Ostatni Rzymianie - AAR sparteński

Temat na forum 'EU III - AARy' rozpoczęty przez Zoor, 30 Kwiecień 2013.

  1. Zoor

    Zoor Ideolog gender

    Save konwertowałem ręcznie, edytorem do EU3 - nie pamiętam już jednak, skąd go wziąłem, było to wieki temu. Na forum Pdoxu był też konwerter z CK do EU3, ale na mapie robił bajzel.
    Co do dalszej rozgrywki - mam w głowie scenariusz na Victorię, więc część z Vic II pojawi się na pewno. Jeżeli chodzi o dalszą rozgrywkę - nie wiem. Zobaczę, jak będzie wyglądać HoI IV i na ile będzie edytowalne - ale z moim tempem pisania część z wojną światową pojawi się pewnie w 2020 :p Żeby jednak nie było, mój plan sięga dużo dalej, także ten AAR będą pewnie kończyć moje wnuki ;)
     
  2. lllew

    lllew Nowy

    Z tego co się orientuję tylko 2 takie "mega-AAr-y" zostały ukończone: jeden Królestwem Jerozolimskim, a drugi zdaje się, że był Szwabią/Niemcami czy coś takiego.
     
  3. Zoor

    Zoor Ideolog gender

    Ja ten AAR będę ciągnął tak długo, jak tylko będę mógł. Chcę skończyć tę historię i tylko nieoczekiwana śmierć Way mogłaby mi w tym przeszkodzić. Ale, jak już wspomniałem, moje tempo jest dość powolne (chociaż teraz mam przynajmniej dobrą wymówkę do tego).
     
  4. ers

    ers Ten, o Którym mówią Księgi

    Jaką wymówkę?
    Ale i tak nie ppiszesz tak wolno jak Martin.
     
  5. Zoor

    Zoor Ideolog gender

    Pracę na etat :p I myślę, że Martin pisze jednak nieco szybciej ;)
     
  6. casanunda

    casanunda Ten, o Którym mówią Księgi

    az sie nie moge doczekac ;)
     
  7. Zoor

    Zoor Ideolog gender

    Odcinek XXXVI - Demetriusz V (1526-1548) - część pierwsza

    [​IMG]

    Ostatni Rzymianie
    AAR sparteński

    Odcinek XXXVI
    Demetriusz V (1526-1548)

    część I

    [​IMG]
    Jego Cesarska Wysokość na obrazie za który zapłacono szalone ilości pieniędzy.


    Objęcie samodzielnych rządów przez Demetriusza V zbiegło się w czasie z początkiem procesu, który miał uczynić ze Spartenii jedno z głównych światowych mocarstw za kilkaset lat – procesem owym była kolonizacja zamorskich terenów, do tej pory ograniczona do kupieckich ekspedycji i zakładania posterunków handlowych. Teraz jednak Rzymianie zaczynali, wciąż nieśmiało, ale na nieco większą skale, przygotowywać pod zasiedlenie tereny nie tylko przylegające do granic imperium, ale także znajdujące się setki mil od nich. Wyprawy te podejmowane były zazwyczaj przez awanturników i poszukiwaczy przygód, zwabionych opowieściami o niezliczonych bogactwach dalekich krain i z tego też powodu rzadko kończyły się założeniem stałych osiedli – do tej pory udało się to jedynie w przypadku wysp na Atlantyku, gdzie schronienie znaleźli wszelkiej maści banici i na wpół wyjęci spod prawa uciekinierzy, oraz na wyspie u wybrzeży Afryki, którą na cześć jej portugalskiego odkrywcy nazwano Fernando Po. Co jednak znamienne, wszystkie w zasadzie próby kolonizacji odbywały się w zachodnich częściach Czarnego Lądu. Wschód, choć stanowił bramę do Indii, był w zasadzie zupełnie ignorowany – Egipcjanom wystarczało powolne parcie w górę Nilu, a nieprzyjazny klimat i wojowniczo nastawieni tubylcy, zamieszkujący niezorganizowane połacie ziemi w dalszym stopniu zniechęcali potencjalnych osadników. Wyjątkiem od tej reguły było Heliopolis, osiedle założone w Rogu Afryki przez kilkanaście rodzin poszukujących lepszego życia – Spartenia mogła zyskać w przeciągu kilkunastu lat przyczółek do późniejszej ekspansji w Indiach. Ostrożny optymizm, z którym na to przedsięwzięcie patrzono w Tunisie, zgasł jednak, gdy okazało się któregoś dnia, iż w niewyjaśnionych okolicznościach cała osada dosłownie zniknęła z powierzchni ziemi wraz z mieszkańcami. Od tej pory ów dziki kraj nie budził przez długi czas żadnego zainteresowania.

    [​IMG]
    Somalijscy piraci AD 1530.

