Tak, tak, to ten! - Czyli SimCity 4 AAR

Temat na forum 'Inne Gry AAR' rozpoczęty przez Szlachcic, 29 Styczeń 2011.

  1. Kentucky

    Kentucky Ten, o Którym mówią Księgi

    Face-Buu
    Profil: Rafał Wojciech "Darth Kentucky" B.

    [​IMG]

    Sygnaturka:
    Słuchać marne sługusy! Za namową SOA założyłem konto na FejsBuu, aby móc na was krzyczeć nawet jak nie ma was obok. Oraz aby spisywać swoje myśli w czymś innym niż dziennik.

    Wpis 9
    Poszperałem nieco w karanecie i tobanecie w celu znalezienia informacji na temat tej podejrzanej Karabicy. Niestety, nic tam nie znalazłem. I to jest dziwne - wszelkie informacje znalezione w Karooglach po wpisaniu "Karabica-buu" istnieją tyle czasu ile Mansa zna ją. Zero przeszłości.

    Wpis 10
    Wiem! Musi ona być jakimś złym spiskowcem, który uwiódł Najwspanialszego jakąś czarną magią aby manipulować nim!

    Wpis 11
    Nie mogę dłużej stać bezczynnie i patrzeć jak Mansa staje się zabawką w rękach tej sukkuby. SOA - wyślę wam PW w którym znajdziecie specjalne instrukcje. Ja tymczasem muszę być cały czas w pobliżu Karaba, aby go uratować przed zbliżającym się niebezpieczeństwem.

    Wpis 12
    Stało się! Kiedy nasz Najukochańszy władca spokojnie bawił się z chomikiem, ta tapeciara wpadła do jego pokoju i śmiała podnieść na niego głos! Nie mogłem pozwolić na nic innego jak ukaranie tej łachmyty poprzez drobne szturchnięcie za okno. Wyszła z tego niezła draka - taka że nawet Mansa mnie zbeształ. Ale nie jestem zły, to wszystko przez nią! Jeszcze mi za to zapłaci!!!

    Wpis 13
    Kiedy dziś byłem w Platynowych Tarasach stało się coś dziwnego - tak dziwnego że nie pamiętam co konkretnie. Muszę bardziej uważać.

    Wpis 14
    Aby zmniejszyć czujność Karaba (dla jego dobra) i Karabicy (niech się smaży w piekle) postanowiłem udawać pokornego i niezainteresowanego tym co robią. Dlatego zgodziłem się abym (nie ja a moi podwładni) zbudowali pałac dla Karabicy. Ha! Frajerka! Nie wie, że w środku jest od groma różnych sensorów co nagrają wszystko co się tam dzieje. A jakby tego było mało to pod budynkiem ukryłem bombę atomową, aby w razie czego pozbyć się pałacyku wraz z tą durnotą. Dobrze że tylko ja znam hasło do bomby, którą mogę zdalnie odpalić.

    Wpis 15
    Ło ***** mać! Wiedziałem że to zdrajczyni podła! Ona spiskuje z tym samozwańczym comodrem Tobiasovem! Sensory nagrały wideo na którym Karabica gada przez komputer z wrogiem! Wszystkie jednostki, przygotować się do oblężenia pałacyku i pojmania tej... już nie wiem jak mam ją besztać...
     
  2. Szlachcic

    Szlachcic Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    [​IMG]

    [​IMG]

    Tak, tak, to ten! – Czyli SimCity 4 AAR – Historia mieszana
    ODCINEK: 22 – Sprawa się gmatwa bardziej

    Godzina 14:32, Wódęws

    Dwie postacie w hawajskich koszulach popijały wodę w szklankach z parasolkami leżąc w leżakach umiejscowionymi na tarasie widokowym poligonu rakietowego.

    CTvT: Wiesz co?
    Szlachcic: Tak?
    CTvT: To jest życie. Zaraz wygramy i będzie super.
    Szlachcic: Pewnie masz rację…
    Posłaniec: Comodorze! Comodorze! Wszyscy nasi żołnierze są bardzo niesubordynowani, tysiące wszczęło nawet bunt i w konsekwencji zajęli cały dolny Wódęws [bez płaskowyżu]! Ludzie im wiwatują! Jedyni wierni żołnierze to ci, którzy są w poligonie rakietowym. Zalecam eeekkk… poddaj się świnio! Jesteś otoczony tyranie!
    Szlachcic: Wielki Comodorze Tobiasie von Tobiasov – w imieniu ludu pracującego żądam twej bezwarunkowej kapitulacji wobec mnie i przekazania całej twej władzy w moje ręce. Zostaniesz więziony, a po roku rozstrzelany.
    CTvT: Zdrajca? Zdrajca! W ogóle nie sądziłem, że mnie zdradzisz! Żołnierze! Do boju! Przecież jeszcze ci na poligonie są mi wierni, czemu więc żaden się tu nie pojawił!?

    W tym momencie na taras widokowy wkroczyła kompania weteranów karabaistycznej wojny o niepodległość.

    CTvT: Doskonale, że jesteście! Łapać tych zdrajców!
    Żołnierz: Wrogu ludu pracującego! Tyranie nad tyranami! Poddaj się natychmiast, jeśli masz jeszcze choć troszkę honoru!
    CTvT: Gińcie, zdrajcy, gińcie, gińcie, gińcie!!
    Szlachcic: Już dłużej cię nie słuchamy. Nie mam nad tobą kontroli, ale mam kontrolę nad życiem każdego z nas. Nikogo nie dasz rady zabić. Poddaj się lepiej, to może nie poddamy cię strasznym torturom!
    CTvT: Nigdy!
    Szlachcic: Chłopcy, wiecie co robić.
    Żołnierze: Ura!

    Comodorowi wprawdzie udało się uciec, ale stracił całkowicie władzę. Czy to faktyczny koniec hegemonii? Nikt go nigdy jeszcze długo po tym wydarzeniu nie widział.

    [​IMG]
    Od teraz w Wódęwsie rządzi Szlachcic. Straszne.​

    Godzina 16:42, Conłóp-Smuls

    Darth Kentucky właśnie przeglądał raport dotyczący Karabicy gdy nagle jego informator wbiegł do jego pomieszczenia

    Informator: Darth Kenie!
    Darth Kentucky: O co chodzi, [wdech, wydech] Informatorze?
    Informator: Wódęws… Szlachcic… zamach… agitacja Karabaistów…
    Darth Kentucky: Przestań dyszeć i [wdech, wydech] mów normalnie!
    Informator: W Wódęwsie Szlachcic przeprowadził bezkrwawy zamach stanu i obalił CTvT! Ma poparcie ludności i żołnierzy! Jego agenci rozpoczęli przekonywanie naszych do przejścia na ich stronę! Trzeba coś z tym zrobić!
    Darth Kentucky: Aaarrrghh… chce [wdech, wydech] pozyskać zaufanie ludności [wdech, wydech], tak? Już ja [wdech, wydech] mu pokażę!
    Informator: Czekam na rozkazy!
    Darth Kentucky: Zawołać Banasa!
    Informator: Ale on… zniknął!
    Banas: Wcale… nie… Wcale nie zniknąłem!
    Darth Kentucky: Doskonale! Trzeba powiadomić [wdech, wydech] Mansę, zanim będzie [wdech, wydech] za późno! Informatorze, [wdech, wydech] ty to zrób!
    Informator: Tak jest!
    Darth Kentucky: A ty, Banasie, [wdech, wydech] zostajesz mianowany na [wdech, wydech] naczelnego wodza oddziałów [wdech, wydech] P.O.L.I.C.J.A.’ów.
    Banas: Mam cię zastąpić, tak? Dobrze…
    Darth Kentucky: Doskonale, że się [wdech, wydech] rozumiemy. A teraz [wdech, wydech] wybacz, ale muszę [wdech, wydech] znaleźć swój miecz [wdech, wydech] świetlny!

    Gdy Informator powiedział o zaistniałej sytuacji Karabowi, temu aż korona Mansowa z głowy spadła:

    [​IMG]
    Karab wiedział doskonale, co to znaczy. TvT nie ma już nic do stracenia. Nawet sam jest bardzo niebezpieczny. A teraz jest zdesperowany i prowadzony żądzą zemsty. Musi zwiększyć czujność.​

    Godzina 21:32, Pałacyk Karabicy

    Hindenegilda właśnie miała się łączyć przez Tobkype (niewiadomo czemu zmienił nazwę na Noblekype) gdy usłyszała pukanie w okno. Normalnie by nie zareagowała, ale tym razem coś ją ruszyło. Otworzyła okno…

    TvT: Hindenegilda! Nikomu nie ufaj! Nie słuchaj się nikogo! A na pewno nie Szlachcica. Wyłącz komputer! Nie, lepiej, zniszcz, spal i wyrzuć przez okno! Lepiej nawet, ja to zrobię!
    <<Zniszczenie notebooka Hindengildy w wyżej wymieniony sposób>>
    TvT: Teraz jesteśmy względnie bezpieczni.
    Hindenegilda: Ale o co chodzi!?
    TvT: Szlachcic zdradził. Jako, że to on pisze tego AARa, to ma władzę nad wszystkim i każdym (poza mną i Karabem-Buu) kto znajduje się w AARze. Może jeszcze nie przejął nad tobą kontroli? Na wszelki wypadek, powiedz strażnikom, że nieważne jak bardzo będziesz przekonywać ich do tego, że jestem w Pałacyku, nie zareagują. Zarygluj też drzwi od wewnątrz i daj tylko mi klucz do zamka.
    Hindenegilda: Jak sobie życzysz…
    TvT: Dobrze…

    Wszystko stało się zgodnie z planem. Na następny dzień Darth Kentucky dowiedział się dzięki sensorom, że TvT jest w Pałacyku, jednak nie mógł nikomu o tym powiedzieć. Czuł się jak wtedy w Platynowych Tarasach. Był bezsilny wobec tej mocy. W końcu uda łomu się ruszyć do Karaba-Buu. Spotkał po drodze Tobiasa von Tobiasova. Cudem udało mu się go pojmać. Zastanawiał się, skąd miał aż tyle siły i fartu? Nieważne. Zaprowadził go przed oblicze Karaba-Buu…

    Karab-Buu: Ach tak… spodziewałem się go. Jesteś niesamowity Darth Kenie. Oczekuj awansu, gdy tylko załatwimy sprawę tego szczura…
    TvT: <<Pluje w stronę Najjaśniejszego>>
    Banas: Załatw go, przyjacielu Kenie!
    TvT: Daj spokój. Mamy teraz wspólnego wroga. Bądź rozsądny, ten Szlachcic jest jeszcze straszniejszy i potężniejszy! Tylko ze mną dacie mu radę!
    Informator: Wykończ go!
    DZA: Zabij tego psa!
    TvT: Odezwał się... Wy wszyscy, tak, wszyscy [na egzekucję zaproszeni zostali wszyscy]! Patrzcie tam! <<Pokazuje głową>>

    I w tym momencie miejscu wskazanym głową byłego Comodora pojawił się… Bartas Nagy.

    TvT: razem pokonamy Szlachcica!
    Banas: Zabij go, póki możesz!
    Milven: Napadł na naszą ojczyznę bezlitośnie! Też bądź dla niego bezlitosny i zabij go!

    W tym momencie Darth Kentucky wyjął igłę i zaczął dziugać Tobiasa w stopy, choć niezbyt tego chciał. Wódz Tobiasovistów jednak wykopał igłę z dłoni Kena tak, że wbiła mu się ona w stopę. Wtedy to Darth Ken pomimo faktu, że bardzo tego nie chciał wyjął miecz świetlny i zbliżył się do TvT. Nagle ten znikąd wyciągnął rapier hartowany w nieziemskich temperaturach, sam nie wiedział skąd. Uwolnił się natychmiast i rozpoczęła się epicka walka Darth Kena (choć nie chciał) i TvT (bronił się). Był też taki oto dialog:

    Darth Kentucky: Tobi, znaczy się, Tobiasie von Tobiasov! Nie wiem czemu to robię, wybacz mi!
    Tobias von Tobiasov: Chyba wiem, co tu się dzieje, nie daj się zabić!
    Darth Kentucky: Spróbuję! Hyyyp! Ufff… nic ci nie jest!

    Karab zaś nieświadomy już niczego konsumował wraz z Karabicą (która również już do końca nie wiedziała, co się dzieje) popcorn. Nie na co dzień jest tak świetny film na żywo…

    I stała się tragedia. Rzecz okropna, rzecz straszna! Podczas jednego z uników TvT przed mieczem Darth Kena jakiś człowiek, nie wiadomo czemu popchnął jego rękę z rapierem tak, że bardzo precyzyjnie obcięła głowę Darth Kentuckiego. Syntezator myśli pozwolił mówić jego masce to, o czym myślał…

    Maska Darth Kentuckiego: Myśl Kentucky_01: Karab! Zjednocz się z Tobiasem! Zniszczcie Szlachcica! Pomogą wam Mongołowie! Pozdrówcie…. Bzyt! Bzyt! Trzask! Kentucky_01 dead. Please change the user.
    Tobias von Tobiasov: <<Rozflacza tego, kto go popchnął>> Darth Kenie! Nie!! Teraz już wiecie! Musicie mi pomóc!

    PS: Co ja zrobiłem! Zabiłem Darth Kena! NIEEEE!!!! :cry2:
     
  3. Szlachcic

    Szlachcic Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    [​IMG]

    Tak, tak, to ten! – Czyli SimCity 4 AAR – Nowy Porządek 10
    ODCINEK: 10 – Lud pracujący

    Teraz już nikt nie mógł przeszkodzić Szlachcicowi w przejęciu całego Wielkiego Imperium. Z tymi zdolnościami każdy w tym kraju zrobi wszystko, co mu się żywnie podoba, ale chce jeszcze upokorzyć Karaba, więc odstawi jeszcze teatrzyk.

    Godzina 12:48, Conłóp-Smuls

    Karab-Buu: I co teraz? Mój najlepszy przyjaciel poszedł do piachu, nie mam zaplecza!
    Karabica-Buu: Masz jeszcze mnie, możesz ściągnąć SOA, masz kilka coś znaczących osób, zbierz ich najlepiej w jednym miejscu [żeby się Szlachcic męczyć nie musiał męczyć wyszukując ich w wszelkiego rodzaju kryjówkach]
    Karab-Buu: To zły pomysł. SOA są bezpieczni w Astanie. Ściągnę tylko oficerów tej narodowości (SOA).
    Karabica-Buu: Tak też można.
    Karab-Buu: Ale to na nic. WCTvT ostrzegł nas przed Szlachcicem po śmierci Darth Kena i tyle go widzieliśmy.
    Karabica-Buu: Jego też trzeba zniszczyć. Damy radę.
    Karab-Buu: To nie leży w mojej naturze. Zaproponował nam rozejm i sojusz. Jesteśmy pokojowym ludem.
    Karabica-Buu: I przy pierwszej okazji wbiłby nam nóż w plecy!
    Karab-Buu: Zawrę z nim sojusz kiedy to tylko będzie możliwe i koniec!
    […]

    Godzina 16:52, południowa strefa przemysłowa (nowa)

    Szlachcic: Rzućcie narzędzia! Ta ciężka praca i marna płaca nie jest was godna! Odstawcie produkcję żelek! Niech Karab sam hoduje te wszystkie konie! Niech jego świta pracuje w morderczych warunkach w kopalniach w szczątkach Źdołu, ale żeby wam włos z głowy nie spadł! Starczy już cierpienia! Role się zmienią! Wszyscy będziemy Mansami! Jeśli się zjednoczymy obalimy despotycznego kolosa i klasa robotnicza stanie się najważniejsza! Precz ze szlachtą! Precz ze burżuazją! Niech rolnicy na nas pracują, a my palcem nie kiwniemy! Moja ideologia dotarła już tutaj! I każdego dnia moi zwolennicy wcinają się coraz to bardziej w zgniły organizm despotii! Jeśli pomożecie mi, w tydzień, a nawet krócej obalimy Karaba-Buu! Mówię wam to ja, Szlachcic!
    Robotnicy: URRRAAAAAA!

    [​IMG]
    Zuy Szlachcic krzewi Szlachcicowizm wśród despotycznie i pokojowo nastawionych Karabaistów. Znakiem jego będzie młot i sierp, a nie sierp i młot, jak to zuy komunista towarzysz […] radził!

    Godzina 18:42, Ratob-Nału

    TvT: Od teraz będziecie współistnieć ze mną jako wasz wielki dyktator, albo nie będziecie istnieć!
    Mongołowie: Bracia! Atak w Niemiec!

    W tym momencie Tobias von Tobiasov wyjął swój rapier i zabił każdego, kto go zaatakował. Co rozsądniejsi uciekli. To tyle, jeśli chodzi o Mongołów w Wielkim Imperium natenczas. Tobias von Tobiasov ze złości zniszczył wszystkie opuszczone przez Mongołów domu. Nadludzkim wysiłkiem jednak udało mu się wyrwać spod wpływu Szlachcica 21 Tobiasovistów, którzy zbudowali swoje domy właśnie w Ratob-Nału.

    [​IMG]
    Pomimo zawarcia sojuszu WCTvT już zaczyna knuć mroczne, niecne intrygi.​

    Godzina 20:43, południe Conłópu-Smulsu

    Szlachcic: Oddziały P.O.L.I.C.J.A.’ów nic nie znaczą przy naszej zjednoczonej masie proletariackiej! Do ataku, bracia!
    Proletariat wszelaki: URRRAAAAAA!
    Sierżant P.O.L.I.C.J.A’ów (SP): Rozpocząć capanie jegomościów Antymansów! Likwidacja wchodzi w grę! Zróbcie wszystko, aby Karab mógł uciec do Awaszrawu!
    Oddział P.O.L.I.C.J.A.’ów: Za Karaba!
    SP: Przeciwnik ma przewagę, ale my <<eksplozja głowa spowodowana trafieniem ze SPAS-a>>
    Oddział P.O.L.I.C.J.A.’ów: Nigdy nas nie pokonacie!

    Tak jednak nie było. Już po piętnastu minutach Szlachcicowiści pokonali oddziały Karabaistów i zajęli cały Conłóp-Smuls, niewielką część Źdołu i niemalże ćwierć Awaszrawu.

    [​IMG]
    Jak potężny Karab być musi, jeśli udało mu się utrzymać te tereny przez 15 minut?​

    Godzina 21:01, linia frontu w Awaszrawie

    SP: Mój Manso! My już właściwie jesteśmy martwi, ale Najjaśniejszy może się jeszcze ewakuować w eskorcie weteranów Karabaistycznej Wojny o Niepodległość!
    Karab-Buu: Nigdy! Jeśli mam zginąć, to w wal <<bezpośrednie trafienie w głowę z SWD, Karab traci ją wraz z życiem>>

    Godzina 21:07, Nimołow

    Radny: Karab nie żyje! Jak to?!
    Telefon: …
    Radny: Rozumiem. Rozumiem. Wróg zajmuje twoje miasto [Źdół]? Halo? Halo?

    [​IMG]
    Minutę później tak wyglądała sytuacja na froncie. Część terytoriów, które wcześniej należały do Karabaistów są niczyje gdyż Karabaiści wycofali stamtąd swoje wojska, a wojska Szlachcica ich nie zajęły.

    Godzina 21:13

    Dziennikarz z Kuryli: W tle widzimy właśnie jak jedyna osoba z administracji Karabaistów, radny Nimołowu podpisuje akt bezwarunkowej kapitulacji wobec Szlachcica. Wygląda to na koniec Karabaistów i karabaistyczności w tym rejonie. Jeszcze tylko kilka papierków i Szlachcic oficjalnie będzie rządzić wszystkimi zajętymi miastami. Mamy też jeszcze nieoficjalną wiadomość, że Mansa Karab-Buu został zabity w walce.

    [​IMG]
    Wielkie Imperium zostało pokonane. Czy te 22 osoby (w tym CTvT) są w stanie powalić na kolana tego czerwonego kolosa, który zniszczył Wielkie Imperium i Karaba-Buu?
     
  4. Szlachcic

    Szlachcic Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    [​IMG]

    [​IMG]

    Tak, tak, to ten! – Czyli SimCity 4 AAR – Nowy Porządek
    ODCINEK: 11 – Martwy, lecz nigdy umarły!


    Wielki Comodor Szlachcic (WCS): Pfff! Bzdury towarzyszu gadacie! Wskrzeszony Dead Ken nie wyrwie się spod mojej władzy! Zapewniam cię!
    Zaufany Towarzysz (ZT): Towarzyszu Comodorze! Zapewniam was, że wskrzeszony Dead Ken bez zasług długo nie wytrzyma nawet pod twoją władzą!
    WCS: Zatem zostawię mu jego mocne ciało, a na dodatek dam mu możliwość grania w koszykówkę!
    ZT: No i to jest pomysł godny towarzysza Comodora!

    [video=youtube;c6bEs3dxjPg]http://www.youtube.com/watch?v=c6bEs3dxjPg[/video]
    TEKST:
    Banas: Całe szczęście, że… ta lawa wciąż tu… jest!

    PÓŹNIEJ

    Banas: I znów… powstajesz od… nowa na moich… oczach!
    Darth Darth Kentucky: Ja… ja znowu [wdech, wydech] jestem żyw!
    Banas: Obawiam się, że tak…
    Darth Darth Kentucky: [H]URRRAAA!! [Koniec filmiku] Zabić tego [wdech, wydech] zakonspirowanego zdrajcę! On [wdech, wydech] stworzyć chce ruch [wdech, wydech] oporu! Brać go!
    Banas: Aaaa!

    Jednak Banasowi, ostatniemu PRAWDZIWEMU Karabaiście (w konspiracji)udało się uciec do Xnrobu, wystarczająco daleko, aby uciec poza zasięg nowego, samozwańczego Comodora czemu był odporny na jego działanie spytacie pewnie? Otóż ERROR 404 – File can’t be found.

    [​IMG]
    Towarzysz Darth Darth Kentucky [zaznaczyć ja bym chciał, że gwiazdy komunistów i Szlachcicowistów się różnią; z gwiazdy Szlachcicowistów nie da się zrobić pentagramu].​

    Godzina 15:42, Wódęws

    WCS: Zatem Darth Darth Kenie, za co walczyć będziesz?
    DDK: Za wolność, [wdech, wydech] równość, braterstwo [wdech, wydech] i proletariat!
    WCS: I…?
    DDK: I za towarzysza [wdech, wydech] Comodora, oczywiście!
    WCS: No. A teraz idź i obwieszczaj prawdziwą prawdę o śmierci dawnego, paskudnego Mansy!

    Godzina 16:12, Ratob-Nału

    Comodor zebrał wszystkich mieszkańców i ostrzegał ich przed wpływem Szlachcica.

    CTvT: Zatem jeśli usłyszycie jakieś głosy, poczujecie nieodpartą chęć zrobienia czegoś, czego normalne byście nie zrobili- POD ŻADNYM POZOREM NIE RÓBCIE TEGO, JASNE?!
    20 Mieszkańców: Jasne!
    John Miller (21 mieszkaniec): Niejasne! Nic nie rozumiem! A jak nam się zechce oddychać, to co?
    CTvT: Łebski jesteś. Wiesz co, od teraz będziesz moim osobistym Szlachcicem, tyle, ze mnie nie zdradzisz, jasne?
    […}

    PS: Wybaczcie długość odcinka.
     
  5. Kentucky

    Kentucky Ten, o Którym mówią Księgi

    Face-Buu
    Profil: Rafał Wojciech "Darth Darth Kentucky" B.

    [​IMG]

    Wpis 16
    Hahaha! Ten szczwaniak Szlachcic obalił rządy samozwańca-comodora Tobiasa von Tobiasova! Kebab dla wsz... mnie i SOA!

    Wpis 17
    Kurde, Szlachcic rozpoczął propagować propagandę na naszej ojczyźnie! Trzeba utrzymać lud przy wierze w Mansę, zanim dojdzie do jakichś rozbojów!

    Wpis 18
    Łohohohoho! scTvT schował się u tej podłej diablicy w pałacyku! Ma nieźle przerąbane... :Devil:

    Wpis 19
    Właśnie pojmałem i zaprowadziłem scTvT do Najwspanialszego. I'am master of capanie wrogów!
    Ciekawe co Mansa z nim zrobi....?

    <Darth Darth Kentucky zmienia zdjęcie główne>
    <Darth Darth Kentucky usuwa ze znajomych: Karab-Buu>
    <Darth Darth Kentucky dodaje do znajomych: Szlachcic>

    Wpis 20
    ARGH! Ten podły scTvT odciął mi głowę! Dobrze że tylko tak mnie musnął i z łatwością dało się zagoić. Tak czy inaczej to wina tego despoty - Karaba-Buu! Byłem mu posłuszny, byłem jego największym przyjacielem i opoką w tym podłym świecie. A on pozwolił mi na śmierć z ręki Tobiasa! Nic nawet z tym nie zrobił. Nie dał mi wyboru... Dołączę do tego, kto chce mi pomóc. A tym kimś jest Szlachcic.

    Wpis 21
    Po złożeniu przysięgi wierności dla towarzysza Szlachcica i zaznajomieniu się z tajnikami gry w koszykówkę w końcu mogę sprowadzić SOA z Astany do nowego domu. Oczywiście będą musieli przejść odpowiednie socjalistyczne szkolenie.
     
