Zjednoczenie - FRCA AAR

Temat na forum 'HoI II - AARy' rozpoczęty przez Ponury Joe, 25 Czerwiec 2008.

  1. Ponury Joe

    Ponury Joe Guest

    FRCA AAR
    1 - 15 lutego 1937


    Odcinek XXVI - Znowu razem!


    Rejon San Luis Potosi, 1 luty 1937.

    - Przerwać ogień! Przerwać ogień! – padł rozkaz wzdłuż pozycji zajmowanych przez wojska Federacji.
    - Co jest? – zdziwił się Carlos.
    - Nie wiem – odparł Juan i wychylił się z okopu, po czym krzyknął – Patrzcie!
    Wszyscy okoliczni żołnierze popatrzyli w kierunku wskazanym przez Juana. Z ich gardeł wydobył się okrzyk radości:
    - Poddają się! Biała flaga! Wojna skończona! Hura!
    - Czyli jednak pogłoski o bliskim zakończeniu wojny okazały się prawdziwe – powiedział Carlos.
    Faktycznie nad pozycjami wojsk meksykańskich powiewała biała flaga, a w ich kierunku zmierzał posłaniec. Również on dzierżył białą flagę. Przeszedł przez linię wojsk Federacji i skierował się ku sztabowi generała Orellany.
    - Panie generale, pragnąłbym poinformować, że rząd meksykański przystał na warunki pokoju podyktowane przez FRCA. Stąd dalsza walka jest bezcelowa. W trosce o życie żołnierzy naczelne dowództwo wojsk meksykańskich proponuje zawieszenie broni na całym froncie do momentu popisania odpowiednich dokumentów – rzekł posłaniec.
    - Nic mi na razie o tym nie wiadomo – zdziwił się generał Orellana.
    - Jak to? – spytał posłaniec – Zgodnie z wytycznymi otrzymanymi ze sztabu generalnego rozejm został już podpisany przez generała del Rio.
    - Panie generale, pilna wiadomość od prezydenta! – powiedział pułkownik Valeo, który właśnie wszedł do namiotu.
    Generał Orellana przeczytał wiadomość, po czym popatrzył na posłańca:
    - Rzeczywiście. Wczoraj późnym wieczorem podpisano rozejm. Zatem natychmiast zatrzymam natarcie moich sił. Pozostaniemy na tych pozycjach do czasu podpisania traktatu pokojowego. Proszę dopilnować, aby nie było żadnych prowokacji z waszej strony.
    - Oczywiście – odparł posłaniec i odmaszerował.
    Tymczasem wśród żołnierzy Federacji rozeszła się radosna wiadomość. Wszędzie słychać było okrzyki radości i śpiew żołnierzy.
    - Pułkowniku Valeo, proszę przypilnować, aby nasi żołnierze zachowali dyscyplinę.
    - Tak jest!

    [​IMG]

    [​IMG]
    [​IMG]

    Pałac prezydencki, Gwatemala, 3 luty 1937.

    Pod pałac prezydencki podjechała właśnie delegacja meksykańska mająca podpisać traktat pokojowy kończący wojnę między oboma krajami. Przewodniczącym delegacji był generał del Rio, któremu też przypadło w udziale podpisanie dokumentu. Ze strony Federacji podpisy składał szef sztabu, generał Vaides. Warunki pokoju uległy lekkiej modyfikacji: władze Federacji zgodziły się na obniżenie kwoty odszkodowania z trzech do dwóch milionów quetzali. Kwota ta została rozłożona na cztery równe raty. Delegacja meksykańska po zakończeniu ceremonii pospiesznie opuściła pałac prezydencki. Prezydent z okazji zakończenia wojny zorganizował mały bankiet dla wybranych gości.
    - Panowie i panie! Chciałbym coś ogłosić – powiedział prezydent zabierając głos – Informuję, że osiągnęliśmy pierwszy etap zjednoczenia FRCA!
    Na sali rozległy się burzliwe oklaski i okrzyki radości. Prezydent uspokajającym gestem nakazał ciszę, po czym kontynuował:
    - Powrót do idei Federacji Środkowoamerykańskiej okazał się pomysłem trudnym do realizacji i napotkał liczne przeszkody. Tylko dzięki uporowi naszego społeczeństwa oraz słuszności naszej idei udało się nam zrealizować nasze plany. Po zakończeniu wojny z Meksykiem, która była najcięższą wojną w jakiej uczestniczył nasz kraj kończymy etap pierwszy, czyli integrację terytorialną Federacji. Pokój dzisiaj podpisany wyzwolił z ucisku ostatni z krajów tworzących kiedyś federację. Kraj ten - Los Altos, kiedyś niesprawiedliwie wcielony do Meksyku ponownie zjednoczył się z nami.
    Przemówienie prezydenta ponownie zostało przerwane oklaskami i okrzykami: „Znowu razem!”, „Niech żyje Federacja!”, „Niech żyje prezydent Castaneda!”.
    - Dziękuje, dziękuje. Ogłaszam, że przechodzimy obecnie do drugiego etapu, wzmacniania potencjału gospodarczego naszego kraju oraz jednoczenia naszych obywateli w jeden naród. Czas wojny się zakończył, przyszedł czas wzmożonej pracy dla dobra Federacji! Wzywam wszystkich obywateli, aby stanęli przy swoim stanowisku pracy i wytężoną pracą oraz nauką pomogli w wzmocnieniu naszego kraju! Korzystając z okazji chciałbym wznieść toast! Za Federację!
    - Za Federację! – odparli zgromadzeni w sali.

    [​IMG]


    Gabinet prezydenta, Gwatemala, 5 luty 1937.

    W gabinecie prezydenta przebywał ambasador Stroppe oraz minister spraw zagranicznych Klee.
    - Udało się! Udało się! – powtarzał zadowolony ambasador – Muszę się przyznać, miałem pewne obawy, czy uda nam się pokonać te wszystkie trudności, na które natrafiliśmy.
    - Ale się udało. Nasza determinacja była ogromna – powiedział uśmiechnięty prezydent.
    - Nie da się ukryć – potwierdził uśmiechając się ambasador – Führer jest bardzo, bardzo zadowolony. Przesyła panu list gratulacyjny z zapewnieniem o dalszym wsparciu FRCA. Teraz kraj dysponuje już poważnym potencjałem, którego nie można lekceważyć. A z naszą pomocą uda się ten potencjał jeszcze zwiększyć.
    - Liczymy na to – rzekł Castaneda.
    - Myślę, że to dobra pora, aby zdecydował się pan na podróż do Europy, do Berlina i osobiście spotkał się z Führerem. Wtedy będzie możliwe zacieśnienie współpracy oraz omówienie kilku istotnych kwestii.
    - Oczywiście, oczywiście. Myślałem o tym, ale zorganizowanie takiej podróży zajmie sporo czasu, gdyż nie możemy ze zrozumiałych względów odwiedzić samego Berlina. To byłoby zbyt podejrzane.
    - Naturalnie, naturalnie – potwierdził Stroppe.
    - Dlatego też już wcześniej rozpocząłem przygotowania i mam tutaj plan podróży po Europie – powiedział Klee.
    - No, no, no doskonała robota – pokiwał głową prezydent Castaneda po zapoznaniu się z dokumentem.
    - Starałem się, aby podróż była dobrze przygotowana – odparł Klee.
    - Jakie stolice odwiedzi prezydent? – spytał Stroppe.
    - Prezydent zacznie w Rzymie, gdzie spotka się z papieżem, a następnie z Duce. Potem prezydent uda się do Genewy na posiedzenie Ligi Narodów, gdzie wygłosi przemówienie na temat ostatnich zajść w naszym regionie. Stamtąd uda się do Führera, gdzie zatrzyma się na dwa dni.
    - Tak, myślę, że Führer z chęcią przyjmie pana w Berghof – wtrącił ambasador.
    - Następnie uda się prezydent do Paryża i Londynu, skąd powróci do kraju – skończył wywód Klee.
    - Napięty harmonogram – zauważył prezydent.
    - Nie da się ukryć, ale dzięki temu ukryjemy prawdziwy cel naszej podróży. Możliwe też, że uda się nam podpisać jakieś intratne porozumienia z innymi krajami europejskimi, ale priorytetem dla nas pozostanie oczywiście współpraca z Rzeszą – powiedział uspokajająco Klee patrząc na ambasadora.
    - Zatem dobrze. Proszę wszystko przygotować. Po załatwieniu wszystkich pilnych spraw związanych z uporządkowaniem sytuacji w kraju wyruszę do Europy – powiedział nie ukrywając zadowolenia Castaneda i zapalił cygaro.
    - Aha, jeszcze jedna sprawa. Właśnie przyszła wiadomość, ze wojna domowa w Hiszpanii została zakończona. Bunt został stłumiony. Generał Franco zniknął.
    - Czyli czerwoni wygrali? – spytał pochmurnie ambasador – To niedobra wiadomość.
    - Owszem. Ale ten konflikt odwracał uwagę od naszych działań. Teraz, gdy dobiegł końca musimy rozważniej podejmować dalsze posunięcia – powiedział prezydent.

    [​IMG]


    Villahermosa, 10 luty 1936.

    Żołnierze Federacji wycofali się właśnie na tereny świeżo przyłączone do Federacji. Panował nastrój rozprężenia i radości. Niektórzy zdobyli już po drodze alkohol i rozpoczęli świętowanie. Druga dywizja piechoty została skierowana do Gwatemali. Juan i reszta drużyny maszerowali drogą w kierunku stacji kolejowej skąd mieli wyruszyć na południe.
    - Nie wiem jak wy, ale ja mam już po dziurki w nosie tej całej wojaczki. Przydało by się trochę odpoczynku – powiedział Carlos i zapalił papierosa.
    - Masz rację. Czuje się jak starzec – potwierdził Juan.
    - Nie narzekać szeregowi – wtrącił Hernandez – Niedługo dostaniecie przepustki, więc będziecie mieli okazję wypocząć. Ale nastąpi to dopiero w stolicy.
    - W stolic? Jasna cholera , zatem biegiem do stolicy – rzucił Carlos i wyraźnie przyspieszył kroku.
    - Szkoda, że w przeciwna stronę tak szybko nie maszerował – rzucił z ironią kapitan – Wtedy wojnę wygralibyśmy w miesiąc.
    Słyszący te słowa żołnierze zaczęli się śmiać.

    MON, Gwatemala, 13 luty 1937.

    Jose siedział właśnie na wykładzie o taktyce małych oddziałów na współczesnym polu walki. Znudzony był cholernie. Gdy wreszcie wykład się zakończył, wyszedł z sali i skierował się ku wyjściu, gdy zaczepił go pułkownik Letiendorff.
    - Kapralu Martinez, proszę za mną.
    Jose nie był zbytnio zadowolony, ale poczłapał za pułkownikiem do gabinetu.
    - Pewnie jest pan zmęczony, więc nie będę pana długo zatrzymywał i przejdę bezpośrednio do meritum sprawy. Zostałem poproszony o wytypowanie małej grupki najzdolniejszych żołnierzy, którzy udadzą się na specjalne kursy szkoleniowe do Europy. Pańskie rezultaty są bardzo dobre, dlatego też jest pan murowanym kandydatem na mojej liście.
    - Ja? Mam jechać do Europy?
    - Tak. Dokładnie do Niemiec. W Berlinie zostanie pan skierowany do szkoły oficerskiej, do której ja sam uczęszczałem. To ogromny zaszczyt.
    - Ale ja nie znam niemieckiego – próbował wymigać się Jose.
    - To się pan nauczy. Zapewniam, piękny język. Mam tutaj pewną książkę. Proszę, niech pan sobie ja weźmie i zacznie przeglądać. To wyjątkowa książka, którą napisał sam Führer. Podeślę panu kogoś z członków niemieckiej misji, żeby panu pomógł opanować podstawy.
    - Ja nie wiem, czy podołam.
    - Da pan radę. Szkoda, żeby pańskie zdolności się zmarnowały. Byłaby to nieopisana strata dla pańskiego kraju. A Federacja potrzebuje zdolnych dowódców.
    - Potrzebuję trochę czasu na zastanowienie się.
    - Ależ oczywiście. Proszę dać mi odpowiedź pojutrze. Liczę na pana – powiedział zdecydowanie pułkownik na pożegnanie.

    Siedziba FSB, Gwatemala, 14 luty 1937.

    Cordova siedział właśnie w gabinecie i przeglądał dokumenty, gdy zapukał śledczy Flores.
    - Panie Cordova, chyba coś znalazłem w sprawie tego Moralesa.
    - Tak? – podniósł wzrok Cordova – Co pan odkrył?
    - Otóż Morales przed wstąpieniem do wojska pracował w United Fruit Company w Gwatemali.
    - No i?
    - Pamięta pan, gdy nasz rząd zdecydował się utworzyć United Company S.A., która przejęła majątek United Fruit Company? Doszło wtedy do pożaru, który strawił magazyn pod Gwatemalą. Niech pan zgadnie kto był odpowiedzialny za ten magazyn?
    - Morales? – spytał Cordova.
    - Dokładnie. Ale to nie wszystko. Po tym pożarze pan Morales zniknął. Nie potrafię ustalić co robił i gdzie się znajdował. Pojawił się w dwa miesiące później w punkcie werbunkowym. Został przyjęty do wojska. Kolejną tajemniczą sprawą jest jego stopień wojskowy. W aktach MON nie udało mi się odkryć nic na temat awansu Morales na kaprala – powiedział nie ukrywając dumy Flores.
    - Nic nie ma? Dziwne, bardzo dziwne. Ale mamy przynajmniej jakiś punkt zaczepienia. Doskonała robota, panie Flores. Proszę szukać dalej.

    Fragment gazety rządowej „Głos Federacji”:

    [​IMG]


    Aula Uniwersytetu San Carlos, Gwatemala, 15 luty 1937.

    Trwa właśnie debata czołowych polityków FRCA na temat ogólnej sytuacji FRCA oraz planów na przyszłość. Obecni są: prezydent Castaneda, szef sztabu Vaides, ambasador Stroppe, główny doradca do spraw przemysłu Saukel, minister zbrojeń generał Arendano, dowódca marynarki Urribe, dowódca sił powietrznych Pineda oraz minister Dominguez.
    - Witam panów na tej konferencji poświęconej przyszłości naszego kraju. Zleciłem każdemu z panów przygotowanie raportów o planowanym rozwoju kierowanych przez panów resortów. Mam nadziej, że nasze spotkanie przyniesie oczekiwane efekty. Proszę, niech zacznie generał Vaides. Pański raport obejmował obecny stan sił lądowych oraz kierunki ich rozwoju – rozpoczął prezydent.
    - Tak jest. Na chwilę obecną dysponujemy pięcioma dywizjami piechoty w pełnej sile bojowej. Uzbrojenie zostało niedawno zmodernizowane, a organizacji poprawiona. Pozwala nam to zabezpieczyć nasze granice od strony lądu. Po pokonaniu Meksyku z tamtej stron nie ma chwilowo żadnego zagrożenia. Część sił stacjonuje obecnie na granicy i umacniaja nasze panowanie na nowo przyłączony terenach. Trzy dywizje piechoty zostały skierowane do stolicy, skąd dwie dyslokujemy w rejon Panamy, aby zabezpieczyć granicę z Stanami Zjednoczonymi – referował Vaides.
    - Jakie kierunki rozwoju pan przewiduje w najbliższej przyszłości? – dopytywał się prezydent.
    - Trudno to na razie określić. Do roku 1938 proponuje podwoić liczbę dywizji piechoty. Liczba dziesięciu dywizji to sił dostateczne, aby obronić terytorium naszego kraju. Jedna jeśli myślimy o dalszej ekspansji potrzebujemy kolejne dziesięć, czyli w sumie dwadzieścia. Nie wiem, czy wystarczy nam na to środków.
    - Dziesięć dywizji jest potrzebnych do obrony FRCA? – spytał Stroppe.
    - Tak. Niestety długa linia brzegowa daje wrogom duże możliwości desantów co w razie powodzenia grozi przecięciem kraju na pół. Obecnie nie dysponujemy marynarką, więc obronę wybrzeża muszą podjąć siły lądowe. Chwilowo jednak za radą pułkownika Letiendorffa poleciłem sformować profesjonalną dywizję dowodzenia, która pozwoli na lepsze dowodzenie na polu bitwy. Jednak jej utworzenie zajmie trochę czasu.
    - Na kiedy będzie gotowa? – spytał Castaneda.
    - Jeśli nie nastąpią żadne opóźnienia przewiduję, że końcem sierpnia będzie gotowa.
    - Rozumiem. Coś jeszcze?
    - To wszystko – powiedział Vaides i usiadł.
    - Dobrze. Teraz szef marynarki, admirał Urribe – powiedział prezydent.
    - Nie będę panów oszukiwał. Sytuacja naszej floty wojennej jest tragiczny. Nie posiadamy żadnych większych jednostek, nie posiadamy niszczycieli, nie posiadamy okrętów podwodnych. Na chwilę obecną mamy tylko naprędce zmontowaną flotę transportową złożoną z trzech statków przejętych po Hondurasie oraz jednego własnego. Posiadamy kilkanaście barek rzecznych, ale nie przedstawiają one żadnej wartości bojowej. Jak już wspominał generał Vaides linia brzegowa naszego kraju wymaga od nas, abyśmy jak najszybciej stworzyli zalążki marynarki wojennej.
    - Faktycznie sprawa jest bardzo trudna – dorzucił Dominguez – Ale mam też dobre wiadomości. Udało się zabezpieczyć i odremontować duży port wojenny w Puerto Quepos na południe od San Jose. Stocznia i urządzenia portowe są gotowe do podjęcia produkcji statków.
    - Panie Dominguez to nie takie proste – wtrącił Urribe – Produkcja statków transportowych znacznie różni się od produkcji okrętów wojennych. Bez odpowiednich technologii nigdy nie uda nam się wybudować okrętu wojennego mogącego nawiązać walkę z wrogiem.
    - Niech mi da pan dokończyć – powiedział spokojnie Dominguez – W Panamie znajdują się również stocznia, a w niej doki doświadczalne oraz inne urządzenia mogące posłużyć do projektowania prototypów okrętów. Potrzebujemy tylko odpowiednich kadr.
    - Tak jest. Kadry i doktryny to kolejny problem. Bez odpowiednich strategii i planów walk morskich nawet najnowocześniejsze okręty zostaną szybko zatopione. A w ostatniej reformie MON zlikwidowano pion szkoleń morskich – narzekał Urribe.
    Prezydent Castaneda siedział zamyślony i przysłuchiwał się debacie. W końcu rzekł:
    - Zatem stworzymy profesjonalne ministerstwo Marynarki. Panie Dominguez, proszę wygospodarować odpowiednie pomieszczenia oraz sprzęt.
    - Tak, mam nawet już pomysł jak tego dokonać.
    - Ze swojej strony mogę zapewnić o wsparciu Rzeszy w tej kwestii. Jeśli prezydent Castaneda zwróci się do Führera w tej sprawie z pewnością uzyska niezbędną pomoc. Mam również małą sugestię. Jeśli Federacji będzie posiadała odpowiednie środki pieniężne może dokonać zakupów okrętów w Europie. Stocznie niemieckie, holenderskie, francuskie, włoskie mogą zbudować okręty dla Federacji. Oczywiście koszty będą znaczne, ale myślę, że warto.
    - A niby skąd wziąć niezbędne fundusze? – dopytywał się Urribe.
    - O tym w dalszej części konferencji – rzekł prezydent – Czy chce pan coś jeszcze dodać?
    - Owszem, obecnie potrzebujemy pilnie każdego okrętu wojennego jaki tylko uda się nam uzyskać. Apeluje o to.
    - Będziemy o tym pamiętać, a teraz generał Pineda i raport o lotnictwie.
    - Powiem krótko. Sytuacja podobna jak z flotą. Obecnie dysponujemy jedynie samolotami transportowymi, ale są to samoloty cywilne nie nadające się do działań bojowych. Dobrze, że zyskaliśmy pomoc z Rzeszy w postaci zakładów Junkersa. Dzięki temu uda się podjąć produkcję myśliwców. Natomiast siły bombowe wymagają większych nakładów. Proponuje w najbliższym czasie utworzyć dwa skrzydła myśliwskie oraz dwa bombowe. Myślę, że jesteśmy w stanie tego dokonać. W dalszej kolejności apeluje o stworzenie lotnictwa morskiego, które może wspomóc obronę wybrzeży naszego kraju.
    - A co z lotniskami?
    - O to nie ma co się martwić. Posiadamy sieć lotnisk wojskowych. Nie są to duże lotniska, ale na razie wystarczające. Możemy je później rozbudować, jeśli zajdzie taka konieczność – zakończył Pineda.
    - Bardzo dziękuje za tą krótką i zwięzłą wypowiedź. Oddaje teraz głos panu Saukel.
    - Ja również nie będę się rozwodził i powiem krótko. Proponuje wdrożyć w życie dwuletni plan rozwoju gospodarczego FRCA. Zakłada on otwarcie nowych zakładów zbrojeniowych w Gwatemali oraz pod Salwadorem. Dodatkowo ustaliłem już listę zakładów objętych restrukturyzacja oraz listę spółek wystawionych na sprzedaż. Powinno to dać spore zyski, które z pewnością się przydadzą. Dalsze ustalenia odkładam do rezultatów wizyty pana prezydenta w Europie.
    - Jeszcze jedno – wtrącił generał Arendano – Mamy spore nadwyżki zaopatrzenia wyprodukowanego w czasie wojny. Co z nim zrobić? Nie mieszczą się w magazynach.
    - Sprzedać temu, kto da najlepsza cenę – odparł Saukel.
    - Najlepsza ofertę dali Brytyjczycy. Mam podpisać umowę? – dopytywał się Arendano.
    - Tak. Są nam potrzebne pieniądze – powiedział Castaneda, po czym dodał – Jeśli to wszystko to myślę, że na tym na razie zakończymy. Każdy wie co ma robić i na czym się skupić. Liczę na panów – powiedział na zakończenie prezydent.

    [​IMG]

    [​IMG]

    W następnym odcinku:
    Czy śledczy Flores odkryje kolejne dowody w sprawie Moralesa?
    Jakie będą wyniki referendum?
    Czy Jose wyjedzie do Europy?
    Co po zakończeniu wojny będą robić nasi bohaterowie?

    Tytuł następnego odcinka: Wielkie referendum

    --------------------------------

    Nikt ważny
    To nie jest żaden mod tylko moje własne amatorskie modyfikacje. Mówiłem już, że zastanawiam się nad wypuszczeniem plików z mojej rozgrywki, ale chwilowo nie mam czasu na ich dopieszczenie. Może później.
     
  2. Ponury Joe

    Ponury Joe Guest

    FRCA AAR
    16 - 28 lutego 1937


    Odcinek XXVII - Wielkie referendum


    Gwatemala, 16 lutego 1937.

    Jose spacerował ulicami miasta, które zdążył już całkiem dobrze poznać. Rozmyślał o propozycji pułkownika. Odpowiedź miał dać wczoraj, ale jakoś nie mógł się zdecydować. Targały nim wątpliwości, czy powinien udać się do dalekiej Europy. Przeczuwał, że wyjazd ten może zmienić całe jego dotychczasowe życie. Nie był pewien, czy na tą zmianę jest gotowy. W pewnym momencie usłyszał, że ktoś go woła. Obejrzał się za siebie i ku swojej wielkiej radości zobaczył Juana wraz z resztą drużyny.
    - A niech mnie! Co za spotkanie – rzucił na powitanie przyjaciół – Co wy tutaj robicie?
    - Jak to co? – spytał Juan klepiąc go po plecach – Dostaliśmy przepustki. Mamy fart, bo trzecia i czwarta dywizja zostały skierowane do Panamy. Kupa drogi przed nimi. My będziemy stacjonować w stolicy.
    - No to widzę, że macie teraz kupę wolnego czasu – powiedział uśmiechając się Jose – Co będziecie robić?
    - Nie wiem jak wy, ale ja mam zamiar udać się do burdelu. O tak! – powiedział Carlos – Te, ty już jakiś czas przebywasz w tym mieście. Może znasz jakiś dobry lokal godny polecenia? Wiesz o co mi chodzi.
    - Niestety nie mam czasu, aby odwiedzać takie przybytki, ale z pewnością coś znajdziesz – odparł Jose uśmiechając się.
    - A pewnie, że znajdę! Kto idzie ze mną na dziwki?! – zawołał.
    Zgłosiło się kilku rozochoconych żołnierzy.
    - Zuch chłopaki! – pochwalił Carlos, po czym spytał drwiącym tonem Bucha – A ty co Buch? Nie idziesz?
    - Buch nie idzie…Po co ma iść?
    - Jak to po co? Zabawić się z kobietkami.
    - Kobietki nudne, one się tylko rządzić i chichotać. Buch woleć zostać tutaj – powiedział z śmiertelnie poważną miną.
    - Szkoda tracić na ciebie czas. Ruszamy! – krzyknął - Na razie chłopaki!
    Jose, Juan, Antonio i Buch spoglądali jeszcze na grupkę rozbawionych żołnierzy z Carlosem na czele oddalającą się od nich.
    - Widzę, że już nieźle zdążyliście się schlać – powiedział ironicznie Jose.
    - Nie da się ukryć – odparł wzruszając ramionami Juan – Ale ja jestem w miarę trzeźwy. Może pójdziemy gdzieś i pogadamy?
    - Jasne. A co z wami? – spytał Antonia i Bucha.
    - Ja? Ja nie wiem co zrobię – odparł Antonio, który dopiero niedawno pozbierał się po wstrząsających przeżyciach – Chyba tutaj zostanę jakiś czas, chociaż może udam się do domu…
    - Buch pojedzie do mamy. O, jak się stęsknić za mama – powiedział rozradowany Buch.
    - No to chyba się nie zobaczymy przez jakiś czas – powiedział Jose – Trzymajcie się.
    Szli wąską uliczką mijając przechodniów zajętych własnymi sprawami. Po krótkiej chwili milczenia Jose powiedział:
    - Tutaj niedaleko jest mała kawiarenka, gdzie dają świetną kawę. Możemy tam zajrzeć. Co ty na to?
    - Jasne, jak dla mnie może być. Nie spałem ostatniej nocy, bo było za głośno, jeśli wiesz co mam na myśli.
    - Chyba potrafię się domyślić. O to już tutaj. Siadaj, zaraz coś zamówimy, ja stawiam.
    - No coś ty, przecież mam pieniądze. Dostałem żołd – protestował Juan.
    - Dość gadania, ja stawiam i już – zadecydował stanowczo, po czym krzyknął na kelnera – Pablo, daj tutaj dwie kawy i dwa rogaliki z dżemem, tylko świeże. Nie tak jak ostatnio!
    - Się robi senior.
    Po chwili zamówienie zostało zrealizowane.
    - Spróbuj kawy. Prawdziwa antiqua gwatemalska.
    - Widzę, że często tutaj bywasz – powiedział Juan przegryzając rogalem.
    - No, trzeba coś robić wieczorami, prawda? – powiedział uśmiechając się – Inaczej umarłbym tutaj z nudów.
    - Racja, racja. To co jeszcze porabiasz? Z nogą już wszystko w porządku?
    - Tak. Mam już za sobą rehabilitację.
    - Podobno skierowali cię na jakieś szkolenia? – dopytywał się Juan.
    - No, cholera jasna, skierowali. Strasznie ciężka sprawa.
    - Jak to?
    - No widzisz, chcą mnie wysłać do Europy.
    - Do Europy? – spytał zdziwiono Juan – No, no, no, kto by pomyślał! Jose Martinez podróżnikiem.
    - Bardzo śmieszne. Sprawa jeszcze nie jest przesądzona. Waham się, czy jechać – powiedział Jose.
    - Wahasz się? Człowieku! Jakbym mi to zaproponowali to zgodziłbym się od razu, a ty się wahasz – pokręcił głową Juan – Co cię tu trzyma? Nie masz żony, dzieci, więc w czym problem?
    - Sam nie wiem.
    - Marudzisz. Sam powiedziałeś, że należy dążyć za wszelką cenę na szczyt, pamiętasz?
    - Pamiętam – mruknął Jose.
    - No, to ja nie wiem czemu się jeszcze zastanawiasz? – powiedział Juan i pochłonął ostatni kęs rogalika.
    - Może masz rację – powiedział z namysłem Jose – A co mi tam. Pojadę!
    - No, teraz poznaję mojego człowieka. Musimy za to wypić. Kelner! Butelkę rumu!
    - Się robi senior.
    - Ile razy ci mówiłem, żebyś nie powtarzał w kółko „Się robi senior” – wrzasnął Blanco, właściciel kawiarni.
    - Się robi senior – odparł Pablo.
    - Proszę mu wybaczyć panowie – powiedział stawiając na stoliku butelkę rumu i dwie szklaneczki – Specjalnie tak robi gnojek jeden, żeby mnie zdenerwować. Gdyby nie fakt, że jest moim kuzynem już dawno wywaliłby tego darmozjada na zbity pysk.
    Gdy Blanco oddalił się Juan nalał rumu do szklanek i powiedział:
    - Toast. Za Europę i za koniec wojny!
    - Za koniec wojny i Europę – powtórzył Jose i po spełnieniu toastu spytał:
    - A ty co masz zamiar teraz robić?
    - Ja? Nie zastanawiałem się nad tym. Może wrócę do Puerto Barrios?
    - Puerto Barrios, tak? – spytał szyderczo Jose.
    - Co ci chodzi? – spytał zdziwiony Juan.
    - O nic – odparł zapytany.
    - Przecież widzę, że się dalej szczerzysz jak idiota. Gadaj co ci chodzi po głowie.
    - Dobra już, dobra – powiedział pojednawczo Jose – Może zamiast do Puerto Barrios udasz się na wschód?
    - Na wschód? Niby gdzie?
    - No cóż. Jest takie miasteczko…Czekaj, jak ono się nazywało? - tutaj Jose przerwał i z wyraźnie aktorskim zacięciem chwycił się za podbródek - Aaa, tak już wiem. Może udasz się do Sanata Rosa de Copan?
    - A czemu niby ma się tam udać? – spytał obojętnym głosem Juan.
    - Czemu? Czy przypadkiem nie mieszka tam pewna kobieta, która swego czasu wpadła ci w oko?
    - Dajże spokój. Pewnie mnie już nie pamięta.
    - Ależ ty jesteś dziecinny – rzucił rozbawiony Jose.
    - I kto to mówi? - zripostował Juan, po czym obaj zaczęli się serdecznie śmiać.
    Ani się nie obejrzeli, gdy butelka rumu została opróżniona, a na zewnątrz zaczynało się ściemniać.
    - Muszę już iść, ale jeszcze się spotkamy, prawda? – spytał Jose.
    - Jasne, zabawię jeszcze trochę w stolicy, a potem…Zobaczymy.

    [​IMG]


    Gabinet pułkownika Letiendorffa, MON, Gwatemala, 17 lutego 1937.

    Jose stał chwilę przed gabinetem i zbierał się na odwagę. W końcu zapukał i wszedł do pokoju. Pułkownik Letiendorff siedział w fotelu i przeglądał jakieś dokumenty.
    - A to ty kapralu. Miałeś być wczoraj – powiedział z wyrzutem pułkownik – Mam przynajmniej nadzieję, że masz dobre wiadomości.
    - Nie wiem, czy są one dobre, ale zdecydowałem się pojechać do Europy – wystękał Jose.
    - Doskonale, wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz – odparł Letiendorff – Bardzo dobra decyzja. Sam się o tym przekonasz. Czyli mam już gotową listę dziesięciu kandydatów, których wyśle razem z prezydentem do Europy. Jak tam nauka języka?
    - Powoli robię postępy, ale to strasznie trudny język.
    - Trudny, ale piękny. Proszę się nie poddawać. Gdy dotrze pan do Berlina skierują pana na profesjonalny kurs. Dam znać mojemu znajomemu, który się panem zaopiekuje. Ale jeszcze o tym porozmawiamy.
    - Racja. Teraz muszę już iść, bo spóźnię się na wykłady.
    - Zatem nie zatrzymuje pana.


    Gabinet prezydenta, Gwatemala, 23 lutego 1937.

    W poczekalni przed gabinetem prezydenta panował dziś wyjątkowy tłok. Liczni ministrowie pragnęli spotkać się z prezydentem, aby omówić istotne kwestie. Prezydent właśnie skończył jeść śniadanie i zaprosił pierwszą osobę z poczekalni. Osobą tą był szef wywiadu Ariza.
    - Słucham panie Ariza, w czym mogę pomóc?
    - Panie prezydencie, chciałbym się zwrócić do pana z pewną prośbą. Otóż jestem już starym człowiekiem, zdrowie już nie to, głowa nie pracuje tak szybko jak dawniej. Ostatnie tygodnie były dla mnie niezwykle ciężkie. Mnóstwo pracy oraz stres nie wpływają dobrze na moje zdrowie – ciągnął Ariza – Dlatego też uznałem, że czas ustąpić miejsca młodszym i bardziej energicznym.
    - Co pan przez to rozumie?
    - Chciałbym, aby zwolnił mnie z obowiązku szefa wywiadu i przeniósł na mniej eksponowane stanowisko.
    - Ale kto pana zastąpi? – spytał prezydent.
    - Z pewnością znajdzie pan odpowiedniego kandydata na moje miejsce.
    - Jest pan pewien tej decyzji? Osobiście jestem bardzo zadowolony z pańskiej pracy.
    - Owszem. Czuje się już zmęczony i wypalony. Nie oznacza to jednak, że nie będę działał dalej dla dobra Federacji. Po prostu uznałem, że stanowisko szefa wywiadu wymaga osoby młodszej i lepiej zorientowanej we współczesnym świecie.
    - Rozumiem. Skoro taka jest pańska decyzja to ja muszę się z nią pogodzić. Proszę zatem udać się na zasłużony odpoczynek i proszę być spokojnym. Odpowiednio nagrodzę pańskie zasługi dla naszej sprawy.
    - Służba Federacji jest nagrodą samą w sobie – powiedział patetycznie Ariza i po uściśnięciu dłoni prezydenta opuścił gabinet mijając się w drzwiach z ministrem Dominguezem.
    - Widzę, że dzisiaj straszna kolejka do pana się ustawiła – powiedział na powitanie.
    - Faktycznie, każdy chce zdążyć przed planowaną podróż do Europy.
    - No, to ja nie będę zabierał panu więcej czasu, niż jest to konieczne. Pragnę zameldować, że w Salwadorze rośnie niezadowolenia.
    - Z jakiego powodu? – spytał lekko zdziwiony Castaneda.
    - Tamtejsze elity domagają się spełnienia pańskich obietnic, czyli dopuszczenia tamtejszych polityków do stanowisk w Federacji.
    - A więc o to chodzi. No tak, zupełnie o tym zapomniałem. Tyle mam spraw na głowie. Czy FSB inwigilowała tamtejszych polityków?
    - Oczywiście. Cordova dostarczył mi listę osób godnych zaufania, którzy są gotowi związać swoje losy z Federacją. Akta znajdują się w siedzibie FSB.
    - Rozumiem. Zatem proszę przysłać do mnie pana Cordovę, bo mam do niego sprawę.
    - Oczywiście. Chce również poinformować, że moi ludzie przeprowadzili nabór wśród byłych oficerów krajów podbitych i wytypowali listę osób gotowych za odpowiednie profity wstąpić do nas na służbę. Osobiście udało mi się przekonać marszałka Somozę, aby wsparł naszą sprawę.
    - Doprawdy? – spytał zdziwiony prezydent – Jak się panu to udało?
    - Mam wrodzony dar przekonywania ludzi – odparł uśmiechając się Dominguez.
    - Czy można mu ufać?
    - Myślę, że tak, ale pozostaje on pod stałą obserwacją.
    - Rozumiem. Czy to wszystko? Jeśli tak to proszę przysłać następną osobę z poczekalni oraz powiadomić Cordovę, że chce się z nim pilnie widzieć.
    Minister Dominguez skinął głową i opuścił gabinet, do którego po chwili wkroczył pan Saukel z jakimiś dokumentami.
    - Znowu papierowa robota? – wykrzywił się Castaneda – Strasznie ciężki ten dzień.
    - Proszę być spokojnym – uspokoił prezydenta Saukel – Dokumenty te nie są dla pana.
    - Zatem co pana do mnie sprowadza?
    - Rozpoczął się pierwszy przetarg rządowy. Wystawiliśmy na sprzedaż Banco de Honduras S.A.. Cena wywoławcza to milion quetzali, ale niestety nie uda się nam uzyskać takiej sumy. Bank ten maił spore kłopoty finansowe, pleniła się korupcja i łapownictwo.
    - Ile możemy zarobić? – spytał prezydent.
    - Siedemset tysięcy quetzali to górna granica jaką możemy osiągnąć. Mam już pierwszą ofertę na kwotę 600 tysięcy. Mamy czekać na lepsze propozycję, czy dobić targu? – spytał Saukel.
    - Kto jest nabywcą?
    - Francuski bank „Société Générale”. Mam też informację, że zainteresowani są też Amerykanie z Bank of America. Podobno chcą dać aż 900 tysięcy quetzali.
    - 900 tysięcy? Co pan na to?
    - Proponuje sprzedać Francuzom. Im mniej amerykańskich wpływów w FRCA tym lepiej.
    - Rozumiem. Zatem polegam na panu. Ja się zbytnio na ekonomi nie znam. Powierzam panu losy naszej gospodarki. Mam do pana pełne zaufanie. Proszę podejmować decyzję samodzielnie i mnie tylko informować o ich efektach.
    - Dziękuje za zaufanie. Zrobię wszystko, żeby pana nie zawieść. Dowidzenia.
    W gabinecie pojawił się teraz minister Klee.
    - Dużo osób jeszcze czeka na korytarzu? – spytał prezydent.
    - Nie, tłum się już przerzedził. Mam kilka ważnych informacji i potrzebuje pańskiej opinii. Po pierwsze, Meksykanie poinformowali mnie, że zgodnie z warunkami pokoju do końca miesiąca prześlą pierwszą ratę reparacji wojennych. 500 tysięcy quetzali będzie niedługo do naszej dyspozycji. Po drugie, rozpocząłem rozmowy sondażowe ze Stanami Zjednoczonymi na temat Kanału. Sekretarz stanu pragnie się spotkać z panem osobiście. Pomyślałem, ze wracając z Europy mógłby pan odwiedzić Amerykę i załagodzić powstałe ostatnio napięcia. Co pan na to?
    - Czyżby zaczęli się ze mną liczyć? – spytał uśmiechając się Castaneda – Zatem dobrze. Skoro tak nalegają to wydłużę swoją podróż i złoże wizytę w Stanach Zjednoczonych.
    - Zatem ustalę szczegóły. I po trzecie, wysondowałem możliwość szybkiego zdobycia okrętów wojennych dla Federacji. Negocjację trwają z kilkoma krajami. Na chwilę obecną udało mi się nawiązać obiecujące negocjację z Argentyną.
    - Rozumiem. Zatem czekam na rezultaty tych negocjacji. Proszę być w stałym kontakcie z admirałem Urribe.
    - Oczywiście, będę się z nim konsultował w tej sprawie.
    Po odprawieniu jeszcze kilku petentów prezydent wyciągnął się wygodnie w fotelu i sięgnął po cygaro.
    - Proszę już nikogo nie wpuszczać. Potrzebuję chwili spokoju.

    [​IMG]

    [​IMG]



    Gabinet prezydenta, Gwatemala, 24 lutego 1937.

    Następnego dnia zgodnie z wolą prezydenta w gabinecie pojawił się szef FSB Cordova.
    - Chciał się pan ze mną widzieć? – spytał.
    - Owszem. Potrzebuje kogoś zaufanego na stanowisko szefa wywiadu. Pan Ariza złożył wczoraj dymisję – powiedział prezydent – Wskazanym byłoby, aby kandydat pochodził z poza Gwatemali.
    - Tak, myślę, że mam kogoś zaufanego, kto by się nadał. Pan Bolanos pochodzi z Salwadoru i jest moim zaufanym człowiekiem. Pracuje dla mnie w FSB i jestem bardzo zadowolony z jego dokonań.
    - Doskonale. Zatem proszę mi go przedstawić. Jeśli mi się spodoba zostanie mianowany szefem wywiadu. A teraz sprawa ważniejsza. Jak tam przygotowania do referendum? Czy powinniśmy się martwić o jego wyniki?
    - Nie ma powodu do obaw. Moi ludzie już od dłuższego czasu pracują w terenie. Będziemy czuwać nad wynikami referendum. Główni przeciwnicy Federacji zostali już wyłapani i siedzą obecnie w obozach odosobnienia. Podstawimy paru agitatorów i krzykaczy. Część ludności popiera ideę Federacji, więc wszystko powinno pójść gładko.
    - Oby pan miał rację. Chciałbym, aby wyniki tego głosowania uspokoiły sytuacje w kraju i dały mi niezbity argument dla Ligi Narodów o słuszności naszych posunięć.
    - Zapewniam pana, że tak będzie. Jeszcze dzisiaj przyślę pana Bolanos, aby pan mógł go poznać.
    - Doskonale.

    [​IMG]

    Po kilku godzinach w gabinecie prezydent pojawił się nowy kandydat na stanowiska szefa wywiadu, pan Bolanos. Wszedł do gabinetu i uścisnął dłoń prezydenta.
    - Witam pana. Pan Cordova bardzo zachwalał pańskie predyspozycje. Jestem ciekawy, czy miał rację. Proszę mi coś opowiedzieć o pańskich dokonaniach – powiedział na przywitanie prezydent.
    - W FSB zabezpieczałem zakłady przemysłowe na terenach zajętych przez FRCA. Dbałem o to, aby różni dywersanci nie narobili szkód, które mogłyby być trudne do zlikwidowania. Nadzorował rozruch fabryk…
    - Czyli zajmował się pan głównie sprawami ochrony i rozwoju przemysłu, tak? – przerwał prezydent.
    - Można tak to ująć.
    - Interesujące – pokiwał głową prezydent.
    Przypatrywał się swojemu rozmówcy i po chwili namysłu rzekł:
    - Skoro pański przełożony opowiedział się za panem oznacza to, że musi panu ufać. Zatem dam panu szansę. Od jutra zostanie pan ministrem wywiadu. Gratuluje. Zobaczymy jak się pan spisze.
    - Postaram się nie zwieść pańskiego zaufania.

    San Jose, 27 lutego 1937.

    Tego dnia odbywało się referendum w sprawie uczestnictwa w Federacji na terenach Nikaragui, Kostaryki, Panamy oraz w Los Altos. W ukryciu działali agenci FSB, którzy nawoływali do głosowania za Federacją. Przeciwnicy polityczni obecnej ekipy zostali aresztowani lub uniemożliwiono im udział w głosowaniu. W San Jose, dawnej stolicy Kostaryki frekwencja wyborcza była całkiem wysoka i nic nie zakłócało przebiegu głosowania.
    - Luis głosowałeś już? – spytał Ricardo, siedemdziesięcioletni starzec przesiadujący całymi dniami w parku miejskim.
    - Eee, nie idę głosować. Co to da? – odparł Luis, który był jego kompanem i dobrym znajomym – Lepiej zagrajmy w warcaby stary capie.
    - Kogo nazywasz starym capem? – spytał oburzony Ricardo i podrapał się po siwym zaroście przypominającym brodę kozy.
    - A ciebie. Kogóż by innego. Co cię tak na polityczne sprawy wzięło?
    - No wiesz, w końcu zaszły jakieś zmiany, nie?
    - Zmiany? Takie to zmiany jak ten wrzód co mi tutaj wyrósł. O! – powiedział poirytowany Luis i wskazał palcem na twarz.
    - Ty to chyba ślepy jesteś. A widziałeś to? – spytał i wyjął za pazuchy dowód wydany mu dzisiaj przez lokalnych urzędników – Widzisz co tutaj piszę? O b y w a t e l F R C A! A patrz co pisało na starym - o b y w a t e l K o s t a r y k i!
    - A co to jest to FRAC?!
    - Głupiś! Nie FRAC, tylko FRCA. To jakaś nazwa państwa, czy coś. Wychodzi na to, że zmieniło nam się państwo.
    - Państwo jest takie samo, tylko inaczej się nazywa. Jeśli spodziewasz się jakichkolwiek zmian to jesteś bardzie głupi niż się spodziewałem.
    - Ale z ciebie łajza. Siadaj już i gramy. Bierzesz czerwone, czy czarne piony? – spytał poirytowany pesymizmem Luisa.
    - Sam jesteś łajza. Dawaj czerwone. Dostaniesz ode mnie dziś łupnia jakich mało. Czuje, że jestem w życiowej formie.
    - Tak jak ostatnio? – rozchichotał się Ricardo – Przypominam, że przegrałeś tyle razy, że się o mało nie popłakałeś.
    - Widać, że starość poszła ci na głowę i już nie pamiętasz jakie manto ci spuściłem w niedziele.
    - Ha, ciekawe w którą?
    - Grasz, czy nie? – spytał rozdrażniony Luis.
    - Gram, gram. Pokaż na co cię stać – odparł Ricardo i wyciągnął zza pazuchy flaszkę wina – A to, żeby się nam przyjemniej grało.

    Siedziba FSB, Gwatemala, 28 lutego 1937.

    Śledczy Flores siedział właśnie nad kolejną partią dokumentów przysłanych z ministerstwa obrony narodowej. Po przejrzeniu kilkudziesięciu teczek powoli zaczął odczuwać zmęczenie. Było już ciemno, a on był na nogach od rana. Nie pomogła nawet silna kawa, którą wypił jakiś czas temu. Oczy zaczynały mu się kleić. W końcu powiedział sam do siebie:
    - Dobra, jeszcze ta teczka i idę do domu.
    Sięgnął po ostatnią teczkę z tej partii dokumentów i zaczął ją przeglądać. W pewnym momencie przeczytał coś co sprawiło, że całe zmęczenie ustąpiło. Poderwał się z fotela i wyszedł z gabinetu. Szybkim krokiem skierował się ku pokojowi zajmowanemu przez Cordovę.
    - Szef jest? – spytał asystenta Cordovy, który zamykał właśnie gabinet.
    - Pan Cordova nadzoruje referendum i chwilowo go nie ma w stolicy. Będzie dopiero pojutrze.
    - Nie mam tyle czasu – rzucił i skierował się ku wyjściu z budynku. Wsiadł do rządowego samochodu i powiedział do kierowcy:
    - Do ministerstwa spraw wewnętrznych.
    - Tak jest.
    Po kilkunastu minutach samochód podjechał pod gmach ministerstwa i Flores skierował się do gabinetu ministra Domingueza, który urzędował tego dnia do późna.
    - W czym mogę pomóc panie Flores? – spytał Dominguez.
    - Proszę zerknąć na te dokumenty oraz na ten raport, który został przeze mnie sporządzony. To wszystko wyjaśni.
    Dominguez zatopił się w lekturze. Po chwili powiedział ściszonym głosem.
    - Doskonała robota. Kiedy pan na to wpadł?
    - Przed chwilą. Przeglądałem te akta z MON.
    - Czy informował pan już Cordovę lub kogoś innego?
    - Szef jest obecnie poza stolicą. Nadzoruje referendum. Dlatego też udałem się od razu do pana, panie ministrze – odparł Flores.
    - Doskonałą robota. Proszę zostawić te dokumenty u mnie. Skontaktuje się z Cordovą i wspólnie zdecydujemy co dalej robić. Proszę teraz odpocząć. Wygląda pan na zmęczonego – powiedział Dominguez.
    - W rzeczy samej. Do widzenia panu.
    Wychodząc z gabinetu Domingueza Flores usłyszał jeszcze jak minister podnosi słuchawkę telefonu i wykręca numer. Po opuszczeniu ministerstwa wsiadł do rządowego samochodu i nakazał zawieźć się do domu. Limuzyna rządowa jechała przez miasto pogrążone w ciemności.
    - To tutaj. Proszę się zatrzymać. Dojdę sobie ten kawałek.
    Wysiadł z samochodu i skierował się ulicą w kierunku domu. Rządowa limuzyna już odjechała i na ulicy został on sam. Wtem zza rogu wyłoniła się postać w długim płaszczu, z kapeluszem o szerokim rondzie zasłaniającym twarz, która zagrodziła mu drogę. Rozległ się stłumiony huk wystrzału, potem kolejny i jeszcze jeden. Człowiek w płaszczu odwrócił się i spokojnie zniknął w uliczce, z której przed chwilą się wyłonił. Po chwili cisze nocną rozerwał krzyk kobiety. Na chodniku leżał martwy człowiek.


    W następnym odcinku:
    Kto jest odpowiedzialny za śmierć śledczego Floresa?
    Na trop jakiej afery wpadł Flores?
    Jakie będą wyniki referendum?
    Czy podróż dyplomatyczna prezydenta Castanedy odbędzie się zgodnie z planem?

    Tytuł następnego odcinka: Republika bananowa?

    ---------------------------------------------

    Ministrowie Salwadoru zostali dodani do listy polityków FRCA.

    Proszę mnie nie linczować, ale również wszyscy dowódcy (czyli ci z Kostaryki, Panamy, Hondurasu i Nikaragui) zostali dodani do listy dowódców FRCA (z wyjątkiem przypadków, gdy dowódca zasiadał w ścisłym kierownictwie danego państwa w momencie wybuchu wojny). Zabieg taki jest konieczny z punktu widzenia sposobu w jaki gram (jedna dywizja - jeden dowódca).
     
  3. Ponury Joe

    Ponury Joe Guest

    FRCA AAR
    1 - 15 marca 1937


    Odcinek XXVIII - Republika bananowa?



    Gabinet prezydenta, Gwatemala, 2 marca 1937.

    Prezydent siedział zamyślony w fotelu i spoglądał przez okno na ogród. Po chwili obrócił się i spytał obecnego w gabinecie szefa FSB:
    - Co mam o tym myśleć? Nasz człowiek zastrzelony na ulicy. Czy są jakieś ślady, świadkowie, cokolwiek?
    Cordova westchnął ciężko i odparł:
    - Nie mamy nic. To była robota zawodowców. Raport z sekcji zwłok mówi o trzech ranach postrzałowych. Ale już pierwsza była raną śmiertelną, tak jak kolejne dwie. Przesłuchaliśmy osobę, która odnalazła ciało, ale nic się nie dowiedzieliśmy.
    - Zawodowcy? Nad czym Flores pracował?
    - Badał sprawę niejakiego Moralesa, który najwyraźniej był obcym agentem w naszych szeregach. Prawdopodobnie chodzi o wywiad amerykański. Przekazałem już raporty ministrowi Dominguezowi.
    - Co robił Flores przed swoją śmiercią? Może się z kimś kontaktował? – spytał prezydent.
    - Z tego co ustaliliśmy cały wczorajszy dzień spędził w siedzibie FSB przeglądając dokumenty dostarczone przez MON. Następnie około godziny 23 wyszedł z budynku i rządową limuzyną udał się do MSW, gdzie spotkał się z ministrem Dominguezem. Po chwili opuścił gabinet ministra i kazał się zawieść pod swój dom. Wysiadł około 23:30 z limuzyny i skierował się w kierunku mieszkania. Kierowca nic więcej nie widział. Ciało znaleziono o 23:45.
    - Czego Flores chciał od Domingueza?
    - Minister mówił, że na jego polecenie przyniósł jakieś dokumenty na temat działalność obcego wywiadu. Przejrzałem te dokumenty i nie ma w nich nic, czego byśmy już nie wiedzieli – rzekł zrezygnowany Cordova.
    Twarz prezydenta stała się pochmurna. Bębnił głucho palcami po blacie biurka. W końcu rzekł:
    - Panie Cordova, coś się szykuje. Proszę zachować czujność. Za tydzień wyruszam do Europy. Nie mogę odwołać tej podróży. Wszystko jest już zapięte na ostatni guzik. Amerykanie o tym wiedzą. Możliwe, że planują jakieś działania mogące rozbić nasz kraj. Ale sami się przekonają, że FRCA nie jest „bananową republiką” jak z pogardą nas kiedyś określali. Proszę mnie teraz uważnie posłuchać: zdaje się na pana. Niech FSB zostanie postawiona w stan najwyższej gotowości. Od dzisiaj podlega pan bezpośrednio mnie. Na czas mojej nieobecności dostanie pan specjalne pełnomocnictwa. Proszę zadbać o to, aby nasz kraj nie ucierpiał podczas mojej nieobecności.
    Prezydent wstał z fotela i podszedł do Cordovy.
    - Jak do tej pory okazał się pan lojalnym człowiekiem. Jestem bardzo zadowolony z pańskiej służby. Ufam panu.
    - To dla mnie zaszczyt. Przysięgam, że nie zawiodę pańskiego zaufania. Jeśli tylko Amerykanie spróbują coś zrobić, powstrzymam ich.
    - Liczę na pana. I jeszcze jedno. Czy są już wyniki referendum?
    - Owszem. Wszystko poszło po naszej myśli tak jak pana informowałem. Część ludności naprawdę popiera naszą idee. Najlepiej głosowanie wypadło w Salwadorze, Los Altos oraz w Kostaryce. Tam nie musieliśmy nawet zbytnio oszukiwać. Najgorsze wyniki uzyskaliśmy w Panami i Hondurasie. Zwolennicy Federacji są tam w mniejszości. Ale w ogólnym rozrachunku referendum było wielkim sukcesem – zameldował Cordova.
    - Doskonale. Proszę mi dostarczyć wyniki. Przedstawię je w Lidze Narodów. To wszystko. Liczę na pana podczas mojej nieobecności – powtórzył jeszcze raz prezydent na żegnając Cordovę.

    [​IMG]


    Gwatemala, 3 marca 1937.

    W lokalu seniora Blanco siedział Jose oczekując na Juana. Mieli się tutaj spotkać, ale Juan miał już spore spóźnienie. W końcu zdyszany wszedł do kawiarni.
    - Przepraszam za spóźnienie. Straszny tłok na ulicach. Dzisiaj jarmark.
    - Ważne, że w końcu przyszedłeś. Pablo, daj nam butelkę rumu.
    - Się robi senior.
    - Rum? Cóż to za okazja? – spytał Juan.
    - To na pożegnanie. 8 marca wyruszam do Europy i nie wiem kiedy wrócę.
    - Tak szybko?
    - Niestety tak. Prezydent wyrusza z jakąś oficjalną podróżą po Europie i mam mu towarzyszyć.
    - Czyli zwiedzisz kawał świata? Mam nadzieje, że się nie rozmyśliłeś?
    - Teraz już jest za późno. Muszę jechać.
    Zapadła na chwilę cisza, którą przerwał Pablo stawiając na stoliku butelkę rumu i dwa kieliszki.
    - Dzięki Pablo. Napijmy się na pożegnanie – powiedział wreszcie Jose.
    - Napijmy się!
    - No to co zrobisz, gdy mnie już tutaj nie będzie? – spytał Jose.
    - Zastanawiałem się nad tym. Skoro ty wybierasz się zwiedzać świat to ja pozwiedzam nasz kraj, który niepomiernie się rozrósł. Kosztowało to nas sporo krwi. Chce sprawdzić, czy było warto.
    - Rozumiem – odparł Jose.
    - Znowu szczerzysz zęby?
    - Zacznij od Santa Rosa de Copan i mówię ci to całkiem poważnie.
    - Zobaczymy, zobaczymy – odparł uśmiechając się nieśmiało Juan – A teraz napijmy się!

    [​IMG]


    Gabinet prezydenta, 5 marca 1937.

    Do gabinetu prezydenta przybył minister Klee wraz z admirałem Urribe.
    - Co panów tutaj sprowadza? – spytał prezydent.
    - Informowałem pana o negocjacjach z Argentyną. Rozmowy dobiegły końca. Są gotowi za 400 tysięcy quetzali sprzedać nam stary krążownik „Rosales”. Jest to ich ostateczna propozycja – zaczął minister Klee.
    - Jaki jest stan tego okrętu? – spytał prezydent.
    - Wymaga on remontu oraz modernizacji urządzeń pokładowych. Kadłub jest w dobrym stanie, gorzej z artylerią pokładową, która jest w znacznym stopniu skorodowana. Próbowałem wynegocjować niższą cenę, ale Argentyńczycy są świadomi, że potrzebujemy pilnie każdego okrętu. Rekomenduję podpisać umowę kupna – odparł Urribe.
    - Zatem dobrze. Proszę wykorzystać środki z pierwszej raty reparacji. Proszę dalej szukać okrętów, które moglibyśmy odkupić.
    - Oczywiście. Prowadzimy dalsze negocjację z kolejnymi krajami – odparł Urribe.
    - Ze swojej strony natomiast pragnę pana poinformować, że wszystkie niezbędne przygotowania związane z podróżą do Europy zostały już zakończone. Ósmego marca rano wyruszymy na pokładzie statku „del Valle” do Europy.
    Prezydent pokiwał głową i odparł z uśmiechem:
    - Musze się zatem zacząć pakować.

    [​IMG]

    [​IMG]


    Fragment rządowej gazety „Głos federacji”:
    [​IMG]


    Puerto Barrios, 8 marca 1937.

    Kawalkada rządowych limuzyn nadjechała nad wybrzeże portowe w Puerto Barrios. Pepe siedział właśnie przed tawerną senior Aruny i podziwiał to całe zamieszanie. Trwał właśnie załadunek na statek przycumowany w porcie.
    - Pepe? – zapytał jakiś głos.
    Pepe odwrócił się i spojrzał na Jose, który stał przed nim w paradnym mundurze.
    - A niech mnie! Dawno żeśmy się nie widzieli, prawda? Co to cię tak ustroili jak na wielki bal? – spytał.
    - Będę towarzyszył prezydentowi. Wyjeżdżam do Europy na szkolenia.
    - No proszę. Kto by pomyślał, że Jose Martinez, który nie tak dawno temu pracował jako marynarz teraz pojedzie do dalekiej Europy! Musimy się za to napić – pokiwał głową i wyciągnął butelkę wina – Spróbuj!
    - Niestety nie mogę. Jestem na służbie. Wypij za mnie.
    - Skoro tak chcesz – odparł starając się brzmieć obojętnie Pepe i pociągnął z butelki – To co tam będziesz robił w tej Europie, hmm?
    - Sam jeszcze tego dokładnie nie wiem. Wszystko się okaże na miejscu.
    - Szkoda, że wyjeżdżasz. Ja myślałem, że wszystko wróci na stare tory i razem z Juanem powrócicie do Puerto Barrios – odparł z nostalgią Pepe biorąc kolejny łyk z butelki.
    - Tak to czasami bywa. Juan udał się na wschód i raczej prędko nie zawita w te strony.
    - A kto mi będzie stawiał wino, hik?
    - Z pewnością kogoś znajdziesz – odparł uśmiechając się Jose.
    - Eee – machnął ręką zrezygnowany Pepe.
    Jose stał chwile i przyglądał się morzu, po czym powiedział:
    - No, to ostatni raz. Panie Aruna – krzyknął przez drzwi do tawerny – Proszę co jakiś czas dać temu oto staremu weteranowi butelkę czegoś mocniejszego od mnie. Oto pieniądze. Może pan to dla mnie zrobić?
    - Ależ oczywiście – odparł Aruna przeliczając plik banknotów.
    Pepe był dogłębnie wzruszony tym pięknym gestem Jose i uściskał go serdecznie.
    - No, wystarczy już – odparł zakłopotany Jose – Musze już iść. Załadunek się zakończył. Prezydent już przybył. Zaraz odpływamy. Trzymaj się Pepe i do zobaczenia. Do widzenia panie Aruna.
    Szybkim krokiem zbiegł na nadbrzeże portowe, gdzie prezydent wchodził właśnie na pokład statku. Jose wszedł jako jeden z ostatnich. Stanął na pokładzie i obserwował nadbrzeże portowe i miasto, w którym wyrósł. Poczuł lekki smutek, że teraz je opuszcza. Odezwał się gwizd statek z pomocą jednostek portowych powoli skierował się ku wyjściu z portu żegnany przez licznie zgromadzonych na nadbrzeżu mieszkańców Puerto Barrios.

    Ocean Atlantycki, 11 marca 1937.

    Rejs odbywał się bez przeszkód. Statek pod banderą Federacji przemierzał Ocean Atlantycki kierują się na północny wschód. Po drodze minął już Małe Antyle i znajdował się gdzieś na bezkresnych wodach Atlantyku . Jose z nudów przeglądał książkę podarowaną mu przez pułkownika Letiendorffa. Szlifował swój niemiecki zakładając, że im więcej się nauczy teraz tym szybciej zakończy szkolenie i powróci do domu. Co jakiś czas pomagał mu jeden z niemieckich doradców obecnych podczas podróży. Człowiek ten nazywał się Hinkel i miał się opiekować Jose podczas jego pobytu w Europie. Pewnego wieczora Jose wraz ze swoim „opiekunem” stał na pokładzie i podziwiał nocne morze.
    - Opowiedz mi coś o Niemczech – powiedział Jose.
    - Zależy co chcesz wiedzieć. Niemcy to wspaniały kraj z bogatą historią. Mógłbym mówić o mojej ojczyźnie cały dzień i całą noc, ale pewnie niewiele byś z tego zapamiętał. Dlatego opowiem tylko to co powinieneś wiedzieć na początek. Reszty dowiesz się na miejscu.
    Hinkel sięgnął po papierosa, po czym kontynuował:
    - Od czego by tu zacząć. Sytuacja Niemiec była kiedyś podobna do FRCA. Też byliśmy podzieleni na kilkadziesiąt krajów, które nie mogły się zjednoczyć. Dopiero w drugiej połowie XIX wieku udało się nam przezwyciężyć rozbicie polityczne. Wszystko dzięki kanclerzowi Bismarckowi. Swoją drogą to zabawne, bo on też musiał stoczyć liczne wojny, aby wreszcie osiągnąć cel. Zjednoczeni byliśmy potężniejsi co wywołało zazdrość krajów ościennych. Nie mogły się one pogodzić z utratą swojej uprzywilejowanej pozycji w Europie. Po jakimś czasie spowodowały one wybuch największej wojny w dziejach ludzkości. Wątpię, żebyś był w stanie to sobie wyobrazić. Mój ojciec poległ w tej wojnie.
    - Przykro mi – wtrącił Jose.
    - Mnie też, ale najgorsze jest nie to, że poległ, ale to, że poległ na daremnie. Zostaliśmy zdradzeni i przegraliśmy wojnę. Nasza armia była niepokonana, nasz naród nieugięty, lecz mała grupka ludzi chciała pokoju, aby zachować swoje wpływy. Narzucono nam niesprawiedliwy i okrutny pokój. Spowodował on biedę i ubóstwo naszego kraju. Chciano zniszczyć naszą naród, upodlić nas i zmusić do uległości. Nie mogliśmy na to pozwolić. Całe szczęcie, że pojawił się mąż opatrzności, który ma tylko jeden cel: podnieść nasz kraj i naród z upadku. I wierze, że mu się to uda. Jest to człowiek pełen charyzmy i godności. Gdy go spotkasz zrozumiesz o czym mówię.
    Jose nie orientował się nigdy w wielkiej polityce. Słyszał kiedyś o wielkiej wojnie za oceanem, ale nigdy nie przypuszczał, że pojedzie do kraju, który w niej uczestniczył.
    - Na dziś wystarczy. Resztę opowiem ci kiedy indziej. Chodźmy, bo zaraz zacznie padać – powiedział Hinkel.
    Spojrzał na pochmurne niebo z którego zaczęły spadać pierwsze krople deszczu.
    - Myślisz, że zanosi się na sztorm? – spytał.
    - Nie wiem. Zobaczymy.


    Cieśnina Gibraltarska, 14 marca 1937.

    Dzień był słoneczny i rześki. Wszyscy pasażerowie statku wylegli na pokład, gdyż Europa była już tuż, tuż. Oto z oddali dostrzec można było wybrzeże Afryki północnej oraz półwyspu Iberyjskiego. Ziemia przybliżała się z każdą chwilą. Statek dumnie płynął po spokojnym morzu. Po kilkunastu minutach okręt zbliżył się do cieśniny Gibraltarskiej, za którą rozpościerało się morze Śródziemne i pierwszy cel ich podróży – Rzym. Jose był urzeczony pięknem widoków, które obserwował. Klimat wyraźnie się zmienił. Było chłodniej, a powietrze było mniej wilgotne. Usłyszał od jednego z marynarzy, że po przekroczeniu cieśniny zostanie im niecały dzień podróży. „Europa! Nareszcie!” – pomyślał.