    Podobnie potoczyły się wypadki z pierwsza założoną w zachodniej Afryce samodzielną kolonią w miejscu, które nazwano Złotym Wybrzeżem. Miasteczko położone nad oceanem miało odegrać rolę centrum handlowego w kontaktach z Mali i pozostałymi państwami tubylców w regionie – na wpół niepodległym kolonistom łatwiej było przekonać czarne ludy o przyjaznych zamiarach. O ile plan z początku wykonywany był co do joty i z Malijczykami udało się nawiązać przynoszącą spore zyski wymianę handlową, o tyle mniej zadowoleni z takiego obrotu spraw byli przedstawiciele plemion zamieszkujących tereny między wybrzeżem a południowymi kresami malijskimi – handel zazwyczaj wiązał się bowiem ze sprzedażą niewolników, pochwyconych spośród mieszkańców tych krain – w Tunisie zapanowała wówczas moda na czarną służbę, a wzrost zapotrzebowania wiązał się z przejściem łowców na bardziej brutalne metody pozyskiwania żywego towaru. Zaangażowanym w proceder poganom łatwiej było ujść z awantury z życiem – mogli zawsze uciec do swojego kraju lub choćby wybrać inny szlak przez dżunglę. Sparteńscy osadnicy jednakże – cóż, oni byli na miejscu przez cały czas, wystawiając się na atak – gdy ten w końcu nadszedł i dwustu białym przeciwstawiło się dwa tysiące wojowników ubranych w barwy wojenne i dzierżących pochodnie, większość osadników wybrała śmierć od własnych mieczy. Ci, którym zabrakło odwagi do targnięcia się na własne życie, zginąć mieli w straszliwy sposób. Ponoć jeszcze lata po rzezi marynarze przepływający w pobliżu nieszczęsnej osady słyszeli nocami krzyki przypisywane nieszczęsnym błąkającym się duszom.

    [​IMG]
    Złote Wybrzeże? Raczej Martwe Wybrzeże.

    Podbite w czasie panowania Sergiusza VIII tereny subsaharyjskiej Afryki sprawiały sparteńskiemu imperium więcej kłopotów, niż przysparzały pożytku. Co prawda, złoto z malijskich kopalń płynęło szerokim strumieniem do tuniskiego skarbca i pozwalało na realizowanie mniej lub bardziej ekstrawaganckich zachcianek cesarza, jednak głównym problemem było wrogie w stosunku do greckiej i chrześcijańskiej władzy nastawienie mieszkańców. Czarni Afrykanie nie ufali (całkiem słusznie zresztą) przysłanym z daleka urzędnikom i zarządcom, a przede wszystkim zaś ich niechęć, a nawet wrogość budziło prawosławne duchowieństwo, nawołujące do porzucenia tradycyjnej religii na rzecz kultu brodatego mężczyzny zwisającego z krzyża. Nie pomagały nawet wznoszone w wielkiej ilości bogate świątynie, dosłownie kapiące złotem, które jasno ukazywały przewagę nowej wiary. Autochtoni raz po raz burzyli cerkwie, palili ikony, a księży poświęcali w ofierze swym krwiożerczym bóstwom. W ustabilizowaniu sytuacji nie pomogła nawet stała obecność wojsk w regionie – jeszcze bardziej rozsierdziło to pogan, którzy organizowali się w zbrojne bandy liczące niekiedy po kilka tysięcy ludzi. Obie strony uczyły się walczyć z nie do końca jeszcze poznanym przeciwnikiem i Rzymianie mieli coraz większe problemy z odparciem przeciwnika znajdującego się dosłownie wszędzie. Przełomem w tej podjazdowej wojnie stało się zdobycie przez buntowników ufortyfikowanego Futa Jallon, stanowiącego jedno z centrów sparteńskiej władzy w regionie – cesarz postanowił nie szczędzić pieniędzy, by ze swojej armii uczynić na powrót prawdziwe wojsko, niosące Chrystusa ogniem i mieczem. Chociaż niepokoje trwały nadal, działalność misjonarska wsparta nowym sprzętem ewangelizacyjnym przynosiła powoli efekty.

    [​IMG]
    Miejsce na losowo wybrany rasistowski komentarz.

    Na cesarski dwór ściągali licznie wszelkiego autoramentu poszukiwacze przygód, awanturnicy i kupcy snujący plany zdominowania zamorskich krain za pomocą sobie tylko znanych metod. Niektórym z nich udawało się nawet dotrzeć do samego Demetriusza V, który żywo interesował się opowieściami o dalekich krainach. Niekiedy imperator udzielał im skromnego wsparcia i odsyłał z błogosławieństwem w dalszą drogę – zazwyczaj jednak zadowalał się wysłuchaniem historii, z jaką przybywali i pozwalał im przenocować w pałacu. Niewielu było ludzi, którzy na monarsze mogliby wywrzeć naprawdę niezapomniane wrażenie – tych szukać należało przede wszystkim pośród intelektualnej elity tamtych czasów. Filozofowie, matematycy, czy literaciu również starali się o audiencję, zazwyczaj otrzymując szansę przedstawienia swych dokonań, czy teorii. Jednym z nich był francuski nawigator i geograf Euzebiusz de Vendôme, od lat próbujący dowieść, iż płynąc przez Atlantyk niezawodnie dotrze się do Azji, a nie na skraj świata, jak uważała większość ówczesnych Europejczyków. Przedstawiał przy tym śmiałe obliczenia starożytnych Greków i Arabów, z których miałoby wynikać, że Ziemia jest kulą, a nie płaskim dyskiem – patrzono z pobłażliwością na te rewelacje, przeciwstawiając je objawionej w Biblii prawdzie, lecz cesarz wydawał się wręcz zafascynowany możliwością dokonania w nauce przewrotu. Nowej drogi morskiej do Indii nikt w zasadzie nie potrzebował, wszak handel z Hindusami kwitł od dawna, a do egipskich portów nad Morzem Czerwonym zawijały statki z krain zamieszkałych przez smoki i tygrysy, jednak ciekawość wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem. De Vendôme otrzymać miał trzy statki ze stacjonującej w Tarazie floty, by udać się w swą szaleńczą podróż na zachód.

    [​IMG]
    Odkrywca - jedyny, który ma w tej grze lunetę.