  6. Szlachcic

    Szlachcic Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    [​IMG]

    [​IMG]

    Tak, tak, to ten! – Czyli SimCity 4 AAR – Nowy porządek
    ODCINEK: 12 - Szlachcicowistyczne zbrojenia


    Po ucieczce Banasa nic takiego nadzwyczajnego się nie stało. Darth Darth Kentucky używając Mocy wygrał starcie w koszykówkę z Tobiasovistami. Z sobie znanych tylko powodów WCS zabronił zabijania ich co spowodowało natychmiast stłumione wielkie niezadowolenie DDK.

    [​IMG]
    DDK po meczu ubrany w swoją koszulkę ze swoim szczęśliwym numerkiem – 54.​

    No i ogólnie mało się działo. Tak mało, że aż WCS zażądał od Kena aby przekazał stacji telewizyjnej, że ma nadać film nakręcony podczas defilady z okazji zabicia Karaba-Buu. Potem film przeradza się w zagrzewający do walki śpiew towarzysza DDK.

    [video=youtube;IvMxz4pvws0]http://www.youtube.com/watch?v=IvMxz4pvws0[/video]
    Pomysł ten bardzo spodobał się proletariatowi wszelkiemu.

    [​IMG]
    Szlachcic posługując się nadwornym wpisywaczem mianował się władcą wszystkich dawnych ziem karabaistycznych. Jak tak można?!​

    DDK na własne życzenie wkrótce sprowadził SOA ze szkolenie w Astanie co by przeszli SPECJALNY TEST i zginęli/przyłączyli się do partii Szlachcicowistów.

    DDK: SOA!
    SOA: Tak?
    DDK: Przygotowałem krótki i łatwy SPECJALNY TEST. Kto jest najwspanialszym Comodorem, tak wspaniałym, ze Karab to przy nim nic? Kto dba najbardziej, o lud dobry?
    SOA: WCS!
    DDK: Doskonale! Od teraz jesteście członkami partii Szlachcicowistycznej!

    Tak oto SOA zostali przeciągnięci na Szlachecką stronę Mocy…

    WSC: Doskonale… Niech 5000 żołnierzy zostanie jako garnizon w dawnym Wielkim Imperium; ty Zaufany Towarzyszu będziesz ich dowódcą. Ja zaś stanę na czele oddziału złożonego z 40 000 żołnierzy i ruszę zniszczyć te tobiasovskie ścierwo…
    ZT: Tak jest, towarzyszu Comodorze!
     
  7. Szlachcic

    Szlachcic Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    [​IMG]

    [​IMG]


    Tak, tak to ten! – Czyli SimCity 4 AAR – Nowy porządek
    ODCINEK: 13 – Cud… przy Ratobie?

    PODKŁAD MUZYCZNY

    Wielki Comodor Szlachcic: Towarzyszu DDK. Cieszę się, że jesteś tu ze mną. Bezpośrednio poprowadzisz szturm na to, co te tobiasovistyczne ścierwa nazywają ostatnim bastionem!
    DDK: Z wielką przyjemnością towarzyszu Comodorze!

    Godzina 15:32, pustkowia między Źdołem, a Ratob-Nału

    WCS właśnie zrobił sobie wrzątek w pięciolitrowym kubku na silniku czołgu, którym podróżował (IS-3), gdy owa maszyna natrafiła na jakiś wybój wylał te 5 litrów gorzkiego wrzątku prosto na odsłoniętą (chwilowo, podziwiał widoki prawdziwymi oczami) twarz DDK, który siedział przy lufie. Nie przejął się tym zbytnio i dalej podziwiał widoki. WCS za to poniósł stratę pięciu litrów gorzkiej herbaty.

    Godzina 17:22, granica dawnych terytoriów mongolskich

    WCS: Staaaać! Towarzysze! Dotarliśmy aż tutaj – miejsca pełnego obłędu i szaleństwa lecz tylko ktoś nienormalny mógłby się przeciwstawiać sile proletariatu! Żołnierze! Zniszczymy wroga w mgnieniu oka! Mamy na dodatek wsparcie rakiet ziemia-ziemia, które zgładzą wszelkich uzurpatorów! Towarzysze, na Ratob-Nału! URRRAAAAAA!
    Towarzysze: URRAAAA!

    I w tym momencie przekroczona została północno-wschodnia granica została przekroczona przez armię Szlachcicowistów składającej się z 40 tys. żołnierzy wspieranych przez rakiety ziemia-ziemia. Walczyć mieli oni przeciwko 22 żołnierzom. Czyżby WCS się spodziewał czegoś potężnego?

    Godzina 17:38, Ratob-Nału

    CTvT: Żołnierze!
    21 żołnierzy: Tak jest?!
    CTvT: To zaszczyt służyć dla mnie jako adiutant, wiesz o tym Johny Millerze?

    Johny Miller faktycznie był wśród żołnierzy i ostatnio awansował na adiutanta CTvT. Stał dumny z Thompsonem w kaburze, pistoletem w pochwie i nożem w podobnym rodzaju futerału. W hełmie było mu do twarzy. Jego oczy skupione były na ruchach ust Comodora, a gdyby to nie starczyło jego uszy adiutanta łapały każde słowo dowódcy. Usta były gotowe do wykrzyknięcia bojowego okrzyku. Prawdziwy patriota.

    [​IMG]
    Johny Miller jest prawdziwym Tobiasovistą w oczach CTvT​

    Godzina 19:09, Ratob-Nału

    CTvT: …pamiętajcie zatem! Jeśli powietrze jest żółte i ma smak musztardy – wstrzymać oddech i wiać.
    John Miller: Bracia! Do broni! Dajmy im wycisk! Wasze karabiny! Comodorowski rapier i mój Thompson! Wasze pociski, wasze bagnety, wasze pistolety, wasze noże, wasze gołe ręce, wasza krew! Zniszczymy wroga!!
    CTvT: Czegoś wam nie powiedziałem… ja tak naprawdę nie jestem najwyższy rangą tam, skąd pochodzę. Jest ktoś jeszcze wyższy. Kto – nie powiem. Powiem tylko tyle, że pochodzę z Polski, za Polskę walczę, dla Polski zwyciężam, dla Polski umrę, Polsce te tereny oddam, kiedy tylko zajmę całe WI. Pomożecie? Czy pomożecie swojej ojczyźnie, Polsce w potrzebie? Czy jesteście gotowi ponieść za nią śmierć?
    21 żołnierzy: Tak jest!! Polska – ojczyzna moja!

    Tutaj zatrzymajmy się jednak, bo zanim przejdziemy do bitwy chciałbym ukazać te wszystkie wydarzenia z perspektywy trzeciej osoby.Część wydarzeń dzieje się w międzyczasie, większość później. Większość z nich jest opisanych przez Tobiego (jako osoby).

    O 17:22 szlabany na granicy zostały przełamane przez nacierające oddziały Szlachcicowistów. Wielka 40.000 armia ruszyła uzbrojona w karabiny na sznurkach i maczety. Prymitywna machina wojenna zaczęła powoli toczyć się ku południowemu-wschodowi nabierając coraz większego tempa. Wielki Comodor Tobias von Tobiasov rozważał razem z swoim adiutantem ogólna sytuację strategiczną.
    John Miller: Sir, nieprzyjaciel łamiąc wszelki opór posuwa się naprzód ku naszej stolicy. Jakie są nasze plany?
    WCTvT: Jaki opór im na razie stawiliśmy?
    John Miller: Trzy miny i stado biedronek kamikaze.
    WCTvT: Jakie mamy rezerwy?
    John Miller: Dwudziestu ludzi, ja i pan.
    WCTvT: Ilu ludzi nas atakuje?
    John Miller: Jakieś 40.000.
    WCTvT: Doskonale. Będziemy więc walczyć!
    John Miller: Ależ sir. To szaleństwo!
    WCTvT: Drogi Johnny. I co z tego że nieprzyjaciel ma przewagę 181 do 1. Tu nie chodzi o to że nas jest za mało. Chodzi o to, że ich jest za dużo. Są z przodu i z tyłu. Z lewej i prawej. Na północy, południu, wschodzie i zachodzie. A więc nie mogą uciec!
    John Miller: Może i tak, ale 40.000 to siła 8 brygad. Zetrą nas w minutę.
    WCTvT: Albo my ich. Mam niezawodny sposób na zwycięstwo!
    John Miller: Jaki?
    WCTvT: Po prostu zabijemy ich wszystkich.
    John Miller: ... Więc gdzie planuje pan bitwę?
    WCTvT: Tu. Przełęcz Wiznopile! Tu będziemy się bronić!
    John Miller: Jakoś nie podoba mi się ta nazwa.
    Armie wszelkiego proletariatu zajęły pusty Rotab-Nału i mimo wszystko zburzyły wszystkie budynki. Już niedługo miały pojawić się koło ostatniego bastionu Tobiasovistów. Za nimi w swoim stalowym potworze podążał Comodor Szlachcic. Czołg IS-3 miał spowodować panikę w szeregach wroga. W końcu, trzy dni po rozpoczęciu agresji wojska czerwone stanęły o kilka kilometrów od Wiznopili. Nadchodził czas rozstrzygnięcia...

    Następnego dnia o poranku Wielki Comodor, John Miller i inni Tobiasoviści obserwowali horyzont szarzejący od licznych jak mrówki żołnierzy Szlachcica. Stali w zwartej linii. W końcu oddziały wroga ruszyły. czterdzieści tysięcy proletariuszy biegło w ich stronę. Dzielił ich co najwyżej kilometr.
    -Bagnet na broń! -zakomenderował Tobiasov i po chwili dwadzieścia lśniących ostrzy wylądowało na karabinach- Żołnierze! -krzyknął- Jesteśmy tu w obliczu wielkiej wrogiej armii. Oczy całego świata skierowane są na nas? I co zobaczą? Garstkę tchórzy trzęsących się ze strachu? Nie! -wrzeszczał na całe gardło, wrogowie byli już tylko pół kilometra od nich- Zobaczą wolność! Wolność i honor! A wróg spostrzeże nas i usłyszy szczęk naszego oręża! Wtedy zrozumieją że jesteśmy niezniszczalni! I zatrzymamy ich tutaj. W tym miejscu. A potem zmusimy do odwrotu, do panicznej ucieczki! Bo zwycięstwo zawsze stoi po słusznej stronie! A to my walczymy o wszelkie ideały moralne! Ave!
    -Ave!
    -odkrzyknęli mu.
    -Formuj szyk! -dwadzieścia karabinów i Thompson Millera wycelowały w będących już tylko 200 metrów od nich Szlachcicowistów.
    -Johnny...
    -Tak?
    -Chcę, żebyś wiedział że mieć u boku takiego adiutanta to zaszczyt.
    -I vice versa, sir.
    -łza spłynęła po jego policzku ale nie opuścił Thompsona.
    Tamci byli już tylko sto metrów od nich. Z oddali zaczęła bić Szlachcicowistyczna artyleria. Comodor złapał za swój rapier. Dystans malał bardzo szybko, 90 metrów, 80, 70. Wreszcie błyszczące ostrze trzymane w reku Tobiasa przecięło ze świstem powietrze.
    -OGNIA!
    Dwadzieścia wystrzałów równocześnie przeszyło powietrze zlewając się w jeden huk. Dwudziestu Szlachcicowistów upadło. Seria z Thompsona Millera położyła kolejnych pięciu. Jeszcze jeden huk i kolejnych dwadzieścia trupów ale ostatni bo wróg już bardzo blisko.
    -Za Rzeczpospolitą!
    Dwudziestu-dwóch ludzi rzuciło się przeciwko czterdziestu tysiącom Szlachcicowistów. Rozpoczęła się walka na śmierć i życie.

    [video=youtube;0XCTHLKoBoI]http://www.youtube.com/watch?v=0XCTHLKoBoI[/video]​

    0:00 - 0:10 - Pierwsze oddziały Szlachcicowistów wkraczają do stolicy.

    0:11 - 0:18 - Jazda proletariacka wjeżdża do stolicy.

    0:19 - 0:29 - Ostatnia inspekcja Wielkiego Comodora Tobiasa von Tobiasova (ostatni żołnierz to John Miller).

    0:30 - 1:20 - Bitwa.

    1:21 - 1:45 - Wniesienie rannego Comodora na pagórek.

    1:45 – 1:49 – Wyczerpany i lekko ranny Johny Miller nie może ustać na nogach.

    1:50 – 2:17 - Pole bitwy po odparciu kilku pierwszych fal wroga.

    2:17 – 2:22 – Zdjęcie jednego z poprzedników dowódcy CTvT w Polsce.

    Po odparciu pierwszych kilku fal wroga ocalałych piętnastu Tobiasovistów patrzyło na morze 10.000 trupów w mundurach proletariatu. Z daleka nadciągały kolejne oddziały i znów znajomo szczęknęła artyleria. Szeregi wroga rozbijały się o obrońców jak fale o brzeg. Powoli zaczęła kończyć się amunicja, lecz Tobiasoviści walczyli dalej, na bagnety, na noże, na pięści... John Miller po wystrzelaniu całej amunicji do Thompsona zaczął używać go jak maczugi. nawet pokuty bagnetami Comodor podpierając się krzywo na kiju siekał rapierem nadchodzących czerwonych. W końcu jednak obrona zaczęła brać na łeb. Powoli, jeden po drugim, Tobiasoviści wykruszali się. Po kolejnych czterech godzinach został tylko Comodor i John Miller. Korzystając z kilkusekundowego spokoju Tobiasov wydał mu ostatni rozkaz. Ma uciekać, jak najdalej, przez wąwóz i znaleźć pomoc, jaką jakąkolwiek. Na pytanie co z dowódcą uśmiechnął się smutno. Odpowiedź mogła być tylko jedna. Postaram się nie umrzeć. Johnny opuścił Comodora kierując się miedzy ściany wąwozu. Chwile po tym jak zniknął kolejne szeregi Szlachcicowistów ruszyły zza horyzontu. Comodor spojrzał na nich i odrzucił kij. Nadludzkim wysiłkiem zignorował ból i rzucił się do biegu. Z rapierem w reku jeden człowiek wbił się w mnogą szarżę wroga...

    Dziękuję tu za nieocenioną pomoc Tobiego w opisywaniu tych wszystkich wydarzeń.

    Godzina 01:32, następny dzień, pobojowisko

    WCS: Doskonale, towarzysze! Gdy już udało nam się pojmać samozwańczego Comodora, możemy świętować! Radujmy się, towarzysze! Śmierć naszych braci nie poszła na marn…
    BUM! BUM!!

    WCS: Co to do cholery było?!

    Godzina 01:34, kabina jednego z B-2

    Banas: Hahaha! To było piękne, Zoorze!
    Barak-Uub: Coś ci trzeba przyznać –masz dobre oko i wyczucie! Widziałeś tego kogoś?! Przecież… przecież to Szlachcic! Dlaczego walczymy z przyjacielem?! Co się tu dzieje?!
    Banas: To zdrajca, zabił wszystkich Karabaistów, Darth Kentuckiego, a nawet twego brata!
    Barak-Uub: Racja…
    Zoor: Trzymać się!

    Dwie rakiety trafiły w setkę, może nawet więcej proletariackich kawalerzystów

    Barak-Uub: Haha! To cholernie wkurzające, stary!
    Zoor: Się wie, kolego!
    Banas: Ten Johny Miller miał świetny pomysł z tymi dwiema eskadrami B-2. Ale gdzie są wszyscy Tobiasoviści?
    Zoor: Za szybko to wszystko wytłumaczyłeś – jak to możliwe, że garstka Tobiasovistów jest naszą jedyną nadzieją?!
    Banas: Bo tylko oni się oparli sile Szlachcica. Osz ty! Rakiety ziemia-powietrze! Skąd one się wzięły?!

    Godzina 01:42, IS-3

    Szlachcic: No proszę, kto by pomyślał, że w silosach rakiet ziemia-ziemia są też rakiety ziemia-powietrze? Buahahaha!!

    Godzina 01:48, Johny Miller

    Johny Miller [w myślach]: B-2 wybuchają jeden za drugim, ale co było tego przyczyną? Skąd ci przeklęci Szlachcicowiści mają przeklęte rakiety ziemia-powietrze?! To tragedia! Cała eskadra poszła szczekać! Co się dzieje?!

    Godzina 01:49, kabina jednego z B-2

    Banas: Zoor! Uważaj, rakieta! Jeszcze jedna!
    Barak-Uub: Alarm rakietowy! Namierzyli nas!
    Zoor: Złapcie się samolotu!

    W tym momencie Zoor wykonał szereg akrobacji swoim B-2, które pozwoliły na wyminięcie 10 rakiet. Niestety, reszta eskadry nie miała szczęścia posiadania tak zręcznych pilotów i oprócz B-2 Zoora z reszty przetrwał jeden.

    Godzina 01:52, IS-3

    WCS: Szybciej! Musimy dotrzeć do Conłópu-Smulsu jak najszybciej!
    Proletariusz: Oczywiście, towarzyszu Comodorze!

    Godzina 01:54, kabina jednego z B-2

    Zoor: Mayday! Mayday! Tu Czarny 1! Spadamy! Silnik płonie i tracę moc! Musimy się katapultować za linią wroga!
    Czarny 7: Zrozumiałem. Posprzątamy pod wami! Możecie się kat BUM!!
    Zoor: Niech to! Straciliśmy siódemkę! Przypiąć się! Będzie trzęsło…

    Bardzo dziękuję Tobiemu za nieocenioną pomoc w opisaniu epickości tej bitwy, jednej z najważniejszych w TTTT. Z szacunku do niego zostawię dialogi od myślnika.
    Szlachcic
     
  8. Kentucky

    Kentucky Ten, o Którym mówią Księgi

    Face-Buu
    Profil: Rafał Wojciech "Darth Darth Kentucky" B.
    [​IMG]

    wpis 22
    Od czasu erroru z znikniętym Banasem nic ciekawego się nie działo. Ot rozwaliłem system swoimi koszykarskimi mocami w meczu koszykówki z tobiasowistami. Szkoda że towarzysz Szlachcic zabronił mi ich zabić, tak jak to miało miejsce podczas meczów Majów gdzie przegrani byli składani w ofierze.

    wpis 23
    Towarzysz Szlachcic rozkazał mi zaśpiewać piękną piosenkę. Bardzo się wszystkim podobało <3

    [video=youtube;IvMxz4pvws0]http://www.youtube.com/watch?v=IvMxz4pvws0&feature=player_embedded[/video]

    wpis 24
    No, nareszcie szykuje się jakaś ustawka! Jutro ruszamy z 40 000 armią na to, co te tobiasovistyczne ścierwa nazywają ostatnim bastionem!

    wpis 25 <from iPad>
    Aua! Towarzysz Szlachcic właśnie pił herbatkę z pięciolitrowego kubka, gdy nagle IS3 którym jechaliśmy najechał na kamień i herbatka wylała się na moją odsłoniętą na czas posiłku twarz. Nie ma to jak darmowy peeling!

    wpis 26 <from iPad>
    Zaraz będziemy u celu! Nie mogę doczekać się, gdy wbiję swój miecz świetlny w wrogie ciała!

    wpis 27 <from iPad>
    Zwycięstwo! Mimo niewielkich strat (ot, parę tysięcy chłopa) udało się nam pokonać 22 przeciwników. Pojmano Tobiasova, ale jakiś giermek Tobiasa uciekł. Ciekawe czy to miało coś wspólnego z późniejszym nalotem bombowców na nas. Szkoda że nie widziałem ich min, jak zobaczyli że mamy pociski ziemia-powietrze (warto było puścić esa do zaopatrzeniowców w ostatniej chwili). Teraz wracamy do bazy, gdzie hucznie będziemy świętować wygraną!
     
  9. Szlachcic

    Szlachcic Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    [​IMG]

    [​IMG]

    [​IMG]
    Tak, tak, to ten! – Tułaczka Wielkiej Trójki
    ODCINEK: Tułaczka Wielkiej Trójki

    Godzina 1:53, miejsce rozbicia się ostatniego B-2

    W miejscu uderzenia powstała wielka dziura. Samolot na oko nie wydawał się być bardzo zniszczony. Nie wybuchł. Lecz czy ktoś przeżył?
    We wraku coś chrzęstnęło.
    Kolejne chrzęstnięcie i widać już uniesioną w górę rękę, karnacji jednak rozpoznać się nie da.

    Barak-Uub: Twarde lądowanie?! Hyyyp! [zrzuca z siebie kawał żelastwa] Ja bym to nazwał inaczej! Uach… [wstaje] Ale najważniejsze, że żyjemy. Żyjemy?
    Banas: Fusz! [otrzepał się] Jako tako.
    Barak-Uub: A Zoor?
    Zoor: Tutaj. Nic mi się nie stało, zachowałem przytomność.

    Faktycznie dzięki pasom bezpieczeństwa Zoor poniósł najmniejszy szwank ze wszystkich.

    Barak-Uub: Gdzie właściwie jesteśmy?
    Banas: Na terytorium Szlachcicowistów.
    Zoor: A konkretniej w połowie drogi z Wiznopil do Wódęwsa. Zaznaczę nas na mapie…:

    [​IMG]
    Banas: Też mi się wydaje, że jakoś mniej więcej tu jesteśmy.
    Zoor: Zaznaczyłem WCS i WCTvT w miejscu, gdzie po raz ostatni nasz radar ich wykrył.
    Barak-Uub: Zmierzają pewnie do Conłópu-Smulsu?
    Banas: Zapewne.
    Zoor: Moglibyśmy ruszyć za nimi. Na noc będziemy na miejscu.
    Banas: Tak, wydaje mi się to rozsądne.
    Barak-Uub: Co posiadamy?
    Zoor: Hm… znajdą się trzy M16 po dwa magazynki każdy. Trzy colty, kanister benzyny i noktowizor. Mam też lornetkę.
    Banas: Mogę nieść kanister!
    Barak-Uub: Wezmę kanister. Nie muszę mówić, że każdy z nas dostanie po M16, dwóch magazynkach do niego i colcie?
    Zoor: Nie musisz.
    Barak-Uub: Dobrze, uzbrójcie się zatem i ruszamy na północny wschód, do Conłópu-Smulsu. Tereny które przemierzymy są nam nieznane, zatem należy liczyć się z napotkaniem nieznanych ludów.
    Banas: Wiemy o tym.
    Zoor: Ruszajmy zatem!

    Godzina 2:42, gdzieś dzień marszu od Conłópu-Smulsu

    Barak-Uub: Stać! Widzę jakąś osadę chyba!
    Zoor: Faktycznie, jakieś obiekty są.
    Banas: Nic nie widzę. Poruszajmy się ostrożnie. Nigdy nie wiadomo, kim oni mogą być.
    Zoor: Fakt, wolniejsze poruszanie się na pewno by nam zaoszczędziło wielu ewentualnych kłopotów, ale nie mamy czasu na to. Po prostu idźmy naprzód.
    Barak-Uub: Zoor ma rację. Musimy szybko się przemieszczać, pamiętajcie, że mamy broń, ale strzelać w ostateczności!

    Godzina 2:57, gdzieś dzień marszu od Conłópu-Smulsu

    Barak-Uub [z noktowizorem]: To jacyś nieznani przeze mnie ludzie.
    Zoor: Też nic o nich nie wiem. Może tobie coś się obiło o uszy, Banasie? W końcu byłeś tu jakiś czas.
    Banas: Nie wiem nic na ich temat.
    Barak-Uub: Po prostu ich omińmy, później wyślemy tu wojsko. Zoorze, zaznacz to miejsce. Wrócimy tu.

    [​IMG]
    X – Miejsce uderzenia B-2
    Linia ciągła – droga przebyta przez Wielką Trójkę
    Linia przerywana – najbardziej optymistyczna droga do pokonania przez Wielką Trójkę​

    Godzina 3:12, gdzieś dzień marszu od Conłópu-Smulsu

    Barak-Uub [z noktowizorem]: Zauważyli nas!
    Banas: Niech to!
    Zoor: Odbezpieczyć broń!
    Barak-Uub [z noktowizorem]: Wstrzymać ogień! Nie mają broni!
    Zoor: Banas! Nie mierz do nich, bo się wściekną!
    Banas: Masz rację!

    Godzina 3:17, gdzieś dzień marszu od Conłópu-Smulsu

    Barak-Uub próbuje przekonać 100 Beduinów, że przybywa w pokoju.

    Barak-Uub: Przybywamy tu w pokoju! Chcemy po prostu iść dalej! Jeśli jednak nam nie pozwolicie przejść będziemy musieli użyć siły!

    W tym momencie Beduini roześmiali się i wyjęli spod szat wszelkiego rodzaju bronie – od USP przez MP5 po RPG. Przerąbane.

