia tego roku wykonamy pierwsze loty.
    - Nie uważasz, że to trochę za późno?
    - Jeśli mam być szczery to nie. Wydaje mi się, że może to być nawet zbyt pochopny krok. Przecież nie wiemy czy wojna wybuchnie – Niemcy nie przysyłają nam dokładnych raportów…
    - Mogę Cię zapewnić Władku – prezydent pozwolił sobie na przyjazny ton – Że do 4 kwietnia będziemy musieli ogłosić mobilizację.
    - A więc wszystko jasne – powiedział Anders – W tej sytuacji mamy jeszcze dużo do zrobienia…
    - Bardzo dużo, powiedziałbym, że bardzo dużo.
    Spotkanie dobiegło końca.

    [​IMG]

    Mniej więcej po godzinie od chwili gdy marszałek Anders wyszedł z gabinetu prezydenta Paderewskiego, nad Londynem pojawił się samolot PLL „Lot”. Maszyna bez większych trudności wylądowała na lotnisku Heathrow. Jednym z jej pasażerów był ubrany w dobry, drogi garnitur, generał Rayski, na którego czekało już kilku przedstawicieli angielskich firm zbrojeniowych. Po krótkim powitaniu wszyscy wyszli z budynku lotniska i wsiedli do podstawionych wcześniej czarnych limuzyn, które wywiozły ich na prowincję, do dużego domu z ogrodem.

    Generał Rayski wstał z miejsca i zapiął garnitur. Przez chwilę obserwował zebranych, po czym powiedział cichym, spokojnym, nie znoszącym sprzeciwu głosem.
    - Panowie, zebraliśmy się tu w celu uzgodnienia naszej polityki, w ramach gospodarki zbrojeniowej na najbliższe trzydzieści – czterdzieści lat. Jako dobrzy synowie swoich krajów, patrioci, jesteśmy pewni – tu przemawiający nabrał powietrza w płuca – Że istnienie rządu niejakiego premiera Churchilla, jest dla tak wspaniałego narodu jak naród angielski jedynie powodem do wstydu. Po pierwsze, ta gruba kanalia, zaraz po uchwyceniu władzy w swoje ociekające krwią łapy, nie zgodziła się na przekazanie władzy jego królewskiej mości, księciu Edwardowi, który z racji purytańskich zwyczajów panujących w tym kraju musiał zrzec się władzy. Po drugie, tak zwany premier – jak można nazywać tego zapijaczonego buldoga premierem? – zaprzestał pokojowych relacji z Polską i III Rzeszą. Panowie! Polska pomogła wam powrocić na to miejsce. Wszyscy jesteśmy patriotami – a każdy dobry patriota to nacjonalista – pamiętacie wspaniałą współpracę polsko – angielską po wybuchu rewolucji? – Rayski uśmiechnął się do siedzących po lewej stronie przedsiębiorców lotniczych – Dzięki wam udało nam się wprowadzić do służby jeden z najlepszych samolotów myśliwskich Hawker’a, który obecnie stanowi trzon naszego lotnictwa myśliwskiego. Dzięki wam, udało nam się wprowadzić do służby najlepsze bombowce średnie jakie widział świat! Dzięki wam otrzymaliśmy licencję na produkcję Spitfire’a Mk. I, który zastąpi naszego „Wilka” – potem generał spojrzał w stronę siedzących po prawej stronie właścicieli fabryk zbrojeniowych – Ale nie mogę zapominać również o was drodzy przyjaciele! Wasze zaangażowanie i pomoc pozwoliła nam na wprowadzenie do służby wspaniałych czołgów Crusader! Tylko dzięki współpracy pomiędzy nacjonalistami polskimi i ich angielskimi przyjaciółmi zakończyła się druga wojna światowa. Dziś w przededniu trzeciej, przybywam do was ja. Prosty oficer polskich sił zbrojnych, który wszystko co ma w chwili obecnej zawdzięcza tylko i wyłącznie sobie. Proszę was… utrzymujmy kontakty! Dzięki współpracy uda nam się wesprzeć polskie wojsko i uczynić z niego jedną z najlepszych, najnowocześniejszych armii w Europie, albo i świecie. Panowie! Jeśli dostawy projektów i broni z Anglii do Polski nie ustaną, to jako członek Sztabu Generalnego, dowódca lotnictwa wojskowego RP, zobowiązuję się, że polskie wojsko będzie używało tylko angielskiego sprzętu… A gdy dojdzie do wojny… i zajęcia ziem brytyjskich, armia Rzeczpospolitej pomoże przywrócić wam porządek, który będzie najlepiej pasował do waszych zamiarów! Odbudujemy razem Anglię, i wprowadzimy ją na nową drogę – drogę NACJONALIZMU!
    Wszyscy obecni na sali przedsiębiorcy zaczęli bić gromkie brawa. Mówca spojrzał na zebranych i podniósł do góry prawą rękę, w geście salutu rzymskiego… Jak na komendę wszyscy zebrani powstali i w ten sam sposób oddali honory polskiemu generałowi…

    Lekarz pochylił się nad pacjentem. Przez chwilę wahał się, po czym delikatnie usunął bandaże pokrywające całą twarz. Miśkiewicz leżał na plecach z twarzą pokrytą strupami i krwiakami po niedawnej katastrofie. Na twarzy doktora pojawił się lekki uśmiech.
    - No, panie kapitanie nie jest źle – rzucił z zadowoleniem lekarz – Za dwa tygodnie pójdzie pan z żoną na odpust!
    - Wolałabym iść gdzie indziej – odparła Agnieszka – Jak się czujesz?
    - Jak wtedy, gdy dowiedziałem się, że połowę pensji wydałaś na remont – odparł kapitan – Wybacz, ale chciałbym porozmawiać z doktorem na osobności. Sama rozumiesz sprawy wojskowe.
    - Jasne – odparła kobieta i powoli wyszła z pokoju. Kapitan milczał jeszcze dłuższą chwilę, by upewnić się, że żona nie podsłuchuje ich za drzwiami po czym powiedział cichym, nie zdradzającym oznak zdenerwowania głosem.
    - Czy to był zamach?
    - Tak. Ktoś założył ładunek wybuchowy w płacie pańskiej maszyny. Gdyby nie rozgrzewał pan tak długo silnika to eksplozja nastąpiła by wcześniej.
    - Czy wiadomo już kto to zrobił?
    - Na dobrą sprawę to nie. Szukają go Huzarzy, ale jak do tej pory nic nie znaleźli…
    - Przecież to oczywiste – rzucił spokojnie kapitan – Nie znajdą niczego, czego nie mieli znaleźć. To nie był byle saper – kapitan pokiwał z uznaniem głową – to był świetny pirotechnik. Ciekawe kogo stać na wysłanie takiego człowieka do tak marnej roboty…

    Osieu stał przy budce telefonicznej i oczekiwał na telefon od zleceniodawcy. Jego cel – kapitan Miśkiewicz przeżył katastrofę i teraz na głowie zabójcy było znalezienie nowego sposobu na likwidację groźnego lotnika. Wreszcie rozległ się dźwięk telefonu.
    - Osieu?
    - Tak, przy telefonie.
    - Słuchaj, mówi kruk. Powtarzam, mówi kruk – głos po drugiej stronie zamilkł w oczekiwaniu na odzew.
    - Kruki to ptaki – Osieu wymienił umówione hasło.
    - Nie poluj już na naszego sokoła. Zwijamy szkołę rozumiesz?
    - Ale… jak to?
    - Decyzja z samej góry. Jeśli nas nie posłuchasz to będziemy musieli cię zlikwidować. Rozumiesz?
    - Tak. Gdybyście mnie jeszcze potrzebowali to szukajcie mnie w Paryżu – Osieu rzucił ze złością słuchawkę na widełki. Właśnie stracił pracę na rzecz niemieckiego wywiadu wojskowego. Zabójca wolał nawet nie myśleć ile tysięcy dolarów stracił przed chwilą…

    6 marca 1942 roku

    [​IMG]

    Peruwiański generał pokazuje na mapie swoje pozycje... to już koniec.​

    Peruwiański patrol już od ponad tygodnia przedzierał się przez dżunglę, gdy żołnierze wreszcie zobaczyli stojących po drugiej stronie potoku Ekwadorczyków, niemal natychmiast padli na ziemię. Dowódca patrolu kapral Paco podniósł karabin do ramienia i wymierzył do jednego z przeciwników.
    - Co robimy? – zapytał jeden z żołnierzy.
    - Czekamy, jeśli podejdą bliżej, albo spróbują przejść na naszą stronę potoku otwieramy ogień – mruknął Paco i poprawił pasek karabinu. Tymczasem Ekwadorczycy usiedli na ziemi, a ubrany w ładnie skrojony, wygodny mundur podoficer podniósł do ust megafon i kartkę papieru. Po chwili zaczął czytać:
    - Dzielni żołnierze Peru! W dniu dzisiejszym przedstawiciele naszych rządów spotkali się w Limie na rozmowach pokojowcy. Dziś od godziny szóstej rano obowiązuje zawieszenie broni! Bracia Peruwiańczycy! Nie strzelajmy do siebie. Zobaczcie – nie mamy broń. Siedzimy przy ognisku. Jesteśmy pokojowo nastawieni. Nie chcemy wojny! Chodźcie do nas. Nie zrobimy wam krzywdy. Nasze rządy negocjują pokój! Słyszycie bracia? Wracamy do domu! – podoficer odłożył megafon na bok i zanurzył nogi w potoku…
    - To prawda Paco? – zapytał jeden z szeregowców.
    - Nie wiem. Rzeczywiście nie mają broni…
    - Może powinniśmy wyjść? Nie jadłem niczego od tygodnia…
    Po chwili z gęstwiny na peruwiańskim brzegu wyszło pięciu, brudnych zarośniętych żołnierzy. Ekwadorczycy bez słowa rzucili im tratwę, a potem już w większym gronie zasiedli do skromnego posiłku… Wojna się skończyła…

    14 marca 1942 roku

    [​IMG]

    W związku z planami stworzenia czterech Skrzydeł bombowych, w skład I Skrzydła Bombowego miał wejść również 1 Dywizjon Bombowców Ciężkich. Oficjalne rozkazy, dla dowódcy jednostki, majora Górnickiego nadeszły 13 marca. 14, wczesnym rankiem wszystkie samoloty znajdujące się na wyposażeniu Dywizjonu zapuściły motory i punktualnie o godzinie 11.00 oderwały się od ziemi, by wylądować na lotnisku wojskowym w Lidzie, gdzie oczekiwali już na nie żołnierze serwisu naziemnego z I Skrzydła…


    Od autora: Panowie, postaram się, aby odcinki w tym tygodniu były jak najczęstsze - wszak ostatni tydzień prze moimi feriami, w czasie których zamierzam trochę dopisać. Powiem tylko tyle szykuje się kolejna wojna, uważni czytelnicy wiedzą już chyba z kim...
     
  21. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 66

    [​IMG]

    2 kwietnia 1942 roku

    [​IMG]

    Na wojennej stopie odbyło się spotkanie Głównej Rady Związku Białorusinów, powstałej na początku 1941 roku organizacji, która zrzeszała mniejszość białoruską w Polsce. Prezydium Rady, było podzielone jeśli chodzi o temat nad, którym mieli rozmawiać deputowani, i dopiero po dwóch godzinach burzliwej dyskusji, członkowie Głównej Rady doszli do porozumienia, które okazało się wielkim sukcesem władz polskich. Członkowie związku stwierdzili bowiem, że sprawa polska, w obecnej sytuacji geopolitycznej, musi być tożsama ze sprawą bytu narodowego Białorusinów, którzy jako naród nie wykształcili jeszcze elit politycznych zdolnych do objęcia rządów nad krajem. Związek uznając nierozłączność sprawy polskiej i białoruskiej stał się jednym z rządowych narzędzi do wywierania wpływu na społeczeństwo. Nikt bowiem, nie mógł podważyć decyzji związkowców, tak samo, jak nikt nie podważał decyzji sądów i wojewodów. Zaraz po zakończeniu obrad, nowy przewodniczący związku, kapitan wojsk lądowych w stanie spoczynku, Mikołaj Mamierładow, z pochodzenia w jednej czwartej Rosjanin, zadzwonił do prezydenta RP z radosną wieścią. Jego radość ostudziła nieco wypowiedź prezydenta, który wobec takiego obrotu spraw, poprosił by władze związku poinformowały swoich członków o mobilizacji, która ma zakończyć się do dnia 10 kwietnia bieżącego roku.
    - Ależ panie prezydencie, co ludzie powiedzą, jak każemy im rzucać wszystko i iść na wojnę razem z Polakami? Przecież dopiero co jedna skończona…
    - Podobno sprawa białoruska jest nierozerwalnie złączona ze sprawą polską – odpowiedział prezydent i odłożył słuchawkę. W tej sytuacji, władze związku wydały odezwę do wszystkich członków na terenie Białorusi. Pismo nawoływało rezerwistów pochodzenia białoruskiego do jak najszybszego stawiania się w macierzystych jednostkach. Nikt nie spodziewał się, że lada dzień wybuchnie III Wojna Światowa…

    [​IMG]

    [​IMG]

    Tego samego dnia w Warszawie, oficjalnie zakończono etap testów nowego wynalazku, który miał niebagatelne znaczenie dla telekomunikacji, rozwoju przemysłu, wojskowości oraz co najważniejsze kultury dla mas. Dzięki wysiłkom polskich inżynierów udało się przeprowadzić pierwszą próbną audycję telewizyjną w czasie której, ubrany na czarno były spiker radiowy przeczytał przed kamerą nagłówki gazet. Na wieść o tym sukcesie, prezydent RP, Ignacy Paderewski wydał decyzję o stworzeniu Państwowego Instytutu Telekomunikacyjnego. Już następnego dnia, do oddanego PIT-owi gmachu trafił pierwszy, prowizoryczny sprzęt, na który składały się dwie kamery i dwa odbiorniki. Według pierwotnych planów, pierwsza transmisja na skalę ogólnopolską rozpocznie się na początku sierpnia 1944 roku, kiedy to ruszy tak nowe przedsięwzięcie państwowe – Program Pierwszy Telewizji Polskiej, w skrócie PPTP. Nakłady przeznaczone na ten cel, wyniosły już około 300 tysięcy dolarów, i jest zupełnie zrozumiałe, że konstruktorzy liczą na zastosowanie ich wynalazku, który nazwali telewizją, do celów jak najbardziej pokojowych, choć, w opinii niektórych żołnierzy, nowy pomysł można wykorzystać także na polu walki, chociażby do szpiegowania przeciwnika.