    Plan eskapady w rejony, gdzie można wypaść z ziemskiego dysku nie wzbudzały zbytniego entuzjazmu wśród marynarzy, którym przyszło służyć pod rozkazami francuskiego podróżnika. Jeszcze zanim wypłynął z portu, kilku oprychów próbowało pozbyć się go w miejscowej tawernie, jednak zamiast zlikwidować zagrożenie dla swych towarzyszy, sami zawiśli na miejskiej bramie. Reszta załogi niechętnie zgodziła się podporządkować nieznanemu im dotąd dowódcy – pod wpływem trzech mnichów, którzy zapewniali, iż nic stać się im nie może, a może raczej dzięki obietnicy sowitej zapłaty po powrocie – dziś można już tylko snuć domysły. Niezależnie od istoty argumentu, który przeważył szalę, 13 lutego 7039 (1530) rozpoczęła się jedna z najważniejszych wypraw w dziejach postępowej ludzkości. Trzy niewielkie statki pożeglowały na zachód i po minięciu Zielonego Przylądka znalazły się na wodach zupełnie nieznanych dotychczas żeglarzom. Na pełnym morzu kilka razy zdarzyło się tej niewielkiej flocie zboczyć z zaplanowanego kursu, a jeden ze sztormów niemal nie zatopił „Sergiusza VI”, lecz z każdą przebyta milą Indie znajdowały się coraz bliżej – tak przynajmniej sądził de Vendôme.
    Dni mijały, a na horyzoncie nie pojawiała się wypatrywana uważnie ziemia – wśród marynarzy zaczęło pojawiać się zwątpienie, a dyscyplinę coraz trudniej było utrzymać. Przywódcy grupy, która domagała się powrotu do Afryki spotkali nie ojczyznę, lecz morska faunę, ale wyraźnie widać było, że wyprawa albo w krótkim czasie odniesie sukces, albo przynajmniej jej dowódca pożegna się z życiem. Szczególnym siedliskiem plotek i niestworzonych opowieści stała się „Hagia Eirene”, na której usłyszeć można było między innymi, że ocean tak naprawdę nie ma swego końca, więc wszyscy żeglujący na zachód skazani są jedynie na powolną śmierć w głodzie i wśród chorób.

    O świcie siódmego maja 7039 (1530) zasypiający na warcie na bocianim gnieździe marynarz marzył tylko i wyłącznie o zejściu pod pokład, niespecjalnie przykładając się do przeczesywania wzrokiem horyzontu. Był głodny i wymizerowany po niemalże trzech miesiącach bezustannego rejsu w nieznane – kiedy na zachodzie ujrzał coś, co mogło uchodzić za ląd, nie wierzył własnym oczom. Zawoławszy jednego z towarzyszy, upewnił się, że to, co widzi, nie jest li tylko złudzeniem. „Ziemia na horyzoncie!” - krzyknęli razem i na wszystkich trzech statkach momentalnie ożywili się dosłownie wszyscy. Do wieczora udało się dotrzeć do brzegu, który zupełnie nie przypominał afrykańskich pustkowi. Zejściu na suchy ląd towarzyszyła ogólna radość i euforia (kilkunastu ludzi postanowiło jednakże poszukać szczęścia w nieznanej krainie i wszelki ślad po nich zaginął), jednak jednego zdecydowanie tu brakowało – w opowieściach Indie jawiły się jako kraina zamieszkała licznie przez śniadolicych tubylców – tu natomiast odkrywcy nie natknęli się na nikogo... Kapitan postanowił pożeglować wzdłuż wybrzeża w poszukiwaniu siedzib ludzkich i, zadowolony z sukcesu, zastanawiał się, co napisać Jego Cesarskiej Mości.

    [​IMG]
    'Murica!

    Eksploracja wybrzeży nieznanego lądu trwała jeszcze przez kilka miesięcy, podczas których Sparteńczycy starali się nawiązać kontakty z miejscową ludnością i zdobyć drogą wymiany handlowej, wymuszenia, bądź rozboju dary dla cesarza. Planu krzyżowały jednak niesprzyjające warunki pogodowe – podczas jednego ze sztormów znacznym uszkodzeniom uległ „Sergiusz VI” i po kilku nieskutecznych próbach ich naprawienia statek pożegnano z honorami – de Vendôme miał do dyspozycji już tylko dwie jednostki, w dodatku znacznie przeludnione. Część marynarzy, którym szczególnie nie podobała się ta sytuacja, domagała się prawa do odejścia i poszukania szczęścia w nowym świecie – kapitan w końcu na te żądania przystał, aczkolwiek dość niechętnie. Zbliżał się moment, w którym należałoby powrócić na wschód. Podróż w drugą stronę miała być krótsza i mniej niebezpieczna, niż wyprawa w nieznane – tak też się stało i po niemalże roku nieobecności w cywilizowanych stronach odkrywcy zeszli z „Theotokos” i „Haigii Eirene”, postawszy stopy na afrykańskim gruncie. Dowódca został przez Demetriusza V wręcz obsypany złotem – część załogi pochodząca z Iberii nazwała go wręcz złotym człowiekiem – el dorado. Przydomek ten miał przylgnąć do niego już na stałe. Sława , tytuły i doczesne dobra nie satysfakcjonowały jednak żeglarza – ciągnęło go w stronę zachodzącego słońca, gdzie zostawił część towarzyszy i gdzie czekał ląd proszący wręcz o dokładne przebadanie. Szybko więc de Vendôme zorganizował kolejną ekspedycję, tym razem bardziej liczną i zdecydowanie lepiej wyposażoną – w styczniu 7041 (1532) wypłynął po raz drugi – jak się miało wkrótce okazać, najprawdopodobniej ostatni. Z Elizjum, bo tak zaczęto nazywać położoną za oceanem krainę, nie powrócił tym razem ani jeden człowiek...

