Vinlandinga Saga

Temat na forum 'EU III - AARy' rozpoczęty przez Leoncoeur, 17 Kwiecień 2011.

Status Tematu:
Zamknięty.
  1. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    .



    [font=&quot] Þeir þóttust bæði þurfa við og vatn. "Að öngu eruð þér því óbirgir" segir Bjarni en þó fékk hann af því nokkuð ámæli af hásetum sínum.
    Hann bað þá vinda segl og svo var gert og settu framstafn frá landi og sigla í haf útsynningsbyr þrjú dægur og sáu þá landið þriðja. En það land var hátt og fjöllótt og jökull á.
    [/font]


    [font=&quot][eng] They pretended that they were in want of both wood and water. "Ye have no want of either of the two," said Bjarne; for this, however, he met with some reproaches from the sailors. He bade them make sail, and so was done; they turned the prow from the land, and, sailing out into the open sea for three days, with a southwest wind, saw then the third land; and this land was high, and covered with mountains and ice-hills. [/font]



    [​IMG]



    * * *



    Tenochtitlan cz. 1
    Walka z Imperium Azteków.



    * * *​





    Mayapan: 1 czerwca 1565
    • Bogate dary dla Kukulkana zaścielały szczyt piramidy u podnóża obsydianowego tronu zdobionego jadeitem. Rozparte na nim potężne ciało Vinlandczyka zażywało kąpieli słonecznej na przemian z pieszczotą lekkich podmuchów powietrza, wzbudzanych przez półnagie skraelindzkie niewolnice za pomocą wachlarzy z piór i liści palmowych. Poniżej tronu Kukulkana, stały dwa mniejsze, zajmowali je Ukin’ Kan L’ - najwyższy ahkin kultu opierzonego węża, oraz Cocom II - ajaw Mayapan będący zarazem calomte wszystkich plemion Majów. Dwaj skraelingowie jako przedłużenie woli i myśli bóstwa zajmowali się wszelkimi sprawami związanymi z życzeniami i rozkazami ich pana. Ich gorliwość była zrozumiała, gdyż z jednej strony wciąż czuli strach przed Tym, co na czele swych białych brodatych demonów pokarał swe dzieci wojną i rzeziami... z drugiej zaś ich autorytet i władza powiększyły się od kiedy Kukulkan wyniósł ich ponad innych ahkinów i ajawów jako swe najwyższe sługi.
      - Praży dziś niemiłosiernie – rzekł Logmar Oddmund Jernbakker ze swego obsydianowego stolca. - A ta maska to już zupełnie mnie ugotuje.
      - Maska musieć. Te Maja być z daleko. One przybyć daleko Kukulkan zobaczyć. Ważne by pierwsza raza zobaczyć Kukulkan, tak jak o Kukulkan myśleć – odezwał się najwyższy kapłan nie odwracając głowy i pochylając ja z szacunkiem.
      Jernbakker tylko sapnął spod czegoś co było skrzyżowaniem łba węża i koguta aspirującego do uważania się za orła. Ciężka konstrukcja w upalnym słońcu była nie do zniesienia nawet dla ogromnego i wytrzymałego Vinlandczyka.
      - Niedługo skończą, nie zostało ich dużo – mruknął Soren Hejmdalsson, dowódca przybocznego hufu swego jarla lub też Zbrojny Topór Kukulkana Zbroczony Krwią Jego Wrogów. Do tej pory nikt wśród wikingów nie nauczył się wymawiać w oryginale imienia jakim Hejmdalssona zaszczycili skraelingowie.
      Rzeczywiście, większość ajawów i ahkinów giąc się w ukłonach schodziła już z piramidy pozostawiwszy bogate dary. Zostało jedynie dwóch dzikich cierpliwie czekających na swą kolej.
      - Oto wysłannik ajaw'a Chimalcoyotla z plemion zachodzącego słońca i krańca dżungli – wydukał z siebie Ukin’ Kan L’ przedstawiając pierwszego z nich. Po nerwowych szeptach almehonobów Mayapan stojących poniżej, zorientować się można było, że cała sytuacja ma status jakiegoś świętokradztwa.
      - Co jest? – warknął Jernbakker spod swej maski, zdenerwowany przedłużającą się ceremonią.
      - To nie ajaw, ani nawet syn ajaw. To nie wysoka ahkin z plemion zachodu. One przysłać zwykły almenohob. Wielka potwarz. Brak szacunek...
      - Spytaj go czemu nie przybył ich król.
      Gdy najwyższy kapłan przetłumaczył pytanie. Młody Maja przybyły do Mayapan z zachodu skulił się w sobie w i tak już skurczonej pozycji na klęczkach z czołem przyłożonym do szczytu piramidy. Zaczął coś mówić szybkim i urywanym głosem.
      - One nie mieć swa król, choć mieć król nie swoja. Tamte Maja nie mieć króla Maja, ich król to Maxica, potomek luda z Aztlan, z Tenochtitlan – tłumaczył ahkin.
      - O co tu do diabła chodzi? – Zrezygnowany Logmar Oddmund pokręcił swą głową uważając by nie strącić z niej maski. Spojrzał na Sorena, który zmarszczywszy brwi chciał coś powiedzieć, lecz coś mu przerwało...
      - Zachodnie plemiona Majów dwie dekady temu podbite zostały przez Azteków, zwanych też Mexikami, lub Ludem z Aztlan. Ich król to krewny władcy Tenochtitlan, stolicy Azteckiego Imperium. On nie będzie składał ci pokłonu, choć opowieści o powrocie Opierzonego Węża szerzą się i burzą spokój skraelingów aż po północne pustynie. – rzekł ostatni z petentów stojący wciąż lekko na uboczu.
      Almenohobi zszokowani świętokradztwem odezwania się bezpośrednio do boga i to na stojąco, nie rzucili się z furią na przemawiającego tylko dlatego, że przemawiał on mową białych demonów. Soren Hejmdalsson stał z rozdziawionymi ustami słysząc płynną vinlandszczyznę z ust starego skraelinga, a Jernbakker zamarł na swoim tronie.
      Na pierwszy rzut oka starzec nie różnił się zbytnio od innych dzikich tak jak oni malując swe ciało i przybierając się w ozdoby z piór, futer i obsydianów... choć nosił się zgoła inaczej niż Majowie, co oznaczało, że przybywa z plemion zachodu. Jego skóra choć niemiłosiernie spalona słońcem, to po uważnym przypatrzeniu się była jednak innego odcieniu od skraelindzkiej. Ozdoba z futra białej małpy okalająca dolną część twarzy okazywała się siwą i gęstą brodą. Jasne oczy patrzyły na Logmara bez strachu i czci, a mosiężny vinlandzki krzyż dyndający na zapadłej piersi przybysza wyzywająco odbijał refleksy słońca.

    Leifsbudir: 9 września 1565
    • Płonące w kominku drewno oświetlało zasępioną twarz Logmara I Torsteinidy, króla Vinlandii i obrońcy vinlandzkiego chrześcijaństwa.
      - Jernbakker coraz usilniej nalega bym przywiódł na południe jego żonę i dzieci – odezwał się Soren Hejmdalsson przybyły z południowych krain zausznik vinlandzkiego zdobywcy przyjęty przez władcę na prywatnej audiencji.
      - Jego dzieci są chore – wymijająco odpowiedział król. - Nie przetrzymają takiej podróży to zbyt niebezpieczne dla nich, tu w Leifsbudir mają opiekę moich najlepszych medyków.
      - Nie wątpię. – ”Prawa ręka Kukulkana” uśmiechnął się ironicznie. - Dla kogoś rzeczywiście mogłoby być niebezpieczne gdyby rodzina mego jarla przestała być zakładnikami jego wierności.
      - Bacz na słowa! – zagroził arcybiskup Soren III marszcząc brwi.
      Logmar I uśmiechnął się tylko.
      - Zostaw nas samych – zwrócił się do zwierzchnika kościoła Vinlandzkiego. Ten chciał zaprotestować, jednak wystarczył jeden rzut oka na oblicze władcy... postękując wstał i ruszył do drzwi.
      - Powiedz mi o tym kapłanie – król poruszył pogrzebaczem w buzującym ogniu. Poleciały skry.
      - Niewiele o nim wiemy. Ze trzy dekady temu snaekkary płynące z osadnikami do Sudurlandu dopadł sztorm. Okręty rozrzuciło po morzu, lecz dotarły bezpiecznie do portu w Harstenvik. Wszystkie z wyjątkiem jednego. Prócz dwóch rodzin osadników, byli tam kapłani.... – Soren przerwał i zwilżył przełyk wyśmienitym winem, za jakim tak bardzo tęsknił w kraju Majów.
      - Ten snaekkar miał pecha, bo kapitan był wybitnym moczymordą, toteż najpóźniej wydostał się z burzy, sztorm rzucił go gdzieś w okolice Sumpskag. Mało tego, gdy uspokoiło się, załoga przegapiła kilka dni spokoju na morzu uzupełniając zapasy na lądzie. Gdy wypłynęli nadszedł kolejny front burzowy i rzuciło ich na Morze Południowe. Zgubili się, wylądowali sami nie wiedząc gdzie, napadli ich dzicy i większość poszła pod noże, a snaekkar poszedł z dymem. Dwóch kapłanów sprzedano u ludu zwącego się Zapotecami. To plemię niegdyś potężne zostało zwyciężone przez Azteków z Tenochtitlan. Ten kapłan to charyzmatyczny fanatyk, zaczął krzewić naszą wiarę wśród dzikich bez żadnego wsparcia, do tego początkowo z pozycji niewolnika. To się nie miało prawa udać....
      - Nie miało. – przytaknął Logmar I.
      - Zatem Odyn sam chyba wie czemu po dwóch dekadach całe południe Azteckiego imperium zaczęło modlić się do niego i czcić pamięć Jezusa – Soren zarechotał.
      - Rozumiem, że Jernbakker chce to wykorzystać?
      - A i owszem. Tydzień przed moim wyjazdem na czele kilku tysięcy swoich wojów ruszył na wschód. Wielki Kukulkan wyzwalający swe dzieci, Majów, z Azteckiej niewoli. Prawowity chrześcijanin broniący nawróconych dzikich przed pogańskim Imperium. Chciwy awanturnik który usłyszał, że budynki w Tenochtitlan zrobione są ze złota: sam panie wybierz co wolisz. Majowie, Zapotekowie i Vinlandzcy wyrzutkowie obstają przy własnych wersjach.
      - Jak ten wariat rzuci na kolana skraelindzkie imperium tak jak to zrobił z ludem Majów, to będzie problem.
      - Będzie. Tam żyją miliony dzikich, jeżeli wszyscy zobaczą w nim swego boga jak Ci z dżungli... – Hejmdalsson zawiesił głos i przez chwilę zdawało się, że puchar wina skupił całą jego uwagę. - Wątpię jednak by mu się udało. Miałby może szanse gdyby uderzył całą swoją siłą, jak podzieli swe hufy skraelingowie go rozniosą – dodał.
      - Zapewne wie o tym i tego nie zrobi.
      - Już to zrobił. – Soren Hejmdalsson uśmiechnął się szelmowsko. – Choć ciężko mi było go do tego przekonać...
      Król Vinlandii w zamyśleniu pokiwał głową i znów poruszył pogrzebaczem w palenisku.
      - Służ wiernie dalej, a nagroda cię nie ominie – rzekł do zdrajcy po chwili milczenia.


    [​IMG]
    W wielkiej i bogatej kotlinie leżało przebogate miasto Tenochtitlan założone przez „Lud z Aztlan” [1] w miejscu wskazane przez ich pogańskich bogów.

    [​IMG]
    Aztekowie wraz z sojusznikami z miast Texoco i Tlacopan, stworzyli trójprzymierze, które podbiło dziesiątki skraelindzkich plemion i władało ogromna kraina bogatą i zasobną w złoto.

