Senat i Lud Rzymski

Temat na forum 'EU II - AARy' rozpoczęty przez Mandeel, 9 Grudzień 2005.

Status Tematu:
Zamknięty.
  1. Mandeel

    Mandeel Ten, o Którym mówią Księgi

    Od autora: I znów witam wszystkich mniejszych lub większych sympatyków historii Republiki i Ludu Rzymskiego. Przedstawiam Wam dzisiaj odcinek typu fabularnego i mam nadzieję, że spodoba Wam się nie mniej od poprzedniego. Jednak musze zadać jednocześnie pytanie czy nie odczuwacie, że kolejne odcinki odbiegają nieco jakością od poprzednich ? Bo ja muszę się przyznać mam takie wrażenie. Od dłuższego czasu zmagam się z myślą zrobienia sobie przerwy w pisaniu tego AAR'a, by zabrać się za coś nowego i odzyskać świeżość, po czym powrócić do Rzymian. Jakie jest Wasze zdanie w tej materii ? Nieukrywam, że AAR'a tworze przecież w 80% z myślą o czytających i ich opinie są dla mnie niezwykle istotne. Czy Wy macie wrażenie, że nieco "obniżyłem loty" ?
    Pozdrawiam, Mandeel.

    ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
    „...BĘDZIE JESZCZE PŁYNĄĆ RZEKA RZYMSKIEJ KRWI...”


    – Andre Malraux

    „Strach może być sprzymierzeńcem człowieka. Lecz nie może być jego władcą. Tak jak strach przed błędem jest dobry o ile nie przerodzi się w histerię. Błądzą ci co działają. Ci co boją się działać poddając się strachowi, będą przez niego toczeni aż do całkowitego upadku. Strach i błąd są braćmi. Tylko najlepsi potrafią przekuć ich w sojuszników...”

    Mediolanum upadł... Allobrodzi niczym powodziowa fala zalali niemal całą Galię Przedalpejską siejąc śmierć i zniszczenie. Nie próbowali zdobywać kolejnych miast. Zadowoleni złupieniem najbogatszego i największego miasta prowincji podzielili swą armię na małe grupy, których celem było nagrabienie jak najwięcej dóbr z sąsiednich ziem. Krwią rzymską spłynęły rzeki Galii Przedalpejskiej...

    [​IMG]
    Galowie dosłownie zalali przygraniczne rzymskie prowincje...

    Nim Senat zdążył otrząsnąć się po przerażających wieściach z północy, nadeszły wiadomości z ogarniętej powstaniem Hispanii, wieści katastrofalne. Rysował się z nich obraz całkowitej klęski... Kolejne rzymskie miasta padały jedno po drugim. Do końca września 155 roku buntownicy opanowali cały region Grenadum – bogate ziemie prowincji Hispanii Citerior. Barbarzyńcy zaczęli zagrażać stolicy Hispanii Citerior i najważniejszemu miastu zachodniego regionu Mare Internum – Nowej Kartaginie...

    Niemiłosiernie łupili także rzymskie posiadłości w Iberii Maurowie, Celtyberowie i Galowie z północy. Widmo utraty tej strategicznie ważnej prowincji, wydartej z takim trudem Kartagińczykom stała się bardziej realna niż kiedykolwiek przedtem.
    Fakt, iż niemal w tym samym momencie na Republikę spadło uderzenie z pięciu stron (Allobrodzi, Maurowie, Celtyberowie, Galowie z północy oraz barbarzyńcy buntownicy) nie był przypadkiem. Senat pojął to bardzo szybko. Było niemalże nie nieprawdopodobne by te ludy w tym samym czasie zaplanowały atak na Rzym. Stało się jasne, że musiały one potajemnie zawiązać sojusz przeciw Republice, czyli podjąć działania o jakie barbarzyńców nie podejrzewali nawet Rzymianie.
    Skoro na barbarzyńskim zachodzie zawiązał się tak dobrze zorganizowany sojusz to czy podobny nie mógł zawiązać się na cywilizowanym wschodzie ? Senat zrozumiał, że być może wojna z Celtyberami i ich sojusznikami jest dopiero preludium do gigantycznej ofensywy wrogów Rzymu tak z zachodu, z którymi już teraz sobie nie radzono jak ze wschodu, ze strony agresywnych, nowych imperiów – Armenii oraz Partii...

    Działania musiały wobec tego być błyskawiczne. Senat zwrócił się z apelem do sojuszników Republiki z Pergamonu i Hellady by wzmogli czujność i przygotowali się na ewentualność niespodziewanego ataku ze strony zawsze dążącej do odwetu Macedonii lub wciąż nie do końca złamanego Epiru albo innych państw ze wschodu. Rzymianie natomiast cały wysiłek wojenny skoncentrowali na zachodzie, zdając sobie sprawę, że szybkie zwycięstwo nad sojuszem barbarzyńców z Iberii, Galii i Afryki może zniechęcić do działań wschodnich wrogów Republiki.

    30 listopada rzymskie okręty, które niemal od razu po zakończeniu poboru wypłynęły w kierunku Hispanii, mając na pokładach przeszło 25 tysięcy żołnierzy, dotarły do portu w Valencjum. Według ostatnich zwiadowców teren ten był całkowicie bezpieczny...

    Wybrzeże Hispanii, przełom listopada i grudnia roku 155

    Silny wiatr rozwiewał bujne włosy dowódcy rzymskiej armii ekspedycyjnej. Konsul roku 155 Trebonian, Dion bo to on stanął na czele 25-tysięcznego wojska, które przybyło do Hispanii z zadaniem utopienia we krwi wszelkich buntów i pokonania najeźdźców, w milczeniu przyglądał się pustym, z pozoru wymarłym brzegom tego barbarzyńskiego lądu. Piaszczysta plaża, na której rozlewały się fale, kawałek wolnej przestrzeni i las... Bujny las, przez który prowadziła jedyna droga do Valencjum. Mimo, iż teren uważano za rozpoznany i zabezpieczony, a co ważniejsze wolny on barbarzyńskich hord, las wyglądał groźnie. Był niesłychanie gęsty, a falując na wietrze sprawiał wrażenie tańczących mitycznych Syren z Iliady, przyciągając do siebie i zapraszając lądujących Rzymian.
    Rozmyślania Konsula przerwały kroki prefekta floty, który pewnie zbliżył się chcąc przekazać ostatnie wieści z wyładunku armii. Nie czekając aż zacznie Trebonian odwrócił się w jego stronę, starając się sprawić wrażenie zainteresowanego, choć w rzeczywistości było zupełnie inaczej.
    - Mamy na lądzie już 2000 ludzi. – rozpoczął prefekt.
    - Świetnie... Niech się zreorganizują i wyruszą do Valencjum. Lecz... – konsul przerwał na chwilę, odwracając wzrok w kierunku lasu – Nie tą drogą. – rzucił krótko.
    - Jak to ?
    - Teren jest dobrze rozpoznany ?
    - Tak, nasi zwiadowcy nie wykryli nikogo między wybrzeżem a Valencjum. – tłumaczył zupełnie zdziwiony prefekt.
    - A las ? – spytał chytrze Trebonian Dion
    - Las ?
    - Tak, ten las... – palec wskazujący konsula skierował się w stronę szumiących w oddali drzew – Został dokładnie sprawdzony ?
    - Zwiadowcy weszli do niego i wrócili żywi, więc raczej nikogo tam nie ma.
    - Konsul uśmiechnął się, odwracając wzrok.
    Wiatr pchał już w ich kierunku ciemne, burzowe chmury. Pogoda wkrótce miała diametralnie się zmienić, utrudniając tym samym wyładunek całej armii i zapasów dla niej. Do szerokiej gamy czynników z jakimi należało się liczyć dołączał najważniejszy – czas.
    - Czyli nie macie stuprocentowej pewności co do tego czy ktoś znajduje się w tym lesie ? – niespodziewanie przerwał chwilowe milczenie konsul.
    - Nie rozumiem...
    - Nie wiemy czy naprawdę ktoś jest w lesie czy go nie ma. Zwiadowcy przemknęli zaledwie głównym traktem i powrócili. Mam rację ?
    Prefekt spojrzał na niego zdziwionymi oczami. Nie miał zielonego pojęcia o co chodzi przełożonemu. Czy zamierza go tylko sprawdzić jak dokładnie wykonano jego polecenia czy z sobie tylko znanych źródeł wie, o możliwej zasadzce i chce je skonfrontować z jego wiedzą czy...
    - No właśnie. – wewnętrzną bitwę w głowie prefekta przerwały te krótkie słowa – Ten las może być pułapką. – dodał.
    - Przecież zwiadowcy...
    - Celtyberowie, którzy tu żyją nie są głupi. W wojennym rzemiośle mają dużo więcej doświadczenia od nas... – przerwał mu konsul. – Myślisz, że rzuciliby się na garstkę zwiadowców tylko po to by wypuścić z rąk okazję do zmasakrowania pięciu razy więcej Rzymian ?
    - Nie przecenia ich pan ? To banda dzikusów. Celtyberowie te ziemie utracili jeszcze na rzecz Kartagińczyków, a poprzednie kampanie zepchnęły ich daleko na północ. Ludność mieszkająca tutaj od wielu lat poddawana jest procesowi romanizacji. Naprawdę nie powinniśmy szukać wrogów tam gdzie ich nie ma.
    - Całą Hispanię od wielu lat romanizujemy. I dlaczego tu jesteśmy ? – zapytał ostro konsul.
    - Czcigodny Konsulu Republiki Rzymskiej, rozumiem, że decyzje na temat armii podejmujesz tylko ty i bez względu na to jaka będzie to decyzja podporządkuje się jej. Lecz na Jowisza weź pod uwagę to, że za jakiś czas, niedługi zresztą, burza uniemożliwi rozładunek wojska; wojska na które z utęsknieniem czekają Rzymianie w obleganych od wielu miesięcy twierdzach. Czy kolejne z nich mają się poddać tylko dlatego, że pan ma przeczucie co do podstępu barbarzyńców ?
    Słowa Prefekta były niezwykle trafne. Rzeczywiście sytuacja wymagała jak najszybszego rozładunku możliwie jak największej części armii by przynajmniej wspomóc obrońców Valencjum w bitwie z armią barbarzyńską jaka ku nim zmierzała. Wszelkie minuty opóźnienia tych planów zostaną spłacone bogom dzbanami rzymskiej krwi...
    Przed Trebonianem pojawiał się niczym nocna zmora obowiązek każdego dowódcy. Dokonania wyboru i co ważniejsze wzięcia za tą decyzję odpowiedzialności... Zamyślił się. Grymas jego twarzy nie ukrywał wewnętrznej walki, którą toczył. Od kilku jego słów zależało tysiące istnień ludzkich. Ciężar odpowiedzialności był porównywalny z ciężarem kamienia jaki pod górę toczył mityczny Syzyf. Czy i jego kamień stoczy się w dół tuż przed szczytem ?
    - Ilu mamy ludzi na lądzie ? – spytał nagle wyrywając Prefekta ze stanu odrętwienia.
    - W chwili obecnej niewiele ponad dwa tysiące. – padła krótka, rzeczowa odpowiedź – tysiąc pięciuset kawalerzystów i pięciuset żołnierzy formacji pomocniczych, którzy wyładowują zaopatrzenie. Zasadnicza część armii dopiero szykuje się...
    - Rozumiem. Posłać kawalerię i wyładowanym zaopatrzeniem do Valencjum. Drogą przez las. Nie będziemy ryzykować strat, reszta armii wyląduje po burzy... – spojrzał odruchowo na niebo, które jakby w złym znaku całkowicie czerniało.
    - Rozkaz panie. – Prefekt zasalutował uderzając się pięścią w pierś i unosząc rękę ku górze, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł.
    Trebonian również zamierzał zejść pod pokład, lecz pod wpływem impulsu rzucił jeszcze jedno, ostatnie spojrzenie w kierunku lasu. Ten nadal szumiał, tańcząc koronami drzew na wietrze... Wietrze, którego świst przypominał śmiech rodem z Hadesu.


    - Mamy wyruszyć sami ?! – wyrwało się nieopatrznie Didiuszowi.
    Piorunujące spojrzenie dekuriona spowodowało, że momentalnie zamilkł i spuścił wzrok. Ten jednak nie zwrócił na to większej uwagi.
    - Didiusz ! – wypalił po chwili ciszy – Jedzie na szpicy. Kto chce mu towarzyszyć ? – to pytanie miało być przestrogą dla tych, którzy ośmieliliby się na głos kwestionować rozkazy.
    Jako, że nie było zbyt wielu chętnych by dostąpić tego zaszczytu prowadzenia całej kolumny dekurion ruchem ręki dał znać by rozejść się i przygotować do wymarszu.
    Kawaleria nigdy nie była mocnym ogniwem w rzymskiej armii. Głównie za sprawą doktryny jaką przyjęto w Rzymie, zgodnie z którą najważniejsza w armii jest piechota, a jazda ma wykonywać tylko zadania pomocnicze. Rzymianie nie zmienili swego zdania nawet po zażartych walkach jakie prowadzili z Kartagińczykami, których lekka kawaleria z Afryki Północnej niekiedy dziesiątkowała piechotę legionową zarzucając ją oszczepami i lekkimi włóczniami. Republika jednak nadal wygrywała bitwy i wojny, więc do tego typu rzadkich porażek nie przykładano większej wagi. Wkrótce w starciach z nowymi wrogami miało to się okazać tragiczne w skutkach...
    Ilość kawalerzystów w rzymskiej armii konsularnej rzadko kiedy przekraczała pięć tysięcy. Zazwyczaj w jej skład wchodziło góra trzy Alae, czyli regimenty, liczące po 1000 jeźdźców. Liczba rodowitych Rzymian była jeszcze mniejsza, jazdę bowiem zazwyczaj przysyłali sprzymierzeńcy Republiki. Ona sama wystawiała do boju głównie piechotę.

    [​IMG]
    Inne narody zaczynały docenia rolę kawalerii w bitwie. Rzymianie jeszcze nie. Wkrótce mieli za to zapłacić bardzo wysoką cenę...

    [​IMG]
    Rzymscy kawalerzyści...

    Kolumna licząca 1500 jeźdźców powoli wkraczała do gęstego lasu, przez środek którego biegł tylko jeden trakt łączący Valencjum z okolicznymi wioskami rybackimi. Grunt był nieco grząski z racji tego, iż o tej porze roku opady deszczu zdarzały się niezwykle często. Wielkie liczące zapewne po kilkaset lat drzewa łagodnie bujały gałęziami na wietrze. Zdawało się, że okolica jest bardzo spokojna, nawet nieco senna. Nie było ani śladu wojny, która jak powiadano w Rzymie rozpaliła całą Hispanię. Tu była tylko cisza, przerywana czasem przez naturalne odgłosy żyjącego lasu...
    Dekurion nerwowo rozglądał się jadąc w środku kolumny tuż przed taborami. On zdawał sobie sprawę, że właśnie w tej ciszy, która uspokajała jego ludzi może tkwić coś złego. Jak na obszar, mający wkrótce stać się celem barbarzyńskiego ataku było tu zdecydowanie za spokojnie... Za...
    Myśl ta zatrzymała mu się w głowie niczym płaskorzeźba zrobiona przez wyjątkowo zdolnego rzeźbiarza. Oczy zaszły białą mgłą, która po chwili zaczęła czernieć... Nic nie czuł, nic nie słyszał... Powoli osunął się z konia na ziemię.
    Strzała trafiła prosto w szyje, przechodząc na wylot. Konie już wcześniej dziwnie niespokojne teraz dosłownie rozszalały się rżąc i parskając. Po początkowym szoku wywołanym tym niespodziewanym zdarzeniem żołnierze wpadli w panikę. Jedni energicznie zawrócili konie starając się jak najszybciej wydostać z lasu inni dokładnie na odwrót ruszyli w kierunku Valencjum. Nastąpiło całkowite zamieszanie. Ci którzy zostali zaatakowani starając się uciec wpadali na tych, którzy nadal szli w szyku zderzając się i tratując nawzajem.
    A ostrzał ze strzał i kamieni trwał. Barbarzyńcy ukryli się w gęstych koronach drzew, wymalowani zielonym barwnikiem tak, że można było ich dostrzec tylko z najbliższej odległości. Siali oni wielkie spustoszenie wśród kawalerzystów, strzelając i miotając pociski wyjątkowo celnie.

    [​IMG]
    Barbarzyńcy buntownicy w Hispanii

    Padali kolejni Rzymianie... Gdy chaos całkowicie uniemożliwił im jakiekolwiek działanie do akcji wkroczyli wojownicy. Pojawili się nagle z gęstwin lasu pędząc ku przerażonym kawalerzystom nago, wymalowani jedynie w dziwnie i niezrozumiałe, lecz jaskrawe symbole, wyglądając jak mityczne potwory. Ich pojawienie się pogłębiło całkowity chaos... Ci którzy chcieli walczyć nie mieli szans wobec przewagi liczebnej wroga i braku wsparcia własnych towarzyszy, którzy albo już zginęli albo uciekali gdzie się dało. Sami zapewne też kończyli przebici mieczem, bądź ponabijani na włócznie.

    [​IMG]
    Bitwa w lesie w okolicach Valencjum...

    Didiusz wstrząśnięty ogromem klęski jaki przyszło mu oglądać postanowił ratować honor oddziału, wyprowadzając z zagrożenia insygnia jednostki (signum). Włócznię rzucił w kierunku nadbiegającego właśnie w jego kierunku barbarzyńcy, ta trafiła go w pierś i przeszła na wylot. Mężczyzna wydał z siebie dziki krzyk i puszczając miecz wraz z tarczą runął na ziemię.
    Didiuszowi pozostała jeszcze jedna włócznia, lecz postanowił pozostawić ją przy sobie. Chwycił za miecz i poganiając konia ruszył w kierunku czoła kolumny gdzie na pewno znajdowali się żołnierze odpowiedzialni za signum. Po drodze musiał przedzierać się przez walczące tłumy barbarzyńców i towarzyszy. Kilku z nim zdołał pomóc, gdy w pełnym galopie dosłownie kosił stających mu na drodze wrogów. Po zaledwie kilkuset metrach niemal cały spływał krwią zabitych w walce nieprzyjaciół...
    Nie mylił się jednak. Na przedzie trwała heroiczna walka kilkudziesięciu pozostałych przy życiu kawalerzystów, którzy tarczami i własnymi ciałami starali się ochronić wbite w ziemię insygnia oddziału. Uformowali wokół nich koło i odpierali wściekłe ataki przeważającej grupy barbarzyńców.
    Didiusz korzystając z zamieszania, zmusił konia do niemalże ostatniego wysiłku i stratował kilku wojowników, wdzierając się do środka formacji rzymskiej. Planował pochwycić signum i wycofać się tą samą drogą, lecz ta szybko zamknęła się kolejnymi nacierającymi wojownikami. Zsiadł więc z konia i dołączył do spieszonych towarzyszy. Tych już pozostała garstka. Co chwile któregoś z nich albo dosięgał miecz wroga, albo wyciągano go z formacji i wyrzucano do tyłu, gdzie dosłownie rozszarpywali go barbarzyńcy nie mogący dopchać się do pierwszej linii.
    Stawało się jasne, że ich los jest przesądzony. Nadziei na odsiecz nie mogło być. Od reszty wojska zostali odcięci... Jedyne co im pozostało to poddać się lub walczyć do upadłego. Wiadomo było, że tylko jedna z tych możliwości wchodziła w rachubę.
    Miecz Didiusza utkwił w gardle jakiegoś wojownika, który przedarł się przez ścianę tarcz, zabijając przy tym dwóch Rzymian i wpadł do środka formacji z wielkim impetem. Chwile później jego krew wsiąkała już w ziemię... Nie minęło parę chwil, a do środka wpadło dwóch kolejnych. Było jasne, że formacja rzymska łamała się niczym pusta skorupa orzecha pod naciskiem silnej dłoni. Jednego z nich udało się Didiuszowi zabić mieczem, obcinając znaczny kawałek głowy, lecz włócznia drugiego utkwiła w brzuchu Rzymianina...
    Poczuł nagłą niesamowitą słabość jaka dosłownie go rozkładała. Nie czuł bólu, był w za dużym szoku. Czuł jedynie jak dosłownie wypływa z niego cała energia jaką w sobie posiadał. Barbarzyńca widząc swoje zwycięstwo skosił mieczem innego Rzymianina próbującego go zaatakować i w geście zwycięstwa chwycił signum unosząc je ku górze... Wydał z siebie przy tym wrzask przypominający ryk triumfującego zwierzęcia, któremu udało się upolować ofiarę.
    Ten widok zastygł na martwych oczach Didiusza, który bezwładnie osunął się na ziemię...
     