    [​IMG]
    Były statki, nie ma statków...


    ===========================================================================
    Odcinek trochę wcześniej (bo tak), ale nie przyzwyczajajcie się zbytnio ;)
     
  8. Alberto

    Alberto Ten, o Którym mówią Księgi

    Serio Ty jesteś pierwszy w Nowym Świecie? Nikt się wcześniej o to nie pokusił? :)
     
  9. ers

    ers Ten, o Którym mówią Księgi

    @Alberto przecież Hiszpania należała do Spartenii. To EU3 pamiętaj o tym. Zanim Anglia się ruszy to może być 1600, a Holandii może jeszcze nie być.
     
  10. Zoor

    Zoor Ideolog gender

    W Nowym Świecie jestem pierwszy (ale zauważcie też, że data w grze jest de facto 50 lat do tyłu w stosunku do tej w AAR-ze ;)) i jeszcze długo tak zostanie. Generalnie kolonizacja wyszła bardzo ciekawie w tej rozgrywce - brak Hiszpanii wyszedł tu zdecydowanie na plus. Co do potencjalnych potęg kolonialnych - przy prezentacji świata w 1550 trochę się tu wyjaśni (i wtedy możecie spekulować do woli, bo ja nic więcej nie powiem :p).
     
  11. kamil3212

    kamil3212 Znany Wszystkim

    Przynajmniej nie będzie Portugalii w Nowym Jorku :p
     
  12. Zoor

    Zoor Ideolog gender

    W Nowym Jorku będzie coś dużo lepszego :p
     
  13. Alberto

    Alberto Ten, o Którym mówią Księgi

    Obstawiam jakichś Basków/Bretonów/Irlandczyków, ewentualnie Norwegie :)

    Wysłane z mojego LG-E610 przy użyciu Tapatalka
     
  14. Zoor

    Zoor Ideolog gender

    Nie potwierdzam, nie zaprzeczam ;)
     
  15. Drakensang

    Drakensang Ten, o Którym mówią Księgi

    Nie bedzie New York a bedzie Nowy Tunis.
     
  16. Lordek Lucasso

    Lordek Lucasso Aktywny User

    Nowe Siedlce, bo utworzone dopiero w przyszłości Cesarstwo Podlasia skolonizuje Nowy Świat.
     
  17. Hartey

    Hartey Aktywny User

    Do kogo należy śląsk?
    Stany Zjednoczone Ślązaków w Ameryce z stolicą w Nowych Katowicach? :D:D
    Jak takie coś powstanie to masz u mnie flaszke :p
     
  18. Zoor

    Zoor Ideolog gender

    Śląsk należy obecnie do Czech.
     
  19. Drakensang

    Drakensang Ten, o Którym mówią Księgi

    I tak ma zostac.
     
  20. Zoor

    Zoor Ideolog gender

    Odcinek XXXVII - Demetriusz V (1526-1548) - część druga

    [​IMG]

    Ostatni Rzymianie
    AAR sparteński

    Odcinek XXXVII
    Demetriusz V (1526-1548)

    część II

    [​IMG]
    Jego Cesarska Wysokość na obrazie za który zapłacono szalone ilości pieniędzy.


    Jedną z pierwszych ważnych decyzji, jakie podjął Demetriusz V podczas swego panowania było ograniczenie przywilejów, jakimi cieszyły się prowincje. Tendencje centralistyczne widoczne były już od dość dawna w sparteńskim państwie – wystarczy wspomnieć o ujednoliceniu systemu miar, czy zastąpieniu kilku modeli lokalnej administracji jednym. Zmiany te zawsze spotykały się ze sprzeciwem, a ostatnie reformy zmierzające do zwiększenia kompetencji stolicy wywołały powstanie w Mauretanii. I tym razem Tunis oczekiwał niepokojów – autokrator zamierzał bowiem naruszyć jedną z głównych podpór funkcjonującego jeszcze systemu feudalnego, odbierając swoim nominalnym wasalom mandat do sprawowania faktycznej władzy w ich egzarchatach, księstwach etc. Wszystkie ziemie, za wyjątkiem północno - zachodniej Iberii zarządzane miały być odtąd przez mianowanych przez monarchę namiestników. Arystokracja mogła dalej polować, bawić się i prowadzić życie towarzyskie, lecz jej realny wpływ na rządy został niemalże sprowadzony do poziomu gruntu. W wyższych sferach zaczęto przebąkiwać o rychłym zrównaniu wszystkich wobec prawa i odebraniu immunitetów, jednak na tak niegodziwy krok nie zgodziłby się nie tylko Demetriusz, ale również żaden inny władca.
    Niepomny tego jednak, jeden z arystokratów mauretańskich, Paweł Zmisces, słynący w cesarstwie nie tylko z wystawnego życia, ale również z bezwzględności i okrucieństwa ce****ących jego rządy, postanowił wznieść zbrojny bunt i, zabrawszy swe osobiste oddziały, ogłosił się basileusem Pawłem I. Do dziś historycy spierają się, czy buntownik zamierzał wykroić sobie kawałek nieurodzajnej półpustyni na nowe królestwo, przejąć Mauretanię, czy obalić Spartenosów. Niezależnie jednak od intencji, ostatnią rzecz, jakiej potrzebowało państwo, finansowo pomagające walczącej z mahometanami Jerozolimie i powoli uzyskujące absolutny prymat w prawosławnym świecie, stanowił bunt kolejnego szlachciury gdzieś na krańcach świata. Kiedy do uszu imperatora doszły wieści, polecił wysłać po prostu najbliżej stacjonujące armie i zgnieść rebelię, a jemu samemu zawracać głowę dopiero po pojmaniu jej przywódców. Siły nieprzyjaciela zostały pobite w jednej krótkiej bitwie, podczas której samozwaniec próbował salwować się ucieczką – został jednak pojmany i dostarczony przed oblicze Demetriusza, który osobiście osądził buntownika i skazał go na śmierć, pozwalając mu jednak w honorowy sposób zakończyć życie przez samobójstwo. Chociaż cesarz jedności państwa strzegł bezwzględnie, nie widział potrzeby nadmiernego uciskania swoich poddanych, nad rządy strachu przedkładając miłosierdzie.