    [​IMG]
    Nie wszystkie plemiona zmuszone do uznania władzy Tenochtitlan potrafiły się z tym pogodzić. Zapotecowie i Mixtecowie za podszeptem vinlandzkich księży odwrócili się od swych bogów, którzy nie uchronili ich przed Aztekami.



    Tenochtitlan: 10 września 1565
    • Alaumoc delikatnie nałożył pozłacaną płytkę na dziurę w czaszce pacjenta jaką wywiercił i zgrabnie wcisnął brzegi pod skórę, wykończenie i opatrunek pozostawiając uczniowi. Odetchnął i otarł przedramieniem pot lejący się z czoła, gorące letnie powietrze i sam cięzki zabieg trepanacji sprawiały że był cały mokry [2]. Pacjent wciąż leżał spokojnie poddany silnemu znieczuleniu, jego pierś unosiła się w spokojnym oddechu, lecz tylko bogowie wiedzieli czy dane mu będzie wyjść ze śpiączki w jaką zapadł po ciosie drewniana pałką.
      Opłukał dłonie w misce z woda i zasiadł przy stole nad talerzem z pomidorami, kukurydzą i fasolą zerkając od czasu do czasu czy jego uczeń robi wszystko tak jak go wyuczono. Zdolny, bystry dzieciak, będą ludzie potrzebujący medyka mieli z niego w przyszłości pożytek.
      W lustrze z wypolerowanego pirytu zobaczył jakiś ruch.
      - Ojcze! Tlaotani Cuauthemoc wyprowadza wojska z miasta, pod Świątynią Huitzilopochtli tysiące ludzi, a kapłani składają ofiary!
      - Wiem. - Alaumoc tylko skinął głową nie odrywając swej uwagi od posiłku. Od miesiąca starał się odsuwać od swego potomka. Tak było łatwiej.... W następną pełnię wypadały jego dziesiąte urodziny, a to oznaczało, że zostanie zabrany do telpochcali[3], lub szkoły świątynnej jeżeli dopisze szczęście i jego fratria[4] uzna go za szanowanego obywatela którego syn będzie mógł dostąpić tego zaszczytu.
      - Pójdziemy zobaczyć? Ojcze, proszę! – dzieciak złożył na stole zakupione na targu barwne tkaniny, nie próbował ukryć ekscytacji.
      - Mówią, że Quetzalcoatl prowadzi hordy potępieńców i jego boski gniew naznacza całe plemiona... - uczeń Alaumoca wtrącił nieśmiało, kończąc opatrunek u operowanego pacjenta. - Jak można walczyć z bogiem?
      Medyk odsunął pusty talerz i zajął się oglądaniem tkanin przyniesionych przez jego syna, misternie wyszywane wzory zdawały się pochłaniać go bez reszty.
      - Ojcze? Czy to prawda? Czy pierzasty wąż przyjdzie i tu, powróci jak mówią legendy?
      Alaumoc westchnął.
      - Znacie opowieści o założeniu miasta. Pamiętacie czemu nasi przodkowie osiedlili się tu, czemu tu zbudowali Tenochtitlan?
      - Lud nasz wędrował długo i wypędzany był przez inne plemiona kotliny, ale prowadzony przez Huitzilopochtliego przybył na wyspę, gdzie bóg dał znak i zesłał orła pożerającego węża nad kwiatami opuncji...
      - Jeżeli pierzasty wąż powróci i zechce zniewolić nasz lud, Huitzilpochtli pożre go, jak wiele lat temu orzeł pożarł węża i rozpoczęły się czasy świetności Tenochtitlan i Ludu z Aztlan. [5]
      - A co jeżeli Huitzilpochtli nie stanie w naszej obronie?
      - Stał przy nas zawsze, od zarania dziejów. Nie opuści swego ludu.
      - Idą!!! – ktoś wrzasnął na zewnątrz, a syn medyka i jego uczeń nie wytrzymali i puścili się biegiem po schodach na taras. Alamoc westchnął i podążył za nimi. Gdy dotarł na miejsce, jego oczom ukazała się wielotysięczna armia maszerująca główną ulica miasta. Wojownicy pobłogosławieni przez Huizilopochtliego szli stanąć do walki z Quetzalcoatlem, który powrócił by wystawić Lud z Aztlan na ciężka próbę


    [​IMG]
    Serce imperium, Tenochtitlan, zamieszkiwało blisko pół miliona mieszkańców.

    [​IMG]
    W dziedzinach sztuki, medycyny i rzemiosła nie było im równych wśród żadnych skraelingów.

    [​IMG]
    Ich świetnie zorganizowane i opierające się na rodzinach, oraz klanach społeczeństwo zdawać by się mogło niesamowicie spokojne i pokojowe.

    [​IMG]
    Dla obcych jednak nie mieli ni krztyny miłosierdzia, dziesiątki tysięcy żołnierzy wyruszyły z kotliny Texoco, by odeprzeć najazd Quetzalcoatla i przywieść jego sługi w celu ofiar dla ich bóstwa opiekuńczego, Huitzilpochtliego.



    Dżungle Jukatanu: 5 lutego 1566
    • Przerażający wrzask bólu nie zrobił wrażenia na nikim z tysięcy ludzi mordujących się w dżungli, bo tego dnia ciężko było w niej o inne dźwięki. Logmar Odmund Jernbakker z zakrwawiona twarzą biegł wyrąbując sobie drogę przez gęste poszycie, a niespełna trzy dziesiątki ostatnich z jego ludzi podążały za nim w biegu którego stawką było ich życie.
      Żądni sławy i bogactwa, ufni w swoją siłę i pewni zwycięstwa po tak łatwym poskromieniu ludu Majów, stanęli do walki z Aztekami będąc zawczasu pewnymi zwycięstwa, lecz tysiące wojowników zalały ich niczym fale wzburzonego morza. Choć z początku kolczugi zdawały się świetnie chronić przed kamiennymi toporami, a twarde żelazo wytaczało wiele krwi skraelindzkiej, to niezorganizowani i często pijani wojowie padali pod ciosami Azteków i w ich serca wkradła się wpierw niepewność, a w końcu strach. Strach towarzyszący każdemu rabusiowi i rynsztokowej mendzie, który zauważa iż jego życie jest zagrożone i czas ratować je choćby i szyk hufu miał iść w diabły. Ludzie Jernbakkera którzy tak ochoczo masakrowali Majów, w starciu z Aztekami pierzchli, gdyż armia złożona ze złodziei, gwałcicieli, podpalaczy i banitów jeszcze niecały rok temu masakrująca przerażonych wizją walki ze swym bogiem skraelingów, nie mogła poradzić nic na karne oddziały dzikich idące do boju w nieposkromionej wierze w ochronę ich własnego bożka.
      Jernbakker zebrał swe rozproszone hufy i zdecydował się raz jeszcze stanąć naprzeciw armii syna tlaotani Azteków Cauthemoca Eyahue. Bitwa rozpoczęta w dżungli nieopodal majańskiego Hochob właśnie dogorywała. Wojownicy azteccy nie zabijali swych wrogów, zamiast tego brali przerażonych wikingów w pęta, co mogło zdawać się szczęściem, jednak brodaci zbóje znali zwyczaje dzikich z południa i wiedzieli, że nie będzie okupu ni wymiany jeńców, za to będzie poganin z nożem i ołtarz ofiarny. Spanikowani Vinlandczycy po rozbiciu ich hufów walczyli jak lwy by nie dać się żywcem, lecz było za późno, kto wie czy walcząc z taką zaciekłością od początku nie zwyciężyliby sił wroga.
      Jernbakker biegł i nie odwracał się słysząc wrzaski tych co biegli za nim, z tej ostatniej grupy przybocznych jaką wyprowadził z bitwy zostało nie więcej niż kilkunastu... dziesięciu, siedmiu...
      Olbrzymi jarl wsparł się o drzewo i zagryzł zęby z wściekłością. Przed nim z krzewów wyłoniły się sylwetki wojowników-orłów, jacy służyli w armii azteckiej za elitarne oddziały zwiadowców. Za nim toczyła się walka, to wojownicy spod znaku jaguara ścierali się z resztkami jego grupy.
      - Odyn!!! – zagrzmiał ten którego zwali Kukulkanem lub Quetzalcoatlem. Jego miecz ściął głowę pierwszego z wojowników, a drugiego trafił w bark prawie odrąbując ramię. Dzicy rzucili się na niego kupą i wkrótce przykryli go swoja masą, a broń wytrącił mu z ręki celny cios kamiennego topora. Przez chwilę sześciu wojowników-orłów siłowało się z Vinlandczykiem przygwożdżając go do ziemi, lecz napinając mięśnie do granic możliwości jasnoskóry wielkolud dźwignął się na kolana i strącił napastników, a jednego z nich chwycił za kark i przepaskę biodrową i opuścił na swoje kolano. Chrzęst pękającego kręgosłupa zagłuszył krzyk bólu, gdy Jernbaakker jedną ręką zablokował cios drewnianej pałki a zębami wgryzł się w gardło innego z przeciwników. Trysnęła krew, a kolejny z Azteków zdążył jedynie coś wycharczeć, zanim mocne dłonie skręciły mu kark. Zlany posoką jarl wyprostował się na swe blisko siedem stóp wzrostu i niczym pantera rzucił się w krzewy zanim pozostali z napastników zdążyli się na niego rzucić. W tej samej chwili nie dalej niż kilkanaście metrów od starcia wojowników-orłów z „Qetzalcoatlem” padł ostatni z Vinlandzkich wojów przeszyty pięciostopową włócznią. Umierając nie wiedział nawet jakie ma szczęście w porównaniu z wieloma setkami jego rodaków.

      Logmar Odmund Jernbakker biegł przez dżunglę nieświadom iż za nim, przed nim i po obu jego stronach dziesiątki dzikich nie pozwolą mu na ucieczkę.


    [​IMG]
    Wojska Azteków składały się z tysięcy wojowników od dziecka szkolonych do walki, a wśród nich było wielu takich, którzy przynależeli do bractw orłów, lub jaguarów, których ich odwaga i wyszkolenie pozwalałoby porównywać ich z europejskim rycerstwem.

    [​IMG]
    Siły te zmasakrowały Vinlandzkich wyrzutków, którzy wcześniej tak łatwo poradzili sobie z ludem Majów.