    Beduin: Wcale nie mamy zamiaru was zabić, jeśli jednak nam grozicie…
    Zoor: Po prostu skończmy te wygłupy, powiedzcie nam lepiej, czy nas u siebie przenocujecie? Zanim nam odpowiecie wiedzcie, że jesteśmy liderami karabaistycznego ruchu oporu! Walczymy z tyranią, która wkrótce i do was dotrze! Gdybyśmy nie zdążyli na czas do pewnego miasta, będziemy mieli wszyscy problemy!
    Beduin: No nie wiem, co sądzisz o tym, Ahmed?
    Ahmed 2: Nie wiem, Ahmedzie {Lol, dwóch Ahmedów gada ze sobą w TTTT! Trudno mi to będzie rozróżnić!}… chyba mówią prawdę…
    Ahmed 3 {Kurczę, czuję się jak na lekcji… ,,-Michał!– [razy cztery] Tak?”}: Mówi prawdę… przenocujmy ich i dajmy im porządne ubrania. Ale najpierw… wieczerza!

    Godzina 3:27, obóz Beduinów

    [​IMG]
    […]
    Ahmed 173: Hahaha! Tak, świetne są twoje dowcipy, Ahmedzie!
    Ahmed 382: Wiem o tym.
    Ahmed 242: Słuchajcie!

    W tym momencie twarze 439 Ahmedów i ich małżonki zwrócili wzrok ku 242 Ahmedowi…

    Ahmed 242: Niech teraz Wielka Trójka coś o sobie opowie, wszyscy tylko nie oni się już wypowiadali, a ta wieczerza jest przecież z okazji ich przybycia!
    Banas [w myślach]: Ja tu zwariuję, wszyscy mają na imię Ahmed, a imię ich 893 małżonek (wszystkie kobiety w obozie) się nawet nie wypytuję. Kiedy to się skończy?!
    Banas: Ja opowiem! Gdy nastał zły człowiek w Wielkim Imperium byłem nadzorcą wskrzeszania. Przy wskrzeszania jego najwierniejszego ze sług na jaw wyszły me buntownicze myśli. Nie miałem wyboru i uciekłem poza zasięg złego człowieka – do Historii Alternatywnej. Tak, do Xnrobu. Tak, to tam zabiłem będącego z nam Baraka-Uub i Zoora, ale oni mnie już polubili, gdyż ERROR 404 – file can’t be fund. Po ich wskrzeszeniu uzbroiliśmy ludność i skonstruowaliśmy dwie eskadry B-2, które jednak zostały strącone podczas obrony ostatniego wolnego skrawka Imperium. Byliśmy w jednym z nich. Gdy się ocknęliśmy ruszyliśmy wyzwolić lidera tobiasovistycznego ruchu oporu, WCTvT i trafiliśmy tutaj.
    [...]

    Godzina 07:12, obóz Beduinów

    Zoor: Wstawać, wstawać! Trzy i pół godziny snu muszą nam starczyć! Cel już na miejscu! Musimy dotrzeć do Conłópu dziś, gdyż nie wiadomo, czy jeszcze jutro Comodor Tobias będzie żyć!
    Barak-Uub: Zieeew! Ruszajmy!
    Banas: Skoro to konieczne…

    [​IMG]
    Barak-Uub: Zoor! Starczy tych fajek wodnych! Nie wiem, co to jest! Banas! Przestań wreszcie rzępolić na tym czymś! I tak lasek tu nie ma. Same grube i mężatki! Ruszajmy!
    Ahmed 421: Szerokiej drogi!
    Banas: Sporo czasu straciliśmy. Dobrze, że wczoraj przemieszczaliśmy się w miarę szybko!

    Godzina 7:52, gdzieś dwadzieścia godzin drogi od Conłópu-Smulsu

    Banas: Co widzisz, Zoor?
    Zoor [przez lornetkę]: Równiny. Same równiny… Nie! Czekaj! Coś tam jest!
    Barak-Uub: Co tam masz?
    Zoor [przez lornetkę]: Coś… coś jakby opuszczony obóz wojskowy. Świeży.
    Barak-Uub: Czy mógł powstać wczoraj?
    Zoor [przez lornetkę]: Wczoraj... być może. Ale nie w nocy.
    Banas: Może to obóz Szlachcicowistów założony przed bitwą?
    Zoor: Niewykluczone.
    Barak-Uub: Podejdźmy tam zatem.

    8:42, opuszczony obóz

    Zoor: Tak, to pewne, że to byli Szlachcicowiści. Tyle plakatów propagujących WCS nikt inny by tu nie zostawił. Poza tym jest olbrzymi.
    Banas: Tak… szkoda, że zabrali ze sobą całą broń. Zostawili tylko C4. Ktoś zapomniał pewnie.
    Barak-Uub: Bierz, co się da.
    Zoor: C4 może okazać się przydatne. Pamiętajcie, że mamy uwolnić CTvT.

    Godzina 21:32, w pobliżu jakiegoś miasta

    Zoor [przez lornetkę]: Ech… jest już za późno na lornetkę…
    Barak-Uub [przez noktowizor]: … na noktowizor zaś za wcześnie. To jakieś miasto. Poruszajmy się po cichu i po ziemi.

    Po czterech godzinach czołgania się

    Zoor: Hm… tabliczka informuje nas, ze jest to socjalistyczna stolica Szlachcicowistów.
    Barak-Uub: Conłóp-Smuls!
    Banas: Dotarliśmy do celu!
    Zoor: Jeszcze nie. Musimy dotrzeć do rezydencji WCS.
    Barak-Uub: Racja.

    01:52, pomieszczenie

    WCTvT obudził się w białym pomieszczeniu. Próbował wstać, ale coś go trzymało. Kajdanki i aparatura. No tak, nie przeżyłby przecież bez pomocy lekarskiej.
    Wkrótce wszedł szybkim krokiem WCS.
    WCS: Towarzyszu Comodorze! Czy nie może zapanować między nami pokój?!
    WCTvT: Zamilcz! Zdradziłeś mnie!
    WCS: Towarzyszu! Jesteśmy jak bracia! Przyłącz się do mnie, a razem zdobędziemy cały świat!
    WCTvT: Ten świat ma już swojego Comodora, i jestem nim ja.
    WCS: Towarzyszu! Razem będziemy Comodorami! Jesteśmy przecież obaj bardzo pokojowymi ludźmi! Zakończmy te chwilowe animozje i wypleńmy to zło, które zagnieździło się w Xnrobie!
    WCTvT: Powiedziałem już. Nie jesteś Comodorem, ty nawet nie jesteś żołnierzem. Jesteś nędzną imitacją człowieka, który pasożytniczo żeruje na innych by osiągnąć własne utajnione korzyści! <pluje WCS pod nogi, tamten zaczyna sie złościć>
    WCS: Drug*! Dlaczego mnie nie słuchasz?! Towarzyszu! Proletariat będzie rządzić całym światem, bądź z nami! <ostrzejszym tonem, nieco głośno, lecz nadal pozornie przyjaźnie>
    WCTvT: Pluję na twój ustrój. <TFU!> Nigdy nie przyłączę się do ciebie! Nigdy! Będziesz musiał mnie zabić!
    WCS: Drug, nie zostawiasz mi wyboru. Będę musiał to zrobić, wiedz jednak, ze jeszcze możesz zmienić zdanie, wszystko będzie status quo! Zaufaj mi drug!

    W tym momencie WCS podszedł do aparatury.

    WCTvT: Wal najmocniej jak możesz. – powiedział szyderczo Wielki Comodor. A WCS odparł mu na to ze stoickim spokojem:
    WCS: Nie zasługujesz najwyraźniej na śmierć w męczarniach, moi drug...

    WCS w tym momencie zaczął majdrować przy aparaturze.

    WCTvT: Pieprzysz. Lepiej powiedz czemu nazywasz mnie drug.
    WCS: Język proletariatu powinien znać każdy Szlachcicowista, a już napewno przyszły Comodor. Nie zasługujesz na bycie jednym z nas.
    WCTvT: Język proletariatu? Pfff. Wasz język to groteskowe jaskiniowe powarkiwania niegodne wspomnienia. Nie istnieje wasza kultura, jesteście stadem barbarzyńców którym ktoś dał karabiny. Nigdy! Nigdy nie zdobędziecie świata. oparło wam się 22 ludzi. Wybiliśmy 15.000 was. A nasz opór dał być może czas jakimś innym oddziałom by sie przegrupować by walczyć dalej. A ich walka da kolejnym. Nigdy się nie poddamy! Upadniecie z kretesem! !
    WCS: Ja cebja nienawidzja! Eto twoi posledni moment! Besploznye zverya! (Nienawidzę cię! To twoje ostatnie chwile! Bezużyteczne zwierzę!)
    WCTvT: Sie haben krummen Schnauze. (Masz krzywy ryj.)
    WCS [bijąc i dusząc WCTvT]: Umieret', umieret', umieret'!! (Giń, giń giń!)
    WCTvT: Ghh... Ghh... [kopnął WCS i zdołał go od siebie na chwile odepchnąć] Bolschewistischen erbärmlich. (Żałosny bolszewik.)
    WCS: Proklyjataja faszista! (Przeklęty faszysta!)
    WCTvT: Smert' Prichastie! (Śmierć Komunie!) - Wielki Comodor udowodnił znikomą znajomość nawet tak prymitywnych języków.
    WCS: Toten Burgerlichen! (Martwy burżuj) - To samo udowodnił, próbuje wbić nóż w serce WCTvT, ale ten kopie go, wobec czego WCS trafia w kolano WCTvT.
    WCTvT: Masz na coś zasłużył! W tym momencie z podeszwy buta wysunął się nóż. CTvT wbił go w WCS, trucizna nie zabije go, ale poważnie osłabi.
    WCS [zataczając się]: Drug... ufałem ci... ja poproszę spaghetti?
    WCTvT: Przed chwilą chciałeś mnie zabić.
    WCS [podpierając się ściany]: Karolina? Ach tak, moi drug, było ich wiele... (szalony śmiech)
    WCTvT: Przestań pieprzyć. To słaba trucizna i nie rzuca się na mózg. Dramatyzujesz…
    WCS: A teraz umrzesz!

    WCS wściekając się nie nażarty wyjmuje pistolet i odbezpiecza go.

    WCTvT: Strzelaj. Śmiało. Pamiętaj jednak że ktoś mnie pomści. – WCS nie wiedział jednak, że WCTvT ma kamizelkę kuloodporną pod niezdjętym wciąż mundurem.
    PACH!!
    WCS: Mwhahaha! Tak fikałeś, ze aż sam fiknąłeś! A teraz się trochę pobawimy!!
    Potem wyjął defibrylator i ustawił go na 200 volt. WCTvT zagryzł zęby będąc świadom tego, że go zaboli, może nawet bardzo. Nagle jednak do pomieszczenia wchodzi DDK.
    DDK: Towarzyszu Comodorze! Uroczysta kolacja trwa! Czas na wzniesienie toastu!
    WCS: Ech... zawsze się czepią gdy już ma być fajnie... idę towarzyszu DDK!

    Gdy wyszli WCTvT zaczął się szarpać. Ma 10 minut. Tyle trwać będzie pokaz fajerwerków. Udaje mu się wyślizgnąć z kajdanków jedną rękę. Stara się uwolnić ale drugie kajdany pozostają niewzruszone. Wtem przypomina sobie o pozostawionym w kieszeni śrubokręcie. Wyjmuje go i rozmontowuje barierkę. Po pokoju z jakiegoś powodu skacze wiewiórka. Uwolniwszy się dobiega do ściany, łapie rapier i przewraca się. Jest zbyt słaby żeby iść. Gasi więc światło, wyrywa włącznik i siada w kącie. Czeka na powrót swych nemezis. Wtedy do pomieszczenia wszedł do pokoju WCS. Pomimo prób nie udało mu się włączyć światła. Widząc, że nie ma TvT usunął defibrylatorem wiewiórkę. Wkrótce zachciało mu się siku więc wyszedł. W tym momencie do pomieszczenia wszedł DDK. WCTvT zakradł sie do niego od tyłu i ogłuszył po czym rozebrał go z zbroi i sam zdjął ubranie (nie ty fetyszystko, żadnego homo!) by po chwili ubrać DDK w swoje łachy a siebie w jego zbroję. Położył więc go przy aparaturze i przypiął sam stając przy drzwiach z rapierem i mieczem świetlnym w jednej pochwie. WCS miał właśnie wchodzić do pomieszczenia, gdy zahaczył go spity Milven zapraszający do wspólnego tańca. Odmówił. Weszli razem. CTvT był przygotowany na wyższego osobnika więc machnął rapierem świetlnym [połączyły się :p] tuż nad głową Milvena, WCS zrobił unik i spojrzał na zamachowca. Był to DDK. Chciał użyć swej mocy, aby chociaż skoczył czy coś, ale nic. Z kolei ciało przykute do łóżka zaczęło mieć jakieś konwulsje. WCS wybiegł z Milvenem z pomieszczenia, bo nie wiedzieli, co się dzieje (zwłaszcza spity Milven).

    WCTvT: Wybaczcie że was przestraszyłem yyy... towarzysze ale... eee... właśnie zabiłem komara który latał nad waszymi proletariackimi głowami!

    W tym momencie tuż nad głową WCS przeleciał wielki kawał ściany, Banas, Barak-Uub i Zoor strudzeni podróżą wyciągają osobę leżącą na łóżku (DDK) myśląc, że wyciągają WCTvT. Po chwili już ich nie ma. Darth Wielki Comodor Tobias von Tobiasov Darth postanowił zaś nie ujawniać swojej tożsamości myśląc że będzie na to odpowiedni moment a tymczasem będą mieli jeńca podbiegł więc do WCS.
    WCTvT: Nic ci się nie stało... eee... mistrzu?
    WCS: Co sie z tobą dzieje, DDK?! Nie mam na ciebie wpływu! Nie mówisz do mnie, jak zwykle!
    WCTvT: Doznałem oczyszczenia proletariackiego i stałem się prawdziwym komunistą. [wdech wydech] Ale teraz musimy zetrzeć to Tobiasovskie ścierwo!
    WCS: KOMUNISTĄ?!! STRAŻE! STRAŻE! ZNISZCZYĆ GOO!!
    WCTvT: Wybacz wasza najwspanialszość [wdech wydech]. Szlachcicowistą. Przesłowiłem [wdech wydech] się.
    WCS: Doskonale. Zniszczmy zatem to tobiasovskie ścierwo.

    W międzyczasie ,,WCTvT" niesiony przez Banasa, Baraka-Uub i Zoora wykrzykuje wszelakie ,,towarzyskie Szlachcicowizmy" które słyszeć chciał WCS, trójka nie zwraca jednak na to uwagi w przeciwieństwie do WCTvT który był pewien, że zaraz i WCS je usłyszy

    WCTvT: Prowadź.
    WCS: Czy ty też to słyszysz? Nieważne, pewnie Milven w swoim pokoju spity wykrzykuje różne proletariackie teksty. Musimy dogonić tą trójkę nim nam ostatecznie uciekną do Conłópu-Smulsu [front przesunął się już do Awaszrawu i Źdołu]
    <Zaprowadza ,,DDK'' do dziury w ścianie i każe mu wyczuć Baraka-Uub, Banasa i Zoora>

    WCTvT: Yyy... Tam pobiegli mój wielki Comodorze. <wskazał kierunek przeciwny do ich ucieczki>
    WCS: Oczywiście! Żandarmi!
    Sierżant żandarmów: Tak?
    WCS: Złapać karabaistycznych dowódców! Pobiegli w tamtą stronę!
    Sierżant żandarmów: Oczywiście!
    WCS: A my, mój wierny przyjacielu, pojedziemy na wszelki wypadek w drugą stronę.

    W głowie ,,DDK" zrodził się pomysł sabotowania samochodu...

    Chcąc nie chcąc WCTvT powlókł się noga za nogą opóźniając jednak pochód ostrzegając WCS przed nieistniejącymi minami, kamieniami, biedronkami kamikaze i miotaczami źdźbeł trawy. WCS zajęty wypatrywaniem niezliczonych oddziałów biedronek kamikaze i ukrytych miotaczy źdźbeł trawy nie zwracał uwagi na ,,DDK" który wyrzucił w międzyczasie silnik samochodu do rzeki>

    WCS: Możemy ruszać!
    WCTvT(DDK): Comodorze, silnik nie działa!
    WCS: Sprawdźmy to...

    <Podchodzi do samochodu i otwiera klapę, nigdzie nie widzi silnika. WCTvT korzystając z okazji wali WCS'a w łeb tak, że traci przytomność>

    WCTvT: Uff. <zdejmuje hełm> Ale w tym się ciężko oddycha. <wiąże WCS znalezionym na siedzeniu sznurkiem oraz knebluje go skarpetka i biegnie za karabaistami>
    WCTvT: Wielka Trójko! To ja, CTvT!
    Barak-Uub: Co tam ten Szlachcicowista wrzeszczy?!
    Banas: Nie wiem. Może posłuchajmy?
    Zoor: Może dajmy w ryj?
    WCTvT: Czekajcie! Macie DDK przebranego za mnie!
    Zoor: Bzdura!
    Banas: A jeśli ma rację?
    Barak-Uub: No nie wiem...
    Zoor: Niech między sobą walczą!
    Banas: Niech będzie!
    Barak-Uub: Hej, nieprzytomny, jak z nim wygrasz uznamy cię za WCTvT, jeśli nie, jego uznamy za WCTvT!
    DDK: Dobrze! Zetrę go na proch!

    Wielki Comodor Tobias von Tobiasov a chwilowo Darth Darth Kentucky rzucił miecz świetlny Darth Darth Kentuckiemu a chwilowo Wielkiemu Comodorowi Tobiasovi von Tobiasovowi. Mrok nocy rozjaśnił błysk miecza świetlnego i rapiera. Minęła sekunda i przeciwnicy zwarli się w morderczym starciu. Co chwila jaśniejsze rozbłyski oślepiały wszystkich, zwłaszcza gdy rapier zatrzymywał miecz świetlny. Wykorzystując wszystko co nabył w swoim szkoleniu Wielki Comodor Tobias von Tobiasov a chwilowo Darth Darth Kentucky odbił się od drzewa, wylądował na rękach za Darth Darth Kentuckim a chwilowo Wielkim Comodorem Tobiasem von Tobiasovem, złapał go nogami za ramiona i przerzucił przez siebie w tył. Jego oponent jąknął głucho. Widząc że honoru juz nie uratuje ale może jeszcze życie, Darth Darth Kentucky a chwilowo Wielki Comodor Tobias von Tobiasov uciekł w popłochu w stronę bliżej nieokreśloną przestając tym samym być WCTvT a prawdziwy WCTvT przestał być DDK i znalazł sie wreszcie wśród przyjaciół, którzy chcieli dowiedzieć sie jak najwięcej o ostatniej bitwie.


    * Przyjaciel fonetycznie po rosyjsku
     
  10. Szlachcic

    Szlachcic Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    [​IMG]

    [​IMG]

    [​IMG]

    Tak, tak, to ten! – Czyli SimCity 4 AAR – Tułaczka Johnego Millera
    ODCINEK: Tułaczka Johnego Millera

    PODKŁAD MUZYCZNY

    Godzina 1:48 (końcówka bitwy), Johny Miller

    Johny Miller [w myślach]: B-2 wybuchają jeden po drugim, ale co jest tego przyczyną? Skąd ci przeklęci Szlachcicowiści mają przeklęte rakiety ziemia-powietrze?! To tragedia! Cała eskadra poszła szczekać! Co się dzieje?!

    Johny Miller miał wizję bezpieczniejszej podróży niż Wielka Trójka z prostej przyczyny – towarzyszyło mu 5 weteranów Karabaistycznej Wojny o Niepodległość którzy wyjechali do Xnrobu.

    Johny Miller: Co posiadamy?
    Weteran 1: Każdy z nas ma po trzy granaty, M16 z trzema magazynkami (każdy) i 5 magazynków do pańskiego Thompsona sir! Mamy też kompas, mapę okolicy, trzy noktowizory i lornetkę.
    Johny Miller: A łączność?
    Weteran 3: Wysiadła.
    Johny Miller: Niech to! Czyli nie mamy wsparcia z powietrza?
    Weteran 4: I tak przed chwilą spadł B-2 Wielkiej Trójki (ostatni).
    Johny Miller: Chodźmy do niego zatem – może ktoś przeżył?
    Weteran 4: Być może.

    Godzina 2:21, wrak B-2 Wielkiej Trójki

    Johny Miller: Widzisz kogoś?
    Weteran 2: Nic. Nie ma broni, wyposażenia ani ciał.
    Johny Miller: Przeżyli. Jest jeszcze nadzieja.
    Weteran 5: Tak.
    Johny Miller: Widzisz jakieś ślady?
    Weteran 3 [z noktowizorem]: Hm… tak. Sporo odcisków butów. To mogli być oni. Skierowane gdzieś na północny wschód. [podnosi głowę] Hm… nikogo tam nie widzę. Mało światła nawet na noktowizor.
    Johny Miller: Ruszajmy więc po śladach, na pewno w ten sposób do nich dojdziemy.

    Godzina 3:29, gdzieś dzień marszu od Conłópu-Smulsu

    Johny Miller: Widzicie coś?
    Weteran 1 [skierowany na północ, z noktowizorem]: Nic.
    Weteran 2 [skierowany na wschód, z noktowizorem]: Też nic.
    Weteran 3 [skierowany na południe, z noktowizorem]: Ja widzę coś jakby osadę, ale jest tam za jasno, podajcie lornetkę.
    Johny Miller: Nawet gołym okiem widać, że coś tam jest.
    Weteran 3 [skierowany na południe, z lornetką]: Tak… wygląda mi to na uroczystą wieczerzę w osadzie Beduinów, po prostu ich omińmy, nie zauważą nas.

    Godzina 4:32, gdzieś 20 godzin marszu od Conłópu-Smulsu

    Weteran 3: Tak… od tej osady Beduinów ślady się urwały.
    Weteran 2: Może tam nocowali?
    Johny Miller: To dzikusy. Prędzej by ich zjedli. Musimy zatem sami uratować Comodora.
    Weteran 5 [patrząc na kompas]: Po prostu idźmy dalej w… tamtą stronę!

    Godzina 6:12, gdzieś 18 godzin marszu od Conłópu-Smulsu

    Weteran 1 [z lornetką]: Padnij!
    Johny Miller [na ziemi]: Co się dzieje?!
    Weteran 1 [z lornetką]: Widzę coś jakby… armię!
    Weteran 3: Szlachcicowiści?!
    Weteran 1 [z lornetką]: Tak jakby! Mają postój!
    Johny Miller: Widzisz WCS?
    Weteran 2: Widzisz CTvT?
    Weteran 1 [z lornetką]: Widzę IS-3…
    Weteran 4: Cholera…
    Johny Miller: Cśśś! Jeszcze nas usłyszą!
    Weteran 1 [z lornetką]: Przecież są najmarniej 200 metrów od nas!
    Johny Miller: Racja. To widzisz WCS lub CTvT?
    Weteran 1 [z lornetką]: Widzę DDK!
    Johny Miller: Po prostu poczołgajmy się trochę i ich omińmy!

    Godzina 7:02, gdzieś 18 godzin drogi od Conłópu-Smulsu

    Weteran 1 [z lornetką]: Szlag! Zauważyli nas! BIEC! BIEEC!!
    Johny Miller: Co się…?
    Weteran 1: Po prostu biec!

    W tym momencie wybuch rozerwał dwóch weteranów. Trzeciego i piątego.

    Weteran 2: IS-3!
    Johny Miller: SZYBCIEJ!!

    Kolejny wybuch odrywa nogę pierwszemu weteranowi.

    Johny Miller: Będę cię niósł! Nie stawiaj oporu! Jesteś nam potrzebny!

    W wyniku kilku kolejnych wybuchów przeżył tylko Johny Miller, pierwszy i czwarty weteran, choć pierwszy stracił M16 z magazynkiem.

    Godzina 9:13, gdzieś 16 godzin drogi od Conłópu-Smulsu

    Johny Miller [kładąc pierwszego weterana]: To dziwne, powinni być już u celu.
    Weteran 4 [opatrując pierwszego]: Może po prostu się nie śpieszą? Nie mają powodu. Bankiet i tak pewnie urządzą wieczorem.
    Johny Miller: Jakie ponieśliśmy straty?
    Weteran 1: Trzech znakomitych ludzi, trzy noktowizory, lornetkę, kompas, mapę, cztery M16 z w sumie 10 magazynkami, 9 granatów i radio, które i tak by nam się pewnie nie przydało. Oprócz tego mamy na głowie gościa bez nogi (mnie).
    Johny Miller: Ten kij świetnie się nada na kulę dla ciebie.
    Weteran 4: To prawda. Opatrzyłem już mu kikut, może na drugiej nodze chodzić.
    John Miller: Na ile starczy opatrunek?
    Weteran 4: Na jakąś dobę. Dobrze, że mam przy sobie jeszcze sporo bandaży.
    Johny Miller: No, bierz kija!
    Weteran 1: Hyyyp! [podniósł się] Dzięki. Mogę iść, ale nie mam karabinu.
    John Miller: Masz granaty w razie czego.
    Weteran 1: Prawda.
    Weteran 4: Ruszajmy, mamy jeszcze sporo drogi do nadrobienia, Wielka Trójka jest już pewnie w stolicy Szlachcicowistów!
    Weteran 1: A kompas! A mapa! A lornetka i noktowizory?! Wieki miną, nim dojdziemy do celu!
    Weteran 4: Dlatego musimy się pośpieszyć!