    [​IMG]
    Bunt za buntem, gryzą mi państwo niczym muchy słonia.

    Swoją łaskawość i otwartość na nowe idee cesarz pokazać miał jeszcze wielokrotnie, zazwyczaj podczas rozwiązywania sporów, jakie narastały między jego dworzanami. Salomonowe wyroki, dzięki którym otoczenie władczy darzyło go szczerym szacunkiem, a niekiedy nawet i miłością, nie wywierały jednak zazwyczaj wpływu na losy samego państwa. Inaczej miało się jednak stać w przypadku niepokornego myśliciela z syrakuzańskiego uniwersytetu, który swoimi teoriami podważał nauki Kościoła oraz szerzył zgorszenie i zepsucie. Duchowieństwo domagało się publicznego potępienia człowieka okrzykniętego heretykiem i bluźniercą, jednakże Demetriusz nie zgodził się na tak drastyczne rozwiązanie. Postanowił wysłuchać także drugiej strony, udzielając oskarżonemu prywatnej audiencji podczas jednej ze swych podróży na Sycylię. Na rozmowie z uczonym spędził wiele godzin, pomimo protestów świątobliwych mężów. Do dziś nie wiadomo, jakimi sposobami autokrator został przekonany do nieortodoksyjnych teorii, jednakże nakazał nie tylko puścić oskarżonego wolno, ale również zagwarantował mu osobiście bezpieczeństwo. Gdy o decyzji dowiedział się patriarcha Tunisu, wpadł we wściekłość, gotów posłać monarchę na pożarcie samemu diabłu, jednak od decyzji autokratora odwołania być nie mogło. Przez jakiś czas w kościołach słychać było jednak potępiające odejście od tradycji kazania, jednak tylko tyle duchowieństwo mogło zrobić, by wyrazić swoje niezadowolenie. Większość poddanych Spartenosa nie przywiązywała do bezproduktywnych dyskusji żadnej wagi.

    [​IMG]
    To Ziemia obraca się wokół... naprawdę?

    O ile filozof nie stanowił zagrożenia dla monarszego autorytetu, głosząc naukę przeczącą poglądom kościoła, o tyle w przypadku doradców imperatora publiczny sprzeciw wobec decyzji był jawnym proszeniem o pozbawianie głowy... a tak przynajmniej było jeszcze kilkanaście lat wcześniej. Za panowania Demetriusza V nastąpiło poluzowanie dyscypliny – najlepiej ilustruje je jeden dość nieprzyjemny incydent, który miał miejsce na dworze podczas przyjęcia poselstw z kilku europejskich państw. Gdy przybysze opisywali swe ojczyzny i sposób, w jaki są one rządzone – a sposoby te dla cywilizowanych Sparteńczyków jawiły się niekiedy dość egzotycznie – jeden z mniej ważnych członków cesarskiej rady, niejaki Atanazy z Hippony, człek urodzony nisko i pozbawiony odpowiedniej ogłady, ośmielił się wyrazić opinię, jakoby niektóre z zagranicznych rozwiązań znacznie lepiej sprawdzałyby się również na rzymskiej ziemi, niż system stworzony przez panującą w Tunisie dynastię. Niejako przypadkiem, bez udziału szpiegów i donosicieli rozmowę tę zasłyszał sam autokrator, który nie tylko nie zbeształ niepokornego dworzanina, ale wręcz dołączył do konwersacji, zainteresowany zwiększeniem efektywności spartenskiej machiny państwowej.

    [​IMG]
    Dlaczego nie mogą trzymać języka za zębami?

    Demetriusz V był się tylko władcą o otwartym umyśle, ale również najzwyczajniej w świecie człowiekiem prawym i sprawiedliwym – w działalności politycznej stawiał sobie za priorytet dochowanie wierności przekonaniom, a do tego stronił od niezwykle rozpowszechnionych w ówczesnym świecie intryg, spisków, oszczerstw i skrytobójstw. Niestety, nie wszyscy podzielali ten idealizm – dwór w Tunisie stanowił wręcz siedlisko wszelkich ludzkich żmij – do tego stopnia, iż niektórzy badacze porównywać go za kilkaset lat będą z Kurią Rzymską. Imperator wyraźnie do tego otoczenia nie pasował, jednak ono samo odmawiało przyjęcia tego jakże oczywistego faktu do wiadomości. Raz po raz któryś z dworzan, czy doradców starał się pozyskać wsparcie dla aktualnie prowadzonych gierek, jednak zawsze odsyłany zostawał z niczym. Jedyny raz, kiedy monarcha faktycznie zastanawiał się nad wplątaniem się w nieczyste sprawki stronnictw nastąpił, kiedy audiencję jakimś sposobem wyprosili trzej dżentelmeni z Katalonii, proponujący za niewielką opłatą pomoc w stabilizacji politycznej tego regionu. Szpiegom udało się ustalić, że goście to de facto przywódcy jednej z prominentnych w okolicach Barszaluny rodzin zajmujących się podejrzanymi interesami – najprawdopodobniej mogliby więc pomóc w oczyszczeniu klimatu politycznego zamorskiej prowincji. Z drugiej strony, zachodziła jednak obawa, że państwowe złoto zmarnowane zostanie na wojnę w półświatku i eliminację pozostałych bonzów. Przybysze otrzymali więc ostatecznie odpowiedź odmowną, która drogo kosztowała jednak Spartenię – większa część Aragonii, zinfiltrowana doszczętnie przez przestępcze struktury sprzeciwiała się konsekwentnie władzy cesarskiej, a konflikt wyciszony, lecz jednak nie zakończony miał zostać dopiero kilkaset lat później, kiedy potomkowie aragońskich emigrantów zaczęli wpływać na rządy państw wyzwolonych po upadku systemu kolonialnego. Cóż, najwyraźniej wrogów lepiej trzymać blisko.