    W następnym odcinku:
    Jaki przebieg będzie miała rozpoczynająca się wizyta prezydenta Castanedy w Europie?
    Czy Jose polubi Europę?
    Czy nieobecność prezydenta Castanedy w FRCA spowoduje wzmożoną działalność obcego wywiadu?

    Tytuł następnego odcinka: Amerykański Garibaldi

    --------------------------------------

    ryciu6
    Nie ma takiej możliwości. :wink:

    Severian
    Poprawione. A fabuła musi pędzić jak "dziki muł", bo mi czytelnicy zasną.:)
     
  4. Ponury Joe

    Ponury Joe Guest

    FRCA AAR
    16 - 20 marca 1937


    Odcinek XXIX - Amerykański Garibaldi


    Neapol, 16 marca 1937.

    Wczesnym rankiem „del Valle” z prezydentem na pokładzie osiągnął wody terytorialne Zjednoczonego Królestwa Włoch. Prezydent ujrzał już pierwsze terytoria tego kraju, a mianowicie wyspę Sardynię. Po jej minięciu statek skierował się na port w Neapolu. Na jego spotkanie wyruszył ciężki krążownik „Zara”, który podjął się eskortowania prezydenckiego statku na wodach terytorialnych Włoch. Wybrzeża półwyspu Apenińskiego przybliżały się coraz bardziej. W końcu dostrzec można było zabudowania Neapolu. „Del Valle” dumnie wpłynął do portu z podniesioną banderą Federacji. Prezydent przygotował się do zejścia na ląd. Na brzegu oczekiwała już kompania honorowa Królestwa Włoch oraz przedstawiciel rządu włoskiego, który był minister spraw zagranicznych – Gian Galeazzo Ciano. Z pomocą jednostek portowych statek przybił do nadbrzeża. Prezydent Castaneda w paradnym mundurze, w towarzystwie ministra Klee zszedł na ląd rozpoczynając tym samym pierwszą w dziejach FRCA podróż zagraniczną głowy państwa. Minister Ciano podszedł do prezydenta i za pomocą tłumacza oświadczył:
    - W imieniu premiera i Duce Włoch Benito Mussoliniego oraz króla Wiktora Emanuela III mam zaszczyt powitać pana prezydenta w Zjednoczonym Królestwie Włoch. Bardzo jesteśmy radzi, że to nasz kraj zyskał ten zaszczyt i został wybrany na pierwszy cel pańskiej podróży po Europie. Mamy nadzieje, że pański pobyt będzie owocny zarówno dla FRCA, jak i dla Zjednoczonego Królestwa Włoch. Pan pozwoli za mną. Król Wiktor Emanuel przygotował na pańską cześć uroczysty bankiet w Zamku Królewskim w Neapolu. Ale najpierw z pewnością będzie się chciał pan odświeżyć po tej długiej podróży.
    - Bardzo dziękuje za to ciepłe przyjęcie. Również mam nadzieje, że moja podróż przyniesie wymierne skutki – odparł skromnie prezydent, po czym w towarzystwie Ciano przeszedł wzdłuż szeregów kompani honorowej i udał się do rządowych limuzyn.
    Wieczorem tego samego dni odbył się bankiet na cześć gościa w pięknym pałacu wzniesionym jeszcze w XVII wieku, na którym obecne były najważniejsze osobistości Włoch oraz liczni goście. Wszyscy ciekawi byli kim jest ów niezwykły gość z Ameryki Środkowej, który w tak krótkim czasie zdołał zjednoczyć kraje regionu w silne państwo. Jaką charyzmą i uporem musiał się odznaczać, aby dokonać tak niezwykle trudnego dzieła? Prezydent był zaskoczony skalą zainteresowania jego osobą. Wszędzie spotykał się z serdecznymi słowami uznania i zapewnieniami przyjaźni. Włoska prasa podgrzała odpowiednio atmosferę drukując serię artykułów na temat niezwykłego gościa oraz jego dokonań w Ameryce Środkowej. Jedna z czołówek rzymskich gazet brzmiała: „Amerykański Garibaldi – Jorge Ubico Castaneda z wizytą u Duce”. Sam Duce nie był obecny na tym bankiecie, lecz oczekiwał na gościa w Rzymie. Salonowe rozmowy nie schodziły na razie na tematy polityczne. Zresztą prezydent Castaneda był poinformowany, że mimo iż Włochy są królestwem prawdziwą władzę dzierży Duce Benito Mussolini i Wielka Rada Faszystowska. Prezydent podarował królowi Wiktorowi Emanuelowi kolekcję rzadkich monet z Ameryki. Wśród wielu monet pochodzących z Ameryki Środkowej były tam dwa niezwykle rzadkie okazy – pierwszy wybity escudo Federacji z XIX wieku oraz złota moneta z czasów podboju Ameryki przez hiszpańskich konkwistadorów. Według legendy moneta ta była jedną z pierwszych monet wybitych w obu Amerykach. Podarek ten niezwykle uradował króla, który był zapalonym kolekcjonerem i światowej sławy znawcą numizmatyki.
    Tymczasem Jose zszedł z pokładu statku i w towarzystwie innych żołnierzy FRCA skierowanych na przeszkolenie do Europy udał się na zwiedzanie miasta w towarzystwie Hinkela oraz włoskiego przewodnika. A miasto to było ogromne i całkiem inne, niż miasta w Ameryce Środkowej. Piękne kamieniczki, pałacyki, place i fontanny – to wszystko zachwycało przybyszów z dalekiego kraju. Ludzie byli uśmiechnięci. Zbliżał się już wieczór i Neapolitańczycy zaczęli zbierać się w kawiarenkach i gwarzyć wesoło. Śmiech i muzyka roznosiły się po mieście, co dodatkowo nadawało miastu specyficznego czaru. Włoski przewodnik, który miał na imię Luigi zaprosił ich na kolację do jednej z restauracji. Rozsiedli się wygodnie na krzesłach w ogródku na zewnątrz lokalu i w oczekiwaniu na potrawy podziwiali tętniący życiem plac. Jose nie mógł oderwać oczu od Włoszek. Tak pięknych kobiet nigdy do tej pory nie widział. Były wysokie, szczupłe i roześmiane. Spacerując po ulicach uśmiechały się bezwstydnie do przechodzących mężczyzn. Jedna z nich wchodząc z przyjaciółkami do ogródka puściła oczko do Jose, który poczerwieniał jak pomidor. Widząc to Włosi zaczęli się śmiać, a jeden z nich klepnął go po ramieniu i coś powiedział po włosku. Luigi przetłumaczył uśmiechając się :
    - Powiedział, że widać żeś nie stąd, bo tylko Włoszki działają tak na obcokrajowców. Wpadłeś jej w oko. Teraz powinieneś postawić jej lampkę wina, bo się obrazi. Nie martw się, ja postawie za ciebie, bo wątpię, żebyś miał włoskie pieniądze.
    Jose trochę ośmielony przytaknął głową i uśmiechnął się do Włoszki, która usiadła nieopodal, gdy kelner podał jej kieliszek wina. Widząc, że uśmiech został odwzajemniony tłumacz powiedział z szeroki uśmiechem:
    - No, bracie. Musiałeś jej zawrócić w głowie. Podejdziemy do niej i trochę pogadamy. Nie martw się. Przetłumaczę to co powiesz. Zostawię dla ciebie tą co ci puściła oczko, ja się zajmę jej koleżankami.
    Po chwili Jose i tłumacz siedzieli już przy stoliku w towarzystwie trzech pięknych Włoszek i śmiejąc się oraz pijąc wino dobrze się bawili. Jose dowiedział się, że dziewczyna, która mrugnęła do niego miała na imię Clara i była studentką w Neapolu, gdzie studiowała malarstwo. Wino, dobre jedzenie i piękne kobiety sprawiły, że czas płynął bardzo szybko i Jose nawet nie zauważył, kiedy zrobiło się ciemno. Musieli się już zbierać, aby zdążyć do hotelu na nocleg. Piękny wieczór zakończył się, gdy Clara na pożegnanie namiętnie pocałowała Jose, co wywołało kolejną falę okrzyków radości i chichotów zgromadzonych w restauracji Włochów.

    [​IMG]


    Neapol, 17 marca 1937.

    Jose obudził się w hotelu. Wstał i otworzył okno spoglądając na piękną panoramę miasta o poranku. Wczorajszy wieczór wydawał mu się magiczny i nierealny. Ale to wszystko faktycznie się zdarzyło. Pierwszy kontakt z Europą była dla niego wspaniałym przeżyciem.
    - Wcześnie wstałeś – powiedział Luigi, który wszedł do pokoju słysząc otwierane okno.
    - Wstałem, wstałem – potwierdził uśmiechając się Jose i zaczął ubierać mundur – Muszę ci powiedzieć, że Włosi to cudowny naród, a Włoszki to cudowne kobiety.
    - Nie może być inaczej – potwierdził Luigi – Tylko Włosi wiedzą, czym jest prawdziwa zabawa – wino, kobiety, śpiew i taniec. Żałuj, żeś nie był na potańcówce. Gwarantuje ci, że dzisiaj nie był byś w stanie nogą ruszyć, tak byś się wyhulał.
    - Szkoda, że niedługo będę musiał opuścić ten wspaniały kraj. Szkoda, że to nie tutaj odbędę swoje szkolenie.
    - A dokąd się udajesz? – spytał zaciekawiony Włoch.
    - Do Niemiec, do Berlina.
    - O, to ci współczuje. Ja nigdy bym nie chciał tam pojechać. Niemki to strasznie oziębłe kobiety. Nie to co Włoszki.
    - Cholera – mruknął Jose.
    - No, głowa do góry. Jeszcze zwiedzisz Wieczne Miasto – Rzym. Jeśli tylko znajdziemy czas to tam też się zabawimy – powiedział uśmiechając się Luigi – A teraz pospieszmy się. Pociąg do Rzymu niedługo będzie na stacji.
    Po kilkunastu minutach oczekiwał na dworcu wraz z resztą towarzyszących prezydentowi osób. Krótko przed przyjazdem pociągu podjechały rządowe limuzyny, które przywiozły prezydenta Castanede oraz ministra Klee, w towarzystwie Ciano. Tłumy zebrane na stacji podziwiały prezydenta w paradnym mundurze stojącego dumnie na peronie, na który wjeżdżał właśnie lokomotywa parowa ciągnąca szereg wagonów. Na końcu składu znajdowała się specjalna salonka przygotowana przez Duce specjalnie dla prezydenta FRCA. Gdy wszyscy pasażerowie pociągu zajęli swoje miejsca lokomotywa z przenikliwym piskiem gwizdka parowego, wśród oklasków rozentuzjazmowanych tłumów ruszyła wolno ze stacji i skierowała się na północ. Minister Ciano towarzyszący prezydentowi w salonce powiedział:
    - Dawniej mawiano, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu.
    - Zatem do Rzymu – powiedział prezydent.

    Roma Termini, Rzym, 17 marca 1937.

    Pociąg pędził przed siebie zmierzając w kierunku stolicy Włoch, gdzie po dotychczasowych mało oficjalnych uroczystościach miały odbyć się prawdziwe rozmowy, które mogły przynieść realne korzyści dla FRCA. Pogoda nadal była słoneczna i pasażerowi mogli podziwiać krajobrazy półwyspu apenińskiego. Winnice, pola uprawne, łąki, pagórki, szczyty górskie, potoki, rzeczki – wszystko to było tak inne od krajobrazu Ameryki Środkowej. Jose był urzeczony pięknem widoków. Siedział w wagonie i gawędził luźno z Luigi, którego wyraźnie polubił. Żałował, że nie będzie on towarzyszył mu do samego Berlina. Po około sześciu godzinach podróży pociąg dotarł wreszcie do Rzymu. Wjeżdżając na peron dworca głównego w Rzymie widać było oczekujący na prezydenta tłum gapiów. Na dworcu była już delegacja rządu Włoskiego z premierem Benito Mussolinim na czele. Postarał się on o odpowiednią oprawę propagandową całej wizyty. Na dworcu powiewała ogromna flaga Zjednoczonego Królestwa Włoch oraz FRCA. Kompania honorowa była jeszcze liczniejsza niż w Neapolu. Gdy pociąg zatrzymał się i z salonki wysiadł prezydent Castaneda w towarzystwie ministrów spraw zagranicznych Włoch i FRCA padły rozkazy – Baczność! Prezentuj Broń! Na prawo patrz!, po których następowało perfekcyjne ich wykonanie. Premier Włoch podszedł, aby powitać gościa. Wrzawa była spora, mieszkańcy Rzymu, podobnie jak Neapolu podziwiali egzotycznego gościa. Po krótkim przywitaniu prezydent został zaproszony na obiad i wypoczynek po podróży. Rozmowy miały się zacząć wieczorem.

    Pałac wenecki, Rzym, 17 marca 1937.

    Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy pod pałac wenecki podjechały limuzyny wiozące prezydenta Castanede na rozmowy z Benito Mussolinim. Po tradycyjnym uściśnięciu dłoni i chwili dla fotoreporterów politycy znikli za drzwiami pokoju, w którym miały odbywać się rozmowy. Oprócz prezydenta FRCA i premiera Włoch obecni byli ministrowie spraw zagranicznych obu krajów. W czasie rozmów przewidziano poruszenie szeregu zagadnień związanych z kontaktami między obydwoma państwami. Rozmowa toczyła się za pośrednictwem tłumacza.
    - Bardzo cieszy mnie pańska wizyta w naszym kraju, tym bardziej, że jest to pierwsza oficjalna podróż dyplomatyczna w krótkiej historii waszego państwa. Liczymy na nawiązanie dobrych kontaktów między naszymi krajami, które przyniosą nam szereg korzyści – rozpoczął premier Włoch.
    - Ja również na to liczę – powiedział uśmiechając się Castaneda – Dlatego też proponuje od razu przejść do rzeczowej rozmowy. Jako prezydent Federacji muszę troszczyć się o jej dobro. Wielowiekowego zacofania naszego kraju nie uda się nam przezwyciężyć bez pomocy oddanych przyjaciół. Jednym z naszych przyjaciół jest Führer Rzeszy Niemieckiej. Mam nadzieje, że tą wizytą pozyska drugiego oddanego przyjaciela w osobie premiera Włoch.
    - Ma pan moje osobiste zapewnienie, że dobro pańskiego kraju leży mi na sercu i postaram się udzielić wszelkiej niezbędnej pomocy, aby kraj się rozwijał.
    - Deklaracja ta bardzo mnie cieszy. Ze swojej strony mogę zapewnić, że pomoc ta przyniesie również realne korzyści Królestwu Włoch – rzekł prezydent, po czym dodał – Ale żeby nie być gołosłownym przejdę teraz do celów, które chciałbym osiągnąć w Europie. Sprawa pierwsza i najpilniejsza to flota wojenna, której mój kraj pilnie potrzebuje. Byli byśmy zainteresowani zakupem jednostek z Włoch. Ewentualnie bylibyśmy również skłonni złożyć zamówienie na nowe okręty. Do tego jednak musielibyśmy najpierw poznać ofertę, gdyż możliwości finansowe naszego kraju są ograniczone.
    - Rozumiem, rozumiem. Myślę, że da się to załatwić. Pewne okręty moglibyśmy sprzedać FRCA po cenach złomu. Wasi inżynierowie mogliby je odremontować w miarę potrzeb i możliwość. Każę sporządzić listę jednostek, które gotowi bylibyśmy sprzedać. Nasze stocznie gotowe są również na przyjęcie zamówień na nowe okręty z tym, że od razu pragnę zakomunikować, że byłby to okręty małe typu niszczyciel lub lekki krążownik. Mogę zapewnić, że FRCA otrzyma dogodne warunki cenowe i rozłożenie należności na raty.
    - Z pewnością rozpatrzymy pańską propozycję. Razem ze mną przybył specjalny zespół specjalistów, który zajmie się tą kwestią – odparł Castaneda.
    - Doskonale, ze swojej strony zapewnię im zatem wszelką pomoc i dostęp do okrętów oraz naszych stoczni.
    - Czyli omówiliśmy pierwszą i najpilniejszą sprawę. Mój kraj potrzebuje również inwestycji zagranicznych firm, które podniosłyby poziom technologiczny przemysłu Federacji. Dlatego też w najbliższym czasie wystawimy część zakładów przemysłowych na licytację. Gdyby firmy włoskie zechciały wziąć udział w przetargach z pewnością miałyby pierwszeństwo w ewentualnym zakupie. Mam ze sobą listę zakładów, które pójdą pod młotek i liczę, że któryś z pańskich ministrów zechce ją przejrzeć.
    - Z pewnością się zapoznamy z tym dokumentem. Możliwość wejścia kapitału włoskiego na rynki środkowoamerykańskie jest niezwykle kuszącą perspektywą. Wyparcie wpływów amerykańskich z tego regionu jest na rękę nam, jak i całej Europie.
    - Z pewnością, z pewnością – potwierdził prezydent.
    - Rząd Włoch jest natomiast ciekawy kierunków polityki zagranicznej pańskiego kraju? Jakie miejsce w polityce światowej widzi pan dla swojego kraju? – spytał premier Mussolini.
    - Jak pan zapewne wie nawiązaliśmy przyjazne i ciepłe stosunki z Niemcami, które mamy nadzieje zacieśnić poprzez moją wizytę w Berlinie. FRCA pragnie przede wszystkim ograniczyć wpływy Stanów Zjednoczonych w regionie. Ten kraj dostatecznie długo już tłamsił małe narody Ameryki Środkowej i dyktował im co mają robić. Naszym celem jest również stworzenie przeciwwagi dla tego państwa w postaci sojuszu środkowoamerykańskiego, a może nawet sojuszu latynoamerykańskiego. Będziemy dążyć do realizacji tych celów, gdyż chcemy zmienić niesprawiedliwe rozwiązania z przeszłości narzucone nam przez Stany Zjednoczone.
    - Zatem mamy wspólne cele. Ale rozmawiamy tutaj we własnym gronie i nie ma powodów do stosowani wyszukanych haseł – wtrącił Ciano.
    - Rozumiem. Zatem celem numer jeden jest likwidacja doktryny Monroe’a w jej wypatrzonym sensie, ograniczającym krajom obu Ameryk możliwości kontaktów z państwami Europy. Spróbujemy przekonać do tego celu inne kraje regionu. Liczymy oczywiście na pomoc europejskich partnerów i na gesty, które będą mogły nam pomóc w realizacji tego celu.
    - Jest to cel słuszny i z pewności spotka się z poparcie z naszej strony. Rozumiem również, że FRCA jest żywotnie zainteresowana obszarem Morza Karaibskiego i tamtejszych państw? – spytał nie owijając w bawełnę Ciano.
    - Naszym celem jest uchronienie tych państw przed zgubnym wpływem amerykańskiego imperializmu – odparł dyplomatycznie minister Klee.
    - A co z posiadłościami zamorskimi państw europejskich? – dopytywał się Duce.
    - Nie będę ukrywał, że jesteśmy dogłębnie poruszeni wielowiekową niewolą naszych środkowoamerykańskich braci i jeśli nadarzy się tylko sprzyjająca sytuacja postaramy się coś w tej kwestii zrobić – odparł prezydent wymownym tonem.
    - Chyba rozumiem o co panu chodzi – rzekł Ciano.
    - Ja mogę pana zapewnić już dzisiaj, że rząd włoski nie ma żadnych żywotnych interesów w tym regionie, a ewentualne umocnienie się FRCA w basenie morza karaibskiego uzna za zjawisko korzystne i będzie je wspierał wszelkimi środkami dyplomatycznymi i nie tylko – dodał premier.
    - Niezmiernie mnie cieszy jasne stanowisko rządu włoskiego w tej sprawie. Oczywiście nie muszę dodawać, że władze Federacji odwdzięczą się za poparcie udzielone przez Zjednoczone Królestwo Włoch. W ten sposób omówiliśmy wszystkie ważne kwestie, z którymi przybyłem do Rzymu. Ewentualne szczegóły zostaną ustalone na niższym szczeblu, prawda panie Klee?
    - Oczywiście.
    - Mam tutaj mały prezencik dla pana premiera. Oto pudełko najlepszych cygar i skrzynka najlepszego wina z Ameryki Środkowej. Statek, którym przybyłem do Europy przywiózł więcej specjałów, które kazałem przygotować specjalnie dla pana. Niech ten skromny podarek wyrazi mój szacunek wobec pana i pańskich dokonań – rzekł prezydent.
    - To miło z pana strony – odparł Duce – Ja również mam dla pan podarek. Kazałem przygotować dla pana nową salonkę, która stanie się pana własnością. Osobiście nadzorowałem wystrój wnętrza i myślę, że się panu spodoba.
    - Z pewnością.

    Rzym, 18 marca 1937.

    Jose był zawiedziony. Na zwiedzanie Rzymu miał bardzo mało czasu, gdyż ciągle miał inne obowiązki. Towarzyszył prezydentowi podczas wizyty w Watykanie. Zobaczył tam żołnierzy pochodzących z innej epoki, którzy przypominali mu wizerunki hiszpańskich konkwistadorów sprzed prawie czterystu lat. Watykan wydał mu miejscem całkowicie odizolowanym od świata zewnętrznego. Nie było tutaj kobiet, nie słychać było gwaru ulicy. Gdzieniegdzie ukradkiem przemykał jakiś zakonnik lub biskup. Wizyta prezydenta trwał dość długo. Jose w tym czasie podziwiał niezwykłą architekturę i monumentalne budowle sakralne państwa kościelnego. Odczuł wyraźna zmianę klimatu, gdyż w miarę posuwania się na północ robiło się coraz chłodniej. Po kilku godzinach wreszcie prezydent opuścił teren Watykanu i udał się na dalsze zaplanowane spotkania. Jose dowiedział się, że jutro z samego rana udadzą się dalej na północ i opuszczą ten kraj, aby dotrzeć do Genewy, gdzie prezydent ma wygłosić przemówienie na zgromadzeniu Ligi Narodów.

    Fragment „Corriere della Sera” z 19 marca 1937:

    Roma Termini, Rzym, 19 marca 1937.

    Podróż do Genewy miała odbyć się pociągiem, który był już gotowy do drogi i oczekiwał na prezydenta Castanede, który bawił jeszcze u premiera Mussoliniego omawiając ostatnie kwestie i uzgodnienia. Nowa salonka podarowana przez Duce była już podpięta do składu pociągu. W końcu rządowe limuzyny pojawiły się pod rzymskim dworcem i prezydent w towarzystwie ministra Ciano skierował się na peron, gdzie miał wsiąść do pociągu. Po kilku słowach pożegnania i pozdrowieniu mieszkańców stolicy, którzy już w mniejszej liczbie przybyli pożegnać niezwykłego gościa prezydent wsiadł do salonki. Czekała go teraz długa podróż, podczas której miał nadzieje chwilę wypocząć o trudach ostatnich dni. Punktualnie o godzinie 20 pociąg ruszył z peronu.

    [​IMG]


    Siedziba MON, Gwatemala, 20 marca 1937.

    W gabinecie szefa sztabu pojawił się generał Orellana z raportem na temat rozlokowania poszczególnych dywizji na granicach.
    - Generale Vaides, pragnę poinformować, że rozmieszczenie sił na czas pokoju zostało zakończone. Nominowani przez pana nowi dowódcy pierwszej - generał Garcia i piątej dywizji piechoty - generał Caraval objęli już swoje stanowiska i stacjonują w Villahermosie. Również generał de Leon i generał Pineda zajęli stanowiska na granicy ze Stanami Zjednoczonymi w rejonie kanału panamskiego – meldował generał Orellana.
    - Doskonale. Mam rozumieć, że obyło się bez kłopotów?
    - Tak jest. Wszystkie przebiegło sprawnie i armia strzeże granic lądowych naszego kraju.
    - Dziękuje panu za raport.

    W następnym odcinku:
    Jak zostanie przyjęty prezydent Castaneda w Lidze Narodów?
    Czy Jose będzie tęsknił za wspaniałą Italią?
    Co porabiają pozostali nasi bohaterowie?

    Tytuł następnego odcinka: Prawo do zjednoczenia

    --------------------------------------------
     
  5. Ponury Joe

    Ponury Joe Guest

    FRCA AAR
    20 - 21 marca 1937


    Odcinek XXX - Prawo do zjednoczenia


    Bern Hauptbahnhof, Berno, 20 marca 1937.

    Pociąg nieustannie kierował się na północ. W oddali można było dostrzec postrzępioną linię Alp z jej pokrytymi śniegiem szczytami. Prezydent przebrał się w cieplejsze ubranie, gdyż w miarę posuwania się na północ Europy klimat zmieniał się coraz bardziej. Jose po raz pierwszy zobaczył śnieg. Temperatura wraz ze zbliżaniem się do pasma górskiego spadała coraz bardziej. Goście z Środkowej Ameryki nie byli przyzwyczajeni do takiej temperatury. Na szczęście minister Klee dobrze zorganizował podróż prezydenta, gdyż w pociągu oczekiwały na nich cieplejsze ubrania. Pociąg coraz wolniej wspinał się pod masyw górski zmierzając ku przełęczy Simplon, która była jednym z przejść przez Alpy i zarazem wyznaczała granicę między Zjednoczonym Królestwem Włoch a Konfederacją Szwajcarską. Linia kolejowa przeprowadzona przez przełęcz prowadziła do stolicy Szwajcarii – Berna. Prezydent podziwiał sztukę inżynieryjną, która została użyta, aby zbudować przejście przez tak wysokie góry. "Ileż takich przejść przydałoby się w FRCA" – pomyślał. Tymczasem lokomotywa z trudem osiągnęła najwyższy punkt przełęczy i z wolna zaczęła nabierać prędkości zmierzając na drugą stronę Alp. Z Berna prezydencka salonka zostanie podpięta do innego składu, który udaje się do miasta Genewy, siedziby Ligi Narodów, położonego nad malowniczym jeziorem Genewskim. W Bernie nie spędzą zatem zbyt wiele czasu. Jose wcale z tego powodu nie ubolewał biorąc pod uwagę przejmujące zimno panujące w tej części Europy. Temperatura wynosiła kilka stopni poniżej zera, ale w powietrzu można było wyczuć pewną rześkość związaną z nadchodzącą wolnymi krokami wiosną. Jednak dla obcokrajowców pochodzących z tropikalnego kraju rześkość ta była niewyczuwalna. Jose przestępował z nogi na nogę próbują się rozgrzać. Władze Szwajcarii wiedząc o planowanym przejeździe egzotycznego gościa zarezerwowały dla prezydenta na czas potrzebny na przepięcie salonki do innego składu pokój hotelowy. Pozostali goście z Ameryki Środkowej musieli się zadowolić kubkiem gorącej kawy lub herbaty. Po góra godzinie wszystko było już gotowe i z radością Jose wsiadł do wagonu zarezerwowanego dla ekipy towarzyszącej prezydentowi. Sam prezydent zjawił się chwilę później odziany w piękny długi płaszcz z futrzanym kożuszkiem. Szybko wsiadł do salonki znajdującej się na końcu pociągu. Chwilę później dźwięk kolejarskiego gwizdka dał sygnał do odjazdu.
    Prezydent ściągnął z siebie płaszcz i usiadł na kanapie. Minister Klee towarzyszący cały czas prezydentowi zapytał:
    - Może odrobinę wina na rozgrzewkę?
    - Nie pogardzę – odparł zacierając ręce i wziąwszy od ministra lampkę z trunkiem dodał z uśmiechem – Przy planowaniu następnej wizyty proszę uwzględnić warunki pogodowe panujące w Europie.
    Minister uśmiechnął się i odparł:
    - W tej części Europy zawsze jest zimno o tej porze roku. Miejmy nadzieje, że w Genewie temperatura będzie trochę wyższa.
    - Oby. Czy ma pan moje przemówienie? – spytał prezydent pociągając łyk wina.
    - Oczywiście. Ale, czy to przemówienie nie jest zbyt wyzywające? – spytał minister z poważną miną.
    - Wyzywające? Nie. Zawiera to co wszyscy już od dłuższego czasu wiedzą. Tylko hipokryzja i zakłamanie nie pozwala o tym mówić otwarcie. My skończymy z tą hipokryzją. Gwarantuje panu, że o moim przemówieniu na Zgromadzeniu Ligi Narodów będzie się mówić jeszcze długo po naszym wyjeździe z Europy – powiedział spokojnie prezydent sięgając po cygaro. Zaciągając się dymem prezydent spoglądał przez okno na ośnieżone szczyty Alp.


    Gwatemala, 20 marca 1937.

    Juan po wyjeździe Jose kręcił się jeszcze parę dni po Gwatemali, ale nie mając tam ani rodziny, ani bliskich przyjaciół poczuł się samotny. Spacerując ulicami Gwatemali mijał nieznanych sobie ludzi zajętych własnymi sprawami. Zastanawiał się co teraz zrobić. Czy wrócić do Puerto Barrios? A może udać się do koszar i zaciągnąć się do wojska na stałe? Żaden z tych pomysłów go nie zadowolił. Siedząc na bulwarze i spoglądając w niebo przypomniał sobie rozmowę z Jose w kawiarence u pana Blanco. Pomyślał sobie: „To głupie! Przecież to nie ma sensu”. Ale pomysł, który go naszedł nie dawał mu spokoju. W końcu powiedział sobie: „Raz się żyje!”. Następnego dnia rano zebrał swoje rzeczy i opuścił stolicę kierując się na wschód. Przy wyjściu z miasta spotkał farmera, który przywiózł do stolicy warzywa na jarmark i teraz wracał do domu. Juna zapytał:
    - Przepraszam senior, ale czy nie mógłby się z panem kawałek zabrać?
    - Pewnie. Wsiadaj na wóz. Razem będzie raźniej – odparł zapytany – Jestem Alfonso.
    - Miło mi pana poznać. Mam na imię Juan – odparł wdrapując się na wóz.
    - Zatem dokąd to się udajesz młody człowieku? – rozpoczął rozmową woźnica.
    - Sam jeszcze do końca nie wiem. Na razie podążam na wschód.
    - Nie wiesz?
    - Znaczy wiem, ale nie jestem pewien, czy tam dotrę – powiedział zakłopotany Juan.
    - Rozumiem, skoro nie chcesz powiedzieć, nie będę naciskał. A czym się zajmujesz?
    - Kiedyś byłem robotnikiem w porcie. Potem powołali mnie do wojska, a teraz nie mam chwilowo zajęcia.
    - A, zatem żołnierz. Pewnie brałeś udział w ostatnich wydarzeniach.
    Juan pokiwał głową. Zapadał cisza. W końcu zapytał:
    - A jak pan ocenia to co się stało?
    - Ja? Dopóki wyczyny naszych caudillo nie stwarzają nam zbytnich problemów to mnie to mało obchodzi. Ważne, żeby słońce wschodziło, deszcz padał, a rośliny rosły. W tym cyklu nie mam już miejsca na politykowanie.
    - Rozumiem. A gdzie pan mieszka?
    - Mam małe gospodarstwo w Sanarte. Nic wielkiego. Uprawiam warzywa i trochę kukurydzy.
    - Wystarcza to, żeby przeżyć?
    - Jest ciężko, gdy się ma do wykarmienia żonę i piątkę dzieci. Dorabiam trochę u senior Alvareza, który ma dużą hacjendę nieopodal. Żona trochę tka i sprzedaje koce. Jakoś wiążemy koniec z końcem – powiedział Alfonso – Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie cangaceiros.
    - Kto? – spytał Juan.
    - Cangaceiros. Nie słyszałeś o nich? To zwykli bandyci i mordercy. Napadają na wszystkich – wieśniaków, mieszczan, nawet właścicieli ziemskich. Są prawdziwym utrapieniem.
    - Nie słyszałem.
    - Nie tak dawno nie byli tak uciążliwi jak teraz. Po tej wojnie, gdy granice się wydłużyły nadzór policyjny osłabł. Stąd wzmogła się przestępczość. Mam nadzieje, że wkrótce coś się zmieni, bo inaczej będzie z nami kiepsko. O, tam już widać moje pole. Jesteśmy na miejscu. Może zjesz z nami posiłek? Żona z pewnością coś upichciła. Możesz też przenocować, bo robi się już ciemno, a niebezpiecznie jest podróżować nocą.
    - Nie, nie chce przeszkadzać – próbował odmówić Juan.
    - Żadnego gadania. Weteranom wojennym należy się przynajmniej ciepły posiłek i nocleg – odparł Alfonso zeskakując z wozu – Za mną.
    - To miło z pańskie strony. Bardzo dziękuję.


    Gare de Cornavin, Genewa, 20 marca 1937.

    Był już wieczór, gdy ekspres z Berna wjechał na dworzec kolejowy w Genewie. Prezydent przemówienie w Lidze Narodów miał wygłosić jutro na sesji Zgromadzenia Ligi Narodów. Z dworca prezydent odjechał do ekskluzywnego hotelu Beau Rivage, gdzie został zarezerwowany dla niego apartament. Jose i reszta towarzyszących prezydentowi osób nie mieli tyle szczęści i noc musieli spędzić w podrzędnym hoteliku na przedmieściach Genewy. Mróz wcale nie zelżał, a był dodatkowo potęgowany przez chłód z jeziora. Jose czym prędzej udał się na spoczynek radując się z otrzymanego termoforu, którym ogrzał sobie posłanie. W nocy wiał silny i nieprzyjemny wiatr oraz padał śnieg. Temperatura spadłą znacznie poniżej zera. Jose zasypiając pomyślał, że chciałby jak najszybciej stąd wyjechać i nigdy nie wrócić.

    [​IMG]

    Pałac Ligi Narodów, Genewa, 21 marca 1937.

    Poranek wstał rześki i mroźny. Niebo było bezchmurne i zimowe słońce dawało trochę ciepła. Prezydent po śniadaniu szykował się na poranną sesję Ligi Narodów. Ubrany był w cywilny frak, na który zarzucił płaszcz chroniący przed zimnem. Do jego pokoju zapukał minister Klee i poinformował:
    - Przybyły samochody.
    - Jestem gotowy. Zacznijmy przedstawienie – odparł i ruszył za ministrem, który poprowadził go do wyjścia z hotelu, przed którym oczekiwały samochody mające przewieść prezydenta do Pałacu Ligi Narodów, gmachu budowanego od roku 1929, w którym obecnie trwają ostatnie prace wykończeniowe. Samochody po kilku minutach jazdy dotarły na dziedziniec Pałacu, gdzie na ogromnym parkingu zaparkowane były przeróżne pojazdy. Znajdowały się tam najdroższe i najbardziej ekskluzywne samochody świata. Jeśli ten czynnik byłby wyznacznikiem ważności światowej to Liga Narodów z pewnością uplasowałaby się w ścisłej czołówce. Prezydent wysiadł z samochodu i w towarzystwie urzędnika Ligi skierował się ku głównemu wejściu. W holu panował niezwykły tłok. Różnego rodzaju dyplomaci, ministrowie i inne osobistości światowej polityki oczekiwali na rozpoczęcie kolejnej sesji Zgromadzenia prowadzili zakulisowe rozmowy, które być może były ważniejsze od tego co będzie mówione na sali plenarnej. Sala Zgromadzeń była jeszcze zamknięta, więc prezydent po ściągnięciu płaszcza rozejrzał się po holu. Minister Klee mający szersze rozeznanie w kontaktach międzynarodowych wskazywał prezydentowi co ważniejszych dyplomatów. W końcu drzwi do pomieszczenia, w którym odbywają się Zgromadzenia Ligi Narodów zostały otwarte i dyplomaci wolnym i jakże dostojnym krokiem zaczęli zajmować miejsca na sali. O godzinie 9 rozpoczęły się obrady Zgromadzenia. Sekretarz generalny Ligi Narodów przedstawił program dzisiejszych obrad. Obejmował on między innymi postępy programu międzynarodowego rozbrojenia, ostatnie wydarzenia w Ameryce Środkowej i Południowej oraz wojnę na Dalekim Wschodzie. Prezydent zajął miejsce na sali i oczekiwał na moment, w którym Zgromadzenie zajmie się Ameryką Łacińską. Debata na temat międzynarodowego rozbrojenia nudziła go niezmiernie. I to nie tylko z powodu długich i patetycznych przemówień kolejnych dyplomatów, ale z powodu bezcelowości dyskusji. Ludzkość nie jest gotowa na rozbrojenie. Tylko naiwni ignoranci mogą przypuszczać, że silni pozwolą odebrać sobie swoja siłę, a słabi zrezygnują z wzmacniania swojego potencjału. Po kilku godzinach dyskusji i skierowaniu kilkunastu wniosków do komisji w końcu przyszła pora na sprawy ważne dla FRCA. Przewodniczący obrad zaanonsował:
    - Przemówienie teraz wygłosi prezydent Gwatemali, Jorge Ubico Castaneda.
    Castaneda siedział nieruchomo i nie reagował na wyczytanie swojego nazwiska. Cisza panująca na sal stałą się krępująca. W końcu minister Klee wstał i rzekł:
    - Nie ma już takiego kraju jak Gwatemala. Prosiłbym przewodniczącego o nie wywoływanie niepotrzebnego zamieszania, gdyż wniosłem odpowiednie dokumenty do Sekretariatu Ligi Narodów.
    - Nic mi o tym nie wiadomo. Proszę tutaj podejść na chwilę. Zaraz to sprawdzimy. Zarządzam krótką przerwę.
    Prezydent pozostał obojętny wobec tak jawnej próby zanegowania stanu faktycznego. Spokój ten dziwił niektórych obecnych dyplomatów, którzy zadawali sobie pytanie: dlaczego ta jawna obelga dyplomatyczna nie wywołała żadnej reakcji Castanedy? Tymczasem minister Klee zażarcie wykłócał się o coś z przewodniczącym Zgromadzenia. Gdy rozmowa dobiegła końca Klee podszedł i szepnął coś na ucho prezydentowi, który odparł:
    - Niech im będzie. To i tak nie ma znaczenia.
    Minister ponownie podszedł do przewodniczącego obrad i przekazał odpowiedź Castanedy.
    - Przepraszam za to zamieszanie. Jak już mówiłem głos zabierze teraz prezydent Gwatemali Jorge Ubico Castaneda.
    Prezydent wstał i wziąwszy z biurka tekst mowy skierował się w kierunku mównicy. Gdy dotarł na miejsce popatrzył na zgromadzonych i zaczął swoje przemówienie:
    - Panie przewodniczący, szanowne Zgromadzenie. Mamy debatować nad sytuacją w Ameryce Środkowej i Południowej, czyli mówiąc skrótowo w Ameryce Łacińskiej. Zatem pozwolę sobie zabrać głos jako pierwszy mimo tego, że pan przewodniczący zaprzeczył właśnie istnieniu mojego kraju. Przemawiam tutaj jako prezydent FRCA powstałej po zjednoczeniu państwa Ameryki Środkowej – Gwatemali, Hondurasu, Salwadoru, Nikaragui, Kostaryki, Panamy oraz wyzwolonego spod okupacji meksykańskiej - Los Altos.
    Po sali przebiegł szum protestu i zdziwienia. Nie zważając na to prezydent kontynuował.
    - Jako prezydent FRCA przybywam tutaj bronić prawa narodów do zjednoczenia! Prawa, które niejednokrotnie jest łamane, tłamszone przez silniejsze państwa. Dlaczego tak się dzieje? Czego te państwa się obawiają? Odpowiem na to pytanie, mimo iż odpowiedź zdaje się oczywista. Boją się, że zjednoczone narody będą w stanie oprzeć się ich imperialnym zakusom, że nie będą uległe w takim stopniu jak przedtem. Boją się, że narody po zjednoczone upomną się o swoje prawa, które przez wieki były im odbierane lub umniejszane. Dlatego też wszelkimi dostępnymi środkami kraje te starają się zatrzymać lub opóźnić połączenie narodów wywołując niesnaski, skłócając i napuszczając jednych na drugich. Tak właśnie stało się z moim krajem. Młode państwo nie wytrzymało nacisków i działalności obcych mocarstw i w XIX wieku uległo rozpadowi. Ale to nie wystarczyło możnym tego świata. Postanowili oni skłócić kraje powstałe w wyniku rozpadu pierwszej Federacji! – mówił podniesionym tonem prezydent wpatrując się w zgromadzonych. Mówiąc kolejne kwestie o mocarstwach odmawiających innym prawa do zjednoczenia wyraźnie spoglądał na dyplomatów ze Stanów Zjednoczonych. Natomiast, gdy mówił o narodach dążących do zjednoczenia patrzył na dyplomatów z Włoch.
    - I im się to udało! Podzieliły to co powinno być jednością, rozbiły naród! – kontynuował z pasją Castaneda – Ponad sto lat trwało to rozbicie, które umożliwiało wpływanie na wszystkie sprawy młodych krajów. „Republiki bananowe” – tak z pogardą określano kraje powstałe po upadku pierwszej Federacji. Wspierano własne marionetki, które nie liczyły się z dobrem narodu, lecz z interesami swoich mocodawców. Obalano niewygodnych, mordowano upartych, utrwalano słabość regionu! Lecz naród miał już tego dość. Idea żyła w sercach i umysłach ludzi. Idei nie da się zniszczyć! Czekała ona na moment, aby rozpalić serca i umysły. I ten moment nadszedł. Ludzie powstali do walki o prawo do zjednoczenia, o prawo do decydowania o swoim losie, o prawo do wolności! A czystość idei sprawiła, że to co wydawało się niemożliwe ponownie stało się faktem, to co umarło ponownie żyje! FRCA powstała z popiołów. Mimo rozmaitych przeszkód, mimo oporu służalców obcych mocarstw, mimo strasznej ceny ludzkiego życia i ludzkiej krwi - idea zwyciężyła! Poszedł w świat przykład, że niesprawiedliwość da się pokonać, gwałt można przezwyciężyć, a niewolę odrzucić. Ale głupim jest ten, kto po skończonym zadaniu pozwala sobie na beztroskę. Faktem jest, że możni tego świata nie pogodzili się z wyborem mojego narodu. Mam ze sobą wyniki referendum ludowego przeprowadzonego pod koniec lutego, w którym zapytaliśmy prostych ludzi: czy Federacji zapewni ci bezpieczeństwo i dostatnie życie? Czy ochroni naród przed wrogami? Czy popierasz idee Federacji środkowoamerykańskiej? 86 procent biorących udział w referendum obywateli odpowiedziała twierdząco na te pytania. Naród się wypowiedział, przyznał racje mnie i moim współpracownikom. Ale wola narodów rzadko interesuje przywódców mocarstw światowych. Oni działają z innych pobudek, nie licząc się ze społeczeństwem. Dlatego też czując się odpowiedzialny za los moich współrodaków muszę zatroszczyć się o ich bezpieczeństwo. Przybyłem tutaj, do Genewy, do siedziby Ligi Narodów z jednym, ale za to konkretnym zamiarem – zabezpieczeniem przyszłości mojego kraju. Dziś rano złożyliśmy do Sekretariatu Ligi Narodów wniosek o wykreślenie punktu 21 ze statutu Ligi Narodów. Zainteresowani wiedzą, że chodzi tutaj o, jak to określono „porozumienie regionalne”, a szerzej znane jako doktryna Monroego. Zapis ten wprowadzony bez wiedzy państw Ameryki Łacińskiej w rzeczywistości jest narzędziem imperialnej polityki rządu amerykańskiego, który za jego pomocą narzuca swoją wolę i torpeduje wszelkie próby oporu. Wniosek ten został jedna odrzucony, gdyż stwierdzono, że nie mamy formalnych podstaw do wniesienia takiego wniosku.
    Tutaj prezydent przerwał i spojrzał po sali. Po chwili tonem już bardzo poważnym i wręcz urzędowym oznajmił:
    - Z dniem dzisiejszym FRCA występuje z Ligi Narodów! Tym samym wypowiada wszelkie układy zawarte przez kraje, które utworzyły Federację, a zostały podpisane w ramach Ligi Narodów. Wszelkie pozwy i wyroki międzynarodowe firmowane przez Ligę Narodów nie będą uznawane przez mój kraj. To wszystko co miałem do powiedzenia.
    Słowa te wywołały prawdziwą burzę na sali. Zaskoczenie było kompletne. Tylko delegat Włoch uśmiechnął się lekko pod nosem i wcale nie był zdziwiony tonem i wymową prezydenckiego przemówienia. Prezydent opuścił mównicę i w towarzystwie ministra Klee, nie zwracając uwagi na spojrzenia delegatów skierował się ku wyjściu z Pałacu Ligi Narodów. Po chwili odjechał limuzyną i skierował się na Gare de Cornavin, skąd miał wyruszyć do Rzeszy.

    Tymczasem Jose obudziwszy się tego ranka w motelu nie miał ochoty wstawać z łóżka, a już tym bardziej wychodzić na dwór. Gdy zjadał właśnie śniadanie do jego pokoju wszedł Hinkel i poinformował go, że ma się zbierać. Za niedługo wyruszają do Niemiec. Jose o mało nie udławił się bagietką. Nie spodziewał się, że wyjadą tak szybko. Ale nie narzekał wcale. Miał dość śniegu i mrozu. Liczył, że w Berlinie pogoda będzie lepsza. Szybko dokończył śniadanie i zabrawszy swoje rzeczy udał się do recepcji. Po chwili wszyscy byli już gotowi i udali się na dworzec kolejowy. Krótko po godzinie 14 pojawił się prezydent w otoczeniu najbliższych współpracowników. Ekspres relacji Genewa – Berlin oczekiwał już na stacji. Obsługa techniczna dworca podpinała właśnie salonkę prezydenta. Kilka minut później Jose siedział w pędzącym pociągu, który wreszcie miał zawieść go do celu jego podróży – do Berlina.

    [​IMG]


    W następnym odcinku:
    Jakie będą reakcję międzynarodowe po decyzji FRCA?
    Jak zostanie przyjęty prezydent Castaneda w Rzeszy?
    Czy Jose rozpocznie wreszcie szkolenie?

    Tytuł następnego odcinka: Żelazny kanclerz

    --------------------------

    Karo, Syrus, F. D. Roosevelt
    Jeszcze nie mam dopasowanych konkretnych modeli do obrazków. To są na razie próbki mojej pracy. Może, gdy będę miał więcej to zamieszczę je w temacie i wtedy korzystając z opinii forumowiczów dopasuję je ostatecznie. Na razie chcę zebrać obrazki do sił lądowych. Poszukuje cały czas materiałów. :wink:
     
  6. Ponury Joe

    Ponury Joe Guest

    FRCA AAR
    21 - 22 marca 1937


    Odcinek XXXI - Żelazny kanclerz


    Basel Badischer Bahnhof, Bazylea, 21 marca 1937.

    Ekspres do Berlina opuszczał terytorium Konfederacji Szwajcarskiej. Trwała właśnie odprawa na dworcu kolejowym w Bazylei, mieście położonym na granicy trzech państw – Szwajcarii, Francji i Rzeszy Niemieckiej. Prezydent od czasu wyjazdu z Genewy był milczący. Popalał cygaro i podziwiał krajobrazy. Minister Klee próbował odgadnąć o czym prezydent tak rozmyśla. W końcu zdecydował się przerwać ciszę i zapytał:
    - Panie prezydencie…
    Prezydent nie zareagował wpatrzony w tłumy ludzi przemierzające peron. Minister powtórzył odrobinę głośniej:
    - Panie prezydencie…
    Castaneda oderwał wzrok od okna i powiedział:
    - Przepraszam panie Klee, zamyśliłem się. O co chodzi?
    - Może napije się pan kawy? Jedziemy już dość długo a przed nami jeszcze długa droga.
    - Nie, dziękuję. Muszę przemyśleć na spokojnie jeszcze parę spraw.
    - Mogę wiedzieć o czym pan tak myśli? – spytał nieśmiało Klee.
    - W tej chwili jest najcięższy czas dla Federacji w całej jej krótkiej historii. Zagraliśmy w Lidze Narodów va banque. Jeśli misja dyplomatyczna do Rzeszy się nie powiedzie – przegraliśmy – odparł z namysłem Castaneda.
    - Jak to? – spytał zdziwiony minister.
    - Wystąpiliśmy z Ligi Narodów i rzuciliśmy wyzwanie Stanom Zjednoczonym. Teraz kolej na ich posunięcie. Ja wiem, że oni dążą do tego, aby mnie obalić i przywrócić dawne porządki. Pracują już nad tym od dłuższego czasu. Jeśli nasza misja w Europie się nie powiedzie to nie mamy po co wracać do kraju. Szukają sposobu, aby mnie wyeliminować. Myślę, że tradycyjnie zorganizują zamach stanu. Wyszukają sobie jakąś marionetkę i pomogą jej w przechwyceniu władzy. FSB odkryła te ruchy, ale nasi ludzie mają za małe doświadczenie, aby zapobiec ewentualnemu puczowi. Zresztą myślę, że Amerykanie są zdecydowani i jeśli nawet przewrót nie przyniósłby oczekiwanych skutków, są zdolni zbrojnie interweniować w Federacji.
    - Zatem dlaczego pan zdecydował się wystąpić z Ligi Narodów i w sposób jawny zaatakować rząd amerykański? – dopytywał się Klee.
    - Już mówiłem - zagraliśmy va banque. Rzuciliśmy wyzwanie nie tylko Stanom Zjednoczonym, ale również Niemcom. Teraz musimy mieć nadzieję, że nasza przyjaźń z Rzeszą jest na tyle silna, że wystąpią oni w naszej obronie. Chociaż przyjaźń to może złe słowo. Dobrze, że szczęście nam sprzyja i mamy coś, czego oni pożądają. Boję się sobie wyobrazić co by było, gdybyśmy tego nie mieli.
    - Racja. Z pewnością będzie to kuszące dla władz Rzeszy. Musimy odpowiednio sprzedać ten atut – potwierdził minister Klee domyślając się, o czym mówił prezydent.
    - Zgadza się. Jeśli odpowiednio to rozegramy możliwe, że uda się zapewnić bezpieczeństwo naszemu krajowi. Amerykanie mają teraz ostatnią szansę, aby coś zrobić. Gdy wrócę do kraju z poparciem Rzeszy posprzątam to co oni zdołają zepsuć – odparł prezydent, któremu rozmowa z ministrem wyraźnie poprawiła humor i dodała pewności siebie.
    - Wie pan co? Może jednak napiję się tej kawy – zwrócił się po chwili do ministra.
    - Już zamawiam.
    Tymczasem odprawa się zakończyła i pociąg ruszył, by za niedługo znaleźć się na terytorium Rzeszy. Rozpoczynała się decydująca rozgrywka, która miała przesądzić o losach FRCA.

    Freiburg, 21 marca 1937.

    Godzinę później pociąg dotarł do miasta Freiburg położonego na granicy francusko-niemieckiej. Skład zatrzymał się na stacji w oczekiwaniu na pasażerów i uzupełnienie zapasów wody w parowozie. Na stacji oczekiwał również wysłannik Führera, którym był minister spraw zagranicznych Joachim von Ribbentrop. Przywitał on w imieniu kanclerza gości z Ameryki, po czym oznajmił:
    - Na pobliskim lotnisku oczekuje samolot pasażerski przysłany przez kanclerza. Dzięki temu znajdzie się pan szybciej w stolicy unikając przy tym długiej i męczącej podróży pociągiem.
    - To miło ze strony kanclerza – odparł prezydent.
    - Proszę za mną. Podjedziemy tam samochodem. To niedaleko stąd.
    Minister poprowadził członków delegacji do czarnych rządowych limuzyn, którymi udali się na lotnisko, na którym oczekiwał gotowy do startu samolot Ju-52. Prezydent wraz z wąską grupką najbliższych współpracowników zajął miejsce w maszynie, która po zabraniu wszystkich pasażerów skierowała się na pas startowy. Po chwili nabrała rozpędu i poderwała się w powietrze. Prezydent chwilę wyglądał przez małe okrągłe okienko podziwiając oddalającą się ziemię, po czym rozpoczął luźną rozmowę z Ribbentropem. Próbował nawiązać grunt pod mające wkrótce nastąpić ciężkie negocjację. Führer zyskał sobie w krajach Ameryki Łacińskiej przydomek „Żelaznego kanclerza”. Minister Klee przedstawił cechy charakteru człowieka, który był jednym z najważniejszych polityków na świecie. Zdecydowany w dążeniu do celu, śmiały w podejmowaniu decyzji, znający się na ludziach i potrafiący przewidywać ich zachowania. Negocjację z tym politykiem z pewnością nie będą łatwe. Ale prezydent nie należał do ludzi, którzy łatwo rezygnują z raz obranej drogi.
    - Führer jest bardzo zaskoczony pańskim dzisiejszym przemówieniem w Lidze Narodów. Co prawda przeczuwaliśmy coś, gdy ambasador Włoch poinformował nas, że przybędzie pan do naszego kraju szybciej, niż to było przewidziane, ale mimo wszystko wystąpienie z Ligi Narodów i jawne oskarżenie rządu Stanów Zjednoczonych o imperializm i ograniczanie swobody państw Ameryki Łacińskiej było nie małym szokiem – zaczął rozmowę minister Ribbentrop.
    - Panie ministrze, ja tylko powiedziałem to co wszyscy od dawna już wiedzą – odparł prezydent.
    - Oczywiście, ale wymagało to nie małej odwagi i, nie ukrywajmy było posunięciem niezwykle ryzykownym. Jestem ciekawy jakimi przesłankami się pan kierował przy podejmowaniu tej ważnej decyzji?
    - Moje motywy są zupełnie zwyczajne. Pragnę zabezpieczyć przyszłość mojego kraju. Powiem panu szczerze, że rząd amerykański dąży do tego, żeby mnie obalić i odwrócić niekorzystny dla niech bieg wypadków w Ameryce Środkowej. Potrzebujemy czasu na okrzepnięcie i wzmocnienie naszych sił. Musimy uporządkować szereg spraw, które są istotne dla naszego kraju. Atak na USA i oskarżenie o imperialne zapędy na forum Ligi Narodów, przy dziennikarzach europejskich może powstrzymać ten kraj od jawnej interwencji zbrojnej. Takie ryzyko jest poważne. Nie oznacza to jednak, że zaniechają działań ukrytych. Dlatego też przybyłem do Europy w poszukiwaniu przyjaciół i sojuszników – odparł prezydent.
    - Rozumiem. Liczy pan na pomoc z Rzeszy?
    - Nie tylko. Udało mi się nawiązać kilka interesujących kontaktów, które wymagają jednak solidnego fundamentu. Liczę, że pański kraj okaże się tym fundamentem. Zostałem zapewniony o przyjaźni przez premiera Mussoliniego, który uzależnia jednak skierowanie szerszej pomocy dla naszego kraju od stanowiska państwa niemieckiego.
    - Zobaczymy, co da się zrobić. Porzućmy jednak na razie tematy polityczne. Jeszcze będzie na to czas. Może napije się pan czegoś ciepłego? Jest dość zimno.
    - Z chęcią. Tak, to jest ten sam model samolotu, który kupiliśmy w tamtym roku. Musze powiedzieć, ze spisują się doskonale – rzekł Castaneda.
    - Nie można się dziwić – odparł uśmiechając się Ribbentrop – Solidna, niemiecka konstrukcja. My, jako naród lubimy porządek i solidność. Z tego jesteśmy znani w świecie.
    - Renoma ta dotarła również do naszego kraju. Miejmy nadzieję, że wkrótce poszerzycie swoją sławę.
    - Zobaczymy, zobaczymy – odparł wymijająco Ribbentrop.

    Jose siedział w przedziale i obserwował oddalającego się prezydenta w obstawie niemieckich dyplomatów. Oni oczywiście nie mieli szans na wygodną podróż samolotem. Zresztą Jose nigdy żadnym nie leciał. Do przedziału wkroczył Hinkel i poinformował, że prezydent poleci do Berlina samolotem, natomiast reszta dotrze tam zgodnie z planem pociągiem. Podróż zajmie więc im jeszcze sporo czasu. Jakiś czas później pociąg ruszył w dalszą drogę. Jose wyglądał przez okno podziwiając kraj, w którym przyjdzie spędzić mu sporo czasu. Jego wielkie zdziwienie wywołało gęste zaludnienie tych terenów. Co chwilę mijali wioski i przejeżdżali przez małe miasteczka, które posiadały malownicze stacyjki kolejowe. Przecinali liczne drogi i autostrady, po których z ogromną prędkością poruszały się samochody osobowe. Takich dróg i tylu samochodów w życiu nie widział. Wszystko to robiło na nim ogromne wrażenie. Hinkel siedział i przypatrywał się z nieukrywana satysfakcja minie Jose. W końcu się odezwał:
    - Mówiłem ci. Niemcy to piękny kraj.
    - Tak, ale to przekracza moje oczekiwania. To jest jak sen. Jak inny świat – próbował wyrazić swoje zdziwienie Jose.
    - Bo to jest inny świat. Świat, który budujemy ciężką pracą, świat, w którym nie ma miejsca na nieporządek – rzekł poważnie Hinkel.
    - Niesamowite.
    - Poczekaj, gdy zobaczysz stolicę. Gdy przejedziesz się metrem, gdy zajrzysz do restauracji. Wszędzie tam dążymy do perfekcji. Jeśli tego się nauczysz, będziesz tutaj szczęśliwy jak nigdzie indziej na świecie.
    Ulice niemieckich miast oraz miasteczek zaczęły rozjaśniać latarnie uliczne dając niezwykły blask. Widok większych miast oświetlonych jak w dzień, mimo wieczornej pory zapierał dech w piersiach przybyszy z dalekiego kraju. Jose był urzeczony tym widokiem. Zapamięta go na całe życie. W końcu znużony podróżą zasnął, a głowa opadła mu na pierś.

    Tempelhof, Berlin, 21 marca 1937.

    Było już ciemno, gdy samolot z prezydentem podchodził do lądowania na lotnisku Tempelhof pod Berlinem. Mimo to na lotnisku zgotowano uroczyste powitanie gości. Kompania reprezentacyjna oczekiwała w gotowości. Czerwony dywan rozwinięty na płycie lotniska wytyczał drogę do odprawy. Na gościa oczekiwał marszałek Herman Göring w paradnym mundurze marszałka lotnictwa. Samolot wolno kołował w kierunku rozwiniętego dywanu. W końcu zatrzymał się i wyłączył silniki. Drzwi się uchyliły i po podstawionych schodach prezydent w towarzystwie Ribbentropa i Klee zszedł na płytę lotniska. Marszałek Göring podszedł przywitać gościa.
    - Witam serdecznie w imieniu kanclerza w Berlinie. Mnie przypadł ten zaszczyt powitania tak światłego gościa. Zapewne podróż bardzo pana znużyła. Zarezerwowaliśmy pokoje w najlepszym berlińskim hotelu. Zechce pan wypocząć po podróży. Führer przyjmie pana jutro z samego rana – przekazał przez tłumacza.
    - Pragnąłbym spotkać się z Führerem jak najszybciej. Mam wiele ważnych spraw do omówienia. Jednak ma pan racje. Najpierw muszę wypocząć.
    - Z pewnością. Proszę za mną.
    Marszałek poprowadził gości wzdłuż kompani honorowej, która nieruchomo oddawała honory przywódcy FRCA. Następnie opuścili lotnisko i podstawionymi limuzynami udali się do centrum miasta, gdzie prezydent zameldował się w hotelu.

    Pałac Radziwiłłowski, Berlin, 22 marca 1937.

    Z samego rana prezydent zerwał się z posłania i nerwowo przechadzał się po pokoju w oczekiwaniu na wyznaczone spotkanie z kanclerzem. Spotkanie to miało decydujący charakter. Jeśli przywódca Rzeszy nie wesprze zdecydowanym poparcie swojego środkowoamerykańskiego protegowanego, wtedy z pewnością dni Federacji będą policzone. Dlatego też ważnym było, aby pierwszy kontakt z Führerem wypadł bez zbędnych komplikacji. W końcu minister Klee oznajmił, że przybyły samochody mające zabrać prezydenta do Pałacu Radziwiłłowskiego, gdzie miały odbyć się rozmowy. Prezydent wziął głęboki oddech, po czym opuścił apartament. Przejeżdżając przez ulice Berlina Castaneda zbierał jeszcze raz wszystkie sprawy jakie chciał załatwić z kanclerzem. W końcu limuzyny podjechały pod pałacyk. Szofer czym prędzej otworzył drzwi samochodu i prezydent skierował się do wejścia, gdzie oczekiwał go Führer. Był to człowiek niewysoki, z małym czarnym wąsikiem, włosami starannie zaczesanymi na bok, o świdrującym i władczym spojrzeniu. Ubrany był w mundur wojskowy. Towarzyszył mu minister Ribbentrop oraz marszałek Göring. Prezydent podszedł do kanclerza i wymienił z nim serdeczny uścisk dłoni.
    - Nareszcie mogę poznać pana osobiście – tak brzmiały pierwsze słowa wypowiedziane przez Führera – Pańskie dokonania z Ameryki są nam tutaj doskonale znane.
    - Bardzo dziękuję za ciepłe przyjęcie. Bardzo jestem rad, że moje skromne osiągnięcia dotarły do tak ważnych osób w światowej polityce. Mam nadzieję, że tą wizytą nawiążę przyjazne i owocne stosunki miedzy naszymi krajami – odparł uprzejmie prezydent.
    Po wymianie jeszcze paru frazesów prezydent został zaproszony do gmachu. Chwilę później siedział wraz z gospodarzami w wygodnych, skórzanych fotelach. Zaczynały się ciężkie negocjację.
    - Żeby nie zajmować pańskiego cennego czasu przejdę od razu do konkretnych spraw, z którymi tutaj przybyliśmy. Sprawą pierwszą i najważniejszą jest przyszłość naszego kraju. Jak pan wie udało się nam dokonać ponownego odrodzenia Federacji środkowoamerykańskiej. Było to dzieło trudne i napotkało na zdecydowany opór. Udało się nam, dzięki pomocy pańskiego kraju ten opór przezwyciężyć. FRCA powstało, ale jego sytuacja dalej jest niepewna i wymaga dalszych wysiłków w celu jej poprawy. Wiele krajów nie chce uznać FRCA i dalej określa nasz kraj mianem Gwatemali. To się jednak powoli zaczyna zmieniać. Większym problemem jest działalność Stanów Zjednoczonych, które usilnie dążą do przywrócenia stanu sprzed odrodzenia Federacji. Prawdopodobnie nas nie docenili i dlatego udało się nam osiągnąć takie sukcesy. Teraz jednak kraj ten podjął starania mające obalić mnie i moich współpracowników. Dlatego też przybyłem do Europy w poszukiwaniu sojuszników – zaczął prezydent.
    - Zapewniam pana, że Rzesza Niemiecka i jej kanclerz są przyjaciółmi FRCA. Zrobimy wszystko co w naszej mocy, aby zabezpieczyć pański kraj przez zakusami Amerykanów – odparł Ribbentrop – Czego pan oczekuje?
    - Gwarancji terytorialnych – odparł otwarcie prezydent.
    - Gwarancji? – spytał zdziwiony Göring.
    - Tak. Gwarancji nienaruszalności naszego terytorium oraz naszej niepodległości – wsparł prezydenta minister Klee.
    - Ależ to pogorszy i to znacznie stosunki Niemiec ze Stanami Zjednoczonymi. Ameryka ma być obszarem wolnym od europejskich wpływów – rzekł Ribbentrop.
    - Zapewniam panów, że to się może niedługo zmienić. Doktryna Monroego, o której pan mówi ma w obu Amerykach wielu wrogów. Potrzebny jest sygnał z Europy, że kraje te nie są osamotnione. Potrzebny jest impuls do działania – powiedział z pasją prezydent.
    - Rozmawiałem z wieloma rządami państw amerykańskich. Próbowałem je przekonać do odrzucenia tego jednostronnego układu. Wysondowałem, że jeśli dostalibyśmy poparcie z Europy od liczącego się kraju to państwa te skłonne byłby przeciwstawić się USA – dodał Klee – Rzesza Niemiecka oraz Włochy są siłą, która może obudzić państwa amerykańskie z letargu. Potrzebny jest jednak zdecydowanie i jasna deklaracja. Udzielając gwarancji bezpieczeństwa FRCA mocarstwa europejskie dadzą wszystkim do zrozumienia, że nie zgadzają się na amerykańską dominację w tym regionie.
    Führer stukał palcami po kolanie i zastanawiał się nad czymś. Ribbentrop również o czymś myślał.
    - Słyszał zapewne kanclerz o moim przemówieniu w Lidze Narodów. Opowiedzieliśmy się jasno co chcemy osiągnąć. Myślę, że obalenie doktryny Monroego jest korzystne również dla Europy. Otwierają się zupełnie nowe możliwości. Ale nie można zwlekać. Jeśli Europa pozwoli upaść FRCA, straci równocześnie szansę na odmienienie stosunków panujących w Ameryce Południowej. Jest to sprawa ogromnej wagi i może zaważyć na przyszłości tego regionu. Gdy sto lat temu upadała pierwsza Federacji powstałą próżnia, w którą wkroczyły Stany Zjednoczone narzucając swoją dominację wszystkim krajom Ameryki Łacińskiej. Teraz, z pomocą Rzeszy może się nam udać odrzucić Amerykańską opiekę – przekonywał dalej Castaneda.
    Zapadła cisza. W końcu Ribbentrop odparł:
    - Rozważymy pańska propozycję. Przejdźmy dalej.
    - Oczywiście. Ale sprawa ta jest kluczowa. Bez tego dalsze, nawet najbardziej owocne negocjacje są daremne. Czego potrzebuje mój kraj? Potrzebuje praktycznie wszystkiego. Technologii, specjalistów, kredytów, sprzętu wojskowego, okrętów, samolotów. Wiem, że nikt nam tego nie da za darmo i podjęliśmy już kroki mające unowocześnić nasz kraj. Wielkie podziękowania tutaj należą się Rzeszy, która przysłała nam swoich specjalistów. Jednak po zjednoczeniu jest ich zbyt mało. Zapewne panowie zastanawiacie się co możemy zaoferować w zamian. Oprócz poparcia na arenie międzynarodowej weszliśmy w posiadanie bogatych złóż ropy naftowej. Rejon Villahermosa obfituje w ten surowiec, a wiemy, jak ważnym jest on czynnikiem w obecnej rzeczywistości. Powiem to otwarcie – oferujemy Rzeszy wyłączne prawa na eksploatację tych złóż w zamian za pomoc technologiczną i militarną. Złoża są częściowo zaniedbane przez rząd meksykański, który dotychczasowo nimi zarządzał. Myślę jednak, że z słynną niemiecką solidnością i techniką uda się w szybkim tempie podwoić wydobycie.
    Prezydent tym samym ujawnił swój główny atut z jakim przybył do Berlina. Ropa, której obfitych złóż Niemcy nie posiadali była niezwykle kuszącą alternatywą.
    - Wyłączność? – dopytywał się marszałek Göring.
    - Tak – potwierdził minister Klee – Proponujemy zawarcie umowy na dostawy ropy naftowej do Niemiec. FRCA zatrzyma dla siebie niewielką część wydobycia pozwalającą na rozbudowę i funkcjonowanie przemysłu. Resztę skierujemy do Europy, a konkretnie do Niemiec. Oczywiście w przypadku upadku FRCA prawdopodobnie złoża te powrócą do Meksyku i decydujące wpływ na redystrybucją zdobędą Stany Zjednoczone.
    Oferta prezydenta wyraźnie zainteresowała Führera. Brak własnych źródeł ropy zmuszał Rzeszę do zakupu tego surowca na rynkach światowych po aktualnych, wysokich cenach. Stały dostęp do tego surowca i to na korzystnych warunkach byłby czynnikiem ogromnie wzmacniającym potencjał Rzeszy. Dlatego też propozycja prezydenta Castanedy była tak atrakcyjna.
    - Sami panowie rozumieją, że dalsze negocjację, jeśli nie mają być tylko stratą czasu muszą się odbyć po zapewnieniu FRCA bezpieczeństwa – rzekł prezydent.
    - Ma pan rację – odparł Führer – Potrzebujemy czasu do rozważenia pańskiej propozycji. Rozmowy będziemy kontynuować w terminie późniejszym.
    - Rozumiem to doskonale. Proszę jednak pamiętać, że podczas mojej nieobecności w kraju może dojść do różnego rodzaju komplikacji. Stany Zjednoczone są bliżej FRCA, niż Europa. Ale Europa może ostrzec Amerykanów przed podejmowaniem pochopnych kroków.
    - Będziemy mieli to na uwadze – odparł Ribbentrop.
    Na tym skończyło się pierwsze spotkanie prezydenta z kanclerzem Niemiec. Castaneda opuściła gmach i udał się z powrotem do hotelu, gdzie oczekiwał z niecierpliwością na decyzję przywódcy III Rzeszy.