    [​IMG]

    4 kwietnia 1942 roku, był zwyczajnym pogodnym dniem. Nad niemieckimi i angielskimi miastami świeciło jasne słońce, które rozpraszało ostatnie mroki zimy. Wszyscy cieszyli się z wiosny, oraz z pięknej pogody. I właśnie wtedy, gdy zegarki wskazywały godzinę 12.10 w radiu niemieckim przerwano wszystkie programy. Wszystkie audycje zostały zatrzymane, a ich miejsce zajął cichy spokojny, na pozór niezdradzający żadnych uczuć głos ministra propagandy Goebbelsa.
    - Obywatele. W dniu dzisiejszym zmuszeni jesteśmy porzucić nasze dotychczasowe życie. Po raz kolejny w ciągu ostatniego 30 lecia, Ojczyzna nasza, Niemcy stanęła nad przepaścią. Zmuszeni do ataku na Anglię, zgodnie z wolą naszego wodza, Adolfa Hitlera, po raz kolejny musimy odrzucić nasze pokojowe ambicje, i ulec przemocy, do której zmusił nas wróg zza kanału La Manche. Obawiam się, że nadciągająca wojna nie zakończy się szybko. Jesteśmy zmuszeni do podjęcia radykalnych kroków…
    W tym samym czasie, w Polsce trwała mobilizacja rezerwistów, którzy masowo oblegali lokalne komendy uzupełnień. Tymczasem we wszystkich jednostkach liniowych zarządzono ostre pogotowie bojowe. Część wojska miała już niebawem być posłana do Niemiec, jako pomoc dla tamtejszego reżimu, pozostali mieli przygotowywać się do ewentualnego ataku Sowietów. Jako pierwsi gotowość bojową osiągnęli marynarze Dywizjonu Okrętów Podwodnych, który miał jako pierwsza polska formacja wejść do służby przeciwko Anglii. Zadaniem Dywizjonu, było rozpoczęcie bezpardonowej wojny podwodnej u wybrzeży Wielkiej Brytanii. Stosunkowo najwięcej czasu na przygotowanie mieli żołnierze wojsk lądowych, pełną mobilizację planowano dopiero na moment, gdy Hitler zdecyduje się zaatakować pozostałych Aliantów, którzy nie poprali Wielkiej Brytanii. Szczególnie trudna sytuacja panowała w wojskach powietrznych, gdzie część lotników, głównie asów pokroju majora Mikołaja Lalka, nie miała stałych przydziałów, a wobec powołania wszystkich rezerw osobowych pod broń, należało znaleźć im jakieś maszyny. W tym celu, 4 kwietnia złożono zamówienie na 300 samolotów Hurricane, które ze względu na trudną sytuację w pierwszych dniach wojny zdecydowano się ograniczyć o połowę. Pomimo tego, licząc razem ze zmilitaryzowanymi PLL „Lot”, samolotów wciąż potrzebowało ponad 1,5 tysiąca pilotów. W tej sytuacji zaproponowano Niemcom, oddanie do Luftwaffe w charakterze ochotników około 500 pilotów. Jednym z nich był major Lalek, który trafił do JG 51, w barwach, którego walczył na Wielką Brytanią w kwietniu 1942 roku. Początkowo w kraju panowały bardzo dobre nastroje, których nie popsuły nawet wieści o przyłączeniu się do wojny Iraku i Omanu. Wszyscy liczyli, że nawet jeśli dojdzie do załamania na froncie, to nowy rząd, na którego sformowanie każdy po cichu liczył, znajdzie jakiś sposób by wyplątać Polskę z wojny. Dlatego też decyzja prezydenta o anulowaniu wyborów i militaryzacji całego rządu, wydana 5 kwietnia wczesnym rankiem została szczególnie źle odebrana przez społeczeństwo. Niektórzy wołali nawet, by skierować się przeciwko Niemcom, nikt jednak nie brał takich głosów na serio – zwłaszcza po pamiętnej klęsce Francji. Tym razem władza zamierzała mieć swój udział w wojnie z Aliantami. Do walk na zachodzie przygotowywano nowe jednostki, które już niebawem miały zostać wzmocnione. Jednym z takich oddziałów była chociażby Armia Prusy, marszałka Andersa. Jednocześnie duży nacisk położono na lotnictwo – głównym obiektem zainteresowania pracowników naukowych były bombowce morskie, oraz nowe rodzaje napędów dla samolotów. Tym co wywoływało największe kontrowersje była produkcja silników rakietowych, najdziwniejsze było jednak zupełne unikanie tematu badań nad atomem, prowadzonych w wielkiej tajemnicy przez jednego z czołowych polskich fizyków – Ulama. Jego zdaniem, energia która będzie wytwarzała się przy eksplozji może, niekontrolowana okazać się straszliwą siłą, zdolną do zmiecenia z powierzchni ziemi niejedno miasto. Oficjalnie, badania na który Ulam otrzymywał subwencję były zupełnie pokojowe, żadnemu ze wspierających go uczonych nie przyszło na myśl, że władze planują stworzyć bombę jądrową, nikt też nie brał na serio propozycji by zupełnie zniszczyć Brytyjczyków…

    29 kwietnia 1942 roku, port Marynarki Wojennej, Gdynia

    [​IMG]

    Ostatnie testy, godziny prób… i wreszcie. Zegary wskazują godzinę 12.30, gdy wszystkie okręty podwodne wychodzą na swój pierwszy rejs bojowy u wybrzeży Wielkiej Brytanii. Jako pierwszy z doku wychodzi ORP „Orzeł”, nikt nie spodziewa się, że to z jego pokładu zostaną wystrzelone pierwsze polskie torpedy w III Wojnie Światowej. Zaraz za nim na redę portu wychodzi „Ryś”, który po ostatnich remontach został wzbogacony o działo przeciwpancerne kalibru 88, takie samo jak to, które mają na swoich pokładach U-booty. Pozostałe jednostki mają wyjść w morze dopiero następnego dnia, wraz z zapadnięciem zmroku. Tymczasem Orzeł i Ryś przez następne 24 godziny docierają do Kilonii, gdzie w tajemnicy odbierają z bazy U-bootwaffe instrukcje i rozkazy, oraz komplet niemieckich szyfrów. Po krótkich rozmowach z komandorem Wieczorkiem, nowym dowódcą Orła, zapada decyzja – Polacy będą patrolować wody okalające Hebrydy. W ciągu zaledwie trzech godzin od zawinięcia do portu w Kilonii, Orzeł i Ryś wychodzą na Cieśniny duńskie, gdzie czekają na pozostałe okręty. Potem już w komplecie idą w zanurzeniu na Hebrydy, gdzie docierają wczesnym rankiem 2-ego maja. Akwen wydaje się pusty, nigdzie ani śladu brytyjskich konwojów, które w tym rejonie chodzą bez eskorty. Wreszcie, po kilku godzinach oczekiwania na sonarze Orła pojawia się echo. Mały konwój, złożony z kilku statków handlowych. Radiooperator na Orle, bosman Maciaszek natychmiast nadaje radiogram do pozostałych okrętów Dywizjonu:

    „Uwaga! Konwój brytyjski w sektorze X-3. Prędkość około 3 węzłów, liczne echa od mniejszych jednostek. Brak eskorty. Próbuję przechwycić!”

    Przez następną dobę trwają podchody pod cel. Wreszcie o godzinie 20.30 4 maja, komandor Wieczorek decyduje się na podniesienie peryskopu. Jego oczom ukazuje się piękny widok. Trzy angielskie statki handlowe, idą w zaciemnieniu, nie zygzakują. Zgodnie arkanami wojny morskiej, Wieczorek wynurza się i ostrzeliwuje prowadzący okręt z działa, żądając zatrzymania. W tym samym momencie Brytyjczyk odpowiada ogniem z działek przeciwlotniczych kalibru 20 mm. Pociski mijają „Orła”, ale do walki włączają się pozostałe transportowce. O godzinie 20.40 okręt zanurza się na peryskopową. Komandor Wieczorek rozkazuje otworzyć wyrzutnie jeden i dwa. Wszyscy czekają na następny ruch. Tymczasem Anglicy zwiększają prędkość swoich okrętów i próbują zbiec z pola niedawnej walki, nim okręt podwodny zdąży oddać strzał z wyrzutni. Jako, że teraz konwój jest uprzedzony o ataku, załoga odpala torpedy. Przez chwilę trwa nerwowe oczekiwanie. Wreszcie o godzinie 20.44 dwie detonacje wstrząsają kadłubem małego frachtowca „Julia”. Po chwili, kapitan „Julii” decyduje się opuścić pokład jednostki. Wraz z okrętem na dno idzie ponad trzysta ton trotylu, przewożonego z Scapa Flow do Manchesteru, gdzie miał trafić do bomb, które od ponad tygodnia spadają na Niemcy. Orzeł podaje meldunek o swoim sukcesie do pozostałych jednostek Dywizjonu, następuje zmiana akwenu.

    [​IMG]

    Właśnie w czasie przechodzenia na nowy obszar patrolowania, na Dywizjon wpadają brytyjskie niszczyciele. Każdy okręt, w swoim własny sektorze toczy walkę na śmierć i życie z Anglikami, którzy pałają żądzą zemsty – jak się okazuje na pokładzie „Julii” była także bardzo ważna maszyna szyfrująca, która pozwalała Brytyjczykom na deszyfrację Niemieckich meldunków. 5 maja o godzinie 20.00 Anglicy odpływają. Załogi polskich okrętów podwodnych przeszły już swój chrzest bojowy – podczas ponad 13 godzinnego polowania na Orła spadło ponad 140 bomb głębinowych, na Wilka – 100, Rysia – 300, Żbika – 150. 12 maja polskie okręty podwodne wracają w atmosferze żałoby do bazy… Dwa dni wcześniej nad ziemią niemiecką zginął w walce powietrznej major Mikołaj Lalek…

    [​IMG]

    Mjr. Mikołaj Lalek​

    10 maja JG 51, w którym służył Lalek otrzymało rozkaz natychmiastowego startu, w celu przechwycenia angielskiej wyprawy bombowej nad Zagłębie Ruhry. Na czele eskadry stał jak zwykle Lalek, który pilotował swojego Messerschmitta Bf-109 F2. Fridrich Lalka oderwał się od ziemi o godzinie 19.30. Po krótkim, bo zaledwie pięciominutowym locie niemieckie myśliwce natknęły się na 20 Wellingtonów lecących bez osłony na pułapie około 3 tysięcy metrów. Korzystając z zapadającego zmroku, piloci zaatakowali Anglików, spadając na nich z wysokości około 4 tysięcy metrów. Po krótkiej walce w dół poszybowały cztery maszyny brytyjskie. Lalek, zadecydował wykonać manewr oskrzydlający – dwa myśliwce wyprzedziły wyprawę i zaatakowały od czoła, pozostałe dwa uderzyły z dołu. Major, jako pierwszy wpadł w wyprawę. Długo ostrzeliwał jeden z bombowców, a następnie zawołał przez radio, że dostał w chłodnicę oleju i musi wracać do bazy. Nim jednak wyprowadził maszynę na prostą i zawrócił, poczuł jak pociski z Wellingtona przebijają kabinę jego myśliwca. Próbując wyrwać się spod ognia nieprzyjaciela, pilot wprowadził maszynę w korkociąg. Prawdopodobnie wtedy stracił panowanie nad maszyną i zasłabł w wyniku przeciążenia. Samolot wbił się nosem w pole, a następnie zapalił od oleju wyciekającego z silnika. Major poniósł śmierć na miejscu…

    [​IMG]

    Pogrzeb majora​

    Kapitan stał przy trumnie i patrzył na jej zamknięte wieko pod którym leżały doczesne szczątki jednego z pierwszych asów polskich sił powietrznych – majora Mikołaja Lalka. Człowieka, który pierwsze kroki w powietrzu stawiał jeszcze za czasów Manfreda von Richtchofena… Miśkiewicz spojrzał na poduszkę, którą ktoś położył przed trumną na małym podwyższeniu. Do biało-czerwonego materiału, ułożonego w szachownicę, symbolu polskiego lotnictwa przypięto wszystkie odznaczenia, które wciągu tych wszystkich lat nadano majorowi. Obok stała duża tablica na której kredą wypisano liczbę strąceń – 53 samoloty wroga, większość na niemieckim Bf-109 F2, w okresie od piątego kwietnia 1942 roku do dziesiątego maja 1942. Piotr spojrzał na siedzącego w ostatniej ławce Kopytka, który również przybył na pogrzeb. Miśkiewicz skłonił się przed trumną i usiadł obok dawnego kompana z czasów gdy dowodzony przez Lalka zespół wykonywał loty rozpoznawcze nad Litwą.
    - Słyszałem, że Piasecki zostaje – powiedział cicho Piotr.
    - Tak, tak długo aż nie odwoła go prezydent – odparł Kopytek. Obaj pogrążyli się w zadumie. W tym czasie ksiądz i kilku grabarzy wyszło z zakrystii. Mężczyźni podnieśli trumnę i powoli wynieśli ją na cmentarz…
    Dwa dni później majora Mikołaja Lalka pośmiertnie awansowano do stopnia generała…

    20 maja w Gdynii, w siedzibie głównego inżyniera Stoczni Marynarki Wojennej zebrał się zespół ekspertów, na czele którego stanął inżynier Dąbrowski, etatowy pracownik Stoczni. Jego specjalnością były okręty podwodne, dlatego też nikogo nie zdziwiło, że zadaniem zespołu było opracowanie nowego typu okrętu, który byłby w stanie wziąć aktywny udział w bitwie o Atlantyk. Jako wzór do badań, postanowiono po raz kolejny wykorzystać okręt ORP „Orzeł”. Nowy typ, miał być po prostu dokładną kopią Orła, w przeciwieństwie do okrętów typu „Ryś”, które okazały się zbyt niestabilne na fali atlantyckiej by wejść masowo do służby. Dąbrowski, zaproponowałby, nowy okręt był przystosowany do walki z konwojami, które stanowiły główne źródło zaopatrzenia dla Wysp, i jako taki był zdolny do rozwijania dużych prędkości w zanurzeniu, oraz szybkiego zmieniania rejonu operowania. W tym celu, w pierwszym projekcie, oznaczonym jako 1937, zamontowano dwie rury, prowadzące od wylotów powietrza silników Diesla, do kiosku okrętu, skąd można było wysunąć je na powierzchnię, za pomocą specjalnego mechanizmu hydraulicznego. W ten sposób, konstruktorom udało się wydłużyć czas przebywania okrętu pod powierzchnią o około 30%, mimo to w zaleceniu, sugerowano by z nowego udogodnienia korzystać jak najrzadziej, gdyż może ono być niezupełnie sprawne. Ponadto w typie 37, jak nazwano nowy okręt, wprowadzono również dodatkową wyrzutnię torped na rufie, oraz zamontowano wyrzutnie tak zwanych „wabi” – małych metalowych puszeczek z wapniem, które w wyniku spotkania z wodą morską wytwarzały szum podobny do tego, który powstawał przy ruchu śrub okrętowych.