    [​IMG]
    Katalonia - źródło zła i problemów wszelakich.

    Epoka odkryć geograficznych, która rozpoczynała się za panowania Demetriusza V przyniosła dynamiczny rozwój zamorskiego handlu z krajami dotychczas pozostającymi w świadomości Sparteńczyków zazwyczaj miejscami z pogranicza baśni i rzeczywistości. O ile bowiem handel z Indiami na ograniczoną skalę praktykowano już wcześniej, zarówno drogą morską, jak i lądową, o tyle na przykład wybrzeża wschodniej Afryki pozostawały niedostępne i słabo poznane. Ludzie morza wiedzieli co prawda, że gdzieś na południu znajdują się bajeczne złote królestwa, w których niewolników sprzedaje się za bezcen, a za perkal i paciorki kupić można nawet i córkę murzyńskiego króla, lecz w praktyce mało kto żeglował w tamte strony. Kupcy powoli eksplorowali nieznane dotąd porty, poszukując dogodnego punktu na założenie ośrodka handlowego – na taki natrafili w końcu u wybrzeży Tanganiki – była to na owe czasy bezpieczna przystań, otoczona wysokimi wałami usypanymi ponoć przez jednego człowieka, pełna egzotycznych towarów i brzmiąca dziesiątkami języków. Krótko mówiąc – raj dla przedsiębiorczych poddanych cesarza. Stopniowo więc na ulicach swahilijskiego miasta dało się słyszeć także grekę, a ilość handlarzy z cywilizowanych stron wzrastała w szybkim tempie. Lokalnym władykom niezbyt jednak taki stan rzeczy się podobał – miejscowi tracili pracę, a biali przywozili ze sobą choroby i zabobony. W końcu czara goryczy przelała się i wszyscy, co do jednego białoskórzy zostali wypędzeni, a ich majątki skonfiskowane. Spartenia została tym nałożonym przez niecywilizowane państwo embargiem upokorzona i szykowała się do zemsty w stosownym momencie.

    [​IMG]
    Zobaczymy jeszcze, na co się wam te wały przydadzą, kiedy nadejdzie Blitzkrieg.



    ===================================================================
    No to mamy kolejny odcinek (nieco spóźniony, ale po uwzględnieniu bonusu ostatnio wyrabiam normę ;)). Kolejny już wkrótce, tym bardziej, że weekend mam dłuższy.
     
  21. Alberto

    Alberto Ten, o Którym mówią Księgi

    Genialnie to opisujesz ;) czekam na jakies wiesci z Nowego Swiata :)

    Wysłane z mojego LG-E610 przy użyciu Tapatalka
     
  22. Zoor

    Zoor Ideolog gender

    Dzięki wielkie za uznanie :) Wieści z Nowego Świata pojawią się za dwa odcinki.
     
  23. Zoor

    Zoor Ideolog gender

    Odcinek XXXVIII - Demetriusz V (1526-1548) - część trzecia

    [​IMG]

    Ostatni Rzymianie
    AAR sparteński

    Odcinek XXXVIII
    Demetriusz V (1526-1548)

    część III

    [​IMG]
    Jego Cesarska Wysokość na obrazie za który zapłacono szalone ilości pieniędzy.


    Ekspansja na kontynencie afrykańskim, a także pierwsze przedsięwzięcia kolonialne podejmowane przez Spartenię znacząco ograniczyły zainteresowanie Tunisu sprawami europejskimi. Demetriusz uważał jednak, że przede wszystkim granice cesarstwa w Italii powinny zostać należycie zabezpieczone – po zajęciu Rzymu przez wojska prawosławne katolicka część Europy nie darzyła zbytnią sympatią wyznawców wschodniego chrześcijaństwa. Pewnym buforem, oddzielającym od siebie oba ob rządki były zawsze niewielkie i wiecznie skłócone państewka włoskie, których mnogość od Lacjum aż po same Alpy tworzyła istny polityczny węzeł gordyjski. W roli Aleksandra w ostatnich kilkunastu latach występowało jednak księstwo Mantui, które podporządkowało sobie większą część dorzecza Padu oraz zajęło kontynentalne posiadłości Wenecji. Istniało niebezpieczeństwo, że jego władcy zjednoczą wkrótce całe Włochy i z pomocą współwyznawców rzucą wyzwanie Spartenii. Nie zamierzając dopuścić do takiego rozwoju wydarzeń, autokrator postanowił prewencyjnie uderzyć na potencjalnego wroga. Nie posiadając względem Mantui żadnych roszczeń terytorialnych, cesarstwo potrzebowało innego powodu do wojny – ostatecznie zdecydowano się na uzasadnienie ataku różnicami religijnymi i herezją wyznawaną przez Włochów – był to krok ryzykowny, stwarzał bowiem niebezpieczeństwo zawiązania przeciwko Rzymianom szerokiej koalicji papistów, a poza tym w niekorzystnym położeniu stawiał dyplomatów, którzy mieli negocjować przyszły traktat pokojowy – nabytki terytorialne, czy też zmiany granic poprzez podział pokonanego państwa nie mogły być w prosty i przejrzysty sposób wytłumaczone bez przydawania zwycięzcy infamii sięgającej od Elizjum aż po Kataj.
    14 lutego 7048 (1539) dyplomaci przedstawili księciu mantuańskiemu oficjalną deklarację wojny – rozpoczęła się gra, w której przede wszystkim należało przekonać sojuszników do poparcia wojennego wysiłku – po stronie Włochów stanęli Węgrzy, podli zdrajcy sprzeniewierzający się wierze prawosławnej, Księstwo Baru położone w Lotaryngii oraz dwa państwa z Niderlandów – Hrabstwo Holandii oraz Arcybiskupstwo Utrechtu. Cesarz Demetriusz cieszyć się mógł poparciem egzarchatów iberyjskich, a także, choć tu akurat wsparcie ograniczało się do sfery dyplomatycznej, Jerozolimy, prowadzącej swoją własną wojnę przeciwko Syryjczykom.