    Tymczasem Jose po całonocnej podróży znalazł się w Berlinie. Wraz z grupką żołnierzy przysłanych na przeszkolenie został skierowany do tymczasowych siedzib, gdzie mógł wreszcie odpocząć. Zwiedził ponad pół Europy, która była całkowicie inna, niż jego rodzimy kraj. O wielu rzeczach, które tutaj zobaczył nie miał zielonego pojęcia. Dopiero w Europie uświadomi sobie stopień zacofania swojej ojczyzny. Zawsze wydawało mu się, że Europa jest odległym kontynentem, na którym bez przerwy trwają swary i wojny. Przynajmniej taki obraz był mu przedstawiany. Dawało mu to poczucie wyższości. Teraz zrozumiał, że to Europejczycy mogą spoglądać z góry na mieszkańców FRCA jak na nieokrzesanych dzikusów. To on i jego rodacy muszą się starać i gonić Europę, która cały czas im ucieka. Postanowił głęboko w sercu, że nie zmarnuje pobytu w Europie i wywiezie stąd do swojego kraju tyle umiejętności ile tylko zdoła opanować. „Ale to dopiero od jutra” – pomyślał i zasnął wykończony długą podróżą.

    W następnym odcinku:
    Jaka będzie decyzja Führera?
    Czy w międzyczasie dojedzie do reakcji USA na przemówienie prezydenta w Lidze Narodów?
    Jak Jose poradzi sobie w Berlinie?

    Tytuł następnego odcinka: Na ostrzu noża

    ---------------------------------------

    Wiem, że popełniam dość poważne wykroczenie serwując odcinek bez żadnego screena, ale spotkanie kanclerza z prezydentem jest elementem kluczowym i decydującym o dalszej fabule aar'a.:wink:
     
  7. Ponury Joe

    Ponury Joe Guest

    FRCA AAR
    22 - 23 marca 1937


    Odcinek XXXII - Na ostrzu noża



    MON, Gwatemala, 22 marca 1937.

    Generał Vaides siedział właśnie w gabinecie i przeglądał raport na temat przebiegu formowania profesjonalnej jednostki sztabowej, gdy odwiedził go minister Dominguez. Trochę zdziwiony Vaides rzekł:
    - Bardzo rzadko pan bywa w MON. W czym mogę pomóc?
    - Rzadko, bo przybywam wyłącznie, gdy mam jakąś ważną sprawę. Marszałek Somoza narzeka, że jest ignorowany przy obsadzaniu poszczególnych dywizji, a posiada przecież najwyższy stopień spośród wszystkich oficerów FRCA – zaczął Dominguez.
    - No tak, ale jako oficer zwerbowany jest on osobą niepewną. Zna pan zalecenie prezydenta? Ostrożnie dobieramy dowódców poszczególnych jednostek – odparł Vaides.
    - Tak, wiem. I w pełni popieram to stanowisko, ale marszałek Somoza został zwerbowany przeze mnie osobiście i jestem przekonany o jego oddaniu. Dodatkowo jest obstawiony ludźmi FSB. Marszałek uznał, że pominięcie go przy ostatnich roszadach jest dla niego krzywdzące. Nie zdążyłem porozmawiać o tym z prezydentem przed jego wyjazdem, ale zalecił mi abym za wszelką cenę pozyskał marszałka dla naszej sprawy. Musimy mu pokazać, że jest nam potrzebny.
    - Niby jak? – dopytywał się Vaides.
    - Trzeba połechtać jego ambicje. Proponuję przydzielić mu dowództwo nad jedną z dywizji na północnym odcinku granicy. Panuje tam spokój, a Meksyk po ostatnich wydarzeniach raczej nie będzie miał ochoty na żadne prowokacje. Niech marszałek pobawi się w rozkazywanie. To mu dobrze zrobi.
    - Nie jestem przekonany – wahał się Vaides.
    - Nie ma powodów do obaw. Osobiście zwerbowałem Somoze dla naszej sprawy i jestem pewien jego lojalności. Zresztą marszałek jest obstawiony przez ludzi Cordovy i nie puści nawet bąka bez naszej wiedzy.
    - No dobrze. Przydzielę go tymczasowo do piątej dywizji piechoty na północny. Ale niech ludzie Cordovy go pilnują.
    - Nie spuszczą go z oka. Nadmienię prezydentowi jak bardzo mi pan pomógł. Do widzenia.

    [​IMG]


    Berlin, 23 marca 1937.

    Po wczorajszym spotkaniu z kanclerzem, dzisiaj prezydent spotykał się z mniej ważnymi osobistościami Rzeszy rozmawiając o ewentualnej współpracy FRCA z Niemcami. Odpowiedź Führera ciągle nie nadchodziła. Popołudniu prezydent miał wreszcie czas na odpoczynek, ale przedtem chciał jeszcze wysłuchać raportu ministra Klee na temat reakcji Stanów Zjednoczonych na jego wystąpienie w Lidze Narodów.
    - Co tu dużo ukrywać. Z raportów naszego ambasadora oraz ambasadora Rzeszy wynika, że Amerykanie są wściekli. Uderzył pan w ich czuły punkt. Przeważnie wydarzenia z Ligi Narodów mają w tym kraju nikłe zainteresowanie, ale pańskie przemówienie nie schodzi z czołówek gazet.
    - To dobrze. Dopóki sprawa jest głośna Amerykanie nie zdecydują się na jawne działanie, żeby nie potwierdzić tym samym moich słów. Zyskaliśmy tym trochę czasu, ale bez gwarancji Niemiec długo nie pociągniemy. Czy ma pan jakieś informacje na temat naszej propozycji? – dopytywał się prezydent.
    - Wszystko co wiem pochodzi z nieoficjalnych źródeł. Ścisłe kierownictwo Rzeszy jest podzielone. Dla niektórych pańska propozycja jest niezwykle kusząca. Mowa tu o przemysłowcach – zarówno cywilnych, jak i wojskowych. Tanie ropa jest im potrzebna, aby zmniejszyć koszta produkcji. Bez tego przemysł niemiecki jest ograniczony i może zostać łatwo sparaliżowany w razie konfliktu. Natomiast opór stawiają wojskowi. Uważają, że ingerencja w sprawy amerykańskie nie przyniesie żadnych korzyści, a spowoduje zatarg ze Stanami Zjednoczonymi. Cały czas trwają debaty na ten temat. Dzisiaj Führer spotkał się z delegacja najważniejszych magnatów przemysłowych kraju. Udało mi się dowiedzieć, że są oni zainteresowani rynkami środkowoamerykańskimi i są gotowi sfinansować powstanie ewentualnej kompanii mającej eksploatować naszą ropę. Pokryją też część kosztów unowocześnienia naszej gospodarki. Cała sprawa waży się na ostrzu noża i wszystko zależy, czy uda się przełamać opór wojskowych.
    Prezydent pokiwał głową i rzekł:
    - Proszę mnie informować na bieżąco. Teraz muszę trochę odpocząć.
    - Oczywiście. Zostawiam pana samego – odparł Klee i wyszedł z apartamentu zajmowanego przez prezydenta.

    Sanarte, 23 marca 1937.

    Juan zabawił u senior Alfonsa dłużej, niż zakładał. Chciał się odwdzięczyć za posiłek i nocleg pomagając w pracy na farmie, a pracy było pod dostatkiem. Dlatego też sam nie zauważył jak szybko upłynął mu czas. Pobyt na roli, w otoczeniu natury poprawił jego samopoczucie. Czuł się wypoczęty, mimo iż ciężko pracował. Rodzina Alfonsa była bardzo miła i szybko ich polubił. Szczególnie dobre kontakty nawiązał z 12-letnim Manuelem. Stali się wręcz nierozłączni. Chodzili na ryby, razem się śmiali i bawili. Chłopiec podziwiał Juana, bo ten był na wojnie i zwiedził kawał świata. Zawsze też miał dużo ciekawych historyjek do opowiedzenia. Tego dnia Juan siedział nad rzeką i łowił ryby. Manuela nie był z nim, gdyż miał obowiązki na farmie. Wylegując się pod krzakiem i wpatrując w wodę małego jeziorka Juan pomyślał, że życie na wsi nie jest takie złe. Gdyby tylko znalazł odpowiednią kobietę, chętnie osiadłby na roli i do końca dni uprawiał kukurydzę. W końcu powoli zapadał zmrok i Juan postanowił wracać na farmę Alfonsa. Złowił kilka ryb na kolację. Szedł właśnie ścieżką, gdy usłyszał odgłosy wystrzałów. Następnie na horyzoncie dostrzegł dym. Przeraził się, gdyż wychodził on miejsca, gdzie znajdowało się gospodarstwo jego nowych przyjaciół. Pobiegł szybko w tamtą stronę. Z oddali zobaczył płomienie buchające z dachu chaty Alfonsa. Płonęła również stodoła. Dostrzegł tabuny kurzu wzbijane przez oddalających się jeźdźców. Nie miał pojęcia kim oni są. Nigdy wcześniej ich nie spotkał. Pobiegł jeszcze szybciej. Dobiegł wreszcie do farmy i wpadł na podwórze, gdzie zobaczył straszliwy widok. Alfonso leżał w kurzu, twarzą do ziemi. Juan podbiegł do niego i obrócił go na plecy. Koszula na jego piersi była czerwona od krwi. Był martwy. „Co tu się stało?!” – pytał siebie w myślach Juan. Obok dostrzegł jego najstarszego syna – Ignacjo. On również leżał martwy z roztrzaskaną głową. Nagle przypomniał sobie o Manuelu, o żonie Alfonsa i reszcie jego dzieci. Wpadł do płonącego domu. Na podłodze znalazł martwą żonę Alfonsa oraz trójkę dzieci. Ten widok wstrząsnął nim. Na wojnie widział martwych ludzi wielokrotnie, ale widok zamordowanej młodej kobiety oraz trójki niewinnych dzieci był czymś, czego żadne ludzkie słowa nie mogą oddać. Malutka Maria, którą nosił wczoraj na plecach, Xavier, który wczoraj wesoło biegał po podwórku, no i Conchita – słodziutkie maleństwo, które dopiero uczyło się chodzić. Pamiętał jak pierwszego dnia bały się go i wtulały w matczyną spódnicę. Podszedł do nich i głaszcząc po główkach dał im cukierków, które kupił sobie na drogę. Wszystkie te wspomnienia przemknęły mu po głowie. „Manuel! Gdzie on jest?”. Rozejrzał się po pomieszczeniu, ale z powodu dymu niewiele widział. Szybko posprawdzał pomieszczenia w domu zasłaniając twarz kawałkiem szmaty, ale nigdzie go nie znalazł. Wybiegł zrozpaczony z domu, który groził zawaleniem. Złapał się za głowę i upadł na kolana, bijąc pięściami w ziemię. Łzy ciekły mu po osmolonych policzkach. Po chwili dom się zawalił. Juan podniósł wzrok i rozejrzał się wokół siebie. Spojrzał na stare drzewo, na którego gałęzi zawieszona była huśtawka, na której jeszcze parę godzin temu bawiły się dzieci, dostrzegł wystraszonego i zapłakanego Manuela. Poderwał się z miejsca i podbiegł do chłopca, który chciał uciekać. Juan chwycił go i mocno przytulił szepcząc:
    - Nie bój się, to ja. Nie pozwolę, aby ktoś zrobił ci krzywdę. Wszystko będzie dobrze.
    Sam nie wiedział, czy to co mówi jest właściwe do tak dramatycznej chwili. Mocno przytulał Manuela i powtarzał:
    - Wszystko będzie dobrze. Nie pozwolę ci zrobić krzywdy.
    Chłopiec drżał z przerażenia i nic nie mówił. Nie potrafił wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Przyglądał się tylko Juanowi swoimi wielkimi czarnymi oczami.
    - Zabiorę cię stąd. Tutaj już nic nie ma – powiedział Juan i podniósł chłopca z ziemi. Juan nie wiedział, czy Alfonso ma jakąś rodzinę lub krewnych. W pobliżu nie było żadnych zabudowań, gdyż farma znajdowała się na uboczu. Wiedział, że musi zabrać stąd chłopca, ale najpierw powinien pochować jego zamordowanych rodziców. Musiał się pospieszyć, bo robiło się już ciemno, a Juan nie chciał spędzać nocy z chłopcem w tym przygnębiającym miejscu, które było świadkiem takich makabrycznych scen. Dom ciągle płonął, więc zwłoki żony Alfonsa i trójki jego dzieci spłonęły. Pozostało zatem pochować ojca i syna, którzy prawdopodobnie bronili swojego dobytku przed cangaceiros. Po godzinie, pod drzewem stanęły dwa drewniane krzyże wbite w świeżo przekopaną ziemię. Juan szybko zmówił modlitwę i wziąwszy Manuela na ręce opuścił to miejsce. Podążył dalej na wschód, gdzie właśnie formowały się ciemne chmury. Ze wschodu nadciągała burza.


    Siedziba FSB, 23 marca 1937.

    Gabinet Cordovy zawalały tony papierów. Od agentów FSB otrzymywał dziennie kilkanaście raportów. Przeważnie dotyczyły spraw z pozoru błahych, ale w połączeni w jedną całość wydały mu się niepokojące. Godzinami ze swoimi współpracownikami przeglądał tą toporną dokumentację, która mimo wstępnej selekcji nadal zawierała zbyt dużo nieistotnych błahostek. Wszystko to niepokoiło Cordovę, a śmierć Floresa i nie wykrycie sprawców tej zbrodni napawało szefa FSB najgorszymi przeczuciami. Wiedział, że coś się święci. Minister Dominguez nakazał wszcząć śledztwo, ale tak, żeby nie narobić szumu. Cordova zastanawiał się co też minister miał na myśli. Wziął do ręki kolejną teczkę z aktami i zaczął czytać. Po chwili poczerwieniał i cisnął teczką w kierunku kosza z wrzaskiem:
    - Co za debil skończony to napisał!
    Wrzask Cordovy zwabił do gabinetu jego asystenta, który chciał sprawdzić co się stało. Widząc zdziwioną minę asystenta Cordova rzekł:
    - No spójrz, co jakiś skończony idiota przysłał mi jako raport! Przeczytaj!
    Asystent schylił się, podniósł pogięty zwitek dokumentów i zaczął czytać:
    - „Informuję, że niejaki Blanco Portales z Gwatemali doniósł mi, że jego pole kukurydzy zostało zaatakowane przez obcy wywiad. Wszystkie rośliny z niewiadomych przyczyn uschły, mimo padającego co jakiś czas deszczu. Portales widział jakiś czas temu dwie tajemnicze osoby, które kręciły się koło jego pola i wykonywały jakieś dziwne gesty. Jeden z nich oblał czymś pole. Za kilka dni kukurydza uschła. Tajemniczy osobnicy, zapewne agenci Stanów Zjednoczonych, więcej się nie pojawili. Uznałem, że informacja ta jest ważna i powinna trafić do naszej centrali. Agent Ortega.” – przeczytał na głos asystent a Cordova ukrył twarz w dłoniach starając się opanować zdenerwowanie. Po chwili wycedził:
    - Z takimi „agentami” i z takimi „donosami” gówno za przeproszeniem się dowiem. Gdybym tylko wiedział co odkrył Flores. Musiało to być coś szalenie istotnego skoro go sprzątnęli.
    - Śmierć Floresa była dla mnie prawdziwym szokiem – odparł asystent – Tym bardziej, że godzinę wcześniej z nim rozmawiałem i nigdy bym nie przypuszczał, że…
    - Rozmawiałeś z nim?! – przerwał Cordova – Kiedy?! O czym?!
    - No, w ten dzień co zginął. Rozmawiałem to zbyt duże określenie. Pojawił się tutaj, przed pańskim gabinetem i spytał się mnie, czy jeszcze szef jest. Odparłem, że nadzoruje pan referendum i wróci pan za kilka dni. Odparł, że nie może tyle czekać i wyszedł – zreferował sumiennie asystent.
    - Miał coś przy sobie?
    - Tak. Jakąś teczkę z dokumentami, ale nie wiem co zawierała.
    - Dlaczego nie powiedziałeś mi, że rozmawiałeś z Floresem?! – wrzasnął Cordova.
    - Ja, ja… Uznałem, że to mało ważne…
    Cordova nic nie odparł, lecz wyraźnie o czymś myślał. Nerwowo bębnił palcami o blat biurka. Asystent bał się odezwać, żeby ponownie nie narazić się szefowi. Krępującą cisze przerwał dźwięk telefonu. Cordova nie zareagował starając się dopasować w myślach części układanki. W końcu, gdy telefon zaczął coraz natarczywiej dzwonić pomocnik zapytał:
    - Nie odbierze pan?
    Cordova wyrwany z namysłu poniósł słuchawkę i rzekł:
    - Cordova, słucham… Tak… Rozumiem… Co? Nie, nic mi o tym nie wiadomo… Jak to? Dziwne…Niezwłocznie to sprawdzę…Tak…
    Cordova odłożył słuchawkę i rzekł:
    - Zostaniesz tutaj! Masz się nigdzie nie ruszać!
    Następnie uchylił drzwi i wrzasnął:
    - Ramon! Zbieraj ludzi! Za 5 minut macie być gotowi! Podstawić dwie furgonetki przed siedzibę! Jazda! Javier! Do mnie! Przypilnujesz tutaj tego tępaka!
    Po chwili Cordova wraz z dość liczną grupką ludzi z FSB przemierzał ulice Gwatemali. Dojechał w końcu do celu swojej wyprawy:
    - Ruszać się! Zabezpieczyć teren! – wydawał rozkazy – Reszta za mną! Jazda!
    Strażnik posiadłości protestował przeciwko wtargnięciu tak licznej grupy obcych ludzi, ale szybko zaniechał tego procederu widząc, że ma do czynienia z agentami FSB.
    - Przeszukać cały gmach! Macie przetrząsnąć każdy kąt. Zabezpieczyć wszystkie dokumenty!
    Ludzie Cordovy rozbiegli się po całym kompleksie przeszukując pomieszczenia oraz wszelkie zakamarki. Pootwierali wszystkie szafy i szuflady wysypując ich zawartość na podłogę. Szef FSB krążył między nimi nadzorują ich pracę i przeglądając odkryte dokumenty. Po godzinie poszukiwań, mimo wytężonej pracy, nie znaleziono nic co zainteresowałoby Cordovę. „Czyżby zawiodło mnie przeczucie?” – pomyślał i rozkazał:
    - Do samochodów. Odwiedzimy jeszcze jedno miejsce.
    Pora była już wieczorowa. Gdy samochody podjechały pod zabytkową kamieniczkę było już ciemno. Ludzie Cordovy wyskoczyli z samochodów i wkroczyli do akcji.
    - Kto tam? Co tu się dzieje? – spytał zaalarmowany strażnik.
    - FSB, proszę zachować spokój.
    - Ale jakim prawem?!
    - Takim prawem – odparł Cordova i wycelował pistolet w strażnika – Złożyć broń i nie dyskutować.
    Funkcjonariusze FSB wkroczyli do gmachu. Cordova udał się za nimi i skierował się do jednego z pomieszczeń. Sprawiał wrażenie człowieka, który doskonale się orientuje w układzie pokoi oraz korytarzy budynku. Podszedł do biurka i pociągnął za szufladę, która była jednak zamknięta.
    - Wyważyć! – rozkazał.
    Po chwili zamek w szufladzie został wyważony i Cordova sięgnął po zgromadzone tam dokumenty. Po chwili wyszeptał z przerażeniem:
    - Jezus Maria!
    Wybiegł z budynku, wsiadł do samochodu i wrzasnął na zdziwionego kierowcę.
    - Pędź do MON! No, ruszaj!

    [​IMG]


    W następnym odcinku:
    Kto dokonał masakry w Sanarte?
    Z jakimi pilnymi wiadomościami do MON udaje się Cordova?
    Jakie budynki zostały przeszukane przez funkcjonariuszy FSB?
    Czy niemieccy wojskowi storpedują śmiałe plany prezydenta Castanedy?


    Tytuł następnego odcinak: Burza nadciąga ze wschodu!

    ----------------------------------------
     
  8. Ponury Joe

    Ponury Joe Guest

    FRCA AAR
    24 - 25 marca 1937


    Odcinek XXXIII - Burza nadciąga ze wschodu


    [​IMG]


    Gwatemala, 24 marca 1937.

    Poranne słońce zaczęło wychylać się zza horyzontu oświetlając stolicę Federacji. Przez niezasłonięte okno do pokoju wpadały promienie słoneczne dając temu ciemnemu pomieszczeniu odrobinę światła. Zbudziło go straszliwy ból głowy. Powoli otworzył oczy, które nie przyzwyczajone do ostrego, słonecznego światła zaczęły łzawić. „Gdzie ja jestem? Jak się tutaj znalazłem?” zadawał sobie w myślach pytanie. Powoli podniósł głowę i rozejrzał się po pomieszczeniu. Była to podrzędna speluna. Odrapane ściany, stare meble, na podłodze poniewierały się puste butelki po alkoholu oraz pety po papierosach. „Slumsy” – pomyślał, gdy powąchał odór dostający się przez rozbite okno. Popatrzył na stolik, gdzie stała butelka z jakąś cieczą. Sięgnął po nią drżącą z przepicia ręką. Napiwszy się przeskoczyły go dreszcze. „O w mordę. Co to k***a jest?”. Rzucił flaszkę na podłogę. Usiadł na skraju łóżka i dostrzegł, że nie jest sam w pokoju. Obok leżała naga kobieta. Przyjrzał się jej z zainteresowaniem. Była to Esmeralda, największa i dodajmy najtańsza dziwka w całej Gwatemali. Przeszedł go dreszcz obrzydzenia. Jej chude ciało spoczywało na brudnej pościeli. Obok na stoliku leżała strzykawka oraz jakieś medykamenty. Szybko podniósł się z pryczy i rozejrzał się za swoim ubraniem. Odnalazł spodnie rzucone na podłogę oraz koszulę wiszącą na krześle. Całe jego odzienie prześmiardło stęchlizną. Carlos ubrał się i wychodząc pomyślał: „Nigdy więcej”. Po wyjściu z pokoju, który okazał się barakiem zbitym z desek stanął na podmokłej, błotnistej ulicy, która po wczorajszej burzy przemieniła się w bagno. Był w slumsach, najgorszej dzielnicy Gwatemali. Nie było tutaj dnia bez morderstwa lub innego poważnego przestępstwa. Przypomniał sobie, że wczoraj trafił tutaj w poszukiwaniu pracy i rozrywki. Rozejrzał się dookoła, gdy ktoś go zawołał:
    - Patrzcie! To Carlos! Jak tam ogierze? Podobało ci się u Esmeraldy?
    Grupka młodych mężczyzn siedziała na roku ulicy i grała w karty. Pytanie jednego z nich wyraźnie rozbawiło resztę towarzystwa.
    - Nie wiem, strasznie nap******a mnie baniak – odparł podchodząc do nich Carlos.
    - Nie dziwie się. Wczoraj nieźle dałeś czadu. Ale chłopie, pójście do łóżka z Esmeraldą to już było przegięcie. Kiedyś widziałem jak dawała d***y dwóm trędowatym.
    - Weź się zamknij dobra? – odparł Carlos - Nie dobrze mi, a ty takie pierdoły opowiadasz.
    Towarzystw ponownie wybuchło śmiechem.
    - Zagrasz z nami?
    - Nie tym razem Chico. Senior Santos jest u siebie? Mam do niego sprawę.
    - Jasne, że jest u siebie. Gdzie niby miałby być.
    - Dobra, to na razie chłopaki. Chico, trzymaj się i nie daj się załatwić – powiedział Carlos i poklepał go po ramieniu.
    - Spokojnie braciszku. Nie ma takiej możliwości. Chico nie da się tak łatwo sprzątnąć jakimś muchachos sin cojones.
    - Ja myślę.
    Carlos powoli zaczął przedzierać się przez błoto w górę ulicy zmierzając do siedziby lokalnego bossa narkotykowego, senior Santosa. Głowa trochę go przestała boleć, ale i tak wyglądał jak trup. Doszedł do końca ulicy, gdzie znajdowała się brama za którą była hacjenda Santosa. Przy bramie stało dwóch strażników uzbrojonych w karabiny.
    - Patrzcie! – zawołał jeden z nich – Czy to nie Carlos? Kupa czasu! Co cię sprowadza do stolicy?
    - Ty nadal tutaj Donato? Stary pierdoło myślałem, że chociaż na ogrodnika awansujesz – rzucił Carlos i uściskał serdecznie strażnika.
    - Zamknij się. A ty to co? Wyglądasz jak żywy trup. Oj, nieźle musiało się wczoraj dziać w Pueblo – odparł Donato.
    - Nawet mi nie mów. Senior Santos jest?
    - Jasne, że jest. Wchodź, tylko nie nabrudź w domu, bo każe cię utopić w tym błocie.
    - Spokojna głowa.
    Skierował się do głównego wejścia do hacjendy. Na podwórzu kręcili się inni uzbrojeni strażnicy. Jednych znał, innych nie. Jedno jednak rzuciło mu się w oczy. Było ich więcej niż wcześniej. Więc albo Santos miał kłopoty, albo stał się potężniejszy niż wcześniej. Zapukał do drzwi. Lokaj, którego nie znał otworzył drzwi.
    - Ja do senior Santosa.
    - W jakiej sprawie?
    - Mojej. Prowadź – odparł bezczelnie Carlos.
    Lokaj zadrżał z oburzenia, ale wprowadził gościa do holu.
    - Proszę poczekać i nie nabrudzić. Sprawdzę, czy senior cię teraz przyjmie.
    - W porząsiu. Carlos Vera jakby pytał.
    Po chwili lokaj był już z powrotem i ruchem głowy wskazał, żeby Carlos szedł za nim. Senior Santos siedział właśnie na werandzie swojej hacjendy i odpoczywał po śniadaniu popijając wino i paląc cygaro.
    - Koga ja wildze? Toż to Carlos Vera, przemytnik, handlarz narkotyków, zawodowy zabójca, legenda Gwatemali – rzekł widząc Carlosa.
    - Senior Santos, niech pan nie przesadza. Miło mi pana znowu widzieć. Jak tam zdrowie?
    - Zdrowie? Kiedyś nie pytałeś mnie o zdrowie.
    - Chciałem być uprzejmy. Zatem jak tam interesy?
    - Moje interesy to nie twoja sprawa – odparł szyderczo uśmiechając się Santos, po czym dodał – Zupełnie jak za pierwszym razem, ale teraz sporo się zmieniło, prawda?
    - Oj, prawda – odparł Carlos – Szukam pracy. Nie ma pan jakiegoś zlecenia?
    Senior Santos wyraźnie rozbawiony odparł:
    - Carlos Vera szuka pracy. Czyli co, twój mały biznes w San Jose nie wypalił?
    - Wypalił, ale te durnie wywołując wojnę wszystko zepsuły. Teraz panuje tam chaos i na scenie zrobiło się zbyt ciasno, jeśli wie pan co mam na myśli.
    - Chyba wiem o co ci chodzi – odparł Santos zaciągając się cygarem.
    - Więc jak? Ma pan jakąś robotę?
    - Wiesz, że zawsze potrzebuję dobrych ludzi. Znajdę dla ciebie jakieś zajęcie. A nawet już wiem jakie. Sprowadzisz mi tutaj pewną kobietę. Uciekła dawno temu do Hondurasu z jakimś baranem. Odzyskałbym ją wcześniej, ale tamte tereny to strefa wpływów tej tłustej świni Campo. Mieliśmy porozumienie o nie wchodzeniu sobie w drogę, ale ten bydlak po upadku władz Hondurasu postanowił poszerzyć swoją strefę wpływów. Nie mogłem do tego dopuścić. Gruby wieprz dostał to na co zasługiwał. Teraz tamte tereny są pod moją zwierzchnością. Masz się tam udać i przyprowadzić do mnie tą kobietę.
    - Co to za kobieta? – dopytywał się Carlos.
    - Nie twoja sprawa. Masz ją przyprowadzić i tyle – odparł władczo Santos.
    - Jasne, jasne. Zrobi się.
    - Doskonale, a teraz wynoś się, bo brudzisz mi podłogę.

    [​IMG]

    Berlin, 24 marca 1937.

    Prezydent Castaneda odpoczywał właśnie po obiedzie, gdy odwiedził go minister Klee. Był zdyszany i miał ze sobą jakiś papier.
    - Coś się stało? – spytał prezydent.
    - Można tak powiedzieć. Chce pan przeczytać?
    - Gadaj o co chodzi.
    - Jest reakcja Stanów Zjednoczonych. Zerwali z nami wszelkie dotychczasowe umowy i zobowiązania. Oznacza to, że nie obowiązuje już porozumienie o uznaniu naszej niepodległości. Tym samym droga do zbrojnej interwencji jest otwarta – odparł Klee streszczając notę dyplomatyczną rządu amerykańskiego.
    - Rozumiem – odparł spokojnie Castaneda – Czy kanclerz już o tym wie?
    - Tak, został poinformowany przez ministra Ribbentropa.
    - Doskonale.
    - Doskonale? – zdziwił się minister.
    - Tak. Decyzja rządu amerykańskiego wywrze jeszcze większy nacisk na Rzeszę w sprawie gwarancji dla Federacji. Teraz musimy tylko odpowiednio podgrzać atmosferę.
    - Podgrzać atmosferę?
    - Tak. Proszę zapisać co mam na ten temat do powiedzenia.
    - Oczywiście – odparł Klee i wyciągnął pióro, aby zanotować słowa prezydenta.
    - Decyzja rządu amerykańskiego jest pierwszym korkiem w celu obalenia legalnego rządu FRCA. Jest to zapowiedź rychłej interwencji wojskowej Stanów Zjednoczonych w moim kraju. Jako prezydent FRCA apeluje do opinii międzynarodowej o powstrzymanie agresywnych zamiarów tego państwa. Zwracam się szczególnie od krajów europejskich oraz południowoamerykańskich z przesłaniem – Dość Amerykańskiej dominacji! Dość imperialnej polityki w Ameryce Łacińskiej! Wzywam wszystkie kraje zainteresowane pokojem międzynarodowym do zaangażowania się w zapewnienie bezpieczeństwa Federacji Środkowoamerykańskiej”.
    - Jak zwykle doskonale wyważona opinia – powiedział minister Klee chowając notes do kieszeni.
    - Proszę poinformować Führera, że chciałbym się z nim pilnie spotkać.
    - Oczywiście.

    [​IMG]


    MON, Gwatemala, 24 marca 1937.

    - Jak to?! Pan chyba żartuje – podniesionym głosem mówił rozgorączkowany generał Vaides.
    - Nie żartuje – odparł Cordova – To wszystko niestety prawda. Od dłuższego czasu byliśmy oszukiwani i zwodzeni za nos. Ta świnia wszystko ukartowała.
    - Ale jak?! Jak to jest możliwe? – pytał zrozpaczony Vaides.
    - W którymś momencie nas zdradził. Zajmując tak eksponowane stanowisko mógł z łatwością działać na naszą szkodę od dłuższego czasu.
    - Jak pan myśli? Co teraz się stanie?
    - Trudno powiedzieć co planują. Z dokumentów, które zabezpieczyłem nie ma nic o ich ewentualnych zamierzeniach. Zatem proszę postawić armię w stan gotowości. Wprowadzamy stan wyjątkowy na terenie całego kraju. Musimy zmusić ich do działania. Może nie jest jeszcze za późno.
    - Oby pan miał rację.
    W tej chwili do gabinetu wpadł jeden z ludzi Cordovy z pilnymi informacjami.
    - Bunt, zdrada! Północne zgrupowanie wojsk podniosło bunt przeciwko Federacji! Marszałek Somoza uwięził generałów! Rebelianci szykują się do ataku na stolicę!
    Wiadomość ta wstrząsnęła Vaidesem. Cordova również w pierwszej chwili został zaskoczony. Po chwili jednak wziął się w garść i rzekł:
    - Generale Vaides! Proszę przystąpić do działania!
    Wyrwany z zadumy szef sztabu odparł:
    - Oczywiście. Niech generał Orellana zarządzi alarm bojowy drugiej dywizji piechoty! Posłać wiadomość do generała de Leon o naszej sytuacji. Niech rusza natychmiast do stolicy. Zgnieciemy tych rebeliantów!
    - Tak jest!

    [​IMG]


    Okolice Santa Rosa de Copan, 25 marca 1937.

    Juan i Manuel byli już bardzo blisko miasta. Spotkali po drodze chłopa pracującego na polu. Juan postanowił zaciągnąć języka.
    - Witaj. Jak tam praca?
    - A leci jakoś – odparł nieznajomy.
    - Co słychać w okolicy?
    - Kiepsko, naprawdę kiepsko.
    - Jak to? – dopytywał się Juan.
    - Cangaceiros. Napadają na wioski i miasteczka. Mordują ludzi i palą ich dobytek. Są prawdziwym utrapieniem.
    - Nie ma nikogo, kto by ich powstrzymał?
    - Nieliczne siły porządkowe są bezsilne. Zresztą ci bandyci są nieźle uzbrojeni. Nie mam pojęcia skąd biorą swoją broń, ale nie są to jakieś przestarzałe strzelby, ale błyszczące karabiny. Mówi się, że są wspierani z zagranicy. Ich szef, niejaki Garrido podobno dogadał się z jakimiś szychami, które zagwarantowały mu bezkarność. Nie wiem do czego to wszystko dąży. Jeśli chcesz lepszych informacji udaj się do miasta. W gospodzie z pewnością usłyszysz więcej niż byś chciał.
    - Dziękuje panu za informację. Do widzenia.
    - Do widzenia synu i bezpiecznej podróży.
    Juan skierował się drogą do miasta zastanawiając się co tu się wyrabia. Miał nadzieje, że w mieści dowie się czegoś więcej. Liczył też, że spotka Carloinę.

    [​IMG]


    Fragment „Völkischer Beobachter” z 25 marca 1937:
    [​IMG]

    [​IMG]


    MON, Gwatemala, 25 marca 1937.

    W gabinecie generała Vaidesa zjawił się generał Orellana.
    - Meldują, że druga dywizja piechoty jest gotowa do podjęcia działań przeciwko rebeliantom. Część żołnierzy jest jednak na przepustkach osiągnięcie pełnej sprawności bojowej zajmie trochę czasu.
    - Rozumiem. Czy zaobserwowano jakieś ruchy wojsk rebelianckich w kierunku stolicy?
    - Nie. Ale nasz zwiad informuje, że siły buntowników zmierzają w kierunku półwyspu Jukatan.
    - Gady, liczą zapewne, że w wypadku jego zajęcia uda im się zachęcić Meksyk do włączenia się po ich stronie do konfliktu – rzekł Vaides – Sytuacja jest poważna, dopóki nie przybędą siły z południa nie możemy sobie pozwolić na atak. Upadek stolicy mógłby wywołać katastrofalne skutki. Proszę zabezpieczyć miasto i oczekiwać na dalsze rozkazy.
    - Rozkaz.
    Chwile później w gabinecie generała Vaides zjawił się Cordova z najnowszym raportem o sytuacji.
    - Jest źle. Na wschodzie działają bandy uzbrojone przez Amerykanów. Terroryzują ludność i uniemożliwiają przeprowadzenie mobilizacji. Nie mamy żadnych wiadomości od generała de Leon. Musi się zapewne przebijać przez kraj ogarnięty chaosem.
    - Jak to tego mogło dojść? – zadał sobie pytanie Vaides – Ma pan jakieś nowe informacje na ten temat?
    - Tak, udało mi się zebrać kilka faktów w całość. Głową całego planu jest ta zdradziecka żmija Dominguez. To on zapewne nawiązał kontakty ze Stanami Zjednoczonymi. Trudno przypuszczać, żeby samo to zorganizował. Zapewne z jego polecenia zabito Floresa. Udało mi się chyba ustalić na co wpadł przed śmiercią. Niejaki Morales, który był agentem amerykańskiego wywiadu wcale nie nazywał się Morales. Jego prawdziwe nazwisko to John Anderson. Pracował dla prezydenta Martineza w Salwadorze. Był łącznikiem między Martinezem a rządem amerykańskim. Flores odkrył w aktach MON, że przykrywkę dla jego działalności w naszych szeregach zapewnił mu właśnie Martinez. Musiał oczywiście porozumieć się z Dominguezem w tej sprawie. Ilu takich agentów udało im się przemycić w nasze szeregi? Trudno powiedzieć. To jeszcze nie wszystko. Do tego duetu dołączyło dwóch innych graczy. Jeden, marszałek Somoza współpracował z Dominguezem od początku. Był on pod osobistym nadzorem Domingueza i moi ludzie nie mieli do niego dostępu. Natomiast za pośrednictwem agentury USA nawiązano kontakt z Andiną, zbankrutowanym, byłym przywódcą Hondurasu, któremu udało się zbiec po zajęciu tego kraju przez FRCA. Tak oto mamy czwórkę głównych prowodyrów puczu. Korzystając z poparcia Stanów Zjednoczonych próbują obalić nowy porządek – relacjonował Cordova.
    - Ale jakim cudem udało im się opanować wojsko? - dopytywał się Vaides.
    - Tego jeszcze nie wiem, ale zapewne działali wśród żołnierzy do dłuższego czasu. Fakty są jednak takie, że północne zgrupowani wojsk przeszło na stronę buntowników, a z południa brak jakichkolwiek informacji. Natomiast ze wschodu dochodzą coraz gorsze informacje. Coraz większe połacie kraju ogarnia chaos. Liczne bandy tak zwanych cangaceiros zmierzają ku stolicy. Szerzą się mordy i rabunki. Nie mamy sił, aby temu zapobiec. Miejmy nadzieje, że de Leon poskromi te ekscesy.
    - Musimy poinformować o tym prezydenta. Niech czym prędzej wraca do kraju – odparł Vaides poważnym głosem.
    - Racja, obecność prezydenta w kraju jest obecnie konieczna.

    [​IMG]


    [​IMG][​IMG]


    Panama, 25 marca 1937.

    Generał de Leon stał na flankach koszar i przyglądał się zamieszkom wywołanym w mieście. Gdzieniegdzie dostrzec można było dymy pożarów. Miasto w poważnej części zostało opanowane przez rebeliantów. Jednak kluczowy obiekty, czyli koszary miejskie znajdował się pod kontrolą wojsk lojalnych FRCA. Generał oczekiwał na raport o stanie swoich sił.
    - Generale, mam złe wiadomości. Trzecia dywizja piechoty podniosła bunt. Wymordowali wszystkich lojalnych Federacji oficerów i połączyli się do powstania w mieście.
    - Co z generałem Pinedą?
    - Został lekko ranny w czasie ucieczki. Przebywa obecnie w szpitalu.
    - Jaki jest stan czwartej dywizji piechoty?
    - Część żołnierzy zdezerterowała, część jest na przepustkach. Morale jest niskie, gdyż siły powstańców znacznie przewyższają nasze.
    - Rozumiem. Zatem musimy działać energicznie. Mam już plan jak poskromić zapędy mieszczan. Proszę skierować ludzi na wały.
    - Tak jest!
    Kilka minut później żołnierze ustawili się na wałach koszar i przygotowali artylerię. Generał spojrzał na miasto i rzekł:
    - Wycelować działa!
    Artylerzyści wykonali rozkaz i lufy dział zostały skierowane na miasto. Celowano w obszary zajęte przez buntowników.
    - Ognia!
    Poszczególne działa rozpoczęły systematyczny ostrzał miasta. Pociski eksplodowały w zamieszkanych dzielnicach miasta powodując znaczne ofiary wśród ludności cywilnej. Budynki waliły się jeden po drugim od pocisków artyleryjskich. Generał de Leon obserwował spokojnie ten spektakl kierując ogniem artylerii na kolejne sektory miasta. Ludność cywilna sterroryzowana taką manifestacją siły szukała schronienia w piwnicach domów. Ulice powoli się wyludniły. Jeszcze nie tak dawno wojowniczo nastawieni mieszczanie teraz potulnie szukali schronienia przed ogniem artyleryjskim. Tymczasem zbuntowani żołnierze próbowali przeprowadzić szturm na umocnienia koszar. Jednak ich siły były zbyt szczupłe. W końcu ponosząc znaczne straty zrezygnowali z tego zamiaru. Generał de Leon rozkazał w końcu po dwóch godzinach ostrzału przerwać ogień. Przyjęto kapitulację miasta złożoną przez cywilnego zarządcę Panamy. Generał de Leon postawił miastu srogie warunki: wydać wszystkich buntowników, internować zbuntowanych żołnierzy, dać zakładników. Po wypełnieniu tych warunków ostrzał miasta ustanie.
    Mieszkańcy Panamy nie mieli wyboru. Jeżeli nie chcieli doprowadzić do zniszczenia miasta i większej liczby ofiar musieli spełnić warunki generała. Część zbuntowanych żołnierzy dowiedziawszy się o takich warunkach kapitulacji zbiegła na północ, by przyłączyć się do licznych band cangaceiros. Reszta została otoczona przez siły generała i uwięziona. Prowodyrów rozstrzelano natychmiast. Po opanowaniu sytuacji generał de Leon zostawił w Panamie mały garnizon w koszarach górujących nad miastem pod dowództwem generał Pinedy. Czwarta dywizja piechoty dowodzona żelazna ręką przez generała de Leon, po zaciągnięciu dodatkowych lojalnych żołnierzy ruszyła na północ, aby poskromić rebelię.

    [​IMG]


    W następnym odcinku:
    Czy Juna dotrze do Santa Rosa de Copan?
    Jakie zlecenie otrzymał Carlos?
    Czy prezydent zostanie poinformowany o sytuacji panującej w kraju?
    Czy rebelia zostanie zduszona w zarodku?

    Tytuł następnego odcinak: Nie okazywać litości!

    -------------------------------

    Po ostatnich odcinka z małą liczną screenów, dzisiaj będzie ich nieco więcej. :wink:
     
  9. Ponury Joe

    Ponury Joe Guest

    FRCA AAR
    26 - 29 marca 1937


    Odcinek XXXIV - Nie okazywać litości


    Berlin, 26 marca 1937.

    - Panie prezydencie, pilny telegram z Gwatemali! – powiedział minister Klee wpadając do hotelowego apartamentu – Bardzo złe wiadomości!
    - Co się stało?
    - Proszę pozwolić mi przeczytać: „W kraju anarchia – STOP – minister Dominguez wraz z Martinezem, Andiną i Somozą wzniecili bunt – STOP – północna grupa wojsk została przeciągnięta na stronę rebeliantów – STOP – na południu generał de Leon przedziera się do stolicy – STOP – obecność prezydenta w kraju konieczna – podpisano generał Vaides.
    Wiadomość ta zdruzgotała prezydenta, ale nie zdziwiła go. To, że do próby przewrotu prędzej, czy później dojdzie był pewien. Bardziej zaskoczyła go zdrada Domingueza – człowieka, którego znał od dawna i któremu ufał. Siedział chwilę zamyślony próbując pozbierać myśli. W końcu rzekł:
    - Czy wszystko stracone?
    - Wydaje się, że jeszcze nie. Generał Vaides oraz znaczna część wojska zachowała lojalność wobec pana. Generał Vaides informuje, że de Leon zmierza z południa do stolicy pacyfikując kraj. Możliwe, że jeszcze nie wszystko stracone. Ale koniecznie musi pan wrócić do Ameryki i osobiście nadzorować tłumienie tego puczu.
    - Cholerna żmija, ten Dominguez! – krzyknął prezydent – Skumał się ze zbankrutowanymi politykami i zapewne zdążył się już połasić do Amerykanów!
    Prezydent poderwał się z miejsca i zaczął nerwowo chodzić po pokoju. Wyciągnął z kieszeni cygaro i zapalił je. Głęboko się zaciągnął i spytał:
    - Czy kanclerz wie?
    - Tak. Został już poinformowany. Jest wściekły. Podobno, gdy dotarła do niego wiadomość zaczął wrzeszczeć wniebogłosy. Sam pan rozumie, jeżeli teraz po Hiszpanii przegra kolejne starcie reputacja III Rzeszy znacznie na tym ucierpi. Stąd przypuszczam, że zapewni nam wszelką niezbędną pomoc – odparł Klee.
    - Proszę zorganizować mi bezpieczny transport do FRCA. Po pierwsze muszę wrócić do kraju, a wtedy… - przerwał prezydent – Nie ważne.
    - Oczywiście. Führer zaproponował już stosowne i szybkie rozwiązanie. Ruszamy jutro z samego rana i w nocy powinniśmy przybyć do kraju.
    Prezydent skinął głową i zaczął coś przemyśliwać. Minister Klee opuścił gabinet.

    Santa Rose de Copan, 27 marca 1937.

    Juan nareszcie dotarł szczęśliwie do miasta. Pierwsze kroki skierował do lokalnej karczmy, gdzie miał nadzieje zaczerpnąć więcej informacji. Mały Manuel był zmęczony drogą i zasnął, gdy Juan podszedł do lady i zaczął gawędzić z oberżystą.
    - Niech mi pan powie, co tu się dzieje? Na drogach grasują jakieś zbrojne bandy, napadają na domy i mordują ludzi. Sam byłem tego świadkiem. Gdzie jest policja, gdzie wojsko?
    - Na pewno nie ma ich tutaj – odparł posępnie senior Caminero, po czym dodał – Wie pan. Jakiś czas po zakończeniu wojny wszystko było w porządku. Siły porządkowe pilnowały bezpieczeństwa i żyło się całkiem znośnie, ale to się zmieniło jakiś czas temu. Część funkcjonariuszy przeniesiono, cześć zwolniono z pracy i nikt nie wie dlaczego. W tym samym okresie zaczęli się pojawiać ci cali cangaceiros. Najpierw było ich kilku i byli raczej niegroźni, ale później było ich coraz więcej. Ale to nie wszystko, bo byli bardzo dobrze uzbrojeni.
    - Uzbrojeni? Skąd mogli dostać broń? – spytał Juan.
    - Wie pan, że o broń w tym zakątku świata jest równie łatwo jak o kieliszek rumu, ale ta broń jest inna. To nie są stare strzelby i temu podobne śmiecie. Nawet ja nie znający się na broni mogę powiedzieć, że te cacuszka są nowe. Jednak nie mam pojęcia skąd je mogli dostać – odparł Caminero.
    - Rzeczywiście to bardzo dziwne – powiedział Juan – A nie wie pan jak liczni są ci bandyci?
    - Szczerze powiedziawszy to nie wiem, bo są w ciągłym ruchu. Przemierzają kraju wzdłuż i wszerz siejąc anarchię. Unikają jednak atakowania dużych miast. Mam nadzieje, że naszego nie zaatakują. W razie czego mam to – rzekł właściciel karczmy i wyciągnął spod lady dużych rozmiarów dwulufową strzelbę.
    - Używana była do polowań na grubego zwierza. Jeden strzał z takiego cacka potrafi powalić słonia. Ale potrafi też powalić strzelca, gdy się nie ma odpowiedniej krzepy – zaśmiał się Caminero.
    - Robi wrażenie – potwierdził Juan – A poza tym jeszcze jakieś wieści?
    - Można tak powiedzieć. Campo nie żyje.
    - Campo?
    - A no tak, pan nie z tych stron. Ten bydlak był lokalnym oprychem, ale chciał znaczyć coś więcej. Widocznie nadepnął na odcisk jakiejś grubej rybie i go sprzątnęli. Ależ to była sensacja. Znaleziono grubasa z poderżniętym gardłem i obciętymi wargami. W sumie jak tak kojarzę to zaraz po śmierci Campo zaczęły się te kłopoty. Ale to chyba tylko zbieg okoliczności.
    Caminero zamilkł i kontynuował wycieranie szklanek. Juan siedział pochylony nad kieliszkiem czegoś mocniejszego i zbierał w całość wszystkie zasłyszane wiadomości. Nie wiedział, co dokładnie się dzieje, ale przypuszczał, że musi to być coś dużego. Z namysłu wyrwał go karczmarz, który wskazują głową na Manuela zapytał:
    - To pański dzieciak?
    - Nie. Teraz to sierota. Jego rodzinę zamordowała jedna z tych band, o której rozmawialiśmy.
    - Szkoda chłopaka. Straszne przeżycie. I co teraz będzie z nim będzie? – spytał.
    Juan wzruszył ramionami i odparł:
    - Nie wiem. Na razie myślałem tylko o tym, aby dotrzeć z nim do jakiegoś bezpiecznego miejsca. O tym co będzie z nim później na razie nie myślałem.
    - No tak, no tak – pokiwał głową Caminero odkładając ostatnią szklankę na półkę – Może nalać panu jeszcze jednego?
    - Nie. Musze mieć trzeźwy umysł. Ile płacę?
    - Wie pan, ten był na koszt firmy. Dla małego dam też lizaka.
    - Bóg zapłać. Widać, że z pana porządny człowiek – odparł Juan i zbierał się właśnie do wyjścia. Już stał nad małym Manuelem i miał go podnieść ze stolika na którym spały, gdy przyszło mu do głowy jeszcze jedno pytanie.
    - Senior, a nie zna pan przypadkiem pewnej dziewczyny? Poznałem ją jakiś czas temu i liczyłem, że ją tutaj spotkam.
    - Jak ma na nazwisko? – spytał karczmarz.
    - Niestety nie wiem. Ale wiem, że ma na imię Carolina. Ma długie kruczoczarne włosy oraz brązowe oczy. O, i ma też synka młodszego jeszcze od Manuela. Chłopak ma na imię Chuanito.
    Karczmarz chwilę pomyślał, po czym spytał:
    - A czego pan od niej chce?
    - Ja? – spytał się Juan i sam zadał sobie w myślach to pytanie, po czym uświadomił sobie głupotę sytuacji w jakiej się znalazł.
    - No cóż…eee…no – zaczął się jąkać próbując znaleźć wytłumaczenie, które nie zabrzmi zbyt głupio. Nie wiedzieć czemu senior Caminero uśmiechnął się serdecznie i pokiwał głową. Zlustrował jeszcze raz od stóp do głów Juana, po czym rzekł:
    - Widać, że nie mam pan złych zamiarów. Prowadząc tą gospodę od dwudziestu lat poznałem się trochę na ludziach. Spokojnie. Oczywiście, że znam panienkę Carolinę. Proszę poczekać. Zapytam, czy zechce się z panem spotkać – odparł karczmarz i skierował się w stronę schód prowadzących na piętro.
    Juan stał jak oszołomiony. Ma ja spotkać już teraz?! Ale on nie wie nawet co ma jej powiedzieć! Przez całą drogę tutaj miał inne troski na głowie i w ogóle nie myślał co powie Carolinie, gdy już ją odnajdzie. Przez chwilę przeklinał w duchu moment, w którym posłuchał Jose. Chwilę później zaczął jednak odczuwać radość, że ją spotka ponownie. Zresztą nie było czasu, gdyż senior Caminero schodził właśnie po schodach a za nim podążała Carolina. Juan pomyślał, że to chwila magiczna, którą być może zapamięta do końca życia i będzie mógł opowiadać swoim wnukom. Dziewczyna ubrana była w skromną, ale ładną sukienkę. Jej włosy były luźno rozpuszczone na ramionach. W końcu oboje zeszli ze schodów i dziewczyna mogła zobaczyć kto na nią oczekuje. Widok Juana zdziwił ją niezmiernie. Poznała go jednak od razu i zbiegła leciutko z ostatnich stopni schodów. Podeszła do niego i rzekła uśmiechając się przyjacielsko:
    - To pan! A jednak się znowu spotkaliśmy.
    Jej głos wydał się Juanowi taki delikatny i przepełniony łagodnością. On sam nie mógł wydobyć z siebie żadnego słowa. W końcu wystękał:
    - Tak. Zadziwiające prawda?
    Mówiąc to poczuł się jak skończony kretyn. Jego głos był spięty i opuściła go całkowicie pewność siebie. A przecież miał już tyle dziewczyn i zawsze potrafił je zabajerować odpowiednią gadką. Jednak ona była inna. Wydawał się taka łagodna, taka czysta. Wręcz onieśmielała swoją urodą.
    - Prawda, prawda – odparła i chwyciła go pod rękę – Proszę, usiądźmy. Niech pan mi powie co u pana słychać. W końcu nie widzieliśmy się prawie rok, a ja nic nie wiem o moim podwójnym wybawcy.
    - Podwójnym? – zdziwił się Juan.
    - No tak. Uratował pan nie tylko mnie, ale też moje dziecko.
    - Faktycznie, ale proszę przestać mówić do mnie pan. Jestem Juan – odparł łagodnie się uśmiechając, gdy już usiedli przy stoliku. Wbrew swoim wcześniejszym obawom rozmowa „kleiła się” całkiem dobrze. Rozmawiali o różnych sprawach starając się jednak nie wspominać o rzeczach przykrych i smutnych. W między czasie Manuel zdążył się już wyspać i podniósł się z ławki rozglądając się za Juanem. Nie zobaczył go jednak, gdyż ten siedział za filarem. Przestraszony, że ten go opuścił chłopka zaczął płakać. Juan poderwał się jak poparzony. Na śmierć o nim zapomniał. Podbiegł szybko do małego i próbując go uspokoić przytulił go i szepnął:
    - Już dobrze…Jestem tutaj…Przestraszyłeś się?
    Manuel skinął głową i zaczął ocierać czerwone od łez oczy. Juan pogłaskał go po czuprynie, po czym dodał:
    - Nie potrzebnie. Jestem przy tobie. Masz. To lizak. Dał ci go senior Caminero. To bardzo miły pan. No, weź.
    Chłopiec wziął z ręki Juana lizaka. Trzymał go mocno w dłoni i rozglądał się po pomieszczeniu. Juan jeszcze raz pogłaskał go po głowie i spojrzał na niego ze smutkiem.
    Carolina stałą i przyglądała się małemu Manuelowi. Juan widział jej spojrzenie i odgadł o co chciała go zapytać.
    - To jest Manuel – szepnął do niej, tak żeby chłopiec nie słyszał – Jego rodzice nie żyją. Zostali zamordowani. Byłem wtedy akurat u nich gościem. Ja i ten chłopak cudem ocaleliśmy. Wziąłem go ze sobą i się nim opiekuję. Jednak sam nie wiem co mam z nim zrobić. Nie znam się na wychowywaniu dzieci.
    - To straszne. Bardzo mi przykro – odparła Carolina.
    Jej głos się zmienił. Wydawało się Juanowi, że jest teraz smutny i melancholijny. Wpatrywała się w małego Manuela swoimi oczami i widać było, że naprawdę żal jej tego dziecka. Żałowała tego co już widział i tego co przyjdzie mu jeszcze przeżyć.
    - Macie się gdzie zatrzymać? – spytała niespodziewanie.
    Juan pokiwał przecząco głową.
    - Miałem właśnie udać się w poszukiwaniu jakiegoś hotelu lub czegoś podobnego.
    - Trzeba było spytać senior Caminero. Z pewnością znajdzie się dla was jakiś wolny kąt.
    - Tak myślisz? Oczywiście zapłacę za nocleg.
    - Nie będziesz musiał – odparła uśmiechając się delikatnie.
    - Jak to? – spytał zdziwiony Juan.
    - Później ci to wyjaśnię. Chodź za mną. Zaraz znajdziemy dla was jakieś wygodne posłanie.
    Podeszła do Manuela i wyciągnęła dłoń. Chłopiec, ku zdziwieniu Juana nie wystraszył się jej. Do tej pory panicznie bał się wszystkich. Carolina pogłaskała chłopca delikatnie po policzku i łagodnie powiedziała:
    - Dla ciebie też znajdziemy jakieś wolne łóżeczko.
    Wzięła go z rękę, a drugą chwyciła Juana i pociągnęła ich w kierunku schodów.

    Kilonia, 28 marca 1937.

    Rządowe limuzyny pędziły autostradą na północny-zachód w kierunku Kilonii. Prezydent Castaneda przed wyjazdem z Berlina spotkał się jeszcze z Führerm na prywatnym spotkaniu. Wyszedł z niego w bardzo złym humorze. Kanclerz Rzeszy ostro zrugał go za pozostawienie spraw w kraj w tak złym stanie. Jak on teraz wygląda? ON, kanclerz tysiącletniej Rzeszy?! Gwarantując niepodległość FRCA wystawił swój honor oraz szacunek swojego kraju na spore ryzyko! A tu dzień po zagwarantowaniu niepodległości Federacji dochodzi w niej do puczu wojskowego i chaosu. Przecież jeśli pucz się uda, on, Führer będzie ośmieszony w oczach całego świata! Prezydent dobrze zapamiętał moment, w którym kanclerz wrzasnął: „Tak się stać nie może! Czy pan to rozumie?! Ma pan zgnieść rebelię wszelkimi dostępnymi środkami! Nie okazywać litości!”. Po raz pierwszy w życiu prezydent widział taki obraz furii, u tak wysoko postawionego polityka. Pomyślał sobie, że ten człowiek jest niebezpieczny. W pewnej chwili zaczął się go naprawdę bać, ale poczuł również ogromny respekt wobec twardości jego charakteru. Rozmyślając o tym prezydent spojrzał na człowieka siedzącego obok niego. Ubrany był w czarny płaszcz i czarny mundur z czerwoną opaską na ramieniu. Jego buty były dokładnie wypolerowane. Na jego głowie znajdowała się czarna czapka z trupią czaszką. Ten człowiek według woli Führera miał mu pomóc w zaprowadzeniu porządku w FRCA. Nazywał się Wolff i razem z nim w pozostałych limuzynach jechała mała grupka oficerów, która miała mu w tym dopomóc. Kanclerz był zdecydowany. Wysłał jednego z najlepszych ludzi, aby ugasił płomień zagrażający reputacji III Rzeszy. Po kilku godzinach jazdy rządowa kawalkada dotarła wreszcie do Kilonii, gdzie oczekiwały już na nich zatankowana do pełna łódź latająca Dornier Do X. Prezydent Castaneda nigdy w życiu nie widział tak ogromnego samolotu. Była to wspaniała maszyna, owoc genialnej myśl konstrukcyjnej niemieckich inżynierów. Samolot ten był jednym z największych na świecie i był zdolny do przeprawienia się przez Atlantyk bez międzylądowania. Maszyna rozgrzewała już silniki i trwały ostatnie przygotowania do odlotu. Tym razem samolot miał odbyć jedno międzylądowanie na Azorach. Rząd portugalski został już poinformowany przez ambasadora Niemiec w Lizbonie. Gdy wszystko było gotowe prezydent wraz z czterema towarzyszącymi osobami wszedł na pokład samolotu. Łódź pomocnicza odholowała samolot z nadbrzeża portowego. Szereg silników powoli napędzał samolot, który prując gładką taflę morza powoli, lecz dostojnie wzbił się w powietrze wznosząc się coraz wyżej. W końcu prezydent mógł z okienka w kadłubie zobaczyć oddalający się ląd. Samolot skierował się na południowy zachód w kierunku Azorów.

    [​IMG]

    MON, Gwatemala, 28 marca 1937.

