Otchłań AAR

Temat na forum 'HoI II - AARy' rozpoczęty przez sieka, 30 Styczeń 2009.

Status Tematu:
Zamknięty.
  1. sieka

    sieka Ten, o Którym mówią Księgi

    Otchłań AAR

    Odcinek XXVI
    „1936”

    Każdy następny dzień mijał Wrightowi identycznie. Dlatego nadejście 14 przyjął z dużą ulgą. Kiedy otworzył okienko znalazł ubranie na spotkanie. Garnitur, jasna koszula i czarne buty, generalnie elegancko. Po kilku godzinach przyszedł po niego Henry.
    - No widzę, że ciuszki dobrze leżą, - powiedział z uśmiechem – to lecimy, nie?
    - No nie ma sprawy. Dawno cię nie widziałem. – rzekł Ian, a oboje ruszyli długimi korytarzami.
    - Ano tak wyszło, nie tylko tutaj pracuję, tu jesteś bezpieczny, a w Dijon nikt mnie nie zastąpi. Jak się czujesz? – skręcili na drogę, którą Wright jeszcze nie szedł.
    - Samotność doskwiera ale generalnie mogło być gorzej. Denerwuje też brak światła dziennego.
    - Domyślam się, domyślam się. – stanęli przed drzwiami, które komisarz otworzył kluczykiem, w środku pełno było różnych samochodów – To taki garaż gdzie stoją gabloty na różne okazje. Pojedziemy tym białym, dobrze?
    - Nie ma problemu.
    Ruszyli autem i śmigali ulicami Paryża. Jeździli tak kilkanaście minut aż podjechali pod jakąś restaurację.
    - To tutaj, masz pieniądze.
    - Dzięki.
    - W sumie jesteśmy przed czasem, - powiedział Henry spoglądając na zegarek kieszonkowy – wejdę z tobą na razie. – po czym oboje wysiedli z samochodu i weszli do budynku. Usiedli przy ostatnim stoliku, a po chwili podszedł kelner i podał im karty.
    - Co bierzesz? – spytał Wright.
    - A ty? Ja szczerze mówiąc zadowolę się kawą i ciastkiem.
    - No ja właśnie nie wiem, nie znam się na francuskich daniach.
    - To weź coś co znasz.
    - Hm, myślisz, że pizza tutaj jest okej? Jadłem kiedyś w Budapeszcie.
    - Myślę, że jak przyjdzie Hania to możesz z nią przekąsić, a na razie weź coś mniejszego, co ty na to?
    - Ach… w sumie masz rację. – powiedział Wright po czym podszedł kelner, a oboje zamówili to samo.
    - Mam ci coś ważnego do powiedzenia ale to na dłuższą rozmowę, więc może jak cię będę odwoził bo teraz widzę, że dziewczyna przyszła. – powiedział na zakończenie półgodzinnej rozmowy komisarz Henry. – Będę przed lokalem, macie godzinę.
    Ledwo Wright wstał na nogi, a Hanna rzuciła mu się w objęcia. Jej ciało, twarz, włosy, jej wszystko było piękniejsze niż kiedykolwiek. Trwali tak wtuleni w siebie kilka chwil po czym usiedli przy stoliku i zamówili jedzenie.
    - Jak się czujesz? – zaczął Ian.
    - Bardzo tęsknie, - załapała go za rękę – chciałabym żebyś już wrócił.
    - Też bym sobie tego życzył. To nie jest takie proste. Oni mają całe teczki tego jak wywiad sowiecki próbuję mnie zabić. Jestem na szczycie ich listy życzeń.
    - Czym sobie na to zasłużyłeś? Przecież byłeś tylko zwykłym żołnierzem?
    - No tak… - żołądek Wrighta stał się cięższy – Nie wiem czego ode mnie chcą. To chore państwo.
    - Dobrze, że już cię tam nie ma Ian.
    - Bardzo dobrze… - powiedział wyraźnie speszony i z ulgą zareagował gdy kilka chwil później przyszło jedzenie.
    - Wiesz, dopiero drugi raz w życiu jem pizze! – oznajmiła dziewczyna.
    - Ja też… - odrzekł Wright, a jego umysł otępiał na myśl o Budapeszcie – wiesz chciałem ci coś powiedzieć. Przemyślałem sprawę i kocham cię. Chciałbym zostać twoim mężem, kiedy to się skończy. Jesteś dla mnie najważniejsza. – oczy dziewczyny wlepił się w Iana.
    - Naprawdę? Kochasz mnie?
    - Tak, tutaj dotarło do mnie, że tak jest. Jesteś wszystkim czego pragnę. – uśmiechnął się szczerze.
    - Też chciałam ci coś powiedzieć ale bardzo się bałam, teraz widzę jednak, że mój strach o twoją reakcję był bezpodstawny. – Hanna rozchyliła usta ale żaden dźwięk się z nich nie wydobył. Potężna eksplozja zagłuszyła wszystko. Ian rzucił się na partnerkę i zasłonił ją swoim ciałem. Wybuchły krzyki i wielka panika. Wright rozejrzał się po restauracji. Szyby od wejścia były wybite, a stoliki poprzewracane. Dopiero po kilku chwilach dotarło do niego co się stało. Samochód, w którym siedział Henry wybuchnął. To był zamach, pytanie tylko na kogo. Po dosłownie dwudziestu sekundach na miejscu znaleźli się funkcjonariusze i krzyczeli coś do siebie. „Takie środki bezpieczeństwa i wszystko na nic!”, „Cholera jasna co się stało?”, „Ian? Ian? Hanna?”. Oboje podźwignęli się, a jakiś mundurowy do nich podbiegł.