    [​IMG]

    25 maja generał Bołtuć został wezwany do Warszawy, na spotkanie z generałem Sikorskim, który został mianowany zastępcą Generalnego Inspektora. Po krótkiej rozmowie, Bołtuć został mianowany dowódcą 3 Armii Pancernej Wojska Polskiego, której zadaniem będzie wspieranie niemieckiej armii w czasie przyszłej ofensywy na Francję. Decyzją dowództwa najbardziej zdziwiony był sam Bołtuć, który nie spodziewał się takiego rozkazu.

    [​IMG]

    Werner von Braun​

    W tym samym czasie, w pokoju nr. 39, odbywało się spotkanie pomiędzy Wernerem von Braun, tak zwanym „baronem rakiet” oraz przedstawicielami polskiego przedsiębiorstwa zajmującego się badaniem broni rakietowej, oraz realnymi możliwościami użycia rakiet i pojazdów o napędzie odrzutowym na polu walki. W wyniku spotkania, Polacy w zamian za 300 tysięcy marek w gotówce zgodzili się na zbudowanie poligonu rakietowego, którego położenie miało zostać utajnione aż do czasu zakończenia budowy. Von Braun pochwalił pomysł montażu głowic jądrowych w rakietach, które jak sam powiedział – „stanowią przyszłość nowoczesnych sił zbrojnych”. Uczeni zdecydowali, iż plany te pozostaną na razie zatajone przed Hitlerem, w obawie przed jego pochopnymi decyzjami, które mogły postawić w złym świetle polskie dowództwo, oraz niemieckich uczonych, z którymi Hitler wciąż wykłócał się o wykorzystanie ich wynalazków…


    Hitler nie jest agresywny ponieważ prowadzenie agresywnej polityki jest z jego punktu widzenia mało opłacalne. Niemcy dogadali się z Polską, w Rosji panuje niestabilny rząd i teraz wystarczy tylko zabezpieczyć się na tyłach Europy, by nikt nie uderzył na Niemcy gdy Ci będą rozwiązywać kwestię bolszewicką. Do momentu włączenia się USA do wojny Hitler nie będzie raczej miał planów podboju świata.
     
  22. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 67​


    W walce z RAF-em...

    [​IMG]

    Czerwiec roku pańskiego 1942 był jednym z najtrudniejszych miesięcy w roku. Na froncie panowało przejściowe zawieszenie broni wywołane stratami jakie poniosły obie strony w czasie krótkich toczonych na morzu i w powietrzu walk. Niemiecka Krigsmarine, praktycznie zdominowała Atlantyk, niemalże spełniając groźbę Hitlera. RAF, po krótkiej szamotaninie z Luftwaffe niemal zmiótł z nieba znaczną część niemieckich bombowców i myśliwców, a ponawiane cyklicznie ataki na największe centra przemysłu musiały być szczególnie bolesne dla niemieckich przedsiębiorców, którzy każdego miesiąca notowali coraz większe straty. W tej sytuacji Hitler, i najbliżsi doradcy przygotowywali się do ataku na Francję, a także do zajęcia pozycji „strategicznych” do ataku na Wielką Brytanię. Celem Niemiec stało się wciągnięcie do wojny Irlandii, lub chociaż namówienie Irlandczyków do wypowiedzenia wojny Anglii. Gdyby Rzesza zdobyła taki przyczółek na Wyspach Brytyjskich, to w zasięgu Wermachtu znalazłby się Londyn i Glasgow. Niestety – plany największego wodza wszechczasów spaliły na panewce. W tej sytuacji stało się jasne, że Hitler, prędzej czy później będzie musiał zaatakować aliantów. Armia francuska okryta hańbą porażki w II Wojnie Światowej nie wyciągnęła wniosków z przegranej – wciąż nikt nie brał na poważnie formowania dywizji pancernych i nie dopuszczał do siebie myśli o uderzeniu uprzedzającym na Niemcy. Po planowanym na wrzesień ataku na Aliantów, Hitler planował podporządkować sobie Skandynawię, a następnie przy wsparciu wiernych sobie oddziałów z całej Europy dokonać inwazji na Wyspy Brytyjskie. Jedynym krajem, który mógł powstrzymać te ambitne plany były Stany Zjednoczone w których, prezydent Roosevelt stopniowo dojrzewał do wypowiedzenia wojny Niemcom. Tymczasem w Polsce u władzy wciąż pozostaje premier Piasecki, który w wyniku całkowitej porażki swoich planów musi uznać pozycję sędziwego prezydenta, i jego wiernych żołnierzy z marszałkami Rydzem Śmigłym i Andersem na czele. W zbliżającej się drugiej fazie konfliktu Wojsko Polskie będzie miało szczególną rolę do odegrania. Kilka korpusów ma zostać użytych do walki z Francuzami, zaś pozostałe siły mają zdobyć panowanie nad Skandynawią…

    [​IMG]

    8 czerwca zakończyło się formowanie Polowej Jednostki Sztabu Generalnego WP, na czele której stanął generał Szyling. Jednocześnie na rozkaz Generalnego Inspektora pod broń powołane zostają roczniki 1922, 1921, 1920 oraz 1919. Część rekrutów trafia do formowanych 5 i 6 Dywizji piechoty zmotoryzowanej, które zapewne zostaną skierowane do oddziałów generała Bołtucia lub skierowane na ścianę wschodnią, która wciąż pozostaje niewiadomą… Oficjalnie Kiereński i jego klika wciąż prowadzą działania wojenne przeciwko Wielkiej Brytanii i aliantom, jednak w praktyce od wyrzucenia Anglików z Jugosławii panuje zawieszenie broni. Jeżeli dojdzie do wojny pomiędzy Osią, a Sowietami w Europie zapanuje rozgardiasz jakiego nikt nie widział od czasów rozpadu Imperium Rzymskiego.

    [​IMG]

    I Steffel 51 JG… Jedna z najlepszych jednostek myśliwskich III Rzeszy… Kapitan Miśkiewicz zatrzymał się przy jednej z maszyn i pukając czubkiem buta w oponę zwrócił na siebie uwagę kilku mechaników, którzy naprawiali coś przy uszkodzonym silniku samolotu.
    - Was machst du hier? – zapytał jeden z mechaników.
    - Jestem nowym pilotem. Kapitan Miśkiewicz, polskie siły powietrzne – odparł po niemiecku Piotr i wskazał na samolot – powiedziano mi, że to moja maszyna.
    - Zgadza się, herr kapitan! – zawołał mechanik i swobodnie zeskoczył z płata – Johan Spreele do usług. Najlepszy mechanik po tej stronie Festung Europa!
    Po chwili do Miśkiewicza podszedł drugi mechanik i uśmiechając się od ucha do ucha oświadczył.
    - Niech pan go nie słucha. Hans Wagner, odpowiadam za uzbrajanie pańskiego samolotu.
    Nad rozmawiającymi przetoczył się myśliwiec. Łopaty śmigła wzniecały tumany kurzu, które osiadały praktycznie na wszystkim. Po chwili samolot wylądował na betonowym pasie, a z kabiny wyszedł młody pilot z wąsem. Lotnik ubrany w angielską kurtkę lotniczą sprawiał wrażenie wyluzowanego, w ustach trzymał lekko nadpalone cygaro. Po chwili spod jakiś beczek czy innych szpargałów wyskoczył mały pies, kapitanowi wydawało się, że jest to jakiś jamnik. Pies skoczył z radością na swojego pana i po chwili pilot wraz z ulubieńcem zniknęli w gabinecie dowódcy pułku.
    - Kto to był? – zapytał kapitan.
    - Jak to kto? Adolf Galland! Jeden z naszych najlepszych pilotów.
    Przez kilka następnych dni kapitan poznawał coraz lepiej warunki panujące na froncie, którego linia była niezwykle trudna do określenia. Wreszcie, 22 czerwca o godzinie szóstej wszyscy piloci zostali obudzeni, po czym po krótkim i nadzwyczaj skromnym śniadaniu zaprowadzono ich do pokoju odpraw, gdzie przy kawie lub herbacie dowódca pułku wprowadził ich w zadanie jakie przed nimi stało. Kapitan Miśkiewicz, jako przydzielony do jednostki na okres trzech tygodni miał poprowadzić drugie skrzydło. Wcześniej wykonywał już kilka lotów z tymi pilotami i wszyscy poznali się na tyle dobrze by razem współpracować. Zadanie wydawało się trywialne – start o godzinie 7.45, po kwadransie lotu w kierunku Morza Północnego przechwycenie angielskiej wyprawy bombowej, która kierowała się na Hamburg. Po przechwyceniu – to co piloci lubią najbardziej. Pełna dowolność w walce z Anglikami, a następnie powrót do domu na sznapsa i golonkę z piwem. Kapitan spojrzał na zegarek – do zajęcia miejsc w maszynach 30 minut… Miśkiewicz usiadł z boku i wyjął ze swojego skórzanego mapnika czystą kartkę papieru…

    [FONT=&quot]22.06.1942 Niemcy, okolice Wilhelmshaven

    [FONT=&quot] Agnieszko![/FONT]
    [FONT=&quot]Jeżeli czytasz te słowa, oznacza to, że zostałem zestrzelony, ranny nad terytorium przeciwnika lub nad morzem, i nie wróciłem do bazy. Nie martw się – nie jest to równoznaczne z moją śmiercią. Zawsze istnieje możliwość, że udało mi się przeżyć. Pamiętasz słowa swojego ojca? Nigdy nie wierz, że ktoś jest nieboszczykiem dopóki nie zobaczysz jego zwłok. Mam nadzieję, że chwila, w której otrzymasz ten list nigdy nie nastąpi. Jeśli mam być szczery to nie mam zielonego pojęcia co napisać. Chciałem tylko, żebyście wiedzieli, Ty i nasz syn, Tomasz, że zawsze was kochałem. Nawet jeżeli w chwili gdy będziecie to czytać nie będzie mnie pomiędzy żywymi to pamiętajcie – zawsze będę z wami. To co do was czuję, jest silniejsze niż nienawiść jaką wróg kieruje w moją stronę. Jeżeli Tomek, będzie chciał kiedyś zostać pilotem – proszę nie zabraniaj mu tego. Niech uczy się historii – jej znajomość zawsze przydawała mi się w najtrudniejszych momentach życia. Pragnę, by mój syn mówił biegle w języku ukraińskim i rosyjskim, jeśli nie będzie chciał nie ucz go natomiast niemieckiego – to paskudna mowa i paskudni są Ci, którzy jej używają. Tomaszu! Słowa, które piszę teraz na krótko przed startem poznasz zapewne bardzo późno – zapewne gdy ostatnie wspomnienie tego jak wyglądałem i co robiłem zostanie dawno wykreślone z Twojej pamięci. Chciałbym jednak abyś wiedział, że Twój ojciec był człowiekiem honoru, który nigdy nie pozostawił swojej ojczyzny. Byłem żołnierzem, lotnikiem, czołgistą, piechurem, spadochroniarzem, a nawet snajperem. Ale nigdy nie przestałem być jedynie sługą tego kraju, w którym przyszło Ci się urodzić. Walczyłem o to, by Twoje pokolenie nie musiało już nigdy zakładać mundurów i nosić broni. Znając życie i ludzkość to pewnie moja walka poszła na marne… Trudno. Pamiętaj dobrze słowa, które teraz przeczytasz: Dulce et decorum est pro partia Mori… Uczyń je swoim mottem. Taka jest wola Twojego ojca.[/FONT]
    [FONT=&quot] Na koniec powiem coś o czym oboje dobrze wiecie – kocham was…[/FONT]

    [FONT=&quot] Kapitan Sił Powietrznych RP, Piotr Antonii Miśkiewicz[/FONT]