    * * *​



    [1] Aztekowie to lud pochodzący z dzisiejszego pogranicza USA i Meksyku. Wyruszywszy na południe przez kilkaset lat błąkali się po terenach dzisiejszego płn. Meksyku, aż dotarli do kotliny jeziora Texcoco, gdzie za zgodą okolicznych plemion osiedlili się w jednym z opuszczonych miast. Prosząc o przybycie córki króla Culhuacan obiecywali, że potrzebują jej jako swoją królową, lecz gdy trafiła do nich poświęcili ją swemu bóstwu opiekuńczemu Huitzilopochtli, a jej ojciec przybywając do Azteków zamiast swej córki ujrzał kapłana odzianego w jej skórę jaką z niej zdarto żywcem. Uciekając przed gniewem Culhuacan Aztekowie rzucili się odmęty jeziora Texcoco i trafili na wyspę, gdzie założyli swe miasto – Tenochtitlan. Przez długi czas znani ze swej wojowniczości, służyli plemieniu Tepanec jako wasale, lecz gdy tylko nadażyła się okazja (wojna domowa u Tepaneków) rzucili się do gardła swym panom wraz z sojusznikami jakich znaleźli w plemieniu Chichimec z Texcoco (nie mylić nazwy miasta z nazwą jeziora nad którym leży). Zwyciężając,
    Aztekowie stali się panami wielkiej kotliny Meksyku wraz z Chichimekami z Texcoco i Tepanekami z miasta Tlacopan, którzy w wojnie stanęli po stronie Azteków przeciw swym pobratymcom. Sojusz tych trzech miast był tak potężny, że wkrótce miasta spoza wielkiej kotliny musiały ulegać przemocy, a z czasem Aztekowie przewodzący triumwiratowi plemion znad jeziora Texcoco zwyciężyli nawet imperium Zapoteków leżące na wschodzie, przed dżunglami Jukatanu zamieszkanymi przez Majów. Z czasem triumwirat trzech plemion zmienił się w despotat Tenochtitlan, a Aztekowie choć nieliczni w swym wielkim imperium, sprawiali władzę nad większością ziem południowej części dzisiejszego Meksyku.
    [2] Zabieg trepanacji czaszki znany był w Mezoameryce już nawet 1500 lat przed naszą erą. Niektórzy historycy uważają, że takie zabiegi w czasach średniowiecza w Mezoameryce przeprowadzane były z większym powodzeniem niż w Europie.
    [3] Szkoła wojskowa. W wieku 10 lat, młodzi Aztekowie zabierani byli właśnie do takich szkół, lub do szkół świątynnych, o ile ich rodzice posiadali wysoki status społeczny.
    [4] Najmniejszą komórką społeczeństwa Azteków była rodzina, zaś kilka-kilkanaście rodów tworzyło fratrię, która tworzyła coś w sensie wpływowego i rozbudowanego klanu.
    [5] Quetzalcoatl, czyli Opierzony Wąż był jednym z najważniejszych bóstw Azteków, tak jak i u większości plemion Mezoameryki. Aztekowie posiadali w swym panteonie cztery najważniejsze bóstwa: Huitzilopochtli, Quetzalcoatla, Tezcatlipoca i Xipe Toteca. Huitzilopochtli i Quetzalcoatl często toczyli heroiczne boje ze złym Tezcalipoc’iem, szczególnie zaś Opierzony Wąż był wrogiem złego Dymiącego Zwierciadła, zanim odszedł zapowiadając swój powrót (patrz wcześniejszy przypis o Kukulkanie). Choć zarówno Huitzilopochtli jak i Quetzalcoatl byli tymi „dobrymi” bogami w panteonie Azteków, to pierwszy z nich, był ich bóstwem plemiennym i opiekuńczym, a drugi pozostałością po wierze Tolteków jacy niepodzielnie panowali w dolinie Texoco przed wiekami zanim Lud z Aztlan przybył w te rejony. Z powyższego logicznie wynika iż najazd powracającego ‘Opierzonego Węża’ nie definiował czołobitności Azteków per se. Nawet Hiszpanie przecież namęczyli się zdrowo zanim padło Tenochtitlan, choć Cortes przecież za Quetzalcoatla brany był tam prawie od początku.



    .
     
  2. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    .



    [font=&quot]Þeir spyrja þá ef Bjarni vildi að landi láta þar en hann kvaðst eigi það vilja "því að mér líst þetta land ógagnvænlegt."
    Nú lögðu þeir eigi segl sitt, halda með landinu fram og sáu að það var eyland, settu enn stafn við því landi og héldu í haf hinn sama byr. En veður óx í hönd og bað Bjarni þá svipta og eigi sigla meira en bæði dygði vel skipi þeirra og reiða, sigldu nú fjögur dægur.
    [/font]


    [font=&quot][eng] Then asked they whether Bjarne would land there, but he said that he would not: "for to me this land appears little inviting." Therefore did they not lower the sails, but held on along this land, and saw that it was an island; again turned they the stern from the land, and sailed out into the sea with the same fair wind; but the breeze freshened, and Bjarne then told them to shorten sail, and not sail faster than their ship and ship's gear could hold out .[/font]



    [​IMG]



    * * *



    Tenochtitlan cz. 2
    Walka z Imperium Azteków.



    * * *​





    Leifsbudir: 6 marca 1566
    • - Aliud est facere, aliud est dicere.
      - Aliud et fascere, aliud et diescere.
      - Prawie dobrze panie, lecz umieszczasz 's' nie tam gdzie trzeba, spróbujmy raz jeszcze: Aliud est facere, aliud est dicere.
      - Co to w ogóle znaczy? – króla Vinlandii męczyła już codzienna lekcja łaciny. Język ten znany w całej Europie pozwalał porozumieć się na większości dworów tamtejszych cywilizowanych krajów, a że Logmar I był wręcz antytalentem językowym, postanowił opanować jeden, ale uniwersalny. Choć szło mu jak po grudzie to o dziwo stał się wielkim miłośnikiem tej mowy.
      - Znaczy to: „Co innego jest dotrzymać słowa, co innego obiecać”. – odezwał się kanclerz stojący w drzwiach. Władca oraz jego nauczyciel odwrócili się odruchowo, a król zmarszczył brwi widząc arcybiskupa Sorena III wchodzącego do komnaty za kanclerzem, a za nimi wślizgującego się do pomieszczenia Sorena Hejmdalssona, który powinien być teraz w drodze do kraju Majów.
      - Zostaw nas. – Logmar odprawił nauczyciela i powstał z fotela. - Nie powinieneś właśnie płynąc na południe? – zapytał Hejmdalssona z nutą przygany w głosie.
      - Panie, na wysokości Nytt-Amsterdam nad ujściem Rzeki Szarej przy Mannahatta mijał nas snaekkar płynący z południa. Klęska, straszna masakra. Większość sił Jernbakkera wyrżnięta lub wzięta w niewolę. Resztki jego żołnierzy z tych części wojsk jakie nie natknęły się na skraelingów, zawróciły w dżunglę kierując się na Mayapan. Jernbakker sam jeden uszedł z życiem z bitwy, mówią, że trzy dni mimo ran biegł przez dżunglę ścigany przez wrogów. Majowie wstrząśnięci, wciąż boją się posłuszeństwo mu wymówić, lecz nie chcą pod broń przeciw Aztekom stawać rozumując, ze jak Jernbakker potęznym bogiem jest, to ich uchroni, a jak nie, to... są tam wciąż w ukryciu pozostający wyznawcy jaguarów twierdzący że on nie bóg, a człowiek. Miesiąc lub dwa i będzie tam po wszystkim.
      - Wybornie, o to nam chyba chodziło, prawda? – Król uśmiechnął się lekko nalewając sobie wina.- Vau Victus, jak to mówią w Europie.
      - Echm... tak.... – arcybiskup mruknął jakby chciał coś rzec, lecz zamiast tego wymownie spojrzał na kanclerza.
      - No... zasadniczo rację masz panie.... – kanclerz trącił Sorena Hejmdalssona na tyle mocno, że ten wybił się przed szereg, mruczał coś tylko pod nosem i milczał.
      - Odnoszę nieodparte wrażenie, że chcecie mi coś powiedzieć. – Król nie ułatwiał sprawy trójce petentów przenosząc ciężkie spojrzenie z jednego na drugiego.
      - Tak... Panie, tam dzicy Chrystusa wielbią, godzi to się tak ich na rzeź porzucać? - odezwał się arcybiskup. - Mówią, że jedno z plemion, Zoque, tak ich nazywają, też nawrócone było i władcy Azteccy tam rzeź straszną uczynili, kto krzyżyk w domu posiadał pod nóż szedł na ofiary pogańskich bożków. A tam na południu więcej aktualnie do Odyna modły zanosi, niźli cały kościół Vinlandzki tu na północy dzikich przez sto lat nawrócił. Cud to Boży, nie godzi się go tak zostawiać...
      - Kupcy nasi zasmakowali w towarach które dzięki Jernbakkerowi z południa przywożą. Kakao na rynkach Europy schodzi drożej od srebra, a o pomidory czy fasolę to się w Sewilli wręcz biją[1]. Zarabiamy na tym krocie... – dodał kanclerz.
      - Aktualnie dzięki Jernbakkerowi cały kraj Majów z ręki nam je, jak tam Aztecy się rozsiądą i ten durny wielkolud na ołtarzu skończy, to trzeba będzie raz jeszcze ten teren zdobywać ale tym razem ludność już nie będzie w przerażeniu uciekać przed swym bogiem, ale twardo stanie, a w dżungli walka to ciężka przeprawa...
      - Poprawcie mnie, jeżeli dobrze zrozumiałem – król aż prychnął winem. – Najpierw wszyscy trzej mnie przekonujecie by Jernbakkera do upadku doprowadzić, bo jego południowe imperium jest zagrożeniem dla korony, jego podawanie się za boga, to świętokradztwo... nawet jego przyjaciel zdrajca mi tu przeciw niemu usługi oferuje. – Hejmdalssonowi na te słowa powieka nawet nie drgnęła, król nie zwracał na niego jednak uwagi i kontynuował. – Teraz zaś, próbujecie mnie tu przekabacić, by mu armie posłać i go wspomóc? Gdzie tu sens i logika?
      - Jakby on sam całe południe własnymi siłami podbił, to problem byłby straszny – kanclerz odważył się w końcu głos zabrać. – Co innego, jak naszymi wojskami sobie pozycje u dzikich ugruntuje. Owszem, za nim to dzicy jako za swym bogiem patrzeć będą, ale toć przed koroną się ukorzą, bo Jernbakker zakładnikiem twych wojsk panie będzie, choć na ich czele stanie.
      - Twardy to człek i mir ma wśród ludzi, gotów i moje własne hufy przekabacić i okaże się jeno, że tylko go wzmocnimy.
      - Dlatego też po opanowaniu południa „Kukulkan” czy też „Quetzalcoatl” winien zniknąć i władzę nad dzikimi w rękach namiestników swych pozostawić. Raz już ponoć odszedł powrót zapowiadając, był więc precedens.
      - Nie zgodzi się, a jak nasi żołnierze go zabiją, to skraelingowie w furii naszych rozniosą. – Król pokręcił głową. - Wasze plany dziurawe niczym sito.
      - Nie Panie, bo on sam odejdzie z własnej woli władzę twym namiestnikom przekazując, przekonać go jeno do tego trzeba. – wtrącił Soren Hejmdalsson.
      - Jak? – spytał król. Gdy otrzymał odpowiedź wykrzywił się z obrzydzenia wobec tej gnidy która przypłynęła tu zdradzić przyjaciela aby po trupach piąć się po drabinie władzy.
      Cóż jednak było robić, gdy jedną alternatywą było zaprzepaszczenie dzieła odważnego jarla i wycofanie się z południa, drugą zaś ryzyko iż ten zdobywca podobnie jak jego ojciec zwróci kiedyś miecz przeciw królowi Vinlandii, a pod swoim sztandarem zgromadzi nie garstkę buntowników, a setki tysięcy wojowników południa.
      - Pro pubrico bono... – wyszeptał Logmar I Thortenida.


    [​IMG]
    Choć klęski Jernbakkera były po myśli króla Vinlandii, to okazało się że kupcy tak rozsmakowali się w południowych towarach, iż raban podnieśli widząc możliwość ich odciącia..

    [​IMG]
    Równiez możni mający nadzieję na bogactwa i nadania, a także kler stający w obronie wyznających Chrystusa Zapoteków nie dawali Logmarowi I spokoju..

    [​IMG]
    Władca ugiął się w końcu wysyłając na południe swe regimenty, pod wodzą doświadczonego Ragnara Rasmussena.