    - Jesteście cali? – oboje skinęli głowami – Świetnie, za mną w takim razie. Ruszyli na zaplecze i wyszli na podwórze gdzie stały dwa samochody. Panie Wright pan do tego po lewej, pani pozwoli do tego drugiego. Ledwie zdążyli jeszcze się pocałować po czym zostali rozdzieleni i odjechali. Auto z Ianem jechało bardzo szybko.
    - Dokąd jedziemy? – spytał skołowany pasażer.
    - Do ministerstwa spraw wewnętrznych, tam gdzie pan przebywał.
    - Co to było?
    - Szczerze mówiąc spodziewaliśmy się tego, mieliśmy raporty, że wywiad sowiecki planuje taką pułapkę ale myśleliśmy, że inaczej to wyjdzie.
    - Czy Henry żyje? – mężczyzna z przodu milczał, nieco ponad kwadrans minął, gdy Ian siedział powrotem w swojej celi.
    Chodził z kąta w kąt i ciągle był w szoku. „Co takiego chciała powiedzieć mu dziewczyna?”, „Czy Henry przeżył?”, „Czy naprawdę jest aż tak poszukiwany?”, nie mógł się na niczym skupić. Palił papierosa za papierosem. Po godzinie do pomieszczenia XX3F wpadło dwóch mundurowych i jakiś pan w garniturze.
    - Witaj, nazywam się Emanuel Karake. Jestem jednym z zastępców szefa wywiadu Królestwa Burbonii, pana Jose Pereiry. Musimy porozmawiać. Strażnicy, na chwilkę zostawcie nas samych. – dygnitarz przechadzał się po małym pokoju po czym usiadł przy stoliczku – Jeśli cię to interesuję to Henry nie żyje. To wielka strata dla całej policji i dla wszystkich szpiegowskich służb tego kraju… Teraz ja przejmuję nad tobą piecze. Nie chcę żebyś zrozumiał mnie źle ale spotkania będzie trzeba ograniczyć, do końca tego roku już raczej nici z czegokolwiek. Postaram się natomiast aby twoja korespondencja była wyłączona spod komisji cenzorskiej. Sam będę osobiście przekazywać listy od Bounelów do ciebie i na odwrót. Chciałem ci też powiedzieć o czymś, dla mnie osobiście, bardzo ważnym. Po nowym roku, tak myślę 10 stycznia gdzieś, zorganizujemy wielkie spotkanie wszystkich opozycjonistów z Europy Sowieckiej, którzy mieszkają na naszej wolnej ziemi. Najlepiej z dala od Paryża, myślałem o południu Hiszpanii. Chciałbym żebyś tam był. Postaram się odwiedzać cię częściej niż mój poprzednik, mam ułatwione zadanie bo pracuje w tym budynku, tak więc liczę, że nasza współpraca będzie układać się pomyślnie.
    - Poczeka pan 10 minut tylko napiszę list? – spytał Wright, gdy mężczyzna się podnosił z krzesła.
    - Mów mi po imieniu, w końcu jestem niewiele starszy od ciebie.
    - Dobra Emanuel, ja szybko napiszę, a ty postarasz się go dostarczyć okej?
    - No to czekam, zapalę sobie jeśli ci to nie przeszkadza.
    Po kilku chwilach wiadomość była gotowa. Nowy opiekun Wrighta wyszedł z celi, a Ian padła na łóżko. „Ile to jeszcze potrwa” – zapytał sam siebie w duszy. Następne dni mijały mu na książkach. Praktycznie przestały go interesować bieżące wydarzenia. Gazetę tylko kartkował, rzadko zdarzało mu się czytał całe artykuły. Wyjątkiem był na przykład 24 listopada, kiedy to „Goniec paryski” doniósł o aneksji przez Cesarstwo Rosyjskie, komunistycznego państwa perskiego. Był to znak dla całego świata, że państwa walczące samotnie padną. Kilka dni później bo już 4 grudnia ta sama gazeta obwieściła, że Królewiec został odbity przez Skandynawów, z tej okazji jeszcze raz odżyła dyskusja o „domniemanym ludobójstwie”. Jakiś profesor z paryskiego uniwersytetu powiedział: „Historie piszą zwycięscy, wczoraj wiedzieliśmy, że rzezi nie było, a dzisiaj Szwedzi mówią, że była. Tak naprawdę będzie ona zagadką do końca świata, a każda teoria będzie miała swoich zwolenników jak i przeciwników. Nie ukrywam, ze od początku byłem sceptycznie nastawiony do tej ‘masakry’ ”.
    [​IMG]