    Kapitan złożył list i włożył go do koperty. Ostrożnie włożył go do swojej szafki, po czym szybko założył na plecy spadochron i pobiegł do samolotu. Mechanik pomógł mu wsiąść do maszyny. Po chwili Piotr zasunął już owiewkę i włączył radio. Prowadzący pierwszą eskadrę, Galland uruchomił już silnik i powoli startował. Wreszcie przyszła kolej na skrzydło kapitana Miśkiewicza. Pilot pchnął manetkę gazu do oporu. Po kilku minutach samolot oderwał się od powierzchni. W ślad za nim pozostałe trzy maszyny. Piloci zajęli swoje miejsca w formacjach i zaczęli nabierać wysokości. Po kilku minutach w słuchawkach kapitana Miśkiewicza zadźwięczał spokojny głos Gallanda.
    - Hej 5! Słyszałem, że jesteś z Polski. Znałeś majora Lalka?
    - Tak jest. Był moim dowódcą na początku mojej służby.
    - To po powrocie spotykamy się w kantynie. A teraz wchodź na 3 tysiące.
    Kapitan posłusznie wypełnił zadanie. Silnik Messera pracował spokojnie, strzałka szybkościomierza wskazywała 300 kilometrów na godzinę. Po chwili w dole piloci zauważyli kilka szybko poruszających się punktów.
    - Uwaga! Achtung! Herbatożłopy! Pułap – 2000 metrów! Widzę pięć samolotów myśliwskich typu Hawker Typhoon, i trzydzieści Halifaxów. Schodzimy do ataku!
    Kapitan zamachał skrzydłami swojej maszyny i zapikował w dół – samolot szybko wszedł w lot nurkowy, w celowniku Messera szybko rósł angielski myśliwiec… Gdy sylwetka brytyjskiej maszyny znalazła się dokładnie w środku tarczy celownika kapitan nacisnął spust… Z działka i dwóch karabinów maszynowych w stronę Hawker’a plunęły kule. Salwa była bardzo celna – wszystkie pociski trafiły w cel dosłownie rozrywając owiewkę maszyny… Samolot przechylił się na lewe skrzydło i zaczął szybko spadać… Kapitan wyrównał lot i przez chwilę obserwował spadającego przeciwnika. Niestety… nie zauważył spadochronu… Kątem oka kapitan zauważył, że Anglicy schodzą na kurs bojowy – widocznie zmienili cel – lada chwila znajdą się nad Wilhelmshaven i zrzucą swój śmiercionośny ładunek na kilka niemieckich okrętów. Piotr po raz kolejny pchnął manetkę gazu do oporu i ruszył w stronę Halifax’ów. Gdy linie celownika zeszły się na silniku jednej z maszyn Miśkiewicz ponownie nacisnął spust… Ogień bluzgnął z silnika i szybko objął całe skrzydło. Bombowiec położył się na bok, załoga otworzyła drzwi bombowe i zrzucała bomby do wody… Detonacje podnosiły fontanny wody, które chwilami przysłaniały opadający bombowiec… Pozostałe maszyny zacieśniły szyk i ruszyły nad port. Po chwili bomby poszybowały w stronę doków dla okrętów podwodnych… Kapitan zredukował obroty i ruszył w stronę swoich skrzydłowych – nigdzie nie było ich jednak widać. Dookoła tylko morze i niemieckie wybrzeże… Wreszcie kapitan zdecydował się przerwać ciszę radiową. Niestety – w odpowiedzi na swoje wołanie usłyszał tylko piski i trzaski. Wreszcie lekko zdenerwowany Piotr skierował maszynę na kurs powrotny. Nad bazą był kilkanaście minut później. Bez większych problemów wylądował i ze zdziwieniem stwierdził, że samolot Gallanda został już dawno odstawiony do hangaru, a samoloty jego skrzydłowych stoją w równym rzędzie przed hangarem… Gdy kapitan otworzył owiewkę kabiny natychmiast podbiegli do niego mechanicy.
    - Co tak długo! – wołał z przejęciem Sprelee – Myśleliśmy, że puddingożercy zestrzelili Cię nad morzem!
    - Zestrzeliłem jednego Typhoon’a i Halifax nad Wilhelmshaven, potem próbowałem odnaleźć swoje skrzydło… - Miśkiewicz wygramolił się z ciasnej kabiny Bf – 109 F i usiadł na płacie – Potem przyleciałem na lotnisko…
    - Wiesz która jest godzina? – zapytał cicho Sprelee.
    - Nie – odparł Miśkiewicz i wzruszył ramionami wskazując na nadgarstek bez zegarka.
    - Dziesiąta trzydzieści. Nasi wrócili z lotu dwie godziny temu…
    Po locie Miśkiewicz stał się bohaterem całej jednostki. Nie dość, że w pierwszym poważnym boju z Brytyjczykami udało mu się strącić dwie wrogie maszyny, to jeszcze wrócił do bazy, kilka godzin po wylocie. Do końca miesiąca kapitan wykonał jeszcze kilka wylotów, w czasie których do listy zwycięstw powietrznych udało mu się dopisać jeszcze kilka maszyn – dwa Glostery, zestrzelone nad Morzem Północnym, do spotkania doszło w czasie ataku na dwa angielskie lotniskowce, które zapuściły się pod niemieckie porty w pościgu za grupą ponad osiemdziesięciu U-bootów, kolejnym sukcesem było zestrzelenie dwóch brytyjskich bombowców Blenheim, oraz jednego torpedowego Swordfisha, który 30 czerwca próbował dostać się nad port marynarki wojennej. Samolot kapitana zaszedł Brytyjczyka od tyłu, a potem wpakował mu dwie długie serie w ogon, powodując zapłon płótna, którym był pokryty brytyjski samolot, oraz śmierć obu lotników… Anglików pochowano na początku lipca, na cmentarzu wojskowym w Hamburgu ze wszystkimi honorami należnymi żołnierzowi…

    22 czerwca 1942 roku

    [​IMG]


    [​IMG]

    Polska marynarka wojenna otrzymała trzy nowe lekkie krążowniki, które sprawiedliwie podzielono pomiędzy Flotyllę Uderzeniową i Flotę Bałtycką.

    [​IMG]

    Początek lipca był bardzo spokojny. Druga tura polskich pilotów posłanych do Luftwaffe na krótkie szkolenie została odesłana do domu, wraz z nimi do Lwowa wrócił kapitan Miśkiewicz. Nad Niemcami udało mu się zestrzelić, w ciągu trzech tygodni dziesięć nieprzyjacielskich maszyn. Wszyscy piloci, z którymi współpracował chwalili jego zdolności i wieszczyli mu świetlaną przyszłość – on jednak był bardzo posępny. Każde zestrzelenie było dla niego raczej przyczynkiem do smutku niż do wielkiej radości, jaką okazywali inni piloci. Gdy po długich przemówieniach i wystąpieniach kolejnych ważnych ludzi kapitan wreszcie wrócił do domu, pierwszą rzeczą którą zrobił było przytulenie żony i pocałowanie syna. Potem przez dwa dni siedział w swoim gabinecie i zapisywał swoje obserwacje dotyczące każdego kolejnego zestrzelenia. Po tygodniu pobytu w Polsce, wczesnym popołudniem 20 lipca, w biurze kapitana zadzwonił telefon…
    - Tak słucham?
    - Cześć kapitanie! Kopyt z tej strony! Mogę wpaść do Ciebie do biura? Będę we Lwowie, i mam do Ciebie małą sprawę.
    - Dobrze. Wpadaj kiedy chcesz – odparł kapitan i odłożył słuchawkę.
    Następnego dnia do biura Miśkiewicza wszedł na krótką chwilę kapitan Kopytek. Bardzo się zmienił od chwili, gdy Piotr widział go po raz ostatni w szpitalu. Teraz szef Huzarów był zupełnie innym człowiekiem, na pozór spokojny i wyluzowany, w gruncie rzeczy pilnie badał każdą filiżankę kawy, którą miał wypić.
    - Co taki ostrożny? – zapytał dla rozładowania atmosfery kapitan Miśkiewicz.
    - Obawiam się otrucia – odparł Kopytek i zanurzył w filiżance z kawą jakiś papierek, który szybko zabarwił się na zielono. Widząc to szef tajnej policji uśmiechnął się przyjaźnie do Piotra i dodał – Słyszałeś o tym poruczniku z Huzarów, którego dwa tygodnie temu znaleziono na Pradze z nożem w brzuchu?
    - Jasne…
    - To on próbował mnie zabić – odparł ze spokojem Kopytek i wskazując na papierowa teczkę, którą przed chwilą położył na blacie biurka dodał – Tu masz wszystkie dokumenty. Przesłuchiwałem go osobiście. Pod koniec musiałem podpiąć go pod akumulator samochodowy. Twardy z niego zawodnik. Zaczął śpiewać przy napięciu, które zabiłoby konia…
    - I czego się dowiedziałeś?
    - Niczego ciekawego – Kopytek upił kilka łyków kawy i odstawił filiżankę – Pracowali dla Piaseckiego. Było ich dwóch on, i jeden jego przyjaciel – portier. Dla pewności kazałem go zamknąć. Pękł na samym początku wsypał resztę. Dla świętego spokoju posłałem ich na wczasy do Brześcia, podobnie jak połowę posłów z ONR.
    - Więc to prawda, że politycy siedzą w Brześciu?
    - O… Piotrze, gdzie twoje poczucie humoru – zaśmiał się Łukasz – Część tych złodziej dawała nam łapówki, byle tylko dać im spokój i zostawić przy korycie. Większa część z tych tak zwanych ONR-owców to parszywe sprzedawczyki. Połowa z tych, których posadziliśmy do Brześcia ma wyroki za przestępstwa kryminalne. Druga połowa współpracowała z niemieckim wywiadem wojskowym. Tak więc trafili gdzie ich miejsce… Powiedz lepiej co na froncie…
    - Szczerze? Niemcy nie wylądują w Anglii, co najwyższej pobiją ich na lądzie, wszędzie gdzie się da. Tylko tyle, albo aż tyle…W powietrzu Anglicy na razie próbują coś zwojować, ale na każdego Anglika w myśliwcu przypada jak na razie pięciu Niemców w Messerach…
    - Następne miesiące będą ciekawsze Piotruś – zaśmiał się Kopytek – Powiem Ci w sekrecie, że nasza marynarka ruszy się na Atlantyk…
    - CO? Które okręty? Kto?
    - Nie chciałbyś czasem za dużo wiedzieć? – zaśmiał się Łukasz i pogroził palcem przyjacielowi – im mniej wiesz tym lepiej sypiasz!
    - Wiesz co? – zagadnął po chwili Piotr – Wypijmy toast! Na pohybel Hitlerowi!
    - Na pohybel! – zawołał Łukasz i dopełnił toastu zimną gorzką kawą…[/FONT]


    Dodałem jednego screena. Nie wiem jak mogłem o nim zapomnieć...
     
  23. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 68

    Witaj Hiszpanio!

    [​IMG]

    To było jedno z setek uśpionych lotnisk na zapleczu frontu. Samoloty, głównie bombowe Hampdeny stały z boku, ustawione w równe długie kolumny, pomiędzy którymi krzątali się umorusani piloci i mechanicy. Od ponad dwóch tygodni nikt z dowództwa nie raczył przysłać im wsparcia – a przecież walczyli na samej szpicy angielskich oddziałów – każdego wieczora odrywali się od ziemi w swoich wiekowych bombowcach i próbowali wytropić jeden lub dwa niemieckie okręty podwodne, które bez przeszkód szalały na Atlantyku. Ale nikogo to nie obchodziło wszyscy żyli tylko spotkaniem pomiędzy polskim ministrem spraw zagranicznych, a jego brytyjskim odpowiednikiem, do którego doszło w Sztokholmie. Polacy, jak to Polacy, nie zgodzili się na pomoc dla Wielkiej Brytanii, ale obiecali, że jeśli dojdzie do okupacji wyspy nie oddadzą wszystkich w ręce niemieckich oprawców. Dla żołnierzy defetyzm panujący w kręgach dowództwa był zupełnie niezrozumiały. Przecież to niemożliwe, by Niemcy były taką potęgą lądową. Zresztą, nawet jeśli naprawdę, armia niemiecka była niepokonana i żadna armia nie była w stanie jej zatrzymać, to czy ktoś widział niemieckie czołgi lądujące w Essex? Albo niemieckich piechurów pod Scapa Flow? Nie? Więc po co te nerwy? Przecież jest jeszcze Royal Navy… Właśnie, nie dalej jak wczoraj wieczorem załoga Hampdena S-130 natknęła się na zespół polskich okrętów, na którego czele szedł duży ciężki krążownik. Zgodnie z rozpoznaniem lotniczym, przeprowadzonym przy pomocy log book’a, był to przekazany Polsce przez Niemcy „Berlin” pod polską banderą ORP „Roman Dmowski”. Denny i Tom, nie zdążyli się jednak nacieszyć swoim odkryciem – po chwili dorwały ich niemieckie myśliwce – Denny wyskoczył na spadochronie, podobno podjął go jeden z nierozpoznanych lekkich krążowników, które kręciły się przy polskim kolosie. Część pilotów pamiętała Polaków z czasów rewolucji. To dobrzy ludzie, chociaż bardzo impulsywni. Świetni lotnicy. Nic dziwnego, że to właśnie w Polsce pozostał brat obecnego króla, książę Edward, eks-król, jak nazywano go w RAF-ie. Każdego ranka kilka niemieckich Arado Ar-196 zrzucało ulotki w języku angielskim i polskim, podpisane właśnie przez eks-króla. Nawoływał do nie strzelania do wojsk niemieckich i dołączenia do Wermachtu, lub Lufwaffe. Wielu wolało posłuchać słów byłego władcy, niż gnić na wyspie, gdzie ceny żywności rosły z dnia na dzień. Któregoś dnia, jeden z pilotów, który był w Londynie podczas rewolucji w przypływie złości krzyknął, że za Pollita, kilogram chleba był tańszy i smaczniejszy… Następnego dnia trafił pod sąd polowy. Oczywiście nic mu się nie stało, ale przy pierwszej okazji wsiadł do swojego bombowca i poleciał do Niemiec. Podobno ma własne mieszkanie w Warszawie i żyje sobie jak panisko. Ostatnio ściągnął do Polski rodzinę, za pośrednictwem Czerwonego Krzyża…

    [​IMG]

    Kapral Edwards usiadł na stanowisku tylnego strzelca i odbezpieczył kaemy. Dwa sprężone karabiny maszynowe – teoretycznie jakaś tam ochrona dla tyłu maszyny. W praktyce przepustka do śmierci nie tylko dla strzelca, ale również i dla pozostałych członków załogi – jeżeli puściło się z nich serię, to szkop, który miał niebywałe szczęście dostrzec Hampdena wiedział, że po pierwsze – samolot jeszcze leci. Po drugie, że załoga JESZCZE żyje, po trzecie miał niebywałą szansę ostrzelać bombowiec z góry – karabiny były na stałe przytwierdzone do owiewki. Co prawda w nowszych wersjach montowano je na obrotowych we wszystkich płaszczyznach łożach, ale kto by się przejmował jakimś tam kapralem Edwardsem? Wreszcie do samolotu wleźli piloci. Po kilku minutach odpalili tego przedpotopowego wraka – tak przynajmniej nazywał go Edwards. Cel na dziś – lot nad Morzem Północnym – może znajdziemy polski zespół. W czasie odprawy, każdy z członków załogi Hampdena HSOE – 1303 prosił Boga, by miał nad nim litość i nie pozwolił załodze maszyny trafić na polskie okręty. Wszystko tylko nie to. Przecież nawet głupi pilot Messera może Cię przegapić, ale artyleria na okręcie nigdy. Samolot oderwał się od ziemi i po kilku minutach znalazł się nad morzem… Lot przebiegał bardzo dobrze – dla załogi. Dopiero gdy maszyna miała już zawracać na morzu pojawiła się sylwetka „Dmowskiego”.
    - Dobra panowie – w słuchawkach Edwardsa dało się słyszeć głos kapitana Jhona O’Brienn’a. Samo to że interkom działał było cudem! – Muszę zejść i podjąć próbę torpedowania…
    - Ale potem wracamy do domu? – upewnił się kapral.
    - Tak Edwrads. Potem do domu.
    - Dobra schodź – rzucił kapral i powoli wyciągnął z kieszeni różaniec – „Boże… ja mam dopiero dwadzieścia pięć lat” – pomyślał kapral.
    Maszyna wykryta już przez załogę polskiego krążownika runęła w dół. Lecąc tuż nad powierzchnią wody, pilot starał się wejść na kurs zderzeniowy z potężnym okrętem. Nagle tuż nad bombowcem wyrósł niemiecki Focke Wulf 190. Krótka seria w silnik lekko podcięła skrzydła Hampdena, jednak maszyna wciąż pędziła w stronę „Dmowskiego” wtedy odezwała się artyleria przeciwlotnicza na „Conradzie”. Pociski rozrywały się niebezpiecznie blisko leciwego bombowca. Wreszcie któryś z pocisków trafił w silnik… Bombowiec runął do lodowatej wody…
    Admirał Świrski podszedł do jednego z oficerów i wskazując na miejsce w którym do wody wpadł angielski bombowiec powiedział:
    - Poślij tam szybko dwie łodzie ratunkowe. Jeśli ktoś ocalał to chcę, żeby go wyciągnęli. Aha i jeszcze jedno. Niech zawiozą rozbitka na Błyskawicę. Nie chcę robić z Dmowskiego szpitala.
    - Tak jest.