  2. Mandeel

    Mandeel Ten, o Którym mówią Księgi

    Od autora: Witam wszystkich bardzo serdecznie po długiej, niezależnej jednak ode mnie przerwie. AAR nie umarł i umierać nie zamierza w najbliższej przyszłości mimo trwających Mistrzostw Świata, mimo zbliżających się wynikach matur i mimo atakującym raz po raz mój komputer wirusom. Ten odcinek został napisany jeszcze o ostatnie ocalałe notatki przed utratą danych. Proszę zatem o cierpliwość, bowiem sejwy uratowałem, lecz są one lekko do tyłu z fabułą i rozwojem wydarzeń. Musze więc "dograć" do odpowiedniego momentu by móc znów spokojnie zacząć pisać. Tymczasem oddaje pod Waszą ocenę kolejny odcinek nieco inny od reszty, bowiem nieco improwizowany.
    Pozdrawiam, Mandeel

    Rozdział Dwudziesty Drugi
    „Kłamstwo...”


    Georges Braque


    „Prawda jest nieśmiertelna. Nawet gdy przykryje się ją grubą powłoką kłamstw, spuści się na nią zasłonę milczenia, wyśmieje się czy nie da jej wiary. Ona prędzej czy później i tak powróci z siłą jaką początkowo chciano ją uciszyć.”


    Kończył się właśnie rok, który Rzymianie na pewno nie będą mogli dodać do szczęśliwych i udanych jakie go poprzedzały. Wielkie powstanie w Hispanii wsparte najazdem na tą krainę niemal wszystkich okolicznych, barbarzyńskich ludów wciąż płonęło nie możliwym do opanowania ogniem, trawiącym kolejne regiony prowincji i rzymskie miasta. Cała Hispania spływała rzymską krwią, hojnie przelewaną przez triumfujących barbarzyńców. Senat prócz wysłania w ten rejon wojska nie mógł nic więcej zrobić. Pozostawało najgorsze z możliwych... Czekanie.

    W Rzymie nie podejrzewano, że wzmocniona armia konsularna wysłana do Hispanii w celu zdławienia powstania i odparcia wrogich najazdów została zmuszona do przerwania desantu w pobliżu Valencjum przez niespodziewany atak barbarzyńców. Oficjalna wersja głosiła, że Rzymianom plany pokrzyżował bóg wód, chmur i deszczu – Neptun, który miał być rzekomo rozłoszczony, że poświęcone mu dni świąteczne Neptunalia, przypadające na okres największego suszy w roku były skromniejsze niż zazwyczaj. Kapłani natychmiast zorganizowali uroczystości przebłagalne na Wzgórzu Kapitolskim by rozsierdzonego boga usatysfakcjonować. Równocześnie zaczęto zabiegać również o poparcie dla nowej wojny u Marsa – rzymskiego boga wojny. Pola Marsowe i stara świątynia Via Appiapoza murami Rzymu stały się świadkami bogatych obrzędów religijnych. Według kronikarzy z tamtego okresu Marsowi złożono wówczas w ofierze ponad pół tysiąca wilków oraz niewiele mniej dzięciołów. Specjalną ochroną objęto także wszystkie dęby w Rzymie. Działania te miały zapewnić machinie wojennej Rzymu zwycięstwo i być może również znaczne łupy wojenne, których brak wobec długiego okresu pokoju zaczęto już w Republice odczuwać.

    Nim jednak udało się bogów przebłagać do Senatu nadeszła kolejna zła wiadomość z Hispanii: 1 grudnia padło miasto Toletum tuż przy historycznej granicy kraju Luzytanów. W mieście urządzono niewyobrażalną rzeź obywateli rzymskich oraz ich sojuszników z Italii. Był to bardzo wymowny epilog roku 155; roku, który przyniósł Rzymianom jedynie upokarzające klęski i śmierć...

    [​IMG]
    Kolejne miasta rzymskie padały pod naporem barbarzyńskiej armii...

    Początek nowego roku wydawał się być zwiastunem bardzo pomyślnym. Wzmocnionej armii konsularnej udało się wylądować na kontynencie. Na wyspach Balearach, nieopodal wybrzeży Hispanii oraz zachowującego neutralność wobec wojennej pożogi Tarraco, założono bazę zaopatrującą rzymskie wojsko.

    Konsul roku 155, ale i również 154 (Senat wyraził zgodę na przedłużenie okresu pełnienia stanowiska wobec trwającej wojny) mógł być zadowolony. Utrzymał on urząd konsula co wobec przedarcia się informacji o klęsce z grudnia zeszłego roku do Senatu byłoby wątpliwe oraz zyskał możliwość zmazania owej hańby ze swojej osoby. Potrzebował sukcesów, bowiem w chwili zakończenia wojny jego tajemnica szybko wyszłaby na jaw. Zwolnieni do domu rzymscy żołnierze oraz sojusznicy szybko by ją zdradzili i wiadomość o tej klęsce prędzej czy później dotarłaby do Senatu. Natomiast gdyby zwyciężył ten haniebny epizod kampanii splamiony krwią prawie dwóch tysięcy Rzymian odszedłby w niepamięć. Wszak zwycięzców nie sądzi się... W tym celu Trebonian Dion skupił się nie na rozbiciu armii zbuntowanych barbarzyńców, która oblegała już Valencjum i Nową Kartaginę, lecz na odcięciu jej od zaplecza – zaplecza jakim były okupowane rzymskie miasta... Biorąc pod uwagę fakt, iż złupione i splądrowane rzymskie miasta nie były dobrze strzeżone przez powstańców jego kampania powinna rozwijać się w zawrotnym tempie. I rzeczywiście tak było. Już 15 lutego Trebonian Dion triumfalnie wkroczył do Grenadum – głównego miasta bogatego regionu Hispanii Citerior. Trzy miesiące później wyzwolono Toletum, w czerwcu Rzymianie odzyskali Cordobę i oczyścili z powstańców rejon Andaluzjum. Noworoczna kampania Treboniana zakończyła się 6 sierpnia wraz z odbiciem miasta Comlutum.

    [​IMG]
    Rzymski dowódca armii...

    Tempo w jakim Rzymianie odzyskiwali utracone wcześniej regiony Hispanii robiło nie małe wrażenie nie tylko na barbarzyńcach, ale i na Senacie. Wraz z kolejnymi coraz bardziej optymistycznymi komunikatami z Hispanii, które ogłaszano ludowi by podnieść go na duchu zauważono, że zaczyna on niebezpiecznie okazywać sympatię zwycięskiemu wodzowi. Ściany i mury rzymskich budowli, które od niemal zawsze były najlepszymi wskaźnikami opinii plebsu zapełniły się tekstami wychwalającymi Treboniana oraz jego wyidealizowanymi wizerunkami. Stawał się on zbyt popularny wśród ludu...

    [​IMG]
    Rzymski kawalerzysta w pojedynku z celtyberyjskimi jeźdźcami...

    Jednak Hispania nie była jedyną areną walk w basenie Mare Internum. Wiosną 154 roku Ptolemeusze już po raz wtóry wypowiedzieli wojnę osłabionej i rozbitej monarchii Selecydów. Ich państwo było już jednak państwem tylko z nazwy. W rzeczywistości, bowiem zostało rozbite na kilka(naście) obszarów kontrolowanych przez różne wojska, różnych krajów. Potężne niegdyś imperium przypominało teraz kolorową mozaikę różnych krain o różnym stopniu uzależnienia od różnych sąsiadów. Stało się jasne, że Ptolemeusze wobec osłabienia własnego kraju na zachodzie po odłączeniu Cyreny szukali innych nabytków terytorialnych. Na południu jednak Nubia była zbyt silna jak na warunki następców faraonów. Pozostawał więc wschód, a konkretniej Judea. Pretensję do tych ziem od początku istnienia własnego państwa zgłaszali Żydzi. Po podboju Petry, również Nabatejczycy poczęli się bardziej interesować dostępem do morza... Judea stała się więc miejscem gdzie krzyżowały się interesy i kierunki ekspansji niemal wszystkich państw regionu... Sama Jerozolima choć opanowana przez żydowskich powstańców domagających się włączenia do Judei, została odcięta przez wojska Agathona – zarządcy prowincji, która przecież nadal była (choć tylko formalnie) częścią Państwa Selecydów.

    Jednak Rzymian w tym momencie najmniej interesował los Jerozolimy i okolicznych ziem. Było im to może nawet nieco na rękę, że cztery państwa ze wrogiego coraz bardziej im hellenistycznego wschodu skupiają się na rywalizacji między sobą. Wciąż jednak z niepokojem spoglądali w kierunku rosnącej w siłę Armenii oraz jej sojuszników w tym Kapadocji. Te państwa mogły zagrozić chwiejnej równowadze w Azji Mniejszej atakiem na rzymskich sojuszników, którym wobec sytuacji w Hispanii nie było by tak naprawdę czym pomóc. Możliwości mobilizacyjne Republiki były gigantyczne. Lecz taka mobilizacja wiązałaby się z równie gigantycznymi kosztami, na które już Rzym nie koniecznie było stać. Równie wieli problem przedstawiało dowodzenie. Nie wystarczy bowiem pod broń powołać kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy i wysłać ich na pole bitwy. Trzeba było znaleźć przywódcę. Kogoś obdarzonego wielkim autorytetem i co najważniejsze zdolnościami bojowymi. A takich osób w Rzymie było bardzo, bardzo mało i większość z nich znalazła się już w Hispanii. Wreszcie walka na kilku frontach mogła by przyciągnąć innych zagorzałych wrogów Republiki: wciąż silną Macedonię czy rządną zemsty Kartaginę nie wspominając już o hordach barbarzyńców zza Alp... Tak, więc sytuacja w jakiej znalazł się Rzym nie była tak dobra jak mogło by się wydawać. Wiedzieli o tym Senatorowie. Rodziło się pytanie czy zdają sobie z tego sprawę liczni wrogowie Rzymu...

    Senat zdał sobie sprawę, że konieczna jest kolejna demonstracja siły. Wzmocniono armię sprzymierzeńców, która stacjonowała na północy Italii i przyglądała się pustoszeniu Galii Przedalpejskiej przez Allobrodów. Liczba żołnierzy wzrosła do 25 tysięcy. To była już wielka siła, mogąca odmienić niekorzystną sytuację na froncie. I tak się stało. Na początku lipca ta armia przeszła do działań zaczepnych... Allobrodzi po zdobyciu i złupieniu Mediolanum podzielili się na kilka mniejszych, znacznie bardziej mobilnych ugrupowań, które zajęły się rabowaniem prowincji. Widocznie po zdobyciu stolicy prowincji poczuli się bardzo pewnie i nie spodziewali się tak szybkiej reakcji Rzymian. To był ich niesamowity błąd... Rzymianie jedno po drugim niszczyli galijskie ugrupowania, za każdym razem mając nad nimi wielką przewagę liczebną. Stopniowo odzyskiwano utracony wcześniej teren, by na początku zimy stanąć u bram Mediolanum...

    [​IMG]
    Okupowane przez barbarzyńców rzymskie miasto Mediolanum...

    Allobrodzi całkowicie zaszokowani takim obrotem sprawy nie zdążyli na dobre przygotować obrony tego arcyważnego miasta. Zresztą i tak większość z nich nie myślała o obronie, lecz tylko ratowaniu zdobytych łupów i ucieczce na własne bezpieczne ziemie. 1 grudnia 154 roku Rzymianie szturmem zdobyli Mediolanum... To zwycięstwo miało być ukoronowaniem niezwykle udanego dla nich roku, w którym karty wojny odwróciły się. Lecz to co zastali w stolicy Galii Przedalpejskiej wykluczało jakąkolwiek radość...

    [​IMG]
    Rzymianie nie pozostawali bierni. Po odbiciu Mediolanum urządzili kilka wypadów na ziemie Allobrodów w celu... Zrewanżowania się za zbrodnie dokonane na ziemiach Republiki...

    Mediolanum, grudzień 154 roku.

    Mimo, iż miasto zostało przez Rzymian wyzwolone kilka dni temu nadal wyglądało na wymarłe. Częściowo zniszczone podczas dwóch oblężeń mury ponownie obsadzili żołnierze rzymscy... Nad opustoszałym osiedlem znów powiewał szkarłatny proporzec, lecz nigdzie nie było widać oznak radości. Zabudowania przeważnie drewniane straszyły poczerniałymi od ognia drewnianymi resztkami konstrukcji... Zamienione w błotne bagna główne arterie miasta gdzie niegdzie nadal ukazywały przerażonym oczom nieco rozwodnione już czerwone kałuże. Na środkach placów wciąż stały drewniane pale, które służyły pomocą podczas masowej rzezi. Zamokła od deszczu kora nadal nosiła na sobie ślady barbarzyństwa jakie się tutaj dokonały...
    Mediolanum było główną osadą galijskich Ligurów na długo przed przybyciem Rzymian. Jednak dopiero po podboju Ligurii przez Publiusza Korneliusza Scypiona i utworzeniu nowej rzymskiej prowincji, tzw. Galii Cisalpina – Galii Przedalpejskiej, miasto zaczęło się rozwijać. W planach Rzymu miało być głównym punktem obrony, prowincji, która miała w chwili najazdu barbarzyńców z północy przyjąć na siebie główny ciężar walk. Oczywiście jak nietrudno się domyślić chętnych do zasiedlenia tych dzikich, niebezpiecznych ziem tak w Rzymie jak i w całej Italii nie było wielu. Republika zmuszona została do posłużenia się zachętą ulg lub nawet całkowitego zwolnienia z podatków obywateli rzymskich oraz obywateli miast sprzymierzonych by zachęcić ich do zasiedlenia nowej prowincji. O tym jak niewielką popularnością cieszyła się „przeprowadzka” na niedaleką wszak północ świadczy fakt, iż w ciągu ostatnich 10 lat poprzedzających najazd Allbrodów, większą popularnością w procesie zasiedlania nowych ziem cieszyły się takie krainy jak Iliria czy Hispania... Jednak w Galii Przedalpejskiej powstała nieliczna grupa obywateli rzymskich i sojuszników, którzy stopniowo rozpoczynali proces romanizacji krainy. Do 155 niemal 40% populacji plemienia Ligurów zostało sprzedanych w niewolę lub wymordowanych. Reszta zgodziła się na ograniczoną „współpracę” z nowymi władcami ich ziem.
    Mediolanum jako centrum administracyjne prowincji szybko rozrastało się. Ale proces rozwoju przerwała drastycznie nowa wojna...

    [​IMG]
    Odbudowa fortyfikacji Mediolanum...

    Legionista Marcus Avitinus idąc błotnistą drogą, zapadając się po kostki, cicho zaklął pod nosem. Zabawne, ale wybrudzenie stóp wydawało mu się w tej chwili najgorszym co mogło go spotkać. Przez chwilę jakby zapomniał o ogromie tragedii jaki go otaczał, której niemymi świadkami były dosłownie wszystkie rzeczy wokoło.
    - Idziesz ? – zapytał ponaglając go inny legionista.
    Zgodnie z rozkazem konsula, miasto miały patrolować kilkuosobowe oddziały by zapobiec dalszym rabunkom i utrzymać porządek. Był to rozkaz mający bardziej na celu zabicie nudy wśród żołnierzy, bowiem kampania póki co zakończyła się. Czekano na dalsze rozkazy z Rzymu, a wojsko pozostawione bez zajęć dziczeje. Obóz głównej części armii rozlokowano w pobliżu Mediolanum. W samym mieście pozostawiono jeden legion jako garnizon.
    Marcus Avitinus miał „szczęście” znaleźć się w jednym z nich.
    - Idę... Idę... – burknął wyciągając z wielkim trudem stopę z kałuży, w której ugrzęzła – Cholerna północ... W Latinum zimy nie są tak... – urwał kątem oka dostrzegając wrogi wzrok Optio, który także wydawał się być zniecierpliwiony nie tyle przymusowym postojem co ciągłym narzekaniem jednego ze swych ludzi.
    - Stopy owijaj w materialne nasączonym tłuszczem. – wyrwało się innemu legioniście, lecz i on umilkł pod wpływem gniewnego spojrzenia przełożonego – Mnie pomaga... – dodał tylko cicho.
    Zapadła cisza, mącona tylko przez „ciamkanie” stopy próbującej się wyrwać z błotnej ziemi. Krzyk... A zaraz później odgłosy głuchego uderzenia... Jednego... Drugiego... Trzeciego... Cała czwórka legionistów wyostrzyła wszystkie zmysły starając się zlokalizować źródło ze jakiego dobiegły do nich te odgłosy. Przez chwilę przypominali leśną zwierzynę, która lokalizuje zagrożenie... Najwyraźniej jako pierwszemu udało się to Optio, rzucił bowiem krótkie: „Za mną !” i ruszył w kierunku jednej z bocznych dróg pomiędzy drewnianymi, przeważnie powypalanymi chatami. Reszta podążyła jego śladem. Tylko Marcus Avitinus nadal siłując się z siłami natury w postaci błota, znów zaklął siarczyście zdobywając się na wielkie wysiłki wyciągnięcia stopy... Po chwili próba oswobodzenia się zakończyła się sukcesem i on ruszył w ślad za oddziałem, choć wyraźnie spóźniony.

