Przyznam uczciwie, że moje początki z Ciemną Stroną do prostych nie należały. Szczerze mówiąc, to gdyby gra wyglądała i zachowywała się tak, jak na początku, to ocena byłaby dramatycznie niska. Na szczęście developerzy stanęli na wysokości zadania i usunęli masę pierwotnych błędów, które mogły zaważyć o sukcesie lub porażce Ciemnej Strony.
Przechodząc do clue tematu – w tej części King’s Bounty nadszedł czas na pokazanie tym wszystkim dobrym, praworządnym i wspaniałym aż do przesytu bohaterom świata, że nadeszła pora na Zło. Zło było ciemiężone przez tyle lat, że dziś pod czarnymi sztandarami musi wyruszyć ze swoich ciemnych lochów, cmentarzysk i orczych osad, aby z uniesionym czołem wykorzystać swoje prawo do życia! Do tego zadania wyznaczony zostaje jeden z trzech dostępnych bohaterów: demonica Neolina, ork Bagyr i wampir Daert. Jak to klasycznie wręcz w King’s Bounty każdy bohater reprezentuje inną klasę oraz odmienną historię, która dosyć szybko się splata w jedność z pozostałymi postaciami. Na tym etapie właściwie nie ma za wiele do dodania – system klasowy jest taki sam, nieco zmodyfikowane drzewko umiejętności itp. W stosunku do Wojowników Północy zmienia się trochę system walkirii, gdyż zastępuje go otrzymany od Ducha Zła (a jakże, musi być boss!) Węgielek posiadający dziewięć przydatnych na polu walki umiejętności.
Jeśli oczekujesz od Ciemnej Strony czegoś radykalnie nowego w stosunku do poprzednich części, to się zawiedziesz. To jest King’s Bounty – klasyczne, niemal niezmienne King’s Bounty. Tym, co przykuwa do tej gry i wciąga na kilkadziesiąt godzin grania (to nie jest przesada z mojej strony – przejście gry z wykonaniem większość wątków zajęło mi 90 godzin gry), jest zasadniczo fabuła i przelewające się przez całą rozgrywkę świetne poczucie humoru. Dość powiedzieć, że w grze pojawiają się takie postacie, jak demoniczny lord Nergal czy Baba Jega.
W stosunku do poprzedniej części moim zdaniem wzrósł poziom trudności. Walki, które poprzednio byłby banalne, tutaj już takimi nie są. Czasem w spotkaniu z pozornie równymi siłami można ponieść naprawdę ciężkie straty. Oczywiście w pewnym momencie zaczyna być łatwiej wraz z zebranymi artefaktami, mocami, poziomami itd. Nie jest to nadal taka łatwość, która zupełnie zabija rozgrywkę. Do tego jest relatywnie mała ilość naprawdę potężnych artefaktów.
Na obecnym stadium gra jest właściwie dopracowana niemal do perfekcji od strony technicznej. W kilku miejscach zdarzy się, że są niewidoczne ściany. Parę razy niespodziewanie lądowałem na pulpicie z komunikatem o błędzie, lecz to margines. Zasadniczo gra jest stabilna i nie ma w niej zabijających rozgrywkę kwestii technicznych.
Plus bycia klasycznym King’s Bounty jest również… minusem. Seria pod względem ogólnej prezentacji wizualnej stoi w miejscu. W dzisiejszych czasach oczekiwałbym jednak czegoś świeższego, niż zaserwowany obrazek. Mam bardzo poważne wątpliwości czy warstwa graficzna gry jakoś drastycznie się zmieniła od pierwszej części serii. Pikselozy może nie ma, ale powiewu świeżości też nie. Seria potrzebowałaby nowego silnika graficznego, bo na ten moment pogrąża się w czasach początków pierwszej dekady XXI wieku. Praca kamery pozostawia również wiele do życzenia. Mimo dostosowania gry do wysokich rozdzielczości jej oddalenie jest co najwyżej mierne.
W trakcie samej rozgrywki niewiele jest bugów. W sumie jedynym poważniejszym było nachodzenie na siebie dwóch jednostek w razy wyboru jednego, szczególnego rodzaju ataku.
Podsumowując, Ciemna Strona wygrywa grywalnością, lecz mocno już traci na warstwie graficznej. Czas już chyba powiedzieć, że cesarz jest nagi i rozpocząć prace nad przeniesieniem serii na nowocześniejszy grunt. Z drugiej strony… czyż to nie grywalność jest podstawą rozrywki w wirtualnym świecie? Na to pytanie musisz sobie czytelniku odpowiedzieć sam. Ja ze spokojnym sumieniem mogę wystawić odpowiednio wysoko notę właśnie na grywalność głównie patrząc.