    Kraj Totonaków: 15 lipca 1566
    • Palba wystrzałów straszliwie przerzedziła wojowników, ale tym razem nie pierzchli przerażeni hukiem i dymem nieznanej sobie broni desperacko kontynuując szarżę.
      Taxuilemoc bezsilnie patrzył jak jego ludzie kłuci długimi włóczniami kładą się pokotem na polu bitwy, lecz on i kilku jego wojowników jaguarów ominęli śmiercionośne groty i rzucili się na wrogów. Kilka kroków dalej młody wojownik-orzeł cudem uniknąwszy pchnięcia rzucił krótkim oszczepem przeszywając nim brodatego demona, ten padł wydając z siebie tylko krótki wrzask, lecz zza niego wyskoczył wielkolud w hełmie zakrywającym górną część twarzy i szerokim cięciem ogromnego żelaznego miecza zakończył żywot dzielnego młodzieńca. Taxuilemoc skoczył do przodu z bojowym wyciem, lecz nim jego okuta pałka dosięgła Vinlandzkiego pikiniera inny z doppelsoldnerów wpadł w niego z impetem obalając na ziemię, wojownikowi broń wypadła z ręki, oszołomiony podniósł się na klęczki i pochylając głowę wyciągnął ręce na które miały zostać założone mu pęta. Zagryzł wargi w bezsilnej złości, nikt z jego rodu nigdy nie został wzięty jako jeniec i nie skończył jako ofiara dla bogów. Po prawdzie był on jednym z najbardziej szanowanych jaguarów z Tenochtitlan, więc mógł mieć pewność, że zostanie wymieniony na złoto, lub inne dobra – sromoty jednak to nie zmywało. Cios dwuręcznego miecza podrzucił go do góry, a umierający Taxuilemoc nie rozumiał czemu został zabity, przecież się poddał... [2]
      Ogarnął go mrok i nie słyszał już odgłosów rzezi gdy dosiadający potwornych zwierząt wojownicy Quetzealcoatla uderzeniem z flanki rozpoczęli masakrę Azteków, Totonaków i innych plemion zebranych przez tlaotani Cuauthemoca. Od setek lat wojownicy ruszali do boju aby swą chwałę udowadniać w mało krwawych bataliach nastawionych na branie wrogów do niewoli ku uciesze bogów którym składane były z nich ofiary, brutalność demonów Quetzalcoatla oraz wszechobecne śmierć i krew złamały ich ducha. Gdy rzucili się do ucieczki tylko ułatwili dalsza masakrę karnej Vinlandzkiej kawalerii.

      * * *​

      - Nie rozumiem jakim cudem dałeś sobie wytracić większość ludzi w walce z tymi dzikusami. – Ragnar Rasmussen który z rozkazu króla przybył na południe na czele czterech regimentów huscarli nie ukrywał nuty szyderstwa w głosie obserwując rzeź przez lunetę.
      - W dżungli starczyła jedna salwa aby rzucili się do ucieczki – ciągnął. - Tydzień temu, dwie. Dziś o dziwo nie pierzchli od razu, a i tak starczyła jedna szarża.
      Logmar Oddmund Jernbakker zagryzł wargi i nie odezwał się ani słowem, nie chciał dawać Ragnarowi powodów do dalszej ironii. Gdyby miał pół roku temu choć stu muszkieterów, a choć trzecia część jego ludzi była karna jak ci tutaj, a nie zbieraniną szumowin nie musiałby znosić upokorzenia.
      Rasmussen milczał z lekkim uśmiechem, Jernbakker zdecydował się zakończyć teatr.
      - Po takiej klęsce nie podniosą się łatwo idziemy na Tenochtitlan.
      - Nie. - Rasmussen schował lunetę i wsiadł na wierzchowca. – Idziemy dalej na zachód, wzdłuż wybrzeża.
      - Ja tu dowodzę. – Logmar zgrzytnął z wściekłością.
      - Owszem, ale ja rozkazy mam od króla. Chcesz, idź gdzie chcesz z tymi swoimi kilkoma setkami obszarpańców i gromadą dzikich.
      - Na Lokiego i siedem piekieł! Nie widzisz, że mamy otwarta drogę na ich stolicę?! – Wielki Vinlandczyk uniósł pięści w bezsilnym gniewie.
      - Stolica nie ucieknie. – Ragnar znudzonym gestem strzepnął niewidoczny pyłek ze swego płaszcza. – Nie brak ci sprytu, co rzadko zdarza się ludziom twej postury, posiadasz chart ducha i jesteś w czepku urodzony, bo tylko tak wytłumaczyć można fakt, że setki tysięcy dzikich zdecydowały się zobaczyć w tobie ich boga. Masz jednak jedną wadę, patrzysz jedynie przed siebie, jesteś jak wściekły niedźwiedź pędzący przed siebie by zdruzgotać ofiarę nieświadom iż po bokach myśliwi szykują się na twe futro.
      - Mówisz o plemionach zbuntowanych przeciw Aztekom, o Zapotekach?
      - Nie, o kimś innym – Rasmussen uśmiechnął się i popędził rumaka zostawiając Logmara Jernbakkera samemu sobie.



    Kraj Totonaków: 29 sierpnia 1566
    • Hernan Cortes patrzył ze swego okrętu na wybrzeże, niewielkie miasto dzikich było ciche i z rzadka ktoś przemykał pomiędzy budynkami. Obok miasta widać było obóz wojskowy, konkwistador zacisnął pięści i odwrócił się do Vinlandczyka który przypłynął na pokład wraz z jego ludźmi wysłanymi na brzeg godzinę wcześniej.
      - Jestem tu z rozkazu króla Ferdynanda by w zająć w jego imieniu wszelkie ziemie Azteckiego imperium – odezwał się po hiszpańsku ze złością. – Jakim prawem powstrzymujecie wyładunek moich wojsk?!
      - Tak się składa, że my tez jesteśmy tu by je zająć. Tylko że myśmy już to zrobili. To wybrzeże to teraz ziemie króla Vinlandii. – odpowiedział Vinlandczyk, gdy tłumacz przetłumaczył mu słowa Corteza.
      - Papież Hiszpanii przeznaczył wszelkie ziemie Nowej Terry!
      - A nam za nic to co papież mówi. Jeżeli zejdziecie na ląd, będzie to równoznaczne z wypowiedzeniem wojny naszemu królestwu przez wasze.
      - Mam tu na pokładzie trzy armaty, a i na innych okrętach są działa.
      - Przed waszym ostrzałem można się schować, wy schować się możecie przed naszym jedynie za tymi drewnianymi burtami... – Vinlandczyk uśmiechnął się. – Szkoda by taki śliczny statek miał pójść z dymem.

      * * *​

      - Diego, spisz?
      - Nie.
      - Oficerowie mówią, że wracać nam przyjdzie
      - Ano przyjdzie.
      - Toć całe złoto dzikich tam tylko czeka, a my tuż. Płakać się chce gdy o tym myślę.
      - Ano co zrobisz? Don Hernan Cortes przecież tych pogańskich nordyków z wybrzeża nie wyrzuci.
      - Mówią, że ten kupiec co tłumaczem był, rozpowiada jakoby u nich każdy kto chce na dzikich po złoto iść przyjęty będzie z otwartymi ramionami, jeno pod ich sztandarami się o bogactwa bijąc.
      - Takoż i ja słyszałem.
      - I co?
      - Jak tylko wachta się zmieni, Fernando z Diazem szalupę spuszczą, znajdzie się i dla Ciebie miejsce.
      Rozmowę dwóch Hiszpanów przerwał cichy plusk z prawej burty.
      - Co to było?
      - Ano widać chłopcy z Santa Marii na to samo wpadli, trza się pospieszyć zanim oficerowie na okrętach raban podniosą.


    [​IMG]
    Skraelingowie przekonali się, że regualrne oddziały Vinlandczyków wyposażonych w broń palną, to co innego niż zbieranina wikingów-banitów.

    [​IMG]
    Wojska Jernbakkera i królewskiego dowódcy – Rasmussena bezustannie parły na zachód, a Zapotekowie i inne niechętne Aztekom plemiona zrzuciwszy ich niewole stanęły do walki.

    [​IMG]
    Ku Azteckim wybrzeżom swe wojska skierowali też Hiszpanie, jednak Hernanowi Cortezowi nie dane było powtórzyć wyczynu vinlandzkiego awanturnika.

    [​IMG]
    Nie mogąc zejść na ląd opanowany przez Vinlandczyków, Cortez zawrócił, a wielu jego ludzi zamiast wracać do Hiszpanii przyłączyło się do nordyków w pogoni za złotem.



    Tenochtitlan: 16 stycznia 1567
    • Logmar Oddmund Jernbakker, Ragnar Rasmussen i Soren Hejmdalsson który powrócił w końcu na południe ze swej misji do stolicy Vinlandii stali nad brzegiem ogromnego jeziora Texcoco i patrzyli na stolicę imperium skraelingów, która choć tak bliska, była jednocześnie tak dla nich odległa. Groble prowadzące na wyspę zamienione zostały przez Azteków w nie do zdobycia, a setki łodzi czuwały nad ich bezpieczeństwem. Za trójką głównodowodzących stali dowódcy regimentów królewskich, kilku wodzów skraelingów jakie przyłączyły się do Quetzalcoatla w walce z ich dawnymi ciemiężycielami, oraz Antonio Nunez Garcia dowodzący Hiszpańskimi ochotnikami jacy opuścili Corteza nie chcąc wracać do domów i rezygnować ze złota Meksyku, gdy konkwistador zmuszony był zawrócić ze swej wyprawy.
      - Straty nie są duże, na szczęście nasi ludzie szybko wycofali się z grobli nim te diabły ich odcięły. – Hejmdalsson przerwał chwile milczenia. - Nie przejdziemy, trzeba wziąć ich głodem, skraelingowie mówią, że tam żyją setki tysięcy Azteków zapasów nie starczy im na długo...
      - Oni nie potrzebują zapasów durniu – przerwał mu Rassmusen podając lunetę i wskazując na coś na jeziorze.
      Soren spojrzał i zaklął, w bliskim sąsiedztwie Tenochtitlan zauważyć można było wielkie pływające wyspy a na nich ludzi uprawiających kukurydzę, dynie fasolę i pomidory. [3]
      - Całe jezioro jest pełne pływających poletek, póki oni kontrolują jezioro nie weźmiemy ich ani głodem, ani szturmem. – Ragnar odebrał Sorenowi lunetę i pogrążył się w ponurych myślach.
      - Co zamierzasz panie? – Hejmdalsson zwrócił się do Jernbakkera, który sprawiał wrażenie jakby nie przejmował się niczym.
      - Czekamy na karawany. – odezwał się krótko.
      - Jakie karawany?
      - Moi ludzie przypłynęli w dżungle Majów na drakkarach i snaekkarach króla, lecz ten nie chciał ich z powrotem, bo i tak wyposaża swą flotę w nowe okręty. Moi ludzie przepłyną nimi z Tulum do Tuxpan, gdzie je rozbiorą i przetransportują tu. Zwodujemy je na jeziorze
      Jernbakker odwrócił się do Rasmussena.
      - Może i karny szyk, piki i muszkiety przeciw którym buntował się mój ojciec dały nam zwycięstwo w polu. Tu jednak, twoi ludzie będą musieli przypomnieć sobie jak walczyli nasi ojcowie i dziadowie na starych okrętach – rzekł nie bez pewnej satysfakcji.
      Ragnar roześmiał się tylko kiwając posiwiała głową.
      - Myślę, że nie będą mieli nic przeciw temu.