    Optio, który jako pierwszy znalazł się w miejscu skąd dobiegały owe niepokojące odgłosy ujrzał grupę ludzi, w szkarłatnych tunikach, stojącą wokoło jakiejś postaci. Wyciągnął drewniany gwizdek i energicznie zagwizdał. Tamci wyraźnie zaskoczeni momentalnie się obrócili i pod wpływem tego co zobaczyli wyprężyli się na baczność. Postać którą otaczali siedziała skulona na ziemi.
    - Co tu się dzieje ?! – wydarł się Optio, za plecami czując obecność swoich ludzi.
    Nikt nie odezwał się ani słowem.
    - Chcecie by powtórzyć pytanie batami ?!
    - Złapaliśmy Gala, ukrywał się w jednej ze spalonych chat. – przemówił w końcu jeden z napastników.
    Optio podszedł do niego.
    - A znacie rozkazy, że każdego złapanego barbarzyńcę, należy żywcem natychmiast przyprowadzić do obozu ? Żywcem ! – powtórzył by wyraźnie zaakcentować wagę swej wypowiedzi – Niewykonanie rozkazu w armii rzymskiej równa się z... – nie dokończył.
    Nie musiał. Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z konsekwencji niewykonania rozkazu.
    - Ale... – wyrwało się jednemu – To tylko jakiś zwykły wieśniak. Żaden szlachcic ani wódz...
    - Skąd ta pewność ? – Optio nie zmienił tonu, lecz wydawało się, że nieco złagodniał.
    - Sprawdziliśmy. – odparł z dziwną satysfakcją inny z grupy.
    - Wy ? A kto wy w ogóle jesteście ?
    - Extraordinarii Karus Galerian, pierwsza centuria drugiego manipułu. – odpowiedział tamten.
    Kolejno przedstawili się wszyscy. Okazało się, że są to żołnierze manipułu wojsk pomocniczych pozostawionych jako część garnizonu. Wszyscy rodem z Kapui.
    - No więc jak poznaliście, że to nikt ważny ? – zapytał teraz już spokojnie Optio.
    - Nie ma tatuaży, które posiadają ważne osobistości w plemieniu Allobrodów. Pewnie zwykły wojownik, który ukrył się mieście po tym jak je odbiliśmy. – żołnierz pluną nieopodal niego, nadal skulonego i siedzącego na ziemi – Po co go brać do obozu ? Przecież tam z nim zrobią to co my możemy zrobić na miejscu...
    - Chcecie go zabić ?! – wypalił nagle Marcus Avitinus przerażonym głosem.
    - A co chcesz go wykupić ? – zaśmiał się jeden z żołnierzy formacji pomocniczej.
    - Tak nie można ! Nie mamy pewności czy to wojownik Allobrodów ! A jeżeli to jakiś wieśniak z okolicy ?!
    - A jeżeli to on zhańbił i zamordował moich krewnych ? – do rozmowy włączył się inny z żołnierzy sprzymierzeńców stojący dotychczas z boku.
    - Nie masz pewności... – nie ustępował Marcus.
    - Sram na pewność... – burknął tamten i odwracając się kopnął z całej siły Gala.
    Marcus nie wytrzymał rzucił pillum i scutum w błoto i uderzył żołnierza w plecy. Wywiązała się szamotanina pomiędzy tymi co chcieli bijących się rozdzielić a tym co chcieli się do bijatyki włączyć. Po kilku sekundach Optio znów został zmuszony użyć gwizdka.
    - Spokój !!! – wrzasnął.
    Szamotanina ustała. Żołnierze cali w błocie, powoli podnieśli się.
    - Wy dwaj ! Zabrać go stąd ! – Optio krzyknął do dwóch pozostałych swoich podkomendnych i wskazał na Marcusa wolno podnoszącego się z błotnistej ziemi.
    Ci bez chwili zwłoki wykonali rozkaz.
    - Przeklęty przyjaciel Galów... – parsknął jeden z żołnierzy formacji pomocniczych spluwając na ziemie.
    Optio spojrzał na niego ostro, nieprzyjaźnie.
    - Powstrzymaj się z takich zwrotów pod adresem moich ludzi, jeżeli chcesz zachować wszystkie zęby... – rzekł cicho aczkolwiek dobitnie. – Chcecie się z nim pobawić proszę bardzo. Tylko nie tutaj. Zabierzcie go za miasto. – dodał.
    - Rozkaz. – odpowiedzieli równo.
    - A i zabijajcie go tak by czuł, że rozgrywają go na strzępy bogowie piekieł.
    Pozostawił ich zdziwionych, odwracając się i ruszając w stronę miejsca, w którym znikneli jego ludzie.
     
  3. Mandeel

    Mandeel Ten, o Którym mówią Księgi

    Od autora: Ave ! AAR Rzymski powraca po zdecydowanie zbyt długiej przerwie... Niestety takie przerwy mogą się częściej powtarzać, lecz skoro powiedziałem, że AAR'a doprowadzę do końca to tak też zrobię i proszę na mnie krzyżyka nie stawiać :wink:
    Odcinek ten zdecydowanie różni się od poprzednich, gdyż idąc za radą daldow'a postanowiłem niemalże rozłożyć świat gry na czynniki pierwsze. Przedstawiam krótki opis każdego państwa, które coś znaczy w grze wraz z mapą i "tabelą". Następny odcinek postaram się wypuścić jeszcze przed moją przeprowadzką do Wrocławia.
    Pozdrawiam, Mandeel

    Rozdział Dwudziesty Trzeci
    „Świat śródziemnomorski po 60 latach...”


    Gustaw Flaubert


    Obraz świata śródziemnomorskiego roku 155 znacząco różnił się od tego sprzed ponad 60 lat. Niegdysiejsze potęgi wyrosłe na gruzach Imperium Wielkiego Aleksandra albo upadły albo znajdują się o krok od upadku. Ich miejsce zajmują nowe, silniejsze państwa. Na dzikiej północy barbarzyńskie plemiona Germanów rosną w siłę, na pustynnym wschodzie rozwijają się nowe potęgi... I tylko jedno pozostaje bez zmian: widmo wojen i śmierci oraz zniszczenia jakie ze sobą niosą. Świat śródziemnomorski nadal daleki jest od stabilności i spokoju. Już teraz targają nim konflikty i rywalizacje, które w przyszłość sprowadzają do zamiany świata ludzi w arenę walk boga Marsa...

    [​IMG]


    Republika Rzymska

    [​IMG]

    To niezwykle agresywne i ekspansywne państwo w ciągu tych 60 lat zyskało najwięcej – uzyskało status hegemona regionu, który Rzymianie wywalczyli w szeregu wojen z innymi pretendentami do tego tytułu – Kartagińczykami, Macedończykami czy Seleucydami. Wojny przyniosły także Rzymowi olbrzymie bogactwa oraz nowe nabytki terytorialne na Sycylii, w Iberii, na północy Italii czy na Mare Aegaeum gdzie pod kontrolą Republiki znajdowały się bogate niegdyś republiki kupieckie Delos czy Rhodus (Rodos). Po ich opanowaniu uzyskały one status inny niż reszta podbitych ziem. Cieszą się one względną swobodą i autonomią, zwierzchnictwo Synów Wilczycy przyjmując jedynie w sprawach politycznych i militarnych. Podobnie jest z ziemiami zagarniętymi Macedończykom po II wojnie macedońskiej. One również cieszą się autonomią i nazywane są macedońskimi republikami.
    Rzym nie jest tylko potęgą militarną i polityczną. Jest także potęgą gospodarczą. Centra handlowe w samym Rzymie czy w Nowej Kartaginie w Hispanii oraz na Delos co roku przynoszą gigantyczne zyski. Republika produkuje najwięcej oliwy i wina w basenie Mare Internum, jest gigantem jeżeli chodzi o rybołówstwo czy uprawę owoców.
    Fakt miejscami nieustających od wielu lat podbojów sprawił, że Rzym nie cieszy się wśród innych państw wielką sympatią. Jednak po II wojnie macedońskiej i późniejszym konflikcie z Epirem, Senat zadbał o poprawę wizerunku synów wilczycy na arenie międzypaństwowej. Nawiązano przyjacielskie stosunki z Ptolemeuszami w Egipcie, poprawiono wzajemne relacje z Bitynią, Pontem czy Kapadocją, nawiązano kontakt z bogatą i rozwijającą się Armenią oraz Partią oraz wspierano tendencje niepodległościowe w Państwie Seleucydów, głównie w odniesieniu do Żydów.
    Jednak 60 lat ukazało też pewne problemy Rzymu. System władzy przystosowany do sprawowania władzy nad samą Italią, niezbyt dobrze radzi sobie w sytuacji gdy Synowie Wilczycy stają się panami innych rozległych krain. Stąd liczne bunty i powstania, które spędzają sen z powiek Senatorom. Konieczne jest przeprowadzenie zmian, lecz na to nie godzi się bardzo silne stronnictwo Konserwatystów, którzy zdają się nie dostrzegać problemów. Jeżeli taki stan rzeczy utrzyma się, ziarnem klęski Rzymu w przyszłości mogą być jego kolejne zwycięskie wojny...


    [​IMG]

    [​IMG]

    [​IMG]


    Aegyptus (Egipt Ptolemeuszy)

    [​IMG]

    Królestwo o niesamowicie bogatej historii bez wątpienia czasy świetności ma już daleko za sobą. Wymieszanie się kultur helleńskiej i staroegipskiej doprowadziło do destabilizacji kraju i licznych niepokoi wewnętrznych. Również działania rządzącej dynastii Ptolemeuszy nie działają na korzyść starań o przywrócenie Egiptowi statusu mocarstwa. Około roku 170 doszło do absurdalnej sytuacji kiedy to wybrano na faraona Ptolemeusza VI oraz jego brata Ptolemeusza VII Euergetesa. Państwo rządzone przez dwóch faraonów nie mogło utrzymać jedności i wkrótce rozpadło się. Ptolemeusz VII objął w posiadanie Cyrenę, natomiast jego brat pozostał faraonem okrojonego Egiptu. Lata wojen z sąsiednim Seleucydami zrujnowały gospodarkę a i nie przyniosły żadnych zysków. Wręcz przeciwnie: Ptolemeusze w wyniku wojen z Seleucydią utracili kontrolę nad Judeą czy ziemiami umownie nazwanymi Arabią. Jedyny dochód państwu przynosi eksport zboża, którego głównym odbiorcą jest Republika Rzymska. Mimo usilnych starań kolejnych władców Egipt upadał i spychany był coraz bardziej na margines życia politycznego w rejonie Mare Internum. Mimo to jednak nadal pozostaje silny, czego dowodem mogą być wielkie możliwości mobilizacyjne, które pozwalają na powołanie pod broń ponad 70 tysięcy żołnierzy. Inna sprawa, że jedynym możliwym kierunkiem ekspansji pozostaje południe, gdzie znajduje się Nubia. Lecz i te ziemie poza niewolnikami nie mogą przynieść większych korzyści...

    [​IMG]


    Państwo Seleucydów

    [​IMG]

    W zasadzie nie istnieje jako scentralizowany organizm państwowy. Wyniszczone latami wojen z niemal wszystkimi sąsiadami, niegdyś potężne imperium Antiocha III Wielkiego po kilkunastu latach od jego śmierci rozsypało się gdy zabrakło silnej ręki, która utrzymywała tą wielokolorową mozaikę kultur i ludów w ryzach. Niezależność wywalczyli okrutnie prześladowani w latach panowania Antiocha III Żydzi, wolność ogłosiły Petra i Kommagena, a kraj po kolei najechali niemal wszyscy sąsiedzi. Najwięcej na wojnach z Seleucydami zyskali Partowie, którzy podbili całą Babilonię i Mezopotamię, będące dotychczas pod władaniem następców Antiocha. Gorzkim owocem klęsk i niepowodzeń był szereg krwawych wojen domowych, które doprowadziły do stanu całkowitej anarchii w kraju. Formalnie władzę sprawował Demetriusz I, lecz w rzeczywistości monarcha ten został obalony kilka miesięcy po przejęciu władzy. O tron Seleucydów walczyli dwaj dowódcy wojskowi: Archelaos na północy i Theramenes na południu. I tym razem historia powtórzyła się, bowiem walki o upadające imperium przypominały wojny pomiędzy dziedzicami Imperium Wielkiego Aleksandra. Z tamtych wojen zwycięsko wyszli Seleucydzi, w tych wyglądało na to, że podzielą los niegdyś najwspanialszego imperium na świecie...

    [​IMG]


    Carthago (Kartagina)

    [​IMG]

    Niegdyś potężna republika kupiecka kontrolująca niemal cały handel w basenie Mare Internum po druzgoczącej klęsce w II wojnie punickiej została okrojona i sprowadzona do rangi państwa kadłubowego. Kartagińczykom, którzy niegdyś władali rozległymi ziemiami w Afryce i Iberii w traktacie pokojowym z roku 213 pozostawiono jedynie nieliczne ziemie wokół ich stolicy. Ich posiadłości w Afryce zajęli Maurowie, Iberię podbili natomiast Rzymianie. Mimo tej klęski Kartagina nadal odgrywa znaczącą rolę w regionie. Centrum handlowe w mieście przynosi zyski porównywalne z tym w Rzymie. Traktat pokojowy zakazał Kartagińczykom budowy okrętów wojennych, lecz nic nie wspominał o rozbudowie armii. Nadal bogata republika rekrutowała więc kolejne oddziały najemników i zaczęła ponownie prowadzić własną politykę zagraniczną. Wkrótce po III wojnie macedońskiej zawarła tajny sojusz z Filipem VI, który skierowany był przeciw Rzymowi. W razie ataku na jedno z tych państw, drugie miało natychmiast przystąpić do wojny z Republiką. Obie strony widziały w tym swoją szansę. Kartagińczycy liczyli, że w razie wojny, którą wypowiedzą jej Rzymianie gdy dostrzegą wreszcie jej zbrojenia Macedonią skupi na sobie ich uwagę, dając czas do odpowiedniego przygotowania do wojny. Filip VI natomiast miał nadzieje, że w razie wojny z Rzymem będzie mógł liczyć na wsparcie finansowe ze strony bogatego przecież sojusznika.
    Sama Kartagina przeżywała natomiast odrodzenie. Miasto rozbudowywało się i rozwijało. Klęska w wojnie z Rzymem jest powoli zapominana przez kolejne pokolenie ambitnych i niezwykle wojowniczych przedstawicieli tego kupieckiego ludu...


    [​IMG]


    Hellada (Grecja)

    [​IMG]

    [​IMG]

    Polis greckie straciły jakikolwiek wpływ na swój los wraz z bitwą pod Cheronejami w 338 roku, kiedy to Filip II Macedoński – ojciec Wielkiego Aleksandra pokonał siły greckich pańsw-miast i zjednoczył całą Helladę pod swym panowaniem. Taki stan rzeczy utrzymywał się aż do roku 196, kiedy to Rzymianie pokonali macedońskiego króla Filipa V i uwolnili miasta greckie od zwierzchnictwa macedońskiego. Jednak nie oznaczało to pełnej wolności dla Hellenów. Szybko stało się jasne, że spod dominacji Macedończyków dostali się pod dominację Rzymian, lecz mimo pewnych kontrowersji (jak na przykład pacyfikacja greckich Syrakuz za pomoc jaką udzieliły Kartaginie w II wojnie punickiej) Helleni ze spokojem przyjęli taki stan rzeczy. Republika co jakiś czas wspiera podupadłe polis finansowo, a także zobowiązała się bronić ich ograniczonej suwerenności ze strony zagrożeń zewnętrznych. Jednak ten aspekt sojuszu nie miał już tak wielkiego znaczenia wobec pokonania Macedończyków i upadku Państwa Selecydów.

    [​IMG]


    Królestwo Armenii

    [​IMG]

    Drugie po Republice Rzymskiej niezwykle agresywne państwo regionu. Niegdyś tylko wasal Seleucydów, wraz z ich upadkiem wywalczył sobie silną pozycje wśród innych państw, którą konsekwentnie wzmacnia przez przejmowanie innych wasali Państwa Seleucydów oraz prowadzenie rozważnych i zwycięskich wojen głównie z Królestwem Bosporańskim, któremu Ormianie odebrali szereg ziem u wybrzeży Morza Czarnego. Twórcą potęgi Armenii był król Arasztesz I, który rozpoczął budowę stolicy królestwa – Artaxaty, a miasto to szybko stało się największym miastem całego regionu. Jego następca Tigranes I kontynuował rozważną politykę. Armenia nie mieszała się w bezsensowne wojny, zamiast tego nawiązywała dobre kontakty z innymi rodzącymi się mocarstwami: Rzymem i Partią. Wydawać by się mogło, że Królestwo Armenii, które po części wyrosło na gruzach Imperium Seleucydów wkrótce przejmie jego role, jaką było tworzenie pomostu między wschodem a zachodem niegdysiejszego Imperium Wielkiego Aleksandra...

    [​IMG]


    Macedonia

    [​IMG]

    Ojczyzna największego wodza w dotychczasowej historii świata, dawne serce wspaniałego imperium zaczęło obumierać wraz ze śmiercią z Aleksandra. Już wojny diadochów poważnie osłabiły Macedonię, późniejsze walki o władzę również pozostawiły po sobie trwały ślad. Ciosem, a raczej ciosami, które powaliły królestwo były trzy wojny z Rzymem, który w dwóch z nich dosłownie zdruzgotał macedońską armię. Sytuacja króla Filipa VI jest więc bardzo trudna. Z jednej strony jego królestwo nie jest w stanie odgrywać tak znaczącej roli jak dotychczas. Otoczone przez wrogów nie miałoby szans w obliczu kolejnej wojny. Z drugiej jednak strony mocarstwowe ambicje Macedończyków nie znikły wraz z klęskami w kolejnych wojnach. Wielu wciąż wierzy, że Macedonia jest w stanie odzyskać to co utraciła, czyli pozycje w świecie i terytorium. Miał temu pomóc sojusz z największym wrogiem Republiki – Kartaginą...

    [​IMG]


    Pergamon

    [​IMG]

    Kiedyś jeden z największych wrogów Republiki Rzymskiej, w ciągu kilkunastu lat przeszedł całkowitą metamorfozę i stał się jej najwierniejszym i najważniejszym sojusznikiem. Wiele na tym zyskał, Rzym bowiem nie szczędził wsparcia czy to finansowego czy to gospodarczego swemu sojusznikowi w trudnych chwilach. W roku 155 kiedy w Pergamonie wybuchły masowe bunty przeciwko nowo wybranemu królowi Attalosowi II, Rzymianie skierowali w ten rejon dwa legiony sprzymierzeńców by pomóc stłumić powstanie, inspirowane zapewne przez Ormian. Kupcy pergamońscy mają w rzymskich centrach handlowych specjalne przywileje, a sama Republika handluje z Pergamonem na niezwykle korzystnych dla tych drugich warunkach. Sprawę tą regulują specjalne umowy i porozumienia. W zamian Synowie Wilczycy mogą liczyć na pewne wsparcie w momencie zagrożenia wschodniej strefy ich wpływów.
    Pergamon oprócz oczywistych korzyści gospodarczych zyskał także nowe terytorium, odebrane chytrze rozpadającemu się Imperium Seleucydów. Mowa tu oczywiście o prowincji Halikarnassus ze stolicą w mieście o tej samej nazwie. Pergamończycy wykupili te ziemie z rąk Archelaosa – dowódcy armii północnej Państwa Seleucydów, który w zamian za nie miał otrzymać zaopatrzenie i pieniądze na wyprawę do Antiochii po królewski diadem.
    Tak więc Pergamon rozkwita na skutek bardzo dobrze przemyślanej polityki układów i przyjaźni, a pergamoński król, jako największy sojusznik Rzymu w regionie cieszy się dość dużym autorytetem i mocną pozycją na wschodniej arenie Mare Internum.


    [​IMG]


    Partia

    [​IMG]

    Partowie dokonali rzeczy niesłychanej. W ciągu zaledwie 60 lat udało im się stworzyć gigantyczne imperium mogące z powodzeniem nie tylko bronić się, ale i atakować tak w kierunku zachodnim jak i wschodnim. Potęga Partów wyrosła na gruzach niegdyś wspaniałej Baktrii oraz Państwa Seleucydów, do którego upadku walnie się przyczyniła. Obecnie jest największym znanym Rzymianom imperium i nawet mimo braku stabilności wewnętrznej pozostaje niezwykle ekspansywne. Stosunki z Synami Wilczycy są póki co znośne, ze względu na wspólnego wroga jakim są Seleucydzi, lecz jest niemal pewne, że kiedy Rzym zdecyduje się wkroczyć na wschodnią arenę Mare Internum dojdzie do konfliktu z Partami, którzy rozszerzają swe imperium dosłownie we wszystkich kierunkach: tak na zachód jak i wschód oraz północ...