    Mieli jednak szczęście, spotkali po drodze kogoś, kto ich podwiózł prawie do samego Conłópu-Smulsu. Kto to był – powiedzieć nie mogę. Ale mogę powiedzieć, że o 17:49 byli już sto metrów od socjalistycznej stolicy.

    Godzina 18:21

    Weteran 1: I co teraz?
    Weteran 4: Czekamy na rozpoczęcie się imprezy.
    Johny Miller: Nie mamy mapy, poszukajmy lepiej w tym czasie jakiegoś motelu na godziny. Zdrzemnąłbym się.

    Godzina 23:52

    Weteran 1 [patrząc przez okno]: Widzicie? Zaczęła się zabawa przy tamtej rezydencji. Jakby się skupić, to te 50 metrów to dal mnie żadna przeszkoda. Możemy załatwić paru niewygodnych ludzi na amen.
    Weteran 4: To prawda, jest to świetna pozycja do oddania strzału do kogoś, kto będzie na bankiecie.

    Niestety, ani weterani, ani tym bardziej Johny Miller nie znali twarzy generałów swoich przeciwników przez co osoby takie jak Zaufany Towarzysz, Drugi Zaufany Architekt, Bartas Nagy a nawet Milven nie odniosły żadnego szwanku. Strzelcy czekali na cele, które miały się nigdy nie pojawić w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie do oddania strzału (DDK, WCS).

    Godzina 2:14, pokój Johnego Millera i weteranów w motelu

    Weteran 1: Co tam sie dzieje?!
    Weteran 4: Coś… coś jakby wybuch w tylnej ścianie!
    Johny Miller: Jakieś trzy postacie wyciągają czwartą. Na oko nieprzytomną.
    Weteran 1: Szlag, za ciemno jest! Przydałaby się lornetka…
    Weteran 4: Tak dużo straciliśmy…
    Johny Miller: Dajecie! Płacimy i wychodzimy, trzeba ich śledzić!
    Weteran 1: Czekaj, dalej ktoś wychodzi. Jakieś dwie postacie…
    Weteran 4: Czy to nie DDK?
    Johny Miller: Wygląda jakby ta druga postać gadała z żołnierzem jakimś…
    Weteran 1: Teraz żołnierz odszedł, nie, czekajcie. Widzicie?! Wrócił z kilkoma! Wyruszyli gdzieś, gdzie wskazał DDK podajże. Tylko po co? Na pewno żeby nie ścigać tamtych czterech postaci, w końcu pobiegły w przeciwnym kierunku!
    Weteran 4: Hej! Co DDK i ten drugi robią?!
    Johny Miller: Podchodzą bardzo powoli do samochodu czy jakiegoś pojazdu. Ta druga postać jakby wolniej od DDK…
    Weteran 1: DDK wyrzucił silnik tego pojazdu do rzeki! Czy to nie dziwne?!
    Weteran 4: Wsiedli do samochodu. Ciekawe po co, jeśli nie ma silnika?
    Johny Miller: Dziwne, otwierają klapę z przodu. Dalej coś będą wyrzucać?
    Weteran 1: Widzieliście?! DDK rąbnął tamtego w głowę! Chyba stracił przytomność. To wygląda jakby… go obwiązywał! Tak, obwiązuje! Teraz coś wkłada do ust!
    Weteran 4: A to dziwne! DDK zdjął hełm!
    Johny Miller: Może tylko się podrapał?
    Weteran 1: On ma rację! Zdjął i rzucił hełm!
    Johny Miller: Pobiegł w tą samą stronę, w którą biegła tamta trójka z tamtym nieprzytomnym gostkiem!
    Weteran 4: Dajecie! Wykwaterujmy się i wio!



    PS: Radzę przeczytać jeszcze raz poprzedni odcinek, gdyż ten jest ściśle związany ramami czasowymi i wydarzeniami z tamtym. ;)
     
  11. Szlachcic

    Szlachcic Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]




    [​IMG]








    [​IMG]







    Tak, tak, to ten! – Czyli SimCity 4 AAR – Nowy porządek
    ODCINEK: 14 - Wódęws







    PODKŁAD MUZYCZNY

    Zoor: Ładnie go skopałeś!
    Barak-Uub: Trzeba ci to przyznać!
    WCTvT: Ano. Ma się comodorowskie zdolności. <skromnie>
    Banas: Nie musisz być taki skromny! Jesteś wśród swoich!
    Zoor: Teraz trzeba się stąd wydostać!
    Barak-Uub: Masz mojego colta, oby nie okazał się być potrzebny!
    WCTvT: Nie potrzebuję Starczy mi to. <Wyciąga naprzemiennie z dwóch pochew miecz świetlny i rapier>
    Banas: Chyba ma rację...
    Barak-Uub: Też mi się tak wydaje...
    Zoor: A mi nie. Czasem będzie trzeba kogoś na odległość załatwić, a taki rapier lub miecz świetlny - szkoda tracić.

    <ciska rapierem jak oszczepem, ten przelatuje koło głowy Zoora i wbija się do połowy w drzewo 100 metrów dalej>

    Zoor: Jak mówiłem, szkoda tracić. Nie twierdzę, że nie zabijesz w ten sposób nikogo, tylko że szkoda tracić. Chociaż.... przecież mieczem świetlnym jak bumerangiem rzucać można. Potrafisz?

    <WCTvT próbuje. Miecz świetlny leci wraca znowu leci i znowu wraca i nie bardzo jest jak go złapać. W końcu upada na ziemię.>

    WCTvT: Nie.
    Zoor: Szkoda. Trudno, przecież my i tak będziemy się trzymać razem. W razie czego my mamy karabiny.
    Banas: Ważniejsze jest teraz, jak się przebijemy stąd do Wiznopil?
    Barak-Uub: Może nam pomogą nasi przyjaciele, Beduini?
    WCTvT: Beee-duini?
    Barak-Uub: Koczowniczy lud który spotkaliśmy po drodze. Bardzo przyjemni goście. Żeby było fajniej uzbrojeni po zęby. A i imion nie zapomnisz.
    Banas: zwariować można. Wszyscy mają na imię Ahmed...
    Zoor: Produkcja masowa, Banas, produkcja masowa! Nie znasz się!
    WCTvT: Fajnie. A mają tam kebaby?
    Barak-Uub: Mają tam kebaby?
    Banas: Ja tam nie widziałem.
    Zoor: Wyglądali na potomków ludzi, którzy je wynaleźli, ale nigdzie nie widziałem tam kebabów.
    Banas: Choć jeden ciągle opowiadał żarty o kebabach!
    Zoor: Tia... trzysta osiemdziesiąty ósmy...
    WCTvT: Szkoda. Więc zanim wyruszymy będziemy musieli zadowolić się tym, czego użyczył nam nasz dobrzy przyjaciel DDK. <Rozsunął jakąś klapkę w zbroi a tak kilka butelek wina, koniak, tortille, kanapki, soki etc.>
    Banas: No proszę, kto by pomyślał? Nie wiedziałem, że DDK używa do tego zbroi!
    Barak-Uub: Dlatego się z nią nie rozstawał!
    Zoor: Haha! Ten głaz idealnie nadaje się na stół! Podaj tortillę!
    WCTvT: <jedząc tortillę> Ano. <siadają przy stole> Ale przejdźmy do rzeczy. Jak znaleźliście nas pod Wiznopilami?
    Banas: Podano do stołu!
    Barak-Uub: Przybył do nas niejaki Johnny Miller. Zaraz ci opowiem.

    <Pół godziny biesiadowania później>

    Johnny Miller [mierząc z Thompsona]: Stać w imieniu WCTvT!
    Weteran 4 [mierząc z M16]: Mówiłem, że to DDK! Ciekawe, czemu zdjął hełm?!
    Weteran 1 [trzymając granat i palec w zawleczce]: Może chciał pooddychać świeżym powietrzem? Zaraz będzie wąchać kwiatki od spodu!
    WCTvT: <odwraca się> Jeżeli szanowny pan adiutant Miller skończył to niech odłoży tę śmieszną pukawkę i na mnie spojrzy.
    Weteran 4 [dalej mierząc]: Patrz, jak się gadzina upodobniła!
    Weteran 1 [Rzucając granat]: Giń, kameleonie!
    Johnny Miller: ******!! <chwyta CTvT i zaciąga go najdalej, jak potrafi>
    WCTvT: Czy możesz mi powiedzieć... CO TU SIĘ DO CIĘŻKIEJ ***** ********* WYPRAWIA?

    BUM!! <Wielkiej Trójce schowanej za głazem nic się nie stało, tak samo, jak i reszcie>

    Weteran 4: Otworzyć ogień! Dowódca zwariował i ratuje wroga!
    Weteran 1: Żryj granaty [rzuca dwa]!!

    <Weteran 4 strzela z M16 gdzie popadnie; w kierunku WCTvT, który wyjmuje rapier i miecz świetlny i odbija nimi oba granaty i wszystkie pociski tak, że wbijają się w kamień i drzewa nie raniąc nikogo.>

    Weteran 4: WSTRZYMAĆ OGIEŃ! Tylko WCTvT potrafi coś takiego...!
    Weteran 1: Wybacz nam, ostatnio przeżyliśmy tyle stresów, straciłem nogę... trzech przyjaciół...
    WCTvT: Wybaczam mój wierny żołnierzu. <zdejmuje nogę od zbroi i zakłada ją w miejsce urwanej żołnierza>
    Weteran 1: Nie do wiary! Znów czuję nogę! Palce, kolano, udo! Wszystko jest! Dzięki ci, WCTvT!
    Weteran 4: Kupiłem radio i nastawiłem na częstotliwość Xnrobu.
    Barak-Uub: I co?
    Weteran 4: Jutro musimy być w Wiznopilach wszyscy. Będziemy dowodzić atakiem.
    Johnny Miller: Trzeba zatem się pośpieszyć!
    WCTvT: A więc w drogę! Za rzeczpospolitą!
    Barak-Uub: Niech weterani i Johnny Miller pójdą do Conłópu-Smulsu i kupią wóz. Banas, daj mi kanister!

    <otrzymuje od niego kanister i przekazuje go Johnnemu Millerowi>

    Zoor: Tylko szybko.
    Johnny Miller: Jak tylko się da!

    Godzina 4:21

    <Weterani i Johnny Miller przyjeżdżają samochodem>

    WCTvT: Co to ***** jest? To samochód ma być?
    Johnny Miller: Nie, wóz bojowy piechoty!
    Banas: Pfff!
    Zoor: Nie mów, że wzięli za to kasę?!
    Johnny Miller: 1000 Simoleanów...
    Zoor: Za tyle to można przez tydzień w rezydencji burmistrza mieszkać!

    <Samochód jest malutki, ledwo się wszyscy do niego mieszczą, Zoor jedzie przywiązany do dachu>

    WCTvT: Ale trzęsie! Ma to coś amortyzatory, strefy zgniotu i ABS?
    Johnny Miller: Nie, ale za to ma kierownicę!
    Banas: Choć w pedały tego czegoś już nie zaopatrzyli...

    <są metalowe rurki, które się naciska>

    WCTvT: Patrzcie! Jacyś ludzie! I to umundurowani i uzbrojeni!
    Zoor: A-a-a-a-a-a-l-l-l-l-e-e-e-e-e t-t-t-t-u-u-u-u t-t-t-t-rz-rz-rz-rz-ę-ę-ę-si-si-si-e-e-e-e!!
    Banas: Nie zwracać na nich uwagi!
    Weteran 1: Żryjcie ołów, gnoje! [rozpruwa ich M16-tką]
    Barak-Uub: To chyba był patrol naszych...
    WCTvT: Możesz mieć racje. W końcu byli uzbrojeni w polskie mundury, polską broń, krzyczeli po polsku i machali do nas rękoma.
    Weteran 1: W takim razie jestem nienormalny, a na świecie nie ma miejsca dla nienormalnych...

    <połyka trzy granaty czwartego weterana, wszyscy wyskakują z samochodu, oprócz przywiązanego do dachu Zoora, który żałośnie wręcz błaga o pomoc>

    WCTvT: <Wyrzuca Weterana 1 z auta, rozpruwa go rapierem i wyrzuca z niego granaty ponownie ratując mu życie>
    Weteran 1: Uuuaaa! Dlaczego tak się dzieje?! Co ze mną nie tak?!
    Weteran 4: Jeszcze nigdy nie stracił trzech najlepszych ludzi na raz...
    Barak-Uub: Jeśli to był patrol naszych... to znaczy, że Wiznopile tuż-tuż!
    Banas: Jedźmy zatem!
    WCTvT: Naprzód!

    Godzina 9:13, Wiznopile

    Kat-Oficer [z ,,Piekła", strona 16]: O! Panowie dowódcy! Ale widzę, ze nas tu trochę przybyło... tych dwóch <wskazuje na weteranów> nie znam. Kim oni są, Comodorze?
    WCTvT: Weteranami... czego? <spojrzał na Zoora>
    Zoor: No... to są weterani Karabaistycznej Wojny o Niepodległość [Uuuupss!]... Może mnie ktoś stąd ściągnąć?!
    WCTvT: No właśnie...
    Banas: Ja to zrobię... hm... mój scyzoryk...
    Barak-Uub: A nie mówiłem, ze ten 68 Ahmed wyglądał podejrzanie i miał podejrzanie dużo ostrych narzędzi?!
    Zoor: To może ty, Comodorze? Masz w końcu rapier, nie?
    <WCTvT przeskakuje robiąc salto nad wozem odcinając jednocześnie Zoora>
    Zoor: Dzięki... jak wygląda sytuacja na froncie?
    Kat-Oficer: Bez zmian od wczoraj.
    WCTvT: Czyli?
    Kat-Oficer: Prosimy Comodora o podejście do mapy...
    WCTvT: <podchodzi> O *****!
    Kat-Oficer: Fakt, malutko ziem nam zostało, nawet nie całe Wiznopile, ale wróg ma przewagę 10:1, czyli jakby nie miał szans. Ale przecież Comodor wie najlepiej, jak szybko giną...
    WCTvT: Ano. <uśmiechnął się półgębkiem> Ile mamy wojska?
    Kat-Oficer: 50 tysięcy przeciw ich 500 tysiącom. Czyli cholernie wielka przewaga z naszej strony.
    WCTvT: Nie mają szans. <spojrzał na leżące nadal trupy> Widzę, że nie sprzątnęliście tych 15.000.
    Kat-Oficer: Wkrótce tu przyleci 500 B-2 z bombami napalmowi. A oprócz nich przybędzie eskorta - setka 117F
    WCTvT: Skąd je wytrzasnęliście? To tak zwane "zapasy zza mapy"?
    Kat-Oficer: Tak zwane ,,Made in Xnrob"-y
    Zoor: Już są!

    W tym momencie 500 B-2 spaliło 15000 Szlachcicowistycznych ciał

    Banas: Czy możemy zaczynać natarcie?
    WCTvT: A jesteś gotowy?
    Zoor: Jak wszyscy!
    Kat-Oficer: Dzięki satelitom mamy dokładne plany rozmieszczenia wojsk nieprzyjaciela - nie będą mieli szans na zrobienie czegoś, o czym nie będziemy wiedzieć. Przewidywany czas zakończenia tej wojny od rozpoczęcia natarcia - 15 godzin.
    WCTvT: A więc ruszajmy! Forward! Nach Zum die Bolschewiken! <rapier świsnął w powietrzu wskazując północny wschód>
    Żołnierze: URRRAAAAAA!
    Kat-Oficer: Nawet wśród naszych żołnierzy ukształtowały się prymitywne okrzyki Szlachcicowistów, ale proszę być spokojnym - dzięki temu tylko lepiej będzie im się walczyć.
    WCTvT: JAWOHL! FORWARD!
    Kat-Oficer: Doskonały plan! Czy Comodor życzy sobie przydzielić dowódców?
    WCTvT: Nie. Niech sami wybiorą sobie zadania. ja chcę po prostu być obecny przy zdobywaniu Awaszrawu
    Kat-Oficer: Dobrze. Zoor - zostaniesz dowódcą Pierwszej Armii (20 tys. do Źdołu).
    Zoor: Tak jest!
    Kat-Oficer: Barak-Uub - ty zostaniesz dowódcą Drugiej Armii (20 tys. do Conłópu-Smulsu).
    Barak-Uub: Dobrze.
    Kat-Oficer: Banas zaś poprowadzi pozostałe 10 tys. do Źdołu.
    Banas: Oczywiście.
    Kat-Oficer: Natarcie zatem rozpocznie się o 11 - za pięć minut!
    WCTvT: Czy mamy wsparcie artyleryjskie dla natarcia?
    Kat-Oficer: Niestety nie. Mamy za to wsparcie lotnicze 500 B-2 i 100 F-117A.
    WCTvT: Dobrze więc. utwórzcie grupy trzy lotnicze po 150 B-2 i 30 D-117 każda. mają wspierać natarcie po jednej na kierunek. Pozostałe 50 B-2 i 10 F-117 zostaje do mojej dyspozycji. Wykonać!
    Kat-Oficer: Oczywiście!

    Dwadzieścia minut później

    Kat-Oficer: Rozwijamy natarcie na każdym odcinku frontu. Wrodzy żołnierze poddali Ratob-Nału po niewielkich walkach, w Źdole walczą już trochę bardziej. 20 tys. żołnierzy Baraka-Uub czeka u bram Conłópu-Smulsu na rozkazy!
    WCTvT: Naprzód!
    Kat-Oficer [do radia]: barak? Rozpocząć natarcie!

    Godzinę później

    Kat-Oficer: Mój Comodorze! Banas i Zoor informują o przełamaniu linii obronnej w Źdole i rozwijaniu natarcia na Nimołow. jakieś rozkazy?
    WCTvT: Naprzód! Nie brać żadnych jeńców! Zabijcie ich wszystkich!
    Kat-Oficer [do radia]: Zaatakowali nas i zabijali bezlitośnie. My też będziemy dla nich bezlitośni! ZABIĆ WSZYSTKICH!! NIE BRAĆ JEŃCÓW!!
    WCTvT: Nioch nioch nioch! ... na co czekasz? Niochaj ze mną!
    Kat-Oficer: Nioch, nioch, nioch! Comodorze! Zauważyłem, że istnieje możliwość w niedalekiej przyszłości zdobycia całego Wielkiego Imperium za pomocą czołgów, samolotów oraz bezsensownego użycia licznych lecz bezwzględnych metalowych przedmiotów! NIOCH, NIOCH, NIOCH! NIOCH, NIOCH, NIOCH...
    Johnny Miller: Czy to nie jest szalone, Comodorze? Nasza armia zajmie Wódęws, wtedy WCS nie będzie miał już gdzie uciec. Proste.
    WCTvT: <grobowym głosem> Tak. NIOCH!
    Kat-Oficer: Przychodzą kolejne raporty! Meldować?
    WCTvT: Oczywiście.
    Kat-Oficer: Nimołow upadł! Ostatnim bastionem został Wódęws!
    Radio: URRAAAA!!
    WCTvT: Czy schwytano WCS?
    Kat-Oficer: Niestety już dawno z całym rządem i kadrą oficerską, a nawet armią (200 tysięcy ludzi) uciekł do Wódęwsa... Czy rozwinąć natarcie tymi przetrwałymi 49 500 żołnierzami?
    WCTvT: Nie. Wstrzymaj ofensywę. <zamyśla się>
    Kat-Oficer: Ale... ale jak to tak...?
    WCTvT: Chcę... chcę sam to załatwić. Szczegółowo powiem przy wszystkich dowódcach. <opada na krzesło, zdaje się być wyłączony wobec tego co dzieje się do dokoła>
    Kat-Oficer: Raportują też o upadku Awaszrawu... hej, wy tam! Comodor chyba nam tu mdleje!
    WCTvT: ... <nadal siedzi patrząc tępo w ścianę>
    Osiłek: Sir! Czy jest panu niedobrze?
    Kat-Oficer: Czy chce pan wody?! Sanitariusz? SANITARIUSZ!!
    WCTvT: ... <patrzy nadal w ścianę ale dał ręką znak żeby sobie poszli>
    Kat-Oficer: Zostawmy go samego...

    <wszyscy wychodzą>

    <wkrótce przybywa kat-oficer Johnny Miller, Barak-Uub, Zoor i Banas (ściągnięto ich samolotami).>

    WCTvT: ...
    Barak-Uub: Comodorze...? Co się dzieje...?
    WCTvT: ... <jeszcze przez chwilę milczy, potem mówi słabym głosem> Zebrałem was tutaj. Bo plan działań uległ drobnej zmianie.
    Johnny Miller: Jak to?

    <Banas wiedząc o nagłych wybuchach wściekłości CTvT w przeszłości już trzymał rękę na rękojeści>

    WCTvT: Liczyłem że uda nam się pochwycić WCS razem z jego oddziałami lub w którymś z miast. Ostatecznie nawet zabić. Ale niestety zdążył uciec. Dlatego też, nasze armie po przegrupowaniu mają otoczyć Wódęws zwartym kordonem a lotnictwo powinno ochraniać je przed rakietami z poligonu. Ja sam... <znowu na chwilę zamilkł> Ja sam zdesantuję się do miasta i załatwię sprawę z Szlachcicem. To moja osobista walka... I wojna... Jak będzie po wszystkim dam wam znać i wtedy samoloty mają zrównać miasto z ziemią... <znów otępiał>

    <odeszli trochę>

    Johnny Miller: Jak dla mnie to zwariował.
    Zoor: Dla mnie chce zostać bohaterem.
    Barak-Uub: A dla mnie to świetna propozycja. Jak nie przeżyje, to nie będzie pewnej zdrady.

    <podeszli do Comodora>

    Zoor: Comodorze, przedstaw nam swój plan operacyjny przy mapie!
    WCTvT: <patrząc w próżnię> Nasze dwa korpusy 20.000 mają cofnąć się z Awaszrawu do Conłópu-Smulsu. Tam poczekają na korpus 10.000. Potem udadzą się łamiąc wszelki opór w odległość 5 kilometrów od przedmieść Wódęwsu i zaprzestaną działań wojennych poza aktywną obroną tworząc kordon wokół miasta. W nocy samolot przetransportuje mnie nad nie i wyskoczę na spadochronie.
    Johnny Miller: Czy to nie jest szalone, Comodorze? Nasza armia zajmie Wódęws, wtedy WCS nie będzie miał już gdzie uciec. Proste.
    WCTvT: <dalej patrzy w przestrzeń, mówi cicho> To moja osobista wojna. Uszanuj to proszę.
    Zoor: Nie. Nie możesz być takim egoistą. Jest ryzyko, zę zginiesz. To, że będziesz martwy - twoja sprawa. Ale w armii zapanuje chaos i nie wiadomo, jak dalej się potoczą losy WI!
    WCTvT: <milczy przez chwilę> Nie zginę. Jestem Comodor Tobias von Tobiasov...<mówi coraz głośniej podnosząc się z fotela> ...w skrócie Wielki Comodor Tobias von Tobiasov! <podnosi głos coraz bardziej, odzyskuje dawną ekspresję> Więc nie pieprz mi tu o tym że mogę umrzeć! <podchodzi do Zoora> W pojedynkę zabiłem 5.000 ludzi!!! <błyskawicznie łapie Zoora za gardło i przyciska go do ściany, przysuwa się do niego i mówi już trochę ciszej> Jak mówiłem to moja bitwa i moja wojna. Więc nikt mi jej nie odbierze. <puścił go, odwrócił się zamaszyście na pięcie i wyszedł z pokoju>
    Zoor [krzycząc, niepewny czy Comodor go słyszy i czy słucha]: Bez nas byłbyś nikim w tej wojnie! Zginąłbyś w Conłópie! Wystarczy, że byśmy poczekali jeszcze z tydzień! Poradzilibyśmy sobie bez ciebie! Wszyscy żołnierze to zwolennicy Karaba i wkrótce w jego imieniu pozbędą się ciebie gdy tylko ta wojna się skończy. I to NIE JEST twoja wojna. TWOJA WOJNA skończyła się wraz z obroną Wiznopil! To jest Druga Karabaistyczna Wojna o Niepodległość i wkrótce się o tym przekonasz!!
    WCTvT: <słyszy go ale nie wraca, idzie do warsztatu polowego pogmerać sobie przy rapierze, mieczu świetlnym i zdobycznej zbroi DDK, dodatkowo wyposaża się też na wszelki wypadek w pistolet i fiolkę z cyjankiem. Efektem pracy jest połączenie obu broni i stworzenie rapiera świetlnego, przerobienie zbroi DDK w mocniejszą, ciemnozieloną, dorobienie sobie czarnej peleryny i pójście spać z pistoletem pod poduszką>

    <Barak-Uub przychodzi do Comodora>

    Barak-Uub: Dlaczego...?
    WCTvT: <budzi się> Co?
    Barak-Uub: Nieważne. Czy potrzebujesz mojego wsparcia w tej sprawie? Jakieś wyposażenie?
    WCTvT: Nie... Wybacz ale nie mogę ci ufać... Nie mogę ufać nikomu... Ale... Ale możesz zrobić coś innego... <wyjmuje kopertę> Jeżeli zdarzyło by się, że tam umrę, niezależnie od tego jak jesteście do mnie nastawieni otwórzcie i przeczytajcie co jest w środku. Jeżeli przeżyję po prostu to podrzyj.
    Barak-Uub: Dlaczego mi nie ufasz? Dlaczego nie ufasz komuś, kto nie chce wskrzeszenia twego najgorszego wroga...? Dlaczego nie ufasz komuś, kto przeciwstawił się podczas trwania twej rewolucji wysłania sił ekspedycyjnych co przypłacił życiem?
    WCTvT: <znowu słabym głosem> Bo tak jest lepiej dla nas wszystkich.
    Barak-Uub: Rozumiem... Wiedz jednak jedno.
    WCTvT: Tak?
    Barak-Uub: Nie ma sensu przeciwstawiać sie wskrzeszaniu Karaba, gdyż wszyscy będą za. Ale...
    WCTvT: Co ale. <mówił przez ściśnięte gardło>
    Barak-Uub: Ale nie stracę wtedy życia i będę najbardziej zaufanym człowiekiem Karaba. Będziesz wiedział dzięki mnie wszystko, co będzie się dziać w Wielkim Imperium, a jak dojdzie co do czego, to licz na pomoc wiernych mi żołnierzy, którzy czekają na twe przebudzenie od lat dwóch w Xnrobie. Razem podbijemy świat dla Polski i będę twoim wiernym sługą. Czy przyjmiesz moją pomoc?
    WCTvT: <spojrzał na niego> Przyjmuję. <słowa były ciche ale wyraźne, zaraz potem głowa opadła sztywno na poduszkę, Comodor stracił przytomność>
    Barak-Uub [do siebie]: Razem zniszczymy ten karabaistyczny rak...
    Barak-Uub: Sanitariusz!
    [...]