    Tenochtitlan: 27 lutego 1567
    • Potężny drakkar staranował łódź pełną Azteckich wojowników, a stojący na nim muszkieterzy bez ustanku palili bez litości do skraelingów broniących grobli. kilkanaście starych Vinlandzkich okrętów sukcesywnie niszczyło łodzie dzikich jedną po drugiej[4], wspierając przy tym uderzenie przez groble prowadzone osobiście przez Jernbakkera. Aztekowie do tej pory pewni swej obrony ginęli setkami brani w krzyżowy ogień i spychani pikami z drogi zbudowanej na jeziorze i prowadzącej do serca ich imperium, dumnego Tenochtitlan. W końcu nie wytrzymali i rzucili się do ucieczki zamierzając bronić się w samym mieście drogo sprzedając skórę i walcząc w obronie każdego budynku.
      Vinlandczycy wkroczyli do stolicy skraelingów z trzech stron, groblami prowadzącymi tam z miast Tepeyacac i Tlacopan, oraz Itzapalpy, a drakkary i snaekkary wypluwały z siebie kolejnych żołnierzy atakujących miasto wprost z jeziora. Ulice zasłane były trupami, a gdzieniegdzie, wpierw nieśmiało, a potem z mocą, ogień zaczął buzować w pojedynczych domostwach.
      Skraelingowie przerażeni rzucali się w toń Texcoco, lub biegli na główny plac pod świątynią Templo Mayor, w odruchowym instynkcie wiary, że Huitzilopochtli uczyni cud i zmiażdży Quetzalcoatla przynoszącego śmierć i zgubę. Nie zanosiło się, na to.
      Jernbakker powoli jechał na swym rumaku poprzedzany setkę pikinierów spychających tych skraelingow co mieli dość siły ducha by starać się jeszcze desperacko walczyć. Mijając pałac tlaotani patrzył jak jego ludzie wdzierając się do ogrodu przypałacowego głośnymi okrzykami zdziwienia wyrażali podziw dla setek zgromadzonych tam zwierząt z przeróżnych gatunków. [5]
      Vinlandczycy osiągnęli kraniec wielkiej ulicy wstrzymując się przed wejściem na plac gdzie dziesiątki tysięcy dzikich zgromadziły się przed główna świątynią, wyszedł przed nich postawny i bogato odziany Aztek i opadłszy na kolana padł na twarz przed szykiem pikinierów. Ktoś zamierzył się by przebić go grotem, lecz Logmar Jernbakker powstrzymał go krótkim rozkazem i zsiadł z konia.
      Gdy podszedł bliżej, skraeling uniósł głowę a na jego policzkach widać było strużki łez.
      - Techtlapopolhuia, Quetzalcoatl [1] - rzekł Cuauthemoc, jedenasty tlaotani Tenochtitlan i władca imperium Azteków.


    [​IMG]
    Wąskie groble i setki łodzi pełnych wojowników broniły dostępu do stolicy Azteków.
    Pierzasty Wąż został wstrzymany w samym sercu imperium.


    [​IMG]
    Prócz ogromnej ilości zapasów zgromadzonych w mieście, Aztekowie prowadzili rozległe uprawy na pływających wyspach, nie można było więc wziąć ich głodem.

    [​IMG]
    Choć czas drakkarów i snekkarów wycofywanych ze służby minął, dane im jednak było po raz ostatni odegrać kluczowa rolę w wojnie Vinlandczyków.
    Przetransportowane w częściach lądem, zwodowane zostały na jeziorze i rozbiły łodzie dzikich, a wojsko wtargnęło do miasta siejąc śmierć i zniszczenie.


    [​IMG]
    Zwyciężone imperium padło na kolana przed Jernbakkerem uznając w nim swego boga tak jak wcześniej plemiona Majów.
    Dzielny Vinlandczyk nie spodziewał się jednak iż w chwili triumfu tak blisko jest swego upadku.




    * * *​



    [1] [nahua] Wybacz nam/Zmiłuj się nad nami Opierzony Wężu.

    [1] Większość warzyw jakie dziś możemy spokojnie oglądac na straganach było nieznanych średniowiecznym Europejczykom i pochodziło z Ameryk. O ile kukurydze uprawiano i w Ameryce Północnej, to takie specjały jak dynie, pomidory, kabaczki, papryka, fasola pochodzą z Mezoameryki. Do tego dochodzi kakao i uzyskiwana z niego czekolada. Złoto przy tych skarbach to pikuś.
    [2] Plemiona Mezoameryki do walki stawały bardzo często, jednak efektem ich bojów rzadko były stosy trupów i rzeki krwi. Głównym celem walki prócz złamania militarnego rpzeciwnika, było nabranie jak największej ilości jeńców, których potem składano w ofiarach ku czci bogów. Przykładem mogą być tu „kwietne wojny” organizowane przez ludy Mezoameryki właściwie bez żadnego celu militarnego, ale tylko po to by wziąć w niewolę wrogów i poświęcić ich w ofiarach w czasie długotrwałej suszy (prośby do bogów o deszcze musiały być skroplone daniną krwi). Mówi się wiele o przewadze jaka konkwistadorzy mili nad indianami przez żelazne pancerze i broń, piki, muszkiety, wierzchowce których indianie się z początku bali. Mówi się tez wiele o tym, że Aztekowie uwazali Cortea za boga. Niewiele zaś mówi się o tym, że Aztekowie i inne plemiona z ich imperium często przerażone gwałtownością starcia i taktyką Europejczyków nastawioną na zabicie a nie pojmanie wrogiego żołnierza, szczególnie w początkowym okresie walk podawali tyły nie wytrzymując psychicznie bitewnej masakry będącej na porządku dziennym w Europie, a u nich czymś niespotykanym.
    [3] Gdy Aztekowie osiedlili się na wyspie jeziora Texcoco zakładając Tenochtitlan, praktycznie wszystkie żyzne tereny kotliny meksykańskiej były już zajęte i zmyślni Indianie musieli radzić sobie w niecodzienny sposób. Wielkie przybrzeżne przestrzenie jeziora (w tym dookoła normalnych wysp) pokrywały pływające wyspy będące polami uprawnymi zapewniającymi miastu choć w części zaopatrzenie w żywność. Wyspy te miały po 30 metrów długości i 2-3 szerokości, co ciekawe rozwiązywało to również kwestie sanitarne, bowiem uprawy te potrzebowały nawozu, tak więc nie było w Tenochtitlan problemu z zalegającymi na ulicach nieczystościami w postaci ludzkich ekstrementów (tak częsty widok w miastach Europy).
    [4] Co ciekawe motyw przeniesienia okrętów lądem w częściach i zwodowania na Texcoco aby opanować jezioro i wesprzeć szturm na groble, wymyślił Hernan Cortez. 13 brygantyn dało kluczowe wsparcie w trakcie zdobywania Tenochtitlan. tu chyba po raz ostatni w AARze użyłem do tego drakkarów. Oczywiście w grze problemu ze zdobyciem prowincji nie było, brak fortyfikacji, wejście = opanowanie. Nie mogłem odmówić sobie jednak przedstawienia walorów obronnych stolicy Azteków która Hiszpanie zdobywali przez blisko trzy miesiące.
    [5] A jakże, Aztekowie mieli w Tenochtitlan ogród zoologiczny i botaniczny.



    .
     
  3. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    komp zakupiony, EU3 wgrana i zagrana (oj brakowalo mi tego :p ), lecimy dalej z tym koksem.
    Dzis kolejny odcinek.

    ---------- Post added at 21:21 ---------- Previous post was at 18:03 ----------

    .



    [font=&quot] Þeir spyrja þá ef Bjarni vildi að landi láta þar en hann kvaðst eigi það vilja "því að mér líst þetta land ógagnvænlegt."
    Nú lögðu þeir eigi segl sitt, halda með landinu fram og sáu að það var eyland, settu enn stafn við því landi og héldu í haf hinn sama byr. En veður óx í hönd og bað Bjarni þá svipta og eigi sigla meira en bæði dygði vel skipi þeirra og reiða, sigldu nú fjögur dægur.
    [/font]


    [font=&quot][eng] Then asked they whether Bjarne would land there, but he said that he would not: "for to me this land appears little inviting." Therefore did they not lower the sails, but held on along this land, and saw that it was an island; again turned they the stern from the land, and sailed out into the sea with the same fair wind; but the breeze freshened, and Bjarne then told them to shorten sail, and not sail faster than their ship and ship's gear could hold out. [/font]



    [​IMG]



    * * *



    Keiserlat
    Powstanie imperium Vinlandzkiego.



    * * *​





    Tenochtitlan: 3 marca 1567
    • - ... dlatego wyjaśnisz dzikusom, że Ty, ich bóg odchodzisz jako i kiedyś odszedłeś. Rzekniesz im, że król Logmar Thorsteinida, będzie twym pierwszym sługą i boskim namiestnikiem na tym świecie i jemu winni posłuszeństwo jakie go wymagasz względem siebie, a jego namiestnicy będą i twymi. – Soren Hejmdalsson patrzył na Jernbakkera zimnym wzrokiem.
      - Czułem, że taka gnida jak ty prędzej czy później zdradzi. – Logmar Oddmund wykrzywił się z obrzydzeniem. – Nie przewidzieliście jednak, że mogę odmówić? Mam tu miliony dzikich, a regimenty królewskie obłowiły się złotem i wiedzą że to mi zawdzięczają bogactwo. Król nie jest w mocy nic mi nakazywać, wygnał mnie z Vinlandii jego prawo mnie nie dotyczy.
      Soren skinął głową jakby spodziewając się takiej odpowiedzi. Dał znak swemu słudze który podszedł z zalakowanym dzbanem. Ragnar Rasmussen przysłuchujący się rozmowie odwrócił wzrok, wiedział co zaraz nastąpi, lecz nie chciał na to patrzeć.
      Hejmdalsson zdjął pokrywę i sięgnął do środka wyjmując ludzką głowę przechowywaną w miodzie aby uchronić ją przed zepsuciem. Długie jasne warkocze ściemniały, tak samo jak i skóra, ale przecież Jernbakker wnet rozpoznał...
      - Hilda! – zaryczał ze wściekłości i rozpaczy rzucając się na zdrajcę trzymającego za włosy głowę jego żony. Soren rzucony o ścianę zaległ na ziemi a z jego ust pociekła krew, nie podniósłby się już zmiażdżony przez oszalałego z rozpaczy jarla gdyby nie Rasmussen.
      - Na Odyna! - wycharczał sędziwy dowódca wojsk królewskich doskakując do Jernbakkera. Nie miał szans by powstrzymać ogromnego Vinlandczyka siłą, wyszeptał więc tylko nim ten zmiażdżył czaszkę Sorena pod swoim butem: – Dzieci!
      Logmar Oddmund wstrzymał się i spojrzał na Ragnara. W jego oczach było szaleństwo i ból.
      - Wiedziałeś od początku?
      - Nie, ten szczur wyjawił mi to dziś rano.
      - Tak, twe dzieci Jernbakker. Są w mocy króla. Jeżeli nie zgodzisz się, przyślą ci trzy kolejne dzbany. – Soren plując krwią ostrożnie podnosił się z ziemi.
      - Daj mi zabić choć jego, tylko o to proszę, potem niech się dzieje co chce... - Jernbakker jakby nie widząc zdrajcy wyszeptał do Rasmussena.
      - Jeżeli ta gnida nie wróci do Leifsbudir... – Ragnar nie skończył, nie było sensu.
      - Twe dzieci wychowane zostaną na dworze królewskim - rzekł zdrajca odsuwając się od Logmara. - Córka wyjdzie za jednego z potomków władcy. Oczywiście jeżeli poświęcisz się dla nich, inaczej ich głowy przypłyną następnym statkiem.
      Logmar Odmund Jernbakker, syn buntownika i samozwańczego króla Vinlandii, Kukulkan i Quetzalcoatl ludów południa opuścił głowę i bezsilnie opadł na kolana.

    Leifsbudirn: 27 maja 1567
    • - Jak zginął? – w słowach króla Vinlandii znać było smutek.
      - Z mieczem w dłoni. – krótko odpowiedział Ragnar Rasmussen. Nie było sensu nic więcej dodawać.
      - Wcześniej zaś zebrał królów Majów, Azteków i innych plemion ogłaszając cię swym ziemskim namiestnikiem. Na naszych okrętach przybyło kilkunastu kapłanów i synów ich władców aby złożyć ci hołd – odezwał się Soren Hajmdalsson.
      - Przyjmę ich jutro, dziś będę modlił się o spokój duszy tego, którego zdradziłeś.
      - Jeśli można panie... Trzeba wyznaczyć namiestnictwo południa.
      Król podniósł głowę i spojrzał na Sorena, w jego oczach było obrzydzenie, ale i niebezpieczne błyski.
      - Jego synowie i ich rody będą namiestnikami południa.
      - Ale nim dorosną... Jestem pewien panie, że wybierzesz kogoś kto wiernie ci służył...
      - O tak, wybiorę, a za służbę dam zapłatę.
      Logmar Thorsteinida wstał z tronu i skierował się ku drzwiom, zerknął tylko wymownie na Ragnara. Gdy władca wyszedł, sędziwy dowódca skinął dłonią i jeden z hirdmanów wyciągnął sznur, po czym błyskawicznie owinął go wokół szyi Hajmdalssona zaciskając z całej siły. Rasmussen splunął pod nogi zdrajcy i udał się za królem.
      Zduszony charkot i łomot upadającego ciała był wszystkim co zdążył usłyszeć.