    [​IMG]


    Germania

    Nie istnieje jako całość. Germania to umowna kraina jaką Rzymianie nazywają ziemie leżące na poza północnymi granicami znanego im świata. Jest synonimem dzikości i barbarzyństwa, lecz Germanie ze względu na swoje nie małe zdolności bojowe wywalczyli u Rzymian szacunek dla siebie. Obecnie cała kraina stała się areną walki pomiędzy dwoma największymi blokami plemion: tak zwanymi plemionami południowymi, którym przewodzą Maromanowie oraz plemionami północnymi pod wodzą Cherusków. Stanowi to dla ziem leżących przy granicach z Germanią bardzo zły znak. Kiedyś bowiem wojna ta zakończy się, a spustoszona kraina nie będzie w stanie wyżywić tak zwycięzców jak i pokonanych. Znaczyć to może tylko jedno: Germanie znów ruszą łupić sąsiadów. Pozostaje tylko pytanie czy wyprawią się na słabą Galię czy rzucą wyzwanie Republice, której uwaga wyraźnie zwrócona jest na inny teatr działań...

    [​IMG]
    Białe plamy na mapie to ziemia przez Rzymian nie zbadana...


    Galia

    Galowie podobnie jak Germanie nie stanowią jednego organizmu polityczno-społecznego. Galia to kraina podzielona na masę mniejszych i większych plemion o różnym stopniu ze sobą związanych. Obecnie panuje tam względny spokój. Galowie żyją ze sobą w zgodzie, a wszelkie tarcia międzyplemienne załatwiają na drodze pokojowej. Wyraźnie spodziewają się nadchodzącego najazdu Germanów, który w poprzednich latach dosłownie przetoczył się przez ich ziemie i doszczętnie je zrujnował. Teraz więc wolą oszczędzać siły i nie wykrwawiać się w bezsensownych wojnach między sobą, lecz wspólnie stawić czoło ewentualnemu zagrożeniu zza Renu. Pytanie tylko czy taki stan rzeczy utrzyma się długo. Plemiona bowiem nie pozbyły się całkowicie swoich mocarstwowych ambicji i bez wątpienia będą dążyć do wywalczenia pozycji hegemona w krainie. A to wiązać się będzie z wojnami przeciw innym aspirującym do tego tytułu. Tak, więc czy spokojną do tej pory Galię czeka wojna podobna do tej, która teraz trawi Germanię ? Jeżeli tak to najbardziej skorzystają na tym właśnie Germanie oraz Rzymianie jeżeli zdecydują się skierować swą ekspansję właśnie w tym kierunku...

    [​IMG]

    Celtyberia

    [​IMG]

    Obecnie jedynie cień dawnej świetności, kiedy to wspólnie z sojuszniczym plemieniem Luzytanów byli główną siłą w Iberii, z którą musieli się liczyć tak Kartagińczycy jak i Rzymianie. W wyniku krwawej i przewlekłej wojny z Republiką plemię Celtyberów zostało całkowicie pokonane i zdegradowane do roli kadłubowej tak by już nigdy nie mogło zagrozić rzymskiemu panowaniu w Iberii. Jednak żądza zemsty na znienawidzonych przybyszach jest gigantyczna. Celtyberowie cały czas czekają na sprzyjający moment by znów przelać jak najwięcej krwi rzymskiej... Wydaje się, że ten czas powoli się zbliża...

    [​IMG]
    Obszar zaznaczony białymi kropkami to rdzenne ziemie ludu Celtyberów...


    Tak oto wygląda świat Mare Internum z uwzględnieniem królestw, krain, plemion i księstw, które mają jeszcze wpływ na jego obraz. Świat od wielu lat niespokojny, targany zaborczymi wojnami i palony nienawiścią. I nic nie wskazuje na to by ta sytuacja miała się poprawić w przyszłości... Wręcz przeciwnie. Widmo święta Marsa – jakim jest wojna – oraz dyktatu miecza jest realniejsze niż wcześniej. Imperia, które wyrastają na gruzach swych poprzedników powoli obierają podobny kierunek upadku... Z dzikich, niezmierzonych lasów Germanii w każdej chwili może wyłonić się barbarzyństwo zdolne zmieść hegemonów Mare Internum. Ze pustynnego wschodu koczownicze ludy napierają na resztki Imperium Aleksandra... Niewiadomo co przyniesie przyszłość... Wiadomo jedynie, że nie będzie to pokój...
     
  4. Mandeel

    Mandeel Ten, o Którym mówią Księgi

    Od autora: Taaak... Udało mi się dotrzymać obietnicy i dodać odcinek przed przeprowadzką do Wrocławia. Wiem, że ta część może nieco różnić się od poprzednich (chodzi o ciąłość wydarzeń). Zrobiłem wszystko by różnice te były jak najmniejsze, ale jak już pisałem wcześniej po ataku wirusa, musiałem pewien okres w grze przejść jeszcze raz. A, że nic dwa razy się nie zdaża (szczególnie w świecie EU) to mogą się pojawić pewne nieścisłości. Mam nadzieje, że nie wpłynie to na ogólny odbiór AAR'u.
    Pozdrawiam, Mandeel

    ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY
    „W SAMO SERCE...”


    – Napoleon Bonaparte

    „Zapytano kiedyś mędrca co uczyniłby będąc dowódcą wielkiej armii i mając do wyboru atak liczniejszymi siłami na miejsce o marginalnym znaczeniu, lecz co za tym idzie pewny sukces oraz atak mniejszymi siłami na najważniejsze dla wroga miejsce i mglistą szansę na zwycięstwo. Ten bez wahania wybrał drugą możliwość. Zdumieli się stratedzy, przypisując tą decyzję brakowi elementarnej wiedzy militarnej ze strony mędrca. Lecz ten odparł im: Nawet tuzin mocnych ciosów po rękach i nogach nie boli tak jak jeden lekki, a skierowany w samo serce...”


    Republika Rzymska powoli odzyskiwała kontrolę nad sytuacją w Iberii oraz na północy Italii. Stopniowo Legiony, których teraz pod bronią było aż osiem (każdy po 5 tysięcy żołnierzy), czyli najwięcej w dotychczasowej historii Rzymu, zyskiwały przewagę nad topniejącymi jak śnieg na słońcu siłami buntowników iberyjskich czy barbarzyńskich Allobrodów. Senatorowie mogli odetchnąć z ulgą, gdyż po odbiciu Nowej Kartaginy z rąk powstańców, 26 sierpnia 153 roku oraz Saguntu w lipcu roku następnego bunt w Iberii został praktycznie stłumiony. Lecz nie było czasu na świętowanie lub - co bardziej Rzymian kusiło – krwawe represje gdyż północne plemię Celtyberów opanowało praktycznie wszystkie ziemie, utracone w wyniku poprzedniej wojny z Republiką. Warowne twierdze, zaprojektowane przez Synów Wilczycy nie były już jak do tej pory palone lub niszczone w wyniku walk. Celtyberowie starali się je opanować przy możliwie najmniejszych zniszczeniach, by w przyszłości móc oprzeć na nich obronę. To już nie było działanie barbarzyńsko chaotyczne. Był to doskonale przemyślany plan, którego Rzymianie walczący w Iberii, nie mówiąc już o Senatorach w zupełności nie byli świadomi. Dla nich Celtyberowie byli dzikim ludem, niezdolnym do zaplanowanego działania czy wyrafinowanych podstępów. Za swoją ignorancję mieli wkrótce zapłacić wysoką cenę...

    Armia Treboniana Dona po błyskotliwej kampanii przeciw iberyjskim buntownikom potrzebowała czasu na reorganizację i uzupełnienie nie małych strat. W wyniku walk w wojsku konsula ubyło prawie 5 tysięcy żołnierzy zabitych i rannych. To był poważny uszczerbek. Należało oczekiwać na uzupełnienie w postaci nowych rekrutów, których co roku mobilizowano na Polach Marsowych w Rzymie. W tym celu Trebonian Don założył obóz zimowy w połowie drogi między Nową Kartaginą a Saguntem by tam w spokoju oczekiwać na wzmocnienia. Spodziewano się, że Celtyberowie również przerwą działania wojenne na czas zimy i będą starać się umocnić na zajętych świeżo terenach. Rzymskie warownie w pobliżu ziem okupowanych przez barbarzyńców ostrzeżono przed możliwymi napadami mniejszych grup wojowników celtyberyjskich. Wojna zamarła...

    [​IMG]
    Sytuacja w Iberii u schyłku Powstania. Teren zakreskowany na czarno to ziemie pod kontrolą buntowników. Teren zakreskowany na pomarańczowo zajmują Celtyberowie...

    W tym samym czasie, w którym Republika niemal całkowicie była pochłonięta działaniami w Iberii, na wschodzie miały miejsce zdarzenia, niespodziewane, które zaskoczyły Senatorów. Oprócz tego, że Państwo Seleucydów, nadal ogarnięte chaosem i anarchią staczało się ku całkowitemu upadkowi, na arenę wielkiej polityki powrócili Ptolemeusze. Faraon Ptolemeusz VI, który początkowo przyzwolił na rozpad królestwa na dwie części: Egipt i Cyrenę zdołał namówić swego brata – Ptolemeusza VII Euergetesa na ponowne zjednoczenie kraju. Powód był jeden. Upadające Imperium Seleucydów, które imperium było już tylko z nazwy weszło w ostatnią fazę upadku. Rozpoczynała się rywalizacja pomiędzy państwami ościennymi o ziemie ogarniętego chaosem kraju. Jeżeli Egipt miał w tych działaniach ogrywać znaczącą rolę musiał wzmocnić swe siły tak by móc dorównać takim potęgom jak Partia czy Armenia. Tymczasem pierwszy krok ku zadaniu ostatecznego ciosu będącym w agonii Seleucydom zadali Żydzi, którzy w wyniku kolejnego z serii powstań opanowali Jerozolimę. Tym razem Jonatan Machabeusz nie zmarnował okazji i wraz z wojskiem wyruszył w kierunku miasta. Powstańcy żydowscy otworzyli bramy miasta przed władcą Judei, pieczętując tym samym fakt, że Jerozolima wreszcie powróciła do Judei.

    [​IMG]

    Oczywiście to wszystko nie było na rękę Ptolemeuszom, przed którymi nagle wyrosło silne żydowskie królestwo, odgradzające ich od ziem, którymi byli żywotnie zainteresowani. Ptolemeusz już marzył o tym by włączyć w granicę nowego, Wielkiego Egiptu Tyr – jedne z większych centrów handlowych we wschodniej części Mare Internum. Te plany pokrzyżowali jednak Żydzi, którzy kilkunastu latach od wywalczenia niepodległości, zajęli Jerozolimę, którą natychmiast uczynili nową stolicą kraju. Działo to się wszystko w ciągu dwunastu miesięcy 151 roku.

    [​IMG]

    Wiosną 151 roku natomiast, gdy Rzymianie szykowali się do wznowienia działań ofensywnych w Iberii i ostateczne pokonania Celtyberów, stało się coś czego przewidzieć się nie dało. Niebezpieczeństwo pojawiło się w rejonie, który uważano za spokojny, choć w rzeczywistości spokojnym nigdy nie był...

    Allobrodzi. Barbarzyńskie plemię galijskie, które starało się wykorzystać zaangażowanie Rzymu w konflikt w Iberii i najechało północą prowincję Republiki – Galię Przedalpejską, wsławione zdobyciem i rzezią Mediolanum zostało pokonane przez Rzymian jesienią 152 roku. Zwycięstwo nie było całkowite. Synowie Wilczycy nie mieli dość sił by całkowicie pokonać silne, galijskie plemię ani ochoty by zapuszczać się głęboko w dzikie i niezbadane dotychczas ziemie. Rzymianie opanowali krainę bezpośrednio przylegającą do ich posiadłości, nazwaną przez kartografów znad Tybru Piemontum. Została ona włączona w skład prowincji Galii Przedalpejskiej i poddana przygotowaniom przed procesem wstępnej romanizacji.

    [​IMG]
    Ziemie jakie zystała Republika w wyniku zwycięskiem wojny z Allobrodami...

    [​IMG]
    Na nowopodbitych ziemiach nie było litości. Rzymscy jeźdźcy po powrocie z "polowania" na barbarzyńców, ukrywających się w lesie. Polowanie udało się...

    Jednak Senat nie docenił symbolicznego znaczenia nowego podboju. Oto wkroczył na ziemię całkowicie galijską. Przekroczył umowną linię oddzielającą barbarzyńców z Galii od tych zamieszkujących północne krańce Italii... Nie pozostało to bez echa wśród rad plemiennych całej Galii...

    Obóz zimowy armii Treboniana Dona, wiosna 151 roku.

    Brama warownego obozu otworzyła się leniwie i pierwszy jeździec w szkarłatnym płaszczu i lśniącym napierśniku o prostych rysach twarzy dumnie wkroczył do środka obozu. Bujna blond czupryna kołysała się w rytm wolnego kłusa, białego jak chmury konia. Przybysz na tle zmizerniałych, legionistów, w brudnych, nawet miejscami poszarpanych tunikach, wyglądał jak postać z innego świata.
    - Jestem Marcjan Klaudiusz Mercellus, Patrycjusz, Trybun i dowódca straży przybocznej Senatora Republiki Rzymskiej Domincjana Konstansa, czołowego przedstawiciela stronnictwa Optymatów ! – zwrócił się dumnie do Optio, przewodzącemu grupce legionistów.
    - Dowódca warty, Porta decumana, na rozkaz panie. – Optio wyprostował się i posłusznie zasalutował, uderzając pięścią w pierś.
    - Powiadomić natychmiast dowódcę armii o przybyciu do obozu Senatora Republiki Rzymskiej Domincjana Konstansa, czołowego przedstawiciela stronnictwa Optymatów.
    - Rozkaz panie. – odparł służbowo dowódca warty i skinął na jednego z legionistów by wykonał polecenie Trybuna.

    Trebonian Dion wysłuchiwał właśnie raportu dziennego prefekta obozu. Rutyna sprawiła, że nie podchodził do tego, przecież bardzo ważnego obowiązku z należytą w innej sytuacji powagą. Siedział w wygodnym, obitym skórą fotelu i popijając wino czytał życiorys Wielkiego Aleksandra, którego podobnie jak wielu innych wodzów armii stawiał sobie za wzór i ideał. Prefekt obozu, doskonale wiedział jak ma się zachować, gdyż taka sytuacji powtarzała się od miesięcy. Dowódca armii, nie przykładał większej wagi do codziennych raportów, zawierających jedynie nazwiska legionistów pełniących wartę, opisy błahych incydentów czy wymiary kar dla nieposłusznych. Raportów bojowych, odnotowujących starcia z wojownikami celtyberyjskimi nie było od dawna. Prefekt jedynie czytał decyzje jakie sam podejmował, czekając na ciche mruknięcie oznaczające aprobatę. Na koniec zostawiał pergaminowy zwój z raportem do podpisu przez wodza. Biurokracja w armii rzymskiej była czymś niespotykanym w innych armiach...