    Trwała właśnie narada czołowych osobistości FRCA nad sytuacją panującą w kraju. Obecni byli – szef sztabu generał Viades, generał Orellana, szef FSB Cordova, pułkownik Letiendorff oraz ambasador Niemiec Stroppe.
    - Panowie, prezydent już wraca do kraju – rzekł ambasador – Kanclerz zapewnił mu najlepszy z możliwych środek transportu. Powinien przybyć do kraju dzisiaj późnym wieczorem lub jutro wczesnym rankiem. Otrzymałem również za pomocą ambasady Niemiec w USA tajny rozkaz dla wojsk Federacji. Brzmi on: „Nie okazywać litość, wszystkich rebeliantów ująć żywych lub martwych. Federacja musi zostać ocalona!”
    - Rozkaz zostanie wypełniony co to joty – rzekł zdecydowanie generał Orellana – Moje siły są już gotowe do uderzenia na rebeliantów. Oczekujemy teraz tylko na generała de Leon i pacyfikację południowo-wschodnich obszarów Federacji, gdzie działają różnego rodzaju podżegacze wojenni i zwykli bandyci. Bez zabezpieczenia tyłów nie możemy ruszyć do ataku na Domingueza i jego sługusów.
    - Jakieś wiadomości o poczynaniach rebeliantów? – spytał generał Vaides.
    - Mam dobrą wiadomość. Część sił zmierzająca na Meridę zdradziła buntowników. Według moich informacji jest to zaledwie marna pozostałość z piątej dywizji piechoty, która przyłączyła się do puczu jedynie pod groźbami Somozy. Za pomocą moich agentów rozkazałem, aby wycofali się na półwysep i oczekiwali na dalsze rozkazy – zameldował Cordova.
    - To bardzo dobre wiadomości. Siły rebeliantów topnieją, lecz nadal sytuacja jest poważna. Musimy zgnieść rebeliantów najszybciej jak to tylko możliwe – powiedział spokojnie pułkownik Letiendorff – Jednak nierozważnym byłoby uderzanie jedną dywizją piechoty na buntowników. Poczekajmy na de Leona i na uspokojenie tyłów.
    - Tak, myśl, że to najrozsądniejszy pomysł. Rozkazy do generała zostały już wysłane. Zatem teraz pozostało nam oczekiwać na przybycie prezydenta.

    [​IMG]


    Gwatemala, 28 marca 1937.

    Carlos wstał dość późno po wczorajszych zabawach. Przeciągnął się leniwie i rozglądał się za czymś do jedzenia, gdy do jego pokoju wszedł Chico.
    - Braciszku, senior Santos jest nieźle wkurzony. Podobno dostałeś od niego robotę, a ty ciągle siedzisz w mieście – powiedział.
    - Gdzie mu się tak spieszy? – spytał drapiąc się po tyłku Carlos.
    - Tego nie wiem, ale lepiej żebyś jednak wziął się w garść i ruszył dupsko. Załatw tę sprawę, bo inaczej narazisz się na gniew Santosa. A to nikomu na dobre nie wyszło.
    - Dobra już, dobra. Gdzieś miałem tutaj zdjęcie tej dziewczyny, którą mam dla niego odszukać. Możesz mu powiedzieć, że Carlos Vera ruszył już na poszukiwania. A przynajmniej ruszy, gdy tylko coś zje. Głodny jestem jak cholera. Chico, nie masz czegoś do żarcia?
    - Ha, trzeba było nie chlać tyle i kupić sobie jakąś strawę braciszku – roześmiał się Chico.
    - Dobra, dobra. Nie mędrkuj tak, bo spuszczę ci lanie jak za młodu - uśmiechnął się Carlos.
    - No nie wiem, czy dałbyś mi radę. Postarzałeś się trochę – odparł z bezczelnym uśmiechem Chico.
    - Osz, ty draniu, ja ci pokażę! – wrzasnął Carlos i rzucił się w kierunku brata, ale ten był szybszy i już zniknął za drzwiami pokoju.
    - Ta młodzież! – mruknął uśmiechnięty Carlos.

    Puerto Barrios, 28 marca 1937.

    Pepe wracał właśnie od Felippe. Było już ciemno. Zataczając się i mrucząc do siebie szedł poboczem drogi co jakiś czas pociągając łyk wina ze stale mu towarzyszącej butelki. Felippe mieszkał trochę za miastem i Pepe miał kawałek drogi do domu.
    - Przeklęty Fhhhelippe… Żhhe też mieszka na thhakim zaduupiu (hic)…
    Gdy był już bardzo blisko miasta nagle potknął się o kamień i wylądował w przydrożnym rowie. Próbował się podnieść, ale nie miał już siły. Leżał zatem wśród wysokiej trawy. W końcu zmorzył go sen. Pepe nie wiedział ile dokładnie spał, ale nagle obudziły go jakieś głosy. Było jeszcze ciemno. Rozmowa toczyła się między dwójką ludzi.
    - Spierdolili wszystko. Wywołali zamieszki za wcześnie. Nasi instruktorzy nie zdążyli jeszcze zwerbować i przeszkolić odpowiedniej liczby ludzi na terenach Hondurasu, Nikaragui i Kostaryki. Teraz działa tam tylko ludzie Garrido, ale jest ich zbyt mało. Co gorsza z południa nadciąga de Leon. Andina zwiódł i powstanie w Panamie upadło. Wszystko się pierdoli – rzekł pierwszy, wyraźnie zdenerwowany głos.
    - Trzymają się na północy, ale jest tylko kwestią czasu, aż ich stamtąd wykurzą. Szczególnie, że Somoza poprztykał się z Martinezem. Szeregi rebelii topnieją. Musimy coś zrobić, aby podtrzymać ten pucz. Masz, tutaj jest wszystko co potrzebujesz. Niedługo przybędzie do tego portu. Masz tutaj karabin snajperski, materiały wybuchowe, truciznę, jednym słowem wszystko. Nie interesuje nas jak to zrobisz. Masz go sprzątnąć. To jest jedyna szansa, że miliony dolarów nie pójdą na marne. Zrozumiałeś?
    - Oczywiście. Zrobię co trzeba.
    Po tych słowach rozmowa się zakończyła i tajemniczy osobnicy rozeszli się. Pepe sam nie dowierzał w to co słyszał. Może mu się to tylko śniło? Ale w końcu wygramolił się z rowu i uświadomił sobie, że to jednak prawda.
    - Muszhhę kogoś o tym poinformować… - powiedział do siebie i jeszcze odrobinę chwiejnym krokiem ruszył ostrożnie w kierunku miasta.

    San Jose, 29 marca 1937.

    Generał de Leon z żelazną konsekwencją kierował się na północ w kierunku stolicy po drodze rozprawiając się bezwzględnie z wszystkimi napotkanymi rebeliantami i bandytami. Zawiśli oni na przydrożnych drzewach lub zostali na miejscu rozstrzelani. Generał spacyfikował już po drodze kilka wiosek podejrzanych o udzielanie poparcia buntownikom. Stosowany był ten sam schemat. Jeśli w wiosce odkryto dowody na współpracę z rebelią naczelnik zostawał publicznie rozstrzelany, a wioska zostawała spacyfikowana. W jednej z wiosek zastawiono pułapkę na żołnierzy de Leona, którym jednak udało się odeprzeć atak. W ramach zemsty wioska została zrównana z ziemią, a ludność wypędzona. Po przejściu sił de Leona wszędzie zaczynał panować spokój. Generał ustanawiał lokalne posterunki wojskowe z lojalnych żołnierzy. W końcu generał dotarł do San Jose. Tutaj panował spokój, gdyż władzom miasta udało się utrzymać porządek. Generał dał swoim ludziom trochę odpoczynku, zanim wyrusza w dalsza drogę na północ.

    [​IMG]



    W następnym odcinku:
    Kim są tajemniczy ludzie, którzy towarzysza prezydentowi w drodze do kraju?
    Jaką role ma do odegrania Wolff?
    Kim byli ludzie, których podsłuchał Pepe?
    Czy Carlos wyruszy wreszcie, aby wypełnić swoje zadani, czy też zabawi w mieście jeszcze jakiś czas?

    Tytuł następnego odcinak: Za wszelką cenę

    ---------------------------------

    Nowy odcinek gotowy. Zapraszam do komentowania. :wink:
     
  10. Ponury Joe

    Ponury Joe Guest

    FRCA AAR
    29 - 31 marca 1937


    Odcinek XXXV - Za wszelką cenę


    Azory, 29 marca 1937.

    Prezydent wyjrzał przez okienko w kadłubie samolotu i podziwiał bezkres Oceanu Atlantyckiego. Jak okiem sięgnął nie było widać żadnego lądu, wszędzie ciemna i lodowata woda. Pogoda początkowo była całkiem dobra, lecz na zachodzie zaczęły pojawiać się ciemne chmury zwiastujące deszcz. Pilot zameldował:
    - Za chwilę ujrzymy Azory. Wylądujemy, aby uzupełnić zapas paliwa. Miejmy nadzieję, że te chmury nie zapowiadają burzy.
    Prezydent zaniepokoił się na samą myśl o tym, że mogłaby złapać ich burza po środku Atlantyku. Wyjrzał jeszcze raz przez okienko i spojrzał na chmury. Nagle w oddali wyłonił się czarny punkt, który zaczynał rosnąć. To pierwsza z wysp archipelagu Azorów.
    - Przed nami Sao Miguel – poinformował pilot.
    - Na niej wylądujemy? – spytał Wolff.
    - Nie. Udamy się na wyspę Pico, gdzie pobierzemy paliwo.
    Samolot powoli zaczął obniżać swój lot. Schodził coraz niżej, aż w końcu prezydent mógł bliżej przyjrzeć się wyspie. Po chwili dostrzegł kolejne wysepki. Tymczasem zaczął padać deszcz, najpierw małe krople zaczęły spływać po oknach, lecz w miarę upływu czasu deszcz stawał się silniejszy. Wzmagał się również wiatr, który utrudniał pilotowi podejście do lądowania. Samolot zaczął się trząść. Prezydent był coraz bardziej zdenerwowany.
    - Co się dzieje? – spytał.
    - Spokojnie, nic takiego. Schodzimy coraz niżej, ale obciąża nas woda z deszczu.
    W końcu samolot zniżył się na odpowiednią wysokość i po chwili osiadł na powierzchni wody. Prezydent dostrzegł jednostki portowe podpływające do maszyny i rzucające liny holownicze. Gdy je umocowano samolot skierowany został na nadbrzeże, gdzie oczekiwała na niego już obsługa portu. Załoga pomagała w zatankowaniu samolotu, lecz deszcz był coraz mocniejszy. Pilot stwierdził, że należy wstrzymać się ze startem do momentu, aż deszcz osłabnie. Zniecierpliwiony prezydent siedział i wpatrywał się w chmury, które powoli przesuwały się po niebie. Chciał jak najszybciej znaleźć się w kraju, by móc przystąpić do działania. Czas naglił. W końcu po pół godziny przejaśniło się na tyle, że Wolff wydał rozkaz do odlotu. Pilot niechętnie posłuchał rozkazu i mimo małej mżawki zapuścił szereg silników i skierował się na pełne morze. Po chwili samolot znów wzbił się w powietrze i wznosił się coraz bardziej. Po kilki minutach znalazł się ponad poziomem chmur i skierowała się ku FRCA.

    Santa Rosa de Copan, 30 marca 1937.

    Było już ciemno, gdy zastukał ktoś do drzwi gospody. Senior Caminero wyciągnął dubeltówkę spod lady i ruszył w kierunku drzwi. Uchylił je lekko i spytał zdecydowanym głosem:
    - Kto tam i czego chce tak późno w nocy?
    - To ja, Iker. Mam ważne wiadomości! Otwieraj szybko!
    - Co się stało? – spytał otwierając drzwi Caminero.
    - Cangaceiros nadciągają!
    - Jak to?!
    - Chcą zaatakować miasteczko! Podsłuchałem ich na drodze… - wyjąkał zdyszany Iker.
    - Wchodź szybko i mów co wiesz! – rzekł Caminero i wpuścił przybysza do środka. Ten usiadł na ławce i z trudem łapiąc oddech zaczął opowiadać:
    - Pracowałem na polu, gdy zaczęło się ściemniać, więc powiedziałem sobie, że na dziś wystarczy i czas do domu. Ruszyłem drogą i byłem już niedaleko miasteczka, gdy nagle usłyszałem odgłos końskich kopyt. Ogarnęło mnie dziwne przeczucie i postanowiłem się schować. Dobrze, że nieopodal drogi znajdowały się zarośla, w których przykucnąłem i obserwowałem drogę. Po chwili pojawiło się dwóch jeźdźców uzbrojonych po uszy. Z pewnością należeli do tych cholernych bandytów grasujących po kraju.
    - No, i co dalej?! – dopytywał się Caminero.
    - Zatrzymali się i obserwowali miasto. Podsłuchałem jak rozmawiali ze sobą – odparł Iker – Jeden powiedział, że nasze miasto nadaje się,a by je zaatakować. Mówił, że Garrido polecił wybrać listę celów, które nadają się do ataku, że jakieś ważne szychy naciskają, aby nasilić działalność, bo sprawy źle idą. Nie rozumiałem o czym dokładnie mówili, ale nie ulega wątpliwości, że chcą dzisiejszej nocy zaatakować Santa Rosa de Copan! Gdy tylko odjechali pobiegłem co sił w nogach do miasta, by wszystkich ostrzec.
    - Mój, Boże, mój Boże - powtarzał zatroskany senior Caminero – Co mamy robić?
    - Musimy się bronić – odparł Juan, który zbudzony hałasem dobiegającym z parteru podążył za Caminero i podsłuchał całą rozmowę.
    - Ale jak?! To są bandyci, bezlitośni mordercy! Nie mamy z nimi szans! – rzekł przerażony Iker.
    - To są tacy sami ludzie jak ty i ja! Damy im radę! Ruszaj! Zwołaj na rynek mieszkańców. Powiedz, żeby przynieśli ze sobą wszelką dostępną broń. Będziemy się bronić i nie pozwolimy na bezkarne pałętanie się oprychów po naszym kraju! – rzekł zdecydowanie Juan.
    Iker wypadł z tawerny i pospieszył zwołać mieszkańców na rynek, tymczasem Juan rozmawiał z seniorem Caminero, który miał wątpliwości:
    - Czy to, aby na pewno dobry pomysł?
    - To jest jedyna rzecz jaką możemy teraz zrobić. Mam pan jakąś broń?
    - Mam tą dubeltówkę, a w piwnicy mam dwie strzelby i trochę naboi. Ludzie z pewnością też mają własne zapasy, ale czy z taką bronią mamy szanse zmierzyć się z uzbrojonymi po uszy zabijakami?
    - Damy radę. Proszę mi dać te strzelby i zaryglować drzwi po moim wyjściu. Niech Carolina oraz chłopcy schowają się w piwnicy – odparł Juan.
    Po chwili Caminero wyszedł z piwnicy i wręczył Juanowi dwie strzelby oraz paczkę naboi. Tak uzbrojony Juan opuścił tawernę i udał się na rynek, gdzie powoli zbierali się mieszkańcy uzbrojeni w przeróżne rodzaje broni. Stłoczyli się w małych grupkach i debatowali nad powagą sytuacji. Gdy Iker zobaczył Juana krzyknął:
    - Patrzcie! To ten oficer, o którym wam opowiadałem. Bohater ostatniej wojny! On pokieruje obroną naszego miasta.
    Juan starał się nie okazywać zdziwienia, gdy Iker okrzyknął go bohaterskim oficerem. Iker podbiegł do niego i szepnął na ucho:
    - Wybacz, ale musiałem tak powiedzieć. W innym wypadku by nie przyszli. Zrozum to tylko prości mieszczanie…
    Juan pokiwał głową i ruszył na środek placu. Zgromadzeni przyglądali się mu z zainteresowaniem. Szybko zrobiło się przejście przez tłum i Juan dotarł na środek placu, gdzie wskoczył na ustawione tam skrzynie.
    - Mieszkańcy Santa Rosa de Copan – zaczął starając się brzmieć pewnie i dostojnie, aby dodać otuchy zgromadzonym – Waszemu miastu zagraża niebezpieczeństwo. Banda podrzędnych bandytów zdecydowała się splądrować wasze domu, skraść wam dorobek całego życia, zgwałcić i porwać wasze żony i córki. Czy możemy na to pozwolić?
    Tłum odparł milczeniem. Nikt się nie wybijał przed szereg. Juana ogarnęło zwątpienie w możliwość pobudzenia tych ludzi do walki. Część ludzi ukradkiem wyślizgiwała się z rynku i wracała do domów, aby się ukryć. Juan podjął ostatnią próbę poderwania mieszczan do walki:
    - Mam rozumieć, że wolicie skulić ogony i ukryć się w waszych domach licząc na to, że bandyci tam nie dotrą? Otóż mylicie się! Dotrą! Gdy nie napotkają oporu będą mieli dostatecznie dużo czasu na splądrowanie całego miasta i puszczenie go z dymem! Musimy ich powstrzymać za wszelką cenę!
    - Ma rację! – krzyknął ktoś z tłumu – Prędzej zginę niż pozwolę, żeby te nędzne typy weszły do mojego domu!
    Wszyscy zgromadzeni popatrzyli się na osobę mówiącą te słowa. Był to senior Caminero, który przybył na rynek uzbrojony w dwururkę. Był on osobą w podeszłym już wieku, ale cieszył się w miasteczku powszechnym szacunkiem i poważaniem. Obok niego stałą Carolina z małym Huanito na rękach oraz Manuelem trzymającym się kurczowo jej sukienki. Jej widok oraz zdecydowane słowa właściciela tawerny poderwały do działania mieszczan. Po tłumie przetoczył się pomruk aprobaty dla słów Caminero. Juan widząc zdecydowanie wśród zgromadzonych szybko krzyknął:
    - Zatem spieszmy się! Zabarykadować ulice! Ukryć kobiety i dzieci! Niech wszyscy mężczyźni zdolni do noszenia broni stawią się na wezwanie! Niech ktoś obserwuje drogi prowadzące do miasta i wypatruje napastników!
    Tłum rozbiegł się wykonując polecenia Juana. Jedni rzucili się w poszukiwaniu materiałów do zbudowania barykad przegradzających ulice prowadzące do rynku, inni pomagali w ukryciu kobiet i dzieci, jeszcze inni poszukiwali i znosili na rynek broń, gdzie była wydawana ochotnikom. Juan podszedł do senior Caminero i powiedział:
    - Bardzo panu dziękuje. Bez pan chyba nie udało by mi się ich poruszyć do działania. Widać, że cieszy się pan tutaj dużym uznaniem. Ale co tutaj robi Carolina?
    - Drobnostka. A ta kobieta to niezwykle uparta i odważna osoba. Obawiała się, czy uda ci się poderwać mieszczan do walki i dlatego wzięła małego i przyszła tutaj, aby zmiękczyć ich serca i wlać w nie odrobinę odwagi.
    Juan z podziwem wpatrywał się w Carolinę, która zdawała się wiedzieć o ludziach o wiele więcej, niż mogło by się to wydawać.
    - Teraz jednak musi się ukryć – rzekł zdecydowanie Juan nie spuszczając z niej wzroku.
    - Też tak sądzę – odparł Caminero.
    Carolina pokiwała głową i podeszła do Juan szepczące mu na ucho:
    - Bądź ostrożny i nie ryzykuj niepotrzebnie swojego życia…
    Zapach jej włosów, dźwięk jej głosu, jej zatroskana twarz – to wszystko sprawiało, że Juan czuł się dziwnie, bardzo dziwnie. Czuł nieodpartą chęć życia, poczuł niespotykany przypływ siły i otuchy. Wiedział, że zaraz będzie bronił zdrowia, a być może życia bardzo bliskiej dla niego osoby. Ta wiedza dawała mu wewnętrzna siłę, aby za wszelką cenę odeprzeć atak cangaceiros. Uśmiechnął się do niej i odparł:
    - Wszystko będzie dobrze. Nie pozwolę ci zrobić krzywdy, ani małemu Huanito, ani Manuelowi. Ale musicie się ukryć, żebym się o was nie martwił.
    Carolina przytuliła się od niego, po czym pocałowała go w policzek i razem z innymi kobietami udała się do miejscowego kościoła, gdzie znajdzie schronienie. Juan patrzył jak zaczarowany na oddalającą się Carolina, a gdy ta znikła za zakrętem pospieszył nadzorować przygotowania do odparcia ataku. Po kilkunastu minutach barykady przegradzające ulice były gotowe, mieszczanie uzbrojeni w przeróżna broń schowali się za nimi i zastygli w oczekiwaniu. Inni mieszkańcy Santa Rosa de Copan wdrapali się na dachy budynków, aby stamtąd ostrzeliwać napastników. Mijały kolejne minuty, które wydawały się wiecznością, a przeradzały się w godziny. Gdy wszyscy zwątpili w możliwość ataku na rynek wbiegł zdyszany Iker, który krzyknął:
    - Nadchodzą! Nadchodzą! Zmierzają od południa!
    - Ilu ich jest? – spytał Juan.
    - Nie wiem dokładnie. Może dwustu, może więcej.
    W tej chwili na plac wbiegł kolejny mieszczanin, który obserwował drogi prowadzące do miasta:
    - Od zachodu nadciąga setka uzbrojonych po zęby bandytów!
    - Chcą zaatakować z dwóch stron! Biegnij uprzedzić obrońców! Ukryć się i oczekiwać, aż wjadą do miasta. Wtedy otworzyć ogień! – rzucił Juan.
    Nastała teraz kolejna nerwowa chwila. Czuć było napięcie panujące na rynku. Wszyscy byli gotowi do walki z napastnikami. Jeden z mieszczan wdrapał się na wieże kościoła skąd obserwował ruchy cangaceiros, którzy okrążali miasto wzbudzając przy tym tumany kurzu. Powoli nastawał ranek, gdy bandyci zdecydowali się na atak. Słychać było okrzyki i po chwili pierwsza grupa wpadła na główną ulice miasta prowadzącą do rynku. Zdecydowanie skierowali się ku centrum miasteczka myśląc, że udało im się zaskoczyć mieszkańców. Jednak tak nie było. Z oddali zauważyli barykadę. Zrozumieli, że zostali wciągnięci w pułapkę. Juan dał znak i zza barykady wychylili się mieszczanie strzelając w kierunku napastników. Również z dachów budynków sąsiadujących z ulicą obrońcy strzelali do zaskoczonych cangaceiros. Kilku z nich zwaliło się z koni, reszta odpowiedziała ogniem, ale musiała się wycofać wobec przewagi obrońców. Tymczasem reszta bandy słysząc odgłosy walki uderzyła na miast o z innej strony. Udało im się sforsować barykadę, zabijając przy tym kilkunastu broniących jej mieszczan. Następnie skierowała się ku rynkowi, aby pomóc kompanom. Juan uprzedzony o tym pospieszył w tamtym kierunku porywając ze sobą wszelkich wolnych ludzi. Razem z nim podążał senior Caminero. Wpadli na napastników w uliczce. Caminero wypalił z dwururki. Strzał powalił konia razem z jeźdźcem. Drugi nabój zwalił kolejnego bandytę. Trwała chaotyczna wymiana ognia. W pewnej chwili senior został trafiony przypadkową kulą. Upadł na bruk. Juan szybko podbiegł do niego i odciągnął go na bok. Kula utkwiła w boku powodując obfite krwawienie, które próbował zatamować. Iker podbiegł do Juan i powiedział:
    - Musimy go stąd zabrać!
    - Tak, weź sobie kogoś do pomocy, ja muszę tutaj zostać i pomóc odeprzeć wroga – powiedział szybko Juan zerkając na dalej licznych napastników. Iker razem z towarzyszem podnieśli Caminero i ostrożnie wynieśli go z pola bitwy. Juan tymczasem podniósł z ziemi jego dwururkę, przeładował i wystrzelił w kierunku napastników dając upust swojej wściekłości. Odrzut po strzel przewrócił go na ziemię, ale pocisk trafił herszta dowodzącego cała bandą. Jego głowa niemal eksplodowała. Widok ten wywołał panikę wśród napastników, którzy nie patrząc na innych rzucili się do ucieczki. Kilku z nich spadło jeszcze z koni, ale reszta uciekła. Również pierwsza grupa atakujących wycofała się w popłochu. Walka była zakończona. Miasteczko zostało ocalone. Mieszczanie wydali z siebie okrzyk radości i podrzucili kapelusze w powietrze. Bilans starcia był jednak tragiczny. Wśród mieszczan poległy 34 osoby, naliczono też ponad setkę ciał cangaceiros. Juan nie zwracał uwagi na uściski i gratulacje obrońców miasta, ale popędził do tawerny, aby dowiedzieć się co z senior Caminero. Miejscowy lekarz właśnie oglądnął ranę. Zniecierpliwiony Juan zapytał:
    - I co? Wyzdrowieje?
    - Kula nie uszkodziła żadnych kluczowych organów, ale utkwiła w ciele. Muszę ją wyjąć. Jeśli mi się to uda to powinien przeżyć. Proszę się odsuną, bo muszę przygotować narzędzia.
    Juan wyszedł z pomieszczenia i nerwowo przechadzał się po korytarzu oczekując na wieści od lekarza. Po niecałej godzinie lekarz wyszedł z pokoju i rzekł:
    - Udało mi się usunąć kulę. Senior Caminero teraz śpi. Potrzebuje dużo odpoczynku, ale myślę, że wszystko będzie dobrze To twardy człowiek.
    - Bardzo panu dziękuje panie doktorze – odparł uradowany Juan – Czy można do niego zajrzeć?
    - Tak, ale tylko na chwilę.
    - Co z nim?! Gdzie on jest?! – spytała Juana zdyszana i zapłakana Carolina, która dowiedziała się o zranieniu senior Caminero i natychmiast przybiegła, aby zobaczyć jak się on czuje.
    - Już wszystko w porządku – odparł Juan i przytulił ja do siebie – Rana okazała się niegroźna. Lekarz wyjął kulę. On teraz śpi.
    - Tak się o niego martwiłam. Tak bardzo się martwiłam – wydusiła przez łzy dziewczyna.
    - No już, wszystko będzie dobrze – próbował ją pocieszyć Juan – Chodź, możemy wejść do niego na chwilę.

    Puerto Barrios, 30 marca 1937.

    - Do jasne cholery, mówię wam, że w Puerto Barrios działają obcy agenci! Czemu do jasnej cholery nikt mi nie wierzy?! – wrzeszczał przed posterunkiem policji Pepe.
    - Wynoś się stąd pijaczyno! Śmierdzisz wińskiem na kilometr, nie myłeś się z tydzień, a z kieszeni wystaje ci pusta butelka. Takich jak ty to co dziennie muszę stąd wywalać. Myślą, że mogą z byle jaką historyjką przyłazić na posterunek i dupsko mi zawracać!
    - Kogo nazywasz pijaczyną młody szczylu?! – oburzył się Pepe – Gdy ty bawiłeś się ze świniami w zagrodzie ja już pół świata zwiedziłem!
    - Coś ty powiedział staruchu jeden?! Wynoś się zanim cię zaaresztuję mendo!
    Pepe z pogardą spojrzał na młodego funkcjonariusza policji, machnął ręką i ruszył na nadbrzeże portowe, do tawerny senior Aruny, aby napić się czegoś mocniejszego. Gdy przemierzał wąskie uliczki miast spojrzał na bezchmurne niebo i nagle dostrzegł coś bardzo dziwnego. Jakiś malutki punkt na horyzoncie zaczął powoli rosnąć. Pepe nigdy czegoś takiego nie widział. Co to może być? Inni mieszkańcy Puerto Barrios również przypatrywali się temu dziwnemu obiektowi, który stawał się coraz większy.
    - Mamo, mamo popatrz, jaki duży ptak! – krzyczało jakieś dziecko.
    - To nie ptak synku.
    - A co to takiego? Mamo, co to?
    - Nie wiem synku.
    W końcu dziwny obiekt zbliżył się już na tyle, że wszyscy dostrzegli, że to ogromny samolot. Pepe z ciekawością ruszył na nadbrzeże portowe, aby bliżej się przyjrzeć temu dziwu. To prezydent Castaneda wracał z Europy, aby stłumić rebelię, która wybuchła podczas jego nieobecności. Maszyna obniżyła lot i po chwili osiadłą na tafli wody zmierzając w kierunku nadbrzeża. Z pomocą jednostek portowych samolot przyholowano do brzegu. Drzwi się otwarły i Pepe ujrzał prezydenta w obstawie dziwnie ubranych jegomości. Nagle przypomniał sobie słowa, które usłyszał tamtego wieczoru – „niedługo przybędzie do portu”, „masz go sprzątnąć”, „nie interesuje nas jak”. Pepe zrozumiał o kim wtedy mówili agenci, których podsłuchał. Chcieli zabić prezydenta! Pepe ruszył biegiem w kierunku keji. Prezydent właśnie wysiadł z samolotu i w towarzystwie Wolffa. Wbiegł na nadbrzeże portowe i krzyknął do prezydenta:
    - Uwaga! Uwaga!
    Część obstawy prezydenta rzuciła się na Pepe, a reszta osłoniła prezydenta. W tym momencie padł strzał, który powalił jednego z ochroniarzy. Prezydent natychmiast padł na ziemię przygnieciony przez ochroniarzy.
    - Tam! Tam! – wskazywał Wolff ukryty za beczkami. Natychmiast ruszono w kierunku z którego padał strzał. Na nadbrzeże pędem wpadła limuzyna, do której wsiadł pospiesznie prezydent w towarzystwie Wolffa. Pepe przygnieciony przez ochroniarzy został szybko obezwładniony i wrzucony do drugiego samochodu. Rządowa kolumna pospiesznie ruszyła w kierunku stolicy.

    [​IMG]



    Gabinet prezydenta, Gwatemala, 31 marca 1937.

    Prezydent szczęśliwie dotarł do stolicy, gdzie wzmocniono jego ochronę po nieudanym zamachu. W gabinecie zebrało się ścisłe kierownictwo Fica. Obecni byli szef sztabu Vaides, szef FSB Cordova, generał Orellana dowodzący obroną stolicy, pułkownik Letiendorff, ambasador Stroppe oraz Wolff.
    - To nie do pomyślenia! Zamach na prezydenta FRCA! – rzekł zdumiony Stroppe – Jak to dobrze, że się panu nic nie stało!
    - Pojmaliśmy tego typa, który wbiegł na nadbrzeże oraz tego, który do pana strzelał – zameldował Cordova – Zaraz się udam do siedziby FSB, aby osobiście ich przesłuchać.
    - Ja ich przesłucham – rzekł Wolff.
    Zdziwiony Cordova spojrzał na tego budzącego grozę człowieka. Ubrany w czarny mundur robił złowieszcze wrażenie. Cordova rzekł:
    - Przepraszam, ale nie miałem okazji spytać – kim pan jest?
    - To jest…- zaczął prezydent chcąc przedstawić zgromadzonym nowego gościa z Europy, lecz ten mu przerwał.
    - Jestem Otto Wolff. Rozwiązuje problemy. Ja i moi ludzie przesłuchają pojmanych ludzi. Zajmę się również reorganizacją tutejszej służby bezpieczeństwa, gdyż na kilometr pachnie mi tutaj amatorszczyzną. Żeby dopuścić do takiego ambarasu! Nie dość, że wasi ludzie nie ukrócili spisków, które doprowadziły do tego puczu to jeszcze nie wykryliście na czas próby zamachu najważniejszej osoby w państwie! To się w głowie nie mieści! Zaraz zrobimy tutaj porządek. Poznacie niemiecką solidność! – zapędził się trochę Wolff, który po chwili opanował się kontynuował – Będę miał kilka życzeń, proszę przypilnować, żeby zostały zrealizowane, rozumiemy się?
    Cordova zdumiony takim zachowaniem gościa popatrzył pytająco na prezydenta, który skinął głową.
    - Postaramy się dopomóc panu w miarę naszych możliwości – odparł Cordova.
    - Jak tam postępy z tłumieniem rebelii? – spytał prezydent.
    - Stolica została zabezpieczona, powstanie w Panamie zostało stłumione przez generała de Leon, który zmierza w kierunku stolicy pacyfikując kraj. Nie ma tam zorganizowanego oporu, raczej działalność bandyckich grup liczących na łatwy zarobek. Gwarantuje, że po przejściu generała de Leona ten problem zniknie. Natomiast na północy okopały się siły buntowników. Zajęły rejon Villahermosy. Czekamy obecnie na dotarcie sił de Leona i rozpoczniemy decydujący atak na ich pozycję – meldował generał Vaides.
    - Czyli sytuacja jest ustabilizowana?
    - Tak. Rebelianci nie mają siły, aby zająć stolicę – potwierdził generał Orellana – Generał Caraval z resztkami 5 dywizji piechoty strzeże półwyspu Jukatan. Gdy tylko przybędzie de Leon osobiście zmiażdżę tych rebeliantów.
    - Zatem proszę przesłać wiadomość do generała de Leon, aby pospieszył do stolicy jak najszybciej.
    - Oczywiście.

    [​IMG]


    W następnym odcinku:
    Co się stanie dalej z Pepe?
    Czy senior Caminero wyzdrowieje?
    Czy Otto Wolff rozwiąże problemy trapiące FRCA?

    Tytuł następnego odcinka: Siła Federacji

    ----------------------------------

    Witam po dłuższej przerwie. Natłok spraw oraz prace nad modem trochę przystopowały mój aar. Czas jednak ruszyć z miejsca i dokończyć pisać rozdział pierwszy mojej historii. Zapraszam do komentowania.:)
     
  11. Ponury Joe

    Ponury Joe Guest

    FRCA AAR
    1 - 12 kwietnia 1937


    Odcinek XXXVI - Siła Federacji


    Siedziba FSB, Gwatemala, 1 kwietnia 1937.

    Pod siedzibę FSB podjechała właśnie rządowa limuzyna, z której wysiadło czterech ludzi w czarnych mundurach. W milczeniu minęli strażników pilnujących wejścia i weszli do budynku. Tam zostali powitani przez szefa FSB Cordovę. Następnie goście udali się w kierunku pokoju przesłuchań. W pomieszczeniu siedział samotny Pepe i rozglądał się dookoła. Był solidnie przerażony. Nikt mu nie powiedział po co go tutaj przyprowadzono oraz co się z nim stanie. Nikt nie chciał słuchać jego wyjaśnień. Nagle usłyszał kroki na korytarzu. Odgłosy były coraz bliższe, w końcu drzwi do pokoju otwarły się i do pomieszczenia weszła grupka ludzi. Pepe na widok czarnych mundurów i poważnych twarzy dostał ataku paniki. Zaczął cały się trząść. Szczególnym przerażeniem napawała go trupia czaszka zdobiąca czapkę jednego z przybyszów. Był to oczywiście Otto Wolff, który postanowił osobiście przesłuchać pojmanych. Skinął na jednego ze swoich ludzi, a sam podszedł do biurka i wziął do ręki teczkę z aktami Pepe i zaczął je czytać. Człowiek o nazwisku Lenz podszedł do stolika, przy którym siedział Pepe i rzekł z szyderczym uśmiechem:
    - No, to teraz powiesz nam wszystko co wiesz, albo gorzko pożałujesz, że się w ogóle urodziłeś.
    Pepe pobladł. Zaczął trząść się jeszcze bardziej, czym wywołał ironiczne uśmieszki zgromadzonych w pokoju śledczych. Próbował coś wybełkotać, ale nie potrafił wydobyć z siebie słowa. W końcu wykrztusił:
    - Panowie, panowie… To jakieś nieporozumienie, jestem niewinny…
    - Jesteś winny! Gadaj wszystko co wiesz, a zaoszczędzisz sobie pewnych nieprzyjemności! – ryknął Lenz i uderzył Pepe w twarz. Biedak spadł z krzesła i upadł na podłogę.
    - Panowie, panowie! Powiem wszystko! Przysięgam! Wszystko co wiem, tylko proszę mnie zostawić w spokoju!
    - Mów! Skąd wiedziałeś o planowanym zamachu na prezydenta?
    Dwóch ludzi podniosło Pepe i ponownie posadziło go na krześle.
    - Podsłuchałem rozmowę dwóch ludzi w porcie. Przysięgam. Nie wiedziałem, że chodzi o prezydenta. Jeden z nich dał drugiemu broń oraz powiedział, że ma kogoś sprzątnąć. Ten ktoś miał przybyć niedługo do portu – mówił rozgorączkowany i przerażony Pepe.
    - Co jeszcze mówili? Mów wszystko co wiesz! Tak będzie dla ciebie lepiej.
    - Powiem wszystko! Mówili, że sprawy źle idą, że trzeba coś zrobić, żeby miliony dolarów nie poszły na marne. Gadali coś o jakimś konflikcie i wymienili jakieś nazwiska, ale nigdy ich wcześniej nie słyszałem. To wszystko co wiem. Chciałem o tym donieść na policję, ale nikt mi nie uwierzył. Gdy zobaczyłem, że prezydent wylądował wtedy w porcie to od razu zrozumiałem o kogo mogło chodzić i pobiegłem go ostrzec. To wszystko co wiem! Przysięgam! – zaklinał się Pepe i spoglądał na otaczających go ludzi.
    Nastała mroczna cisza, która jeszcze bardziej przerażała Pepe. W końcu Wolff rzucił na biurko papiery i rzekł:
    - Wystarczy. Moim zdaniem mówi prawdę. Z akt wynika, że odegrał jakąś role w działaniach wojennych FRCA i jeśli byłby wrogim agentem to już dawno miałby okazję do działania na szkodę Federacji.
    Potem podszedł do Pepe i położywszy mu rękę na ramieniu powiedział z naciskiem:
    - Proszę nam wybaczyć, ale sam pan rozumie, że musimy być zdecydowani, aby za
    dbać o dobro kraju, prawda?
    Pepe pokiwał szybko twierdząco głową.
    - Doskonale, że się rozumiemy. To wszystko. Idziemy teraz do tego drugiego.
    Śledczy opuścili pokój, w którym pozostał sam Pepe. Już się trochę uspokoił, ale chwile, które przed chwilą przeżył będzie z trwogą wspominał do końca życia.
    Tymczasem Wolff z towarzyszami udał się do gabinetu Cordovy. Lenz powiedział:
    - Skończyliśmy przesłuchanie jednego z podejrzanych. Nic nie wskazuje na to, żeby był ona zamieszany w działalność obcego wywiadu lub buntowników.
    - Czyli można go zwolnić? – spytał Cordova.
    - Róbcie, co chcecie. To niegroźny staruch. Teraz proszę nas zaprowadzić do zamachowca – odparł Wolff.
    - Oczywiście. Proszę za mną.

    Po chwili w wszyscy znaleźli się w piwnicach siedziby FSB, gdzie przetrzymywani byli najważniejsi więźniowie.
    - To tutaj – rzekł Cordova – Czekam na efekty pańskiej pracy w moim gabinecie.
    - Nie chce pan poobserwować naszych metod? – spytał z przekąsem Wolff.
    - Nie. Od tego są śledczy. Ja mam inną robotę. Panowie wybaczą.
    Cordova odwrócił się na pięcie i odszedł. Wolff w towarzystwie swoich pomocników wszedł do pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi. Po chwili cisze panującą na korytarzu przerwały krzyki torturowanego więźnia.

    Po jakimś czasie do gabinetu Cordovy zastukał asystent i rzekł:
    - Pan Wolff zaprasza pana na dół. Chyba udało im się wycisnąć z więźnia wszystko co tylko wiedział.
    - Już idę – pokiwał głową Cordova.
    Po chwili znalazła się w pomieszczeniu, gdzie przesłuchiwano pojmanego agenta. Gdy Cordova wszedł do pomieszczenia wyczuł nieprzyjemny zapach spalonego mięsa. Zrobiło mu się niedobrze, ale nie dał tego po sobie poznać. Popatrzył pytająco na Wolffa, który uśmiechnął się szyderczo i wzruszył ramionami. Niedoszły zamachowiec siedział przywiązany do krzesła, a jego ciało nosiło ślady poparzeń. Cordova wolał nie dopytywać się jakie metody śledcze zastosował Wolff. Lenz podszedł do przesłuchiwanego i powiedział:
    - A teraz powtórzysz nam jeszcze raz to co przed chwilą nam powiedziałeś. Nie pomijaj żadnych szczegółów, bo pożałujesz, rozumiesz?!
    Więzień pokiwał głową i powoli, beznamiętnym głosem zaczął relacjonować:
    - Jestem Bill Jones. Działałem na zlecenie amerykańskiego wywiadu. Moim zadaniem było paraliżować wszelką działalność rządu FRCA, która mogłaby zaszkodzić interesom mojego kraju. Działałem pod przykrywką Hugo Caldere. Nawiązałem kontakty z dawnymi liderami podbitych republik środkowoamerykańskich oraz pomagałem w przekonaniu czołowych osobistości w FRCA do współpracy z rządem USA. Wysłałem innego agenta którego nazwiska nie znam, a który działał pod przykrywką Morales, w celu zwerbowania do współpracy Martineza, byłego przywódcę Salwadoru. Morales pracował wcześniej w United Fruit Company, spółce z kapitałem amerykańskim. Martinez posiadał spore udziały w tej spółce. Gdy rząd FRCA zdecydował o wyprzedaży mienia UFC, Martinez poczuł się zagrożony i bez problemu zgodził się poprzeć nasz plan obalenia Castanedy. Następnie wybadał on delikatnie Domingueza, który zgodził się na współpracę. Jakie korzyści miał otrzymać Dominguez? Tego nie wiem. Następnie Dominguez umożliwił wprowadzenie do armii FRCA małej grupki dywersantów, którzy mieli werbować żołnierzy i szkodzić działaniom wojennym prowadzonym ówcześnie prze Federację.
    - Bardzo ładnie, kontynuuj – pochwalił przesłuchiwanego Linz.
    - Ja miałem zająć się szkoleniem partyzantów, którzy mieli wystąpić przeciwko władzy i utrudnić jej działania w razie puczu. Nie wiem dlaczego, ale Dominguez wraz z Somozą wywołali pucz wcześniej, niż zakładano. Oddziały nie były jeszcze gotowe, a poparcie w armii niedostateczne. Następnie skontaktował się ze mną inny agent, który zlecił mi zabójstwo prezydenta, gdy ten będzie wracał do kraju z Europy. Nie wiem skąd wiedział, że prezydent przybędzie akurat teraz. To wszystko co wiem.
    - Mam nadzieje, że usłyszał pan dostatecznie dużo – zwrócił się Wolff do Cordovy, który pokiwał głową i odparł:
    - Niezwłocznie poinformuję pana prezydenta o wynikach pańskiego śledztwa. Panowie wybaczą.
    Cordova opuścił pomieszczeni. Smród tam panujący oraz widok przesłuchiwanego powodował, że zrobiło mu się niedobrze. Opuścił pospiesznie gmach FSB i rządowa limuzyną udał się do pałacu prezydenckiego.

    [​IMG]


    Rio Seco, 2 kwietnia 1937.

    Antonio wraz z Buchem przebywali jeszcze trochę w Gwatemali, po czym udali się na południowy zachód. Dziwnym trafem Buch i Antonio mieszkali w tym samym regionie kraju i mogli dużą część drogi przebyć razem. Nie spiesząc się za bardzo dotarli wreszcie do Rio Seco. Była to mała wioska, w której znajdowało się kilkanaście domów oraz mały kościółek. Na uboczu stała mała chatka, w której urodził się Buch. Z oddali rozpoznał podniszczony budynek i pospieszył przywitać się z matką. Wpadł do chatki i zaczął wołać:
    - Mamo! Buch wrócić!
    Gdy Buch szukał matki, Antonio przyjrzał się bliżej nędznej chacie bez okien. Dach powoli zapadał się ze starości. W środku panowała wilgoć i stęchlizna. Buch wyszedł z domu i stwierdził, że w środku nie mam jego mamy. Wtem Antonio dostrzegł na pobliskim polu małą zgarbioną postać.
    - Zobacz tam – powiedział uśmiechając się do przyjaciela.
    - Mama? Mama! – krzyknął Buch i popędził przez pole, aby się przywitać, machając przy tym do niej rękami. Z oddali Antonio dostrzegł jak Buch czule wita się z matką. Po chwili podszedł do tej dwójki. Szczęśliwy Buch powiedział:
    - To jest moja mamusia! Mamo to jest przyjaciel Bucha.
    - Witam panią, jestem Antonio – rzekł uprzejmie.
    Matka Bucha była staruszką o niskim wzroście. Jej twarz i ręce były pokryte zmarszczkami świadczącymi o trudach, przez jakie musiała przejść w swoim długim życiu. Mimo to jej uśmiech był czysty i pogodny. Zachowała w sobie również pewną pogodę ducha, która udzielała się wszystkim wokoło. Przypatrzyła się uważnie Antoniemu, po czym rzekła z uśmiechem:
    - Przyjaciel Bucha? Bardzo mi miło cię poznać młody człowieku. Cieszę się, że mój mały Buch wrócił do domu cały i zdrowy. Codziennie modliłam się o jego szczęśliwy powrót.
    Mówiąc to pogłaskała Bucha po policzku.
    - Z pewnością jesteście głodni. Chodźmy do chaty, a przygotuje coś dobrego do zjedzenia.
    - O tak, o tak! – krzyczał uradowany Buch – W wojsku jedzenie być niedobre! Buch tęsknić za mamy obiadami!
    Po chwili Buch i Antonio usiedli na ławeczce przed chatą, podczas gdy matka Bucha przygotowywała posiłek. Po chwili na niewielkim stoliku pojawiły się dwie miski pełne fasoli, kukurydzy i innych warzyw. Staruszka usiadła naprzeciwko i wpatrując się w syna powiedziała:
    - No, jedzcie. Smacznego.
    Buch niemal rzucił się na jedzenie i łapczywie zaczął pochłaniać przygotowane specjały. Antonio też zjadł, gdyż od opuszczenia Gwatemali nie miał okazji najeść się do syta. Po chwili miski były puste. Buch rzekł do Antonia:
    - Prawda, że mama gotować najlepiej na świecie?
    - Prawda – pokiwał głową zapytany.
    Antonio przyjrzał się Buchowi, którego twarz była rozpromieniona od szczęścia. Popatrzył potem na staruszkę siedzącą naprzeciwko niego i wpatrującą się w swojego ukochanego syna. Ta dwójka stanowiła dla siebie cały świat. Antonio zastanawiał się co się stanie, gdy jednego z nich zabraknie? Co wtedy drugie zrobi? Czy Buch zrozumie, że pewnego dnia może zostać sam, bez ukochanej matki, bez jej troskliwego spojrzenia i całej miłości, którą mu oddawała? Jak sobie wtedy poradzi? Nie znał odpowiedzi na te pytania. Obserwował jeszcze przez chwilę tą dwójkę i koił swoje sumienie ich szczęściem. W końcu jednak stwierdził, że musi już iść, zapragnął sam zaznać takiego szczęścia. Przypomniał mu się dom rodzinny i pod wpływem tej dwójki zatęsknił za nim z całego serca.
    - Bardzo dziękuje za poczęstunek, było naprawdę pyszne – rzekł wstając z ławki – Musze jednak ruszać w dalszą drogę.
    - Już pan odchodzi? – rzekła ze smutkiem matka Bucha – Myślałam, że zostanie pan jeszcze trochę, tak rzadko mam tutaj gości.
    - Naprawdę muszę już iść. Czekają na mnie. Ale z pewnością odwiedzę jeszcze Bucha i wtedy porozmawiamy. Buch, weź to – rzekł Antonio i wręczył przyjacielowi resztę żołdu, która mu pozostała. Było tego całkiem sporo, gdyż Antonio mało wydał.
    - No, weź – powiedział do zdziwionego Bucha – Wam się przyda bardziej, niż mnie.
    - Jest pan takim dobrym człowiekiem – rzekła wzruszona matka Bucha – Niech Bóg panu odpłaci. Będę się za pana modlić.
    Antonio na wzmiankę o Bogu spochmurniał. Pożegnał się z Buchem i ruszył w dalszą drogę. Obejrzał się jeszcze na chwilę i zobaczył matkę i syna, którzy stali i przypatrywali się jak odchodzi. Zostawiał ich we własnym świecie. Pragnął, by trwał on jak najdłużej.

    El Rincon, 2 kwietnia 1937.

    Po opuszczeniu Rio Seco Antonio udał się w dalszą drogę do domu. Nie byłą to zbyt długa droga. Po kilku godzinach marszu zaczął z wolna poznawać krajobraz rodzinnych stron. Skierował się drogą do El Ricon, gdzie mieszkała jego rodzina. Przeszedł przez tą małą osadę i podążył drogą zmierzającą do pobliskiej hacjendy. Na polach pracowali jacyś ludzie, którzy na jego widok zaczęli coś szeptać. Przed bramą wejściową do hacjendy bawiły się dzieci pod opieką wiekowej już niani. Gdy zbliżył się do bramy dzieci zatrzymały się i uważnie mu się przyjrzały. Niania z trudem podniosła się z fotela i spojrzała na przybysza, po czym krzyknęła:
    - Toż to panicz Antonio! Panicz Antonio wrócił! Senior Alvarez! Senior Alvarez! Syn wrócił z wojska!
    Antonio uśmiechnął się do dzieci, po czym skierował się do domu. Na progu przywitał go serdecznym uściskiem ojciec, senior Diego Alvarez. Za nim stała matka, która przytuliła go szepcząc do ucha:
    - Synu, dobrze, że wróciłeś cały i zdrowy.
    - Witaj matko, witaj ojcze. Dobrze widzieć was w dobrym zdrowiu.
    - Na pewno jesteś głodny. Zaraz każe coś dla ciebie przygotować.
    - Nie trzeba. Nie jestem głodny – odparł Antonio.
    - Z pewnością chcesz nam wiele opowiedzieć. Ale najpierw idź i odpocznij trochę, przebierz się w czyste ubranie i wykąp się porządnie – powiedziała matka i jeszcze raz serdecznie uściskała syna.

    Gwatemala, 10 kwietnia 1937.

    Carlos wstał późno po kolejnej przebalowanej nocy. Czas płynął, a w sprawie zlecenia Santosa nie zrobił żadnych postępów. Dobrze się bawił w mieście, ale pieniądze z żołdu powoli zaczynały się kończyć. Dzisiaj wydał ostatnie drobniaki na śniadanie i nie pozostało mu nic więcej. Dla Carlos był to znak, że należy się wreszcie zabrać za robotę. Opuścił więc stolicę i udał się w kierunku wskazanym przez Santosa. Od celu dzieliło go kilka dni drogi, dlatego konieczne było zdobycie małej ilości pieniędzy na drogę. Opuszczał właśnie miasto, gdy zobaczył pewnego dobrze ubranego człowieka. Stał on przy straganie z warzywami i wybierał pomidory. Carlos stwierdził, że to idealny cel. Podszedł jakby nigdy nic do stoiska i zaczął przyglądać się warzywom. Podszedł dość blisko do swojej ofiary i dostrzegł portfel znajdujący się w kieszeni. Podwędzenie go było dla takiego speca jak Carlos kwestią chwili. I rzeczywiście – Carlos oparł się na ofierze i udając, że sięga po pomidory drugą ręką ostrożnie wyciągnął portfel z kieszeni. Następnie rzucił handlarzowi ostatnią monetę i oddalił się nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Odszedł już kawałek drogi i obrócił się, by zobaczyć jak pozbawiony gotówki osobnik z rozpaczą przeszukiwał puste kieszenie. „Bułka z masłem” – pomyślał Carlos i przeliczając pieniądze z ukradzionego portfela ruszył w drogę przegryzając pomidorem.

    Gabinet prezydenta, Gwatemala, 12 kwietnia 1937.

    Prezydent był wściekły. Co prawda buntownicy zostali osaczenie w rejonach Villahermosy, ale bez wojska generała de Leon, którzy nadciągał z południa, nie można było się z nimi ostatecznie rozprawić. Czekanie na jego przybycie denerwowało chcącego jak najszybciej działać prezydenta. Wysłuchał właśnie raportu Cordovy z przesłuchania zamachowca. Dzięki tym informacjom uda się w niedługim czasie doszczętnie rozbić wrogą siatkę wywiadowczą, ale to nie poprawiło humoru prezydentowi. Postanowił działać szybko i zdecydowanie w celu zlikwidowania puczu. Przebywanie buntowników w rejonach Villahermosy i jej drogocennych złóż ropy naftowej było groźne dla jego planów.
    - Musimy szybko odzyskać te tereny – rzekł do Cordovy prezydent – Ten nędzny gad Dominguez! Ufałem tej świni, a on wbił mi nóż w plecy. Panie Cordova, zastąpi pan tego padalca na stanowisku ministra bezpieczeństwa. Pańskie dotychczasowe działania dowiodły, że jest pan człowiekiem oddanym sprawie Federacji. Gdyby nie pan możliwe, że pucz by się powiódł. Znowu stalibyśmy się marionetką w rękach Amerykanów.
    - To dla mnie zaszczyt, że mogę służyć FRCA – odparł Cordova – Ale kto w takim razie pokieruje FSB?
    - Pan. Będzie pan odpowiedzialny za całokształt służby bezpieczeństwa naszego kraju. Po ostatnich wydarzeniach darze pan nieograniczonym zaufaniem. Niech pan dobierze sobie współpracowników tak, aby mógł pan podołać nowym obowiązkom. Liczę na pana kreatywność.
    - Naprawdę bardzo pan mi schlebia – odparł lekko zakłopotany Cordova.
    - Dokonam również pewnych zmian w rządzie FRCA. Jego działanie w ostatnich wydarzeniach uświadomiło mi konieczność zmian.
    - Jakie ot zmiany? – dopytywał się Cordova.
    - Zrezygnuje z funkcji dowódcy wojsk lądowych i przekaże to stanowisko generałowi Vaidesowi. Nowym szefem sztabu mianuje natomiast generała Marco Moline, dotychczasowego zastępcę Vaidesa. Jako prezydent mam na głowie zbyt dużo obowiązków i w czasie kryzysu dochodzi do takich właśnie sytuacji.
    Prezydent zamilkł na chwilę. Stanął przy oknie i wyglądał na ogrody ciągnące się za pałacem prezydenckim. W końcu rzekł:
    - Panie Cordova proszę niezwłocznie przystąpić do zaprowadzania porządku na terenach wolnych od buntowników. Proszę wykorzystać do tego wszelkie niezbędne środki. Musimy pokazać światu siłę Federacji. Jeśli tego nie zrobimy – zginiemy.
    - Tak jest!

    [​IMG]


    W następnym odcinku:
    Dokąd zmierza Carlos?
    Czy buntownicy zostaną ostatecznie pokonani?
    Czy Pepe odzyska wolność?

    Tytuł następnego odcinak: Ostateczna rozgrywka
     
  12. Ponury Joe

    Ponury Joe Guest

    FRCA AAR
    13 - 25 kwietnia 1937


    Odcinek XXXVII - Ostateczna Rozgrywka (cz.1)


    Gabinet prezydenta, Gwatemala, 14 kwietnia 1937.

    W poczekalni przed gabinetem pojawił się odświętnie ubrany Pepe. Z samego rana został dokładnie wymyty i ubrany w elegancki garnitur. Pod szyją zawiązano mu wąski krawat, który strasznie mu przeszkadzał. Pepe nigdy nie miał na sobie garnitury, a tym bardziej krawata. W ogóle cała ta sytuacja krępowała go i onieśmielała. Powiedziano mu, że ma odebrać z rąk prezydenta odznaczenie. Siedział więc w poczekalni i z nerwów przebierał rękami. Prezydent załatwiał ostatnie sprawy urzędowe i miał go zaraz przyjąć. „Cholera, przydałoby się przepłukać gardło” – pomyślał rozglądając się nerwowo po pomieszczeniu. Nie zauważył jednak nigdzie żadnego alkoholu. Zrezygnowany zaczął się wpatrywać w młodą sekretarkę, która przepisywała jakieś dokumenty na maszynie do pisania. Widać było, że jest ona odrobinę zażenowana tym, że musi znosić Pepe w swoim towarzystwie. „Phi, pewnie panienka z dobrego domu. Nasz prezydent z pewnością dobrze się zabawił” – pomyślał Pepe i uśmiechnął się zbereźnie. W tej chwili drzwi do gabinetu otwarły się i Cordova rzekł:
    - Prezydent teraz cię przyjmie. Tylko zachowuj się jak należy, zrozumiano?!
    Pepe od razu spoważniał i pokiwał głową. Nieśmiało wszedł do gabinetu i rozejrzał się uważnie po elegancko wystrojonym wnętrzu, marszcząc trzymany w rękach kapelusz. Prezydent siedział za biurkiem i raczył się cygarem oraz kieliszeczkiem whisky - nowego trunku przywiezionego z Europy. Pepe stanął na baczność i oczekiwał na dalszy rozwój wypadków.
    - To on – rzekł Cordova do prezydenta – To człowiek, który ocalił pana przed kulą zamachowca.
    - Tak – pokiwał głową Castaneda i przyjrzał się Pepe, po czym rzekł – Jestem panu niezwykle wdzięczny. Nie wiem, czy zdaje pan sobie sprawę, ale uratował pan nie tylko mnie, lecz również cały kraj. W wypadku mojej śmierci to wszystko co z taki trudem budowaliśmy zostałoby zaprzepaszczone przez sługusów imperialistów.
    Pepe w ząb nie rozumiał, o czym też mów prezydent, ale robił dobrą minę do złej gry i uśmiechał się kiwając głową. Prezydent kontynuował:
    - Pańskie zasługi dla Federacji nigdy nie zostaną zapomniane. Dzisiaj zostanie pan odznaczony jednym z najwyższych orderów naszego kraju.
    Prezydent wstał i wyciągnął z szuflady małe pudełeczko oprawione aksamitną tkaniną. Podszedł do Pepe i uroczystym tonem powiedział:
    - W imieniu najwyższych władz Federacji pan Pepe Ruiz zostaje odznaczony Orderem Zjednoczenia II klasy.
    Pepe pochylił lekko głowę i pozwolił prezydentowi zawiesić na szyi wstęgę z orderem. Czuł się w tej chwili niezwykle dumnie. Uścisną nawet dłoń prezydenta. Ze wzruszenia łzy napłynęły mu do oczu. Niech no tylko opowie w Puerto Barrios, jak to rozmawiał z samym prezydentem i jak otrzymał order. On, stary Pepe, z którego niezliczoną liczbę razy wyśmiewali się i pokpiwali. Teraz im pokaże. Prezydent usiadł w fotelu i uznał całą ceremonię za zakończoną. Jedna Pepe pod wpływem jakieś nadzwyczajnej odwagi rzekł:
    - Przepraszam bardzo…ale, czy oprócz tego jakże pięknego orderu mógłbym otrzymać coś jeszcze…
    Zdziwiony Cordova popatrzył na starego Pepe i zapytał rozbawiony:
    - A czegóż jeszcze chcesz?
    - Wie pan, że odwaga nie bierze się z powietrza…Nie znalazłaby się dla mnie jakaś buteleczka czegoś mocniejszego? – powiedział Pepe jeszcze bardziej tłamsząc i tak już pogięty kapelusz.
    Ta niecodzienna prośba wyraźnie rozbawił prezydenta. Zaśmiał się serdecznie.
    - Widzieliście go…
    - Jak śmiesz zawracać prezydentowi głowę takimi pierdołami! – oburzył się Cordova.
    - Nie, zostawcie go – rzekł prezydent nadal się uśmiechając – Proszę przypilnować, żeby nasz dzielny wojak otrzymał butelkę „czegoś mocniejszego”.
    Teraz Pepe był już w siódmym niebie. Nisko schylając się, dziękował za otrzymane dobrodziejstwo, które znaczyło dla niego więcej niż ten cały order. Robił zamaszyste gesty pomiętym kapelusikiem, czym sprawiał komiczne wrażenie.
    - Dobra, już dobra, wystarczy tego cyrku – rzekł Cordova i otwarł drzwi gabinetu wyprowadzając Pepe. Prezydent sięgnął po cygaro i jeszcze długo uśmiechał się do siebie.

    El Rincon, 17 kwietnia 1937.

    Antonio siedział na ławeczce w cieniu i rozmyślał o różnych sprawach. Przyglądał się dzieciom beztrosko bawiącym się na podwórku. Dwóch chłopców i trzy dziewczynki bawiły się w chowanego. Antonio przypominał sobie własne dzieciństwo i beztroski czas, który tutaj spędził. Nagle usłyszał jak ktoś się do niego zbliża od strony hacjendy. Obejrzał się i ujrzał ojca Fernando, wieloletniego znajomego rodziny, który był proboszczem pobliskiej parafii.
    - Witaj Antonio. Dawno żeśmy się nie widzieli. Wypatrywałem cię na ostatniej mszy w niedziele, ale nie przyszedłeś. Rodzice mówią, że dziwnie się zachowujesz. Chcesz porozmawiać?
    Ojciec Fernando był uważany za członka rodziny. Był to już człowiek niemłody. Od ponad czterdziestu lat był proboszczem tutejszej parafii. Gdy Antonio był małym chłopcem bardzo często zaglądał na plebanię, gdzie zawsze mógł liczyć na jakieś przysmaki. Ojciec Fernando był też częstym gościem w domu rodziców Antonia.
    Antonio popatrzył na księdza i nic nie odpowiedział.
    - Widzę, że coś cię gryzie. Śmiało, przecież wiesz, że zawsze możesz ze mną o wszystkim porozmawiać. Przecież tyle razy mi się zwierzałeś ze swoich kłopotów. No, mów co się stało? Co cię gryzie?
    - Nie wiem ojcze. Wydaje mi się, że wszystko jest po staremu, a jednak jest całkiem inne. Dostrzegam teraz sprawy, których wcześniej nie zauważałem. Rzeczy, na które nie zwracałem uwagi.
    - Ale o czym mówisz? – spytał zdziwiony Fernando.
    - O życiu, o otaczającym nas świecie. To prawda, że wojna zmienia ludzi. Otwiera im oczy na rzeczy, które wcześniej ignorowali.
    Antonio przerwał i głośno westchnął. Patrzył gdzieś w dal zagłębiony w swoje myśli. Po chwili kontynuował:
    - Ojcze, coś mnie wypala od wewnątrz, coś nie daje mi spokoju i zmusza do poszukiwania odpowiedzi. Ale, gdy wydaje mi się, że już je znalazłem, rodzą one kolejne pytania wymagające odpowiedzi.
    - Co to za pytania? – dopytywał się ojciec Fernando.
    - Po co? Dlaczego? W jakim celu? Jaki to wszystko ma sens? – odparł tajemniczo Antonio.
    - Ale co?
    - Życie. Śmierć. Po co żyjemy? W jakim celu?
    - Żyjemy dla Boga mój synu…
    - Dla Boga?! – przerwał gwałtownie Antonio – Gdzie był Bóg, gdy tysiące żyjących dla niego młodych ludzi ginęło na wojnie, gdzie był, gdy kolejne tysiące cywili płonęło żywcem w ruinach Meksyku? Gdzie był, gdy niewinny chłopak padł na ziemię z kulą w głowie?! Gdzie?!
    - Bóg nas obserwuje, daje nam wolność wyboru…
    - Proszę skończyć gadać w kółko o Bogu. Kiedyś w to wierzyłem, kiedyś myślałem, że to jest prawda. Ale teraz już nie wierzę…Nie mam ku temu podstaw. Widziałem rzeczy, które pozwalają poznać prawdę. W tej prawdzie nie ma miejsca dla Boga. Są tylko ludzie, ohydni ludzie, których samolubne wybory doprowadzają do cierpienia i śmierci niewinnych. Tylko jaki to ma sens? Niech mi ojciec powie, jaki sens ma życie, skoro musimy umrzeć? To są pytania, na które poszukuje teraz odpowiedzi, ale im bardziej zagłębiam się w poszukiwaniu odpowiedzi tym bardziej jestem zagubiony.
    Ojciec Fernando był do głębi wstrząśnięty tym monologiem. Znał Antonia od małości. Osobiście wpajał mu zasady katolickiego wychowania. Teraz jednak nie mógł poznać własnego wychowanka. Po chwili namysłu rzekł:
    - Pytasz mnie o sens życia. Życie ma tylko jeden cel – mamy dążyć do zbawiania.
    - Zbawienia? Phi… - parsknął Antonio.
    - Tak, do zbawiania – powtórzył z naciskiem ojciec Fernando – A jedyną do tego drogą jest miłość. Musisz kochać, bo tylko miłość może nadać sens twojemu życiu. Nie ważne kogo będziesz kochał, matkę, ojca, żonę, dziecko. Miłość sprawia, że życie nabiera sensu. Nawet jeśli nie zwątpisz w Boga, pamiętaj o tym. W życiu musi kochać, inaczej przegrasz i pogrążysz się w apatii. Tylko miłość cię ocali.
    Wydawało się, że Antonio z uwagą wsłuchiwał się w słowa ojca Fernando. Rozważał je chwilę w myślach, po czym wstał i rzekł odchodząc:
    - Ma ojciec całkowitą rację. Miłość sprawia, że życie nabiera znaczenia. Jednak ja nie kocham nikogo, czyli jestem zgubiony.
    Następnego ranka, gdy matka zapukała do jego pokoju martwiąc się, że długo nie schodzi na dół odkryła, że zniknął. Nie pozostawił żadnego listu. Odszedł.