    Pierwszy list z domu Bounelów Ian dostał dopiero na początku grudnia. Jedna wiadomość prześwidrowała jego głowę.
     
  2. sieka

    sieka Ten, o Którym mówią Księgi

    Otchłań AAR

    Odcinek XXVII
    „Wesołych świąt”

    Ian siedział na skraju łóżka i palił papierosa. Dla pewności kilka razy jeszcze przeczytał cały list. Wszystko się zgadzało. Był adresowany do niego, a zdanie o ciąży faktycznie istniało. Mimo wszystko udało mu się zachować spokój. W pierwszej chwili sporządził listę imion. Chłopiec miał być Roger albo Derek, a dziewczynkę zostawiał do wyboru Hannie. „Może są jakieś polskie fajne nazwy” – pomyślał i zaciągnął się głęboko. Następnych kilka dni spędził wytężając mózg jak nigdy. Pochłaniał kolejne książki, przestał być obrażony na gazety. Nawet papierosy smakowały mu lepiej niż kiedykolwiek. Chętnie jadł każdy posiłek, pewnego razu poprosił w okienku o wino i strażnika, co prawda dostał tylko butelkę z trunkiem ale nie narzekał. Czuł jak ta cela staje się jego domem, a każda spędzona w niej chwila przybliża go do wyjścia na wolność. Około 18 grudnia przyszedł do niego Emanuel.
    - Cześć Ian. Mam coś dla ciebie, a może i dla nas. – rzekł i wyciągnął butelkę whisky.
    - Postarałeś się! – powiedział Ian. – Rozlejesz?
    - Nie ma sprawy. Tymczasem do rzeczy, przychodzę w trzech interesach. Pierwszy, wypić z tobą za lepsze jutro. Drugi, sprawa prezentu gwiazdowego dla Bounelów i trzeci, zlot opozycjonistów.
    - No kontynuuj.
    - Zamierzasz kupić coś swoim bliskim na święta?
    - Nie rozumiem.
    - Jak to nie rozumiesz? Nie obchodzisz świąt?
    - Chyba nie, a o co chodzi to ci powiem.
    - W grudniową noc wszyscy składają sobie życzenia, łamią się opłatkiem i dają sobie prezenty.
    - No nie, nigdy o czymś podobnym nie słyszałem.
    - Teraz słyszysz, kupić coś Bounelom od ciebie?
    - Nie musisz, zresztą nie mam pomysłu. – odrzekł obojętnym tonem Ian.
    - No jak wolisz… - powiedział zdziwiony Emanuel.
    - A sprawa ze zlotem opozycji?
    - No więc słuchaj uważnie, - ostrzegł gość i wziął potężny łyk trunku – zlot, zrobimy w Bilbao. Tak to wymyśliłem. Dodatkowo mam nową porę. Odbędzie się on od razu po sylwestrze. Dlatego najprawdopodobniej wpadnę po ciebie 1 stycznia z samego rana. Powinienem dać radę, wtedy pojedziemy do Calais a stamtąd promem do Hiszpanii. Jak ci się podoba?
    - Średnio jestem przekonany do swojej obecności tam.
    - Ale co ty gadasz! Będziesz tam jednym z nielicznych Anglików urodzonych na wyspach.
    - Nie jestem przekonany…
    - Zastanów się, - po czym wziął kolejnego łyka – przyjdę po świętach. Dam ci prezenty i podam kompletny grafik. Aha jeszcze jedno, jutro jak pójdziesz na przerwę to przyjdą jacyś kolesie i zamontują ci radio. To do następnego Ian!
    - Tymczasem Emanuel!
    Wright opadł na łóżko. Wcale nie podobał mu się pomysł żeby gadać z jakimiś ciotami na temat przyszłości Europy Sowieckiej. Mu było dobrze tutaj w Burbonii, nie czuł więzi ze swoją przeszłością. Chciał się od niej odciąć. Usiadł i postanowił włączyć płytę z muzyką jazzową, pierwszy raz od kiedy ją dostał. Była zupełnie inna niż wszystko to czego słuchał do tego pory. I jakoś mniej mu się podobała. Nie było tutaj typowego dla klasyki patosu, wszystko było jakieś bardziej chaotyczne i nijakie. Po kilkunastu minutach zmienił na Mozarta i odbywał podróż za zamkniętymi powiekami. Kiedy płyta się skończyła poszedł do łazienki i ze zdumieniem stwierdził, że nawet nie poczuł jak się zapuścił. Szybko zgolił zarost i poczuł się młodszy o kilka lat., usiadł przy biurku i zaczął pisać listy. Powrócił również do dzienników. Tak jak obiecał Emanuel nazajutrz w celi Iana znajdowało się radio. Wbrew pozorom odbierało dość dobrze. Najpierw wysłuchał audycji o rosnącym bezrobociu w Królestwie Burbonii, a następnie posłuchał wiadomości sportowych. Zaciekawiła go zwłaszcza piłka nożna. Sport w Europie Sowieckiej średnio popularny tutaj jest czymś w rodzaju ogólnonarodowej manii. W święta rozegrano wielki mecz futbolowy. Obsługa kontra dygnitarze, gdzie wszyscy z ministerstwa walczyli na boisku przeciwko sobie. Wrightowi trudno było pojąc zasady ale wydawało się być okej. Dwa dni później Emanuel przyszedł do Iana do celi. Wszedł jakby był wyraźnie zmęczony z wielkim workiem.
    - No więc tak, to są prezenty dla ciebie.
    - Dla mnie? – zdziwił się – Od kogo?
    - Nie wiem. Są ciężkie jak cholera. Proszę tu ci je kładę, a teraz proszę masz grafik. Szykuj się! Jutro dostaniesz plecak, w który masz być spakowany. Wybacz, że nie mogę zagościć na dłużej ale naprawdę spieszę się.
    - Dziękuję.
    - Wesołych świąt Ian!
    - Do zobaczenia pierwszego.
    Kiedy tylko zamknęły się drzwi Wright natychmiast spojrzał do środka worka. Pierwsza paczka była mała i czerwona. Szybko ją odpakował, w środku był srebrny zegarek kieszonkowy z flagą Burbonii. „Ładna sprawa” – powiedział do siebie i schował. W następnym podarunku był stos najprzeróżniejszych płyt winylowych. „Bach, Vivaldi to coś nowego!” – pomyślał Ian i zaklaskał w ręce. Kolejny prezent i… whisky. „Szkoda, że sam ale zawsze alkohol to alkohol”. W ostatniej paczce był zestaw książek. Teraz dopiero poczuł się jak idiota, dostał tyle prezentów, a sam nie wysłał żadnego. Usiadł na łóżku, włączył radio i zapalił papierosa. Po chwili wziął do ręki plan, który zostawił mu Emanuel.
    „Pięknie to wygląda” – pomyślał. Wcale nie uśmiechał mu się ten wyjazd. Przeznaczenia jednak nie mógł oszukać. Kilka następnych dni spędził na poznawaniu nowych kompozytorów i czytaniu książek, które dostał. Najbardziej spodobały mu się „Cierpienia młodego Wertera”, niemieckiego pisarza Goethego. Z jego innych dzieł zabrał się również za „Fausta”. Planował skończyć go w drodze do Bilbao. 31 grudnia Wright postanowił podsumować ostatni rok. Bardzo wiele się zdarzyło w ciągu tego czasu. Z jednej strony zabił wielu ludzi, a z drugiej począł nowe życie. Był wysoko w aparacie partyjnym ale żeby odkupić swoje grzechy udał na wojnę, skąd zresztą uciekł do Królestwa Burbonii, ratując przy tym bezbronną dziewczynę. Najpierw wykonywał wyroki, a teraz to na nim ciąży jeden i to śmierci. Czasami czuł się człowiekiem dobrym, który dopiero teraz stał się sobą, innym razem wiedział jak dużo zła uczynił i widział swoje ręce splamione krwią ofiar. Bywał bliski samobójstwa, jednak zawsze w ostatniej chwili coś mu przeszkadzało. Z zatwardziałego komunisty stał się człowiekiem otwartym i wolnym. Nie wiedział jak bardzo się zmienił ale nie miał wątpliwości, że na lepsze. Wziął wielki łyk whisky zaciągnął się papierosem i około 22 usnął. Nad jego głową Paryż bawił się jeszcze kilka godzin i nikt by nie zwrócił uwagi gdyby coś się wydarzyło. Wszyscy stawiali sobie pytania: „Jaki będzie 1937?”, „Kiedy skończy się wojna?”, „Czy wreszcie zaczniemy walczyć?”. Louis XX w przemówieniu do rodaków powiedział, że świat jeszcze nigdy nie dawał mu tylu znaków zapytania. Z wielką niepewnością oczekuje on rozstrzygnięć w kluczowych dla Europy sprawach, zresztą nie on jeden.
     