    Edwards utrzymywał się na powierzchni tylko dzięki swojej maewestce. Nie wiedział jak wydostał się z latającej trumny. Kątem oka zauważył, że obok niego na wodzie pływa kapitan O’Brienn. Ostatkiem sił złapał kapitana za rękaw i przyciągnął do siebie. Nie chciał umierać sam… Tuż za nim zatrzymała się mała łódź. Kapral poczuł silne szarpnięcie i jakby zza ściany usłyszał jakieś głosy w dziwnym języku. „To chyba polski” – pomyślał i zacisnął rękę na różańcu… Marynarze bez większych trudności wciągnęli obu lotników na pokład szalupy.
    - Widzisz jeszcze kogoś? – zapytał po chwili bosman Wiśniewski.
    - Ni chuja – mruknął marynarz Kowalski i z obrzydzeniem splunął do morza – co ja jestem? Serwis ratowniczy czy co?
    - Zamknij mordę brudna świnio – zaśmiał się bosman – To też ludzie. Popatrz. Jeden ma nawet różaniec.
    - Rzeczywiście – na twarzy Kowalskiego pojawił się wyraz szczerej troski i chrześcijańskiej miłości względem bliźniego – Może by mu tak trochę czyściochy panie bosmanie, tak wie pan na rozgrzeweczkę?
    - Oj Kowalski – zaśmiał się bosman – Przed chwilą kląłeś, a teraz to byś jeszcze tego Angola po mordzie całował. Wracamy na „Dmowskiego”. Nic tu już nie znajdziemy…
    Marynarze włączyli silnik. Łódź odpłynęła w stronę krążownika…

    [​IMG]

    Pierwszego sierpnia 1942 roku, Flotylla Uderzeniowa wyszła z morze. Celem było przedostanie się na Atlantyk i rozpoczęcie działań przeciwko angielskiej marynarce kupieckiej, jednak wobec wykrycia polskich okrętów jeszcze w Cieśninach Duńskich naczelne dowództwo postanowiło, że okręty nie będą podejmowały żadnych działań przeciwko Anglikom i po prostu przedostaną się do La Coruny, największej hiszpańskiej bazy morskiej na Atlantyku. Przejście przebiegało spokojnie. Dopiero 4 sierpnia pojawiły się angielskie bombowce torpedowe Hampden, które w większości zostały zestrzelone lub uciekły na sam widok zespołu. Osłaniające „Dmowskiego” „Conrad” i „Hetman Żółkiewski” zaliczyły swoje pierwsze strącenia – artyleria „Hetmana” odniosła dwa zwycięstwa, a „Conrada” trzy. Na pokładzie obu jednostek było w sumie piętnastu brytyjskich pilotów zestrzelonych przez polskie okręty. Oprócz nich było także kilku Niemców, których wyłowiono z morza, głównie w rejonach gdzie wcześniej operowały angielskie okręty podwodne. Obie strony nie były względem siebie obojętne. Gdy tylko dwóch Niemców spotykało w mesie pojedynczego Anglika, Germanie zbierali się w sobie by spuścić Puddingożercy łomot. Jeśli dochodziło do jakiś większych przepychanek do akcji zwykle włączali się marynarze – przy czym sympatie rozkładały się mniej więcej po równo – część nie przepadała za rodakami Goethego inni mieli długi do wyrównania z pobratymcami Szekspira. W końcu dowodzący zespołem admirał Świrski zdecydował iż każdy Niemiec, który jako pierwszy zaczepi Anglika zostanie wyrzucony za burtę. Tak samo miano postąpić z Anglikiem, który zaatakuje Niemca. Dopiero taka decyzja zapewniła spokój na okrętach zespołu. 15 sierpnia admirał zdecydował się na przejście przez Morze Irlandzkie. Przez następne dziewięć dni polskie okręty przemykały od brzegu do brzegu unikając spotkania z brytyjskimi okrętami i samolotami. Jednak 24 sierpnia stało się to co stać się musiało – naprzeciwko polskiego zespołu pojawiły się brytyjskie kontrtorpedowce. Niemal natychmiast rozgorzało piekło – pociski artylerii głównej z „Romana” i pozostałych okrętów szybko obramowały główne angielskie niszczyciele, które z kolei skupiły swój ogień na „Błyskawicy”. Polski niszczyciel musiał skryć się za zasłoną dymną, jednak pozostałe okręty kontynuowały ostrzał. Bitwa zakończyła się ucieczką Anglików. Polacy korzystając z chwili spokoju pośpiesznie ruszyli do słonecznej Hiszpanii, gdzie czekali już na nich niemieccy marynarze, którzy mieli dokonać niezbędnych napraw na jednym z dwóch samolotów pokładowych, w które wyposażony był „Dmowski”. Jak się okazało przy pierwszej próbie użycia obu maszyn, odłamek z artylerii przeciwlotniczej uszkodził windę i silnik maszyny. Piloci nie byli w stanie naprawić usterki na trzęsącym się na atlantyckiej fali okręcie, dlatego też czym prędzej nadali radiogram do Niemiec. W sztabie Krigsmarine zdecydowano się posłać do La Coruny zespół niemieckich specjalistów, którzy brali udział w budowie „Dmowskiego”. Polski zespół dotarł do miejsca przeznaczenia 29 sierpnia, wczesnym rankiem. Wziętych do niewoli Anglików odesłano do Polski, gdzie trafili do obozów jenieckich…

    [​IMG]

    Samolot premiera Piaseckiego stał na płycie lotniska w Warszawie już drugą godzinę. Trzysilnikowy Junkers Ju-52, przezwany przez niemieckich i polskich lotników „ciotką Ju”, pokryty zieloną maskującą farbą był jedną z maszyn które na początku roku trafiło do polskiego lotnictwa. Premier miał właśnie udać się w lot do Berlina, na spotkanie Mussolini, Hitler, Piasecki, w czasie którego szefowie rządów wszystkich państw sojuszniczych mieli uzgodnić sposób prowadzenia wojny po włączeniu się do walki Aliantów. Zadaniem wojsk włoskich miało być podporządkowanie sobie terenów afrykańskich, które według pierwotnych zamysłów niemieckiej generalicji miały w przyszłości stać się domeną odrodzonego Imperium Rzymskiego. Niemcy z kolei, zamierzali przenieść ciężar wojny na zachód, gdzie do wojny pierwszego września miały wejść państwa Beneluksu, oraz pokonani w drugiej wojnie światowej Francuzi. Część kół rządowych obawiała się włączenia do wojny Stanów Zjednoczonych, których potężne wojska i marynarka wojenna, stanowiąca postrach całej Europy mogła przeszkodzić Wermachtowi w realizacji planu Seelöwe. Wraz z oddziałami niemieckimi w Wielkiej Brytanii mieli lądować również Polacy, dlatego też udział w naradzie miał wziąć także premier Piasecki. Biorąc pod uwagę jego ostatnie wybryki, prezydent Paderewski zdecydował się wysłać z nim kogoś bardziej odpowiedzialnego, od nieprzewidywalnego działacza partyjnego.
    Kapitan Kopytek, gdyż to właśnie na jego barkach spoczęła odpowiedzialność za zachowanie Premiera w czasie jego pobytu zagranicą sprawiał wrażenie zupełnie spokojnego. Bez większych oznak niezadowolenia zgodził się na, krótką lakoniczną rozmowę z premierem, którą w zasadzie można streścić w dwóch słowach – „Trzymaj się blisko i nie rób głupot”. Kopytek usiadł naprzeciwko premiera i z nonszalanckim uśmiechem wyjął z kieszeni teczkę osobową Piaseckiego z czasów gdy prowadził ją w Komendzie Głównej AK.
    - Myślałem, że to zostało zniszczone – powiedział cicho premier siadając naprzeciw ponurego oficera.
    - Och, ależ z pana romantyk, herr premier – zarechotał Kopytek – Trzymałem to właśnie na taką okazję.... Mam zacząć od tego wypadku po pijanemu, pierwszych przygód szanownego pana z amfetaminą, czy od razu przejść do gwałtu na tej biednej dziewczynie?
    - Ty, ty… - premier przez chwilę zastanawiał się nad obelgą, która dobrze oddała by jego stosunek do oficera Huzarów – Ty nędzna kreaturo! Jeszcze się na Tobie odegram!
    - Ależ oczywiście panie premierze, ależ oczywiście…
    Po kilku minutach Junkers oderwał się od ziemi unosząc obu Polaków do Berlina…

    [​IMG]

    W gmachu Kancelarii Rzeszy panowała przejmująca, przytłaczająca nieproszonego gościa cisza. Adolf Hitler usiadł w swoim ulubionym fotelu w sali, gdzie za szkłem znajdowały się modele niemieckich okrętów i oddał się rozmyślaniom… Za kilka tygodni, to właśnie on, zwykły kapral z armii Kaizera zostanie dowódcą politycznym i filozoficznym Festung Europa… Hitler zobaczył że do jego samotni ma zamiar wkroczyć intruz – generał Rommel.
    - Erwin, czego chcesz?
    - Mein…
    - No, już, już szybciej – warknął Hitler wskazując swojemu ulubionemu dowódcy miejsce na fotelu obok.
    - Mam pewne wątpliwości odnośnie włączenia się Niemiec do wojny z USA – powiedział cicho Rommel – To potęga gospodarcza, i co najważniejsze mają potężną flotę…
    - Erwinie – Hitler przybrał spokojny, ojcowski ton – Nie martw się. U-boot Doenitza zrobią swoje. A ich gospodarka legnie w gruzach. Wystarczy tylko pomagać Polakom i von Braunowi. Potęga atomu, Erwin, potęga atomu…
    - Mein Fhürer, chyba nie bardzo rozumiem…
    - Erwin, po prostu tam wkroczycie. Gdy zatonie ostatni amerykański lotniskowiec, po prostu wylądujecie na wybrzeżu i pomaszerujecie w głąb. Żołnierz niemiecki będzie dla przerażonego narodu oswobodzicielem – jego przybycie będzie oznaczało kres cierpienia…

    [​IMG]

    W pierwszych dniach sierpnia do służby w ramach Mazowieckiego Korpusu Powietrznego weszły II i III Eskadry 2 Dywizjonu Myśliwskiego. Obie jednostki wyposażone w samoloty Hawker Hurricane, składały się głównie z rezerwistów, którzy po krótkim okresie zasadniczej służby wojskowej zostali zwolnieni do cywila, w związku z brakiem etatów w lotnictwie. Wolne moce przerobowe warszawskich zakładów lotniczych, generał Rayski zdecydował się wykorzystać do swoich celów – po krótkich rozmowach z Generalnym Inspektorem udało mu się uzyskać zgodę na formowanie dwóch dywizjonów bombowych, które po wejściu do służby miały otrzymać numery IV i V. Obie jednostki miały zostać wyposażone w produkowane w Warszawie średnie bombowce Wellington.

    [​IMG]

    29 sierpnia generał Mikołaj Bołtuć dowodzący 3 Armią Pancerną Wojska Polskiego, przejął dowództwo nad świeżo sformowaną 5 Dywizją Piechoty Zmotoryzowanej. Następnego dnia obie podlegające generałowi dywizje otrzymały rozkaz natychmiastowego przemarszu do Gdyni, gdzie rozpoczęło się ładowanie poszczególnych pododdziałów na okręty. Część żołnierzy mówiła o przetransportowaniu Armii do Afryki, inni zapewniali o skierowaniu 3 Pancernej, na północ do mroźnej Norwegii, gdzie lada dzień miały wylądować oddziały Wermachtu. Wszystko miało wyjaśnić się już niebawem…


    Kopytek używał ściśle tajnych środków chemicznych - po prostu nie zostały dopuszczone do użytku cywilnego, a służą - do wykrywania np. arszeniku.

    Fw190 był maszyną zastępczą dla Bf-109 (w założeniu, de facto Fw, był lepszym myśliwcem), nie wiem ponadto czy jest w drzewku technologicznym WtV ale sprawdzę.
     
  24. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 69

    Dulce et decorum est pro partia mori...​


    Słodko i zaszczytnie jest umierać za Ojczyznę...​


    1 września 1942 roku

    [​IMG]

    Wujek sam rusza na wojnę...​

    Ambasada Stanów Zjednoczonych została otoczona szczelnym kordonem SS i policji jeszcze przed świtem, krótko po tym, jak oddziały niemieckie otoczyły to eksterytorium amerykańskie na ternie Rzeszy, Hitler wykonał krótki telefon do amerykańskiego ambasadora w Berlinie, Charles E. Bohlena do siebie w celu osobistego odczytania mu noty o wypowiedzeniu wojny. W tym czasie oddziały SS wspierane przez dwa samochody pancerne typu „Puma” wdarły się na teren ambasady. W stronę nacierających esesmanów ogień otworzyli żołnierze z 1 pułku Marines, którzy pełnili w ambasadzie służbę wartowniczą. Po krótkiej wymianie ognia stanowiska zajęte przez marines, zostały ostrzelane z działek, co spowodowało ostateczny upadek idei obrony ambasady. Żołnierze dowodzeni przez majora Jamesa Jr. Mc Carthy’ego złożyli broń i w milczeniu przyglądali się oficerom SS, którzy tymczasem dokonywali egzekucji złapanych szyfrantów pracujących dla ambasady. Zatrzymanych odprowadzano na bok, pod duże drzewo, na którego konarach kilku członków załogi „Pum” powiesiło już sznury na których zawiśli niechętni do współpracy szyfranci. W ręce Gestapo trafiło także kilkunastu Żydów, którzy ukrywali się w osobistych apartamentach ambasadora. Gdy pod budynek ambasady podjechały dwie policyjne ciężarówki Opel Blitz, stało się jasne, że SS dokonało kolejnego udanego ataku. Tymczasem, w Kancelarii Rzeszy, ambasador USA w Niemczech dopiero usiadł naprzeciw Hitlera, w jego osobistym gabinecie. Nim zdążył ochłonąć po dość długiej drodze, którą musiał pokonać, do pomieszczenia wkroczył sam kanclerz w otoczeniu kilku wyższych oficerów Wermachtu i żołnierzy z SS.
    - Oświadczam panu, że z dniem dzisiejszym Stany Zjednoczone znajdują się w stanie wojny z Niemcami. Mam nadzieję, że to się wkrótce skończy, oczywiście zwycięstwem Tysiącletniej Rzeszy – powiedział Hitler i bez słowa wyszedł z pokoju. W czasie gdy największy wódz wszechczasów maszerował do swoich prywatnych pokoi we wschodnim skrzydle kancelarii, ludzie Himmlera, zaciągnęli już ambasadora do piwnicy budynku, gdzie po krótkiej szamotaninie dokonano wstępnego przesłuchania. Następnie, skatowanego do nieprzytomności dyplomatę przewieziono do Dachau, gdzie wtrącono go do obozu. Podobny los spotkał ambasadorów i pracowników ambasad Francji, Irlandii, Holandii, Belgii, Norwegii, oraz innych państw wchodzących w skład sojuszu alianckiego – każda ambasada została otoczona przez oddziały niemieckie, które następnie przypuściły szturm na placówki dyplomatyczne. Wypowiedzenie wojny Aliantom, zupełnie inaczej wyglądało w Polsce. Tu dowodzeni przez kapitana Kopytka Huzarzy, godzinę przed planowanym wkroczeniem na teren ambasad podstawili dwa samochody osobowe dla pracowników konsulatu, a następnie przewieźli ich na Okęcie, gdzie czekały już na nich samoloty pasażerskie. Kolejnym krokiem było przewiezienie na lotnisko pracowników cywilnych, szyfrantów, stenotypistek i kierowców, którzy zostali przewiezieni do krajów neutralnych, które według własnego uznania wybrali na lotnisku. Większość trafiła do Szwecji, jednak niektórzy (pracownicy ambasady Francuskiej) poprosili o dostarczenie ich do Finlandii. Po kilku dniach Hitler, który dowiedział się o wypuszczeniu z Polski pracowników cywilnych ambasad krajów wojujących publicznie skrytykował taką postawę…