    Czytanie raportu przerwało pukanie do drzwi kwatery dowódcy. Prefekt obozu zwinął pergamin odsunął się nieco i stanął na baczność, by chociaż zachować pozory przestrzegania dyscypliny. Na rozkaz „Wejść” w drzwiach pojawił się młody Trybun, który wyprężył się jak struna i oddał honory Trebonianowi.
    - Panie, wykonałem zadanie powierzone mi w Rzymie przez Konsula Republiki Rzymskiej roku 151 i bezpiecznie odeskortowałem do zimowego obozu Legionów I, III, V i VI, wysłannika Senatu Republiki Rzymskiej, senatora Domincjana Konstansa, czołowego przedstawiciela stronnictwa Optymatów. – wyrecytował Trybun.
    - Dobrze się spisaliście. – odrzekł Trebonian – Możecie wraz ze swoimi ludźmi zając kwatery w barakach IV kohorty. Są niemal puste. Prefekt obozu wskaże wam je. – na te słowa prefekt stojący na baczność wystąpił dwa kroki do tyłu i zasalutował. – Jeżeli jesteście głodni, kuchnia jest do waszej dyspozycji. Jeżeli potrzebujecie się odświeżyć po podróży łaźnie również. Wszystkim zajmie się prefekt.
    - Rozkaz panie ! – znów odezwał się dowódca obozu.
    Po chwili oboje razem z Trybunem opuścili kwaterę Treboniana. Ten wyjrzał przez okno i wzrokiem odprowadził obydwu, dopóki nie znikneli mu z pola widzenia, kryjąc się za skrzyżowanie Via principalis z Decumanus maximus.
    Nie minęło sporo czasu, gdy w pomieszczeniu pojawiła się postać senatora. Nie wyglądał jednak typowy rzymski senator. Nie miał na sobie długiej, białej tuniki czy eleganckich sandałów. Przypominał bardziej oficera armii rzymskiej, miał na sobie kolczugę i czerwony płaszcz, a przy pasie wisiał miecz.
    - Rzym pozdrawia cię i zapytuje o twe zdrowie ! – zaczął kurtuazyjnie Domincjan Konstans.
    Oboje mocno, ścisnęli ręce, spoglądając sobie nawzajem głęboko w oczy.
    - Co słychać nad Tybrem ? – w podobnym kurtuazyjnym tonie utrzymywał rozmowę Trebonian – Satyr Olibriusz dalej prowadzi swój teatr prześmiewczy ? Czy może już stronnictwo Konserwatystów zapłaciło za jego głowę ?
    - Olibriusz żyje, choć ostatnimi czasy zbyt wiele pracy nie ma. Tematów do śmiechu w Rzymie jak na lekarstwo... – to zdanie zabrzmiało jak sygnał do przejścia do bardziej szczerej rozmowy.
    Usiedli. Trebonian napełnił winem kielich i podał go Domincjanowi, tamten łapczywie zamoczył usta w czerwonym trunku.
    - Barbarzyńska ta kraina, lecz w przyszłości będziemy z niej mieć dużo pożytku. To miejscowe wino smakuje nie gorzej od tego z Italii.
    Senator nie odezwał się. Wzrok utkwił mu w niemalże pustym kielichu.
    - Zdziwiony jestem, że sam przybyłeś z Rzymu. W ciągu kilku dni spodziewaliśmy się zapasów, które już pewnie gniją na Balearach. – podniósł kielich do ust – No i ludzi... Straty jakie poniosłem w poprzedniej kampanii przeciw buntownikom były poważne. Według raportów potrzebuje około 3 tysięcy ludzi by odzyskać wartość bojową możliwą do pokonania Celtyberów... – ruszył w kierunku stołu, po którym walały się stosy pergaminów.
    - Zostaw... – przemówił nagle senator – Nie dostaniesz wsparcia.
    - Jak to ?
    - Taką decyzję podjął Senat.
    - Znów boją się wodza, który zdobywa zbyt wiele laurów zwycięstwa ?! Zaraz porwą mnie furie !!! – Trebonian cisnął kielichem o podłogę.
    - Oni chcą pokoju z Celtyberami. Nawet za cenę oddania im ziem, które teraz kontrolują. – dodał wyraźnie ściszając głos
    - Niechaj Mars ich skaże... Mamy ich niemal jak robaka na dłoni. Wystarczy tylko ścisnąć...
    Trebonian Dion, machnął zniechęcająco ręką i odwrócił się do gościa plecami. Doskonale zdawał sobie sprawę, że wraz z brakiem triumfu na ludem Celtyberii coraz bardziej realna stawała się perspektywa wyjścia na jaw wstydliwej klęski jakiej doznał przy lądowaniu w Hispanii. Tylko jedna rzecz mogła zmazać ją z honoru wodza. Krew nieprzyjaciół... Wszystkich.
    - Posłuchaj... – senator skierował się w stronę wodza – Powiem ci coś, czego mówić ci nie powinienem. Mam nadzieje, że strzegący mnie bogowie wybaczą mi...
    Trebonian odwrócił się niechętnie i przenikliwym wzrokiem zmierzył Domincjana. Wyraz jego twarzy dawał do zrozumienia, że zamienia się w słuch.
    - Nadchodzą dla Rzymu najcięższe czasy w historii. Najazd przeklętego króla Epiru na Italię to przy tym pierdnięcie niemowlaka... Niedawno pokonaliśmy Allobrodów, którzy ośmielili się podnieść rękę z mieczem przeciw mieszkańcom Galii Przedalpejskiej. Zajęliśmy także ziemie, które dotychczas były częścią świętej ziemi barbarzyńskich Galów. Tam na polecenie Senatu rozpoczęliśmy przygotowania do romanizacji. Równie dobrze moglibyśmy wypowiedzieć wojnę wszystkim plemionom południowej Galii...
    Wódz wciąż patrzył na niego, wzrokiem domagając się kontynuacji.
    - Galowie to plemiona, które ciągle walczą miedzy sobą. Lecz w sytuacji zagrożenia zewnętrznego takiego jak najazd Germanów czy... Czy naszych Legionów, potrafią się zjednoczyć. Nie wszyscy i nie na długo, ale potrafią tego dokonać. Od naszych szpiegów w południowej Galii wiemy, że powstał sojusz plemion, które planują atak na Italie i nasze ziemie sąsiadujące z Massilią. Atak ma nastąpić w ciągu miesiąca. Senat wpadł w panikę, bo po zwycięstwie nad Allobrodami Legiony rozpuszczono do domów. Sprzymierzeńcy coraz mniej chętnie wspierają nas w niekończących się wojnach, a Optymaci...
    - Co Optymaci ? – dopytał się Trebonian.
    - Reprezentują przecież zamożną warstwę Rzymu. A ta na każdej wojnie obkładana jest nowymi podatkami.
    - Pasożyty... Każdy własnego brzucha i majątku lepiej strzeże niż dobra Republiki ! – warknął wódz.
    Domincjan sam jako przedstawiciel stronnictwa Optymatów, udał że zniewagi tej nie słyszał, mimo, iż ruszała go do żywego...
    - I Senat znalazł się w potrzasku. Dysponuje siłami, które powołano pod broń przez pobór. Ale to za mało. Spodziewamy się ataku w sile około 60 tysięcy wojowników na naszą część Galii i około 30 tysięcy na ziemie wokół i samą Massilię.
    Trebonian słysząc to wolno usiadł na obity skórą fotel. Te liczby jeżeli były prawdziwe, a co do tego raczej wątpliwości nie można mieć było, działały na wyobraźnię. Na umęczony seriami wojen, które następowały jedna po drugiej, w odstępie czasu nie mniejszym niż 10 lat Rzym, miała uderzyć prawie 100 tysięczna armia fanatycznych Galów.
    - Co ich zatrzyma ? – spytał retorycznie Domincjan – Poniesiemy jedną, dwie klęski, barbarzyńcy wkroczą do Italii... Podniosą się z kolan Wenetowie i Ligurowie. Pewnie także Bojowie... Sprzymierzeńcy pozostawią nas jeden po drugim już i tak co do ich wierności Senat ma nie małe zastrzeżenia. Republice grozi zagłada. Cios jaki wyprowadzą Galowie będzie ciosem w samo serce.
    - Na najświętszego Jowisza, władcę świata... – wydusił z siebie Trebonian.
    - Tym razem gęsi Rzymu nie uratują. – dodał ironicznie senator.
    Nawiązał tym samym do podobnego wydarzenia jakie miało miejsce w 390 roku, kiedy to Italia również stała się celem najazdu Galów, którzy podeszli aż pod sam Rzym. Większość mieszkańców uciekła, a ci którzy pozostali schronili się na Wzgórzu Kapitolińskim. Galowie zaatakowali przed świtem, gdy Rzymianie najmniej się tego spodziewali. Tuż przed pojawieniem się barbarzyńców obudziły ich jednak gęsi, które poświęcone bogini Junonie, spłoszone podejściem Galów zaczęły gęgać i łopotać nerwowo skrzydłami. Wówczas to uratowano miasto przekupując najeźdźców. Każdy z barbarzyńców mógł zabrać tyle złota i kosztowności ile mógł unieść, nie plądrując przy tym Rzymu. Nigdy później Republika nie zapłaciła równie wielkiego okupu najeźdźcy...
    - Z tym też równa się misja z jaką tu przyjechałem.
    - Tak ?
    - Który Legion poniósł najmniejsze straty w walkach ?
    - I Legion. Trzymałem go zazwyczaj w odwodzie.
    - Jutro z Balearów przypłyną statki by zabrać go do Italii. Kiedy ostatecznie dogadamy się z Celtyberami, całą twoją armię przerzucimy do Italii. Teraz będzie liczył się każdy legionista. – widząc płonące oczy Treboniana i zaciskające się pięści dodał – Pamiętaj... Cios w samo serce...

    Najazd Galów rozpoczął się wczesnym latem 151 roku... Wypalone i opuszczone ziemie, zniszczone w wyniku poprzedniej wojny znów zapłonęły żywym ogniem...

    [​IMG]

    Igrzyska boga Marsa trwały nadal...
     
  5. Mandeel

    Mandeel Ten, o Którym mówią Księgi

    Od autora: Salve Przyjaciele i czytelnicy Senatu i Ludu Rzymskiego ! Tak jak obiecałem 25-ta część AAR'a będzie w całości fabularna i będzie dotyczyć bitwy jaką stoczyłem z potężnymi Galami w obronie Republiki. Mam nadzieję, że Wam się spodoba nie mniej niż poprzednie tego typu odcinki. Nie muszę chyba dodawać, że licze na komentarze i sugestie ;)
    Pozdrawiam, Mandeel

    ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY
    „ŚMIERĆ LUB NIEWOLA...”



    - Seneka


    Latem 151 roku Republika Rzymska znalazła się w krytycznym położeniu. Przedłużająca się wojna w Iberii jest wielkim ciężarem dla gospodarki, która powoli zaczyna się załamywać. Społeczeństwo również dosyć ma ciągłych wojen, czego przejawem są niepokoje nawet w samym Rzymie. Rekrutów, których można powołać do wojska co prawda nie brakuje, ale rośnie opór przed wstępowaniem w szeregi legionów. Sprzymierzeńcy w Italii również nie są zadowoleni. Muszą wystawiać coraz to nowe oddziały, na których wyekwipowanie brakuje funduszy gdyż pochłania je Republika w postaci coraz to wyższych podatków wojennych. Łupy, które dotąd były główną zachętą do walki u boku Rzymu są nikłe, w wyniku biedy jaka panuje w Iberii oraz jej kilkukrotnego spustoszenia.

    Rzym jest w kryzysie tak militarnym, gospodarczym jak i politycznym. Stronnictwa senatorskie od dawna nie potrafią zjednoczyć się w wypadku zagrożeń. Obrady coraz częściej zamieniają się w kłótnie a nawet regularne bójki. Triumfuje populizm, a w kuluary Senatu wkrada się korupcja...

    Ludzie zaczynają wierzyć, że tylko gigantyczny wstrząs może przywrócić dawny porządek i równowagę. Powszechnie spodziewana jest kara od bogów, czy to w postaci epidemii, trzęsienia ziemi czy suszy... Coraz większym zaufaniem cieszą się natomiast kapłani, którzy mają nieznaczny wpływ na decyzje bogów. Plebs składa bogate dary by tylko samemu uchronić się przed boską karą.

    Skrót SPQR – Senat i Lud Rzymski rozwija się do powiedzenia: Senat skłócony, lub wychudzony, Rzym hańbą splamiony... Takie napisy pokrywają coraz to nowe mury budynków serca Republiki...

    Lecz najgorsze miało dopiero nadejść... Na północy Rzymianie zwycięstwem nad Allobrodami zakończyli kampanię galicyjską. Rozległy pas przygranicznych ziem znalazł się pod władzą Republiki. Dla Rzymian była to tylko kolejna podbita ziemia, którą należało jak najszybciej zromanizować. Niedoceniali faktu, że wkroczyli wraz z tym podbojem na świętą ziemię Galów i stali się automatycznie wrogami wszystkich południowych plemion galijskich... Powstała koalicja pod wodzą przywódcy plemienia Vocontii – Tremorixa, który rozpoczął koncentrowanie wojsk z dala od granicy z Rzymem by ukryć je, tym samym zyskując efekt zaskoczenia. Nie docenił jednak wpływu Republiki na niektóre plemiona galijskie, z którymi stworzył koalicje Tremorix. Opłacani przez specjalnych wysłanników Senatu szpiedzy, szybko przekazali nad Tybr wiadomość o nadchodzącym niebezpieczeństwie.

    Rzym, który wyczerpany był już poprzednią wojną z Allobrodami oraz równoczesną kampanią przeciw buntownikom w Iberii, zmuszony został do kolejnego wielkiego wysiłku mobilizacyjnego. Wywołało to niepokoje wśród niektórych sprzymierzeńców, a nawet zamieszki w samym Rzymie, które jednak szybko udało się uspokoić przy pomocy miejskich kohort. Na Polu Marsowym pod bronią stanąć miało 30 tysięcy obywateli rzymskich, z których większość została dosłownie parę miesięcy wcześniej zwolniona do domów po zwycięskiej kampanii północnej. O pomoc militarną poproszono jedynie najwierniejszych sprzymierzeńców. Dostarczyli oni 10 tysięcy żołnierzy, w tym 2 tysiące jeźdźców. Z Iberii ściągnięto I Legion, liczący 4500 zaprawionych w boju legionistów. Łącznie siły rzymskie liczyły około 45 tysięcy żołnierzy.

    Dowodzenie powierzono legatowi Publiuszowi Korneliuszowi Scypionowi Młodszemu – drugiemu synowi Lucjusza Emiliusza Paulusa, bohaterowi III wojny macedońskiej. Scypion Młodszy został adoptowany przez Publiusza Korneliusza Scypiona. Był uczestnikiem kampanii w Macedonii oraz wojen w Iberii, gdzie służył jako trybun wojskowy... Oczywiście z racji swego pochodzenia rodzinnego, nie był to wódz wielbiony przez Senat. Wielu wciąż pamiętało rzekome królewskie zapędy jego przybranego ojca oraz arogancję i butę z jaką traktował Senatorów, bądź co bądź reprezentantów ludu rzymskiego. Ciekawym zbiegiem okoliczności okazał się również fakt, że przybrany ojciec Publiusza Korneliusza Scypiona Młodszego, podbił ziemie zwane przez Rzymian – Galią Przedalpejską. Teraz, kilkanaście lat później, tych zdobyczy miał bronić inny z dumnego rodu Scypionów...

    Morale armii rzymskiej przed tą kampanią nie należało do najlepszych. Centurioni alarmowali, że legioniści nigdy jeszcze nie byli tak negatywnie nastawieni do wojny jak teraz. Przybywało maruderów, rozkazy choć były wypełniane to zdecydowanie za wolno i ospale. Brakowało polotu i inicjatywy oddolnej, a więc czynników stanowiących o sile i wyższości armii rzymskiej nad jej przeciwnikami. Scypion Młodszy jeżeli chciał w ogóle stoczyć bitwę z Galami, musiał przede wszystkim najpierw stoczyć moralną bitwę ze swoimi podkomendnymi...

    Dolina rzeki Padus, granica Italii, lato 151 roku

    Miarowy tupot tysięcy nóg, przerywany regularnie przez przerażające dźwięki rogów Cornicenów (trębaczy) odbijał się głębokim echem w okolicy. Maszerująca w szyku armia rzymska przypominała mitycznego potwora, wijącego się niczym gigantyczny wąż i co chwila wydającego z siebie piekielny ryk. Porządek marszu był typowy dla Rzymian. Przednią straż stanowili extraordinarii, czyli żołnierze wojsk sprzymierzonych, przeznaczonych do działań specjalnych. Za nimi posuwało się prawe skrzydło sprzymierzeńców, wyprzedzające rzymskie legiony, pomiędzy którymi umieszczono impedimenta, czyli po prostu tabory, osłaniane przez kawalerię. Straż tylną stanowiło lewe skrzydło sprzymierzeńców. Był to tzw. „szyk bezpieczny”, który wykorzystywała armia rzymska na terenach względnie bezpiecznych, gdzie nie groził jej niespodziewany atak.

    Scypion Młodszy w asyście kilku oficerów udał się na pobliskie wzniesienie by stamtąd przyglądać się maszerującej armii. Przez dłuższą chwile panowała całkowita cisza. Nikt nie ważył się jej przerwać. Dopiero pierwszy ruch wodza, który dotychczas siedział na koniu nieruchomo dał znak, że Scypion zakończył analizę sytuacji w jakiej się znalazł.
    - Maszerują równo, ale na ich twarzach trudno dostrzec wiarę w zwycięstwo. - przemówił do stojącego obok centuriona.
    - Nie zdają sobie sprawy w jakim położeniu jest Rzym panie. Dla nich to tylko kolejna wojna, która zmusza do opuszczenia domu. Wielu z nich walczy już bez przerwy kilka lat. Mają dość...
    Scypion rzucił w kierunku centuriona przenikliwe spojrzenie.
    - Nie wiedzą, że od tej bitwy zależy dalszy los Republiki ?
    - Wielu nie pamięta już jak żyje się w Republice... – odpowiedział ktoś cicho z tyłu.
    - Przedstawiliśmy im sytuacje. Niestety panuje przekonanie, że to kolejne marne usprawiedliwienie kolejnego krwawego podboju. – centurion ugryzł się w język.
    Zrozumiał chyba, że mówi z wodzem armii rzymskiej zbyt swobodnie, nakreślając mu nastroje panujące w wojsku. Nerwowo przełknął ślinę i spuścił wzrok.
    - Jak tylko Trybun wybierze miejsce na obóz, zanim rozpocznie się budowa chce przemówić do żołnierzy. Trzeba im uzmysłowić o jaką gramy stawkę. – rzekł stanowczo Scypion i ruszył w kierunku zejścia ze wzniesienia.
    Centurioni posłusznie skinęli głowami...

    Legioniści mechanicznie wyrównali szeregi gdy tylko w polu widzenia pojawił się wódz, odziany w szkarłatno czerwony płaszcz. Na razie milczał. Szedł tylko wolno wzdłuż szeregu, a parę kroków za nim sztab trybunów, legatów i centurionów. Przenikliwym wzrokiem badał zmęczone i postarzałe twarze swoich podkomendnych, ukryte pod różnymi rodzajami hełmów. Przeszedł tak kilkadziesiąt metrów w absolutnej ciszy, po czym cofnął się kilka kroków i przemówił:
    - Legioniści Republiki Rzymskiej ! – poczekał moment aż specjalnie oddelegowani do tego celu żołnierze stojący przy każdym rzędzie żołnierzy przekażą jego słowa „żywym łańcuchem”. – Moja mowa nie będzie długa i pełna górnolotnych wyrażeń odnoszących się do waszej dumy i honoru ! Sram na to ! Jestem żołnierzem i będę mówił po żołniersku ! Wiem, że nienawidzicie mnie za to, że wyrwałem was z waszych domów i objęć żon, kochanek czy prostytutek. Wielu was znam, bo razem przelewaliśmy krew w Hispanii już od wielu lat i wiem, że na ten odpoczynek nikt nie zasłużył bardziej niż wy. Lecz Mars znów rzuca nam wyzwanie by sprawdzić czy jesteśmy godni mienić się jego ulubieńcami. Jak zapewne wiecie ku granicom Italii zbliża się potężna galijska horda, żądna rzymskiej krwi. My jesteśmy jedyną tarczą, która może dać im odpór. Ta wojna różnić się będzie od dotychczasowych: nie będzie łupów czy wielkich zdobyczy. Jedyną zdobyczą będzie fakt, że nie pozwolicie by ta banda galijskich barbarzyńców weszła w nasze rodzinne strony ! Wymordowała nasze rodziny ! - przerwał by zobaczyć jakie wrażenie na legionistach zrobiły jego słowa – Niektórzy mówią, że jeżeli przegramy to Rzym rozpadnie się. Republika upadnie. Galowie, którzy wciąż przecież żyją w Italii chwycą za miecze. Być może przyłączą się do nich niewolnicy. Ludy, które dotychczas podbiliśmy także podniosą się z kolan. Ale szczerze mówiąc niewiele mnie to obchodzi. Tak ! Mam to gdzieś czy Galowie wyrżną Senatorów czy nie, czy Republika się rozpadnie czy nie. Niech bogowie skażą mnie jeżeli łże. Bo dla mnie najważniejszym jest by lud, którym gardzę, który został stworzony by służyć silniejszym – Galowie nie pohańbił nikogo z moich bliskich ! Nie spalił mojego domu ! Nie panoszył się w moim mieście ! A dla was ?! Czy jest to dla was ważne !?
    Ryk tysięcy gardeł był doskonałą odpowiedzią na postawione pytanie.
    - Czy jesteście gotowi oddać życie nie za Senat czy Republikę ale za wasze rodziny i dom ?!
    Ponownie w odpowiedzi potężny ryk przerwał ciszę.
    - Niech centurioni wyłowią z szeregów tych, do których moje argumenty nie trafiły. Ci pójdą do boju w pierwszej linii. – rzekł cicho Scypion, odwracając się do jednego z trybunów.
    Gdy ten spojrzał na niego zdziwionym wzrokiem, wódz odpowiedział:
    - Lepiej by zginęli na samym początku niżby mieli jako pierwsi rzucić się do ucieczki. – po czym odszedł żegnany przez powtarzające się niczym refren krzyki legionistów.

    - Założymy warowny obóz tutaj... – palec Scypiona wskazał miejsce w pobliżu Placentii.
    Nie bacząc na reakcje trybunów i legatów kontynuował:
    - Umocnimy go w taki sposób by był niemożliwy do zdobycia. Wydałem już specjalne rozkazy legatom wojsk pomocniczych. Bliskość rzeki uniemożliwia Galom zaatakowanie obozu od razu całymi siłami... – przerwał i spojrzał na oficerów, którzy wraz z nim pochylali się nad mapą północnej Italii i Galii Przedalpejskiej – O co chodzi ?
    - Panie... Trybun Maksymus Flawiusz – przedstawił się jeden, salutując.
    - Mówcie. – nakazał stanowczo Scypion.
    - Placentia jest już na granicy Italii. Założenie w tym miejscu obozu warownego i oczekiwanie na atak Galów oznacza pozostawienie bez obrony Galii Przedalpejskiej. Czy Mediolanum znów ma zostać złupione przez barbarzyńców ?
    Scypion spojrzał na niego i uśmiechnął się.
    - Czyli według ciebie Maksymusie miałbym zmierzyć się z Galami w otwartym polu ? Stoczyć heroiczną walkę z niemal dwukrotnie przeważającym przeciwnikiem ? A gdyby bogowie się ode mnie odwrócili przebić się własnym mieczem, tak ?
    Trybun spuścił głowę nie odzywając się słowem.
    - To dobre dla jakiegoś zasrańca z greckiej tragedii, a nie dla wodza rzymskiego... – parsknął. – Ktoś ma jeszcze jakieś rzeczowe obiekcje ?
    W namiocie zaległa cisza.
    - Świetnie. Skończyłem na obozie pod Placentią ? Dobrze jak już mówiłem to miejsce ufortyfikujemy. Kawaleria zabezpieczy miejsca innych możliwych przepraw. Tutaj... tutaj... I tutaj. W przypadku gdyby próbowali przejść przez Padus w miejscu innym niż to pod Placentią, I Legion sprzymierzeńców, który pozostanie na ten wypadek w odwodzie uniemożliwi im to. Będzie miał wsparcie kawalerii. Podejrzewam, że Galowie wydzielą silną grupę, którą pozostawią pod Mediolanum by je zdobyć, przecież to stolica prowincji. To powinno osłabić ich główne siły, które kierują się ku nam.
    - A jeżeli spróbują najpierw zdobyć Mediolanum, a dopiero później ruszyć na Italię ? – zapytał jeden z legatów. – Co wówczas ?
    - Nie zdecydują się na to. Mamy późne lato. Czas nie jest ich sprzymierzeńcem. Muszą szybko pokonać nas i zdobyć jakąś bazę na przyszłe wyprawy. Muszą tego dokonać jednocześnie, bo w przeciwnym razie nie starczy im czasu.
    Scypion był bardzo pewny tego co mówi. Widać było, że wojna w jego życiu pozostawiła wielki ślad. Znał ją, kochał i ubóstwiał... Był jej wiernym kochankiem, lecz wiedział, że podobnie jak fortuna, wojna jest zmienna i szybko się nudzi. Dziś mogła być twoją kochanką, jutro zabójcą...
    - A i jeszcze jedno... Zadbajcie o to by bogowie byli przed bitwą po naszej stronie. Cena nie gra roli...