  3. sieka

    sieka Ten, o Którym mówią Księgi

    Otchłań AAR

    Odcinek XXVIII
    „Cherbourg”

    Około 3 nad ranem Wright leżał na swoim łóżku i spał. Nagle do celi wpadło dwóch mężczyzn z latarką. Jeden z nich natychmiast podbiegł do Iana i zaczął go szarpać.
    - Pobudka!
    - Ale… co?... ke?... dlaczego? Ja? – dopiero dochodziło do niego co się dzieje.
    - Agenci tu są. Musimy pana ewakuować szybko! W pilnym trybie! – wycedzał zza zębów, któryś z mundurowych.
    - Mam uszykowany plecak. – powiedział już nieco otrzeźwiały Wright.
    - To świetnie. – rzekł drugi, który stał z pistoletem w drzwiach.
    - Idziemy. Będę osłaniał pana W. – dodał drugi.
    Ruszyli plątaniną korytarzy. W pewnym momencie prowadzący ten dziwaczny pochód strażnik wystrzelił z broni. Jakiś mężczyzna przed nimi padł trupem. „Zasrany szpieg!”, powiedział jeden z ekipy ewakuacyjnej i splunął na zwłoki. Mrok szczelnie pokrył ściany i podłogi wnętrza ministerstwa bezpieczeństwa. Jedyny blask wędrujący gdzieś przed nimi pochodził z latarki. Po kilku chwilach wyszli na powietrze.
    - Czemu nie mogliśmy zapalić światła? – spytał zdziwiony i przestraszony Ian.
    - Bez problemu by nas znaleźli. – odpowiedział jeden z mężczyzn i otworzył karetkę – niech pan wejdzie do tyłu. My będziemy z przodu.
    - Dobrze. – trzask drzwi wypełnił uszy Wright. Po chwili wyjechali spod ministerstwa. Na ulicach Paryża ludzie jeszcze świętowali nowy rok. Co prawda było ich już zapewne mniej niż jeszcze kilka godzin wcześniej ale ciągle czuć było szampańską atmosferę. Samochód pędził jak szalony.
    - Szybciej Greg!
    - Szybciej się nie da posrana cioto! Jak jesteś mądry to sam prowadź! – krzyknął mężczyzna, który siedział za kółkiem.
    - Mogę zapalić? – odezwał się Ian.
    - Jeśli mnie poczęstujesz. – powiedział drugi i zabrał Wrightowi papierosa.
    - A macie ogień?
    - Proszę.
    Po kilkunastu minutach kamień spadł przewożonemu z serca. Wiedział, że teraz jest bezpieczny. Byli już za Paryżem. Zaczął przeglądać grafik od Emanuela. Dzisiaj miał się zakwaterować w hotelu pod nazwiskiem Juno Cortez. Późnym wieczorem miało go czekać jeszcze spotkanie ogólne grupy w celu zapoznania się. Średnio mu się to podobało ale liczył, że uda mu się pogadać z opiekunem aby ten puścił go po powrocie do Bounelów. Żeby może u nich zrobić jakąś piwnice albo coś takiego. Tymczasem mężczyźni z przodu ciągle byli zdenerwowani.
    - Nie zdążymy na ten prom!
    - Co ty gadasz, zajedziemy akurat. – powiedział kierujący.
    - Przepraszam panów. Czy w związku z tym, że wyszedłem wcześniej to cały harmonogram ulega zmianie? – na te słowa obaj parsknęli śmiechem.
    - No pewnie, przecież do szóstej by nas jeszcze dogonili w Calais! – rzekł jeden mało co się nie dusząc.
    - Mhm, to po papierosie?
    - Jednak masz głowę na karku. – uśmiechnął się kierujący i sięgnął po peta.
    - Ty baranie ostatni prowadź! - skarcił go drugi.
    - Jak tam jest? – spytał po chwili Ian.
    - Gdzie?
    - W Hiszpanii.
    - No cóż. Ciepło i sucho. Wszyscy ludzie są opaleni i w ogóle.
    - Nie słuchaj go! – rzucił prowadzący samochód – Ty nie byłeś kiepie nigdy w Hiszpanii jeszcze, a opowiadasz głupty! – i znowu mężczyźni parsknęli śmiechem.
    - Ech, nie ważne. – powiedział Wright i zaczął czytać Fausta przy słabnącym świetle latarki.
    Calais nie przywitało ich niczym szczególnym. Niebo powoli jaśniało, a ludzi na ulicach już prawie nie było.
    - Udało się! AAAAA! – zaczął drzeć się kierowca.
    - Nie tak szybko. – kiedy wjeżdżali do portu jakiś mężczyzna wyszedł by wziąć od nich przepustkę. Siedzący na fotelu pasażera strażnik przygotował rewolwer i kiedy dziadek podszedł zobaczyć papierki otrzymał kulkę prosto między oczy. Z chirurgiczną precyzją. Wrightowi wnętrzności się wywróciły.
    - Dobrze, że jest pierwszy stycznia. Pewnie zmiana szybko tego nie zauważy. Teraz słuchaj Ian. Wjeżdżamy na tamten stateczek. Ty musisz siedzieć w karetce na swoich czterech literach i się nie wychylać. Tam są koce więc możesz się nawet przykryć. Jak tylko przymocujemy samochód pasami do pokładu zaczniemy odpływać, dopóki nie zacumujemy do portu docelowego musisz tu być.
    - Przecież do Bilbao podróż będzie trwać cały dzień.
    - Dasz radę. – powiedział kierowca i wjechał po platformie na łódkę. – My wychodzimy, a ty siedź.
    Kiedy tylko mężczyźni opuścili samochód. Wright zaczął układać sobie koce tak żeby wygodnie mu się spało. Ścielił sobie tak gdy nagle kula trafiła w oponę przywiązanego już, jak myślał, auta. Szybko podbiegł do okienka od tylnich drzwi w karetce i zaczął obserwować strzelaninę. Na brzegu stało kilku mężczyzn i pruło w kierunku jego obrońców. Nagle dwóch czy trzech z nich padł. „Moi mają cela” – pomyślał. Przez chwilę coś prześwidrowało jego głowę. Spojrzał wyraźnie, oczy go chyba nie myliły. W porcie leżał martwy od kuli Emanuel. „To nie możliwe” – powiedział sam do siebie. nagle jeden z mężczyzn wpadł do środka.
    - Szpiedzy ścigali nas aż do Calais! – wydyszał.
    - Tam był chyba Emanuel, mój opiekun. – rzekł Ian, a strażnik stał się blady.
    - Zdawało ci się, on czeka w Bilbao. – odpowiedział i wyszedł z auta.
    Płynęli tak około dwóch godzin, a Wrightowi wciąż nie udawało się usnąć. Jeden z mężczyzn wszedł karetki.
    - Zaraz wychodzimy. – powiedział obojętnie.
    - Tak krótko?
    - Zjazd będzie w Cherbourgu. To ściśle tajna informacja. Była po to żeby wywieść szpiegów w pole.
    - Czyj to pomysł? – zapytał wyraźnie zaintrygowany Ian.
    - Emanuela. Dobra, tak czy siak możesz się zbierać. Nie bierz bagażu ja go później wezmę.
    - Dzięki.
    Piętnaście minut później drzwi karetki z tyłu zostały otwarte na oścież. Wright wyszedł, a za nim szli mężczyźni. Pogoda była nijaka. Szare chmury biegły po niebie ustępując miejsca następnym. Wiatr tylko delikatnie smagał jego policzki. Jak na tę porę roku było dość ciepło. Przeszli kilkanaście metrów i nagle wyszli na coś co przypominało mały dziedziniec chroniony przez rzędy budynków z czerwonej cegły. Panował tu straszny tłok, a Ian miał uczucie jakby to kiedyś był. „Niesamowite jaki świat jest jednolity, dzielą nas tylko pozorne granice i systemy tworzone przez chorych ludzi.” – pomyślał. Gdzieś z boku stała mała budka pod, którą stało dwóch wyraźnie za dużych mężczyzn i paliło papierosa. Nagle Wright zauważył, że na jednym z ceglastych budynków znajduje się wielki napis Curling. Zaintrygował go on tym bardziej, że był po angielsku. Podobnie jak każdy inny. Pod jego nogą leżała pusta paczka po „złotych belgijskich”. „O co chodzi? – zapytał się w duchu. Weszli do jakiegoś budynku. Widok w środku zaparł dech w piersiach. Pięciu strażników Sostrawe podeszło niego. Mężczyzna z tyłu powiedział tylko „Witamy w Great Yarmouth”. Jeden z agentów uderzył Iana z taką siłą, że ten padł jak ścięty. Kiedy leżał na ziemi reszta okrążył go i zaczęła kopać. Wright zdążył jeszcze podnieść wzrok i zobaczyć siedzącego w kącie Philbyego. Po chwili twardy but z wielką prędkością wpadł na jego twarz. Stracił przytomność.
     