    [​IMG]



    Amerykański nagłówek prasowy​

    Gabinet owalny był pogrążony w mroku. Prezydent siedział odwrócony plecami do drzwi i w ciszy obserwował żołnierzy spacerujących po trawniku przed Białym Domem. Po chwili z zadumy wyrwał go dźwięk kroków jego służącego. Wraz z nim do samotni prezydenta weszło dwóch oficerów wojsk lądowych i marynarki. Bez słowa zajęli przygotowane dla nich miejsca przy małym stoliku do brydża i położyli na jego blacie trzymane pod pachami teczki. Pomimo powagi sytuacji zdawali się być odprężeni i zrelaksowani. Douglas McArthur, po tym jak stracił większość swoich ludzi na Corregidorze został awansowany na dowódcę wojsk lądowych, a Nimitz objął dowództwo nad flotą Atlantyku, która większość sprawnych jednostek musiała przekazać na Pacyfik. Doug, gdyż to on był jednym z gości bez skrępowania wyciągnął się na sofie, podczas gdy Nimitz zagłębił się w lekturze dokumentów.
    - Jakieś propozycje panowie?
    - Panie prezydencie – zaczął Doug – Jesteśmy w doskonałym położeniu. Wystarczy tylko przygotować siły inwazyjne na kontynent i dogadać się z Anglikami. Potem lądujemy we Francji, która zapewne padnie lada dzień, lub już padła, a potem – potem będziemy świętować czwartego lipca 1943 roku w Berlinie.
    - Nie był bym takim optymistom – wtrącił Nimitz – Jesteśmy w bardzo złym położeniu. Niemcy i Włosi praktycznie zdominowali akwen Morza Śródziemnego, dodatkowo do Osi należy również Polska, która jest jednym z silniejszych państw, jeśli chodzi o armię i gospodarkę w Europie Środkowo wschodniej. Nie wiem, czy pan generał Mc Arthur czytał kiedykolwiek raporty naszego wywiadu, ale wynika z nich, że ich cyngle sprzątnęli Stalina, więc na miejscu pana, jeździłbym w opancerzonej limuzynie.
    - Jak wygląda sytuacja we Francji?
    - Tragicznie. Niemcy przerwali ich front, a na północy prowadzą uderzenie na kraje Beneluksu – odparł Doug, nie zwracając uwagi na przytyki Nimitza – Z tego co wiem Polacy zamierzają wysłać korpus do wsparcia wojsk niemieckich…
    - Good God… - prezydent spojrzał po raz kolejny w stronę trawnika – Ze Stanów wyjechało już około 40% mniejszości polskiej. Wywieźli większość swoich rezerw finansowych lub przelali je na rachunki bankowe w Szwajcarii, skąd według naszego wywiadu, przelali je do Polski. Oni zamierzają nas pokonać panowie – prezydent zwiesił głowę – Musimy wysłać zespół do Zatoki Biskajskiej…

    8 września 1942 roku

    [​IMG]

    Oddziały generała Mikołaja Bołtucia zostały przewiezione do Niemiec, gdzie w pierwszych dniach wojny przetransportowano je w pobliże granicy z Belgią i Holandią. Co prawda dwie polskie dywizje w porównaniu z potężnymi niemieckimi siłami nie stanowiły jakiegoś istotnego wkładu, to jednak zaznaczyły obecność polskiego wojska w koalicji antyalianckiej, która rozpoczęła drugi etap likwidacji wroga. Był wczesny ranek 8 września, gdy przerzucone pod Utercht oddziały polskie otrzymały rozkaz przygotowania się do natarcia na miasto, które miało nastąpić w ciągu najbliższych trzech godzin. Czym prędzej opróżniono pojazdy pancerne z niepotrzebnych części wyposażenia – zapasowych kombinezonów, pustych skrzynek po nabojach, resztkach popsutego sprzętu i innych przedmiotach, które w czasie boju mogły stanowić zagrożenie dla załogi. 30 wozów bojowych 10 TP z 1 pułku pancernego jako pierwsza polska jednostka miały wjechać do miasta. Do osłony wyznaczona została 3 kompania strzelców zmotoryzowanych z 5 Dywizji. Około godziny 9 rano, polska jednostka działająca na skrzydle niemieckich dywizji zajęła część przedmieść, które okazały się zupełnie niebronione. Dopiero po następnych piętnastu minutach posuwania się naprzód, czołówka pancerna napotkała na drobny opór, który stawili fizylierzy z francuskiej dywizji piechoty. Nieprzyjaciel, ukryty w kamienicach i innych budynkach mieszkalnych nie był w stanie zagrozić polskim czołgom, dlatego też do walki włączyli się piechurzy z 5 Dywizji. Na niektórych odcinkach dochodziło do ostrej walki wręcz, z której zwycięsko wychodzili Polacy. Około godziny piętnastej, polskie czołgi wjechały do centrum miasta, gdzie nastąpiło spotkanie z niemieckimi czołgistami. Polskie 10 TP „zaparkowano” obok niemieckich Panzer IV…

    10 września 1942 roku

    Do armii Prusy dowodzonej przez marszałka Andersa trafia 6 Dywizja Piechoty Zmotoryzowanej, jednocześnie siły dowodzone przez popularnego oficera, otrzymują rozkaz wymarszu do Gdyni, gdzie zostają pośpiesznie załadowane na pokład statków transportowcy… Celem docelowym jest ogarnięta pożogą wojny Holandia, gdzie czynny udział w walkach bierze już 3 Armia Pancerna Wojska Polskiego. Jednocześnie rozpoczyna się formowanie Dywizji kawalerii „Zaza” oraz Poleskiej B.K.

    11 września 1942 roku

    [​IMG]
    Przed bitwą...​

    Oddziały polskie, które wsławiły się udziałem w walkach o Utrecht, nacierają razem z niemieckim IV Korpusem pancernym. Walki w Holandii przedłużają się, co doprowadza Hitlera do szewskiej pasji. Dywizje, które dopiero co przybyły pod Amsterdam otrzymują rozkaz natychmiastowego uderzenia na miasto – jedna z dwóch stolic Holandii ma zostać zdobyta za wszelką cenę – w rozkazach padają znamienne słowa „niech kosztuje ile chce, Amsterdam ma być zajęty do wieczora!”. Przygotowania do szturmu są krótkie. Wystarczy tylko zatankować wszystkie pojazdy mechaniczne i przeładować karabiny. Zegarki wskazują godzinę dziewiątą rano, jednak niebo nad miastem jest czarne od dymu… W słuchawkach czołgistów słychać spokojny głos generała Bołtucia, który zapowiada, bezpośrednio przed atakiem miasto zostanie zbombardowane przez Sztukasy… Jakby na potwierdzenie słów dowódcy w powietrzu pojawia się klucz dziesięciu bombowców eskortowanych przez trzy Focke Wulfy – najnowsze niemieckie myśliwce. Znad domów Amsterdamu wyłaniają się dwa holenderskie myśliwce Fokker’y XXI. Dwa myśliwce odrywają się od formacji i pikują w dół – po chwili w powietrzu rozlega się kanonada z dwóch karabinów maszynowych i działek… po chwili do jednego z kanałów wpada z głośnym hukiem płonący kadłub holenderskiego myśliwca. Druga maszyna ląduje przymusowo na zapleczu 7 Dywizji Pancerno – Motorowej, do uszkodzonego Fokkera podbiegają żandarmi – pilot powoli wysiada z maszyny i wyjmuje z kieszeni białą chusteczkę – dla niego wojna już się skończyła. Tymczasem czołgiści obserwują pikujące w dół Stukasy… Nawet po ich stronie słychać wycie „syren jerychońskich” specjalnego urządzenia, montowanego przy podwoziu, które podczas wprowadzania maszyny w nurkowanie wydaje specyficzny dźwięk. Od kadłubów odrywają się tysiąckilowe bomby, które burzą część zabudowy miasta, bombowce wracają na niskim pułapie, wyglądają wspaniale – dziesięć bombowców lecących jeden obok drugiego…

    [​IMG]

    Pierwsi ranni​

    Wreszcie ruszają, czołgi osłaniane przez piechotę polską i niemiecką przekraczają pierwszy kanał – ogień otwierają karabiny maszynowe przeciwnika na drugiej stronie. Czołgi przesuwają swoje wieże w stronę przeciwnika ukrytego za murami kamienicy. Strzał burzy dom, w którym dowództwo ukryło stanowisko ckm-u.
    - Kompania! – żołnierze przykucają za czołgami, w ich rękach nowa broń – polskie Morsy, niektórzy ściskają swoje Mausery i Browningi. Kapral poprawia swój hełm i wskazuje na wpół wyburzony ogniem artylerii budynek – Musimy zająć tą ruderę. Jasne? Za mną…
    Żołnierze wyskakują zza czołgu, wozy natychmiast ruszają naprzód. Po chwili piechota jest już w środku – dochodzi do walki wręcz z broniącymi domu Holendrami. Wydaje się, że przeciwnik odrzuci Polaków, jednak jeden z ludzi uzbrojonych w rkm, pobiega do okna i opiera swój karabin o framugę… Pociąga za spust – po kilku sekundach do środka pomieszczenia wpada ponad 20 pocisków, które dosłownie masakrują odwróconych tyłem Holenderskich żołnierzy. Naprzód! Czołgi nacierają dalej, do zajętego budynku wchodzi dwóch niemieckich piechurów z odbezpieczonymi automatami – bez chwili wahania nachylają się nad zabitymi Polakami i Holendrami – „fanty” w postaci zegarków i portfeli nie będą im już potrzebne… Świadkiem tej sceny jest kapral Feliks „Konar” Konarzewski, bez zastanowienia zeskakuje z czołgu i z odbezpieczonym automatem wpada do środka. Dwie krótkie serie przywracają spokój temu miejscu… Tymczasem pozostałe kompanie toczą walki w innych częściach miasta. Polskie 10 TP zmieniają taktykę – najpierw przez kilka sekund ostrzeliwują budynek w którym ukrywa się wróg, a następnie osłaniają ogniem działa piechotę, która wpada do środka by go oczyścić. Z piwnic domostw, często wyciągana jest ludność cywilna. Najbardziej lgną do żołnierzy młode kobiety – słyszały dużo złego o Niemcach, więc na wieść, że „wyzwolicielami” nie są młodzi Germanie proszą polskich żołnierzy o jakąś drobną pamiątkę, czy jakiś miły gest pod ich adresem. Żołnierze, a zwłaszcza podoficerowie nie dają się długo prosić, po chwili muszą jednak wrócić do walki – Dwie francuskie dywizje, które okopały się przy głównym kanale, przebiegającym przez całe miasto, zajęły kilka barek, na których próbują wydostać się z miasta – „dziesiątki” osłaniane przez polską piechotę wpadają nad kanał i ogniem broni maszynowej koszą francuskich piechurów… Późnym wieczorem walki w mieście wygasają, jednak ich pokłosie w postaci ponad 300 rannych żołnierzy polskich i około 20 zabitych będzie dość trwałe. Dodatkową stratą jest uszkodzenie dwóch czołgów, które pośpiesznie holowane są do warsztatu dywizyjnego, który przejściowo zainstalowano przy niemieckim sztabie. W kilka godzin po zakończeniu walk generał Mikołaj Bołtuć zapisuje w swoim dzienniku:

    W czasie dzisiejszej bitwy sam jeden straciłem ponad 320 ludzi, i dwa czołgi – potężna ilość istnień ludzkich i sprzętu bojowego, użyta w tej operacji świadczy nie o potędze państwa niemieckiego, które na arenie militarnej jest w stanie trwale podporządkować sobie większość państw europejskich, lecz o jego wewnętrznym rozkładzie, gdyż większość rannych zostało kontuzjowanych w wyniku działania armii niemieckiej, której żołnierze dokonywali licznych grabieży na zabitych. Podobnie jak ludność cywilna, ofiarami Niemców, często również oficerów padają zwłoki, każdy zegarek, złota bransoletka, lub obrączka stanowią łakomy kąsek dla Wermachtu… Na jednej z pierwszych pozycji, które zdobyli moi ludzie, niejaki kapral Konarzewski dokonał samosądu, na dwóch niemieckich żołnierzach. Jako oficer i człowiek honoru przekazałem mu, że w pełni go popieram…

    [​IMG]