    [​IMG]
    Taka tam pomniejsza wojenka.

    Pierwsza bitwa tej wojny miała miejsce pod Genuą, gdzie w połowie kwietnia 7048 (1539) trzydziestotysięczna armia afrykańska pod dowództwem samego Demetriusza V stawiła czoła ponaddwukrotnie mniej licznym siłom mantuańskim. Starcie przebiegało od początku po myśli cesarza, który zamierzał uchwycić przyczółek na włoskiej ziemi nie zważając na straty – chociaż tego dnia z życiem pożegnać miało się ponad dwa i pół tysiąca zbrojnych, nie była to liczba początkowo zakładana przez sparteńskie dowództwo. Wróg, widząc najwyraźniej brak szans na zwycięstwo, postanowił przegrupować się w interiorze. Imperator nie zamierzał jednak dać ani dnia wytchnienia Włochom – ruszył w pościg, który trwać miał wiele tygodni – Spartenosa interesowała tylko i wyłącznie całkowita anihilacja wojsk drugiej strony. Mantuańczykom nie pomagało na tym etapie ani objęcie dowództwa przez Franciszka II, ani tez werbowanie nowych korpusów – stan osobowy armii topniał z dnia na dzień, choć działania na nieprzyjacielskim terytorium wyczerpywały również Sparteńczyków. Jeżeli wojna miała wyglądać nadal w ten sposób, potrzebne były posiłki – i to jak najszybciej. W ich dostarczeniu za morze przeszkodził jednak zupełnie nieoczekiwanie Utrecht, którego potężna flota przemierzała Morze Śródziemne.

    [​IMG]
    Pierwsze koty za płoty.

    W pierwszej połowie LXXI (XVI) stulecia Utrecht stanowił jedna z naczelnych potęg morskich północnej Europy – arcybiskupstwo posiadało ponad sto okrętów różnego rodzaju, co dawało mu w zasadzie nieograniczone możliwości działania w rejonie Morza Północnego i przyległych akwenów. W połączeniu z trzydziestoma okrętami Mantui i bliżej nieokreśloną liczebnie armadą holenderską dawało to siłę, której Spartenia przeciwstawić musiała całą swą potęgę, jeżeli tylko chciała zwyciężyć. Najprostszym sposobem na zapewnienie sobie panowania na morzu było zablokowanie Cieśniny Gibraltarskiej – zanim jednak admirałowie przygotowali odpowiedni plan działania, a co ważniejsze, zdołali wezwać do tunezyjskich portów znajdujące się na Atlantyku siły, Utrechtczycy pokazali się po raz pierwszy u afrykańskich wybrzeży, jednak nie aż tak licznie, jak się tego spodziewano. Wyglądało na to, że przeciwnik popełnił szkolny wręcz błąd, rozdzielając siły na kilka grup i próbując tym samym zapanować na jak największą przestrzenią. W tym przypadku ostrożne podchodzenie nieprzyjaciela całością sparteńskiej floty śródziemnomorskiej i rozbijanie kawałek po kawałku, choć obarczone ryzykiem, dawało największe szanse na zwycięstwo. Taką strategię postanowiono więc przyjąć – do największej bitwy w tej dziwnej wojnie doszło nieopodal Malty, kiedy to pięćdziesiąt sześć okrętów afrykańskich pobiło dwadzieścia dwie łupiny Utrechtczyków. Powoli więc, okręt po okręcie, maszt po maszcie, flota Utrechtu przechodziła do historii – ostatecznie zatopiono resztkę wysłanych na pomoc Mantuańczykom sił pod Genuą, gdzie dwadzieścia dumnych okrętów zamieniono w dwadzieścia trumien spoczywających na morskim dnie. Włosi uciekli na Adriatyk, skąd nie wyściubiali nosa, natomiast Sparteńczycy oczekiwali przybycia drugiej fali nieprzyjacielskiej floty – głównych sił nie udało się bowiem przechwycić – wedle pogłosek wróciły one na Atlantyk przez nikogo nie ścigane – było to jednak niemożliwe, jako że cieśnina gibraltarska czerwieniła się wręcz od cesarskich bander. Wkrótce miało się jednak okazać, że zabawa w kotka i myszkę u wybrzeży Italii była tylko odwróceniem uwagi od głównych działań Niderlandczyków...