  4. sieka

    sieka Ten, o Którym mówią Księgi

    Otchłań AAR

    Odcinek XXIX
    „Proces”

    Po obudzeniu się Wright chciał sięgnąć swojej obolałej twarzy żeby zobaczyć czy jeszcze coś z niej zostało ale najpierw poczuł chłodny uścisk kajdanek, a po chwili wyciągnięta ręka otrzymała potężny cios pałką. „Nie ruszaj się prusaku!” – krzyknął wysoki strażnik i splunął na Iana. Kilka chwil później zdał sobie sprawę z tego gdzie jest. Leżał na zimnym metalowym blacie. Jego nadgarstki i kostki były wyciągnięte maksymalnie w stronę narożników i dodatkowo skrępowane. Nad nim znajdowała się wielka wyłączona lampa, mógł się w niej bez problemu przejrzeć. Jego twarz była zmasakrowana, lewego oka prawie nie było widać i zdawało mu się, że brakuje kilku zębów w szczęce. Nie miał pewności czy tak faktycznie jest bo odbicie było za słabe. Nagle strażnik podszedł do włącznika, a białe światło oślepiło Iana. Zaczął krzyczeć. Nie wiedział czemu ten blask zadaje mu taki ból ale wił się i próbował przyjąć pozycje embrionalna. Chwile później jego zginające się kolana poczuły moc pałki w rękach agenta Sostrawe. „Leż prosto i cierp śmieciu!” – usłyszał. Po kilku minutach lampy zgasły. Wright był cały spocony. Do pomieszczenia weszło dwóch mężczyzn. Na początku nie wiedział o kogo chodzi lecz gdy udało mu się podnieść głowę dojrzał, że jednym z nich był Philby.
    - To ten typ tam. – powiedział do drugiego, anonimowego mężczyzny.
    - Zaraz go obejrzę, - podszedł do Iana – okropny widok.
    - Jaki człowiek taki widok. – rzekł pierwszy i zdzielił Wrighta w twarz – Takiego psa tylko po pysku prać.
    - Ta, mam nadzieję, że przynajmniej będzie współpracować.
    - Oby, dla jego dobra. Odepnijcie go i postawcie na krześle.
    Ian z cudem ustał na nogach, był strasznie słaby. Od kilku dni był regularnie bity, rażony prądem i mieszany z błotem. Usiadł i otrzymał potężny cios w brzuch. „I siedź grzecznie” – dodał strażnik.
    - Świetna robota Alan. No więc tak ja nazywam się Kim Philby.
    - Znam pana. – przerwał mu Wright.
    - Ja ciebie nie i odnoś się do mnie z szacunkiem. – podniósł rękę do góry, a Ian znowu oberwał w twarz – Jestem szefem sekretariatu spraw tajnych, a to jest Marc Bommergen. Prowadzi on śledztwo w twojej sprawie. Jesteś winny.
    - Winny czego? – kiedy kończył mówić pięść trafiła jego policzek.
    - Zaraz się przekonasz czego.
    - Witaj, jako jednostka nie nadająca się do resocjalizacji zostaniesz skazany na śmierć, najpierw jednak przedstawimy ci odpowiednie paragrafy. – powiedział prokurator po czym odpalił papierosa – Chciałbyś? – zapytał spoglądając na Iana.
    - Mógłbym…
    - Proszę! – odrzekł i zgasił mu peta na czole. Zaśmiał się i zaczął mówić dalej – No Wright, długo nam uciekałeś. Chyba nie liczyłeś, że uda ci się z nami wygrać? Fakt, że jeszcze żyjesz jest czystym przypadkiem, jednym na trylion. Nie nadajesz się do niczego. Jesteś chwastem tego świata. Ale od początku, co robiłeś wieczorem 24 stycznia?
    - Nie pamiętam.
    - Kłamiesz. 24 stycznia zamordowałeś z zimną krwią swoją sąsiadkę. Wykorzystałeś na biedną starszą niewinną kobietę dwie kule. Jesteś psychopatą Wright! – strażnik z tyłu złapał Iana za głowę i wycelował nią całą siłą w blat, ten stracił przytomność.
    Po chwili odzyskał świadomość i zaczął się podnosić, a Bommergen stał nad nim i mierzył go surowym spojrzeniem zza swoich okularów.
    - Nie bierz nas na litość nędzny psie.
    - Zabiłem ją bo Curringham mi kazał, było to warunkiem przystąpienia do partii.
    - Bzdura, absurd. Jesteś niebezpiecznym szaleńcem.
    - Ale Curringham pokazywał mi papiery na tę kobietę!
    - Kłamiesz, nie próbuj nas oszukać Ian. Możesz liczyć na noszą litość.