    Pięć dni później wzmocniony przez armię generała Andersa korpus Bołtucia bierze udział w ataku na Rotterdam. Zmęczone ciągłymi odwrotami i ucieczką oddziały belgijsko – francuskie zostają pobite, jednak w ciągu czterech godzin od wyparcia wrogich czołówek z miasta, do Rotterdamu wkraczają świeże dywizje ściągnięte do Holandii znad Lazurowego Wybrzeża. Po kilku godzinach na swoje pozycje wracają również pobici kilka godzin wcześniej Belgowie. Oddziały polskie ponoszą marginalne straty – kawalerzyści Andersa przegrupowują się przed atakiem, który wyznaczony jest na 21 września. Do tego czasu pod miasto ściągają cztery dywizje pancerne. Niemieckie czołgi grzeją już silniki, gdy do przygotowujących się do ataku oddziałów dociera smutna wiadomość o zatopieniu na Atlantyku U-456, nowego okrętu typu IX, który podczas rutynowego patrolu u wybrzeży Wielkiej Brytanii został namierzony przez samoloty z amerykańskiego lotniskowca USS „Saratoga”, który dzień wcześniej pojawił się na Kanale La Manche. Niektórzy wspominali o amerykańskim desancie pod Rotterdamem – tymczasem Hitler ogłasza żołnierzy atakujących miasto „mścicielami poległych na morzu”. 21 września o godzinie 6.00 ruszają niemieckie czołówki pancerne. Razem z nimi do boju wyrusza pięć polskich dywizji. Jako pierwsi w mieście pojawiają się czołgiści i kawaleria, która od samego początku trafia na najtrudniejszy odcinek – wzdłuż głównego kanału portowego istnieją silnie bronione pozycje belgijskie, które należy zająć za wszelką cenę. Ułani osłaniani przez kilka czołgów dostają się na miejsce i podejmują szturm na pozycje przeciwnika. Pod seriami karabinów maszynowych pada pięciu zabitych i czternastu rannych – ostatecznie jednak pozycja zostaje opanowana. Ułani siadają na swoje motocykle i ciężarówki, by włączyć się do walk na południowym krańcu miasta, gdzie ich dywizja, osłaniana przez dziesięć niemieckich Panzer IV, została zatrzymana, gdy przybywają na miejsce, rusza drugie już natarcie sił polsko – niemieckich. Czołgi dosłownie wjeżdżają w alianckie pozycje, zaraz za nimi wkraczają ułani, których serie z karabinów maszynowych Browning i serie z peemów dopełniają dzieła zniszczenia – około południa, gdy w walce przeciwko armii niemieckiej uczestniczy już około 13 dywizji przeciwnika, nad miastem pojawiają się Stukasy… Bomby niszczą kilka wysuniętych pozycji Belgów, którzy dowodzą obroną miasta, jednak nietknięci pozostają Francuzi, którzy wyparli Niemców z centrum, gdzie toczą się ciężkie walki.

    [​IMG]

    W rejon trafia Korpus Polski, dowodzony przez marszałka Andersa – po kilku godzinach ciężkich walk, często przeradzających się w starcia wręcz, Belgowie zostają wyparci. Cena – 30 zabitych, 89 rannych, około 100 kontuzjowanych. Przez następne dwa dni o miasto toczą się zacięte walki. Wreszcie 23 września, nad miejskim ratuszem zawieszona zostaje flaga niemiecka, obok której dumnie powiewa polski, biało-czerwony sztandar… Nad miastem, które od bomb, pocisków artyleryjskich i czołgowych, detonacji min i granatów, salw broni małokalibrowej i automatycznej, zamieniło się w puste ruiny unosi się flaga tej, która nie zginęła… Cóż za ironia.


    Panowie, jest tak źle, czy tak dobrze - nikt nawet słówka nie powie? Może jakieś komentarze coś?
     
  25. Ceslaus

    Ceslaus Guest

    Odcinek 70​


    Krieg im Frankreich...

    Wojna we Francji​


    1 października 1942 roku

    [​IMG]

    Sztab generała Bołtucia po pierwszych zwycięskich walkach odebrał wiele pozytywnych opinii, skierowanych do dowództwa polskiego korpusu. Biorąc pod uwagę straty jakie ponieśli żołnierze dowodzeni przez marszałka Andersa w czasie szturmu na Rotterdam, dowództwo zdecydowało się wycofać oddziały marszałka z Holandii. Tymczasem oddziały dowodzone przez generała Bołtucia, zostały wyznaczone do wzięcia udziału w bitwie o Ghent, jedną z najważniejszych miejscowości, przez którą prowadziła droga do Francji. Razem z Polakami do miasta mieli wkroczyć żołnierze niemieccy. W czasie gdy kawalerzyści Andersa maszerowali na dworce kolejowe i do portów śródlądowych, czołgiści Bołtucia po raz kolejny naprawiali swoje pojazdy bojowe i ładowali pociski do wież swoich wozów. Niektóre pojazdy odniosły już pewne uszkodzenia w czasie walk o Rotterdam i teraz wymagały drobnych napraw – najpoważniejszą bolączką z jaką borykały się 10 TP, była duża awaryjność układu napędowego – głównie zaś silnika, który po przepracowaniu około 400 godzin nadawał się do wymiany, lub do generalnego remontu. Żołnierze Bołtucia, w trakcie walk w Holandii wyrzucili ponad 300 zepsutych jednostek napędowych, a drugie tyle naprawili. Ogółem, do początku października, każdy czołg miał choć raz wymieniony silnik. W tej sytuacji, dowództwo podjęło decyzję, o wymontowywaniu silników z francuskich rozbitych wozów, których duża ilość została przejęta przez Niemców, którzy przekazali ponad 30 maszyn do korpusu Bołtucia, w celu szybkiego uzupełnienia strat poniesionych w trakcie walk na froncie. Silnik z francuskiego czołgu Renault okazał się dużo bardziej sprawny od polskiego, dlatego też wszystkie jednostki, które jeszcze używały wozów 10 TP, jako podstawowej maszyny, otrzymały francuskie silniki, które armii polskiej przekazali Niemcy.

    [​IMG]

    1 października stało się jasne, że pierwszym poligonem dla armii polskiej, wzbogaconej o nowe jednostki napędowe dla "dziesiątek" będzie atak na Ghent, jedno z niewielu miast na wybrzeżu gdzie jeszcze funkcjonował lokalny rząd. Miasto, bronione przez piechotę i pojedyncze jednostki pancerne miało zostać zajęte po szybkim rajdzie polskich czołgów, osłanianych przez samochody ciężarowe z piechotą – głównym celem było jak najszybsze wkroczenie do miasta – koszty takiego przedsięwzięcia zeszły na dalszy plan… Zegarki wskazywały godzinę 9.00 gdy polskie pojazdy wytoczyły się na główną drogę prowadzącą do miasta. Nim minęło pół godziny, czołówka pancerna znalazła się na ulicach miasta. Przez następne trzy godziny toczyły się ciężkie walki, w których Polacy stracili wielu rannych – zabitych, o dziwo było zaledwie dwóch. Znacznie gorzej miała się sprawa z wozami bojowymi – pięć „dziesiątek” stanęło w ogniu, po trafieniu z francuskich dział ppanc, a dalsze dwa wozy wycofały się z powodu usterki układu kierowniczego. Wobec fiaska natarcia generał Mikołaj Bołtuć powiadomił dowódcę frontu o wycofaniu się polskich jednostek na pozycje wyjściowe. Odwrót rozpoczął się około godziny piętnastej trzydzieści – jako pierwsza wycofała się piechota zmotoryzowana, której transport – kilka polskich ciężarówek typu Opel Blitz, przetrwało kanonadę artyleryjską przeciwnika. Na polu walki nie zostaje nic – płonące czołgi, dzięki wysiłkom kompanii inżynieryjnej udaje się wyholować poza obręb pola walki, zaś rannych wywożą ciężarówki oznaczone czerwonym krzyżem – na szczęście Holendrzy, Belgowie i Francuzi nie zachowują się jak Niemcy – pomimo faktu, że wycofujące się oddziały cofają się po otwartej przestrzeni żadne alianckie działo nie strzela w stronę Polaków… Przez następne pięć dni na pozycjach polskich panują dobre nastroje. Z drugiej strony frontu nadeszły wieści o dwóch zaginionych wczoraj żołnierzach, którzy obsługiwali karabin maszynowy. Okazało się, że zostali wzięci do niewoli, jednak wobec braku miejsca do przetrzymywania ich, wykorzystano ich w charakterze parlamentariuszy – ich posłanie było proste – wojskowy komendant obrony miasta, pułkownik Rieux, prosił by Polacy nie ponawiali ataków w ciągu najbliższych pięciu dni, gdyż trwa ewakuacja cywili z miasta. Jednocześnie Francuz, dał polskiemu generałowi oficerskie słowo honoru, że nie poczyni żadnych prac fortyfikacyjnych, gdyż po prostu nie ma do tego sił i środków – wszystkie pojazdy zostały przekazane na ewakuację ludzi z miasta, które ma zostać zbombardowane z ziemi, powietrza i morza dokładnie 6 października przez armię niemiecką. Na wieść o tym, generał Bołtuć nawiązał kontakt z dowództwem frontu i zażądał odwołania rozkazu zbombardowania miasta, co groziło rzezią ludności cywilnej i rannych z większości dywizji broniących miasta…
    Wściekłość w jaką wpadł niemiecki dowódca frontu trudno jest opisać. Tego samego dnia, do GISZ-u wpłynął jego wniosek o natychmiastowe odwołanie generała Bołtucia, i wysłanie do Holandii kogoś bardziej bojowego niż „generał idiota” jak określił go niemiecki oficer. Marszałek Rydz – Śmigły, był skłonny spełnić prośbę niemieckiego dowództwa, zaprotestował jednak marszałek Anders, który dobrze znał warunki panujące na tym odcinku frontu. Ostatecznie zdecydowano się posłuchać Andersa. Generał Bołtuć tymczasem również wystosował pismo do Generalnego Inspektoratu. Jego głównymi postulatami mogą być następujące punkty:

    1. Natychmiastowa dostawa nowych pojazdów pancernych
    2. Natychmiastowe przysłanie własnych jednostek powietrznych, gdyż Niemcy są przeciwni wspieraniu naszych ataków własnym lotnictwem, co powoduje, że często atakujemy bez osłony z powietrza.
    3. Przysłanie środków opatrunkowych i żywności – ludność cywilna ufa żołnierzowi polskiemu, który w przeciwieństwie do niemieckiego sojusznika nie jest traktowany jak najeźdźca. Często cywile proszą naszych o żywność, którą oczywiście otrzymują. W tej sytuacji żołnierze w wielu przypadkach chodzą głodni, gdyż niemieckie magazyny dają tylko tyle ile wynika z liczebności dywizji.

    [​IMG]


    Samoloty oderwały się od ziemi i szybko nabierały wysokości. Tylko w dwóch z czterech maszyn lecieli polscy piloci. W dwóch pozostałych Hurricane’ach siedzieli młodzi Niemcy. Prowadzący klucz kapitan Miśkiewicz spojrzał przez ramię na lecących za nim lotników. Przez chwilę wydawało mu się, że lecący w maszynie oznaczonej numerem „4” hauptman Klaus Boddler nie potrafi utrzymać szyku. Kapitan wrócił jednak do obserwowania przyrządów pokładowych, zbliżał się bowiem zwrot i wejście na nowy kurs. Gdy cała formacja zmieniła kurs, Miśkiewicz po raz kolejny obejrzał się przez ramię – rzeczywiście Klaus Boddler nie był w stanie utrzymać się w ciasnej czwórce maszyn i wyraźnie odstawał. Na polu walki stanowiłby idealny cel dla wchodzącego z tyłu myśliwca przeciwnika, dlatego też kapitan włączył radio:
    - Czwarty! Do jasnej cholery! Co to jest! Nie potrafisz utrzymać szyku?
    - Mam problemy z silnikiem…
    - Wracaj do bazy – warknął Miśkiewicz i wyłączył radio. Po chwili Hurrican’e z numerem 4 wylądował na lotnisku wojskowym we Lwowie. Po trzydziestu minutach od jego lądowania, nad lotniskiem pojawiły się pozostałe maszyny. Jako pierwszy wylądował kapitan Miśkiewicz. Gdy jego samolot zatrzymał się przed hangarem, pilot szybko wysiadł z kabiny i wraz z kilkoma mechanikami podszedł do maszyny Boddlera.
    - Sprawdzić silnik! – zakomenderował kapitan i usiadł na betonowej płycie lotniska pod skrzydłem. Przez kilka minut słuchał rozmów swoich podwładnych, po czym zupełnie wyluzowany wyciągnął z kieszeni papierosa i zaciągnął się dymem. Przez chwilę wydawało mu się, że mechanicy dziwią się w czym mógł zaistnieć problem, potem jednak zdał sobie sprawę, że najlepszy mechanik w całym pułku, inżynier Kowalski pochyla się nad odsuniętą obudową motoru i opukując gaźnik krzyczy:
    - Toż to najlepszy silnik jaki widziałem! Ani jednej ryski, ani jednego zadrapania!
    Kapitan wstał z miejsca i podszedł do Kowalskiego.
    - Jesteś pewien, że wszystko jest w porządku?
    - Gdybym nie był to bym się tak nie zachowywał – odparł spokojnie inżynier – Ten silnik jest wspaniały. Wygląda tak jakby dopiero co wyszedł z fabryki. Czemu chciałeś żebyśmy go obejrzeli?
    - Szczerze?
    - Znasz mnie – odparł Kowalski zeskakując na betonowe podłoże – Cenię sobie szczerość.
    - A więc kojarzysz pilota Boddlera?
    - Tego młodego Niemca? – zapytał Kowalski lekko nachylając się w stronę kapitana, który podpalał jego papierosa.
    - Tak właśnie tego gościa mam na myśli.
    - Powiedzmy, że znam go z widzenia – powiedział po namyśle Kowalski.
    - Dziś w czasie lotu treningowego nie był wstanie utrzymać się w szyku. Gdy zapytałem w czym rzecz powiedział, że nawalił mu silnik. Wysłałem go na lotnisko, ale od początku mi się to nie podobało. Przecież wczoraj latałem na czwórce i wszystko było w porządku.
    - Cholera… Kojarzysz tych niemieckich mechaników?
    - No powiedzmy, że wiem o kim mówisz – uśmiechnął się Miśkiewicz.
    - Wczoraj w pobliżu lotniska doszło do napadu na kobietę. Młodą. Na szczęście nic się jej nie stało, nasi wartownicy wkroczyli do akcji dość wcześnie. Zgadnij kogo widziano w pobliżu?
    - Nie mam zielonego pojęcia – odparł Miśkiewicz. Do rozmawiających podjechał lotniskowy łazik, który służył do transportu pilotów po całej płycie – Nie napadam na kobiety pod bramą lotniska.
    - Naszych drogich niemieckich mechaników – odparł Kowalski – Słuchaj zamierzasz pozwalać tym opojom na robienie tutaj takiego z całym szacunkiem, burdelu, czy pójdziesz wreszcie do starego i go opierdolisz?
    - Biorąc pod uwagę to co się wyrabia to zostało mi tylko to drugie – po czym wsiadając do samochodu dodał – Trzymaj się.