    Legionista Tercjusz Tamus spojrzał jeszcze raz na przybysza. Był wycieńczony, słaniał się na nogach. Koń, na którym przygnał do Placentii toczył pianę z pyska. Widać było, że oboje przebyli kawał drogi by dotrzeć do obozu rzymskiego. Wieść jaką mogli przywieść choć była tajna, wszystkim była znana. Przybysz był posłańcem z Mediolanum, a jego obecność w Placentii znaczyć mogła tylko jedno: Galowie wkroczyli w granice Republiki i stanęli u bram Mediolanum...
    - Ile czasu zajmie im dojście do nas ? – spytał go towarzysz, z którym pełnił służbę wartowniczą na jednej z wież obozu.
    - Będą tu jutro w południe. – odpowiedział beznamiętnie nie odwracając wzroku od posłańca z Mediolanum, którym już zaopiekowali się słudzy Scypiona.
    - Bogowie... – szepnął młody legionista i spojrzał w niebo.
    Tercjusz spojrzał na towarzysza. Był bardzo młody. Miał na oko zaledwie dwadzieścia lat i chłopięcą niemalże dziecinną twarz. W oczach jego mieszało się przerażenie, desperacja i odwaga.
    - Nie wzywaj ich nadaremno... Bo jutro mogą cię nie wysłuchać, a jutro będziesz ich potrzebował jak nigdy dotąd...


    3 sierpnia 151 roku – rozegrała się bitwa pod Placentią jedna z największych bitew w historii republikańskiego Rzymu...

    Wojska rzymskie pod wodzą Publiusza Korneliusza Scypiona Młodszego – syna wielkiego wodza, który niegdyś przyłączył północne prowincje do Republiki starły się z blisko 60-tysięczną armią wszystkich większych południowych plemion galijskich, które pod raz pierwszy w historii zjednoczyły się i stanęły do walki ze wspólnym wrogiem jakim był Rzym...

    [​IMG]

    [​IMG]

    Bitwa ta, jedna z najkrwawszych w historii – jak opisuje Tacyt – toczyła się ze zmiennym szczęściem. Raz to Rzymianie krwawo odpychali spod murów obozy Galów, raz to Galowie wdzierali się na mury siejąc popłoch i spustoszenie...

    [​IMG]

    [​IMG]

    [​IMG]

    Straty były przerażające...

    Walka zacięta jak nigdy dotąd...

    [​IMG]

    [​IMG]

    Wynik mógł tylko jeden...

    Scypion odgarnął brudnymi rękami zasłony przy wejściu do namiotu i chwiejnym krokiem wszedł do środka. Ostatkiem sił podniósł i położył na stole zasłanym mapą i pergaminami czerwony od krwi miecz, gladius, po czym z całym impetem opadł na miękkie łoże stojące w kącie. Zmęczoną i poszarzałą twarz ukrył w dłoniach, które wciąż nosiły na sobie znaki niedawnej walki. Gdy usłyszał sługę, który cicho zbliżył się do niego, podniósł głowę, z trudem powstrzymując powieki przed opadnięciem na oczy.
    - Nadaj wiadomość do Rzymu... – przemówił ściszonym głosem – Zwycięstwo....
    Upewniając się, że sługa zapisał to jedno aczkolwiek kluczowe słowo, położył się dając chwilę ulgi obolałym plecom i karkowi...
     
  6. Mandeel

    Mandeel Ten, o Którym mówią Księgi

    Od autora: Noo... Udało mi się wcześniej niż zamierzałem wkleić ten odcinek, więc niech to będzie swego rodzaju prezent gwiazdkowy dla czytelników ;) . Rzym znów odradza się niczym feniks z popiołów po baaardzo długiej przerwie. Bardzo chciałbym podziękować przy tej okazji moderatorom z działu EU II AARY gdyż to dzięki nim Rzym został potraktowany nieco ulgowo i nie został "oczyszczony" z tak przecież ważnych dla autora komentarzy. Również chciałbym podziękować za wiele życzeń urodzinowych jakie otrzymałem przy okazji 8 grudnia. To było naprawdę miłe :D . A teraz nie pozostaje mi nic innego jak tylko zreważować się dodając kolejną już 26 część AAR'a. Mam nadzieję, że w nowym roku znajdę czas by pisać go nie tylko od święta do święta. Czego Wam i sobie życze :twisted:
    Pozdrawiam i Wesołych Świąt :!: Mandeel

    ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY
    „PRETEKST...”



    - William Hazlitt


    Po odparciu potężnego najazdu konfederacji plemion południowej Galii, jak nietrudno się domyślić, konfederacja rozpadła się. Rzymianie kolejno przekupywali rady plemienne by odstępowały od przewodzących Allobrodów, aż wreszcie na zwołanym w kraju Karnutów zjeździe ogólnogalijskim, przedstawiciele Senatu zawarli z plemionami południowymi układ rozjemczy, na mocy którego Galowie uznawali nową rzymską granicę, lecz za gwarancję zahamowania ekspansji Republiki w kierunku północnym.
    Senat bez wahania na tą propozycję przystał bowiem to właśnie na południu, wschodzie i zachodzie działy się teraz rzeczy niezwykle istotne dla Rzymu. Dzika północ póki co nie interesowała Synów Wilczycy.


    Wojna domowa w Państwie Seleucydów

    Anarchia w tym niegdyś potężnym państwie Antiocha Wielkiego trwała już od kilkunastu lat. Terytorialnie Imperium zostało ograniczone głównie do ziem syryjskich oraz południowej Anatolii. Rewolta Aleksandra Balasa – rzekomego syna Antiocha IV, która wybuchła w 150 roku doprowadziła do upadku monarchii Demetriusza I, sprowadzając na kraj kolejną serię wyniszczających wojen. Przed tragiczną śmiercią Demetiusz I wysłał swych dwóch synów – Demetiusza oraz Antiocha do Karii, gdzie znaleźli schronienie przed żołnierzami samozwańczego Balasa, który za ten czas opanował niemal całą Seleucydię. Mając poparcie Pergamonu oraz Rzymu, Aleksander jednak zamiast rozpocząć przeprowadzanie koniecznych reform wolał oddać władze w ręce swych faworytów, a samemu oddawać się czysto fizycznym przywilejom bycia władcą. I tak jak w przypadku Demetriusza okres jego panowania zakłóciła interwencja z zewnątrz. Lasthenes – przywódca kreteńskich najemników, pragnąc wykorzystać młodego Demetiusza i samemu zyskać materialnie na kryzysie w Państwie Seleucydów, wyprawił się na czele swej armii do Cylicji, rzekomo w interesie prawdziwego następcy władców monarchii Seleucydów. Wyprawa ta osiągnęła niesamowity sukces. Wkrótce później do Lasthenesa i Demetiusza przyłączyli się niezadowoleni z panowania Aleksandra dowódcy wojskowi oraz zarządcy prowincji. Wsparcia udzielił również Ptolemeusz VI, dotychczasowy sojusznik Aleksandra widząc w tych wydarzeniach szansę do rozszerzenia granic zjednoczonego przez niego Egiptu. Zdradzony przez sojuszników, którzy po kolei albo wycofywali dla niego poparcie albo otwarcie stawali po stronie jego przeciwnika Aleksander zdecydował się jednak bronić do końca swej władzy. Zginął w 145 roku podczas wielkiej bitwy nad rzeką Ojnoparas kiedy to wojska najemników Lasthenesa i Demetiusza wspierane przez kontyngent egipski dowodzony przez samego Ptolemeusza VI ostatecznie pokonały armię stronników Aleksandra Batasa, których z kolei wspierał król Armenii. W bitwie poległ również Ptolemeusz.

    [​IMG]

    [​IMG]

    [​IMG]

    [​IMG]
    Armenia powoli stawała się potęgą wschodniej części basenu Mare Internum o czym mogły świadczyć nowe inwestycje króla...

    [​IMG]
    Wygląd żołnierzy armii Państwa Seleucydów...

    Teoretycznie taki stan rzeczy odpowiadał Rzymowi, który za pośrednictwem Pergamonu utrzymywał stan anarchii w Państwie Seleucydów, bacząc jednocześnie by żadne z państw hellenistycznych nie osiągnęło znaczącej przewagi nad innymi. Jednakże powoli ta polityka przestawała być efektywna. Rzym nie mógł zaradzić zjednoczeniu Egiptu przez Ptolemeusza VI, bowiem bez egipskiego zboża Republika stanęłaby w obliczu głodu. Również wzrost potęgi Armenii niepokoił tym bardziej, że nie można było mu w żaden sposób przeciwdziałać. Senatorowie doskonale zdawali sobie sprawę, że krucha równowaga na wschodzie, na której tak bardzo zależało Rzymianom załamuje się, a to groziło pojawieniem się w krótkim czasie naprawdę silnego imperium, które mogłoby rzucić wyzwanie Republice o hegemonię w tej części basenu Mare Internum.

    Klęska na zachodzie

    Obawy te były tym większe i bardziej realne im głośniej robiło się o niekorzystnym dla Synów Wilczycy pokoju z Celtyberami, który zakończył również trwające od 155 roku powstanie w Hispanii. Republika zgodziła się na zachowanie obecnego stanu posiadania, który po stronie Celtyberów pozostawiał dwie krainy – Asturie i Kantabrie, co pozwoliło na odbudowanie części dawnej potęgi tego barbarzyńskiego plemienia. Mimo usilnych starań Senatu by zminimalizować znaczenie tego faktu, w świecie śródziemnomorskim zostało to odebrane jako przejaw słabości rzymskiej. W rzeczywistości Republika, poważnie osłabiona trwającymi od wielu lat wojnami i najazdami potrzebowała choć kilku lat względnego spokoju by odbudować nadszarpnięte siły. Dla Rzymian pokój z Celtyberami był swego rodzaju zawieszeniem broni przed dalszą rozgrywką, do której musieli lepiej się przygotować. Jednak zupełnie inaczej zostało to odebrane na zewnątrz i Rzymianie doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Potrzeba było błyskawicznej kampanii, która mogłaby na nowo pokazać światu potęgę rzymskiego oręża. Przeciwnik musiał mieć na tyle silną pozycje by jego pokonanie wywołało należyty efekt propagandowy, lecz równocześnie na tyle słaby by nie sprawił większych problemów przy podboju...

    [​IMG]
    Północna część Hispanii po pokoju z Celtyberami...

    Problem kartagiński

    Kartagina po klęsce w II wojnie punickiej nie stanowiła dla Republiki już żadnego zagrożenia. Istniało stronnictwo radykalne, na czele którego stał Huzdrubal – krewny poległego na w walkach z Rzymianami Hannibala, lecz przez długi okres względnego pokoju nie cieszyło się większym poparciem. Sprawującym władzę oligarchom zależało tylko na odbudowaniu gospodarczej siły państwa, która w wyniku wojny została poważnie nadszarpnięta. Mimo utraty centrum handlowego w Nowej Kartaginie, kraj z biegiem czasu odbudowywał swą dawną pozycję ekonomiczną w basenie Mare Internum. Centrum handlowe w Kartaginie przynosiło ogromne zyski, a kupcy puniccy z powodzeniem rywalizowali z kupcami rzymskimi we wszystkich ośrodkach handlu, nie wyłączając samego Rzymu. To wszystko budziło zawieść Republiki, która odnosiła się w stosunku do Kartaginy z narastającą wrogością. To zaowocowało tajnym układem jaki republika kupiecka podpisała z Macedonią. Układ, który można ogólnie określi jako „umowę o wzajemnej pomocy” w wypadku ataku rzymskiego miał bardziej charakter obronny niż zaczepny, choć stanowił pierwszy krok ze strony Kartaginy w kierunku wojny, traktat pokojowy zabraniał bowiem zawierać im tajnych porozumień, nie mówiąc już o wrogach Rzymu !

    [​IMG]
    Armia punicka choć mniej liczna od rzymskiej dorównywała jej pod względem wyposażenia...

    Po zawarciu pokoju z Celtyberami, Republika regenerowała siły po niszczących wojnach. Przez dwa lata Rzymianie ograniczali się tylko do sporadycznych akcjach dyplomatycznych mających na celu zachowanie równowagi na wschodzie lub północy, gdzie właśnie rozpoczął się najazd germańskiego plemienia Markomanów na ziemie Remów, którzy graniczyli bezpośrednio z prowincją Galią Przedalpejską. Senat dostrzegając zagrożenie w przypadku pokonania spokojnych Remów przez germańskich Markomanów postanowił wesprzeć tych pierwszych zasilając ich zarówno żywnością jak surowcami potrzebnymi do wyrobu broni.

    W 147 roku Rzymianie rozpoczęli szereg akcji prowokacyjnych względem Kartaginy, mając nadzieję sprowokować ją do kroku, mogącego zostać uznanym za pretekst do wypowiedzenia wojny. I tak rzymskie okręty wojenne kilkakrotnie przez przypadek zatopiły kartagińskie okręty handlowe myląc je rzekomo z okrętami piratów. Na punickich kupców wyjątkowo często na terytorium Republiki napadali bandyci. Co jakiś czas kupcy z Kartaginy narażeni byli na aresztowanie pod zarzutem szpiegostwa...

    Tego typu działania nie sprowokowały co prawda Kartaginy do kroku, który można było podciągnąć za pretekst do wybuchu wojny, lecz doprowadziły do wzrostu poparcia dla stronnictwa radykalnego pod wodzą Huzdrubala. Wkrótce później oligarchowie przekazali mu dowództwo na odradzającą się w tajemnicy armią kartagińską, która miała bronić terytorium kraju przed spodziewaną rzymską inwazją. Huzdrubal nie pozostawał bierny również na gruncie polityki międzynarodowej. W obliczu zbliżającego się konfliktu starał się pozyskać sojuszników tak w Afryce jak i na wschodzie, wśród państw hellenistycznych, mogących być zainteresowanych zerwaniem z rozległymi wpływami rzymskimi. Niestety dla niego nie zdołał pozyskać sojuszników, co świadczy o tym jaki szacunek – mimo klęski z Celtyberami – budziła Republika. Nikt nie odważył się poprzeć słabiutkiej Kartaginy w konflikcie z potężnym hegemonem Mare Internum... Huzdrubal musiał zadowolić się powiększeniem sojuszu z Macedonią o Trację, która została zobowiązana do rozpoczęcia dywersyjnych najazdów na rzymskie posiadłości w północnej Macedonii, gdyby do wojny doszło.

    Równocześnie Kartagińczycy za wszelką cenę chcieli uniknąć wojny, dostrzegając swoje marne szanse w starciu z wojskami Republiki. Co rusz wysyłali więc do Rzymu posłańców zapewniających o pokojowych zamiarach...

    Rzymski Senat, listopad 146 roku

    Poseł kartagiński – niski i szczupły człowiek o zapadniętej twarzy wyglądał niepozornie. W jego oczach można było dostrzec mieszankę strachu i zdenerwowania wobec faktu, że miał sam stawić czoła kilkudziesięciu senatorom w „bitwie na słowa”. Taka dysproporcja sił, zapewne nawet największego oratora wprawiłaby w zakłopotanie... Pamiętał jednak jak wielkie nadzieje wiąże z jego misją w ojczyźnie. Gdyby jakimś cudem udało mu się odnieść sukces zapewne stałby się narodowym bohaterem Kartaginy, nie mniejszym niż sam wielki Hannibal...
    - W imieniu ludu kartagińskiego... – zaczął pewnie i doniośle – Mam obowiązek zakomunikować Senatowi Republiki Rzymskiej o pragnieniu pokojowego współistnienia naszych krajów, czego dowodem mają być te bogate dary z jakimi przybyłem. – mówił o darach w postaci drogich materiałów i kamieni, a nawet złota, co miało być wyrazem dobrej woli ze strony oligarchii kartagińskiej. – Lud mój nie pragnie zwady z waszą potęgą. Uznajemy waszą wyższość nad nami i jedyne czego chcemy to żyć w pokoju, by nasze dzieci oraz wnuki nie musiały przelewać krwi na Sycylii czy Hispanii lub pod murami twierdz w Afryce...
    - Za dotychczasowe wojny między naszymi krajami odpowiadacie przecież wy ! To z waszej winy synowie Rzymu musieli przelewać krew na Sycylii czy Hispanii czy pod murami twierdz w Afryce !!! – przerwał mu jeden z Senatorów. Zawtórowali mu inni, czego wynikiem stał się straszliwy hałas.
    Poseł nerwowo przełknął ślinę. Zdawał sobie sprawę, że mogą go spotkać tego typu zaczepki i prowokacje. Nie odpowiedział słowem, choć czuł jak gotuje się w nim krew.
    - Dlaczego Laurencjusz z taką zawiścią atakuje tego biednego posła ? – zwrócił się z pytaniem do sędziwego senatora Wigiliusza młody Korneliusz.
    Na to stary senator uśmiechnął z nieukrywaną satysfakcją człowieka, który może wykazać się swoją wiedzą i doświadczeniem.
    - Laurencjusz to populista. Zwolennik wojny z Kartaginą i katońskiego „Kartagina i tak powinna zostać zniszczona” – mówiąc ten cytat zmienił nieco ton głosu tak by brzmiał jak wymawiany przez Katona. Korneliusz uśmiechnął się.
    - Ale przecież ta wojna nie jest nam potrzebna. Kartagina nam nie zagraża.
    - Fizycznie nie. Ale to moralnie to symbol. Nie zawahali się ani przez chwile przed stawieniem nam czoła i to dwukrotnie. To symbol nieustępliwości wobec nas. Człowiek, który bez wahania staje na drodze pędzącego konia i robi to z własnej woli nazywany jest szaleńcem. Ale jego odwaga budzi szacunek, a nawet podziw.
    Korneliusz nadal patrzył wielce zainteresowany na swojego rozmówce. Wzrokiem domagał się kontynuacji.
    - No a poza tym jest bogata. Niezwykle bogata... Jak każda republika kupiecka. A powiedz mi kto bardziej niż Laurencjusz potrzebuje w tej chwili pieniędzy ? Gdyby mógł sam by ich zaatakował ! – obaj parsknęli śmiechem tak, że kilku Senatorów siedzących przed nimi obróciło się z kwaśnymi minami.
    Tymczasem Laurencjusz kontynuował swoją tyradę energicznie wymachując rękami niczym aktor. Nagle ku zdumieniu wszystkich wypowiedział takie oto słowa:
    - A już szczytem obłudy, która woła o skaranie od bogów jest przychodzenie tutaj i zapewnianie o pokoju gdy w tym samym momencie szuka się wszędzie dokoła sojuszników do walki z nami !
    W sali zaległa grobowa cisza. Poseł kartagiński pobladł, czuł jak uginają się pod nim kolana. Senatorowie również wyraźnie zaskoczeni wpatrywali się Laurencjusza, którego wyraz twarzy zdradzał triumf.
    - Ciężkie zarzuty stawiasz Kartagińczykom. Wypada je podeprzeć dowodami by nie były tylko rzuconym na wiatr pustym oskarżeniem. Coś takiego nie przystoi... – zaczął jeden z Senatorów.
    - Spokojnie... Nie ciskam słów na wiatr niech mi Jowisz miły... Gdy kilka miesięcy temu byłem na dworze przyjaciela Rzymu, króla Bitynii Nikomedesa ten zdradził mi w wielkiej tajemnicy, że przyjął tajne poselstwo od niejakiego punickiego wodza Huzdrubala, który miał badać możliwość zawarcia przymierza przeciw naszym sojusznikom w Azji...
    - To kłamstwo ! – wyrwało się posłowi. Nie będę wysłuchiwał tak podłych insynuacji godzących w dobre imię mojego ludu ! – dodał po czym odwrócił się na pięcie i w asyście swoich współpracowników zamierzał opuścić pomieszczenie Senatu ku wzmagającemu się hałasowi.
    Laurecjusz nie zważając na zachowanie posła zszedł ze swojego miejsca i podszedł do siedzącego na naprzeciw niego konsula. Nie mówiąc nic przekazał mu zwój i uśmiechnął się widząc jego zaskoczenie.
    - Nie pozwolono mi dokończyć ! – krzyknął uciszając nieco hałas na sali. Gdy Senatorowie ucichli całkowicie przemówił – Król Nikomedes przyjął propozycje Huzdrubala. Razem z władcami Pontu i Kapadocji miał utworzyć sojusz przeciw Pergamonowi i królowi Attalosowi, który jak wiemy jest rzymskim sojusznikiem. Ten oto zwój – wskazał na zwój trzymany przez konsula – zawiera tekst tajnej umowy podpisanej przez przedstawicieli Bitynii oraz Kartaginy. Otrzymałem go od króla w prezencie. Jako dowód na to na co stać podłych i przebiegłych barbarzyńców.
    Wszyscy zamilkli. Poseł pospiesznie opuścił pomieszczenie sali, udając się natychmiast do Ostii gdzie czekał już na niego okręt, mający zawieść go z powrotem do Kartaginy... Laurecjusz tymczasem nadal stał na środku sali pyszniąc się swoim triumfem. Jego ostatnie pytanie retoryczne było jak ostateczny cios sztyletem, dobijające ranne i krwawiące zwierzę:
    - Czy ktoś z szanownych Senatorów wierzy jeszcze w dobrą wiarę Kartaginy ?
    Wigiliusz nie mogąc znieść tego czego był świadkiem wstał i pośpiesznie opuścił pomieszczenie. Jego śladem podążyło kilku innych członków Stronnictwa Umiarkowanego – zwolenników pokojowego rozstrzygnięcia sporów z Kartaginą. Klęska bolała dużo bardziej niż głębokie pchnięcie mieczem... Jedynie Korneliusz nie wiedział co ma zrobić. Stał nadal na swoim miejscu i zdezorientowanym wzrokiem przyglądał się całej scenie.