    [​IMG]


    Tegucigalpa, 20 kwietnia 1937.

    To był długi marsz. Żołnierze generała de Leon byli wyczerpani. Potyczki, bitwy, pacyfikacje i publiczne egzekucje. Taki oto szlak pozostawili za sobą. Dwudziestego kwietnia dotarli do Tegucigalpy. Miasto było spokojne. Nie było żadnych zamieszek, ani powstania. Władze miejskie panowały nad sytuacją. Jedynie w okolicach miasta grasowały stosunkowo nieliczne grupy cangaceiros, przeciwko którym generał rozesłał oddziały wojska. Robota byłą trudna i krwawa, gdyż bandyci wiedzieli, że nie mają nic do stracenia i walczyli zawzięcie. Jednak przewaga regularnej armii dała o sobie znać i okolice miasta szybko zostały oczyszczone z wszystkich szumowin. Po dniu odpoczynku de Leon ponaglany przez nowego szefa sztabu, Molinę. Generał nie był zadowolony, że jego żołnierze nie mogą odpocząć i uzupełnić braków, ale sytuacja było poważna i należało się spieszyć. Dlatego też jeszcze tego samego dnia opuścił on Tegucigalpę i udał się w kierunku stolicy. Już niewiele drogi pozostało i tym pocieszał swoich zmęczonych żołnierzy. Przezornie nie wspominał, że mają jeszcze przed sobą walkę z buntownikami.

    Santa Rosa de Copan, 21 kwietnia 1937.

    Tymczasem w Santa Rosa de Copan, po odparciu ostatniego napadu bandytów panował spokój. Mieszczanie i okoliczni wieśniacy wystawili zbrojne patrole, które patrolowały okolice miasteczka i dbały o bezpieczeństwo. Senior Caminero czuł się już znacznie lepiej. Rana goiła się szybko i wszyscy w osadzie odetchnęli z ulgą. Juan był jedną z wyróżniających się postaci podczas obrony miasteczka i zdobył tym samym powszechny szacunek. Przez pierwsze kilka dni, gdy stan zdrowia senior Caminero był niepewny nie opuszczał na krok Caroliny, która bardzo przeżywała jego zranienie. Juan zastanawiał się, kim jest dla niej Caminero. Wkrótce tajemnica się wyjaśniła.
    - To jest najbliższy mi człowiek zaraz po moim synku – powiedziała Juanowi, gdy dzieci już spały.
    - No właśnie. Zastanawiałem się kim on dla ciebie jest? – rzekł nieśmiało Juan.
    - To mój teść. Kochany człowiek. Przepisał on cały swój majątek na mnie i mojego męża. Gdy ten zginał nie odwołał nadania, lecz pomagał mi z całych sił. Byłam zdruzgotana, a on bardzo mi wtedy pomógł. Pokochałam go jak ojca – mówiła wyraźnie wzruszona Carolina.
    - Rozumiem – odparł Juan.
    - Teraz mam już dwóch mężczyzn, którzy są w moim życiu podporą – powiedział łagodnie i przybliżyła się do Juana.
    - Mówisz o Huanicie? – próbował zażartować Juan, ale serce waliło mu w tej chwili jak młot.
    - Mówię o tobie głuptasie – odparła i usiadła mu na kolanach.
    Juan poczuł jej ciepłu policzek na swoim ramieniu oraz zapach jej włosów. Była piękna. Chciał, żeby ta chwila trwała wiecznie. Jednak był to dopiero początek. Carolina powoli przybliżyła swoje usta do jego i delikatnie go pocałowała. On momentalnie odwzajemnił pocałunek. Jego ręce wbrew jego woli, a może z zgonie z nią, zaczęły przesuwać się po jej smukłym ciele. Od tak dawna nie miał okazji dotykać kobiety, a ona od tak dawna nie zaznała bliskości mężczyzny. Nic więc dziwnego, że po tym co przeszli zbliżyli się do siebie momentalnie. Juan wziął ją na ręce i nie przestając namiętnie całować zaniósł do sypialni. Oboje poddali się żądzy, która w nich drzemała od tak dawna. Zaczęli się nawzajem rozbierać. Po jej smukłym ciele wędrowały jego rozpalone ręce. Pieścił jej cudowne piersi, dotykał jędrnych pośladków, całował ją po szyi. Wydawało się, że fala uniesienia i ekstazy zalała cały pokój. Przed nimi byłą długa i upojna noc…

    Berlin, 22 kwietnia 1937.

    Jose zdążył się już nieźle zaznajomić z miastem. Chodził na kursy językowe, aby szlifować swój niemiecki, który będzie mu potrzebny w akademii wojskowej. Miasto było ogromne. Miliony ludzi codziennie przemierzało jego ulice, ale i tak nie było wstanie zamazać niewyraźnego, ale słodkiego wspomnienia Neapolu, czy Rzymu. Tutaj było zupełnie inaczej. Po kilu dniach aklimatyzacji Jose został skierowany do szkoły wojskowej razem z pozostałymi oficerami z FRCA. Był najmłodszy stopniem oraz wiekiem spośród oddelegowanych kandydatów. Wywoływało to pewne plotki na temat sposobu w jak udało mu się zjednać sobie pułkownika Letiendorfa, ale Jose wcale się tym nie przejmował. Gdy już zapoznał się z panującymi w Akademii warunkami został wezwany przez Hinkela.
    - O co chodzi? – spytał Jose.
    - Masz ten zaszczyt, że zostałeś oddelegowany na specjalne uroczystości, które niedługo odbędą się w naszym kraju. Na własne oczy będziesz mógł zobaczyć potęgę naszego narodu – powiedział nie skrywając zadowolenia Hinkel.
    - Co to za uroczystość? – spytał.
    - Dowiesz się wkrótce. Masz być gotowy na jutro. Zabierz ze sobą mundur paradny. Wyjazd o szóstej rano z Akadami. Gwarantuje ci, że to co zobaczysz przejdzie wszystkie twoje dotychczasowe oczekiwania.
    - Skoro pan tak twierdzi – odparł Jose zmęczony patetyzmem i samouwielbieniem Hinkela.
    Wyszedł z jego gabinetu niezbyt zadowolony z tego, ze znowu musi gdzieś jechać. Zdążył się już zaaklimatyzować w Berlinie. „No, ale skoro nalegają to nie ma wyboru” – pomyślał Jose i udał się do wynajętego mieszkania, aby się przygotować.

    Santa Rosa de Copan, 23 kwietnia 1937.

    W tawernie panował dość spory ścisk. Zwiększenie bezpieczeństwa na ulicach poprzez organizację obywatelskich patroli zachęciło mieszkańców do wstąpienia do gospody. Senior Caminero, który zaczął powoli już chodzić, stał za barem i obsługiwał klientów. Nie chciał już wracać do łóżka i wolał powrócić do dotychczasowego życia. Wszystkie ławki były pozajmowane przez miejscowych, ale w tłumie można było wypatrzyć również kilku obcych podróżnych. Carolina pomagała obsługiwać gości. Wielu wodziło za nią oczami, bo była to kobieta niezwykłej urody. Nikt nie zwracał na to jednak uwagi. Wieczór powoli przemieniał się w noc i klientela powoli zaczynała się rozchodzić. Do lady podszedł pewien nieznajomy i zapytał:
    - Senior, czy można wynająć pokój?
    - Nie ma wolnych miejsc – odparł zmęczony Caminero, który chciał jak najszybciej pozbyć się ostatnich gości i trochę odpocząć. Zarobek tego wieczoru był niezły i nie musiał liczyć na te parę drobnych za wynajęcie pokoju.
    - Senior, przecież widać, że ma pan wolne miejsca. Jestem od tygodnia w drodze i chętnie przespałbym się w miękkim łóżku – nalegał nieznajomy.
    - Ehh, no dobrze, proszę poczekać, przygotuje dla pana pokój – rzekł Caminero. Wstał i poszedł sprawdzić, czy pokój jest czysty i gotowy do przyjęcia gościa. W dużej sali pozostała Carolina, która zamiatała izbę oraz ów nieznajomy, który zamówił pokój. Po chwili wrócił senior Caminero i rzekł:
    - Pokój jest gotowy, może pan…A gdzie on jest?
    W pomieszczeniu nie było nikogo. Gość zniknął. Caminero miał złe przeczucia. Szybko podreptał na piętro, gdzie znajdował się Juan.
    - Jest tutaj Carolina? – spytał.
    - Nie, jest na dole i sprząta po gościach – odparł Juan.
    Senior Caminero zbladł.
    - Nie ma jej tam…
    - Jak to? – zaniepokoił się Juan.
    Natychmiast rozbiegli się po domu, ale nigdzie nie mogli jej znaleźć. Zapadła się pod ziemię.
    - Porwał ją, na pewno ją porwał! – mówił podenerwowany senior Caminero.
    - Kto ją porwał? Niech pan mówi! Szybko!
    - Ten typ, co prosił o nocleg. Zostawiłem ją z nim sam na sam. Nigdy sobie tego nie wybaczę!- mówił coraz bardziej roztrzęsiony Caminero.
    - Proszę się wziąć w garść! Jak wyglądał?!
    - Młody, wysoki, dobrze zbudowany jegomość. Pospiesz się! Biegnij, może ich dogonisz!
    Juan poderwał się z miejsca i wypadł na ulice rozglądając się dookoła. Było już ciemno, ale nie dostrzegł nikogo. Ulica była pusta. Juan złapał się za głowę. Poczuł wielki ból w sercu. Nie wiedział co robić. Biegał chaotycznie po mieście, ale nigdzie nie było ani śladu Caroliny i tajemniczego porywacza.

    Norymberga, 24 kwietnia 1937.

    Autobus wyjechał z samego rana z Berlina. Jose siedział i podziwiał krajobrazy. Zastanawiał się jakiego to ważnego wydarzenia miał być świadkiem. Autobus pędził autostradą i po kilku godzinach dotarł do Norymbergii. W mieście panował straszny tłok. Autobus ledwie przebił się przez zakorkowane ulice. Hinkel siedzący obok kierowcy powiedział:
    - Jesteśmy na miejscu. Będziecie mieli doskonale miejsca, aby obserwować cały spektakl.
    Jose i reszta pasażerów wysiedli z autobusu i udali się na stadion, gdzie były już tysiące ludzi. Ubrani w czarne koszule, z opaskami na rękach ustawiali się w szeregach. Jose zaniemówił. Tylu ludzi w życiu nie widział. Były ich tysiące, może setki tysięcy. Organizatorzy ustawiali karne szeregi na płycie boiska. Goście z Ameryki podziwiali sprawność z jaką kierowali masami ludzkimi.
    - To wszystko zasługa niemieckiej organizacji i dyscypliny – chełpił się jak zwykle Hinkel. W innym wypadku Jose z pewnością pokpiwałby sobie w myślach ze swojego opiekuna, ale teraz nie miał ku temu powodów. To co zobaczył było imponujące. Po godzinie wszystko było gotowe. Zapanowała głucha cisza. Jose zastanawiał się co się teraz stanie. Wydawało się, że cały stadion tylko czeka, aby eksplodować. Tylko co miało tą eksplozję spowodować? Nagle na stadionie zapanowało wyraźnie poruszenie. Jose miał miejsce nieopodal trybuny głównej. Nagle pojawili się na niej jacyś ludzie. Jeden z nich podszedł do mównicy i wykonał dziwny gest. Ku zdumieniu Jose cały stadion odpowiedział mu tym samym gestem dodając do niego dźwięk wydostający się z tysięcy gardeł „Sieg Heil!, Sieg Heil!, Sieg Heil!”. Skóra mu ścierpła, poczuł się bardzo dziwnie. Hinkel uśmiechał się tylko pod nosem spoglądając na osłupionego Jose. Człowiek, którego Jose nigdy wcześniej nie widział podszedł do mównicy i zaczął swoje przemówienie. Mówił z taką pasją, z takim przekonaniem, że wszystko to co powiedział trafiał do niego momentalnie. Co jakiś czas obecni na stadionie przerywali mówcy i znowu wykrzykiwali „Seig Heil!”. Wydawało się, że człowiek ten ma swojego rodzaju władzę nad tłumem, który musiał podlegać jego żelaznej woli. Jose sam nie wiedział kiedy przyłączył się do tłumu. Dał się ponieść większości. Ze swoim słabym niemieckim rozumiał coś z tej mowy, ale nie to było ważne. Ta moc bijąca od tego człowieka była niezwykła. Czarował tłum grą słów oraz wymownymi, energicznymi gestami. Gdy zakończył swoją mowę tłum po raz kolejny dał wyraz swojemu entuzjazmowi. Gorąca owacja trwał kilkanaście minut. Wódz stał na podeście i napawał się chwilą. Przed trybuną zaczęły maszerować zwarte szeregi ludzi ubranych w mundury i niosących różnego rodzaju sztandary. Wszystko to robiło wielkie wrażenie na Jose i reszcie gości z FRCA. Jose w tym momencie czuł jakiś niebywały przypływ grupowej jedności. Ta jedność sprawiała, że wydawało mu się, że nie ma dla tych ludzi rzeczy niemożliwych, że świat musi przed nimi skapitulować i poddać się ich miażdżącej woli. Przeżycie to zapamiętał do końca życia.


    Santa Rosa de Copan, 24 kwietnia 1937.

    Juan chodził nerwowo po pokoju. Nie mógł spać. Zgłosił zaginięcie Caroliny na posterunku policji, nagłośnił sprawę w całym mieście, ale nie było na razie żadnego odzewu. Senior Caminero poszedł się czegoś dowiedzieć, ale coś długo nie wracał, przez co Juan jeszcze bardziej się denerwował. W końcu usłyszał jak na dole otwierają się drzwi. Szybko zbiegła na dół i spojrzał pytająco na senior Caminero, który spuścił smutno wzrok. Wszystko było jasne, żadnych nowych wiadomości. Juan był zrozpaczony. Nie mógł sobie znaleźć miejsca. W końcu rzekł:
    - Jadę jej szukać! Nie ważne, gdzie jest i tak ją odnajdę!
    - Poczekaj! Gdzie pojedziesz? Gdzie jej będziesz szukał? – spytał Caminero.
    - Nie wiem, ale jeśli będzie trzeba to cały świat przeszukam, ale ją odnajdę i sprowadzę do domu.
    Senior Caminero wpatrywał się w Juana. Zrozumiał, że mówi on całkiem serio i nie zdoła go powstrzymać. Głośno westchnął i powiedział:
    - Poczekaj, jest coś co musisz wiedzieć.
    Juan pytająco popatrzył na starszego pana.
    - Jest coś, czego musisz się o Carolinie dowiedzieć. Obiecałem, że nigdy nie wyjawię tego sekretu, ale teraz chyba nie mam wyboru. Carolina nie jest tym za kogo się podaje.
    - To znaczy? – spytał zdziwiony Juan.
    - Carolina to przybrane imię, które miało odciąć ją od przeszłości. Mój syn nie zawsze był porządnym człowiekiem. Swego czasu był jednym z bandytów grasujących po kraju. Wyrzekłem się go wtedy. Włóczył się po kraju i łapał się niekoniecznie legalnych zajęć. W końcu trafił do Gwatemali, gdzie pracował dla lokalnego bosa mafijnego, niejakiego Santosa. Tam poznał Marie, jego córkę. Zakochali się w sobie od razu i potajemnie się spotykali. Gdy zorientowali się, że nie ma żadnej szansy na to, żeby jej ojciec zaakceptował ten związek, uciekli. Maria miał dość przemocy, dość zabijania i krzywdzenia ludzi. Pewnego dnia przybyli do mnie. Syn zrezygnował ze swojego dawnego życia i stał się uczciwym człowiekiem. Maria w celu zerwania z przeszłością przybrała nowe imię…
    - Carolina – powiedział głucho Juan.
    - Dokładnie. Podejrzewam, że porywacz działał z polecenia jej ojca. To bardzo niebezpieczny człowiek. Nie ma skrupułów i nie okazuje litości. Zapewne postanowił odzyskać córkę, nawet wbrew jej woli.
    - Ale dlaczego wcześniej tego nie zrobił?
    - Wiesz, mój syn znał jego brudne sekrety. Gdyby je ujawnił mogłoby poważnie zaszkodzić Santosowi. Zresztą wcześniej jego wpływy nie sięgały tak daleko. Te tereny były uważane za strefę wpływów Campo, ale jak wiesz niedawno go sprzątnęli. Zapewne inicjatorem tego mordu był Santos. I co ty na to? – spytał z lekkim wyczekiwaniem w głosie Caminero.
    Juan odparł bez chwili zawahania:
    - Zatem ruszam w kierunku Gwatemali. Potrzebuje pańską broń oraz konia. Pozostawiam chłopców pańskiej opiece.
    Te zdecydowane słowa zrobiły wielkie wrażenie na seniorze Caminero. W tym momencie pokochał Juana jak własnego syna. Z trudnym do ukrycia wzruszeniem mocno uścisnął mu dłoń i rzekł:
    - Powodzenia synu. Sprowadź ja całą i zdrową!
    - Tak też zrobię, obiecuję!
    Juan chwycił broń, trochę zapasów i pobiegł do stajni skąd zabrał najlepszego rumaka. Popędził na złamanie karku w kierunku Gwatemali, rozpytując po drodze wieśniaków, czy nie widzieli nigdzie Caroliny.

    MON, Gwatemala, 25 kwietnia 1937.

    Szef sztabu generał Molina siedział za biurkiem i wypełniał swoje nowe obowiązki. Segregował dokumentacje, przeglądał raporty oraz wydawał rozkazy. Pacyfikacja kraju przebiegała pomyślnie. Otrzymał właśnie raport, że generał de Leon lada dzień przybędzie do stolicy. Molina odniósł słuchawkę telefonu i połączył się z gabinetem prezydenta.
    - Tak, panie prezydencie, de Leon jest już bardzo blisko…Tak…Rozumiem…Co?...Tak, zrozumiałem. Oczywiście, zaraz wydam stosowne rozkazy…Tak…Oczywiście, osobiście tego dopilnuje.
    Molina odłożył słuchawkę, po czym podniósł ją jeszcze raz, wykręcił numer i powiedział:
    - Tu Molina…Prezydent wydał rozkaz…Ruszajcie!

    [​IMG]

    Siedziba dowództwa 2DP, rejon Comitan, 25 kwietnia 1937.

    Generał Orellan odłożył słuchawkę telefonu i wezwało do siebie swojego adiutanta.
    - Wezwać oficerów na naradę! Postawić żołnierzy w stan gotowości bojowej! Zgnieciemy tych rebeliantów!
    - Tak jest! – okrzykiem zameldował żołnierzy i wybiegł z pomieszczenia.
    Kilka godzin później żołnierze Federacji ruszyli na buntowników.

    [​IMG]


    W następnym odcinku:
    Kto porwał Carolinę?
    Czy Juan uwolni swoją ukochaną?
    Czy buntownicy zostaną ostatecznie pokonani?

    Tytuł następnego odcinka: Ostateczna Rozgrywka (cz.2)

    --------------------------------------------

    Zapraszam do komentowania. :)
     
  13. Ponury Joe

    Ponury Joe Guest

    FRCA AAR
    26 kwietnia - 15 maja 1937


    Odcinek XXXVIII - Ostateczna Rozgrywka (cz.2)



    Santa Rosa de Copan, 26 kwietnia 1937.

    Senior Caminero przechadzał się i rozmyślał. Obrzydły mu już cztery ściany jego pokoju i postanowił rozruszać trochę kości, aby zobaczyć co słychać w mieście. Od porwania Caroliny i wyjazdu Juana minęło już parę dni. Nie miał od niego żadnych wiadomości. Martwił się tą ciszą. Powiedział dzieciom, że Carolina musiała pilnie wyjechać i że niedługo wróci, ale one są zbyt mądre, aby dawać się tak oszukiwać. Caminero miał nadzieję, że Juanowi uda się odnaleźć dziewczynę i sprowadzić ja całą i zdrową z powrotem do miasteczka. Nagle z zadumy wyrwał go hałas dobiegający z rynku. Ludzie biegli w tamtą stronę. Coś się z pewności stało – pomyślał Caminero i pospieszył na główny plac miasteczka. Na rynku zebrał się już mały tłum, który szczelnym kołem otoczył plac. Caminero przepchał się przez gapiów, aby lepiej zobaczyć cóż takiego się tam dzieje. Wreszcie udało mu się dopchać do pierwszych szeregów, skąd miał dobry widok. Zobaczył szeregi żołnierzy ustawionych na placu i oficera, który właśnie zaczął głośno odczytywać tekst z kartki, którą trzymał w ręce:
    - Obywatele Santa Rosa de Copan! Generał de Leon, generał wojsk Federacji jest bardzo zadowolony z samoorganizacji mieszkańców tego miasta w celu obrony przed bandytami i innymi podejrzanymi elementami, które dopuściły się szeregu wykroczeń przeciwko rządowi FRCA! Chwalebne jest, że w godzinie największej próby mieszkańcy dzielnie odparli atak tych kryminalistów. Wieść ta niezwykle ucieszyła generała, który nadciągał z południa. Żołnierze Federacji wyłapali resztki owych przestępców!
    Tutaj słowa oficera przerwały oklaski i wiwaty zgromadzonych mieszkańców. Oficer ciągnął dalej:
    - Generał rozkazał, aby egzekucje pojmanych bandytów odbyły się w miejscach publicznych, by obywatele zobaczyli co czeka tych, którzy ośmielając się wystąpić przeciwko rządowi FRCA!
    W tym momencie oddział żołnierzy wyprowadził z jednego z budynków kilkunastu pojmanych bandytów. Byli to przeważnie młodzi ludzie, chociaż było pośród nich kilku starszych już mężczyzn. Ustawili ich pod murem jednej z kamieniczek. Inny oddział żołnierzy ustawił się w szeregu i wycelował karabiny w skazańców. Padła komenda: „Ognia!”. Jednoczesny wystrzał z wszystkich karabinów powalił skazanych, którzy upadli na ziemię. Ich krew zmieszała się z kurzem.
    - Tak kończą wszyscy buntownicy! – zrzekł z naciskiem oficer – Ogłasza się również, że za głowę niejakiego Garrido, herszta bandytów wyznaczona zostaje nagroda 10 tysięcy quetzali.
    Oficer złożył kartkę i schował ja do kieszeni, a towarzyszący mu oddział wojska ustawił się w kolumnę marszową. Oficer dał rozkaz i wszyscy pomaszerowali na zachód – do stolicy. Tłum gapiów długo jeszcze komentował to, co się stało na rynku w Santa Rosa de Copan.

    Okolice Chiqimula, 27 kwietnia 1937.

    - Niech to jasny szlag! – mruczał pod nosem tajemniczy nieznajomy. Carolina nigdy w życiu go nie widziała. Jak przez mgłę przypomina sobie wydarzenia ostatnich paru dni. Pamięta, jak sprzątała w tawernie po jej zamknięciu. Zamiatała podłogę, gdy podszedł do niej ten nieznajomy i o coś się zapytał. Tak, przypomniała sobie. Mówił, że kupił swojej żonie, której dawno nie widział perfumy, ale nie wie, czy wybrał dobry zapach. Poprosił ją, aby powąchała i oceniła, czy się spodobają. Nie chciała tego robić, ale obcy usilnie nalegał, więc się zgodziła. Pamięta, że wyjął z kieszeni mały flakonik i dał jej powąchać…Potem nastał ciemność. Gdy się obudziła znajdowała się na koniu, który pędził przez ciemna noc. Porwał ją. „To z pewnością jest sprawka mojego ojca” – pomyślała. Ręce miała związane za plecami, usta zakneblowane chusteczką, na oczach miała zawiązaną opaskę. Nie mogła uciec. Nieznajomy z pewnością kierował się do Gwatemali, aby przekazać ją jej ojcu. Ale najwyraźniej nie wszystko szło po jego myśli.
    - Skąd do jasnej cholery wzięło się tyle wojska?! – klął pod nosem. Ukryci byli w gęstych zaroślach porastających wzgórze wznoszące się nieopodal drogi. Stąd obserwował trakt, na którym kręciło się mnóstwo żołnierzy. Byli to oczywiście ludzie generała de Leon, którzy zmierzając do stolicy pacyfikowali kraj, urządzając obławy na bandytów. Miasteczko Chiqiumula była całkiem niedaleko, ale nie było teraz szans, aby do niego dotrzeć niezauważonym przez żołnierzy. Porywacz zatem czekał, aż żołnierze pójdą w dalszą drogę. Nagle gdzieś z tyłu Carolina usłyszała szelest liści oraz odgłosy cichego skradania się. Z krzaków wyłoniło się trzech uzbrojonych osobników. Jeden z nich szepnął cicho:
    - Pssst. Rączki do góry i ani mru mru, przecież nie chcemy, aby ci z drogi nas usłyszeli prawda? Ruszać za mną!
    Jeden z obcych wziął na muszkę porywacza i prowadził go przed sobą, drugi podniósł z ziemi Carolinę i podążył za nimi. Po kilu minutach marszu dotarli chyba na miejsce, gdyż Carolina została położona delikatnie na ziemi. Znajdowali się chyba w jakieś jaskini, gdyż każdy odgłos odbijał się wielokrotnym echem. Nie mogła jednak tego potwierdzić, gdyż nadal miała zasłonięte oczy. W środku musiało być całkiem sporo ludzi, gdyż dochodził do jej uszu lekko przytłumiony szmer rozmów. Jakiś obcy głos odezwał się z wyraźnie pobłażliwym tonem.
    - Proszę, proszę, proszę…Kogo my tu mamy? Czyż to nie Carlos Vera? A kim jest ta słodka dziewuszka, którą tak nieładnie potraktowałeś? Rozwiążcie jej oczy. Serce mi się kraje, gdy widzę tak słodką istotę w takim poszanowaniu. Wstydź się Carlos, wstydź się. Tak się nie traktuje damy.
    Carolina poczuła, że ktoś rozwiązuje sznury krępujące jej ręce oraz ściąga opaskę z oczu. Minęła chwila zanim jej oczy przywykły do światła, które rzucał pochodnie znajdujące się w ścianach jaskini. Dodatkowo wąskie strumienie słońca przebijały się przez szczeliny w sklepieniu pieczary, w której się znajdowali. Prawdopodobnie buntownicy tutaj założyli swój obóz i bazę wypadową. Carolina rozejrzała się ostrożnie dookoła. Dostrzegła porywacza, którego na muszce trzymało dwóch uzbrojonych osobników. Przed nimi stała jeszcze trójka ludzi. Jeden z nich sprawiał wrażenie szefa tej całej bandy rzezimieszków.
    - Panie pozwoli, że się przedstawię. Jestem Garrido, Hernan Garrido. Bardzo mi miło poznać tak piękną i czarującą kobietę jak pani – rzekł szarmancko – Byłbym niezwykle szczęśliwy, gdybym mógł poznać pani godność oraz przyczynę, dla której podróżuje pani w tak niezwykły sposób z tym oto podrzędnym rzezimieszkiem.
    Carlos, bo to on był tajemniczym porywaczem, lekko się skrzywił słysząc tą niezbyt chwalebną o sobie opinię.
    - Kogo nazywasz „podrzędnym rzezimieszkiem” o geniuszu zbrodni? – spytał z ironią.
    - Milcz! – skarcił go jeden ze strażników.
    Wystraszona Carolina wyjąkała starając się nie patrzeć w oczy swojemu rozmówcy:
    - Jestem Carolina Caminero, a ten bandyta porwał mnie z domu. Zapewne chce mnie sprzedać jakimś łotrom lub wymusić za mnie okup.
    - Carlos, Carlos – pokiwał z nutką dezaprobaty w głosie – To już tak nisko upadłeś, że zajmujesz się handlem żywym towarem? Naprawdę, pogłoski o twoich rzekomo wspaniałych osiągnięciach muszą zatem być znacznie przesadzone. No, chyba, że o czymś nie wiem?
    Carlos odparł:
    - Nic się nie zmieniłeś Hernan, jak zwykle szarmancki, jak zwykle kulturalny i jak zwykle przegrany.
    - Na twoim miejscu oszczędziłbym sobie tych nędznych odzywek, zważywszy na sytuację w jakiej się znalazłeś. Wystarczy jeden mój gest, a ten miły pan za tobą rozwali ci łeb. Gadaj kim jest ta dziewczyna? Dla kogo ją porwałeś?
    - Hernan, Hernan, Hernan – zaczął małpować styl wypowiedzi herszta bandytów Carlos – Jak zwykle w niczym się nie orientujesz, i jak zwykle wszystko czego się dotkniesz obraca się ruinę. Niczego ode mnie się nie dowiesz.
    - Tym gorzej dla ciebie. Paco, wytłumacz proszę naszemu gościowi, że gdy ktoś ładnie prosi to wypada spełnić tę prośbę.
    Paco był przerośniętym Indianinem z kwadratową szczęką i owłosionymi rękami. Był typowym osiłkiem pełniącym rolę ochraniarzy lokalnych bossów. Był zbyt głupi, żeby zdradzić. Carolina z przerażeniem spoglądała jak Carlos obrywa od tego draba. Kolejne ciosy spadały na jego szczękę. Garrido dał znak, że na razie wystarczy.
    - No, więc jak? Powiesz mi kim jest ta urocza istota, czy mam to z ciebie wydusić?
    - Pocałuj mnie w dupę – odparł z trudem, lecz hardo Carlos.
    - Nieładnie, nieładnie. Paco, wiesz co masz robić.
    Goryl znowu podszedł do Carlos i podniósł dłoń, aby zadać kolejny cos, gdy rozległ się potężny huk. Paco z dziurą w klatce piersiowej padł jaki długi. Garrido stał jak oniemiały z twarzą pochlapaną krwią. Jeszcze strażnicy nie zdążyli otrząsnąć się ze zdziwienia, gdy kolejny strzał powalił następnego. Wszyscy momentalnie rozpierzchli się w poszukiwaniu ukrycia.
    - Szybko, ruszaj się!
    Ktoś pociągnął Carlos za sobą, który leżał na ziemi.
    - Carolina! Carolina!
    Dziewczyna słysząc swoje imię zobaczyła Juana, który pomagał Carlosowi wstać. Stał tam z dwururką senior Caminero przewieszoną przez ramię. Serce zabiło jej szybciej, poczuła nieopisaną radość. Zerwała się z miejsca i szybko pobiegła do niego.
    - Jak mnie odnalazłeś? – spytała przez łzy.
    - Nie ma czasu, musimy uciekać! – rzekł Juan i szybko przeładował dwururkę. Wziął Carolsa pod rękę i pospiesznie skierował się ku wyjściu z jaskini, co jakiś czas patrząc, czy nie są ścigani. Przed jaskinią leżały dwa ciała bandytów, którzy pilnowali wejścia do kryjówki. Nieopodal stały konie bandytów. Juan wybrał dwa rumaki i wsadził na ich grzbiet Carolinę oraz Carlos. Resztę rozpędził energicznymi ruchami, żeby ograniczyć bandytą możliwość pościgu. Sam wskoczył na rumaka, którego pożyczył od Caminero. W tej chwili z jaskini wypadło dwóch rzezimieszków, którzy byli na tyle odważni, aby ich ścigać. Szybko pożałowali tej decyzji. Juan znowu wypalił ze strzelby. Jeden napastnik padł z roztrzaskaną głową. Drugi, przerażony zniknął w jaskini. Juan krzyknął:
    - Jazda! Jazda!
    Ostro spiął konia i trzymając za uzdę rumaka, na którym siedział półprzytomny Carlos ruszył na wschód. Gdy byli już kawałek drogi od kryjówki buntowników słychać było odgłosy wystrzałów. Prawdopodobnie żołnierze słysząc wystrzały odkryli jaskinie bandytów i przystąpili do jej likwidacji. Ale Juan wolał tego nie sprawdzać. Pędzili dobre kilka godzin, gdy w końcu zziajane konie zaczęły wyraźni zwalniać. Nie było żadnego śladu pościgu. Zaczynało się powoli ściemniać. Juan postanowił zatrzymać się na noc, aby dać wypocząć koniom. Znalazł ku temu idealną kryjówkę pod nawisem skalnym, z daleka od drogi. Miejsce to było dodatkowo porośnięte krzewami. Tutaj nikt ich nie znajdzie.
    - Tutaj się zatrzymamy. Rozpalę małe ognisko i coś zjemy. Mam tutaj małe zapasy.
    Zeskoczył z konia i pomógł zejść Carolinie. Następnie ściągnął Carlosa, którego w drodze szybko związał, aby nie próbował żadnych sztuczek. Rozpalił małe ognisko. Usiedli dookoła radośnie igrającego ognia. Carolina przywarła do Juana i wpatrywała się w ogień. Po chwili szepnęła:
    - Tak się bałam, tak strasznie się bałam…
    - Wiem, ja też – odparł obejmując ja czule ramieniem - Całe szczęście, że nic ci się nie stało. Gdy zniknęłaś nie wiedziałem co robić. To był jakiś koszmar, nie mogłem zaznać chwili wytchnienia. Tak strasznie się martwiłem.
    - Ale teraz jestem przy tobie i tylko to się liczy – powiedziała Carolina i czule go pocałowała.
    Carlos, który do tej pory był milczący skrzywił się i rzekł:
    - Dajcie spokój już temu migdaleniu się. Niedobrze mi się robi. Jesteście tacy słodcy…Fuj.
    - Właśnie, kim on jest? Znasz go? I jak mnie odnalazłeś? - spytała Carolina dając upust swojej ciekawości.
    - Właśnie, ja też jestem ciekawy. No dalej Juan, pochwal się jakim cudem mnie wytropiłeś?
    Juan zignorował Carlos i odpowiedział na pytanie Caroliny.
    - Niestety mam tą wątpliwą przyjemność znać tego typa…
    - „Typa”? – wtrącił z przekąsem Carlos.
    - Służył ze mną w wojsku. Byliśmy w jednym oddziale. Walczyliśmy w niejednej bitwie. Ale to nie ważne. A jak cię odnalazłem? Nie mogłem usiedzieć na miejscu, więc ruszyłem na poszukiwania. Wiedziałem, że udajecie się do Gwatemali…
    Carolina słysząc to, od razu domyśliła się, że Juan wie o wszystkim. Drżącym głosem spytał:
    - Zatem wiesz?
    - Tak, wiem – odparł spokojnie.
    - I co ty na to? Nie przeszkadza ci moja przeszłość? Póki mój ojciec żyje jesteś w stałym niebezpieczeństwie.
    - Jak to co ja na to? Głuptasie. Mam w nosie twojego ojca i jego mięśniaków. Liczysz się tylko ty…
    - Do rzeczy, do rzeczy – ponaglał Carlos wyraźnie wkurzając Juana.
    - Możesz się zamknąć? Zaraz do ciebie dojdziemy, spokojnie – odparł poirytowany Juan, po czym kontynuował – Wyruszyłem więc w kierunku Gwatemali, gdy dowiedziałem się, że wojsko nadciąga z południa. Patrolowali wszystkie główne drogi w poszukiwaniu bandytów. Stąd założyłem, że porywacz nie będzie chciał się poruszać głównymi drogami, lecz będzie kurczył skrótami. Niestety to jeszcze bardziej utrudniło mi poszukiwania. Mimo to nie poddałem się i zaczerpnąłem języka u miejscowych wieśniaków. Jednak nikt nic nie widział. Straciłem już nadzieję, błąkałem się po okolicy bez celu. Dotarłem do pobliskiej wioski, gdzie zatrzymałem się w miejscowej tawernie na nocleg. Siedziałem zrozpaczony w głównej sali, gdzie przez przypadek jakiś młody chłopak mówił, że widział bandytów, którzy złapali jakiś podróżnych. Mówił, że była tam piękna dziewczyna. O razu pomyślałem o tobie. Kazałem pokazać chłopakowi, gdzie widział tych rabusiów. Pokazał mi zarośla nieopodal drogi i wskazał miejsce, gdzie bandyci zwykli się ukrywać. Miły to był chłopak, ale i tak zwinął mi cała gotówkę przy okazji.
    - Dałeś się obrobić jakiemuś młokosowi? Phi. Żałosne.
    Juan nie zareagował na zaczepkę Carlos i dokończył swoją opowieść:
    - Podkradłem się zatem ostrożnie do kryjówki bandytów i załatwiłem strażników, po czym wszedłem ostrożnie do jaskini, gdzie zobaczyłem jak nasz „podrzędny rzezimieszek” obrywa od tego osiłka. Uznałem, że przewaga jest po mojej stronie, gdyż nikt się nie spodziewa mojej obecności, więc postawiłem wszystko na jedną kartę. Resztę widzieliście.
    - Tak wiele dla mnie ryzykowałeś – powiedział Carolina wpatrują się w jego oczy.
    - He, czyli miałeś zwykłe szczęście, fart, fuksa? Ale nadal jednego nie rozumiem. Po co mnie uratowałeś? Mogłeś pozwolić im mnie wykończyć. Miałbyś problem z głowy.
    - Odstawię cię do najbliższego posterunku policji. Z pewnością się tam ucieszą na twój widok. Swoją drogą ciekawe, czy jesteś coś wart? Słyszałem, że za tego typa z jaskini płacą 10 tysięcy quetzali.
    - 10 tysięcy za tą płotkę?! – odparł z udawanym oburzeniem na twarzy Carlos – Toż to obraza stanu.
    - Daruj sobie te swoje docinki. Śpijmy. Jutro wracamy do domu.
    Juan okrył Caroline kocem i przytulił ją do siebie. Tak zasnęli.

    Okolice Chiqimula, 28 kwietnia 1937.

    Ognisko już dawno zgasło. Ranek wstał czysty i rześki. Juan otworzył powoli oczy i spojrzał na piękną twarz Caroliny pogrążoną we śnie. Nie chciał jej budzić, ale czas było ruszać w dalszą drogę. Senior Caminero na pewno się o nich martwił. Miał się właśnie podnieść, gdy usłyszał głos Carlos:
    - Wstałeś wreszcie? Śpiochy. Byłem cicho, bo nie chciałem was zbudzić. Spaliście tak słodko…
    Juan poderwał się gwałtownie, a ręką poszukał strzelby, która powinna leżeć koło niego. Nie było jej!
    - Tego szukasz? – spytał Carlos bawiąc się dwururką seniora Caminero – Pożyczyłem sobie. Hej, nie patrz na mnie takim zdziwionym wzrokiem. Skoro dajesz się okradać dzieciom…
    Carolina, nagle wyrwana ze snu wystraszonym wzrokiem spojrzała na Carlosa. Była już bezpieczna, a teraz znowu czyha na nią niebezpieczeństwo. Carlos patrzył z nieukrywaną satysfakcją na twarz Juana, która była blada jak kartka papieru.
    - Co masz zamiar zrobić? – spytał niepewnie.
    - Dobre pytanie. Wiesz jeszcze wczoraj miałem idealny plan, odstawić tą paniusię do jej tatusia i zgarnąć niezłą sumkę. Tak, to był mój wczorajszy plan…
    Carlos specjalnie przerwał, aby nadać tej scenie większego dramatyzmu. Lubował się w takich sytuacjach. Jednak widząc śmiertelnie poważne twarze Juana i Caroliny kontynuował:
    - Widzę, że nie jesteście w humorze. Nie dziwię się. Zatem taki miałem plan wczoraj, dzisiaj jednak plany się zmieniły. Chyba będę zmuszony wyeliminować pewną osobę, która zaszła mi za skórę. Oj, tak.
    Carolina pobladła i popatrzyła z lękiem na Juana. Zapadła znowu krępująca cisza. W końcu Carlos rzucił łagodnym tonem:
    - No, to zmykajcie. Strzelbę jednak sobie zatrzymam. Będzie mi potrzebna.
    Juan ze zdziwieniem zamykał i otwierał na zmianę usta. Nie wiedział co powiedzieć, nie wiedział o co chodzi. Siedział niepewnie i wpatrywał się w Carlosa.
    - No co tak się na mnie gapicie? Zmykajcie do domu pókim dobry.
    Juan podejrzewał, że Carlos strzeli mu w plecy, gdy wsiądzie na konia, ale nie miał wyboru. Wstał i pomógł wsiąść Carolinie na konia, po czym sam wskoczył na rumaka. Czekał teraz tylko na huk wystrzału, po który poczułby ostry ból. Oczami wyobraźni widział siebie jak zsuwa się z konia z dziurą w plecach. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Odjechali kilka metrów. Juan odwrócił się i spytał zdecydowanie:
    - Dlaczego?
    - Spokojnie mam swoje powody, a może zaraziłem się od ciebie głupotą? Kto wie? Bądź pewny, że jeszcze się spotkamy. Na razie jesteśmy kwita. Carlos Vera pamięta o swoich zobowiązaniach.
    Juan popatrzył jeszcze chwilę na Carlosa, po czym spiął konia i razem z Caroliną ruszyli w na wschód – do małego Huanita, Manuela i seniora Caminero. Jednym słowem do domu. Tak, Santa Rosa de Copan stała się jego nowym domem.
    Carlos stał jeszcze chwilę i wpatrywał się w ich oddalające się sylwetki, po czym wskoczył na konia i udał się w przeciwną stronę. Maił pewną sprawę do załatwienia.

    [​IMG]


    Rejon Comitan, 2 maja 1937.

    Generał Orellana studiował mapy i zaznaczał teren zajmowany przez rebeliantów. Atak rozpoczęty dziesięć dni temu nie doprowadził do ostatecznego pokonania rebeliantów. Wydarto im kilkanaście miejscowości, ale nadal istniała zwarta linia obrony. Martinez mądrze wykorzystuje swoje siły. Widocznie chwilowo przycichł jego konflikt z Somozą. Piąta dywizja piechoty poniosła w tym natarciu spore straty. Stan osobowy tej jednostki skurczył się do minimum wymaganego do działań operacyjnych. Na prośbę generała Cavaral z dalszą ofensywą wstrzymano się do przybycia sił generała de Leon. Pierwsze jednostki docierały już do stolicy, czyli kwestią dni pozostał, kiedy dotrą one na front. Orellana pocieszał się myślą, że wtedy zdecydowanie zgniotą rebeliantów i zaprowadza wreszcie spokój w kraju. Otrzymał specjalne wytyczne od FSB, aby wszystkich zdrajców nie rozstrzeliwać, lecz pojmać i odtransportować do stolicy, gdzie czeka ich proces przed trybunałem stanu. Oczywiście tyczyło się to wyłącznie ważniejszych osobistości. Reszta miał ponieść karę na miejscu. I generał Orellana zdecydował, że dopilnuje tego osobiście. Na razie jednak planował kolejny atak na rebeliantów. Nowe plany taktyczne nadesłał mu pułkownik Letiendorff. Zakładały one koncentryczny atak na wyczerpanie wroga. W przeciwieństwie do sił Federacji buntownicy mogli liczyć jedynie na dostawy z zagranicy. Jednak teraz, gdy widać było, że pucz zakończył się niepowodzeniem, a rząd Niemiec zadeklarował się gwarantem niepodległości FRCA nie było chętnych do dalszego wspierania buntowników. Orellana przyglądał się właśnie mapie, aby nanieść na nią odpowiednie poprawki do jego siedziby wpadł adiutant.
    - Panie generale, pilna widomość ze stolicy.
    - Dobrze, daj mi ją.
    Generał zaczął czytać depeszę.
    - Doskonale, de Leon dotarł do stolicy i rozmawiał właśnie z prezydentem. Lada dzień jego siły dotrą na front. Proszę przygotować siły do ostatecznego natarcia na buntowników.
    - Tak jest!
    Adiutant wyszedł, a generał Orellana z zadowoleniem pokiwał głową i pomyślał – „Nareszcie! Koniec z wami!”

    [​IMG]


    Villahermosa, 10 maja 1937.

    Siły drugiej dywizji piechoty szturmowały właśnie miasto. To już drugi szturm w przeciągu roku, który musieli przeżyć mieszkańcy. Tym razem jednak walki były mniej zacięte, gdyż siły rebeliantów były skoncentrowane bardziej na północ. Obejście od południa, podobne do manewru z wojny meksykańskiej znowu przyniosło wyśmienite rezultaty. Generał de Leon i czwarta dywizja piechoty posuwały się przez południowe wybrzeża oczyszczając tamtejsze wioski z oddziałów wroga. Liczba jeńców cały czas rosła. Szeregowcy zostali zsyłani do obozów odosobnienia, podoficerów rozstrzeliwano od razu.
    - Panie generale, panie generale! – wpadło namiotu dowództwa posłaniec z pilną widomością.
    - Co się stało?
    - Generał Caraval wpadł w zasadzkę podczas przedzieranie się przez dżunglę. Rebelianci rozbili piątą dywizję piechoty! Merida jest zagrożona.
    - Jak to się mogło stać?! – spytał jeden z obecnych oficerów.
    - To nie istotne – odparł spokojnie Orellana.
    - Jak to? – spytali zdziwieni wojskowi.
    - Stany osobowe piątej dywizji piechoty były tak niskie, że każdy mocniejszy atak wroga doprowadziłby do jej unicestwienia. Jednak skupiła ona na sobie uwagę rebeliantów, którzy uznali, że jej likwidacja osłabi nasze siły. Pomylili się jednak. Dzięki poświęceniu żołnierzy piątej dywizji, de Leon zajmuje właśnie południowe wybrzeże i potem skieruje się na północ. My natomiast zajęliśmy Villahermosę oraz jej drogocenne złoża ropy wraz z magazynem zaopatrzenia buntowników. To już jest ich koniec. Pułkowniku Valeo, proszę dokonać reorganizacji i uderzyć na buntowników.
    - Tak jest! – odparł pułkownik i opuścił namiot sztabowy.
    - Tak, to już jest koniec! Proszę dopilnować, żeby ten gad Dominguez wraz z Martinezem i resztą swoich pomagierów został pojmany i odesłany pod silną eskortą do stolicy. Tam zgotują mu gorące powitanie.

    [​IMG]

    [​IMG]

    [​IMG]


    Gabinet prezydenta, Gwatemala, 15 maja 1937.

    Prezydent palił cygaro. Był zmęczony. Ostatnie kilka dni było dla niego bardzo wyczerpujące. Doglądał przygotowań do ostatecznej eliminacji sił buntowników, sprawdzał jak idą postępy w pacyfikacji kraju oraz musiał zajmować się szeregiem innych pilnych spraw, które wymagały natychmiastowej decyzji głowy państwa. Teraz jednak z radością przeczytał ostatni meldunek generała Orellany: „Rebelianci rozbici! – STOP – Villahermosa opanowana – STOP – de Leon dotarł nad granicę z Meksykiem odcinając tym samym możliwość ucieczki rebeliantom – STOP – Dominguez, Martinez pojmani, Somoza popełnił samobójstwo, Andian zbiegł – STOP – Pokój zawitał ponownie do FRCA!”
    To były doskonałe wiadomości. Prezydent odetchnął z ulgą. Przetrwali burzę, która miał zmieść FRCA z mapy politycznej świata. Zamysły wrogów nie powiodły się jednak, a Federacja okazała się dostatecznie silna, aby oprzeć się ich zakusom. Koniec z „bananowymi republikami” po okiem USA! To już przeszłość. Teraz, gdy udało się wciągnąć rząd niemiecki do spraw Ameryki, dominacja USA musi dobiec końca. Ale to dopiero początek. Prezydent dobrze wiedział, że przed nimi daleka droga. Miał już jednak plan działania, miał silnego sojusznika, miał kilka atutów w rękawie, które mógł obrócić na korzyść FRCA.
    - Panie prezydencie, już pora – rzekł Cordova, który wszedł do gabinetu.
    - Tak, już pora.
    Prezydent wstał z fotela, zgasił niedopałek cygara i przejrzał się w lustrze. Następnie podążył za Cordovą na najwyższe piętro pałacu prezydenckiego. Wyszedł stamtąd na rozległy bulwar, skąd rozciągał się piękny widok. Plac, który znajdował się przed pałacem prezydenckim był zapełniony ludźmi. Byli to mieszkańcy stolicy, którzy przyszli świętować zakończenie wojny domowej. Pojawienie się prezydenta na balkonie wywołało falę entuzjazmu. Posypały się w jego kierunku bukiety kwiatów. Prezydent podszedł do mikrofonu i dał znak ręką, że chce coś powiedzieć. Tłum uspokoił się.
    - Moim drodzy! Zebraliśmy się tutaj, aby świętować zwycięstwo, ale czy mamy co świętować? Wygraliśmy w wojnie z naszymi rodakami, którzy głupio dali się podpuścić obcym rządom i patrząc wyłącznie na własną korzyść zdecydowali się wystąpić przeciwko legalnej władzy FRCA! Chcieli obalić ideę, którą wszyscy wyznajemy – ideę środkowoamerykańskiej federacji. Federacji, która zapewni wszystkim mieszkańcom bezpieczeństwo i dostatek. Ale to im się nie udało. Idea po raz kolejny zwyciężyła, pokazała, że mieszkańcy naszego kraju chcą Federacji, jako środka ku zapewnieniu swoim dzieciom lepszej przyszłości.
    Prezydent przerwał na chwilę, przebiegł wzrokiem po zgromadzonych na placu ludziach, po czym kontynuował podniosłym tonem.
    - Nie ma co żałować tych, którzy zdradzili ideę w imię swoich osobistych korzyści! Wszyscy poniosą zasłużoną karę. Zostaną osądzeni i skazani zgodnie z prawem Federacji! Jednak szkody, które wyrządzili naszemu krajowi pozostaną. Sami musimy je przezwyciężyć, pokazać, że siła Federacji to nie tylko siła zbrojna, ale również siła gospodarcza, siła połączonych wysiłków wszystkich obywateli! Niech ta siła będzie mocna ideą, która łączy nas wszystkich! Niech napawa nasze serca odwagą, a mięśnie siłą! Niech inspiruje artystów, niech pomaga w pracy robotnikom, niech wzmacnia państwo jako żyjący organizm!
    Ostatnie słowa prezydent wymówił z taki naciskiem, że tłum oszalał - „Niech żyje Federacja! Niech żyje! Wiwat prezydent!”. Kolejne bukiety kwiatów poleciały w stronę tarasu, na którym znajdował się prezydent. Złapał on jeden z bukietów, powąchał go i pomachał do tłumu. Postronny obserwator mógł uznać, że w tym momencie prezydent cieszy się rekordowym zaufaniem i szacunkiem narodu. Ale czy tak pozostanie? Czy FRCA zdoła przezwyciężyć skutki wojen i zdrady? Czy oprze się zakusom nieprzyjaznych jej mocarstw? Czy znajdzie oddanych sojuszników, czy też pozostanie odizolowaną egzotyczną „bananową republiką”? Każde z tych pytań rodzi następne. Jedynie przyszłość zna odpowiedzi.

    [​IMG]



    Koniec rozdziału I



    ------------------------------------

    Tak, tak panowie. To już koniec pierwszego rozdziału. :D

    Teraz trochę od autora:
    Przede wszystkim cieszę się, że aar znalazł grono stałych czytelników. To bardzo ważne dla piszącego. Szczególnie dla mnie, gdyż nie pisze tego tylko dla siebie, ale również dla czytelnika. Jako, że jest to mój pierwszy aar jestem zadowolony z jego kształtu. Kto przejrzy go od początku mam nadzieje, że zauważy pewne postępy i ulepszenia, które do niego wprowadzałem.

    Odcinki stały się dłuższe, bardziej opisowe. Gdy patrzę teraz na moje pierwsze odcinki to rzuca mi się w oczy ich ubogość w opisy. Co tu dużo mówić - były krótkie. Jednym się to zapewne podobało, innym nie. :p Starałem się potem teksty wydłużać, dawać więcej opisów i pracować nad tym, aby były lepsze literacko. Poprawiłem również oprawę graficzną aar'a poprzez instalacje GIP'a oraz flag i żetonów Zoor'a. Vata wykonał również bardzo ładny skin, który poprawił wizualną stronę mojego dzieła (jeszcze raz dzięki chłopaki;)).

    Inną sprawą jest korekta tekstu. Sporo błędów, literówek itd. Musicie mi to wybaczyć.:p Pisząc na klawiaturze czasami pisze zbyt szybko i takie są efekty. Szczególnie jak mam "burzę mózgów" na temat wydarzeń w moim dziele.xD Nie zawsze mam czas i cierpliwość wszystko wyłapać. :p

    Na koniec troszkę o zwolnieniu tempa. No cóż, skończyły się wakacje, gdy miałem sporo wolnego czasu i mogłem poświęcić go na pisanie. Teraz tworzenie odcinków na poziomie zajmuje troszkę więcej czasu. Proszę mi jednak wierzyć, nie mam zamiaru porzucać aar'a. Pisanie nadal mnie bawi.:)

    Zapraszam do komentowania oraz ewentualnych uwag na temat całego aar'a. To jest dobry moment, aby takowe zgłaszać. ;) Krótki oddech - czas na refleksje. Własne przemyślenia, co trzeba zmienić, co poprawić, co dodać w przyszłości itd.? Każdy głos mile widziany.;)
     
  14. Ponury Joe

    Ponury Joe Guest

    FRCA AAR
    15 maja - 15 lipca 1937


    Odcinek XXXIX


    Trwa odbudowa kraju po zniszczeniach spowodowanych wojną domową. Siły całego społeczeństwa zostały zmobilizowane do wytężonej pracy na rzecz przywrócenia porządku w kraju. Dzięki poświęceniu ludności oraz sprawnej organizacji w niedługim czasie udało się ogarnąć panujący w gospodarce chaos. Przemysł FRCA ponownie jest gotowy do pracy na rzecz kraju. Rebelia wyrządziła jednak poważne szkody. Gmach Lido Industrias został poważnie zdemolowany podczas zamieszek. Prace nad wdrożeniem nowoczesnego systemu identyfikacji i ewidencji ludności zostały zaprzepaszczone. Buntownicy spalili wszystkie dokumenty, jakie znajdowały się w siedzibie zakładu. Jest to niepowetowana strata dla Federacji. Minie co najmniej kilka tygodni zanim Lido Industrias będzie gotowe do podjęcia na nowo pracy.

    Wobec tego generał Arendano zaproponował, żeby środki finansowe przeznaczone dla Lido skierować do Ministerstwa Obrony Narodowej, które podjęłoby pracę nad nowymi założeniami taktycznymi dla armii. Generał Arendano z pomocą pułkownika Letiendorffa przedstawił swój wniosek prezydentowi, który po zapoznaniu się z raportami uznał, że prace nad nowymi rozwiązaniami mogą przynieść wymierne korzyści dla armii. MON uzyskał środki, o które zabiegał.

    Środki te pozwoliły na rozpoczęcie prac nad nowymi schematami działań bojowych. Pułkownik Letiendorff biorąc pod uwagę doświadczenia wojny z Meksykiem oraz walki z rebeliantami zaproponował położenie szczególnego nacisku na wariant defensywny nowej doktryny wojennej. W kraju o tak różnorodnym ukształtowaniu jakie posiada FRCA konieczne są różne schematy obrony. Kluczowym zagadnieniem staję się kwestia spowalniania postępów wroga. Pułkownik zaproponował szereg rozwiązań taktycznych, dzięki którym cel ten zostanie osiągnięty. W MON trwają zażarte dyskusje nad tymi sugestiami. Wydaje się jednak, że wszyscy są zgodni co do konieczności związania walką wroga w celu spowolnienia jego postępów. Celowi temu mają posłużyć opracowywane schematy utrzymania kluczowych obiektów na trasie jego przemarszu oraz odpowiednie wsparcie ogniowe dla walczących jednostek. O ile szkolenia oficerów do nowych warunków bojowych nie powinny przedstawiać większego kłopotu, o tyle stworzenie zaawansowanego ośrodka kontroli ognia artyleryjskiego możne natrafić na poważne trudności.

    [​IMG]


    30 maja w gabinecie prezydenta Castanedy odbyła się narada kierownictwa państwa na temat wykorzystania dostępnego potencjału przemysłowego. Zatwierdzono kontynuację nad projektem profesjonalnej jednostki sztabowej, niezbędnej w prowadzeniu nowoczesnych działań wojennych. Obecny na spotkaniu pułkownik Letiendorff poruszył jednak kwestię mobilności owej jednostki. Zwrócił uwagę, że musi ona posiadać odpowiednie zdolności manewrowe, aby w pełni wykorzystać przewagę jaką zapewni na polu walki. Jednak wobec innych pilnych spraw sugestie pułkownika zostały chwilowo zawieszone.

    W skutek puczu poważnie ucierpiały pracę nad rozwojem zakładów przemysłowych pod Gwatemalą i nieopodal Salvadoru. Projekty te będące filarem Dwuletniego Programu Rozbudowy Gospodarki (DPRG) w skutek paraliżu komunikacyjnego kraju będą mieć poważne opóźnienia. Szczególnie rozbudowa ośrodka salvadorskiego zostanie poważnie opóźniona.

    Wobec wzmożonej działalność niedobitków rebeliantów, którym udało się zbiec w dżungle półwyspu Merida znacznie wzrosła liczba bandyckich napadów w tym rejonie. Prezydent razem z generałem Vaidesem zdecydował się na stworzenie specjalnej jednostki mającej na stałe stacjonować na Półwyspie w celu ochrony miejscowej ludności oraz strzeżenia granicy z Meksykiem. Prezydent polecił przygotować niezbędne zaopatrzenie dla "1 Garnizonu Federalnego". Przemysł Federacji musi się uporać z kolejnym zadaniem.

    [​IMG]

    W siedzibie FSB 25 maja odbyła się konferencja poświęcona bezpieczeństwu oraz reorganizacji wywiadu i kontrwywiadu FRCA. Referaty wygłosił między innymi: szef FSB Cordova oraz goszczący w kraju pan Wolff. Zasadnicza kwestia likwidacji obcych siatek szpiegowskich została szczegółowo omówiona. Cordova zapewnił zgromadzonych, że amerykańska działalność szpiegowska została ukrócona. Dzięki fachowej pomocy pana Wolffa, obecnie w kraju nie ma śladów działalności obcych sił wywiadowczych. Mimo to FSB zachowuje czujność. Na konferencji omawiano również kwestię reorganizacji FSB, jednak z powodu braków dostatecznych środków finansowych sprawę rozważano jedynie teoretycznie.

    [​IMG]


    Dnia pierwszego czerwca 1937 roku do portu w Puerto Barrios przybyły niemieckie statki transportowe "Breslau" oraz "Sttetin". Na ich pokładach przybyli niemieccy specjaliści mający zająć się eksploatacją złóż ropy naftowej nieopodal Villahermosy. Zgodnie z warunkami umowy podpisanej przez prezydenta w Berlinie powstała nowa spółka "German Oil Company", która przejęła majątek małych przedsiębiorstw wydobywczych działających dotychczas w FRCA. "Nicaraguan Oil" oraz "Costa Rican Oil" wraz z całym majątkiem zostały włączone do nowo powstałej spółki. Niemieccy specjaliści niezwłocznie udali się do Villahermosy, gdzie po obejrzeniu szybów i instalacji wydobywczych przystąpili do opracowywania i wdrażania nowych metod eksploatacyjnych. Efekty tej pracy pokaże przyszłość.

    Równocześnie z niezbędnymi maszynami i urządzeniami, niemiecka misja przywiozła ze sobą plany rafinacji ropy naftowej. Ma to dodatkowo podnieść poziom wydobycia ropy. Chwilowo jednak nie ma możliwości wprowadzenia tych planów w życie z powodu niskiego poziomu technologicznego instalacji w Villaermosie. Upłynie jeszcze sporo czasu, zanim inżynierowie Federacji będą w stanie wykorzystać te technologię.

    [​IMG]

    [​IMG]

    W połowie czerwca do Ministerstwa Gospodarki wpłynął raport na temat zakończenia prac przez United Company S.A nad nowymi, kompleksowymi rozwiązaniami dla przemysłu. Opracowano szereg projektów mających podnieść efektywność zakładów przemysłowych w Federacji. Cześć z opracowanych projektów została wprowadzona już w życie, dzięki czemu znacznie wzrosła wydajność całej gospodarki kraju. Rozwiązania te są wręcz rewolucyjne na tle dotychczasowej mizerii i zacofania panującego w przemyśle. Zaawansowane technologie precyzyjne oraz wykorzystanie spiekanego węglika wolframu z pewnością podniosą skuteczność produkcji masowej. United Company S.A. opracowała również nowe techniki spawalnicze i procesy rozwoju narzędzi mechanicznych.

    Tymczasem Lido Industrias zdołało się uporać ze zniszczeniami powstałym w czasie wojny domowej i na nowo jest gotowe do podjęcia pracy nad systemami ewidencji ludności. System ten stanie się podstawą do racjonalnego wykorzystania zasobów ludnościowych kraju. Miejmy nadzieję, że prace postępować będą szybko i bez zakłóceń. Rząd FRCA z niecierpliwością oczekuje na ich zakończenie.

    [​IMG]

    W pierwszych dniach lipca przemysł Federacji osiągnął szczytowy w dotychczasowej historii poziom. Prezydent Castaneda był tym niezwykle uradowany, ale pojawił się nowy problem, który trzeba było pilnie rozwiązać. Zapasy surowcowe, z których czerpała cała gospodarka kraju nie były w stanie zaspokoić rosnących potrzeb. Sytuacja stawała się poważna. Gdyby rząd nie zareagował stanowczo to pod koniec roku część zakładów musiałaby przerwać pracę z powodu braków energii, stali i innych potrzebnych minerałów. Wiązałoby się to z koniecznością redukcji zatrudnienia, co z pewności wywołałoby niepokoje społeczne. Prezydent postanowił działać szybko.

    Kontynuujący podróż dyplomatyczną po Europie minister Klee otrzymał polecenia wynegocjowania korzystnych umów handlowych mających dostarczyć Federacji niezbędnych surowców dla rozwijającego się przemysłu. Dotychczas FRCA sprzedawała nadwyżki zaopatrzenie Wielkiej Brytania w zamian, za pomoc finansową niezbędną do stworzenia nowoczesnej floty. Teraz jednak sytuacja pilnie wymagała, aby umowa ta została renegocjowana. Brytyjczycy nie byli jednak skłonni do podpisani nowej umowy. Postawione przez nich warunki okazały się nie do zaakceptowania. Minister Klee, upoważniony przez prezydenta Castenadę, zerwał zatem dotychczasową umowę i zwrócił się do rządu niemieckiego o pomoc. Niemcy posiadające znaczne nadwyżki węgla kamiennego mogły również odsprzedać Federacji część szwedzkiej stali. Negocjację przebiegły bez przeszkód i nowa umowa została podpisana. FRCA zobowiązała się dostarczyć w zamian za surowce odpowiednią ilość zaopatrzenia dla Wermachtu. Wkrótce do portów FRCA przybiją pierwsze statki z niemieckimi surowcami.

    [​IMG]

    [​IMG]

    [​IMG]

    Minister Klee po szczęśliwym sfinalizowaniu umowy z rządem Rzeszy udał się w ważną wizytę do Stanów Zjednoczonych. Stamtąd wróci do kraju, gdzie zda szczegółowy raport na temat swojej misji dyplomatycznej.

    ---------------------------------

    Nowy odcinek w nowym stylu. ;)
     
  15. Ponury Joe

    Ponury Joe Guest

    FRCA AAR
    16 lipca - 15 sierpnia 1937


    Odcinek XXXX


    W drugiej połowie lipca rząd Federacji przystąpił do długo planowanej akcji wyprzedaży majątku ogromnego potentata w branży spożywczej - United Fruit Company. Spółka ta założona przez kapitalistów amerykańskich rozrosła się na wszystkie kraje regionu i poprzez swoje wpływy niejednokrotnie decydowała o kształtach polityki wewnętrznej i zewnętrznej krajów środkowoamerykańskich. Powstanie FRCA było bardzo nie w smak włodarzom tego przedsiębiorstwa, gdyż trudniej byłoby im wpływać na decyzje polityczne nowego, wielkiego państwa. Od samego początku amerykańscy właściciele UFC i ich środkowoamerykańscy sprzymierzeńcy, kupieni za amerykańskie dolary, dążyli do zniszczenia dzieła Federacji. Okazało się jednak, że idea przetrwała i nadszedł czas rozliczeń. Majątek UFC, w skład którego wchodziła własna flota handlowa, park maszynowy i samochodowy oraz liczne magazyny na teranie całego kraju zostały skonfiskowane przez rząd Federacji. Decyzją najwyższych władz cała flota handlowa, którą udało się zabezpieczyć, została zarekwirowana na potrzeby kraju. Resztę majątku zdecydowano się wyprzedać wewnętrznym i zagranicznym nabywcom. Do licytacji nie dopuszczono jednak kapitału amerykańskiego, aby nie powtórzyła się sytuacja z nie tak dawnej przeszłości.