    WCS chciał zatrzymać pochód Tobiasovistów zalewając wodą okolice Wódęwsa. Armia Tobiasovistów jednak była świetnie na to przygotowana i przeprawiła się przez sztuczną rzekę barkami.
    [video=youtube;CcCnGVfpxac]http://www.youtube.com/watch?v=CcCnGVfpxac[/video]
    Ucieczka Szlachcicowistów barkami i rozpoczęcie walk w Wódęwsie.​








    WCTvT: <Wyskakuje z samolotu i czeka kilkanaście sekund po czym rozwija spadochron. Opada powoli patrząc na uśpione miasto. jedynie w bazie na płaskowyżu świeciły światła. Skręcił on jednak tak, by spaść w parku na śródmieściu. Na ugiętych nogach wylądował i błyskawicznie zwinął spadochron. Ukrywszy się za drzewem przygotował wyposażenie. Rapier laserowy, pistolet, zbroja i peleryna. Więcej nie potrzebował. Poszedł ciemnymi ulicami miasta gdy nagle rozległ się mechaniczny głos.>
    Głos 1: Stój, odwróć się.
    WCTvT: <Comodor się odwrócił>
    Głos 2: WCTvT! Nie ruszaj się! jesteś aresztowany!
    WCTvT: <Stały przed nim dwa humanoidalne roboty z karabinkami szturmowymi> Co to ***** jest?
    [​IMG]







    WCS [za WCTvT]: No proszę, kto by pomyślał, że udało nam się skonstruować takie proletariackie cacuszka?! Spokojnie, nie zabijają. Nie bezpośrednio. No, chyba, ze pomylą jedną z kończyn z głową. Wtedy wyrywają głowę i zabijają od razu. Jak strzelają to tak, żeby delikwent cierpiał jak najdłużej :Devil: Mwhahaha! Nioch, nioch, nioch... (ukradł tekst)
    WCTvT: <bez słowa wyjął rapier, na razie zwykły>
    WCS: Myślisz, że tą wykałaczką, coś zrobisz moim proletariackim cacuszkom? Mwhahaha! Nioch, nioch, nioch...
    WCTvT: <uśmiechnął się nieznacznie i nacisnął guzik na rękojeści rapier rozbłysł białym światłem, WCTvT odbił się od ściany będącej za nim i zdawało by się przebiegł obok robota, cała trójka odwróciła się lecz drugi robot po prostu zsunął się z korpusu i zgasł>
    WCS: Zatrzymać go! Nie może dotrzeć do płaskowyżu!
    <Wychodzi 200 robotów ochrzaniających ogniem z M16-tek>
    <WCTvT upuszcza granat dymny, w dymie widać tylko błyski rapiera i słychać odgłos ciętego metalu, gdy dym opada WCS widzi że 100 z jego droidów jest zniszczonych a kolejne 50 uszkodzonych, WCTvT nigdzie nie ma gdyż uciekł w okolice rezydencji WCS i zaczaił się na dachu, jednak z podsłuchanej rozmowy Milvena i Bartasa Nagy dowiedział się o tym, że WCS uciekł na płaskowyż, niedługo zacznie sie planowane bombardowanie. WCTvT złapawszy jednego z żywych żołnierzy proletariatu, każe mu się rozebrać po czym zabija go karabinem szturmowym. Trupa ubiera w swoją zbroję i pelerynę a siebie przyodziewa w jego mundur i czapkę. Zostawił ciało tam, gdzie leżała cała ulica zniszczonych droidów. W ręce zacisnął mu włączony rapier świetlny. Sam wyposażony w pistolet oddalił się gdy na horyzoncie ukazał się fala samolotów. Gdy następnego dnia oddziały Karabaistów wkroczyły do zrujnowanej dolnej części miasta, wśród popalonych resztek droidów znaleźli niesamowicie poparzone od napalmu ciało w zbroi z rapierem w ręce. Oficjalnie WCTvT zmarł, informacja ta dotarła również na górę miasta. Przedostał się on jednak na płaskowyż, a tam się dowiedział, że WCS od zdradzenia nigdy na nim nie witał. Okazuje sie, ze rozmowa Milvena i Bartasa Nagy była ustawiona...>
     
  12. Kentucky

    Kentucky Ten, o Którym mówią Księgi

    Face-Buu
    Profil: Rafał Wojciech "Darth Darth Kentucky" B.​


    [​IMG]

    Wpis 28
    Od czasu zwycięstwa niewiele się działo. Nudaaaaaaaaaaaaaaaaaa!

    Wpis 29
    Ale mi ktoś przywalił w głowę. Na dodatek zabrał moją zbroję. A na koniec musiałem walczyć z kimś przebranym w moją zbroję. Mało brak było abym pokonał tego gościa (lub gościówę, nie wiem) ale nagle rozbolał mnie brzuch po nagetsach które zjadłem na bankiecie i musiałem pobiec do klopa. Po powrocie już wroga jak i obserwatorów nie było.

    Wpis 30
    Ajajaj! Okazało się że to ten podły TvT walnął mnie w bańkę i zajumał uniform. Co gorsza uciekł z jakimiś banitami! Jeszcze mi zapłaci za to! Ale Towarzysz Szlachcic ma plan...

    Wpis 31
    Świetnie! TWCS wpadł na pomysł aby do szeregów armii ludowej dodać klasę robotyczną, czyli roboty. Ciekawe jak się spiszą w walce...?

    Wpis 32
    Tak... już wkrótce plan TWCS się ziści, a ja dokonam rekonkwisty za upokarzające pozwolenie na kradzież ubrania... Plan jest tak tajny że o nim nie napiszę... No dobra: nasi ludzie powiedzieli nam, że TvT planuje dokonać desantu na naszą bazę sam w pojedynkę. Skoro tak, to na pewno będzie się kampił czy coś w ten deseń. Tutaj do akcji wkraczają roboty - mają aresztować każdego kto nie jest mną lub TWCS (reszta ludzi będzie bronić bazy podczas przewidzianego oblężenia). Następnie trzeba pozwolić mu zwiać z pułapki i sprawić aby usłyszał podstawioną rozmowę Milvena i Bartasa Nagy. Po uzyskaniu tych informacji wpadnie wprost w moje żądne zemsty ręce. I tym razem nie zjem nagetsów. No i mam nowy miecz i nową zbroję. TvT, zabiję cię! Słyszysz?! ZA-BI-JĘ CIE-BIE!!!!!!
     
  13. Kentucky

    Kentucky Ten, o Którym mówią Księgi

    Widzisz Comodorze Tobiasie, ta wojna trwa już za długo. Za dużo krwi niewinnych osób zostało przelanej. Zabito wiele wybitych osób. Nie mogę pozwolić, aby dalej ginęli niewinni. Przez cały czas ludzie świetnie sobie radzili, byli szczęśliwi. Do czasu pojawienia się ciebie, Tobiasov. Twoje niepohamowane zapędy zniszczyły ten piękny świat. Wypaczyły go. Nie dajesz mi innego wyboru jak ukrócenie tego. Niestety, aby znów zapanował pokój, potrzeba wyeliminować tylko jedną osobę - ciebie Comodorze. A nawet jeśli zawiodę to na moje miejsce pojawi się 100 osób chcących tego samego co ja. I z każdej kolejnej nowe 100 osób. To co kiedyś było najważniejsze, jak zbudowanie pięknego miasta, teraz jest już niczym innym jak tłem do tej noweli.

    Darth Darth Kentucky


    Tym poetyckim określeniem chcę pokazać, że od czasu pojawienia się wojny AAR z budowania miast zamienił się w AAR fabularno-spiskowy. Nie żeby mi to przeszkadzało, ale tęsknię za pisaniem dziennika z raportami o tym co i w jakich okolicznościach powstało, a nie zniszczono. :)
     
  14. Szlachcic

    Szlachcic Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]


    [​IMG]

    Tak, tak, to ten! – Czyli SimCity 4 AAR – Nowy Porządek​


    ODCINEK 15: Co tu się ***** dzieje?!​



    Na początku chciałbym nadmienić, że Karab żyje! Tak, żyje… Nawet oznajmię to wam dialogiem:

    Godzina 4:12, Kwatera Główna w Wiznopilach

    Banas: Ech… ale słuchaj Barak, nawet jak wygramy (bo wygramy) tę wojnę, to jak odzyskamy Karaba?
    Karab-Buu: Odzyskacie mnie przed zakończeniem wojny, bo już teraz!
    Banas: Ale… tak bez efektów specjalnych…?
    Karab-Buu: A bez.
    Zoor: To Powidz nam chociaż, jak to możliwe, że jesteś teraz wśród żywych?
    Karab-Buu: A bo się mojemu ziomkowi z jakiegoś świata, który sam siebie zwie ,,prawdziwym” obrzydł już mój portret z obciętą głową.
    Barak-Uub: Fakt. Nie dość, że był obrzydliwy pod względem treści, to jeszcze obrobiony beznadziejnie.
    Karab-Buu: To też jestem. I wziąłem ze sobą cztery dragstery. Wsiadajcie!

    Godzina 12:31, Płaskowyż w Wódęwsie

    WCTvT [wyjmując pistolet]:Giń! <strzela lecz kula odbija się od pancerza DDK, czynność powtarza aż do opróżnienia magazynka, ten sam efekt>
    DDK: Niezły ten wzmocniony kewlar, co? <<szyderczy śmiech>> A teraz - giń! <wyjmuje miotacz laserowy>
    WCTvT: <sięga odruchowo po rapier lecz nie ma go przy sobie, nie mając wyboru rzuca się na Kena na gołe pięści> Giń!

    DDK zaskoczony nie rusza się; traci miotacz na rzecz CTvT, wyjmuje nowy miecz świetny i przecina miotacz.

    DDK: Niezły ten wzmocniony laserowy reaktor? <<szyderczy śmiech>> A teraz - giń! <rzuca się na
    CTvT, ale się potyka i się wywraca>

    <WCTvT korzystając z okazji próbuje uciec lecz zza drzwi wybiegają droidy>

    WCTvT:*****...

    <WCS wychodzi z schowka sprzątaczki; cały czas tu był>

    WCS: No proszę, kto by pomyślał, że będzie tu tyle proletariackich cacuszek, co? Macie M16-tki, wykorzystajcie je! Strzelać na oślep! DDK już nie jest potrzebny!
    DDK: WOOOOT?! GIŃ ŚMIECIU! <wyrywa się pod wpływem gniewu spod mocy Szlachcica i staje się Karabaistą> Wszystkich was zabiję! <niszczy Mocą połowę droidów, rzuca się na Szlachcica i kotłuje sie z nim jak kot, a roboty mierzą w niego, ale nie strzelają, bo boją się, ze trafią WCS, w tym samym czasie WCTvT rzuca się na najbliższego droida, wszystkie puszki odwracają się w jego stronę, nawet WCS i DDK na chwilę zamierają patrząc na niemal niemą scenę w której WCTvT siedząc na głowie droida próbuje wyrwać mu M16 a tamten miota sie jak oszalały. Droid okazuje się być silniejszy, odrzuca CTvT, który wpada na ścianę i zostaje nieco ogłuszony, ale nadal się trzyma na nogach. DDK obcina nogi WCS-owi po czym staje na własnych. W tym czasie CTvT zabiera jedną z M-16-tek zniszczonych już droidów i próbuje się wydostać niezauważony przez nikogo... Droidy jednak nie są takie głupie, zaczynają strzelać, jedna z kul uderza w żyrandol i sprawia, że ten zaczyna się bujać, WCTvT łapie zaś za linę od zasłony i przyczepia ją do nogi ogłuszonego nieco wcześniej droida po czym łapie za drugi koniec i wypycha puszkę za okno, lina ciągnie WCTvT do góry tak, że staje na ozdobnym gzymsie przy suficie, wśród coraz zajadlejszej palby karabinowej skacze i łapie się żyrandola bujając się razem z nim, w końcu puszcza się, spada na DDK i ogłusza go na chwilę, łapie szybko WCS i wybiega z pokoju zastawiając droidom drogę półprzytomnym DDK>
    DDK: Teraz nadejdzie czas zemsty za zniewolenie...! Za lata męki...! Za lata udręki...! Teraz zabijamy waszych ludzi na waszym terytorium! Przelewa się wasza krew... prąd z droidów... wszyscy ***** zginiecie, jeśli wam życie miłe! Mówię to wam ja, Kentucky! <zdejmuje maskę> URRAAAA! (to silniejsze ode mnie)!! <wyciąga drugi miecz świetlny, niszczy wiele droidów, reszta utworzyła koło. Zewnętrzne jego partie ochrzaniają Kena z karabinów szturmowych, ale na jego zbroi nie ma nawet jednej rysy. DDK rozpędza się i zacieśnia koło droidów. Wkrótce nie mogą już sie cofać. Ken wskakuje w środek koła i rozwala wszystkie droidy poza tymi, które stały w okręgu koła. Te droidy, które przetrwały zaczynają uciekać, jednak DDK wybija je wszystkie jeden po drugim po czym wchodzi do windy. Zjeżdża na sam dół, a tam Karab i Wielka Trójka w dragsterach…

    Kentucky: Nieeee! PLASK! <znajduje się w większości na prawym przednim kole dragstera Mansy>

    Karab-Buu: KEN!! Nic ci nie jest?!
    Darth Darth Darth Kentucky [level up!]: Nic mi nie jest!

    Godzina 13:22, WCTvT i WCS

    WCTvT: Ech. I na co ci to ***** było... <stęknął wynosząc jak mu się zdawało nieprzytomnego WCS z budynku> Nie lepiej było siedzieć w domu?
    WCS: Pff... nie zrozumiesz tego... ale co tam. I tak ci mogę opowiedzieć. W końcu wkrótce ujrzę śmierć...
    WCTvT: Pieprzysz. Nie pozwolę ci umrzeć. Za dużo wysiłku włożyłem żeby cię stamtąd wynieść. Ale mów dalej...
    WCS: Bo to nie do końca było tak, że to ja cię zdradziłem... obudziłem się, gdy już rewolucja sięgnęła Awaszrawu. Nie wiem, co mi sie stało. Nie wiem, jak sie nazywam. Ktoś mnie nazwał ,,Wielki Comodor Szlachcic" i tak już zostało. Opowiedział mi parę rzeczy, które miałem robić tak naturalnie, ze nikt się na mnie nie pozna. Inaczej zginąłbym poprzez podanie mi trucizny. Zgodziłem się, musiałem. Jestem uczulony na śmiertelne trucizny i umieram od nich.
    WCTvT: Kto?
    WCS: Ach... jakiś gość... czarnoskóry... był bardzo podobny do Karaba... nie miał korony... był w garniturze... mówił jak jakiś demokratyczny buntownik.
    WCTvT: Ach. Czyżby Barak-Uub? Taki wysoki, szczupły, czarny, przystojny, czarny, krótko obcięty, elegancki, czarny i zawadiacki?
    WCS: Ach... tak. Pasuje... mówił coś o... sprzymierzeniu się z pozornym wrogiem...? Nie wiem... gadał z jakimś innym gościem w pelerynie... strasznie biała cera... słaby głos...
    WCTvT: Banas?
    WCS: Być może... co i raz wykrzykiwał ,,O mój bananie!".
    WCTvT: Tak. Banas. I mówisz, że nie pamiętasz nic sprzed rewolucji?
    WCS: Tak... Nawet nie wiem, jakie jest rozwinięcie skrótu twojego tytułu... CTvT...
    WCTvT: Wielki Comodor Tobias von Tobiasov. To nazwisko coś Ci mówi?
    WCS: Nie... nigdy nie słyszałem... Pamiętam tylko jakieś uczucia... kształty... jakby strach... ucieczka do innego świata... nowa nadzieja... ponowna ucieczka... potem już pamiętam kilka chwil przed ocuceniem się... ktoś bardzo podobny do mnie... ciągnął mnie gdzieś... potem zobaczyłem tego... Baraka-Uub...
    WCTvT: A pamiętasz jak się nazywasz?
    WCS: Nie pamiętam... ktoś mi tylko powiedział, że nazywam się ,,Wielki Comodor Szlachcic”. Poza tym, to nic...
    WCTvT: A przypadkiem nie Michael?

    <WCS milczy. Wygląda, jakby jego umysł znajdował się baaardzo daleko.>

    Po kwadransie

    WCS [bardzo cicho, patrząc przed siebie]: Tak... Tobiasie, teraz pamiętam... Wszystko pamiętam... Pamiętam, że siedzę na kolanach jakiejś bardzo starej osoby opowiadającej mi jakieś bajki o jakimś dawnym moim przodku. Jak to on podróżował w czasie... rzeczywistości...
    WCTvT: <po policzku spływa mu łza> To dobrze. To bardzo dobrze. <strzały w tle> Ale tu nie jest teraz bezpiecznie, potem o tym pogadamy. Zaraz tutaj przybędzie eskadra F-117-tek, które mają zrównać wszystko i wszystkich na płaskowyżu z ziemią.
    WCS: <również spływa po jego policzku łza> Pamiętam... jakiegoś faceta... Pamiętam ciebie... <łzy spływają po policzkach, łamie się mu głos> Wybacz mi, bracie...
    WCTvT: Spokojnie... Ale musisz wiedzieć że…

    I w tym momencie jedna z rakiet strąciła ich z płaskowyżu…

    Karab-Buu: Nie udało nam się pojmać największego zdrajcy, jakim jest Szlachcic, jednak udało nam się przekonać Darth Darth Kentuckiego do bycia po naszej tronie. Zgadzając się (tak samo jak DZA, Bartas Nagy, Milven i Zaufany Towarzysz) awansował (ale tylko on) na rangę Darth Darth Darth Kentuckiego. Świętujmy zwycięstwo nad wrogiem! Jednak pamiętać trzeba, że podczas tej wojny była niepowetowana strata bardzo wybitnej osoby. Jest to Comodor Tobias von Tobiasov którego spalone i rozflaczone zwłoki znaleziono gdzieś w Wódęwsie. Na cześć jego oddania sprawie w narodzie naszym ustanowiona będzie jednodniowa żałoba narodowa…
     
  15. Kentucky

    Kentucky Ten, o Którym mówią Księgi

    Face-Buu
    Profil: Rafał Wojciech "Darth Darth Darth Kentucky" B.

    <from iPad>

    <Rafał Wojciech "Darth Darth Darth Kentucky" B. usuwa zdjęcie główne>
    <Rafał Wojciech "Darth Darth Darth Kentucky" B. usuwa ze znajomych: Szlachcic>
    <Rafał Wojciech "Darth Darth Darth Kentucky" B. dodaje do znajomych: Karab-Buu>

    Wpis 33
    Ojojoj, moje skołatane ciało... Ile się właśnie wydarzyło (w tej chwili jadę z Naj-uber-ekstra Karabem dragsterem)!!! Byłem pod kontrolą jakiejś dziwnej mocy, silniejszej od mojej. Miałem zabić WCTvT, potem okazało się że WCS chce mnie zabić jakimiś puszkami z odzysku spod monopolowego, ale się nie udało. Walczyłem rzecz jasna z tymi gratami. Nie wiem co się stało z WCS i WCTvT, chyba zaliczyli deda. A teraz... A teraz jedziemy dragsterami. Jedziemy ku przyszłości....
     
  16. Szlachcic

    Szlachcic Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    Tak, tak, to ten! – Czyli SimCity 4 (i 3000) AAR – Wspomnienia Karaba
    ODCINEK: 1 – Karab wstępuje na tron

    Godzina 23:12, Wódęws

    Karab-Buu: Kenie! Jak dobrze, że jesteś! Martwiłem się o ciebie!
    DDDK: A nie było powodu. Teraz już wszystko jest uporządkowane, a ja mogę wrócić do służenia tobie, o Najwspanialszy!
    Karab-Buu: Wracają wspomnienia… pamiętasz, jak dawno temu się poznaliśmy…?
    DDDK: Tak… wtedy jeszcze na topie było SimCity 3000… wspaniałe czasy…

    Styczeń 2000 rok, Wókark, SimCity 3000, dwór ojca Karaba-Buu, Baraka-Buu

    Barak-Buu: Synu!
    Karab-Buu: Tak, ojcze?
    Barak-Buu: Pamiętasz czasy, kiedy wszystko było inne? Wókark był tylko malutką kropką na mapie Olbrzymiego Imperium, a ty byłeś jedynie małym chłopcem, ja zaś byłem bardzo witalny…
    Karab-Buu: Pamiętam, ojcze…
    Barak-Buu: Tak już jednak nie jest. Wókark jest stolicą Olbrzymiego Imperium, ty jesteś dorosłym mężczyzną, a ja starszym panem który już nie ogarnia całej władzy…
    Karab-Buu: Olbrzymie Imperium nadal jest perłą wśród plastikowych kuleczek….
    Barak-Buu: Ale nie czuję się już na siłach dalej je uświetniać. Dlatego teraz, w roku 2000 jak mój ojciec mi, tak samo ja tobie przekazuję swoją koronę i całą władzę nad Olbrzymim Imperium… Zanim jednak zaczniesz rządzić w odległych koloniach zajmij się Wókarkiem. Nasze plemię potrzebuje kogoś, kto jest wystarczająco silny, aby jeszcze bardziej uświetnić tą wspaniałą metropolią… Ja zaś będę w twojej gwardii przybocznej.
    Karab-Buu: Oczywiście, ojcze.

    [​IMG]
    Barak-Buu po przekazaniu korony…

    [​IMG]
    …i Karab po jej otrzymaniu. Od teraz Mansą nie jest Barak-Buu tylko Karab-Buu.​

    Luty 2000, Wókark

    Karab-Buu: Jak wygląda Wókark? Przynieść mi tu zaraz mapę!
    Sługa: Oczywiście, mój Manso! E, wy tam! Przynieść mi tu mapę Wókarka, już! Oto mapa, Manso!
    Karab-Buu: Zobaczmy…

    [​IMG]
    Karab-Buu: Co my tu mamy… dzielnica mieszkalna z małymi domkami na zachodzie… potem jakieś sklepiki… dalej na wschód jest szereg warsztatów a na północno-wschodnim skraju miasta znajduje się elektrownia na węgiel… wszystkie strefy połączone są drogami i koleją… czy czegoś nam brakuje?
    Zhous (nadworny doradca): Przydałaby się jakaś szkoła, co by dzieci wiedziały w jakich latach poszczególni Mansowie rządzili Olbrzymim Imperium.
    Karab-Buu: Zobaczmy, co da się zrobić…

    Wrzesień 2000, Wókark

    Karab-Buu: Niech ta szkoła przysłuży się całemu narodowi! Niechaj dzieci ludu naszego znają na pamięć wszystkich Mansów! Uważam tę podstawówkę za otwartą!
    Plemię: Hura! Wiwat Mansa! Wiwat Mansa!