    [​IMG]
    Rzymscy Senatorowie podczas wejścia na salę obrad...

    Wojna stała się nieunikniona.

    [​IMG]
    Rzymianie przed budynkiem Senatu...

    Rzymianie przygotowania do wojny rozpoczęli natychmiast. Już od na początku marca na Sardynii wylądowała 20-tysięczna armia pod dowództwem Publiusza Korneliusza Scypiona Młodszego, przybyła prosto z Hispanii gdzie tłumiła jeszcze pojedyncze ogniska buntu w kraju Luzytanów, opierających się romanizacji. W Rzymie ogłoszono pobór. Pod broń wezwano 13-tysięcy obywateli rzymskich z całej Italii. Od sojuszniczych miast Sycylii oraz dawnej Wielkiej Grecji, czyli południowej Italii zażądano przysłanie kontyngentów wojskowych.

    [​IMG]
    Koncentracja rzymskiej armii na Sardynii przed uderzeniem na Kartagine...

    [​IMG]

    Przygotowania do wojny ruszyły także na granicy z Macedonią, którą również zamierzano zaatakować. Machina wielkiej demonstracji siły Republiki ruszyła i nic nie było w stanie jej zatrzymać.
    W maju 145 roku Rzymianie rytualnie wbili oszczepy w ogrodzoną część ziemi na Polach Marsowych, która miała symbolizować wrogie terytorium. Oszczepy były dwa. Wojnę wypowiedziano Kartaginie i Macedonii...
     
  7. Mandeel

    Mandeel Ten, o Którym mówią Księgi

    ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY
    „WOJNA NA WYNISZCZENIE...”



    - Bertrand Russell


    Po szeregach intryg i prowokacji, które odniosły jednak tylko połowiczny sukces, Republika zdecydowała się na wypowiedzenie wojny dwóm niegdyś największym wrogom – Kartaginie i Macedonii. Te dwa państwa pod wodzą swych króli i wielkich strategów takich jak: Perseusz, Filip V czy Hannibal w szeregu wojen o dominacje nad basenem Mare Internum zostały pokonane i upokorzone. Nie stanowiły więc dla Rzymu najmniejszego zagrożenia. Okrojona terytorialnie Macedonia króla Filipa VI przez Synów Wilczycy sprowadzona do roli państwa kadłubowego czy cień dawnego imperium Kartagina przez Senat zostały jednak uznane za śmiertelnych wrogów Ludu Rzymskiego....

    Republika w duchu słów Katona Starszego: Ceterum censeo Karthaginem delendam esse ostatecznie potwierdziła nowy kierunek swojej polityki...

    Polityki ekspansji...

    I Wyprawa Scypiona do Afryki

    Wbrew pozorom nie wszystko układało się po myśli Rzymian. Na przełomie czerwca i lipca z Sardynii wyruszyła armia Publiusza Korneliusza Scypiona Młodszego w sile 33 tysięcy żołnierzy. Spodziewano się, że tyle w zupełności wystarczy by zmusić Kartagińczyków do uległości. Dodatkowo Rzymianie po raz pierwszy w swej historii mieli zamiar użyć na tak wielką skalę maszyn oblężniczych. Miasto Kartagina bowiem miało jedne z najlepszych fortyfikacji jakie istniały na świecie. Równać się z nimi mogły tylko te rzymskie...

    Podczas tejże wyprawy doszło do zdarzenia niecodziennego, które opisuje Diodor Sycylijczyk, historyk z I wieku p.n.e. :
    [​IMG]

    [​IMG]

    [​IMG]
    Armia kartagińska czasu III wojny punickiej... Dwa ostatnie obrazki przedstawiają najmników celtyckich...

    Rzymianie wylądowali w Afryce na początku sierpnia 145 roku. 12 sierpnia stoczyli z Kartagińczykami bitwę pod Nepheris, którą punicki wódz Huzdrubal wygrał mimo ciężkich strat jakie poniósł ( w bitwie miało polec 6 tysięcy z 20 tysięcy biorących udział w bitwie Kartagińczyków oraz 4 tysiące Rzymian).
    Niemal całkowicie zniszczony został II Legion Klaudiusza Pulchera, co od razu powiązano z jego decyzją o wyrzuceniu w morze kur poświęconym bogom.

    [​IMG]
    Bitwa pod Nepheris...

    Armia Konsularna została zmuszona do przejścia do obrony i jedynie umocnienia się na niewielkim skrawku ziemi jaką udało jej się zdobyć. Gdyby nie wielkie straty Huzdrubal z pewnością spróbowałby całkowicie wyprzeć Rzymian z Afryki. Wówczas jednak zdecydował się jedynie na blokowanie nieprzyjaciela.
    Tak więc pierwszy akt III wojny punickiej rozpoczął się od klęski wojsk Republiki...

    IV wojna macedońska

    O ile szybkie pokonanie Kartaginy mogło Rzymianom przyjść z pewną trudnością to kolejne zwycięstwo w wojnie z Macedonią była już tylko czystą formalnością. Dwa legiony pod dowództwem Miniliusa – weterana walk w Hispanii nie napotkało większego oporu przy wkraczaniu na ziemie Filipa VI, który zdołał zebrać zaledwie 5 tysięcy żołnierzy, których zebrał w stolicy kraju – Pelli. Minilius rozpoczął regularne oblężenie dosyć późno, bo dopiero w listopadzie 145 roku, co wiązało się z koniecznością zgromadzenia zapasów dla własnej armii.

    [​IMG]
    Żołnierz macedoński w czasach IV wojny macedońskiej...

    Rzymianie nie atakowali twierdzy, czekając aż ta sama podda się w wyniku głodu. I rzeczywiście. Już w lutym 144 roku Filip VI poddał stolicę wojskom Republiki po ciężkiej zimie i wyczerpaniu zapasów żywności. Macedonia stała się rzymską prowincją zarządzaną przez namiestnika. Filip VI schronił się w Poncie, gdzie zresztą wkrótce później zmarł.
    Do ostatecznego zakończenia kampanii konieczne było jeszcze spacyfikowanie Traków, którzy korzystając z okazji zaangażowania Miniliusa w Macedonii rozpoczęli łupieżcze wyprawy na rzymskie pogranicze.
    W marcu dwa legiony wkroczyły do Tracji. Pustoszenie tej krainy trwało niemal cały rok. Gdy nadeszła zima Minilius wycofał z Tracji jeden legion, drugi pozostawił w obozie by trzymał w ryzach trackie plemiona, które w akcie zemsty mogły najechać rzymskie pogranicze. W rezultacie tych działań Tracja stała się de facto ziemią zależną od Republiki...

    II Wyprawa Scypiona do Afryki

    W marcu 144 roku do rzymskiego obozu w okolicach Bizerty w Afryce powrócił Scypion Młodszy z dwoma dodatkowymi legionami jako wsparciem dla armii mającej zdobyć Kartaginę.
    Huzdrubal widząc siłę Rzymian nie ryzykował z nimi otwartej bitwy. Wolał wycofać się do samego miasta, w oparciu o którego mury zamierzał się bronić. Publiusz Korneliusz Scypion Młodszy wraz z prawie 45 tysięcznym wojskiem przystąpił do oblężenia, mając za przeciwnika garnizon kartagiński liczący zaledwie 15 tysięcy żołnierzy.

    Oblężenie Kartaginy

    Ponaglany przez Senat Scypion Młodszy zdecydował się spróbować wziąć miasto szturmem.
    Szturm okazał się katastrofalną klęską – Rzymianie zostali odparci niemal od razu zanim choć jeden z nich postawił stopę a murach. Straty również były bardzo ciężkie. To skłoniło konsula to rozpoczęcia działań typowo oblężniczych.
    Przez długie tygodnie Synowie Wilczycy próbowali skruszyć mury potężnej twierdzy za pomocą najróżniejszych machin. Kartagińczycy walczyli jednak z takich uporem i bohaterstwem, że zadziwiali tym samych Rzymian. „Każdy chociaż najmniejszy wyłom jaki poczynią nasze wojska zostaje załatany zanim zdążymy przygotować się do natarcia”. Zimą z 144 na 143 roku przed obrońcami stanęło jednak widmo głodu. Również prawie połowa z 15 tysięcznego garnizonu twierdzy zginęła. Straty Huzdrubal uzupełniał powołując pod broń obywateli miasta, lecz nie byli oni w stanie należycie zastąpić poległych w boju weteranów.
    Jesienią 143 roku Scypion dostrzegł szanse zdobycia Kartaginy. Zdecydował się przeprowadzić drugi szturm.

    [​IMG]
    W niszczeniu fortyfikacji Kartaginy brała też udział rzymska flota...

    W wyniku zaciętych walk Rzymianom udało się zdobyć potężne mury miasta, lecz to nie zakończyło bitwy. Kartagińczycy nadal walczyli już w samym mieście broniąc dosłownie każdej budowli i każdego placu.
    Legiony za cenę ogromnych strat posuwały się jednak do przodu, eliminując kolejne punkty obrony Kartagińczyków, którzy walczyli przeważnie do ostatniego żołnierza. Scypion Młodszy zapisał w swym pamiętniku, że nie pamięta ze swego życia wodza innego ludu, który z tak wielką zaciekłością broniłby się przed najeźdźcami.
    Kiedy Rzymianie zlikwidowali ostatni punkt oporu nieprzyjaciół w październiku 143 roku ich oczom ukazał się straszliwy bilans tej krwawej bitwy. Podczas oblężenia i samych walk, z głodu i od miecza rzymskiego śmierć poniosło 90% mieszkańców miasta, które przed wojną liczyło ich sobie prawie 150 000. Większa część Kartaginy leżała w gruzach lub spłonęła w wyniku wielkiego pożaru jaki wzniecili Legioniści. Nie udało się pojmać także samego Huzdrubala, który popełnił samobójstwo. Według legendy jego ostatnie słowa brzmiały:
    "Uwolnijmy Rzymian od ich długiego niepokoju, skoro twierdzą, iż zbyt długo jest czekać na śmierć starego człowieka"...

    Rzymski obóz wojenny pod Kartaginą, zima 143 roku.

    Publiusz Korneliusz Scypion Młodszy stojąc na jednej z wież rzymskiego obozu warownego spoglądał pustym wzrokiem na potężne mury Kartaginy oraz czarną łunę pożarów, która wznosiła się nad samym miastem. Swąd spalenizny i rozkładających się ciał był nie do zniesienia. Przeszywał nozdrza i wnikał głęboko pod skórę, tak że człowiek czuł go długo po tym nawet gdy oddalił się na wystarczającą odległość od tego miejsca.
    Rzymscy legioniści pełniący służbę w bezpośrednim sąsiedztwie dopalających się ruin wkładali sobie do nosa zwinięte kawałki materiału, choć i to dawało mizerny efekt. Przed „perfumami boga Marsa” nie sposób było uciec...
    Rzucił jeszcze jedno szybkie spojrzenie w kierunku runi miasta. Mury mimo, że częściowo zniszczone w wyniku oblężenia nadal robiły na nim wielkie wrażenie... „Kartagina została pokonana” – myśl przemknęła przez głowę z szybkością strzały. Jakoś nie umiał się z tego za bardzo cieszyć. Jako wielkiego wodza, kto wie czy nie największego ówczesnych czasów pokonanie przeciwnika nieomal bezbronnego choćby nawet nosił on dumną nazwę Kartagińczyków nie było powodem do zbytniej chwały. I to nawet po tym jak w Rzymie nadano mu za to zwycięstwo przydomek – Africanus.
    Odwrócił się do swojego przyjaciela, greckiego filozofa Panajtiosa i wymusił niewielki uśmiech...
    - Kolejna zwycięska kampania... – rzekł upijając łyk wina ze swojego kielicha. – Powiedz mi przyjacielu czy historia zapamięta mnie jako tego, który uratował Rzym przed pochodem Galów czy jako tego, który dobił Kartagińczyków ?
    Panajtios milczał. Scypion patrzył mu przez chwile w oczy, po czym z całą siłą runął na wygodny fotel.
    - Równie dobrze mógłbym pokonać zgraje żebraków i niewolników... – parsknął Scypion upijając kolejny łyk.
    - Historia jest pisana przez tych co zwyciężyli. Przejdziesz do niej zapewne jako wspaniały wódz, który ostatecznie pokonał największego wroga Rzymu wszechczasów i zakończył okres wojen punickich. – przemówił nagle Panajtios.
    Rzymski wódz popatrzył na niego z rozbawieniem.
    - Wspaniały wódz... – powtórzył jakby sam do siebie – Wolałbym by zapamiętano mnie jako przeciętnego wodza, ale tego który wziął odwet na Celtyberach... Wiesz ilu żołnierzy straciłem w tej dziczy ? – spytał retorycznie – A Senat zamiast wysłać mnie tam by krwią zmazał tą plamę na białych szatach Republiki wysłał mnie do Afryki... Bym okrył się honorem jako ten, który pokonał bandę rozpaczliwie walczących kupców... – słowo „honor” celowo wypowiedział z przekąsem.
    Grek patrzył na niego zdziwiony. Żądza przejścia do pamięci potomnych tego człowieka nie była mniejsza od tej Achillesa. Scypion był chorobliwie ambitny – defekt większości wodzów armii po czynach Wielkiego Aleksandra. Lecz Panajtios nie przypominał sobie by wcześniej widział swego przyjaciela w takim stanie. Być może było to tylko ogłupienie winem... Choć mogło to być coś więcej...
    Rozmyślanie te przerwał jeden z centurionów, który wkroczył do namiotu pewnym i butnym krokiem, w ręku trzymając pergaminowy zwój.
    - Wiadomość od Senatu. – wycedził lakonicznie przez zęby po czym stanął na baczność.
    - Możecie odejść.. – odparł Scypion odkładając kielich z winem i biorąc zwój.
    Centurion obrócił się na pięcie, tak że jego szkarłatny płaszcz sprowokował lekki wiaterek, który na twarzy poczuł Panajtios.
    Scypion bezceremonialnie złamał senatorską pieczęć, rozwinął pergamin i począł czytać. Z każdą chwilą jego twarz stawała się coraz bardziej czerwona, a oczy otwierały się coraz szerzej. Grek dostrzegł jak druga ręka wodza zaciska się w pięść. Gdy Scypion przemówił jego głos był wyraźnie zmieniony:
    - Chwała zwycięzcom powiedział cicho i roześmiał się.
    Panajtios spoglądał na niego całkowicie zdezorientowany. Nie miał odwagi zapytać co takie polecił Senat wykonać swemu największemu wodzowi. Domyślał się, że wkrótce i tak się dowie...

    Dalszy los Kartaginy opisuje Polibiusz:

    [​IMG]

    [​IMG]

    Nie trzeba dodawać, że wydźwięk w świecie śródziemnomorskim na to co się stało nie mógł być pozytywny. Rzym wzbudził szacunek i strach... Ale oprócz tego i nienawiść pośród ludów i królów dotychczas mu przyjaznych... Los Kartaginy stał się symbolem okrucieństwa i barbarzyństwa Synów Wilczycy...

    Panowanie Demetriusza II w Państwie Seleucydów

    W czasie gdy Rzym pustoszył Macedonię, Trację i Kartaginę Demetiusz II – nowy władca Państwa Seleucydów, wyniesiony na tron z pomocą Ptolemeuszy i kreteńskich najemników rozpoczął realizację marzeń o restauracji dawnej potęgi Imperium Antiocha. Demetiusz ożenił się z Kleopatrą Teą – córką Ptolemeusza VI oraz byłą żoną Aleksandra Balasa, którzy polegli w bitwie pod Ojnoparas. Nowy król miał nadzieję, że śmierć tych dwóch władców umożliwi mu w miarę swobodne rządzenie państwem. Niestety. W rękach wodza Diodota Tyfona znalazł się syn Aleksandra i Kleopatry – Antioch, w imieniu którego wódz ogłosił się władcą części kraju. Państwo Seleucydów znów rozpadło się... Demetriusz zmuszony był pogodzić się z secesją części jego królestwa. Postanowił jednak, korzystając z zaangażowania się Partów w wojnie daleko na wschodzie, uderzyć na nich i odbić niegdyś będące we władaniu Antiocha Wielkiego ziemie wokół Eufratu. Gdyby mu się to udało mógłby z łatwością ponownie zjednoczyć kraj i stawić opór kolejnym ingerencjom państw ościennych...