    [​IMG]


    Tymczasem na początku sierpnia dobiegło końca formowanie dywizji sztabowej dla rozwijających się sił lądowych Federacji. Ogromnym nakładem środków i dzięki pomocy specjalistów niemieckich udało się stworzyć w pełni mobilną i doskonale zorganizowaną jednostkę sztabową, która stanie się mózgiem decyzyjnym sił zbrojnych Federacji na wypadek konfliktu. Dowództwo nad ową jednostką objął z rozkazu prezydenta generał Vaides. Trwają właśnie załatwianie ostatnich spraw organizacyjnych oraz szkoleniowych. Gdy te działania się zakończą prezydent podpisze dekret o utworzeniu 1. Armii Federalnej w skład, której wejdzie czwarta i druga dywizja piechoty. Z biegiem czasu Pierwszej Armii podporządkowane zostaną kolejne jednostki, nad utworzeniem których pracuje obecnie MON.

    Przy okazji uroczystego poświęcenia sztandaru jednostki sztabowej pułkownik Letiendorff przypomniał o konieczności zwiększenia mobilności i szybkości przemieszczania się sztabu w celu maksymalnego wykorzystania w działaniach bojowych. Sprawa ta jednak, ku niezadowoleniu pułkownika ponownie została odłożona na plan dalszy.

    [​IMG]

    [​IMG]

    Tymczasem wraz z zakończeniem prac nad jednostką sztabową MON zleciło równoczesne sformowanie dwóch dywizji piechoty w miejsce jednostek rozbitych podczas wojny domowej. Zdecydowano o odtworzeniu pierwszej dywizji piechoty, która stać się ma najlepszą jednostką sił zbrojnych FRCA. W tym celu, nie patrząc na dodatkowe koszty postanowiono dołączyć do tej dywizji brygadę samochodów pancernych. Część niezbędnych pojazdów uzyskano z konfiskaty mienia UFC. Obecnie inżynierowie pracują nad dostosowaniem tych pojazdów do zadań, jaki mają spełniać na polu bitwy. MON przygotowało jednolitą koncepcję wykorzystania pojazdów pancernych na działaniach bojowych. W związku z tym nie ma przeszkód, aby przemysł Federacji mógł przystąpić do produkcji seryjnej owych pojazdów. Równocześnie z tym sztandarowym projektem posuwać się będą pracę mające na celu odtworzenie trzeciej dywizji piechoty.

    [​IMG]

    Dobre wiadomości napływają z rejony Villahermosy, gdzie pracują niemieccy inżynierowie. Odkąd przybyli oni do FRCA nadzorują pracę nad poprawą efektywności wydobycia tamtejszej ropy naftowej. Liczne szyby naftowe, która za czasów rządów meksykańskich w znacznym stopniu zostały zaniedbane zostały naprawione i odpowiednio zakonserwowane. Trwają próby wytypowania kolejnych miejsc, w których można dokonać odwiertów i wznieść kolejne szyby. Równocześnie w porcie Puerto Barrios trwają pracę nad dostosowaniem nadbrzeża do przyjmowania tankowców mających transportować wydobyta ropę do Europy. Wiąże się to z koniecznością zbudowania specjalnych systemów pomp oraz zbiorników do gromadzenia tego surowca. Prace te jeszcze długo nie zostaną ukończone.

    Mimo to do prezydenta dotarła radosna nowina, że w skutek działalności niemieckiej misji wydobycie ropy naftowej w rejonie Villahermosy wzrosło o ponad 50% w porównaniu ze stanem poprzednim. Jest to ogromny sukces, który znacząco poprawi pozycję przetargową Federacji w stosunku do innych państw na arenie międzynarodowej. Pod koniec lipca z portów niemieckich wyruszyły zbiornikowce, które mają zabrać pierwsza partię umówionych dostaw do Rzeszy. Mimo to na użytek Federacji pozostanie dostatecznie dużo tego surowca.

    [​IMG]

    [​IMG]

    Tymczasem, 10 sierpnia do kraju powrócił minister spraw zagranicznych Klee, który dokończył, w zastępstwie prezydenta podróż dyplomatyczną po Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych. Nie zabawił on jednak zbyt długo w kraju, gdyż już następnego dnia musiał pilnie udać się do Buenos Aires, gdzie miały odbyć się ściśle tajne rozmowy. Zamienił on jedynie kilka zdani na krótkim spotkaniu z prezydentem Castenadą. Następnie udał się rządowym samolotem Ju-52 do Argentyny.

    W połowie sierpnia do MON wpłynął raport na temat zakończenia formowania jednostki garnizonowej, która miała stacjonować na Półwyspie Jukatan. Jednostka ta wraz z całym potrzebnym wyposażeniem została przewieziona kolejami państwowymi na półwysep. Dowódcą pierwszego garnizonu federalnego został generał Terriente. Od razu po przybyciu na miejsce rozpoczął się proces przejmowania przez garnizon podległego sobie terytorium oraz organizowanie zasad współpracy z lokalnymi ośrodkami władzy. Ministerstwo Bezpieczeństwa liczy, że obecność stałego garnizonu na terenie półwyspu skutecznie ukróci działalność bandyckich grup ukrywających się w niedostępnych rejonach dżungli.

    [​IMG]

    [​IMG]

    15 sierpnia nad ranem agencje informacyjne na całym świecie podały zaskakującą wiadomość. Kanclerz Rzeszy Niemieckiej, Adolf Hitler w przemówieniu w Reichstagu poinformował, że jego kraj udzielił na prośbę rządu argentyńskiego pełnych gwarancji bezpieczeństwa i niepodzielności terytorialnej dla tego kraju. Jest to kolejne państwo Ameryki Łacińskiej, po FRCA, które otrzymało takie gwarancję. Oznacza to, że Niemcy nie zaakceptują monopolistycznego stanowiska Stanów Zjednoczonych w sprawie polityki panamerykańskiej. Jest to sygnał dla wszystkich, ze rząd Rzeszy jest zainteresowany w nawiązaniu wielopłaszczyznowych stosunków z krajami regionu, które wyrażą taką chęć.

    Światowi komentatorzy stosunków międzynarodowych nie zdążyli jeszcze wypracować w miarę jednolitej opinii na temat porannego przemówienia Fuhrera III Rzeszy, gdy agencje informacyjne podały kolejną sensacyjną wiadomość - rząd FRCA podpisał z władzami Argentyńskimi pakt sojuszniczy w Buenos Aires! Tego nikt się nie spodziewał. Wszystkie agencje informacyjne cytowały wypowiedź prezydenta Castenady:

    [​IMG]

    [​IMG]

    ----------------------------------------
     
  16. Ponury Joe

    Ponury Joe Guest

    FRCA AAR
    16 sierpnia - 15 października 1937


    Odcinek XLI


    20 sierpnia powrócił do kraju ze swojej misji do Argentyny minister spraw zagranicznych Klee. Niezwłocznie udał się on do prezydenta, aby zdać raport ze swojej niedawno zakończonej misji dyplomatycznej po Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych oraz z wizyty w Buenos Aires. Minister Klee poinformował najpierw prezydenta o rezultatach misji europejskiej. Oto fragmenty stosownego raportu złożonego na ręce pana prezydenta:

    "(...)Podróż dyplomatyczna po Europie okazała się umiarkowanym sukcesem. O ile rząd Rzeszy Niemieckiej zapewnił mnie o pełnym poparciu dla naszego kraju oraz zobowiązał się do dostarczenia niezbędne pomocy materialnej, przemysłowej i intelektualnej, aby wzmocnić stanowisko FRCA na arenie międzynarodowej to rozmowy z Wielką Brytanią, Francją oraz rządami krajów Beneluksu okazały się niezadowalające. Kraje te nie były skłonne do zawarcia korzystnych umów handlowych. Za swoje technologie podyktowały cenę wygórowaną. Nasz rząd musi się poważnie zastanowić, czy stać nas na podpisanie kontraktów na takich warunkach.

    Umiarkowanym sukcesem zakończył się plan wciągnięcia kapitału europejskiego na rynek środkowoamerykański. Sprzedaż aktywów UFC krajom europejskim z pewnością wzmocni naszą pozycję w stosunku do USA. Szczególnie duży udział kapitału francuskiego, który rywalizuje z niemieckim jest elementem korzystnym. Niestety nie wiąże się z tym wzrost zainteresowania władz Francji naszym regionem. Mimo to zostałem zapewniony, że rząd francuski oraz holenderski jest gotowy do wsparcia naszych wysiłków w celu uzyskania korzystnych kontraktów w stoczniach tych krajów w związku z planami rozbudowy floty Federacji.

    Wizyta w Stanach Zjednoczonych odbywała się w chłodnej atmosferze i zakończyła się wyłącznie stratą czasu. Amerykanie rozgoryczeni porażką puczu wojskowego, którego byli głównymi sponsorami nie chcieli podjąć konkretnych rozmów na temat statusu kanału panamskiego, możliwości nabycia przez FRCA amerykańskich okrętów wycofywanych ze służby i nowego ułożenia stosunków dwustronnych. Cały czas misja dyplomatyczna FRCA byłą zbywana półsłówkami i mglistymi obietnicami. Zatem sens kontynuowania rozmów z rządem amerykańskim był żaden. Nie udało się dojść do żadnych konkretnych ustaleń. Możliwe, że gdy Amerykanie ochłoną i pogodzą się z istnieniem naszego państwa rozmowy zostaną wznowione.

    W przeciwieństwie do raczej niezadowalających wyników rozmów waszyngtońskich spotkanie z prezydentem Argentyny, panem Augustinem Justo przyniosło pełen sukces. Rząd argentyński zdecydował się na wystąpienie do Rzeszy Niemieckiej o gwarancję bezpieczeństwa. Jednym z warunków ich udzielenia było nawiązanie współpracy Argentyny z Federacją. Bliższe rozmowy wykazały, że stanowiska obu rządów są zbieżne i nie występują żadne elementy mogące prowadzić do konfliktu. Wobec tego rząd argentyński z pełną aprobatą Niemiec zdecydował się przystać na naszą propozycję zawiązania sojuszu obronnego wystosowaną w podczas negocjacji w sprawie pozyskania krążownika Ixtlilton. Odpowiednie dokumenty podpisane w Buenos Aires zawierały szereg szczegółowych klauzuli na temat wzajemnych stosunków obu krajów, które zdecydowały się na nawiązanie pełnej współpracy na polu militarnym, gospodarczym, technologicznym oraz politycznym. Przygotowane zostały założenia wizyty dyplomatycznej prezydenta Argentyny w naszym kraju. Wizyta ta odbędzie się pod koniec tego, lub na początku przyszłego roku.

    Jednocześnie rząd argentyński zdecydował się na wymianę technologi lotniczych. Przywiozłem z Buenos Aires plany oraz dokumentację technologiczną potrzebną do rozwoju naszych sił zbrojny, w szczególności lotnictwa wojskowego. Plany te obejmują prototypy samolotów - myśliwskiego oraz bombowego wraz założeniami ich wykorzystania. Dodatkowo przekazano nam plany podstawowego czołgu bojowego. Oprócz technologii wojskowych uzyskaliśmy również ważne rozwiązania dotyczące rolnictwa (...)"

    [​IMG]


    Departament Marynarki Wojennej złożył zamówienie na trzy nowe okręty transportowe. Stocznia w Puerto Barrios otrzymała już niezbędne dyspozycje. Niestety wielkość zamówienia przekracza możliwości produkcyjne tego zakładu. Również środki materialne wymagane do tego przedsięwzięcia uniemożliwiają jednoczesną budowę tych jednostek. W związki z tym zamówienie zostało rozłożone w czasie. Przewidywany koniec prac - marzec 1938 roku. Stocznie w rejonach Panamy i San Jose zostały zabezpieczone i trwają właśnie przygotowania do dostosowania ich do produkcji dużych okrętów wojennych.

    [​IMG]

    Rząd FRCA po długich negocjacjach z Rzesza Niemiecką zdecydował się na zakup licencji oraz planów niszczycieli dla powstającej marynarki wojennej. Wraz z tymi negocjacjami trwały rozmowy na temat zakupu budowanych w Blohm & Voss dwóch niszczycieli. Udało się dojść do porozumienia i umowa została sfinalizowana pod koniec sierpnia. Nowe niszczyciele mające służyć we flocie FRCA otrzymały nazwy - ARF Ajolte oraz ARF Chapulin. Stanowić będą one osłonę krążownika ARF Ixtilton w 1. Eskadrze Federalnej. W momencie podpisywania umowy okręty osiągnęły pełną sprawność bojową i wyruszyły w rejs do Ameryki. Na ich pokłady zostały zabrane również niezbędne dokumenty oraz specjaliści potrzebni do reorganizacji stoczni w południowej części Federacji.

    [​IMG]

    [​IMG]

    Specjaliści przybyli wraz z niszczycielami z Europy dołączyli do pracujących w Federacji rodaków i w znaczny sposób przyspieszyli proces reorganizacji przemysłu stoczniowego. Na południu kraju w ramach Federal Yards powstała połączona kompania obejmująca stocznie nad Oceanem Spokojnym. Zgodnie z założeniami strategicznymi MON kompania ta ma za zadania podjąć pracę nad projektowaniem, testowaniem oraz konstruowaniem nowych okrętów na potrzeby marynarki wojennej. W jej skład weszły spółki z terenu Salwadoru, Kostaryki oraz Panamy. Oprócz tego w niedługim czasie powstanie oddzielny pion w ramach MON zajmujący się wyłącznie opracowywaniem schematów organizacyjnych oraz zagadnień wykorzystania bojowego marynarki wojennej. Opierać się on będzie na specjalistach przybyłych z Europy.

    [​IMG]

    [​IMG]


    W drugiej dekadzie października odtworzona została pierwsza oraz trzecia dywizja piechoty. Jest to część programu rozbudowy sił zbrojnych, które znacznie ucierpiały w wyniku wojny domowej. Z pięciu dywizji będących na stanie armii, po zakończeniu działań wojennych pozostały tylko dwie. Sprawą najwyższej wagi zatem stało się szybkie przywrócenie obronności naszego kraju. W związku z tym prezydent polecił podnieść stan armii do dziesięciu regularnych dywizji piechoty. Jednocześnie z tą decyzją prezydent Castaneda wręczył nominację dla dowódców odtworzonych dywizji. Dowódcą pierwszej dywizji piechoty został generał dywizji, Villa Ayala, dowódcą trzeciej dywizji - generał broni Caraval.

    [​IMG]

    [​IMG]

    14 października odbyła się w Ministerstwie Obrony Narodowej konferencja poświęcona rozwojowi sił zbrojnych FRCA w najbliższym czasie. Dyskutowano na temat kształtu organizacyjnego oraz rozlokowania sił zbrojnych na okres pokoju. Sporo kontrowersji wywołała konieczność zrealizowania prezydenckiego dekretu o zwiększeniu armii do dziesięciu dywizji. Wymagało to zabezpieczenia odpowiednich środków oraz dokładnego rozplanowania produkcji przemysłowej na potrzeby armii. Wśród wielu koncepcji zdecydowano się w końcu na jednoczesne szkolenie jedynie dwóch dywizji - Piątej i Szóstej. Chciano w ten sposób nie dopuścić do opóźnień w Dwuletnim Programie Rozbudowy Gospodarki. Zdawano sobie sprawę, że posiada on priorytet i nie można przeciążyć gospodarki wydatkami zbrojeniowymi. Wydano również dyspozycję, że kolejne dwie dywizje, jeśli nie będzie nieprzewidywanych komplikacji, maja zostać sformowane zaraz po zakończeniu prac nad 5 i 6 dywizją. Wstępne obliczenia wskazują, że armia osiągnie poziom dziesięciu dywizji piechoty na początku maja 1938 roku.

    Równocześnie na konferencji przyjęto tymczasowy plan rozmieszczenia jednostek armii w czasie pokoju. Utworzona dwa okręgi wojskowe - panamski (dowódca gen. Caraval - 3. DPiech.) oraz w rejonie Villahermosy ( dowódca gen. de Leon - 4. DPiech.). W skład 1. Armii Federalnej wchodzi pierwsza i druga dywizja piechoty oraz jednostka sztabowa. 1. AF oddelegowana została do obrony stolicy oraz jako ewentualne siły ekspedycyjne.

    [​IMG]

    [​IMG]


    [​IMG]

    ------------------------------------------
     
  17. Ponury Joe

    Ponury Joe Guest

    FRCA AAR
    16 października 1937 - 15 stycznia 1938


    Odcinek XLII


    25 października prezydent Castaneda podpisał dekret o utworzeniu Akademii Marynarki Wojennej. Nowa instytucja ma działać na zasadach podobnych do Akademii Lotniczej. Akademia zostały ulokowana w starym gmachu MON Hondurasu. Do jej dyspozycji oddane zostały wszelkie niezbędne wyposażenie dawnego gmachu oraz zabezpieczone zostały środki finansowe na jej działalność w wysokości miliona quetzali. W Akademii pracować będą również specjaliści niemieccy, którzy przybyli z Europy razem z zakupionymi tam niszczycielami. Wraz z nimi do Federacji przybyło niezbędne wyposażenie oraz plany operacyjne, które wymagają jednak prac wdrożeniowych. Szefem nowo powstałej instytucji został admirał Urribe Mendoza. Prezydent liczy, że powołanie profesjonalnej szkoły kształcącej przyszłe kadry dla marynarki wojennej położy podwaliny pod przyszłą potęga morską Federacji. Pomoc misji niemieckiej sprawia, że marznie to może się wkrótce zrealizować. Do tego jednak daleka droga i prezydenta zdaje sobie z tego sprawę. Cały naród podejmie jednak wysiłek, aby marznie to się ziściło.

    [​IMG] [​IMG]


    W rocznice urodzin króla Karola II Habsburga, który podpisał akt tworzący w Gwatemali uniwersytet w stolicy odbyły się wielkie uroczystości w związku z kolejnym dekretem prezydenta o reorganizacji Uniwersytetu św. Karola. Instytucja ta zyskała na współpracy z Rzeszą Niemiecka, gdyż z Europy zaczęły napływać nowinki technologiczne i naukowe, które pozwoliły podnieść poziom kształcenia studentów. Prezydent Castaneda doceniając wartość nauki, jako wyznacznika prestiżu kraju zdecydował się na odgórną reformę sytemu szkolnictwa wyższego w FRCA. Uniwersytet św. Karola został przekształcony w Uniwersytet Federalny, któremu podlegać będą inne instytucje naukowe w kraju. Podległość ta ma polegać na koordynacji i udzielaniu wszelkiej pomocy projektom badań naukowych przydatnych dla FRCA. Znaczne nakłady finansowe pozwolą rozbudować istniejące wydziały oraz powołać nowe. Dodatkowo zostaną zatrudnieni dodatkowi pracownicy naukowi, którzy pomogą w rozwoju uczelni. Prezydent uczestniczący w uroczystość odnowienia uniwersytetu powiedział:
    Przemówienie prezydenta zostało nagrodzone burzliwymi oklaskami. Nie umknęło też uwadze prasy. Najważniejsze dzienniki zamieściły jego fragmenty na pierwszych stronach.

    [​IMG]

    [​IMG]

    W ramach współpracy z Argentyną nastąpiło kolejne podpisanie umowy o wymianie technologii. FRCA zobowiązało się przekazać założenia projektów opracowanych do końca roku 1938 w zamian za serię projektów dotyczących dużych okrętów nawodnych, okrętu podwodnego oraz nowych rozwiązań technologicznych dla przmysłu. Wzajemne kontakty Federacji i Argentyny są oparte na poszanowaniu partnera oraz na wzajemnym zaufaniu. Jest to podstawa do pokojowych i owocnych kontaktów na płaszczyźnie międzynarodowej. Gdyby inne państwa regionu wykazały się podobną postawą z pewnością udałoby się załatwić każdą kwestię w oparciu o poszanowanie dialogu międzypaństwowego i prawa międzynarodowego.

    [​IMG]


    W pierwszej dekadzie grudnia nadszedł raport z Ministerstwa Obrony Narodowej, że pracę nad nowymi założeniami taktycznymi dla wojsk lądowych zostały zakończone. Gotowe wytyczne zostały wysłane do wszystkich jednostek lądowych. W niedługim czasie proces związany z wdrażaniem nowych rozwiązań zostanie zakończony. Poprawi to w sposób znaczący możliwości defensywne naszych jednostek. Obrona kraju i jego mieszkańców była podstawową troską MON przy opracowywaniu nowych założeń taktycznych.

    [​IMG]


    W zawiązku z zakończeniem prac w budżecie federalnym powstały wolne środki, które można skierować na inne cele. Decyzją ministerstwa gospodarki środki te zostały przeznaczone na wdrożenie rozwiązań technologicznych uzyskanych dzięki współpracy z Argentyną. Szczegółowe wytyczne teoretyczne z pewnością przyspieszą postępy prac. Wykonawcą projektu została Kompania niemiecka, która posiada niezbędne doświadczenie oraz najwyższy poziom technologiczny ze wszystkich firm działających w FRCA. Szczególny nacisk zostanie położony na opracowanie nowych technologi spawania oraz podniesienie ogólnej wydajności przemysłowej gospodarki. Wdrożone zostaną kolejne rewolucyjne rozwiązania w dziedzinie chemii oraz technologii przemysłowej.

    [​IMG]

    Pan Saukel, szef niemieckiej misji gospodarczej w FRCA zapoznał najwyższe władze Federacji z raportem na temat postępów w realizacji DPRG (Dwuletni Program Rozbudowy Gospodarki). Według Saukela postępy są zadowalające i do końca roku etap pierwszy winien się zakończyć. Rozbudowa infrastruktury przemysłowej w rejonach Gwatemali i Salwadoru dobiega końca. Mimo opóźnień spowodowanych wojną domową kolejne etapy pracy uzyskały niewielkie opóźnienie w stosunku do zakładanych terminów realizacji. Do końca grudnia nowe zakłady zostaną oddane do dyspozycji rządu. Równocześnie pan Saukel przedstawił plany drugiego etapu DPRG. Zakłada on dalszą rozbudowę przemysłu w rejonie Gwatemali i Salwadoru. Okręg ten został nazwany gwatemalsko-salwadorskim rejonem uprzemysłowionym (G-SRU). Jego lokalizacja w oddaleniu od granic państwa stanowi pewną ochronę na wypadek wojny. Jednocześnie pan Saukel zaproponował zlecenie pułkownikowi Letiendorffowi po zakończeniu DPRG opracowanie założeń taktycznych obrony G-SRU.

    [​IMG]

    [​IMG]

    W drugiej połowie grudnia do Ministerstwa Gospodarki dodarły kolejne raporty o poprawie stanu technicznego szybów oraz instalacji w rejonie Villahermosy. Niemieccy specjaliści korzystając z najnowszych osiągnięć techniki po raz kolejny udowodnili, że ich międzynarodowa reputacja jest zasłużona. W związku z tym kolejny transport ropy odpłynął do Europy. W chwili obecnej stopień wykorzystania ropy naftowej i jej pochodnych w FRCA nie jest wysoki i kraj może się zaopatrywać z bieżącego wydobycia. Jednak w niedługim czasie powstanie konieczność stworzenia odpowiednich zapasów tego surowca. Może to spowodować pewien konflikt z Rzeszą, ale prezydent Castaneda liczy, że minister Klee wypracuje podstawy porozumienia w tej sprawie.

    [​IMG]

    Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia Lido Industrias zakończyło pracę nad opracowaniem i wdrożeniem systemu zliczania ludność. Prace przerwane przez wojnę domową wreszcie dobiegły końca. Prezydent pogratulował uporu i profesjonalizmu załodze Lido Industrias. W związku z tym po raz kolejny budżet kraju posiada nadwyżki, które można spożytkować na nowe cele. Prezydent zaakceptował zatem propozycję admirała Urribe, który postulował rozpocząć pracę wdrożeniowe nowych planów operacyjnych dla marynarki wojennej. Admirał wziął na siebie bezpośrednią odpowiedzialność za ich opracowanie i wdrożenie. Zadanie to nie powinno być zbyt trudne, gdyż flota FRCA jest bardzo mała, a admirał z pewnością otrzyma wszelką niezbędna pomoc od niemieckich specjalistów wojskowych.

    [​IMG]

    [​IMG]

    W kraju zapanowała radość z powodu Świat Bożego Narodzenia oraz Nowego Roku. Prezydent wygłosił noworoczne orędzie do narodu, szeroko rozpowszechnione przez prasę rządową:

    [​IMG]


    Wraz z nowym rokiem rząd przyjął drobne korekty budżetowe oraz rozpatrzył i przyjął szereg małych poprawek, które podniosą produktywność oraz skrócą czas produkcji dóbr przemysłowych. Pakiet dla przemysłu został przyjęty bez sprzeciwu.

    Zaraz po nowym roku prezydent wraz z rządem zabrali się do intensywnej pracy. Pierwszym tego efektem był dekret prezydencki o utworzeniu Arsenału Federalnego, instytucji mającej podlegać MON i zapewnić zaopatrzenie oraz najnowszy sprzęt dla powiększającej się armii lądowej Federacji. Dekret o Arsenale Federalnym zakłada skupienie się części kompanii przemysłowych federacji w ramach wspólnego projektu nadzorowanego z ministerstwa. Tym samym MON zostanie odciążany z rozpatrywania zagadnień typowo logistycznych i możne się skupić na opracowywaniu założeni taktycznych i strategicznych dla armii. Od tej chwili kwestie nowego wyposażenia oraz dostatecznego zaopatrzenie dla wojska podlegać będą Arsenałowi Federalnemu.


    [​IMG]

    [​IMG]

    Raport na temat realizacji zamówień wojskowych:

    Formowanie nowych dywizji piechoty przebiega sprawnie i tuż przed świętami do MON wpłynął raport o zakończeniu pierwszego etapu szkolenia. Dwie nowe dywizie - 5 dywizja pod dowództwem generała broni Fabrego Paz oraz 6 dywizja pod dowództwem generała dywizji Stochler Garcii zostały włączone w skład Pierwszej Armii Federalnej i rozlokowane w rejonie stolicy. Oznacza to, że stan liczebny armii został odtworzony do poziomu sprzed wybuchu wojny domowej.

    [​IMG]

    [​IMG]

    Również postęp w realizacji zamówienia marynarki wojennej przebiega bez zakłóceń i dwa z trzech zamówiony transportowców zostały zwodowane i oddane do służby transportowej pod dowództwo kontradmirała Abela.

    [​IMG]

    [​IMG]

    ------------------------------------------

    Uff, nowy odcinek gotowy. Dużo było babrania się w ImageShack, ale cóż, tak bywa.:)
     
  18. Ponury Joe

    Ponury Joe Guest

    FRCA AAR
    16 stycznia - 15 maja 1938


    Odcinek XLIII

    Dnia 16 stycznia ambasador Meksyku poinformował ministra Klee, że kolejna rata reparacji meksykańskich jest gotowa do przekazania. Pięćset tysięcy quetzali jest drugą z czterech rat odszkodowań ustalonych w pokoju kończącym wojnę meksykańską. Kwota została przekazana zgodnie z terminem i fundusze te są do dyspozycji władz Federacji.

    [​IMG]


    W dniach 19-20 stycznia w FRCA gościł prezydent Argentyny, pan Justo. Po uroczystym przywitaniu w porcie Puerto Barrios prezydent Argentyny udał się do Gwatemali, gdzie odbył długą rozmowę w cztery oczy z prezydentem Castanedą. Politycy omówili kilka bardzo ważnych kwestii wzajemnej współpracy między oboma krajami - poruszono zagadnienia współpracy na polu gospodarczym oraz naukowym. Efektem tego były kolejne plany przekazane Federacji przez rząd Argentyny. Przedyskutowano również zagadnienia militarnego współdziałania w ramach sojuszu obronnego oraz meandry polityki zagranicznej. Niestety, żadne szczegóły dotyczące tych rozmów nie zostały przekazane do opinii publicznej. Oficjalny komunikat rządowy głosi, że kwestie omawiane w czasie spotkania były jedynie wstępnymi ustaleniami wymagającymi obustronnych, szczegółowych prac na poziomie specjalnych komisji.

    [​IMG]

    Tymczasem w połowie lutego władze FRCA zdecydowały się na wzmocnienie stanu marynarki wojennej i zakupiły w Europie dwa stare okręty podwodne, które jednak, według opinii szefa marynarki wojennej nadają się do dalszej eksploatacji we flocie Federacji. Z powodu ścisłej tajemnicy otaczającej utworzenie i dalsza rozbudowę floty podwodnej postanowiono nie ujawniać państwa od którego FRCA zakupiła okręty. W drugiej dekadzie lutego okręty przybyły do kraju. Bezpośrednie dowództwo nad nimi objął kontradmirał Vaqueza Cortes. Bazą dla ARF "Pirana" i ARF "Selachimorpha" będzie Puerto Barrios.

    [​IMG][​IMG]

    Inżynierowie z German Oil Company w błyskawicznym tempie zaadoptowali plany uzyskane od Argentyny w gospodarkę Federacji. Dzięki temu w sposób znaczący wzrosła moc produkcyjna przemysłu naszego kraju. Departament marynarki wojennej przekonał prezydenta Castanedę do przekazania zwolnionych środków budżetowych na opracowanie prototypu niszczyciela. Dzięki temu przemysł naszego kraju będzie w stanie sam zacząć budować statki na potrzeby naszej rozrastającej się floty. Prezydent mając na uwadze trudności z nabywaniem okrętów na rynkach światowych przychylił się do argumentów admirała Urribe i polecił przekazać wszystkie wolne środki do Stoczni Federalnych, gdzie inżynierowie rozpoczną opracowywanie planów technologicznych uzyskanych od Argentyny i konstruowanie prototypu pierwszego okrętów wojennego zbudowanego w odrodzonej Federacji.

    [​IMG]

    Dzień 24 luty 1938 winien zapisać się złotymi głoskami w historii naszego kraju. W tym dniu, po niezwykle długich i trudnych rokowaniach udało się wreszcie sfinalizować niezwykle ważna dla naszego kraju umowę z niemieckim potentatem przemysłu ciężkiego, firmą Krupp AG. Na mocy porozumienia firma ta utworzy w FRCA swoją filię, która skupiać będzie dotychczasowe przedsiębiorstwa przemysłowe, które otrzymają dofinansowanie ze strony państwa i niemiecką pomoc technologiczną. Krupp Central America Company, bo taką nazwę będzie nosić nowa spółka rozpocznie niebawem działalności. Jej głównym zadaniem będzie podniesienie poziomu rodzimej bazy przemysłowej, rozbudowanie elektrowni w rejonie Salwadoru oraz rozwój przemysłu ciężkiego Federacji. Większa część kosztów tego przedsięwzięcia pokrył rząd Federacji. Budżet państwa po ostatnich inwestycjach świeci pustkami. Skończyło się źródło ogromnych dochodów w postaci przejętych przedsiębiorstw krajów pokonanych w czasie jednoczenia państwa.

    [​IMG]

    [​IMG]

    Prace niemieckich inżynierów w niedługim czasie winny przynieść znaczącą poprawę wydobycia w większości kopalń kraju, a co za tym idzie - wzrost produkcji energii elektrycznej oraz stali, materiałów niezbędnych w nowoczesnej gospodarce. Rozpoczęły się pracę nad rozbudową elektrowni nieopodal Slawadoru. Dzięki zastosowaniu nowoczesnych turbin oraz prądnic znacznie wzrosłą produkcja energii elektrycznej. Planowane jest również utworzenie magistrali energetycznej łączącej północ z południem kraju. W planach kompanii jest również budowa szybkiej linii kolejowej Gwatemala - Panama oraz wybudowanie szeregu nowych dróg mających poprawić łączność między różnymi rejonami kraju. Te ambitne plany wymagają jednak czasu oraz środków finansowych, których Federacji zaczyna brakować.

    [​IMG]


    Dzień później naszedł raport z Sztabu generalnego, że szkolenie 7 i 8 dywizji piechoty dobiegło końca. Jednostki te zostały włączone w skład 1. Armii Federalnej. W chwili obecnej armia ta liczy 6 regularnych dywizji piechoty oraz jednostkę sztabową. Dowódcą 7 Dywizji piechoty został generał dywizji Reyes Palomino; natomiast dowódca 8 dywizji piechoty został generał dywizji Almas Albornoz.

    [​IMG]

    [​IMG]

    W między czasie postanowiono chwilowo zawiesić szkolenie kolejnych dywizji piechoty. Zapadłą jedynie decyzja o wyszkoleniu kolejnej jednostki garnizonowej, która obejmie straż nad kluczowym rejonem Villahermosy. Dowódca sił powietrznych - generał Pineda narzekał na lekceważenie jego resortu przy przydziałach budżetowych i postulował jak najszybsze podjęcie produkcji samolotów, które winny zapewnić ochronę powietrzną kraju. Postulat ten z całą mocą poparł pułkownik Letiendorff, który osobiście rozmawiał w tej sprawie z prezydentem. Po długich namowach udało się wreszcie zawiesić program rozbudowy sił lądowych i przeznaczyć konieczne środki na stworzenie sił powietrznych Federacji. Decyzja ta wywołała oczywiście niezadowolenie w kręgach związanych ze Sztabem Generalnym, ale nie było otwartego sprzeciwu. Decyzja zapadłą - FRCA stworzy własne siły powietrzne!

    [​IMG]

    Kolejnym powodem do niezadowolenia dla sił lądowych był fakt przyznania środków pozostałych po wyszkoleniu 2 dywizji garnizonowej na modernizację krążownika ARF Ixtiltion. O środki te bardzo zabiegał admirał Urribe i w końcu je uzyskał. Prace przewidują wprowadzenie nowego systemu kierowania ogniem oraz zainstalowanie nowych, silniejszych baterii artylerii przeciwlotniczej na krążowniku.

    W drugiej połowie marca admirał Urribe poinformował, że zakończyło się opracowywanie strategii morskich uzyskanych od Rzeszy Niemieckiej. Prace postępowały bardzo szybko, gdyż zaangażowani w nie byli specjaliści niemieccy. Prezydent polecił kontynuować opracowywanie kolejnych planów uzyskanych od Niemców, aby flota wojenne była jak najszybciej gotowa do działań bojowych. Prezydent nie chciał jednak sprecyzować admirałowi o jakie to działania może chodzić.

    [​IMG]

    W kwietniu nastąpiło zakończenie prac nad prototypem niszczyciela dla marynarki wojennej. Prace posuwały się szynko, ale uzyskane efekty nie usatysfakcjonowały admirała Urribe, który nie był zadowolony z osiągów prototypu. Prezydent zgodził się zatem, aby prace nad niszczycielem trwały dalej. Daje się zauważyć, że w ostatnich miesiącach prezydent faworyzuje marynarkę wojenną kosztem sił lądowych. Domaga się częstych raportów na temat postępu prac oraz nieraz osobiście odwiedza Stocznie Federalne i z uwagą wsłuchuje się w słowa inżynierów opowiadających o trudnościach, na jakie napotykają oraz o sukcesach jakie udaje im się osiągnąć.

    [​IMG]

    [​IMG]

    Na biurku prezydenta wylądował raport na temat stanu gospodarki FRCA w pierwszym kwartale 1938 roku. Poziom wszystkich wskaźników jest obiecujący i wskazuje na wyraźną zwyżkową tendencję. Jedyne rzecz jaka martwi to niski poziom oszczędności budżetowych wyczerpanych ostatnimi wielkimi inwestycjami. Prezydent zarządził zatem baczne przejrzenie wydatków. Główną troską władz Federacji winno być teraz niezaszkodzenie coraz szybciej pędzącej gospodarce kraju.

    Mniej znaczące wydarzenia:

    [​IMG]

    W pierwszym kwartale 1938 roku zakończono zamówienie marynarki wojennej na statki transportowe. Trzy nowo wybudowane jednostki oddelegowano do pierwszej eskadry transportowej pod dowództwo wiceadmirała Abela. Zakończono również szkolenie drugiej dywizji garnizonowej, która rozlokowana została na granicy z Meksykiem. Jej dowódcy - generałowi dywizji Estevverez Mend powierzono ochronę zagłębia wydobywczego w rejonie Villahermosy. Tym samym niepotrzebna stała się obecność generała de Leon i jego 4 dywizji piechoty. Siły te zostały dyslokowane do San Jose, gdzie w niedługim czasie rozpocznie się formowanie Drugiej Armii Federalnej.

    -------------------------------------------
    Dzięki za komentarze. Znalazłem wreszcie chwile czasu i kolejny odcinek gotowy. :)

    Irkuck
    Odcinek będzie wtedy, kiedy znajdę czas, aby go napisać. A Twoje insynuacje jakoby motywował mnie konkurs na najlepszego aar'a są nieprawdziwe i w pewien sposób oszczercze. Gdybym chciał to mógłbym zawiesić pracę nad aar'em, żeby nikt mnie nie posądził o nagłą aktywność związaną z konkursem. Pisze dla własnej satysfakcji i dla tych, którym mój aar się podoba i właśnie dlatego nie mam zamiaru zawieszać prac nad aar'em (mimo iż taka myśl przeszła mi przez głowę po przeczytaniu Twojego posta).

    A na koniec - jeszcze kilka odcinków tego typu i wracam do starego stylu pisania.:)
     
  19. Ponury Joe

    Ponury Joe Guest

    FRCA AAR
    16 maja - 15 września 1938


    Odcinek XLIV


    Pod koniec maja w FRCA gościła delegacja Cesarstwa Japonii. Kraj ten zainteresowany jest nawiązaniem kontaktów gospodarczych z Federacją. Zgodnie z przypuszczeniami prezydenta Azjatom chodzi głównie o zapewnienie sobie stałych dostaw ropy naftowej. Japonia prowadzi wyniszczającą wojnę totalną w Chinach. Flota Cesarska oraz lotnictwo potrzebuje w związku z tym ogromnych ilości ropy i benzyny. W wyniku tajnych negocjacji nawiązanych za pomocą III Rzeszy rząd Federacji podpisał porozumienie z rządem cesarskim. W myśl tego porozumienia FRCA zobowiązała się do regularnego zaopatrywania Japonii w ropę. W zamian Cesarstwo Japonii odda przestarzałe jednostki z Floty Cesarskiej na użytek Federacji oraz udzieli korzystnego kredytu na zakup kolejnych okrętów.

    [​IMG]

    Delegację japońską przyjął również prezydent Castaneda. Rozmowa w pałacu prezydenckim trwała ponad półtora godziny. Nie podano jednak do wiadomości publicznej jakie kwestie zostały poruszone. Po spotkaniu prezydent Castaneda zapewnił, ze rozmowy odbyły się w miłej atmosferze i ich wynikiem są "pewne wstępne ustalenia, nad którymi będziemy musieli jednak jeszcze trochę popracować, aby uzyskać rozwiązanie zadowalające zarówno rząd FRCA, jak i Cesarza". Delegacja japońska na pożegnanie wręczyła głowie państwa miecz samurajski i wyraziła uznanie samego Cesarza dla osiągnięć prezydenta Castanedy.

    [​IMG]

    W połowie czerwca zakończono formowanie dwóch skrzydeł myśliwskich mających ochraniać przestrzeń powietrzną Federacji. Pierwszy Federalny Korpus Lotniczy liczy łącznie 72 samoloty, które zostały rozlokowane w bazie lotniczej w Sal Salvadorze. Dowództwo nad tymi siłami objął generał Zazuaga Mendez. Samoloty te ustępują pod względem poziomu technologicznego najnowszym samolotom, jednak zapewnią podstawową ochronę lotniczą na wypadek wojny. W chwili obecnej są to najlepsze maszyny, jakimi może dysponować nasz kraj.

    [​IMG]
    [​IMG]

    Zapadła decyzja o podniesieniu stanu liczbowego sił lądowych do liczby dziesięciu dywizji piechoty. Rozpoczęto formowanie dwóch kolejnych jednostek. Jedna z nowo formowanych dywizji otrzyma brygadę samochodów pancernych i będzie stanowić jednostkę elitarną, wokół której zbudowana zostanie Druga Armia Federalna. Zakończenie szkolenia przewidziano na koniec sierpnia.

    [​IMG]

    Federalna Akademia Marynarki wojennej poinformowała o zakończeniu wdrażania prac nad nowymi rozwiązaniami taktycznymi dla dużych okrętów wojennych. Pod wpływem nacisków ze strony nowo utworzonych sił lotniczych MON, na polecenie prezydenta, zdecydował się na opracowanie i wdrożenie doktryn dla lotnictwa myśliwskiego. Zadanie to powierzono Federalnej Akademii Lotniczej. Jest to decydujący sprawdzian dla tej instytucji, która jak na razie nie miała zbyt dużych wpływów w MON. Utworzenie lotnictwa wojskowego możne zmienić ten stan rzeczy.

    [​IMG]

    Kilka dni później do MON wpłynął raport ze Stoczni Federalnych dotyczący zakończenia kolejnego etapu projektowania i budowy niszczyciela dla marynarki wojennej. Prezydent po zapoznaniu się z wynikami polecił kontynuować pracę nad niszczycielem w celu osiągnięcia jeszcze lepszych wyników.

    [​IMG]

    W lipcu rząd Federacji podpisał dwie ważne umowy międzynarodowe. Pierwsza z nich była finalizacja porozumienia podpisanego z rządem Japonii. Do FRCA przybyły pierwsze okręty wycofane z Floty Cesarskiej i przekazane naszemu krajowi. Tego samego dnia podpisano umowę handlową o przekazaniu części wydobycia ropy z Villahermosy Japonii. Pierwszy konwój z tym surowcem już odpłynął do tego kraju.

    [​IMG]

    Kilka dni później sfinalizowano negocjację z rządem argentyńskim o wyminie technologii i doktryn wojskowych. Do Buenos Aires udali się wojskowi ze Sztabu Generalnego w celu przekazania planów oraz wskazówek na temat doktryn wojennych opracowanych w MON. W zamian Federacja uzyska kolejne plany dotyczące podniesienia wydajności przemysłu naszego kraju.

    [​IMG]

    Zgodnie z planem zakończyło się formowanie dwóch dywizji piechoty. Dziewiąta Dywizja Piechoty "el Yaguarte" wraz z brygadą samochodów pancernych została powierzona pod dowództwo generała dywizji Zamore, natomiast dowództwo nad Dziesiąta Dywizją Piechoty objął generał broni Pineda. Wraz z Czwartą Dywizją Piechoty generała de Leon siły te stanowią zalążek Drugiej Armii Federalnej.

    [​IMG]
    [​IMG]

    Dowództwo sił lotniczych rychło pokazała, że nie zamierza wycofać się z rywalizacji o środki budżetowe na rozwój armii. Ciesząc się dodatkowo względami pułkownika Letiendorffa wywalczyło bardzo poważne nakłady na formowanie kolejnych dwóch skrzydeł lotniczych. Projekt ten winien zostać zrealizowany do końca roku. Rozgrywki wewnątrz MON prawdopodobnie będą musiały zmienić swój charakter i spowodować zawiązywanie chwilowych sojuszy miedzy poszczególnymi rodzajami wojsk w celu zrealizowania planów poszczególnych resortów.

    [​IMG]

    Początek września 1938 roku przyniósł zakończenie prac nad doktrynami lotniczymi dla sił powietrznych Federacji. Opracowano podstawowe schematy bojowych misji lotniczych oraz przeprowadzono kilkanaście godzin lotów ćwiczebnych. Doświadczenia uzyskane w ten sposób wymagają jednak dalszych prac - zarówno teoretycznych, jak i praktycznych. W międzyczasie jednak MON zdecydował się na opracowanie kolejnych doktryn morskich. Tym razem rozpoczęto wdrażanie strategii wykorzystania okrętów podwodnych. Na stanie marynarki wojennej znajdują się już dwa takie okręty, a niebawem dotrze trzeci, w związku z czym konieczne jest opracowanie założeń użycia bojowego tych jednostek.

    [​IMG]

    10 września natomiast Stocznie Federalne poinformowały o zakończeniu prac nad kolejnymi poprawkami dla niszczyciela. Według inżynierów udało się wreszcie uzyskać bardzo dobre osiągi oraz przyzwoitą siłę ognia, co pozwoli na podjęcie produkcji tego typu jednostek. Rozważano podjęcie prób dalszego ulepszania okrętu, ale zaniechano tego z powodu nacisków z MON, aby stocznie przystąpiły do opracowywania prototypu ciężkiego okrętu zdolnego do podjęcia walki na pełnym morzy. Wykorzystując plany przekazane przez Argentynę inżynierowie rozpoczęli żmudny proces budowy prototypu ciężkiego krążownika.

    [​IMG]

    Tymczasem mijające miesiące uwydatniły kruchość międzynarodowego systemu bezpieczeństwa. Cesarstwo Japonii, z którym nie tak dawno rząd FRCA podpisał głośne porozumienie o współpracy gospodarczej, coraz bardziej szokuje społeczność międzynarodową swoimi działaniami. Wojska Cesarskie dokonały niewyobrażalnej masakry ludności cywilnej w Nanjing. Niesłychane pogłoski o okrucieństwie żołnierzy japońskich obiegły świat. Do tego doszły kolejne incydenty wojskowe z sąsiadem Japonii - ZSRR oraz z USA. Jakby mało było tego rząd Japonii zdecydował się na utworzenie marionetkowego państewka w północnych Chinach - Mongolii Wewnętrznej. Czy rząd FRCA winien uznać ten twór, czy też zachować powściągliwość, aby nie narazić się Stanom Zjednoczonym, które z coraz większym niepokojem obserwują rozwój sytuacji na Dalekim Wschodzie?

    [​IMG]

    Do połowy września zrealizowano układ z Japonią. FRCA otrzymała w sumie cztery okręty. Najważniejszym nabytkiem był stary krążownik liniowy, który, po remoncie, będzie nowym okrętem flagowym naszego kraju. W marynarce Federacji służyć będzie pod nazwą "ARF Camalotz". Nasz kraj uzyskał również dwa stare lekkie krążowniki przemianowane na "ARF Tlacuache" oraz "ARF Mayate". Ostatnim okrętem, który został uzyskany na mocy porozumienia z Japonią jest okręt podwodny nazwany "ARF Carcharodon". Łącznie flota wojenna FRCA posiada już dwa krążowniki, dwa krążowniki lekkie, dwa niszczyciele oraz trzy okręty podwodne.

    [​IMG]


    Berlin, 15 września 1938.

    Korzystając z przerwy obiadowej berlińczycy przesiadywali w małych kawiarenka. Wśród gwaru rozmów dało się wyczuć atmosferę podniecenia. Ludzie zawzięcie dyskutowali o ostatnich wydarzeniach. Popijając piwo i paląc cygara grupka mężczyzn stojąca przy ladzie kłóciła się ze sobą zawzięcie. Do kawiarenki wszedł właśnie umundurowany oficer. Nikt nie zwrócił na niego uwagi, gdyż był tutaj stałym bywalcem. Skinął na barmana, który zaczął nalewać kawę do filiżanki. Podał ją przybyszowi, który podszedł do jedynego wolnego miejsca w pomieszczeniu. Przy stoliku siedziała młoda dziewczyna o jasnych włosach. Uśmiechnęła się do mężczyzny i powiedziała ciepło:
    - Jak zwykle zajęłam ci miejsce.
    On popatrzył na nią i odparł z uśmiechem:
    - A ja jak zwykle się spóźniłem.
    - Racja, ale tym razem tylko pięć minut.
    Roześmiali się swobodnie. Zaczęli rozmawiać. Spotykali się nie po raz pierwszy, a mimo to zawsze mieli sobie coś do powiedzenia. Rozmawiali o głupstwach i o sprawach bardzo poważnych.
    - Podobno szykuje się jakaś operacja wojskowa. Moi znajomi otrzymali powołania do wojska. Martwię się, żeby to wszystko nie zakończyło wojną. Ohh, jak ja się boję tego słowa.
    - Tak, wojna to straszna rzecz. Sam jej doświadczyłem na własnej skórze.
    - Czy te plotki są prawdziwe? Czekając tutaj na ciebie słyszałam wyraźnie, że wojna jest nieunikniona, że niesprawiedliwość wyrządzone Niemcom muszą zostać pomszczone.
    - Niestety, nic mi nie mówią – odparł.
    - Wiesz, gdyby wybuchła wojna musiałabym cię opuścić i wrócić do kraju. Studiowanie w pogrążonym w wojnie kraju byłoby dla mnie nie do zniesienia – rzekła smutno.
    Położył swoją dłoń na jej ręce i lekko ją ścisnął.
    - Nic takiego się nie wydarzy. Gdyby się zanosiło na wojnę to w akademii wojskowej byłoby o tym głośno. A ja nic nie słyszałem. Żaden ze znajomych Niemców też nic nie wspominał. Nie martwmy się na zapas.
    Spojrzeli sobie w oczy i nie odzywali się przez chwilę. W międzyczasie lokal opustoszał. Przerwa obiadowa dobiegała końca i ludzie pospiesznie opuszczali kawiarenkę. Dziewczyna spojrzała na zegarek i krzyknęła:
    - O nie! Spóźnię się na wykłady!
    Poderwała się z miejsca i zaczęła szukać w torebce pieniędzy, żeby zapłacić za kawę.
    - Idź już, ja zapłacę – rzekł uśmiechając się do niej.
    - Dziękuję, kochany jesteś – odparła i dała mu buziaka.
    Siedział jeszcze przez chwilę w kawiarence obserwując jak dziewczyna oddala się, po czym skinął głową na kelnera. Zapłacił rachunek i udał się w drogę powrotną do akademii. Szedł szerokimi ulicami, które zdążył już doskonale poznać. Nie spieszył się zbytnio. Zaliczył wszystkie dzisiejsze wykłady, więc miał wolne do końca wieczoru. Może później znowu spotka się z tą dziewczyną? Może – pomyślał i uśmiechnął się. Dotarł wreszcie do swojego lokum, gdzie powitały go szydercze komentarze ze strony współlokatorów.
    - Wrócił nasz Casanova. Spotkałeś się z tą ładniutką studentką? Jak się to ona nazywała? Zz...Zzoof…
    - Po pierwsze to nie wasza sprawa, po drugie ma na imię Zofia – odparł trochę rozdrażniony, po czym dodał – Zresztą nieważne.
    Wszedł do swojego pokoju i rzucił się na łóżko. Leżał tak krótką chwilę, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
    - Proszę – krzyknął.
    Do pokoju wkroczył Hinkel. Na jego widok leżący zerwał się z łóżka i stanął na baczność.
    - Jose Martinez, otrzymujecie przydział bojowy do sztabu. Będziecie obserwować działania wojenne oraz pracę sztabu. Będzie to dla was dobra lekcja.
    - Przydział bojowy? Jak to? Wybuchła wojna?
    - Jeszcze nie – odparł z naciskiem Hinkel – Reszty dowiecie się w swoim czasie. Pakować się. Dzisiaj wieczorem wyruszacie.
    - Dzisiaj?! – spytał zdezorientowany Jose.
    - Tak, dzisiaj. A teraz szybko – odparł, jak zwykle arogancko Hinkel i opuścił pokój.
    Wszystkie plany jakie Jose wiązał z dzisiejszym wieczorem prysły. Wściekły zaczął pakować swoje rzeczy do walizki. „Cholera, a tak się chciałem z nią spotkać. Swoją drogą szykuje się coś wielkiego” – pomyślał domykając walizkę.

    ------------------------------------------------------

    Witam po dłuższej przerwie. Oto nowy odcinek, ostatni w stylu kroniki propagandowej. Oznacza to, że od kolejnego odcinka wracam do opisowego stylu narracji. Zapewne jednych to ucieszy, a innych nie - jak to w życiu.;)

    Dla rozgrzewki napisałem króciutki opis poczynań jednego z naszych bohaterów w Berlinie.:)

    I jeszcze dwie uwagi. Event o okrętach z Japonii proszę traktować jako współpracę długofalową, bo nie chciało mi się tworzyć serii eventów z pojedynczymi okrętami.

    Druga tyczy lotnictwa. Szczerze powiedziawszy to ja się nie znam na organizacji skrzydeł lotniczych i tym podobnych.:p Przyjąłem czysto teoretycznie, że skrzydło w FRCA liczy 36 samolotów (3x12). Jeśli ta wartość się nie zgadza to proszę o "cynk".;)

    Zapraszam do czytania i komentowania.
     
  20. Ponury Joe

    Ponury Joe Guest

    FRCA AAR
    16 września - 1 listopada 1938


    Odcinek XLV - Ropa głupcze!


    Gabinet prezydenta, Gwatemala, 20 września 1938.

    - Aaa, admirał Urribe. Czekałem na pana – rzekł prezydent podnosząc się z fotela. Na biurku walały się przeróżna mapy oraz dokumenty. W gabinecie duszno było od dymu z cygara. Popielniczka pełna była niedopałków. Prezydent sprawiał wrażenie zmęczonego, ale mimo to nadal zachowującego bystrość umysłu.
    - Zgodnie z rozkazem! – zasalutował admirał.
    - Mam dla pana zadanie. Proszę przygotować flotę podwodną do wypłynięcia w rejs do Argentyny na wspólne manewry. Informowałem pana o tych planach kilka tygodni temu. Niech kontradmirał Vagueza ogłosi alarm bojowy. Okręty mają być gotowe do długiej podróży. Proszę zadbać o odpowiednie zaopatrzenie i inne kwestie organizacyjne.
    - Rozkaz. Wydam odpowiednie dyspozycje.
    - Doskonale, ale to jeszcze nie wszystko. W czasie rejsu o Argentyny okręty wykonają pewną bardzo ważną misję.
    - Misję? – spytał Urribe.
    - Tak. Chce, aby okręty wpłynęły na wody terytorialne Wenezueli i dokonały małego rekonesansu – odparł tajemniczo prezydent.
    - Rekonesansu? A na czym ten rekonesans miałby polegać?
    - Do każdego okrętu przydzielony zostanie agent FSB, którego wysadzicie możliwie jak najbliżej brzegu. Nasi ludzie zajmą się zbadaniem wybrzeża oraz jego bezpośredniego zaplecza. - tutaj Castaneda przerwał.
    - W jakim celu? – zapytał z nieukrywaną ciekawością Urribe.
    - To na razie tyle. Reszty dowie się pan w odpowiednim czasie. Proszę pamiętać, że jest to ściśle tajna misja. Proszę zachować ostrożność i mnie nie zawieść.
    - Tak jest! Natychmiast rozpocznę przygotowania.
    - To wszystko, proszę mnie informować na bieżąco o postępach.
    Admirał Urribe zasalutował i opuścił gabinet. Prezydent chwilę później chwycił za słuchawkę i rzekł:
    - Z Ministerstwem Spraw Zagranicznych…tak, czekam…Panie Klee, proszę zorganizować na piątego października…Tak, z całą trójką…Doskonale…To wszystko co mam panu do przekazania…
    Castaneda odłożył słuchawkę i z nieukrywanym zadowoleniem spoczął na fotelu. Sięgnął właśnie po kolejne cygaro, ale w ostatniej chwili cofnął rękę i powiedział do siebie:
    - Nie, czas odpocząć…
    Wyciągnął się wygodnie na fotelu i patrząc przez okno na ogród za pałacem prezydenckim zasnął.

    Baza morska w Puerto Barrios, 22 września 1938.

    - Ruszać się., ruszać się! – dyrygował oficer.
    Cała baza została postawiona w stan gotowości. Wszędzie krzątali się marynarze i personel techniczny. Przygotowywano okręty podwodne do dalekiej podróży. Sprawdzano ich stan techniczny oraz dokonywano ostatnich poprawek na poszyciu kadłubów. Do bazy przybyły ciężarówki z zaopatrzeniem i właśnie trwał rozładunek na nadbrzeżu portowym. Za kilka dni okręty miały wyjść w morze.
    - Ta cała afera mi się nie podoba – rzekł Rico wyciągnięty wygodnie na worku z mundurami zastępczymi dla marynarzy i popalający papierosa – Odbyliśmy ledwie kilka rejsów ćwiczebnych, a tutaj trwają przygotowania jakbyśmy płynęli na drugi koniec świata.
    - Nie gadaj głupot, te przestarzałe konserwy nie dopłyną nawet do kanału, bo zaraz pójdą na dno. Nie musze dodawać, że my pójdziemy razem z nimi – odparł Alfons, który siedział na skrzyni z prowiantem i przyglądał się zdjęciom nagich panienek.
    - Pff, jesteś marudny jak zwykle. Daj mi lepiej popatrzyć na cycki. Masz jakieś nowe fotografie? – spytał z zainteresowaniem Rico, który podniósł się z worka i zbliżył się do towarzysza.
    - Może mam, a może nie mam – odparł zagadkowo Alfons – Daj mi fajkę to pogadamy.
    - Fajkę, fajkę – fuknął Rico i dodał – Zdajesz sobie sprawę, że gdybym rozdawał papierosy wszystkim, którzy mnie o to proszą to nic nie miałbym dla siebie. Te przydziały są strasznie szczupłe. Do dupy z taką wojaczką. A mówili, że w marynarce są najlepsze warunki. Myślałem, że mnie przydzielą na ten wielki okręt, co go od Japuni dostaliśmy…
    - Japonii – sprostował Aflonso nie odrywając wzroku od kolejno oglądanych zdjęć.
    - Wszystko jedno, więc jak już mówiłem…
    - Co tutaj się dzieje?! – rozległ się wrzask.
    Obaj poderwali się na baczność i zasalutowali przełożonemu:
    - Nic panie komandorze, właśnie przygotowujemy zaopatrzenie dla ARF „Pirana” do rejsu.
    Tuż przy nich stał dowódca ich okrętu – komandor Riquelme.
    - Właśnie widzę kanalie! – ryknął Riquelme – Co tam chowasz?! Pokazać mi tutaj natychmiast!
    - Ależ to nic takiego… - próbował tłumaczyć się Alfonso.
    - Dawaj to natychmiast! – komandor odebrał plik zdjęć i pokiwał głową – Pięknie, pięknie…Gołe baby się tutaj ogląda, podczas, gdy wasi koledzy ciężko pracują!
    - Panie komandorze – odezwał się nieśmiało Rico – Melduję posłusznie, że to on oglądał gołe baby…
    - Milczeć! Policzę się z wami później! Wypolerujecie mi cały okręt! Będzie się tak lśnił, żebym mógł się w nim przejrzeć! Jazda, do roboty!
    - A zdjęcia?! – spytał Alfonso.
    - Jeszcze zdjęć się dopomina! – odparł oburzony komandor i wrzasnął – Zejdźcie mi z oczu gnidy!
    Rico i Alfonso podnieśli worki, które miały być załadowane na okręt, gdy tymczasem Rigueleme zaczął przeglądać zdjęcia mrucząc coś pod nosem i uśmiechając się zbereźnie.
    - Te, patrz…- wskazał na niego Rico – Ale podstępna gnida.
    - Racja, ale na razie lepiej nie wchodzić mu w drogę. Bierz ten worek.

    [​IMG]


    Morze karaibskie, 25 września 1938.

    Trzy okręty podwodne federacji sunęły po spokojnym oceanie podążając na zachód, w kierunku Brazylii. Płynęły po wodach międzynarodowych, lecz w pewnym momencie jeden z nich odłączył się od dwóch pozostałych i zbliżył się do wód terytorialnych Wenezueli. Był to okręt ARF „Pirana” pod dowództwem komandora Riquelem.
    - Panie komandorze, osiągnęliśmy wody terytorialne Wenezueli. Brak jakichkolwiek jednostek pływających – zameldował obserwator.
    - Świetnie, zaraz zacznie się ściemniać. Przygotować się do zanurzenia! Głębokość peryskopowa! Kierunek południe, południowy wschód!
    - Rozkaz!
    - Utrzymać prędkość taktyczną! – kontynuował wydawanie rozkazów Riquelme.
    Okręt powoli zaczął się zanurzać. Z oddali coraz wyraźniej widoczna była poszarpana linia brzegowa kontynentu. Okręt zbliżył się do wybrzeża.
    - Peryskop w górę – polecił Riquelem, po czym spojrzał przez okular i zaczął obserwować otoczenie. Księżycowe światło dawało jako taką widoczność. Komandor nie zauważył żadnych okrętów, a na brzegu panował spokój.
    - Wnurzamy się! Panie Sanchez, proszę przygotować swoich ludzi – zwrócił się Riquelem do agenta FSB przydzielonego do jego okrętu. Po chwili czwórka ludzi opuściła budę okrętu i załadowawszy się do gumowego pontonu, zaczęła wiosłować w stronę lądu. Gdy oddalili się na bezpieczną odległość padł ponowny rozkaz, aby się zanurzyć. Misja powiodła się, agenci zostali dostarczeni w pobliże wybrzeża. Teraz okręt musiał niepostrzeżenie wypłynąć na otwarte może i skierować się w długi rejs do Argentyny. Wszystko przebiegało sprawnie, gdy nagle – maszyny stanęły.
    - Co się dziej? – spytał Riquelme – Dlaczego maszyny stoją?
    Mechanicy poderwali się z miejsc i zaczęli sprawdzać ustawienia silników. Okręt powali zaczynał opadać. Bezkresna otchłań pochłaniała niewielki „bąbel” powietrza zakuty w metalowy kadłub razem z jego załogą.
    Alfonso i Rico siedzieli w swoim przedziale torpedowym. Nie spodziewali się nawiązania walki, więc rozłożyli się wygodnie na torpedach i grali w karty.
    - Czujesz? Opadamy – zwrócił uwagę Alfonso – Nie słyszę pracy maszyn. Coś jest chyba nie tak.
    - Dobra, dobra, chcesz się wymigać, bo masz słabe karty – rzekł podejrzliwie Rico.
    - Głupiś, mówię ci, że coś jest nie tak.
    Rico wstał i zaczął nasłuchiwać. Do jego uszu dobiegł lekki odgłos zgrzytania. Nie mógł też usłyszeć pracy silników.
    - Faktycznie, coś jest nie tak – rzekł.
    - A nie mówiłem? Pójdziemy na dno razem z tą pieprzoną kupą złomu! Jak tylko pierwszy raz zobaczyłem tą łajbę to od razu wiedziałem, że to będzie nasza trumna – wieszczył Alfonso.
    - Weź się zamknij! Ja nie chcę umierać, a przynajmniej nie w taki głupi sposób.
    - Czujesz? Ciśnienie się zwiększa, zaczyna mi dzwonić w uszach…
    Rico zaczął powoli panikować, z kadłuba rozlegały się niepokojące trzaski, gdzieniegdzie zaczynała się już sączyć woda z nitów. Tymczasem mechanicy męczyli się z silnikami. Czas płynął, pot spływał z czoła każdego marynarza, niektórzy zaczynali się trząś ze strachu, światło zaczynało migać, pojawiały się problemy z zasilaniem.
    - Zaraz zginiemy! – wrzasnął któryś z marynarzy.
    - Zamknijcie tego idiotę – rzekł zdecydowanie komandor, aby dodać odwagi swojej załodze – Nie mam zamiaru iść na dno podczas pierwszego, poważnego rejsu. Mechanicy, co jest z tymi silnikami?!
    Zgrzyty kadłuba były coraz silniejsze, okręt opadał coraz niżej. Jeszcze chwila i powłoka nie wytrzyma takiego ciśnienie i okręt podwodny zostanie zmiażdżony. Wtem, rozległ się ogromny okrzyk radości. Silniki zaskoczyły! Słychać ich miarową pracę. Śmiertelnie przestraszona załoga odetchnęła z ulgą. Powoli okręt zaczął się wynurzać. W końcu osiągnął bezpieczny poziom zanurzenia. Szczęśliwie, już bez dalszych niespodzianek ARF „Pirana” dotarł do punktu zbiorczego, gdzie już od pół godziny oczekiwały go pozostałe okręty Pierwszej Floty. Następnie flota już razem udała się w dalszy rejs w kierunku Argentyny. Po drodze, w umówionym miejscu, napotkano argentyński tender, który dostarczył paliwo oraz inne zaopatrzenie dla okrętów. Po dwóch tygodniach rejsu okręty dotarły do Buenos Aires, gdzie, przy owacyjnym przyjęciu wpłynęły do portu. Gdy tylko załogi odpoczną po długim rejsie rozpoczną się manewry morskie. Powrót Pierwszej Floty przewidziany jest na drugą połowę października.