    [​IMG]
    Powstała pierwsza podstawówka w Wókarku – niektórym dzieciakom zrobiło się niedobrze.​

    Październik 2000, Wókark, nadzwyczajne posiedzenie Rady Starszyzny

    Karab-Buu: Nadzwyczajne posiedzenie Rady Starszyzny składającej się z... wielu osób… uważam za otwarte!
    Zhous: Mansa pozwoli, że poprowadzę te posiedzenie, aby Mansa nabył doświadczenie, dobrze?
    Karab-Buu: Przejdźmy na ty!
    Zhous: To co, dasz mi poprowadzić to posiedzenie?
    Karab-Buu: Jasne!
    Zhous: Szkoda czasu, panowie! To posiedzenie zostało zwołane, aby wyłonić nowego nadwornego doradcę, gdyż czas nikogo nie oszczędza i nie mam już sił pomagać w rządzeniu nowemu władcy. Kto jest za? Wszyscy, doskonale. Sugeruję zatem, aby nowym doradcą został niejaki Kentucky, mój szwagier. On zna się na rzeczy. Wszyscy są za? Świetnie. Zatem, niech Ken, bo taki jest jego skrót, coś nam o sobie opowie.
    Kentucky: Urodziłem się tutaj i jestem bardzo związany z tym miastem. Chciałbym sprawić, aby stało się jeszcze świetniejsze. Dlatego pragnę zostać osobistym Kentuckim nowego Mansy.
    Karab-Buu: Wydajesz się być zmyślny, chłopcze. Dobrze, zostaniesz moim osobistym Kentuckim.
    Kentucky: To dla mnie zaszczyt. Czy uszanujemy tradycję i przejdziemy na ty?
    Karab-Buu: No pewnie, człeku!
    Kentucky: Świetnie.

    Listopad 2000, Wókark

    Kentucky: Manso! Manso!
    Karab-Buu: Tak, mój Kenie?
    Kentucky: W tym roku zarobimy mniej niż wydamy! Stracimy pieniądze!
    Karab-Buu: A jaką kwotę, konkretnie?

    [​IMG]
    Kentucky: Konkretnie 294 Simoleany.
    Karab-Buu: Czyli nie tak dużo.
    Kentucky: Ale tracimy. A kolejne wydatki na horyzoncie.
    Karab-Buu: Co radzisz zatem?
    Kentucky: Zbudujmy nową dzielnicę mieszkalną, potem się zobaczy.
    Karab-Buu: Dobrze zatem.

    Styczeń 2001

    Karab-Buu: Faktycznie, wybudowanie tej nowej dzielnicy było świetnym pomysłem.
    Kentucky: Co nie?

    [​IMG]
    Nowo uciapana dzielnica mieszkalna przynosi duże dochody.​

    Luty 2001, Wókark

    Kentucky: Karab!
    Karab-Buu: Tak?
    Kentucky: Zarabiamy!
    Karab-Buu: No to wyczepiście, mój Kenie!

    [​IMG]
    Rosnące zarobki w tak wczesnym etapie gry?! Oj… w SC3000 to takie metropolie nieraz robiłem…​
     
  17. Szlachcic

    Szlachcic Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    Tak, tak, to ten! – Czyli SimCity 4 (i 3000) AAR – Wspomnienia Karaba
    ODCINEK: 2 – ,,Zdrowy Sim to taki, który nie jest chory.” – prof. Mózgowiec

    Marzec 2001, Wókark

    Karab-Buu: Kenie!
    Kentucky: Tak, mój ziomie?
    Karab-Buu: Tak się zastanawiam…
    Kentucky: O! To coś nowego.
    Karab-Buu: CZY TY WŁAŚNIE MNIE OBRAZIŁEŚ?!
    Kentucky: Bynajmniej. Widzę jednak, że napotkałeś jakiś problem. Słucham cię zatem.
    Karab-Buu: Przydałby nam się jakiś doradca ds. zdrowia, edukacji i nastrojów.
    Kentucky: Serio?
    Karab-Buu: Serio, serio.
    Kentucky: To wiesz… zawsze jest ta stara wiedźma, która uczy dzieci w szkole. Myślę, że by się nadała.
    Karab-Buu: Mianuj ją zatem w moim imieniu na doradcę do spraw zdrowia, edukacji i nastrojów.
    Kentucky: Oczywiście.

    Wkrótce, przyczepa Karaba

    Szanowna pani Pelagia Plaga po mianowaniu na doradcę do spraw zdrowia, edukacji i nastrojów przyszła do przyczepy Karaba…

    Pelagia Plaga (skrzekliwym głosem): Co to jest?! Mała, ciasna przyczepa! Bród, smród i zgnilizna! Ni światła, ni wody nie znajdziesz! Co za bałagan! Jak ci nie wstyd dziecko?!
    Karab-Buu: Ken, to na pewno ona, czy mogę ją zmielić?
    Kentucky: Mówiłem, że to stara wiedźma.
    Pelagia Plaga (skrzekliwym głosem): Znalazł się mądry! A jak co do czego to chodzi ubrany po luzacku! Co to za ludzie?! Do czego ten świat zmierza?! Ty paskudny… wiedźminie!
    Karab-Buu: Przestań nawijać i zacznij pełnić swą powinność wobec swego najwspanialszego władcy.
    Pelagia Plaga: Szpital! Chcę, aby powstał szpital!!
    Karab-Buu: Uciapajcie no jeden z drugim jakiś szpital!
    Jeden z Drugim: Tak jest!
    Karab-Buu: Coś jeszcze?
    Pelagia Plaga: Ta przyczepa jest obskurna! Jak można tu żyć! Umrzesz od tego! <<Kilka godzin skarg skrzekliwym głosem>> A tak to nic.
    Karab-Buu: No to świetnie.

    [​IMG]
    Czy Ken nie miał racji, że to stara wiedźma?​

    Maj 2001, Wókark

    Karab-Buu: No. Zatem pierwszy szpital w Wókarku uważam za otwarty!
    Plemię: Hurra! Wiwat! Wiwat!
    Pelagia Plaga (skrzekliwym głosem): No ale co to jest?! Za mało czerwona ta cegła, to ,,H’’ za żółte, a na wjeździe ktoś przykleił gumę! Tak w ogóle to wszystko jest jakieś […]

    [​IMG]
    Pierwszy szpital w Wókarku! Stare babcie już oblegają recepcję…​

    Maj 2001, Wókark

    Komitet Wdzięcznych Mieszkańców: [​IMG]
    Karab-Buu: Pierwszy raz w życiu ktoś powiedział mi obrazek. Oczywiście, że już wypatrzyłem sobie miejsce. I to najzarąbiściejsze na świecie!

    Czerwiec 2001, Wókark

    Karab-Buu: No… to się nazywa rezydencja! Nawet łazienka jest!

    [​IMG]
    Kentucky: Nie uważasz, że te rzucone jaja to wyrażanie niezadowolenia przez ludność?
    Karab-Buu [machając i uśmiechając się]: Nie zwracaj na to uwagi. Stój i uśmiechaj się. To na pewno prezenty.

    PS: Niech was nie martwi długość odcinka. Staram sobie przypomnieć stary styl :)
     
  18. Kentucky

    Kentucky Ten, o Którym mówią Księgi

    Kronika Kentucky'ego
    Karab, kebab, Wielkie Imperium

    [​IMG]
    Ja, Kentucky


    Drogi pamiętniczku! Zaczynam cię pisać, gdyż moje życie się odmieniło. Ja - zwykły, szary mieszkaniec Wielkiego Imperium - w jednej chwili stałem się kimś więcej niż szary obywatel. Stałem się osobistym Kentucky'm wielkiego Mansy Karaba! To najszczęśliwszy dzień w moim życiu.
    Ale jedna rzecz mnie nurtuje...

    ... skąd nijaki Oregon wiedział o tym że ten dzień odmieni losy świata (mojego najwidoczniej)...? I co mogło znaczyć że jeszcze nadejdzie czas Dartha...? Cóż, nieważne...

    Moją nową pracą od teraz jest informowanie Najjaśniejszego o tym co się dzieje w Wielkim Imperium. Niestety, początek roboty nie był najlepszy, bo musiałem poinformować Najfajniejszego o tym, że tracimy pieniążki. Ku radości udało mi się znaleźć wyjście z tej niemiłej sytuacji - trzeba było zbudować nową ośkę dla ludu!

    [​IMG]
    Tu na razie jest siedlisko, ale będzie Karabaisko!

    Hiphiphura! Budowa nowej dzielni przyniosła dochody! Najdoskonalszy jest ze mnie dumny! Jak tak dalej pójdzie to lada dzień zostanę Naczelnym Radnym!

    Mijają kolejne dni udanej pracy. Aż tu nagle pracę zatrzymuje jakaś stara pedantka co chce aby wszystko było mądre i czyste. Głupia baba... Co gorsza, miała ona czelność urazić uczucia Mansy, mówiąc że jego przyczepa jest brudna! Ale mus to mus, Najpiękniejszy zaakceptował pomysł zbudowania szpitala. Tak jakby szamani nie wystarczali do poprawy stanu zdrowia obywateli.


    [​IMG]
    Szaman jest rozgoryczony myślą o utracie swojej pracy jako lekarz.

    Biedni szamani... Mimo to lud chyba jednak docenia szpital i chcą zbudować Najgenialniejszemu nowy dom. Jedynym ale jakie tutaj widzę to prezenty w postaci jajek od ludu.

    [​IMG]
    Stary dom Mansy...

    [​IMG]
    ...oraz nowy dom.

    Część dalsza nastąpi...​
     
  19. Tobi

    Tobi Ten, o Którym mówią Księgi

    Ale presja. :p

    A odcinek fajny. Tylko czemu taki krótki? :p

    ---------- Post added at 23:41 ---------- Previous post was at 22:18 ----------

    [​IMG]

    I

    Kim jestem? Jestem Tobias von Tobiasov. Syn Thomasa von Tobiasova i praprawnuk wielkiego kanclerza Indonezji. Jestem pierwszym kandydatem na władcę naszego kraju, gdy ojciec postanowi oddać władzę. Jestem także synem mojej matki, Sabriny, ostatniej żyjącej przedstawicielki rodu Szlachciców. Jako że jestem von Tobiasovem powinienem też być wszechstronnie wykształcony i powinienem posiadać mocarny zasób wiedzy. Chociaż mój tata mówi że jest to tylko stary przesąd, ja w niego wierzę. Nie bez powodu nasz ród rządzi Imperium. Tak więc jak przystało na von Tobiasova znam biegle trzy języki a kolejne cztery ogólnikowo. Umiem posługiwać się bronią białą, a w szczególności rapierem. Staram się trzymać kondycję i formę. Opanowałem pilotaż śmigłowca, strzelanie wyborowe i jazdę motocyklową. Można powiedzieć że staram się być kropla w krople jak mój wielki przodek. Nie o tym jednak będę teraz mówił. Opowiem o czymś, co kompletnie zmieniło życie moje i wielu innych osób.

    Od czego to się wszystko zaczęło? Ach tak... Zaczęło się od komplikacji. Jakich? Rodzinnych. Pod koniec 2074 dwaj moi młodsi bracia powzięli jedną z najbardziej durnych i bezsensownych decyzji w swoim żywocie. Właśnie to postanowienie zmieniło na zawsze ich, a także moje życie. Już podczas ostatnich rodzinnych świąt Bożego Narodzenia sytuacja była napięta. Obaj oni, Michael i Michał zachowywali się dziwnie. Byli jacyś skryci i małomówni. Na wszystkie pytania odpowiadali krótko, jednym słowem a czasem w ogóle nic nie mówili. Wszyscy wiedzieliśmy że coś jest nie tak, ale nie spodziewaliśmy się aż takiego rozwoju sytuacji. Kiedy w sylwestra tamtego roku ostatecznie wyszło na jaw że ich pomysłem była ucieczka nikt nie mógł w to uwierzyć. Ani mój papa Thomas, ani jego żona Sabrina ani tym bardziej ja czy mój brat bliźniak Felix. Sytuację dodatkowo skomplikował znaleziony niedługo potem list. Wynikało z niego, że zarówno Michał jak i Michael "wstydzili się" bycia von Tobiasovami i chcieli "powrócić do rodu Szlachciców" który wygasł na mojej matce. Pisali w nim też że mają zamiar "zacząć wszystko od nowa, ale lepiej" i "nie żywią do nas urazy i mimo wszystko bardzo nas kochają". Był to potężny cios. Wtedy to wspaniały ród, zapoczątkowany blisko 150 lat temu, przez mojego prapradziadka i imiennika zarazem, Tobiasa von Tobiasova został pozbawiony dwóch juniorów a jego elitarność została haniebnie podważona. Aby ratować dobre imię rodziny ja sam musiałem podjąć drastyczne kroki. Postanowiłem ruszyć w pogoń za moimi braćmi i sprowadzić ich tu z powrotem. Chyba jako jedyny zdawałem sobie wtedy sprawę z prawdziwego znaczenia słów "zacząć wszystko od nowa". mogły się odnosić tylko do innego odległego miejsca, a że tu, na Ziemi od razu zostali by rozpoznani musieli więc uciec dalej. Ponieważ zaś nie mieli dostępu do statków kosmicznych, a na Wiinię nie mieli powodu uciekać, została tylko jedna myśl. Musieli użyć wrót czasoprzestrzennych, czyli jak to kiedyś określił mój prapradziadek, wehikułu czasu. Najbliższe takie wrota znajdowały się pięćdziesiąt kilometrów na południe od Hollandii. Były dobrze zamaskowane i dostęp do nich posiadały tylko osoby z rodziny, zresztą tylko one o ich istnieniu wiedziały. Postanowiłem więc jak najszybciej pojechać tam i przyłapać niesfornych renegatów. Napisałem list z wyjaśnieniami i wyruszyłem. Wtedy miałem jeszcze nadzieję, że cała ta afera potrwa najwyżej kilka dni. O jakże się myliłem...

    Gdy dojechałem na miejsce ich jeszcze nie było. Prawdopodobnie udali się pieszo, gdyż żaden wóz nie zniknął z naszego garażu, więc trasa powinna im zająć jakieś dwa dni. Ponieważ ja wyjechałem w dzień po ich ucieczce to opierając się na najprostszej matematyce, powinienem być mimo wszystko pierwszy. Tak też się stało. Gdy dojechałem do miejsca gdzie spoczywały ukryte wrota nie było ich jeszcze w okolicy. Miałem więc trochę czasu na zbadanie otoczenia. Ja sam nigdy nie widziałem na oczy tego miejsca, a jedyna osoba wiedząca jak się tym posługiwać, mój ojciec, została w domu. Dopiero po półgodzinie zauważyłem w litej kale małą dziurę. Była bardzo starannie zasłonięta bluszczem i kępami wrzosów. Podszedłem bliżej i zaświeciłem latarką. Tak, na końcu widać było jakieś schodki. Musiał być więc to tunel prowadzący do wrót. Rozejrzawszy się jeszcze raz po otoczeniu, ponownie zakryłem wejście roślinnością, tak jednak by odnalezienie go nie stanowiło wielkiego problemu. Zaczaiwszy się na pobliskim drzewie czekałem. Minęły dobry dobre trzy godziny zanim doczekałem się oczekiwanego widoku. Para moich braci, z plecakami i uzbrojeniem wyszła z miejsca, gdzie jeszcze niedawno stał motor lezący sobie teraz pod krzakiem tarniny. odnalezienie wejścia nie było dla nich wyzwaniem. W pięć minut później obserwowałem jak obaj w kuckach wchodzą do tunelu. Odczekałem kilkanaście sekund i zeskoczyłem z klonu. Niewygodne siedzenie na drzewie przez kilka godzin sprawiło wprawdzie, że czułem teraz nieprzyjemny dyskomfort w miejscu, które z czystej przyzwoitości nazwę przedłużeniem pleców, ale chwilowo miałem to gdzieś. Szybkim krokiem wpełzłem do tunelu. Nie świeciłem latarką, więc co chwila zdarzało mi się uderzyć w coś głową lecz po chwili tunel zaczął przechodzić w swoistą jaskinię. Wyprostowałem się i z ulgą stwierdziłem gdzieś w oddali widać było światło stanowiska kontrolnego. Ruszyłem w tamtym kierunku śpiesznym lecz ostrożnym krokiem lecz zanim przeszedłem chociażby połowę dystansu po obu stronach jaskini zapaliły się silne jarzeniowe żarówki. Uskoczyłem w bok. Przez chwilę nic nie widziałem i dopiero gdy mój wzrok przywykł do światła zobaczyłem ogrom miejsca w którym się znajdowałem. To, co brałem za jaskinie było wielką halą długą na 200 metrów a szeroką na pięćdziesiąt. na jej końcu znajdował się stojący owal, który zapewne musiał być wrotami. Kilka sekund później niebieska poświata spowiła je i zrozumiałem co się dzieje. uruchomili wrota. Spóźniłem się. Szedłem za wolno. Zawiodłem. Nagle tysiąc myśli przepłynęło przez mój mózg. Uczyniłem jednak jedną z rzeczy której nie potrafię określić. Czy to był impuls? Możliwe. W każdym razie gdy moi bracia szli już w stronę wrót poderwałem się na równe nogi i donośnym głosem krzyknąłem:
    -Stójcie!
    Jak należało się spodziewać nie stanęli. Przeciwnie. Szybkim truchtem pobieli w stronę wrót. Ja natomiast uczyniłem to samo. Miałem nadzieję dogonić ich lecz szanse na to zdawały się być mizerne. Rzuciłem się pędem ku celowi. Nigdy nie myślałem że potrafię tak szybko biec. od panelu kontrolnego do wrót było jakieś 75 metrów. Po kilku sekundach okazało się, że pędzę szybciej niż oni. Nic dziwnego. Wymęczeni dwudniowym marszem i objuczeni prowiantem nie mogli być szybsi. Po chwili byłem już kilka metrów za nimi. rzuciłem się mając nadzieję wywrócić choć jednego lecz przeliczyłem się. W momencie gdy ja oderwałem się od ziemi, oni zatrzymali się. Dopiero teraz zobaczyłem że jesteśmy właściwie naprzeciw włączonych wrót. Z rozpędu władowałem się w plecy Michaela który popchnął Michała. Wszyscy trzej wpadliśmy prosto w owalny kształt wrót. Zakręciło mi się w głowie i straciłem przytomność. Świat został nagle wchłonięty przez nieprzebytą czerń. Gdy się obudziłem, nie wierzyłem własnym oczom. Gdzie ja byłem?
     
  20. Szlachcic

    Szlachcic Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    Tak, tak, to ten! – Czyli SimCity 4 (3000) AAR – Wspomnienia Karaba​

    ODCINEK: 3 – Profesor Mózgowiec ostrzega - ,,W tym zdaniu jest błont.”​


    Sierpień 2001, Wókark

    O ile lipiec zszedł bez jakiś większych wydarzeń dla Karaba, z czego Karab był wielce szczęśliwy, o tyle w sierpniu do jego rezydencji weszła ta stara prukwa, Pelagia Plaga, która oczywiście nie mogła się powstrzymać i od razu zaczęła tym swoim skrzekliwym głosem…

    Pelagia Plaga: No co to jest?! Jak nasz Mansa może mieszkać w takim domu?! Za mały, za wielki, za czysty, za brudny, za mokry, za suchy!
    Karab-Buu: Ech… zdecyduj się!
    Pelagia Plaga: Hm… tyle możliwości…
    Kentucky: Więc cóż takiego wymagało od ciebie narażenia życia poprzez komentowanie wystrzałowego w kosmos domiszcza Najwspanialszego?
    Pelagia Plaga: No to… ludzie są zadowoleni, bo służba zdrowia beznadziejnie działa. Lekarze nie mają modnie krojonych fartuchów, a recepcja życzy sobie urządzania koncertów metalowych w poczekalni!
    Kentucky: A tak poza tym?
    Pelagia Plaga: A tak poza tym to szpital funkcjonuje wyśmienicie.
    Karab-Buu: No, to wracaj do pracy.
    Pelagia Plaga: Ale rezydencja […}

    [​IMG]
    Ciągle jej mało…​

    Październik 2001, Wókark

    Październik był bardzo burzliwym miesiącem z powodu tzw. ,,Karmowej Afery”…

    Kentucky: Manso!
    Karab-Buu: Tak, mój ty najzarąbiściejszy ziomku?
    Kentucky: Mamy problem!
    Karab-Buu: No to będzie wpier… a, że w tym sensie! To mów, mów.
    Kentucky: Bo widzisz, na początku października sprzedawcy kociej karmy zaczęli zwiększać popyt na papu dla futrzastych pupili puszczając w obieg dodatkowe tysiąc kociaków. Poszły jak świeże bułeczki, ale wcale nie zwiększono ilości kociej karmy, na którą ma wykupiony monopol sieć sklepów z artykułami nieludzkimi ,,Nieczłek”. A na dodatek do astronomicznych kwot podniesiono cenę za jeden kilogram karmy!
    Karab-Buu: A do jakiej kwoty konkretnie?
    Kentucky [podchodzi do ucha Karaba]: <Szept, szept!>
    Karab-Buu: Ojej… Biedne kociaki.
    Kentucky: Powiem szczerze, nie wiem, co powinienem zrobić. Może mój poprzednik by coś mógł doradzić?
    Zhous: A mógłbym, mógłbym.
    Karab-Buu: Doradź zatem swemu Najwspanialszemu co ma zrobić w tej sytuacji?
    Zhous: Swojemu Najwspanialszemu?
    Karab-Buu: Tak.
    Zhous: Heh, no dobra. Barak-Buu! Barak-Buu!!
    Karab-Buu: Co ty robisz?!
    Zhous: To, co chciałeś. Wołam Najwspanialszego!
    Karab-Buu: Ken, ty z nim pomów, bo mnie krew zalewa… muszę się przewietrzyć…
    Kentucky: Ale…
    Karab-Buu: Po prostu to zrób!
    Kentucky: No dobra…

    Po chwili

    Kentucky: Yyy… Drogi ojcze Karaba!
    Barak-Buu: Po co żeś mnie tu ściągnąłeś, Zhous?
    Zhous: Bo tak Karab chciał!
    Kentucky: Miałem z tobą pogadać…
    Zhous: A mi się wydawało, że Karab miał na myśli kogoś innego…
    Barak-Buu: Hm… kogo?
    Kentucky: Może Jednego z Drugim?
    Barak-Buu: Być może.
    Zhous: Jeden z Drugim! Tutaj! Na jednej nodze!
    Jeden: Hop, hop, hop! Tylko po co oni chcą, abyśmy do nich przybyli na jednej nodze?
    Drugi: Hop, hop, hop! Nie wiem, doskoczmy do nich! Jeszcze tylko 20 metrów!
    Kentucky: Co oni wyprawiają…?
    Barak-Buu: Skaczą na obu nogach. W sumie.
    Zhous: Obawiam się, ze miałeś Kenie ze mną pogadać…
    Jeden: No, doskoczyliśmy do was, o co chodzi?
    Kentucky: Hej no, Zhous, nie wydaje mi się, żeby to chodziło o ciebie…
    Barak-Buu: A może jednak chodziło o mnie?
    Drugi: Nie… to pewnie chodziło o mnie!
    Zhous: A nie, bo o mnie!
    Jeden: Nieprawda, o mnie!
    Barak-Buu: Każdy wie, ze o mnie, prawda Ken?
    Kentucky: Teraz już wiem! Chodziło mu o mnie! Mam pogadać ze sobą! Cześć, co u ciebie?
    Zhous: To nie był mądry pomysł Ken…
    Jeden: Mówię wam, chodziło o mnie!
    Kentucky: A dobrze, dobrze. A u ciebie?
    Barak-Buu: Ja jestem byłym Mansą, więc pewnie chodziło mu o mnie!
    Drugi: A nie, bo o mnie!
    Kentucky: A nie narzekam. Pracuję nad pewnym projektem top sikret. Chcesz posłuchać?
    Zhous: Starczy tego, niech po prostu pogada ze mną!
    Drugi: A dlaczego z tobą, a nie na przykład ze mną, co?
    Jeden: Właśnie, ze mną mógłby pogadać!
    Kentucky: Brzmi nieźle, zamieniam się w słuch!
    Zhous: Bo zaraz powiesz coś, czego potem będziesz żałował, że powiedziałeś…
    Drugi: Patrzcie, oto idzie Najjaśniejszy!
    Barak-Buu: No, to teraz zobaczycie wszyscy, że to ze mną miał Ken pogadać.
    Kentucky: Zacznijmy od tego, że jakiś gość zwący się Oregon przepowiedział mi w jakiś dziwaczny sposób przyszłość.
    Jeden: Najjaśniejszy! Z kim miał pogadać Kentucky?
    Karab-Buu: Skąd was tu tyle…
    Barak-Buu: To nieistotne!
    Drugi: Właśnie, mówże, z kim miał gadać Ken!
    Jeden: Prawda, że ze mną?!
    Karab-Buu: Nie…?
    Kentucky: Opowiedz mi o tym! Może wyglądał jak Erazm z Madrettoru?!
    Zhous: Nie męczcie już Mansy, każdy wie, ze chodziło mu o mnie!
    Barak-Buu: NIE! O MNIE!
    Drugi: A nie, bo o mnie!
    Karab-Buu: Chodziło mi o Zhousa!
    Jeden: Hahaha! A nie mówiłem, że mówił o mn… Jak, jak to o Zhousa?!
    Kentucky: Hm… nie. Wyglądał… był podobny do ciebie!
    Zhous: Tak to! W końcu to ja jestem najfajniejszy!
    Kentucky: Jak to możliwe?! Może jest moim krewniakiem!
    […]

    [​IMG]
    Efekt całej tej kłótni…​


    Listopad 2001, Wókark

    Kentucky: Przyszła do ciebie, Manso, miejscowa ekolog.
    Karab-Buu: Wpuść ją zatem tutaj.
    Kentucky: Oczywiście. Kunegunda! Cho no tu.
    Karab-Buu: Kto?!
    Kunegunda Bąblowata: Kunegunda Bąblowata. Do usług.
    Karab-Buu: O cóż ci zatem chodzi?
    Kunegunda Bąblowata: Śmieci. Wszędzie śmieci! Zamiast domów stoją śmieci! Wszędzie śmieci! Zrób pan coś z tym!
    Karab-Buu: Jak ja nie cierpię ekologów… no dobra, zobaczę, co da się z tym zrobić…
    Kunegunda Bąblowata: ^^

    [​IMG]
    Czerwone linie pokazują domy, które zasypały śmieci.​

    Luty 2002, Wókark

    Przede wszystkim chciałbym zaznaczyć, że budżet na 2001 rok został zamknięty ze stratą. Ale teraz ważniejsze:

    Karab-Buu: I niech to będzie przykład, jak bardzo pracowici jesteśmy! Od grudnia ubiegłego roku, kiedy to powstało wysypisko przy elektrowni posprzątaliśmy cały Wókark i nie ma już ani jednego zawalonego śmieciami domu, a wysypisko wykorzystane jest tylko w jednym procencie. Radujmy się!
    Plemię: Wiwat, wiwat!