    [​IMG]
    Dziwna bitwa w dziwnej wojnie.

    Pierwszą niespodzianką, jaka uderzyła w sparteńską wojnę było pojawienie się wojsk holenderskich w Aragonii. Pojawienie się znikąd, należałoby dodać. Nie wiadomo, czy Holendrzy wykupili prawo przejścia przez Andaluzję, czy zdołali cudem przeszmuglować tysiące zbrojnych przez Gibraltar – to w zasadzie nieważne. Kwestią ważną, a nawet palącą okazało się wylądowanie kilkunastu tysięcy żołnierzy pod Barszaluną – nieliczni Sparteńczycy nie byli w stanie przeciwstawić się nieprzyjacielowi, którego wspierała dodatkowo miejscowa ludność. Przeświadczenie o bliskim końcu „niewoli” wzmogło ducha bojowego w aragońskich Andaluzyjczykach, a w szczególności w półświatku, którego przywódcy jeszcze niedawno oferowali koronie swe usługi, a teraz zwietrzyli interes w pomocy drugiej stronie. Iberia nie stanowiła jednak głównego teatru działań i w razie potrzeby pomoc mogła nadciągnąć z egzarchatów – postanowiono więc przez jakiś czas nie przerzucać tam większych sił, skupiając się na walce z Mantuą, wspieraną obecnie przez dwudziestopięciotysięczne wojska Utrechtu, które, niczym starożytni Kartagińczycy przekroczyły Alpy po długiej wędrówce przez ziemie Rzeszy. W bitwie pod Brescią Demetriusz V zmuszony został do odwrotu, lecz już w kolejnym starciu udało mu się wymanewrować przeciwnika, pomimo zmęczenia i nadwątlonego morale żołnierzy. Obie strony podgryzały się nawzajem nie mogąc uzyskać wyraźnej przewagi. Nie wiedziano również, jak pokaźnymi rezerwami dysponuje przeciwnik – i chociaż na Półwysep Apeniński napływały wciąż nowe armie z Afryki, Rzymianie podejrzewali, że ze Świętego Cesarstwa nadejdą jeszcze germańskie hordy katolików. Podobne obawy podzielali jednak również Utrechtczycy i w grudniu 7049 (1540) poprosili o pokój w imieniu swoim oraz Holandii. Kilka miesięcy wcześniej Spartenia zakończyła formalną wojnę przeciwko Węgrom – również teraz cesarz zgodził się na separatystyczny pokój. Oznaczało to bowiem, że Mantua walczyć będzie sama – a to oznaczało totalne zwycięstwo w przeciągu kilku miesięcy.

    [​IMG]
    Przez chwile wyglądało to groźnie.

    Po stronie Włochów walczyły już tylko niedobitki – kilkutysięczne korpusy od czasu do czasu nękały sparteńskie armie, jednak nie mogły wyrządzić im najmniejszej szkody – były bowiem nie tylko przetrzebione i zdemoralizowane, ale najzwyczajniej w świecie głodne. Rzymianie tymczasem przystępowali do oblegania kolejnych twierdz, by zadać przeciwnikowi ostateczny cios. Pod tym względem największe wyzwanie czekać miało przyszłych zdobywców Genui – miasto było niezwykle przemyślnie ufortyfikowane, a zgromadzone w nim dzięki dostępowi do morza zapasy żywności wystarczyć mogły na długie miesiące, jeśli nie wręcz lata. Na każdą fortecę znajdzie się jednak sposób – wystarczy, że może się do niej dostać osioł objuczony złotem. W przypadku genueńczyków brzęczącej monety potrzeba było wiele, jednakże obrońcy, wiedzeni kupieckim duchem miasta, zwietrzyli dobry interes na złożeniu broni – niespełna cztery miesiące po przybyciu Sparteńczyków było już po wszystkim.
    Oblężenia trwały jeszcze na pozostałej części mantuańskiego terytorium, lecz zamek po zamku, wieża po wieży sztandary z czterema czarnymi orłami zastępowały te z jednym, choć dwugłowym orłem Spartenosów. Mantua o o pokój prosić jednak nie zamierzała, licząc najwyraźniej jeszcze na zewnętrzną interwencję – tak się jednak stać nie miało. Dziewiętnastego listopada 7050 (1541) podpisano traktat pokojowy, na mocy którego cesarstwo zyskiwało Genuę, a terytorium niedoszłego hegemona we Włoszech zostało podzielone przez utworzenie niepodległego Księstwa Mediolanu. Jak miała pokazać przyszłość, przyłączenie Genui było posunięciem dla Tunisu bardzo korzystnym, jednak wolny Mediolan – cóż, wedle panującej powszechnie opinii jego utworzenie stanowiło jedną z najgorszych decyzji w historii państwa.

    [​IMG]
    Pax między chrześcijany.



    ===============================================================================
    Nie można ciągle kolonizować, więc tym razem mały wojenny epizod. W przyszłym odcinku Elizjum i pożegnanie z Demetriuszem - wróci stary znajomy ;)
     
  24. Drakensang

    Drakensang Ten, o Którym mówią Księgi

    Widac, ze stosujesz zasade Divite et Imper.
    Kto bedzie kolejnym lupem Spartenii?
     
  25. Zoor

    Zoor Ideolog gender

    Od razu tam łupem... moje państwo miłuje pokój, więc na wojnę ruszę, jeśli pojawią się jacyś mąciciele ;) W sumie to jedno dość potężne państwo dostanie ode mnie w kuper, ale to za jakieś dwa i pół stulecia ;)
     

Poleć forum

  1. Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych reklam.Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej.
    Zamknij zawiadomienie