    [​IMG]



    Linz, 28 września 1938.

    - Spójrz na to – rzekł Hinkel do Jose, który siedział obok niego w wojskowym mercedesie – Czołgi są gotowe, piechota też. Wszyscy czekają na sygnał. Robi wrażenie prawda?
    Jose pokiwał głową nie spuszczając wzroku z rejonu koncentracji czołgów na granicy niemiecko-czechosłowackiej. Razem z Hinkelem odwiedził już lotnisko w Linzu, gdzie mógł podziwiać najnowocześniejsze samoloty bojowe. Wszystko to robiło wrażenie. Teraz udawał się do siedziby sztabu, gdzie miał obserwować pracę dowództwa armii. Jeszcze jakiś czas temu nie dowierzał plotkom o możliwości wojny, ale teraz już nie było odwrotu. Gdy zobaczył setki samolotów, tysiące czołgów i żołnierzy w gotowości bojowej – wreszcie do niego dotarło – wojna wybuchnie. Jose nie orientował się zbytnio w europejskich sprawach, więc nie wiedział, czy będzie to konflikt lokalny, czy też hekatomba przypominająca wielką wojnę, o której słyszał jeszcze w Ameryce Środkowej. Spojrzał na Hinkela, na którego twarzy gościł szeroki uśmiech wyrażający zadowolenie. Jose dziwnie się poczuł. Cieszyć się z powodu wojny? – pomyślał sobie. Hinkel w tej chwili spojrzał na niego i chyba domyślił się myśli Josego, gdyż odparł:
    - Dziwi cię mój uśmiech? Pewnie myślisz, że to z powodu nadciągającej wojny? Nie. My Niemcy nigdy nie pragnęliśmy wojny. Ale też nigdy się nie uchylamy, gdy musimy ją prowadzić. Cieszę się, bo widzę, że nasz naród wreszcie odzyskał swoich obrońców. Nasza armia jest wreszcie silna i gotowa do obrony kraju. To wywołuje mój uśmiech. Pamiętam jeszcze armię Cesarza, to była armia. Nikt się z nami nie mógł równać – byliśmy największa, najlepiej uzbrojoną i wyćwiczoną armią świata…
    - Więc dlaczego przegraliście wojnę? – spytał trochę prowokacyjnie Jose.
    - Przegraliśmy?! Nie, armia nigdy nie przegrała, była niezwyciężona w polu. Przegrali politycy, zdrajcy, którzy sprzedali nas, by utrzymać swoje przywileje. Wbili nam nóż w plecy. Podpisując haniebny traktat, grupa sprzedawczyków, lichwiarzy żydowskiego pochodzenie powaliła naród – mówił z pasją Hinkel – Ale naród okazał się silny. Masz tego dowody. Oto nowa armia, która będzie lepsza od armii cesarskiej, która dokona większych czynów. Tak, to jej widok sprawia, że na mojej twarzy gości uśmiech. Nie wizja wojny, ale wizja armii, która powstała z popiołów, aby podźwignąć naród.
    Jose nie odpowiedział na tyradę Hinkela, przywykł już do jego patetycznych mów.
    - Czy naprawdę nie ma już innego wyjścia?
    - Z tego co wiem to na dniach ma się odbyć konferencja "ostatniej szansy" jak to się mówi. Jeśli tam nie dojdzie do porozumienie to wojna pewna.
    - Zatem jest cień nadziei na pokój? - spytał Jose z nadzieją w głosie.
    Hinkel pokiwał głową. Nie odezwał się już więcej do końca podróży.


    [​IMG]


    Gabinet prezydenta, Gwatemala, 5 października 1938.

    Prezydent przechadzał się po gabinecie paląc cygaro i od czasu do czasu zerkał na dużą mapę zawieszoną na ścianie. Czekał na gości, którzy mieli lada chwila się pojawić. Liczył, ze uda mu się dzisiaj ugrać „dużą sprawę”, jak to nazywał. „Tak, gdyby to się udało to nikt nam już nie będzie w stanie zaszkodzić” – pomyślał i pokiwał głową jeszcze raz analizując to co, chciał przekazać swoim gościom. W końcu drzwi do gabinetu się otwarły i sekretarka poinformowała:
    - Panie prezydencie, przybyli oczekiwani goście. Wprowadzić?
    - Oczywiście, oczywiście – odparł prezydent i szybko zajął miejsce za biurkiem.
    Do gabinetu weszło trzech mężczyzn. Prezydent podszedł do każdego z nich i uścisnął im rękę dodając na powitanie:
    - Witam panów serdecznie. Panie Stroppe… panie Maccini… a i pan Namura… Proszę siadać… Cygaro? Może whisky?
    - Ja się napiję – odparł Stroppe, który był częstym gościem u prezydenta. Pozostała dwójka była również ambasadorami. Stosunkowo niedawno swoje ambasady w FRCA otwarła Japonia i Włochy.
    - Jak tam panowie się czują w Ameryce Środkowej? – spytał nowych gości.
    - Bardzo dobrze, co prawda powietrze jest zbyt wilgotne jak na mój gust, ale nie można mieć wszystkiego – odparł pogodnie Maccini.
    - Miło, że pan pyta, nie mogę narzekać, gdyż na tą placówkę oddelegował mnie cesarz.
    „Cholerny służbista” – pomyślał prezydent i zaciągnął się dymem z cygara.
    - Zatem nie chciałbym przedłużać, więc przejdziemy do powodów dla których zwołałem tą małą naradę. Czy rządy krajów współpracujących z FRCA są zadowolone z tej współpracy?
    - Oczywiście. Ropa naftowa dostarczana nam przez pański kraj pozwala uniezależnić się od nieprzyjaznych mocarstw i przyjąć bardziej twardą postawę w polityce międzynarodowej. Myślę, że w tym zgadzamy się wszyscy – odparł Stroppe.
    - Bardzo się cieszę, ale wiedzą panowie, że złoża ropy w Villahermosie nie należą do najbogatszych i nie jesteśmy w stanie, w razie konieczności, w sposób znaczący podnieść wydobycia, by zaspokoić rosnące potrzeby naszych przyjaciół. To mnie niezmiernie martwi.
    - Czyżby złoża się wyczerpywały? – spytał zaniepokojony Namura.
    - Ależ nie, tamtejsze złoża wystarczą jeszcze na kilkadziesiąt lat, ale wydobycie ich stwarza problemy i może być bardzo kosztowne, a na pewno czasochłonne. Dlatego chciałem przedyskutować ten problem z panami. Otóż, co by panowie powiedzieli, gdybym zaproponował plan pozyskania źródła prawie sześciokrotnie bogatszego i zdolnego dostarczyć ogromne ilości tego surowca zarówno waszym krajom, jak i FRCA?– zapytał na koniec prezydent uważnie obserwując twarze swoich rozmówców.
    - Sześciokrotnie większe źródło ropy?! Chce pan najechać Stany Zjednoczone? – spytał ironicznie Maccini.
    - Ależ skąd, bądźmy poważni – odparł lekko rozbawiony prezydent.
    - Meksyk? – spytał Stroppe.
    - Złoża ropy w Meksyku są niewiele większe od naszych. Zajęcie tych źródeł ledwie podwoiłoby nasze wydobycie. I dodatkowo weszlibyśmy w dość bliskie sąsiedztwo USA, a tego chciałbym uniknąć.
    - Zatem Wenezuela – odparł Namura – Rzeczywiście, tamtejsze źródła są ogromne, ale bezpardonowy podbój z pewnością spowoduje reakcję Stanów Zjednoczonych. Chyba pan nie myśli, że Amerykanie pozwolą panu zagarnąć, ot tak tamtejsze źródła.
    - Słuszna uwaga, ale ja nie mam zamiaru podbijać tego kraju – odparł prezydent uśmiechając się pod nosem – Ja chce tylko opanować tamtejsze źródła ropy. Dlatego obmyśliłem pewien plan, ale potrzebują pomocy rządów krajów nam przyjaznych, czyli…
    - Czyli naszej pomocy – dokończył Maccini.
    - Owszem, potrzebuję szerokiego parasola ochronnego dla tej sprawy, a taki może mi zapewnić głos trzech mocarstw. W zamian proponuje ropę, a dokładniej, ogromne ilości ropy do wykorzystania przez gospodarkę i armie Rzeszy, Włoch oraz Cesarstwa. Co panowie na to?
    - Brzmi kuszącą, ale najpierw szczegóły, potem decyzje – odparł Namura.
    - Ależ oczywiście, oczywiście. Plan przedstawię panom już wkrótce, gdy tylko dotrze do mnie raport z Wenezueli. Gdy to nastąpi zaprezentuję panom moje zamierzenia i proszę mi wierzyć, warto czekać, bo mój plan ma spore szanse powodzenia.
    - Zatem zaprosił pan nas tutaj, tylko po to, aby narobić nam apetytu? – spytał Maccini, po czym dodał – Zatem to prawda, co o panu mówią.
    - A co mówią? – spytał zaciekawiony prezydent.
    - Że nie jest pan zwykłym caudillo, pan jest najtwardszym i najbardziej przebiegłym z wszystkich caudillo w całej Ameryce.
    - Doprawdy, tak mówią? No, cóż…- roześmiał się serdecznie prezydent – A tak przy okazji, przesłałem gratulacje dla Führera z powodu kolejnego kroku w celu zjednoczenia wszystkich Niemców w jednym państwie. Muszę przyznać, że rząd Rzeszy bardzo sprytnie ograł Francuzów i Anglików. Sudety są niemieckie. Jaki następny krok?
    - Dziękuję panie prezydencie – odparł Stroppe – Faktycznie udało się załatwić tą sprawę bez potrzeby uciekania się do poważniejszych środków perswazji, a proszę mi wierzyć, te już były w bardzo zaawansowanym stadium. Führer wydawał się trochę zawiedziony takim obrotem sprawy, ale jednak jest to kolejny sukces naszego kraju. Na razie nic mi nie wiadomo o dalszych zamierzeniach Führera, ale z pewnością to nie koniec, gdyż setki tysięcy Niemców nadal żyje poza granicami ukochanej Rzeszy.
    - I z pewnością niedługo do niej dołączą – odparł optymistycznie Castaneda, po czym dodał – zatem zapraszam panów już wkrótce, proszę poinformować rządy pańskich krajów o mojej propozycji. Niedługo znowu się spotkamy.

    [​IMG]
    [​IMG]


    Gabinet prezydenta, Gwatemala, 21 października 1938.

    Trwa zebranie poświęcone zakończonemu niedawno Dwuletniemu Programowi Rozwoju Gospodarki (DPRG). Od godziny pan Saukel podsumowuje dla prezydenta osiągnięcia i korzyści wynikłe podczas tych dwóch lat.
    - Zatem jak pan widzi, środki zainwestowane w rozbudowę dwóch ośrodków przemysłowych, gwatemalskiego i salwadorskiego, przyniosły bardzo dobre rezultaty. Produkcja przemysłowa rośnie, dzięki pomocy z Niemiec udało się wybudować dużą elektrownię, która zapewni nam energie elektryczną, poprawiono wydobycie w kopalniach, zreformowano system nadzoru w ministerstwie, itd., osiągnięcia można wymieniać jeszcze długo. Oczywiście należy wziąć pod uwagę, że rezultaty te są tak doskonałe, gdyż gospodarka kraju była bardzo zacofana. Nastąpił ogromny postęp i mam nadzieję, że to widać. Zatem podsumowując – DPRG to ogromny sukces i już dzisiaj składam wniosek o zaakceptowanie i wdrożenie kolejnego dwuletniego planu rozwoju gospodarki. Przedstawię niedługo odpowiednie założenia oraz zakładane korzyści. Ale chyba nie muszę pana prezydenta przekonywać, ze program ten spowodował powstanie poważnych nadwyżek budżetowych. Może warto byłoby je przeznaczyć na dalszy rozwój gospodarczy? – zakończył swoją przemowę Saukel.
    - Tak, dziękuję za to sprawozdanie, jak i za trud włożony w pracę na rzecz poprawy kondycji naszego kraju. Jak już mówiłem, ufam panu całkowicie i pańskie projekty zostaną zaakceptowane. Środki budżetowe zostaną przeznaczone na rozwój przemysłu, a po opracowaniu kolejnego dwuletniego planu niezwłocznie nakaże jego realizację. Jeszcze raz dziękuję za wytężona pracę.
    - Ja tylko wykonuję swoje obowiązki, jednak bardzo się cieszę, że udało mi się spełnić pańskie oczekiwania – odparł skromnie Saukel.
    - Jest pan zbyt skromny, ale podoba mi się to. To wszystko, może pan udać się na zasłużony odpoczynek.
    Saukel opuścił właśnie gabinet. W drzwiach wyminął się z szefem wywiadu, panem Bolanosem. Prezydent nalewał sobie właśnie szklaneczkę whisky i przeglądał raport dostarczony przez Saukela. Podniósł głowę znad dokumentów i popatrzył na nowego petenta.
    - A, to pan. Czy raporty są już gotowe?
    - Tak, mam je przy sobie, zanalizowaliśmy informację uzyskane przez naszych agentów i sporządziliśmy wstępny raport na temat sytuacji w Wenezueli. Sytuacja wewnętrzna…- zaczął referować Bolanos.
    - Nie, to nie jest istotne. Niech mi pan powie, jak wygląda sprawa obstawienia wybrzeża przez armię wenezuelską? Czy jest możliwość desantu na Maracaibo?
    - Ogółem mamy informacje o trzech dużych jednostkach lądowych, co najmniej czterech okrętach wojennych oraz kilkudziesięciu samolotach. Wybrzeże w całym kraju nadaje się do przeprowadzenia operacji desantowych…
    - Okręty podwodne wróciły z manewrów? – znowu przerwał mu prezydent, który najwidoczniej usłyszał to, co chciał wiedzieć.
    - Są w drodze, wrócą lad dzień.
    - Doskonale, to wszystko. Dziękuję, proszę zostawić mi raport, przejrzę go później.
    - Tak jest – odparł Bolanos i opuścił gabinet.
    - Tak, bardzo dobrze, bardzo dobrze. Czas przystąpić do działania. – mruczał pod nosem Castaneda i podniósł słuchawkę telefonu – Z MON…Vaides, jak tam pracę nad wiesz czym?...Będą gotowe na początku listopada?...Świetnie, zatem zwołuję naradę na 5 listopada, zaproś generałów…Tak, porozmawiam z ambasadorami…Nie martw się, przekonam ich, że warto się w to zaangażować…Znasz mnie…Tyle na razie…

    [​IMG]

    Puerto Barrios, 28 października 1938.

    Pepe przedzierał się przez tłumy zebrane na nadbrzeżu portowym. Kierował się, jak co dzień w kierunku tawerny senior Aruny.
    - Co tutaj się dzieje – mruczał pod nosem Pepe – Wino za darmo dają, czy co? Te, Felippe, gadaj, za czym ta kolejka?
    - Pepe widzę, że wstałeś – odparł Felippe, który stał na bulwarze i wpatrywał się w morze – Nie sądziłem, że się tak szybko pozbierasz po wczorajszej popijawie. Nie tracisz formy.
    - Daruj sobie te kiepskie docinki, bo nie bawią one nikogo oprócz ciebie. Gadaj za czym ta kolejka?
    - Jaka kolejka? Chyba jednak nie wytrzeźwiałeś do końca. Dzisiaj jest przywitanie załóg naszych okrętów podwodnych, które brały udział w manewrach w Argentynie. Wszyscy chcą ich powitać.
    - Phi, też mi mecyje, gdy ja byłem młody to w Argentynie co tydzień bywałem – rzekł chełpliwie Peep.
    - To wtedy istniała już Argentyna?
    Pepe poczerwieniał ze złości.
    - Nie chce mi się z tobą gadać. Idę do tawerny się czegoś napić, bo mi w gardle zaschło.
    - He, takiemu to dobrze, dostaje regularnie żołd z armii to może chlać do woli, wielki mi weteran – rzekł Felippe.
    - A tak, weteran! Medal mam knypku! Nie to co ty! Sam prezydent uścisnął mi dłoń, a i butelką szlachetnego trunku nie pogardził!
    - Ta, ta, ta. Słyszymy to codziennie jak się upijesz. Codziennie przecież odstawiasz tą samą szopkę jak to dzielnie poprosiłeś prezydenta o butelkę wina. Jakoś nie chce mi się w to wierzyć.
    - Phi, zazdrościsz i tyle – rzucił na odchodne Pepe – Idę się napić, a ty sobie obserwuj te okręty podwodne, czy cokolwiek to jest.
    - A idź stary marudo.
    „Ha, ja zazdroszczę – pomyślał sobie Felippe – No to zobaczymy. Idź to tawerny, przekonasz się, że jest ona dziś zamknięta” i zaczął się szyderczo śmiać pod nosem.

    W następnym odcinku:
    Jaki plan ma prezydent Castaneda?
    Czy "przyjaciele" FRCA zdecydują się pomóc w jego realizacji?
    Gdzie się podział Juan, Carlos i Antonio?

    Tytuł następnego odcinka: Genialny plan?
    ---------------------------------------

    Witam, witam po dość długiej przerwie. Wreszcie wróciła wena i nowy odcinek gotowy. :)
     
  21. Ponury Joe

    Ponury Joe Guest

    FRCA AAR
    1 listopada - 15 grudnia 1938


    Odcinek XLVI - Genialny plan?



    Gabinet prezydenta, Gwatemala, 5 listopada 1938.

    Od dobrej godziny trwa już kolejne spotkanie prezydenta z ambasadorami Rzeszy Niemieckiej, Włoch oraz Cesarstwa Japonii. Jeżeli na spotkaniu tym prezydentowi Castanedzie uda się nakłonić zaprzyjaźnione państwa do poparcia jego śmiałych planów, to FRCA stanie przed ogromną szansą znacznego wzmocnienia swojej pozycji na arenie międzynarodowej.
    - To z grubsza założenia mojego planu. Upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu. Co panowie na to? – spytał prezydent, który skończył właśnie wyjaśniać poszczególne etapy planu pozyskania ogromnych złóż ropy naftowej w Maracaibo.
    - Trzeba przyznać, że ma pan fantazję. Tylko, czy to nie jest zbyt skomplikowane? Po co udziwniać? – rzekł Maccini, włoski ambasador w FRCA.
    - Zależy co pan rozumie pod pojęciem „udziwniać”. Sprawa jest wielkiej wagi. Muszą panowie przyznać, że korzyści płynące z opanowania tak ogromnych złóż ropy, w obliczu ostatnich wydarzeń, będą stanowić ogromny atut w naszym ręku. Ale musimy być ostrożni, nie możemy zwracać na siebie uwagi. Szczególnie Stany Zjednoczone powinny zostać wprowadzone w błąd. Trzeba zakamuflować nasz prawdziwy cel. Otwarta inwazja…- w tej chwili do gabinetu zapukała sekretarka i otworzyła drzwi przerywając prezydentowi.
    - Panie prezydencie, pojawił się pan Julio Valdez. Czy może wejść?
    - Ależ oczywiście, zupełnie o nim zapomniałem. Panowie pozwolą, oto nasz człowiek, który weźmie na siebie największy ciężar w nadchodzącej rozgrywce.
    Do gabinetu wkroczył niski, postawny mężczyzna z bystrym spojrzeniem. Zlustrował zgromadzonych w pomieszczeniu, po czym przywitał się urzędowym tonem:
    - Witam szanowne panów. Jestem generał Julio Valdez.
    - Pan Valdez został wytypowany przez ludzi z FSB na naszego jokera. Z naszą drobną pomocą zapewni on nam dostęp do złóż wenezuelskiej ropy.
    - Chwileczkę – przerwał ambasador Namura – Czy chce pan, abyśmy uwierzyli, że jeden człowiek jest w stanie dokonać tego wszystkiego, o czym tutaj przed chwilą dyskutowaliśmy?
    - Jeden? Kto powiedział, że jeden? – spytał zaskoczony prezydent.
    - Może wyjaśnię wątpliwości cesarskiego ambasadora – wtrącił Julio Valdez – W moim kraju jest wielu ludzi, którzy podzielają ideały głoszone przez pana Castanede. Wielu zgadza się z nim, że dominacja Stanów Zjednoczonych w obu Amerykach jest wysoce szkodliwa dla wszystkich krajów regionu. Wielu oddałoby życie, aby zmienić tę sytuację. Moja skromna osoba tylko ich reprezentuje w tym szanownym gremium. Stworzyliśmy tajne sprzysiężenie, które ma na celu zakończyć dominację Stanów Zjednoczonych w mojej ojczyźnie i wzmocnić nasz kraj. Usłużny rząd mojego kraju nie dostrzega zagrożenia, dlatego musimy otrzymać pomoc, aby go obalić siłą. Prezydent Castaneda rozumiejący podobnie do nas zapewnił nas, że możemy liczyć na jego pomoc oraz pomoc krajów, którym tyrania USA w obu Amerykach jest nie na rękę. Do tej pory było nas niewielu, ale dzięki przykładowi i pomocy płynącej z FRCA od jakiegoś czasu nasze szeregi ciągle rosną. Nasza działalność przynosi pierwsze efekty, w kraju zaczyna wrzeć, ludzie są niezadowoleni z uległej polityki rządu, chcą zmian i to diametralnych. My im te zmiany zapewnimy. Wojsko nie da się wodzić za nos garstce tchórzy. Część wojskowych jest po naszej stronie. To ogromny atut, który wykorzystamy…
    - Zatem czego potrzebujecie? – spytał Stroppe przerywając wywód Julio Valdeza.
    - Pieniędzy, przede wszystkim pieniędzy oraz trochę broni. Ale to może nam dostarczyć prezydent Castaneda. Pieniądze pozwolą przekupić kogo trzeba, zapłacić za zaopatrzenie i broń, zwerbować nowych ludzi i lepiej wyszkolić starych członków naszej organizacji. Do pierwszego etapu nie potrzeba zbyt dużych kwot, ale etap drugi będzie kosztowniejszy i, jeśli mamy sobie poradzić sami, to musimy mieć odpowiednie zaplecze finansowe – odparł Julio Valdez.
    - Oczywiście wszelkie przekazane środki w razie powodzenia operacji zwrócą się wielokrotnie – dodał prezydent Castaneda – Ale czas nie działa na naszą korzyść. Trzeba natychmiast rozpocząć przygotowania, jeśli chcemy, aby etap pierwszy zakończył się do końca tego roku. Gdy to nastąpi, myślę, że najdalej od lutego można liczyć na masowe dostawy ropy do Włoch, Rzymu i Japonii, po bardzo preferencyjnych cenach. Zatem proszę panów o jak najrychlejsze przekazanie mojej propozycji do odpowiednich osób i o szybkie podjecie decyzji.
    - Oczywiście, oczywiście. Sprawa zostanie szybko przedstawiona Führerowi. Z pewnością spodoba mu się ten śmiały i błyskotliwy plan. Gdy stanowiska trzech mocarstw się wykrystalizują damy odpowiedź – odparł Stroppe.
    - Będę czekał z niecierpliwością. A, zapomniałbym, panie Namura, jak idzie wojskom cesarskim w Chinach? – spytał Castaneda.
    - Armia Cesarska jest niepokonana, gdy walczy w imię Cesarza. Trzeba jednak przyznać, że Chińczycy stawiają twardy opór. Nasz wywiad ustalił, że wspomagani są przez Stany Zjednoczone, które zaopatrują ich w broń. Ale nic to w porównaniu z Armią Cesarską. Pekin zdobyty, Nankin i Szanghaj zajęte, a generałom udało się otoczyć gros sił nieprzyjaciela w rejonie rzeki Hang Hue. Dzięki temu powstała w liniach nieprzyjaciela ogromna wyra, w którą wdarły się nasze wojska. X’ian padło. Już niedługo dotrzemy do serca Chin, a wtedy kraj będzie nasz – odparł emocjonalnie Namura.
    - Miło słyszeć tak doskonałe wiadomości, proszę przekazać Cesarzowi moje gratulacje.
    - Oczywiście przekażę, ale do końca wojny jeszcze daleko.
    - Nie chcę zajmować panom więcej czasu. To wszystko co miąłem do przekazania.
    Ambasadorowie ukłonili się i wszyli z gabinetu. Julio Valdez zapytał prezydenta:
    - Myśli pan, że poprą nasz plan?
    - Poprą, poprą, dla ropy zrobią wszystko, bo sami nie maja dostępu do jej źródeł. A nawet jeśli nie, to przeprowadzimy tą akcję sami. FRCA nie zostawia swoich przyjaciół na lodzie.
    - Czyli mam kontynuować przygotowania?
    - Jak najbardziej – potwierdził Castaneda.

    [​IMG]


    San Salvador, 15 listopada 1938.

    Pan Saukel w towarzystwie grupy planistów przeprowadzał właśnie inspekcje w rejonie salwadorskiego rejonu przemysłowego. Oglądano nowe pomieszczenia fabryczne oraz niedawno wybudowaną, nowoczesną elektrownie, która zaspokoi zapotrzebowanie kraju na energię elektryczna na kilkanaście lat. Pan Saukle wygłosił okolicznościową mowę dla zgromadzonych inżynierów.
    - Niech panowie popatrzą tutaj, puścimy tędy linię wysokiego napięcia do Villahermosy, aby zapewnić tamtejszym rafineriom odpowiedni poziom zasilania. W miedzy czasie posuwać się będą pracę nad wzniesieniem podobnej linii w kierunku południowym, tak, aby dostarczyć prąd do południowych regionów kraju. Będzie to jedna z największych inwestycji w historii FRCA. Gdy tego dokonamy można pomyśleć o poprawie stanu połączeń kolejowych, gdyż obecny ich stan nie odpowiada zapotrzebowaniom zjednoczonego państwa. Jest zbyt mało połączeń z północy na południe. Jedna awaria i cały kraj może mieć poważne kłopoty z przewozem towarów z południa na północ. Nie możemy do tego dopuścić. Ale na razie skupmy się na tym co jest. Prezydent zaaprobował kolejny dwuletni plan rozwoju gospodarki. Od dzisiaj przystępujemy do wzmożonej pracy nad jego realizacją. Wymagam pełnego zaangażowania oraz profesjonalizmu podczas jego realizacji. Do dzieła.
    Przemowę tą nagrodziły burzliwe brawa. Każdy kto spoglądał na gmach nowej elektrowni musiał być świadom przemian zachodzących w kraju. Niedawno otwarta elektrownia była najnowocześniejszym tego typu zakładem w całej Ameryce Łacińskiej. Niemiecka technologia pozwala w maksymalny sposób wykorzystać dostępne surowce i zapoczątkować powolny proces elektryfikacji kraju.

    [​IMG]

    Puerto Barrios, 25 listopada 1938.

    W tawernie senior Aruny, jak zwykle pod wieczór, było tłoczno. Rozwój bazy wojennej w porcie oraz wzmożony ruch towarowy spowodował, że coraz więcej ludzi zaglądało do tawerny w poszukiwaniu noclegu lub napitku. Pepe był w swoim żywiole. Codziennie wieczorem przesiadywał w lokalu i raczył, zarówno stałych bywalców, jak i przybyszy opowieściami o swoich zasługach wojennych dla ojczyzny oraz o wizycie u prezydenta. Zawsze, gdy o tym wspominał dumnie wypinał pierś do przodu, by zgromadzeni mogli zobaczyć medal, z którym nigdy się nie rozstawał. O ile przejezdni traktowali paplaninę podpitego staruszka jak dobrą rozrywkę, to miejscowi mieli jej już po dziurki w nosie. Jedna Pepe na każdą sugestię o tym, że wszyscy już słyszeli jego opowieści reagował ogromnym wzburzeniem i marudzeniem, że „w dzisiejszych czasach w ogóle nie szanuje się weteranów zasłużonych dla kraju”. Dlatego z czasem wszyscy uodpornili się na jego gadaninę i go po prostu ignorowali lub stawiali mu kolejkę mocnego wina, aby szybciej się upił i zasnął na ławie.
    Tego wieczora utarg był całkiem niezły. Ludzie zaczynali się powoli rozchodzić do domów. Senior Aruna żegnał ostatnich gości i miał właśnie zamykać lokal. Pepe jak zwykle wzbudzony ze snu, pijackim krokiem zaczął toczyć się do wyjścia, mrucząc coś pod nosem:
    - (Yhhhk), czhyyy…nie…o co thoo ja miahhhłem prosić?! …aaa, tak…(yhhk), juhhhż phhaamiętam…o butelkę szlchhhhetnego trunku (yhhk)…
    - Dostaniesz jak wytrzeźwiejesz, a teraz wynoś się już, bo chce zamknąć – denerwował się jak zwykle senior Aruna, który miał już dość powtarzającej się co wieczór konieczności wyproszenia „starego wojaka” z tawerny. W końcu Pepe chwiejnym krokiem opuścił tawernę i podreptał w dół ulicy. Senior Aruna wyciągnął z kieszeni chusteczkę i otarł pot z czoła. „Jeszcze podliczę utarg i do spania” – pomyślał. Odwrócił się i właśnie wchodził do tawerny, gdy usłyszał za pleców pytanie:
    - Senior Aruna? Właściciel tawerny?
    - Tak, to ja, o co chodzi?
    - Mam panu przekazać wiadomość od Miguela – odparł tajemniczo nieznajomy.
    - Od jakiego Miguela? – spytał zdziwiony Aruna – Nie znam żadnego Miguela.
    - Doprawdy? Poznał go pan dwa lata temu.
    - Dwa lata temu? – odparł coraz bardziej przerażony Aruna – Nie pamiętam co robiłem w dwa lata temu. Daj mi pan wreszcie spokój! Bo zawołam policję!
    - Spokojnie, już idę, tylko przekaże panu wiadomość od niego.
    - Co to za wiadomość?
    - Miguel przesyła panu pozdrowienia zdradziecka kanalio!
    W tym momencie nieznajomy wyciągnął z kieszeni nóż i rzucił się na Arune. Wywiązała się szamotanina, ale napastnik był silniejszy. Wprawnym ruchem ręki poderżnął gardło swojej ofierze. Właściciel tawerny padł twarzą na chodnik i rozpaczliwie próbował złapać powietrze. Zabójca nogą odwrócił leżącego Arune na plecy. Wpatrywał się chwile w jego agonię, po czym zadał mu jeszcze jeden cios nożem w serce, aby mieć pewność, że nie przeżyje. Następnie znikł w ciemnościach nocy zostawiając ciało martwego senior Aruny na progu jego tawerny.

    [​IMG]

    Gabinet prezydenta, Gwatemala, 1 grudnia 1938.

    W gabinecie obecny jest głównodowodzący marynarki wojennej, admirał Urribe oraz szef sztaby FRCA generał Vaides.
    - Zatem panowie, czy wytyczne przyszłych operacji są gotowe? W tej sprawie współpraca marynarki i sił lądowych będzie niezwykle istotna. Panie Urribe, jak pan sądzi, czy pańskie siły są gotowe do przeprowadzenia operacji przewozu wojsk?
    - Prace szkoleniowe we flocie wojennej cały czas trwają. Osobiście nadzoruję kolejny etap szkoleń. Żegluga konwojowa nie jest prosta sprawą i wbrew pozorom wymaga sporego doświadczenia. Jednak obszary operacyjne w planowanej interwencji nie będą odległe, więc sadzę, że flota FRCA w pełni sprosta pańskim wymaganiom. Generał Vaides jest ze mną w stałym kontakcie.
    - Tak jest – potwierdził Vaides – Plany strategiczne są już gotowe. Wszystko teraz zależy od sytuacji zastanej na miejscu. Wydzieliłem na razie Drugą Armię Federacji do tej misji, ale w razie czego postawiłem w stan gotowości jednostki z Pierwszej Armii. Czekamy tylko na rozkaz. Czy państwa nam przyjazne już zdecydowały się na poparcie naszych planów?
    - Jeszcze nie. Nie mam na razie żadnej odpowiedzi. Mimo to operacja zostanie przeprowadzona. Panie Urribe, statek z bronią dla powstańców ma być gotowy do drogi w Puntarenas, nieopodal San Jose. Załoga ma być gotowa do wypłynięcia w każdym momencie. Julio Valdez oddelegował przewodnika, który pokaże drogę do punktu spotkania. Statek ma zawinąć do wskazanego miejsca i wydać broń powstańcom. W razie kłopotów kapitan ma zniszczyć całą posiadaną dokumentację, jasne?
    - Tak jest. Dobrałem już odpowiedniego kapitana od tej misji – potwierdził admirał.
    - Doskonale, zatem niech armia czeka w gotowości, a admirał Abel szykuje transportowce do drogi. Pan admirale zapewne stanie na czele Pierwszej Eskadry, która ma osłaniać lądujących na brzegu żołnierzy.
    - Tak jest! Pierwsza Eskadra stoi w pełnej gotowości. Prace modernizacyjne na „ARF Camalotz” dobiegły już końca.
    - A krążownik? Czy pracę nad projektem okrętu postępują bez przeszkód? – spytał prezydent.
    - Wszystko przebiega sprawnie, tym bardziej, że od Argentyny otrzymaliśmy interesujące plany, które można znakomicie wykorzystać przy projektowaniu okrętu.
    - Doskonale, doskonale. Wysłałem już ministra Klee, aby poinformował naszych sojuszników o nadchodzącej operacji. Teraz pozostaje tylko czekać. Dziękuję panowie za wytężoną pracę. Miejmy nadzieję, że nie pójdzie ona na marne.

    [​IMG]


    [​IMG]


    Gabinet prezydenta, Gwatemala, 4 grudnia 1938.

    - Witam pana ambasadora – rzekł prezydent witając pana Stroppe, który przybył z oficjalną wizyta – Mam nadzieję, że ma pan dla mnie dobre wieści.
    - Wieści mam, ale nie wiem, czy dobre. Pański pomysł spodobał się rządowi Rzeszy i Füher udzielił zgody na udzielenie pomocy finansowej w tej operacji. Włosi również wyrazili wstępną zgodę, ale jak to Włosi, nie śmierdzą groszem, jak zwykle zresztą, więc poza poparciem na arenie międzynarodowej niewiele mogą zdziałać. Japonia podobnie, z tym, że zapewniony zostałem, że rząd cesarski również niezwłocznie poprze wykreowaną pańskim zagraniem sytuację. Tak więc nie jest tak kolorowo, jakby mogło być – zakończył Stroppe.
    - Nie szkodzi. Operacja zostanie przeprowadzona, bo w tym leży interes mojego kraju. Pomoc Niemiec jest bezcenna i na nią głównie liczyłem. Zatem przystępujemy do działania. 10 grudnia z portu Puntarenas wypłynie statek transportujący broń i ekspertów dla powstańców. Jeżeli Julio Valdez mówił prawdę to dokonanie przewrotu nie powinno być zbyt trudne, ale w razie kłopotów zainterweniujemy. Armia i flota FRCA jest w stanie pogotowia.
    - Otwarta interwencja? Trochę to ryzykowne – rzekł Stroppe.
    - Ma pan racje i wolałbym tego ryzyka uniknąć, ale musimy być gotowi na wszelkie możliwości. Zresztą świat śledzi teraz błyskawiczne postępy armii japońskiej w Chinach. To jest dobry czas. Gdy w polityce jest dużo wielkich wydarzeń, małe mogą przejść niezauważone – odparł prezydent zapalając cygaro.
    - Tu się z panem zgadzam.
    - Zatem odpocznijmy, bo następne dni będą bardzo ciężkie, przynajmniej dla mnie.

    Puntarenas, 10 grudnia 1938.

    W porcie stał statek transportowy załadowany bronią dla powstańców. Trwały ostatnie przygotowania do wypłynięcia w rejs. Na jego pokładzie znajdowali się również oficerowie armii FRCA, którzy pomogą w sformowaniu oddziałów powstańców. Powodzenia całej akcji zależy jednak od postawy armii. Gdy armia opowie się za powstaniem - rząd upadnie. Jeśli będzie inaczej zacznie się wojna domowa. Jednak Julio Valdez zapewniał prezydenta, że znaczna część armii jest po jego stronie, a broń jest potrzebna do uzbrojenia jego bojowników, którzy muszą opanować teren zanim wojsko wkroczy do akcji. „Każdy karabin się przyda” - mówił. Statek otrzymał właśnie rozkaz wyjścia w morze. Powstanie miało wybuchnąć za pięć dni. Czas był dobrze obliczony. Teraz nie było już odwrotu. „La Bella Blanca” opuszczała właśnie port i skierowała się na południowy wschód.

    W następnym odcinku:
    Kto zamordował senior Arune?
    Czy plan prezydenta się powiedzie?
    CZy powstanie pod przywództwem Julio Valdeza się powiedzie?

    Tytuł następnego odcinak: La Bella Blanca
    ----------------------------------
     
  22. Ponury Joe

    Ponury Joe Guest

    FRCA AAR
    16 grudnia 1938 - 15 luty 1939


    Odcinek XLVII - La bella Blanca




    Pałac prezydenta, Gwatemala, 16 grudnia 1938.

    Do gabinetu, bez pukania wpadł szef wywiadu Bolanos. Był wyraźnie podniecony.
    - Zaczęło się, zaczęło się! – zakomunikował lekko zdyszany. Prezydent czytał właśnie gazetę, którą odłożył na biurko i zaciągnął się cygarem.
    - Owszem, zaczęło się. Rebelia miała wybuchnąć wczoraj wieczorem. Julio Valdez okazał się całkiem dobrym organizatorem, zobaczymy jakim okaże się caudillo. Armia? Czy armia poparła pucz?
    - Z pierwszych informacji wynika, że wojsko na razie nie zajęło stanowiska. Nie przystąpili do tłumienia puczu, ani nie wsparli strony rządowej.
    - Czekają, słusznie, niech czekają, da to czas rebeliantom na okrzepnięcie. Teraz jest największe niebezpieczeństwo. Pucz mógłby zostać stłumiony w zarodku, ale jak widać na to się nie zanosi. Zobaczymy, czy przechwałki Valdeza mają jakiekolwiek powiązanie z rzeczywistością. Jeśli ma poparcie w armii to pucz się powiedzie, jeśli nie - rozstrzelają go. Proszę przesyłać mi regularne raporty o rozwoju sytuacji. Czy nasi ludzie dotarli już do celu?
    - Brak na razie o tym informacji, ale powinni właśnie znajdować się nieopodal wybrzeża – odparł Bolanos, ocierając pot z czoła chusteczką.
    - Rozumiem, gdyby armia wkroczyła do akcji po którejkolwiek ze stron, proszę mnie natychmiast o tym poinformować
    - Tak jest!

    Buenaventura, 16 grudnia 1938.

    Z pokładu „La bella Blanca” widać było już wybrzeże. Kapitan Nobrega spojrzał przez lunetę na port w Buenaventura.
    - I jak? Port jest w naszych rękach? – spytał Bueno, człowiek Julio Valdeza.
    - Nie wiem, ani żywej duszy. Widzę jakiś dym w oddali, ale nie widzę nikogo na nadbrzeżu.
    - Panie kapitanie, panie kapitanie, od strony lądu słychać strzały! – zameldował obserwator.
    - Czyżby wasi ludzie nie opanowali jeszcze portu?
    - Zgodnie z planem miasto powinno być od wczoraj w naszych rękach. Możliwe, że napotkano na większy opór niż zakładano. Opanowanie Buenaventury jest podstawą osiągnięcia sukcesu, to ważne miasto na wybrzeżu pozwalające kontrolować południe kraju.
    - Zatem co robimy? – spytał kapitan.
    - Pomóżmy w zdobyciu miasta!
    - Co? Nie podoba mi się to, to zbyt ryzykowne, w razie klęski naraziłbym mój kraj na poważne konsekwencje. Nikt nie może się dowiedzieć, że FRCA wspiera rebelie.
    - Jeśli rebelia padnie, to wasz kraj i tak nie osiągnie celów, jakie sobie postawił i nadal pozostanie tylko lokalnym kraikiem, a nie światowym graczem. Mam na pokładzie wszystko czego nam trzeba, broń, ludzi, amunicję. Wystarczy uderzyć na tyły obrońców – gorąco nalegał Bueno.
    Zapadłą cisza, kapitan statku obserwował nadbrzeże w poszukiwaniu jakichkolwiek ludzi. W końcu rzekł:
    - Uzbroić załogę, ale niech czekają pod pokładem. Wejdziemy do portu jako neutralny statek i zobaczymy jaka jest sytuacja. Gdyby pucz został stłumiony odpłyniemy.
    - Tak jest!
    „La bella Blanca” skierowała się w stronę nadbrzeża portowego. Wpłynęła już do portu, gdzie nadal panował spokój. Ku nim nie wypłynął żaden statek. Coraz wyraźniej natomiast słychać było odgłosy wystrzałów z głębi miasta. Światło zachodzącego słońca, opustoszałe nadbrzeże i czarny dym z płonących budynków, wzbijający się ku niebu, nadawał chwili apokaliptyczny blask. Wybrano grupkę zwiadowców, która w szalupie miała dostać się do miasta i zbadać sytuację. Bueno został wybrany na dowódcę eskapady. Pokład statku był pusty, ledwie kilku marynarzy kręciło się i udawało, że coś robią. Reszta w nerwowym oczekiwaniu siedziała stłoczona w ładowni. Kapitan Nobrega nadal obserwował przez lunetę miasto starając się rozeznać się w sytuacji. Obserwował jak w szalupie grupka ochotników wiosłowała w kierunku brzegu. Gdy wreszcie dotarli na stały ląd rozbiegli się szybko w różne strony. Po około pół godziny wrócili na nadbrzeże. Szybko wsiedli do szalupy i zaczęli zbliżać się do statku. Bueno pierwszy wszedł na pokład i od razu popędził na mostek kapitana:
    - Walki trwają, port jest bezpieczny, obrońcy zostali wyparci na obrzeża miasta, gdzie utworzyli punkty oporu. Właśnie trwają walki o nie. Dotarłem do dowódcy rebeliantów. Wysłał już ludzi, którzy pomogą w rozładunku statku.
    - Dlaczego nikt nie czekał na nas na nabrzeżu?
    - Potrzebują wszystkich ludzi, aby opanować miasto, gdy to się stanie, południe kraju stanie przed nami otworem i możliwa stanie się koncentracja sił. A wtedy ruszymy wspomóc naszych w Bogocie.
    - No dobra, niech wasi ludzie podpłyną holownikami, przybijamy do brzegu! Załoga pomoże w walce, ruszać się, ruszać się!
    Faktycznie, po kilkunastu minutach, za pomocą portowych holowników, „La bella Blanca” przybiła do nadbrzeża portowego i spuściła kotwicę. Natychmiast rozpoczęło się rozładowywanie broni i amunicji. Z części marynarzy sformowano mały oddział bojowy i wysłano na pomoc w walkach o Buenaventurę. Z pomocą kilku ciężarówek przewieziono broń do centrum miasta. Kapitan Nobrega udał się na spotkanie z dowódcą rebeliantów. Po kilku minutach jazdy dotarł do centrum miasta. Gdzieniegdzie widać było ślady walki, naprędce sformowane barykady, płonące domy, ciała poległych, których nie zdążono jeszcze uprzątnąć. W jednym z domów mieściła się główna kwatera przywódcy powstańców.
    - Kapitan Nobrega? – spytał wysoki mężczyzna w podniszczonym ubraniu.
    - Zgadza się – odparł zapytany.
    - Cieszę się, że nareszcie pomoc z FRCA dotarła, walki o Buenaventurę przeciągają się, zaczynało już nam brakować amunicji. Nie spodziewaliśmy się, że opór elementów rządowych będzie taki silny. Na szczęście zabezpieczyliśmy port w pierwszej kolejności – rzekł Ramos, dowódca powstańców w Buenaventure.
    - Jak wygląda sytuacja?
    - Jak już mówiłem ,wróg został wyparty z nadbrzeża, dziś nad ranem oczyściliśmy centrum, teraz trwają walki o obrzeża miasta, bez ich opanowania nie możemy wydostać się w teren, aby wzmocnić nasze siły. Na północy, w gmachu dawnej straży broni się około 300 osób, policjanci, resztka garnizonu i kilkunastu ochotników z miasta., na wschodzie jest stary magazyn, gdzie umocniło się kolejna grupka lojalnych rządowi służalców, nie zdołaliśmy całkowicie odciąć komunikacji miedzy tymi dwoma punktami, natomiast na południu walki powoli dobiegają końca, bronią się jeszcze w gmachu starego hotelu „Gringo” oraz w przyległych budynkach. Ale siły obrońców topnieją, gdyż tam skierowałem najwięcej ludzi. Będziemy eliminować opór po kolei zaczynając od najsłabszych punktów. Wysłałem posłańca do Juli Valdeza, który w Ibague gromadzi siły do marszu na Bogotę. Może przyśle nam posiłki, ale na razie jesteśmy zdani na własne siły – zakończył relacjonować sytuację Ramos.
    - Zatem dobrze, że tu jesteśmy. Trwa właśnie rozładunek broni i amunicji, również oficerowie z FRCA pomogą w reorganizacji oddziałów powstańczych. Wspólnie zrobimy tutaj porządek. Mam coś specjalnego, co nam w tym pomoże.
    - Coś specjalnego? – spytał zdziwiony Ramos.
    - Tak, czy dysponujecie tutaj artylerią?
    - Artylerią? Nie, o ile mi wiadomo to garnizon w Buenaventura nie był w nią zaopatrzony.
    - Zatem dobrze, na pokładzie mam dwie haubice, kaliber 105 milimetrów i zapas amunicji. Kilka strzałów i miejsca oporu zamienią się w kupę gruzu. To powinno skrócić czas potrzebny do opanowania miasta.
    - Ooo, nie spodziewałem się takiej pomocy, doskonale, doskonale, zatem nie traćmy czasu i do dzieła. Może przed wieczorem uda się nam złamać opór na południu. Wtedy nawiążemy kontakt z południem kraju i Ibague. Dowiemy się, jak idzie innym oddziałom.
    Po niecałej godzinie haubice zostały wyładowane na brzeg i przetransportowane na południe miasta. Gdy wszystko było gotowe wybrano na pierwszy cel gmach starego hotelu „Gringo”. Do szturmu przygotowano ponad setkę ludzi. Celowniczy wymierzyli i dali pierwszą salwę. Ściana frontalna budynku dosłownie rozsypała się grzebiąc znaczna część obrońców, sufit częściowo załamał się wzbijając w powietrze kłęby dymu. Po chwili haubice wystrzeliły w kierunku kolejnych budynków stanowiących część umocnień wojsk rządowych. Zaraz potem do szturmu ruszyli rebelianci. Walka była krótka, gdyż zdezorientowani obrońcy masowo rzucali broń i poddawali się. Do siedziby Ramosa dotarł meldunek:
    - Południowy punkt oporu zlikwidowany, siły przerzucone na północ!
    Nad miastem zapadła noc, walki ustały, wszyscy zbierali oddech na dzień jutrzejszy.

    Ibague, 18 grudnia 1938.

    Ibagu, miasto w połowie drogie między Buenaventura, a Bogotą było siedzibą największego garnizonu poza stolicą. To tutaj zmagazynowane były duże zapasy amunicji oraz ciężki sprzęt. Tutaj też stacjonowała znaczna liczba żołnierzy. Julio Valdez przybył do Ibague 10 grudnia i nawiązał kontakty ze swoimi ludźmi, odwiedził również dowódcę garnizonu miasta i innych oficerów. Jakie były wyniki tych rozmów? Tego nie wiedział nikt, oprócz samego Valdeza. Mimo to już 12 grudnia wieczorem rozesłał do lokalnych działaczy spisku posłańców z zapieczętowanymi rozkazami. W nocy z 14 na 15 grudnia uczestnicy puczu sformowali prowizoryczne oddziały i rozpoczęli działanie. Zgodnie z planem ułożonym przez Valdeza najpierw miano opanować wybrzeże, a następnie skierować się na Bogotę. Wojsko miało zachować bierność, tak, aby puczyści mogli opanować teren. Sytuacja rozwijała się pomyślnie, Cartagena i inne północne miasta na wybrzeżu zostały opanowane przez puczystów, a garnizony wojskowe przeszły na ich stronę. Gorzej szło na południu, gdzie po ciężkich walkach i z pomocą specjalistów z FRCA padła 17 grudnia Buenaventura oraz Cali. Julio Valdez zrezygnował zatem z marszu na południe w kierunku Paso, lecz polecił skoncentrować siły i ruszyć na Bogote. Garnizon Ibagu przeszedł na jego stronę. Teraz należało przystąpić do ostatecznej rozgrywki i obalić rządy Montejo. Padł rozkaz – „Na stolicę!”

    [​IMG]

    [​IMG]


    Pałac prezydencki, Gwatemala, 22 grudnia 1938.

    Z wizytą u prezydenta zjawił się ambasador Stroppe.
    - Zatem chciałby pan widzieć jak przebiega nasza małą operacja?
    - Tak jest, Führer jest ciekawy, czy pieniądze przez niego wyłożone się zwrócą.
    - Może pan uspokoić Führera, wszystko na razie przebiega po naszej myśli. Były co prawda małe komplikacje, ale zostały one przezwyciężone.
    - Komplikacje? To znaczy?
    - Napotkano gdzieniegdzie na większy opór niż zakładano, ale został on skutecznie złamany. Ciężkie walki trwały o Buenaventurę i słuszną decyzją okazało się wysłanie naszej pomocy. Gdyby to miasto pozostałoby w rękach lojalistów, to kontakt między puczystami byłby znacznie utrudniony. Wczoraj dotarła do mnie wiadomość, że walki o Bogotę właśnie się zakończyły. W garnizonie powstał rozłam i na wieść o naciąganiu sił Julio Valdeza, Montejo dał dyla wraz z nielicznymi zwolennikami. Szybko stłumiono nieliczne punkty oporu w stolicy i teraz panuje tam spokój.
    - A co z Montejo i innymi liderami obozu rządowego? – dopytywał się Stroppe.
    - Uciekali w stronę Mitu, przy granicy z Brazylią, ale oczywiście tam nie dotarli. Pojmali ich rebelianci i rozstrzelali na miejscu. Oczywiście oficjalna wersja brzmi, że popełnili samobójstwo lub zbiegli w dżunglę. Ta więc „legalna” władza znikła, teraz Valdez wprowadza swoje porządki. Myślę, że stłumienie ostatnich punktów na południu oporu będzie tylko formalnością.
    - Czy to oznacza, że pucz się powiódł?
    - Tak, można tak powiedzieć.
    - Zatem teraz przystąpimy do punktu drugiego naszego planu?
    - O nie, jeszcze nie. Na razie jest za wcześnie. Musimy dać czas Valdezowi na umocnienie się w kraju i reorganizację armii. Dopiero wtedy przystąpimy do realizacji etapu drugiego. Do tego myślę, że warto poczekać na jakieś ważne wydarzenie, które odciągnie uwagę opinii międzynarodowej od tego regionu świata.
    - Jakie wydarzenie ma pan na myśli? – spytał dociekliwie Stroppe.
    - Bo ja wiem? Może jakaś wojna, może jakiś głośny zatarg międzynarodowy? Nie wiem, ale to ładnie odwróciłoby uwagę od naszych zamiarów. Wie pan, lepiej być zabezpieczonym na wszelką ewentualność, ale jak nic się nie będzie działo to zaryzykujemy. Na razie nikt nas nie wiąże z wydarzeniami w Kolumbii i lepiej, żeby tak pozostało.
    - Ma pan rację.
    - Tak, ale dość o tym. Mam dla pana zaproszenie na wielki festyn lotniczy.
    - Festyn lotniczy? – spytał rozbawiony Stroppe.
    - Tak, południe kraju może się czuć trochę niedowartościowane, dlatego, aby nie wywoływać wrażenia lekceważenia południowych prowincji organizujemy wielki festyn dla mieszkańców. Ma pan moje zaproszenie. Polecimy rządowym samolotem.

    [​IMG]


    Panama, 27 grudnia 1938.

    Trwał właśnie wielki festyn na lotnisku pod Panamą. Mieszkańcy miasta korzystając z wolnego czasu tłumnie zjechali się na uroczystości. Trwały rozmaite konkursy, występy zespołów ludowych i inne rozrywki dla ludności. Jednak lada chwila miał się rozpocząć gwóźdź programu. Od dobrych kilku godzin ludzie ustawiali się wzdłuż wytyczonych barierek i wpatrywali się w niebo.
    - Mamusiu, mamusiu! Już są, widzę ich! – zwołało dziecko, które wpatrywało się w niebo. Faktycznie, tłum zareagował ożywieniem. Nadlatywał pierwszy klucz samolotów. Są to kolejne myśliwce oddane do służby w siłach powietrznych Federacji. W kilku kluczach pierwsza grupa samolotów nadleciał nad płytę lotniska z północy i ku uciesze zgromadzonych ludzi wykonał kilka prostych manewrów. Spiker przez megafon zakomunikowała:
    „ Nad nami 3 Skrzydło Myśliwskie „Quetzal”! Za sterami samolotów siedzą młodzi adepci lotnictwa szkolący się w Federalnej Akademii Lotniczej. Są to średnio zaawansowani piloci mający za sobą dopiero kilkadziesiąt godzin lotów szkoleniowych. Nagrodźmy ich obfitymi oklaskami!”
    Po zaprezentowaniu swoich umiejętności przez publicznością, kolejne maszyny zaczęły lądować na płycie lotniska. Gdy wszystkie maszyny wylądowały spiker zapowiedział kolejną grupę samolotów.
    „Tym razem mają państwo okazję podziwiać najbardziej zaawansowanych pilotów, którzy odbyli setki lotów ćwiczebnych. Przed państwem 4 Skrzydło Myśliwskie „Zopilote”! Samoloty z tej grupy zaprezentują państwu najbardziej widowiskowe manewry powietrzne. Podziwiajmy umiejętności naszych chłopców!”.
    Na trybunie honorowej zasiadał prezydent Castaneda w towarzystwie ambasadora Stroppe. Obaj obserwowali przez ewolucje samolotów. W końcu Stroppe rzekł:
    - Piękne widowisko. Ludzie są zachwyceni.
    - Ja myślę, to powinno poprawić nasze notowania.
    - Z pewnością się tak stanie – rzekł ambasador i po chwili zapytał – Czy są jakieś nowe wiadomości od Julio Valdeza?
    - A to pana interesuje? – rzekł z lekkim uśmiechem prezydent nie przestając wpatrywać się w niebo – Sytuacja jest opanowana, kraj jest pod kontrolą rebeliantów.
    - Czy ma pan już jakiś przybliżony termin interwencji?
    - Nie, jeszcze nie, ale poleciłem już przebazować trzon naszej floty na Morze Karaibskie. Wszystkie siły są gotowe, ale na razie czekamy, do czasu.
    - Rozumiem, troszkę się niecierpliwię tą zwłoką, ale myślę, że wie pan najlepiej jak zrealizować nasze wspólne cele.
    - Ależ panie ambasadorze, pośpiech to zły doradca. Na wszystko przyjdzie czas – odparł spokojnie prezydent.

    [​IMG]


    Puerto Barrios, 12 stycznia 1939.

    Był środek nocy. Miasto pogrążone było we śnie, gdy nagle mieszkańców zbudził odgłos dzwonu z wieży kościelnej.
    - Pali się! Pożar! – ktoś krzyczał na ulicy.
    Pepe wyrwany ze snu wyszedł zobaczyć co się dzieje. Idąc w kierunku nadbrzeża dostrzegł łunę pożaru na tle ciemnego nieba.
    - A niech mnie! Czy to przez przypadek nie pali się tawerna nieboszczyka Aruny?
    Przyspieszył kroku i po chwili dotarł przed budynek, gdzie zgromadził się tłum gapiów obserwujących akcję gaszenia pożaru przez lokalna straż, wspieraną przez okolicznych mieszkańców.
    - Jasny gwint, faktycznie! Co tu się dzieje? – spytał sam siebie Pepe – Najpierw ktoś morduje poczciwego Arunę bez powodu, a teraz jeszcze pożar jego knajpy? Jeśli to jest przypadek to jestem szczurem lądowym!
    - Hej Pepe, stary druhu! – rzekł Felippe – Więc też przyszedłeś ogrzać ręce?
    - To nie jest powód do śmiechu stary dziwaku – oburzył się Pepe – Wiesz co się stało?
    - Nie mam pojęcia, wiem tylko, że knajpa pali się jak pochodnia i wątpię, aby to było zaprószenie ognia. Oj, stary Aruna musiał komuś równo nadepnąć na odcisk, skoro mszczą się na nim nawet po śmieci.
    - Daj spokój, wiesz jaki był Aruna, taki tłusty karczmarz jak on z nikim by nie zadarł.
    - Więc jak to wytłumaczysz? Najpierw ktoś go zamordował, podrzynając mu gardło jak świnia, a teraz płonie jego cały dobytek. Mi coś się tutaj nie podoba, mówię ci z tego wszystkiego wynikną jakieś kłopoty dla nas wszystkich.
    - Eee – machnął ręką Pepe i już miał zamiar wrócić do domu, aby dalej spać, gdy zauważył jakieś czerwone bohomazy na ścianie budynku naprzeciwko tawerny.
    - Te, Felippe, czy to zawsze tam było?
    - Co? – spytał zapytany i odwrócił się we wskazanym kierunku. Podszedł bliżej, aby odczytać napis.
    - To świeża farba!
    - Co tam pisze? – dopytywał się Pepe, któremu wzrok powoli zaczynał szwankować, tak, że w ciemnościach mało co mógł odczytać.
    - Eee, zaraz, poczekaj, muszę poskładać litery – el socialismo será la que triunfe! Leopardo Rojo lucha! (Socjalizm zwycięży! Czerwone pantery walczą!)
    - Co to znaczy do cholery? – zdziwił się Pepe i podrapał się po głowie.
    - Skąd mam wiedzieć? Lepiej jednak zameldujmy to policji, bo mi się to nie podoba.
    - Rób jak chcesz, ja idę spać – odparł Pepe, który machnął ręką i spojrzał jeszcze z żalem na dogasające zgliszcza tawerny, w której spędził tyle czasu. Zrobiło mu się strasznie smutno. Wracając do domu rozmyślał nad ostatnimi wydarzeniami. „Aruna, ty stary pryku, co zrobiłeś? Będzie mi ciebie brakować”. Był już pod domem, gdy zatrzymał się i spojrzał w niebo. Wyciągnął z kieszeni piersiówkę i mruknął pod nosem: „Za ciebie Aruna, gdziekolwiek teraz jesteś”. Pociągnął potężny łyk i położył się ponownie spać.

    [​IMG]


    Gabinet prezydenta, Gwatemala 20 stycznia 1939.

    Nowy rok przyniósł moc nowych zadań przed prezydentem FRCA. Zaraz po zakończeniu przerwy świątecznej na jego biurku zgromadziła się duża sterta dokumentacji do przejrzenia. Prezydent mógł to zlecić co prawda ministrom, ale lubił mieć osobistą piecze nad każdą ważna decyzją podejmowaną przez ministerstwa. Po śniadaniu i wypiciu filiżanki mocnej kawy prezydent zabrał się do pracy. Przejrzał zatwierdzone ustawy będące zamknięciem długiej drogi jaką FRCA przeszła w ciągu ostatnich trzech lat. W sposób znaczący wzrosła skuteczność gospodarki kraju, a nowe technologie skróciły czas produkcji. Prezydent bez wahania złożył podpis pod nowym pakietem ustaw, gdyż zostały one polecone przez Saukela, niemieckiego doradcę do spraw przemysłowych. Dalej przyszła kolej na zatwierdzenie nowych zamówień publicznych. Po wykonaniu zamówienia na samoloty myśliwskie, przyszła kolej na rozbudowę sił morskich. W Stoczniach Federalnych założono zamówienie na trzy niszczyciele dla floty Federacji. Do tego polecono przeprowadzić prace modernizacyjne na krążowniku ARF Ixtlilton” oraz na czterech pozostałych jednostkach – dwóch lekkich krążownikach„ARF Tlacuache”, „ARF Mayate” oraz dwóch niszczycielach „ARF Ajolte” i „ARF Chapulin”. Jednak z braku środków na jednoczesną realizację zamówienia jednostki te przejdą modernizację pojedynczo. Z końcem roku zakończyło się również proces mechanizacji przemysłu Federacji. Założenia teoretyczne przekazane FRCA przez rząd argentyński zostały bardzo dobrze wykorzystane. Prace postępowały niezwykle szybko i przemysł w niedługim czasie odczuje pozytywne skutki wprowadzonych zmian. Jednak goście z Argentyny wcale nie opuszczają jeszcze Federacji, gdyż pomogą nad rozwojem technik konstrukcyjnych, które umożliwią znaczne przyspieszenie wznoszenia wszelkich skomplikowanych konstrukcji, takich jak np. fortyfikacje nadbrzeżne i lądowe. Prace zostały ponownie powierzone specjalistą z German Oil Company, jako, że reprezentują oni najwyższe umiejętności i standardy spośród wszystkich zakładów przemysłowych w kraju.

    [​IMG][​IMG]


    Gabinet prezydenta, Gwatemala, 2 lutego 1939.

    - Stanowczo protestuję, tak jest protestuje przeciwko ignorowani potrzeb sił lądowych i faworyzowaniu marynarki i lotnictwa. Przemysł nie otrzymuje od kilku miesięcy zamówień dla armii. Osiągnęliśmy na razie połowę zakładanego stanu liczbowego armii. Nie otrzymujemy żadnego wsparcia, a nakłada się na nas kolejne obowiązki. Tak dalej być nie może – narzekał szef sztabu. generał Vaides, który przybył do prezydenta, aby zdać relację z narastającego niezadowolenia w kręgach oficerów armii.
    - Przesadzasz Vaides, przecież w tamtym roku gros środków został właśnie przeznaczony na siły lądowe. Nie możemy przecież zaniedbywać innych rodzajów sił zbrojnych – odparł prezydent.
    - Ale to na nas spoczywa największa odpowiedzialność, a w najnowszym zamówieniu środki zostały przeznaczone wyłącznie na marynarkę. Również prace nad postępem technologicznym armii stoją w miejscu. Od blisko dwóch lat nie otrzymaliśmy nowego wyposażenia, schematy operacyjne powoli odchodzą do lamusa, potrzebujemy nowych rozwiązań teoretycznych.
    - Rozumiem doskonale, co pan generał chce mi przekazać, ale na razie nie mam wolnych środków, aby przeznaczyć je na armię.
    - O ile mi wiadomo w Stoczniach Federalnych kończą właśnie pracę nad projektowaniem krążownika dla marynarki, otrzymali nowe zlecenie, więc chwilowo mają nadmiar pracy. Proszę przesunąć te środki na siły lądowe. Niech Arsenał Federalny zajmie się modernizacją wyposażenia armii. Czas najwyższy, jeśli mamy zrealizować nasze plany, uważam takie środki za konieczne – rzekł Vaides.
    - Muszę to najpierw uzgodnić z admirałem Urribe. To on jest odpowiedzialny za całokształt prac nad rozbudową marynarki.
    - Panie prezydencie, przecież dobrze wiadomo, że będzie się on starał zrobić dokładnie to samo co ja, czyli przekonać pana do swoich racji. Niech pan podejmie decyzję sam, zdając się na własna opinię – próbował podejść prezydenta Vaides.
    - Sprytnie, całkiem sprytnie. No dobrze, dostaniecie te środki. Wydam Arendano odpowiednie dyspozycje.
    – Bardzo panu dziękuję, ta decyzja z pewnością wzmocni zaufanie armii do pańskiej osoby. Ja tutaj wcale nie kieruję się własnymi interesami, ale dobrem kraju, bo silna armia w dzisiejszych czasach to podstawa.
    - Rozumiem, rozumiem, niech się pan już nie tłumaczy – odparł łagodnie Castaneda.
    - Zatem to wszystko, co miałem do zakomunikowania.