    [​IMG]
    Wreszcie pożegnaliśmy się z tymi paskudnymi śmieciami! Bo to śmieci paskudne są, jeśli zawalają sobą domy obywateli Olbrzymiego Imperium!​



    PS: Dobra, teraz był dłuższy odcinek w stylu majowym. Następny będzie krótki, ale już marcowy.

    KONKURS (Jak powrót do korzeni to na całego ;))!!
    Kto zamieści najlepsze zdjęcie Baraka-Buu (inne, niż zamieściłem) zostanie... jedną z postaci ;)
     
  21. Szlachcic

    Szlachcic Ten, o Którym mówią Księgi


    Tak, tak, to ten! – Czyli SimCity 4 (3000) AAR – Wspomnienia Karaba
    ODCINEK: 4 - ,,Gdy ty się cieszysz inni jedzą brokuły” – prof. Mózgowiec

    Wókark, marzec 2002

    Karab-Buu: Kenie!
    Kentucky: Tak?
    Karab-Buu: Zawołaj mi tu Sashena. Dark Sashena.
    Kentucky: Lord Sashen? Czy to nie ten, który zamykał tą starą jędzę, gdy już zbytnio nam przeszkadzała? On przecież pamięta czasy tłumienia Wielkiej Rebelii, którą nawiasem mówiąc sam tłumił!
    Karab-Buu: Sprowadzasz, czy mam to odbierać jako próbę nakłonienia do zrobienia czegoś przeze mnie, mój najlepszy ziomie?
    Kentucky: Ależ skąd! Lordzie Sashen! Lordzie Sashen!
    [​IMG]
    Darth Sashen: Tak, mój ziomie Kenie?
    Kentucky: Najwspanialszy chciał cię widzieć.
    Karab-Buu: Bo widzisz, Darth Sashenie…
    Darth Sashen: Niestety nie. Dwieście lat temu straciłem wzrok. Od wtedy kieruje mną MOC.
    Karab-Buu: No właśnie o to chodzi.
    Darth Sashen: O MOC?
    Karab-Buu: Tak, o MOC.
    Darth Sashen: Słucham cię zatem uważnie, mój najwspanialszy Manso!
    Karab-Buu: Zacznijmy od tego, że w wyniku nabycia olbrzymiego doświadczenia i straty wzroku wyposażony zostałeś w MOC.
    Darth Sashen: Każdy z nas nosi w sobie MOC. Mało kto po prostu stwierdza, że nie posiada orienta….
    Kentucky: Echem!
    Darth Sashen: Ach tak… zgromadzeni tu mają MOC bez zdradzania swych tajemnic…
    Karab-Buu: Ech… mów dalej, lordzie. W końcu przyznać jedno ci trzeba walisz prosto z metra, lub, jak kto woli, nie owijasz w ciasteczka.
    Darth Sashen: Bo ich nawet nie mam!
    Karab-Buu: No nawijaj!
    Darth Sashen: Zatem jako że walę prosto z mostu to zamierzam ci walnąć, że należałoby…
    Karab-Buu: DOŚĆ! Ja chciałem od ciebie czegoś!
    Darth Sashen: Oczywiście, mój Manso, śmiem jednak zauważyć, że…
    Karab-Buu: Powoli zaczynasz grać mi na nerwach!
    Kentucky: Mansa ma dosyć tego rzępolenia na nerwach?
    Karab-Buu: O tak… bardzo.
    Kentucky: Radzę zatem wezwać Darth Sashena, on wszystkim zamyka paszczę, nawet Pelagii Pladze!
    Darth Sashen: Ubiegłem twe wzywanie mnie przybywając tu już wcześniej!
    Karab-Buu: No błagam… Doprowadźcie się do porządku!
    Darth Sashen: Już, już, już się ogarnęliśmy. Słucham, o co się rozchodzi?
    Karab-Buu: Potrzebuję ja więcej PP! Radzisz coś, Darth Sashenie?
    Kentucky: CHWILA! Przecież to ja jestem od doradzania, nie ten lord od mordowania!
    Darth Sashen [wychodząc z powodu obrażenia]: Gdybym nie stracił ręki pięćdziesiąt lat temu to tak by cię w tym momencie bolała twarz…!
    Kentucky: Ciekawe, o co mogło mu chodzić z tą twarzą? I jak to miało związek z tą jego ręką?
    Karab-Buu: niezbadane są drogi Sashenów. Zwłaszcza tych Darth.
    Kentucky: Znasz innych?
    Karab-Buu: Ten powinien nam w zupełności wystarczać!
    Kentucky: Racja, racja. A o co chciałeś się spytać tego lorda?
    Karab-Buu: Czy ulepszyć tą istniejącą strefę przemysłową czy wybudować nową? Wiesz… zależy mi na polepszeniu PP.
    Kentucky: Ciapaj nową strefę ale już! Będzie czadersko!
    Karab-Buu: No dobra!

    Wókark, kwiecień 2002

    Kentucky: A nie mówiłem, że to będzie dobra decyzja?! Uciapanie tej nowej strefy przemysłowej wiele nam dało!

    [​IMG]
    Karab-Buu: Hm… tak. Miałeś rację mój osobisty Kenie. Wiesz czego mi tylko tutaj brakuje?
    Kentucky: Czego?
    Karab-Buu: Powiem tak: kontakt z nową strefą przemysłową jest mocno ograniczony do samych ulic.
    Kentucky: No. I…?
    Karab-Buu: No i nie ma torów! A kolejki są czaderskie!
    Kentucky: Ej no sory, ale na kolejkę to też się czeka w kolejce, nie kapujesz?
    Karab-Buu: No kapuję… ale kolejka… no proooszę… Ciuch, ciuch!
    Kentucky: N-nie… k-kolejka o-ob-bow-w-wiąz-zujj-je w-w… NPO DOBRZE JUŻ DOBRZE, TYLKO JUŻ NIE PATRZ NA MNIE TYM WZROKIEM BO SIĘ POPŁACZĘ!
    Karab-Buu: Zatem będzie kolejka bez czekania w kolejce?
    Kentucky: Ech… ty tu mansujesz.
    Karab-Buu: Ach tak… zatem nakazuję wam, Jeden z Drugim o zbudowanie owej kolejki do nowej strefy przemysłowej!
    Jeden z Drugim: Tak jest!

    Wókark, maj 2002

    Jeden z Drugim: Kolej gotowa, Manso!

    [​IMG]
    Kentucky: Czy tylko mi się wydaje, że jej budowa kompletnie się nie opłacała?
    Karab-Buu: Tak, tylko tobie. Cicho siedź i wsłuchuj się w ten turkot kół…
     
  22. Kentucky

    Kentucky Ten, o Którym mówią Księgi

    Kronika Kentucky'ego
    Karab, kebab, Wielkie Imperium

    [​IMG]
    Ja, Kentucky


    Drogi pamiętniczku! Ostatnio, kawał czasu w sumie, nieco się działo. Po pierwsze, w końcu ta purchawa od szpitala doceniła starania Najwspanialszego i powiedziała że "szpital spisuje się świetnie". Ma szczęście, bo jakby powiedziała coś innego to bym jej wyrwał z łap tę linijkę i wyrzucił do kanału. Albo lepiej - do kosza na śmieci!

    [​IMG]
    Drewniane ustrojstwo zniszczenia...

    Później nie było już tak wesoło. Sprzedawcy kociej karmy chcą doprowadzić lud do bankructwa cenami żarła do kotów. Ponieważ takie problemy przekraczają moje kompetencje, Zhous miał się tym zająć. Niestety, uraził on Mansę tym że nie nazwał go Najwspanialszym, tylko Baraka-Buu. Coś mi się wydaje że temu Zhousowi nie zależy na dobru Mansy-najlepszego-na-świecie-a-kto-tak-nie-uważa-to-dostanie-rybą-po-twarzy, lepiej mieć na niego oko.

    [​IMG]
    Kocia karma doprowadzi do kryzysu!

    Bądź co bądź chyba przez przypadek wyjawiłem swój sekret o tym dziwnym Oregonie podczas pseudodialogu Barakiem-Buu i kimśtam jeszcze.

    Eh... Jak nie szpital to *******, to teraz "ulice toną w śmieciach". Phi! Za kogo uważa się ta ekolog że może mówić mojemu jedynemu Panu i Władcy że śmieci zawalają ulice w jego Imperium. Ta to ma tupet! Mimo to Mansa kazał zbudować wysypisko na te śmieci. Jakie śmieci ja się pytam? Przecież nawet sanepid by się nie przyczepił do czystości naszych ulic i domów. Chwila... aha... Czysto, bo jest wysypisko... To ma sens...

    [​IMG]
    Komu niby przeszkadza taka hałda na środku chodnika...?

    Dziś można by powiedzieć, że dostałem awans! Po tym jak Darth Sashen się obraził i mówił coś o częściach ciała, Mansa-którego-wszyscy-kochamy-nad-własne-życia zapytał się mnie czy powiększyć obecny PP o nową strefę przemysłu czy może ulepszyć istniejącą. Motywując się absolutnie niczym powiedziałem aby zbudować nową, bo będzie czadersko. I było. Potem było jeszcze czaderskowiej, bo zbudowano kolejkę! Ciuch-ciuch!!!!

    [​IMG]
    <terkotanie części>
     
  23. Szlachcic

    Szlachcic Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    Tak, tak, to ten! – Czyli SimCity 4 (3000) AAR – Wspomnienia Karaba​

    ODCINEK: 5 - ,,Lamy plują zarówno na przyjaciół jak i wrogów – ty też powinieneś” prof. Mózgowiec

    Co tu dużo mówić… jedziemy z tym koksem od momentu, w którym skończyliśmy.
    Karab-Buu: EJ! Jak coś piszesz od siebie to daj jakoś znać, że to jest od autora, a nie…
    Od autora: No niech ci już będzie… Ostatnio był 28 maja? To teraz zaczynamy od…

    Wókark, sierpień 2002​


    Karab-Buu: Kenie mój!
    Kentucky: Tak, najzarąbiściejszy Manso?
    Narrator: NIE POZWOLAM!
    Od autora: Co wam znowu? Miałem dziś fajny dzień, nie psujcie go!
    Narrator: Oj no bo znowu odcinek z dialogami i niewiele więcej, nawet teraz mówię jako postać, a nie jako narrator, co z tobą, Michał?! Weź się w garść, bo to nie dramat, tylko fabularyzowany AAR!
    Od autora: Ech, no niech ci już będzie… jeszcze raz…

    Wókark, sierpień 2002​


    Wspaniały mansa ludu niemal równemu mu w wspaniałości, a mianowicie Karab-Buu postanowił wezwać swojego osobistego Kentuckiego – mianowicie Kentuckiego. Nie wiedział, jak bardzo ważne wydarzenie będzie miało niedługo miejsce…
    Karab-Buu: Ken! Chodźże tu! Mam do ciebie takie zarąbiste pytanko.
    Kentucky: Tak, najprzystojniejszy Karabie?
    Karab-Buu: Czy bilans naszego budżetu nadal jest dodatni?
    Kentucky: Niestety nie, tracimy aktualnie 364$ na miesiąc.
    Karab-Buu: A niech to diabli! Dlaczego tak się dzieje?
    Kentucky: Cóż… najwyraźniej koszty utrzymania nowej strefy przemysłowej w połączeniu z rosnącą różnicą bogactw między powszechnymi biedakami i nielicznymi bogaczami spowodowaną przez aferę karmową.
    Karab-Buu: Ta afera to bagno. Hm, ciekawe, co o tym sądzi Zhous. Zhous!
    Zhous: Tak, Najwspanialszy?
    Karab-Buu: Co radzisz zrobić, aby zmniejszyć wydatki tak, aby dochody je przewyższały?
    Zhous: To proste, zburzyć nową strefę przemysłową wraz z drogami i koleją. Ot, co zrobić zdaniem doświadczonego doradcy mansowego (czyli mnie) trzeba zrobić.
    Karab-Buu: Ależ… to zbrodnia potraktować tak kolejkę! Kenie, może ty masz pomysł na ograniczenie wydatków i nie burzenie strefy przemysłowej jednocześnie?
    Kentucky: Tak, mam. Wystarczy zmniejszyć wystarczająco mocno wydatki na budżet zdrowia, oświatę, drogi i kolej miejską a do stycznia będziemy na plusie!
    Karab-Buu: Świetny pomysł! Już wołam Jednego z Drugim by ogłosili to odpowiednim personom!
    Zhous: Stanowczo protestuję!
    Od autora: MAM NADZIEJĘ, ŻE MASZ KU TEMU DOBRY POWÓD!
    Zhous: Ale… ja mam taką rolę…
    Od autora: A, sory, nie wyspałem się, rozmowy nie było.
    Zhous: Na czym to ja skończyłem…? Ach tak! Stanowczo protestuję!
    Karab-Buu: Czy masz ku temu dobry powód, jak to autor trafnie określił?
    Od autora: Ekhem, mnie tu nie ma, ani nie było.
    Karab-Buu: Skleroza to straszna choroba…
    Od autora: Ech… po prostu trzymaj się tekstu.
    Karab-Buu: Zatem Zhousie, czy masz dobry powód ku protestowaniu?
    Zhous: Tak!
    Kentucky: Wyjaw go zatem.
    Zhous: Wydaje mi się, że gdy obniżymy fundusze na te instytucje bardzo one ucierpią, a zysk będzie niewielki.
    Karab-Buu: Zamilcz heretyku! Ken mądrze prawi, a ty tak, aby mi na złość i smutek zrobić! Nie lubię cię już! Wynoś się stąd!
    Zhous: Ale… demokracja…
    Kentucky: Jak Karab mówi wynocha, znaczy wynocha!
    Karab-Buu: Dokładnie tak! Precz świnio! Wypierniczaj mi stąd! JUŻ!
    Zhous: Jeśli myślisz, że w ten sposób uciekniesz od prawdy, to wiedz, że się mylisz! Przyjdę i się zemszczę!
    Karab-Buu: O czym on gada?
    Kentucky: A żebym ja to wiedział! Najważniejsze że już poszedł. Znienawidziłem go z tobą.
    Karab-Buu: Ach… ten Zhous! Lordzie Sashenie!
    Darth Sashen: Tak?
    Karab-Buu: Czy Zhous ma poparcie wśród ludności?
    Darth Sashen: O tak, i to wielkie! Prawie jak ty, Karabie! U sporej części nawet większe! To dobrze, że nasz sojusznik ma takie poparcie, a nie jakiś zbuntowany sługa, gdyby się jakiś pojawił, nie?
    Karab-Buu: Niestety obawiam się, że Zhous będzie od dziś zaliczany wśród nich…
    Darth Sashen: A, faktycznie, już niewielka grupka grupa z nim na czele protestuje.
    Karab-Buu: Stój tam i pod pretekstem ochrony pochodu nasłuchuj, czy padają jakieś teksty obrażające majestat rządu. Jeśli tak – rozkazy są proste – wyeliminować.
    Darth Sashen: Tak jest!

    [​IMG]
    Budżet przed cięciem kosztów…

    [​IMG]
    …i po.​

    Wókark, wrzesień 2002​


    Karab-Buu otrzymał właśnie raport o kolejnej niewielkiej grupki, która się dołączyła do grupy protestujących Zhousowicowistów. Nie przejął się tym – w końcu jest wolność słowa. Zauważył jednak, ze mimo drastycznych cięć w budżecie dochody ledwo pokryją wydatki, a zysk będzie znikomym ułamkiem kwoty wydanej w tym roku. Trzeba zatem coś zmienić.

    Karab-Buu: Kentucky! Uważam, ze nasz budżet jest za mało wydajny, potrzebujemy więcej pieniędzy! Boję się jednak jeszcze bardziej ciąć koszty wydatki…
    Kentucky: A niepotrzebnie! Mój kenowy szósty zmysł podpowiada mi, że można jeszcze bardzo obniżyć wydatki, a i tak ludzie nie będą mieli nic przeciwko!
    Karab-Buu: Skoro tak… Zaproponuj mi zatem swój budżet!
    Kentucky: Wprowadzę go w życie w październiku. Jak będzie wyglądać – to będzie niespodzianka, mój władco.
    Karab-Buu: Uwielbiam niespodziewanki!

    Wókark, październik 2002​


    Karab-Buu: Kenie! Dlaczego ten tłum ciągle rośnie?
    Kentucky: Nie wiem. Wiem jednak to, że przepchnięty został nowy budżet nie bez oporu rady starszyzny, ale widmo twego gniewu działa na wszystkich uspokajająco, super Manso!
    Karab-Buu: Wiem. A teraz pokaż mi ten budżet…

    [​IMG]
    Karab-Buu: Jak na mój gust trochę za dużo pieniędzy zabraliśmy wielu ważnym wydziałom…
    Kentucky: Wręcz przeciwnie! Jest idealnie!
    Karab-Buu: Polegam na twym słowie.

    Jakiś czas później​


    Kentucky: Manso! Protestująca ludność została uzbrojona przez Zhousa w…
    DDDK: RPG! RPG [wdech, wydech] po lewej!
    Karab-Buu: Nie, to były Mau…
    DDDK: Ale nie, RPG [wdech, wydech] tutaj! Wyskakuj z dragstera [wdech, wydech], już!
    Karab-Buu: Ech! Za późn…

    [​IMG]

    Rozległ się w tym momencie huk eksplozji. Nie jednej, nie dwóch, a trzech. Jakimś cudem Karabowi i DDDK-owi nic się stało, Zoor też nie miał pecha, bo poza kilkoma draśnięciami spowodowanymi szybkim i ryzykownym skokiem z pojazdu nic się nie stało. Banas również wyszedł ze swojego cało. Dragster brata Mansy za to był nienaruszony, jak i jego właściciel. Jako, że był w najlepszym stanie odezwał się jako pierwszy…

    Barak-Buu: Co to do ciężkiej cholery było?!
    Zoor: Szlachcicowiści?
    Banas: Tobiasoviści?
    DDDK: Mieszkańcy La [wdech, wydech] Platy?!
    Karab-Buu: Co?!
    DDDK: Emm… długo by [wdech, wydech] opowiadać.
    Banas: Jedno jest pewne – ktoś próbował nas wszystkich zabić i to na pewno nie ja.
    DDDK: Ani nie [wdech, wydech] ja!
    Zoor: Ja też nie!
    Barak-Buu: Ani ja!
    Karab-Buu: No mnie chyba nie możecie podejrzewać o cos takiego? Jestem zbyt wspaniały i skromny, żeby zrobić coś takiego!
    Zoor: Mądrze gada!
    Barak-Buu: Kto to zatem mógł być?!
    Banas: Pomyślmy na trzeźwo.
    Zoor: Ja to bym chciał w tym AARze móc czasem być nietrzeźwy!
    Karab-Buu: EJ! Prohibicja dotyczy zarówno świnie jak i lamy!
    Zoor: No tak, tak…
    Banas: A zatem… Niemożliwym jest, by to był Tobiasovista jakiś – w końcu jedyny, jaki przetrwał to sam Wielki Comodor Tobias von Tobiasov którego byt na tym świecie pewnym nie jest – jeśli w ogóle żyje, to się czołga gdzieś w ruinach Wódęwsa…
    Barak-Buu: Wielki Comodor Szlachcic co najmniej podobnie…
    Zoor: Czy możliwym jest, żeby czaił się tutaj jeszcze gdzieś jakiś Szlachcicowista?
    Barak-Buu: Jakieś niedobitki może jeszcze by się znalazły w Wódęwsie, ale poza to nie – w końcu wszyscy zostali wezwani do „Obrony do ostatniej kropli krwi i ostatecznego zwycięstwa proletariatu!” w Wódęwsie, nie?
    Karab-Buu: Mongołowie?
    Banas: Szczerze wątpię – to był pokojowy lud.
    Zoor: Zatem to ktoś z zewnątrz!
    Karab-Buu: Ale kto?
    Banas: Caryca Katarzyna?
    Zoor: Fryderyk I?
    Barak-Buu: Ramzes II?
    DDDK: Hammurabi?
    Karab-Buu: Panowie! Te imiona są zbyt nowoczesne! Ludzie je noszący są tak niscy, ze nie oderwali się od ziemi jeszcze!
    DDDK: Racja. To może [wdech, wydech] niejaki Otto nov [wdech, wydech] Kcramsib?
    Karab-Buu: Myślisz, ze to sprawka Zjednoczonego Cesarstwa?
    DDDK: Tak! Otto nov [wdech, wydech] Kcramsib od dłuższego [wdech, wydech] czasu interesował się naszymi [wdech, wydech] ziemiami, teraz wyczuł [wdech, wydech] odpowiedni moment do [wdech, wydech] ataku!
    Karab-Buu: Jejku, a jeśli jest już u bram naszych rdzennych miast?! Szybko, szybko! Na północ! Na zachód! Na północny zachód!

    [​IMG]
    A co, jeśli się okaże, że nikczemny Otto nov Kcramsib zajął wszystkie miasta Wielkiego Imperium podczas walk Karabaistów z resztą Szlachcicowistów w Wódęwsie? Siły Karabaistów po ciężkich walkach są zbyt wyczerpane na odbijanie całego kraju, a przede wszystkim pozbawione zaopatrzenia na tenże cel…

    Godzina 22:49, południowe krańce obszaru administracyjnego Conłóp-Smulsu

    Po dołączeniu się do armii (wcześniej byli oddaleni, by czuć się bardziej osobiście) Wielka Trójka (bez Baraka-Uub, który musiał zostać w obozie, aby wszystko opowiedzieć dowództwu), DDDK i Karab-Buu dołączyli się do drużyny znanych nam już dwóch weteranów (czwartego i pierwszego) Pierwszej Karabaistycznej Wojny o niepodległość… Drużyny Super Ekstra Ruchliwych (SER) której kapralem został oczywiście Najwspanialszy…

    Karab-Buu: A zatem pamiętajcie, nie wiemy nic na temat miasta. Nawet nie wiemy, pod czyją kontrolą się znajduje. Mamy wprawdzie lornetki z noktowizorami, ale gęsta mgła czyni je bezużytecznymi na taką odległość. Dlatego naczelne dowództwo zdecydowało, ze podejdziemy tam na zwiad, aby się rozeznać nieco w sytuacji. Jasne?
    SER: Jak wspaniałość Najwspanialszego!

    Długiej i podróży do Conłópu-Smulsu opisywać sensu nie ma, gdyż poza czołganiem i chodzeniem w przykurczu nic się nie działo. Gdy weszli do miasta e schowaną bronią i przyrządami optycznymi okazało się, że miasto nie jest karabaistycznych rękach. Ktoś, kto wyglądał na żandarma podszedł do SER-a…

    Żandarm: Halten Sie! HALT!! HALT!! HALTEN SIE!! HALT!
    Zoor: On się nas chyba boi…
    Banas: Poznaję tę mowę – Kcramsibistyczna jest ona. Handlowałem swego czasu w Zjednoczonym Cesarstwie, więc wiem. Chyba chce, byśmy się zatrzymali, czy coś…
    Karab-Buu: Do nas w ludzkiej, karabaistycznej mowie prawić należy, gdyż ja jestem Najwspanialszy, a to moi ziomkowie!
    Żandarm: Niech być! Stawać prosić! Dokumenty dać!
    Karab-Buu: Mansę legitymować będziesz?! O nie! Miarka się przebrała!!

    W tym momencie Karab strzelił kilka razy ze swojego USP z tłumikiem trzymanego w kieszeni marynarki w żandarma tym samym dziurawiąc piękną kieszeń, ale przynajmniej nikt nie powie potem w sądzie Kcramsibistów że to on zastrzelił żandarma, bo w końcu nie miał pistoletu. Zeznać może przecież, że żandarm był terrorystą samobójcą, ale przyczepił za słabe ładunki wybuchowe i tylko on zginął.

    Banas: To co teraz robimy?
    Karab-Buu: Zostawiamy to ścierwo i idziemy dalej!
    Zoor: Ale…
    Karab-Buu: To był rozkaz! Drużyna, za mną!