    - Co może być gorszego od śmierci? – spytał Wright i oberwał od samego prokuratora.
    - Na przykład to. Przyznajesz się do zabicia tej kobiety?
    - Tak… - odpowiedział Wright nie chcąc oberwać.
    - Pamiętasz co robiłeś 27 stycznia? Czy znowu masz zamiar blefować.
    - Nie wiem, nie pamiętam. Zabiłem Clarskona?
    - Otóż to, ale to nie był po prostu pan X, był on długoletnim członkiem partii.
    - To było na polecenie… - strażnik uderzył go pałką w głowę przez co Ian nie mógł wydusić z siebie słowa, był kompletnie oszołomiony.
    - Łżesz jak pies! Pojechałeś tam samochodem z zamiarem zabicia. Pancy jechał do Kopenhagi, a Ty podstępnie wykorzystałeś fakt, że był to wyjazd prywatny. Wiesz co jeszcze zrobiłeś?
    - Nie pamiętam! Naprawdę! Dajcie mi już spokój!
    - STUL PYSK PSIE! Ja decyduję o długości przesłuchania. Tego samego dnia wrobiłeś w zamach ambasadora Prus co było bezpośrednią przyczyną wybuchu wojny. Jesteś winny nie tylko tej jednej śmierci, jesteś winny temu, że ludzie na całym świecie cierpią! Tylko i wyłącznie przez ciebie! – grad ciosów zwalił Iana z krzesła – Już wystarczy, postawcie go z powrotem. – Wright cały dygotał i bał się kolejnych pytań.
    - Nie ma się czego bać. Musisz się rozliczyć z przeszłością żeby móc godnie pożegnać się ze światem. Robimy to dla twojego dobra. – powiedział siedzący gdzieś w kącie i palący papierosa Philby.
    - Otóż to! – dodał prokurator i zaczął kontynuować – 4 lutego 1936 roku, czy ta data ci coś mówi?
    - Dzień śmierci Curringhama?
    - I?
    - Dzień śmierci mężczyzny, od którego brałem dokumenty?
    - Gówno prawda, nie miał żadnych dokumentów. Wykorzystałeś to jako pretekst. Zabrałeś starego wyjadacza partyjnego żeby zabić go w pseudo zamachu, a następnie zamordowałeś niewinnego człowieka.
    - Tak właśnie było… - powiedział Ian, skapitulował. Wiedział, że morderstwo zlecił mu sam Philby nie chciał jednak znowu oberwać.
    - Wreszcie zaczynasz dostrzegać kim jesteś. – uśmiechnął się Bommergen i przewrócił kartkę w swoich dokumentach – 22 lutego, zabiłeś niewinną czarnoskórą obywatelkę APR. Mamy potwierdzone, że przed władowaniem jej kulki w łeb kilkukrotnie ją zgwałciłeś, a następnie zrobiłeś to jeszcze z nią kilka razy gdy była martwa. Przyznajesz się?
    - Tak, - Wrighta przeszył dreszcz, ta dziewczyna była taka piękna. Nigdy nic podobnego by się jej nie stało w jego obecności, teraz jednak musiał kłamać w obronie własnej – właśnie tak robiłem.
    - 7 marzec – powiedział coraz bardziej znudzony przesłuchaniem prokurator – zabiłeś mężczyznę, który przyszedł ci dać dokumenty do biura. Wyrzuciłeś go przez okno, czy tak właśnie nie było?
    - Niestety…
    - Później się uspokoiłeś. Pojechałeś na wojnę. Dutt w ciebie wierzył. Sam za ciebie poręczył, on miał nadzieję, że wykorzystasz szansę jaką niewątpliwie dał ci system sowiecki. Oszukałeś nas. Zabiłeś żołnierza i uratowałeś pół-psa pół-człowieka, kobietę, która zasługiwała tylko na gwałt i bolesną śmierć. – Wright nie wytrzymał, rzucił się na prokuratora z pięściami. Natychmiast podbiegli do nich agenci, oderwali od siebie mężczyzn i zaczęli okładać Iana pałkami. – Posrany śmieciu! Twoja partnerka to gówno, rozumiesz? Ostatni raz do ciebie przyszedłem! Torturować go bez przerwy. Elektrowstrząsy i blade światło. Kiedy będziemy go zabijać ma się cieszyć, że to koniec. Chodź Philby idziemy.
    Wright powiódł wzrokiem za mężczyznami. Strażnicy wtrącili do celi, a on zaczął płakać. Nic nie mógł zrobić. Jeszcze kilka miesięcy temu żył sobie na strychu i kochał życie, dzisiaj przeklinał je i pragnął śmierci, która miała nadejść już wkrótce.
     