    [​IMG]


    W następnym odcinku:
    Kto podpalił tawernę Aruny?
    Czym lub kim są "Czerwone pantery"?
    Na czym polega drugi etap planu prezydenta Castanedy?

    Tytuł następnego odcinka: Panamerykańskie ambicje

    ----------------------------------------------------
     
  23. Ponury Joe

    Ponury Joe Guest

    FRCA AAR
    16 lutego 1939 - 20 marca 1939


    Odcinek XLVIII - Panamerykańskie ambicje




    Gwatemala, 25 lutego 1939.

    W całym pomieszczeniu leżały porozrzucane najróżniejsze modele broni. Carlos siedział za stołem, na którym stała otwarta butelka jakiegoś alkoholu. Wziął do ręki rewolwer leżący na stole i załadował sześć naboi do bębenka. Sprawdził, czy wszystko jest w porządku i schował broń do kabury przy pasie. Zapalił papierosa i spojrzał na zegarek.
    - Już prawie północ, gdzie ten Chico? Powinien już tu być. Co za nieodpowiedzialny gnojek! Jak się pojawi to spuszczę mu taki łomot, że popamięta. Młokos jeden.
    Zaciągnął się dymem i nasłuchiwał odgłosów kroków. W końcu usłyszał stłumiony tupot. Siedział nadal spokojnie, ale ręka odruchowo skierowała się na rękojeść rewolweru. Ktoś zastukał do drzwi, po czym nacisnął na klamkę.
    - Spokojnie, to ja, Chico – rzekł uprzedzająco młodszy brat Carlosa, wchodząc do pokoju.
    - Nareszcie, gdzie się szwendałeś? Miałeś być już dawno temu…
    - Wiem, wiem. Przepraszam, ale były małe kłopoty.
    - Kłopoty?
    - Tak, ale sobie już z nimi poradziłem. Chłopaki są z nami. Donato otworzy nam bramę do posiadłości. Wszystko jest umówione.
    - Doskonale, doskonale, ta stara gnida za długo pławiła się w luksusie. Jego czas minął. Chłopaki są na dworze?
    - Tak. Przyszli ze mną. Czekają na podwórzu.
    - Wołaj ich. Rozdamy im broń i ruszamy.
    - Jasne braciszku, ale czy na pewno powinniśmy to robić?
    - Co, wątpliwości cię naszły? Nie bój nic, damy radę. Czas na wymianę pokoleniową. Santos nie dostrzega możliwości jakie wynikły ze zmiany sytuacji. On nadal myśli, że wszystko jest po staremu, ma zbyt wąskie horyzonty. Zjednoczenie daje nam okazję do rozciągnięcia stref wpływów, do większych interesów, za większe pieniądze. Ale jeśli się nie pospieszymy to przyjdą inni i sprzątną nam tą okazję sprzed nosa. Zaufaj mi, wszystko jest zapięte na ostatni guzik. Jesteś ze mną?
    Wypowiadając te ostatnie słowa Carlos wstał i położył rękę na ramieniu brata.
    - Zawsze! I nie miałem żadnych wątpliwości, chciałem się tylko upewnić, że jesteś zdecydowany. Teraz wiem, że wszystko pójdzie gładko!
    - Dobry chłopak – odparł z uśmiechem Carlos – No, a teraz nie marnujmy czasu,. Wołaj chłopaków i jazda!
    Po kilkunastu minutach Carlos wraz z Chico i dwom innymi mężczyznami szedł w górę ulicy. Były to slumsy Gwatemali, najgorsza z możliwych okolic. Był środek nocy, więc większość lokali była już pozamykana, a ulice świeciły pustkami. Policji w tej części miasta nikt nie widział od bardzo, bardzo dawna. Innymi uliczkami w tym samym kierunku kierowały się małe grupki podejrzanych osobników. W końcu dotarli pod dużą, mosiężną bramę. Chico podszedł do niej i zastukał lekko – stuk, stuk, odczekał chwilę i zastukał ponownie – stuk, stuk. Słychać było lekki hałas odsuwanej zasuwy i po chwili, w szparze powstałej po częściowym uchyleniu drzwi pojawił się Donato, stary znajomy Carlosa, a aktualnie strażnik głównej bramy w rezydencji Santosa.
    - To wy? Nareszcie. Już myślałem, że dziś nie przyjdziecie. Słuchajcie, stary już śpi, pod drzwiami jest dwóch strażników, wewnątrz jest ich z dwudziestu, może trochę więcej, nie wiem, czy wszyscy wrócili na noc z miasta. Po prawej są kwatery, po lewej pokoje Santosa.
    - Dobra, słyszeliście chłopaki? Wy na prawo, my na lewo. Zabijać bez mrugnięcia okiem. Santos jest mój. Czekajcie aż zdejmę dwóch strażników przed drzwiami do hacjendy. Chico weź z dwóch chłopaków i sprawdź zabudowania gospodarcze. Jasne?
    Wszyscy skinęli głową. Carlos wślizgnął się niepostrzeżenie przez uchyloną bramę i korzystając z cienia zalegającego wokół mury otaczającego posiadłość zbliżał się w kierunku wejścia do posiadłości. Wyciągnął nóż i cichutko podkradł się do ganku. Jeden ze strażników zasnął oparty o mur, drugi przechadzał się wzdłuż schodów. Carlos wyskoczył z cienia, gdy ten właśnie się odwracał. Błyskawiczny ruch nożem i ofiara nie miała żadnych szans, szybko odciągnął ciało w cień i podkradł się do śpiącego ochraniarza. Szybki cios nożem w serce sprawił, że zaatakowany nie zdążył się obudzić. Ciało bezwładnie osunęło się na ziemię. Carlos dał znać swoim ludziom. Pojedynczo wchodzili przez bramę i zgodnie z planem rozchodzili się po posiadłości. Carlos wyciągnął broń i skinął głową na kompanów. Kopem wywarzył drzwi do hacjendy. Wszyscy wpadli do środka i rozbiegli się mordując zaskoczonych w środku nocy mieszkańców posesji. Carlos udał się na lewo w poszukiwaniu Santosa. Odnalazła go w jednej z jego kilku sypialni. Był całkowicie zaskoczony, ale chciał sprawiać wrażenie, że nadal panuje nad sytuacją.
    - Co to ma znaczyć?! – spytał głosem pełnym oburzenia.
    - Dobry wieczór senior Santos – rzekł uprzejmie Carlos – Proszę nie sięgać po broń leżącą na stoliku, bo zabiję pana zanim zdążymy porozmawiać.
    - Kim jesteś?
    - To ja, Carlos Vera. Nie poznaje mnie senior? Jestem rozczarowany.
    - To ty?! Czego chcesz kanalio? Wynoś się stąd, albo zwołam moich ludzi i zrobią z tobą porządek!
    - Widzę, że lubisz stary niedołęgo rozkazywać, co? Zgrywasz twardziela, ale zapewne wiesz, że aby tutaj się dostać musiałem najpierw rozprawić się z twoimi gorylami. Zapewne słyszysz odgłosy wystrzałów, to moim ludzie likwidują resztki twoich zwolenników. Spójrz prawdzie w oczy! Twoje rządy się skończyły, nastały nowe czasy, a ty nie potrafisz się do nich dostosować, a może to po prostu starość sprawiła, że zniedołężniałeś? Santos jakiego znam nie dopuściłby do tego. Teraz jest już za późno, przegrałeś, a ja zostanę twoim następcą!
    - Ty?! Nie rozśmieszaj mnie – ryknął Santos – Podrzędny złodziejaszek, morderca i porywacz, taka płotka chciałaby zastąpić mnie?! Chcesz rządzić w Gwatemali? Jesteś na to za głupi!
    - Tylko w jednym masz rację, będę rządził, ale nie w Gwatemali, przede nami otworzyła się cała Ameryka Środkowa, ale ty stary pryku tego nie dostrzegasz, dotrzymujesz starych umów o podziale stref wpływów, gdy diametralnie zmieniły się okoliczności. To cię zgubiło starcze, ludzie nie chcą zadawalać się minimum, gdy mogą dostać więcej. Ja im dam możliwości, aby to więcej osiągnęli, ty ich tylko hamowałeś, przez co przestali ci ufać. Myślisz, że skąd mam tych ludzi? To twoi współpracownicy wystąpili przeciwko tobie. I kto tu okazał się głupcem?
    - Myślisz, że pozwolą ci zająć moje miejsce? Tobie, takiemu zeru? – drwił Santos.
    - Nie, nie jestem takim głupcem jak ty. Mogę ci zdradzić, bo i tak nikomu już nie powiesz, że oni skończą tak samo jak ty.
    - O tym się jeszcze przekonamy – warknął Santos i rzucił się w kierunku rewolweru leżącego na stoliku nocnym. Jednak Carlos był szybszy, padły dwa strzały i Santos upadł na posłanie brocząc krwią.
    - Nie ujdzie ci to płazem, zobaczysz…- wydusił z siebie.
    Carlos uśmiechnął się i podszedł do konającego starca.
    - Możliwe, ale na razie to ja jestem górą. Aha, i jeszcze jedno, byłeś naprawdę dobrym nauczycielem, ale kiedyś uczeń musi przerosnąć mistrza. Adios!
    Po tych słowach strzelił jeszcze cztery razy do Sanotsa, aby mieć całkowitą pewność, że ten nie żyje. Ładując nowe naboje do rewolweru powiedział do siebie:
    - Czas wprowadzić własne porządki…
    Podszedł do okna i wyjrzał na podwórze. Na dziedzińcu stał Chico.
    - I jak? – spytał Carlos – Hacjenda jest nasza?
    - Jasna sprawa, wybiliśmy ich jak muchy.
    - Zuch chłopaki! Teraz ja tutaj jestem szefem, a kto mnie słucha ten dobrze na tym wyjdzie.
    Zaczynało świtać. Nad Gwatemalą wstawał nowy dzień.

    [​IMG]
    [​IMG]

    Gabinet prezydenta, Gwatemala, 18 marca 1939.

    - Panie ambasadorze, proszę ponownie przekazać gratulacje dla rządu Rzeszy Niemieckiej, która jak widać coraz skuteczniej działa w celu zjednoczenia wszystkich Niemców rozsianych po świecie. Cel to zaprawdę szczytny, a jego realizacja na drodze pokojowej jest naprawdę popisem geniuszu Führera.
    - Oczywiście, przekaże pańskie gratulacje wodzowi – odparł skromnie Stroppe.
    - Aż dziw bierze, że mocarstwa europejskie nie zareagowały. Chyba nadal są w szoku – powiedział lekko uśmiechając się Castaneda.
    - „Szok” to chyba nie najlepsze określenie, ale pasujące do sytuacji. Jedno jest pewne, przez najbliższe kilka dni sprawa ta nie zejdzie z czołówkę gazet na całym świecie. Ma pan swoją „zasłonę dymną”. Führer domaga się działania. Nalega, aby przystąpił pan do akcji jak najszybciej.
    - Aaa, zatem to jest powodem pańskiej wizyty. Proszę być spokojnym przystąpimy do akcji, ale jeszcze nie teraz. Według szefa sztabu winniśmy zaczekać, aż zakończy się rozpoczęta modernizacja naszej armii. Myślę, że to kwestia kilku tygodni – rzekł z namysłem prezydent.
    - Kilku tygodni? Jestem zdziwiony tym stanowiskiem.
    - Zdziwiony? Panie ambasadorze, musimy być dobrze przygotowani do tak dużej operacji. Wszystko powinno być starannie zaplanowane i przygotowane. Nie możemy sobie pozwolić na żadne komplikacje.
    - Komplikacje pan mówi…- mruknął tajemniczo Stroppe.
    - Przyszedł pan Klee, mówi, że to sprawa najwyższej wagi i nie może czekać – powiedziała sekretarka prezydenta, która weszła do gabinetu.
    - Zatem niech wejdzie. Ciekawe cóż tak ważnego się stało.
    Gdy minister Klee wszedł do pokoju prezydent powiedział:
    - Słucham pana.
    - Panie prezydencie, mam złe wieści. Julio Valdez zaczął już działać.
    - Co?! – spytał zaskoczony prezydent – Jak to zaczął działać? Co zrobił?!
    - Nie wiem jeszcze w jakich okolicznościach, ale doszło do zbrojnego incydentu na granicy Kolumbii z Wenezuelą. Próby mediacji zakończyły się niepowodzeniem. Valdez ogłosił, że z dniem dzisiejszym Kolumbia jest w stanie wojny z Wenezuelą. Następnie w publicznym oświadczeniu zapowiedział realizację programu odtworzenia Wielkiej Kolumbii.
    - Głupiec, idiota – warknął prezydent i spojrzał wymownie na ambasadora. Prawdopodobnie domyślał się, że to Niemcy za tym wszystkim stoją. Pewnie podpuścili Valdeza, aby ten grał twardo, bo Rzesza popiera jego stanowisko. „Głupiec, Niemcy leżą w Europie, nie mają na tyle silnej floty, aby zaangażować się w ten konflikt. Chcą zmusić mnie do działania” – pomyślał prezydent. Tymczasem ambasador wydawał się być w ogóle nie zaskoczony tymi wiadomościami, co jeszcze bardziej utwierdziło prezydenta, że to niemiecka dyplomacja odpowiada za ten konflikt. „Myślą, że wystrychnęli mnie na dudka, ale jeszcze zobaczymy kto się będzie śmiał. Na razie jest jednak jeden – zero dla nich”. Prezydent, nie dając po sobie poznać, że obwinia za zaistniałą sytuacje Rzeszę, rzekł po krótkim namyśle.
    - Na razie zachowamy neutralność, ale proszę zwołać na jutro naradę generałów z Drugiej Armii Federalnej. Niech zostanie ogłoszony alarm bojowy, ściągać rezerwistów z przepustek. Niech też admirał Urribe zjawi się u mnie z samego rana.
    - Oczywiście, wszystkiego dopilnuję – odparł Klee i opuścił gabinet.
    - Myśli pan, że Valdez poradzi sobie sam z Wenezuelą?
    - Nie wiem, zobaczymy jak rozwinie się sytuacja. Na razie za wcześnie by cokolwiek prorokować.

    [​IMG]
    [​IMG]


    Gabinet prezydenta, Gwatemala, 20 marca 1939.

    Minister Klee dostarczył prezydentowi kolejny raport o sytuacji w Kolumbii. Wenezuela szybko porozumiała się z władzami Ekwadoru, które również zagrożone przez plany rewindykacyjne Valdeza przyłączyły się do wojny. Teraz Kolumbia walczy na dwa fronty.
    - Julio Valdez jest coraz bardziej zdesperowany, nie przewidział takiego obrotu sprawy. Prosi o natychmiastową pomoc. Według niego wojska wenezuelsko-ekwadorskie mogą w przeciągu tygodnia dotrzeć do Bogoty, a armia kolumbijska nie jest w stanie oprzeć się atakowi z dwóch stron. Jak powinniśmy się zachować? – spytał Klee.
    Prezydent nie wytrzymał. Zerwał się z miejsca.
    - To jest katastrofa! Katastrofa! – wrzasnął targając na kawałeczki raport ministerstwa spraw zagranicznych – To jakaś cholerna katastrofa! Głupiec, głupiec! Tak się dać podpuścić! Logicznym było, że skoro zatrąbił całemu światu, że chce jednoczyć kraj to wywoła tym samym kontrakcje państw zagrożonych. Myślał, że politycy z Wenezueli, czy Ekwadoru przyjdą i potulnie zgodzą się na zjednoczenie? Teraz, gdy Ekwador przyłączył się do wojny, bez naszej pomocy, Valdez sobie nie poradzi. Nie możemy dopuścić do jego upadku, za dużo środków i planów z tym jest związanych. Ehh, widocznie wybór tego człowieka nie był zbyt trafny, ale teraz nie ma to już najmniejszego znaczenia.
    Prezydent usiadł w fotelu. Musiał chwilę ochłonąć, aby zdobyć się na podjecie ważnej decyzji. Wiedział, że jest ona konieczna, ale bardzo ryzykowna. Mimo to gra była warta świeczki. Oparł łokcie na blacie biurka i milczał jeszcze chwilę, po czym rzekł spokojnym już głosem:
    - Panie Klee, proszę się skontaktować z Valdezem. Udzielimy mu pomocy, ale będzie go to drogo kosztować. Proszę rozpocząć też akcję dyplomatyczną. Nasza wersja wypadków jest taka, że to Kolumbia została zaatakowana i przychodzimy im z pomocą. Jakich pan argumentów i środków użyje, to już pańska sprawa. To wszystko.
    Gdy minister Klee wyszedł prezydent chwycił za słuchawkę.
    - Z MON-em… Vaides, zaczynamy…Ładować żołnierzy na statki…Oczywiście, że tak…Wykonać…
    Zaczynała się ryzykowna gra, której stawka będzie większa, niż ktokolwiek się tego spodziewał.

    [​IMG]

    W następnym odcinku:
    Czy Carlosowi uda się zająć miejsce Santosa?
    Jak potoczą się losy wojny Kolumbii z sojuszem Ekwadoru i Wenezueli?
    W jakim stopniu FRCA zaangażuje się w ten konflikt?

    Tytuł następnego odcinka: Reakcja łańcuchowa

    ----------------------------------------

    Odcinek trochę krótki, bo w lutym nic się nie działo, ale w marcu za to bardzo dużo i nie zmieściłbym tego wszystkiego na raz.;)

    marius

    Masz tajemniczą zdolność pisania wtedy, gdy akurat mam zamiar dać następny odcinek.:p
     
  24. Ponury Joe

    Ponury Joe Guest

    FRCA AAR
    21 marca - 5 kwietnia 1939


    Odcinek XLIX - Reakcja łańcuchowa


    [​IMG]


    Morze Karaibskie, 22 marca 1939.

    Pierwsza eskadra przedwczoraj późnym wieczorem wypłynęła w morze. Posuwała się w szyku obierając kierunek wschodni, aby dotrzeć w umówione miejsce, gdzie przejąć miała flotyllę transportową kontradmirała Abela. Okręty szły w szyku marszowym, pierwszy płynął lekki krążownik ARF Mayate, za nim krążownik ciężki ARF Ixtilton wraz z okrętem flagowym ARF Camalotz. Na nim przebywał głównodowodzący Eskadrą wiceadmirał Urribe, który osobiście dowodził zgrupowaniem okrętów. Szyk floty zamykał kolejny lekki krążownik ARF Tlacuache. W pewnej odległości do głównych sił podążały dwa niszczyciele ARF Ajolte oraz ARF Chapulin, mające badać akwen morski przed siłami głównymi. Na mostku okrętu linowego admirał Urribe niecierpliwił się, gdyż jak na razie nie było żadnych sygnałów o nadpływaniu floty transportowej. Niebawem siły główne osiągną punkt spotkania, a długie przebywanie na otwartym morzu mogłoby być bardzo niebezpieczne. Gdyby wrogie siły odkryły obecność zgrupowania okrętów Federacji, element zaskoczenia, na który wiceadmirał Urribe liczył, mógłby zostać zaprzepaszczony. Głównodowodzący spojrzał na mapę oraz na zegarek.
    - Jesteśmy na miejscu. Maszyny stop. Czekamy. Miejmy nadzieje, że załadunek żołnierzy przebiegł sprawnie.
    Po dwóch godzinach oczekiwania na mostek wpadł jeden z podoficerów i zameldował:
    - Panie admirale! Otrzymaliśmy wiadomość z ARF Ajolte, że kontradmirał Abel wraz z zespołem transportowców jest na południowy wschód od nas i zmierza w naszym kierunku!
    - Świetnie, najwyższa pora. Zaraz po przybyciu Abela zmienimy szyk i ruszymy na pełnej szybkości w kierunku celu!
    - Tak jest! – odparł oficer i opuścił mostek. Urribe odczekał kilkanaście minut, aż wreszcie mógł dostrzec na horyzoncie zespół Abela.
    - Nareszcie, nareszcie – powiedział sam do siebie.

    [​IMG]

    Wybrzeże Wenezueli, 25 marca 1939.

    - Niech pan spojrzy, kontradmirale. Tam jest Puerto Bolivar, port na wybrzeżu Kolumbii – rzekł Urribe do kontradmirała Abel i wskazał ręką w kierunku lądu. Następnie podszedł do stołu z mapą akwenu.
    - Opłyniemy ten półwysep od północy. Najpierw wyślemy niszczyciele, żeby zbadały, czy nie ma tam wrogich okrętów, a następnie wpłyniemy siłami głównymi do Zatoki Wenezuelskiej.
    - Zablokujemy jezioro Maracaibo? – spytał Abel.
    - Nie, popłyniemy bardziej na wschód. Jest tam półwysep z małym miasteczkiem Punto Fijo. Na południu od niego wzdłuż wybrzeża biegnie droga. Tam dokonamy desantu. Gdy uda nam się zająć kluczowe skrzyżowanie dróg w mieście Coro, wtedy nasza misja dobiegnie końca. Dalej dowództwo przejmie generał Pineda, głównodowodzący wojsk lądowych. Chcę, aby podszedł pan najbliżej brzegu, jak to tylko możliwe, aby nasi żołnierze mogli szybko dotrzeć do wybrzeża. Pod osłoną artylerii głównej dokonamy desantu. Nie spodziewam się, aby wróg stawiał poważniejszy opór, gdyż główne siły armii wenezuelskiej związane są walką z wojskami Julio Vaideza na południu.
    - Oczywiście, zrobimy co trzeba.
    - Ruszamy, gdy tylko zacznie świtać. Pilnować, aby na okrętach nie palić niepotrzebnie świateł. Nasza obecność musi być nadal niezauważona. Element zaskoczenia pozwoli nam uniknąć niepotrzebnych strat. To wszystko panie kontradmirale.
    - Rozkaz – zasalutował Abel i opuścił mostek.
    Był wieczór, gdy okręty Federacji dotarły do wód terytorialnych Wenezueli. Według danych wywiadu wróg posiadał przynajmniej dwa niszczyciele oraz kilka mniejszych jednostek. Brakowało mu jednak cięższych okrętów i dlatego wiceadmirał Urribe był dobrej myśli, gdy kład się w swojej kajucie, aby zażyć kilku godzin snu. Obudził się na. Gdyż na zewnątrz panował jeszcze mrok. Urribe udał się prosto na mostek, gdzie przyjął raport o bieżącej sytuacji. Za pomocą reflektorów dano znak innym okrętom, że operacja się rozpoczęła. Niszczyciele jako pierwsze odłączyły się od floty głównej i wkroczyły na wody zatoki. Kilkanaście minut później ruszyła reszta floty. Słońce zaczęło się wychylać zza horyzontu, gdy z mostka okrętu flagowego Urribe ujrzał półwysep Paraguana i miasteczko Punto Fijo. Napotkano jedynie małe kutry rybackie, które jak co rano wypłynęły na połów. Rybacy całkowicie zaskoczeni widokiem stalowych olbrzymów wpływających na wody zatoki czym prędzej się oddalili. Flota skierowała się na południe. Wiceadmirał Urribe ujrzał brzeg i plaże nad Zatoką Wenezuelską.
    - Zaczynamy – rozkazał.
    Transportowce podpłynęły najbliżej lądu jak tylko się dało. Pierwsze grupy żołnierzy zajęły miejsce w szalupach i pontonach. Następnie spuszczono je na spokojne wody zatoki. Na brzegu nie było widać żadnych sił wroga.
    - Chyba udało się nam uzyskać całkowite zaskoczenie – powiedział zadowolony Urribe, który przez lornetkę obserwował przebieg operacji.
    Pierwsze grupy żołnierzy zaczęły docierać do brzegu. Wtem rozległy się strzały. Ze wzniesienia górującego nad plażą wróg rozpoczął ostrzał desantujących się żołnierzy Federacji, którzy czym prędzej przywarli do ziemi i odpowiedzieli ogniem. Kilka chwil później odezwała się artyleria główna krążownika ARF Ixtilton skutecznie zmuszając wroga do wycofania się. Dalej desant przebiegł bez zbytnich niespodzianek. Pierwsze grupy żołnierzy umocniły przyczółki, a następnie wyruszono w głąb lądu, aby opanować kluczową drogę biegnącą wzdłuż wybrzeża. Natarcie rozwijało się pomyślnie. Po upływie kilku godzin zajęto Coro, wraz z kluczowym skrzyżowanie dróg, a dwa dni później czołowe oddziały 10 dywizji piechoty dotarły do Barquisimeto.

    [​IMG]
    [​IMG]

    Gabinet prezydenta, Gwatemala, 29 marca 1939.

    Prezydent przeglądał właśnie najnowsze gazety donoszące o kolejnym konflikcie, który wybuch ostatnio na świecie. Prasa rozpisywała się o wojnie, jaką Duce prowadził z malutką Albanią. W połączeniu z walkami w Azji oraz z ostatnimi wydarzeniami w Ameryce Południowej wydawało się, że świat oszalał, a państwa rzuciły się na siebie, aby załatwić stare i nowe porachunki. Dziś jednak świat zajmował się Europą i gwarancjami jakich Wielka Brytania i Francja udzieliły Polsce. „Widać Polacy nie dadzą się zastraszyć Hitlerowi” pomyślał prezydent, który coraz lepiej orientował się w polityce światowej. Co prawda przejrzał już dzisiejsze gazety, ale nie mógł się doczekać na generała Vaidesa, który miał mu dostarczyć najnowsze wieści z frontu kolumbijskiego, więc zaczął czytać jeszcze raz, aby czymś się zająć. Na razie docierały do niego szczątkowe informacje o przebiegu operacji desantowej w Wenezueli. W końcu jednak usłyszał jak Vaides wchodzi do poczekalni i po chwili puka do gabinetu.
    - Wejść – rzekł zdecydowanie prezydent, po czym zapytał od razu - Czy desant się powiódł?
    - Tak jest – odparł wyraźnie zadowolony Vaides przekazując prezydentowi raport o operacji desantowej – Nasze siły skutecznie umocniły się na wybrzeżu. Opanowano Barquisimeto oraz szeroki pas wybrzeża. Z Puerto Barrios wypłynie niebawem konwój z zaopatrzeniem i rezerwami. Akurat ludzie admirała Urrbe zakończyli prace nad nowymi doktrynami żeglugi w konwoju. Będziemy mieli okazję przetestować je w praktyce.
    - A jak tam idzie naszemu sojusznikowi?
    - No cóż, pan Julio Vaidez więcej mówi, niż czyni. Jego wojska zostały zatrzymane na granicy. Co gorsza z południa nadciąga armia ekwadorska, więc chwilowo jest przyparty do muru. Musimy mu koniecznie pomóc.
    - Tak, słuszna uwaga. Ma pan jakieś propozycję?
    - Trzeba skrócić linię frontu, zabezpieczenie Zatoki Wenezuelskiej oraz jeziora Maracaibo powinno znacznie ułatwić nam zadanie. Osiągniemy dzięki temu znaczne korzyści.
    - Złoża ropy…- wtrącił prezydent sięgający po cygaro.
    - Tak jest, ale nie tylko. Zabezpieczenie tego rejonu pozwoli na bezpieczny dowóz zaopatrzenia oraz ewentualnych posiłków dla naszych wojsk. Uzyskamy również bezpośredni kontakt z siłami kolumbijskimi co pozwoli nam na lepsze planowanie naszych przyszłych posunięć.
    - Czyli postanowione – odparł zdecydowanie prezydent zapalając cygaro – Czy ma pan informacje o wrogich siłach w tym rejonie?
    - Niestety nie, ale myślę, że nie powinno być problemu, jeśli wykorzystamy dogodny moment zanim wróg zreorganizuje swoje linie obrony i podeśle wzmocnienia. Zresztą mamy tam jedną z naszych najlepszych dywizji oraz dywizję generała de Leon. Jestem pewien, że sobie poradzą w tej sytuacji. Jedynym problemem może być teren, który nie sprzyja operacja ofensywnym.
    - Generał de Leon sobie poradzi. To twardy facet. Uderzać! – rzekł zdecydowanie Castaneda wypuszczając z ust dym.
    - Tak jest! – odparł Vaides, po czym dodał – Aha, jeszcze jedno, prace nad nowym wyposażeniem dla armii idą pełną parą. Pomyślałem, że warto by przy okazji poprawić wydajność naprawy zużytego sprzętu wojskowego. Pozwoli ot nam na znaczne oszczędności i lepsze wykorzystanie dostępnego uzbrojenia. Mam tutaj opracowane główne założenia projektu. Jeżeli pan prezydent chce, może je przejrzeć. Rozmawiałem na ten temat z niemieckimi doradcami. Pan Saukel wyraził zgodę na realizację tego programu.
    - Nie mam teraz do tego głowy. Jeżeli Saukel się zgodził to ja też. Ma on moje pełne zaufanie. Coś jeszcze? – spytał prezydent.
    - To wszystko.

    [​IMG]
    [​IMG]

    Barquisimeto, 2 kwietnia 1939.

    Trwała narada dowódców sił ekspedycyjnych nad najlepszym planem ataku na pozycję wenezuelskie pod Maracaibo. Generał Pineda, jako głównodowodzący korpusem ekspedycyjnym przedstawił ogólny plan ataku.
    - Uderzymy siłą dwóch dywizji bezpośrednio na pozycje wroga pod Maracaibo. 4 i 9 dywizja piechoty uderzą na miast bezpośrednio przez cieśninę, a w tym czasie moja 10 dywizja będzie oczyszczać teren po wschodniej stronie jeziora oraz zabezpieczy łańcuch górski, tak, aby w razie sukcesu operacji uderzyć bezpośrednio na Caracas i zakończyć wojnę. Zwiad donosi, że od granicy kolumbijskiej nadciągają posiłki. Ale nie wiadomo, czy dotrą one na czas, tak więc na razie panowie jesteśmy zdani na własne siły oraz na pomoc artylerii okrętowej eskadry wiceadmirała Urribe. Jakieś pytania?
    - No cóż, o ile oczyszczenie rejonu zatoki i jeziora z wojsk wroga nie powinno nam przysporzyć trudności, to jednak zajmie to przynajmniej dwa tygodnie. Góry ułatwiają obronę Wenezuelczykom, ale na szczęści do szturmu miasta użyjemy brygady samochodów pancernych. Gdy zajmiemy miasto i złoża ropy można myśleć o dalszych krokach – rzekł generał de Leon.
    - Tak jest, kluczem do sukcesu jest opanowanie Maracaibo. Moi ludzie są gotowi do ataku – dodał dowódca 9 dywizji piechoty, generał Zamora.
    - Zatem na pozycję! Uderzamy jutro z samego rana.

    [​IMG]

    Ministerstwo spraw zagranicznych, Gwatemala, 5 kwietnia 1939.

    Minister Klee przeglądał właśnie raporty na temat reakcji opinii międzynarodowej na wybuch wojny Kolumbii z Wenezuelą i Ekwadorem oraz interwencji FRCA, gdy zadzwonił telefon.
    - Minister Klee…słucham…- rzekł podnosząc słuchawkę aparatu.
    - Co się stało? …Tak…Tak…Kiedy?! To bardzo ważna wiadomość… Tak, natychmiast poinformuję prezydenta.
    Minister odłożył słuchawkę i szybko wyszedł z ministerstwa. Po chwili limuzyna rządowa podjechała pod pałac prezydencki. Castaneda przebywał właśnie w ogrodach przechadzając się wśród kwiatów.
    - A, pan Klee – rzekł prezydent z oddali widząc ministra – Czyż niepiękną mamy pogodę?
    - Zaiste, ładną i duszną – odparł lekko zziajany.
    - Widzę, że coś się stało…
    - W istocie. Dostałem przed chwilą telefon od jednego z naszych ambasadorów. Ponownie odżyła wojna o Chaco. Boliwia wypowiedziała zawieszenie broni i przystąpiła do działań zbrojnych przeciwko Paragwajowi.
    - O, a to niespodzianka – odparł spokojnie prezydent.
    - Można tak powiedzieć. Ale to nie wszystko. Boliwia sonduje nas, czy nie pomoglibyśmy w wojnie – kontynuował Klee.
    - My? A mamy w tym jakiś interes? Posiadamy już plan pozyskania ropy, nie potrzebne są nam ewentualne złoża w Chaco. Zresztą to zbyt daleko od nas. Na razie zachowamy neutralność i poczekamy na dalszy rozwój wypadków.
    - Co mam odpowiedzieć Boliwii?
    - Proszę na razie przeciągać rozmowy, ale bez żadnych zobowiązań.
    - Dobrze.
    - Proszę, napijemy się czegoś, bo widzę, że pan potrzebuje orzeźwienia – rzekł uśmiechnięty prezydent.

    [​IMG]


    W następnym odcinku:
    Czy ofensywa na Maracaibo odniesie sukces?
    Jak potoczą się losy wojny o utworzenie Wielkiej Kolumbii?
    Czy FRCA zdecyduje się wesprzeć Boliwię w wojnie o Chaco?

    Tytuł następnego odcinka: Guerra Americana

    ------------------------------

    Wreszcie znalazłem chwilkę na napisanie kolejnego odcinka. Krótki, bo krótki, ale jest.;) Zapraszam do komentowania.
     
  25. Ponury Joe

    Ponury Joe Guest

    FRCA AAR
    6 - 30 kwietnia 1939


    Odcinek L - Guerra Americana


    Puerto Barrios, 5 kwietnia 1939.

    Przy nadbrzeżu portowym zebrały się tłumy mieszkańców miasta. Tutaj właśnie miała się odbyć uroczystość przyjęcia do służby pierwszych trzech niszczycieli, w całości zbudowanych w stoczniach Federacji, w oparciu o niemieckie technologie. Niszczyciele, kolorowo udekorowane, przycumowane były do nadbrzeża portowego. Ich załogi w paradnych mundurach dumnie stały na pokładach okrętów. Na uroczystości zabrakło jednak szefa marynarki wojennej, admirała Urribe, który osobiście dowodził działaniami floty wojennej FRCA u północnych wybrzeży Wenezueli. Jako zastępcę oraz przyszłego dowódcę zgrupowania przysłano kontradmirała Garrido, który po krótkiej przemowie uroczyście przyjął okręty do służby jako ARF Cenzontle, ARF Escamoles i ARF Coyote. Od nazwy pierwszego powstałą również nazwa całek serii niszczycieli. Okręty zostały przebazowane do Puerto Cabezas w Nikaragui. Pierwotnie planowano wysłać je od razu do działań bojowych, ale okazało się, że główny trzon floty daje sobie doskonale radę i zbytecznym jest wysyłanie kolejnych okrętów. Po zakończeniu projektu prezydent myśląc już o potrzebie stworzenia silnej floty transportowej, która miała zająć się przewozem ropy ze złóż w Maracaibo zdecydował się wyprodukowanie serii okrętów transportowych. Zadanie to powierzono oczywiście Stoczniom Federalnym. Pod naciskiem szefa sztabu zdecydowano się również na rozbudowę sił lądowych o kolejne trzy dywizję przystosowane do walki w górach. Koszty ich produkcji będą wyższe niż zwykłych dywizji piechoty, ale generał Vaides przekonał prezydenta, że inwestycja ta zwróci się bardzo szybko.

    [​IMG]

    [​IMG]

    Gwatemala, 7 kwietnia 1939.

    - No i jak? Podoba się? – powiedział lekko wstawiony Carlos – To wszystko jest nasze! Nasze! Chico, udało się nam! Wykosiliśmy Santosa, tego starego pryka i wszystkich jego pomagierów. Cała ta hacjenda, wszystkie jego biznesy, kontakty, to wszystko jest teraz nasze!
    - Racja braciszku, ale jednak sprawy nie są tak kolorowe jakby się to mogło zdawać. Santos nie śmierdział groszem. Ledwie kilka tysięcy quetzali znaleźliśmy w domu. Jak sądzisz? Może ukrył gdzieś swoją forsę?
    - Wątpię, ten dureń zatracił smykałkę do interesów, starość zrobiła z niego niedołęgę i dlatego musiał odejść, a jeśli nawet schował jakiś szmal to żadna strata. Zaraz rozkręcimy takie biznesy, że wspomnienie o Santosie przeminie równie szybko jak i on sam – odparł szyderczo Carlos. Pociągnął w otwartej butelki, po czym zaczął się śmiać sam do siebie. Chico wyjrzał przez okno. Był już wieczór, zaufani ludzie Carlosa strzegli hacjendy. W przestępczym świadku Gwatemali nikt nie zwracał większej uwagi na zmiany mafijnych bossów, gdyż był to jakby proces naturalny. Odwieczny ciąg zdrady, morderstw, pięcia się w górę i ponownej zdrady. Wyścig szczurów. Carlos nie był pierwszym i z pewnością nie będzie ostatnim człowiekiem, który doszedł do czegoś stosując zdradę i podstęp. Jednak on powiedział sobie, że tak łatwo nie da się sprzątnąć jak Santos.
    - Słuchaj Chico, sięgnęliśmy po władzę, ale teraz musimy ją ugruntować, bo inaczej skończymy jak ta stara świnia. Ale ja do tego nie dopuszczę. Nie mogę jednak wszystkim zajmować się sam, potrzebuję kogoś, komu mogę bezgranicznie zaufać, kogoś, kto będzie moją prawą ręką. Braciszku, ufasz mi? Spójrz mi w oczy i powiedz, czy mi ufasz?
    Chico odszedł od okna i usiadł naprzeciwko Carlosa:
    - Bracie, przecież wiesz, za tobą skoczyłbym w ogień!
    - Ale niebyło mnie przy tobie, gdy mnie potrzebowałeś, nie opiekowałem się tobą tak jak powinienem. Teraz chcę to naprawić. Będziesz moimi oczami i uszami? – rzekł całkiem poważnie Carlos, który odstawił już butelkę.
    - Braciszku, gdzie ty, tam i ja. Razem, bez względu na wszystko – odparł Chico głęboko patrząc bratu w oczy.
    - Zuch chłopak, zuch chłopak! – krzyknął Carlos i poklepał brata po ramieniu – Zatem wiedz, że będziesz moją prawą ręką. Gdy będziemy się trzymać razem, ty i ja, nie ma dla nas równych przeciwników. Zaprowadzimy własne porządki!
    Szeroko uśmiechnięty Chico pokiwał głową i ścisnął dłoń brata.
    - Wypijmy za to! – powiedział Carlos i sięgnął po butelkę i dwie szklanki – Za przyszłość!
    - Za przyszłość – odparł Chico i osuszył do dna naczynie z trunkiem.
    - Ahhhh, niezłe. Stary Santos znał się na trunkach, szkoda, że jego piwniczka już została opróżniona. A może to i dobrze, bo czas się wziąć za interesy, prawda? Zatem co tam na mieście słychać, hmm?
    - Przejęliśmy wszystkie rejony Santosa, ale biznes idzie słabo. Brak klientów sprawia, że głównie handlujemy z lokalnymi odbiorcami. Kilku alfonsów i dilerów miało jakieś problemy, ale chłopaki postarali się, żeby już ich nie było. Jest natomiast jeden problem…
    - Mówisz, że brak dużych klientów na narkotyki? – przerwał mu Carlos - Coś się wymyśli. Mam już coś na głowie, co pozwoli nam zdobyć małą fortunę, ale wymaga to sporych przygotowań i zajmie trochę czasu. Na razie więc postaramy się rozszerzyć nasze wpływy w Federacji. W końcu o jej powstanie walczyłem?
    Chico uśmiechnął się pod nosem. Tymczasem Carlos kontynuował:
    - Trzeba rozszerzyć nasze strefy wpływów, dość siedzenia w Gwatemali! Czas wyruszyć w świat. Aha, a co to za „problem”, o którym wspominałeś?
    - No więc w slumsach zaczyna działać jakaś dziwna organizacja co się nazywa „leopardo rojo”, czy jakoś tak. W sumie to jakaś banda dziwaków, bo rozwieszają jakieś plakaty i tego typu badziewia. Gadają też z biedotą, ale są uzbrojeni po zęby! Gdy dwóch naszych chłopaków chciało wydusić od sklepikarza jakąś kasę za ochronę to zjawiło się dwóch takich popaprańców i ich załatwiło.
    - Załatwiło?! Dlaczego teraz mi o tym mówisz? – oburzył się Carlos.
    - Bo to się stało wczoraj. Mam tutaj jakąś ulotkę co ja rozwieszają po mieście. Masz, przeczytaj, bo wiesz, że ja nie umiem.
    - Dawaj, zobaczymy co to jest – odarł Carlos i zaczął czytać na głos pomiętą kartkę papieru, na której wydrukowano odezwę.
    - Czołem bracia! Czy nie dość macie ucisku i poniżenia, nie dość pracy dla wyzyskiwaczy i kapitalistów? Gdy oni toną w luksusach, wy harujecie w ich fabrykach i na ich plantacjach! I co z tego macie? Nic! Głodową pensję i zero szacunku! Czerwone Pantery walczą z wyzyskiem najbiedniejszych! Sprzeciwiamy się dominacji klasy burżuazyjnej w każdej dziedzinie życia. To się musi skończyć! Czas, aby prości ludzie sięgnęli po władzę i zaprowadzili ustrój powszechnej równości! Każdemu tyle ile potrzebuje, każdemu według pracy, a nie urodzenia! Zjednoczmy się razem w walce z obszarnikami i kapitalistycznymi szkodnikami! Czerwone pantery ochronią was przed ich gniewem! Tylko komunistyczne państwo socjalistyczne rządzone i tworzone przez równych sobie obywateli może zapewnić dostatek wszystkim mieszkańcom…
    Tutaj Carlos przerwał i wybuchnął śmiechem. Zmiął kartkę i cisnął ja do kosza.
    - Co to za stek bredni? Nie ma się co przejmować. Gdyby jeszcze nasi chłopcy spotkali takich popaprańców to od razu kula w łeb lub nóż na gardle. Nie potrzeba nam tutaj pieprzonych idealistów!
    - Braciszku, a kim są ci cali „komuniści”? – spytał zaciekawiony Chico, który nigdy nie słyszał o komunizmie.
    - To są brednie przyniesione do nas z Europy, czy skądś tam. Myślą, że jak pozabijają bogaczy to zapewnią biednym godne życie – odparł szyderczo Carlos – Zresztą i tak im się nie uda. Nie traćmy czasu na bandę idiotów. Dobra, czas legnąć, bo jutro przystępujemy do ofensywy, nie? No, to do spania.

    Siedziba FSB, 10 kwietnia 1939.

    Bolanos, szef FSB przeglądał właśnie raport służb na temat dziwnych zajść w ostatnim czasie. Doszło do dwóch morderstw na bogatych mieszkańcach stolicy oraz okolicznych miejscowości, ktoś podpalił hacjendę jednego z plantatorów bananów pod miastem, a w mieście zaczęły pojawiać się tajemnicze czerwone napisy nawołujące do oporu przeciwko władzy. Do tego na ulicach slumsów pojawiły się agitacyjne ulotki. FSB przechwyciła kilka z nich i dokonała analizy. Właśnie jej wyniki oraz inne akta zebrane w sprawie ostatnich dziwnych wydarzeń Bolanos miał przedstawić prezydentowi, który miał właśnie odwiedzić właśnie siedzibę FSB. I rzeczywiście, zgodnie z planem zjawił się on rządową limuzyną przed siedzibą FSB i po chwili siedział już w gabinecie Bolanosa.
    - No, co tam? – spytał dopalając cygaro – Co było tak ważnego, żeby chciał się pan ze mną spotkać?
    - Przede wszystkim dziękuję za to, że pan prezydent raczył nas odwiedzić. To rzadki zaszczyt – rzekł spokojnie Bolanos, jakby chciał oddalić moment, w którym ma przekazać prezydentowi niepomyślne wieści.
    - To chyba dobrze, że rzadko tu zaglądam, prawda? – odparł przewrotnie prezydent.
    - Jak to? – spytał zdziwiony Bolanos.
    - A tak, że widocznie dobrze tutaj pracujecie i nie ma potrzeby, żebym was osobiście dopingował – odparł Castaneda, który był w wyśmienitym humorze.
    - Tak, można to tak ująć, ale przejdźmy jednak do sedna sprawy, nie chciałbym zajmować panu cennego czasu.
    - Zatem. O co chodzi?
    - Proszę, niech pan to przeczyta – powiedział Bolanos i podał prezydentowi odezwę, którą przed chwilą trzymał w ręce. Była to ta sama odezwa, którą czytał Carlos. Prezydent wyciągnął rękę i odebrał kartkę papieru. Zagłębił się na chwilę w lekturze, po czym mruknął:
    - Co za sterta bzdur! I z powodu takiej kartki służby od razu podnoszą alarm i zawracają mi głowę?
    - Ależ skąd. Mam jeszcze kilkanaście innych faktów, na podstawie których można wywnioskować, że w FRCA, a dokładniej w jej sercu działa komunistyczna partyzantka. Ustaliliśmy nawet ich nazwę Czerwone Pantery.
    - Czerwone pantery? – spytał szczerze rozbawiony prezydent – A to ciekawe. No to co macie na te kociaki?
    Bolanos wcale nie był zachwycony dowcipami prezydenta, który z uśmiechem na ustach czytał jeszcze raz odezwę.
    - No więc pokrótce, żeby pana nie zamęczać. W ostatnim czasie doszło do szeregu przestępstw, które dają się połączyć z ową ulotką i organizacja, która ja wydała. Zaczęło się w Puerto Barrios, gdzie zamordowano zamożnego właściciela tawerny. Na ścianie pojawił się napis wskazujący, że to była robota czerwonych. Sprawdziliśmy tego człowieka i okazało się, że był on zamieszany w spisek, który wybuchł w wojsku trzy lata temu. Pamięta pan?
    Prezydent skinął głową.
    - Wtedy dzięki jego informacji udało się na stłumić ruchawkę w armii, ale ślady zabezpieczone w toku śledztwa wskazywały na rewolucyjny charakter puczu. Prawdopodobnie ktoś dowiedział się o roli właściciela tawerny w tym wszystkim i dokonał zemsty. Ale to nie wszystko, spalono również jego tawerną. A to wiąże się z kolejnymi przypadkami, już z okolic stolicy, gdzie spłonęły dwie hacjendy oraz kilka zabudowań gospodarczych należących do bogatych obywateli. Wszędzie pojawiał się napis z czerwonej farby. No i mam jeszcze morderstwo właściciela fabryki oraz dwóch policjantów. To wszystko połączone w całość daje nam już silne przesłanki do stwierdzenia, że w FRCA rozwija swoją działalność ruch komunistyczny.
    Prezydent po wysłuchaniu słów szefa FSB nie był już w tak dobrym humorze jak wcześniej, ale wydawało się, że bagatelizuje ewentualne zagrożenie ze strony komunistów. Spojrzał jeszcze raz na ulotkę i odłożył ją na biurko.
    - Jak pan sądzi, gdzie się oni mogą ukrywać? Mają jakiegoś przywódcę?
    - Na razie jeszcze nie przystąpiliśmy do rozpracowywania tej szajki. Ustaliliśmy, że działają ze wzmożoną aktywnością w slumsach, gdzie pełno jest zdesperowanej biedoty, a gdzie nasza władza jest czysto iluzoryczna i to od wielu już lat.
    - Czy objęcie ponownej kontroli nad slumsami jest możliwe?
    - Owszem, ale wymagać będzie to ogromnych nakładów pracy i setek ludzi, gdyż stopień przestępczości w tej dzielnicy jest ogromny…
    - Czyli gra nie warta świeczki – przerwał prezydent i zatopił się na chwilę w myślach. Po chwili kontynuował:
    - Hmmm, a czy przypadkiem nie działa tam stary Santos?
    - Z tego co wiem to już nie, bo zginął w jakichś porachunkach z innymi typami spod ciemnej gwiazdy. Czemu pan pyta?
    - To niedobrze, ale w slumsach zawsze jest ktoś kto ma posłuch w dzielnicy. Niech agenci FSB do niego dotrą i ubijemy sobie mały interes.
    - Interes? – spytał całkowicie zdziwiony Bolanos, który dopiero po chwili zrozumiał o co chodzi Castanedzie – Aha, genialne, naprawdę genialne!
    - Prawda? – rzekł uśmiechnięty prezydent – Napuścimy na siebie dwóch naszych wrogów, niech się pozabijają, a my potem wejdziemy i posprzątamy. Gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta, a trzecim będziemy my. Proszę się skontaktować z kimś kto tam rządzi, obiecać złoto, pieniądze, amnestię, cokolwiek, byle tylko przystąpili do zwalczania komunistów. I proszę mnie na bieżąco informować o sytuacji. Muszę już iść.
    - Dowidzenia panie prezydencie – odparł na pożegnania Bolanos.

    [​IMG]

    Gabinet prezydenta, Gwatemala, 16 kwietnia 1939.

    Prezydent czytał właśnie najnowsze doniesienia agencyjne na temat rozwoju wypadków wojnie o Chaco. Informacje nie były zbyt krzepiące, gdyż konflikt wyraźnie się rozrastał. Otóż rząd Chile, wobec którego Boliwia również wysuwa żądania terytorialne, poczuł się zagrożony rosnącą agresja ze strony Boliwii wobec Paragwaju. W wyniku tajnych rozmów udało się Paragwajowi nakłonić Chile do wystąpienia w ich obronie. Wydawało się, że taki obrót sprawy spowoduje szybką klęską Boliwii, zmuszoną tym samym do walki na dwóch frontach. Jednak już dwa dni później świat obiegła kolejna sensacyjna wiadomość. Peru wystąpiło w obronie Boliwii. Wiadomo nie od dziś, że Chile i Peru nie są zbyt przychylnie do siebie nastawione, więc wobec próby zmiany układu sił w regionie Peru nie mogło pozostać neutralne. Płomień wojny rozpalony na północy kontynentu przenosił się na południe. Kolejne kraje dołączały do działań wojennych. Jedyną niewiadomą pozostawało stanowisko największego kraju Ameryki Południowej, Brazylii. Jednak Rio de Janeiro przyjęło chwilowo postawę wyczekującą. Wszystko to coraz bardziej niepokoiło prezydenta Castanedę. W końcu wojna totalna w Ameryce Południowej nie była nikomu na rękę, gdyż wiązało się to ze wzrostem znaczenia USA, które z pewnością będzie próbowało pogodzić walczące strony. A to rodziło niebezpieczeństwo umocnienia się Amerykanów na kontynencie. Tymczasem cele FRCA były całkowicie sprzeczne.
    - Cóż nam po złożach ropy, gdy Amerykanie zablokują nam możliwość jej wywozu? – mruknął sam do siebie prezydent – Trzeba skończyć z tym szaleństwem, ale jak?
    Prezydent wstał za biurka i podszedł do okna. Stał tam dłuższą chwilę wpatrzony w rozciągające się za oknem ogrody. W końcu odwrócił się i sięgnął po słuchawkę.
    - Proszę z szefem sztabu…Vaides, musimy pilnie porozmawiać…Tak, to pilne…Przyjedź do mojego gabinetu…. Czekam.
    Po kilkunastu minutach w gabinecie pojawił się szef sztabu zdziwiony lekko tak nagłą prośbą o spotkanie. Tymczasem prezydent bez zbędnych uprzejmości i owijania w bawełnę rzekł:
    - Wojna ma się zakończyć do końca maja. Nie możemy sobie pozwolić na stratę czasu. Sytuacja staje się poważna.
    - Do końca maja? Z obecnymi siłami będzie to trudne. Armia kolumbijska na razie nie odniosła żadnych sukcesów, a nasz korpus ekspedycyjny jeszcze nie opanował do końca Maracaibo. Trwają tam jeszcze walki, aczkolwiek opór jest już niewielki – relacjonował generał Vaides.
    - Rozumiem, zaraz po zdobyciu miasta trzeba ruszyć na Caracas! Stolica Wenezueli ma paść tak szybko, jak to tylko możliwe.
    - Ależ panie prezydencie, wojska z pewnością są wyczerpane po walkach o Maracaibo…
    - Tak jak i wróg. Nie mamy czasu Vaides. Obawiam się żeby to, co zaczęliśmy nie przerodziło się wielką wojnę amerykańską. Już teraz większość państw Ameryki uczestniczy w dwóch konfliktach. Nie leży w naszym interesie na razie przemeblowanie mapy politycznej Ameryki. Jak się okazało już interwencja w Kolumbii wywołała większe komplikacje niż się tego spodziewałem.
    - Ale po co ten pośpiech? – spytał zdziwiony Vaides.
    - Widzisz, boję się tego, że Amerykanie popsują nam szyki i umocnią się w Ameryce łacińskiej, co byłoby bardzo niebezpieczne dla naszych długofalowych planów. Dlatego to my musimy wystąpić jako rzecznik pokoju w obu Amerykach, ale dopóki prowadzimy wojnę w Kolumbii nie możemy tego zrobić, żeby się po prostu nie ośmieszyć. Dlatego zależy mi na pośpiechu. Niech Julio Vaidez odda pod naszą komendę swoje wojska. To pozwoli nam na lepszą koordynacje działań i rozłożeniu jednego wroga po drugim. Gdy się z tym uporamy ogłosimy odtworzenie Wielkiej Kolumbii i wycofamy się z wojny. A potem… - tutaj prezydent przerwał i się głęboko zastanowił, po czym rzekł – A potem zobaczymy, nie ma co robić dalekosiężnych planów w sytuacji, gdy wojna ogarnia kolejne kraje. Najpierw uporajmy się jak najszybciej z jednym problemem. Vaies, wiesz co masz robić, w razie potrzeby osobiście udasz się na front i zrobisz tam porządek, jasne?
    - Oczywiście, ale mam pytanie, czy nie można by wysłać dodatkowych żołnierzy, skoro zależy nam na pośpiechu?
    - Myślałem o tym, ale na razie postaraj się objąć dowództwo nad oddziałami kolumbijskimi. Dopiero, gdy to zawiedzie to wyślemy kolejne dywizje. Ale mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.

    [​IMG]

    Berlin, 25 kwietnia 1939.

    Jose wrócił chwilowo do akademii. Wraz ze skomplikowaną sytuacją w Ameryce istniała możliwość, że zostanie odwołany do kraju wraz z innymi szkolącymi się w Rzeszy oficerami. Chwilowo jednak nie za bardzo przejmował się doniesieniami zza oceanu, gdyż wojna toczyła się na terytorium innego kraju, więc swobodnie korzystał z życia. Szkolenie powoli dobiegło końca. Po ponad dwóch latach spędzonych w Berlinie znacznie zmienił swoje zapatrywanie na wiele spraw w otaczającej go rzeczywistości. Czy to Europa tak na niego podziałała, a może to przyszło z wiekiem? A może jedno i drugie? Jose nie łamał sobie tym głowy. Odezwało się w nim pragnienie, żeby coś osiągnąć, coś znaczyć, być kimś. Ale czy pragnienie to było nowe? Raczej nie, ale pobyt w Europie znacznie je zwiększył i wyostrzył. Jose odczuwał potrzebę działania. Szedł szeroką berlińską ulicą na spotkanie z dziewczyną, którą poznał przed rokiem. Spotykali się regularnie i naprawdę mu się podobała. Czy będzie coś z tego? Na razie o tym nie myślał, jego szkolenie miało jeszcze trochę potrwać, więc chciał się cieszyć chwilą, nie myśląc o przyszłości. Co lubił w Zofii? Być może to, że była podobnie jak on obcokrajowcem. Dziewczyna przyjechała do Berlina studiować. Spotkali się przypadkiem. Jose pewnego dnia, po dniu pełnym zajęć, postanowił wyrwać się na miasto i posłuchać muzyki w nocnym klubie. Tam też spotkał Zofie i jej niemieckie koleżanki. Widać było, że różni się od niech, nie tylko tym, że była ładniejsza, ale swoim zachowaniem zdradzała więcej spontaniczności niż Niemki. Spodobało mu się to i spróbował nawiązać z nią znajomość. Opanował już na tyle język niemiecki, że mógł swobodnie wchodzić w dłuższe rozmowy. Postawił jej drinka i zaczęli rozmawiać, mimo otaczającego ich gwaru i dymu z papierosów. Jose zapamiętał ten wieczór. Umówili się na kolejne spotkanie, a potem następne i następne. W końcu zaczęli spotykać się regularnie, o ile pozwalały im na to obowiązki.
    Tego dnia Zofia chciała porozmawiać o czymś ważny, więc Jose nie chciał się spóźnić. Wyszedł z domu odpowiednio wcześnie, ale gdy dotarł na miejsce ona był przed nim. Ładna i zgrabna dziewczyna, o kasztanowych włosach i brązowych oczach siedziała na ławeczce pośrodku parku i spoglądała smutno na ptaka, który siedział na gałązce pobliskiego drzewa i poćwierkiwał smutno. Spuściła wzrok i widocznie poczuła, że ktoś ją obserwuje, bo po chwili spojrzała w stronę przybysza i smutno się uśmiechnęła. Jose podszedł do niej i usiadł obok. Miał złe przeczucia, gdyż dziewczyna, zazwyczaj roześmiana, dzisiaj była milcząca i poważna. Zastanawiał się co się mogło stać, ale nie miał śmiałości, żeby zapytać. Zapadła krępująca cisza, po chwili w końcu Jose zebrał się na odwagę i powiedział:
    - Ładnie dzisiaj wyglądasz, zresztą jak zwykle. Odkąd wróciłem z Czech chciałem się z tobą spotkać, ale zawsze mówiłaś, że nie masz czasu. Czy coś się stało?
    Dziewczyna podniosła wzrok i spojrzała mu w oczy. Jej oczy były smutne. Jose poczuł jeszcze większe zaniepokojenie.
    - Powiedz mi, czy coś się stało? – spytał ponownie.
    Zofia pokiwała twierdząco głową. W końcu zebrała się na odwagę i przemówiła.
    - Jose, nie wiem, jak ci to powiedzieć. Tyle dla mnie znaczysz…ale nie możemy się więcej spotykać.
    Jose był w szoku.
    - Dlaczego? – spytał drżącym głosem – Zrobiłem coś nie tak? Czym cię uraziłem?
    - Nie to nie tak – zaprotestowała szybko – To moja wina. Widzisz, ja muszę wracać do domu. Nie mogę tutaj zostać. Atmosfera w Berlinie, w całych Niemczech się pogarsza. Rośnie napięcie między Rzeszą, a moją ojczyzną. Może wybuchnąć wojna, a gdyby tak się stało nie mogłabym wrócić do kraju. Mam tam rodzinę, ojca, brata. Nie chcę, żeby się o mnie martwili. Dostałem list od ojca, który prosi mnie, żebym wracała czym prędzej, bo w Berlinie grozi mi niebezpieczeństwo.
    - Niebezpieczeństwo? Ależ ja cię ochronię przed każdym, kto tylko będzie chciał cię skrzywdzić, uwierz mi…
    - Nie możesz mnie ochronić przed całym narodem! Nie mówiłam ci tego, ale już teraz spotykają mnie szykany ze strony innych studentów i profesorów. Co się stanie, gdy napięcie wzrośnie? – powiedziała głosem pełnym goryczy.
    Łzy zaczęły spływać jej po policzkach.
    - Dlaczego mi nic nie powiedziałaś?
    - Nie chciałam, żebyś się w to mieszał. Miałbyś przeze mnie kłopoty.
    Jose nie wiedział co powiedzieć. Objął dziewczynę ramieniem i patrzył w dal. Po raz kolejny polityka zaingerowała w jego życie, tym razem jednak w sposób wyjątkowo osobisty. Nie wiedział, czy kocha Zofię, czy też jest to zwykła sympatia, ale trudno było mu sobie wyobrazić jej brak. Siedział posępny i milczący.
    - A więc to koniec? – spytał.
    Dziewczyna nie odpowiedziała.
    - Mogę coś zrobić?
    - Nic. Nie możesz jechać za mną, nie możesz mnie zatrzymać. Przykro mi. Wyjeżdżam na początku przyszłego miesiąc. Łatwiej byłby, gdybyśmy się już więcej nie spotkali, ale nie wiem, czy to jest możliwe. Chciałabym jeszcze raz cię zobaczyć i usłyszeć twój głos…
    Siedzieli wtuleni w siebie i milczący jeszcze przez kilka godzin, znieczuleni na otaczający ich świat.

    [​IMG]

    Maracaibo, 25 kwietnia 1939.

    Korpus ekspedycyjny FRCA uporał się wreszcie z oporem wroga w rejonie Maracaibo i zgodnie z rozkazami prezydenta natychmiast przystąpił do ataku na stolicę Wenezueli, Caracas. Jednak stolica wroga była dobrze chroniona przez łańcuch górski ciągnący się wzdłuż północnej części kontynentu. Nieliczne przejścia przez góry obstawione zostały przez oddziały wenezuelskie. Walki o Maracaibo pozwoliły wrogowi okopać się w górach i zreorganizować szyki. Wszystkie klucze punkty bronione były przez dwie dywizje piechoty, które dobrze okopane, nie miału najmniejszego kłopotu w odparciu spodziewanego ataku wojsk Federacji, którym zabrakło wsparcia ze strony Kolumbijczyków. Zmęczeni żołnierze ponieśli poważne starty i w końcu okazało się, że atak aktualnymi siłami nie ma szans powodzenia. Wobec tego dowódca korpusu, generał Pineda rozkazał przerwać atak i dokonać reorganizacji. Na froncie zapanował impas. Siły Federacji były zbyt słabe aby samotnie przełamać wroga, a oddziały kolumbijskie dopiero nadciągały w rejon walk. Stało się to, czego obawiał się prezydent Castaneda. Jednak nie wszędzie panował zastój. Po zdobyciu Maracaibo przez żołnierzy FRCA flota wenezuelska w składzie trzech niszczycieli i kilku okrętów transportowych próbowała wyrwać się z pułapki w Zatoce Maracaibo. Śmiałym manewrem wróg obszedł zgrupowanie wiceadmirała Urribe, który poniewczasie zdał sobie sprawę z planów przeciwników. Jednak flota Federacji nie miała zamiaru odpuścić wrogowi i zdecydowała się na pościg za uciekinierami. Wroga udało się dopaść dopiero na pełnym morzu, gdzie doszło do krótkiej wymiany ognia. Dwa wrogie niszczyciele dwukrotnie próbowały dokonać ataku torpedowego na okręty główne FRCA, ale żadna torpeda nie trafiła w cel, a ogień z krążownika ARF Ixtilton uszkodziły jeden z atakujących okrętów. Tymczasem dwa niszczyciele Federacji próbowały zaatakować okręty transportowe wroga chronione już tylko przez jeden niszczyciel. Udało się uzyskać kilka trafień z lekkiej artylerii pokładowej, ale wszystkie ataki torpedowe zawiodły. W obliczu powrotu dwóch niszczycieli wroga okręty FRCA wycofały się, aby dołączyć do okrętów głównych. Mimo prób wymanewrowania wrogiego zgrupowania nie udało się nawiązać już walki ogniowej i wroga flota bezpiecznie zawinęła do portu. Wiceadmirał Urribe nie chciał ryzykować ostrzelania swoich okrętów z brzegu i odpuścił dalszy pościg. Flota zawróciła na zachód zyskując jednak pierwsze doświadczenie bojowe.

    [​IMG]

    W następnym odcinku:
    Kto stoi na czele partyzantki komunistycznej w Gwatemali?
    Czy FSB uda się dogadać z Carlosem?
    Co dalej z wojną kolumbijską?
    Czy konflikt o Chaco się rozszerzy i jaka będzie reakcja Stanów Zjednoczonych?

    Tytuł następnego odcinka: Podwójne uderzenie


    -------------------------------

    Tak się składa, że odcinek miałem już napisany, ale wolałem się wstrzymać z jego publikacją, aż sytuacja na forum się ustabilizuje. Teraz wszystko winno być już w porządku, więc zamieszczam odcinek.:)

    Swoją drogą to już 50 odcinek.:D Nawet się nie spodziewałem, że uda mi się dobrnąć tak daleko.:p
     

Poleć forum

  1. Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji związanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania treści wyświetlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk oglądalności czy efektywności publikowanych reklam.Użytkownik ma możliwość skonfigurowania ustawień cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej.
    Zamknij zawiadomienie