    I w tym momencie Karab stwierdził, że nie ma co się z Kcramsibistami cykać i wyjął swój MP5 z tłumikiem wyprodukowany jeszcze w czasach Rewolucji Tobiasovistycznej. Reszta SER-a poszła w jego ślady. Zaczęli przeczesywać ulicę…

    Karab-Buu: Schować się za tamtymi samochodami!
    Banas: Wykonano!
    Karab-Buu: Widzę coś jakby prowizoryczną rezydencję burmistrza. Co za bezguście w niej urzęduje! Wszystko jakieś takie… potężne i… kanciaste… Odbezpieczyć karabiny!
    Zoor [z lornetką]: Siły nieprzyjaciela to trzech żołnierzy stojących przy drzwiach rezydencji. Dwóch gada ze sobą z lewej strony, trzeci czyta na stojąco jakąś gazetę. Kcramsibistyczną zapewne…
    Karab-Buu: Czy widać cel?
    Banas: A co lub kto nim jest?
    Karab-Buu: Ktoś, kto wyglądałby na tymczasowego burmistrza.
    Zoor [z lornetką]: Ja widzę! Pierwsze okna na parterze. Na lewo od drzwi. Frontem do nas. Pije wino i gada z kimś skierowanym tyłem do nas. Oboje elegancko ubrani, wyglądają na rówieśników. Oboje pasują na cel.
    Karab-Buu: To nasze cele. Czy widać kogoś jeszcze w lub poza rezydencją?
    Zoor [z lornetką]: Nie.
    Karab-Buu: Wiem, ze to nie takie proste po kilkugodzinnym strzelaniu mniej niż bardziej celnie, ale starajcie się zabijać jednym strzałem w głowę. Mamy tylko dwa magazynki na zapasie, więc strzelamy na rozkaz lub w ostateczności.
    Banas: Oczywiście.
    Karab-Buu: Dobra. Więc tak: Banas i weterani zajmą się żołnierzami przy drzwiach, a DDDK z Zoorem załatwią cele. Tylko SER, na mój znak. Musimy wystrzelić jednocześnie!
    SER: Oczywiście.
    Karab-Buu: Zoor! Lornetkę proszę!
    Zoor: Służę…
    Karab-Buu [z lornetką]: Jeszcze nie… jeszcze nie… muszę przeczytać co tam w tym tygodniku tego żołnierza napisane jest o walkach kcramsibistyczno-karabaistycznych… ja nie znam tego języka… TERAZ!!

    Kilka pocisków ze świstem przeszyło powietrze jak i cele z dwoma żołnierzami.

    Banas: Cholera! Spudłowałem!
    Karab-Buu: JESZCZE RAZ!! TERAZ!!
    Zoor: O szlag! IDZIE TU!!
    Karab-Buu: Drużyna! ODWRÓT!!
    Banas: Jest za szybki, nie mogę go trafić!
    Karab-Buu: BANAS, ZA MNĄ!! Przestań marnować amunicję!
    Zoor: WZYWA POSIŁKI!!
    Karab-Buu: Ruchy, ruchy, jeszcze damy radę mu uciec!

    Nagle rozległ się huk wystrzelonej serii z karabinu żołnierza.

    Karab-Buu: Uciekać i nie uważać! UCIEKAĆ!!
    Banas: Trafił mnie! Skubany! Prawe udo! CO ZA BÓL!!
    Weteran 4: Wezmę cię na plecy!
    Weteran 1: Szybciej, szybciej! Nie mam już amunicji na osłanianie was!
    Karab-Buu: Albo zaraz stąd zwiejemy w drużynie, albo się rozdzielimy i najwyżej dwie-trzy osoby przeżyją! RUCHY!!

    Jakoś udało im się uciec biegnącej za nimi dziesięcioosobowej grupie żołnierzy biegnąc krętymi zaułkami. Niestety kompletnie stracili orientację, a nie mieli wystarczającej ilości amunicji by móc ryzykować strzelaninę na ulicy.

    Zoor: A tak w ogóle to gdzie się wszyscy podziali?
    Banas: Dzięki za pomoc i opatrzenie rany.
    Weteran 4: Znam się na tym.
    DDDK: Dobre pytanie. Po [wdech, wydech] ulicach kręci się [wdech, wydech] od czasu do czasu [wdech, wydech] żandarmeria wojskowa Zjednoczonego [wdech, wydech] Cesarstwa, ale ludzi [wdech, wydech] nie widać w ogóle.
    Weteran 1: Godzina policyjna?
    Karab-Buu: Niewykluczone. A teraz jeszcze na ulice zwykłe wojsko jeszcze wyszło w nadziei, że nie uciekliśmy z miasta i wpadniemy im w ręce.
    Zoor: Jak widzę tego żołdaka stojącego tak blisko celu, czyli nas, a tak nieświadomego i odwróconego do nas plecami, to aż chce mi się go załatwić.
    Karab-Buu: Fakt, gdyby się odwrócił to by było z nami krucho. Dobrze, że to przejście między budynkami jest takie wąskie. Nikt nie podejrzewa, że tu się mogło schować sześć osób, w tym jedna ranna.

    Faktycznie żołnierz stał odwrócony tyłem do SER-a na drugim końcu przejścia między budynkami (od strony ulicy). Przejeżdżające ciężarówki z piechotą zagłuszały rozmowę Karabaistów za jego plecami.

    Zoor: Podejdę i załatwię dziada.
    Karab-Buu: Tylko po cichu.
    Zoor: Najpierw go tu wciągnę, a potem zabiję.
    Karab-Buu: MP5-tki nie są bezgłośne nawet z tłumikiem.
    Zoor: Nóż jest jeszcze cichszy…

    Zoor podszedł do żołnierza. Chwycił go i wciągnął do zaułka. Tamten zdążył tylko przytłumionym głosem powiedzieć „Was…?” zanim jego gardło stało się czerwone od spływającej po nim krwi.

    Zoor: Załatwiony!
    Banas: Mamy broń!
    Zoor: On też miał MP5?! Dziwne, wydawało mi się, że to przestarzały karabin.
    Karab-Buu: Bo taki jest. Najwyraźniej Zjednoczone Cesarstwo nie zakrząta sobie głowy modernizacją swojego wojska.
    Weteran 1: Lepiej dla nas. A wracając… miał aż pięć magazynków.
    Karab-Buu: Czyli jest po jednym zapasowym dla każdego (Banas jeden wystrzelał).
    Banas: Mi się raczej niezbyt przyda...
    Weteran 4: Bzdura! Wezmę jedną ręką, a będę strzelać drugą. Ty też tak możesz!
    Banas: Co racja, to racja.
    Zoor: Hm… chyba był oficerem. Ma torbę z kasą kompanii i mapami.

    [​IMG]
    Banas: „Wschodni Świat”… Wygląda na to, że Otto nov Kcramsib podbił całe Wielkie Imperium…
    Zoor: Nie do końca. Wódęws jest jeszcze na pewno nasz.
    Weteran 1: W ogóle nie ma go na ich mapie.
    Weteran 4: Po prostu był za daleko od dawnej granicy, więc o nim nie wiedzą. Zwłaszcza, że to bardziej baza wojskowa.
    DDDK: A co kolor [wdech, wydech] niebieski oznacza?
    Karab-Buu: Być może są to obszary, w których ludność cywilna stawia jeszcze opór.
    Weteran 1: Gdyby tak do nich jakoś przemycić sporą ilość broni… Ale nawet nam jej brakuje.
    Banas: A kiedy będzie dostawa z Wódęwsa?
    Karab-Buu: Sporo wody w rzekach upłynie do tego czasu – przemysł został zrównany z ziemią.
    Weteran 4: Na mapie na niebiesko zaznaczona jest dzielnica przemysłowa Nimołowu. O ile dobrze pamiętam podczas okupacji tobiasovistycznej wybudowane zostały trzy fabryki wojskowe. Jedna produkowała granaty, druga karabiny trzecia zaś pojazdy opancerzone. Gdy wyruszaliśmy na południowy wschód jeszcze stały.
    Zoor: Ciekawe, czy jeszcze są w jednym kawałku…?
    Banas: Gdyby tak było można by się jakoś tam przebić lub pójść naokoło i stamtąd uderzyć na nieprzyjaciela.
    Karab-Buu: Trzeba działać szybko, bo z doświadczenia wiem że ruch oporu bez dobrego dowódcy nawet dobrze zaopatrzony jest bardzo słaby.
    Weteran 1: Ha! Przynajmniej wiemy, gdzie się znajduje nasz wróg numer 1 – Otto nov Kcramsib!
    Zoor: Wydaje mi się, że lepiej teraz nie zwracać na siebie uwagi zabijaniem go. Musimy się jakoś dowiedzieć, czy te fabryki w Nimołowie jeszcze stoją.
    DDDK: Możemy się albo [wdech, wydech] tam jakoś przedostać[wdech, wydech], albo dowiedzieć się [wdech, wydech] stąd. Wątpię jednak, by [wdech, wydech] ktoś to wiedział.
    Karab-Buu: Zatem postanowione. Ruszamy na północ! Do Nimołowu!


    PS1: No, jak mówiłem przerwa była duża, ale mam nadzieję, ze już wróciłem :)
    PS2: Spodziewajcie się w najbliższym czasie długich odcinków w większości fabularnych.
    PS3: następny odcinek powinien wyjść do końca tygodnia.


    Dzięki wielkie za czytanie tego AARa, bo dzięki wam ma on już ponad 20 tysięcy wejść więc dziękuję i...

    :) :champagne: SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!! :champagne: :)
     
  24. Szlachcic

    Szlachcic Ten, o Którym mówią Księgi

    [​IMG]

    Tak, tak, to ten! – Czyli SimCity 4 AAR – Nowy Porządek​

    ODCINEK: 16 – „Nieistotnym jest, jak bardzo nowoczesny jesteś, ważnym jest, jak bardzo zacofany jest twój wróg” – prof. Mózgowiec

    Zoor: Moim zdaniem bezpieczniej będzie podróżować przez peryferyjny Źdół niż przez wielkomiejski Conłóp-Smuls i małomiejski Awaszraw, czyż nie?
    DDDK: Zoor ma rację [wdech, wydech], Manso. Jeśli gdzieś [wdech, wydech], ma być mało wojska [wdech, wydech], to tylko w [wdech, wydech] Źdole. Zalecam jak najszybsze [wdech, wydech] wyruszenie, jeśli mamy wspierać [wdech, wydech] ruch oporu, liczy się [wdech, wydech] każda godzina.
    Karab-Buu: Popieram was. Ale ranny Banas musi jeszcze chwilę odsapnąć. Wyruszymy o świcie, by za dnia dotrzeć do Źdołu.
    Weteran 1 [w myślach]: A raczej jego ruin… ale do niego pewnie to nigdy nie dotrze…
    Banas: Dobry pomysł Przyda mi się odpoczynek…

    Po kilku godzinach snu SER ruszył dalej w drogę. Nie obyło się bez niewielkich starć, ale wszyscy z nich zawsze wychodzili cało i z niewielkim ubytkiem amunicji, którą niestety mało kiedy dało się uzupełnić z powodu różnorodnego uzbrojenia Kcramsibistów.

    Godzina 7:53, peryferia Źdołu

    Zoor: Na pewno nie zbłądziliśmy i nie trafiliśmy od razu do Nimołowu?
    DDDK: Nie… dobrze szliśmy. Czy [wdech, wydech] to możliwe, że [wdech, wydech] Kcramsibiści zamienili te szczątki [wdech, wydech] w takie miasto?

    [​IMG]
    Banas: Zamiast kraterów drogi, zamiast gór budynki, zamiast nędzy dostatek i nowoczesność. Źdół większy niż sprzed Rewolucji Tobiasovistycznej!
    Karab-Buu: Niepokoi mnie to. Jeśli oni tak bardzo rozbudowali Źdół, to jak ma się Awaszraw czy Nimołow?
    Zoor: Myślę, że Nimołow jest co najwyżej taki, jakim go zostawiliśmy – przecież jeszcze nie przeszedł całkowicie w ich ręce.
    Weteran 1: O ile dobrze pamiętam wschodnie krańce administracyjne Awaszrawu też nie były pod ich kontrola.
    Weteran 4: Daj spokój, tam są góry i drzewa, Kcramsibistom po prostu nie chce się marnować ludzi na te nieużytki!
    Weteran 1: Co racja, to racja…
    Karab-Buu: Ruszajmy zatem, musimy dotrzeć jak najszybciej do Nimołowu!
    Weteran 4: Prawda, prawda!

    Godzina 8:12, centrum Źdołu

    SER przechodząc przez Źdół miał schowaną broń w kupionych torbach i założone normalne ubrane, mundury zaś w dużych plecakach, również kupionych.

    [​IMG]
    Karab-Buu: Cóż… ludzie tutaj wyglądają raczej na zadowolonych. Wszystko tu mają włącznie z koleją.
    Zoor: Hm… ten budynek z lądowiskiem dla śmigłowca po prawej to szpital. Spory. Dalej gimnazjum podajże. Też spore. Przed nami park. Średni, na oko. Za nim jakaś spora willa jakiejś miejscowej szychy.

    [​IMG]
    Banas: Co oczy me widzą…? Duży, dwupiętrowy biurowiec. Za nim nie mniejszy, a obok jego jeszcze wyższy. Dalej jakieś mniejsze sklepy. Źdół wszedł w swego rodzaj złotą erę podczas Kcramsibistycznych rządów, to trzeba przyznać.
    DDDK: Przed nami zdaje [wdech, wydech] mi się, że dzielnica [wdech, wydech] przemysłowa!

    [​IMG]
    DDDK: Tak… dzielnica przemysłowa… Tętni [wdech, wydech] życiem… wygląda zupełnie [wdech, wydech] jak w planach jej [wdech, wydech] rozbudowy sporządzonych przed [wdech, wydech] Rewolucją Tobiasovistyczną… najwyraźniej [wdech, wydech] jakimś cudem te plany przetrwały [wdech, wydech] te wszystkie wojny i trafiły w ręce [wdech, wydech] Kcramsibistów, a ci je poprawili o dodanie kolei.
    Karab-Buu: SER, za dużo już czasu straciliśmy na łażenie z otwartą paszczą i podziwianie tego, co okupant robi z naszymi miastami! Musimy dotrzeć do Nimołowu jak najprędzej!
    Zoor: Oczywiście, ale fascynującą jest umiejętność takiego szybkiego budowania przez Kcramsibistów!
    Karab-Buu: Nie zmienia to jednak faktu, że musimy się pośpieszyć!

    Faktycznie jednak jeszcze przez dobry kwadrans przemierzali Źdół w stronę Nimołowu niekoniecznie najkrótszą drogą…

    Godzina 8:49, północne granice administracyjne Źdołu.

    Karab-Buu: Hm… tej drogi kiedyś nie było. Wygląda na to, że prowadzi do Nimołowu. Ruszajmy.
    Zoor: W przeciwieństwie do reszty miasta wydaje się być zrobiona naprędce.
    Weteran 1: Zoor ma rację. Jest kompletnie nieutwardzona i nie ma pobocza.
    Karab-Buu: SER! Nie marudzić! Być może przyszłość naszego narodu zależy od nas, a wy narzekacie na jakość drogi! I tak w planach mieliśmy iść przez dziką ziemię poprzecinaną łańcuchami kraterów!
    DDDK: Mansa jak zawsze [wdech, wydech] ma rację – ta droga to wręcz [wdech, wydech] ułatwienie, więc [wdech, wydech] nie marudźcie!

    [​IMG]
    SER opuszcza Źdół w przekonaniu, że dotrze tą drogą przez pustkowia do Nimołowu. Jeszcze nie wie, jak bardzo się myli.​

    Godzina 9:21, poza granicami administracyjnymi Źdołu

    Karab-Buu: Widzicie to, co ja?
    DDDK: Chyba [wdech, wydech] tak.
    Banas: To… to…
    Zoor: Niemałe miasto…
    Weteran 1: Czyżby Nimołow został tak bardzo przebudowany, a teren tak bardzo zmodyfikowany?
    Weteran 4: To niemożliwe! Za krótko szliśmy, by już być w Nimołowie!
    Zoor: Banas! Tam jest tabliczka! Przeczytaj!
    Banas: Już się robi…

    [​IMG]
    Banas: „Herzlich willkommen ins Grubmah” – „Serdecznie witamy w Grubmahu!”.
    Karab-Buu: Jakiś taki strasznie gardłowy oni mają ten język…
    Zoor: Grubmah… zatem to miasto…
    Banas: Skąd o nim wiesz?
    Zoor: A usłyszałem kawałek rozmowy między jakimiś przechodniami w której właśnie padło to słowo.
    DDDK: Nie ma czasu na [wdech, wydech] zwłokę spowodowaną gadaniem i [wdech, wydech] podziwianiem kcramsibistycznej umiejętności [wdech, wydech] błyskawicznego budowania miast!
    Weteran 1: Dobrze mówi.
    Karab-Buu: SER! Ruszamy!

    W ten oto sposób SER-owi udało się jakoś zmobilizować by nie zatrzymywać się i podziwiać miasto co krok czy dwa. Od czasu do czasu pojawiały się tylko pytania w stylu „Ciekawe, dokąd prowadzi ta aleja?” czy „Co za bezguście budowało tę willę?!”. Poza tym nic godnego uwagi nie zdarzyło się w Grubmahu.

    Godzina 10:12, północne granice północnej dzielnicy mieszkalnej w Grubmahu

    Karab-Buu: SER, wkrótce dotrzemy do Nimołowu! Gdy opuścimy tą dzielnicę bądźcie przygotowani na wiele więcej niż teraz, zrozumiano?
    SER: Tak jest!

    [​IMG]
    SER opuszcza Grubmah i zmierza do Nimołowu…​

    Godzina 10:16, południowe krańce Nimołowu

    Weteran 1: Ciekawe, skąd te kratery się wzięły?
    Weteran 4: Skądkolwiek się wzięły nie wróżą nic dobrego…
    Zoor: Ożesz ****ww…
    Banas: Co to do cholery jest?!
    DDDK: Nimołow… w ogniu!

    [​IMG]
    DDDK: Moje [wdech, wydech] jeszcze kilka miesięcy [wdech, wydech] temu miasto płonie!
    Weteran 1: Nie słychać odgłosów walki!
    Weteran 4: Tam jest tabliczka! Banas, przeczytasz?
    Banas: Oczywiście… co my tu mamy… „Muichanom. Kriegzone. Kein durchgang!”
    Zoor: A po ludzku?
    Banas: Chwilkę… to będzie tak… „Muichanom. Strefa wojny. Nie zbliżać się!”.
    Karab-Buu: Muichanom? Co to?
    Banas: Wygląda na to, że to nowa nazwa Nimołowu…
    DDDK: A raczej jego [wdech, wydech] [ech…] resztek…
    Zoor: Nie przesadzajmy. W porównaniu z tym, co zostało po Pierwszej Karabaistycznej Wojnie o Niepodległość ze Źdołu to Nimołow mało ucierpiał.
    Karab-Buu: Tam dalej widać posterunek, spytajmy się, o co chodzi.

    Droga przebyta do posterunku nie należała do prostych, gdyż była cała rozorana mniejszymi i większymi kraterami, ale po dłuższym czasie SER dał radę dojść do posterunku.

    Żołnierz: Kriegzone! Kein durchgang!
    Karab-Buu: Widzieliśmy to już, ale musimy się dostać do północnej dzielnicy przemysłowej!
    Żołnierz: Strefa wojny! Przejścia brak!
    Karab-Buu: Tak, wiemy, ale jakoś musimy się dostać do Agarpu!
    Żołnierz: Agarp… tam wojna dopiero co!
    Karab-Buu: Zatem już nie ma i można iść?
    Żołnierz: Nein! Strefa wojny! Nie zbliżyć się!
    Karab-Buu: Ech… to wojna czy spokój?
    Żołnierz: Wojna dopiero co być tam! Strefa wojny! Nie zbliżyć się!
    Banas: Może ja…?
    Karab-Buu: NIE! Niech się trudzi i w języku wspanialszym mówi!
    Żołnierz: Strefa wojny! Nie zbliżyć się!
    Karab-Buu: Powiedz chłopcze, są gdzieś jeszcze walki we Wschodnim Świecie?
    Żołnierz: Strefa wojny! Nie… was?
    Karab-Buu: Walczycie gdzieś jeszcze we Wschodnim Świecie?
    Żołnierz: Nein. To był ostatni punkt opór.
    Karab-Buu: Czyli nie można przejść, bo strefa wojny, tak?
    Żołnierz: Jawohl! Strefa wojny! Nie zbliżyć się!
    Karab-Buu: W takim razie powodzenia i już nas nie ma.
    Banas: Ale…
    Karab-Buu: Oj Banas… po cholerę nadstawiać karku przebijając się tam, jeśli i tak już po wszystkim? Trzeba zawiadomić naszą armię o sytuacji – na pewno się czegoś domyślają, ale pewnie nie zdają sobie sprawy z zagrożenia.
    Banas: Pewnie tak…
     
  25. Kentucky

    Kentucky Ten, o Którym mówią Księgi

    Face-Buu
    Profil: Rafał Wojciech "Darth Darth Darth Kentucky" B.

    <from iPad>

    Wpis 34
    Auć! Moja głowa... Właśnie jakieś potwory ostrzelały rakietami nasze dragstery! Dobrze że nikomu nic się ni stało. Po krótkiej wymianie informacji, możemy być pewni, że za zamachem na nasze życia stał niejaki Otto von Kcramsib. Z pewnością wykorzystał tę drobną destabilizację w naszym kraju aby go zaatakować! Teraz ruszamy na północy zachód.

    Wpis 35
    Dotarliśmy do obozu armii karabaistycznej. Tutaj się przegrupowaliśmy i wraz z Wielką Trójką (Banasem i Zoorem, bez Baraka, bo musi zostać w obozie), Najjaśniejszym Mansą, Weteranami Pierwszym i Czwartym oraz mną stworzyliśmy drużynę Super Ekstra Ruchliwych. Kapralem został bez żadnego głosu sprzeciwu Najwspanialszy Karab-Buu.

    Wpis 36
    Zaraz opuścimy Conłóp-Smuls. Nie wiadomo jakie zagrożenia tam na nas czekają... Oho, jakieś żandarmy są w okolicy!

    Wpis 37
    Heh, po drodze między Conłóp-Smulsem a Źdołem trafiła nam się walka! Mam nawet zdjęcia! Dzięki Mocy i opcjom iPada udało mi się uwiecznić jedną chwilę z różnych ujęć. Fajnie, co? Oczywiście wygraliśmy.

    <Kentucky dodaje nowe zdjęcia do albumu>

    [​IMG]

    Tutaj mamy zdjęcie formacji resztek kcramsibistycznego oddziału.

    [​IMG]

    Na tym grupa uderzeniowa SERa (przy Jeepie - Weteran Pierwszy, na czele ataku dzielnie stoi Mansa, z mieczem to ja, obok śmietnika Zoor prowadzi ostrzał, za śmietnikiem jeden z wrogów, a ten naprzeciw mnie wróg zaraz pozna jak bardzo boli przecinanie na pół.

    [​IMG]

    Weteran Czwarty schował się na pace ciężarówki, gdzie wraz z Banasem (stojący za Trabantem) osłania lewą flankę.

    [​IMG]

    Kolejne ujęcie grupy uderzeniowej, zza pleców Pierwszego.

    [​IMG]

    Zbliżenie na niczym nie przejętego Mansę.

    [​IMG]

    Moja szarża na pechowca.

    [​IMG]

    Zoor tak tanio skóry nie sprzeda.

    [​IMG]

    Banasowi skończyła się amunicja, ale to chyba nie znaczy że nie może udawać że strzela?

    [​IMG]

    Zbliżenie na formację. Zaraz... coś z tym zdjęciem jest nie tak...

    Wpis 38
    Po walce nie było już tak wesoło. Tzn było nudnawo. Ot, przebijaliśmy się do Nimołowu przez kolejne miasta i miasteczka nie zwracając na siebie uwagi. Trzeba przyznać, że budowniczy Kcramsibistów szybko sobie radzą z budową i odbudową.

    Wpis 39
    Nie! Nimołow jest zniszczony! Jakaś "strefa wojny" tu jest! Już ja im pokażę "strefę wojny" za zniszczenie mojej ciężkiej pracy!

    -----------------------------------------
    Za zgodą Szlachcica pozwoliłem sobie stworzyć w Garry's Modzie scenę walki SERa z okupantami. Dopiero zaczynam, więc nie hejtujcie za bardzo moich umiejętności :p
    PS: na ostatnim zdjęciu jest tzw. Jajko Wielkanocne. Ten kto zgadnie (bo jak dotąd wiem tylko ja i Szlachcic o co idzie) zyska wielką chwałę i bogactwo (taka zachęta). Jednocześnie nie chcę tworzyć tutaj spamu "co to i gdzie" więc jak ktoś wypatrzy niech pisze do mnie na pw/profilu lub gg.

    Upomnienie za spam.
    Maciej
     

Poleć forum

  1. Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych reklam.Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej.
    Zamknij zawiadomienie