      ***​

      Król stał przed oknem a minę miał nietęgą. Rasmussen stał obok nie odzywając się i czekając aż władca przerwie krepującą ciszę.
      - Nie było innego wyjścia panie... – kanclerz był bardziej niecierpliwy.
      Logmar Thorsteinida machnął ręką.
      - Wiem. Otocz najlepszą opieką dzieci Jernbakkera. Na dworze mają być traktowane na równi z moimi. Nie tym się jednak martwię.
      - Panie? – zdziwił się Rasmussen.
      - Zastanawiam się czy nie ugyźliśmy zbyt wiele aby przełknąć.


    [​IMG]
    Śmierć Logmara Jernbakkera usunęła ostatnią przeszkodę stojącą na drodze wchłonięcia krain Majów, Azteków i innych ludów południa do królestwa Vinlandii.

    [​IMG]
    Wielkie przestrzenie i miliony dzikich stały się częścią korony, a w przyszłości władzę tam mieli sprawować synowie dzielnego jarla wychowywani na dworze władcy

    [​IMG]
    Radość z rozwijania potęgi Vinlandii przysłaniała jednak niemożność zarządzania tak wielkimi terenami ciągnącymi się od Grenlandii po tropiki południowego morza i wybrzeża wielkiego zachodniego oceanu.
    Królestwo chwiało się pod własnym ciężarem



    Droga niedaleko Thorgen: 15 sierpnia 1571
    • - A żeby cię tak Nidhoggr w piekle wychędożył, oby Loki sprawił co byś oparszywiał!!! Niech Nagelfar porwie ciebie i twe dzieci! – darł się młody płowowłosy Vinlandczyk gramolący się na nogi z błota. Kurier pocztowy do którego kierowane były te wszystkie uprzejmości nie reagował rzecz jasna, bo pędził galopem wzdłuż drogi. Zapewne nie zauważył nawet iż potrącił piechura obalając go w błoto.
      - Nie ma co się tak wściekać. – Około dwudziestoletni skraeling z plemienia Szaunisów wyszedł spomiędzy drzew pomagając jasnowłosemu chłopakowi.
      - Służba królewska, to i gnają ile mogą. Dawniej to ostrożnie jechali bo koń mógł nogę w wykrotach połamać, teraz gdy drogi tu porobili to lecą jak głupi.
      - Jak ślepy! – stękał Vinlandczyk stając na nogi. Kiwnięciem głowy podziękował za pomoc. – A niech i oślepnie naprawdę jak oczy ma i nic nie widzi! – wydarł się raz jeszcze ku miejscu gdzie kurier już dawno zniknął za zakrętem drogi.[/i]
      Skraeling zachichotał.
      - Do Thorgen idziesz? Dawniej leśnymi duktami i polnymi ścieżkami trzy dni przyszłoby nam iść, a tak to pojutrze może i będziemy, tedy nie ma co sarkać, każdy jak może z drogi korzystać, a uważny będziesz to cię nie roztratują.
      - To ty tez do Thergen zmierzasz?
      - A jużci, ojciec wysłali bym u tamtejszego kupca jakiegoś do terminu poszedł co by później handlem skór się zająć.
      - Przecież skraelindzkim Vinlandczykom nie można handlem się parać chyba że do najbliższego miasta towary wożąc – zdziwił się jasnowłosy.
      - Dawniej tak – przytaknął skraelindzki chłopak – król dobrodziej jednak prawo wydał o tym że nikt prawa do monopolu w handlu nie ma. To i thing u nas się zebrał i radzili i radzili... I doszli do wniosku, że zakaz handlu dla nas monopol rodzimym Vinlandczykom daje.
      - Nieźle żeście to sobie wykoncypowali, ale lokalne thingi prawa królewskiego zmieniać nie mogą
      - Prawda, dlatego od naszych thingów i od Irokeskich do Leifsbudir poselstwa poszły i król rację przyznał – uśmiechnął się Szaunis. – A ciebie co do miasta ściąga?
      - Król jegomość nakazał przy każdej świątyni szkoły otwierać co by ludzi kształcić, mój ojciec to pomocnik lendmana, a nawet czytać i pisać nie potrafi. Urzędników za mało, a ci co są niewykształceni. Ojciec umyślił, że jak do szkoły pójdę, to kto wie czy do czego nie dojdę.
      Skraeling pokiwał głową ze zrozumieniem. Klepnął Vinlandczyka w ramię i wskazał na ubita drogę.
      - Karawana jakowaś jedzie, Odyn pobłogosławi to może i nas wezmą nie trzeba będzie nóg na piechotę zdzierać.


    [​IMG]
    W całym królestwie zaczęto utwardzać drogi pomiędzy miastami z których korzystali nie tylko kurierzy królewscy i kupcy, ale i zwykli mieszkańcy

    [​IMG]
    Handel został uwolniony od wszelkich monopoli w obrębie królestwa, co między innymi poskutkowało szerszym dostępem do kupiectwa dla warstw które wcześniej nie mogły się nim parać.

    [​IMG]
    Przy każdej światyni zorganizowano też szkoły w których kształcono dzieci na przyszłych urzędników



    Leifsbudir: 15 sierpnia 1571
    • Najznaczniejsze rody jarlowskie zebrały się w katedrze Vinborskiej, a że było ich wiele tłok był wręcz potworny. I tak mniej znaczne rody musiały zadowolić się miejscem na placu przedkatedralnym.
      - Nie powinni wpuszczać tu dzikich – obruszyła się Sigrid Thorvaldsdtotter, żona nowo nominowanego hofjarla Nyttland. Z boku stało kilku skraelingów odzianych w tkaniny, skóry lampartów i pióra egzotycznych ptaków.
      - Im bardziej należy się miejsce tutaj niż tobie pan. – uśmiechnął się wesoło stojący obok jarl Akadii.
      - Na rany Chrystusa, chyba cię rozum opuścił! – ofuknął go małżonek Sigrid puszący się złotym łańcuchem hofjarlowskim. – Dzicy?
      - To królowie ludów południa, ich status jest wyższy od twojego, a prestiżowo równy naszemu władcy. – „chwilowo” dodał w myslach jarl akadyjski.
      - Prawda to – zarechotał hofjarl Grenlandii i Islandii – Powinieneś Olaf klękać przed nimi, tytuł to tytuł!
      - Błazny – zgrzytnął Nyttlandczyk z odrazą. – Nawet nasz władca nie widzi w nich prawdziwych królów
      - Nie? – Akadyjczyk przekrzywił głowę. – A myślisz, że czemu tu jesteśmy? Król nie może być lennikiem króla, Logmar wie o tym, dlatego właśnie...
      - Nie mądrz się, bo tyś tu statusem najniższy
      - Racja, jam jeno jarl, ale w końcu jedynie władcy podlegam, a wy choć hofjarlackie łańcuchy nosicie najwyższemu marszałkowi się sprawiać musicie. – jarl Akadii roześmiał się szczerze. Miał rację, Akadia jako część Vinlandii właściwej podlegała bezpośrednio królowi, a jednocześnie jako jedyny okręg tej krainy posiadała własnego jarla.
      - Ale statusem jesteś nam niższy – warknął Nyttlandczyk.
      - Pamiętam jak mój prapraprapradziad za czasów hofjarla Wermunda ostrzył sobie zęby na tytuł hofjarlacki. Oczywiście nie mógł liczyć na sukces przy potędze Vasów i Thorsteinnów, jednak każdy jarl marzył o tym tytule, nawet jak był on dawany na tylko osiem lat. Dziś siedmiu was władca nominował, a jeno namiestnikami jesteście i kolana tak czy owak zginać musicie. – Akadyjczyk wzruszył ramionami.- Król Majów, hofjarl Nyttlandu czy jarl Akadii przed władcą sobie równi, a te bzdury o statusach i tytułach to niewiele ważne pieprzenie.
      - Na krzyż z drzewa Ygdrassil na którym Jezus męki dokonał, w światyni jesteś! – biskup Marklandu zgrzytnął ze złością.- I wy też skupcie się na ceremonii zamiast głupoty prawić. Dzikusy z południa, a podniosłość chwili czują i bodaj najważniejsze w naszej historii wydarzenie celebrują, a ci będą tu się wysoko urodzeni jak dzieci przekomarzać!
      Choć szeptem, to biskup spacyfikował całe towarzystwo. Hofjarlowie Nyttlandu i Grenlandii, oraz jarl Akadii zgodnie skończyli sprzeczkę patrząc na koronację Logmara I Thorsteinidy diademem cesarskim, tak jak około setki innych dostojników i ich rodzin.
      W Vinborskiej katedrze rodziło się Imperium Vinlandzkie.

    ***​

    • - Jaki on tytuł przybierze? Cesarza? – poseł Lotaryński, przedstawiciel cesarza Świętego Cesarstwa Rzymskiego nerwowo skubał mankiet bogato zdobionego kubraka.
      A czy to ważne? – wzruszył ramionami dyplomata holenderski patrząc znudzonym wzrokiem na koronację.
      - Jeden jeno cesarz może być.
      - Owszem – przyznał Francuz ze złośliwym uśmieszkiem – na łonie Watykanu jeden tylko, a tym tutaj z wami katolikami nie po drodze
      – A jakże. – zgodził się poseł angielski – Pełno wśród dzikich cesarstw i imperiów z nazwy jeno.
      - Takiś pewny że imperium krewniaka mego króla to tylko z nazwy? – zapytał przewrotnie Norweg.
      - Dajcie pokój – syknął Holender. – Chce się tytułować Kaiserem, to tak go tytułować będziemy.
      - Ze strachu, boście kolonie na północy tuż pod ich nosem założyli.
      - Jak ze strachu, to znaczy że nie tylko z nazwy to imperium, a jak naprawdę będzie czas tylko pokaże. – Francuz uciął dyskusję dyplomatów Europejskich zaproszonych na koronację Logmara I.


    [​IMG]
    Rozrost królestwa wymusił zmianę w zarządzaniu nim, król nominował swych namiestników w krainach Vinlandii.
    (kliknij by zobaczyć tekst po polsku)


    [​IMG]
    Przyjmując nową administrację, Logmar I przyjął też tytuł imperatorski, zrobił to też dlatego że królowie skraelindzcy południa nie mogli być równi statusem swemu władcy, a łatwiej było przyjąć wyższy tytuł niż pozbawiać go wiernych władców w ogarniętych buntami terenach Majów, Azteków, Zapoteków i innych skraelingów.

    [​IMG]
    Vinlandia wchodziła w nową epokę. Epokę imperium.
     
  4. Leoncoeur

    Leoncoeur Znany Wszystkim

    .



    [font=&quot]Þá sáu þeir land hið fjórða. Þá spurðu þeir Bjarna hvort hann ætlaði þetta vera Grænland eða eigi.
    Bjarni svarar: "Þetta er líkast því er mér er sagt frá Grænlandi og hér munum vér að landi halda."
    Svo gera þeir og taka land undir einhverju nesi að kveldi dags og var þar bátur á nesinu. En þar bjó Herjúlfur faðir Bjarna á því nesi og af því hefir nesið nafn tekið og er síðan kallað Herjúlfsnes. Fór Bjarni nú til föður síns og hættir nú siglingu og er með föður sínum meðan Herjúlfur lifði. Og síðan bjó hann þar eftir föður sinn.
    [/font]


    [font=&quot][eng] They sailed now four days, when they saw the fourth land. Then asked they Bjarne whether he though that this was Greenland or not. Bjarne answered: "This is the most like Greenland, according to what I have been told about it, and here will we steer for land." So did they, and landed in the evening under a ness; and there was a boat by the ness, and just here lived Bjarne's father, and from him has the ness taken its name, and is since called Herjulfsness. Bjarne now repaired to his father's, and gave up seafaring, and was with his father so long as Herjulf lived, and afterwards he dwelt there after his father. [/font]



    [​IMG]



    * * *



    Skraelingerland cz.3
    Osadnictwo Vinlandzkie za Sorena I i Logmara I.