  5. sieka

    sieka Ten, o Którym mówią Księgi

    Otchłań AAR

    Odcinek XXX
    „Przyjaciel”

    Wright siedział w kawiarni w Dijon i objadał się ciastkami. Już prawie zapomniał po co tutaj przyszedł, gdy nagle usłyszał dzwonek, który oznajmiał radośnie wejście każdego gościa. Szybko wstał i poprawił krawat.
    - Cześć Andy. – powiedział i wyciągnął dłoń do starego znajomego.
    - Witaj Ian. – odrzekł mu.
    - Więc jak to jest , że udało ci się przeżyć zamach?
    - Wszystkim się wydawało, że umarłem. Tymczasem byłem śpiączce, ludzie rzadko się budzą. Trochę zajęło mi dojście do siebie ale już jestem zdrów. Znajomi mówią, że nawet mój stary złośliwy charakter zaczyna się odzywać. – skończył zdanie po czym łagodnie się uśmiechnął. Nie przypominał surowego mężczyzny, którym niegdyś był.
    - Nie no, co ci trzeba oddać to ci trzeba oddać, wylizałeś się Curringham.
    - Napiłbym się czegoś, - powiedział znajomy spoglądając na ciastka – zaraz wracam, chcesz kawy?
    - Dzięki, piłem już ze trzy dzisiaj.
    - No, to opowiadaj co u ciebie? – rzekł znajomi gdy wrócił z filiżanką.
    - Jakoś udało mi się wywinąć. Partia mnie uniewinniła, złożyłem przysięgę i wróciłem do Królestwa.
    - Tak słyszałem o tym jak się tu urządziłeś. Ty to jesteś! Zawsze w ciebie wierzyłem. Dałeś sobie radę, mimo że trudno już o tobie mówić Homo Sovietus ale zawsze lepiej być żywym człowiekiem niż martwym ideałem. – dodał szybko nie chcąc obrazić Iana.
    - Masz rację. – odpowiedział Wright ale wyraz jego twarzy kompletnie się zmienił.
    - Ja nigdy nie będę w stanie wyzwolić się spod jarzma komunizmu, dobrze mi z nim. Ludzi muszą być równi.
    - Powinni być równi. Śledzisz jeszcze doniesienia z frontu?
    - Tak, dzisiaj rano mówili o operacji zdobywania gór Ural. Podobno cały plan jest już gotów. Rosjanie nie pozbierają się po tym ciosie, nie ma szans.
    Nagle Ian wstał, nie miał już ochoty na tę rozmowę. Ruszył w stronę wyjścia. Wyszedł z kawiarni i po około 15 minutach znalazł się na wielkiej łące. Murawa była równiutko przycięta, a zapach trawy mieszał się ze świeżym letnim powietrzem. Gdzieniegdzie rosło kilka kwiatów, co prawda nie była to zbyt liczna reprezentacja ale na pewno ich jakość rekompensowała niską ilość. Wszystkie róże były wysokie i bufiaste. Pod drzewem, jakieś dziesięć metrów od Wrighta stała Hanna z dzieckiem.
    - Tato, tato! – malec zaczął biec w jego stronę. Po chwili wpadł w objęcia swojego ojca, który przykucnął żeby móc go objąć.
    - Stęskniłeś się?
    - O tak, zagramy w piłkę? – spytał błagalnie.
    - Oczywiście. Poczekaj porozmawiam z mamą. – postawił małego na ziemi i oboje trzymając się za rękę ruszyli w stronę Hanny.
    - Cześć kochanie. – powiedział Ian, a łzy napłynęły mu do oczu. Partnerka nie odpowiedziała tylko zacisnęła zęby i rzuciła się w objęcia Wrighta.
    - Bałam się, że już nigdy więcej cię nie zobaczę.
    - Ja też się bałem. Przyznam szczerze, że czasami brakował mi już nadziei ale kiedy myślałem o tobie i o Antku to wracały mi siły i byłem w stanie wytrzymać nawet najsilniejsze tortury. – Hanna położyła palec na ustach Iana. Resztę dnia spędzili na leniuchowaniu na owej polanie. Minęło 7 lat od czasu, gdy Wright uniknął śmierci. Niebo nad łąką było bardziej niebieskie niż kiedykolwiek. Słońce chociaż było wielkie i połyskujące nie wylewało żaru. Delikatny wiatr neutralizował temperaturę. Do tego na łące nie było nikogo prócz nich. Całe popołudnie grali w piłkę, a Antek tłumaczył ojcu zasady gry w futbol. Kiedy robiło się późno wszyscy wstali i zaczęli się żegnać. Ian nie mógł powstrzymać płaczu. „Spotkamy się jeszcze” – powiedział Wright próbując oszukać przeznaczenie. „Na pewno” – odrzekła Hanna, a w jej szklistych oczach dałoby się zliczyć wszystkie włosy jej partnera. Mały nie bardzo rozumiał o co jeszcze chodzi więc stał jak wryty i spoglądał to na matkę a to na ojca.