    6 października 1942 roku

    [​IMG]

    Niemieckie dywizje piechoty osłaniane przez polską i kilka niemieckich dywizji pancernych rozpoczęły już uderzenie na miasto. Walki toczą się na przedmieściach, w małych jednorodzinnych domkach, z których dużo wcześniej uciekli wszyscy mieszkańcy. Co prawda nie doszło do zapowiadanego bombardowania miasta, jednak mimo to znaczna część zabudowy przypomina gruzowisko. Polska piechota wkroczyła do jednego z osiedli o świcie. Krótko potem do dzielnicy wkroczyli Francuzi – pomiędzy obiema stronami wywiązała się walka wręcz – wynik nie trudny do przewidzenia, po krótkiej szarpaninie, która miała miejsce na piętrach i schodach poszczególnych budynków siły alianckie rzucają się do ucieczki. Przez kilka minut walk w ręce polskie dostało się ponad 30 jeńców – część oddziałów musi być przeznaczona do odprowadzenia ich na tyły, gdyż istnieje obawa, że mogą stanowić zagrożenie dla nacierających oddziałów. Na widok kolumny jenieckiej ogień otwierają Niemcy – z 30 wziętych do niewoli Francuzów pada około 20 – pozostali ukrywają się w rowach przydrożnych, pilnujący jeńców polscy żołnierze nie pozostają dłużni Niemcom – krótkie urywane serie z Morsów i Browningów zamieniają obsługę niemieckiego karabinu maszynowego na bitki. By zatuszować ślady walki, Polacy podpalają pozycję, z której padły śmiertelne strzały.

    [​IMG]

    Polski żołnierz czyści karabin Browning przed atakiem na Ghent​

    Tymczasem do miasta wkraczają polskie dziesiątki. Celem jaki postawiono przed czołgistami jest prosty – zająć, za wszelką cenę zająć szczególnie silnie ufortyfikowany budynek na rogu dwóch ulic. Jako pierwsi do ataku ruszają Niemcy – przed ich czołgami biegnie kilkudziesięciu Francuzów w wojskowych płaszczach.
    - Co to ma znaczyć? – pytają Polacy, jednak nikt nie odpowiada – wszyscy w milczeniu patrzą jak tuż przed stanowiskami belgijskiej armatki przeciwpancernej, niemiecki czołg otwiera ogień do biegnących przed nim jeńców – kule rozbijają czaszki Francuzów, którzy padają na ziemię… Widzący to Belgowie i Holendrzy pałają rządzą zemsty – krótkie salwy z dział ppanc, podpalają dwa i unieruchamiają trzy dalsze czołgi. Teraz do akcji wkracza piechota, żołnierze wskakują na pancerze i siłą otwierają włazy wozów, do których szerokim strumieniem lecą pociski karabinowe i granaty… Belgowie nie mają litości dla Niemców, tak jak oni nie mieli litości dla wziętych do niewoli. Polscy oficerowie pytają samych siebie, czy to jeszcze wojna, czy już ludobójstwo. Tymczasem w słuchawkach słychać głos dowódcy dywizji: „naprzód panowie”. Czołgi ruszają. Powoli, niczym prehistoryczne potwory wynurzają się zza niemieckich barykad zrobionych z przewróconych autobusów i ciężarówek. Powoli, majestatycznie omijają rozbite niemieckie czołgi, by po chwili skierować swoje lufy w stronę stanowisk artylerii – salwa z czterech polskich maszyn burzy prowizoryczny schron dla działa i jego obsługi. Można ruszać dalej – w mieszkaniach toczy się już walka wręcz, pomiędzy niemiecką piechotą, a belgijskimi żołnierzami, którzy nie dotrzymują tempa… Naprzód, naprzód- krzyczy, a właściwie drze się niemiecki oficer łącznikowy, ukryty gdzieś tam w sztabie, na drugiej stronie miasta, gdzie piekło, które roztacza się teraz przed żołnierzami w wozach bojowych i walczących na ulicach jest tylko dalekim echem walk. Zresztą, czy gdyby dowódcy wiedzieli to co się dzieje na ulicach miasta, to choć na chwilę pochyliliby się nad losem tych ginących w płomieniach Francuzów, Belgów i Holendrów? Zapewne nie. Oni przecież służyli swojemu Fhürerowi. Mija godzina 17.00, gdy nad miastem pojawiają się klucze niemieckich Sztukasów. Bombowce spadają na jedyną przeprawę, wokół której skupił się sztab jednej z holenderskich dywizji. Bomby rozrywają na strzępy namiot sztabu, w tym samym momencie do szturmu przez przeprawę przystępuje 5 Dywizja Zmotoryzowana. Holendrzy stawiają słaby opór, w stronę nacierających strzela zaledwie jeden karabin maszynowy. Tymczasem niemieccy lotnicy schodzą do ataku po raz drugi. Bomby rozrywają na strzępy kilku biegnących w stronę przeprawy holendrów z rozkazem kapitulacji. Teraz dojdzie do rzezi, Polacy bowiem założyli na swoje karabiny bagnety, a obrońcy nie zamierzają się wycofać. Szamotanina i jęki rannych, zagłuszane dudnieniem silników krążących na niskim pułapie bombowców i wyciem syren… Tak wygląda dzisiaj Ghent, jedno z najładniejszych miast przedwojennej Holandii, jego ostatnia kontynentalna stolica. Królowa, zdecydowała bowiem tuż przed wojną wybrać się w podróż do swoich kolonii na Pacyfiku. Wraz z nią ruszył cały rząd, który na wieść o wojnie czym prędzej powrócił do kraju, gdzie przez kilka dni starał się opanować sytuację jaka zaistniała po upadku Utrechtu. Niestety, następnego dnia cały rząd, i jego rezerwy finansowe zostały wywiezione do Stanów Zjednoczonych, na pokładzie francuskiego okrętu podwodnego Surcof, który wobec braku jakichkolwiek rozkazów ze strony admirała Darlana, dowodzącego francuską flotą, zdecydował się działać na własną rękę. Nową siedzibą rządu Holandii zostaje hotel Continental w Waszyngtonie.

    9 października 1942 roku

    Generał Rómmel zakończył już pisanie swojego memorandum i z ukosa spojrzał na kapitana Kopytka, który siedział naprzeciw i ze stoickim spokojem czytał „Rzeczpospolitą” jeden z nowych dzienników, które zaczęły pojawiać się na polskim rynku od początku września tego roku. Generał Juliusz Rómmel był zwolennikiem tworzenia dużych formacji kawalerii, a teraz pod wpływem tego człowieka musiał zrezygnować z dwóch formowanych już jednostek na rzecz dywizji pancernej, która zapewne trafi do oddziałów generała Bołtucia.
    - Pomyśleć, że sam go popierałem – mruknął pod nosem Rómmel i podpisał się na końcu dokumentu.
    - Ano widzi pan, panie generale – Kopytek łapczywym ruchem zgarnął dokument spod nosa generała – Jesteśmy tylko ludźmi i możemy się mylić. Kraj potrzebuje wojsk pancernych, a pan wciąż tkwi w błędzie – na twarzy kapitana pojawił się niemiły uśmiech.
    Obaj oficerowie przez chwilę mierzyli się wzrokiem, gdyby można było zabijać ludzi wpatrując się w nich z nienawiścią, to obaj byliby już dawno martwi. Jako pierwszy z tego swoistego pojedynku wycofał się Rómmel, lekko skonfundowany spuścił wzrok i założywszy skuwkę pióra na swoje miejsce oparł się na fotelu. Kopytek widząc swoje wielkie zwycięstwo nad nie lubianym generałem uśmiechnął się pod nosem i wyszedł z gabinetu dowódcy 1 Armii Konnej. Kolejny wielki sukces Huzarów – przeforsowanie projektu generała Sikorskiego, którego zamierzano w przyszłości uczynić szefem GISZ-u było coraz bardziej realne. 8 Dywizja Pancerno – Motorowa miała być jedną z najważniejszych jednostek, które w ciągu ostatnich tygodni wyszły poza ściśle tajne założenie na kartce papieru, i stały się czymś bardziej realnym, namacalnym wręcz. Było to wielkie zwycięstwo generała Sikorskiego, i marszałka Andersa, który brak awansu dla generała traktował jako osobisty potwarz.

    12 października 1942 roku

    [​IMG]

    Front przesuwa się naprzód… Każdego dnia niemieckie i wspierające ich oddziały niemieckie posuwają się do przodu, coraz częściej napotykają zdecydowano opór wojsk francuskich. W ciągu ostatnich kilku dni polski korpus przemaszerował przez Belgię. Tak, przemaszerował to bardzo dobre określenie, gdyż przeciwko polskim i niemieckim żołnierzom, nikt nie oddał ani jednego strzału. Nieliczne działające jeszcze oddziały belgijskie i holenderskie, które przetrwały niemiecko – polski blitzkrieg na zachodzie pośpieszenie wycofują się na linię Mozy, jedna z głównych dróg na zachód, do Cherebourga, skąd prowadzona jest ewakuacja do Irlandii, przebiega przez Dunkierkę, którą zająć ma polski korpus dowodzony przez generała Bołtucia. Niestety – główna siła ofensywna korpusu, 7 Dywizja Pancerno – Motorowa straciła sporo wozów i podczas zbliżającej się bitwy nie będzie tak silna jak poprzednio. Polacy ruszają jako pierwsi, wspiera ich 6 niemieckich dywizji, przeciwko, którym alianci rzucili zbieraninę ze wszystkich rejonów – dwie przetrzebione belgijskie dywizje piechoty, pośpiesznie ściągniętą z Ardenów dywizję strzelców górskich, oraz jedną holenderską dywizję piechoty, która po walkach pod Rotterdamem wycofała się do Belgii, z której przedostała się do Francji, gdzie doszła do jako takiego porządku. Po krótkich walkach na przedmieściach, resztki belgijskich dywizji rzucają się do ucieczki, gonieni przez polskie czołgi zatrzymują się dopiero na pozycjach strzelców górskich, którzy utrzymują swoje pozycje. Następuje przegrupowanie i kolejne natarcie, którego górale nie są już w stanie zatrzymać. Na tyły wychodzą im także dwie niemieckie dywizje. W tej sytuacji Francuzi pośpiesznie wycofują się z miasta, pozostawiając je na pastwę losu. W Dunkierce są jednak jeszcze resztki armii belgijskiej i holenderskiej, które próbują jakoś zatrzymać Polaków. Do szczęścia potrzeba im tylko czterech – pięciu godzin, by załadować ocalałych na okręty transportowe i wydostać się z płonącego miasta. Następnego dnia, po kolejnym szturmie, niemieckich dywizji piechoty miasto kapituluje…

    [​IMG]

    Po zajęciu Dunkierki przez wojska niemieckie, oddziały polskie zostają skierowane na spokojniejszy odcinek frontu do Amiens, gdzie spodziewana jest francuska kontrofensywa. Czołgi i piechota zmotoryzowana docierają na miejsce 17 października, wczesnym rankiem, od razu przystępują do przygotowania stanowisk obronnych. Gdy tylko zapadł zmierzch żołnierze zapadli w głęboki sen, z którego zbudziła ich dopiero artyleryjska kanonada – 18 października Francuzi rozpoczęli kontrofensywę pod Amiens, która miała odmienić losy wojny na zachodzie. Polacy przyjęli pierwsze ciosy mężnie – atak francuskich czołgów, przeprowadzony o świcie 18 października załamał się pod ogniem kilku wprowadzonych na pozycje bojowe niszczycieli czołgów, których łupem padło 5 wrogich czołgów i kilka ciężarówek, które miał przewieźć piechotę francuską. Walki pozycyjne toczyły się, aż do 20 października, kiedy to oddziały polskie dowodzone przez generała Bołtucia podjęły ofensywę i wyparły Francuzów spod Amiens, miasta, które w trakcie ostatnich walk przechodziło dwukrotnie z rąk do rąk.

    [​IMG]

    Polski oficer pod Amiens, w tle groby poległych...​

    Gdy 27 października pod miastem pojawiła się niemiecka piechota i kilka czołgów Panzer IV, generał poinformował GISZ o siłach jakimi dysponuje. Praktycznie w każdej kompanii były straty i to poważne, sięgające ogółem około 30% stanu początkowego. W większości byli to ranni – ogółem korpus stracił około 100 zabitych… Przez dwa następne dni oddziały pozostawały na miejscu niedawnej bitwy i dochodziły do ładu, dopiero 29 października, o godzinie 20.00 dowództwo korpusu, odebrało rozkaz o wycofaniu całości sił polskich pod Flegensburg w Niemczech… Następnego dnia, wczesnym rankiem Polacy rozpoczęli zwijanie swoich stanowisk…


    @ Laveris de Navaro: W WtV ciężko jest nadążyć z technologiami, powiem Ci, szczerze, że najgorzej jest, jeśli zaczynasz z dwoma, czy z jednym wolnym oknem pod techteam. Co do czołgów to mam już wymyślone '41, ale i tak moje braki w sprzęcie nie przebiją sowietów, oni nadal jadą na modelu '35 i '33 w lekkich. Jeśli jest źle to może jakaś mała podpowiedź?

    @ Wapeinnik44: To bardzo miłe słowa, no i co tu dużo gadać, w ciągu tych dwóch tygodni zamierzam trochę odcinków napisać, a jeszcze więcej rozegrać.
    @Sasza: Najpierw trzeba wydoić Niemców, niech dają co mogą dać. Co do komentarzy, to dzięki nim wiem czy robię coś dobrze, czy źle, czy ktoś jeszcze czyta te wypociny i w ogóle czy to ma sens. Jak widać ma.
    @infantryman: Co do Francji to po wojnie będzie jednym z bardziej zniszczonych krajów, jeśli zaś chodzi o Polaków, to chodziło mi o to, że rząd amerykański został zmuszony do ułatwienia im powrotu do Ojczyzny, a w czasie wojny wysyłał ich na okrętach do Polski, podobnie jak to było z Japończykami mieszkającymi w USA, Ci, którzy najbardziej chcieli wrócić do Japonii byli zabierani z obozu dla internowanych, pakowani na statek i wio przez Pacyfik do Nipponu. Podobnie widzę kwestię polską, po wojnie w USA będzie niewiele ponad 100 tysięcy, może mniej ludzi narodowości polskiej.
     
Status Tematu:
Zamknięty.

Poleć forum

  1. Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych reklam.Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej.
    Zamknij zawiadomienie