    * * *​





    Farma pod Hafnasfjordur w Storfjotlandzie: 9 maja 1556
    • Na świecie nie brakowało cwaniaków, szczególnie wśród Vinborczyków. Do farm pod Hafnarsfjordur co jakiś czas przybywali ludzie oferujący swe usługi w przewodnictwie ku nowym bogatym i rzadko zasiedlonym terenom. Prawie zawsze okazywało się, że w efekcie łatwowierni Storfjotlandczycy trafiali do kraju Lenape lub Muskogee, gdzie musieli się wykupywać vinlandzkim skraelingom ciężką zapłatą za każdą morgę ziemi. Czasem gdy komuś się poszczęściło to nieuczciwy zasadźca kierował ich w długą podróż do Sudurlandu gdzie skraelingów nie było ale najlepsze tereny dawno zostały zasiedlone przez Marklandczyków lub Nyttlandczyków ruszających na południe już pół wieku temu. Jeden przyciężki na umyśle farmer zmęczony procesami z sąsiadem o wąski pas średnio żyznej ziemi dał się wpuścić w wyprawę ku mlekiem i miodem płynącej „zielonej krainy”. Powiadają że wrócił z Grenlandii, odnalazł organizatora wyprawy kolonizacyjnej i nakarmił go jego własnymi jajami. Tu pod Hafnasfjordur też często zdarzało się iż przedsiębiorczych zasadźców ganiano z toporami i widłami...
      A ten tu siedział, uśmiechał się i był pewny swego.
      - Jak to „bezludny kraj”? – Erik spytał nieufnie.
      - No wolny od skraelingów – odpowiedział organizator wyprawy osadniczej.
      - Loki ich zabrał co? Albo wyparowali? Nie, czekaj, wiem, dali się namówić na wyprawę do Islandii gdzie obiecałeś im tysiące morg zielonych łąk idealnych do uprawy winogron?
      - I co się tak sierdzicie ojczulku? Nasze armie blisko czterdzieści lat temu maszerowały tamtędy jak szli bić Szaunisów podczas wojny z plemionami zjednoczonymi z Muskogee. Zdarzało się, że oburzeni wojownicy zastępowali drogę królewskim hufom, kości same z nich ostały. Pozostali albo uciekli na zachód to krain Michi-gan i nawet dalej do Sauków i Lisów z Minne-soty, niedobitki które nie chciały uciekać przyłączyły się do wsi Irokezów. Bezludzie tam, ziemia tylko prosi się by ją obrobić a lasy bogate w zwierzynę.
      - I nikt się na to nie połasił? Ciebie Odyn objawieniem naznaczył?
      - A nawet gdy ludzie wiedzieli to co z tego? Wszyscy kupą na południe szli, bo król wyprawy do Sudurlandu finansował to i taniej było niż przez ziemie Irokezów iść w nieznane. A wielu też leciało na ziemie skraelingów na południu skuszeni prawem o handlu, młynach i karczmach dla Vinlandczyków jeno. Majątki zbili i strumyk kolonistów tam wysechł... – zasadźca urwał.
      - Hm? – Erik wciąż był sceptyczny.
      - A teraz król ze szkatuły swej dokłada tu, w obrębie kraju wielkich jezior, a nie tam. W Vinborgu ludzie biją się o miejsca na statkach.
      - To czemuś tam nie szukał ludzi? – Erik zaczynał się łamać. Odszpuntował dzban miodu.
      - Stąd bliżej, zanim tamci w Storfjot wpłyną i drogę od ujścia w górę rzeki pokonają, my zdążymy już ziemie Irokezów minąć i najlepsze tereny wybrać – mrugnął Vinborczyk wyciągając rękę na dobicie targu. – Będziemy potrzebować dobrych ludzi którzy nie boją się ciężkiej pracy. Wierzę że znasz takich.
      Erik burknął coś, pociągnął z gwinta i uścisnął prawicę zasadźcy.


    [​IMG]
    Tereny na południe od Wielkich jezior i kraju Irokezów były prawie całkowicie wyludnione i jakby wręcz zapraszające osadników.
    Tamteisi skraelingowie odpłynęli na zachód na swych kanoe


    [​IMG]
    Nowe osiedla wspierane przez dwór Leufsbudirski rozwijały się szybko i w spokoju.

    [​IMG]
    Osadnictwo dotknęło całego pasa ziemi ciągnącego się od kraju Lenape, po wsie Szaunisów na zachodzie.



    Osada nad Srebrną Leniwą Wodą: 25 grudnia 1567
    • Udekorowany drewnianymi zabawkami świerczek stał dość blisko paleniska, a rozradowane dzieci cieszyły się wymianą prezentów. Pod powała wisiały wiązki jemioły i ostrokrzewu, a skald śpiewał pieśni świąteczne grając na skrzypkach tańczącej młodzieży.
      Święta ku czci narodzin Jezusa trwały w najlepsze, a osadnicy zajadali się zapasami zgromadzonymi na zimę tego jednego dnia nie żałując sobie i popuszczając pasa. Tak jak ich przodkowie, choć ku czci innego boga i innych wydarzeń[2].
      Jeden z biesiadników uniósł głowę i marszcząc brwi spojrzał ku powale, przez dach przesiąkał dym... śnieg nie spadł jeszcze bo zima była najcieplejsza od kilku pokoleń. Vinlandczyk szybko dodał dwa do dwóch...
      - Gore! – wrzasnął rzucając się do drzwi.
      Kilku mężczyzn pobiegło z nim by pomóc w gaszeniu dachu który z niezrozumiałych przyczyn zajął się ogniem, jednak padli jak ścięci naszpikowani strzałami gdy tylko wybiegli poza odrzwia. Bojowy krzyk skraelingów wypełnił cisze i dzicy wpadli do domostwa siejąc śmierć i zniszczenie. Langhus vinlandzki eksplodował krzykiem, lamentem i śmiercią, Mohikanie[3] wycofali się zaraz nie kończąc rzezi, blokując za to drzwi aby nikt nie wydostał się z płonącego domostwa.
      To były ostatnie święta Bożego Narodzenia dla osadników znad Srebrnej Leniwej Strugi.

    Łąki nad Wilczym Potokiem: 1 marca 1568
    • - Ognia! – jednooki Ulf Skallagrimsson dał znak do salwy swym strzelcom którzy wypełnili łąkę grzmotem i dymem. Masakrowani ogniem rusznic Mohikanie kładli się jak zboże zaś szarża kawalerii i uderzenie pikinierów tylko powiększyły rzeź. Gdzieniegdzie huscarle w nordyckich hełmach i z dwurecznymi toporami zapędzali się przed ostrza pik by wyprawić do piekła jak najwięcej dzikusów. Za Srebrną Leniwą Strugę, Za farmy pod Klonowym Lasem, za klucz wsi wokół Czarciego Młyna, za wszelkie pożogi jakie dzicy urządzili osadnikom.
      Mohikanie próbowali uciekać, lub oddać się w niewolę, ale nikt nie brał jeńców, a hufy Mohawków i Oneidów odcięły odwrót. Znad Wilczego Potoku nie uszedł z życiem ani jeden skraeling nie uznający nad sobą władzy króla.

    Błękitne skały na zboczach Apallachów: 30 lipca 1572
    • Gdyby Sokole Oko mógł mówić zapewne kazałby im uciekać, jednak nie mógł tego uczynić. Strzał z arkebuza rozwalił jego głowę w kawałki, Unkas i jego ojciec Chingachgook nie czekali i uciekali ile sił w nogach. Przez kilka lat walczyli w lasach z brodatymi twarzami, Mohawkami ubierającymi się jak biali i swymi dawnymi przyjaciółmi Lenape znad wielkiego morza. Ci ostatni traktowani byli przez Mohikan z największa pogardą. Oddając się pod władze przybyszom zjednoczyli się z Irokezami z kraju Mohawk przeciw którym Mohikanie i Lenapie od wielu, wielu lat prowadzili wojny, a sachemi powtarzali że ten topór wojenny nie zakopany zostanie nigdy.
      Choć wokół słychać było, że inne plemiona uchodziły na zachód przed brodatymi twarzami, kraj Mahikan był wolny od białych bo nie prowadziły przez niego żadne szlaki na południe. Aż w końcu przyszli i tu zabierając dla siebie lasy. Zostali zabici przez dzielnych wojowników, lecz to ściągnęło zagładę.
      Chingachgook wraz z dwoma swymi synami przystał do oddziału Soongakanqua który ukrywając się po lasach długo umykał prześladowcom. Była to jednak z góry przegrana walka, wszystkie inne grupy wojowników zostały wybite do nogi, wioski Mohikanów zostały spalone a ich ludność wymordowana przez Mohawków którzy oszczędzili jedynie część kobiet i mniejsze dzieci wcielając je do swego szczepu, chrzcząc w imię jakiegoś jedynego boga i wychowując jak białych. Nie zostało już nic z dumnych szczepów Housatonic i Wyachtonoc, Z Schodac[4] pozostały zgliszcza a Mohikanie Wappinger z których Chingachgook się wywodził ...
      Ni jedno domostwo nie ostało się, a ucieczki nie było nigdzie, bo wszystkie tereny wokół zasiedlały brodate twarze i plemiona im wierne.
      Przed kilkoma dniami ludzie Soongakanqua zostali wyrżnięci, uciekli tylko oni trzej.
      Chongachgook ostatni raz spojrzał na ciało Sokolego Oka drgające jeszcze lekko.
      Dwaj.

    ***​

    • - Czemu tak ich nienawidzisz Magua.
      - Kiedy ostatni z Mahikan zginie, Magua zje jego serce. Zanim umrze, Magua weźmie pod nóż jego dzieci... tak aby ostatni z wrogów wiedział że jego nasienie zginęło na zawsze.
      - A bez wydurniania się?
      Magua Thornbjoernbakker, Mohawk znad Storfjot uśmiechnął się lekko do Vinlandczyka i zamyślił.
      - W starych opowieściach jakie czasem jeszcze są opowiadane by pamiętać skąd wziął się nasz lud od zawsze z nimi walczyliśmy. Zanim król podbił nasze ziemie, wyrżnął starych sachemów i przyniósł nam Chrystusa walczyliśmy z wieloma różnymi szczepami, nawet z innymi Irokezami... jednak nasi przodkowie brali łupy i zadowalali się zwycięstwem, czasem nawet bezkrwawym. Z Mohikanami było inaczej, z nimi zawsze lała się krew, a wioski znikały podczas wojen. - Vinlandzki skraeling machnął ręką – zresztą od lat nasz lud porzucił dawny tryb życia, nawet chcieliśmy nieść im cywilizacje jak Wendaci Angolkinom z północy. A Ci dalej napadali na nasze wsie. Loki ich przygarnie w piekle i w końcu będzie spokój.