    Uderzenie pałką w brzuch wyrwało Iana ze snu. Leżał na pryczy w swojej ciemnej celi, a nad nim stał strażnik. „Pobudka śmieciu! Za dwie godziny egzekucja!” – krzyknął i wyszedł. Wright usiadł, podrapał się po karku i rozejrzał po pomieszczeniu. Wilgoć pokrywała ściany, a na podłodze wręcz tworzyły się kałuże. Na małym stoliku na środku leżał posiłek, którego nie udało mu się zjeść dzisiaj rano. Teraz też nie miał na niego ochoty, poza tym pewnie i tak był już zimny. Więzień wstał i przeszedł w kółko. Nie miał sił żeby walczyć o cokolwiek. Był wychudzony i zbity. Nie wie ile dni minęło od czasu jak go przetrzymywali, od razu po zatrzymaniu zabrali mu zegarek. Usiadł na skraju łóżka i zaczął się trząść. Czuł potworne zimno i strasznie chciało mu się palić. Kilkanaście minut później do celi wszedł strażnik. „Masz gościa” – powiedział, a za nim do celi wszedł Dutt, który poprosił strażnika żeby ich opuścił, ten tylko spojrzał na sekretarza i poinformował go o tym, że mają kwadrans.
    - Usiądź przy stoliku Ian.
    - Po co przyszedłeś? – spytał skazaniec i usadowił się na drewnianym krześle naprzeciwko gościa, który zignorował jego pytanie i zaczął mówić ze spuszczoną głową.
    - Komunizm, komunizm… Wierzysz jeszcze w system?
    - Nie wierzę.
    - Patrz, przez 27 lat swojego życia byłeś bezpieczny i miałeś wszystko.
    - Byłem nieświadomy.
    - Wright! Zastanów się, mam cię za osobę inteligentną. Lepiej umrzeć posiadając świadomość czy przeżyć z klapkami na oczach?
    - Lepiej być żywym człowiekiem niż martwym ideałem. – powiedział mechanicznie Ian.
    - No właśnie. Chcesz zapalić? – rozmówca przyjął propozycję, a sekretarz ciągnął – Wierzyłem w ciebie. Pozwoliłem ci udać się na front. Liczyłem, że umrzesz ale pomyśl teraz, nie lepiej było umrzeć wtedy i oszczędzić sobie tego cierpienia dzisiaj? Widzisz możesz nie wierzyć w system ale on i tak pozbawi cię życia. Prawda jest subiektywna. Silniejszy ma rację. Tak jest skonstruowany ten świat i tego nie mogą zrozumieć demokraci. Słowa nigdy nie pokonają czołgów. Z innej beczki, bardzo zabiegałem o to żeby jednak ciebie śmierć nie spotkała. Byłeś świetnym tłumaczem ale byłeś chyba za dobry. Musiałeś umrzeć.
    - Po co mi to mówisz.
    - Dzisiaj jest wyrok śmierci na ciebie ale na dniach umrę i ja. Nie dość, że nie zginąłeś na wojnie, to jeszcze uciekłeś do Królestwa. Powinienem być pierwszy, który zechce twojej śmierci ale tak nie jest. Podziwiam cię. Dodatkowo pewnie o tym zapomniałeś ale masz urodziny, dwudzieste ósme.
    - Nie wiedziałem. – Wright rozpłakał się i przytulił do Dutta, czuł w nim przyjaciela. Wiedział, że ten go nie skrzywdzi. Kiedy się od siebie oderwali na twarzy sekretarza spłynęła łza.
    - Jak już mówiłem, wkrótce umrę. Philby nie puści mi tego płazem. Zresztą nie on jeden, cała partia, aparat, system. Wiesz jak się cieszyłem na statku jak do mnie wpadłeś? Pomyślałem sobie, że osobiście dowiozę twoje zwłoki i będę bohaterem, a tymczasem jestem nikim, a moje dni są policzone. Wiem co czujesz i dlatego mam dla ciebie małą umowę.
    - Do mnie? – zdziwił się Ian – Nie mam żadnych pieniędzy, niczego…
    - Nie o to chodzi. Może źle to ubrałem w słowa. Nie umowę a bardziej przysługę. Chcę ci wyświadczyć przysługę. Zostawiam ci papierosa, zapalniczkę i to. – Dutt położył na stoliku pistolet – W środku jest jeden nabój. Spożytkuj go zanim umrzesz odarty z godności. Mam zamiar zrobić to samo. Przyszedłem się tylko pożegnać. – łzy znowu napłynęły mu do oczu – Tak więc do zobaczenia Wright po drugiej stronie.
    Sekretarz wyszedł, a Ian siedział jak wryty i spoglądał na gnat przed nim. Schował twarz między rękoma. Postanowił zapalić papierosa, który kilka razy wypadł mu z rąk, a po każdym zaciągnięciu się dymem dostawał atak kaszlu. Zaczął się trząść i płakać. Nie miał sił, był osłabiony. Krew zaczęła lecieć mu z nosa. Ostatki energii wykorzystał żeby podejść do stolika. Sięgnął pistolet i przyłożył zimną lufę do skroni. Zdążył wyszeptać tylko „Kocham cię Hanna” po czym pociągnął za spust. Padł na ziemię jak ścięty, a po chwili do celi wbiegł strażnik. Zbliżył się do ciała i zaczął je kopać, wiedział, że ta przedwczesna śmierć jest jego winą i to on zapłaci za nią swoją głową. Kilka chwil później to samo zrobił Dutt w swoim gabinecie. Ian Wright umarł 14 stycznia 1937 roku, równo w swoje 28 urodziny.


    AAR wyczyszczony i zamknięty.

    Pozdrawiam
    Severian
     
Status Tematu:
Zamknięty.

Poleć forum

  1. Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych reklam.Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej.
    Zamknij zawiadomienie