    [​IMG]

    Jego wyprawa na Partię podjęta w 142 roku mimo początkowych sukcesów zakończyła się katastrofą... Armia Seleucydów została niemal całkowicie zniszczona w bitwie nad Tygrysem, a sam Demetiusz dostał się do niewoli partyjskiej...

    [​IMG]

    [​IMG]
    Lekkozbrojny zwiad armii Demetriusza II...

    Regencje w państwie przejęła Kleopatra Tea, lecz zmuszona ona została do walki z Diodotem, który dostrzegł swoją szansę na przejęcie całości władzy.

    [​IMG]

    Seleucydią już po raz wtóry targnęła wojna domowa...

    Imperialne ambicje Rzymu

    Tymczasem Republika Rzymska starając się iść za ciosem rozpoczęła przygotowania do nowych kampanii. Zabezpieczona od wschodu przez podporządkowanych Traków zaczęła szykować się do ostatecznej rozprawy z Epirem, wciąż mając w pamięci klęski jakie doznała w starciu z epirockim królem – Pyrrusem, jeszcze w czasie walk w Wielkiej Grecji.
    Również małe helleńskie królestwo Tarraco u wybrzeży Hispanii zdawało się być solą w oku Senatu.

    Rzym po zniszczeniu dwóch krajów będących przeszkodą w drodze do całkowitej hegemonii w basenie Mare Internum dostrzegł niemożliwe wcześniej możliwości ekspansji...

    I wszystko wskazywało na to, że możliwości te zamierza wykorzystać...
     
  8. Mandeel

    Mandeel Ten, o Którym mówią Księgi

    Od autora: Na pożegnanie starego roku, oddaje do przeczytania i oceny ostatni już w 2006 roku odcinek Senatu i Ludu Rzymskiego wraz z najlepszymi życzeniami Szczęśliwego NOWEGO 2007 roku !!!
    Dla wszystkich sympatyków AAR'a informacja: Senat i Lud Rzymski nieco inny od tego, który znajduje się na EUFI dostępny jest również do przeczytania na
    http://www.aar.forus.pl/index.php Serdecznie Zapraszam !

    ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY
    „SIŁA ARGUMENTÓW...”



    - Zdzisław Dolatowski


    Po podboju Kartaginy i Macedonii przez Rzym szybko stało się jasne, że jest to dopiero początek ekspansji agresywnej Republiki znad Tybru. Synowie Wilczycy zniszczyli ostatnie przeszkody na drodze do objęcia roli całkowitego hegemona w basenie Mare Internum oraz otworzyli sobie drogę ku bogatym ziemiom Afryki i Azji...

    Królowie państewek powstałych na gruzach dawnego imperium Aleksandra wciąż zajęci wewnętrznymi wojnami zdają się nie dostrzegać śmiertelnego niebezpieczeństwa, które nadciąga z zachodu. Wraz z rzymskimi orłami...

    [​IMG]

    [​IMG]
    Władcy hellenistyczni nadal byli przywiązani do sposobu walki Falangą , mimo iż Rzym dobitnie pokazał, że era Falangi dobiegła końca...

    Wojna z Epirem

    Po podbiciu Macedonii, Rzymianie stali się nie kwestionowanymi hegemonami Półwyspu Bałkańskiego. Jedynie Związek Epirocki, Związek Etolski i Achajski oraz Tracja nie były pod bezpośrednią władzą Rzymu. Z tego tylko Epir pozostawał całkowicie niezależny od Republiki.
    Senat dostrzegając fakt, że pozostawienie wolnego Epiru wokół ziem rzymskich oraz i jego sojuszników kłóci się z interesem Republiki podjął decyzje o wojnie. Decyzje tym bardziej uzasadnioną, że kraj ten był ojczyzną jednego z największych wodzów epoki hellenistycznej – Pyrrusa, którego imię wciąż budziło strach w niemal w całej Italii...
    Legendarny władca nie tylko zadał Republice jedne z najdotkliwszych klęsk w jej historii, lecz także jak nikt inny bliski był zdobycia samego Rzymu.
    Synowie Wilczycy o tym pamiętali. By nie dopuścić by w Epirze narodził się kolejny Pyrrus, rzymskie legiony na wiosnę 140 roku wkroczyły do tej krainy bestialsko niszcząc i plądrując.

    [​IMG]
    Kawaleria rzymskich sprzymierzeńców i lekka piechota w walce z Epirotami...

    [​IMG]
    Armia Epiru starał się stawić opór Legionom, lecz nie była w stanie ich powstrzymać...

    Oficjalnym powodem dla wszczęcia tej wojny miał rzekomo fakt, że Epiroci wspierają piratów na Adriatyku, którzy godzą w żywotne interesy kupców rzymskich.
    20-tysięczna armia konsularna pod dowództwem Lucjusza Emiliusza na swej drodze nie napotkała większego oporu. Jedyną twierdzą, która zdecydowała się stawić opór rzymskiemu najeźdźcy była Apollonia – grecka kolonia na wybrzeżu. 5 tysięcy obrońców walczyło dzielnie aż do początku roku 139, kiedy to skapitulowali wyniszczeni głodem, chorobami i walkami z ponawianymi co jakiś czas szturmami legionów.
    Epir został podbity. Senat podjął decyzję o utworzeniu nowej rzymskiej prowincji – Epirus, w której skład weszły ziemie dawnej ojczyzny Pyrrusa.

    [​IMG]
    Triumf konsula Lucjusza Emiliusza nad Epirotami...

    [​IMG]

    Ciąg dalszy wojny w Państwie Seleucydów

    Po tym jak do partyjskiej niewoli dostał się Demetiusz II wydawało się, że władzę w królestwie obejmie Diodot Tryfon – samozwańczy władca części kraju, sprawujący rządy w imieniu Antiocha – syna Aleksandra Batasa i Kleopatry Tei.
    I rzeczywiście wojska Diodota wkrótce opanowały niemal cały kraj, z wyjątkiem Antiochii, w której miała swą siedzibę Kleopatra. Gdy wydawało się, że całość władzy w Państwie Seleucydów w niedługim czasie spocznie w ręku Diodota na arenie walk politycznych pojawił się ktoś nowy...
    Antioch VII Sidetes – młodszy brat Demetiusza II powrócił z Grecji i mając poparcie faraona Ptolemeusza VII, na czele wojsk egipskich wkroczył w granicę Seleucydii. Armia Diodota szybko poszła w rozsypkę na samą wieść o zbliżającej się 40-tysięcznej armii Ptolemeusza tym bardziej, że Antioch VII zyskał także sprzymierzeńca w osobie władcy Królestwa Armenii.
    Po pokonaniu i zgładzeniu samozwańczego, niedoszłego króla Antioch VII ożenił się z Kleopatrą Teą, przypieczętowując tym samym swoje zwycięstwo w walce o tron Państwa Seleucydów.

    [​IMG]

    W nagrodę za pomoc w objęciu tronu, Ptolemeusz VII zażądał od Antiocha Fenicji z niezwykle bogatym miastem – Tyr, gdzie znajdowało się jedno z centrów handlowych wschodniego basenu Mare Internum...
    Antioch zdawał sobie sprawę z tego, iż nie może odrzucić tego żądania. Nie chciał prowokować konfliktu z Egiptem, który wyraźnie był u szczytu swej potęgi za panowania dynastii Ptolemeuszów. I tak niegdysiejsze Imperium Wielkiego Atiocha zmniejszyło się o kolejną prowincję... I to jedną z bogatszych.
    Nowy władca postanowił więc znaleźć przeciwwagę dla tej straty na wschodzie. Idąc w ślady starszego brata powziął kolejną wyprawę na Partię...

    I Powstanie Sycylijskie

    [​IMG]

    Kolejne zwycięskie wojny i kampanie zaowocowały wielkim wzrostem niewolników w Republice, a co za tym idzie spadkiem i wartości. Jedynie niewolnicy z greckich polis – wykształceni i oczytani nie mogli narzekać na poziom życia. Cała reszta jeńców wojennych i ludności uprowadzonej z Tracji, Kartaginy, Hispanii czy Galii sprowadzona do roli taniej siły roboczej, traktowana była z niewyobrażalnym okrucieństwem. Niewolnicy pracowali przy najcięższych pracach – w kamieniołomach, kopalniach czy przy wyrębie lasów. Bicie i głodzenie dawały żniwo w postaci wielkiej śmiertelności...
    Jako pierwsi przeciw takiemu stanu rzeczy zbuntowali się niewolnicy na Sycylii, poddani niejakiego Damofilosa, słynącego z okrucieństwa w całej okolicy. Początkowo grupa 400 niewolników pod wodzą Eunusa z Henny korzystając z zaskoczenia opanowała Hennę dokonując w mieście rzezi rzymskich obywateli. Wśród zabitych znalazł się wkrótce także sam Damofilos wraz z całą rodziną.
    Sukces Eunusa doprowadził do tego, że w niedługim czasie za broń chwycili niewolnicy na całej Sycylii. Już w lutym 138 roku według szacunków wysłanników Senatu buntownicy wystawili dwie, liczące po 25-tysięcy ludzi armie, które obległy rzymskie garnizony w twierdzach Lylybaeum i Syrakuzach...

    [​IMG]

    Senat nie śpieszył się z interwencją, oczekując w nadziei, że bunt sam się wypali. Jednak gdy mijały kolejne miesiące, a rzymskie garnizony na Sycylii zaczęły słać do Rzymu alarmujące sygnały o braku zaopatrzenia zdecydowano się na działanie.
    Z Macedonii ściągnięto Lucjusza Emiliusza – zwycięskiego wodza z kampanii w Epirze. Powierzono mu dowodzenie nad 8 tysięczną armią, która skoncentrowała się w okolicach Tarentu – niegdyś wspaniałego polis Wielkiej Grecji.
    22 lipca Lucjusz Emiliusz wyruszył w kierunku Messany na spotkanie pierwszej z dwóch powstańczych armii.
    We wrześniu starł się z niewolniczym wojskiem pod Ragusą, gdzie całkowicie zniszczył przeciwnika, zabijając w bitwie oraz zaraz po niej około 18 tysięcy buntowników. Straty jego dwóch legionów również były znaczne: dochodził do 2 tysięcy poległych i rannych. Wobec tego zdecydował się przezimować na Sycylii by wraz z nastaniem nowego roku uderzyć na niewolników, którymi dowodził sam Eunus z Henny. Wraz z nastaniem roku 137, po uzupełnieniu strat Lucjusz Emiliusz ruszył w kierunku oblężonej twierdzy Lylybaeum by ją odblokować i ostatecznie stłumić powstanie.
    15 stycznia w wielkiej bitwie pod Marsalą ostatecznie pokonał i zniszczył armię powstańców.
    Eunus z Henny został schwytany i odesłany do Rzymu, a tam publicznie stracony. Niewolnicy, którzy dostali się do niewoli zostali ukrzyżowani wokół Syrakuz i Lylybaeum „tak, że otoczyli oba te miasta trzy razy” – jak zapisał Diodor Sycylijczyk.
    Po zaledwie roku powstanie niewolników upadło. Senat zadowolony z przebiegu i wyniku walk, zdawał się nie dostrzegać rzeczywistych przyczyn zrywu. O powstańcach mówiono z pogardą, a fakt, że mimo wielkiej liczby nie byli w stanie przeciwstawić się 8-tysięcznej, zdyscyplinowanej, świetnie wyszkolonej i dowodzonej armii był tematem żartów ulicznych teatrzyków. Niewolników, którzy chwycili za broń obrazowano jako bandę niezdyscyplinowanych tchórzy...
    Rzym po raz kolejny dał dowód wyższości swej siły nad siłą argumentów...
    Nie przypuszczał, że już w niedalekiej przyszłości siła tych argumentów może znów obrócić się przeciw niemu...

    Likwidacja niezależności Greków

    Kiedy już Rzymianie podbili Macedonię i Epir, a spacyfikowana Tracja nie stanowiła już dla nich zagrożenia, doszli do wniosku, że nie potrzebują już sojuszników w postaci greckich polis zgromadzonych w związkach Etolskim i Achajskim. Zresztą i tak sojusz z Grekami miał wyraz czysto propagandowy, ponieważ Republika nigdy nie wymagała ani od Związku Etolskiego ani Achajskiego pomocy wojskowej, gdyż taka zwyczajnie nie była konieczna. Rzymskie legiony świetnie radziły sobie w boju z macedońską falangą i pomoc ze strony walczących w podobny sposób Greków, choć mile widziana w przypadku niektórych polis nie była wymagana.
    Helleni, więc cieszyli się rzymską protekcją, która jak dotąd przyjmowała dużo łagodniejszą rolę niż ta macedońska. Taki jednostronny układ coraz mniej pasował Rzymowi, zwłaszcza gdy znikneli jego najwięksi wrogowie w regionie, a tym z dalszych części dawnego imperium Aleksandra opór mógł stawić najwierniejszy sojusznik Republiki na wschodzie – Pergamon.
    Wobec tego na początku 138 roku do Macedonii, gdzie stacjonowała 20-tysięczna armia rzymski Senat wysłał prokonsula Marka Aureliusza Cepiona z zadaniem zlikwidowania niezależności Związku Etolskiego...

    Ateny, wczesna wiosna 138 roku

    - Likwidacja Związku ?! – głos Herakliusza zdradzał jego całkowite zaskoczenie tym co przed chwilą przeczytał. Stał tak przez dłuższą chwilę z otwartą buzią i szeroko otwartymi oczami, co wywołało rozbawienie u prokonsula.
    - Ja tylko wykonuje polecenia Senatu... – rzucił lakonicznie wzruszając ramionami.
    Herakliusz był wiernym poddanym Rzymu, tyranem Aten – hegemona Związku Etolskiego. Senatowi Republiki zawdzięczał wszystko co dotąd osiągnął: władzę, wpływy i niemałe bogactwo jakie zgromadził. Nigdy nie ośmielił się ani słowem skrytykować decyzji jakiejkolwiek Rzymian, dlatego jego zachowanie w tej sytuacji niezmiernie ciekawiło Marka Aureliusza Cepiona, który bacznie mu się przyglądał.
    Pobladły Herakliusz usiadł niepewnie na wygodnej sofie obok młodzieńca ubranego w śnieżnobiałe szaty.
    - A jeśli... – zaczął niepewnie.
    - Nie radziłbym. – przerwał mu prokonsul. – W okolicach Aten stacjonuje 20-tysięcy legionistów. Chyba nie chciałbyś by zrobili tutaj powtórkę z wojny peloponeskiej.
    Herakliusz spojrzał na niego ostro tak, że Rzymianin zawahał się przez chwilę czy kontynuować czy zamilknąć. Ku własnemu zdziwieniu wybrał milczenie pod wpływem nieprzyjaznego, przeszywającego wzroku tyrana Aten.
    - A więc moja decyzja w tej sprawie to czysta formalność ? – zapytał sucho.
    Cepion nie odezwał się. Stał udając fascynacje widokiem z wielkiego tarasu, z którego rozpościerał się widok całego polis. Młody Trybun Lucjusz Sewer, który towarzyszył mu w całej wyprawie do Aten spuścił wzrok, nie wytrzymując ciężkiego spojrzenia Herakliusza.
    - Co stanie się ze mną ?
    Na to pytanie Cepion wyraźnie się ożywił. Odwrócił się w stronę Greka z szyderczym uśmiechem.
    - Rzym jest ci wdzięczny za wierną służbę. Może nagrodzić cię obywatelstwem i ziemią w Italii. A jeżeli zdecydujesz się zostać tutaj, w Grecji to może nawet urzędem zastępcy namiestnika prowincji.
    Herakliusz zamyślił się. Mimo, że nie miał najmniejszej możliwości wyboru, a Rzymianie prowadzili z nim hańbiącą zabawę, wydawało się, że bije się z myślami i naprawdę bierze pod uwagę możliwość stawienia oporu.
    Na samą myśl o tym Cepiona przeszły po plecach ciarki. Taki rozdźwięk w sojuszu jaki przez lata mozolnie budował Senat mógłby doprowadzić do jego rozpadu. Wojna z Grekami, w których obronie rzekomo Rzym pojawił się w Helladzie i wszczynał kilka wojen z Macedonią ? Z politycznego punktu widzenia katastrofa. Również dla niego samego...
    - Herakliuszu na litość wszystkich bogów... – przerwał niezręczną ciszę prokonsul. – Chcesz zarządzić demokratyczne głosowanie ? – spytał lekceważąco. – Sam zobacz do czego was ta demokracja doprowadziła...
    Grek nadal milczał ignorując arogancję Rzymianina.
    - Zawsze mnie ciekawiło co za idiota wpadł na pomysł by władze w państwie oddać masie niewykształconych, tępych i ograniczonych gamoni i spokojnie patrzeć do czego to doprowadzi... – dodał odwracając się z powrotem w stronę panoramy Aten. – To tak jakby owce miały decydować za pasterza gdzie mają się paść ! – zaśmiał się głośno spoglądając na trybuna, który tylko uśmiechnął się nieznacznie.
    Podszedł do siedzącego na sofie Herakliusza i usiadł naprzeciwko niego na fotelu, nachylając się tak, że niemal stykali się twarzami. Siedział tak przez chwile, wpatrując się w nieobecne oczy Greka. Wreszcie nie wytrzymał. Zerwał się na równe nogi tak, że młodzieniec siedziący obok Herakliusza aż podskoczył.
    - Dość tego... – rzucił ściszonym głosem. – Trybunie !
    Lucjusz Sewer zrobił krok w przód i stanął na baczność.
    - Napiszecie obwieszenie do obywateli Aten, że władzę w całym Związku Etolskim przejmuje Senat Republiki Rzymskiej, w której imieniu będę sprawował tymczasową władzę. Gwarantujemy poszanowanie majątków i nietykalności osobistej obywateli tej i wszystkich innych polis dawnego związku. Jednocześnie ostrzegamy, że każda próba stawienia jakiekolwiek oporu zostanie osądzona w kategorii zdrady i odpowiednio ukarana. – wyrecytował szybko Cepion. – A i dopilnujcie by podobne obwieszenia zostały rozesłane do wszystkich innych większych polis.
    Trybun skinął znacząco głową, po czym opuścił pomieszczenie.
    Herakliuszu... – zwrócił się do Greka – Na mocy uprawnień udzielonym mi przez Senat i Lud Rzymski przejmuje kontrole administracyjną i wojskową nad tymi ziemiami. Centurion ! – krzyknął na oficera, który miał stać przed wejściem do pomieszczenia i pilnować by nikt nie zakłócił rozmów. – Zabrać go stąd. Dajcie mu wina by doszedł do siebie...
    - Rozkaz !
    - Do mnie też możecie przysłać kogoś z winem... Najlepiej piękną służącą – mrugnął okiem do rzymskiego oficera, który w odpowiedzi uśmiechnął się szczerze. – Siła argumentów jest niczym wobec argumentów siły... – rzucił na pożegnanie Herakliuszowi.

    Związek Achajski, któremu przewodziła Sparta niedługo przeżył swojego śmiertelnego niegdyś wroga – Ateny. Ponad rok później, w maju 137 roku w podobny sposób Rzymianie zlikwidowali drugi ze związków zrzeszający greckie polis. 20-tysięcy legionistów ponownie czuwało nad tym by Grecy dokonali „poprawnego wyboru”...

    [​IMG]

    Agresywna polityka Republiki Rzymskiej nabierała tempa...
     
Status Tematu:
Zamknięty.

Poleć forum

  1. Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych reklam.Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej.
    Zamknij zawiadomienie