    ***​

    • Mohikanin nie miał już gdzie uciekać, stał nad przepaścią patrząc na swych wrogów z wykrzywioną w grymasie nienawiści twarzą. Vinlandczycy mogli go rozstrzelać, ale jakoś nie godziło się. Młody Huron znad Niagary wystąpił do przodu i wyjął nóż. Mohikanin będący jego rówieśnikiem lepiej posługiwał się bronią, ale zmęczenie i źle zagojone rany nie pozwalały mu walczyć taj jak mógł. Po kilku minutach walka była skończona. Unkas syn Chingachgooka z nożem w sercu popatrzył gasnącym wzrokiem na bezchmurne niebo i zanim spadł w przepaść zdało mu się iż czułym uchem usłyszał szelest w krzewach porastających zbocze.
      - No, to był ostatni, wracamy do... – dowódca Vinlandzki urwał, bo z krzewów z rozpaczliwym wrzaskiem wściekłości wybiegł starszy z Mohikan z bojowym tomahawkiem.
      Nie zdążył dogonić syna który wysforował się na zwiad i wpadł w zasadzkę. Teraz chciał tylko krwi i zemsty, za każda cenę.
      Huknął strzał.
      Chingachgookiem rzuciło w bok. Padł na kolana, z ust pociekła mu krew. Przewrócił na twarz i znieruchomiał.
      - Nie. To był ostatni – odezwał się Magua unosząc dymiącą rusznicę.


    [​IMG]
    Nie na całym terenie brakło jednak dzikich, a ci co zostali stanęli z bronią w ręku przeciw kolonizatorom.

    [​IMG]
    Plemię Mahicanów zebrało prawie wszystkich wojowników mogących unieść tomahawk.
    Zostali zmasakrowani przez hufy huskarli vinlandzkich.


    [​IMG]
    Zvinlandyzowane plemię Mohawków wchodzące dawniej w skład konfederacji Irokezów nie zapomniało dawnych przekazywanych od pokoleń animozji.
    Mohawkowie ochoczo garnęli się do pacyfikacji wsi Mohikanów, tak że to dumne plemię zostało wybite do nogi.



    Thornsborg: 19 kwietnia 1573
    • Warsztat powroźniczy w którym wyrabiano liny dla okrętów pełen był gwaru i zgiełku. Choć nie mógł dorównywać wielkim manufakturom jakie gdzieniegdzie powstawały w Europie, to przecież nie przypominały w niczym pomieszczenia w którym Ormr Sigurdsson wraz z ojcem i braćmi pletli liny jeszcze kilka lat temu. Dziś w wielkiej halli pracował tuzin czeladników, a wyrób był dwudziestokrotnie większy niż dawniej.
      - Idziesz na thing? – zapytał go przyjaciel, Soren Ketilsson sączący leniwie piwo. Był wspólnikiem który włożył swe pieniądze w rozwinięcie interesu Orma, wraz z pieniędzmi króla jakimi ten wspierał powstawanie podobnych warsztatów w całej Vinlandii. Teraz żył jak jarl nic nie robiąc i zbierając część zarobku.
      - Nie. To już nie to samo co kiedyś
      - Przesadzasz, w końcu co takiego się zmieniło? Że pod dachem a nie gołym niebem? Że prawo wszędzie to samo i kłótni mniej?
      - Że Logsmadur[5] w perukę się ubiera i młotkiem wali jak za głośno. Tfu! – Ormr wykrzywił się – Skaranie boskie.
      - Logsmadur to teraz jak urzędnik to i powagę strojem musi sprawiać.
      - Dawniej to mówcy praw powagę sami sobą reprezentowali. A i w thingu uczestniczyli wszyscy, nie zaś dwa tuziny chłopa na krzyż
      - A kto komu broni w domu thingu miejsce zająć? – zarechotał Soren.
      - Tłoczno tam.
      - Dlatego idą ci co im zależy, a nie ci co pokrzyczą po pijaku i nie wiedząc nawet w czym sprawa.
      Ormr zaburczał cos pod nosem.
      - Powiadają, że wkrótce nie tylko u nas w nowych osadach ale i w starych miastach, a nawet w Vinborgu thingi na nową modłę robione będą. Vinborska halla thingu ma być wielka jak katedra, a Logsmadur w radzie Hofkonunga miejsce ma mieć. – ciągnął Soren.
      - Tym thingi Logmar przekabacił? Ciekawe jak tam allthing całej Vinlandii zmieści.
      - W allthingu jedynie reprezentanci thingów uczestniczyć mają.
      - Nikt się na to ze starych logsmadurów nie zgodzi...
      - Oni pierwsi temu przyklasnęli – wyszczerzył się Soren. - Pamiętam jak mi dziad opowiadał, że na allthing poszli i ich logsmadur musiał ich ganiać by z gospody na plac sądów się dotelepali, a potem w czasie jednej nocy obrad posiwiał bo choć razem pod Leifsbudir przyszli, to każdy swoje prawił.
      - To i wcześniej można było własne prawa forsować, a teraz?
      - Dziś kowal Midjar chce koncept przedstawić, by do thingu Hofjarlowskiego petycję wysłać co by warsztaty w pierwszym pięcioleciu z połowy podatków zwolnić. Nasz logsmadur rozprawiał o tym z logsmadurem Alfsborga, jest szansa by w allthingu Storsjorlandzkim to przeszło, a wtedy petycja do Vinborga pójdzie. Inne landy poprą. Logsmadur się tylko martwi że drwale koncept zablokują, a mogą, bo jak za mało ludzi przyjdzie by sąd nad pięcioma ich bękartami odprawić za burdę w tartaku, to w prawie będą w thingu uczestniczyć, a w komplecie chcą się stawić.
      - Hilda! Kubrak mi szykuj, do thingu idę!


    [​IMG]
    W nowo zakładanych miastach Hofkonungr udoskonalał działanie thingów zajmujących się sądownictwem.
    Gdy okazało się, że przynosi to efekty, modernizacja thingów dotknęła całego kraju.


    [​IMG]
    Wszędzie powstawały też warsztaty produkujący wszelkie dobra jakie do zaoferowania miały podbite i skolonizowane ziemie.



    Leifsbudir: 1 stycznia 1575
    • Logmar I Sorensson Thorstein umierał.
      Każdy skrawek jego ciała wypełniał ból promieniujący od głowy, a cierpienie było niesamowite. Chciał poprosić hirdmanów, lub stojącego nad łożem kanclerza by przyśpieszyli jego koniec, jednak wiedział że tego polecenia nie spełnią, zresztą suchość w gardle ledwo pozwalała wykrztusić choć jedno słowo.
      Umierając myślał o swym kraju który doprowadził do potęgi. Nie żałował uchodzącego z niego życia, jego synowie poprowadzą to dalej... Teraz chciał już tylko odejść i zakończyć cierpienie.
      - Jeszcze wody panie? –marszałek dworu odezwał się z troską. – Przecież ostrzegałem że picie z tym wysłannikiem księcia Jana II nie skończy się dobrze...
      Skacowany do nieprzytomności Logmar I wyszeptał coś cicho.
      - Z jakiegoś europejskiego kraiku nad Bałtykiem, Massovshe? Mazoveya? Nie pamiętam.
      Władca przymknął oczy, w jego głowie wciąż trwał Ragnarok. Pożegnanie starego roku i przywitanie nowego wymknęło się spod kontroli.
      - Panie!!! – od drzwi dobiegł ich krzyk kanclerza. Logmar jęknął z boleścią, teraz już był pewny że umiera.
      - Panie... – powtórzył ciszej zwierzchnik kancelarii imperialnej. – Posłowie, musisz ich zobaczyć!
      - Żadnych. Więcej. Posłów. – wystękał pan Vinlandii. – Widziałem ich już dosyć
      - Takich z pewnością nie.

      ***​

      - Skąd oni są? – Blady jak ściana Logmar starał się uśmiechać życzliwie do posłów. Wyglądali dziwnie. Odziani w zwiewne i dziwne szaty z pilsowanymi spodniami i wiązanymi na plecach pasami. Ich włosy upięte na czubku głowy i wygolone z przodu, nad czołem nie przypominały żadnych spotykanych fryzur, a z rysów twarzy przypominali skraelingów, lecz o wiele jaśniejszym bladym odcieniu twarzy..
      - Nie bardzo rozumiem... To poddani cesarza Kunitaki I, ale przybywają tu w imieniu sioguna Ody Nobundagi. U nich urzędnik stoi u władzy wyżej niż cesarz...
      - Zapomnij o tym – Logmar warknął cicho – Czego chcą?
      - Tłumacz przybyły z nimi z Europy mówi, że proszą o zezwolenie ich kupcom na handel w Vinborgu.
      Zapadła dłuższa cisza.
      - Gdzie leży ich kraj, jak się zwie.
      - Nippon panie, a leży na wschodzie... – kanclerz zaczął wyjaśniać gdzie. Nie obyło się bez map zakupionych w Europie. Gdy kac Hofkonunga pozwolił przyswoić władcy te dziesiątki tysięcy mil oceanów po drodze z Vinlandii do Cesarstwa Wschodzącego Słońca (jak gdzieniegdzie w Europie nazywano ten kraj), szczęka mu opadła.
      - Oni chcą przybyć ta całą drogę by kupić nasze skóry, tytoń i bawełnę?!
      Nikt nie odpowiedział, a kamienne twarze przybyszy nie wyrażały nic. [6]


    [​IMG]
    O gościach jacy zawitali na dwór Leifsbudirski ciężko byłoby powiedzieć po prostu: „niespodziewani”.
    Wizyta dumnych samurajów z drugiego końca świata wstrząsnęła dworem i sprawiła że w głowie Logmara I zaczęły zalęgać się dziwne pomysły...




    ***​




    [1] Boendr to w społeczeństwie wikingów wolny chłop. Wyżej w Vinlandii członkowie uznanych rodów wojskowych, kupieckich i rzemieslniczych zwani Hoyfjölskyld oraz rody jarlowskie stanowiące szeroko pojetą szlachtę Adelskyld. Poniżej Boendr są vinlandzcy skraelingowie i thralle (niewolnicy)
    [2] W czasach pogaństwa nordyckiego obchodzono różne święta, a jednym z największych było „Jul” w okolicach przesilenia grudniowego trwające aż do nowego roku. Choinka, prezenty, jemioła, rodzinne biesiadowanie i śpiewy – tak, to właśnie Jul. Chrześcijańscy misjonarze zaprowadzając w Skandynawii chrześcijaństwo mieli ułatwione zadanie wprowadzania święta Bożego narodzenia, bo po prostu zmieniono sens obchodów starego – nordyckiego. Co ciekawe wiele pogańskich zwyczajów przejęto na południu, któż z was spędzał święta bez choinki, prezentów, jemioły... ;).
    [3] Mohikanie zamieszkiwali północną część doliny rzeki Hudson zwanej przez nich Mahicaituck. Dzięki Jamesowi Fenimorowi Cooperowi jest to jedno z najbardziej znanych plemion z samej nazwy, jednak realnie nie odegrali zbyt dużej roli w historii. Cooper w swej wspaniałej powieści minął się z prawdą, Mohikanie żyją po dziś dzień w USA. Ja poszedłem drogą fikcji literackiej amerykańskiego pisarza i Mohikanie jak w powieści i filmie – doszli do końca swej drogi w tym AARze.
    [4] Główna osada Mohikanów w miejscu dzisiejszego miasta Albany.
    [5] Oznacza to tyle co “Mówca Praw” zwykle obierany przez thingi przewodził jego obradom będąc najlepiej wyznający się człowiekiem w prawie ludowym wśród lokalnej społeczności.
    [6] Ten wątek nie bardzo pasuje do rozdziału o kolonizacji i rozwoju kolonii... jednak nie mogłem się powstrzymać, tym bardziej że to niejako wstęp do następnego odcinka.



    .

    ---------- Post added at 04:22 ---------- Previous post was at 04:16 ----------

    Poszło ostatnich 6 odcinkow na opis ostatnich 20 lat.
    Wiem ze to tempo moze przypominac wyscig ślimakow, ale od westernizacji tyle sie dzieje i tak szybko sie dzieje, ze nie moge inaczej.
     
Status Tematu:
Zamknięty.

Poleć forum

  1. Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych reklam.Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej.
    Zamknij zawiadomienie